Wydarzenia


Ekipa forum
Piwniczny Klub Jazzowy
AutorWiadomość
Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]17.07.17 1:43
First topic message reminder :

Piwniczny klub jazzowy

★★
Jak mawiają, potrzeba matką wynalazków - tak też narodził się piwniczny klub jazzowy. Jest to pierwszy tego rodzaju lokal na Wyspach, na który pomysł narodził się po wyprawie właściciela do Stanów. Nie każdego bowiem stać na wycieczkę do Cliodny, za to prawie każdy lubi się bawić przy dźwiękach muzyki na żywo. Wejście do klubu znajduje się pod poziomem ulicy, prowadzą do niego schodki umieszczone na końcu ślepego zaułka. Na drzwiach przywieszony jest plakat przedstawiający tańczącą kobietę w sukience w kropki. Gdy podejdzie do niej mugol nic się nie stanie, jednak jeżeli po schodach zejdzie czarodziej kobieta ruszy w tan, by śpiewnym, rozbawionym głosem poprosić o hasło. To zaś nie zmienia się nigdy; wystarczy powiedzieć "czy mogę prosić do tańca?", a kobieta zaśmieje się perliście i uchyli przed tobą drzwi do roztańczonego świata jazzu.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:16, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Piwniczny Klub Jazzowy - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]31.07.19 0:04
Nie mogła inaczej zareagować, niż w sposób impulsywny i instynktowny, jakim właśnie się wykazała, ale też sama nie dostrzegła innej możliwości zachowania; przecież nie rzuciłaby mu się na szyję w podziękowaniu za to, że drugi raz grzebał po jej kieszeniach. W głębi ducha jednak nieco podziwiała tę zwinność, której wiele osób mogło mu pozazdrościć: zapewne nie lada wyczynem była kradzież czegoś, co spoczywało pozornie bezpiecznie blisko ciała właściciela, choć w gruncie rzeczy szybko traciło się czujność. Nie dziwiła się więc tym, że coraz więcej osób próbowało trudnić się zawodem złodzieja, skoro prawdopodobnie można było zarobić więcej i lepiej jednego dnia, niż przez cały miesiąc pracy.
Była skomplikowana, jednak w tym przypadku ostrzegła wyraźnie i wprost, żeby nie próbował żadnych sztuczek, i nie usprawiedliwiało jego zachowania to, że mała napaść na jej portfel była żartem. Nie miała poczucia humoru, przynajmniej nie tak specyficznego jakiego oczekiwał od niej Michael – czy jednak ktokolwiek inny uznałby za dowcip kolejną próbę kradzieży i to, że wykorzystał jej chwilową nieuwagę? Przeciskając się pomiędzy tłumem rzeczywiście przez krótki moment przemknęło jej przez myśl, że być może przesadziła i to na własne życzenie zepsuła im dobrą zabawę, nastroje i wieczór, który zaczynał się całkiem przyjemnie rozwijać, szybko jednak doszła do wniosku, że wina raczej leżała po obu stronach. I wcale nie oczekiwała przeprosin, przynajmniej nie zamierzała tego przyznać sama przed sobą, dlatego kiedy tylko chłodne powietrze uderzyło ją w twarz po przekroczeniu progu klubu, spojrzała mimowolnie za siebie. Przez krótki moment ponownie rozważała powrót do środka, ale nie chciała pokazywać chłopakowi jakiejś dziwnej słabości czy innego dziwnego zachowania, jakim wykazywały się kobiety.
Bez dalszego zawahania ruszyła w stronę swojego mieszkania, gdzieś za rogiem zdecydowanie ukrócając czas wędrówki przemieniwszy się w ciemną jak noc wronę. Tak było bezpieczniej i wygodniej, a przynajmniej na razie nie widziała innego sposobu na pokonywanie długich dystansów.

zt
Gillian Tremaine
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6202-gillian-tremaine#151870 https://www.morsmordre.net/t6219-volante#153466 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f178-pokatna-24-1 https://www.morsmordre.net/t6221-skrytka-bankowa-nr-1543#153488 https://www.morsmordre.net/t6222-g-tremaine#153493
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]10.09.19 19:17
shelta, marcella & bracia lupin14 lutego
Wpatrywał się w biały sufit, pozwalając na to, by muzyka wydobywała się cicho z adaptera ustawionego na parapecie półotwartego okna. Leżąc na kanapie, pomyślał, że chciałby spędzić tak całą wieczność — z daleka od ludzi, z daleka od rzeczywistości i dając się wpleść w świat wspomnień, a także delikatnych dźwięków jazzowych melodii, które tworzyły jakiś odmienny wymiar. Nienamacalny, ale jednak wyjątkowo realny, bo właśnie w nim funkcjonował od wielu lat. Tylko dzięki niemu wciąż oddychał. Zatopiony między wszechrzeczą, dając się pochłonąć tej drugiej stronie mocniej, balansował jeszcze na krawędzi, nie decydując się na ostateczny krok. Czy jednak naprawdę tego chciał? Ciągłej walki między duchowością a materialnością? A może było to tylko głupie wytłumaczenie dla faktu, że jeszcze chodził po ziemi? Czy nie był wystarczająco zmęczony? Czy nie czuł ciężaru winy przygniatającego go mocniej z każdym dniem? Czy nie powinien był pod nim upaść i tak zostać? Właśnie... Już dawno powinno go tu nie być, jednak wciąż silnie coś trzymało go przy życiu. Dlaczego? Może dlatego, że impuls zawsze kazał mu podnieść różdżkę i walczyć z wrogiem, zamiast poddać się nadchodzącemu zagrożeniu? Może dlatego, że przed ostatecznym zamachem oczami wyobraźni widział ciało siostry, które kazało mu szukać do upadłego odpowiedzialnego za jej śmierć? Może satysfakcja z likwidowania kolejnych potencjalnych wrogów była zbyt obezwładniająca? Może po prostu Lyall nie mógł umrzeć? Może Los miał dla niego jeszcze inne plany? Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym mocniej zdawało mu się, że to wszystko było kiepskim żartem. Przekonanie do tego nie malało, a jedynie urastało, chociaż nie znajdowało uwolnienia; zebrane w nim emocje nie miały ujścia przez co Lupin przypominał bardziej błąkającego się ducha niż ludzką istotę. Był jak zwierzę, szukające i czekające na pojawienie się upatrzonego celu, by skoczyć w odpowiednim mieście. Przyczajone, cierpliwe, wydawać by się mogło nieuważne, jednak o wiele bardziej uważne od innych. Chodził dokoła ludzi, jednak tak naprawdę nie należał do tu i teraz. Szukał śladów przeszłości, żyjąc nią i czerpiąc z niej siłę. Ze swojego nieustającego bólu, który nakręcał go do dalszego działania. Czy już całkowicie postradał zmysły, czy może dopiero czaiło się to przed nim w momencie, w którym postawiłby krok w normalność? Odpowiedź na to pytanie jednak znał dość dobrze. W chwili, w której dowiedział się, czego dokonał nie było odwrotu ani wizji życia w monotonii czy spokoju ducha.
Tego wieczoru jednak nie miał zostać sam ze sobą, oddając się rozmyślaniu nad strategią odnalezienia szukanych bydlaków — ku jego własnemu rozdrażnieniu były te cholerne Walentynki. Pojawienie się pod drzwiami Randalla świadczyło o tym, że nie zapomniał o umowie i zamierzał zaciągnąć brata na to idiotyczne spotkanie, które sobie ubzdurał. Jak za dawnych dobrych czasów, pamiętasz? Nie. Nie pamiętał. Ani ideologii podwójnych randek, ani dobrych czasów. Mógł być uważany za hipokrytę, jednak jedyne, w czym widział szansę na coś dobrego, to dorwanie swoich celów. Miał nadzieję, że brat skupi się na szukaniu męża Betty, ale jak widać, pomylił się. Randall nie dorósł i chyba nigdy nie miał. - Nie wierzę, że to zrobiłeś. Nie wiem w ogóle, jak mogłem się zgodzić na ten idiotyczny plan - rzucił, gdy zmaterializowali się w odpowiedniej części Londynu i ruszyli, szukając Piwniczego Klubu Jazzowego. - Zmarnujesz jej wieczór - rzucił do niższego brata, gdy przechodzili pod tańczącym szyldem. I chociaż Randy nie wyrósł tak jak on, wewnątrz lokalu przewyższali wszystkich niemal o głowę. Nie skonkretyzował, o którą z potencjalnych dziewcząt chodziło, ale zarówno jedna i druga pasowała. Żaden z braci — w oczach Lyalla — nie nadawał się na podobne... Zagrywki? Inaczej nie umiał nazwać tej dziecinady. Podczas gdy Randy ruszył na polowanie czegoś do picia, drugi z bliźniaków rozejrzał się za zarezerwowanym dla nich stolikiem. Trochę musiał pokluczyć między wirującymi parami, aż znalazł zapisane szybkim pismem tajne hasło tego wieczora. - Ja pierdolę, Randall... - warknął pod nosem, zgniatając zaraz w dłoni rezerwację dla Byka i Border Terriera, nie zamierzając inaczej już tego komentować. Zsunął z ramion płaszcz i został w ciemnym swetrze, zastanawiając się jak powinien był się ubrać. Z jednej strony nie chciał tu być, z drugiej przecież nie mógł tak po prostu wyglądać jak ostatnia fleja... Lyall westchnął tylko ciężko i usiadł na jednym z czterech krzeseł, czekając na brata. Nie wiedział, kogo mieli spotkać ani co robić. Pocieszający był fakt, że we wnętrzu klubu roznosiła się jazzowa muzyka, a na wyciągnięcie ręki można było dostać alkohol.

|Witamy na randce w ciemno! Czas odpisów niech potrwa dokładnie do 17 września do 19:17.


i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
Lyall Lupin
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7715-lyall-lupin#213633 https://www.morsmordre.net/t7739-lyallowa-poczta#214472 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f144-dolina-godryka-old-place-91 https://www.morsmordre.net/t7727-skrytka-bankowa-nr-1851#214132 https://www.morsmordre.net/t7738-lyall-lupin#214470
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]11.09.19 22:49
To zabawna historia. To naprawdę zabawna historia! Taka, którą opowiadają później rodzice twojej dziewczynie, żeby pogrążyć cię w zażenowaniu. Z tą różnicą, że wydarzenia nie miały miejsca kilkadziesiąt lat temu, a co najwyżej kilkadziesiąt dni - w tym przypadku mógłbym cofnąć się z nimi raptem tydzień wstecz. Nie, nie ma w niniejszym przekazie niczego nadzwyczajnego, nie będzie spadania z łóżka, tarzania się po ziemi ze śmiechu ani wyrywania włosów z głowy, ale wystarczy informacja, że to nie był zwykły dzień.
Zimno. Pamiętam zimno oraz śnieg wirujący w powietrzu, odbijający światła latarni nim płatki docierają na zabieloną już ziemię. Jest noc. Podczas tej konkretnej nocy zwołują kursantów na trening mający wyostrzyć nasze zmysły w ciemnościach oraz przyzwyczajać ciało do wysiłku, gdy potrzebuje snu. Tak, zdecydowanie potrzebuję objęć Morfeusza, słodkiej, miękkiej poduszki i pościeli oplatającej ściśle ciało. Niestety, nie tym razem, frajerzy. Stajecie do walki - na śmierć i życie. W końcu wróg nie śpi, znajduje się gdzieś w zakamarkach zimowego krajobrazu; czeka zaszyty gdzieś niedaleko, może za rogiem, a może nawet na środku biegnącej wzdłuż ulicy. Jest strasznie, jest wyczerpująco, ale kamuflaż działa. Siedząc tak w kryjówce w oczekiwaniu na najczarniejszy scenariusz, gdy trup będzie wyściełał kolejne drogi, przeglądam pozostawioną w nieładzie na ziemi Czarownicę. Nie byle jaką - najnowszy numer. Dlaczego ktoś kupuje ten szmatławiec, a potem wyrzuca w jakimś obskurnym miejscu? Tak, moja dusza prawdziwego detektywa zaczyna zbyt wiele analizować. Artykuł o ustawianych walentynkach wydaje mi się na tyle ciekawy, że chichotem prawie zdradzam położenie starannie dobranej kryjówki. Wreszcie wciskam gazetę w tył spodni, bo w końcu szkoda wyrzucać darmową rzecz i dopiero wtedy pokonuję ustawionego czarnoksiężnika; tak lubię o tym myśleć, gdy znienacka rzucam się na jego plecy, a potem okładam go rzeczonym czasopismem, bo różdżka za cholerę nie chce wyjść z rękawa. Nie mam czasu na siłowanie się z nią, więc wybieram niekonwencjonalne metody. Muszę przyznać, że mój przeciwnik prawie umiera - jednak ze śmiechu i uduszenia mając głowę w śniegu i płuca zajęte rozbawieniem.
To wtedy orientuję się w potędze gazety. Wracając do domu stwierdzam, że to będzie zabawne, jak pójdziemy z Lyallem na podwójną randkę. W końcu czemu nie, on nienawidzi świata, na pewno zrobi dobre wrażenie. Zdarzają się laski, co lubią ponure zrzędy, może nam się poszczęści. Z drugiej strony, jeśli cała pozostała trójka będzie narzekać na swoje życia, to chyba popełnię samobójstwo podcinając gardło łyżką. Myślę, że zrobiłbym wtedy furorę na tym spotkaniu-pogrzebie. Ale nieważne, bo oto nadchodzimy - o kryptonimach Byk i Border Terrier, jak za starych, dobrych czasów, gdy polowanie na piękne kobiety było raczej opcjonalne. Nie tak desperackie jak teraz, gdy jesteśmy już w kwiecie wieku. Dobrze, że ta randka ma być w ciemno, całkowicie zorganizowana przez Czarownicę; tym więcej niesie ze sobą wspaniałych niespodzianek. - Zgodziłeś się, bo w głębi swej mrocznej duszy potrzebujesz słodyczy miłości, która pastelowym różem zaczaruje twój zimny, nieprzystępny świat dodając mu ciepłych barw - rzucam głupkowato, na pewno niezwykle romantycznie, przecież trzeba trenować najlepsze teksty. Poklepuję przy tym bliźniaka przyjacielsko po ramieniu. W jednym ma rację - nie dorosłem, chociaż bardzo chcę. O ile nie wiąże się to z wiecznym ponuractwem.
Klub okazuje się bardzo przyjemny i dość kameralny, więc nietrudno będzie się znaleźć, co w obszerniejszych lokalach byłoby skomplikowane nawet z konkretnymi wskazówkami od organizatorów. Tak, stolik na nas czeka. - Ty zmarnujesz jej wieczór - odpowiadam niemal beztrosko. - Ale nie martw się, jest szansa, że spodoba jej się twój dziadkowy urok - dodaję pokrzepiająco nim rozbieram się z wierzchniej szaty. Siadam obok tego marudy zastanawiając się, czy nie lepiej poczekać już na kobiety, ale to wyglądałoby dziwnie, gdybym tak stał w oczekiwaniu, więc sadzam tyłek. - Super ksywki, prawda? Może wreszcie poczujesz się młodo, przypomnisz sobie jak biegaliśmy za bykami nie bojąc się niczego… - stwierdzam niejako z rozrzewnieniem na samo wspomnienie. Tak, wtedy to była beztroska. Teraz jest chujowo, ale przecież nie dam tego po sobie poznać. Pokazywanie uczuć jest moją najsłabszą stroną - dziś musimy grać najlepszymi kartami, o.


I don't know
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke

Randall Lupin
Randall Lupin
Zawód : były policjant, kurs aurorski zawieszony
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7038-randall-lupin#185370 https://www.morsmordre.net/t7047-horatio#185742 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f259-hawley-s-corner-67 https://www.morsmordre.net/t7051-skrytka-bankowa-nr-1738#185748 https://www.morsmordre.net/t7050-randall-lupin#185746
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]12.09.19 15:38
To była późna noc. Nie mogła rozwiązać pewnego równania i po prostu wiła się po latarni jak znudzona zjawa. Wzrok zaczepiała na dobrze sobie zaznanych figurkach, fotografiach i innych naściennych obrazach, myszkowała po kuchni dla samej zasady, a na koniec zrezygnowana rzuciła się z łoskotem w objęcia salonowej kanapy wydymając usta jak nadąsany na świat kilkulatek bo nie chciało jej to liczenie wyjść tak jak miało. Będąc wiec w tym butnym nastroju, który za kwadrans pewnie się rozmyje, sięgnęła niedbale po jedną, drugą, a potem trzecią gazetę zalegającą na kawowym stoliczku. Wzroczyła od niechcenia po przewertowanych i znanych nagłówkach starając się udawać, że wszystko jest ciekawsze od numerologii (co prawdą nie jest!). Wtedy to właśnie, w bladym świetle świec, dostrzegła ku swojemu zaskoczeniu coś ciekawego... Przekręciła głowę jak zaciekawiony szczeniaczek. Podwójne walentynkowe randki w ciemno! Zapisz się już dziś i rozgrzej wyziębnięte zimą serce spotęgowaną siłą miłości! Cóż... nie mogła nie unieść kącika ust wyżej. To spotęgowanie... Zabawne. Wesoło prezentowała się również ruchoma ikonografia kuponu zgłoszeniowego. To może to sprawiło, że w jednej chwili jak leżała, tak potem siedząc zaczęła na poważnie rozmyślać nad skokiem na głęboką wodę. W sensie, to nawet było ciekawe jako doświadczenie, jako umilenie dnia - wyjście się pobawić, poznać jakąś nową twarz, pośmiać się. A może, a nuż jakaś ciekawa relacja się z tego wyplącze. Nie było co ukrywać - samotność jej troszkę dokuczała. Odwagi dodawało również to, że mogła wziąć ze sobą przyjaciółkę. Klamka więc zapadła. Tej samej nocy wypełniła zgłoszenie i posłała Fiu w drogę do redakcji. Potem zostawało tylko uświadomienie Marcelli o szalonych, już wspólnych, walentynkowych planach.
- Czujesz lekkie podekscytowanie? - podpytała ją po teleportacji kiedy to przemieszczały się ośnieżonymi ulicami Westminister w stronę Piwnicznego Klubu Jazzowego. Oczy samej Shelty skrzyły się zdrowym ożywieniem oraz ciekawością. Kontur czarnej kredki i podkręcona kotara rzęs zdawała się to jedynie dodatkowo podkreślać. Na poliki jak zwykle nie nanosiła grama pudru ale za to przesunęła malinową szminką po wąskich ustach nadając im wyraźniejszego kształtu i połysku. Włos upięte miała w wysoki koczek. Naturalnie szybko znalazło się grono niesfornych, ciemnych sprężynek wolących mimo wszystko troszkę to tu, to tam wystawać. Na sobie miała pudrową sukienkę z żorżety sięgającą połowy łydek. W talii przepasana była czarną tasiemką. Sukienka przysłaniała ramiona, pozbawiona była też dekoltu, a szalonym akcentem były w niej szerokie rękawy ściągnięte czarną kokardką tuż przed nadgarstkiem z półprzezroczystego materiału mieniącego się w swych zgięciach refleksami podobnymi do tych tańczących po wróżkowych skrzydełkach.
- Będzie fajnie - przekonywała biorąc pod ramię Figównę, kiedy to przekroczyli wejście i oddały ciężkie, zimowe płaszcze do przechowania. Tłum wokół mógł wprawić w lekkie zdezorientowanie i zmuszać do porzucenia nadziei o tym, że da się tu odnaleźć dwójkę anonimowych mężczyzn na szczęście Czarownica pomyślała i o tym - Powinnyśmy szukać nie panów, a stolika z rezerwacją... - mówiąc to zdała sobie sprawę z czegoś istotnego, czego przyjaciółce nie mówiła - Ach, wspominałam ci może, że to taka randka w ciemno, prawda? Przez ciemno rozumieć należy bardzo w ciemno. W formularzu zgłoszeniowym należało podać zamiast pełnych personaliów to pseudonimy więc... rozglądaj się za miejscami dla foczki - palcem wskazała na siebie - oraz mojej gwiazdy - ROZgwiazdy - a potem Marcelę przymykając psotnie jedno oczko bo była dumna z tego, że na to wpadła - na ten odpowiednik morskiego szeryfa. Do tego zawierał nawiązanie do astronomii! - Ciekawe, czy będziemy pierwsze, czy już na nas czekają...o dobra, chyba ich widzę, Marc. Siedzą już przy stoliku - mruknęła prowadząc siebie i przyjaciółkę w wyznaczonym kierunku. Jeżeli któryś z panów zdążył zwrócić na nią uwagę pomachała mu nienachalnie, troszkę nieśmiało. Mrowiło ją pod skórnie to lekkie poddenerwowanie i zakłopotanie towarzyszące jej za każdym razem gdy poznawała nowe osoby. Nie było to jednak złe.
- Foczka - mruknęła uśmiechając się szeroko najpierw do jednego, a potem do drugiego pana podając im na przełamanie lodów dłoń do uściśnięcia. Miała wrażenie, że trochę się wygłupi tą formą powitania ale nie mogła się powstrzymać - Dla węższego grona Shelta Vane, miło mi i proszę - mówcie mi po imieniu. Shely też będzie w porządku - trochę żartuję, trochę ośmielam ich, siebie i Marcellę - To moja przyjaciółka. Mam nadzieję, że wesoło popłynie nam wspólni czas[bylobrzydkobedzieladnie]



angel heart | devil mind


Ostatnio zmieniony przez Shelta Vane dnia 16.09.19 0:54, w całości zmieniany 1 raz
Shelta Vane
Shelta Vane
Zawód : Naukowiec
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 https://i.pinimg.com/originals/a8/4a/37/a84a37cf278a89bc1624516ff1f8d801.gif
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6786-nathalie-dluga-budowa#177379 https://www.morsmordre.net/t7019-fiu#184686 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f255-lancashire-stara-latarnia-morska-w-fleetwood https://www.morsmordre.net/t7030-skrytka-bankowa-1707#184954 https://www.morsmordre.net/t7029-shelta-vane
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]16.09.19 0:22
Może to była późna noc, może zabawna historia, a może sufit był biały, ale Marcela wiedziała jedno - to był wielki, jeden, cholerny podstęp tej uśmiechającej się szeroko diablicy! Liczyła na coś zupełnie innego. Na wspólne siedzenie w kocykach, może wino porzeczkowe, może trochę jakiegoś narzekania na świat, ale TO. To jest naprawdę cios poniżej pasa. Została oszukana, wzięta podstępem, nie pisała się na to. Shelta oczywiście powiadomiła ją o planach zdecydowanie za późno - wtedy kiedy skończyły grę w strojenie się, bo przecież Shelly tak bardzo chciała włożyć nową sukienkę Figgówny i zobaczyć jak będzie wyglądać na ustach jej nowa pomadka. A sama się czesać przecież nie będzie. Mogła się domyślić, że to podstęp. I właściwie coś w jej głowie krzyczało z całych sił, że coś tu nie gra. Zmysł detektywa czy coś. No ale przyjaciółce nie umiała odmówić, zwłaszcza, że wyglądała na naprawdę podekscytowaną tematem. Marcelli było naprawdę przykro z jej powodu... Bo jakiś czas temu spotkała znowu swojego zburaczałego kompletnie byłego, który nagadał jej jakichś kompletnych głupot i Figg musiała ją później pocieszać. Serio, jeśli kiedykolwiek dorwie tego frajera to kłaki mu wyrwie. Była więc skołowana. Z jednej strony naprawdę nie chciała dzisiaj nigdzie wychodzić. Zdecydowanie wolała przytulić jakiegoś zaplątanego zupełnie przypadkowo (wcale nie) puszka pigmejskiego, wtulić w niego nosek i z żalem stwierdzić, że... Tęskni. I żałuje. Że to kolejne walentynki w towarzystwie Shelty i wina, a że dwa lata temu również, ale... trzy lata temu takie nie były. Nie, żeby nadal opłakiwała mężczyznę, który kiedyś wsunął jej pierścionek na palec, tylko po to, by niedługo późnej Marcella mogła go zwrócić. Po z drugiej strony miała też Sheltę, która w końcu promieniała z ekscytacji i była zdecydowanie bardziej zabawowa niż jej rudowłosa koleżanka, która średnio lubiła tańczyć... Znaczy średnio umiała. A wiedziała, że Vane bardzo liczyła na to, że uda jej się znaleźć jakiegoś partnera to do tego.
- Tak, nie da się ukryć. - To była raczej półprawda, bo miała jedynie nadzieję na wypicie jakiejś solidnej porcji whisky, a później może szybkie zmycie się pod jakimś głupim pretekstem typu zostawienie gorącego żelazka. Na co pewnie wszyscy zgromadzeni spojrzeliby po sobie zszokowani, bo w sumie przecież w jej domu tylko Arabella używała żelazka. Czarodzieje w życiu by po coś takiego nie sięgnęli.
Pomimo, że Shelta zadbała niesamowicie, by Marcella wyglądała dzisiaj ładnie, to sama twierdziła, że na pierwszą randkę nie można przyjść bardzo wystrojonemu, dlatego wyglądała zdecydowanie skromniej niż jej koleżanka, która obłędnie wyglądała w swojej różowej sukience. Komplecik z białej, dopasowanej koszuli oraz beżowej, spódnicy sięgającej do połowy łydek oddzielony był od siebie szerokim, brązowym pasem, tworzącym bardziej zaokrągloną talię. Wybrała też czarne, eleganckie buty, które wyglądały na nowe i w pełni skórzane. Na szyi zaś zawiesiła sznur białych pereł. Jej włosy zostały spięte w niski kucyk, z którego wychodziło kilka pejsów z przodu oraz grzywka, a całości dopełniała niebieska apaszka, układająca się na głowie w kokardkę. Jej pomarańczowy płaszcz i ciemnozielony szalik pozostał w klubowej szatni. Marcella otrzepała buty z resztek śniegu i podążyła za koleżanką, trzymając się jej lekko, układając zgrabne palce na kobiecym ramieniu, by przypadkiem nie zgubić jej w tworzącym się tego wieczora tutaj tłumie. Nie dość, że kilka par z tego całego wydarzenia Czarownicy się tutaj pojawiło,to zupełnie przypadkowe pary również wybrały sobie ten klub na jakąś zupełnie niespontaniczną, walentynkową randkę. Tłum i dwóch nieznajomych facetów, wspaniale.
- No serio? - Aż jęknęła. Rozgwiazda? Znaczy w sumie naprawdę fajnie to brzmiało, więc czemu się tak dziwnie zażenowanie czuła? Może dlatego, że ta sytuacja sama w sobie miała charakter raczej żenujący. Miała zamiar jednak robić dobrą minę do złej gry. Nie chciała, żeby Vane się źle bawiła i może uda jej się załapać na drinka, zawsze coś...
Rozproszyła się zupełnie, rozglądając po klubie i nawet nie zauważyła, kiedy jej przyjaciółka przyspieszyła kroku, dostrzegając w oddali odpowiedni stolik. Niedaleko tańczyła jakaś naprawdę bardzo urocza para staruszków, którzy najwyraźniej potrafili bawić się swoim towarzystwem od wielu, wielu lat. Przesłodkie, przeurocze, nie potrafiła nawet inaczej tego określić. Podążała po prostu za koleżanką grzecznie, nie chcąc za bardzo się wyróżniać, a za to pozwolić brunetce po prostu ocenić sytuację. Chociaż w sumie nie powinna tak tego rozgrywać, Shelta miała nosa właściwie tylko do gwiazd i liczb, patrząc na to, jakiego miała byłego chłopaka.
- Cześć, ja... - Urwała, kiedy w końcu uniosła nieco onieśmielony wzrok na obu panów zza ramienia wyższej koleżanki i niebieskie oczy spoczęły zwłaszcza na jednym z nich. I momentalnie zjeżyła się jak przestraszona kotka. - LUPIN? - wysypała, aż ludzie ze stolika obok spojrzeli się na nią jak na wariatkę. Teraz to już całkiem pewnie stanęła przy stoliku, nie wierząc w to co widzi. Odsunęła się o dosłownie kroczek, spojrzała najpierw na Shelly, później zaś na dwóch obecnych tutaj panów, a muśnięte czerwoną szminką usta aż się rozchyliły w niedowierzaniu.
To. Musi. Być. Spisek.


nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]22.09.19 11:50
Zastanawiam się trochę, czy nie poprosić obsługi o przyciemnienie światła przy naszym stoliku. Nie byłoby wtedy widać cierpiętniczej, niemal grobowej miny Lyalla - taką postawą z pewnością odstraszy wszystkie fajne kobiety jakie mogłyby się wokół niego zakręcić, gdyby tylko przestał z takim namaszczeniem spoglądać w przeszłość, której nie zdoła już zmienić. Nie powinien się tak umartwiać, ma już trzydzieści lat, na Merlina! Czas najwyższy na założenie rodziny oraz szczęśliwe, dostatnie życie. Istotny fakt, że jestem starszym bliźniakiem, wciąż równie nieustatkowanym, postanawiam w tym dniu uprzejmie przemilczeć oraz udawać, że problemu nie ma. Tak naprawdę to podczas składania tego durnego formularza zgłoszenia nie myślałem o sobie prawie wcale. Martwi mnie stan brata, bo nawet jeśli w naszej relacji pojawiały się wyboje, problemy i nieodparte chęci wyrywania sobie włosów z głowy, to więź nabyta jeszcze przed narodzinami nie może tak po prostu zniknąć. Bez względu na upływ czasu, sztormy oraz zawieje! To z kolei oznacza, że dobro mego kochanego brygadzisty ciąży mi na sercu. Nie dbam o uczucia zdecydowanej większości ludzi stąpających na tej ziemi, ale rodzina jest wszystkim. Może dlatego tak bolesny jest smak porażki - rozchodzący się paraliżującą trucizną od podniebienia aż po cały organizm. Przez większość czasu umiem zamaskować jego obecność, udawać, że cierpienie nie istnieje, że zapomniałem, ale tak naprawdę to wieczna walka z samym sobą. Słabościami, wyrzutami sumienia. Bardzo niepotrzebnymi w życiu codziennym. Ludzie nie chcą oglądać twojego upadku, smutku ani żałoby - nie obchodzą ich twoje problemy, zawahania, niepokoje. Zaczynają cię więc unikać, bojąc się, że sobie nie poradzą lub nie chcąc angażować się w coś, co jest trudne i wymagające. Nie daję im więc tego, batalie przeprowadzając samotnie, ale to nic. Dzięki temu wiem, że chcę Lyalla wyciągnąć z pola bitwy, bo wciąż ma szansę ułożyć sobie życie. Nie musi iść przez nie sam, nakręcać się na porażkę, trwać nieustannie w strachu, że coś zepsuje lub los ponownie z niego zakpi.
A mawiają, że nie ma większej potęgi nad miłość.
Naturalnie, nie oczekuję strzał amora od pierwszego spotkania, tak samo jak deklaracji spędzenia reszty egzystencji w swoich objęciach, ale wydaje mi się, że nawet najtrudniejsza praca wymaga początków. Te zwykle są trudne i wyjątkowo niewdzięczne - jednak dlaczego nie spróbować? Nie przyszedłby tutaj sam, na pewno nie z własnej woli. Muszę więc pomóc! Czuję się trochę jak za starych, dobrych czasów; niczym policjant na tajnej misji, chociaż ta wydaje się niezwykle delikatna. Tak jak podchodzące do stolika niewiasty. Muszę przyznać, że wyglądają oszałamiająco, nawet jeśli jedna z nich z pewnością zamierza zabić mnie samym spojrzeniem. Niezrażony uśmiecham się szeroko, wstając z krzesła dość zamaszyście - w międzyczasie kopiąc bliźniaka pod stołem w kostkę, tak na wszelki wypadek. Pewnie siłowe rozwiązania są dla niego bardziej zrozumiałe. - Naturalnie, że foczka - rzucam głupim tekstem, jak to ja, ale za to energicznie ściskam dłoń czarownicy. Z wyraźnym rozbawieniem zerkając potem przez jej ramię, wprost na Marcelę. - Jestem Randall Lupin, a to mój utalentowany muzycznie brat, Lyall - przedstawiam nas grzecznie i uprzejmie. - Więc, Shelly, miło mi cię poznać. Możesz mi mówić Randy - dodaję, puszczając oczko. – Na którego Lupina krzyczysz, Figg? Jeśli na Lyalla, to na pewno zasłużył - stwierdzam starając się ukryć rozbawienie. - Ach, ale nie stójmy tak, siadajcie miłe panie! - zakrzykuję z godnością wodzireja na najgorętszej imprezie świata, po czym odsuwam krzesła naprzeciwko naszych. Tak mało kulturalnie, bo nie wiem, czy ten mój kochany bliźniak ruszy się do gentlemańskiej grzeczności, więc czuję się operatorem całego spotkania. To wymagająca rola, zwłaszcza, że ręce mam tylko dwie. Na szczęście udaje się też zawołać obsługę, żebyśmy mogli spokojnie usiąść i rozeznać się w serwowanych tutaj specjałach. - Wspaniała miejscówka, nieprawdaż? Kto by pomyślał, że Czarownica zna gusta mojego brata. Jest fanem jazzu. - Już go sprzedaję, zachowując się jakbym miał być dziś tylko skrzydłowym, a nie równoprawnym uczestnikiem randki. Zresztą, o czym tu o mnie opowiadać, same nudy. Marcela na pewno wie o mnie wszystko… nie, nie mogę przestać zerkać na nią wesolutko. Naprawdę, cóż za zbieg okoliczności!

Nowy termin to 29.09. g. 12 fluffy


I don't know
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke

Randall Lupin
Randall Lupin
Zawód : były policjant, kurs aurorski zawieszony
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7038-randall-lupin#185370 https://www.morsmordre.net/t7047-horatio#185742 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f259-hawley-s-corner-67 https://www.morsmordre.net/t7051-skrytka-bankowa-nr-1738#185748 https://www.morsmordre.net/t7050-randall-lupin#185746
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]26.09.19 9:29
Lyall nie widział tego w kategoriach zabawy, ale tym właśnie różnili się z Randallem – postrzeganiem życia jako coś kompletnie odmiennego. Starszy z bliźniaków postrzegał wszystko w formie żartu, gdy młodszy pozwalał wszystkim negatywom wypłynąć na powierzchnię. W jego oczach świat trwał w wiecznej, zamglonej nocy. Pomimo wspólnego wychowania, pomimo trwania ramię w ramię niemal całe życie, wciąż posiadali te różnice i nawet czas nie miał ich wyklarować. Czyja była to wina? Zapewne niczyja, ale Los uwielbiał kpić sobie z ludzi i zaplątywać ich w sieć przypadków. Bracia Lupin byli jednymi z ofiarami tego zabiegu i musieli sobie z tym radzić. Obaj rozstali się w pewnym momencie, pozwalając na to, żeby wspólna droga rozwidliła się i każdy poszedł w swoją stronę. Teraz wrócili na ten sam tor czy łączył ich jedynie wspólny cel? Lyall nie wiedział, co było lepsze, bo wszyscy w jego otoczeniu kończyli tylko w jeden sposób i nie chciał, żeby cokolwiek przydarzyło się byłemu policjantowi. Nawet jeśli miał świadomość, że Randall był o wiele twardszy w boju niż pokazywał swoim ptasim móżdżkiem.
- Czasem zastanawiam się, czy aby na pewno jesteś trzeźwy – odparł na pseudopoetycki i pseudogłęboki tekst brata. Westchnął tylko, wiedząc, że i tak nie miał odwrotu. Kretyństwo nie było znane w ich rodzinie, ale ktoś musiał być z tym pierwszy, prawda? Znając bliźniaka, mógł spodziewać się kłopotów, bo przecież z tego byli znani już od wczesnych lat — jeden pakował ich w kabałę, a drugi wyratowywał. Cokolwiek to jednak było, trwali w tym razem. Teraz nie było inaczej i musieli jakoś przeżyć kolejny, genialny pomysł Randyego. Ten wyglądał na wniebowziętego i Lyall zastanawiał się, czy to dlatego, że miał szansę na obserwację męczącego się w towarzystwie brygadzisty. Chyba że naprawdę liczył na to, że spotka dzisiaj swoją przyszłą żonę... Ta wizja była dość... Komiczna, chociaż nie, żeby nie życzył bratu szczęścia! Po prostu to wyobrażenie go przerosło. - Dobrze wiesz, że nie robiłem tego od… - urwał w momencie, w którym przechodzili obok parkietu, a przed nimi wyrosła tańcząca para. Która i tak zaraz też przeskoczyła w inne miejsce, ale pojawiła się w idealnej chwili. Lyall i tak mówił za dużo, a teraz wolał nie kontynuować tematu, tylko znaleźć w sobie jakąś drzemiącą siłę, żeby przetrwać ten wieczór. - Z tego, co pamiętam to ty biegałeś, w sumie uciekałeś, a ja cię ratowałem - podchwycił jednak słowa Randalla, chcąc przenieść myśli na coś innego. Nie wiedział, czego powinien się spodziewać ani tak naprawdę kogo, bo z tego, co zrozumiał, nawet jego wyjątkowo obrotny bliźniak nie wiedział, w co się pakowali. Nie musieli jednak zbyt długo czekać, bo po jakimś czasie przy ich stoliku znalazły się dwie czarownice, które już bardziej różnić się od siebie nie mogły. Jedna płomiennie ruda, druga ze skórą muśniętą słońcem — obie wyróżniające się w tym skocznym tłumie, który ich otaczał. Nawet się zbytnio nie zastanawiał, tylko szybko wstał, dziwiąc się, że niektóre instynkty nie poszły w zapomnienie. Chociaż przecież ostatnie lata spędził z daleka od cywilizacji, mając w głowie jedynie określony cel. Kontakty z ludźmi, a na pewno z kobietami były ostatnim priorytetem. - Lyall - przedstawił się, ignorując brata i ściskając śmiało wyciągniętą w jego kierunku dłoń wyższej kobiety. Poczuł pod palcami miękkość skóry, która kontrastowała z jego szorstkimi rękoma nawykłymi do pracy łowcy i przez moment poczuł wstyd. Uśmiechnął się jednak delikatnie, chcąc przełamać jakoś to wszystko, ale nie zdążył nawet specjalnie przyjrzeć się towarzyszce Shelty, gdy ta wykrzyczała jego nazwisko. Oczywiście wbijała spojrzenie w jego brata, ale wydawało się to Lyallowi tak dziwaczne, że początkowo nie zrozumiał, co się działo. Zerknął na pannę Vane, chcąc może wyłapać z jej wzroku i twarzy czy wiedziała, co się działo, ale chyba też nie rozumiała tego zamieszania. Słysząc słowa brata, zaskoczenie ustąpiło, a zamiast tego grymas rozbawienia pojawił się na twarzy brygadzisty jako wynik przedstawienia, które przy okazji było bardzo w stylu Randalla. - Wydaje mi się, że to jednak twoja wina. Zawsze miałeś słabość do rudych - stwierdził, klepiąc brata niemalże współczująco po ramieniu i siadając z powrotem na swoim miejscu, zaraz po tym, jak kobiety usiadły po drugiej stronie stolika. Najwidoczniej jednak Randyemu nie mogła zamknąć się jadaczka, bo zaraz zaczął odgrywać rolę przekupki na targu. Lyall zauważył też kątem oka ten dziwaczny uśmieszek, czający się na wargach brata, ale trzeba było być ślepym, żeby nie widzieć krzyżujących się spojrzeń między nim a rudowłosą. To mogło być albo ciekawe, albo żałosne. Sam nie wiedział, co było bliżej aktualnej prawdy. - Może później przejdziemy się po okolicy, jeśli będzie wam przeszkadzał hałas- zignorował przy tym paplaninę brata, patrząc po obu pannach, ale po chwili skupiając się głównie na Shelcie. Chyba przez fakt reakcji jej towarzyszki na drugiego Lupina, stała się naturalnym rozmówcą młodszego. Nie chciał wchodzić między nich i to dziwne napięcie. - Chociaż muszę niestety przyznać mu rację... - urwał na moment, wsłuchując się w wygrywane nuty i dziękując przynajmniej za to, że mógł w każdej chwili uciec w muzykę. Co prawda nie miał takich umiejętności jak aktualnie grający trębacz, ale z chęcią jego dłonie znów pochwyciłyby instrument.  - Jesteście stąd? - spytał, nawet nie zauważając, że palce zaczęły już wystukiwać rytm w takt trwającej melodii.


i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
Lyall Lupin
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7715-lyall-lupin#213633 https://www.morsmordre.net/t7739-lyallowa-poczta#214472 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f144-dolina-godryka-old-place-91 https://www.morsmordre.net/t7727-skrytka-bankowa-nr-1851#214132 https://www.morsmordre.net/t7738-lyall-lupin#214470
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]27.09.19 17:29
Żadna gadka nie przekona jej teraz, że to wszystko tutaj nie było jakieś dziwnie ukratowane i wątpiła, że to akurat sprawka losu. Bo los nie działał w tak oczywisty sposób! Spojrzała najpierw na Sheltę, trochę oskarżająco, bo ta nadal utrzymywała uśmiech tak cieplutki jakby nic zupełnie się nie stało. To samo Randall - oboje wydawali się tacy jacyś niesamowicie pozytywnie nastawieni i w ogóle nie zaskoczeni, co powodowało w głowie Marcelli miliony scenariuszy pełnych teorii spiskowych. I jeszcze wyglądali jakby dopiero co się zapoznali, a Vane na pewno słyszała kilka z wielkich elaboratów narzekań na niejakiego kolegę z pracy Randy'ego, który ją tak źle i okropnie traktuje. Wprawdzie to było już od jakiegoś czasu nieaktualne, ale są wspomnienia, których wymazać się nie da. I jako jedyna wyglądała na zaskoczoną, więc szybko zmieniła swoją postawę. Dla Shelty, żeby nie psuć jej dzisiejszego wieczoru. Bo Marcella nie liczyła od samego początku, że na randce w ciemno spotkają miłość swojego życia i jeszcze do końca roku obie wezmą ślub. Miało być po prostu zabawnie, nie? Może chociaż tyle jej się należy po ostatnich miesiącach stresu. - Na Ciebie. Sądzę, że to Ty jesteś tym, który zasłużył tutaj na krzyki - Usiadła tylko obok Shelty, naprzeciwko Randalla, posyłając mu spojrzenie nieprzekonane, nawet na ten głupiutki uśmieszek nie zareagowała specjalnie. Dopiero komentarz drugiego Lupina o tych rudych wprawił ją w zakłopotanie do tego stopnia, że aż poczuła na policzkach czerwień. - Tak, rudych współpracowników. Marcella. Czy tam... Rozgwiazda. - Wyciągnęła dłoń do mężczyzny, w końcu mu się przedstawiając. Drugiemu z nich już nie musiała, wszystko przez s p i s e k. Dlatego dawała troszkę odczuwać, że jest odrobinę obrażona, ale nie na tyle, żeby psuć atmosferę. Wyglądała po prostu na nadąsaną, ale nadal chętną do rozmowy, nawet pomimo tego, że większość słów wprawiała ją w jeszcze większą niezręczność. Randall przedstawiał swojego brata zupełnie jakby opisywał go w jakiejś rubryczce matrymonialnej. I ten komentarz do Shelly. Aż miała ochotę prychnąć. Nie, naprawdę nie chciała się tutaj spinać, to wychodziło tak jakoś... samo. W dodatku wydawało jej się, że Lyalla już gdzieś widziała. Możliwe, że na korytarzach Departamentu Przestrzegania Prawa. - Kto by pomyślał, że jesteś fanem czytania Czarownicy. - Odbiła sprawnie piłeczkę i kiedy tylko obsługa przyszła do nich, Marcella poprosiła o whisky z lodem. Na ten wieczór na pewno się przyda. - Spacer to świetny pomysł. Trochę tutaj duszno, ale najpierw bym jednak się czegoś napiła.
Oparła łokieć na stole, na chwilę rozglądając się po lokalu. Muzyka grała swoim przyjemnym rytmem, jednak szum rozmów trochę zaburzał możliwość całkowitego nań skupienia. - Naprawdę? Wiecie, w sumie ja trochę śpiewam... Shelly też. I piszę teksty czasami... - Szczerze wątpiła, żeby którykolwiek z Lupinów mógł znać takie szczegóły, ale to tylko dlatego, że były współpracownik po prostu nigdy o to nie spytał. W sumie to tak w prywatnym życiu nie wiedzieli specjalnie dużo o sobie. Za to doskonale wiedziała jaką Randy lubi kawę i potrafiła to wyrecytować. Przyzwyczajenia... - Um, nie, ja jestem Szkotką. Pochodzę z okolic Wigtown. - Mruknęła. Szczegóły dotyczące Shelty zostawiła już jej samej, wydawało się, że w gadce-szmatce jest lepsza od Figg, zwłaszcza w takich sytuacjach. W dodatku mogli się też już domyślić, bo zdążyła wypowiedzieć parę zdań ze swoim kompletnie niełagodnym akcentem, za to wysokim głosem. Mieszanka naprawdę wybuchowa.
Marcella Figg
Marcella Figg
Zawód : Rebeliantka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
porysował czas ramiona
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6925-marcella-figg#181615 https://www.morsmordre.net/t6971-arkady#183169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t6991-skrytka-nr-1723#183527 https://www.morsmordre.net/t6972-marcella-figg#183216
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]29.09.19 18:47
Oczywiście, że słuchała skarg i narzekań, jak również zdarzało jej się słyszeć o nijakim Randalu. Nie uczestniczyła jednak w życiu swojej przyjaciółki na tyle by wiedzieć coś ponad, by do przedstawianych historii doklejać twarze, by stawać w opozycji do każdego mężczyzny o tym imieniu. Departament Przestrzegania Prawa stał się jej bliższy dopiero w momencie w którym zniszczono sieć Fiu co przełożyło się na wzrost wykorzystywania alternatywnych środków transportu w obszarze przestępczym. Rzadko, lecz kilka razy na miesiąc zdarzało się jej więc służyć radą jednak nawet wówczas - to ministerialni petenci odwiedzali ją, a nie na odwrót. Mimo wszystko świat nauki był dość hermetyczny. Ciężko było z niego wyjść, jeszcze trudniej wejść.
Powitała zatem Randalla nie mogąc nie odsłonić ząbków w uśmiechu, kiedy i on wyszedł na przeciw jej żartobliwości. Sprawił wrażenie człowieka śmiałego, energicznego. Ściskając jego dłoń odnosiła wrażenie, że dotyka żywego srebra. Lyall zaś przywodził na myśl starą sztabkę stali - nie odbijał kolorowymi refleksami padającego na zmatowiałą powierzchnię światła, był bardziej stonowany, szorstki. Spoglądając na niego wygładziła swój uśmiech. Nic nie zapowiadało jeszcze by ten wieczór mógł być nieudany, lecz wtedy właśnie Marcella podniosła głos i rzuciła kilkoma oskarżycielskimi spojrzeniami wprawiając Vane w zmieszanie, a potem nieprzyjemne zakłopotanie. Wyraźnie nie było sobie obcy, jednak samą ich wymianę zdań trudno było skatalogować czarownicy - czy były to złośliwe docinki mające prowadzić na słowny ring, czy jednak było to coś bardziej żartobliwego...? Nie mieszała się obserwując Figg będąc gotową w razie potrzeby mimo wszystko zrezygnować z wieczoru, jeżeli ta nie czuła się komfortowo w towarzystwie Randalla, który w oczach Shelly starał się mimo wszystko sytuację załagodzić lub podtrzymać atmosferę niewinnej sprzeczki. I chyba się udało bo zaraz wszyscy siedzieli przy stole.
- Nie tak daleko stąd, chyba nawet na końcu tej ulicy, wyrósł wiecznie kwitnący, niewielki las - jest jedną z tych przyjemniejszych pozostałości po anomaliach - podłapała propozycję Lyalla wychodząc jej na przeciw z kołyszącą się gdzieś w głowie zachciewajką zobaczenia oświetlonych latarnią kwietnych drzew w które wplątują się płatki śniegu. Jeszcze nie miała okazji się tam pojawić, a dziś dodatkowo była pełnia. To mogło być przyjemnie romantyczne doświadczenie.
- Mają całkiem urocze, ruchome ikonografiki - dodała tak a propo Czarownicy z nadzieją stępienia ostrej włóczni posłanej w stronę Randalla i jego męskiego ego. Broń którą zamierzała miotać przyjaciółka wydała się jej bowiem nieco za ostra, jak na okoliczności randki. Mimo wszystko Shelly chciała się tu bawić, otoczyć lekką atmosferą zabawy, może mgiełką romantyzmu, a nie być świadkiem samonapędzającej się spirali złośliwości, przytyków. Dyskretnie więc złożyła dłoń na udzie Figg by pohamować przyjaciółkę i dać jej do zrozumienia, że jeżeli potrzebuje to by zmieniła broń na bardziej tępą, obuchową - Znacie się z pracy? - dodała podsuwając zmianę tematu zerkając to na Randalla, to na Marcelle.
- Oj to bardziej takie mruczenie pod nosem lub dla zabawy niż coś poważniejszego, to podśpiewywanie - wywróciła oczami troszkę zawstydzona, troszkę rozbawiona - A ty, Lyall, zajmujesz się muzyką na poważnie? Interesujesz się jezzem, grasz na instrumencie... jesteś może członkiem jakiegoś zespołu...? - zgadywała starając się zlepić pozyskiwane skrawki informacji w coś sensownego nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo niecelny był to strzał.
- Jestem z Fleetwood - tam się wychowałam i w zasadzie mieszkam do dziś. To niewielkie miasto w hrabstwie Lancashire. Kojarzy się głównie z tą pastą do polerowania mioteł. Londyn nie jest jednak mi obcy. Kiedyś pobierałam staż w Ministerstwie w Departamencie Transportu więc miałam możliwość odwiedzania tego miasta częściej. Ma swój urok - przyznała nie poruszała jednak wątku dalszych korzeni tłumaczących jej nietypową, cygańską urodę. To było po prostu widać i chociaż się tego nie wstydziła to jednak nauczyła się, że pozostawienie tego faktu w domyśle było rozsądniejsze. Nie była to w końcu najbardziej ceniona grupa etniczna - A wy?
- Jeżeli będziemy coś zamawiali to dla siebie poproszę lampkę skrzaciego wina i szklankę wody - W końcu Marcella zapowiadała taką potrzebę. Domyślała się wiec, ze któryś z panów sprawniej zwróci na siebie uwagę obsługi.



angel heart | devil mind
Shelta Vane
Shelta Vane
Zawód : Naukowiec
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 https://i.pinimg.com/originals/a8/4a/37/a84a37cf278a89bc1624516ff1f8d801.gif
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6786-nathalie-dluga-budowa#177379 https://www.morsmordre.net/t7019-fiu#184686 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f255-lancashire-stara-latarnia-morska-w-fleetwood https://www.morsmordre.net/t7030-skrytka-bankowa-1707#184954 https://www.morsmordre.net/t7029-shelta-vane
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]04.10.19 19:37
Dobrze, że jego brat nie podłapał tematu Laurel i Lyall mógł w spokoju zamknąć się w bezpiecznej, dobrze sobie znanej przystani bolesnych wspomnień. Tylko dzięki nim normalnie funkcjonował, nie mając przy okazji żadnych obiekcji, żeby odrzucać teraźniejszość. W końcu w dniach obecnych nic na niego nie czekało, bo całe szczęście, jakie miał, należało do przeszłości. W niej się pławił i do niej ciągle wracał. Jeśli istniał człowiek, który żył dawnymi dniami najsilniej, był nim właśnie młodszy z Lupinów. Dlatego też wyciągnięcie go na to spotkanie było wielkim ryzykiem ze strony Randalla, który ewidentnie chciał swojego brata upokorzyć. Bo przecież doskonale wiedział, co się wydarzyło, gdy ostatnim razem brygadzista związał się z drugą osobą. A teraz... To wyjście było po prostu jakimś przedstawieniem, które musiało się skończyć tylko w jeden sposób — i Lyall czekał, aż ten koniec nastanie, żeby wrócić do domu. Samemu i bez świadomości, że znów mógł dostać od życia szansę. Nie chciał jej. Nie po tym, co się stało, nie po tym, co zrobił i nie po tym, co zamierzał zrobić. Z Randallem lub bez niego. Nie odpowiedział zatem już ani nie dokończył sentencji, wiedząc, że nie było im to potrzebne. Musiał się skupić na innych sprawach i najwyraźniej mogło być ciekawie. Tylko czy w pozytywnym tego słowa znaczeniu? Ciężko było mu stwierdził, szczególnie że było mu wszystko jedno. Może gdyby wybuchła jakaś awantura, szybciej dostałby się z powrotem do Doliny Godryka i złapał za trąbkę. To jednak byłoby zbyt proste...
Uścisnął obu czarownicom dłonie, mając nadzieję, że ten falstart szybko miał rozmyć się w rozmowach i hałasie tego miejsca. Zresztą muzyka koiła go lepiej niż mógł się spodziewać, a dzika bestia w jego wnętrzu nie czuła się aż tak wyrwana ze swojego środowiska, jak jeszcze chwilę wcześniej. Nie oznaczało to jednak, że Lyall miał się czuć swobodnie. Wcale tak nie było i ciężko było mu stwierdzić, czy miało to w ogóle nastąpić. Uśmiechnął się delikatnie na komentarz rudowłosej, ratując delikatnie brata z opresji wytoczonych mu zarzutów. - Myślę, że każdemu z nas zdarzyło się czytać Czarownicę – odparł, wzruszając lekko ramionami, bo przecież taka właśnie była prawda. Może i kobiet w brygadzie wiele nie było, ale w Hogwarcie uczennice czytywały tę gazetę na bieżąco, więc każdy miał do niej dostęp. Czy tego chciał, czy nie. I chociaż nie uważał Czarownicy za wartościowe czasopismo, na pewno była cenna ze swoimi błahymi, powierzchownymi artykułami w trakcie bulgoczącego coraz bardziej kotła wojny. Nawet on coś o tym słyszał, jednak pochłonięty własną vendettą – jedną i drugą – nie przykładał uwagi do politycznych zaciekłości. Dla niego wojna trwała bez ustanku, a spokój można było uzyskać dopiero spoczywając w grobie sześć stóp pod ziemią. - Ominęły mnie anomalie, ale nie słyszałem, żeby stworzyły coś pięknego. Byłaś tam? - spytał Sheltę, gdy wspomniała o lesie. Nie było go w kraju, gdy te szalały na prawo i lewo, jednak Randy zdążył już mu streścić wszystko. Bardziej i mniej dokładnie. Lyall podczas swoich łowów ciągle napotykał pozostałości po zrujnowanych domach czy nawet całych miejscowościach; nie spodziewał się, więc że anomalie mogły pozostawić po sobie coś godnego uwagi. Jednak czy jeden las mógł wynagrodzić całe zło? Anglia w ogóle się nie zmieniła od momentu, w którym ją opuszczał... Na szczęście jego myśli zbiegły się na tematy muzyczne. - Macie jakieś konkretne gatunki? W których czujecie się dobrze? – spytał, zerkając raz na Marcellę, a raz na Shelly. - Można wiedzieć czego dotyczą? Twoje teksty? - Na tej pierwszej zatrzymał wzrok nieco dłużej, zupełnie jakby chciał zrozumieć, co ją łączyło z jego bratem. Gdyby był bardziej zaciekawiony, mógłby spytać go o to później, ale nie wiedział, czy chciał. Zaraz jednak usłyszał pytania kierowane bezpośrednio do niego i jego spojrzenie spotkało się z tym należącym do panny Vane. Wydawało mu się, czy mówił więcej niż jego brat? - To hobby. Randall nie dodał, że dopiero się uczę grać na trąbce. I tak. Jazz, blues, trochę klasycznej... Po prostu ciężko mi odnaleźć spokój inaczej niż przez muzykę. - Powiedział nim pomyślał i zaraz się na tym złapał. Nie. Powinien się zamknąć i w ogóle się nie odzywać. Czemu Randall go nie ratował? Podobno był bardziej wygadany. Powinien być, a Lyall... Lyall od zawsze był zamknięty w sobie, a mówienie o jego grze zdawała się bardzo... Intymna. Nie powinien był odpowiadać.
A wy?
- North Yorkshire - odparł, nie skupiając się specjalnie na żadnej z czarownic. Kopnął nogę krzesła brata, chcąc, żeby w końcu go w czymś wsparł. - Wiele się tu zmieniło, odkąd byłem tu ostatni raz. Ale Londyn wciąż jest tak samo zatłoczony - dodał, nie wiedząc już, co miał mówić. Milcząc, czuł się źle. Mówiąc, jeszcze gorzej. Odzwyczaił się od ludzi. Od kobiet szczególnie. - Mają niezły ruch – skomentował, widząc, że kelnerka, która do nich przyszła, zniknęła w tłumie, nie przyjmując całego zamówienia. To był dobry moment, żeby na trochę uciec, bo poczuł się za bardzo... Obnażony? - Zaraz wrócę. Co chcesz, Rad? To, co zawsze? – spytał brata, wstając i patrząc na niego przelotem. Idąc w stronę baru, zastanawiał się, czy powinien był tego wieczoru pić, czy zostać trzeźwym. Gdy pił, robił to najczęściej w samotności, gdzie z nikim nie musiał wchodzić w żadne interakcje. Jak miał zareagować na to wszystko z szumem w głowie? Nie. Nie powinien… Nie mógł. Już i tak było mu ciężko. Po co pogarszać sprawę? - Skrzacie wino, dwa razy ognista i dwa razy woda – Zabójczy zestaw. Ja pierdolę, faktycznie był starym grzybem jak mówił Randall, skoro nie mógł po prostu wyjść do pubu i napić się piwa. Jak kiedyś... Otrząsnął się z marazmu, przeklinając swoją głupotę w myślach i wrócił do stolika, przy którym wciąż siedziała pozostała trójka towarzystwa. Nikt nie uciekł w międzyczasie. Nikt prócz niego.

|Szanowne Panie wybaczą. Wasz wdzięk mnie oszołomił. Kolejka trwa do 11 października do 20:00. Odpisujemy w dowolnej kolejności


i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
Lyall Lupin
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7715-lyall-lupin#213633 https://www.morsmordre.net/t7739-lyallowa-poczta#214472 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f144-dolina-godryka-old-place-91 https://www.morsmordre.net/t7727-skrytka-bankowa-nr-1851#214132 https://www.morsmordre.net/t7738-lyall-lupin#214470
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]09.10.19 12:50
Nie wszystko jest żartem, ale tak, chcę, żeby nim było. Nie chcę zmartwień, ciężkiej na sercu powagi oraz poczucia winy niczym kamień zwisający z szyi. I tak wciąż tam jest, rozpierzchnięty odłamkami wśród duszy, wystarczy. Nie każdy dzień musi być bólem, stratą oraz prośbą o śmierć. Niektóre powinny być zostać okraszone lekkością, szerokim uśmiechem - bo to one pozwalają iść dalej zamiast tkwić w tym samym bagnie przeszłości. Lyall jest zbyt mocno skoncentrowany na zemście, jakby ta miała w czymkolwiek pomóc. Nie zwróci to ani Laurel, ani nie oczyści organizmu z toksyn. Wciąż wierzę, że czyny nie muszą być brutalne, żeby miały znaczenie; zabawne, biorąc pod uwagę to, że nie zwykłem być idealistą. To dobre dla delikatnych kobiet działających pod wpływem intuicji oraz marzycielskiej duszy. My wiemy już, że życie jest kurewsko okrutne, ale czy ten fakt oznacza, że powinniśmy zagubić nasze człowieczeństwo zanurzając się w mrok jeszcze mocniej? Nie, nie uważam, żeby to miało w czymkolwiek pomóc. Tak jak rozpamiętywanie w kółko tego, co boli. Ból nie zniknie nigdy, nie ucieknie, więc po co tak go kurczowo trzymać? Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nikt nie posiada takich poglądów jak ja - może to dlatego wciąż pozostaję samotny. Irytująca osobowość nie pomaga. Jednak wbrew wszelkim negatywom uśmiecham się, klepię brata pokrzepiająco po plecach i liczę, że zaczerpnięcie oddechu z dala od morderczych instynktów dobrze mu zrobi. Nawet, jeśli nigdy tego nie doceni. - Jestem na kursie, nie odpowiem na to pytanie. - Mrugam do niego sugestywnie, chociaż prawda jest taka, że jestem trzeźwy. Co więcej, nie zamierzam upijać się na randce, tak nie wypada. A on powinien o tym wiedzieć, nawet jeśli rzeczywiście jest już zardzewiały. - Wiem. - W tym słowie kryje się więcej niż mogłoby się wydawać. Zrozumienie, wsparcie, ubolewanie nad niesprawiedliwością losu. Zrozumienie straty, bo chociaż nie utraciłem nigdy ukochanej, to patrzenie na zmasakrowane ciało Betty już nigdy nie opuści mojego umysłu. - Nie będę o tym rozmawiać z tobą tutaj i teraz - dodaję, chcąc ostatecznie zamknąć ten temat na dziś. Nie ma sensu go ciągnąć, nastrajać się negatywnie przed spotkaniem z niewinnymi kobietami, niemającego nic wspólnego z tą sprawą. Zdaję sobie przy tym sprawę z faktu, że po prostu trzeba będzie powtórzyć tych parę zdań do znudzenia, bo Lyall… Lyall wcale nie chce ruszyć dalej, co jest mocno niepokojące. Tak… bardzo mocno. - Naturalnie, że tak, jesteś moim obrońcą - śmieję się trochę z faktu, że starszy musiał liczyć na młodszego, żeby w ogóle przeżyć dzieciństwo. Ale ja to ja, nie zamierzam się zmieniać dla nikogo. Dobrze jest tak, jak jest. Nie będę w nikim szukać aprobaty dla swojego zachowania. Bez względu na to jak ciężkie wydaje się ono być.
Uśmiecham się cały czas ujmująco, odsuwam krzesła, reklamuję drugiego z bliźniaków - staram się być dobrym gospodarzem, chociaż ten klub nie jest mój. Tak samo jak organizacja tej podwójnej randki. Ja nas tylko zapisałem! - Dlaczego uważasz, że zasłużyłem na krzyki? - pytam Marcelli, unoszę przy tym jedną brew, zupełnie nie rozumiejąc tego rumoru. - To nie moja wina, że połączył nas przypadek - podkreślam tę sprawę, bo to nie jest żaden spisek, celowe działanie lub manipulacja. Jestem tak samo zaskoczony jak ona, ale nie zamierzam w ten sposób panikować ani się złościć. W gruncie rzeczy uważam to za zabawne zrządzenie kapryśnej fortuny. - Och tak, rudzi współpracownicy są najbardziej wytrwali - podchwytuję wytłumaczenie policjantki, tym samym ucinając głupią uwagę brata. Kto by pomyślał, że z niego taki dowcipniś? Może powinien udzielić mi kilka lekcji z zawstydzających żartów? Chętnie popiszę się nimi przed innymi kobietami, które będą robić do niego maślane oczy. - Wszyscy czytają Czarownicę, tylko nikt się do tego nie chce przyznać - odpowiadam, rzucając Shelly wdzięczne spojrzenie, chociaż ja nie należę do osób, które urażają się za takie błahostki. Nawet młodszy Lupin się za mną stawia, niebiosa! Chyba opiszę to w recenzji zwrotnej do redakcji gazety, takie rzeczy nie dzieją się zbyt często. - Tak, pracowaliśmy jakiś czas razem w policji - przytakuję pannie Vane odnośnie tego, skąd znamy się z Figg. Jednak to nie jest dobry temat na tę okazję, o ile nie chce się zdenerwować rudowłosej jeszcze bardziej, więc po tych słowach zamykam się na ten odłam rozmowy. - Och tak, spacer w lesie podczas pełni to niezapomniane przeżycie. - Może odrobinę ironizuję, ale cóż, to chyba zboczenie zawodowe, żeby wszędzie wyszukiwać niebezpieczeństwa. Trochę dziwię się otwartości Lyalla na ten pomysł, ale jeśli ten spacer ma mu przynajmniej odrobinę poprawić nastrój, to wywlókłbym nas stąd nawet teraz. Zabrałbym nas nawet na księżyc, byleby umęczona dusza bliźniaka odpoczęła. Nieważne czy trwałoby to pięć sekund czy pięć minut, zawsze warto. Za to spoglądam z żywym zainteresowaniem na obie czarownice, gdy oznajmiają, że śpiewają i piszą teksty. Nim pytanie formuje się na języku, wyprzedza mnie brat, więc nie dodaję nic więcej. Właściwie, to on mocno się rozkręca, skoro nawet przyjął na siebie odpowiedź dotyczącą naszych rodzinnych stron. Ach, aż łezka się w oku kręci. - Tak, pomóc ci? - dopytuję, gdy brygadzista bohatersko postanawia wziąć ciężar drinków na siebie. Nieeee, doskonale wiem, że to zwyczajna ucieczka. Niestety, nie udaje mi się jej udaremnić, bo nim się orientuję, a ten znika w tłumie. Tłumię w sobie westchnięcie, zerkając przyjaźnie na obie siedzące damy. - Dopiero się uczy, ale już mu świetnie idzie. Uwielbia muzykę. - Powinni mi płacić za te wszystkie reklamy. Może powinienem założyć biuro matrymonialne? Nie, w tych czasach nie myśli się raczej o romansach. Trwa wojna. Zabawne, biorąc pod uwagę charakter naszego spotkania. - Moje miłe panie, jak podoba wam się miejsce? Bywacie w takich, czy wolicie inne klimaty? - Jakieś neutralne pytanie na przełamanie zalegającej ciszy. Nie mogę w kółko paplać o bracie, bo przecież chcę też poznać nasze nowe znajome. Cóż, patrząc na ilość prywatnych wyjść z Marcellą jestem w stanie uznać, że ją także dopiero co poznaję. - Dzięki - rzucam do powracającego mężczyzny, z dezaprobatą patrząc w jego szklankę, ale nie mówię nic. Woda, serio, Lupin? Ile ty masz lat, sto?

Przepraszam, że tak późno i że taki chaos Embarassed


I don't know
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke

Randall Lupin
Randall Lupin
Zawód : były policjant, kurs aurorski zawieszony
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7038-randall-lupin#185370 https://www.morsmordre.net/t7047-horatio#185742 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f259-hawley-s-corner-67 https://www.morsmordre.net/t7051-skrytka-bankowa-nr-1738#185748 https://www.morsmordre.net/t7050-randall-lupin#185746
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]14.11.19 0:26
Ciężko było dostosować się ponownie do towarzystwa ludzi. Przebywania wśród nich, życia pomiędzy nimi, zaszywania się pomiędzy, dopasowania, próby funkcjonowania po ichniemu. Na zasadach zwykłych cywili, nie zaś zaprawionych w swoim fachu myśliwych, bo te reguły rozumiał. W końcu nie raz i nie dwa na swojej drodze do odkupienia Lupin spotkał całą plejadę samotników, którzy zdawali się rozumieć, że niektórzy nie byli przeznaczeni do życia w stadzie. Przypominali mu jego samego, odgrodzonego od współczesności, zamkniętego we własnym świecie alienacji. I chociaż każdy z tych kowbojów zajmował się odmiennymi dziedzinami, dzieliły ich setki mil, mówili różnymi językami i nigdy się nie spotkali, tworzyli społeczność najbardziej zjednoliconą i zżytą pomimo kontraktującej, przeczącej z tym powierzchownie samotności. Nie wszyscy byli brygadzistami. Niektórzy żeglarzami, inni aurorami, inni łowcami magicznych stworzeń, żelaznymi obywatelami, niektórzy po prostu oddzielnymi duszami, które nie mogły znieść egzystencji w pobliżu innych. Ograniczali ten kontakt, wybierając to wygnanie świadomie lub zostawali do tego zmuszeni i adaptowali się do nowych warunków. Asceci czczący własną wolność, niezależność, polegania na intuicji nie zaś masie, którą był współczesny świat. Bezkształtnej, szarej, bez wyrazu...
Ta masa była widoczna i teraz, w tym momencie, w tym miejscu. Patrząc i słuchając swojego brata, dostrzegał, że Randall nigdy nie miał się wyrzec tego upośledzonego społeczeństwa. Że chciał je ratować za wszelką cenę. Że przebywanie wśród ludzi było dla niego niczym oddychanie i Lyall nie wybaczyłby sobie tego, gdyby kiedykolwiek miało się to zmienić. Różnili się tak bardzo, że ciężko było powiedzieć, że byli rodzeństwem... Jego bliźniak nie należał do samotników i na każdym kroku udowadniał, że zajmował się najwłaściwszą rzeczą pod słońcem — obroną obywateli. Dla młodszego nie to się liczyło. Kiedyś wierzył w jakieś ideały, porządek, ład, opiekę nad słabszymi, jednak zobojętniał i w swojej pracy widział już tylko własną wendettę. Randy za to brylował w świecie, mogąc pochwalić się odznaką, posuszyć zęby do pięknych kobiet, które wzdychały do jego uwielbienia adrenaliny, złapać jakichś rzezimieszków, zdobyć kolejną nagrodę za służbę czy uścisk przełożonego. Dla Lyalla to nigdy nie miało wartości, a widząc jak starszy Lupin pławił się w tym, unosił oczy ku niebu i kręcił głową. Z delikatnym uśmiechem rozbrojenia na twarzy. Sam preferował działania w cieniu, usuwanie się spomiędzy języków. Anonimowość była jego mocą. Tutaj ją tracił.
Jakby na potwierdzenie tych myśli, jego brat świadomie poruszył temat, przez który Lyall zastygł w bezruchu. Coś przebiegło po jego plecach, gdy zdał sobie sprawę, co się właśnie działo. To wszystko było nie tak. Jego towarzysz w żarcie poruszył ważną kwestię, chcąc zakpić z brygadzisty, jednak równocześnie przywrócił mu rozsądek. Dla Randyego taka sytuacja była zapewne niczym, codziennością, błahostką, o której mógł zapomnieć. Ale Lyall... Lyall nie był w stanie się przełamać. To był idiotyczny pomysł. Udawanie, że wszystko było na swoim miejscu, było błędem. Powinien być na łowach, a nie marnować czas tutaj. Przecież to spotkanie powinno liczyć się z jakąś przyszłością, a on jej nie miał i nie mógł dać nikomu. Nie. Nie należał do tego świata i nie chciał do niego wracać. Nie powinien był udawać. Nie powinien był... - Ja... Ja nie dam rady. Wybaczcie. Miło było was poznać - wyrzucił z siebie w końcu po dłuższej chwili szybkiej kalkulacji, odstawiając szklankę na stolik i wstał, żeby zaraz złapać swój płaszcz i skierować się do wyjścia. Jak najprędzej, żeby wyjść na zewnątrz i zniknąć jak najprędzej. Nawet nie spojrzał na kobiety, wiedząc, że mogły go nienawidzić, mogły uważać za prostaka, ale nie obchodziło go to. Lepiej dla nich, niż żeby miały spędzić w jego towarzystwie kolejne chwile. Idiota.


i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
Lyall Lupin
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7715-lyall-lupin#213633 https://www.morsmordre.net/t7739-lyallowa-poczta#214472 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f144-dolina-godryka-old-place-91 https://www.morsmordre.net/t7727-skrytka-bankowa-nr-1851#214132 https://www.morsmordre.net/t7738-lyall-lupin#214470
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]17.11.19 2:42
- Ach, cóż... anomalie niewątpliwie utrzymywały Anglię w bałaganie czyniąc więcej złego niż dobrego. Nie ma się co dziwić również, że częściej słyszy się o tych mniej przyjemnych skutkach tym bardziej kiedy te stanowią przytłaczającą większość tak jednak każda moneta posiada dwa oblicza - z anomaliami nie jest inaczej. Być może to drugie jest znacznie bardziej skąpe jednak głupio udawać, że nie istnieje. Przynajmniej dla mnie było by to nieco kłopotliwe - z zawodu jestem niezależnym numerologiem. Do tego z kategorii tych optymistycznych - skleiła opuszki obu dłoni - szukanie dziury w całym, całości w dziurach, a więc i czegoś pięknego w anomaliach to takie trochę moje hobby - zdradziła otwarcie zerkając na Lyalla badawczo. Uśmiechnęła się przy tym lekko zaraz popadając w lekką zadumę - W samym lesie lub jego okolicy nie miałam jednak jeszcze okazji się znaleźć. Przeważnie mam trochę mniej wolnego czasu niż bym chciała ale dziś akurat taka okazja, że i w przyjemnym towarzystwie można byłoby się przejść to też żal nie skorzystać - tak to trochę w tym momencie widziała. Całe to dzisiejsze spotkanie było dla niej odskocznią, ucieczką z wieży w której na co dzień tkwiła, od klientów i zadań. Dziś planowała się bawić, zobaczyć coś ciekawego, trochę się rozpieścić. Uśmiechnęła się do Randalla jak najbardziej niewinny złoczyńca którego plan został zdemaskowany. Zakryła usta wachlarzem smukłych palców - Liczę na to, że między innymi z twoim wkładem tak też właśnie będzie, Randall - nie była za bardzo wrażliwa na wyłapywanie ironii, zwłaszcza tej ważonej z dozą. Nie dostrzegała niebezpieczeństwa, a raczej właśnie okazję - Pełnia w walentynki nie trafia się często - szkoda byłoby nie ponapawać się jej romantyczną otoczką, prawda? Przymknęła psotnie jedno oczko.
- Do mnie trafia chyba każdy rodzaj muzyki, lecz jakbym miała wybrać...to chyba będą szanty oraz podobne im folkowe przyśpiewki, melodie - zwłaszcza te irlandzkie mają w sobie dużo życia i jakiejś takiej wesołości. Nie potrafiłabym jednak żadnej z tych melodii zagrać na czymkolwiek, chyba że wybić rytm butem o parkiet lub szklanką o barowy blat - zamilkła czując się nieco nieporadna przy Lyallu, któremu należała się doza podziwu ze względu na umiejętności - Ale rozumiem - to z tą muzyką, z odnajdywaniem w niej spokoju. Moja rodzina prowadzi przybrzeżną kantynę. Zawsze w niej gwarno, zawsze jakiś grajek zejdzie z pokładu, zaszyje się w kącie i gra tak długo jak ma komu. Przeważnie nie ma to za wiele wspólnego z faktycznym spokojem... - zaśmiała się żartobliwie - ...ale jak się tańczy do bólu nóg i śpiewa do utraty tchu to jednak... - to jednak było właśnie to. Nie była pewna czy którykolwiek z panów podzielał jej zdanie lub zdawał sobie sprawę o co jej chodziło ale też nie koniecznie jej zależało na zrozumieniu. Zwyczajnie lubiła i korzystała z możliwości do poćwierkania sobie przy kimś - W każdym razie jakby któryś z was miał ochotę to ja nie zamierzam stawiać oporu przed propozycją pójścia na parkiet - obiecała dodatkowo skoro już byli przy temacie bo w zasadzie nie miałaby nic przeciwko te formie zabawy.
Przyglądała się również relacji między mężczyznami, którzy byli dla siebie braćmi. Kilkukrotnie przeszło jej przez myśl, że było to całkiem urokliwe kiedy to jeden wspierał drugim lub to, że tak bardzo się różnili pomimo wspólnych więzów krwi. Podziękowała za podstawiony trunek nad którym pochyliła się w skupieniu kiedy to zaciskając usta w wąską kreskę dolewała sobie wody do wina coby te rozcieńczyć troszkę. Tak, wiedziała, że pewnie wyrabiała jakąś herezję no ale co zrobić - planowała bawić się do rana. Lyall więc ją zaskoczył. Wlepiła w niego zdezorientowane spojrzenie - Źle się czujesz... ? - wydusiła z siebie chcąc nieporadnie znaleźć wytłumaczenie na całą tą z sytuację. Brakowało jej jednak przekonania toteż z rozchylonymi ustami przeskakiwała ciemnymi tęczówkami między sylwetką jednego, a drugiego.



angel heart | devil mind
Shelta Vane
Shelta Vane
Zawód : Naukowiec
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 https://i.pinimg.com/originals/a8/4a/37/a84a37cf278a89bc1624516ff1f8d801.gif
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6786-nathalie-dluga-budowa#177379 https://www.morsmordre.net/t7019-fiu#184686 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f255-lancashire-stara-latarnia-morska-w-fleetwood https://www.morsmordre.net/t7030-skrytka-bankowa-1707#184954 https://www.morsmordre.net/t7029-shelta-vane
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]25.11.19 17:44
Łatwiej jest tonąć w ludziach, gdy ty sam toniesz. Wydaje mi się, że krzywda się wtedy jakoś tak magicznie rozmywa, koncentrujesz uwagę na innych, poruszasz całkowicie odmienne struny swojej świadomości. Nie zastanawiasz się nad raną rozrywającą wnętrze, a po prostu dryfujesz na płytkiej powierzchni istnienia. Obdarowujesz innych uśmiechem, który nic nie znaczy, wymyślasz najstaranniej maskę na dzisiejszy wieczór, dobierasz pasujące do niej kłamstwa jakimi karmisz rozmówców, udajesz, że nic się nie wydarzyło. Że twoje życie jest najnormalniejsze na świecie - bo tak poniekąd jest. Gdyby odseparować od mojej historii śmierć Betty, miałbym najnudniejszą biografię znaną ludzkości. Ot, typowy gryfon starający się chwytać chwile i kolekcjonować je jak motyle w szklanych gablotach. Idealista marzący o lepszym świecie, dlatego dołączający do jednostek walczących ze złoczyńcami. Banał. Nie ma we mnie nic niezwykłego, nic odkrywczego, nic ekscytującego. Może właśnie z tego powodu staram się, żeby codzienna egzystencja nabierała jakiegoś znaczenia. Może stąd usilna potrzeba adrenaliny krążącej w żyłach; te niekończące się pościgi, inwigilacje, zmiany jakie sam sobie narzucam. W końcu kto normalny po przeszło dziesięciu latach służby zmienia pracę? Na bardziej wymagającą; a właściwie idzie na kurs bez gwarancji, że go przejdzie? Ja. Szalony Randall wymyślający najbardziej dziwaczne spędzanie czasu - jak na przykład zaciągnięcie brata na podwójną randkę w ciemno. Ja to jeszcze ja, ale on? Przecież doskonale znam jego poglądy, właściwie to nie wierzyłem ani przez chwilę, że da się namówić na ten wyskok. Jednak mi zaufał, do tej pory nie wiem dlaczego. Powinien przez te trzydzieści lat życia wiedzieć, że moje pomysły rzadko kończą się dobrze. Jestem mu wdzięczny za ten kredyt zaufania, stąd kiedy spotkanie przebiega w całkiem umiarkowanie przyjemnej atmosferze tracę czujność. Wydaje mi się, że dotrwa do końca, może nawet zainteresuje się jedną z dam? Och, słodka naiwności. Niby wiem, tak, to jeszcze nie ten etap, ale ile można czekać na zagojenie się ran? Na nadzieję, że Lyall sam wygrzebie się z tego dołu, w który wpadł? Przecież nie mogę go tak zostawić i patrzeć jak umiera w samotności. W poczuciu rozgoryczenia, żałoby. Nie tego dla niego chcę. Zwłaszcza, że wiem, że potrafił być kiedyś szczęśliwy. Chyba zbyt mocno trzymam się tamtych czasów - zaś wrodzony upór nie pozwala mi odpuścić. Prawdopodobnie tak zachowuje się zdesperowany człowiek, któremu skrupulatnie usuwa się grunt pod nogami. Który chciałby wszystko naprawić, ale nie wie jak. Zaczyna wątpić, że to w ogóle możliwe, ale boi się zaakceptować ten fakt. Boi się poddać. Bo dotąd zawsze walczył, nawet jeżeli ta cecha nie narodziła się w nim od razu, a raczej została wykształcona na przestrzeni doświadczeń. A najgorsze, że jednocześnie próbuje ukryć te wszystkie uczucia pod całunem czarującego uśmiechu.
Naturalnie, że słucham Shelly. Uważnie. Nie jestem przyzwyczajony do tego, że ktoś jest większą gadułą ode mnie, więc na początku jeszcze otwieram usta chcąc coś wtrącić, ale szybko je zamykam. Zerkam z ukosa na brata i widzę, że on wcale nie jest pochłonięty kolejnymi opowieściami. Jest za to nerwowy, zniecierpliwiony; w innym świecie. - Och, czyli lubisz te wszystkie skomplikowane cyferki, nigdy za nimi nie nadążałem - przyznaję głupio, ale kiedy orientuję się, że jawnie przyznałem się do swojej niewiedzy, jest już za późno. Staram się zignorować samego siebie. - Dalej nie wiem czy to dobry pomysł… - wzdycham nieco teatralnie, zezując na coraz mocniej spoconego bliźniaka. Nie powiem im, że to brygadzista, powinien sam to wyznać jeśli chciał. Ale skoro tego nie zrobił pomimo tematu spaceru podczas pełni to co ja mogę. - E tam, muzyka powinna bawić, wystarczająco dużo smutku jest dookoła - wtrącam swoje trzy knuty, bo jakże inaczej. Problem polega na tym, że nie umiem sobie radzić ze smutkiem, bólem, strachem. Lyall z kolei wsiąknął w nie zbyt mocno, więc liczyłem poniekąd na zmianę scenerii. Na to, że zdoła opuścić mroki duszy chociażby na chwilę, ale szybko okazuje się, że to niemożliwe. - Tak, właśnie, to dobry pomysł… - przytakuję na propozycję tańca, jednak wtedy drugi z Lupinów wystrzela jak fajerwerki w Nowy Rok i bierze nogi za pas. Mrugam intensywnie, początkowo zdziwiony, później sam wstaję jak jakiś wariat. - Uhm, pogadam z nim - przepraszam obie panie, po czym przepycham się przez tłum, doganiając brata już za drzwiami. - Stary, co ty robisz? Co cię ugryzło? - pytam zdziwiony, ale nie zły. Próbuję zrozumieć. - Wiesz, jak ci przeszkadza paplanina Shelty to zaproszę ją na parkiet i ten, pomilczycie sobie z Marcelą czy coś. - Nie wiem, to tylko jeden z tysiąca pomysłów jaki przychodzi mi do głowy.


I don't know
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke

Randall Lupin
Randall Lupin
Zawód : były policjant, kurs aurorski zawieszony
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7038-randall-lupin#185370 https://www.morsmordre.net/t7047-horatio#185742 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f259-hawley-s-corner-67 https://www.morsmordre.net/t7051-skrytka-bankowa-nr-1738#185748 https://www.morsmordre.net/t7050-randall-lupin#185746
Re: Piwniczny Klub Jazzowy [odnośnik]25.11.19 21:05
To wszystko było nie tak. On w tym miejscu. On w gronie ludzi. On siedzący podczas pełni na randce. On próbujący grać normalnego obywatela. Czuł się i był oszustem w całej tej sytuacji, bo nie był szczery na żadnej z tych płaszczyzn. Wszystko go przygniatało i dominowało nad nim w sposób, który powodował nacisk, którego nie umiał rozładować. Początkowo próbował zatracić się w muzyce, jednak musiał również przysłuchiwać się rozmowie oraz być jej częścią, dlatego nie miało to racji bytu. Ludzie przechodzący obok, przepychający się, szturchający go powodowali jedynie najeżenie wszelkich zmysłów brygadzisty. Odzwyczaił się od takiej bliskości, a szczególnie od tego, by być w centrum uwagi. W końcu tuż przed nim od kilkunastu minut znajdowały się dwie przedstawicielki płci przeciwnej i chociaż jedna w mniejszym stopniu się na nim skupiała, i tak było to dla niego za dużo. To wszystko było w końcu nie tak... - To chyba niezbyt bezpieczne. Szczególnie dla kobiety - odezwał się już całkowicie rozproszony, słysząc odpowiedź Shelty. Nie zamierzał jej pouczać, ale to, co słyszał o anomaliach, było czystym szaleństwem, a jeśli ktoś jej postury i płci szedł w to dobrowolnie, można było go nazwać desperatem albo brawurowcem. Poniekąd on sam był w końcu pierwszym z nich. Biegnącym za marchewką osłem, który chciał tylko zdobyć swój cel, nie patrząc pod nogi. Nie odezwał się już na wspomnienie o pełni oraz walentynkach tylko zacisnął pod stołem pięści. I chociaż chciał, nie potrafił się już skupić na reszcie słów, które padały przy ich stoliku. Nie był w stanie się tam odnaleźć, czując jedynie rosnący niepokój i chęć ucieczki. Był tam bardzo nie na swoim miejscu, bo Lyall nie miał poukładanego życia. Zamykało się ono jedynie w kategorii rozwoju jego poszukiwań. Nic nie było pewnego prócz tego jednego punktu. Prócz jego uporu i świadomości, że właśnie to było celem. Nic innego. Zaniedbał relacje rodzinne, przekładając ponad nie długoletni pościg za duchem. Duchem, którego trop się nie urywał, a Lupin wiedział, że był coraz bliżej i nieważne jak długo miał to jeszcze robić — zamierzał spędzić resztę życia właśnie na tym. Nie było tam miejsca dla kogoś jeszcze. Dla czegoś, co przypominało normalne funkcjonowanie. On był dysfunkcyjną jednostką i myślenie o tym, że nadawał się na powrót do społeczeństwa było żałosne. To, co robił, takie właśnie było.
Dlatego poderwał się od stolika, rzucając jakimś tekstem na koniec i odszedł. Chciał stamtąd wyjść. Nie szukał usprawiedliwienia, bo to było z góry skazane na porażkę. Podobnie zresztą jak on. Nie powinien się tam w ogóle pokazywać. Sądził, że będzie w stanie, ale wcale tak nie było. Gdy znalazł się na zewnątrz, odetchnął ciężko i dopiero po chwili zrozumiał, że jego zmysły dosłownie szalały. Zupełnie jakby ktoś umieścił go we wnętrzu dzwonu i zaczął nim bić bez ustanku. Niemal boleśnie. Dlatego drgnął, gdy poczuł dotyk braterskiej dłoni na ramieniu. Przez chwilę patrzył nieprzytomnym spojrzeniem na Randalla, by dopiero po kilku sekundach zrozumieć to, co do niego mówił. - Nie, to nie tak - zaprzeczył od razu. Jak żałośnie miało wybrzmieć to, że nie chodziło o tamte czarownice, ale o niego? Ale tak właśnie było. Obie wydawały się sympatyczne i pewnie gdyby nie okoliczności czy jego problem z samym sobą, cała sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. - Ostatni raz... - zaczął, chociaż nie miał pojęcia, jak ubrać w słowa to, co siedziało mu w głowie. Było tego tak wiele, a jego stan umysłu wcale nie pomagał. - Nie chcę tego robić. Chcę tylko pójść do pracy. - Chcę tylko znów polować, nie przeszło mu przez gardło, ale Randall musiał wiedzieć i bez tego. Musiał wiedzieć, że jego brat był po prostu popieprzony do granic możliwości i nic nie mogło tego naprawić. Czy to nie było surrealistyczne i żałosne? Że wśród stworzeń, które nienawidził całym sobą, czuł się najodpowiedniej? Że tylko z daleka od ludzi znajdował coś, co można było w jego kategoriach nazwać spokojem? Bo tylko ryzykując życiem, w jakikolwiek sposób mógł spłacać dług nie do spłacenia. Patrząc na brata i błagając go o to, zdawał sobie sprawę, że nie uniknie w końcu rozmowy o tym, ale nie dzisiaj, nie tutaj. Mieli wszak wiele do nadrobienia, a to było jedną z tych rzeczy.

|zt


i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
Lyall Lupin
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7715-lyall-lupin#213633 https://www.morsmordre.net/t7739-lyallowa-poczta#214472 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f144-dolina-godryka-old-place-91 https://www.morsmordre.net/t7727-skrytka-bankowa-nr-1851#214132 https://www.morsmordre.net/t7738-lyall-lupin#214470

Strona 7 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 6, 7, 8, 9, 10, 11  Next

Piwniczny Klub Jazzowy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach