Piwniczny Klub Jazzowy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Piwniczny klub jazzowy
Jak mawiają, potrzeba matką wynalazków - tak też narodził się piwniczny klub jazzowy. Jest to pierwszy tego rodzaju lokal na Wyspach, na który pomysł narodził się po wyprawie właściciela do Stanów. Nie każdego bowiem stać na wycieczkę do Cliodny, za to prawie każdy lubi się bawić przy dźwiękach muzyki na żywo. Wejście do klubu znajduje się pod poziomem ulicy, prowadzą do niego schodki umieszczone na końcu ślepego zaułka. Na drzwiach przywieszony jest plakat przedstawiający tańczącą kobietę w sukience w kropki. Gdy podejdzie do niej mugol nic się nie stanie, jednak jeżeli po schodach zejdzie czarodziej kobieta ruszy w tan, by śpiewnym, rozbawionym głosem poprosić o hasło. To zaś nie zmienia się nigdy; wystarczy powiedzieć "czy mogę prosić do tańca?", a kobieta zaśmieje się perliście i uchyli przed tobą drzwi do roztańczonego świata jazzu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:16, w całości zmieniany 1 raz
Uwielbiał, jak w jej ustach brzmiało jego własne imię; miękko, śpiewnie, melodyjnie – był pewien, że nikt inny nie zwracał się do niego wcześniej w ten sposób, jednym prostym słowem wywołując w jego umyśle mozaikę wspaniałych wizji niedalekiej przyszłości, którą – nie mogło być inaczej! – mieli spędzić razem. Widział je wszystkie, rozciągnięte w całej okazałości w jego wyobraźni, choć wydawało mu się, że dostrzegał ich przebłyski również we wpatrzonych w niego oczach, od których nie potrafił – i nie chciał – oderwać spojrzenia; mógłby nie patrzeć na nic innego już nigdy, bo żaden widok i tak nie byłby w stanie przebić tego, co miał przed sobą: dwóch kryształów utkanych z zieleni i błękitu, nieba prześwitującego przez korony wiosennych drzew. – Gwendolyn – powtórzył powoli, smakując każdą głoskę jej imienia, mimo że wydawało mu się, że kalał je szorstkością głosu, nie będąc w stanie oddać jego melodyjności. Brzmiało magicznie, pięknie – zwłaszcza, gdy postawiła je tuż obok jego własnego, splatając je tym samym na zawsze; pasowały zresztą do siebie, odbijając się w jego głowie jak dwie części niepodzielnej całości, które do tej pory rozdzielał okrutny los. – Twoje imię jest piękniejsze niż jakiekolwiek inne, które przyszło mi poznać – a i tak zdaje się, że nie jest dla ciebie wystarczająco wspaniałe – przyznał, czy istotę utkaną z sennych marzeń i snów dało się w ogóle zamknąć w okowach jednego, prostego wyrazu?
Dałby wiele, by móc odczytać myśli przemykające przez jej głowę, gdy spoglądała na niego w milczeniu, ale nim zdążył zebrać w sobie odwagę, by ją nie zapytać, jej oczy zaszkliły się łzami, sprawiając, że jego serce, w jednej sekundzie bijące z radością i niepokojem, w kolejnej ścisnęło się w strachu, opadając gwałtownie aż do żołądka. Na moment zaniemówił, wstrzymując oddech i bojąc się choćby poruszyć; czy w jakiś sposób ją uraził? Czy ją zranił, skrzywdził? Zrobił krok do przodu, wyciągając ku niej dłoń, która na ułamek sekundy zawisła w niepewności tuż przy jej twarzy – zanim zdecydował się w końcu ująć ją delikatnie, kciukiem ścierając z policzka niewidzialną kroplę, która nie zdążyła jeszcze wypłynąć. – Co się stało, moja pani? – zapytał cicho, nie zwracając uwagi na coraz skoczniejszą muzykę ani gęstniejący wokół nich tłum; mogli wszyscy zniknąć – i tak nie byli godni, by przebywała wśród nich. – Cóż to za myśli ośmieliły się wpędzić cię w smutek? – Chciał ją pocieszyć, zapewnić, że nie pozwoli, by stało się jej coś złego – ale nie miał pojęcia, w jakie słowa ubrać własne obietnice; miał tylko nadzieję, że nie płakała przez niego.
Dałby wiele, by móc odczytać myśli przemykające przez jej głowę, gdy spoglądała na niego w milczeniu, ale nim zdążył zebrać w sobie odwagę, by ją nie zapytać, jej oczy zaszkliły się łzami, sprawiając, że jego serce, w jednej sekundzie bijące z radością i niepokojem, w kolejnej ścisnęło się w strachu, opadając gwałtownie aż do żołądka. Na moment zaniemówił, wstrzymując oddech i bojąc się choćby poruszyć; czy w jakiś sposób ją uraził? Czy ją zranił, skrzywdził? Zrobił krok do przodu, wyciągając ku niej dłoń, która na ułamek sekundy zawisła w niepewności tuż przy jej twarzy – zanim zdecydował się w końcu ująć ją delikatnie, kciukiem ścierając z policzka niewidzialną kroplę, która nie zdążyła jeszcze wypłynąć. – Co się stało, moja pani? – zapytał cicho, nie zwracając uwagi na coraz skoczniejszą muzykę ani gęstniejący wokół nich tłum; mogli wszyscy zniknąć – i tak nie byli godni, by przebywała wśród nich. – Cóż to za myśli ośmieliły się wpędzić cię w smutek? – Chciał ją pocieszyć, zapewnić, że nie pozwoli, by stało się jej coś złego – ale nie miał pojęcia, w jakie słowa ubrać własne obietnice; miał tylko nadzieję, że nie płakała przez niego.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Mimo spływających po jej policzkach pojedynczych łez, miała wrażenie, że już za chwilę rozpłynie się w jego ramionach. Znała go tak krótko, a już teraz wiedziała, że był najlepszym, co spotkało i spotka ją w życiu. Czuła jednak podskórnie, że rodzina Percivala może nie być zadowolona z jej obecności w jego życiu. Jeśli postanowią ich rozdzielić… och, chyba jej serce pęknie z tęsknoty i smutku.
Wzięła głęboki, drżący oddech. Nie może o tym teraz myśleć. Teraz, w tę niezwykłą noc, byli razem. Percival był wpatrzony w nią swoimi ciemnymi, błyszczącymi oczyma. Muzyka wydawała się grać tylko dla nich. Obejmował ją, mówił do niej i był przy niej. Tylko to się liczyło. Nic więcej.
Jej imię… podobało mu się? Poczuła ulgę: w końcu to jego zdanie było najważniejsze, a nie to należące do jego rodziny, prawda? Słysząc jego słowa wtuliła się w niego na chwilę z wdzięcznością, sama zaskoczona swoim odruchem. Znali się tak krótko, nie powinna przecież go nawet dotykać! Gdy zorientowała się, co zrobiła, odsunęła się nieco zbyt gwałtownie. Nie chciała przecież, aby przez jego myśl przeszło choć jedno złe słowo na jej temat. A mogłoby! Dobrze wychowane dziewczę nie powinno przecież jako pierwsze wykonywać ruchu. Matka powtarzała jej to od lat.
Łzy na jej policzkach powoli zaczęły wysychać; Gwen udało się odsunąć te nieprzyjemne myśli, które wywołały u niej negatywne emocje. Jej mina była jednak cały czas zmartwiona. Wszak problem dalej był bardzo realny. Jaka czarodziejska rodzina chciałaby przyjąć w swoje progi takiego wyrzutka, jak ona? Przełknęła głośno ślinę.
– Percivalu… – zaczęła cicho, smakując brzmienie jego imienia. Chciała móc wypowiadać je codziennie, bez lęku że za chwilę go straci. – Ja tylko… och, to tylko myśl niewarta tej wspaniałej nocy. Boję się, że się obudzę… i że za chwilę znikniesz, rozpłyniesz się jak każdy piękny sen. – Przerwała, próbując opanować drżenie swojego głosu. – Gdybym tylko wiedziała jak, złożyłabym ci przysięgę, że nigdy cię nie opuszczę. Ale czy ty byłbyś w stanie? To taka szalona myśl, przecież właściwie się nie znamy… ale gdybym miała coś przysięgać… to tylko tobie.
Och, gdyby tylko pamiętała, jak złożyć wieczystą przysięgę o której czytała w szkole nie wahałaby się ani chwili!
Wzięła głęboki, drżący oddech. Nie może o tym teraz myśleć. Teraz, w tę niezwykłą noc, byli razem. Percival był wpatrzony w nią swoimi ciemnymi, błyszczącymi oczyma. Muzyka wydawała się grać tylko dla nich. Obejmował ją, mówił do niej i był przy niej. Tylko to się liczyło. Nic więcej.
Jej imię… podobało mu się? Poczuła ulgę: w końcu to jego zdanie było najważniejsze, a nie to należące do jego rodziny, prawda? Słysząc jego słowa wtuliła się w niego na chwilę z wdzięcznością, sama zaskoczona swoim odruchem. Znali się tak krótko, nie powinna przecież go nawet dotykać! Gdy zorientowała się, co zrobiła, odsunęła się nieco zbyt gwałtownie. Nie chciała przecież, aby przez jego myśl przeszło choć jedno złe słowo na jej temat. A mogłoby! Dobrze wychowane dziewczę nie powinno przecież jako pierwsze wykonywać ruchu. Matka powtarzała jej to od lat.
Łzy na jej policzkach powoli zaczęły wysychać; Gwen udało się odsunąć te nieprzyjemne myśli, które wywołały u niej negatywne emocje. Jej mina była jednak cały czas zmartwiona. Wszak problem dalej był bardzo realny. Jaka czarodziejska rodzina chciałaby przyjąć w swoje progi takiego wyrzutka, jak ona? Przełknęła głośno ślinę.
– Percivalu… – zaczęła cicho, smakując brzmienie jego imienia. Chciała móc wypowiadać je codziennie, bez lęku że za chwilę go straci. – Ja tylko… och, to tylko myśl niewarta tej wspaniałej nocy. Boję się, że się obudzę… i że za chwilę znikniesz, rozpłyniesz się jak każdy piękny sen. – Przerwała, próbując opanować drżenie swojego głosu. – Gdybym tylko wiedziała jak, złożyłabym ci przysięgę, że nigdy cię nie opuszczę. Ale czy ty byłbyś w stanie? To taka szalona myśl, przecież właściwie się nie znamy… ale gdybym miała coś przysięgać… to tylko tobie.
Och, gdyby tylko pamiętała, jak złożyć wieczystą przysięgę o której czytała w szkole nie wahałaby się ani chwili!
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Jego umysł zdawał się zamienić w bezładną mozaikę niezrozumiałych emocji i strzępków niedokończonych myśli, nie pozwalając na wysnucie żadnych sensownych wniosków; skąd brały się jej łzy, czy powiedział coś nie tak? Nie byłoby to żadną nowością, niszczenie wszystkiego co piękne i wartościowe stanowiło w końcu jego osobistą domenę - ale nie potrafił zrozumieć, w którym miejscu tym razem popełnił błąd. Zwłaszcza, że wyjaśnienia nie nadeszły wcale od razu, odciągnięte w czasie chwilą okrutnej niepewności, gdy - zamiast mówić - przybliżyła się do niego, wtulając twarz w jego klatkę piersiową, sprawiając, że obawiał się nawet mocniej odetchnąć, byle jej nie spłoszyć.
Nie dostrzegł w jej geście niczego niewłaściwego, wprost przeciwnie - nie chciał, by kiedykolwiek na powrót się od niego odsuwała, by na nowo wprowadzała między nich niepotrzebny dystans - ale, jak to często bywa z pragnieniami, i to okazało się płonne. Wypuścił ją więc z objęć niechętnie, z przestrachem spoglądając w jej twarz, jednocześnie nieziemsko piękną, jak i przerażająco smutną; co chciała mu powiedzieć, jakimi słowami rozbudzić lub na zawsze przekreślić jego nadzieje? - To nie sen, najpiękniejsza - odpowiedział, gdy wreszcie wypowiedziała na głos swoje obawy. - Uczucia tak silne nie mogą być ułudą - dodał, po raz pierwszy na głos przyznając się do tego, co działo się w jego umyśle - i w sercu, bijącym niespokojnie i zbyt mocno. - A nawet jeżeli to prawda, jeśli śnimy oboje, to obiecuję nie dopuścić, by sen ten kiedykolwiek rozmył się w rzeczywistości - odpowiedział; dla niej dokonałby wszystkiego - nawet niemożliwego.
Chciała mu przysięgać? Ona, ta wspaniała istota, tylko z grzeczności i łaski stąpająca wśród śmiertelnych? Pochylił się niżej i, ośmielając się wziąć jej dłonie we własne, ścisnął lekko jej drobne palce. - Nie śmiałbym pętać twej woli żadną przysięgą, nie jestem jej godzien, Gwendolyn. Ale jeżeli takowej chcesz ode mnie, złożę ci ją bez zawahania - powiedz tylko słowo - zapewnił, niemal zniżając głos do przejętego szeptu; na pewien sposób czuł się jak w gorączce - czy to powietrze w klubie było takie duszne?
Nie dostrzegł w jej geście niczego niewłaściwego, wprost przeciwnie - nie chciał, by kiedykolwiek na powrót się od niego odsuwała, by na nowo wprowadzała między nich niepotrzebny dystans - ale, jak to często bywa z pragnieniami, i to okazało się płonne. Wypuścił ją więc z objęć niechętnie, z przestrachem spoglądając w jej twarz, jednocześnie nieziemsko piękną, jak i przerażająco smutną; co chciała mu powiedzieć, jakimi słowami rozbudzić lub na zawsze przekreślić jego nadzieje? - To nie sen, najpiękniejsza - odpowiedział, gdy wreszcie wypowiedziała na głos swoje obawy. - Uczucia tak silne nie mogą być ułudą - dodał, po raz pierwszy na głos przyznając się do tego, co działo się w jego umyśle - i w sercu, bijącym niespokojnie i zbyt mocno. - A nawet jeżeli to prawda, jeśli śnimy oboje, to obiecuję nie dopuścić, by sen ten kiedykolwiek rozmył się w rzeczywistości - odpowiedział; dla niej dokonałby wszystkiego - nawet niemożliwego.
Chciała mu przysięgać? Ona, ta wspaniała istota, tylko z grzeczności i łaski stąpająca wśród śmiertelnych? Pochylił się niżej i, ośmielając się wziąć jej dłonie we własne, ścisnął lekko jej drobne palce. - Nie śmiałbym pętać twej woli żadną przysięgą, nie jestem jej godzien, Gwendolyn. Ale jeżeli takowej chcesz ode mnie, złożę ci ją bez zawahania - powiedz tylko słowo - zapewnił, niemal zniżając głos do przejętego szeptu; na pewien sposób czuł się jak w gorączce - czy to powietrze w klubie było takie duszne?
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Jeszcze chwilę temu nie wiedziała, co ma czynić, by nie pozwolić jej ukochanemu na odejście. Czuła, że po tym pięknym wieczorze rozstaną się i ich wspólna przyszłość nigdy się nie ziści, mimo że los wyraźnie przeznaczył ich sobie nawzajem. Gdy jednak w jej głowie zaświtała myśl związana z przysięgą czuła, że to jest właśnie to. Że to dzięki temu będą mogli spleść swoje życia, aby móc być obok siebie aż do końca świata.
Poza tym cóż innego piękniej przypieczętuje tak wspaniały wieczór, niż obietnica wzajemnego szacunku i oddania? Nawet, jeśli miałaby być jednostronna… Gwen nie potrafiła wymarzyć sobie lepszego zakończenia tego magicznego dnia.
Zadrżała, słysząc jego słowa. On… niegodny jej? Jakże mógł tak myśleć! To wszak on nosił rycerskie imię, nie ona. To on musiał być potomkiem celtyckich królów. Nie chciała słyszeć o tym,
– Och, nie mogą, a jeśli nawet są to niech trwają wiecznie! – zawtórowała Percivalowi.
Chyba faktycznie nie śniła, chyba faktycznie to wszystko działo się naprawdę. Tu i teraz. Jej oczy błyszczały, a myśli ledwo nadążały za uczuciem, wyszukując coraz to nowszych i piękniejszych słów, którymi mogła opisać wybranka swojego serca.
– Percivalu! Ale ja czuję, że… tak, właśnie tego pragnę – zaczęła. – Nie chcę od ciebie żadnych obietnic, ale pozwól mi złożyć jakąś tobie, bym mogła utwierdzić się w przekonaniu, że ta noc nie jest tylko snem.
Chcąc spełnić swoją obietnicę chwyciła Percivala za dłoń. Zaczęła schodzić z parkietu, nie pozwalając mu odejść od siebie. Tańczące wokół pary musiały chyba odetchnąć z ulgą: stojący na samym środku parkietu czarodzieje, wpatrzeni w siebie i nie zwracający uwagi na innych musiały być już obiektem nagannych spojrzeń. Nie było to jednak coś, o czym Gwen tego wieczora mogła pomyśleć.
Idąc, zaczęła przypominać sobie detale wieczystej przysięgi. Potrzebowali kogoś trzeciego, kogoś, kto rzuci czar – a przynajmniej tyle pamiętała. Nie wiedziała, jak go rzucić, ale wokół roiło się od czarodziejów. Na pewno któryś wie, jak tego dokonać.
Podeszła do jednego z magów stojących pod ścianą. Wyraźnie odpoczywał po wcześniejszym tańcu. Jego oddech był nierówny, a na czole lśnił pot.
– Szanowny panie, błagam pana – zaczęła. – Niech pan będzie gwarantem dla świętej przysięgi, którą chcę złożyć memu ukochanemu – poprosiła, mając nadzieję, że mężczyzna zgodzi się na spełnienie jej pragnienia. Nie mogła się doczekać, aż dłonie jej i Percivala zostaną złączone złotym światłem, a ona wypowie słowa przysięgi, które zwiążą ich ze sobą na wieczność.
Poza tym cóż innego piękniej przypieczętuje tak wspaniały wieczór, niż obietnica wzajemnego szacunku i oddania? Nawet, jeśli miałaby być jednostronna… Gwen nie potrafiła wymarzyć sobie lepszego zakończenia tego magicznego dnia.
Zadrżała, słysząc jego słowa. On… niegodny jej? Jakże mógł tak myśleć! To wszak on nosił rycerskie imię, nie ona. To on musiał być potomkiem celtyckich królów. Nie chciała słyszeć o tym,
– Och, nie mogą, a jeśli nawet są to niech trwają wiecznie! – zawtórowała Percivalowi.
Chyba faktycznie nie śniła, chyba faktycznie to wszystko działo się naprawdę. Tu i teraz. Jej oczy błyszczały, a myśli ledwo nadążały za uczuciem, wyszukując coraz to nowszych i piękniejszych słów, którymi mogła opisać wybranka swojego serca.
– Percivalu! Ale ja czuję, że… tak, właśnie tego pragnę – zaczęła. – Nie chcę od ciebie żadnych obietnic, ale pozwól mi złożyć jakąś tobie, bym mogła utwierdzić się w przekonaniu, że ta noc nie jest tylko snem.
Chcąc spełnić swoją obietnicę chwyciła Percivala za dłoń. Zaczęła schodzić z parkietu, nie pozwalając mu odejść od siebie. Tańczące wokół pary musiały chyba odetchnąć z ulgą: stojący na samym środku parkietu czarodzieje, wpatrzeni w siebie i nie zwracający uwagi na innych musiały być już obiektem nagannych spojrzeń. Nie było to jednak coś, o czym Gwen tego wieczora mogła pomyśleć.
Idąc, zaczęła przypominać sobie detale wieczystej przysięgi. Potrzebowali kogoś trzeciego, kogoś, kto rzuci czar – a przynajmniej tyle pamiętała. Nie wiedziała, jak go rzucić, ale wokół roiło się od czarodziejów. Na pewno któryś wie, jak tego dokonać.
Podeszła do jednego z magów stojących pod ścianą. Wyraźnie odpoczywał po wcześniejszym tańcu. Jego oddech był nierówny, a na czole lśnił pot.
– Szanowny panie, błagam pana – zaczęła. – Niech pan będzie gwarantem dla świętej przysięgi, którą chcę złożyć memu ukochanemu – poprosiła, mając nadzieję, że mężczyzna zgodzi się na spełnienie jej pragnienia. Nie mogła się doczekać, aż dłonie jej i Percivala zostaną złączone złotym światłem, a ona wypowie słowa przysięgi, które zwiążą ich ze sobą na wieczność.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Nie mógł uwierzyć w swoje własne szczęście, materializujące się w postaci wypływających spomiędzy jej warg słów - słodkich, wspaniałych, takich, na jakie nie zasługiwał, a które jednak był gotów przyjąć, nie ośmielając się wyrazić wobec nich sprzeciwu. Nie, kiedy zwracała się do niego tak pięknie, przyzywając do siebie jego uwagę za każdym razem, gdy tylko wypowiadała jego imię. Jak mógłby czegokolwiek jej odmówić? Kiedy jej dłonie, drobne i ciepłe, spoczywały w jego własnych?
Ledwie zarejestrował, dokąd ich prowadziła, ciągnąc go pewnie poprzez gęstniejący wokół nich tłum, który - choć złożony z żywych czarodziejów, spoglądających za nimi krytycznie - stanowił w jego mniemaniu jedynie martwe tło do rozgrywającej się sceny, ważnej, najważniejszej - wyczuwał jej podniosłość, mimo że jeszcze nie rozumiał jej charakteru, z trudem wyłuskując sens z jej wypowiedzi. Właściwie to kręciło mu się w głowie - świat zdawał się wirować coraz bardziej, zupełnie jakby wypił za dużo ognistej whisky, chociaż przecież nie przełknął tego dnia ani kropli, przez cały czas pozostając przerażająco wręcz trzeźwym. Czy jednak na pewno? Coś powoli zaczynało się odzywać w jego umyśle, niechciany głosik dobijający się zza zatrzaśniętych szczelnie drzwi; jeszcze zbyt cicho, jeszcze zbyt słabo - nie będąc w stanie przebić się przez głośną muzykę i otumaniające działanie płynnej miłości, sprawiającej, że wydawało mu się, że latał, unosząc się beztrosko ponad parkietem.
Przynajmniej dopóki nie dotarło do niego, co właśnie planowali zrobić - on i Gwendolyn, eteryczna, słodka Gwendolyn, zaczepiająca właśnie widocznie podpitego czarodzieja i proponująca mu, by został gwarantem ich przysięgi. Przysięgi wieczystej - mogącej sprowadzić na ich poetycką miłość równie poetycką śmierć, nie mówiąc już o setce przykrych efektów anomalii, które tylko czekały, aż ktoś nieporadnie użyje magii. - Gwendolyn - odezwał się, chwytając kobietę za ramię i odwracając w swoją stronę; jeszcze cicho i lekko, bez przekonania - choć najważniejsze się stało, zdrowy rozsądek przedarł się na ułamek sekundy przez opary amortencji, pozwalając mu na wysnucie kilku wniosków. I to tych z kategorii przerażających. - Gwendolyn, zaczekaj - powtórzył, odciągając ją na moment od mężczyzny, który przyglądał im się, jakby właśnie spadli z księżyca, wyraźnie nie wiedząc, co odpowiedzieć. Ujął jej twarz w dłonie, zmuszając ją, by na niego spojrzała. - Gdybyś tylko chciała, poprzysiągłbym ci wszystko - ale nie dzisiaj, nie teraz - nie w takich okolicznościach. - Powiódł spojrzeniem po zadymionym klubie; zgromadzeni tu czarodzieje nie byli godni, by być świadkami splecenia ich losów na zawsze - powinni uczynić to w jakimś istotnym dla magicznego świata miejscu, oddającemu sprawiedliwość tej podniosłej chwili. - Nie mógłbym też pozwolić ci na powierzenie mi swojego życia, gdy tak niewiele wiesz o moim - dajmy sobie więcej czasu, najdroższa, mamy w końcu przed sobą całą wieczność - mówił dalej, z każdą chwilą pochylając się coraz niżej - ale nie muskając ustami malinowych warg kobiety. Nie mógł, nie zasługiwał. - Dzisiaj muszę cię już opuścić, gdyż nie ufam porywom własnego serca ani jasności umysłu - ale napiszę do ciebie jutro, dobrze? - zapytał, niechętnie opuszczając dłonie i robiąc krok do tyłu. Czuł się, jakby odcięto go od tlenu, jakby znów dusił się w podziemiach Albury - i potraktował to jako znak, że należało się oddalić. - Wypatruj mojej sowy - dodał jeszcze, posyłając jej jeszcze jedno żałosne spojrzenie, po czym odwrócił się ku wyjściu, mając wrażenie, że była to najtrudniejsza rzecz, jakiej udało mu się w życiu dokonać.
| zt <3
Ledwie zarejestrował, dokąd ich prowadziła, ciągnąc go pewnie poprzez gęstniejący wokół nich tłum, który - choć złożony z żywych czarodziejów, spoglądających za nimi krytycznie - stanowił w jego mniemaniu jedynie martwe tło do rozgrywającej się sceny, ważnej, najważniejszej - wyczuwał jej podniosłość, mimo że jeszcze nie rozumiał jej charakteru, z trudem wyłuskując sens z jej wypowiedzi. Właściwie to kręciło mu się w głowie - świat zdawał się wirować coraz bardziej, zupełnie jakby wypił za dużo ognistej whisky, chociaż przecież nie przełknął tego dnia ani kropli, przez cały czas pozostając przerażająco wręcz trzeźwym. Czy jednak na pewno? Coś powoli zaczynało się odzywać w jego umyśle, niechciany głosik dobijający się zza zatrzaśniętych szczelnie drzwi; jeszcze zbyt cicho, jeszcze zbyt słabo - nie będąc w stanie przebić się przez głośną muzykę i otumaniające działanie płynnej miłości, sprawiającej, że wydawało mu się, że latał, unosząc się beztrosko ponad parkietem.
Przynajmniej dopóki nie dotarło do niego, co właśnie planowali zrobić - on i Gwendolyn, eteryczna, słodka Gwendolyn, zaczepiająca właśnie widocznie podpitego czarodzieja i proponująca mu, by został gwarantem ich przysięgi. Przysięgi wieczystej - mogącej sprowadzić na ich poetycką miłość równie poetycką śmierć, nie mówiąc już o setce przykrych efektów anomalii, które tylko czekały, aż ktoś nieporadnie użyje magii. - Gwendolyn - odezwał się, chwytając kobietę za ramię i odwracając w swoją stronę; jeszcze cicho i lekko, bez przekonania - choć najważniejsze się stało, zdrowy rozsądek przedarł się na ułamek sekundy przez opary amortencji, pozwalając mu na wysnucie kilku wniosków. I to tych z kategorii przerażających. - Gwendolyn, zaczekaj - powtórzył, odciągając ją na moment od mężczyzny, który przyglądał im się, jakby właśnie spadli z księżyca, wyraźnie nie wiedząc, co odpowiedzieć. Ujął jej twarz w dłonie, zmuszając ją, by na niego spojrzała. - Gdybyś tylko chciała, poprzysiągłbym ci wszystko - ale nie dzisiaj, nie teraz - nie w takich okolicznościach. - Powiódł spojrzeniem po zadymionym klubie; zgromadzeni tu czarodzieje nie byli godni, by być świadkami splecenia ich losów na zawsze - powinni uczynić to w jakimś istotnym dla magicznego świata miejscu, oddającemu sprawiedliwość tej podniosłej chwili. - Nie mógłbym też pozwolić ci na powierzenie mi swojego życia, gdy tak niewiele wiesz o moim - dajmy sobie więcej czasu, najdroższa, mamy w końcu przed sobą całą wieczność - mówił dalej, z każdą chwilą pochylając się coraz niżej - ale nie muskając ustami malinowych warg kobiety. Nie mógł, nie zasługiwał. - Dzisiaj muszę cię już opuścić, gdyż nie ufam porywom własnego serca ani jasności umysłu - ale napiszę do ciebie jutro, dobrze? - zapytał, niechętnie opuszczając dłonie i robiąc krok do tyłu. Czuł się, jakby odcięto go od tlenu, jakby znów dusił się w podziemiach Albury - i potraktował to jako znak, że należało się oddalić. - Wypatruj mojej sowy - dodał jeszcze, posyłając jej jeszcze jedno żałosne spojrzenie, po czym odwrócił się ku wyjściu, mając wrażenie, że była to najtrudniejsza rzecz, jakiej udało mu się w życiu dokonać.
| zt <3
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Wcale nie podobało jej się to, że Percy ją zatrzymuje i nie pozwala dokonać tego, czego w tym momencie tak bardzo pragnęła. Chciała mu przysięgać, chciała go nie opuszczać aż do końca swoich dni. W pierwszym odruchu chciała mu się wyrwać i wrócić do człowieka, który miał spełnić jej… ich wspólne życzenie, jednak chwyt Percivala był zbyt stanowczy, by była w stanie to zrobić.
– Ale… Percivalu… jakie okoliczności będą lepsze? Niż ta pierwsza noc, to pierwsze spotkanie? – zaczęła. W jej oczach ponownie pojawiły się łzy, które prędko zaczęły spływać po jej policzkach. Miała wrażenie, że jej serce za chwilę przestanie bić, że złamie się na pół, że wpadnie w czarną dziurę rozpaczy z której nie wyjdzie już nigdy.
Gwen drżała, słuchając jego strasznych słów. Gdy Percy już powoli wybudzał się z tego snu na jawie spowodowanego przez Kupidynka, ona wciąż tkwiła głęboko w nim. W końcu dawkę dostali taką samą, a ona była niższa i zdecydowanie lżejsza od swojego wybranka.
– Patrz sercem i patrzaj w serce, Percivalu! Nie czujesz, że to się nie zmieni? Że jesteśmy sobie przeznaczeni? Ten wieczór… czy nie jest idealny? Miłość nie wybiera, miłość to przeznaczenie. – Próbowała go bezskutecznie przekonać, pewna swoich słów i wierząca w nie całym sercem. Widziała przecież w jego oczach, że to miłość ich złączyła; że to dzięki niej dziś się spotkali. Wiedziała, że poza Percivalem nie chce widzieć na swoje oczy żadnego mężczyzny, że tylko on jest miłością jej życia.
Chyba jednak on sam tego nie czuł. W końcu gdyby było inaczej zgodziłby się, aby przysięgała mu miłość i wierność aż po kres dni, prawda? Jego argumenty nie docierały do spokojnego eliksirem umysłu Gwendolyn.
Przytaknęła, gdy kazał jej wypatrywać swojej sowy i zamarła, gdy wychodził z klubu, będąc w za dużym szoku, by zrobić cokolwiek innego. Stała nieruchomo przez kilka minut, próbując zrozumieć, co tak właściwie się tu stało, dlaczego jej ukochany ją opuścił i zostawił, bez przysięgi, bez pocałunku, nawet bez odprowadzenia jej z troską do domu. W końcu jest noc, dziewczę nie powinno chodzić samotnie o tej porze.
– Zaczekaj – mruknęła niemal bezgłośnie, gdy dotarło do niej, co właśnie się stało.
Nie czekając ani chwili dużej, wybiegła z klubu, niemal gubiąc po drodze buty.
– Percivalu? PERCIVALU! – wykrzyknęła w noc, próbując wypatrzeć ukochanego. Czy to był jakiś żart? Może miłość jej życia kryje się gdzieś za rogiem, po prostu sprawdza jej uczucie?
Natychmiast zaczęła zaglądać zza rogi ulic, sprawdzała wnętrza mugolskich samochodów stojących przy drodze, zajrzała do pobliskiego pubu, klatki schodowej… ale jej ukochany zniknął. Nie czekał na nią. Malarka czuła, jak pęka jej serce.
| z/t
– Ale… Percivalu… jakie okoliczności będą lepsze? Niż ta pierwsza noc, to pierwsze spotkanie? – zaczęła. W jej oczach ponownie pojawiły się łzy, które prędko zaczęły spływać po jej policzkach. Miała wrażenie, że jej serce za chwilę przestanie bić, że złamie się na pół, że wpadnie w czarną dziurę rozpaczy z której nie wyjdzie już nigdy.
Gwen drżała, słuchając jego strasznych słów. Gdy Percy już powoli wybudzał się z tego snu na jawie spowodowanego przez Kupidynka, ona wciąż tkwiła głęboko w nim. W końcu dawkę dostali taką samą, a ona była niższa i zdecydowanie lżejsza od swojego wybranka.
– Patrz sercem i patrzaj w serce, Percivalu! Nie czujesz, że to się nie zmieni? Że jesteśmy sobie przeznaczeni? Ten wieczór… czy nie jest idealny? Miłość nie wybiera, miłość to przeznaczenie. – Próbowała go bezskutecznie przekonać, pewna swoich słów i wierząca w nie całym sercem. Widziała przecież w jego oczach, że to miłość ich złączyła; że to dzięki niej dziś się spotkali. Wiedziała, że poza Percivalem nie chce widzieć na swoje oczy żadnego mężczyzny, że tylko on jest miłością jej życia.
Chyba jednak on sam tego nie czuł. W końcu gdyby było inaczej zgodziłby się, aby przysięgała mu miłość i wierność aż po kres dni, prawda? Jego argumenty nie docierały do spokojnego eliksirem umysłu Gwendolyn.
Przytaknęła, gdy kazał jej wypatrywać swojej sowy i zamarła, gdy wychodził z klubu, będąc w za dużym szoku, by zrobić cokolwiek innego. Stała nieruchomo przez kilka minut, próbując zrozumieć, co tak właściwie się tu stało, dlaczego jej ukochany ją opuścił i zostawił, bez przysięgi, bez pocałunku, nawet bez odprowadzenia jej z troską do domu. W końcu jest noc, dziewczę nie powinno chodzić samotnie o tej porze.
– Zaczekaj – mruknęła niemal bezgłośnie, gdy dotarło do niej, co właśnie się stało.
Nie czekając ani chwili dużej, wybiegła z klubu, niemal gubiąc po drodze buty.
– Percivalu? PERCIVALU! – wykrzyknęła w noc, próbując wypatrzeć ukochanego. Czy to był jakiś żart? Może miłość jej życia kryje się gdzieś za rogiem, po prostu sprawdza jej uczucie?
Natychmiast zaczęła zaglądać zza rogi ulic, sprawdzała wnętrza mugolskich samochodów stojących przy drodze, zajrzała do pobliskiego pubu, klatki schodowej… ale jej ukochany zniknął. Nie czekał na nią. Malarka czuła, jak pęka jej serce.
| z/t
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Rzadko kiedy wychodził poza konkretne dzielnice Londynu, głównie dlatego, że w takich miejscach jak to, miał potencjalnie mało możliwości na zwinięcie komuś paru galeonów z kieszeni. Tym razem jednak, nie potrzebował już pieniędzy; rankiem, okradł jakiegoś roztrzepanego czarodzieja z kieszonkowego zegarka, którego później sprzedał za całkiem przyzwoitą sumkę. Dzięki temu jednemu, porannemu grzeszkowi mógł teraz pozwolić sobie na chwilę przyjemności (jak gdyby jego brak zobowiązań nie był wystarczająco przyjemny...). Bo kto bogatemu zabroni?
Piwniczny Klub Jazzowy cenił przede wszystkim za możliwość słuchania muzyki na żywo. Nie znał innego miejsca, podobnego do tego, i to może właśnie z tego powodu postrzegał ten klub jako wartościowy lokal, idealny na spędzenie wieczoru, a nie jako zatęchłą piwnicę.
Wolnym krokiem przemierzał ulicę w kierunku ślepego zaułka, gdzie znajdzie plakat z kobietą. Ubrany był tak jak zawsze, z tą zmianą, że tym razem miał na sobie bardziej elegancką, czarną koszulę i buty; zwykle nosił flanelową koszulę i duże, robocze buty, dlatego matka nadal wierzyła, że jej kochany synek wykonuje ciężką, fizyczną pracę, za którą dostaje parszywe pieniądze. Kiedy dotarł do ściany, na której wisiał plakat, wypowiedział hasło wstępu Czy mogę prosić do tańca?. Wówczas, wyrosły przed nim drzwi wejściowe do lokalu.
Na wejściu, od razu usłyszał jazzową muzykę. Skierował się do lady baru i zamówił nie za mocny alkohol - Portera Starego Sue. Nie przyszedł tu, żeby następnego dnia wstać z kacem; chciał po prostu spędzić ten wieczór w akompaniamencie dobrej muzyki. Nawet nie nastawiał się, że spotka tutaj kogokolwiek znajomego, zresztą i tak nie miałby z tym problemu - potrafił dobrze się bawić w samotności, a jeśli miał potrzebę czyjegoś towarzystwa, nawet bez kropli alkoholu mógł zagadać do nieznajomego. Czekając na piwo, wyjął z kieszeni spodni ładną papierośnicę z grawerem, którą udało mu się kiedyś komuś zwinąć. Ze środka wyjął papierosa, a chwilę później, podpalił go, pocierając jego kraniec wierzchem prawej dłoni. Siedząc na krzesełku barowym, odwrócił się plecami do lady, by móc spojrzeć na zespół zapewniający muzykę. W tłumie również dostrzegł znajomą mu twarz, którą obserwował, raz po raz zaciągając się swoim wyrobem tytoniowym. Mając ogromny dylemat, czy aby na pewno chce jej zepsuć ten wieczór (bo ewidentnie wykazywała, że bawi się świetnie), ostatecznie się na to zdecydował. Odebrał z lady gotowe piwo, zapłacił za nie, i skierował się w stronę dziewczyny.
- No proszę, kogo ja tu widzę - zaczął, zaczepiając ją od tyłu. - Gillian Tremaine we własnej osobie.
Piwniczny Klub Jazzowy cenił przede wszystkim za możliwość słuchania muzyki na żywo. Nie znał innego miejsca, podobnego do tego, i to może właśnie z tego powodu postrzegał ten klub jako wartościowy lokal, idealny na spędzenie wieczoru, a nie jako zatęchłą piwnicę.
Wolnym krokiem przemierzał ulicę w kierunku ślepego zaułka, gdzie znajdzie plakat z kobietą. Ubrany był tak jak zawsze, z tą zmianą, że tym razem miał na sobie bardziej elegancką, czarną koszulę i buty; zwykle nosił flanelową koszulę i duże, robocze buty, dlatego matka nadal wierzyła, że jej kochany synek wykonuje ciężką, fizyczną pracę, za którą dostaje parszywe pieniądze. Kiedy dotarł do ściany, na której wisiał plakat, wypowiedział hasło wstępu Czy mogę prosić do tańca?. Wówczas, wyrosły przed nim drzwi wejściowe do lokalu.
Na wejściu, od razu usłyszał jazzową muzykę. Skierował się do lady baru i zamówił nie za mocny alkohol - Portera Starego Sue. Nie przyszedł tu, żeby następnego dnia wstać z kacem; chciał po prostu spędzić ten wieczór w akompaniamencie dobrej muzyki. Nawet nie nastawiał się, że spotka tutaj kogokolwiek znajomego, zresztą i tak nie miałby z tym problemu - potrafił dobrze się bawić w samotności, a jeśli miał potrzebę czyjegoś towarzystwa, nawet bez kropli alkoholu mógł zagadać do nieznajomego. Czekając na piwo, wyjął z kieszeni spodni ładną papierośnicę z grawerem, którą udało mu się kiedyś komuś zwinąć. Ze środka wyjął papierosa, a chwilę później, podpalił go, pocierając jego kraniec wierzchem prawej dłoni. Siedząc na krzesełku barowym, odwrócił się plecami do lady, by móc spojrzeć na zespół zapewniający muzykę. W tłumie również dostrzegł znajomą mu twarz, którą obserwował, raz po raz zaciągając się swoim wyrobem tytoniowym. Mając ogromny dylemat, czy aby na pewno chce jej zepsuć ten wieczór (bo ewidentnie wykazywała, że bawi się świetnie), ostatecznie się na to zdecydował. Odebrał z lady gotowe piwo, zapłacił za nie, i skierował się w stronę dziewczyny.
- No proszę, kogo ja tu widzę - zaczął, zaczepiając ją od tyłu. - Gillian Tremaine we własnej osobie.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Zbliżające się wielkimi krokami święta niespecjalnie napawały Angielkę entuzjazmem, gdy od kilku lat nie kojarzyły się jej z pachnącym aromatycznymi potrawami domem, wspólnym ubieraniem choinki i kakao pitym przed kominkiem, a ze stratą i bólem po stracie rodzica, który wciąż próbowała zagłuszyć rzucaniem się najczęściej w wir nieustannych obowiązków.
Dzisiejszego dnia skończyła jednak pracę wcześniej i w standardowy dla siebie rozwiązaniu na wolny czas wieczorem zadecydowała się na odwiedzenie pubu w Westminister. Bywała tu rzadko; nie ze względu na okolicę, ludzi, rodzaj muzyki, która nigdy nie pozwalała usiedzieć w miejscu, a na sam fakt, że zdecydowanie bliżej jej było do miejsc w okolicy Pokątnej, przy której mieszkała i na której mieściła się redakcja gazety. Tam zresztą, paradoksalnie do okoliczności, czuła się bezpieczniej niż teraz, gdy wychylała się poza doskonale znajome rejony – swąd problemów przeszłości snuł się za nią już od kilku dni, kiedy heroiczny ratunek Skamandera ocalił jej skórę, dosłownie i w przenośni.
W tego typu miejscach zazwyczaj była obserwatorem, niż osobą, która aktywnie angażowała się w zabawę. Siedząc na uboczu, najchętniej w przyciemnionym kącie, ze szklaneczką ognistej pozwalała sobie na swobodną obserwację zebranych wokół osób, na wyciąganie wniosków i konfrontowanie ich z tym, co znała – niejednokrotnie bardzo interesujących – a w szczególności na orientację w nastrojach i nastawieniach społeczno–politycznych, które musiała znać na bieżąco. Wiedziała bowiem, że Anglicy nigdy nie przepuszczali okazji do rozmów w szerszym gronie na temat sportów, polityki, pieniędzy czy pogody i chociaż uważała to za nudne i przewidywalne, w głębi ducha cieszyła się, bo materiał na nowe artykuły zbierał się w zasadzie sam. Dzisiaj jednak odpuściła sobie nadgodziny i wychyliwszy się ze swojego ciemnego kąta, ruszyła na parkiet. Nie miała problemu z odpowiednim poruszaniem się w rytm wygrywanej muzyki, ani tym bardziej z dobrą zabawą, nawet jeśli czasami odnosiła wrażenie, że sama w sobie była raczej nudną osobą, której jedynie życie podrzucało pod nogi absurdalne sytuacje. Nie przeszkadzały jej nawet pary, pomiędzy którymi zdecydowanie rzucała się w oczy bawiąc się sama ze sobą, dopóki nie usłyszała ze sobą znajomego głosu; zbyt znajomego i niepożądanego.
– Dzisiaj też planujesz zepsuć mi zabawę? – spytała bezpośrednio, w ramach niestandardowego powitania, kiedy tylko obróciła się przez ramię w stronę Michaela. Pomimo żywionej wobec niego niechęci, nie odczuwała na razie potrzeby ucieczki.
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Michael nie za bardzo przepadał za świętami; był wówczas zmuszony do spędzania całego swojego czasu z matką, która nie szczędziła gorzkich słów, kierowanych wobec syna, nawet w takim momencie, jak Boże Narodzenie. Wiązało się to również z koniecznością zakupu dla niej, oraz babki i dziadka Sauveterre, prezentu - nie dość, że Mike nigdy nie miał pomysłu co mógłby im kupić, to nigdy nie był skąpy w swoich podarunkach; mimo wszystko, aby urzeczywistniać swoje kłamstwa, musiał powstrzymywać swoją szczodrość i ograniczać się do nie za wysokich sum. Teraźniejsze święta w niczym nie przypominały tych, co kiedyś, kiedy jego ojciec jeszcze żył. Co najwyżej dobre jedzenie nie uległo zmianom na przestrzeni lat, ale nawet ono nie skłaniało Michaela do zadowolenia ze zbliżającej się Wigilii.
Scaletta, przez to, że nie miał żadnych określonych godzin pracy, a przez cały dzień mógł szlajać się po Londynie, często wybierał przeróżne bary, jako atrakcję swojego wieczoru. Od czasu do czasu udawało mu się spotkać w nich kogoś znajomego. Z reguły jednak siadywał przy którymś ze stolików bardziej na uboczu, wyjmował książkę i papierosa, a potem zaczynał czytać; czasem też zdarza mu się zamówić jakiś niskoprocentowy alkohol. Kiedy jednak zjawia się w takim miejscu, jak to, nie frasuje się literaturą - korzysta z okazji i docenia muzykę, a jeśli jest w humorze, zaprosi nawet jakąś nieznajomą do tańca.
Gillian nie znał dobrze, choć okoliczności, w których mieli okazję się zapoznać, były dość zabawne. Absurd tej sytuacji opiera się na tym, że jednego popołudnia Mike próbował ją okraść. Właściwie, nie upatrzył sobie niczego konkretnego, ot co, chciał zwinąć parę galeonów, licząc że ofiara nawet się nie zorientuje, że ubyło jej kilka monet. Wyjątkowo się pomylił, bo okazało się, że Tremaine zwraca dużą uwagę, zarówno na swoją torbę, jak i kieszenie wierzchniego nakrycia, czego konsekwencją było to, że Scaletta upuścił pod jej nogami świeżo skradzioną portmonetkę. Nietrudno było się zorientować, zwłaszcza, że pugilares narobił przy upadku hałas, zwracając uwagę kobiety. Michael prędko ją podniósł, wciskając jej, że omal nie zgubiła portfela, po czym, bez żadnych szkód, oddał należność właścicielce. Był jednak niemal pewny, że Gillian przejrzała go na wylot, dlatego w ramach zadośćuczynienia, choć nigdy wprost nie przyznał się do winy, zaprosił ją na kawę. Nie byli bliskimi przyjaciółmi, można by wręcz powiedzieć, że oboje nieustannie sobie dogryzali, choć mężczyzna traktował to bardziej jak żartobliwe droczenie się, aniżeli rzeczywistą antypatię.
- Mógłbym powiedzieć, że nie, ale przecież nie na darmo wstałem od baru i zrobiłem te parę kroków? - odpowiedział na jej chłodne powitanie, chwilę później biorąc łyka alkoholu, trzymanego przez siebie w ręce. W chwili wypowiadanych przez siebie słów, jazzowy zespół zaprzestał gry - wyglądało na to, że przyszedł czas na ich przerwę, przez co lokal wypełnił się dźwiękami rozmów.
- Chodź, napijesz się ze mną - zachęcił, wskazując jeden ze stolików znajdujących się nieco zaciemnionej części lokalu. Czekał na jej znak, odnośnie wyboru przez nią upragnionego trunku; kufel z piwem postawił na stoliku, wciąż jednak nie siadając na miejscu, pozostał w gotowości, by skierować się w stronę baru i zamówić dla niej któryś z napojów z procentem.
Scaletta, przez to, że nie miał żadnych określonych godzin pracy, a przez cały dzień mógł szlajać się po Londynie, często wybierał przeróżne bary, jako atrakcję swojego wieczoru. Od czasu do czasu udawało mu się spotkać w nich kogoś znajomego. Z reguły jednak siadywał przy którymś ze stolików bardziej na uboczu, wyjmował książkę i papierosa, a potem zaczynał czytać; czasem też zdarza mu się zamówić jakiś niskoprocentowy alkohol. Kiedy jednak zjawia się w takim miejscu, jak to, nie frasuje się literaturą - korzysta z okazji i docenia muzykę, a jeśli jest w humorze, zaprosi nawet jakąś nieznajomą do tańca.
Gillian nie znał dobrze, choć okoliczności, w których mieli okazję się zapoznać, były dość zabawne. Absurd tej sytuacji opiera się na tym, że jednego popołudnia Mike próbował ją okraść. Właściwie, nie upatrzył sobie niczego konkretnego, ot co, chciał zwinąć parę galeonów, licząc że ofiara nawet się nie zorientuje, że ubyło jej kilka monet. Wyjątkowo się pomylił, bo okazało się, że Tremaine zwraca dużą uwagę, zarówno na swoją torbę, jak i kieszenie wierzchniego nakrycia, czego konsekwencją było to, że Scaletta upuścił pod jej nogami świeżo skradzioną portmonetkę. Nietrudno było się zorientować, zwłaszcza, że pugilares narobił przy upadku hałas, zwracając uwagę kobiety. Michael prędko ją podniósł, wciskając jej, że omal nie zgubiła portfela, po czym, bez żadnych szkód, oddał należność właścicielce. Był jednak niemal pewny, że Gillian przejrzała go na wylot, dlatego w ramach zadośćuczynienia, choć nigdy wprost nie przyznał się do winy, zaprosił ją na kawę. Nie byli bliskimi przyjaciółmi, można by wręcz powiedzieć, że oboje nieustannie sobie dogryzali, choć mężczyzna traktował to bardziej jak żartobliwe droczenie się, aniżeli rzeczywistą antypatię.
- Mógłbym powiedzieć, że nie, ale przecież nie na darmo wstałem od baru i zrobiłem te parę kroków? - odpowiedział na jej chłodne powitanie, chwilę później biorąc łyka alkoholu, trzymanego przez siebie w ręce. W chwili wypowiadanych przez siebie słów, jazzowy zespół zaprzestał gry - wyglądało na to, że przyszedł czas na ich przerwę, przez co lokal wypełnił się dźwiękami rozmów.
- Chodź, napijesz się ze mną - zachęcił, wskazując jeden ze stolików znajdujących się nieco zaciemnionej części lokalu. Czekał na jej znak, odnośnie wyboru przez nią upragnionego trunku; kufel z piwem postawił na stoliku, wciąż jednak nie siadając na miejscu, pozostał w gotowości, by skierować się w stronę baru i zamówić dla niej któryś z napojów z procentem.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Kiedy czasami myślała o tej znajomości, bardzo szybko zauważyła, że przyciąga do siebie jak magnez określony typ ludzi – najczęściej tych o wątpliwej reputacji, z lepkimi rękami, którzy niespecjalnie dbali ani o standardy życia ani o morale. Sama zresztą nie była lepsza, chociaż na ich tle wyróżniała się tym, że kręciła się po takich miejscach sporadycznie, dla zabawy, a pieniądze zarabiała w sposób uczciwy (częściowo; przynajmniej przestała żerować na ludzkim nieszczęściu w ten sposób uspokajając swoje sumienie) i póki co nie robiła nic za to mogłaby trafić do więzienia. Przeczuwała jednak, że ta sytuacja bardzo szybko ulegnie zmienia, bo jako dziennikarka będąca blisko wydarzeń i niejednokrotnie mająca dostęp do niektórych informacji szybciej, niż reszta, zauważyła niepokojące przyśpieszenie zdarzeń i dynamikę, która wcale nie przypadła do jej gustu. Robiąc zwinny obrót na pięcie, stanęła przodem do chłopaka i skrzyżowała ręce pod biustem.
– Co tu robisz? – spytała, lecz za jej pytaniem kryła się sugestia i wiedziała, że doskonale ją zrozumiał. Pomimo tego, że rzeczywiście czasami się widywali, tak zasada ograniczonego zaufania brała nad nią uwagę nawet przy osobach, które znała od lat, a co dopiero przy kimś, czyim pierwszym wrażeniem było usiłowanie kradzieży. I naprawdę nie potrafiła zrozumieć dlaczego po tamtym incydencie zgodziła się pójść z nim na kawę; wypierała z siebie myśl, że być może po prostu wciąż miała zły gust do mężczyzn i nie dostrzegała tych, których powinna.
Na propozycję drinka parsknęła cicho, pozwalając sobie na ledwie dostrzegalne uniesienie kącików ust. Alkoholu i tańca nie odmawiała nigdy.
– Pod warunkiem, że ty płacisz – odparła i po chwili namysłu, dodała – ze swoich pieniędzy – palcem oskarżycielsko dźgając Michaela w pierś. Nie była głupia, z kolei fakt, że wiedziała czym się zajmował na co dzień dodatkowo kazał jej zwracać uwagę na nawet najmniejszy gest ze strony chłopaka. Znała część tych sztuczek całkiem nieźle; w końcu sama nie należała do najbardziej świętych osób a swojej pierwszej – chociaż nieplanowanej i przymusowej – kradzieży dokonała przez Bojczuka przed paroma laty. Potem chcąc nie chcąc sporadycznie wykorzystywała jego nauki, a na pewno pamiętała na co powinna zwracać uwagę. Wyminąwszy Scalettę, skierowała się do wskazanego przez niego stolika i usiadła, ówcześnie prosząc o ognistą. Kiedy wrócił, poświęciła zaledwie kilka sekund na dokładniejsze zlustrowanie męskiej twarzy. Za każdym razem wydawał się inny, w porównaniu z nią niemal wcale niezmęczony życiem i powodu tego nie potrafiła znaleźć.
– Gdzie się podziewałeś w ostatnich dniach? – spytała już spokojniej, opuszczając nieco gardę. Chociaż mu nie ufała a ich znajomość zaczęła się w wyjątkowo specyficzny sposób, tak lubiła z nim rozmawiać i słuchać tego, co miał do powiedzenia. Wbrew pozorom, zaskakująco nawet dla siebie, tolerowała jego osobę bardziej niż sądziła na początku.
– Co tu robisz? – spytała, lecz za jej pytaniem kryła się sugestia i wiedziała, że doskonale ją zrozumiał. Pomimo tego, że rzeczywiście czasami się widywali, tak zasada ograniczonego zaufania brała nad nią uwagę nawet przy osobach, które znała od lat, a co dopiero przy kimś, czyim pierwszym wrażeniem było usiłowanie kradzieży. I naprawdę nie potrafiła zrozumieć dlaczego po tamtym incydencie zgodziła się pójść z nim na kawę; wypierała z siebie myśl, że być może po prostu wciąż miała zły gust do mężczyzn i nie dostrzegała tych, których powinna.
Na propozycję drinka parsknęła cicho, pozwalając sobie na ledwie dostrzegalne uniesienie kącików ust. Alkoholu i tańca nie odmawiała nigdy.
– Pod warunkiem, że ty płacisz – odparła i po chwili namysłu, dodała – ze swoich pieniędzy – palcem oskarżycielsko dźgając Michaela w pierś. Nie była głupia, z kolei fakt, że wiedziała czym się zajmował na co dzień dodatkowo kazał jej zwracać uwagę na nawet najmniejszy gest ze strony chłopaka. Znała część tych sztuczek całkiem nieźle; w końcu sama nie należała do najbardziej świętych osób a swojej pierwszej – chociaż nieplanowanej i przymusowej – kradzieży dokonała przez Bojczuka przed paroma laty. Potem chcąc nie chcąc sporadycznie wykorzystywała jego nauki, a na pewno pamiętała na co powinna zwracać uwagę. Wyminąwszy Scalettę, skierowała się do wskazanego przez niego stolika i usiadła, ówcześnie prosząc o ognistą. Kiedy wrócił, poświęciła zaledwie kilka sekund na dokładniejsze zlustrowanie męskiej twarzy. Za każdym razem wydawał się inny, w porównaniu z nią niemal wcale niezmęczony życiem i powodu tego nie potrafiła znaleźć.
– Gdzie się podziewałeś w ostatnich dniach? – spytała już spokojniej, opuszczając nieco gardę. Chociaż mu nie ufała a ich znajomość zaczęła się w wyjątkowo specyficzny sposób, tak lubiła z nim rozmawiać i słuchać tego, co miał do powiedzenia. Wbrew pozorom, zaskakująco nawet dla siebie, tolerowała jego osobę bardziej niż sądziła na początku.
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
On w tej kwestii mógł utożsamiać z Tremaine, z tą różnicą, że i jego można było określić, jako jednego z tych typków spod ciemnej gwiazdy. Ale tak naprawdę, oprócz kradzieży, nie miał sobie niczego do zarzucenia. Z tym że po paru latach doliniarskiej kariery przestał postrzegać kieszonkostwo jako coś moralnie niepoprawnego. W żaden sposób nie usprawiedliwiał swojego zachowania, ale nie zamierzał również niczego w sobie zmieniać. Na obecny moment nie miał żadnej motywacji do tego, by na poczet fizycznej pracy, przestał kraść. Wszak do tej pory dziwił się, dlaczego Gillian, redaktorka Proroka, która powinna od razu dostrzegać konkretne motywacje, ostatecznie zgodziła się wtedy z nim gdziekolwiek wyjść. Nie dość, że najpierw niemal straciła przez niego portfel, to później jeszcze miał czelność zapraszać ją do kawiarni, by w ramach zadośćuczynienia za swe czyny, postawić jej kawę, za prawdopodobnie skradzione pieniądze. Choć trudno mu było w to uwierzyć, tak jednak chyba miał to coś w sobie, że kobieta ostatecznie zgodziła się na taki układ. Ale Michael o sobie na pewno nie powiedziałby, że jest złym wyborem, więc co do nietrafnego gustu miał wątpliwości, zwłaszcza że jedynym punktem odniesienia w tej kwestii był on sam. Może nie zrobił na niej najlepszego pierwszego wrażenia, ale wychodził z założenia, że nie na tym powinna się opierać dalsza relacja.
- Mógłbym spytać o to samo - mruknął, zbywając odpowiedź na to pytanie. Poczuł się zaatakowany; zresztą i tak wiedział, że ona ma gdzieś to, co jej powie. No i nie znali się na tyle, by czuł potrzebę opowiadania jej swojej autobiografii. Wolał trzymać się starej sycylijskiej maksymy "Dobrze jest ufać. Nie ufać - jeszcze lepiej.", niż mieć kilku znajomych więcej. Ale owa dewiza nie zaprzeczała temu, że mógł wypić z nią drinka i zatańczyć.
- A już myślałem, że mogę to naliczyć na Twój rachunek - odpowiedział z udawanym zawodem w głosie. Sekundę później już był przy barze i zamawiał dla niej ognistą, co jakiś czas dyskretnie zerkając na Gillian siedzącą przy stoliku. Gdy w końcu barman podał mu upragniony alkohol, zapłacił bez słowa, zostawiając mu nawet kilka sykli napiwku.
Czy był niezmęczony życiem, tak jak postrzegała go Tremaine? Owszem, czasami był energiczny, impulsywny i względnie zadowolony, jednak przez lwią część swojego życia zdawał się być obojętnym drewnem bez emocji. Chyba właśnie dzięki tej lekceważącej postawie wciąż zdawał się być sobą.
No i znów zaskoczyła go pytaniem. Początkowo chciał oskarżyć ją o to, że chyba pisze do Proroka artykuł o tym, jak poznała złodzieja, więc pragnie poznać wszystkie szczegóły z jego życia; chwilę później wybił sobie ten absurd z głowy, reagując inaczej na jej słowa, zważywszy na to, jakim tonem tym razem się do niego zwróciła.
- No wiesz, tu i tam, cały czas się gdzieś szlajam. A Ty, Tremaine? - powiedział spokojnie, biorąc łyka piwa. Niemal cała pianka z góry zdążyła już opaść. Ostatnimi czasy naprawdę zbyt gwałtownie reagował na pewne rzeczy. Głupim z jego strony było zachowywać się do niej w ten sposób. Przecież kiedyś chciał ją okraść, a teraz siedzieli przy jednym stoliku. Rzucił krótkie spojrzenie na dziewczynę, ponownie słysząc jazz w tle.
- Zatańczymy? - spytał, odstawiając w połowie pusty kufel na stolik, po czym wstał i wyciągnął do niej rękę. Nie był najlepszym tancerzem, ale szczerze miał gdzieś, co ona będzie myślała na temat jego umiejętności. Nie przyszedł tu siedzieć bezczynnie, musiał jakoś wyładować swoją energię. A teraz pojawiła się do tego okazja.
- Mógłbym spytać o to samo - mruknął, zbywając odpowiedź na to pytanie. Poczuł się zaatakowany; zresztą i tak wiedział, że ona ma gdzieś to, co jej powie. No i nie znali się na tyle, by czuł potrzebę opowiadania jej swojej autobiografii. Wolał trzymać się starej sycylijskiej maksymy "Dobrze jest ufać. Nie ufać - jeszcze lepiej.", niż mieć kilku znajomych więcej. Ale owa dewiza nie zaprzeczała temu, że mógł wypić z nią drinka i zatańczyć.
- A już myślałem, że mogę to naliczyć na Twój rachunek - odpowiedział z udawanym zawodem w głosie. Sekundę później już był przy barze i zamawiał dla niej ognistą, co jakiś czas dyskretnie zerkając na Gillian siedzącą przy stoliku. Gdy w końcu barman podał mu upragniony alkohol, zapłacił bez słowa, zostawiając mu nawet kilka sykli napiwku.
Czy był niezmęczony życiem, tak jak postrzegała go Tremaine? Owszem, czasami był energiczny, impulsywny i względnie zadowolony, jednak przez lwią część swojego życia zdawał się być obojętnym drewnem bez emocji. Chyba właśnie dzięki tej lekceważącej postawie wciąż zdawał się być sobą.
No i znów zaskoczyła go pytaniem. Początkowo chciał oskarżyć ją o to, że chyba pisze do Proroka artykuł o tym, jak poznała złodzieja, więc pragnie poznać wszystkie szczegóły z jego życia; chwilę później wybił sobie ten absurd z głowy, reagując inaczej na jej słowa, zważywszy na to, jakim tonem tym razem się do niego zwróciła.
- No wiesz, tu i tam, cały czas się gdzieś szlajam. A Ty, Tremaine? - powiedział spokojnie, biorąc łyka piwa. Niemal cała pianka z góry zdążyła już opaść. Ostatnimi czasy naprawdę zbyt gwałtownie reagował na pewne rzeczy. Głupim z jego strony było zachowywać się do niej w ten sposób. Przecież kiedyś chciał ją okraść, a teraz siedzieli przy jednym stoliku. Rzucił krótkie spojrzenie na dziewczynę, ponownie słysząc jazz w tle.
- Zatańczymy? - spytał, odstawiając w połowie pusty kufel na stolik, po czym wstał i wyciągnął do niej rękę. Nie był najlepszym tancerzem, ale szczerze miał gdzieś, co ona będzie myślała na temat jego umiejętności. Nie przyszedł tu siedzieć bezczynnie, musiał jakoś wyładować swoją energię. A teraz pojawiła się do tego okazja.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Z jednej strony rozumiała postawę Michaela wobec niej dyktowaną nieufnością, okolicznościami w jakich się poznali i jej świadomością z kim ma do czynienia, a z drugiej nie wiedziała dlaczego każde ich spotkanie musiało zaczynać się tak samo, dopiero po kilku minutach sprawiając, że rozmawiali ze sobą jak normalni ludzie. Na dłuższą metę było to męczące i gdyby nie fakt, że miała dzisiaj całkiem niezły dzień, już dawno zrobiłaby obrót na pięcie, opuszczając duszny przybytek. Nie zareagowała więc na jego pierwszy atak, ani tym bardziej na drugi złośliwy komentarz, a na kolejną zdawkową odpowiedź westchnęła pobłażliwie.
– Odpoczywam – odparła przyjmując szklaneczkę z alkoholem z lekkim uśmiechem – próbuję się dobrze bawić i rozluźnić – poprawiła się na krzesełku, przenosząc wzrok na salę, nad ramieniem chłopaka – ale zawsze kiedy mam taki plan, wpadam na ciebie; nie wierzę w taką wielokrotną przypadkowość – parkiet powoli się zapewniał a przed spotkaniem Scaletty bawiła się rzeczywiście całkiem nieźle. Wierzyła, że taniec miewał rozluźniającą moc i wpływał dobrze na ludzi, poza jedzeniem i alkoholem oczywiście, a idąc tu obiecała sobie, że wytańczy co najmniej połowę złości i zmęczenia, które nieprzyjemnie spinało jej mięśnie od kilku dni.
– Przyznaj, że po prostu chciałeś się ze mną spotkać – dodała pół żartem pół serio na powrót umieszczając szaro–niebieskie tęczówki w twarzy Michaela. Już dawno zauważyła, że ich wspólna niechęć była niechęcią na pozór, a tuż pod nią kryła się nić sympatii. W oficjalnej wersji nie zamierzała jednak się do tego przyznawać. Było dobrze tak, jak było, nie potrzebowała żadnych zmian w tej materii, dopóki nie spróbuje jej ponownie okraść. Zaskoczyła ją jednak propozycja chłopaka, stanowiąca niejako odpowiedź na jej ostatni zarzut. Unosząc zakreśloną brew, parsknęła pod nosem.
– A dotrzymasz mi tempa? – nie zamierzała mu odmawiać i poniekąd nawet ucieszyła się, że tym razem odczytał jej myśli, wychodząc im naprzeciw. Wypiła zamówiony trunek, dopiero po tym podniosła się z miejsca i ruchem dłoni wygładziła czarną sukienkę w białe grochy opinającą w talii a rozkloszowaną u dołu. – Nie próbuj żadnych sztuczek, ostrzegam – zagroziła rozbawiona. Wyminąwszy swojego towarzysza skierowała się w stronę tłumu tańczących ludzi, żeby tam wczuć się w wygrywaną muzykę. Umiała tańczyć – kto by nie umiał tańcząc podczas sprzątania i gotowania od najmłodszych lat? – i była niezmiernie ciekawa umiejętności Michaela. Dotąd bowiem nie widziała mężczyzny, który potrafiłby się dobrze poruszać lub co najmniej takiego, który nie tratuje kobiecych pantofelków. W zachęcającym geście przyciągnęła go bliżej siebie; w końcu musiała mieć na oku kieszenie wszystkich wokół.
– Odpoczywam – odparła przyjmując szklaneczkę z alkoholem z lekkim uśmiechem – próbuję się dobrze bawić i rozluźnić – poprawiła się na krzesełku, przenosząc wzrok na salę, nad ramieniem chłopaka – ale zawsze kiedy mam taki plan, wpadam na ciebie; nie wierzę w taką wielokrotną przypadkowość – parkiet powoli się zapewniał a przed spotkaniem Scaletty bawiła się rzeczywiście całkiem nieźle. Wierzyła, że taniec miewał rozluźniającą moc i wpływał dobrze na ludzi, poza jedzeniem i alkoholem oczywiście, a idąc tu obiecała sobie, że wytańczy co najmniej połowę złości i zmęczenia, które nieprzyjemnie spinało jej mięśnie od kilku dni.
– Przyznaj, że po prostu chciałeś się ze mną spotkać – dodała pół żartem pół serio na powrót umieszczając szaro–niebieskie tęczówki w twarzy Michaela. Już dawno zauważyła, że ich wspólna niechęć była niechęcią na pozór, a tuż pod nią kryła się nić sympatii. W oficjalnej wersji nie zamierzała jednak się do tego przyznawać. Było dobrze tak, jak było, nie potrzebowała żadnych zmian w tej materii, dopóki nie spróbuje jej ponownie okraść. Zaskoczyła ją jednak propozycja chłopaka, stanowiąca niejako odpowiedź na jej ostatni zarzut. Unosząc zakreśloną brew, parsknęła pod nosem.
– A dotrzymasz mi tempa? – nie zamierzała mu odmawiać i poniekąd nawet ucieszyła się, że tym razem odczytał jej myśli, wychodząc im naprzeciw. Wypiła zamówiony trunek, dopiero po tym podniosła się z miejsca i ruchem dłoni wygładziła czarną sukienkę w białe grochy opinającą w talii a rozkloszowaną u dołu. – Nie próbuj żadnych sztuczek, ostrzegam – zagroziła rozbawiona. Wyminąwszy swojego towarzysza skierowała się w stronę tłumu tańczących ludzi, żeby tam wczuć się w wygrywaną muzykę. Umiała tańczyć – kto by nie umiał tańcząc podczas sprzątania i gotowania od najmłodszych lat? – i była niezmiernie ciekawa umiejętności Michaela. Dotąd bowiem nie widziała mężczyzny, który potrafiłby się dobrze poruszać lub co najmniej takiego, który nie tratuje kobiecych pantofelków. W zachęcającym geście przyciągnęła go bliżej siebie; w końcu musiała mieć na oku kieszenie wszystkich wokół.
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To nie tak, że Michael był nieufny tylko wobec Gillian; on po prostu nie ufał nikomu. Wiedział, jak sprytni potrafią być ludzie, mając za przykład chociażby samego siebie. Wolał trzymać wszystkich na dystans, bo zdawał sobie sprawę, jak naiwność w bezinteresowność innych może być dla niego zgubna. Dlatego zdołał się przyzwyczaić do panującego stanu rzeczy; samotność stała się dla niego czymś naturalnym. Wbrew pozorom, na co dzień raczej jej nie doceniał, choć też nie marudził, ale czasami przychodziły takie okresy w życiu, kiedy był zdany na czyjeś towarzystwo - wówczas za każdym razem przekonywał sam siebie o tym, że ma raczej introwertyczną naturę. Ale nie narzekał, gdy raz na jakiś czas ktoś dawał mu tę namiastkę bliskości, chociaż to zdarzało się rzadko. Pewnie gdyby pozwolił komukolwiek się do siebie dopuścić, byłoby inaczej.
- Nie udawaj, że nie ucieszyłaś się na mój widok - stwierdził, lekko zadzierając brodę do góry. Nie przyznałby wprost, że osobiście sam cieszył się z jej towarzystwa, aczkolwiek wierzył, że Tremaine myśli o tym w podobny sposób. Przynajmniej miał się z kim napić, wejść na parkiet, do kogo otworzyć gębę.
- Czyli mam wyjątkowe szczęście. Wszystkie moje pragnienia się spełniają - stwierdził z wyczuwalną nutką ironii w głosie. Och, jak zwykle się z nią droczył. Ale chyba jej to nie przeszkadzało? Bynajmniej on nie miał nic przeciwko.
Nie przejmował się swoim brakiem umiejętności tanecznych; nikt nigdy go tego nie nauczył. Miał, co prawda, jako takie wyczucie rytmu, ale nie potrafił się zgrabnie poruszać. Był dość zwinny, sprawny, silny, ale nie potrafił panować nad swoim ciałem w sztuce takiej jak taniec. Może nie deptałby pantofelków Tremaine, ale do dobrego tancerza dużo mu brakowało. I tak miał to gdzieś - nie musiał być dobry we wszystkim, nikt nie był przecież idealny, a teraz miał okazję do tego, by się wyszaleć, na parkiecie, przy akompaniamencie muzyki.
Na jej ostrzeżenie tylko posłał jej dyskretny uśmiech. Dała mu teraz do zrozumienia, że będzie uważna i czujna względem jego ruchów. Chwycił ją za dłoń, drugą przyciągnął ją bliżej do siebie. Zespół akurat zaczął grać jakąś nową, całkiem popularną melodię. Wtem, wykonał parę kroków, wciąż jeszcze nieśmiałych, obserwując wtórującą mu Gillian. Chwilę później stał się już nieco odważniejszy w swoich ruchach. Chociaż jego starania mogły z zewnątrz wyglądać pokracznie, on prędko wczuł się w rytm muzyki. I musiał przyznać, że było naprawdę miło. Wydawało mu się też, że i jego partnerka do tańca jest zadowolona, pomimo jego częstych błędów. Przynajmniej nie zdążył, jak do tej pory, zgnieść jej palców u którejś ze stóp. Uważał też na to, żeby nie być w tym tanecznym wirze zbyt impulsywnym. To akurat mu się udało, bowiem nienachalnie obchodził się z jej delikatnymi dłońmi. W pewnym momencie zauważył, że Tremaine zupełnie straciła kontrolę, nie zwracała już uwagi na żadne detale, będąc skupionym jedynie na wykonywaniu kroków. Chcąc jej uświadomić, jak (znów) podatna na złodziejskie sztuczki się stała, niepostrzeżenie zwinął jej portmonetkę. Nie dość, że nie zorientowała się, jak Scaletta sprytnie pozbawił ją portfela, to Michael zdołał go jeszcze włożyć do tylnej kieszeni spodni. Pod koniec piosenki zwolnili tempo, ostatecznie oddalając się od siebie.
- Madon'*... - mruknął, łapczywie wdychając powietrze. - Myślałem, że mam lepszą kondycję - dodał z grymasem na twarzy, uspokajając rozszalałe serce. Zmniejszył dystans, robiąc krok w jej stronę, spojrzał w jej szaro-niebieskie tęczówki, przy okazji wyjmując portfelik z tylnej kieszeni spodni. Umiejscowił go mniej więcej na poziomie swoich uszu, ściskając go w dłoni. Szepnął w jej kierunku:
- Następnym razem bądź uważniejsza, Tremaine - poradził, wciskając portmonetkę w jej ręce. Nie był tak przebiegły, ani też okrutny, by wzbogacić się o część jego zawartości; zresztą, to cholerstwo już kiedyś wypadło mu z rąk i to u samych stóp dziewczyny, więc nie tykał się tego więcej w owym konkretnym celu. W końcu, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, prawda? Nawet jeśli znaczenie tej sentencji nie sugerowałoby wcale wystrzegania się tego przedmiotu. W każdym razie ta kradzież miała dobre intencje, choć zapewne w taki sposób nie została odebrana.
*Madon' - Madonna; matka
- Nie udawaj, że nie ucieszyłaś się na mój widok - stwierdził, lekko zadzierając brodę do góry. Nie przyznałby wprost, że osobiście sam cieszył się z jej towarzystwa, aczkolwiek wierzył, że Tremaine myśli o tym w podobny sposób. Przynajmniej miał się z kim napić, wejść na parkiet, do kogo otworzyć gębę.
- Czyli mam wyjątkowe szczęście. Wszystkie moje pragnienia się spełniają - stwierdził z wyczuwalną nutką ironii w głosie. Och, jak zwykle się z nią droczył. Ale chyba jej to nie przeszkadzało? Bynajmniej on nie miał nic przeciwko.
Nie przejmował się swoim brakiem umiejętności tanecznych; nikt nigdy go tego nie nauczył. Miał, co prawda, jako takie wyczucie rytmu, ale nie potrafił się zgrabnie poruszać. Był dość zwinny, sprawny, silny, ale nie potrafił panować nad swoim ciałem w sztuce takiej jak taniec. Może nie deptałby pantofelków Tremaine, ale do dobrego tancerza dużo mu brakowało. I tak miał to gdzieś - nie musiał być dobry we wszystkim, nikt nie był przecież idealny, a teraz miał okazję do tego, by się wyszaleć, na parkiecie, przy akompaniamencie muzyki.
Na jej ostrzeżenie tylko posłał jej dyskretny uśmiech. Dała mu teraz do zrozumienia, że będzie uważna i czujna względem jego ruchów. Chwycił ją za dłoń, drugą przyciągnął ją bliżej do siebie. Zespół akurat zaczął grać jakąś nową, całkiem popularną melodię. Wtem, wykonał parę kroków, wciąż jeszcze nieśmiałych, obserwując wtórującą mu Gillian. Chwilę później stał się już nieco odważniejszy w swoich ruchach. Chociaż jego starania mogły z zewnątrz wyglądać pokracznie, on prędko wczuł się w rytm muzyki. I musiał przyznać, że było naprawdę miło. Wydawało mu się też, że i jego partnerka do tańca jest zadowolona, pomimo jego częstych błędów. Przynajmniej nie zdążył, jak do tej pory, zgnieść jej palców u którejś ze stóp. Uważał też na to, żeby nie być w tym tanecznym wirze zbyt impulsywnym. To akurat mu się udało, bowiem nienachalnie obchodził się z jej delikatnymi dłońmi. W pewnym momencie zauważył, że Tremaine zupełnie straciła kontrolę, nie zwracała już uwagi na żadne detale, będąc skupionym jedynie na wykonywaniu kroków. Chcąc jej uświadomić, jak (znów) podatna na złodziejskie sztuczki się stała, niepostrzeżenie zwinął jej portmonetkę. Nie dość, że nie zorientowała się, jak Scaletta sprytnie pozbawił ją portfela, to Michael zdołał go jeszcze włożyć do tylnej kieszeni spodni. Pod koniec piosenki zwolnili tempo, ostatecznie oddalając się od siebie.
- Madon'*... - mruknął, łapczywie wdychając powietrze. - Myślałem, że mam lepszą kondycję - dodał z grymasem na twarzy, uspokajając rozszalałe serce. Zmniejszył dystans, robiąc krok w jej stronę, spojrzał w jej szaro-niebieskie tęczówki, przy okazji wyjmując portfelik z tylnej kieszeni spodni. Umiejscowił go mniej więcej na poziomie swoich uszu, ściskając go w dłoni. Szepnął w jej kierunku:
- Następnym razem bądź uważniejsza, Tremaine - poradził, wciskając portmonetkę w jej ręce. Nie był tak przebiegły, ani też okrutny, by wzbogacić się o część jego zawartości; zresztą, to cholerstwo już kiedyś wypadło mu z rąk i to u samych stóp dziewczyny, więc nie tykał się tego więcej w owym konkretnym celu. W końcu, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, prawda? Nawet jeśli znaczenie tej sentencji nie sugerowałoby wcale wystrzegania się tego przedmiotu. W każdym razie ta kradzież miała dobre intencje, choć zapewne w taki sposób nie została odebrana.
*Madon' - Madonna; matka
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Ciężko było jej stwierdzić czy ucieszyła się na jego widok, czy rzeczywiście chciała pobyć w samotności pijąc do lustra, bo o ile kilka minut by zniosła, o tyle po jakimś czasie zaczęłaby żałować, że nie spotkała nikogo znajomego. Nawet, jeśli byłaby to osoba, której zwykle wolałaby nie ujrzeć na swojej drodze.
– Nie schlebiaj sobie – przewróciła oczami i urwała temat, nie chcąc wdawać się dalsze, zbędne dyskusje. Wiedziała, że w ten sposób mogliby spędzić kolejne godziny, jednak nie czuła się na siłach do wytężania umysłu. Wystarczyło, że w ostatnim czasie musiała dwoić się i troić w redakcji, nadrabiać za siebie i innych, a przy okazji szukać nowych, prawdziwych tematów do następnego numeru – całości nie sprzyjała pogodowa aura i anomalie, od których zaczynała miewać częstsze migreny.
Chociaż z początku myślała, że będzie się mogła się pośmiać z nieumiejętności Michaela, z czasem niechętnie zauważała, że bawiła się w jego towarzystwie całkiem nieźle. Poruszając się w rytm wygrywanej muzyki powoli zapominała o problemach i otaczającym ich świecie, o zmęczeniu i złości, które wpłynęły na decyzję o przyjściu w to miejsce; tańczyła razem z chłopakiem, ale i od czasu do czasu osobno, uśmiechając się tylko rozbawiona. Kiedy w końcu zespół przerwał grę, zaś ona powoli uspokajała się nabierając powietrza głęboko w płuca, była skłonna przyznać, że może i myliła się co do niego, i źle oceniła sytuację a potem miała zamiar zaproponować kolejnego drinka, dopóki nie zgarnęła ciemnych pukli w twarzy. Odnalazłszy spojrzeniem Scalettę wesoło machającego jej portmonetką przed nosem, wyprostowała się i była niemal pewna, że uśmiech zastąpił ponury grymas niezadowolenia.
– Wszystko potrafisz zepsuć – podsumowała jego postępek, żeby po chwili schować portfelik z powrotem do kieszeni. Nie miała mu nic więcej do powiedzenia, a złość, którą przed chwilą wytańczyła łącznie z krążącym w krwiobiegu alkoholem, szybko powróciła. Wymijając Michaela ruszyła do stolika, który zajmowali, odnalazła płaszcz i nie oglądając się za siebie skierowała się do drzwi wyjściowych, chociaż przeciskanie się pomiędzy tłumem stanowiło nie lada wyzwanie. Jeśli tak zamierzał postępować, ona nie chciała w tym brać udziału; liczyła na dobrą zabawę, przełamanie lodów, a kiedy ostatecznie zaczęło do tego dochodzić, w łatwy sposób powrócili do początku.
– Nie schlebiaj sobie – przewróciła oczami i urwała temat, nie chcąc wdawać się dalsze, zbędne dyskusje. Wiedziała, że w ten sposób mogliby spędzić kolejne godziny, jednak nie czuła się na siłach do wytężania umysłu. Wystarczyło, że w ostatnim czasie musiała dwoić się i troić w redakcji, nadrabiać za siebie i innych, a przy okazji szukać nowych, prawdziwych tematów do następnego numeru – całości nie sprzyjała pogodowa aura i anomalie, od których zaczynała miewać częstsze migreny.
Chociaż z początku myślała, że będzie się mogła się pośmiać z nieumiejętności Michaela, z czasem niechętnie zauważała, że bawiła się w jego towarzystwie całkiem nieźle. Poruszając się w rytm wygrywanej muzyki powoli zapominała o problemach i otaczającym ich świecie, o zmęczeniu i złości, które wpłynęły na decyzję o przyjściu w to miejsce; tańczyła razem z chłopakiem, ale i od czasu do czasu osobno, uśmiechając się tylko rozbawiona. Kiedy w końcu zespół przerwał grę, zaś ona powoli uspokajała się nabierając powietrza głęboko w płuca, była skłonna przyznać, że może i myliła się co do niego, i źle oceniła sytuację a potem miała zamiar zaproponować kolejnego drinka, dopóki nie zgarnęła ciemnych pukli w twarzy. Odnalazłszy spojrzeniem Scalettę wesoło machającego jej portmonetką przed nosem, wyprostowała się i była niemal pewna, że uśmiech zastąpił ponury grymas niezadowolenia.
– Wszystko potrafisz zepsuć – podsumowała jego postępek, żeby po chwili schować portfelik z powrotem do kieszeni. Nie miała mu nic więcej do powiedzenia, a złość, którą przed chwilą wytańczyła łącznie z krążącym w krwiobiegu alkoholem, szybko powróciła. Wymijając Michaela ruszyła do stolika, który zajmowali, odnalazła płaszcz i nie oglądając się za siebie skierowała się do drzwi wyjściowych, chociaż przeciskanie się pomiędzy tłumem stanowiło nie lada wyzwanie. Jeśli tak zamierzał postępować, ona nie chciała w tym brać udziału; liczyła na dobrą zabawę, przełamanie lodów, a kiedy ostatecznie zaczęło do tego dochodzić, w łatwy sposób powrócili do początku.
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Trochę nie spodziewał się takiej reakcji. No bo przecież, kto by się wkurzył za taki drobny dowcip? On by się pewnie nerwowo roześmiał, mając gdzieś z tyłu głowy, że powinien zwiększyć swoją czujność. Ale on był inny, a jego relacja z Tremaine od początku była skomplikowana, zważywszy na panujące okoliczności. Nim zdołał nawet poznać jej imię, czuł na sobie to niepewne spojrzenie; nie dziwił się temu zresztą, a nawet nie oczekiwał innej reakcji. Wówczas, nie sądził jednak, że Gillian zgodzi się spędzić z nim, złodziejem, który przed chwilą niemal pozbawił jej pieniędzy, kolejną chwilę. Pewnie mógłby sobie to odpuścić, pewnie mógłby ją wtedy przeprosić, a tymczasem nie zwróciłby na nią uwagi już nigdy więcej. A teraz, przez ten głupi czyn, znów zmuszony był się przed nią kajać. Przecież nie mógł wyjść na zupełnego buca. Zatem kiedy zauważył ten niezadowolony grymas, usłyszał z jej ust parę cierpkich słów i zobaczył, jak prześlizgnęła się między nim, zareagował niemal natychmiast. Kto by pomyślał, że przyjdzie mu biegać za Tremaine?
Pospiesznie złapał za płaszcz, wiszący na oparciu sąsiedniego krzesła do tego, przy którym jeszcze chwilę temu ją widział, po czym prędko skierował się w stronę wyjścia. Co tak właściwie chciał jej powiedzieć? W głowie nie miał nic konkretnego, zresztą i tak podejrzewał, że teraz, kiedy rozczarował ją kolejny raz, nawet na niego nie spojrzy, więc mógł bąknąć cokolwiek, co mu przyjdzie do głowy (a raczej łba). Przecież nie chciał jej prowokować; to miała być przestroga w żartobliwym tonie. A wyszło jak zwykle.
Pewnie dogoniłby ją, jeśli klub nie byłby tak zatłoczony. Nie zwracał uwagi na to, jak i gdzie idzie. Wydawało mu się, że zdeptał przynajmniej pięć osób, ale to wszystko miało w końcu swój cel. Aż dziw, że stać go było na taką pogoń; gdyby nie zrobiło się mu głupio, nie kiwnąłby nawet palcem. W tym całym tłumie zupełnie stracił ją z oczu, a kiedy ostatecznie doczłapał się do wyjścia, nie widział jej nigdzie (a rozglądał się niemal tak uważnie, jakby szukał potencjalnej ofiary swoich doliniarskich ekscesów!). Diabli wzięli jego przeprosiny; diabli wzięli ten wieczór, który przecież nie zapowiadał się najgorzej; diabli wzięli Scalettę i jego żarciki. Poirytowany, szybkim krokiem ruszył w prawą stronę.
Już nieważne, pieprzyć to.
zt
Pospiesznie złapał za płaszcz, wiszący na oparciu sąsiedniego krzesła do tego, przy którym jeszcze chwilę temu ją widział, po czym prędko skierował się w stronę wyjścia. Co tak właściwie chciał jej powiedzieć? W głowie nie miał nic konkretnego, zresztą i tak podejrzewał, że teraz, kiedy rozczarował ją kolejny raz, nawet na niego nie spojrzy, więc mógł bąknąć cokolwiek, co mu przyjdzie do głowy (a raczej łba). Przecież nie chciał jej prowokować; to miała być przestroga w żartobliwym tonie. A wyszło jak zwykle.
Pewnie dogoniłby ją, jeśli klub nie byłby tak zatłoczony. Nie zwracał uwagi na to, jak i gdzie idzie. Wydawało mu się, że zdeptał przynajmniej pięć osób, ale to wszystko miało w końcu swój cel. Aż dziw, że stać go było na taką pogoń; gdyby nie zrobiło się mu głupio, nie kiwnąłby nawet palcem. W tym całym tłumie zupełnie stracił ją z oczu, a kiedy ostatecznie doczłapał się do wyjścia, nie widział jej nigdzie (a rozglądał się niemal tak uważnie, jakby szukał potencjalnej ofiary swoich doliniarskich ekscesów!). Diabli wzięli jego przeprosiny; diabli wzięli ten wieczór, który przecież nie zapowiadał się najgorzej; diabli wzięli Scalettę i jego żarciki. Poirytowany, szybkim krokiem ruszył w prawą stronę.
Już nieważne, pieprzyć to.
zt
Ostatnio zmieniony przez Michael Scaletta dnia 31.07.19 7:50, w całości zmieniany 1 raz
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Piwniczny Klub Jazzowy
Szybka odpowiedź