Kino "Odeon"
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
- [bylobrzydkobedzieladnie]
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Kino "Odeon"
Wielki ekran, sławne postaci, dźwięki z najnowocześniejszych głośników - to wszystko zdecydowanie wynagradza fakt, że za biletami niejednokrotnie trzeba odstać trochę w kolejce do kas. Codziennie odbywa się kilka projekcji najnowszych filmów, jednak w tygodniu od czasu do czasu zdarzają się także wieczory ze starszymi filmami, lub seanse tematyczne.
Pomieszczenie jest dość spore, wygodne fotele ustawione są na pochylni, żeby nawet z tylnych miejsc można było widzieć wielki ekran. Szczególnie w weekendy jest tu dużo osób, trudno o momenty w których sala świeciłaby pustkami.
Pomieszczenie jest dość spore, wygodne fotele ustawione są na pochylni, żeby nawet z tylnych miejsc można było widzieć wielki ekran. Szczególnie w weekendy jest tu dużo osób, trudno o momenty w których sala świeciłaby pustkami.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:54, w całości zmieniany 2 razy
Zachowywała się całkiem naturalnie. Uciekała w zagrywki utarte, dobrze przyswojone sobie. Przecież działały zawsze. Problemem jednak największym nie było to, że ten cholerny Scaletta się wobec nich nie łamał. Problem istniał głębiej. Oczywiście, że zagryzała język w złości, nie mogąc ujrzeć spodziewanych reakcji. Bardziej jednak drażniło ją to, że nie miała zielonego pojęcia, po co to w ogóle robi. Być może dla rozrywki, może też ze szczerej sympatii do rozgrzewania jego nerwów. Ależ przyjemnie oglądało jej się, gdy gubił się w tym wszystkim. Czy jednak na pewno? Zaskakujący dotyk na jej dłoni, a potem zupełnie spokojne odsunięcie tych palców zbyt ciekawskich i najwidoczniej zupełnie niechcianych. Filipa zamarła. Lekko rozchyliła nagle tak suche wargi, jakby próbowała coś powiedzieć, ale słowa nagle umknęły do ciemnych, dalekich zakątków i już wcale nie potrafiła po nie sięgnąć. Co za gnojek, pieprzony Scaletta! Odkąd jej pewność tak mocno rozkwitła, źle znosiła porażki, a on znów zwyciężał. Nie wiedziała, o co w ogóle ta cała gra, ale dobitnie dał jej znać, że jej słowa i jej gesty są niczym, że nie miały prawa go poruszyć. Ani krzyki, ani groźny, kradzieże i słodkie flirty. Pustka. Opór totalny. Potrafiła to wytłumaczyć tylko w jeden sposób. Nie pragnął jej. On pierwszy. Pierwszy, który znaczył cokolwiek więcej. Nie jednak w jakimś przeklętym, górnolotnym i poetyckim kontekście. Tak po prostu, jako punkt, przez który z jakiegoś powodu chciała się przebić. Smakowite wyzwanie ponownie dusiło goryczą. Odpychał ją.
Powinna teraz odejść, prychnąć pod nosem i tupnąć nogą lub może uderzyć go jakimś paskudnym zaklęciem, aby nakarmić swoją frustrację. Nic jednak nie zrobiła. Trwała tylko nieruchomo i ledwie mrugała, nie potrafiąc wciąż uciec swoim spojrzeniem. Obserwowała go, próbując wyłapać najmniejszą wskazówkę, dzięki której rozwiązałaby tak zawiłą zagadkę. A co jeśli doszukiwał się perfidnej fałszywości w jej działaniu? Może słusznie, bo przecież takie były pierwotne założenia. Kłamstwa zwykle wychodziły jej całkiem nieźle, ale on wcale nie chciał się dać nabierać. Tylko czy o piękne oszustwo tu chodziło? Dawno nikt nie wzbudzał w niej tak wariackiej plątaniny emocji. Emocji w ogóle. Nie chciał się przed nią otworzyć, ale przecież miał do tego prawo. Atakowała go jak przebiegła lwica, zarzucała sieci, drapała pazurami i nie wyobrażała sobie, że mógłby potrafić się przed tym tak po prostu obronić. Dbała jednak o spojrzenie mocne, na tyle silne, aby nie mógł wyczuć, że zbił ją z tropu. Przyjęta jakiś czas temu taktyka wcale się nie sprawdzała. Dlatego, nie mogąc powstrzymaj swej ciekawości, trwała jak zaczarowana, tak nieruchomo i w oczekiwaniu na to, jaki będzie jego kolejny ruch. Pewnie stąd pójdzie, wymieni ją i rzuci krótkie cześć, bo przecież wytrwale umykał przed jej śmiałymi próbami. Jednak wciąż pozostawała bardzo blisko. Rozluźnione mięśnie, brak bezpośredniego dotyku i te oczy, które nigdy nie chciały gasnąć. Mógł zrobić wszystko.
Powinna teraz odejść, prychnąć pod nosem i tupnąć nogą lub może uderzyć go jakimś paskudnym zaklęciem, aby nakarmić swoją frustrację. Nic jednak nie zrobiła. Trwała tylko nieruchomo i ledwie mrugała, nie potrafiąc wciąż uciec swoim spojrzeniem. Obserwowała go, próbując wyłapać najmniejszą wskazówkę, dzięki której rozwiązałaby tak zawiłą zagadkę. A co jeśli doszukiwał się perfidnej fałszywości w jej działaniu? Może słusznie, bo przecież takie były pierwotne założenia. Kłamstwa zwykle wychodziły jej całkiem nieźle, ale on wcale nie chciał się dać nabierać. Tylko czy o piękne oszustwo tu chodziło? Dawno nikt nie wzbudzał w niej tak wariackiej plątaniny emocji. Emocji w ogóle. Nie chciał się przed nią otworzyć, ale przecież miał do tego prawo. Atakowała go jak przebiegła lwica, zarzucała sieci, drapała pazurami i nie wyobrażała sobie, że mógłby potrafić się przed tym tak po prostu obronić. Dbała jednak o spojrzenie mocne, na tyle silne, aby nie mógł wyczuć, że zbił ją z tropu. Przyjęta jakiś czas temu taktyka wcale się nie sprawdzała. Dlatego, nie mogąc powstrzymaj swej ciekawości, trwała jak zaczarowana, tak nieruchomo i w oczekiwaniu na to, jaki będzie jego kolejny ruch. Pewnie stąd pójdzie, wymieni ją i rzuci krótkie cześć, bo przecież wytrwale umykał przed jej śmiałymi próbami. Jednak wciąż pozostawała bardzo blisko. Rozluźnione mięśnie, brak bezpośredniego dotyku i te oczy, które nigdy nie chciały gasnąć. Mógł zrobić wszystko.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie uciekał przed jej wzrokiem, choć podejrzewał, że ujrzy w nim iskierki. Reprezentację irytacji, frustracji i rozczarowania, których oczekiwał w napięciu. Nawet jeśli miała go gdzieś, a podejrzewał że tak właśnie było, spodziewał się innej reakcji. Przecież to była Philippa, wyrazista, temperamentna, żywiołowa kobieta. Jej się po prostu nie odmawiało. A on jednak to zrobił i to wcale nie dlatego, że przez ten cały czas skrycie z niej sobie drwił. Wtedy, w Pasażerze, mogła zarzucić mu zbyt wysokie ego i chęć udowodnienia jej jakiejś hipotetycznej słabości, bo patrzyła na nich ta plugawa klientela. Teraz nie towarzyszyły im żadne ciekawskie spojrzenia, a jednak zachował się tak samo. Może i działał chaotycznie; może sam gubił się w swoich swoich przemyśleniach; może powinien jasno się wobec niej ustosunkować. Ten cholerny paradoks i brak logiki przeczyły jego realistycznemu podejściu, i rozsądkowi. Ale chyba inaczej nie potrafił. Jej towarzystwo tak na niego działało. Przy niej odejmowało mu rozum, zupełnie jakby znów miał piętnaście lat; zwłaszcza, gdy na nowo zaczynała te swoje rozgrywki z nastawieniem na własną wygraną. Ale on też nie chciał przegrywać. A w tej materii porażka miała dla niego duże znaczenie.
Oboje trwali tak w zadumie i milczeniu przez dłuższą chwilę. Z czasem zaczynał mieć coraz większe wątpliwości. Dlaczego nie reagowała? Ta bezczynność irytowała go chyba jeszcze bardziej, niż gdyby po prostu trzepnęła go jakimś zaklęciem. Nie był w stanie dostrzec tego, że wybił ją z tropu. Dziwił go tylko ten brak reakcji. Czyżby ta bierność miała być swoistą kpiną i kąśliwą aluzją? Nie potrafił jej zinterpretować, choć czasami wydawało mu się, że zdołał przejrzeć Moss na wylot. A może sterczała w ten sposób, żeby ostatecznie go złamać? Nie przyszło mu do głowy, że wszystko jest wynikiem zmieszania.
Raczej nie potrafił znaleźć w sobie empatii. Słodyczy, uroku, krasy też. Ale i zwykłej, prostej filuterii również. Można stwierdzić, że był po prostu bardzo skromny. Z tym że to też nie było do końca zgodne z prawdą. Czasami był aż nadto obcesowy i arogancki. Natomiast nie wobec kobiet, dopóki nie odczuł, że typowa dla niego rezerwa częściowo się już zatarła. Dlatego z reguły to nie on wychodził z inicjatywą, szczególnie gdy chodziło o panie takie, jak Philippa Moss. Nie chciał jej ufać, nie chciał dać jej za wygraną. Ale to cholernie długie milczenie, oczy, nie dające mu żadnej wskazówki i zaskakująco spokojne oddechy go złamały. Czuł, że nie może tak po prostu uciec, ewakuować się z tego, jak na złość, pustego kibla bez żadnego gestu lub słowa. Bo nie wiedział, czy zrozumiała ten główny przekaz. Myśl, którą pragnął jej przekazać, ale której nie potrafił ubrać w żadne wyrazy. W głowie miał pustkę i odnosił wrażenie, że czegokolwiek by nie powiedział, w ogóle nie miałoby to teraz znaczenia. Wbrew pozorom, cisza okazała się najlepszym rozwiązaniem. Więc pozostał mu jedynie gest, jakże prosty w przekazie i formie; odpowiedni do nadania pożądanej treści.
Do toalety wkroczył jakiś krępy mugol. Znacząco się zdziwił, widząc parę młodych ludzi w męskim szalecie kina, poddanych jakby hipnozie lub innemu transowi. Zignorował ich jednak, nie komentując obecności Moss w tym nieprzeznaczonym dla niej pomieszczeniu. Scaletta tę krótką chwilę wykorzystał do tego, by złożyć na jej policzku subtelny pocałunek. Tego się pewnie nie spodziewała. A potem już zmierzał w kierunku szatni, by zabrać stamtąd swój płaszcz. Nie oglądał się za siebie. Od razu po opuszczeniu kina ruszył słabo oświetloną alejką, z odpalonym papierosem w dłoni i obojętną miną.
W kwestii emocji już tak neutralny nie pozostawał. Ale nie dał odczytać tego innym przechodniom. Pytanie tylko, czy ta jedna, konkretna osoba nie powariowała od jego sygnałów.
I to niby kobiety są zmienne.
zt x2
Oboje trwali tak w zadumie i milczeniu przez dłuższą chwilę. Z czasem zaczynał mieć coraz większe wątpliwości. Dlaczego nie reagowała? Ta bezczynność irytowała go chyba jeszcze bardziej, niż gdyby po prostu trzepnęła go jakimś zaklęciem. Nie był w stanie dostrzec tego, że wybił ją z tropu. Dziwił go tylko ten brak reakcji. Czyżby ta bierność miała być swoistą kpiną i kąśliwą aluzją? Nie potrafił jej zinterpretować, choć czasami wydawało mu się, że zdołał przejrzeć Moss na wylot. A może sterczała w ten sposób, żeby ostatecznie go złamać? Nie przyszło mu do głowy, że wszystko jest wynikiem zmieszania.
Raczej nie potrafił znaleźć w sobie empatii. Słodyczy, uroku, krasy też. Ale i zwykłej, prostej filuterii również. Można stwierdzić, że był po prostu bardzo skromny. Z tym że to też nie było do końca zgodne z prawdą. Czasami był aż nadto obcesowy i arogancki. Natomiast nie wobec kobiet, dopóki nie odczuł, że typowa dla niego rezerwa częściowo się już zatarła. Dlatego z reguły to nie on wychodził z inicjatywą, szczególnie gdy chodziło o panie takie, jak Philippa Moss. Nie chciał jej ufać, nie chciał dać jej za wygraną. Ale to cholernie długie milczenie, oczy, nie dające mu żadnej wskazówki i zaskakująco spokojne oddechy go złamały. Czuł, że nie może tak po prostu uciec, ewakuować się z tego, jak na złość, pustego kibla bez żadnego gestu lub słowa. Bo nie wiedział, czy zrozumiała ten główny przekaz. Myśl, którą pragnął jej przekazać, ale której nie potrafił ubrać w żadne wyrazy. W głowie miał pustkę i odnosił wrażenie, że czegokolwiek by nie powiedział, w ogóle nie miałoby to teraz znaczenia. Wbrew pozorom, cisza okazała się najlepszym rozwiązaniem. Więc pozostał mu jedynie gest, jakże prosty w przekazie i formie; odpowiedni do nadania pożądanej treści.
Do toalety wkroczył jakiś krępy mugol. Znacząco się zdziwił, widząc parę młodych ludzi w męskim szalecie kina, poddanych jakby hipnozie lub innemu transowi. Zignorował ich jednak, nie komentując obecności Moss w tym nieprzeznaczonym dla niej pomieszczeniu. Scaletta tę krótką chwilę wykorzystał do tego, by złożyć na jej policzku subtelny pocałunek. Tego się pewnie nie spodziewała. A potem już zmierzał w kierunku szatni, by zabrać stamtąd swój płaszcz. Nie oglądał się za siebie. Od razu po opuszczeniu kina ruszył słabo oświetloną alejką, z odpalonym papierosem w dłoni i obojętną miną.
W kwestii emocji już tak neutralny nie pozostawał. Ale nie dał odczytać tego innym przechodniom. Pytanie tylko, czy ta jedna, konkretna osoba nie powariowała od jego sygnałów.
I to niby kobiety są zmienne.
zt x2
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
| 27 lutego
W kinach grali najnowszy film Alfreda Hitchcocka. Gwen, choć nie znała się za dobrze na kinie, mimo wszystko słyszała już to nazwisko. Postanowiła więc, że to na ten film zabierze Charlene. W końcu przynajmniej będzie mogła coś powiedzieć o twórcy tego dzieła. Choć z drugiej strony… panna Leighton pewnie będzie zbyt skupiona na wszystkim wokół, aby w ogóle zwrócić uwagę na taki „detal”.
Umówiła się z dziewczyną w pustej uliczce niedaleko kina „Odeon”. Okolica była dość pusta i Charlie mogła swobodnie się w to miejsce przeteleportować. Gwen miała nadzieję, że alchemiczka nie pomyli miejsc bądź się nie rozszczepi. Już kawałek dalej roiło się od mugoli i dla dobra wszystkich, lepiej by było, gdyby dwie czarownice wybierające się na seans zachowywały się bez zarzutu.
Gwen ubrana była w ciepły płaszcz, ale i tak trzęsła się z zimna. Choć zaledwie wczoraj widać było, że wiosna jest coraz bliżej, tego dnia po prostu przymroziło. Betty na porannym spacerze wydała się z tego powodu niezwykle zadowolona, ale panna Grey nie mogła doczekać się wiosny. Brakowało jej słońca i plenerów. Miała szery zamiar przygotowania tylu, ilu tylko jej się uda, gdy tylko pogoda zacznie na to pozwalać. Na razie jednak musiała jeszcze chwilę poczekać.
Nie była w kinie od pól roku, jeśli nie dłużej. „Niewłaściwy człowiek” wydawał się ciekawą historią, chociaż Gwen w gruncie rzeczy nie wiedziała czego się spodziewać. Miała nadzieję, że film okaże się ciekawy, zarówno dla niej, jak i dla Charlie, ale kto to może wiedzieć? Alchemiczka ledwo wiedziała, czym jest kino i jak działają ruchome obrazy. Rudowłosa nie miała pojęcia, czy jej znajoma w ogóle załapie cokolwiek ze sposobu opowiadania kinowych historii.
Poprawiła spięte w kucyk włosy. Wolała, aby nie przeszkadzały jej w trakcie seansu. Podskoczyła ze dwa razy, próbując się rozgrzać. Po kinie powinny zdecydowanie odwiedzić jakąś kawiarnie! Albo herbaciarnie. Bądź po prostu zjeść ciepły posiłek. Ta pogoda była już trochę nieznośna.
W kinach grali najnowszy film Alfreda Hitchcocka. Gwen, choć nie znała się za dobrze na kinie, mimo wszystko słyszała już to nazwisko. Postanowiła więc, że to na ten film zabierze Charlene. W końcu przynajmniej będzie mogła coś powiedzieć o twórcy tego dzieła. Choć z drugiej strony… panna Leighton pewnie będzie zbyt skupiona na wszystkim wokół, aby w ogóle zwrócić uwagę na taki „detal”.
Umówiła się z dziewczyną w pustej uliczce niedaleko kina „Odeon”. Okolica była dość pusta i Charlie mogła swobodnie się w to miejsce przeteleportować. Gwen miała nadzieję, że alchemiczka nie pomyli miejsc bądź się nie rozszczepi. Już kawałek dalej roiło się od mugoli i dla dobra wszystkich, lepiej by było, gdyby dwie czarownice wybierające się na seans zachowywały się bez zarzutu.
Gwen ubrana była w ciepły płaszcz, ale i tak trzęsła się z zimna. Choć zaledwie wczoraj widać było, że wiosna jest coraz bliżej, tego dnia po prostu przymroziło. Betty na porannym spacerze wydała się z tego powodu niezwykle zadowolona, ale panna Grey nie mogła doczekać się wiosny. Brakowało jej słońca i plenerów. Miała szery zamiar przygotowania tylu, ilu tylko jej się uda, gdy tylko pogoda zacznie na to pozwalać. Na razie jednak musiała jeszcze chwilę poczekać.
Nie była w kinie od pól roku, jeśli nie dłużej. „Niewłaściwy człowiek” wydawał się ciekawą historią, chociaż Gwen w gruncie rzeczy nie wiedziała czego się spodziewać. Miała nadzieję, że film okaże się ciekawy, zarówno dla niej, jak i dla Charlie, ale kto to może wiedzieć? Alchemiczka ledwo wiedziała, czym jest kino i jak działają ruchome obrazy. Rudowłosa nie miała pojęcia, czy jej znajoma w ogóle załapie cokolwiek ze sposobu opowiadania kinowych historii.
Poprawiła spięte w kucyk włosy. Wolała, aby nie przeszkadzały jej w trakcie seansu. Podskoczyła ze dwa razy, próbując się rozgrzać. Po kinie powinny zdecydowanie odwiedzić jakąś kawiarnie! Albo herbaciarnie. Bądź po prostu zjeść ciepły posiłek. Ta pogoda była już trochę nieznośna.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Nigdy nie była w kinie, więc nie wiedziała, jak to działa i wygląda. Domyślała się, że to jedna z rozrywek mugoli, których świat miał przed nią bardzo wiele tajemnic. Ale choć w magicznym świecie szerzyły się nastroje antymugolskie, Charlie pozostawała osobą tolerancyjną i świadomą tego, że mugole byli takimi samymi ludźmi jak ona, tyle że nie znającymi magii. Zgodziła się więc na propozycję Gwen i po pracy udała się w miejsce wskazane jej w liście.
Dopiero przed budynkiem okazało się, że jednak tu kiedyś była. Ale nie dla oglądania „magicznych obrazów”, a próbując wraz z Lucindą okiełznać gnieżdżącą się tu anomalię. Mugole po naprawieniu szalejącej tu magii najwyraźniej przywrócili to miejsce do używalności. Od końca anomalii minęły dwa miesiące, ich świat powoli wracał do normy. Niemniej jednak i tak nawiedziła ją fala wspomnień związanych z tamtym listopadowym dniem, kiedy w tej okolicy wyjątkowo mocno rozszalały się anomalie, a one nie były w stanie pomóc wszystkim, którzy tego potrzebowali. To przypomniało jej o jej słabości, o tym, że choć była coraz lepszym alchemikiem i nieźle radziła sobie z transmutacją, w innych dziedzinach magii wymagającej używania zaklęć pozostawała kiepska.
Ale nie chciała o tym myśleć. Nie przybyła tu po to, by babrać się w przykrych wspomnieniach, więc po chwili, gdy już uspokoiła falę reminiscencji, poprawiła materiał płaszczyka i wyszła z bocznej uliczki, zamierzając odszukać Gwen. Starała się ubrać jak najbardziej zwyczajnie, tak jak w jej mniemaniu mogli ubierać się mugole. Miała na sobie długi, dość zwyczajny damski płaszcz, pod nim długą, szaroniebieską spódnicę, a także granatowy sweter. Tak najczęściej ubierała się chodząc po Londynie, by nie przyciągać zdziwionych spojrzeń mugoli. Może był to ubiór nieco staromodny, ale nikt nigdy nie wywalał na nią jakoś mocno oczu ani nie pokazywał jej palcami, więc może nie odróżniała się aż tak. Mugolskie kobiety które widywała często wyglądały podobnie, choć wiele nosiło krótsze spódnice, a niekiedy nawet spodnie, ale Charlie nie była tak odważna, by publicznie, w środku miasta odsłonić łydki albo założyć coś tak męskiego jak spodnie. Włosy tradycyjnie zaplotła w warkocz. W swoim mniemaniu wyglądała zwyczajnie i nie rzucała się w oczy, choć nadal wydzielała lekki zapach ziół, w końcu była prosto po pracy.
W końcu odnalazła Gwen, rozpoznawalną dzięki rudym włosom. Podeszła do niej.
- Witaj – odezwała się. – Czy wyglądam dostatecznie mugolsko? – zapytała szeptem dla upewnienia się. – Jak powinnam zachowywać się po wejściu? Co robią mugole w kinie? Czy to trochę tak jak teatr?
Nie była pewna jak to działa. Ale była kiedyś w teatrze, bo czarodzieje też je mieli, więc była ciekawa czy kino może działać na podobnych zasadach. Ale wolała dopytać, żeby nie wzbudzić sensacji jakimś dziwnym zachowaniem, które mogłoby zaniepokoić mugoli.
Dopiero przed budynkiem okazało się, że jednak tu kiedyś była. Ale nie dla oglądania „magicznych obrazów”, a próbując wraz z Lucindą okiełznać gnieżdżącą się tu anomalię. Mugole po naprawieniu szalejącej tu magii najwyraźniej przywrócili to miejsce do używalności. Od końca anomalii minęły dwa miesiące, ich świat powoli wracał do normy. Niemniej jednak i tak nawiedziła ją fala wspomnień związanych z tamtym listopadowym dniem, kiedy w tej okolicy wyjątkowo mocno rozszalały się anomalie, a one nie były w stanie pomóc wszystkim, którzy tego potrzebowali. To przypomniało jej o jej słabości, o tym, że choć była coraz lepszym alchemikiem i nieźle radziła sobie z transmutacją, w innych dziedzinach magii wymagającej używania zaklęć pozostawała kiepska.
Ale nie chciała o tym myśleć. Nie przybyła tu po to, by babrać się w przykrych wspomnieniach, więc po chwili, gdy już uspokoiła falę reminiscencji, poprawiła materiał płaszczyka i wyszła z bocznej uliczki, zamierzając odszukać Gwen. Starała się ubrać jak najbardziej zwyczajnie, tak jak w jej mniemaniu mogli ubierać się mugole. Miała na sobie długi, dość zwyczajny damski płaszcz, pod nim długą, szaroniebieską spódnicę, a także granatowy sweter. Tak najczęściej ubierała się chodząc po Londynie, by nie przyciągać zdziwionych spojrzeń mugoli. Może był to ubiór nieco staromodny, ale nikt nigdy nie wywalał na nią jakoś mocno oczu ani nie pokazywał jej palcami, więc może nie odróżniała się aż tak. Mugolskie kobiety które widywała często wyglądały podobnie, choć wiele nosiło krótsze spódnice, a niekiedy nawet spodnie, ale Charlie nie była tak odważna, by publicznie, w środku miasta odsłonić łydki albo założyć coś tak męskiego jak spodnie. Włosy tradycyjnie zaplotła w warkocz. W swoim mniemaniu wyglądała zwyczajnie i nie rzucała się w oczy, choć nadal wydzielała lekki zapach ziół, w końcu była prosto po pracy.
W końcu odnalazła Gwen, rozpoznawalną dzięki rudym włosom. Podeszła do niej.
- Witaj – odezwała się. – Czy wyglądam dostatecznie mugolsko? – zapytała szeptem dla upewnienia się. – Jak powinnam zachowywać się po wejściu? Co robią mugole w kinie? Czy to trochę tak jak teatr?
Nie była pewna jak to działa. Ale była kiedyś w teatrze, bo czarodzieje też je mieli, więc była ciekawa czy kino może działać na podobnych zasadach. Ale wolała dopytać, żeby nie wzbudzić sensacji jakimś dziwnym zachowaniem, które mogłoby zaniepokoić mugoli.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Gdy tylko Charlie pojawiła się w zasięgu wzroku Gwen, dziewczyna uniosła dłoń w geście powitania. Zrobiła krok w jej stronę. Na zaczerwienionej od zimna twarzy malarki pojawił się uśmiech.
– Cześć! – powiedziała, gdy panna Leighton znalazła się na tyle blisko, by nie musiała krzyczeć.
Przyjrzała się ubraniu Charlie. Przygryzła na chwilę usta, nie chcąc niczego przeoczyć. Nie zdziwiłaby się wcale, gdyby jakaś czarownica postanowiła ubrać zaczarowane, ruszające się kolczyki. Drobne, ale zdecydowanie nie mugolskie. Gwen mogłaby nie zauważyć takiego detalu na pierwszy rzut oka, a jeśli ktokolwiek w kinie zwróciłby na nie uwagę… cóż, musiałyby się prawdopodobnie intensywnie tłumaczyć. Wolała tego uniknąć.
Charlie nie miała jednak w zwyczaju chodzić w ekstrawaganckich strojach, wiec i tym razem wyglądała po prostu normalnie. Nieszczególnie bogato czy elegancko, dość szaro i zwyczajnie – dokładnie tak, aby żaden mugol nie zwrócił na nią uwagi. To chyba było doświadczenie. Strój panny Leighton wyglądał na tak wyważony, aby nikt nie próbował jej zaczepić z absolutnie żadnego powodu. Mimo wszystko, w starciu z kimś niemagicznym, Charlie mogła wypaść na dziwaczkę.
– Jest jak najbardziej w porządku. I właściwie… to tak, kino jest trochę jak teatr. Trzeba zająć swoje miejsce i w trakcie seansu zachować ciszę… Nie bój się tego, co będzie na ekranie, to nie ma jak zrobić ci krzywdy. Może najlepiej usiądź na różdżce… tak by się nie kusiło, by po nią sięgać. – Zachichotała ciepło. Nie miała zamiaru obrazić Charlie. Wiedziała jednak po sobie, że w chwili niebezpieczeństwa pierwsze, co robiła, to sięgała po ten kawałek drewnienka. A w kinie to mogłoby skończyć się co najmniej źle.
Dała Charlie znać, by ta poszła za nią. Ruszyła w stronę kina, co chwilę spoglądając na znajomą.
– Idziemy na „Niewłaściwego człowieka”. To nowy film, jeszcze go nie widziałam. Dlatego nawet nie wiem, czy mi się spodoba. Właściwie ledwo wiem, o czym jest, wolę dać się zaskoczyć! Ciekawe, czy w ogóle polubisz tę formę – nawijała Gwen.
Wejście do kina było coraz bliżej. Gwen miała już kupione bilety, więc o to nie musiały się martwić. Idąc do filmowego przybytku z Charlie wolała mieć już wszystko przygotowane.
– Po wszystkim możemy iść na coś ciepłego… Ziimno dzisiaj! – dodała.
– Cześć! – powiedziała, gdy panna Leighton znalazła się na tyle blisko, by nie musiała krzyczeć.
Przyjrzała się ubraniu Charlie. Przygryzła na chwilę usta, nie chcąc niczego przeoczyć. Nie zdziwiłaby się wcale, gdyby jakaś czarownica postanowiła ubrać zaczarowane, ruszające się kolczyki. Drobne, ale zdecydowanie nie mugolskie. Gwen mogłaby nie zauważyć takiego detalu na pierwszy rzut oka, a jeśli ktokolwiek w kinie zwróciłby na nie uwagę… cóż, musiałyby się prawdopodobnie intensywnie tłumaczyć. Wolała tego uniknąć.
Charlie nie miała jednak w zwyczaju chodzić w ekstrawaganckich strojach, wiec i tym razem wyglądała po prostu normalnie. Nieszczególnie bogato czy elegancko, dość szaro i zwyczajnie – dokładnie tak, aby żaden mugol nie zwrócił na nią uwagi. To chyba było doświadczenie. Strój panny Leighton wyglądał na tak wyważony, aby nikt nie próbował jej zaczepić z absolutnie żadnego powodu. Mimo wszystko, w starciu z kimś niemagicznym, Charlie mogła wypaść na dziwaczkę.
– Jest jak najbardziej w porządku. I właściwie… to tak, kino jest trochę jak teatr. Trzeba zająć swoje miejsce i w trakcie seansu zachować ciszę… Nie bój się tego, co będzie na ekranie, to nie ma jak zrobić ci krzywdy. Może najlepiej usiądź na różdżce… tak by się nie kusiło, by po nią sięgać. – Zachichotała ciepło. Nie miała zamiaru obrazić Charlie. Wiedziała jednak po sobie, że w chwili niebezpieczeństwa pierwsze, co robiła, to sięgała po ten kawałek drewnienka. A w kinie to mogłoby skończyć się co najmniej źle.
Dała Charlie znać, by ta poszła za nią. Ruszyła w stronę kina, co chwilę spoglądając na znajomą.
– Idziemy na „Niewłaściwego człowieka”. To nowy film, jeszcze go nie widziałam. Dlatego nawet nie wiem, czy mi się spodoba. Właściwie ledwo wiem, o czym jest, wolę dać się zaskoczyć! Ciekawe, czy w ogóle polubisz tę formę – nawijała Gwen.
Wejście do kina było coraz bliżej. Gwen miała już kupione bilety, więc o to nie musiały się martwić. Idąc do filmowego przybytku z Charlie wolała mieć już wszystko przygotowane.
– Po wszystkim możemy iść na coś ciepłego… Ziimno dzisiaj! – dodała.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Na szczęście Charlie nigdy nie miała zamiłowania do ekstrawagancji i dziwnych dodatków. Była osobą stonowaną, ubierającą się jak na czarodziejskie standardy nijako i nudno. O ile latem w jej garderobie pojawiały się bardziej kolorowe sukienki i spódnice, w zimne miesiące ubierała się dość szaroburo, najchętniej w odcienie niebieskiego, granatu i szarości. Nigdy nie lubiła rzucać się w oczy i zwracać na siebie uwagi. Już w Hogwarcie uchodziła za nudną szarą myszkę, która zlewała się z tłumem. Nie wychylała się i nie prowokowała ani wyglądem, ani zachowaniem, nie inaczej było w dorosłości.
Liczyła na to, że w świecie mugoli jej zwyczajny wygląd też się sprawdzi i zostanie uznana najwyżej za niemodną, ale nikogo nie zaniepokoi. Zdawała sobie sprawę, że czarodziejom lubiącym typowo magiczne dodatki do ubioru, jak na przykład kapelusze z poruszającymi się ptakami lub szaliki grające piosenki Celestyny Warbeck mogło być trudno się wpasować. Na szczęście żaden z jej elementów garderoby nie śpiewał ani się nie ruszał. Może i nie znała świata mugoli, ale miała znajomych mugolaków, którzy już dawno poinstruowali ją, czego absolutnie nie nosić chodząc po Londynie. Mieszkała w tym mieście pięć i pół roku, co nieco zdążyła się nauczyć.
Spojrzała na Gwen, która nie zgłosiła żadnych obiekcji, co znaczyło, że udało jej się ubrać odpowiednio.
- A może tam być coś, co mnie wystraszy? – spytała, próbując sobie wyobrazić jak to wygląda. – Ale jeśli to jest jak teatr, to może nie będzie tak źle. Zapamiętam, żeby po prostu zachowywać się tak, jakbym była w teatrze.
Na szczęście Charlie nie miała odruchu instynktownego sięgania po różdżkę. Była znakomitą alchemiczką, ale dość słabą czarownicą, która w sytuacji zagrożenia raczej preferowała ucieczkę niż atak, jej uroki były żałosne i zazwyczaj nieudane, z obroną nie było wiele lepiej. W dodatku nadal nie wypleniła z siebie nawyków z miesięcy trwania anomalii, kiedy niemal wszystko robiła bez magii i po różdżkę sięgała tylko w stanie najwyższej konieczności, bojąc się anomalnych wyładowań. Do tej pory czasem musiała sobie przypominać o tym, że już nic jej nie grozi, zanim sięgnęła po różdżkę, ale powoli sięgała po nią coraz śmielej, po godzinach pracy niekiedy ćwicząc transmutację, którą podczas anomalii mocno zaniedbała bo za bardzo się bała czarować.
- Z tym raczej nie będzie problemów – zapewniła więc. – Nadal jestem na etapie przekonywania się do czarów po tym, jak skończyły się anomalie i znów mogę używać różdżki bezpiecznie.
Ruszyła za Gwen, ostrożnie stawiając stopy na zaśnieżonym chodniku, idąc w stronę budynku, który trzy miesiące temu próbowała ocalić przed anomaliami. Starała się jednak o tym nie myśleć. Dziś miały się dobrze bawić. Anomalie odeszły, były przeszłością. Nie musiała się ich już bać.
- Pewnie byłaś już w kinie dużo razy, prawda? – spytała, gdy były już blisko drzwi. – I chętnie potem napiję się czegoś ciepłego.
Weszły do środka. Miejsce nie wyglądało tak jak wtedy, gdy szalały tu anomalie, zostało doprowadzone do porządku. Charlie od razu zaczęła się rozglądać, jednocześnie starając się zachowywać w miarę normalnie. Domyślała się, że ludzie znajdujący się w czymś w rodzaju holu byli mugolami, którzy przyszli tu, by zażyć znajomej sobie rozrywki. Żaden z nich nie wiedział, że w budynku znalazły się też właśnie dwie czarownice.
- Więc co teraz? – zadała pytanie szeptem; Gwen była dziś przewodniczką dla osoby, która była jak dziecko po raz pierwszy zabrane z odosobnionego domku na wsi do wielkiego miasta.
Liczyła na to, że w świecie mugoli jej zwyczajny wygląd też się sprawdzi i zostanie uznana najwyżej za niemodną, ale nikogo nie zaniepokoi. Zdawała sobie sprawę, że czarodziejom lubiącym typowo magiczne dodatki do ubioru, jak na przykład kapelusze z poruszającymi się ptakami lub szaliki grające piosenki Celestyny Warbeck mogło być trudno się wpasować. Na szczęście żaden z jej elementów garderoby nie śpiewał ani się nie ruszał. Może i nie znała świata mugoli, ale miała znajomych mugolaków, którzy już dawno poinstruowali ją, czego absolutnie nie nosić chodząc po Londynie. Mieszkała w tym mieście pięć i pół roku, co nieco zdążyła się nauczyć.
Spojrzała na Gwen, która nie zgłosiła żadnych obiekcji, co znaczyło, że udało jej się ubrać odpowiednio.
- A może tam być coś, co mnie wystraszy? – spytała, próbując sobie wyobrazić jak to wygląda. – Ale jeśli to jest jak teatr, to może nie będzie tak źle. Zapamiętam, żeby po prostu zachowywać się tak, jakbym była w teatrze.
Na szczęście Charlie nie miała odruchu instynktownego sięgania po różdżkę. Była znakomitą alchemiczką, ale dość słabą czarownicą, która w sytuacji zagrożenia raczej preferowała ucieczkę niż atak, jej uroki były żałosne i zazwyczaj nieudane, z obroną nie było wiele lepiej. W dodatku nadal nie wypleniła z siebie nawyków z miesięcy trwania anomalii, kiedy niemal wszystko robiła bez magii i po różdżkę sięgała tylko w stanie najwyższej konieczności, bojąc się anomalnych wyładowań. Do tej pory czasem musiała sobie przypominać o tym, że już nic jej nie grozi, zanim sięgnęła po różdżkę, ale powoli sięgała po nią coraz śmielej, po godzinach pracy niekiedy ćwicząc transmutację, którą podczas anomalii mocno zaniedbała bo za bardzo się bała czarować.
- Z tym raczej nie będzie problemów – zapewniła więc. – Nadal jestem na etapie przekonywania się do czarów po tym, jak skończyły się anomalie i znów mogę używać różdżki bezpiecznie.
Ruszyła za Gwen, ostrożnie stawiając stopy na zaśnieżonym chodniku, idąc w stronę budynku, który trzy miesiące temu próbowała ocalić przed anomaliami. Starała się jednak o tym nie myśleć. Dziś miały się dobrze bawić. Anomalie odeszły, były przeszłością. Nie musiała się ich już bać.
- Pewnie byłaś już w kinie dużo razy, prawda? – spytała, gdy były już blisko drzwi. – I chętnie potem napiję się czegoś ciepłego.
Weszły do środka. Miejsce nie wyglądało tak jak wtedy, gdy szalały tu anomalie, zostało doprowadzone do porządku. Charlie od razu zaczęła się rozglądać, jednocześnie starając się zachowywać w miarę normalnie. Domyślała się, że ludzie znajdujący się w czymś w rodzaju holu byli mugolami, którzy przyszli tu, by zażyć znajomej sobie rozrywki. Żaden z nich nie wiedział, że w budynku znalazły się też właśnie dwie czarownice.
- Więc co teraz? – zadała pytanie szeptem; Gwen była dziś przewodniczką dla osoby, która była jak dziecko po raz pierwszy zabrane z odosobnionego domku na wsi do wielkiego miasta.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Przygryzła policzek, myśląc nad odpowiedzią. Otwarła po chwili usta:
– Nie wiem. Nigdy nie zabierałam czarodziejskich znajomych do kina – przyznała. – Ale podobno na jednym z pierwszych seansów w historii ludzie się przerazili i uciekali z kina, przekonani, że przejedzie ich pociąg. Dlatego… po prostu czuj się ostrzeżona. To, co jest na ekranie, jest fikcją. Trochę jak powieści, czy teatr. I nie może zrobić ci fizycznej krzywdy.
O psychikę nie mogła być już aż tak spokojna. W końcu dzieła kultury to właśnie na nie oddziaływały, ale miała nadzieję, że akurat to panna Leighton rozumie. W tej samej chwili do głowy Gwen zawitała kolejna myśl. A co, jeśli Charlie będzie się w kinie po prostu nudzić? Może, nienauczona oglądania filmów, po prostu nie zrozumie nic z tego, co dzieje się na ekranie? Mimo wszystko języka kina też trzeba było się nauczyć. Malarka miała jednak nadzieję, że jej znajoma jest na tyle inteligentna i obyta, że to nie będzie aż tak dużym problemem. Chociaż kto wie…
Skinęła głową. Anomalie, które niszczyły zarówno mugolski, jak i czarodziejski świat, odeszły, ale Gwen nie miała problemów z sięgnięciem po różdżkę. Przeciwnie, zakończyły się akurat w chwili, w której do dziewczyny dotarło, że musi rozwinąć swoje umiejętności. Stopniowo więc coraz częściej i coraz odważniej używała czarów. Jeszcze kilka miesięcy temu nie rzuciłaby na nikogo zaklęcia groźniejszego od „jinx”. Teraz nie była tego taka pewna. Być może miałaby opory przed zabiciem kogoś, ale jeśli mocniejsze zaklęcie miałoby ochronić jej zdrowie i życie to raczej nie wahałaby się.
– Tak, tak, to prawda, trzeba do tego od nowa przywyknąć – powiedziała jednak tylko, nie mając zamiaru wdawać się w szczegóły. Właściwie mało komu mówiła o swojej zmianie podejścia. Z osób, które w miarę dobrze znała, wiedział o tym tylko Artur.
Znów przytaknęła.
– Byłam, choć już jakiś czas temu. Ostatnio nie miałam za dużo czasu. Dlatego uznałam, że to może być dobry sposób na wieczór – przyznała. – Ileż można odwiedzać galerie sztuki! A muzeum to mam po dziurki w nosie. To cudowne miejsce… ale… ech. Przynajmniej prawdopodobnie już niedługo będę mogła z niego zrezygnować – przyznała, z lekko słyszalną ulgą w głowie. Żyła po to, by tworzyć i podziwiać sztukę, ewentualnie uczyć innych praktycznego podejścia, bo to też sprawiało jej radość. Oprowadzanie niekoniecznie zainteresowanych tematem gości po muzealnych salach nie było szczególnie pasjonujące. – A Ty? Pewnie to twoja pierwsza wizyta w tym miejscu? – dopytała.
Uśmiechnęła się do Charlie zawadiacko, gdy już weszły do kina. Chwyciła ją za rękę.
– Chodź! – powiedziała ze śmiechem. – Musimy znaleźć nasze miejsca. Mamy E14 i E15, lepiej się nie spóźnić!
– Nie wiem. Nigdy nie zabierałam czarodziejskich znajomych do kina – przyznała. – Ale podobno na jednym z pierwszych seansów w historii ludzie się przerazili i uciekali z kina, przekonani, że przejedzie ich pociąg. Dlatego… po prostu czuj się ostrzeżona. To, co jest na ekranie, jest fikcją. Trochę jak powieści, czy teatr. I nie może zrobić ci fizycznej krzywdy.
O psychikę nie mogła być już aż tak spokojna. W końcu dzieła kultury to właśnie na nie oddziaływały, ale miała nadzieję, że akurat to panna Leighton rozumie. W tej samej chwili do głowy Gwen zawitała kolejna myśl. A co, jeśli Charlie będzie się w kinie po prostu nudzić? Może, nienauczona oglądania filmów, po prostu nie zrozumie nic z tego, co dzieje się na ekranie? Mimo wszystko języka kina też trzeba było się nauczyć. Malarka miała jednak nadzieję, że jej znajoma jest na tyle inteligentna i obyta, że to nie będzie aż tak dużym problemem. Chociaż kto wie…
Skinęła głową. Anomalie, które niszczyły zarówno mugolski, jak i czarodziejski świat, odeszły, ale Gwen nie miała problemów z sięgnięciem po różdżkę. Przeciwnie, zakończyły się akurat w chwili, w której do dziewczyny dotarło, że musi rozwinąć swoje umiejętności. Stopniowo więc coraz częściej i coraz odważniej używała czarów. Jeszcze kilka miesięcy temu nie rzuciłaby na nikogo zaklęcia groźniejszego od „jinx”. Teraz nie była tego taka pewna. Być może miałaby opory przed zabiciem kogoś, ale jeśli mocniejsze zaklęcie miałoby ochronić jej zdrowie i życie to raczej nie wahałaby się.
– Tak, tak, to prawda, trzeba do tego od nowa przywyknąć – powiedziała jednak tylko, nie mając zamiaru wdawać się w szczegóły. Właściwie mało komu mówiła o swojej zmianie podejścia. Z osób, które w miarę dobrze znała, wiedział o tym tylko Artur.
Znów przytaknęła.
– Byłam, choć już jakiś czas temu. Ostatnio nie miałam za dużo czasu. Dlatego uznałam, że to może być dobry sposób na wieczór – przyznała. – Ileż można odwiedzać galerie sztuki! A muzeum to mam po dziurki w nosie. To cudowne miejsce… ale… ech. Przynajmniej prawdopodobnie już niedługo będę mogła z niego zrezygnować – przyznała, z lekko słyszalną ulgą w głowie. Żyła po to, by tworzyć i podziwiać sztukę, ewentualnie uczyć innych praktycznego podejścia, bo to też sprawiało jej radość. Oprowadzanie niekoniecznie zainteresowanych tematem gości po muzealnych salach nie było szczególnie pasjonujące. – A Ty? Pewnie to twoja pierwsza wizyta w tym miejscu? – dopytała.
Uśmiechnęła się do Charlie zawadiacko, gdy już weszły do kina. Chwyciła ją za rękę.
– Chodź! – powiedziała ze śmiechem. – Musimy znaleźć nasze miejsca. Mamy E14 i E15, lepiej się nie spóźnić!
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Większość czarodziejów pewnie nie była zbyt zainteresowana poznawaniem mugolskich atrakcji. Ale Charlie była ciekawa tego świata, chętna do tego, by poznać coś nowego. Mimo że była osobą z natury niezbyt odważną, to jednak ciekawość świata była w niej silna. Lubiła poznawać nowe rzeczy i zdobywać nowe informacje.
- W porządku, będę mieć to na uwadze – powiedziała. W razie czego będzie musiała przekonać siebie, że to po prostu fikcja. Tak jak czarodziejskie iluzje. I cokolwiek miało być w tym kinie, na pewno nie będzie tak straszne jak anomalie i wojna. Wiedziała też, że nie będzie mogła pokazywać niczego palcami i co chwilę pytać, co to jest, bo ktoś na pewno zwróciłby na nie uwagę.
Charlie bała się anomalii. Za dużo ich skutków naoglądała się w Mungu, w dodatku jej siostra zaginęła właśnie przez anomalię. Podobno. To sprawiało, że tamten okres kojarzył jej się dość traumatycznie, choć wynikły z niego i pewne dobre rzeczy, jak to, że dzięki natłokowi pracy jej umiejętności alchemiczne znacząco i w szybkim tempie wzrosły. Gdy magia była niestabilna eliksiry były bardziej potrzebne czy to w Mungu czy poza nim. Nigdy nie lubiła też zbędnego ryzyka i mając do wyboru ryzykowanie obrażeń ciała, by ułatwić sobie sprzątanie czy coś, wolała posprzątać własnoręcznie, co trwało dłużej, ale było bezpieczniejsze.
- Czemu chcesz zrezygnować z muzeum? – zapytała. Ale zgadzała się z tym, że spędzanie czasu w ciągle jednych i tych samych miejscach było nudne, jej samej też dobrze zrobi odmiana i to, że nie spędzi tego wieczoru przy kociołku lub z książką i łaszącymi się do niej kotami, jedynym towarzystwem w domu od dnia zniknięcia Very. Ostatnio zdarzało jej się, że dopadała ją dojmująca, ciężka i gorzka samotność.
- Tak, pierwsza. Nikt wcześniej nie zabierał mnie w takie miejsce – przytaknęła. Tylko częściowo skłamała, bo choć w tym budynku była, to nie miała okazji obejrzeć kinowego pokazu. Oboje jej rodzice byli czarodziejami, więc też nie znali kina i nie zabierali tam dzieci.
Ruszyła za Gwen, nie odstępując jej na krok. Wolała się tutaj nie zgubić, w tym obcym miejscu pełnym mugoli, poza tym wolała obserwować zachowanie znajomej, by móc ją naśladować i postępować tak, jak zachowywałaby się w tym miejscu mugolka. A przynajmniej próbowała.
Gdy Gwen znalazła ich miejsca, Charlie usadowiła się obok niej, wygodnie układając spódnicę na kolanach. Płaszcz zdjęła już wcześniej, zostawiając go w wyznaczonym miejscu, tak jak robili to mugole, i odebrała swój numerek. W sali rozglądała się dookoła, patrząc jak ludzie rozsiadają się na swoich miejscach. Po jakimś czasie światła zaczęły przygasać, a wtedy Charlie utkwiła wzrok w czymś, co podobno zwało się „ekranem”.
Kiedy pojawił się na nim pierwszy obraz, nagle niczym za dotknięciem różdżki, z ust Charlie wyrwało się krótkie, ale na szczęście bardzo stłumione „aaach!”. Szybko przyłożyła rękę do ust, powstrzymując się od głośniejszego okrzyku i spojrzała kątem oka na Gwen, dla której to wszystko było normalne. Zaraz znowu musiała sobie powtórzyć, że jakkolwiek to działało, to tylko fikcja, coś jak teatr, tylko wyświetlany na tej płaskiej powierzchni, gdzie postacie nie były żywe, a w jakiś sposób utrwalone. Wbiła się w fotel, dopiero po kilku minutach decydując się rozluźnić. Stopniowo też zaczęła się przyzwyczajać do tego dziwnego doznania, próbowała też śledzić historię na ekranie, choć przeznaczenie wielu pojawiających się tam przedmiotów było jej nieznane, a nie mogła teraz pytać Gwen o każdą rzecz z osobna, pamiętając że należało zachować ciszę. Czasem nie wiedziała więc, co robią ludzie, czuła się troszkę tak, jakby czytała książkę, której spora część jest napisana w obcym języku i tylko niektóre wstawki są po angielsku. Korzystając z tego, co rozumiała, próbowała jednak pojąć całość historii.
A potem film dobiegł końca. W sali znów zapaliły się światła, ludzie zaczęli wstawać. Charlie dopiero po chwili zarejestrowała ten fakt i podniosła się nieco zbyt raptownie, prawie się zataczając, ale utrzymała równowagę. Wiedziała też, że nie może zacząć dopytywać tutaj, przy mugolach, więc wszelkie pytania musiały zaczekać na moment, gdy już wyjdą i znajdą się w pewnym oddaleniu od ciekawskich uszu. Ale po jej minie Gwen mogła na pewno wywnioskować, że Charlie czuła się nieco skołowana i niepewna, ale był to jej pierwszy raz w kinie i jeszcze nie nauczyła się pojmować tego rodzaju sztuki.
- W porządku, będę mieć to na uwadze – powiedziała. W razie czego będzie musiała przekonać siebie, że to po prostu fikcja. Tak jak czarodziejskie iluzje. I cokolwiek miało być w tym kinie, na pewno nie będzie tak straszne jak anomalie i wojna. Wiedziała też, że nie będzie mogła pokazywać niczego palcami i co chwilę pytać, co to jest, bo ktoś na pewno zwróciłby na nie uwagę.
Charlie bała się anomalii. Za dużo ich skutków naoglądała się w Mungu, w dodatku jej siostra zaginęła właśnie przez anomalię. Podobno. To sprawiało, że tamten okres kojarzył jej się dość traumatycznie, choć wynikły z niego i pewne dobre rzeczy, jak to, że dzięki natłokowi pracy jej umiejętności alchemiczne znacząco i w szybkim tempie wzrosły. Gdy magia była niestabilna eliksiry były bardziej potrzebne czy to w Mungu czy poza nim. Nigdy nie lubiła też zbędnego ryzyka i mając do wyboru ryzykowanie obrażeń ciała, by ułatwić sobie sprzątanie czy coś, wolała posprzątać własnoręcznie, co trwało dłużej, ale było bezpieczniejsze.
- Czemu chcesz zrezygnować z muzeum? – zapytała. Ale zgadzała się z tym, że spędzanie czasu w ciągle jednych i tych samych miejscach było nudne, jej samej też dobrze zrobi odmiana i to, że nie spędzi tego wieczoru przy kociołku lub z książką i łaszącymi się do niej kotami, jedynym towarzystwem w domu od dnia zniknięcia Very. Ostatnio zdarzało jej się, że dopadała ją dojmująca, ciężka i gorzka samotność.
- Tak, pierwsza. Nikt wcześniej nie zabierał mnie w takie miejsce – przytaknęła. Tylko częściowo skłamała, bo choć w tym budynku była, to nie miała okazji obejrzeć kinowego pokazu. Oboje jej rodzice byli czarodziejami, więc też nie znali kina i nie zabierali tam dzieci.
Ruszyła za Gwen, nie odstępując jej na krok. Wolała się tutaj nie zgubić, w tym obcym miejscu pełnym mugoli, poza tym wolała obserwować zachowanie znajomej, by móc ją naśladować i postępować tak, jak zachowywałaby się w tym miejscu mugolka. A przynajmniej próbowała.
Gdy Gwen znalazła ich miejsca, Charlie usadowiła się obok niej, wygodnie układając spódnicę na kolanach. Płaszcz zdjęła już wcześniej, zostawiając go w wyznaczonym miejscu, tak jak robili to mugole, i odebrała swój numerek. W sali rozglądała się dookoła, patrząc jak ludzie rozsiadają się na swoich miejscach. Po jakimś czasie światła zaczęły przygasać, a wtedy Charlie utkwiła wzrok w czymś, co podobno zwało się „ekranem”.
Kiedy pojawił się na nim pierwszy obraz, nagle niczym za dotknięciem różdżki, z ust Charlie wyrwało się krótkie, ale na szczęście bardzo stłumione „aaach!”. Szybko przyłożyła rękę do ust, powstrzymując się od głośniejszego okrzyku i spojrzała kątem oka na Gwen, dla której to wszystko było normalne. Zaraz znowu musiała sobie powtórzyć, że jakkolwiek to działało, to tylko fikcja, coś jak teatr, tylko wyświetlany na tej płaskiej powierzchni, gdzie postacie nie były żywe, a w jakiś sposób utrwalone. Wbiła się w fotel, dopiero po kilku minutach decydując się rozluźnić. Stopniowo też zaczęła się przyzwyczajać do tego dziwnego doznania, próbowała też śledzić historię na ekranie, choć przeznaczenie wielu pojawiających się tam przedmiotów było jej nieznane, a nie mogła teraz pytać Gwen o każdą rzecz z osobna, pamiętając że należało zachować ciszę. Czasem nie wiedziała więc, co robią ludzie, czuła się troszkę tak, jakby czytała książkę, której spora część jest napisana w obcym języku i tylko niektóre wstawki są po angielsku. Korzystając z tego, co rozumiała, próbowała jednak pojąć całość historii.
A potem film dobiegł końca. W sali znów zapaliły się światła, ludzie zaczęli wstawać. Charlie dopiero po chwili zarejestrowała ten fakt i podniosła się nieco zbyt raptownie, prawie się zataczając, ale utrzymała równowagę. Wiedziała też, że nie może zacząć dopytywać tutaj, przy mugolach, więc wszelkie pytania musiały zaczekać na moment, gdy już wyjdą i znajdą się w pewnym oddaleniu od ciekawskich uszu. Ale po jej minie Gwen mogła na pewno wywnioskować, że Charlie czuła się nieco skołowana i niepewna, ale był to jej pierwszy raz w kinie i jeszcze nie nauczyła się pojmować tego rodzaju sztuki.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Na pytanie o muzeum wzruszyła ramionami. Wolała nie zdradzać wiele, w końcu nie wszystko było jeszcze pewne.
– Prawdopodobnie będę miała na stałe inną pracę. Związaną z tworzeniem – powiedziała z zagadkowym uśmiechem. Była naprawdę zadowolona z tego obrotu losu i wolała niczego nie zapeszać, chociaż trudno było jej zachować pełne milczenie.
Seans wywołał w Gwen mieszane uczucia. Henry Forda w roli głównej był zachwycający, ale malarka miała wrażenie, że całość jest zbyt mroczna i zbyt nieprzyjemna. Chyba wolała oglądać na ekranie mniej poważne, pogodniejsze historie. Wokół było za dużo złego, aby jeszcze oglądać o tym filmy! Czarno-biały ekran tylko potęgował to wrażenie.
Gdy na sali zapaliły się światła, malarka spojrzała na Charlene. Od razu zwróciła uwagę na jej nieco skrzywioną minę.
– I jak? Co sądzisz? – spytała delikatnie, chcąc, aby panna Leighton podzieliła się z nią wrażeniami. – Oj, ostrożnie, nie wstawaj tak szybko! Mamy czas, nikt nas stąd nie wygania. – Zaśmiała się ciepło, nie chcąc, aby dziewczyna przypadkiem zrobiła sobie przez nią krzywdę.
Sama wstała, powoli zarzucając na siebie płaszcz. Omiotła salę wzrokiem: ludzie wychodzili raczej śpiesznie, większość z nich pogodnie gawędziła. Większości chyba całkiem podobał się seans.
– Vera Miles to przepiękna kobieta! – powiedziała po chwili. – To ta główna aktorka. Chociaż Henry Forda też niczego sobie… chociaż chyba nie do końca w moim typie. Ale to dobry aktor, obydwoje są. Och, cudownie jest być taką gwiazdą kina! Gdybym tylko potrafiła lepiej grać! – stwierdziła rozmarzonym głosem. Życie w Hollywood musiało wyglądać przepięknie, chociaż Gwen mogła tylko o nim pomarzyć. Nie mogła przecież zostawić swojej rodzinnej Anglii. Już raz to zrobiła, bez dobrych skutków.
Dała Charlie znać, by powoli zaczęła przeciskać się pomiędzy siedzeniami. Musiały ruszyć w kierunku holu, nim obsługa zacznie je upominać, że tylko stoją. Z drugiej jednak strony były przecież klientkami i miały do tego pełne prawo… prawda? Oczywiście w granicach rozsądku.
– Słyszałam, że Miles kiedyś była miss piękności, a potem odnalazło ją kino – poinformowała Charlie. – Tak pisali w czasopiśmie, więc to chyba prawda.
– Prawdopodobnie będę miała na stałe inną pracę. Związaną z tworzeniem – powiedziała z zagadkowym uśmiechem. Była naprawdę zadowolona z tego obrotu losu i wolała niczego nie zapeszać, chociaż trudno było jej zachować pełne milczenie.
Seans wywołał w Gwen mieszane uczucia. Henry Forda w roli głównej był zachwycający, ale malarka miała wrażenie, że całość jest zbyt mroczna i zbyt nieprzyjemna. Chyba wolała oglądać na ekranie mniej poważne, pogodniejsze historie. Wokół było za dużo złego, aby jeszcze oglądać o tym filmy! Czarno-biały ekran tylko potęgował to wrażenie.
Gdy na sali zapaliły się światła, malarka spojrzała na Charlene. Od razu zwróciła uwagę na jej nieco skrzywioną minę.
– I jak? Co sądzisz? – spytała delikatnie, chcąc, aby panna Leighton podzieliła się z nią wrażeniami. – Oj, ostrożnie, nie wstawaj tak szybko! Mamy czas, nikt nas stąd nie wygania. – Zaśmiała się ciepło, nie chcąc, aby dziewczyna przypadkiem zrobiła sobie przez nią krzywdę.
Sama wstała, powoli zarzucając na siebie płaszcz. Omiotła salę wzrokiem: ludzie wychodzili raczej śpiesznie, większość z nich pogodnie gawędziła. Większości chyba całkiem podobał się seans.
– Vera Miles to przepiękna kobieta! – powiedziała po chwili. – To ta główna aktorka. Chociaż Henry Forda też niczego sobie… chociaż chyba nie do końca w moim typie. Ale to dobry aktor, obydwoje są. Och, cudownie jest być taką gwiazdą kina! Gdybym tylko potrafiła lepiej grać! – stwierdziła rozmarzonym głosem. Życie w Hollywood musiało wyglądać przepięknie, chociaż Gwen mogła tylko o nim pomarzyć. Nie mogła przecież zostawić swojej rodzinnej Anglii. Już raz to zrobiła, bez dobrych skutków.
Dała Charlie znać, by powoli zaczęła przeciskać się pomiędzy siedzeniami. Musiały ruszyć w kierunku holu, nim obsługa zacznie je upominać, że tylko stoją. Z drugiej jednak strony były przecież klientkami i miały do tego pełne prawo… prawda? Oczywiście w granicach rozsądku.
– Słyszałam, że Miles kiedyś była miss piękności, a potem odnalazło ją kino – poinformowała Charlie. – Tak pisali w czasopiśmie, więc to chyba prawda.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Charlie miała mieszane uczucia głównie dlatego, że to jej pierwszy kontakt z kinem i nie miała porównania, które mogłoby pomóc jej określić, jaki rodzaj filmów lubiła. Nie była póki co pewna, czy polubiła kino, choć nie mogła wykluczyć tego, że kiedyś jeszcze skusi się na powtórkę. Może za drugim razem zrozumie coś więcej i nie będzie się czuła tak bardzo oderwana, niczym przybysz z jakiejś minionej epoki wrzucony we współczesność. Świat czarodziejów rozwijał się w swoim tempie, wolniej niż ten mugolski. Czy raczej – po prostu w innym kierunku, choć niektóre mugolskie wynalazki były adaptowane do magicznego świata, jak pociąg Ekspres Hogwart, Błędny Rycerz czy czarodziejskie radio. Może kiedyś nadejdą czasy gdy zostanie zaadaptowane też kino? Do tego jednak musiało się jeszcze dużo zmienić w czarodziejskiej mentalności, która często odrzucała to co mugolskie. Nie zawsze z uprzedzeń i nienawiści, czasem po prostu z lęku przed tym co obce.
- To było... Naprawdę niecodzienne doświadczenie – odezwała się w końcu. – Tylko dlaczego to było czarno-białe? – zdziwiła się, bo przecież pamiętała, że w teatrze normalnie były kolory. To była jedna z najbardziej zaskakujących rzeczy, że czemu mugole utrwalają sceny w czerni i bieli które wyglądają nienaturalnie, bo przecież świat tak nie wyglądał.
Wyszły powoli z sali, Charlie poszła po swój płaszcz i wróciła do Gwen.
- O tak, piękna – przytaknęła, choć imię Vera rozbrzmiało gorzko w jej umyśle; tak miała na imię jej zaginiona siostra, za którą tak bardzo tęskniła! Niemniej jednak aktorka rzeczywiście była bardzo atrakcyjna. Gdyby postawić ją obok Charlie, skromna i pozbawiona choćby grama makijażu panna Leighton wyglądałaby jak zwykła wiejska gęś. – Pewnie niejedna dziewczyna mogłaby dostać kompleksów na widok tak ładnej kobiety. Ale nadal nie wiem, jak mugole to robią, że aktorzy znajdują się w tym ekranie, poruszają się i mówią, choć fizycznie nawet nie ma ich w tym budynku, ale... ogólnie jestem pod wrażeniem, że potrafili to tak zrobić i to zupełnie bez magii! – mówiła, uważając by mówić na tyle cicho, aby usłyszała to tylko Gwen. Ludzie wychodzili z kina w większości grupkami, rozmawiając o filmie. Nikt nie zwracał większej uwagi na dwie młode kobiety. – Ale... czy wszystkie filmy są takie ponure i czarno-białe, czy są też takie wesołe? – dopytywała; Charlie jako osóbka z natury pogodna i optymistyczna wolałaby chyba lżejszą tematykę, w obecnym okresie naprawdę dobrze zrobiłoby jej coś wesołego i lekkiego. – I co to jest miss piękności? – zapytała. – Ciekawe, czy czarodzieje kiedyś odkryją kino, tak jak odkryli radio i niektóre środki transportu.
Nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. I czy w ogóle czekała ich jakaś dobra przyszłość? Czy istniała szansa na to, że dobro zwycięży i ten ciekawy, mugolski świat przetrwa? W książkach zwykle tak to działało, że ostatecznie zawsze zwyciężało dobro, ale nie była pewna, czy tak będzie i w prawdziwym świecie.
- Gdzie idziemy? Znasz tę okolicę? – spytała, gdy już wyszły na zewnątrz, gdzie było już ciemno, w końcu to nadal była zima i dni nie wydłużyły się jeszcze na tyle, by było długo jasno.
- To było... Naprawdę niecodzienne doświadczenie – odezwała się w końcu. – Tylko dlaczego to było czarno-białe? – zdziwiła się, bo przecież pamiętała, że w teatrze normalnie były kolory. To była jedna z najbardziej zaskakujących rzeczy, że czemu mugole utrwalają sceny w czerni i bieli które wyglądają nienaturalnie, bo przecież świat tak nie wyglądał.
Wyszły powoli z sali, Charlie poszła po swój płaszcz i wróciła do Gwen.
- O tak, piękna – przytaknęła, choć imię Vera rozbrzmiało gorzko w jej umyśle; tak miała na imię jej zaginiona siostra, za którą tak bardzo tęskniła! Niemniej jednak aktorka rzeczywiście była bardzo atrakcyjna. Gdyby postawić ją obok Charlie, skromna i pozbawiona choćby grama makijażu panna Leighton wyglądałaby jak zwykła wiejska gęś. – Pewnie niejedna dziewczyna mogłaby dostać kompleksów na widok tak ładnej kobiety. Ale nadal nie wiem, jak mugole to robią, że aktorzy znajdują się w tym ekranie, poruszają się i mówią, choć fizycznie nawet nie ma ich w tym budynku, ale... ogólnie jestem pod wrażeniem, że potrafili to tak zrobić i to zupełnie bez magii! – mówiła, uważając by mówić na tyle cicho, aby usłyszała to tylko Gwen. Ludzie wychodzili z kina w większości grupkami, rozmawiając o filmie. Nikt nie zwracał większej uwagi na dwie młode kobiety. – Ale... czy wszystkie filmy są takie ponure i czarno-białe, czy są też takie wesołe? – dopytywała; Charlie jako osóbka z natury pogodna i optymistyczna wolałaby chyba lżejszą tematykę, w obecnym okresie naprawdę dobrze zrobiłoby jej coś wesołego i lekkiego. – I co to jest miss piękności? – zapytała. – Ciekawe, czy czarodzieje kiedyś odkryją kino, tak jak odkryli radio i niektóre środki transportu.
Nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. I czy w ogóle czekała ich jakaś dobra przyszłość? Czy istniała szansa na to, że dobro zwycięży i ten ciekawy, mugolski świat przetrwa? W książkach zwykle tak to działało, że ostatecznie zawsze zwyciężało dobro, ale nie była pewna, czy tak będzie i w prawdziwym świecie.
- Gdzie idziemy? Znasz tę okolicę? – spytała, gdy już wyszły na zewnątrz, gdzie było już ciemno, w końcu to nadal była zima i dni nie wydłużyły się jeszcze na tyle, by było długo jasno.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Gwen, zapraszając Charlie do kina, myślała raczej o tym, że dziewczyna weźmie obrazy za rzeczywistość i wystraszy się do tego stopnia, że zrobi sobie krzywdę. Nie wpadła na pomysł, że głównym problemem dla alchemiczki może być spotkanie z mugolskimi wynalazkami. Wydawało jej się, że to wszystko jest jakieś takie… oczywiste. Wprawdzie w trakcie rozmów z panną Leighton Gwen często musiała jej wyjaśniać niemagiczne odkrycia, ale po prostu zapraszając ją do kina o tym nie pomyślała. Nie sądziła też, że dziewczyna zostanie zaskoczona przez kolor ekranu.
– Takie są filmy – powiedziała. – No wiesz, jak zdjęcia. Czarodzieje też mają aparaty, prawda?
Teatr pod tym względem nie miał nic wspólnego z kinem. Zrobienie filmu było o wiele większym, technicznym wyzwaniem, niż prosta sztuka na żywo. Chociaż i w jednym i drugim musieli występować profesjonaliści, to Gwen miała wrażenie, że mało kto byłby w tanie zrobić amatorskie dzieło kinowe. Czego nie można było powiedzieć o teatrze.
Zaśmiała się.
– Możliwe. Chociaż… to magia ekranu, na nim wszyscy wyglądają lepiej – powiedziała, nie do końca wiedząc, czy to aby na pewno prawda. Lepiej było jednak w to wierzyć. – Och, wiesz, to dość proste… chyba. Filmy nagrywa się takimi jakby… aparatami, które robią dużo zdjęć na raz. I potem chyba nakłada się jedno na drugie… Chociaż jeśli chciałabyś wiedzieć więcej, musiałabyś sama poczytać. Ja się nigdy nie interesowałam tym tematem od technicznej strony. Po prostu czasem miło jest pójść do kina – wyjaśniła, wzruszając ramionami.
Idąc przez kino, myślała nad tym, co właśnie obejrzała. Obiecała sobie, że następnym razem, jeśli Charlie w ogóle będzie chciała z nią iść, zabierze ją na coś sympatyczniejszego. To naprawdę mógłby nie być za dobry pierwszy film w życiu.
– Jak mówiłam… są tylko czarno-białe – przypomniała koleżance. – Ale nie wszystkie są takie smutne. Duża część jest właściwie wesoła i pogodna, tylko ten… jakiś taki… Właściwie chyba myślałam, że będzie bardziej radosny – przyznała. – A miss piękności to taki konkurs, w którym wybiera się najładniejszą kobietę w danym regionie. To bardzo subiektywne, trudno tu mówić o sprawiedliwości… ale niektórym to się podoba. – Wzruszyła ramionami.
Choć dla Charlie to była czarna magia, Gwen naprawdę nie miałaby nic przeciwko fuzji dwóch światów. To nie było jednak takie proste i im więcej czasu spędzała po magicznej stronie, tym boleśniej się o tym przekonywała. Ale odpowiedź na pytanie panny Leighton wcale nie było takie trudne.
– Zawsze mogą odkryć przez nas! – Zaśmiała się cicho. – Może udałoby nam się kupić kamerę… Chociaż są chyba dość drogie.
Mieszkała w centrum miasta, dlatego te peryferia nie były jej najbliższe. Ale to w końcu było jej miasto, a kino odwiedzała co jakiś czas.
– Nieszczególnie, ale znam w okolicy sympatyczne miejsce. Chodźmy! – powiedziała, gdy opuściły budynek, prowadząc Charlie do swojego ulubionego lokalu w tej okolicy.
– Takie są filmy – powiedziała. – No wiesz, jak zdjęcia. Czarodzieje też mają aparaty, prawda?
Teatr pod tym względem nie miał nic wspólnego z kinem. Zrobienie filmu było o wiele większym, technicznym wyzwaniem, niż prosta sztuka na żywo. Chociaż i w jednym i drugim musieli występować profesjonaliści, to Gwen miała wrażenie, że mało kto byłby w tanie zrobić amatorskie dzieło kinowe. Czego nie można było powiedzieć o teatrze.
Zaśmiała się.
– Możliwe. Chociaż… to magia ekranu, na nim wszyscy wyglądają lepiej – powiedziała, nie do końca wiedząc, czy to aby na pewno prawda. Lepiej było jednak w to wierzyć. – Och, wiesz, to dość proste… chyba. Filmy nagrywa się takimi jakby… aparatami, które robią dużo zdjęć na raz. I potem chyba nakłada się jedno na drugie… Chociaż jeśli chciałabyś wiedzieć więcej, musiałabyś sama poczytać. Ja się nigdy nie interesowałam tym tematem od technicznej strony. Po prostu czasem miło jest pójść do kina – wyjaśniła, wzruszając ramionami.
Idąc przez kino, myślała nad tym, co właśnie obejrzała. Obiecała sobie, że następnym razem, jeśli Charlie w ogóle będzie chciała z nią iść, zabierze ją na coś sympatyczniejszego. To naprawdę mógłby nie być za dobry pierwszy film w życiu.
– Jak mówiłam… są tylko czarno-białe – przypomniała koleżance. – Ale nie wszystkie są takie smutne. Duża część jest właściwie wesoła i pogodna, tylko ten… jakiś taki… Właściwie chyba myślałam, że będzie bardziej radosny – przyznała. – A miss piękności to taki konkurs, w którym wybiera się najładniejszą kobietę w danym regionie. To bardzo subiektywne, trudno tu mówić o sprawiedliwości… ale niektórym to się podoba. – Wzruszyła ramionami.
Choć dla Charlie to była czarna magia, Gwen naprawdę nie miałaby nic przeciwko fuzji dwóch światów. To nie było jednak takie proste i im więcej czasu spędzała po magicznej stronie, tym boleśniej się o tym przekonywała. Ale odpowiedź na pytanie panny Leighton wcale nie było takie trudne.
– Zawsze mogą odkryć przez nas! – Zaśmiała się cicho. – Może udałoby nam się kupić kamerę… Chociaż są chyba dość drogie.
Mieszkała w centrum miasta, dlatego te peryferia nie były jej najbliższe. Ale to w końcu było jej miasto, a kino odwiedzała co jakiś czas.
– Nieszczególnie, ale znam w okolicy sympatyczne miejsce. Chodźmy! – powiedziała, gdy opuściły budynek, prowadząc Charlie do swojego ulubionego lokalu w tej okolicy.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Dla Charlie nie było to do końca oczywiste, w końcu nigdy nie funkcjonowała w świecie mugolskim i nie znała przeznaczenia niemagicznych wynalazków. Nie znała także historii mugolskiego świata, ważnych postaci ani niczego, co było oczywiste dla ludzi wychowanych w tym świecie. Była kompletnie od tego oderwana, ale i tak starała się jakoś pojąć to, co widziała.
- No, mają – przytaknęła. – Sama nigdy nie miałam własnego, ale gdy byłam dzieckiem, tata czasem robił nam zdjęcia do rodzinnego albumu. Może po prostu za bardzo sobie wyobraziłam że to działa no wiesz, jak teatr, dlatego się zdziwiłam.
To wszystko było takie niepojęte. To, co tworzyli mugole bez ani grama magii. Niesamowita sprawa, choć wciąż budząca w głowie Charlie wiele pytań i wątpliwości. Gwen starała się jej to wytłumaczyć, ale choć alchemiczka kiwała głową, starając się sprawiać wrażenie że nadąża, nadal nie wszystko do końca było dla niej jasne. Żeby w pełni zrozumieć wyjaśnienia Gwen musiałaby posiadać choć fundamentalną wiedzę o działaniu świata mugoli, a tej nie miała.
- Chciałabym kiedyś zobaczyć wesoły film – powiedziała jednak. – Może kiedyś polubię kino. Teraz... to był dopiero pierwszy raz, ale skupiałam się na tym, by nie panikować i powtarzać sobie, że to tylko fikcja. – Szczególnie na początku czuła się nieco niepewna i wystraszona, kiedy na ekranie pojawiły się pierwsze obrazy, ale z czasem zrozumiała, że nic groźnego się nie dzieje i nie ma się czym martwić, a tylko próbować nadążyć i rozumieć, o czym ci ludzie mówią. – Tak czy inaczej... Dziękuję, że mnie tu zabrałaś i pokazałaś coś nowego. To była miła odmiana od samotnego siedzenia w domu. Odkąd... nie ma mojej siostry często czuję się samotna, mimo że mam sowę i kilka kotów.
Ale nic nie mogło zastąpić obecności Very. Nawet jeśli siostra była nieobecna i w pracy, to Charlie wiedziała, że wieczorem się zobaczą. A tymczasem od przeszło czterech miesięcy nie wracała i nie dawała znaku życia, a dom stał się dziwnie pusty, bardziej przypominający chłodną skorupę niż ciepłe gniazdko uwite kilka lat wstecz przez dwie młode, kochające się i bardzo zżyte siostry próbujące ułożyć sobie życie w wielkim mieście.
Uśmiechnęła się lekko, podążając za Gwen, która powiedziała, że zna tu niedaleko pewne miejsce.
- W porządku, prowadź – zgodziła się. – Chętnie napiję się herbaty, i może coś zjem, bo bardzo zgłodniałam, a nieszczególnie potrafię gotować.
Cóż, po zniknięciu Very musiała radzić sobie z tym sama, ale prawdopodobnie nie odziedziczyła talentu po matce. Nie była materiałem na zdolną gospodynię domową. To, że zauważalnie schudła prawdopodobnie nie było tylko efektem zgryzot, tęsknoty i przepracowania, ale też tego, że gorzej jadała.
Udały się więc do pobliskiej kawiarni. Tam jeszcze trochę porozmawiały przy herbatce i drobnych przekąskach, a później Charlie pożegnała się, jeszcze raz podziękowała za wspólnie spędzony czas i wróciła do domu, do swojej gromadki kotów.
| zt. x 2
- No, mają – przytaknęła. – Sama nigdy nie miałam własnego, ale gdy byłam dzieckiem, tata czasem robił nam zdjęcia do rodzinnego albumu. Może po prostu za bardzo sobie wyobraziłam że to działa no wiesz, jak teatr, dlatego się zdziwiłam.
To wszystko było takie niepojęte. To, co tworzyli mugole bez ani grama magii. Niesamowita sprawa, choć wciąż budząca w głowie Charlie wiele pytań i wątpliwości. Gwen starała się jej to wytłumaczyć, ale choć alchemiczka kiwała głową, starając się sprawiać wrażenie że nadąża, nadal nie wszystko do końca było dla niej jasne. Żeby w pełni zrozumieć wyjaśnienia Gwen musiałaby posiadać choć fundamentalną wiedzę o działaniu świata mugoli, a tej nie miała.
- Chciałabym kiedyś zobaczyć wesoły film – powiedziała jednak. – Może kiedyś polubię kino. Teraz... to był dopiero pierwszy raz, ale skupiałam się na tym, by nie panikować i powtarzać sobie, że to tylko fikcja. – Szczególnie na początku czuła się nieco niepewna i wystraszona, kiedy na ekranie pojawiły się pierwsze obrazy, ale z czasem zrozumiała, że nic groźnego się nie dzieje i nie ma się czym martwić, a tylko próbować nadążyć i rozumieć, o czym ci ludzie mówią. – Tak czy inaczej... Dziękuję, że mnie tu zabrałaś i pokazałaś coś nowego. To była miła odmiana od samotnego siedzenia w domu. Odkąd... nie ma mojej siostry często czuję się samotna, mimo że mam sowę i kilka kotów.
Ale nic nie mogło zastąpić obecności Very. Nawet jeśli siostra była nieobecna i w pracy, to Charlie wiedziała, że wieczorem się zobaczą. A tymczasem od przeszło czterech miesięcy nie wracała i nie dawała znaku życia, a dom stał się dziwnie pusty, bardziej przypominający chłodną skorupę niż ciepłe gniazdko uwite kilka lat wstecz przez dwie młode, kochające się i bardzo zżyte siostry próbujące ułożyć sobie życie w wielkim mieście.
Uśmiechnęła się lekko, podążając za Gwen, która powiedziała, że zna tu niedaleko pewne miejsce.
- W porządku, prowadź – zgodziła się. – Chętnie napiję się herbaty, i może coś zjem, bo bardzo zgłodniałam, a nieszczególnie potrafię gotować.
Cóż, po zniknięciu Very musiała radzić sobie z tym sama, ale prawdopodobnie nie odziedziczyła talentu po matce. Nie była materiałem na zdolną gospodynię domową. To, że zauważalnie schudła prawdopodobnie nie było tylko efektem zgryzot, tęsknoty i przepracowania, ale też tego, że gorzej jadała.
Udały się więc do pobliskiej kawiarni. Tam jeszcze trochę porozmawiały przy herbatce i drobnych przekąskach, a później Charlie pożegnała się, jeszcze raz podziękowała za wspólnie spędzony czas i wróciła do domu, do swojej gromadki kotów.
| zt. x 2
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
| 11 lipca '57 |
Trzymanie się na uboczu było pewnego rodzaju mottem życiowym rudzielca, którego wprawdzie rzadko kiedy można było zobaczyć z gęstą naturalną rudą czupryną. Z dnia na dzień zaczynał coraz bardziej nie tylko wyglądać, ale również zachowywać się niczym bezpański, warczący pies. Dotychczas jego zły stan samopoczucia gryzł jedynie gdzieś wewnątrz, nie pozwalając sobie na brak profesjonalizmu, jednak z dnia na dzień zaczynało być coraz gorzej.
Łopot spowodowany lądowaniem sowy z listem i pieniędzmi był wystarczającą informacją, by wiedzieć, że to nie był koniec roboty na dzisiaj. Jeremiego czekało zlecenie, a galeony, które zapewniała obecność znajomej sowy, była zbyt pociągająca, żeby odmówić. Przecież potrzebował zarobić, nie na przyjemności dla siebie, ale innych. Zawsze chodziło o tych nieobecnych, dla których był w stanie zrobić wszystko, pomimo odczuwalnego braku. Być może kiedyś zdoła im się wypłacić w ramach przeprosin...
Zapoznawszy się z zawartością listu i sakiewki, niemalże od razu skierował się w stronę jednej ze znajomych ulic, tam, gdzie występek zasiewał swój plon, ale również go zbierał. Miejsce znane jedynie wtajemniczonym w odpowiednie kręgi i zamiary. Ten świat wyznaczał własne zasady, omijając te Londyńskie. Nikt nie znał swojego prawdziwego imienia, nikt nie pytał dla kogo konkretna działka i przede wszystkim nikt nie próbował wzajemnie węszyć. Weasley próbował poznać ten świat już za czasów stażu w Wiedźmiej Straży, teraz zwyczajnie żyjąc jako jego część. Wtedy nie robił tego dla przyjemności, a zwyczajnej ciekawości. Nie uznawał całego tego narkotyzowania się za coś godnego jego uwagi, choć wiedział, że droga do osiągnięcia zaufanego statusu jako kupca była bardzo długa. Bardzo możliwe, że właśnie znajomość przestępczego organu ściągnęła go na drugą stronę, nieco przymuszając do nieczystej pracy, z której był w stanie się najlepiej utrzymywać. Nikt z rodziny nie wiedział, że niegdyś tak praworządny czarodziej stoczył się do pozycji gorszej niż byle watażka. W końcu udostępniał rzeczy, które niszczyły ludzi… tylko czy faktycznie mógł mieć ich na sumieniu, skoro sami znajdowali na to monety, czas i energię?
Miesiące oderwane od rodziny i znajomego gruntu pozwalały na przesiąknięcie nowym miejscem, co niemalże z automatu czyniło go jednym z nich - narkotykowych dystrybutorów portu. Wróżkowy pył, Diable ziele, Widły, Tęgoskór Żelaznozębny, Złota Rybka, a czasem nawet sama Śnieżka. Były to towary o niepodważanej jakości, które stały się najbardziej znanymi używkami w Londynie. Weasleyowi ciężko robiło się na myśl, że ktokolwiek mógłby przywieźć jeszcze większe świństwo z innego kontynentu, czy też wyspy, ale różne pogłoski krążyły po porcie będącym jednym ze źródeł wszelkiej masy wymiany pomiędzy krajami. Nie czekając na zaproszenie, przystanął przy konkretnej ścianie, przykładając rękę do konkretnego miejsca. Wejście było przeznaczone tylko dla tych sprawdzonych, którzy dzięki niemu mogli pławić się w świecie twórców i sprzedawców innych przebrzydłych rzeczy. Gdyby tylko wiedział o tym gnieździe jako Strażnik, niestety losy potoczyły się wbrew jego woli, zmuszając do odnalezienia obskurnego miejsca nie jako bohater, a jeden z rzezimieszków.
Drzwi pojawiły się natychmiast, wpuszczając go do środka poniszczonego, drewnianego pomieszczenia. Jasnobrązowe oczy uderzyła nadmierna jasność, do której przyzwyczaił się wraz z kolejnym krokiem. O dziwo muzyka grająca w środku nie była podobna do jego ulubionej, rytmicznej i bardzo często wybrzmiewającej drużyny Ricka Charliego, co oznaczało tylko jedno – Leslie za barem. Kierując się do pubowego utytłanego baru, nawet nie zdziwił się na wynik swoich przewidywań, za ladą siedział Leslie, staruszek w podeszłym wieku, który uważał się za starszego od całego budynku. Ciężko byłoby się nie zgodzić, zważywszy na wszelkie znajomości, które szczerbaty sześćdziesięciolatek potrafił wyciągnąć zza kapelusza. Zauważając jego głowę kiwającą się w taktach muzyki Człowieka w Czerni, odpuścił sobie jakiekolwiek zamówienia. Staruszek musiał się wybawić w swoim starym stylu country. Rozglądając się po pomieszczeniu, wyłapał kilka ze znajomych twarzy, jednak nie było to miejsce, w którym siadało się na pogaduszki o pogodzie. Każdy z obecnych miał własne zadanie i zlecenie, którego trzymano się bez zbędnych pytań. Złapał wzrok jednego z siedzących obdartusów. W kilku krokach skrócił dystans, na końcu siadając naprzeciw paskudnego gościa.
- Mal, podwójna kulek i trzy proszku. – mruknął narkomańskim dialektem w stronę samotnie siedzącego mężczyzny. W tym miejscu nie było potrzeby na wytężanie wzroku, każdy miał swoje miejsce, gdzie najczęściej można było ich spotkać o różnej porze. – Dorzuć sześć liści i tyle co zawsze napoju. – wyseplenił dosyć niewyraźnie, choć patrząc po ruchu towarzysza, zrozumiał. Nie było potrzeby mówić czegokolwiek więcej. Chwilę potrwało, zanim poszedł na zaplecze i wrócił na to samo miejsce. Na stole pojawił się skórzany woreczek ze stosem monet od Wealseya, a tuż obok torba od Mala, po którą metamorfomag momentalnie sięgnął. Dobrze wiedział, że Mal był za stary na oszustwa, jednak czerwona lampka tradycyjnie zaświeciła się w ostrzeżeniu. Prostym zaklęciem delikatnie uchylił wieko, szybko sprawdzając wzrokiem, czy ilość była równa temu, co przekazano w liście oraz zgodna z jego słowami. Niektóre transakcje przepływały bardzo, ale to bardzo płynnie, inne zaś lubiły się ciągnąć i irytować dziwacznymi komplikacjami.
Chwilę później już maszerował do swojego małego mieszkanka po miotłę, którą jednak zdecydował się zostawić. Ostatnimi czasy nie miał w zwyczaju odwiedzać innych miejsc, które nie śmierdziały i nie przyciągały dużo kłopotów oraz ludzi. Był na tyle zadomowiony w porcie, jego okolicach, a nawet bardziej centralnych, czy też dalszych dzielnicach, że kompletnie zapomniał o istnieniu czegoś tak prostego jak dziko rosnące kwiaty, nieskoszona trawa i szum lasów, choć bardziej był to świst zimnego powietrza wdzierającego się nawet za jego kołnierz! Transport miotłą niósł za sobą pewne niedogodności związane z brakiem możliwości przelotu przez części zamieszkałe, więc pomimo skrócenia drogi z portu do okolic, zajęło mu dłużej, niż się spodziewał. Przeklinając pod nosem ślamazarność wywołaną zwiększonym wskaźnikiem czujności niepozwalającym na złamanie kilku praw, dotarł w okolice miejsca spotkania dwadzieścia minut po ustalonym czasie. Na szczęście przezorność, którą stosował wraz z klientami, zachowywała pewien element humorystyczny, którym była zwyczajna kurtuazja zaproszenia do kina.
„Odeon”. Początkowo metamorfomag nie miał pojęcia o mugolskim koncepcie projekcji ruchomych obrazów. Byli tacy… zacofani? Dopiero jego norweska przyjaciółka-wybawicielka-chwilowamiłośćżycia sprawiła, że zaczął pojmować, czym były całe te dziwactwa. Nigdy nie był w stanie pojąć ich istoty w pełni, ale wystarczyło to na uspokojenie jego wrzasków zdziwienia, kiedy to pierwszy raz spojrzał w ich sposób rozrywki.
Przekroczył próg, nawet nie ściągając płaszczu, bo skrajną głupotą byłoby odkrywać zawartość swoich magicznych kieszeni wyuzdanego płaszcza, w które włożył wszystkie używki. Znał swoje zasady i dobrze wiedział, że przedostatnie siedzenie po prawej będzie zajęte. Tradycyjnie już rozejrzał się po sali, niby poszukując znajomej twarzy w półmroku. Obrazy przelatywały, a Weasley łapał się na tym, żeby skupić całą swoją uwagę na zadaniu, nie myślach i wizji wszystkich tych postaci, które zaraz wyjdą z ekranu. Głupio byłoby ponownie wpadać w panikę jak w Oslo.
Przysiadł się do przywdzianego w czerń mężczyzny i bez przywitania wyciągnął otwartą rękę, opierając ją na łokietniku siedzenia. Nie spodziewał się specjalnych niespodzianek ze strony stałego już klienta, który napatoczył się niczym gwiazdka z nieba, wyciągając go z finansowego dołka w trymiga. Skupiając się na przeliczeniu sakiewki z jego działką, próbował zminimalizować tę część umysłu, który cały czas próbował utrzymać perfekcyjną czujność. Niejednokrotnie w trakcie liczenia podskoczył z przerażenia od nagłego hałasu, czy też bardziej wyrazistej sceny, jednakże po kilku mozolnych próbach udało mu się doliczyć odpowiedniej kwoty. Projekcja wzbudzała w nim pewien strach, co w oczach klienta było zrozumiałe, zważywszy na jego wygląd, bo przecież którego bezdomnego stać na wchodzenie do kina?
Powoli zaczął kompletować narkotyki, które pochowane były po różnych zakątkach jego płaszcza. Zanim zdążył przekazać wszystko, co należało projekcja skończyła się, a całą salę ogarnął mrok. Pomimo opóźnienia w dotarciu do celu Weasley był zadowolony, że zdążyli ze wszystkim na czas. Sakiewka z jego działką została schowana w kieszeni płaszcza, a narkotyki z zamówienia przekazane cierpliwemu klientowi. Pozostało mu dziesięć sztuk Złotej Rybki, z której finalnie mężczyzna zrezygnował. Na szczęście metamorfomag miał wiele okazji do pozbycia się tak chodliwego towaru, bo przecież każdy uzależniony czarodziej dałby sobie podciąć za to żyły. Nie była to oczywiście chęć, a tym bardziej motywacja rudzielca, jednak dobrze wiedział, że mógł na tym zbić jeszcze dobry interes. Teraz pozostało tylko wrócić tam, gdzie odnalazł się najlepiej. Prosto do portu.
| zt.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
12 marca '58
Gęsty obłok dymu objął bladą twarz w całości, stanowiąc kurtynę między kobiecą sylwetką a pociemniałym światem, nad którym na dobre zapadł zmierzch. Piżdżące światło latarni i chlupot unicestwianych pod naporem pojazdów kałuż tworzył otoczkę iście londyńską – szaroburą, pozbawioną polotu, wypełnioną gnającymi gdzieś personami i uciekającymi przed deszczem turystami. Bo owszem, znów padało; deszcz zmył w większej części roztapiający się śnieg, choć bezustannie mróz zaglądał pod skórę, mięśnie, aż zdawał się dosięgać kości.
Wolną dłonią trzymała ze sobą strony obszernego, futrzanego płaszcza, które raz po raz za sprawą porywistego wiatru chciały rozejść się w przeciwne kierunki. Skulona za futrem szala szyja zdradzała, że było jej zwyczajnie zimno; energiczne, wyuczone ruchy, które odtwarzały ścieżkę od ust w dół ukazywały pośpiech w paleniu lichego, skręconego niedbale papierosa.
Neon nad jej głową dumnie rozpraszał mroki wieczora, ale wciąż nie zapewniał ciepła; skrzące się litery nie pasowały do względnej ciszy obcującej wokół budynku – kino zwykle obfitowało w gwar rozmawiających sylwetek; brak takowych wskazywał tylko na jedno – seans trwał w najlepsze.
A to obchodziło ją tak naprawdę tyle, co wcale. Przybytek dla pospólstwa, pojedyncze jednostki czarodziejskiej nacji bratające się z mugolską rozrywką; gdyby nie spojrzała na charakterystyczny szyld, nie wiedziałaby gdzie tak naprawdę stoi, w pośpiechu spalając bibułkę przed ostatnim odcinkiem dzielącym ją od domu.
Mogła równie dobrze skorzystać z teleportacji i uniknąć mroźnego spaceru – jak widać Tatiana Dolohov była masochistką z krwi i kości.
Zmrużone powieki, myśli krążące po obcych orbitach, bez wyraźnego toku; w chwilach takich jak ta, niepozornych i codziennych, próbowała na chociaż moment odciąć się od wszystkiego – przyjąć inną rolę, wyobrażać sobie, że jest kimś innym, że londyńska ulica, która rozciąga się przed nią w całej swojej parszywej krasie, wcale nie jest Anglią.
Dryfujące wahania i absurdalne gdybanie zakryte chmurą papierosowego dymu skończyło się prędko; prędko, kiedy stalowe spojrzenie napotkało sylwetkę. Znaną – chyba? W pierwszej chwili nawet nie zdała sobie sprawy, później było już coraz gorzej; kiedy spojrzenia się skrzyżowały – najgorzej.
Mieląc w ustach ciche kurwa mać, wyrzuciła niedopałek na ziemię, niedbale przydeptując go krawędzią obcasa, nim w ucieczce nie zniknęła prędko za drzwiami ukojonego ciszą budynku kina.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nienawidził Londynu. Śmierdząca, owita kurzem i cudzym oddechem stolica była niczym więcej niż wielkim cmentarzem. Jednym z tych, o których dawno zapomniały rodziny i okoliczni mieszkańcy, jednym z tych, nad którym wisiało powietrze gryzące gardło pyłem z rozpadających się kości. Brud, wszędzie brud, a Ulysses brudu nie znosił, chociaż ten był stalą częścią jego życia i stałym fragmentem jego osobowości. Ulysses nie był tu jednak dla przyjemności. Był tu z obowiązku. Zaciskał wiec zęby, strzepywał drobinki z kraciastej wełny płaszcza i szedł dalej, przeciskając się przez wieczorną ciemność tak jak zwykł przeciskać się przez drzewa co pełnię - płynnie i z gracją godną tancerze, choć do parkietu było mu zdecydowanie daleko.
Kobieca sylwetka w futrzanym płaszczu zdawała się przyśpieszać, a on przewracał oczami w irytacji, gdzieś pośród ciemności. Szukał jej wystraczająco długo, by poznać wzory jej kroków i zapach, który wokół siebie roztaczała - w tym ten też kwaśny zapach papierosów, od którego i on sam zapragnął zapalić. Teraz niewielkie miała już szanse na ucieczkę, chyba że rzuciłaby się biegiem wzdłuż ulicy, a i wtedy pewne było raczej, iż ją dogoni. Bezsensowna utrata energii, Vale był człowiekiem zgoła praktycznym, do tego wyjątkowo zawziętym. Na pewno nie obsesyjnym! Ambitnym po prostu, a na dodatek zawsze dotrzymywał danego słowa.
A Tatianie dał słowo, ze ją znajdzie. Gentleman nie łamie danych damie obietnic.
Przecisnął się jedną z równoległych bocznych ulic, między zabudowaniami wyczekując widoku jej sylwetki, tego smukłego cienia na tle nocy. Nie chciał przecież zachodzić jej od tyłu, byłby to ruch doprawdy prostacki. Kilka zagubionych grup ludzi minęło go, spojrzeniami płynąc nad jego głową, jakby nigdy nie istniał. On szedł wiec dalej, dłonią w czarnej, skórzanej rękawiczce sunąc po chropowatej powierzchni ściany budynku w ciasnym przesmyku. Przymknął oczy nasłuchując kolejnych kroków - szybkich, lekkich, znanych. Gdy wysunął się z cienia, ona stała już kilka metrów dalej. Być może naumyślnie trwał chwilę w wyprostowanym bezruchu, być może chciał żeby go dostrzegła.
Kilka sekund - tlący się słabo niedopałek kończący życie pod obcasem, otwierające się ciężkie drzwi uśpionego w seansie kina, rąbek futra niknący za ich krawędzią. Z gardła wydobył się cichy, poirytowany jęk, Vale postawił kołnierz płaszcza i w ułamku kolejnej sekundy ruszył za nią, prosto w spokój budynku. Prawdopodobnie chciała uciekać dalej, być może przekonana była, że jej się to uda, ale dłoń ujęła jej przedramię, ciągnąc ją w zacieniony kąt pomieszczenia, plecami przyciskając do ściany. I choć uścisk się nie rozluźnił, stający przed nią mężczyzna patrzył na nią spokojnymi oczami, a rysy ozdabiał uprzyjmy uśmiech. Ślady mrozu znikały szybko z jasnych policzków, jeden kosmyk włosów uwolnił się z zaczesanego do tyłu ładu, wiec Ulysses wolną ręką zaczesał go za ucho.
- Tatiano, moja piękna, cóż za miła niespodzianka - mówił, tonem ściszonym do szeptu, szorstkie i nieprzyjemne brzmienie głosu zdradzało jednak dość szybko, iż nie była to niespodzianka, na dodatek na pewno nie miła, w żadnym tego słowa znaczeniu. - Spotkać się tutaj, tak przez przypadek...och, Londyn to małe miasto, szczególnie teraz - tłumaczył i zdobył się nawet na ciche westchnienie, jakby prowadził rozmowę o polityce z sąsiadami. Straszna, straszna wojna... - Masz może ochotę na film? - Nagle twarz znów rozjaśnił uśmiech, a skupiony wzrok uniósł się na plakaty nad nimi. - Może grają coś o morderstwie.
Kobieca sylwetka w futrzanym płaszczu zdawała się przyśpieszać, a on przewracał oczami w irytacji, gdzieś pośród ciemności. Szukał jej wystraczająco długo, by poznać wzory jej kroków i zapach, który wokół siebie roztaczała - w tym ten też kwaśny zapach papierosów, od którego i on sam zapragnął zapalić. Teraz niewielkie miała już szanse na ucieczkę, chyba że rzuciłaby się biegiem wzdłuż ulicy, a i wtedy pewne było raczej, iż ją dogoni. Bezsensowna utrata energii, Vale był człowiekiem zgoła praktycznym, do tego wyjątkowo zawziętym. Na pewno nie obsesyjnym! Ambitnym po prostu, a na dodatek zawsze dotrzymywał danego słowa.
A Tatianie dał słowo, ze ją znajdzie. Gentleman nie łamie danych damie obietnic.
Przecisnął się jedną z równoległych bocznych ulic, między zabudowaniami wyczekując widoku jej sylwetki, tego smukłego cienia na tle nocy. Nie chciał przecież zachodzić jej od tyłu, byłby to ruch doprawdy prostacki. Kilka zagubionych grup ludzi minęło go, spojrzeniami płynąc nad jego głową, jakby nigdy nie istniał. On szedł wiec dalej, dłonią w czarnej, skórzanej rękawiczce sunąc po chropowatej powierzchni ściany budynku w ciasnym przesmyku. Przymknął oczy nasłuchując kolejnych kroków - szybkich, lekkich, znanych. Gdy wysunął się z cienia, ona stała już kilka metrów dalej. Być może naumyślnie trwał chwilę w wyprostowanym bezruchu, być może chciał żeby go dostrzegła.
Kilka sekund - tlący się słabo niedopałek kończący życie pod obcasem, otwierające się ciężkie drzwi uśpionego w seansie kina, rąbek futra niknący za ich krawędzią. Z gardła wydobył się cichy, poirytowany jęk, Vale postawił kołnierz płaszcza i w ułamku kolejnej sekundy ruszył za nią, prosto w spokój budynku. Prawdopodobnie chciała uciekać dalej, być może przekonana była, że jej się to uda, ale dłoń ujęła jej przedramię, ciągnąc ją w zacieniony kąt pomieszczenia, plecami przyciskając do ściany. I choć uścisk się nie rozluźnił, stający przed nią mężczyzna patrzył na nią spokojnymi oczami, a rysy ozdabiał uprzyjmy uśmiech. Ślady mrozu znikały szybko z jasnych policzków, jeden kosmyk włosów uwolnił się z zaczesanego do tyłu ładu, wiec Ulysses wolną ręką zaczesał go za ucho.
- Tatiano, moja piękna, cóż za miła niespodzianka - mówił, tonem ściszonym do szeptu, szorstkie i nieprzyjemne brzmienie głosu zdradzało jednak dość szybko, iż nie była to niespodzianka, na dodatek na pewno nie miła, w żadnym tego słowa znaczeniu. - Spotkać się tutaj, tak przez przypadek...och, Londyn to małe miasto, szczególnie teraz - tłumaczył i zdobył się nawet na ciche westchnienie, jakby prowadził rozmowę o polityce z sąsiadami. Straszna, straszna wojna... - Masz może ochotę na film? - Nagle twarz znów rozjaśnił uśmiech, a skupiony wzrok uniósł się na plakaty nad nimi. - Może grają coś o morderstwie.
it's classic horror! if the monster learns appropriate restraint, it becomes an angel.
Ulysses Vale
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
when i call myself a shell
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Kino "Odeon"
Szybka odpowiedź