Kino "Odeon"
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Kino "Odeon"
Wielki ekran, sławne postaci, dźwięki z najnowocześniejszych głośników - to wszystko zdecydowanie wynagradza fakt, że za biletami niejednokrotnie trzeba odstać trochę w kolejce do kas. Codziennie odbywa się kilka projekcji najnowszych filmów, jednak w tygodniu od czasu do czasu zdarzają się także wieczory ze starszymi filmami, lub seanse tematyczne.
Pomieszczenie jest dość spore, wygodne fotele ustawione są na pochylni, żeby nawet z tylnych miejsc można było widzieć wielki ekran. Szczególnie w weekendy jest tu dużo osób, trudno o momenty w których sala świeciłaby pustkami.
Pomieszczenie jest dość spore, wygodne fotele ustawione są na pochylni, żeby nawet z tylnych miejsc można było widzieć wielki ekran. Szczególnie w weekendy jest tu dużo osób, trudno o momenty w których sala świeciłaby pustkami.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:54, w całości zmieniany 2 razy
15.08.1956r
Miał zakaz chodzenia w takie miejsca, jednak dzisiaj jakikolwiek zakaz mało go obchodził. Nie tylko dlatego, że w urodziny wolno przecież więcej, ale też przez fakt, że Oscar był zwyczajnie zły na osobę która stawia mu zakazy. Może nawet mimo tego, że nie jest wcale pewien, czy ma ku temu podstawy. A może po prostu się martwi - nie ważne. Nawet o tym nie rozmawiali - Foxa nie było z rana, Oscar w świetnym humorze jadł śniadanie. Miał zamiar pójść do dziadków - to też oczywiście było zabronione bez dorosłego czarodzieja, ale czego Lis nie widzi to go w kitę nie boli czy cośtam. Przy śniadaniu przeglądał jednak leniwie gazetę - bez większego zainteresowania przerzucał tytuły i zdjęcia, aż nie dotarł do jednego, na którym nie mógł się nie zatrzymać.
I w jednej chwili jakoś tak przestał myśleć o czekoladowym torcie który na pewno właśnie robi dla niego babcia, czy o prezentach jakie niewątpliwie dostanie. Czytał jakby zmrożony, choć przecież wszystkie znaki na niebie i ziemi już dawno wspominały, że... jest źle.
Nie do końca rozumiał termin "stan wojenny", nie był pewien czy rozumie go dobrze, wiedział jednak czym jest wojna. Opowieści dziadka były żywe - odległe, cudownie odległe, jednak żywe w wyobraźni młodego chłopca na tyle, że wciąż myślał właśnie o tym.
Z Normanem miał się spotkać w mugolskim kinie, mieli iść na jakiś kolejny film z Jamesem Deanem, choć Oscar zdecydowanie wolałby na coś z Grace Kelly - z dość oczywistych przyczyn był jej fanem zdecydowanie bardziej niż jego. On jednak grał w filmach z fajnymi autami, było w nich jakoś więcej akcji i tak dalej a w filmach z Kelly jakoś tak za dużo romansu było. No i od kiedy Dean umarł, jakoś tak częściej go puszczali.
Trochę makabryczne w sumie.
Zamachał do przyjaciela, kiedy ten zamajaczył mu na horyzoncie. W sumie to Norman był teraz chodzącym zagrożeniem, jak w sumie każdy mugol. To też nie wprawiało Oscara w dobry nastrój i na widok przyjaciela jakoś trudniej było mu się wesoło szczerzyć. Nie tyle z lęku - choć jasne, że się bał, jak zawsze kiedy nie rozumiał nic z tego co działo się dookoła - co zwyczajnego zmartwienia. Do dziadków też tak na prawdę bał się iść, bo co jeśli piekarnik postanowił napaść na babcię przy robieniu tortu albo noże uznały, że czas na magiczną masakrę?
- Ahoj. - w sumie to był ciekaw, czy odpalą im seans. Tłumów nie było i w sumie to Oscar się dziwił, że w ogóle kino działa w całym tym chaosie. - Nie miałem drobniaków więc wykupiłem od razu całe kino, wiesz.
Uśmiechnął się trochę blado, wychodząc na chwilę z roli wystraszonego dzieciaka, czy rycerza, a wchodząc w rolę bogacza który nie schyla się po kwotę mniejszą niż dwieście funtów.
- Więc chyba czeka nas prywatny seans.
Bo cała reszta mugolskiego świata właśnie płonie i wybucha.
Miał zakaz chodzenia w takie miejsca, jednak dzisiaj jakikolwiek zakaz mało go obchodził. Nie tylko dlatego, że w urodziny wolno przecież więcej, ale też przez fakt, że Oscar był zwyczajnie zły na osobę która stawia mu zakazy. Może nawet mimo tego, że nie jest wcale pewien, czy ma ku temu podstawy. A może po prostu się martwi - nie ważne. Nawet o tym nie rozmawiali - Foxa nie było z rana, Oscar w świetnym humorze jadł śniadanie. Miał zamiar pójść do dziadków - to też oczywiście było zabronione bez dorosłego czarodzieja, ale czego Lis nie widzi to go w kitę nie boli czy cośtam. Przy śniadaniu przeglądał jednak leniwie gazetę - bez większego zainteresowania przerzucał tytuły i zdjęcia, aż nie dotarł do jednego, na którym nie mógł się nie zatrzymać.
I w jednej chwili jakoś tak przestał myśleć o czekoladowym torcie który na pewno właśnie robi dla niego babcia, czy o prezentach jakie niewątpliwie dostanie. Czytał jakby zmrożony, choć przecież wszystkie znaki na niebie i ziemi już dawno wspominały, że... jest źle.
Nie do końca rozumiał termin "stan wojenny", nie był pewien czy rozumie go dobrze, wiedział jednak czym jest wojna. Opowieści dziadka były żywe - odległe, cudownie odległe, jednak żywe w wyobraźni młodego chłopca na tyle, że wciąż myślał właśnie o tym.
Z Normanem miał się spotkać w mugolskim kinie, mieli iść na jakiś kolejny film z Jamesem Deanem, choć Oscar zdecydowanie wolałby na coś z Grace Kelly - z dość oczywistych przyczyn był jej fanem zdecydowanie bardziej niż jego. On jednak grał w filmach z fajnymi autami, było w nich jakoś więcej akcji i tak dalej a w filmach z Kelly jakoś tak za dużo romansu było. No i od kiedy Dean umarł, jakoś tak częściej go puszczali.
Trochę makabryczne w sumie.
Zamachał do przyjaciela, kiedy ten zamajaczył mu na horyzoncie. W sumie to Norman był teraz chodzącym zagrożeniem, jak w sumie każdy mugol. To też nie wprawiało Oscara w dobry nastrój i na widok przyjaciela jakoś trudniej było mu się wesoło szczerzyć. Nie tyle z lęku - choć jasne, że się bał, jak zawsze kiedy nie rozumiał nic z tego co działo się dookoła - co zwyczajnego zmartwienia. Do dziadków też tak na prawdę bał się iść, bo co jeśli piekarnik postanowił napaść na babcię przy robieniu tortu albo noże uznały, że czas na magiczną masakrę?
- Ahoj. - w sumie to był ciekaw, czy odpalą im seans. Tłumów nie było i w sumie to Oscar się dziwił, że w ogóle kino działa w całym tym chaosie. - Nie miałem drobniaków więc wykupiłem od razu całe kino, wiesz.
Uśmiechnął się trochę blado, wychodząc na chwilę z roli wystraszonego dzieciaka, czy rycerza, a wchodząc w rolę bogacza który nie schyla się po kwotę mniejszą niż dwieście funtów.
- Więc chyba czeka nas prywatny seans.
Bo cała reszta mugolskiego świata właśnie płonie i wybucha.
Wielkiej awarii kominków nie udało się za sabotować wakacyjnych planów Normana. Ten i tak, każdą letnia przerwę od szkoły spędzał w mieście w którym to żył wraz z mamą. Trochę upierdliwe stało się przemieszczanie nie tylko między jego mugolską, a magiczną stroną tylko tak całkiem ogólnie - jakiekolwiek. Niemagiczna komunikacja miejska jednak jakoś dawała radę. Norman właśnie wysiadł na najbliższym kina przystanku. Gdzieś wysoko, ponad jego głową dało się dostrzec gawrona, który przez całą drogę skrupulatnie śledził młodego Rinehearta. Lot skończył na bliskiej kina lampie. Przekrzywił łeb wlepiając swoje spojrzenie w Normana, który był już na przeciw swojego przyjaciela widzianego już wcześniej z oddali.
- Agrr... - odpowiedział na powitanie pieczętując z nim iście piracki uścisk dłoni. Kąciki ust uniosły się w nieco przygaszonej radości. Może nawet poniekąd nieśmiałej, lecz wciąż życzliwej i szczerej. Był to na swój sposób specjalny dzień i nie chodziło tu tylko o stan wojenny. Nie można było o tym zapominać - Chodźmy, wypełnijmy ten rybi gościniec - sparafrazował Homera zerkając na budynek kina. Takie porównanie wydało mu się bowiem całkiem zabawne i klimatyczne w kontekście piratów. Oczywiście Norman z przezorności trzymał dystans metra od przyjaciela nie chcąc potraktować go przypadkowo jakimś wstrząsem - Dobrze sobie czasem fundować małe przyjemności - zgodził się z nowobogacką postawą Oscara - Chodźmy teraz po tą dla ciała! - zaproponował z chęcią podchodząc do stoiska z kinowymi przekąskami. Zakupił dużą porcję popcornu. Nie mógł się zdecydować czy woli słony czy maślany więc wybrał coś pomiędzy - słony karmel.
- Po filmie wybierasz się do dziadków czy do tego całego Fredericka? - to było wbrew pozorom bardzo znaczące pytanie.
- Agrr... - odpowiedział na powitanie pieczętując z nim iście piracki uścisk dłoni. Kąciki ust uniosły się w nieco przygaszonej radości. Może nawet poniekąd nieśmiałej, lecz wciąż życzliwej i szczerej. Był to na swój sposób specjalny dzień i nie chodziło tu tylko o stan wojenny. Nie można było o tym zapominać - Chodźmy, wypełnijmy ten rybi gościniec - sparafrazował Homera zerkając na budynek kina. Takie porównanie wydało mu się bowiem całkiem zabawne i klimatyczne w kontekście piratów. Oczywiście Norman z przezorności trzymał dystans metra od przyjaciela nie chcąc potraktować go przypadkowo jakimś wstrząsem - Dobrze sobie czasem fundować małe przyjemności - zgodził się z nowobogacką postawą Oscara - Chodźmy teraz po tą dla ciała! - zaproponował z chęcią podchodząc do stoiska z kinowymi przekąskami. Zakupił dużą porcję popcornu. Nie mógł się zdecydować czy woli słony czy maślany więc wybrał coś pomiędzy - słony karmel.
- Po filmie wybierasz się do dziadków czy do tego całego Fredericka? - to było wbrew pozorom bardzo znaczące pytanie.
Gość
Gość
The member 'Norman Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
- Tak sądziłem, że taki drobiazg będzie na miejscu. - wzruszył ramionami niby to obojętnie, bo przecież co to dla niego wykupić całą salę kinową.
- Załatwione. - uśmiechnął się pod nosem, także ruszając do przekąsek. Chłopak za ladą wydawał się zaskoczony tym, że ktoś odwiedza to miejsce. Oscar wziął maślany popcorn, który od wieków był jego ulubioną przekąską do filmów i miał zamiar wyjadać Normanowi karmelowy, oto najlepszy urok brania dwóch różnych rzeczy. Objedzą się nimi, ale hej, ma urodziny, wolno mu!
Najlepsza wymówka świata.
- Dawno nie widziałem dziadków, a babcia na bank zrobi tort czekoladowy. - stwierdził, starając się brzmieć entuzjastycznie i po prostu grać. Nic złego się nie dzieje, babcia i dziadek wcale nie są chodzącymi bombami, jego najlepszy kumpel nią nie jest, koleś który sprzedawał im właśnie popcorn też nie zagraża sobie i innym, nie zaczyna się cholerna wojna, jego ojciec nie uczy się właśnie rzucania zaklęć niewybaczalnych.
Ruszył do przodu, zupełnie jakby ktokolwiek ścigał się z nimi o zajęcie miejsca i wskoczył na siedzenie najbardziej z tyłu, na samym środku.
- Idziesz ze mną? Tylko będzie trzeba zajść po Orloka, zostawiłem go w domu. - dodał po chwili, nie siląc się na ściszanie głosu kiedy film się rozpoczął. I tak byli tutaj sami, nie musi się przejmować, że komuś przeszkadzają w seansie.
Pies mało kiedy zostawał w domu kiedy Oscar wracał na wakacje, duży kundel towarzyszył mu prawie zawsze. Nie ważne czy Reid szedł akurat do teatru dziadków, nad jezioro, na spacer, do kumpla czy gdziekolwiek, jakoś tak trzynastolatek przywykł do swojego czworonożnego przyjaciela i ten był zawsze szalenie niezadowolony kiedy zostawiano go w domu. Dzisiaj też łaził mu pod nogami i po psiemu marudził widząc, że Reid się zbiera, a jemu obroży nie zakłada.
Póki co jednak chłopak patrzył na kolejne przedstawiane postaci, młodego buntownika który ma problemy z prawem, oczywiście jakąś dziewczynę, chłopaka w nowym mieście który usiłuje znaleźć przyjaciół i tak dalej. W sumie to nie podobał mu się główny bohater.
- Załatwione. - uśmiechnął się pod nosem, także ruszając do przekąsek. Chłopak za ladą wydawał się zaskoczony tym, że ktoś odwiedza to miejsce. Oscar wziął maślany popcorn, który od wieków był jego ulubioną przekąską do filmów i miał zamiar wyjadać Normanowi karmelowy, oto najlepszy urok brania dwóch różnych rzeczy. Objedzą się nimi, ale hej, ma urodziny, wolno mu!
Najlepsza wymówka świata.
- Dawno nie widziałem dziadków, a babcia na bank zrobi tort czekoladowy. - stwierdził, starając się brzmieć entuzjastycznie i po prostu grać. Nic złego się nie dzieje, babcia i dziadek wcale nie są chodzącymi bombami, jego najlepszy kumpel nią nie jest, koleś który sprzedawał im właśnie popcorn też nie zagraża sobie i innym, nie zaczyna się cholerna wojna, jego ojciec nie uczy się właśnie rzucania zaklęć niewybaczalnych.
Ruszył do przodu, zupełnie jakby ktokolwiek ścigał się z nimi o zajęcie miejsca i wskoczył na siedzenie najbardziej z tyłu, na samym środku.
- Idziesz ze mną? Tylko będzie trzeba zajść po Orloka, zostawiłem go w domu. - dodał po chwili, nie siląc się na ściszanie głosu kiedy film się rozpoczął. I tak byli tutaj sami, nie musi się przejmować, że komuś przeszkadzają w seansie.
Pies mało kiedy zostawał w domu kiedy Oscar wracał na wakacje, duży kundel towarzyszył mu prawie zawsze. Nie ważne czy Reid szedł akurat do teatru dziadków, nad jezioro, na spacer, do kumpla czy gdziekolwiek, jakoś tak trzynastolatek przywykł do swojego czworonożnego przyjaciela i ten był zawsze szalenie niezadowolony kiedy zostawiano go w domu. Dzisiaj też łaził mu pod nogami i po psiemu marudził widząc, że Reid się zbiera, a jemu obroży nie zakłada.
Póki co jednak chłopak patrzył na kolejne przedstawiane postaci, młodego buntownika który ma problemy z prawem, oczywiście jakąś dziewczynę, chłopaka w nowym mieście który usiłuje znaleźć przyjaciół i tak dalej. W sumie to nie podobał mu się główny bohater.
/28 listopada
Spotkanie Zakonu prócz nowych dość niepokojących wieści przyniosło także nowe zadania wymagające prędkiej interwencji. Lucinda po ostatniej misji była nastawiona dość pozytywnie jak na samą siebie. W końcu współpraca nie należała do jej koników – o wiele lepiej radziła sobie w pojedynkę po prostu robiąc to co do czego została pokierowana nie musząc jeszcze analizować działań innych. To co udało im się osiągnąć w Holandii pozwoliło Lucindzie na docenienie obecności drugiej osoby. Wbrew wszystkiemu nie należało to do najprostszych zadań, kiedy przez całe życie człowiek uparcie chce wszystkim udowodnić, że potrafi sam bez łaski innych osób.
Towarzyszkę swojej misji Lucinda poznała na pierwszym spotkaniu Zakonu. Później także kiedy ta pomogła jej zapanować nad skutkami ubocznymi jej choroby. Może nie znały się bardzo dobrze, ale zawsze łatwiej było widzieć obok znajomą twarz.
Pojawienie się czarnomagicznej burzy nad Londynem wcale nie zaskoczyło Lucindy. Wręcz przeciwnie. Czego innego mogli się spodziewać po tym co ostatnio się wydarzyło? Czy to nie było następstwo tego całego cierpienia, złości i śmierci, która zawisła nad ich głowami? Nie potrafiłaby znaleźć na to innego wytłumaczenia. Wszystko co się działo było rezultatem tego co już zdążyli przeżyć.
Kobiety postanowiły nie kombinować zbytnio ze środkiem transportu. Lucinda miała wrażenie, że im prostsze wybory tym większe prawdopodobieństwo, że uda się bez większych problemów. To myślenie wielkościowe bardzo często wprowadzało ludzi w kłopoty. Każdy chciał więcej i bardziej zamiast czasami odpuścić i postawić po prostu na to co skuteczne. Wsiadając do Błędnego Rycerza postanowiły zachować szczególną ostrożność. Podany przewoźnikowi adres oczywiście różnił się od ich docelowego, ale pokonanie ostatnich kilku ulic piechotą nie stanowiło przecież aż tak wielkiego poświęcenia. Najważniejsze było by nie ściągnąć na siebie zbytniej uwagi. Nawet mugolski Londyn bywał niebezpieczny kiedy na chwile straciło się czujność. Podczas takich zadań raczej była to rzecz niezbędna.
Kiedy udało się w końcu kobietom dotrzeć do miejsca docelowego ich misji Lucinda była zaskoczona. Owszem wiedziała co je tutaj czeka, ale jednak nie do końca spodziewała się zobaczyć jak magia buntuje się niszcząc niczego nieświadomy świat mugoli. Lucinda zrobiła już krok w stronę kina kiedy jej wzrok przykuła poruszająca się jak żywa kamienica. Ta także siała spustoszenie i wymagała ich interwencji. - Co robimy? - zapytała stojącą obok blondynkę. Czy rozdzielenie się było dobrym pomysłem? Co jeśli ani jednej ani drugiej się nie powiedzie? - Oba miejsca są okropnie niebezpieczne – dodała jeszcze spoglądając jak kamienica próbuje po raz kolejny zaatakować spanikowanego człowieka. Chciałaby móc podjąć decyzje, która pozwoliłaby na rozwiązanie każdego z problemów, ale miała świadomość tego, że kiedy chcesz zrobić wszystko naraz to tak naprawdę nie robisz nic.
Spotkanie Zakonu prócz nowych dość niepokojących wieści przyniosło także nowe zadania wymagające prędkiej interwencji. Lucinda po ostatniej misji była nastawiona dość pozytywnie jak na samą siebie. W końcu współpraca nie należała do jej koników – o wiele lepiej radziła sobie w pojedynkę po prostu robiąc to co do czego została pokierowana nie musząc jeszcze analizować działań innych. To co udało im się osiągnąć w Holandii pozwoliło Lucindzie na docenienie obecności drugiej osoby. Wbrew wszystkiemu nie należało to do najprostszych zadań, kiedy przez całe życie człowiek uparcie chce wszystkim udowodnić, że potrafi sam bez łaski innych osób.
Towarzyszkę swojej misji Lucinda poznała na pierwszym spotkaniu Zakonu. Później także kiedy ta pomogła jej zapanować nad skutkami ubocznymi jej choroby. Może nie znały się bardzo dobrze, ale zawsze łatwiej było widzieć obok znajomą twarz.
Pojawienie się czarnomagicznej burzy nad Londynem wcale nie zaskoczyło Lucindy. Wręcz przeciwnie. Czego innego mogli się spodziewać po tym co ostatnio się wydarzyło? Czy to nie było następstwo tego całego cierpienia, złości i śmierci, która zawisła nad ich głowami? Nie potrafiłaby znaleźć na to innego wytłumaczenia. Wszystko co się działo było rezultatem tego co już zdążyli przeżyć.
Kobiety postanowiły nie kombinować zbytnio ze środkiem transportu. Lucinda miała wrażenie, że im prostsze wybory tym większe prawdopodobieństwo, że uda się bez większych problemów. To myślenie wielkościowe bardzo często wprowadzało ludzi w kłopoty. Każdy chciał więcej i bardziej zamiast czasami odpuścić i postawić po prostu na to co skuteczne. Wsiadając do Błędnego Rycerza postanowiły zachować szczególną ostrożność. Podany przewoźnikowi adres oczywiście różnił się od ich docelowego, ale pokonanie ostatnich kilku ulic piechotą nie stanowiło przecież aż tak wielkiego poświęcenia. Najważniejsze było by nie ściągnąć na siebie zbytniej uwagi. Nawet mugolski Londyn bywał niebezpieczny kiedy na chwile straciło się czujność. Podczas takich zadań raczej była to rzecz niezbędna.
Kiedy udało się w końcu kobietom dotrzeć do miejsca docelowego ich misji Lucinda była zaskoczona. Owszem wiedziała co je tutaj czeka, ale jednak nie do końca spodziewała się zobaczyć jak magia buntuje się niszcząc niczego nieświadomy świat mugoli. Lucinda zrobiła już krok w stronę kina kiedy jej wzrok przykuła poruszająca się jak żywa kamienica. Ta także siała spustoszenie i wymagała ich interwencji. - Co robimy? - zapytała stojącą obok blondynkę. Czy rozdzielenie się było dobrym pomysłem? Co jeśli ani jednej ani drugiej się nie powiedzie? - Oba miejsca są okropnie niebezpieczne – dodała jeszcze spoglądając jak kamienica próbuje po raz kolejny zaatakować spanikowanego człowieka. Chciałaby móc podjąć decyzje, która pozwoliłaby na rozwiązanie każdego z problemów, ale miała świadomość tego, że kiedy chcesz zrobić wszystko naraz to tak naprawdę nie robisz nic.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
| 28.11
Wszystko, co się działo, budziło w Charlie coraz większy niepokój. Anomalie, zamiast łagodnieć, stawały się coraz silniejsze. Również pogoda zdawała się sprzysięgać przeciwko nim. Od początku listopada nad krajem szalała burza, której często towarzyszyły ulewne deszcze zmieniające ulice w potoki. Ołowianoszare chmury z porażającą regularnością były przecinane zygzakami błyskawic, i wszyscy już dawno przestali się łudzić, że to naturalne zjawisko. To anomalie, była o tym przekonana.
Charlie zdecydowanie najlepiej czuła się w alchemicznej pracowni, pochylając się nad kociołkiem lub jakąś naukową księgą. To był jej żywioł, ganianie za niebezpieczeństwami – nie. Pod tym względem była przeciwieństwem Lucindy, zawsze lepiej czując się w spokojnych, bezpiecznych okolicznościach. Nie lubiła ryzyka i nie należała do najdzielniejszych osób na świecie, ale każdy Zakonnik był potrzebny, żeby pomóc uporać się z tym chaosem. Nawet alchemiczka musiała czasem odejść od kociołka i chwycić różdżkę w dłoń, choć miała nadzieję, że jej użycie nie będzie konieczne, że nie napotkają żadnego niepowołanego towarzystwa. O ile nad kociołkiem czuła się pewnie, bo z miesiąca na miesiąc jej możliwości rosły, tak w innych okolicznościach tej pewności jej brakowało. Po październikowej misji oraz zmierzeniu się z paroma anomaliami miała w sobie nieco więcej odwagi, była bardziej przygotowana, ale nadal czuła tlący się gdzieś w środku niepokój, gdy udawała się na miejsce spotkania z Lucindą. Łamaczką klątw jak jej siostra, która zaginęła ponad miesiąc temu i nie dawała znaku życia. Na myśl o Verze coś ścisnęło ją w środku, ale to także przez wzgląd na nią tu dziś była.
W ramach ostrożności wysiadły z Błędnego Rycerza odpowiednio wcześniej, by nikt nie wiedział, dokąd dokładnie się wybierały. Resztę drogi mogły pokonać pieszo, mimo deszczu siekącego z nieba wytrwale brnąc przed siebie. W obliczu wydarzeń minionych miesięcy Charlie doskonale rozumiała potrzebę dyskrecji i ostrożności, sama czasem zaczęła być przewrażliwiona i częściej niż kiedyś zastanawiać się nad tym, kto z mijanych na co dzień ludzi może przynależeć do przeciwnej strony konfliktu. Nie mogła być już tak naiwna i ufna jak kiedyś.
- Wzięłam dla ciebie kilka eliksirów – odezwała się cicho, kiedy już wysiadły. Dyskretnie przekazała Lucindzie parę fiolek i upewniła się, czy te, które wzięła dla siebie, także znajdują się w torbie. – Mam nadzieję, że nie będą potrzebne, ale wiesz, na wszelki wypadek...
Poprawiła kaptur długiego przeciwdeszczowego płaszcza, upewniając się, że nie wystaje spod niego długi blond warkocz i że jego górny brzeg rzuca cień na jej bladą twarz. Jej ubrania były na tyle zwyczajne, że nawet na mugolskiej ulicy nie rzucały się zbytnio w oczy. Wszyscy nieliczni przechodnie byli okutani w mające ich chronić przed deszczem okrycia i przemykali chyłkiem. Nikt nie chciał przebywać zbyt długo na zewnątrz w taką pogodę.
- To straszne, co się dzieje – szepnęła, wiedząc jednocześnie, że powoli zbliżały się do celu, do mugolskiego kina, cokolwiek to było, a które zdawało się przyciągać do siebie pioruny, co oznaczało, że pewnie w środku znajdowało się siedlisko jakiejś anomalii.
Kiedy tam dotarły, mogły zobaczyć na własne oczy, jak jeden z piorunów prawie trafił przemykającego na drugą stronę ulicy mugola. Zanim weszły do częściowo zalanego budynku mogły zobaczyć jeszcze coś – gęste zarośla oplatające znajdującą się jakieś sto metrów dalej kamienicę ożyły, stanowiąc zagrożenie dla otoczenia.
Decyzja była bardzo trudna, ale Charlie mierzyła siły na zamiary. Zdawała sobie sprawę, że choć była coraz lepszą alchemiczką, w dziedzinach wymagających czarów już sobie tak dobrze nie radziła, zwłaszcza z urokami. Zakonnicy nie na darmo chodzili na anomalie i misje w parach – gdyby jedno zawiodło, drugie mogło mu pomóc i dokończyć zadanie. Może gdyby była gwardzistką lub utalentowanym aurorem decyzja byłaby prostsza, miałaby wtedy dość sił, by wyjść na przeciw zagrożeniu samotnie – ale wiedziała, że może nie podołać. Co, jeśli przez rozdzielenie się i rozproszenie swoich sił obie poniosą porażkę, może nawet któraś zostanie ranna i obok nie będzie nikogo, kto mógłby pomóc?
Jako rozsądna była Krukonka wiedziała, że brawura nie zawsze popłaca i często przynosi zgubę.
- Mogłybyśmy się rozdzielić, ale... boję się, że jak się rozproszymy, nie uda nam się ocalić żadnego z tych miejsc – przemówiła z wahaniem, czując gulę w gardle. – Nie wiemy, jakie zagrożenia czają się w środku. To anomalie, a z nimi nigdy nie ma żartów. Musimy mierzyć siłę na zamiary i podjąć tą trudną decyzję – spojrzała na nią. Nie była pewna, jak dobrą czarownicą była Lucinda, ale podejrzewała, że lepszą od niej. Łamacze klątw zawsze byli dobrzy w białej magii, tak jak jej siostra. Tyle że Very to nie ocaliło. Ze swojego ostatniego zadania już nie wróciła i Charlie nawet nie wiedziała, czy żyła.
- Co ty byś zrobiła, Lucindo? – zapytała nagle, nie chcąc ponosić całego ciężaru odpowiedzialności, i tak czuła się wystarczająco źle z tym, że w ogóle musiały wybierać, oba miejsca stanowiły zagrożenie, oba powinny zostać sprawdzone i okiełznane, ale to do kina je przysłano, to o tym miejscu mówiono. Gdyby tylko miały pewność, że im się powiedzie, mogłyby się rozdzielić, ale równie dobrze to mogło oznaczać całkowitą klęskę, może nawet ciężkie rany lub podzielenie losu Very.
- Razem mamy większą szansę, musimy tylko wybrać, które z tych miejsc potrzebuje pilniejszej uwagi.
Czas mijał. Musiały zdecydować się szybko, wtedy przy odrobinie szczęścia może zdążą naprawić też drugie z miejsc. Jeśli oczywiście im się powiedzie.
| przekazuję Lucindzie: eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 20, 117 oczek), eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 20), antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 20, 115 oczek)
Sama mam przy sobie: różdżka, fluoryt, fioletowy kryształ, eliksiry: eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 20), maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 26), marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 26, 107 oczek), czuwający strażnik (1 porcja, stat. 26)
Wszystko, co się działo, budziło w Charlie coraz większy niepokój. Anomalie, zamiast łagodnieć, stawały się coraz silniejsze. Również pogoda zdawała się sprzysięgać przeciwko nim. Od początku listopada nad krajem szalała burza, której często towarzyszyły ulewne deszcze zmieniające ulice w potoki. Ołowianoszare chmury z porażającą regularnością były przecinane zygzakami błyskawic, i wszyscy już dawno przestali się łudzić, że to naturalne zjawisko. To anomalie, była o tym przekonana.
Charlie zdecydowanie najlepiej czuła się w alchemicznej pracowni, pochylając się nad kociołkiem lub jakąś naukową księgą. To był jej żywioł, ganianie za niebezpieczeństwami – nie. Pod tym względem była przeciwieństwem Lucindy, zawsze lepiej czując się w spokojnych, bezpiecznych okolicznościach. Nie lubiła ryzyka i nie należała do najdzielniejszych osób na świecie, ale każdy Zakonnik był potrzebny, żeby pomóc uporać się z tym chaosem. Nawet alchemiczka musiała czasem odejść od kociołka i chwycić różdżkę w dłoń, choć miała nadzieję, że jej użycie nie będzie konieczne, że nie napotkają żadnego niepowołanego towarzystwa. O ile nad kociołkiem czuła się pewnie, bo z miesiąca na miesiąc jej możliwości rosły, tak w innych okolicznościach tej pewności jej brakowało. Po październikowej misji oraz zmierzeniu się z paroma anomaliami miała w sobie nieco więcej odwagi, była bardziej przygotowana, ale nadal czuła tlący się gdzieś w środku niepokój, gdy udawała się na miejsce spotkania z Lucindą. Łamaczką klątw jak jej siostra, która zaginęła ponad miesiąc temu i nie dawała znaku życia. Na myśl o Verze coś ścisnęło ją w środku, ale to także przez wzgląd na nią tu dziś była.
W ramach ostrożności wysiadły z Błędnego Rycerza odpowiednio wcześniej, by nikt nie wiedział, dokąd dokładnie się wybierały. Resztę drogi mogły pokonać pieszo, mimo deszczu siekącego z nieba wytrwale brnąc przed siebie. W obliczu wydarzeń minionych miesięcy Charlie doskonale rozumiała potrzebę dyskrecji i ostrożności, sama czasem zaczęła być przewrażliwiona i częściej niż kiedyś zastanawiać się nad tym, kto z mijanych na co dzień ludzi może przynależeć do przeciwnej strony konfliktu. Nie mogła być już tak naiwna i ufna jak kiedyś.
- Wzięłam dla ciebie kilka eliksirów – odezwała się cicho, kiedy już wysiadły. Dyskretnie przekazała Lucindzie parę fiolek i upewniła się, czy te, które wzięła dla siebie, także znajdują się w torbie. – Mam nadzieję, że nie będą potrzebne, ale wiesz, na wszelki wypadek...
Poprawiła kaptur długiego przeciwdeszczowego płaszcza, upewniając się, że nie wystaje spod niego długi blond warkocz i że jego górny brzeg rzuca cień na jej bladą twarz. Jej ubrania były na tyle zwyczajne, że nawet na mugolskiej ulicy nie rzucały się zbytnio w oczy. Wszyscy nieliczni przechodnie byli okutani w mające ich chronić przed deszczem okrycia i przemykali chyłkiem. Nikt nie chciał przebywać zbyt długo na zewnątrz w taką pogodę.
- To straszne, co się dzieje – szepnęła, wiedząc jednocześnie, że powoli zbliżały się do celu, do mugolskiego kina, cokolwiek to było, a które zdawało się przyciągać do siebie pioruny, co oznaczało, że pewnie w środku znajdowało się siedlisko jakiejś anomalii.
Kiedy tam dotarły, mogły zobaczyć na własne oczy, jak jeden z piorunów prawie trafił przemykającego na drugą stronę ulicy mugola. Zanim weszły do częściowo zalanego budynku mogły zobaczyć jeszcze coś – gęste zarośla oplatające znajdującą się jakieś sto metrów dalej kamienicę ożyły, stanowiąc zagrożenie dla otoczenia.
Decyzja była bardzo trudna, ale Charlie mierzyła siły na zamiary. Zdawała sobie sprawę, że choć była coraz lepszą alchemiczką, w dziedzinach wymagających czarów już sobie tak dobrze nie radziła, zwłaszcza z urokami. Zakonnicy nie na darmo chodzili na anomalie i misje w parach – gdyby jedno zawiodło, drugie mogło mu pomóc i dokończyć zadanie. Może gdyby była gwardzistką lub utalentowanym aurorem decyzja byłaby prostsza, miałaby wtedy dość sił, by wyjść na przeciw zagrożeniu samotnie – ale wiedziała, że może nie podołać. Co, jeśli przez rozdzielenie się i rozproszenie swoich sił obie poniosą porażkę, może nawet któraś zostanie ranna i obok nie będzie nikogo, kto mógłby pomóc?
Jako rozsądna była Krukonka wiedziała, że brawura nie zawsze popłaca i często przynosi zgubę.
- Mogłybyśmy się rozdzielić, ale... boję się, że jak się rozproszymy, nie uda nam się ocalić żadnego z tych miejsc – przemówiła z wahaniem, czując gulę w gardle. – Nie wiemy, jakie zagrożenia czają się w środku. To anomalie, a z nimi nigdy nie ma żartów. Musimy mierzyć siłę na zamiary i podjąć tą trudną decyzję – spojrzała na nią. Nie była pewna, jak dobrą czarownicą była Lucinda, ale podejrzewała, że lepszą od niej. Łamacze klątw zawsze byli dobrzy w białej magii, tak jak jej siostra. Tyle że Very to nie ocaliło. Ze swojego ostatniego zadania już nie wróciła i Charlie nawet nie wiedziała, czy żyła.
- Co ty byś zrobiła, Lucindo? – zapytała nagle, nie chcąc ponosić całego ciężaru odpowiedzialności, i tak czuła się wystarczająco źle z tym, że w ogóle musiały wybierać, oba miejsca stanowiły zagrożenie, oba powinny zostać sprawdzone i okiełznane, ale to do kina je przysłano, to o tym miejscu mówiono. Gdyby tylko miały pewność, że im się powiedzie, mogłyby się rozdzielić, ale równie dobrze to mogło oznaczać całkowitą klęskę, może nawet ciężkie rany lub podzielenie losu Very.
- Razem mamy większą szansę, musimy tylko wybrać, które z tych miejsc potrzebuje pilniejszej uwagi.
Czas mijał. Musiały zdecydować się szybko, wtedy przy odrobinie szczęścia może zdążą naprawić też drugie z miejsc. Jeśli oczywiście im się powiedzie.
| przekazuję Lucindzie: eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 20, 117 oczek), eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 20), antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 20, 115 oczek)
Sama mam przy sobie: różdżka, fluoryt, fioletowy kryształ, eliksiry: eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 20), maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 26), marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 26, 107 oczek), czuwający strażnik (1 porcja, stat. 26)
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Lucinda przyzwyczaiła się do ryzyka. Znała je i nie bała się go podejmować nawet za wysoką cenę, którą przychodziło jej często płacić. Bycie poszukiwaczem, łamaczem klątw, a w końcu członkiem Zakonu Feniksa wymagało od niej właśnie takiego podejścia. Niejednokrotnie słyszała te wszystkie mugolskie powiedzenia mające motywować do działania i pchać w nieznane. W końcu kto nie ryzykuje ten nie zyskuje oraz bez ryzyka nie ma zabawy. Były jednak sytuacje, w których zdrowy rozsądek wygrywał z odwagą. Blondynka potrafiła rozróżnić głupotę od tego co potrzebne i nie ryzykowała jeżeli prawdopodobieństwo powodzenia było niewielkie.
Ulewa jej nie przeszkadzała. Lucinda czuła jak krople deszczu spływają jej po nosie i policzkach. W taką pogodę czuła się lżejsza i bardziej świadoma. Wiedziała, że to przecież od nich zależy czy spadające krople są ostatnimi, które uprzykrzą życie mieszkającym w okolicy mugolom. Szlachcianka wyciągnęła dłoń kiedy Charlie podała jej kilka eliksirów. Kobieta była za to wdzięczna. Sama nigdy nie przywiązywała zbytniej wagi do tego by uzupełniać swoją sakiewkę o kilka potrzebnych eliksirów. Jedynie te lecznicze ciągle zawracały jej głowę przypominając, że nigdy nie będzie tak sprawna jakby tego chciała. Choroba nigdy nie miała odpuścić – ciągle przypominała jej o swoim istnieniu. - Dziękuje – odpowiedziała z lekkim uśmiechem chowając eliksiry do przewieszonej przez ramię sakiewki.
W sytuacjach jak tak była niesamowicie skupiona. Analizowała wszystko na swojej drodze jakby chciała znaleźć w najprostszych rzeczach odpowiedź i rozwiązanie. To także była cecha, która wrosła w nią po tych wszystkich latach spędzonych na szlaku. Wspaniałych, ale i ciężkich dla kobiety latach. Kiedy dotarły na miejsce i przyszło im wybrać pomiędzy jednym miejscem, a drugim czuła, że nie potrafi tego zrobić. Czy to ona powinna zdecydować o tym komu zostanie udzielona pomoc, a komu nie? Lucinda chciałaby móc być w dwóch miejscach jednocześnie, ale to nie było możliwe. Dodatkowo Charlie miała racje. Nie wiedziały na co się piszą i jeżeli, którejś się nie powiedzie lub stanie się krzywda to druga nie będzie w stanie w żaden sposób pomóc. Przyszły tutaj by pozbyć się czarnomagicznej burzy i na tym Lucinda by się skupiła. Kto wie? Może magia wpływająca na ożywioną kamienicę jest podyktowana anomalią? Tą samą, która wpłynęła ta atmosferę w taki a nie inny sposób. Czas je naglił dlatego Lucinda pokiwała tylko głową przyznając kobiecie racje. - Tak. Nie możemy się rozdzielić. Może kiedy zostanie nam czasu to wrócimy by uporać się z niesforną magią. Na razie skupmy się na zadaniu. - odparła dość rzeczowo. Nauczyła się, że niektóre decyzje po prostu trzeba podjąć. Niektóre rzeczy po prostu trzeba zrobić bez względu na cenę jaką przyjdzie im zapłacić. Czy nie znajdowali się aktualnie w takiej sytuacji, że altruizm nawet w nich powoli schodził na drugi plan? Tak właśnie się czuła.
Blondynka odwróciła się w stronę kina i magii, z którą zaraz miały się zmierzyć. Wiedziała, że to łatwe nie będzie, ale nie przejmowała się tym zupełnie. To właśnie było to ryzyko, które podjąć potrafiła.
Ulewa jej nie przeszkadzała. Lucinda czuła jak krople deszczu spływają jej po nosie i policzkach. W taką pogodę czuła się lżejsza i bardziej świadoma. Wiedziała, że to przecież od nich zależy czy spadające krople są ostatnimi, które uprzykrzą życie mieszkającym w okolicy mugolom. Szlachcianka wyciągnęła dłoń kiedy Charlie podała jej kilka eliksirów. Kobieta była za to wdzięczna. Sama nigdy nie przywiązywała zbytniej wagi do tego by uzupełniać swoją sakiewkę o kilka potrzebnych eliksirów. Jedynie te lecznicze ciągle zawracały jej głowę przypominając, że nigdy nie będzie tak sprawna jakby tego chciała. Choroba nigdy nie miała odpuścić – ciągle przypominała jej o swoim istnieniu. - Dziękuje – odpowiedziała z lekkim uśmiechem chowając eliksiry do przewieszonej przez ramię sakiewki.
W sytuacjach jak tak była niesamowicie skupiona. Analizowała wszystko na swojej drodze jakby chciała znaleźć w najprostszych rzeczach odpowiedź i rozwiązanie. To także była cecha, która wrosła w nią po tych wszystkich latach spędzonych na szlaku. Wspaniałych, ale i ciężkich dla kobiety latach. Kiedy dotarły na miejsce i przyszło im wybrać pomiędzy jednym miejscem, a drugim czuła, że nie potrafi tego zrobić. Czy to ona powinna zdecydować o tym komu zostanie udzielona pomoc, a komu nie? Lucinda chciałaby móc być w dwóch miejscach jednocześnie, ale to nie było możliwe. Dodatkowo Charlie miała racje. Nie wiedziały na co się piszą i jeżeli, którejś się nie powiedzie lub stanie się krzywda to druga nie będzie w stanie w żaden sposób pomóc. Przyszły tutaj by pozbyć się czarnomagicznej burzy i na tym Lucinda by się skupiła. Kto wie? Może magia wpływająca na ożywioną kamienicę jest podyktowana anomalią? Tą samą, która wpłynęła ta atmosferę w taki a nie inny sposób. Czas je naglił dlatego Lucinda pokiwała tylko głową przyznając kobiecie racje. - Tak. Nie możemy się rozdzielić. Może kiedy zostanie nam czasu to wrócimy by uporać się z niesforną magią. Na razie skupmy się na zadaniu. - odparła dość rzeczowo. Nauczyła się, że niektóre decyzje po prostu trzeba podjąć. Niektóre rzeczy po prostu trzeba zrobić bez względu na cenę jaką przyjdzie im zapłacić. Czy nie znajdowali się aktualnie w takiej sytuacji, że altruizm nawet w nich powoli schodził na drugi plan? Tak właśnie się czuła.
Blondynka odwróciła się w stronę kina i magii, z którą zaraz miały się zmierzyć. Wiedziała, że to łatwe nie będzie, ale nie przejmowała się tym zupełnie. To właśnie było to ryzyko, które podjąć potrafiła.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lucinda była naprawdę odważną osobą i Charlie skrycie ją za to podziwiała. Samo dołączenie do Zakonu wymagało od niej pewnie nie lada odwagi, była w końcu szlachcianką spętaną większą ilością ograniczeń niż zwykłe, nieszlachetne dziewczęta pokroju Leighton. W dodatku jej ród obrał bardziej konserwatywną ścieżkę i Lucinda prawdopodobnie była tam dość osamotniona ze swoimi wyborami; Charlene wiedziała też już, co spotkało młodego Alexandra i naprawdę mu współczuła odrzucenia przez ludzi, których uważał za rodzinę. Tak czy inaczej – Lucinda była dzielną i silną czarownicą. A Charlie była nieśmiałą alchemiczką, duszą naukowca, ale nie wojownika. Jednak wiedziała też, że w tych czasach nie można było sobie już pozwolić na bierność i chowanie głowy w piasek, chociaż starała się pomagać na miarę swoich możliwości, pamiętając, że nie ma umiejętności aurorów czy łamaczy klątw. Miała za to inne, wcale nie mniej potrzebne.
Było jej lżej na duszy, kiedy Zakonnicy mogli wyruszać na misje zabierając ze sobą lecznicze i bojowe mikstury, które dla nich warzyła. Niewielka to pociecha, ale zawsze jakaś, że mogli się podleczyć lub ułatwić sobie różne zadania, bo misje i wyprawy na anomalie często były naprawdę niebezpieczne, bo nie tylko Zakonnicy się nimi interesowali.
Podarowała więc Lucindzie kilka mikstur i również było jej lepiej z myślą, że miała przy sobie parę fiolek. Nawet jeśli ich dziś nie zużyje, to zawsze mogła je zachować na później.
Charlie zdawała sobie sprawę, że jeśli miały mieć do czynienia z anomalią, nie będzie to przygoda łatwa i bezpieczna. Charlie była już przy kilku anomaliach, pamiętała jak groźna i niespokojna była to moc, i w pojedynkę nie byłaby w stanie jej okiełznać, to brzmiałoby raczej jak wyprawa samobójcza. Ta myśl towarzyszyła jej w momencie, kiedy dotarły na miejsce i stanęły przed trudnym wyborem. Trzeźwa myśl każąca zachować zdrowy rozsądek i mierzyć siły na zamiary, pamiętać o tym, po co tu przyszły i co miały zrobić. Charlie zawsze była rozsądna, pod tym względem dużo więcej w niej było z Leightona niż Wrighta, nawet jeśli serce pragnęło pomóc wszystkim, którzy tego potrzebowali.
Ale nie dało się uratować wszystkich. Swoim siostrom pomóc nie zdołała i to miało jej ciążyć na sumieniu do końca życia. Czy i dzisiejszy wybór obciąży jej sumienie, kiedy okaże się, że ktoś tu zginął, a one nie zdołały go ocalić, bo źle oceniły sytuację i wybrały złe miejsce? Co, jeśli to jednak stara, rozpadająca się kamienica bardziej wymagała interwencji i była pilniejszym zagrożeniem? Na pewno miała sobie wyrzucać, że nigdy nie przykładała się mocniej do rozwijania w innych dziedzinach niż te typowo naukowe, bo może gdyby bieglej władała białą magią, byłaby w stanie zmierzyć się z anomalią samotnie. A może i tak by nie była? Kto wie, jak potężnym czarodziejem trzeba było być, żeby poradzić sobie z takim zagrożeniem, i nie mogły być nawet pewne, że podołają we dwójkę, bo anomalie były ostatnio coraz gorsze, coraz bardziej niebezpieczne. Nie wiadomo, co kryło się we wnętrzu mugolskiego kina, ale mimo wszystko razem miały większą szansę. Poza tym istniało też prawdopodobieństwo, że to magia wewnątrz kina oddziaływała też na otoczenie, i pozbywając się jednego źródła anomalii może wpłyną i na drugie. Może. W całej sytuacji było wiele niewiadomych, ponieważ miały do czynienia z czymś nieznanym, nie było dwóch identycznych anomalii, ale liczyła że doświadczenia z poprzednich jakoś się przydadzą.
- Tak zróbmy – zgodziła się, wciąż czując ten lekki ucisk w gardle, świadomość ciężaru decyzji, którą podejmowały. Ale jeśli się pospieszą i jeśli wszystko pójdzie dobrze, może będą mieć jeszcze szansę zdążyć sprawdzić, co działo się w kamienicy. – Więc nie traćmy czasu. Sprawdźmy, co tam na nas czeka... – dodała po chwili. Oczywiście, że się bała. Ale wiedziała też, że muszą tam wejść i dołożyć wszelkich starań, żeby zbadać to miejsce i w miarę możliwości naprawić jego magię. Chociaż w ostatnich tygodniach unikała używania magii w obawie przed zadaniem sobie lub komuś w pobliżu obrażeń, wsunęła dłoń do kieszeni, zaciskając palce na drewienku różdżki. Jednocześnie wciąż zastanawiała się nad tym, czy podjęły dobrą decyzję i jakie będą jej konsekwencje, a także nad tym, co znajdą w środku i czy w ogóle zdołają sobie z tym poradzić. Razem z Lucindą ruszyły w stronę mugolskiego kina, zamierzając dostać się do jego wnętrza.
Było jej lżej na duszy, kiedy Zakonnicy mogli wyruszać na misje zabierając ze sobą lecznicze i bojowe mikstury, które dla nich warzyła. Niewielka to pociecha, ale zawsze jakaś, że mogli się podleczyć lub ułatwić sobie różne zadania, bo misje i wyprawy na anomalie często były naprawdę niebezpieczne, bo nie tylko Zakonnicy się nimi interesowali.
Podarowała więc Lucindzie kilka mikstur i również było jej lepiej z myślą, że miała przy sobie parę fiolek. Nawet jeśli ich dziś nie zużyje, to zawsze mogła je zachować na później.
Charlie zdawała sobie sprawę, że jeśli miały mieć do czynienia z anomalią, nie będzie to przygoda łatwa i bezpieczna. Charlie była już przy kilku anomaliach, pamiętała jak groźna i niespokojna była to moc, i w pojedynkę nie byłaby w stanie jej okiełznać, to brzmiałoby raczej jak wyprawa samobójcza. Ta myśl towarzyszyła jej w momencie, kiedy dotarły na miejsce i stanęły przed trudnym wyborem. Trzeźwa myśl każąca zachować zdrowy rozsądek i mierzyć siły na zamiary, pamiętać o tym, po co tu przyszły i co miały zrobić. Charlie zawsze była rozsądna, pod tym względem dużo więcej w niej było z Leightona niż Wrighta, nawet jeśli serce pragnęło pomóc wszystkim, którzy tego potrzebowali.
Ale nie dało się uratować wszystkich. Swoim siostrom pomóc nie zdołała i to miało jej ciążyć na sumieniu do końca życia. Czy i dzisiejszy wybór obciąży jej sumienie, kiedy okaże się, że ktoś tu zginął, a one nie zdołały go ocalić, bo źle oceniły sytuację i wybrały złe miejsce? Co, jeśli to jednak stara, rozpadająca się kamienica bardziej wymagała interwencji i była pilniejszym zagrożeniem? Na pewno miała sobie wyrzucać, że nigdy nie przykładała się mocniej do rozwijania w innych dziedzinach niż te typowo naukowe, bo może gdyby bieglej władała białą magią, byłaby w stanie zmierzyć się z anomalią samotnie. A może i tak by nie była? Kto wie, jak potężnym czarodziejem trzeba było być, żeby poradzić sobie z takim zagrożeniem, i nie mogły być nawet pewne, że podołają we dwójkę, bo anomalie były ostatnio coraz gorsze, coraz bardziej niebezpieczne. Nie wiadomo, co kryło się we wnętrzu mugolskiego kina, ale mimo wszystko razem miały większą szansę. Poza tym istniało też prawdopodobieństwo, że to magia wewnątrz kina oddziaływała też na otoczenie, i pozbywając się jednego źródła anomalii może wpłyną i na drugie. Może. W całej sytuacji było wiele niewiadomych, ponieważ miały do czynienia z czymś nieznanym, nie było dwóch identycznych anomalii, ale liczyła że doświadczenia z poprzednich jakoś się przydadzą.
- Tak zróbmy – zgodziła się, wciąż czując ten lekki ucisk w gardle, świadomość ciężaru decyzji, którą podejmowały. Ale jeśli się pospieszą i jeśli wszystko pójdzie dobrze, może będą mieć jeszcze szansę zdążyć sprawdzić, co działo się w kamienicy. – Więc nie traćmy czasu. Sprawdźmy, co tam na nas czeka... – dodała po chwili. Oczywiście, że się bała. Ale wiedziała też, że muszą tam wejść i dołożyć wszelkich starań, żeby zbadać to miejsce i w miarę możliwości naprawić jego magię. Chociaż w ostatnich tygodniach unikała używania magii w obawie przed zadaniem sobie lub komuś w pobliżu obrażeń, wsunęła dłoń do kieszeni, zaciskając palce na drewienku różdżki. Jednocześnie wciąż zastanawiała się nad tym, czy podjęły dobrą decyzję i jakie będą jej konsekwencje, a także nad tym, co znajdą w środku i czy w ogóle zdołają sobie z tym poradzić. Razem z Lucindą ruszyły w stronę mugolskiego kina, zamierzając dostać się do jego wnętrza.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Lucinda trochę żałowała, że musiały podejmować takie decyzje jak ta. Wiedziała, że misja nie będzie należała do najprostszych, ale chyba miała także nadzieje, że nie przyjdzie jej ważyć w rękach, które z miejsc będzie bardziej niebezpieczne. Co jeśli właśnie zdecydowały się skupić na powierzonym im zadaniu, a magia, która ożywiła kamienice zabije jakiegoś mugola? Niestety nie mogła nic na to w tym momencie poradzić. Jej charakter chciał ratować każdego. Taka właśnie była i zawsze wybierała innych zamiast wybrać siebie. Teraz jednak nie działała sama. Musiała patrzeć także na podejmowane przez Charlie decyzje oraz na powierzoną misje. Finalnie mogło się to wszystko skończyć o wiele gorzej gdyby coś poszło nie tak, a ona kolejny raz zamiast słuchać innych posłuchałaby własnej intuicji. Ta prawie nigdy jej nie zawodziła, ale kiedy już tak się działo to nie tylko ona płaciła za to wysoką cenę. Wolała jednak by się nie myliła.
Blondynka skinęła głową w odpowiedzi na słowa swojej towarzyszki i ruszyła w stronę kina. Kiedy dotarły do drzwi, a te okazały się być zamknięte Selwyn domyśliła się, że nie chodzi tu o przekręcenie zwykłego klucza. - Widziałam już podobne zabezpieczenia – zaczęła spoglądając na Charlie i po chwili znowu skupiając się na szczelnie zamkniętych drzwiach. Lucinda czuła, że źródło anomalii znajduje się za drzwiami i że powodzenie ich misji zależy teraz od tego czy uda im się dostać do środka.
Blondynka wróciła wspomnieniami do jednej z wypraw, w której spotkała się z podobnym problemem. Czuła, że szyfr nie może być nazbyt trudny w końcu czarodziej, który go nakładał na pewno nie chciał by nikt kto włada magią się tam nie dostał. Chodziło bardziej o ciekawskich mugoli, którzy rozrywki szukali nawet w tak szalonych rzeczach jak magiczne anomalie. Co oni właściwie sobie myśleli? Szalejąca w budynku burza nie była wystarczającym dziwactwem? Trzeba było całkowicie nieświadomie pchać się do miejsca, w którym równie dobrze można by było zginąć? Selwyn nigdy nie zrozumie niektórych mugoli. Po prostu nie zrozumie. - Może chodzi o to... – zaczęła rozmyślając głośno by finalnie spróbować złamać znajdujący się na drzwiach runiczny szyfr.
+ III poziom run
Blondynka skinęła głową w odpowiedzi na słowa swojej towarzyszki i ruszyła w stronę kina. Kiedy dotarły do drzwi, a te okazały się być zamknięte Selwyn domyśliła się, że nie chodzi tu o przekręcenie zwykłego klucza. - Widziałam już podobne zabezpieczenia – zaczęła spoglądając na Charlie i po chwili znowu skupiając się na szczelnie zamkniętych drzwiach. Lucinda czuła, że źródło anomalii znajduje się za drzwiami i że powodzenie ich misji zależy teraz od tego czy uda im się dostać do środka.
Blondynka wróciła wspomnieniami do jednej z wypraw, w której spotkała się z podobnym problemem. Czuła, że szyfr nie może być nazbyt trudny w końcu czarodziej, który go nakładał na pewno nie chciał by nikt kto włada magią się tam nie dostał. Chodziło bardziej o ciekawskich mugoli, którzy rozrywki szukali nawet w tak szalonych rzeczach jak magiczne anomalie. Co oni właściwie sobie myśleli? Szalejąca w budynku burza nie była wystarczającym dziwactwem? Trzeba było całkowicie nieświadomie pchać się do miejsca, w którym równie dobrze można by było zginąć? Selwyn nigdy nie zrozumie niektórych mugoli. Po prostu nie zrozumie. - Może chodzi o to... – zaczęła rozmyślając głośno by finalnie spróbować złamać znajdujący się na drzwiach runiczny szyfr.
+ III poziom run
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Charlie też żałowała. Gdyby miały pewność, że im się powiedzie, że nie napotkają jakiegoś poważniejszego niebezpieczeństwa lub niepożądanego towarzystwa mogłyby spróbować się rozdzielić. Ale takiej pewności nigdy nie było. W miejscu ogarniętym anomalią mogło je spotkać dosłownie wszystko. A Charlie, choć była zdolną alchemiczką, nie była silną czarownicą i nie mogła przeceniać swoich możliwości. Brawura często prowadziła do kłopotów. Także chciałaby móc uratować każdego, ale tak się nie dało. Łatwiej było jej nieść pomoc innym zza kociołka, przygotowując ratujące życie wywary. A w prawdziwym, brutalnym i pełnym niebezpieczeństw świecie nie zyskiwała już takiej pewności jak nad kociołkiem. To już nie była jej rzeczywistość, z którą była oswojona, ale bardzo chciała być przydatna, dlatego tu dziś przyszła.
Dostanie się do kina nie było takie proste, bo wokół nich wciąż trzaskały pioruny, a na drzwiach widniała runiczna inskrypcja zagradzająca im dalszą drogę. Gdyby spróbowały otworzyć drzwi bez pokonania zabezpieczenia mogłyby odnieść obrażenia, więc dobrze, że była tu Lucinda, która na runach znała się dobrze. Charlie pozwoliła więc, by to Selwyn jako pierwsza zajęła się inskrypcją, choć przyglądała się jej poczynaniom, także próbując odczytać symbole. Dzięki Verze i uczęszczaniu na starożytne runy od trzeciego do piątego roku w Hogwarcie kojarzyła podstawy tej dziedziny, ale tylko podstawy. Klątw łamać niestety nie umiała, tę ryzykowną życiową ścieżkę wybrała jej siostra, która niestety zaginęła.
- Myślisz, że da się to bezpiecznie zdjąć? – spytała, obserwując jej poczynania i dostrzegając, że miała kłopoty. Niedobrze. – Szkoda, że nie ma tu Very. Ja nie potrafię zbyt wiele, ale coś tam pamiętam – dodała cicho. Co, jeśli nie uda im się tego przebrnąć? Jak wtedy wejdą do środka? Charlie nie była pewna, czy dobrze rozumie runy, ale próbowała doszukać się w pamięci znaczeń znaków, które widziała na drzwiach. Kiedyś widziała je w jakiejś książce siostry, a także wcześniej, w szkolnym podręczniku. Po chwili namysłu także podjęła więc próbę odszyfrowania runicznej inkantacji, uzupełniając to, co próbowała już zrobić Lucinda, i zamierzając doprowadzić sprawę do końca, naprawić błąd zanim będzie za późno. – A może tak? – spytała, kiedy wydawało jej się, że tak powinno być dobrze. Ale czy w istocie było dobrze to okaże się za chwilę. Oby tylko nie wydarzyło się nic złego, co uniemożliwi im kontynuację misji.
| starożytne runy I
Dostanie się do kina nie było takie proste, bo wokół nich wciąż trzaskały pioruny, a na drzwiach widniała runiczna inskrypcja zagradzająca im dalszą drogę. Gdyby spróbowały otworzyć drzwi bez pokonania zabezpieczenia mogłyby odnieść obrażenia, więc dobrze, że była tu Lucinda, która na runach znała się dobrze. Charlie pozwoliła więc, by to Selwyn jako pierwsza zajęła się inskrypcją, choć przyglądała się jej poczynaniom, także próbując odczytać symbole. Dzięki Verze i uczęszczaniu na starożytne runy od trzeciego do piątego roku w Hogwarcie kojarzyła podstawy tej dziedziny, ale tylko podstawy. Klątw łamać niestety nie umiała, tę ryzykowną życiową ścieżkę wybrała jej siostra, która niestety zaginęła.
- Myślisz, że da się to bezpiecznie zdjąć? – spytała, obserwując jej poczynania i dostrzegając, że miała kłopoty. Niedobrze. – Szkoda, że nie ma tu Very. Ja nie potrafię zbyt wiele, ale coś tam pamiętam – dodała cicho. Co, jeśli nie uda im się tego przebrnąć? Jak wtedy wejdą do środka? Charlie nie była pewna, czy dobrze rozumie runy, ale próbowała doszukać się w pamięci znaczeń znaków, które widziała na drzwiach. Kiedyś widziała je w jakiejś książce siostry, a także wcześniej, w szkolnym podręczniku. Po chwili namysłu także podjęła więc próbę odszyfrowania runicznej inkantacji, uzupełniając to, co próbowała już zrobić Lucinda, i zamierzając doprowadzić sprawę do końca, naprawić błąd zanim będzie za późno. – A może tak? – spytała, kiedy wydawało jej się, że tak powinno być dobrze. Ale czy w istocie było dobrze to okaże się za chwilę. Oby tylko nie wydarzyło się nic złego, co uniemożliwi im kontynuację misji.
| starożytne runy I
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
- 5 do kości
Rozszyfrowanie run nie było wcale tak proste jak się Lucindzie wcześniej wydawało. Właściwie chyba nigdy nie powinno się być pewnym powodzenia jeżeli chodziło o tak dobrze znane jej symbole. Tak samo była przekonana, że udało jej się ściągnąć klątwę ze skrzyni, którą z Drew otrzymali po tym wszystkim co wydarzyło się na Syrenim Lamencie, a jak się później okazało to przez opętanie narobiła jeszcze więcej szkód niż mężczyzna na statku. Teraz miała jednak nadzieje, że intuicja i umiejętności jej nie zawiodą. Stało się inaczej i nic na to nie można było już poradzić. Lucinda nie wiedziała czy Charlie wie cokolwiek o runach. Kiedyś podczas rozmowy wspominała, że jej siostra także zajmuje się łamaniem klątw, ale to wcale nie znaczyło, że ta miała jakąkolwiek wiedzę. Liczyła jednak, że jest inaczej i nie będą musiały zastanawiać się godzinami nad prawidłowym rozwiązaniem. Po prostu nie miały tyle czasu. Jeszcze trochę i się okaże, że wybrały złą ścieżkę i to kamienica była miejscem, w którym miałyby więcej szczęścia.
Selwyn była pechowcem. Przynosiła pecha wszystkim i zdawała sobie z tego sprawę. Nikt otwarcie jej tego nie powiedział, ale tak właśnie się czuła za każdym razem gdy próbowała komuś pomóc lub coś zrobić. Los wybrał ją sobie i uwielbiał ją maltretować w każdy możliwy sposób. Kiedy Charlie także nie udało się przebić przez zabezpieczenie Lucinda poczuła złość. Oczywiście nie na kobietę, ale na tego czarodzieja, który ów zabezpieczenie zakładał. Przecież to była głupota zrobić coś tak silnego. Miało to chronić przed wścibskimi mugolami, a nie przed czarodziejami chcącymi pozbyć się problemu raz na zawsze. Zanim blondynka zdążyła cokolwiek opowiedzieć piorun trafił między nie porażając je prądem i rozsadzając drzwi. Zabolało i to mocno. Selwyn potrzebowała chwili żeby dojść do siebie. - Wszystko w porządku? - zapytała spoglądając na Charlie z niepokojem. Brakowało jeszcze tego, żeby którejś naprawdę stała się krzywda. Oczywiście idąc w sam środek burzy należało być na to gotowym, ale z drugiej strony chyba nie spodziewała się aż takiego obrotu sprawy.
Kiedy ból choć trochę opuścił jej ciało kobieta przekroczyła próg kina chcąc sprawdzić co jest winne temu całemu zamieszaniu. Lucinda rozejrzała się po pomieszczeniu i dopiero po chwili zobaczyła dziwne urządzenie, które pod wpływem zaklęcia rozrzucało taśmy po całym kinie. - Myślisz, że to insinuatio? - zapytała stojącą niedaleko od siebie blondynkę. Selwyn nie znała się na czarnej magii, właściwie niewiele o tej dziedzinie wiedziała, ale niektóre zaklęcia przypominały jej działania klątw i akurat to zapamiętała. - Może powinnyśmy to zniszczyć. Może wtedy wszystko wróci do normy – nic nie wróci do normy bez względu na to co zrobią. Dla blondynki nie istniało coś takiego jak norma i to od bardzo długiego czasu. Warto było jednak spróbować. - Reducto – wypowiedziała kierując różdżkę w stronę zaczarowanego przedmiotu. Mogło się udać prawda?
Rozszyfrowanie run nie było wcale tak proste jak się Lucindzie wcześniej wydawało. Właściwie chyba nigdy nie powinno się być pewnym powodzenia jeżeli chodziło o tak dobrze znane jej symbole. Tak samo była przekonana, że udało jej się ściągnąć klątwę ze skrzyni, którą z Drew otrzymali po tym wszystkim co wydarzyło się na Syrenim Lamencie, a jak się później okazało to przez opętanie narobiła jeszcze więcej szkód niż mężczyzna na statku. Teraz miała jednak nadzieje, że intuicja i umiejętności jej nie zawiodą. Stało się inaczej i nic na to nie można było już poradzić. Lucinda nie wiedziała czy Charlie wie cokolwiek o runach. Kiedyś podczas rozmowy wspominała, że jej siostra także zajmuje się łamaniem klątw, ale to wcale nie znaczyło, że ta miała jakąkolwiek wiedzę. Liczyła jednak, że jest inaczej i nie będą musiały zastanawiać się godzinami nad prawidłowym rozwiązaniem. Po prostu nie miały tyle czasu. Jeszcze trochę i się okaże, że wybrały złą ścieżkę i to kamienica była miejscem, w którym miałyby więcej szczęścia.
Selwyn była pechowcem. Przynosiła pecha wszystkim i zdawała sobie z tego sprawę. Nikt otwarcie jej tego nie powiedział, ale tak właśnie się czuła za każdym razem gdy próbowała komuś pomóc lub coś zrobić. Los wybrał ją sobie i uwielbiał ją maltretować w każdy możliwy sposób. Kiedy Charlie także nie udało się przebić przez zabezpieczenie Lucinda poczuła złość. Oczywiście nie na kobietę, ale na tego czarodzieja, który ów zabezpieczenie zakładał. Przecież to była głupota zrobić coś tak silnego. Miało to chronić przed wścibskimi mugolami, a nie przed czarodziejami chcącymi pozbyć się problemu raz na zawsze. Zanim blondynka zdążyła cokolwiek opowiedzieć piorun trafił między nie porażając je prądem i rozsadzając drzwi. Zabolało i to mocno. Selwyn potrzebowała chwili żeby dojść do siebie. - Wszystko w porządku? - zapytała spoglądając na Charlie z niepokojem. Brakowało jeszcze tego, żeby którejś naprawdę stała się krzywda. Oczywiście idąc w sam środek burzy należało być na to gotowym, ale z drugiej strony chyba nie spodziewała się aż takiego obrotu sprawy.
Kiedy ból choć trochę opuścił jej ciało kobieta przekroczyła próg kina chcąc sprawdzić co jest winne temu całemu zamieszaniu. Lucinda rozejrzała się po pomieszczeniu i dopiero po chwili zobaczyła dziwne urządzenie, które pod wpływem zaklęcia rozrzucało taśmy po całym kinie. - Myślisz, że to insinuatio? - zapytała stojącą niedaleko od siebie blondynkę. Selwyn nie znała się na czarnej magii, właściwie niewiele o tej dziedzinie wiedziała, ale niektóre zaklęcia przypominały jej działania klątw i akurat to zapamiętała. - Może powinnyśmy to zniszczyć. Może wtedy wszystko wróci do normy – nic nie wróci do normy bez względu na to co zrobią. Dla blondynki nie istniało coś takiego jak norma i to od bardzo długiego czasu. Warto było jednak spróbować. - Reducto – wypowiedziała kierując różdżkę w stronę zaczarowanego przedmiotu. Mogło się udać prawda?
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 99
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 99
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Kino "Odeon"
Szybka odpowiedź