Piwniczny Klub Jazzowy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Piwniczny klub jazzowy
Jak mawiają, potrzeba matką wynalazków - tak też narodził się piwniczny klub jazzowy. Jest to pierwszy tego rodzaju lokal na Wyspach, na który pomysł narodził się po wyprawie właściciela do Stanów. Nie każdego bowiem stać na wycieczkę do Cliodny, za to prawie każdy lubi się bawić przy dźwiękach muzyki na żywo. Wejście do klubu znajduje się pod poziomem ulicy, prowadzą do niego schodki umieszczone na końcu ślepego zaułka. Na drzwiach przywieszony jest plakat przedstawiający tańczącą kobietę w sukience w kropki. Gdy podejdzie do niej mugol nic się nie stanie, jednak jeżeli po schodach zejdzie czarodziej kobieta ruszy w tan, by śpiewnym, rozbawionym głosem poprosić o hasło. To zaś nie zmienia się nigdy; wystarczy powiedzieć "czy mogę prosić do tańca?", a kobieta zaśmieje się perliście i uchyli przed tobą drzwi do roztańczonego świata jazzu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:16, w całości zmieniany 1 raz
Uśmiechnęła się tak, jakby została przyłapana na czymś nieodpowiednim czego jednak nie żałowała - tak, lubiła cyferki. Nie zrażała jej jego niewiedza. W zasadzie chwilę po tym jak dzieliła się swoimi zainteresowaniami był to przeważnie pierwszy komentarz jaki otrzymywała. Nieznaczny żal zakołysał się w spuszczonym na blat stołu. Szybko go jednak przeistoczyła w zrozumienie nie nalegając już więcej na spacer. Choć nie był duży i zewsząd otoczony był miejską zabudową potrafiła sobie wyobrazić, że w czasie politycznych przepychanek wieczorny spacer faktycznie może nie być rozsądnym pomysłem. Przez myśl jej jednak nie przeszło by powiązać taką przechadzkę z zagrożeniem ze strony wilkołaków - nie kiedy znajdowali się w ścisłym centrum Londynu, a wspominany las przypominał swą rozpiętością niewielki park. Nie naciskała jednak zdając się na osąd mężczyzny tym bardziej, że jako pracownik Departamentu Przestrzegania Prawa na pewno wiedział lepiej.
Może nie posiadała krzykliwej osobowości to jednak lubiła przebywać z ludźmi, rozmawiać z nimi, dzielić się sobą. Nie była jak typowy, ekscentryczny naukowiec lubiący jedynie swoje własne towarzystwo dzielone od biedy ze starymi, przepastnymi księgami - chociaż i w tym potrafiła odnaleźć przyjemność. Mówiła więc chętnie mając nadzieję, że tym samym zapewnia jakąś wartką rozrywkę siedzącym na przeciw niej mężczyznom. Uśmiechnęła się perliście w chwili w której Randall, jak się okazało, wyrażał gotowość i chęć do potencjalnego zawojowania na piwnicznych parkietach. Coś jednak nagle, nieoczekiwanie poszło nie tak. Kiwnęła głową kiedy to drugi brat ruszył za pierwszym.
- Zastanawiam się, czy powiedziałam coś niewłaściwego... - zerknęła ze strapieniem na Marcellę, która została wraz z nią przy stoliku. Być może poruszyła jakąś nieodpowiednią strunę będąc tego całkowicie nieświadomą. Może Lyall się źle poczuł lub właściwie nie do końca był chętny by tu być - Mogłam powiedzieć Randalowii, że jeżeli jego czuję potrzebę opuszczenia randki to by go nie namawiał do pozostania. Chyba czułabym się trochę źle, jakby miał siedzieć z nami dla zasady... - pobrząkiwała pod noskiem nieco smętnie. Trochę jej też było niezręcznie tym bardziej, że sama tu Marcellę przyciągnęła - Trochę głupio wychodzi...No ale w razie potrzeby to się chyba podzielimy Randallem, co? Obiecuję nie być zachłanna - Puściła Marcelli perskie oczko. Starała się wznieść na żartobliwy ton. Westchnęła jednak sięgając po swoją lampkę wina - Zawsze też mamy siebie - wzniosła kieliszek w nieznacznym toaście, dźwignęła kącik ust i umoczyła usta w winie. Zerknęła z ciekawością na dwójkę mężczyzn ciekawa finału rozmowy, która do ich uszu nie była wstanie dobiec
Może nie posiadała krzykliwej osobowości to jednak lubiła przebywać z ludźmi, rozmawiać z nimi, dzielić się sobą. Nie była jak typowy, ekscentryczny naukowiec lubiący jedynie swoje własne towarzystwo dzielone od biedy ze starymi, przepastnymi księgami - chociaż i w tym potrafiła odnaleźć przyjemność. Mówiła więc chętnie mając nadzieję, że tym samym zapewnia jakąś wartką rozrywkę siedzącym na przeciw niej mężczyznom. Uśmiechnęła się perliście w chwili w której Randall, jak się okazało, wyrażał gotowość i chęć do potencjalnego zawojowania na piwnicznych parkietach. Coś jednak nagle, nieoczekiwanie poszło nie tak. Kiwnęła głową kiedy to drugi brat ruszył za pierwszym.
- Zastanawiam się, czy powiedziałam coś niewłaściwego... - zerknęła ze strapieniem na Marcellę, która została wraz z nią przy stoliku. Być może poruszyła jakąś nieodpowiednią strunę będąc tego całkowicie nieświadomą. Może Lyall się źle poczuł lub właściwie nie do końca był chętny by tu być - Mogłam powiedzieć Randalowii, że jeżeli jego czuję potrzebę opuszczenia randki to by go nie namawiał do pozostania. Chyba czułabym się trochę źle, jakby miał siedzieć z nami dla zasady... - pobrząkiwała pod noskiem nieco smętnie. Trochę jej też było niezręcznie tym bardziej, że sama tu Marcellę przyciągnęła - Trochę głupio wychodzi...No ale w razie potrzeby to się chyba podzielimy Randallem, co? Obiecuję nie być zachłanna - Puściła Marcelli perskie oczko. Starała się wznieść na żartobliwy ton. Westchnęła jednak sięgając po swoją lampkę wina - Zawsze też mamy siebie - wzniosła kieliszek w nieznacznym toaście, dźwignęła kącik ust i umoczyła usta w winie. Zerknęła z ciekawością na dwójkę mężczyzn ciekawa finału rozmowy, która do ich uszu nie była wstanie dobiec
angel heart | devil mind
W sumie nie do końca rozumiała co się właśnie stało. Kiedy cała sytuacja zaczęła się zaczynać, wyszła po prostu z powodu szybkiej potrzeby w łazience (przypudrowaniu noska, wiadomo), a kiedy wróciła, Randall gdzieś poszedł, a drugi z braci w ogóle gdzieś uciekł. I to chyba już zupełnie na dobre. Sama nie wiedziała czy nie popełniła jakiegoś fakapu, chociaż w sumie zerkała już też, którym oknem mogłaby uciec, gdyby jednak randka nie byłaby za dobra. I chyba nie była tak dobra, skoro Lyall się zupełnie obraził...
Usiadła znowu obok Shelty, czując się jednocześnie dziwnie i niezręcznie. No cóż, najlepsze walentynki, nie? Może lepiej byłoby zostać w domu i nałożyć sobie jakieś algowe maseczki, wypić wino, nie przejmować się niczym? W sumie marzyła ostatnio o takim wieczorze, a wyszła z tego jedna wielka kupka. I to taka śmierdząca.
- Też się zastanawiam czy nie byłam zbyt... ostra. - Mruknęła smutno, obracając w dłoniach szklankę przez chwilę, po czym zwróciła znów uwagę na przyjaciółkę. - Damy radę, nie potrzebujemy ich... Przepraszam w ogóle. Miało być fajniej. Ale jeśli chcesz, możemy potańczyć. Razem czy coś. - Uśmiechnęła się delikatnie. Chociaż pewnie przy okazji zabije Sheltę, dlatego zawsze odmawiała tańca. Zwyczajnie tego nie umiała i nie miała zamiaru mówić, że było inaczej. Ale dzisiaj Shelly miała taryfę ulgową, powiedzmy, że Figg zgodzi się na więcej niż zazwyczaj. Bo po prostu chciała dla niej dobrze... I dla jej humoru. - Faceci są beznadziejni... - Mruknęła. - Poczekaj chwilę, przyniosę nam wino.
I poszła sobie, choć tylko na chwilę. Na barze zamówiła butelkę czerwonego wina, by już z nim wrócić do Shelly. Wygląda na to, że ich wielka randka zamieniła się w typowy babski wieczór, tylko w barze i trochę bardziej się odstawiły. Przednie walentynki, nie ma co. Razem z butelką wina przyniosła też im po kieliszku, żeby do obu nalać porcję czerwonego trunku i postawić kieliszek przed przyjaciółką. - Trzymaj. Na zdrowie. - pyk i mogły się napić. Bez jakiegoś specjalnego uważania na słowa. Może to nawet lepiej?
Usiadła znowu obok Shelty, czując się jednocześnie dziwnie i niezręcznie. No cóż, najlepsze walentynki, nie? Może lepiej byłoby zostać w domu i nałożyć sobie jakieś algowe maseczki, wypić wino, nie przejmować się niczym? W sumie marzyła ostatnio o takim wieczorze, a wyszła z tego jedna wielka kupka. I to taka śmierdząca.
- Też się zastanawiam czy nie byłam zbyt... ostra. - Mruknęła smutno, obracając w dłoniach szklankę przez chwilę, po czym zwróciła znów uwagę na przyjaciółkę. - Damy radę, nie potrzebujemy ich... Przepraszam w ogóle. Miało być fajniej. Ale jeśli chcesz, możemy potańczyć. Razem czy coś. - Uśmiechnęła się delikatnie. Chociaż pewnie przy okazji zabije Sheltę, dlatego zawsze odmawiała tańca. Zwyczajnie tego nie umiała i nie miała zamiaru mówić, że było inaczej. Ale dzisiaj Shelly miała taryfę ulgową, powiedzmy, że Figg zgodzi się na więcej niż zazwyczaj. Bo po prostu chciała dla niej dobrze... I dla jej humoru. - Faceci są beznadziejni... - Mruknęła. - Poczekaj chwilę, przyniosę nam wino.
I poszła sobie, choć tylko na chwilę. Na barze zamówiła butelkę czerwonego wina, by już z nim wrócić do Shelly. Wygląda na to, że ich wielka randka zamieniła się w typowy babski wieczór, tylko w barze i trochę bardziej się odstawiły. Przednie walentynki, nie ma co. Razem z butelką wina przyniosła też im po kieliszku, żeby do obu nalać porcję czerwonego trunku i postawić kieliszek przed przyjaciółką. - Trzymaj. Na zdrowie. - pyk i mogły się napić. Bez jakiegoś specjalnego uważania na słowa. Może to nawet lepiej?
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
- Myślę, że to nie to. Ten z którym się znasz, Randall, czuł się całkiem swobodnie. Jego brat zaś - nie do końca. Może tak jak ja ciebie, Randall wtarabanił Lyalla... - taka wymuszona randka chyba nie do końca mogła działać. A raczej na pewno gdy podobny mechanizm działał z obu stron. Przygryzła wargę nieco zakłopotana - Cóż, czasem zdarzają się rzeczy których zwyczajnie nie przewidzisz i nie masz wpływu. Nie ma co się przejmować - chciała podnieść na duchu i siebie, i przyjaciółkę. Nie była to w końcu jej wina. Wzruszyła przy tym ramionami, że niby sama się tym specjalnie nie troskała chociaż trudno było powiedzieć by dzięki temu zyskała jakoś znacząco na rzetelności. Nieustannie obserwowała dwójkę czarodziei, którzy chwilę później wyszli poza lokal tym samym grzebiąc wyobrażenie na temat tego wieczoru w jednej chwili sześć stóp pod ziemią. Pozostawało jej jedynie obłapić kieliszek z winem co też zrobiła. Spoglądając na Marcellę przez przezroczyste, coraz bardziej puste denko kieliszka zmarszczyła z zaskoczenia czoło słysząc jej propozycję. Wysiorbała szybko końcówkę i starła z kącika ust resztkę trunku przyłożonym nadgarstkiem - Mhm, naprawdę...?! - bąknęła zaskoczona propozycją ruszenia na parkiet, która momentalnie podkręciła poziom zadowolenia szatynki. Może nie wszystko było stracone?
- Momentami zastanawiam się czy aby na pewno to w nich jest problem, czy to jednak może ja za bardzo daję do zrozumienia, że mi zależy - zwierzyła się przyjaciółce patrząc, jak ta wypełnia jej kieliszek. Mimo wszystko nie lubiła samotności, a tej wraz z wiekiem coraz bardziej się obawiała. Nie chciała skończyć jako samotna, wariatka od cyferek w zapomnianej latarnii morskiej na krańcu wielkiej wyspy - Czy ty aby przypadkiem masz pomysł na to by upić mnie na tyle szybko bym nie była wstanie stać od stolika i pociągnąć cię na parkiet, czy też masz plan upić siebie by nie pamiętać za dobrze tego co nastąpi chwilę po tym, jak na ten parkiet trafisz...? - podpytała żartobliwie przyjaciółkę odstukując jej zaraz z nawiązką ten słuszny toast. Noc miała minąć mimo wszystko w przyjemnej atmosferze.
|zt
- Momentami zastanawiam się czy aby na pewno to w nich jest problem, czy to jednak może ja za bardzo daję do zrozumienia, że mi zależy - zwierzyła się przyjaciółce patrząc, jak ta wypełnia jej kieliszek. Mimo wszystko nie lubiła samotności, a tej wraz z wiekiem coraz bardziej się obawiała. Nie chciała skończyć jako samotna, wariatka od cyferek w zapomnianej latarnii morskiej na krańcu wielkiej wyspy - Czy ty aby przypadkiem masz pomysł na to by upić mnie na tyle szybko bym nie była wstanie stać od stolika i pociągnąć cię na parkiet, czy też masz plan upić siebie by nie pamiętać za dobrze tego co nastąpi chwilę po tym, jak na ten parkiet trafisz...? - podpytała żartobliwie przyjaciółkę odstukując jej zaraz z nawiązką ten słuszny toast. Noc miała minąć mimo wszystko w przyjemnej atmosferze.
|zt
angel heart | devil mind
Piwniczny Klub Jazzowy był jednym z niewielu miejsc, w których pannie Frey przyszło występować regularnie. Właściciel znał panią Pinkstone która pomagała jej utrzymać się na powierzchni, doceniał młode talenty, a sama Ems darzyła go sympatią. Zwykłą, czystą, niczym dalekiego członka rodziny, której niewiele pozostało jej na ziemskim padole. Tuż przed dwunastą zbiegła po schodkach prowadzących do lokalu. Występ miał odbyć się wieczorem, do tego jednak czasu mieli wiele do zrobienia. Od ustalenia repertuaru, przez próbę z ponoć nowym zespołem przygrywającym w tym przybytku. Kto wie, może znów załapie się na darmowy obiad? Śliczna panna ruszyła w tan, wirując po materii plakatu by spytać o hasło.
- Czy mogę prosić do tańca? - Wypowiedziała hasło, z figlarnym uśmieszkiem puszczając plakatowej kobiecie perskie oczko. Lubiła ją, nawet jeśli ich jedyną interakcją było wypowiedzenie hasła, umożliwiającego wejście do królestwa jazzu, pełnego gorących czerwieni oraz melancholijnych błękitów. Szybkie kroki skierowała wprost do barowej lady.
- Cześć, Jim! - Rzuciła radośnie, witając się z właścicielem przybytku po czym, jak zwykle miała w zwyczaju, wdrapała się na blat baru usadzając na nim zgrabny tyłek. Pewnych nawyków nie dało się wyplenić, a przestrzeganie zasad nigdy nie było mocną stroną wokalistki.
- Cześć, Ems. Chcesz kawy? Mamy trochę do obgadania. - Ciepły głos starszego mężczyzny dotarł do jej uszu, wywołując wstęgę ciepłego brązu, otaczającą jego postać. Uśmiech pojawił się na jej ustach, gdy ochoczo kiwnęła głową. Czarny, mocny napar z pewnością odgoni resztki senności, jaka okalała jej umysł po źle przespanej nocy. Z zadowoleniem ujęła kubek w dłonie, wsłuchując się w kolejne słowa właściciela klubu. Lubiła współpracować z takimi ludźmi. Konkretnymi, wiedzącymi czego oczekiwali oraz posiadającymi jasne wyobrażenie tego, jak powinien wyglądać efekt. Niezdecydowanie było wrogiem osób, pracujących tak jak Emma -na zlecenie, zmieniając co chwila miejsce w którym przyszło jej występować, bądź zleceniodawców odkrywanej dopiero fotografii. Popijając kawę dokładnie przysłuchiwała się zaplanowanemu repertuarowi, który niezwykle jej odpowiadał. Przyjemne, sensualne brzmienia były tymi, w których odnajdywała się najlepiej. Zadowolenie pojawiło się na jej twarzy, gdy sięgnęła dłonią do torebki, by wyjąć z niej woreczek z podłym tytoniem, by chudymi palcami rozpocząć skręcanie papierosa.
- Brzmi całkiem nieźle. A ten nowy zespół? Da radę? - Odpowiedziała, by przejechać językiem po bletce i wpakować papierosa do ust. Ostrożnie rozżarzyła jego koniec przy pomocy zapałki, by zaciągnąć się drapiącym w gardło dymem.
- Dają radę. McFlonney siedzi w Tower, dwóch wyjechało... To nie to samo, ale nie jest źle. - Paskudny grymas wykrzywił twarz właściciela lokalu. I doskonale wiedziała, o co mu chodzi. Czasy były niepewne, a sztuka rządziła się swoimi prawami. W czasie wojny trudno było o lepszą inspirację, a tworzone pod jej wpływem dzieła niekoniecznie przypadały do gustu władzy. Paskudny krąg życia artystycznej braci.
- Kurwa. - Skwitowała jedynie, będąc pewną, że lepszych słów na to nie znajdzie. Pozostawało mieć nadzieję, iż trębacza wypuszczą z aresztu... Chociaż znając jego słownictwo przypominające barwny rynsztok, Ems odrobinę w to wątpiła. - No nic, pokaż mi ich. - Poprosiła, z papierosem w ustach zsuwając się z drewnianego blatu, by podążyć za mężczyzną. Do występu pozostawało jeszcze kilka godzin, dających czas na przygotowanie się. A skoro zespół był nowy, próba zdawała się być niezbędna. Ciemne spojrzenie uważnie powiodło po muzykach, oczekujących jej przybycia. Nie była gwiazdą. Jej nazwisko dopiero zaczynało pojawiać się w podrzędnych barach, doskonale wiedziała jednak, że i im zależy na tym, aby występ wyszedł jak najlepiej - od tego zależała ich zapłata. Grali w jednej drużynie, chcąc wycisnąć jak najwięcej galeonów z tego zlecenia. Nic z resztą dziwnego.
Z uśmiechem na ustach poprosiła ich wpierw o zagranie tego, co wychodziło im najlepiej. Słuchiwała się w dźwięki umykające z ich instrumentów. Soczyste błękity oraz przydymione zielenie zatańczyły w pomieszczeniu. Jej głos przypominał bardziej delikatne wrzosy oraz błękity. A to oznaczało, że będą musieli się do siebie dostosować. Zgasiła papierosa, by samej dać im próbkę swoich umiejętności. Śpiewała niosą wrzos oraz błękit tańczące po sali w miękkich smugach. Nie protestowała, gdy dołączyli do niej z instrumentami, wpierw zamieniając błękit w granat, później wywołując karykaturę wrzosu zmieszanego z pomarańczą. Potrzebowali chwili, aby podłapać odpowiednią tonację, dobrać nuty, które będą pasować do barwy jej głosu aby to co robili przypominało prawdziwą grupę, a nie mieszaninę przypadkowych muzyków. Kwestia niewielka, lecz cholernie istotna. Zadowolenie pojawiło się na jej twarzy i szybko zabrali się do przećwiczenia całego dzisiejszego repertuaru.
Kilka godzin później z czystym sumieniem mogli uznać, że byli gotowi.
- Jest świetnie, chodźcie na obiad. - Właściciel pubu przywołał swoją załogę. Wiedział, że nikomu z nich się nie przelewa. A Ems niezmiernie ucieszyła wizja darmowego posiłku, nie posiadając wiele jedzenia w swoim domu. Życie od wypłaty do wypłaty nie bywało lekkie, zwłaszcza, gdy nie można było pochwalić się stałym miejscem pracy oraz stabilną pensją. Czas mijał, zbliżając ich wszystkich do planowanego na dzisiejszy wieczór występu. W końcu nadszedł czas, gdy panna Frey musiała zacząć się szykować. Nie mogła przecież wyjść na scenę w poprzecieranych, przyozdobionych łatami spodniach. Udała się na zaplecze, gdzie rozpoczęła przygotowania. Przebrała się w czerwoną, satynową suknię jaką dostała kiedyś od pani Pinkstone, idealną na podobne występy nawet jeśli zdawała się mieć już swoje lata. Przyozdobiła twarz delikatnym makijażem, jedynie pełne usta podkreślając krwistoczerwoną pomadką, również będącą prezentem od znajomej artystki. Jej raczej nie byłoby stać na podobne cuda, w tak ślicznych opakowaniach. Finalnie, z dużą niechęcią, wsunęła stopy w wysokie szpilki. Wolałaby występować boso, doskonale wiedziała jednak, że to nie jej zdanie liczyło się w tej materii. Miała zachwycać, przyciągać spojrzenia i zachęcać do spędzenia dłuższej chwili w klubie jazzowym. To wiązało się z przychodami. A przychody wiązały się z zapłatą. Proste. I jasne jak słońce.
W końcu wybiła godzina występu. Panna Frey powoli weszła na scenę, by zająć miejsce przy mikrofonie. Zaczęła śpiewać. Powoli snuła subtelne opowieści piosenek, zmysłowo poruszając się w rytm muzyki, płynącej z instrumentów kolegów stojących na scenie. Powoli wodziła palcami po gładkim mikrofonie, przypatrując się barwnym smugom tańczącym po pomieszczeniu. Piękno. Czyste, chwilowo nie zakłócane innymi dźwiękami, będące cudowną symbiozą muzyki oraz tego, co przyszło widzieć tylko i wyłącznie jej.
Cały występ trwał kilka godzin, poprzecinanych przerwami dla muzyków. Wielogodzinne śpiewanie bez możliwości zwilżenia gardła jawiło jej się jako niemożliwe. Struny głosowe potrzebowały odrobiny wytchnienia, by nie ulec uszkodzeniu. A przynajmniej tak zawsze mówił ojciec oraz kuzyni, gdy jako dzieciak namawiała ich do grania kolejnych, barwnych melodii. Ostatnie minuty śpiewała w towarzystwie zmęczenia, jakie powoli zaczynało odczuwać jej ciało, nie dała jednak tego po sobie poznać, doprowadzając występ do końca by zejść ze sceny w towarzystwie oklasków pozostałej klienteli. Panna Frey wpierw udała się na zaplecze by wyskoczyć z niewygodnych butów i zmienić sukienkę, nie chcąc zniszczyć tej, która nadawała się do występów. Następnie udała się do baru, tym razem siadając na jednym z krzeseł. Wypiła drinka w towarzystwie właściciela przybytku oraz muzyków, chcąc podziękować im za dzisiejszy wieczór. Gdyby nie to, pewnie głodowałaby przez kolejne kilka dni, przez te kilka godzin grali w tej samej drużynie, a coś mówiło pannie Frey, że nie był to pierwszy raz, kiedy przyjdzie im wspólnie występować. Gdy opuszczała Piwniczny Klub Jazzowy było już późno. Niebo przybrało intensywną barwę granatu, a ulice spowiły się w mroku. Do domu miała daleko, wybierała więc mniej uczęszczane, spokojniejsze drogi. I może dziś, uda jej się ominąć koszmarów.
| zt.
1208 słów.
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
19 września - Forsythia & Rigel & Evandra & Francis - panie władzo, to są tylko tańce
Mokra od lekkiego deszczu ulica, odbijała światło wieczornych latarni, a roześmiane sylwetki młodych czarodziejów i czarownic, zbiegały do klubu, szukając tam odskoczni, jakiej również potrzebowała prowodyrka tego spotkania. Już ulicę dalej zdawało się słyszeć wdzięczną muzykę bijącą od otwartych piwnicznych okien. Klimat wydawał się odbiegać od dziennej zawieruchy, jaka przetaczała się przez wieczorny Londyn.
Panna Crabbe wyczekiwała tego wieczora, odkąd tylko postanowiła napisać do Evandry. Potrzebowała oderwać się od szarej, smutnej rzeczywistości i choć na wieczór miała wybrać się w towarzystwie szlacheckim, to nie przeszkadzało jej to w żadnym aspekcie. Niestety, zdawała sobie sprawę, iż takie rozrywki odbiegały od tradycyjnej rutyny damy, niemniej jednak gdyby lady Rosier nie chciałaby poświęcić na to czasu, wówczas odmówiłaby bez mrugnięcia okiem, prawda?
Już w czasach szkolnych Forsythia była odrobinę rozrabiaką i choć usilnie starała się często trzymać nałożonych zasad, tak mimowolnie im się wymykała. Szczególnie po stracie brata, starając się tym samym kurczowo trzymać rzeczywistości, a tylko takie rozrywki i praca, pomagały jej w miarę utrzymać się na tej nierównej szali normalności.
Forsythia przygładziła suknię, okręcając się jeszcze raz i przyglądając się jak rant materiału zafalował frywolnie. – Och, Rigel, cóż ja bym bez ciebie zrobiła? – zapytała retorycznie, łapiąc kuzyna pod ramię i pociągając go wesoło w kierunku wejścia do klubu jazzowego. – Cieszy mnie, że się zgodziłeś. Zobaczysz, że nie pożałujesz i zaręczam ci, że to żadna błazenada. Zresztą, niektóre kroki są podobne do tańców balowych, tylko szybsze – zapewniła, lśniąc wręcz z ekscytacji. Nawet tego dnia postarała się o dokładne zakręcenie loków, a także nie zabrakło jej ulubionego zaklęcia, po którym srebrzysty pyłek osiadł na włosach, twarzy, obojczykach, dłoniach i sukni. Co prawda umywać się nie mogła do uroku jaki roztaczała wokół siebie jej przyjaciółka, niemniej jednak wyglądała dziś znacznie lepiej niż zwykle. Co w dużej mierze było zasługą wyczucia smaku, jakim charakteryzował się jej przeuroczy kuzyn. – I spokojnie, jest kilka sal. Wybierzemy tę mniej tłoczną. Najpierw wytłumaczę wam kroki, a dopiero potem dołączymy na środek parkietu. O, mają tu też wspaniałe drinki, które na pewno ci posmakuję i Evandrze też. Hm… Ciekawe czy ją poznamy, miała się przebrać – wymruczała pod nosem, rozglądając się uważnie po mijających ją sylwetkach. – Mam nadzieję, że trafi. Chodź, poczekamy tutaj – zaproponowała wskazując na stoliki nieopodal. Znajdowała się tam kawiarenka, a zaraz obok schody do przybytku jaki był ich dzisiejszym celem. Odsunęła krzesło i przysiadła na jego brzegu, upewniając się, że różdżka nadal spoczywała w kieszeni, skrytej między fałdami sukni. Jej oczy świdrowały każdą sylwetkę zbliżającą się do zejścia, doszukując się cech Evandry. Panna Crabbe nie wiedziała na ile, jej znajoma postanowiła zmienić swój wygląd, toteż wolała być czujna, nie chciała jej przecież wyminąć lub co gorsza zgubić w tłumie, prawda? Przez swe skupienie na wizualnych aspektach, niewiele docierało do niej bodźców słuchowych, toteż całkowicie przegapiła rozmowę dwóch panien obok, które ekscytowały się konkursem tańca, jaki miał podobno odbywać się w klubie. Jednak nie mogło to chyba umknąć uwadze Rigela, któremu dwie dzierlatki krakały wręcz o tym nad głową. Wspominały nie tylko o różnych poziomach swych umiejętności, ale przede wszystkim tematem rozmów były nagrody konkursowe – choć nie były niezwykłe, tak z pewnością mogły stanowić przepiękne pamiątki.
Rigel Black nawet nie zrozumiał, kiedy to się stało, że tak wesoło i beztrosko szedł mokrą ulicą Londynu, zgrabnie omijając kolejne kałuże. Przecież nawet nie planował nigdzie dziś w nocy wychodzić. A tym bardziej aż do klubu. I to do klubu Jazzowego! Gdyby tylko zobaczył go ojciec, to na pewno wyrwał mu by te nogi, żeby już nigdy nigdzie nie chodził, a tym bardziej tańczył dziwne nieszlachetne tańce.
Dyskomfort spowodowany wymknięciem się z domu, nie mógł się równać jednak z bólem garderobianym, jaki odczuwał młody lord Black. Miał prawdopodobnie najbogatszą szafę wśród całej męskiej połowy szlachetnie urodzonych czarodziejów w Londynie, a nie mógł ubrać żadnej ze swoich ukochanych kreacji. Wszystko po to, żeby zachować anonimowość. Dlatego musiał się zadowolić prostymi czarnymi spodniami i dopasowaną kamizelką w kolorze śliwkowym z tłoczonym geometrycznym wzorem, narzuconą na białą koszulę. Na szczęście udało mu się przemycić do kreacji bordową apaszkę w orientalne kwiatowe wzory, żeby się poczuć bardziej ubranym, niż przebranym.
A zapowiadał się cichy wieczór i pomoc Pannie Crabbe w dopasowaniu stroju na wyjście.
Chociaż nie. Z Forsythią no nigdy nic nie było wiadomo. Jeszcze w szkole zwykłe “chodźmy do biblioteki się pouczyć” albo “odprowadzę cię na trening quidditcha”, kończył się naglę różnymi dziwnymi historiami w różnych nietypowych miejscach. Na szczęście, kiedy został Prefektem, zdobył kolejne nowe wymówki, do swojej kolekcji wymówek oraz zyskał specjalną umiejętność unikania szlabanów i pomocy tym, którzy mogli być nim zagrożeni. Dzięki temu na starcie dorosłości, reputacja jego i przyjaciół drastycznie nie ucierpiała.
-Powinienem w końcu przewidzieć, że to się tak skończy. - roześmiał się cicho, kiedy wymknęli się z Grimmauld Place numer 12. -Ale może ten taniec będzie przyjemniejszy i bardziej dla ludzi. I nie, nie idę tam wyłącznie dla drinków.
Chłopak dał się porwać pod ramię i odholować pod samo wejście do klubu. Sam na pewno by tam nie wszedł. Nie dlatego, że się bał, ale bardzo niekomfortowo się czuł, kiedy nie znał zasad, panujących w danym miejscu. Sabaty i inne rodzinne spędy były dla niego rzeczą normalną. Dokładnie znał najdrobniejsze niuanse etykiety. Jednak to miejsce wydawało się kompletnie nieznanym terenem. Labiryntem, rządzącym się swoją pokrętną logiką. Kolejnymi kręgami piekielnymi, które musiał przemierzyć. I potrzebował Wergiliusza, żeby się nie zgubić.
Wewnątrz, mimo że weszli dopiero do przedsionka klubu, było głośno, duszno i nawet całkiem tłoczno jak na tak niedużą. Wrażenie chaosu potęgowały osoby, szczególnie panie, które do siebie nie mówiły, tylko prawie wrzeszczały, wymieniając się to plotkami, to planami na wieczór. Jedna z Pań, wyraźnie już wstawiona, energicznie szczebiotała do swojej koleżanki coś o jakimś konkursie tańca, namawiając ją, żeby również wzięły w tym udział.
Rigel słuchał tego jednym uchem, gdyż bardziej był skupiony na wypatrywaniu Evandry.
I jak tylko ci ludzie tu się odnajdują?
-Widzisz ją? - zapytał kuzynkę, próbując przekrzyczeć ludzi i przytłumioną muzykę.
Dyskomfort spowodowany wymknięciem się z domu, nie mógł się równać jednak z bólem garderobianym, jaki odczuwał młody lord Black. Miał prawdopodobnie najbogatszą szafę wśród całej męskiej połowy szlachetnie urodzonych czarodziejów w Londynie, a nie mógł ubrać żadnej ze swoich ukochanych kreacji. Wszystko po to, żeby zachować anonimowość. Dlatego musiał się zadowolić prostymi czarnymi spodniami i dopasowaną kamizelką w kolorze śliwkowym z tłoczonym geometrycznym wzorem, narzuconą na białą koszulę. Na szczęście udało mu się przemycić do kreacji bordową apaszkę w orientalne kwiatowe wzory, żeby się poczuć bardziej ubranym, niż przebranym.
A zapowiadał się cichy wieczór i pomoc Pannie Crabbe w dopasowaniu stroju na wyjście.
Chociaż nie. Z Forsythią no nigdy nic nie było wiadomo. Jeszcze w szkole zwykłe “chodźmy do biblioteki się pouczyć” albo “odprowadzę cię na trening quidditcha”, kończył się naglę różnymi dziwnymi historiami w różnych nietypowych miejscach. Na szczęście, kiedy został Prefektem, zdobył kolejne nowe wymówki, do swojej kolekcji wymówek oraz zyskał specjalną umiejętność unikania szlabanów i pomocy tym, którzy mogli być nim zagrożeni. Dzięki temu na starcie dorosłości, reputacja jego i przyjaciół drastycznie nie ucierpiała.
-Powinienem w końcu przewidzieć, że to się tak skończy. - roześmiał się cicho, kiedy wymknęli się z Grimmauld Place numer 12. -Ale może ten taniec będzie przyjemniejszy i bardziej dla ludzi. I nie, nie idę tam wyłącznie dla drinków.
Chłopak dał się porwać pod ramię i odholować pod samo wejście do klubu. Sam na pewno by tam nie wszedł. Nie dlatego, że się bał, ale bardzo niekomfortowo się czuł, kiedy nie znał zasad, panujących w danym miejscu. Sabaty i inne rodzinne spędy były dla niego rzeczą normalną. Dokładnie znał najdrobniejsze niuanse etykiety. Jednak to miejsce wydawało się kompletnie nieznanym terenem. Labiryntem, rządzącym się swoją pokrętną logiką. Kolejnymi kręgami piekielnymi, które musiał przemierzyć. I potrzebował Wergiliusza, żeby się nie zgubić.
Wewnątrz, mimo że weszli dopiero do przedsionka klubu, było głośno, duszno i nawet całkiem tłoczno jak na tak niedużą. Wrażenie chaosu potęgowały osoby, szczególnie panie, które do siebie nie mówiły, tylko prawie wrzeszczały, wymieniając się to plotkami, to planami na wieczór. Jedna z Pań, wyraźnie już wstawiona, energicznie szczebiotała do swojej koleżanki coś o jakimś konkursie tańca, namawiając ją, żeby również wzięły w tym udział.
Rigel słuchał tego jednym uchem, gdyż bardziej był skupiony na wypatrywaniu Evandry.
I jak tylko ci ludzie tu się odnajdują?
-Widzisz ją? - zapytał kuzynkę, próbując przekrzyczeć ludzi i przytłumioną muzykę.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Na samą myśl o potańcówce serce Evandry biło szybciej w ekscytacji przed nadchodzącym wydarzeniem. Nie wątpiła w to, żę Forsythia dotrzyma słowa, ale nie sądziła, że stanie się to tak szybko! Wykorzystała termin wizyty w Thorness Manor, by popołudnie spędzić z matką, a wieczór z panną Crabbe w Piwnicznym Klubie Jazzowym. Tym razem z zainteresowaniem słuchała plotek lady Lestrange i chętnie przeglądała najnowsze wydanie Czarownicy w poszukiwaniu inspiracji czy choćby zapowiedzi tego, co może ją czekać dzisiejszego wieczora. O w jej przypadku horoskop nie sprawdził się wcale, to porady od Madame Malkin okazały się przydatne. Wdzięcząc się przed lustrem długo wahała się nad doborem odpowiedniego stroju, nie będąc do końca przekonaną czy dany komplet odpowiednio wyróżnia się od jej codziennego stylu. Celowo dobrała czarne dodatki do zielonego materiału w kratę tattersall, przybierając rodowe barwy Giselle. Płytki dekolt z okrągłym kołnierzykiem, do którego prowadził rząd zapinanych pod szyję guzików. Wąska talia zaznaczona czarnym paskiem o drobnej klamrze zdawała się być nad wyraz wychudzona, nie wskazując wprost czy pod spodem znajdował się sznurowany gorset. Rozkloszowana, krojona z połowy koła spódnica została wsparta nadającą lekki kształt halką. I pewnie udałoby jej się wymknąć niezauważoną, gdyby nie długość rzeczonej spódnicy. Obszyty czarną lamówką rąbek odsłaniał nie tylko kostki, ale i kawałek łydki! ”Przecież nic mi nie będzie!”, “To tylko tańce!”, “Jak to idziesz ze mną?!” Dyskusja z bratem nie trwała długo, nie mogła mu się opierać, zwłaszcza że był najlepszym kompanem na to wydarzenie. Mamrotała coś jeszcze pod nosem z udawanym niezadowoleniem, w głębi duszy ciesząc się, że do niej przyszedł.
W czwartkowy wieczór londyńskie uliczki wyglądały zjawiskowo. Evandra nie posiadała się z radości, chłonąc błyszczące, nocne widoki, jakby widziała je pierwszy raz w życiu.
- Francis, czy to nie przecudowny wieczór, idealny wręcz na tak szczególną okazję? - Pytania Evandry nieczęsto wymagały odpowiedzi, zwykle wystarczyło przytaknięcie, skinienie głową bądź sugestywne spojrzenie, dzięki którym lady miała pewność, że jej rozmówca słucha (bądź przynajmniej dobrze udaje) i jest choć względnie zainteresowany poruszonym przez nią tematem. Zacisnęła nieco mocniej dłoń na przedramieniu Francisa, chcąc podkreślić podniosłość chwili. - Cieszę się, że spędzamy razem czas. Wybacz, że nie powiedziałam ci o tym wcześniej. Założyłam, że nie będziesz chciał spędzać wolnego wieczoru z siostrą i jej przyjaciółką. - Posłała mu jeden z tych swoich przymilnych uśmiechów, chcąc go udobruchać. Wcale nie planowała go ze sobą zabierać, ale musiała przyznać, że jego obecność dodawała jej odwagi. Może i uchodził za rozrabiakę, ale w oczach Evandry zawsze był kochającym, troskliwym bratem. Poza tym na pewno znał wszystkie okoliczne lokale i może opowie jej tajemniczym szeptem kilka ciekawostek?
- Spójrz, już jest! - rzuciła podekscytowana, dostrzegłszy profil Forsythii w oknie mijanego budynku, ciągnąc za sobą Francisa w kierunku wejścia do klubu, jakby zostawiła w rodzinnym domu swoje szlachetne maniery. Wolną ręką poprawiła jeszcze beret przyczepiony do miedzianych loków. Zgodnie z zaleceniem przyjaciółki użyła zaklęcia do zmiany fryzury, by bardziej upodobnić się do pań znalezionych na stronach kobiecego magazynu. Modnie podkreślone eyelinerem oczy oraz czerwone usta były czymś, czego na jasnej twarzy Evandry nie można było znaleźć nigdy przedtem; i choć dołożyła wszelkich starań, by być kimś innym, tak wciąż roztaczała wokół siebie niepowtarzalny, tak hipnotycznie przyciągający cudze spojrzenia czar. - Dobry wieczór, wyglądacie świetnie! - Promiennym uśmiechem przywitała bliskich, ze zdziwieniem zwracając się do Rigela. - Nie wierzę, że cię tu widzę. Czyżby zmiana otoczenia miała cię ożywić? - Wciąż miała w pamięci widok zagubionego lorda Blacka wśród reszty arystokracji w Sali Burz. Czyżby dzisiejsza potańcówka była niecnym planem panny Crabbe na rozruszanie kuzyna? Usłyszała też plotki o konkursie tanecznym, powtarzane przez siedzące nieopodal panie. Wanda wprawdzie przyszła tu z myślą o nauce, ale rywalizacja mogłaby być zabawna. Zerknęła kontrolnie na Francisa, upewniając się, że nie zmienił zdania co do swej obecności w klubie. Czy była to rozrywka, jakiej zwykle się oddawał, czy tak jak ona nie zwykł bywać w takich miejscach?
W czwartkowy wieczór londyńskie uliczki wyglądały zjawiskowo. Evandra nie posiadała się z radości, chłonąc błyszczące, nocne widoki, jakby widziała je pierwszy raz w życiu.
- Francis, czy to nie przecudowny wieczór, idealny wręcz na tak szczególną okazję? - Pytania Evandry nieczęsto wymagały odpowiedzi, zwykle wystarczyło przytaknięcie, skinienie głową bądź sugestywne spojrzenie, dzięki którym lady miała pewność, że jej rozmówca słucha (bądź przynajmniej dobrze udaje) i jest choć względnie zainteresowany poruszonym przez nią tematem. Zacisnęła nieco mocniej dłoń na przedramieniu Francisa, chcąc podkreślić podniosłość chwili. - Cieszę się, że spędzamy razem czas. Wybacz, że nie powiedziałam ci o tym wcześniej. Założyłam, że nie będziesz chciał spędzać wolnego wieczoru z siostrą i jej przyjaciółką. - Posłała mu jeden z tych swoich przymilnych uśmiechów, chcąc go udobruchać. Wcale nie planowała go ze sobą zabierać, ale musiała przyznać, że jego obecność dodawała jej odwagi. Może i uchodził za rozrabiakę, ale w oczach Evandry zawsze był kochającym, troskliwym bratem. Poza tym na pewno znał wszystkie okoliczne lokale i może opowie jej tajemniczym szeptem kilka ciekawostek?
- Spójrz, już jest! - rzuciła podekscytowana, dostrzegłszy profil Forsythii w oknie mijanego budynku, ciągnąc za sobą Francisa w kierunku wejścia do klubu, jakby zostawiła w rodzinnym domu swoje szlachetne maniery. Wolną ręką poprawiła jeszcze beret przyczepiony do miedzianych loków. Zgodnie z zaleceniem przyjaciółki użyła zaklęcia do zmiany fryzury, by bardziej upodobnić się do pań znalezionych na stronach kobiecego magazynu. Modnie podkreślone eyelinerem oczy oraz czerwone usta były czymś, czego na jasnej twarzy Evandry nie można było znaleźć nigdy przedtem; i choć dołożyła wszelkich starań, by być kimś innym, tak wciąż roztaczała wokół siebie niepowtarzalny, tak hipnotycznie przyciągający cudze spojrzenia czar. - Dobry wieczór, wyglądacie świetnie! - Promiennym uśmiechem przywitała bliskich, ze zdziwieniem zwracając się do Rigela. - Nie wierzę, że cię tu widzę. Czyżby zmiana otoczenia miała cię ożywić? - Wciąż miała w pamięci widok zagubionego lorda Blacka wśród reszty arystokracji w Sali Burz. Czyżby dzisiejsza potańcówka była niecnym planem panny Crabbe na rozruszanie kuzyna? Usłyszała też plotki o konkursie tanecznym, powtarzane przez siedzące nieopodal panie. Wanda wprawdzie przyszła tu z myślą o nauce, ale rywalizacja mogłaby być zabawna. Zerknęła kontrolnie na Francisa, upewniając się, że nie zmienił zdania co do swej obecności w klubie. Czy była to rozrywka, jakiej zwykle się oddawał, czy tak jak ona nie zwykł bywać w takich miejscach?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Taka noc zdarza się raz na trzydzieści lat.
Każdy, kto bada niebo przyzwyczaja się do cykliczności i potrafi uzbroić się w najtwardszą zbroję, by wyczekiwać kapryśnych zjawisk, zachodzących niezmiernie rzadko. Cierpliwość to cnota potrzebna astronomom, ale jak się okazuje, nie tylko.
Starsi bracia na przykład też potrzebują tego czasu, by pozwolić wyrosnąć swym młodszym siostrom. Najpierw znosić kinder dźwięki z pokoju za ścianą, później nieporadne próby wydobywania muzyki ze skrzypiec, czy fortepianu (lub płaczu nad paluszkami pokaleczonymi strunami harfy, jak to było w przypadku Evandry), dalej zadawanie setek pytań i narzucanie swej dziecięcej obecności. Zamknięcie tego etapu formuje się różnie, u Rowle'ów bywa, że w sposób zbyt dosłowny, a u nas, w naturalny. Pewnego dnia zamiast ściągać siostrę z łóżka za nogę wystającą spod kołdry, podaję jej rękę, a kielich wysadzany perłami napełniam białym winem, a nie, jak wcześniej, sokiem z dyni. Zmiany wcale nie są subtelne: trach, przyzwyczajaj się, Lestrange, radź se.
Z roku na roku Wandzia nosi coraz większe buty (zatrzymuje się na rozmiarze 3,5) i chce rozmawiać ze mną o tym samym, o czym ja chcę rozmawiać z nią. Już rozumiem, czemu każą uważać z życzeniami, bo właściwie wolałbym upchnąć siostrę z powrotem w śpioszki, wsadzić ją do wózka i cyk, za mgłą dorosłości schować nasze problemy. Te przecież nie imają się dzieci - odbijają się na nich, owszem, ale nie każą o sobie myśleć. Mądry jestem po szkodzie, czasu nie cofnę, zostajemy zdani po prostu na siebie, z odpowiedzialnością na karku i czortem siedzącym na ramieniu. Bliźniaczym, bo podsuwa nam te same złe decyzje, którym ochoczo przyklaskujemy. Pamiętacie jeszcze, jak wam opowiadałem o tym zjawisku, co zdarza się raz na trzydzieści lat? Wypada właśnie dziś i to dzień, w którym ze wszystkim należy być na tak. A że przykazano mi honorować tradycje, nie mam z tym problemu; tak samo jak z wybiórczością tych, do jakich się stosować.
Samo życie, plus mimo że Wanda jest dorosła, ma męża i dziecko(!), to nie ma bata, bym puścił ją wieczorem samą na miasto. Może, gdyby w Londynie nie dało się nadziać na zatknięte na pal głowy buntowników, może, gdyby jej wybranek (tudzież - wybranek naszego ojca) nie wciągnął jej w polityczne gierki, może, gdyby stolica po prostu była bezpieczna. Może wtedy powiedziałbym: krzyżyk na drogę, baw się, tańcz, szalej, uważaj na swoje drinki, do toalety zawsze chodź z koleżanką, będę po ciebie o czwartej. Tak, czynię jedynie małą korektę w swych wieczorowych planach i zamiast topić smutki w wannie, poczynię to - po raz pierwszy od... dawna? - razem z Wandzią i jej towarzystwem w miejscu absolutnie nie licującym z naszą pozycją.
-Wyobrażam sobie, że będzie jeszcze lepszy - odpowiadam i uśmiecham się do niej, szeroko, łobuzersko, choć w tym zdaniu brakuje modalnego czasownika. Mógłby być jeszcze lepszy. Bez tła z pozabijanych deskami sklepowych witryn, bez listów gończych porozwieszanych na każdym płocie, bez patrolów funkcjonariuszy ministerstwa, gotowych pałować za krzywe spojrzenie - to żadne wytłumaczenie, Evandro - przerywam jej tłumaczenie, machnąwszy ręką, by zbagatelizować tą drobną niezręczność - nigdy ci niczego nie odmawiałem, a poza tym, nastroje w Londynie nie są spokojne, wbrew zapewnieniom władz - dodaję cicho, bo no nie potrafię, nie potrafię trzymać języka za zębami. Impreza jeszcze się na dobre nie zaczęła, a ja już ją kończę - musimy trzymać się razem - wybrnąłem, pozostając przy tym zupełnie szczerym. Jak głupi wierzę, że mamy tak naprawdę tylko siebie. Czy Tristan ją kocha, nie wiem, że nie da jej skrzywdzić, nie żywię żadnych wątpliwości. Oczywiście, istnieje tu jedno ale - kto miałby ewentualne pierwszeństwo, ona, czy Czarny Pan i dlatego staram się ją zabezpieczyć, na wszelki wypadek.
-Oczywiście nie na odległość ramienia, nie będę bronić ci tańców - napominam sam siebie, by utrzymać żartobliwy ton pogawędki, choć każdy typ, który zbliży się do Wandzi, wskoczy na cenzurowany - w razie czego, rób użytek z obcasów - dorzucam półgębkiem, taki wbity w stopę to ból nie z tej ziemi i sprowadza do parteru równie skutecznie, co cios w inną, wrażliwszą część ciała. Nie zachęcam, to jedynie wskazówka, aczkolwiek liczę na brak stresujących sytuacji oraz własną zapobiegliwość. Mamy się dziś dobrze bawić, Wandzia ma się dobrze bawić. Same przebieranki dostarczyły jej już wprawdzie sporo radości, po delikatnym liftingu oboje wyglądamy jak przykładna para z klasy średniej. Zero udziwnień, może poza maleńką broszką w kształcie trójzęba pobłyskującą w berecie mej siostry i paskiem w mych spodniach, spiętym identyczną klamrą. Szczyt ekstrawagancji, poza tym, nuda. Czarne spodnie nieco zwężane u dołu, biała koszula w prążki, wysokie buty, z nią u boku i tak będziemy się wyróżniać, nawet gdyby przyszła w worku po ziemniakach, to pół miasta patrzyłoby tylko na nią.
-Ginger - wymyślam jej imię, muskając ustami czoło, te dwadzieścia centymetrów przewagi daje mi komfort sięgania po opiekuńcze gesty bez ciężkich manewrów. I, kurczę, szlag by to. Wcześniej nie dopytuję, koleżanka, jak koleżanka, ale Wandzia wskazuje mi dziewczynę od szczeniaków, to jest pannę Crabbe, której nie tak dawno w listach szczegółowo opisywałem swoje sny z nią w roli głównej. Zaś obok niej - Rigel, znaczy kolejny do niańczenia, ja walę. Trzeba będzie lecieć grubo albo wcale.
-Nie znając kroków możemy wziąć udział w tym konkursie, jak myślicie? - zagaduję, jak do swoich i podobnie, jak tutejsi bywalcy podnoszę głos, by wybił się przed muzykę - przyniosę nam coś do picia i dam wam chwilę, żebyście mogli mnie obgadać - proponuję, od razu rozglądając się za barem - no, raz-raz, zbieram zamówienia - pośpieszam, z kieszeni ciemnej szaty wyciągając paczkę Jarelli i rzucając je na stół - te, stary, zorganizuj tu jakieś krzesło - komenderuję, bo braknie jednego miejsca, a zakładam, że zanim pójdziemy w tany, to miną jakieś trzy kolejki. Zależy, z czym wrócę i czy pomieszamy.
Każdy, kto bada niebo przyzwyczaja się do cykliczności i potrafi uzbroić się w najtwardszą zbroję, by wyczekiwać kapryśnych zjawisk, zachodzących niezmiernie rzadko. Cierpliwość to cnota potrzebna astronomom, ale jak się okazuje, nie tylko.
Starsi bracia na przykład też potrzebują tego czasu, by pozwolić wyrosnąć swym młodszym siostrom. Najpierw znosić kinder dźwięki z pokoju za ścianą, później nieporadne próby wydobywania muzyki ze skrzypiec, czy fortepianu (lub płaczu nad paluszkami pokaleczonymi strunami harfy, jak to było w przypadku Evandry), dalej zadawanie setek pytań i narzucanie swej dziecięcej obecności. Zamknięcie tego etapu formuje się różnie, u Rowle'ów bywa, że w sposób zbyt dosłowny, a u nas, w naturalny. Pewnego dnia zamiast ściągać siostrę z łóżka za nogę wystającą spod kołdry, podaję jej rękę, a kielich wysadzany perłami napełniam białym winem, a nie, jak wcześniej, sokiem z dyni. Zmiany wcale nie są subtelne: trach, przyzwyczajaj się, Lestrange, radź se.
Z roku na roku Wandzia nosi coraz większe buty (zatrzymuje się na rozmiarze 3,5) i chce rozmawiać ze mną o tym samym, o czym ja chcę rozmawiać z nią. Już rozumiem, czemu każą uważać z życzeniami, bo właściwie wolałbym upchnąć siostrę z powrotem w śpioszki, wsadzić ją do wózka i cyk, za mgłą dorosłości schować nasze problemy. Te przecież nie imają się dzieci - odbijają się na nich, owszem, ale nie każą o sobie myśleć. Mądry jestem po szkodzie, czasu nie cofnę, zostajemy zdani po prostu na siebie, z odpowiedzialnością na karku i czortem siedzącym na ramieniu. Bliźniaczym, bo podsuwa nam te same złe decyzje, którym ochoczo przyklaskujemy. Pamiętacie jeszcze, jak wam opowiadałem o tym zjawisku, co zdarza się raz na trzydzieści lat? Wypada właśnie dziś i to dzień, w którym ze wszystkim należy być na tak. A że przykazano mi honorować tradycje, nie mam z tym problemu; tak samo jak z wybiórczością tych, do jakich się stosować.
Samo życie, plus mimo że Wanda jest dorosła, ma męża i dziecko(!), to nie ma bata, bym puścił ją wieczorem samą na miasto. Może, gdyby w Londynie nie dało się nadziać na zatknięte na pal głowy buntowników, może, gdyby jej wybranek (tudzież - wybranek naszego ojca) nie wciągnął jej w polityczne gierki, może, gdyby stolica po prostu była bezpieczna. Może wtedy powiedziałbym: krzyżyk na drogę, baw się, tańcz, szalej, uważaj na swoje drinki, do toalety zawsze chodź z koleżanką, będę po ciebie o czwartej. Tak, czynię jedynie małą korektę w swych wieczorowych planach i zamiast topić smutki w wannie, poczynię to - po raz pierwszy od... dawna? - razem z Wandzią i jej towarzystwem w miejscu absolutnie nie licującym z naszą pozycją.
-Wyobrażam sobie, że będzie jeszcze lepszy - odpowiadam i uśmiecham się do niej, szeroko, łobuzersko, choć w tym zdaniu brakuje modalnego czasownika. Mógłby być jeszcze lepszy. Bez tła z pozabijanych deskami sklepowych witryn, bez listów gończych porozwieszanych na każdym płocie, bez patrolów funkcjonariuszy ministerstwa, gotowych pałować za krzywe spojrzenie - to żadne wytłumaczenie, Evandro - przerywam jej tłumaczenie, machnąwszy ręką, by zbagatelizować tą drobną niezręczność - nigdy ci niczego nie odmawiałem, a poza tym, nastroje w Londynie nie są spokojne, wbrew zapewnieniom władz - dodaję cicho, bo no nie potrafię, nie potrafię trzymać języka za zębami. Impreza jeszcze się na dobre nie zaczęła, a ja już ją kończę - musimy trzymać się razem - wybrnąłem, pozostając przy tym zupełnie szczerym. Jak głupi wierzę, że mamy tak naprawdę tylko siebie. Czy Tristan ją kocha, nie wiem, że nie da jej skrzywdzić, nie żywię żadnych wątpliwości. Oczywiście, istnieje tu jedno ale - kto miałby ewentualne pierwszeństwo, ona, czy Czarny Pan i dlatego staram się ją zabezpieczyć, na wszelki wypadek.
-Oczywiście nie na odległość ramienia, nie będę bronić ci tańców - napominam sam siebie, by utrzymać żartobliwy ton pogawędki, choć każdy typ, który zbliży się do Wandzi, wskoczy na cenzurowany - w razie czego, rób użytek z obcasów - dorzucam półgębkiem, taki wbity w stopę to ból nie z tej ziemi i sprowadza do parteru równie skutecznie, co cios w inną, wrażliwszą część ciała. Nie zachęcam, to jedynie wskazówka, aczkolwiek liczę na brak stresujących sytuacji oraz własną zapobiegliwość. Mamy się dziś dobrze bawić, Wandzia ma się dobrze bawić. Same przebieranki dostarczyły jej już wprawdzie sporo radości, po delikatnym liftingu oboje wyglądamy jak przykładna para z klasy średniej. Zero udziwnień, może poza maleńką broszką w kształcie trójzęba pobłyskującą w berecie mej siostry i paskiem w mych spodniach, spiętym identyczną klamrą. Szczyt ekstrawagancji, poza tym, nuda. Czarne spodnie nieco zwężane u dołu, biała koszula w prążki, wysokie buty, z nią u boku i tak będziemy się wyróżniać, nawet gdyby przyszła w worku po ziemniakach, to pół miasta patrzyłoby tylko na nią.
-Ginger - wymyślam jej imię, muskając ustami czoło, te dwadzieścia centymetrów przewagi daje mi komfort sięgania po opiekuńcze gesty bez ciężkich manewrów. I, kurczę, szlag by to. Wcześniej nie dopytuję, koleżanka, jak koleżanka, ale Wandzia wskazuje mi dziewczynę od szczeniaków, to jest pannę Crabbe, której nie tak dawno w listach szczegółowo opisywałem swoje sny z nią w roli głównej. Zaś obok niej - Rigel, znaczy kolejny do niańczenia, ja walę. Trzeba będzie lecieć grubo albo wcale.
-Nie znając kroków możemy wziąć udział w tym konkursie, jak myślicie? - zagaduję, jak do swoich i podobnie, jak tutejsi bywalcy podnoszę głos, by wybił się przed muzykę - przyniosę nam coś do picia i dam wam chwilę, żebyście mogli mnie obgadać - proponuję, od razu rozglądając się za barem - no, raz-raz, zbieram zamówienia - pośpieszam, z kieszeni ciemnej szaty wyciągając paczkę Jarelli i rzucając je na stół - te, stary, zorganizuj tu jakieś krzesło - komenderuję, bo braknie jednego miejsca, a zakładam, że zanim pójdziemy w tany, to miną jakieś trzy kolejki. Zależy, z czym wrócę i czy pomieszamy.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Zaśmiała się pod nosem na dźwięk słów kuzyna i pokręciła głową, a karminowe usta wygięły się w półksiężyc, sięgający swymi końcami ku górze, do oczu jaśniejących niczym gwiazdy. - Niestety jasnowidzem nie jesteś, lepiej dla mnie – zagaiła z lekka złośliwie. Reszty już nie komentowała, pozostawiając Rigela z jego domysłami względem tańca. Forsythia najbardziej lubiła swinga, był skoczny i nie trzeba było przy nim, aż tak bardzo myśleć. Styl wywodzący się ze Stanów Zjednoczonych, gdzie była kilka lat temu i tam też poznała tajniki tych tanów, wówczas pląsając jeszcze z bratem, gdy szanowny ojczulek nie patrzył. Nie wiedziała jeszcze, jak zareaguje jej przyjaciółka i kuzyn na frywolne kroki, tak różne od tych sztywnych, szlacheckich wykroków robionych na dworkowych, woskowanych przed każdym balem, parkietach.
Ledwo usłyszała słowa kuzyna i mechanicznie pokręciła głową, zatapiając się w śledzeniu sylwetek. Panie przebiegały rozchichotane, przywdziane w schludne suknie lub spódnice, odpowiednio skrojone do tego, aby przepięknie falować podczas szalonych obrotów, w rytmie wygrywanym przez orkiestrę na żywo. Panowie zaś starali się utrzymać wygodny, acz elegancki strój, często porzucając marynarki przy wejściu w szatni, pozostając zaledwie w intrygująco wyglądających szelkach. Forsythia westchnęła ciężko, wszak gdyby mogła, ubrałaby spodnie i szelki, znając ich wygodę – o ile lepiej w nich by się tańczyło, bez obaw o ukazanie bielizny jeśli przydarzyłaby się jakaś nietuzinkowa sytuacja.
- Kochana! – wydarło się z jej piersi, gdy usłyszała obok siebie znajomy głos, dopiero po chwili poznała jej twarz, którą stroił niecodzienny makijaż. Wokół opadały rudawe loki, dodające lady Rosier wyjątkowego uroku, równie magicznego co jej codzienny wygląd. Prędziutko podniosła się z krzesła, witając szlachciankę uściskiem, na który nie odważyłaby się w innych okolicznościach – tych bardziej oficjalnych. Wtulona w szyję, wciągnęła delikatny zapach jej ciała, włosów i ubrań; Evandra zawsze, ale to zawsze pięknie pachniała, niezależnie od okoliczności – była wszak ideałem, do którego dążyła prawie każda kobieta, czyż nie? – Wyglądasz zjawiskowo – przyznała, odsuwając się w końcu i zerkając w kierunku jej towarzysza, nieco marszcząc brwi w lekkim grymasie na widok lorda, którego nie tak dawno zaszczyciła swą obecnością. Lecz zaraz potem rozpromieniła się, obdarzając brata przyjaciółki ciepłym uśmiechem. – Ty też – stwierdziła uprzejmie, nie przywiązując tak naprawdę większej uwagi do stroju mężczyzny i obróciła się do stołu, klaszcząc w dłonie. Nie zrobiło to na niej wielkiego wrażenia, może nawet odrobinę spodziewała się, że koniec końców Evandra pojawi się z kimś z rodziny. Choć definitywnie ulżyło jej, że był to jej brat, a nie mąż - męża się bała.
Opadła na krzesło z westchnieniem, słysząc pytanie jakie padło z ust Francisa. Jakimś cudem umknęło jej to całe zamieszanie o konkursie, przez co musiała poświęcić dłuższą chwilę na wbicie się w temat. Przemknęła wzrokiem po pomieszczeniu, dostrzegając plakat, lecz nim zdążyła przeczytać zamieszczone tam informacje, trzpiotki nieopodal zaszczebiotały ponownie z ekscytacji tanecznego turnieju. – Oczywiście, że możemy. Już ja się o to postaram – powiedziała wyniośle, unosząc wyżej brodę. Co jak co, jednak bywała tu nie raz, znała okoliczną orkiestrę i kilku barmanów, jeśli nie mieli dopuścić ich do konkursu, wiedziała komu podrzucić kilka dodatkowych galeonów, aby zapewnić rozrywkę sobie, jak i przyjaciołom – no, zaokrąglając ogół towarzystwa, to byli przyjaciele. - Mózgotrzepa poproszę – odpowiedziała krótko na pytanie lorda, a zaraz potem skupiła się ponownie na Evandrze i Rigelu. Nie potrzebowała zbytniego namysłu nad wyborem trunku, była w lokalu przesiąkniętym amerykańskim stylem, toteż popularne tam mózgotrzepy stanowiły niejako jeden ze specjałów. – Wiecie co, aż żałuję, że nie wysłałam listu do Aquili i Prim – zauważyła, przeciągając się na krześle i zakładając łokieć na oparcie. Było jej szkoda, iż nie poszerzyła grona o kolejne dwie szlachcianki. Co prawda jej kochana kuzynka mogła być twardym orzechem do zgryzienia, niekoniecznie skorym do wybrania się w takie miejsce, jednak już Primrose, wydawała się łatwiejszą „ofiarą” tegoż niecnego procederu, tak frywolnego i niebezpiecznego dla reputacji panien z wyższych sfer.
| Zdarzenie losowe:
K1 – pyszałkowaty gagatek zaczepia Evandrę krzycząc: „Ej! Piękna! PRZEPIĘKNA, dasz się porwać na następny taniec?”, po czym nachyla się nad nią, sapiąc wręcz do jej ucha swoim rozgrzanym od tańca oddechem.
K2 – Gdzieś w tłumie pojawia się fotograf, uwieczniający dzisiejszą zabawę. Każda z osób była w stanie usłyszeć, jak mężczyzna chwalił się, iż pracuje dla magazynu „Czarownica”.
K3 – Francis znajduje przy barze szlochającą dzierlatkę, topiącą smutki w alkoholu. Podchodząc mógł podsłuchać, jak dziewczę żaliło się na zerwanie z narzeczonym, którego zdjęcie leżało na ladzie – był niezwykle podobny do Rigela.
Ledwo usłyszała słowa kuzyna i mechanicznie pokręciła głową, zatapiając się w śledzeniu sylwetek. Panie przebiegały rozchichotane, przywdziane w schludne suknie lub spódnice, odpowiednio skrojone do tego, aby przepięknie falować podczas szalonych obrotów, w rytmie wygrywanym przez orkiestrę na żywo. Panowie zaś starali się utrzymać wygodny, acz elegancki strój, często porzucając marynarki przy wejściu w szatni, pozostając zaledwie w intrygująco wyglądających szelkach. Forsythia westchnęła ciężko, wszak gdyby mogła, ubrałaby spodnie i szelki, znając ich wygodę – o ile lepiej w nich by się tańczyło, bez obaw o ukazanie bielizny jeśli przydarzyłaby się jakaś nietuzinkowa sytuacja.
- Kochana! – wydarło się z jej piersi, gdy usłyszała obok siebie znajomy głos, dopiero po chwili poznała jej twarz, którą stroił niecodzienny makijaż. Wokół opadały rudawe loki, dodające lady Rosier wyjątkowego uroku, równie magicznego co jej codzienny wygląd. Prędziutko podniosła się z krzesła, witając szlachciankę uściskiem, na który nie odważyłaby się w innych okolicznościach – tych bardziej oficjalnych. Wtulona w szyję, wciągnęła delikatny zapach jej ciała, włosów i ubrań; Evandra zawsze, ale to zawsze pięknie pachniała, niezależnie od okoliczności – była wszak ideałem, do którego dążyła prawie każda kobieta, czyż nie? – Wyglądasz zjawiskowo – przyznała, odsuwając się w końcu i zerkając w kierunku jej towarzysza, nieco marszcząc brwi w lekkim grymasie na widok lorda, którego nie tak dawno zaszczyciła swą obecnością. Lecz zaraz potem rozpromieniła się, obdarzając brata przyjaciółki ciepłym uśmiechem. – Ty też – stwierdziła uprzejmie, nie przywiązując tak naprawdę większej uwagi do stroju mężczyzny i obróciła się do stołu, klaszcząc w dłonie. Nie zrobiło to na niej wielkiego wrażenia, może nawet odrobinę spodziewała się, że koniec końców Evandra pojawi się z kimś z rodziny. Choć definitywnie ulżyło jej, że był to jej brat, a nie mąż - męża się bała.
Opadła na krzesło z westchnieniem, słysząc pytanie jakie padło z ust Francisa. Jakimś cudem umknęło jej to całe zamieszanie o konkursie, przez co musiała poświęcić dłuższą chwilę na wbicie się w temat. Przemknęła wzrokiem po pomieszczeniu, dostrzegając plakat, lecz nim zdążyła przeczytać zamieszczone tam informacje, trzpiotki nieopodal zaszczebiotały ponownie z ekscytacji tanecznego turnieju. – Oczywiście, że możemy. Już ja się o to postaram – powiedziała wyniośle, unosząc wyżej brodę. Co jak co, jednak bywała tu nie raz, znała okoliczną orkiestrę i kilku barmanów, jeśli nie mieli dopuścić ich do konkursu, wiedziała komu podrzucić kilka dodatkowych galeonów, aby zapewnić rozrywkę sobie, jak i przyjaciołom – no, zaokrąglając ogół towarzystwa, to byli przyjaciele. - Mózgotrzepa poproszę – odpowiedziała krótko na pytanie lorda, a zaraz potem skupiła się ponownie na Evandrze i Rigelu. Nie potrzebowała zbytniego namysłu nad wyborem trunku, była w lokalu przesiąkniętym amerykańskim stylem, toteż popularne tam mózgotrzepy stanowiły niejako jeden ze specjałów. – Wiecie co, aż żałuję, że nie wysłałam listu do Aquili i Prim – zauważyła, przeciągając się na krześle i zakładając łokieć na oparcie. Było jej szkoda, iż nie poszerzyła grona o kolejne dwie szlachcianki. Co prawda jej kochana kuzynka mogła być twardym orzechem do zgryzienia, niekoniecznie skorym do wybrania się w takie miejsce, jednak już Primrose, wydawała się łatwiejszą „ofiarą” tegoż niecnego procederu, tak frywolnego i niebezpiecznego dla reputacji panien z wyższych sfer.
| Zdarzenie losowe:
K1 – pyszałkowaty gagatek zaczepia Evandrę krzycząc: „Ej! Piękna! PRZEPIĘKNA, dasz się porwać na następny taniec?”, po czym nachyla się nad nią, sapiąc wręcz do jej ucha swoim rozgrzanym od tańca oddechem.
K2 – Gdzieś w tłumie pojawia się fotograf, uwieczniający dzisiejszą zabawę. Każda z osób była w stanie usłyszeć, jak mężczyzna chwalił się, iż pracuje dla magazynu „Czarownica”.
K3 – Francis znajduje przy barze szlochającą dzierlatkę, topiącą smutki w alkoholu. Podchodząc mógł podsłuchać, jak dziewczę żaliło się na zerwanie z narzeczonym, którego zdjęcie leżało na ladzie – był niezwykle podobny do Rigela.
The member 'Forsythia Crabbe' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
W końcu podeszły do nich wyczekiwani towarzysze. O ile Francisa jeszcze może byłby w stanie rozpoznać, o tyle Evandra była zupełnie odmieniona, ale równie śliczna, co zawsze.
-Jesteście!
Black również podniósł się ze swojego miejsca i rozłożył dłonie na powitanie.
-Piękna jak zawsze! Doskonały wybór na dziś - uśmiechnął się do Evandry. - Ożywić? Może. Na pewno taki jest plan. Zobaczymy czy w ogóle jest jeszcze dla mnie nadzieja.
Zauważył, że coś się musiało wydarzyć między Francisem i Forką. Tak zdawkowe przywitanie bardzo rzucało się w oczy. Cóż, może się pogodzą, jeśli wypija drinka albo dwa… Ale jeśli mimo tego nadal będzie między nimi specyficznie, obiecał sobie, że będzie interweniować najlepiej, jak potrafi.
-Do twarzy ci w prążkach - odezwał się, po uważnym przyjrzeniu się Lestange’owi - Serio, powinieneś je częściej nosić.
Cała gromada ruszyła w głąb klubu. Muzyka stawała się głośniejsza, powietrze cięższe, przez dziką mieszankę papierosów, alkoholu, tanich perfum i wody kolońskiej.
Chwile się decydował, czy brać klasycznie szkocką, czy spróbować miejscowych specjałów.
Wygrało to drugie.
-Zobaczycie, że tak nas For… to znaczy kuzynka moja nauczy, że jeszcze wygramy.
Szlag, mieliśmy nie używać naszych imion?
-To ja też proszę mózgotrzepa. Zobaczymy czy rzeczywiście jego nazwa jest zgodna z rzeczywistością. - rzucił tęskne spojrzenie na fajki, jednak musiały poczekać na pomyślne ukończenie misji meblarskiej. -Przecież nie przychodzimy tutaj po raz ostatni, prawda? Następnym razem przyjedziemy jeszcze z nimi. Dobra, zaraz znajdę krzesło i za chwilę wracam. Jeśli coś się będzie dziać - krzyczcie. - zażartował i rozejrzał się po sali, w poszukiwaniu czteronogiej drewnianej ofiary...
Ludzi przybywało, tak że nie miał wiele czasu.
Przy jednym ze stolików siedziały dwie młode dziewczyny, które coś wyjątkowo żywo omawiały. Jedna z nich aktywnie gestykulowała, trzymając długiego papierosa w palcach, aż w końcu popiół z jego końcówki spadł jej na spódnice, wypalając drobną dziurkę.
Tragedia.
Rigel powstrzymał się, żeby nie przewrócić oczami, a zamiast tego "nałożył" uśmiech miłego chłopca numer sześć i podszedł do Pań. Poszło o wiele lepiej, niż się spodziewał, chociaż dziewczęta bardzo nalegały, żeby zamiast zabierać im krzesło, sam się do nich dosiadł. Ostatecznie wykupił się dwoma drinkami o tajemniczej nazwie “pszczele kolano”.
-Dobra, jestem. - dostawił zdobycz do ich stolika - Muszę tylko poczęstować miłe Panie napojami, w podzięce za krzesło.
Zgrabnie pochwycił tak długo wyczekiwanego papierosa ustami, przechylając paczkę, którą wyciągnął z kieszeni, po czym skierował się do baru, gdzie tłoczyli się ludzie. Gdzieś w tym tłumie głów z kapeluszami i bez majaczyła mu czupryna Francisa.
-Dwa pszczele kolana poproszę - rzucił z uśmiechem do przystojnego barmana, kiedy ten w końcu zwrócił na niego uwagę. Ten odpowiedział mu równie szerokim uśmiechem, podchwycił shaker i zaczął czynić swoją alkoholową magię. Rigel zachwycony obserwował, jak mężczyzna z gracją dolewa kolejne składniki do naczynia, zamyka je pewnym, ale i delikatnym ruchem. A kiedy zaczął mieszać drinka, energicznie potrząsając shakerem, patrząc mu głęboko w oczy, Black poczuł, jak po jego plecach przechodzi przyjemny dreszcz.
-Jesteście!
Black również podniósł się ze swojego miejsca i rozłożył dłonie na powitanie.
-Piękna jak zawsze! Doskonały wybór na dziś - uśmiechnął się do Evandry. - Ożywić? Może. Na pewno taki jest plan. Zobaczymy czy w ogóle jest jeszcze dla mnie nadzieja.
Zauważył, że coś się musiało wydarzyć między Francisem i Forką. Tak zdawkowe przywitanie bardzo rzucało się w oczy. Cóż, może się pogodzą, jeśli wypija drinka albo dwa… Ale jeśli mimo tego nadal będzie między nimi specyficznie, obiecał sobie, że będzie interweniować najlepiej, jak potrafi.
-Do twarzy ci w prążkach - odezwał się, po uważnym przyjrzeniu się Lestange’owi - Serio, powinieneś je częściej nosić.
Cała gromada ruszyła w głąb klubu. Muzyka stawała się głośniejsza, powietrze cięższe, przez dziką mieszankę papierosów, alkoholu, tanich perfum i wody kolońskiej.
Chwile się decydował, czy brać klasycznie szkocką, czy spróbować miejscowych specjałów.
Wygrało to drugie.
-Zobaczycie, że tak nas For… to znaczy kuzynka moja nauczy, że jeszcze wygramy.
Szlag, mieliśmy nie używać naszych imion?
-To ja też proszę mózgotrzepa. Zobaczymy czy rzeczywiście jego nazwa jest zgodna z rzeczywistością. - rzucił tęskne spojrzenie na fajki, jednak musiały poczekać na pomyślne ukończenie misji meblarskiej. -Przecież nie przychodzimy tutaj po raz ostatni, prawda? Następnym razem przyjedziemy jeszcze z nimi. Dobra, zaraz znajdę krzesło i za chwilę wracam. Jeśli coś się będzie dziać - krzyczcie. - zażartował i rozejrzał się po sali, w poszukiwaniu czteronogiej drewnianej ofiary...
Ludzi przybywało, tak że nie miał wiele czasu.
Przy jednym ze stolików siedziały dwie młode dziewczyny, które coś wyjątkowo żywo omawiały. Jedna z nich aktywnie gestykulowała, trzymając długiego papierosa w palcach, aż w końcu popiół z jego końcówki spadł jej na spódnice, wypalając drobną dziurkę.
Tragedia.
Rigel powstrzymał się, żeby nie przewrócić oczami, a zamiast tego "nałożył" uśmiech miłego chłopca numer sześć i podszedł do Pań. Poszło o wiele lepiej, niż się spodziewał, chociaż dziewczęta bardzo nalegały, żeby zamiast zabierać im krzesło, sam się do nich dosiadł. Ostatecznie wykupił się dwoma drinkami o tajemniczej nazwie “pszczele kolano”.
-Dobra, jestem. - dostawił zdobycz do ich stolika - Muszę tylko poczęstować miłe Panie napojami, w podzięce za krzesło.
Zgrabnie pochwycił tak długo wyczekiwanego papierosa ustami, przechylając paczkę, którą wyciągnął z kieszeni, po czym skierował się do baru, gdzie tłoczyli się ludzie. Gdzieś w tym tłumie głów z kapeluszami i bez majaczyła mu czupryna Francisa.
-Dwa pszczele kolana poproszę - rzucił z uśmiechem do przystojnego barmana, kiedy ten w końcu zwrócił na niego uwagę. Ten odpowiedział mu równie szerokim uśmiechem, podchwycił shaker i zaczął czynić swoją alkoholową magię. Rigel zachwycony obserwował, jak mężczyzna z gracją dolewa kolejne składniki do naczynia, zamyka je pewnym, ale i delikatnym ruchem. A kiedy zaczął mieszać drinka, energicznie potrząsając shakerem, patrząc mu głęboko w oczy, Black poczuł, jak po jego plecach przechodzi przyjemny dreszcz.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Na wzmiankę o czyhających na nich w Londynie niebezpieczeństwach pokręciła tylko głową z niedowierzaniem. Nie, żeby mu nie ufała, ale choć jednego wieczoru mógł odpuścić i cieszyć się chwilą. Czasem, gdy przyglądała mu się ukradkiem, próbowała odgadnąć jego myśli, sprawdzić czym się trapi i rozwiać wszelkie troski. Kiedy osiągniesz spokój, Francis?, zachodziła w głowę, kryjąc własne zmartwienia uśmiechem.
- Wierzę, że poza tańcem nie będzie okazji do używania obcasów - odparła lekko, mając nadzieję, że to tylko nadopiekuńczość i że rzeczywiście nic im w tym miejscu nie grozi. Gdyby wyjścia na potańcówki były niebezpieczne, nikt by się na nie nie decydował, prawda?
Porwana w objęcia odwzajemniła uścisk, muskając ustami policzek panny Crabbe. Zostawiła na jej skórze jaśminowy zapach swoich perfum, nie zwracając uwagi na grymasy towarzyszące przywitaniu Forsythii z Francisem. Musieli się znać, w ich środowisku nie łatwo zapomnieć widywane twarze, ale czy mieli okazję, by poznać się lepiej?
- Oczywiście, że jest! - zapewniła Rigela o szansy na rozruszanie młodego Blacka. - Nie pozwolimy ci zwiędnąć. - Podczas ich ostatniego spotkania nie udało mu się ukryć targających nim trosk. Evandra obiecała sobie, że postara się częściej umilać przyjacielowi czas pogawędkami, o ile jej samej wystarczy czasu. Dla nich obojga nadchodziły zmiany, na które nie byli odpowiednio przygotowani, dlaczego nie mierzyć się z nimi razem?
W zapełnionej klientelą sali było już duszno od mieszających się oddechów tancerzy. Mogło się odnieść wrażenie, że głośna muzyka sięga każdej, najmniejszej nawet szczeliny, tym samym nadając niepowtarzalnego klimatu. Bijące z podniecenia serce Evandry wręcz wyrywało się z piersi, gdy całą sobą chłonęła klubową atmosferę. Nie posiadając się z radości zajęła miejsce przy stoliku.
- Mózgotrzep? - zdziwiła się, słysząc tę nazwę. Nie mogła wróżyć nic dobrego. - To ja też poproszę! - zdecydowała, idąc za ciosem. Teraz nie była przecież Evandrą, a Ginger. Chciała próbować wszystkiego, co nowe, wszak nie wiedziała kiedy nadarzy się ku temu kolejna okazja.
- Widziałam się z Prim przed paroma dniami. Myślę, że przyda jej się taka potańcówka, tak na oczyszczenie i odświeżenie umysłu. - Pokiwała głową z udawaną miną znawcy, pamiętając o sercowych rozterkach panny Burke. Obiecała, że nie będzie plotkować na jej temat, ale nie oznaczało to, iż ma unikać jej tematu w ogóle. Sama zauważyła, że o niej i Aresie pojawiły się już pierwsze pogłoski, trzeba je było tylko skierować na dobry tor, ale poza tym Primrose należała się dobra zabawa i choć chwilowe rozluźnienie.
Kiedy przy stoliku zostały z Forsythią tylko we dwie nachyliła, zmieniła swoje miejsce, siadając bliżej niej. - Dziękuję, że mnie zaprosiłaś, jest naprawdę niesamowicie! - Nachyliła się w jej kierunku z dłońmi ułożonymi na kolanach. Mogła się przebrać, umalować i zmienić kolor włosów, ale wyuczonych w dzieciństwie gestów nie dało się ot tak porzucić. - Jaki mamy plan na ten wieczór? Wychylić kilka kieliszków i podbić parkiet? - zaśmiała się, nie wiedząc jeszcze jak jej słaba przyjmie jedną kolejkę, o kilku nie wspominając. - Czy mamy pewność, że nikt nas tu nie pozna? - Rozejrzała się pobieżnie po sali, na dłuższą chwilę zawieszając wzrok na jednej z par. Falbana kolorowej spódnicy wirowała w powietrzu od ciągłych piruetów, skoczne kroki nie wydawały się być aż tak skomplikowane. Czy naprawdę mieli szansę w konkursie?
- Wierzę, że poza tańcem nie będzie okazji do używania obcasów - odparła lekko, mając nadzieję, że to tylko nadopiekuńczość i że rzeczywiście nic im w tym miejscu nie grozi. Gdyby wyjścia na potańcówki były niebezpieczne, nikt by się na nie nie decydował, prawda?
Porwana w objęcia odwzajemniła uścisk, muskając ustami policzek panny Crabbe. Zostawiła na jej skórze jaśminowy zapach swoich perfum, nie zwracając uwagi na grymasy towarzyszące przywitaniu Forsythii z Francisem. Musieli się znać, w ich środowisku nie łatwo zapomnieć widywane twarze, ale czy mieli okazję, by poznać się lepiej?
- Oczywiście, że jest! - zapewniła Rigela o szansy na rozruszanie młodego Blacka. - Nie pozwolimy ci zwiędnąć. - Podczas ich ostatniego spotkania nie udało mu się ukryć targających nim trosk. Evandra obiecała sobie, że postara się częściej umilać przyjacielowi czas pogawędkami, o ile jej samej wystarczy czasu. Dla nich obojga nadchodziły zmiany, na które nie byli odpowiednio przygotowani, dlaczego nie mierzyć się z nimi razem?
W zapełnionej klientelą sali było już duszno od mieszających się oddechów tancerzy. Mogło się odnieść wrażenie, że głośna muzyka sięga każdej, najmniejszej nawet szczeliny, tym samym nadając niepowtarzalnego klimatu. Bijące z podniecenia serce Evandry wręcz wyrywało się z piersi, gdy całą sobą chłonęła klubową atmosferę. Nie posiadając się z radości zajęła miejsce przy stoliku.
- Mózgotrzep? - zdziwiła się, słysząc tę nazwę. Nie mogła wróżyć nic dobrego. - To ja też poproszę! - zdecydowała, idąc za ciosem. Teraz nie była przecież Evandrą, a Ginger. Chciała próbować wszystkiego, co nowe, wszak nie wiedziała kiedy nadarzy się ku temu kolejna okazja.
- Widziałam się z Prim przed paroma dniami. Myślę, że przyda jej się taka potańcówka, tak na oczyszczenie i odświeżenie umysłu. - Pokiwała głową z udawaną miną znawcy, pamiętając o sercowych rozterkach panny Burke. Obiecała, że nie będzie plotkować na jej temat, ale nie oznaczało to, iż ma unikać jej tematu w ogóle. Sama zauważyła, że o niej i Aresie pojawiły się już pierwsze pogłoski, trzeba je było tylko skierować na dobry tor, ale poza tym Primrose należała się dobra zabawa i choć chwilowe rozluźnienie.
Kiedy przy stoliku zostały z Forsythią tylko we dwie nachyliła, zmieniła swoje miejsce, siadając bliżej niej. - Dziękuję, że mnie zaprosiłaś, jest naprawdę niesamowicie! - Nachyliła się w jej kierunku z dłońmi ułożonymi na kolanach. Mogła się przebrać, umalować i zmienić kolor włosów, ale wyuczonych w dzieciństwie gestów nie dało się ot tak porzucić. - Jaki mamy plan na ten wieczór? Wychylić kilka kieliszków i podbić parkiet? - zaśmiała się, nie wiedząc jeszcze jak jej słaba przyjmie jedną kolejkę, o kilku nie wspominając. - Czy mamy pewność, że nikt nas tu nie pozna? - Rozejrzała się pobieżnie po sali, na dłuższą chwilę zawieszając wzrok na jednej z par. Falbana kolorowej spódnicy wirowała w powietrzu od ciągłych piruetów, skoczne kroki nie wydawały się być aż tak skomplikowane. Czy naprawdę mieli szansę w konkursie?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
To ja jestem na bakier z zasadami i to mi zdarza się nie umyć zębów przed pójściem spać.
Ja nie pamiętam o imieninach, ja w nosie mam maniery i to, że nie wolno trzymać łokci na stole. I teraz, uważajcie na to, dokładnie ten sam osobnik, który w siermiężnej koszuli szlaja się po złej części Londynu, klnąc co drugie słowo, zwraca uwagę pewnej młodej damie, że tu trzeba mieć się na baczności i uważać, co się mówi. To hipokryzja, czy tylko przywilej starszego brata? Ulega on zmianie, wraz z wiekiem: dawniej przypadała mi pierwsza porcja kakao, pokoje dalej od komnat rodziców, sposobność, by fizycznie zaznaczać swoją przewagę, a więc i doświadczenie - z czego akurat, korzystałem niezmiernie rzadko, a teraz? Mogę wytykać jej błędy, mimo że sam, pod jej nosem przetarłem ten szlak?
Do tego nie mam prawa, ale wciąż się martwię. Nie tyle skandalem obyczajowym, jaki istnieje szansa, że wywołamy (po drodze liczyłem jego prawdopodobieństwo), ile zwykłym niefartem. Tym, że zaczepi nas przypadkowy patrol psów. Że sprzeczka w lokalu eskaluje do bijatyki, że ktoś będzie się jej napraszał. Wreszcie: że natkniemy się na scenę ukrzyżowania lub po prostu, bezimienną głowę nabitą na sztachetę płotu. Tabliczki z napisami uwaga, zły pies zmieniają sukcesywnie na uwaga, zły czarodziej.
-Zawsze byłaś rozsądniejsza ode mnie, siostrzyczko - odpowiadam na jej uwagę, mimowolnie spoglądając w dół, na jej buty. Długość spódnicy położyłaby naszych przodków do grobu, ale ja nic nie mówię, tylko otwieram przed nią drzwi do klubu. Dżentelmeni z miasta nie są do tego zobowiązani, ale i tak idę po jej lewej stronie, blisko mi do klamki, to naturalne - nie powinnaś prosić o moje zaufanie, przyznaję, ja po prostu... - kluczę, nabierając powietrza, gdy wchodzimy do środka, a w płuca wdziera mi się zapach dymu, alkoholu i ludzi. Wielu, kobiet, mężczyzn, zespołu, którego czarny saksofonista właśnie ociera pot z czoła, a łysiejący wokalista sięga po szklankę wody - chciałbym, żebyś miło spędziła wieczór - od teraz język trzymam za zębami, właśnie ją przeprosiłem. Jeśli band zagra piosenkę od pana Marudy, to tutaj, ja zamawiałem. Wpierw byłem zły, że usiłowała wymknąć się sama, ale powoli zaczynam łapać, czemu bracia nie są mile widziani podczas panieńskich zabawa.
-Też wyglądam zjawiskowo? - wycisnę z Forsythii komplementy, jakbym wyciskał sobie cytrynkę do ginu - nikt nigdy mi tego nie mówił - pewnie dlatego, że matka nie jest aż tak wylewna, kobiety nie unoszą się podobnie gawędząc z mężczyznami, a gdyby jeden facet tak do drugiego powiedział, to w try miga posądziliby go o pedalstwo.
Panna Crabbe po chwili jednak się uśmiecha, wobec czego ja ten gest odwzajemniam. Buzia na kłódkę, kluczyk wyrzucamy: zmowa milczenia wciąż nas obowiązuje. Doskonale, tyle potrzebuję do szczęścia. I może paru browarów, aczkolwiek dziś wnoszę o spokój. Przypada moja kolej na zorganizowanie godnego powrotu - a nie zaproponuję siostrze noclegu, właściwie, gdziekolwiek. Niechętnie przypuszczam, że w Chateu Rose czeka na nią własne łoże. A oprócz niego - jej mąż.
-Jak tylko Parkinsonowie z powrotem wprowadzą je na salony, brachu - krzywię się, ale kiwam mu łbem, na znak, że dziękuję. Żadnych scen, nawet tych darcia szat, napominam się.
-Fantastycznie. A jak nam nie pójdzie, Ginger - urywam, przelotnie zerkając na Evandrę, uroczo zarumienioną - ponegocjuje z sędzią - żartuję, jedno wile oczko by starczyło, by złoty puchar powędrował do naszych rąk. A leciwy pan przewodniczący jury - prosto do stóp Wandzi.
-Niech będzie, cztery mózgotrzepy - godzę się, nie polemizując z tymi decyzjami. Mógłbym oczywiście dla siostry wziąć wersję virgin, ale obiecałem. Nie oszukam jej, nawet, jeśli to miałoby być dla jej dobra. Pieprzenie.
Przy barze składam zamówienie, tęskniąc za papierosami rzuconymi na stół. Z morza głów wypatruję tej rudawej i drugiej, ciemnej, dobrze, że Forsythia to żyrafa, bo inaczej mógłbym je z oczu utracić. Rozmawiają, nachylając się ku sobie, kurwa, Rigel, gdzieś ty polazł, wysłałem cię po krzesło, a nie w podróż dookoła świata, myślę. Ktoś miał tam z nimi siedzieć - i to miałeś być ty. Z zadumy wyrwa mnie głośny, spazmatyczny szloch, zaraz potem ktoś kicha.
-Na zdrowie - mówię automatycznie, a siedząca przy barze dziewczyna obraca się moją stronę, przecierając zapuchnięte od płaczu oczy.
-Kochałam go. Kochałam go, a on mnie zostawił, dla tej lampucery Pauline - zawodzi, na raz opróżniając kieliszek z przezroczystego alkoholu - byliśmy razem pięć lat, mówił, że chce wziąć ze mną ślub, a teraz... urywa i zanosi się płaczem, stukając długim paznokciem w wymięte zdjęcie, przedstawiające najpewniej jej amanta. A to ci heca - bo ów lowelas to kropka w kropę przypomina Rigela. Kurwa, jak ona go zobaczy, to będzie chryja na maksa, tak sobie kminię.
-Pan to zaniesie do tamtego stolika, ja się muszę zająć dziewczyną - mruczę do barmana i rzucam mu kilka monet tipa, a niech ma. Sam tymczasem za punkt honoru wyznaczam sobie zapakowanie pijaniutkiej w sztok dzierlatki do taksówki i wysłanie jej do domu.
-No dobra, wychodzimy - biorę ją pod rękę, a ona nie stawia żadnego oporu. Mógłbym zrobić z nią, co bym chciał, więc ma szczęście, że trafiła akurat na mnie. Opiera się o mój bark, ledwo co powłóczy nogami i bełkocze o tym Danie, swojej pierwszej miłości i zanim powóz nadjeżdża, to wiem już o nim kurwa wszystko. Jakiej drużynie kibicował, że robiąc płatki z mlekiem, do miski najpierw sypał płatki i że nie uznawał zasłaniania okien, bo jego rodzice wychowywali się w Holandii i chociaż sam nie był religijny, to to mu zostało. Stangretowi, gdy przybywa, każę wieźć dziewczę pod adres, wpycham ją do karocy prawie siłą, zachciało mi się tej, robić za miłosiernego Samarytanina. Przynajmniej gdy wracam do stolika, mam już swoje krzesło i okazuje się, że wszyscy grzecznie na mnie czekali ze wzniesieniem toastu.
-Ale była drama, no mówię wam. Masz fuksa Rigel, gdyby ta panna cię zobaczyła, miałbyś dokumentnie przesrane - tłumaczę, nie wchodząc w szczegóły - może zatem, wypijmy za nasze poczucie rytmu? I szczęście początkujących? - proponuję, unosząc smukłą szklankę, by stuknąć się nią z dzisiejszymi towarzyszami - ugh, kwaśne w opór - krzywię się po pierwszym łyku, to nie moje smaki - pozwolisz? - zwracam się do Evandry, kiedy w szklankach kolebie się już tylko resztka lodu, a zespół zaczyna przygrywać skoczniejszą melodię. Podłogę zamiatają falbany sukienek, panowie przy ścianach kręcą wąsy, najwyższa pora ruszać na parkiet, bo jeszcze ktoś mi ją odbije.
Ja nie pamiętam o imieninach, ja w nosie mam maniery i to, że nie wolno trzymać łokci na stole. I teraz, uważajcie na to, dokładnie ten sam osobnik, który w siermiężnej koszuli szlaja się po złej części Londynu, klnąc co drugie słowo, zwraca uwagę pewnej młodej damie, że tu trzeba mieć się na baczności i uważać, co się mówi. To hipokryzja, czy tylko przywilej starszego brata? Ulega on zmianie, wraz z wiekiem: dawniej przypadała mi pierwsza porcja kakao, pokoje dalej od komnat rodziców, sposobność, by fizycznie zaznaczać swoją przewagę, a więc i doświadczenie - z czego akurat, korzystałem niezmiernie rzadko, a teraz? Mogę wytykać jej błędy, mimo że sam, pod jej nosem przetarłem ten szlak?
Do tego nie mam prawa, ale wciąż się martwię. Nie tyle skandalem obyczajowym, jaki istnieje szansa, że wywołamy (po drodze liczyłem jego prawdopodobieństwo), ile zwykłym niefartem. Tym, że zaczepi nas przypadkowy patrol psów. Że sprzeczka w lokalu eskaluje do bijatyki, że ktoś będzie się jej napraszał. Wreszcie: że natkniemy się na scenę ukrzyżowania lub po prostu, bezimienną głowę nabitą na sztachetę płotu. Tabliczki z napisami uwaga, zły pies zmieniają sukcesywnie na uwaga, zły czarodziej.
-Zawsze byłaś rozsądniejsza ode mnie, siostrzyczko - odpowiadam na jej uwagę, mimowolnie spoglądając w dół, na jej buty. Długość spódnicy położyłaby naszych przodków do grobu, ale ja nic nie mówię, tylko otwieram przed nią drzwi do klubu. Dżentelmeni z miasta nie są do tego zobowiązani, ale i tak idę po jej lewej stronie, blisko mi do klamki, to naturalne - nie powinnaś prosić o moje zaufanie, przyznaję, ja po prostu... - kluczę, nabierając powietrza, gdy wchodzimy do środka, a w płuca wdziera mi się zapach dymu, alkoholu i ludzi. Wielu, kobiet, mężczyzn, zespołu, którego czarny saksofonista właśnie ociera pot z czoła, a łysiejący wokalista sięga po szklankę wody - chciałbym, żebyś miło spędziła wieczór - od teraz język trzymam za zębami, właśnie ją przeprosiłem. Jeśli band zagra piosenkę od pana Marudy, to tutaj, ja zamawiałem. Wpierw byłem zły, że usiłowała wymknąć się sama, ale powoli zaczynam łapać, czemu bracia nie są mile widziani podczas panieńskich zabawa.
-Też wyglądam zjawiskowo? - wycisnę z Forsythii komplementy, jakbym wyciskał sobie cytrynkę do ginu - nikt nigdy mi tego nie mówił - pewnie dlatego, że matka nie jest aż tak wylewna, kobiety nie unoszą się podobnie gawędząc z mężczyznami, a gdyby jeden facet tak do drugiego powiedział, to w try miga posądziliby go o pedalstwo.
Panna Crabbe po chwili jednak się uśmiecha, wobec czego ja ten gest odwzajemniam. Buzia na kłódkę, kluczyk wyrzucamy: zmowa milczenia wciąż nas obowiązuje. Doskonale, tyle potrzebuję do szczęścia. I może paru browarów, aczkolwiek dziś wnoszę o spokój. Przypada moja kolej na zorganizowanie godnego powrotu - a nie zaproponuję siostrze noclegu, właściwie, gdziekolwiek. Niechętnie przypuszczam, że w Chateu Rose czeka na nią własne łoże. A oprócz niego - jej mąż.
-Jak tylko Parkinsonowie z powrotem wprowadzą je na salony, brachu - krzywię się, ale kiwam mu łbem, na znak, że dziękuję. Żadnych scen, nawet tych darcia szat, napominam się.
-Fantastycznie. A jak nam nie pójdzie, Ginger - urywam, przelotnie zerkając na Evandrę, uroczo zarumienioną - ponegocjuje z sędzią - żartuję, jedno wile oczko by starczyło, by złoty puchar powędrował do naszych rąk. A leciwy pan przewodniczący jury - prosto do stóp Wandzi.
-Niech będzie, cztery mózgotrzepy - godzę się, nie polemizując z tymi decyzjami. Mógłbym oczywiście dla siostry wziąć wersję virgin, ale obiecałem. Nie oszukam jej, nawet, jeśli to miałoby być dla jej dobra. Pieprzenie.
Przy barze składam zamówienie, tęskniąc za papierosami rzuconymi na stół. Z morza głów wypatruję tej rudawej i drugiej, ciemnej, dobrze, że Forsythia to żyrafa, bo inaczej mógłbym je z oczu utracić. Rozmawiają, nachylając się ku sobie, kurwa, Rigel, gdzieś ty polazł, wysłałem cię po krzesło, a nie w podróż dookoła świata, myślę. Ktoś miał tam z nimi siedzieć - i to miałeś być ty. Z zadumy wyrwa mnie głośny, spazmatyczny szloch, zaraz potem ktoś kicha.
-Na zdrowie - mówię automatycznie, a siedząca przy barze dziewczyna obraca się moją stronę, przecierając zapuchnięte od płaczu oczy.
-Kochałam go. Kochałam go, a on mnie zostawił, dla tej lampucery Pauline - zawodzi, na raz opróżniając kieliszek z przezroczystego alkoholu - byliśmy razem pięć lat, mówił, że chce wziąć ze mną ślub, a teraz... urywa i zanosi się płaczem, stukając długim paznokciem w wymięte zdjęcie, przedstawiające najpewniej jej amanta. A to ci heca - bo ów lowelas to kropka w kropę przypomina Rigela. Kurwa, jak ona go zobaczy, to będzie chryja na maksa, tak sobie kminię.
-Pan to zaniesie do tamtego stolika, ja się muszę zająć dziewczyną - mruczę do barmana i rzucam mu kilka monet tipa, a niech ma. Sam tymczasem za punkt honoru wyznaczam sobie zapakowanie pijaniutkiej w sztok dzierlatki do taksówki i wysłanie jej do domu.
-No dobra, wychodzimy - biorę ją pod rękę, a ona nie stawia żadnego oporu. Mógłbym zrobić z nią, co bym chciał, więc ma szczęście, że trafiła akurat na mnie. Opiera się o mój bark, ledwo co powłóczy nogami i bełkocze o tym Danie, swojej pierwszej miłości i zanim powóz nadjeżdża, to wiem już o nim kurwa wszystko. Jakiej drużynie kibicował, że robiąc płatki z mlekiem, do miski najpierw sypał płatki i że nie uznawał zasłaniania okien, bo jego rodzice wychowywali się w Holandii i chociaż sam nie był religijny, to to mu zostało. Stangretowi, gdy przybywa, każę wieźć dziewczę pod adres, wpycham ją do karocy prawie siłą, zachciało mi się tej, robić za miłosiernego Samarytanina. Przynajmniej gdy wracam do stolika, mam już swoje krzesło i okazuje się, że wszyscy grzecznie na mnie czekali ze wzniesieniem toastu.
-Ale była drama, no mówię wam. Masz fuksa Rigel, gdyby ta panna cię zobaczyła, miałbyś dokumentnie przesrane - tłumaczę, nie wchodząc w szczegóły - może zatem, wypijmy za nasze poczucie rytmu? I szczęście początkujących? - proponuję, unosząc smukłą szklankę, by stuknąć się nią z dzisiejszymi towarzyszami - ugh, kwaśne w opór - krzywię się po pierwszym łyku, to nie moje smaki - pozwolisz? - zwracam się do Evandry, kiedy w szklankach kolebie się już tylko resztka lodu, a zespół zaczyna przygrywać skoczniejszą melodię. Podłogę zamiatają falbany sukienek, panowie przy ścianach kręcą wąsy, najwyższa pora ruszać na parkiet, bo jeszcze ktoś mi ją odbije.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Uniosła lekko brew, słysząc jak lord Lestrange sycił się jej słowami, jak gdyby stanowiły deser, po którym wylizywał łapczywie talerz. Przewróciła oczami rozbawiona. - Ciesz się więc póki możesz, Panie Zjawiskowy - uśmiechnęła się lekko złośliwe, a zaraz potem machnęła lekko ręką. Nie miała w planach opowiadania o trójgłowych szczeniaczkach, ani nie chciała też szantażować jegomościa, bo i po co? Niczego od niego nie potrzebowała, a dla czystej złośliwości nie chciało jej się psuć tego wieczoru. Mieli przecież przed sobą tańce, a Evandra z takim partnerem u boku ewidentnie mogła czuć się bezpieczniej, niżeli tylko z samą panną Crabbe i lordem Rigelem. Przysłuchiwała się rozmowom, ciesząc oczy, jak cała kompania przypadła sobie do gustu, toteż jednocześnie w jej głowie zalśnił cudowny scenariusz tego wieczoru, w którym naprawdę mogłoby im się udać coś wygrać. Kto wie? Może nawet dostaną za to honorową kolejkę?
Gdy tylko kuzyn miał już wypalić jej imię, zerknęła w jego kierunku, a potem ciche chrząknięcie wydobyło się miękko z jej ust. - Lizzie - poprawiła kuzyna, wymyślając na poczekaniu jakieś imię, a pierwszym, które przyszło jej na myśl, było to należące do jednej z jej przyjaciółek. Ze wszystkich aspektów, jakie udało jej się zaplanować, ten był najbardziej ubogi, w ferworze wydarzeń całkowicie o tym zapomniała. Niemniej jednak nie przeszkadzało jej, że została na ten wieczór Lizzie lub Elizabeth, jak kto woli. Może powinna też wdrożyć sposób bycia swojej dobrej znajomej? Mogłaby wówczas wykreować całą swoją osobowość od nowa, na ten moment stając się panią uzdrowicielką. A może... jeszcze kimś innym? Podebrać od każdej ze znanych jej osób konkretne fakty, dla ukształtowania tego aktorskiego zadania.
Uśmiech nie schodził z jej ust, choć jej myśli co chwilę uciekały gdzie indziej, musiała jednak utrzymać się na powierzchni tych epikurejskich przyjemności, tylko one ratowały ją przed popadnięciem w kolejną chandrę. Cieszył ją fakt, że wybrany przez nią alkohol ochoczo się przyjął, choć sądziła, że nie wszyscy postanowią uraczyć się takim trunkiem. Nie, żeby była zaskoczona lub w kogoś wątpiła, ot po prostu był to mało znany w Europie drink, a to, co nowe, niekoniecznie musiało pociągać każdego. - Trzepie! Choć przyznam szczerze, że i tak nic nie przetrzepuje mózgu tak jak wódka na Syberii - stwierdziła rozbawiona, na myśl o wspomnieniach z podróży. Nawet rum na statkach nie smakował tak jak ostry alkohol, przeczesujący się przez gardło, w rosyjskim chłodzie. - Nie po raz ostatni? Kuzynie, nie spodziewałam się, że przypadnie ci to, aż tak do gustu - zdziwiła się, porównując jego entuzjazm jeszcze sprzed kilku godzin, do obecnego. Niemniej jednak absolutnie jej to nie przeszkadzało, ba! Całkiem pasowało! Chciałaby zabierać w takie miejsca jak najwięcej swoich znajomych, a możliwość oddania się tańcom wraz z ukochaną Aquilą, brzmiała niczym upragniony wieczór. Zmartwiło ją jednak to, co usłyszała od Evandry. - Coś z nią nie tak? - zapytała troskliwie. Ostatnio pamiętała, jak w sierpniu ćwiczyły razem zaklęcia, a także pożyczyła od niej księgi, które swoją drogą już dawno powinna oddać...
Gdy panowie zniknęli, Forsythia przysunęła się bliżej do Evandry, niemal instynktownie, jakby wiedziała, że powinna to zrobić, chociaż nikt jej o to nie prosił. - Gin - podchwyciła ksywkę, którą wcześniej rzucił Francis. - Nie masz mi za co dziękować! Absolutnie! Cieszę się, że zgodziłaś się spędzić tak czas - przyznała. - Dokładnie taki jest plan, a jeśli będzie trzeba, to przed północą możemy uciec jak Kopciuszek, choć zabawa trwa tu zwykle do drugiej nad ranem - przyznała, choć nie wiedziała, czy pozostawanie do samego końca było bezpieczne. Po północy ulicami lubiły kręcić się przeróżne typy, które nie powinny zakłócać spokoju kogoś takiego jak Evandra. Kolejne pytanie zbiło ją nieco z tropu. - Wiesz... raczej nikt nie powinien, wasi... hm... znajomi? Wiesz, o co mi chodzi, zwykle nie pojawiają się w takich miejscach. Najwyżej będziemy kłamać - wzruszyła ramionami, chociaż nie wiedziała na ile mogła tym rozluźnić przyjaciółkę. Potem zlustrowała lekko pozę obecnie rudowłosej Wandy i zaśmiała się pod nosem. - Na pewno musisz siedzieć tak brzydko jak ja, żeby nie zwracać uwagi - dodała i lekko szturchnęła damę łokciem. A potem wrócił Francis... - Rigel, kto? - skrzywiła się, upominając spojrzeniem lorda. - Riley - poprawiła go pospiesznie z pierwszym lepszym imieniem, które przyszło jej na myśl. Chciała, żeby brzmiało, chociaż odrobinę podobnie, a czy wyszło... cóż. Resztę zostawiła kuzynowi, a sama chwyciła kieliszek i zamieszała fioletowy alkohol, stuknęła się z resztą, a potem wypiła duszkiem mózgotrzepa. Skrzywiła się lekko, ale kwaskowaty posmak rozpalił jej podniebienie, uderzając różnorakim aromatem. - I jak? - zapytała reszty, słysząc już opinię Francisa. Zaraz potem sama postanowiła wstać, był to już czas na tańce, szczególnie że orkiestra zaczynała grać coraz donośniej. - Wytłumaczę wam co i jak, już na parkiecie - oznajmiła, biorąc kuzyna pod rękę i maszerując wraz z całą zgrają na środek. Powoli i jasno, zaczęła wyjaśniać całej trójce jak stawiać kroki, jak trzymać rytm i co najważniejsze trzymać luz, żeby dobrze się bawić. Wskazała również na kilka par wokół, pokazując przykładowe figury, a potem chwyciła Rigela, bardziej przejmując kontrolę w tańcu i prowadząc go, choć powinno być chyba odwrotnie, ale kto na to zwracał uwagę? Zaprezentowała kilka kolejnych kroków, a potem poinstruowała dalej Evandrę oraz Francisa, aż w końcu mogli przejść z teorii do frywolnej praktyki.
| Co losowego wydarzy się dalej?
k1 - Barman mówi Rigelowi, że za godzinę kończy pracę i patrzy na niego sugestywnie.
k2 - Na widok Evandry zapiszczały dwie dziewczyny, podbiegają i koniecznie chcą uzyskać od niej autograf jakoby była jakąś słynną szachistką. Beth Harmon, czy jakoś tak.
k3 - Obok Francisa staje półgoblin (czy kobieta, ciężko stwierdzić) z nietęgą miną i wymachuje czerwoną różą. Poważnie i odrobinę ponuro proponuje Francisowi kolejny taniec.
Gdy tylko kuzyn miał już wypalić jej imię, zerknęła w jego kierunku, a potem ciche chrząknięcie wydobyło się miękko z jej ust. - Lizzie - poprawiła kuzyna, wymyślając na poczekaniu jakieś imię, a pierwszym, które przyszło jej na myśl, było to należące do jednej z jej przyjaciółek. Ze wszystkich aspektów, jakie udało jej się zaplanować, ten był najbardziej ubogi, w ferworze wydarzeń całkowicie o tym zapomniała. Niemniej jednak nie przeszkadzało jej, że została na ten wieczór Lizzie lub Elizabeth, jak kto woli. Może powinna też wdrożyć sposób bycia swojej dobrej znajomej? Mogłaby wówczas wykreować całą swoją osobowość od nowa, na ten moment stając się panią uzdrowicielką. A może... jeszcze kimś innym? Podebrać od każdej ze znanych jej osób konkretne fakty, dla ukształtowania tego aktorskiego zadania.
Uśmiech nie schodził z jej ust, choć jej myśli co chwilę uciekały gdzie indziej, musiała jednak utrzymać się na powierzchni tych epikurejskich przyjemności, tylko one ratowały ją przed popadnięciem w kolejną chandrę. Cieszył ją fakt, że wybrany przez nią alkohol ochoczo się przyjął, choć sądziła, że nie wszyscy postanowią uraczyć się takim trunkiem. Nie, żeby była zaskoczona lub w kogoś wątpiła, ot po prostu był to mało znany w Europie drink, a to, co nowe, niekoniecznie musiało pociągać każdego. - Trzepie! Choć przyznam szczerze, że i tak nic nie przetrzepuje mózgu tak jak wódka na Syberii - stwierdziła rozbawiona, na myśl o wspomnieniach z podróży. Nawet rum na statkach nie smakował tak jak ostry alkohol, przeczesujący się przez gardło, w rosyjskim chłodzie. - Nie po raz ostatni? Kuzynie, nie spodziewałam się, że przypadnie ci to, aż tak do gustu - zdziwiła się, porównując jego entuzjazm jeszcze sprzed kilku godzin, do obecnego. Niemniej jednak absolutnie jej to nie przeszkadzało, ba! Całkiem pasowało! Chciałaby zabierać w takie miejsca jak najwięcej swoich znajomych, a możliwość oddania się tańcom wraz z ukochaną Aquilą, brzmiała niczym upragniony wieczór. Zmartwiło ją jednak to, co usłyszała od Evandry. - Coś z nią nie tak? - zapytała troskliwie. Ostatnio pamiętała, jak w sierpniu ćwiczyły razem zaklęcia, a także pożyczyła od niej księgi, które swoją drogą już dawno powinna oddać...
Gdy panowie zniknęli, Forsythia przysunęła się bliżej do Evandry, niemal instynktownie, jakby wiedziała, że powinna to zrobić, chociaż nikt jej o to nie prosił. - Gin - podchwyciła ksywkę, którą wcześniej rzucił Francis. - Nie masz mi za co dziękować! Absolutnie! Cieszę się, że zgodziłaś się spędzić tak czas - przyznała. - Dokładnie taki jest plan, a jeśli będzie trzeba, to przed północą możemy uciec jak Kopciuszek, choć zabawa trwa tu zwykle do drugiej nad ranem - przyznała, choć nie wiedziała, czy pozostawanie do samego końca było bezpieczne. Po północy ulicami lubiły kręcić się przeróżne typy, które nie powinny zakłócać spokoju kogoś takiego jak Evandra. Kolejne pytanie zbiło ją nieco z tropu. - Wiesz... raczej nikt nie powinien, wasi... hm... znajomi? Wiesz, o co mi chodzi, zwykle nie pojawiają się w takich miejscach. Najwyżej będziemy kłamać - wzruszyła ramionami, chociaż nie wiedziała na ile mogła tym rozluźnić przyjaciółkę. Potem zlustrowała lekko pozę obecnie rudowłosej Wandy i zaśmiała się pod nosem. - Na pewno musisz siedzieć tak brzydko jak ja, żeby nie zwracać uwagi - dodała i lekko szturchnęła damę łokciem. A potem wrócił Francis... - Rigel, kto? - skrzywiła się, upominając spojrzeniem lorda. - Riley - poprawiła go pospiesznie z pierwszym lepszym imieniem, które przyszło jej na myśl. Chciała, żeby brzmiało, chociaż odrobinę podobnie, a czy wyszło... cóż. Resztę zostawiła kuzynowi, a sama chwyciła kieliszek i zamieszała fioletowy alkohol, stuknęła się z resztą, a potem wypiła duszkiem mózgotrzepa. Skrzywiła się lekko, ale kwaskowaty posmak rozpalił jej podniebienie, uderzając różnorakim aromatem. - I jak? - zapytała reszty, słysząc już opinię Francisa. Zaraz potem sama postanowiła wstać, był to już czas na tańce, szczególnie że orkiestra zaczynała grać coraz donośniej. - Wytłumaczę wam co i jak, już na parkiecie - oznajmiła, biorąc kuzyna pod rękę i maszerując wraz z całą zgrają na środek. Powoli i jasno, zaczęła wyjaśniać całej trójce jak stawiać kroki, jak trzymać rytm i co najważniejsze trzymać luz, żeby dobrze się bawić. Wskazała również na kilka par wokół, pokazując przykładowe figury, a potem chwyciła Rigela, bardziej przejmując kontrolę w tańcu i prowadząc go, choć powinno być chyba odwrotnie, ale kto na to zwracał uwagę? Zaprezentowała kilka kolejnych kroków, a potem poinstruowała dalej Evandrę oraz Francisa, aż w końcu mogli przejść z teorii do frywolnej praktyki.
| Co losowego wydarzy się dalej?
k1 - Barman mówi Rigelowi, że za godzinę kończy pracę i patrzy na niego sugestywnie.
k2 - Na widok Evandry zapiszczały dwie dziewczyny, podbiegają i koniecznie chcą uzyskać od niej autograf jakoby była jakąś słynną szachistką. Beth Harmon, czy jakoś tak.
k3 - Obok Francisa staje półgoblin (czy kobieta, ciężko stwierdzić) z nietęgą miną i wymachuje czerwoną różą. Poważnie i odrobinę ponuro proponuje Francisowi kolejny taniec.
The member 'Forsythia Crabbe' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Piwniczny Klub Jazzowy
Szybka odpowiedź