Kino "Odeon"
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
- [bylobrzydkobedzieladnie]
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Kino "Odeon"
Wielki ekran, sławne postaci, dźwięki z najnowocześniejszych głośników - to wszystko zdecydowanie wynagradza fakt, że za biletami niejednokrotnie trzeba odstać trochę w kolejce do kas. Codziennie odbywa się kilka projekcji najnowszych filmów, jednak w tygodniu od czasu do czasu zdarzają się także wieczory ze starszymi filmami, lub seanse tematyczne.
Pomieszczenie jest dość spore, wygodne fotele ustawione są na pochylni, żeby nawet z tylnych miejsc można było widzieć wielki ekran. Szczególnie w weekendy jest tu dużo osób, trudno o momenty w których sala świeciłaby pustkami.
Pomieszczenie jest dość spore, wygodne fotele ustawione są na pochylni, żeby nawet z tylnych miejsc można było widzieć wielki ekran. Szczególnie w weekendy jest tu dużo osób, trudno o momenty w których sala świeciłaby pustkami.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:54, w całości zmieniany 2 razy
Wspomnienia pragnęły przedrzeć się przez zasłonę instynktu; ten natomiast podpowiadał jedno – ucieczkę, tak jak za każdym razem do tej pory. Absurdalną i pozbawioną sensu, bo jedyną drogą okazał się budynek kina, pogrążony w ciszy, ograniczony, zamknięty w czterech ścianach i ślepych uliczkach.
Na wyłożonej dywanem podłodze kroki odbijały się głucho, stukot obcasa nie zdradzał jej w najbardziej parszywy ze sposobów; zostawiając za sobą ciężki podmuch tytoniu i charakterystyczną nutę piżmowych perfum ruszyła niemal na oślep, gdzieś pomiędzy skryte w mrokach korytarze i słabo jaśniejące lampy. Dokąd? Nieważne. Byleby tylko zgubić zasięg jego wzroku, w końcu jego samego.
Co śmieszne, nie wiedziała nawet, że jeszcze jest w Anglii. Że jeszcze kręci się uliczkami brzydkiego Londynu; z drugiej zaś strony, gdzie miałby być, aniżeli w miejscu, które uwagi wymagało najwięcej? Co tak naprawdę robiła tu ona?
Parszywość szaroburej scenerii stawiała ludzi w najbardziej paradoksalnych rolach; bo przecież nie mogła wiedzieć, że na nią czekał. Że ruszył jej śladem, że widział jak kroczy brudnym chodnikiem i jak przystaje, by zapalić papierosa. Nie wiedziała, że Ulysses Vale będzie na tyle zdeterminowany, by ją śledzić.
W mieście takim jak to, komfort był ulotny, a pozorną beztroskę można było skruszyć jednym spojrzeniem; kiedy srebrno-niebieskie spotkało się z tym szaro-piwnym, Tatiana Dolohov wiedziała, że ma zwyczajnie, po ludzku przejebane.
Muśnięcie skóry, zaraz potem zaciśnięte na przedramieniu palce; znane, a jak dziwacznie obce w tamtej chwili. Później był już tylko chłód ściany, ciężki oddech i przyzwyczajające się do mroku źrenice.
Trzepotała rzęsami przez kilka uderzeń serca, zaskoczona, przyłapana, niemalże na gorącym uczynku; w tym wszystkim zdumienie mieszało się z cichą nutą zaintrygowania – i co teraz?
– Najmilsza, mój drogi... – choć słowa wypuszczane były z echem zadyszki, spowodowanej bardziej szokiem niźli wysiłkiem fizycznym, prędko wpuściła na usta uśmiech; perlisty, urokliwy, zupełnie taki, jakim obdarzała go kiedyś – Stęskniłeś się, Ully? Ja bardzo... – westchnęła, ignorując fakt, że zapędził ją w pułapkę, przyparł do ściany w przenośni, i dosłownie, a dłoń wciąż oplatała jej nadgarstek, odcinając potencjalne myśli o kontynuacji ucieczki.
– Melodramaty ci zbrzydły? A co z romansidłami? – wyszeptała, a brew drgnęła ku górze, kiedy Dolohov uniosła wolną dłoń by przyłożyć ją do policzka mężczyzny w czułym geście – Wiesz, mogłeś wysłać list, jeśli chodziła ci po głowie randka... – zawsze to ciekawsze rozwiązanie niż...pościg? Skrzyżowała z nim spojrzenie, a zęby skubnęły dolną wargę jakby w zwolnionym tempie – Zmężniałeś.
Na wyłożonej dywanem podłodze kroki odbijały się głucho, stukot obcasa nie zdradzał jej w najbardziej parszywy ze sposobów; zostawiając za sobą ciężki podmuch tytoniu i charakterystyczną nutę piżmowych perfum ruszyła niemal na oślep, gdzieś pomiędzy skryte w mrokach korytarze i słabo jaśniejące lampy. Dokąd? Nieważne. Byleby tylko zgubić zasięg jego wzroku, w końcu jego samego.
Co śmieszne, nie wiedziała nawet, że jeszcze jest w Anglii. Że jeszcze kręci się uliczkami brzydkiego Londynu; z drugiej zaś strony, gdzie miałby być, aniżeli w miejscu, które uwagi wymagało najwięcej? Co tak naprawdę robiła tu ona?
Parszywość szaroburej scenerii stawiała ludzi w najbardziej paradoksalnych rolach; bo przecież nie mogła wiedzieć, że na nią czekał. Że ruszył jej śladem, że widział jak kroczy brudnym chodnikiem i jak przystaje, by zapalić papierosa. Nie wiedziała, że Ulysses Vale będzie na tyle zdeterminowany, by ją śledzić.
W mieście takim jak to, komfort był ulotny, a pozorną beztroskę można było skruszyć jednym spojrzeniem; kiedy srebrno-niebieskie spotkało się z tym szaro-piwnym, Tatiana Dolohov wiedziała, że ma zwyczajnie, po ludzku przejebane.
Muśnięcie skóry, zaraz potem zaciśnięte na przedramieniu palce; znane, a jak dziwacznie obce w tamtej chwili. Później był już tylko chłód ściany, ciężki oddech i przyzwyczajające się do mroku źrenice.
Trzepotała rzęsami przez kilka uderzeń serca, zaskoczona, przyłapana, niemalże na gorącym uczynku; w tym wszystkim zdumienie mieszało się z cichą nutą zaintrygowania – i co teraz?
– Najmilsza, mój drogi... – choć słowa wypuszczane były z echem zadyszki, spowodowanej bardziej szokiem niźli wysiłkiem fizycznym, prędko wpuściła na usta uśmiech; perlisty, urokliwy, zupełnie taki, jakim obdarzała go kiedyś – Stęskniłeś się, Ully? Ja bardzo... – westchnęła, ignorując fakt, że zapędził ją w pułapkę, przyparł do ściany w przenośni, i dosłownie, a dłoń wciąż oplatała jej nadgarstek, odcinając potencjalne myśli o kontynuacji ucieczki.
– Melodramaty ci zbrzydły? A co z romansidłami? – wyszeptała, a brew drgnęła ku górze, kiedy Dolohov uniosła wolną dłoń by przyłożyć ją do policzka mężczyzny w czułym geście – Wiesz, mogłeś wysłać list, jeśli chodziła ci po głowie randka... – zawsze to ciekawsze rozwiązanie niż...pościg? Skrzyżowała z nim spojrzenie, a zęby skubnęły dolną wargę jakby w zwolnionym tempie – Zmężniałeś.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zapach kina był doprawdy dziwaczny - kurz unoszący się z podłogowych wykładzin, parzona już jakiś czas temu kawa, pozostałości cudzych perfum obklejające ściany. Pieprzowa mięta niedrogiej męskiej wody kolońskiej, słodka śliwka, która pewnie wkręciła się w modnie obcięte włosy którejś z młodych dziewcząt na sali. Ciężkie piżmo i cierpki papierosowy dym - wdarte w futro, w skórę, w powietrze drgające gdzieś wokół niej. Kiedyś też w niego samego, choć próbował to kamuflować ostrym zapachem jaśminu z eleganckiej butelki, jakby każdy ślad jej istnienia i jej bliskości był niewygodny i niechciany. Jakby był jedynie dowodem na jego słabość i głupotę, niewystarczająco twardo narzucaną sobie dyscyplinę.
Palce w rękawiczce zacisnęły się mocniej na jej nadgarstku, serce zabiło kilka razy zbyt szybko, po kilku słowach jednak zdawało się uspokajać, jakby już przyzwyczajone do pędu zaistniałej sytuacji. Teraz nie mogła uciec - myśl ta była przyjemna w podobny sposób w jaki przyjemne było łóżko po długiej nocy spędzonej w lesie. Ulga.
Jej głos zadrżał zadyszką, a on uniósł na moment brwi. Mój drogi, prawie jej uwierzył, prawie dał się nabrać na ten ton, na śmiech, który na moment wyprowadził go z równowagi i który zabrzmiał tak zaskakująco szczerze i słodko. Melodyjne dzwonki kobiecego chichotu, spojrzenie tych oczu, niebieskich, lekko przydymionych, rzucające mu wyzwanie, które on przyjmował teraz z chęcią. Jak uśmiech albo pocałunek.
- Stęskniłem? - powtórzył za nią. Zawsze miał lekki, cichy głos. Śpiewny i przyjemny, ale niebudzący szacunku swoim brzmieniem. Jeden z tych głosów, które powinny opowiadać bajki przed snem, a nie wygrażać nożem w ciemnych alejkach. Jeden z tych, które powinny tęsknić i prosić o powroty. - Naturalnie. Szukałem cię - odpowiedź była taka prosta, taka pewna. - I przyznam ci, kochana, że było mi niezwykle przykro, kiedy zorientowałem się, że ty nie masz w zamiarze szukać mnie... - westchnął, a ściągniete nagle brwi i opuszczone kąciki ust wybrzmiały teatralnie przesadzoną dramaturgią, rzeczą nietypową raczej dla Ulyssesa, idealnie jednak wpasowującą się w ciężki klimat ciemnego kina i rozmowy, która unikała tych głównych, najważniejszych torów.
Dłoń na policzku zapiekła, a Vale ze wstydem złapał się na tym, że rozluźniają się rysy jego twarzy, że nawet uścisk łagodnieje. Być może nosił w sobie więcej nienawiści do siebie niż do Tatiany, chociaż to jej oczy i jej usta, jej elegancka lekkość z którą mówiła i ciepła czułość z jaką go dotykała doprowadziły go do serii głupich błędów. Obiecywał sobie rozsądek, miał trzymać ludzi na dystans - tych pięknych i wygadanych również. Ulysses Vale, młody mężczyzna o nieruchomych oczach, który zmywał krew z koszuli jakby była sokiem malinowym, pozwolił sobie paść ofiarą kobiety o zbyt gładkim głosie. Wyznał zbyt dużo prawdy po pijaku, słów, które już ledwo pamiętał, ale które przychodziły do niego w snach, wspomnieniach momentów, kiedy kładł głowę na jej kolanach i było mu - jakże dziwnie - wszystko jedno.
Ale nie. Tatiana znowu grała. Udawała, a Ulysses nie znosił tych podchodów. Tych uwag o randkach, których nigdy nie było tak naprawdę, tych przygryzanych warg, tych komplementów, w które nie wierzył, drobnego skrótu jego imienia.
- Romanse nigdy nie były dla mnie - rzucił beztrosko, kładąc wolną dłoń na tej, która nadal trwała na jego policzku. Zacisnął na niej palce i powoli, niechętnie, odsunął do swojej twarzy, tak by móc się jej przyjrzeć. - Od kiedy ty gustujesz w randkach, Tatiano? Myślałem, że wolisz od razu wskakiwać ludziom do łóżek i kraść rodzinne pamiątki - mówił spokojnie, nadal śledząc wzrokiem krawędzie jej dłoni. Ani śladu po zgubie, nie widział pierścionka także na drugiej ręce. Uniósł brwi z chłodnym zdziwieniem. Wiedział doskonale, że go wzięła, był tego pewien. Zostawiła bez słowa, zabierając pierścionek po matce z czystej, cholernej złośliwości, bo nie potrzebowała przecież pieniędzy. - Gdzie on jest, skarbie? - Spojrzenie znowu odnalazło jej oczy, głowa przekrzywiła się lekko w bok, a uśmiech się wyostrzył, balansując teraz na krawędzi irytacji.
Palce w rękawiczce zacisnęły się mocniej na jej nadgarstku, serce zabiło kilka razy zbyt szybko, po kilku słowach jednak zdawało się uspokajać, jakby już przyzwyczajone do pędu zaistniałej sytuacji. Teraz nie mogła uciec - myśl ta była przyjemna w podobny sposób w jaki przyjemne było łóżko po długiej nocy spędzonej w lesie. Ulga.
Jej głos zadrżał zadyszką, a on uniósł na moment brwi. Mój drogi, prawie jej uwierzył, prawie dał się nabrać na ten ton, na śmiech, który na moment wyprowadził go z równowagi i który zabrzmiał tak zaskakująco szczerze i słodko. Melodyjne dzwonki kobiecego chichotu, spojrzenie tych oczu, niebieskich, lekko przydymionych, rzucające mu wyzwanie, które on przyjmował teraz z chęcią. Jak uśmiech albo pocałunek.
- Stęskniłem? - powtórzył za nią. Zawsze miał lekki, cichy głos. Śpiewny i przyjemny, ale niebudzący szacunku swoim brzmieniem. Jeden z tych głosów, które powinny opowiadać bajki przed snem, a nie wygrażać nożem w ciemnych alejkach. Jeden z tych, które powinny tęsknić i prosić o powroty. - Naturalnie. Szukałem cię - odpowiedź była taka prosta, taka pewna. - I przyznam ci, kochana, że było mi niezwykle przykro, kiedy zorientowałem się, że ty nie masz w zamiarze szukać mnie... - westchnął, a ściągniete nagle brwi i opuszczone kąciki ust wybrzmiały teatralnie przesadzoną dramaturgią, rzeczą nietypową raczej dla Ulyssesa, idealnie jednak wpasowującą się w ciężki klimat ciemnego kina i rozmowy, która unikała tych głównych, najważniejszych torów.
Dłoń na policzku zapiekła, a Vale ze wstydem złapał się na tym, że rozluźniają się rysy jego twarzy, że nawet uścisk łagodnieje. Być może nosił w sobie więcej nienawiści do siebie niż do Tatiany, chociaż to jej oczy i jej usta, jej elegancka lekkość z którą mówiła i ciepła czułość z jaką go dotykała doprowadziły go do serii głupich błędów. Obiecywał sobie rozsądek, miał trzymać ludzi na dystans - tych pięknych i wygadanych również. Ulysses Vale, młody mężczyzna o nieruchomych oczach, który zmywał krew z koszuli jakby była sokiem malinowym, pozwolił sobie paść ofiarą kobiety o zbyt gładkim głosie. Wyznał zbyt dużo prawdy po pijaku, słów, które już ledwo pamiętał, ale które przychodziły do niego w snach, wspomnieniach momentów, kiedy kładł głowę na jej kolanach i było mu - jakże dziwnie - wszystko jedno.
Ale nie. Tatiana znowu grała. Udawała, a Ulysses nie znosił tych podchodów. Tych uwag o randkach, których nigdy nie było tak naprawdę, tych przygryzanych warg, tych komplementów, w które nie wierzył, drobnego skrótu jego imienia.
- Romanse nigdy nie były dla mnie - rzucił beztrosko, kładąc wolną dłoń na tej, która nadal trwała na jego policzku. Zacisnął na niej palce i powoli, niechętnie, odsunął do swojej twarzy, tak by móc się jej przyjrzeć. - Od kiedy ty gustujesz w randkach, Tatiano? Myślałem, że wolisz od razu wskakiwać ludziom do łóżek i kraść rodzinne pamiątki - mówił spokojnie, nadal śledząc wzrokiem krawędzie jej dłoni. Ani śladu po zgubie, nie widział pierścionka także na drugiej ręce. Uniósł brwi z chłodnym zdziwieniem. Wiedział doskonale, że go wzięła, był tego pewien. Zostawiła bez słowa, zabierając pierścionek po matce z czystej, cholernej złośliwości, bo nie potrzebowała przecież pieniędzy. - Gdzie on jest, skarbie? - Spojrzenie znowu odnalazło jej oczy, głowa przekrzywiła się lekko w bok, a uśmiech się wyostrzył, balansując teraz na krawędzi irytacji.
it's classic horror! if the monster learns appropriate restraint, it becomes an angel.
Ulysses Vale
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
when i call myself a shell
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skrzyżowane spojrzenia mówiły obrzydliwie dużo i paradoksalnie niemalże nic – znane przecież dobrze, tak jak znanym był jego dotyk, choć oddzielony miękką skórą rękawiczki, wciąż taki sam. A mimo to była między nimi przepaść; całe mile, morza i lądy niewypowiedzianego dystansu, który drgał wokół, unosił w powietrzu, którym wspólnie oddychali i rozpychał w sztucznych słowach wypowiadanych przez kłamliwe usta.
Ona kłamała bez przerwy; tkała sieci, cieńsze i grubsze, dłuższe i krótsze – oplatały ją całą, jak gdyby przywłaszczyła sobie pajęczynę jako swój wieczny azyl. Kłamała wtedy, kłamała dziś, choć zgłoski, które wypływały z jej ust zdawały się niemalże ociekać lukrem. Spojrzenie wędrowało po jego twarzy, jakby ów podróż odbywało po raz pierwszy; za niemal ekscytacją starała się ukryć własną niepewność i nutę strachu – idiotycznego, bo cóż takiego mogło się stać, poza jego oczywistą złością?
Bo był zły.
Był cholernie wkurwiony i gdyby faktycznie była choć trochę mniej sobą, a nieco bardziej choć odrobinę uczciwą personą, doskonale rozumiałaby dlaczego. Wiedziałaby, jak wyważone były szpilki posłane w jego stronę, pobudzone głupim kaprysem i tym, co robiła zawsze – uciekała. Dla własnej wygody, niezależności, przekonania, że przywiązanie jest najgorszym z możliwych scenariuszy.
Ironia barwiła jego słowa, kiedy mówił o tym, co oczywiste – w odpowiedzi wygięła usta w podkówkę, choć niezbyt teatralną, a więcej mającą z prawie autentyczności.
– Zawsze byłeś skłonny do poświęceń, prawda? Bardzo to w tobie lubiłam – zastanawiało ją, jak daleko rzeczywiście mógł zajść, by ją szukać? Jak bardzo determinacja wypełniała jego kroki, że gotów był odzyskać to, co należało do niego? Nie myślała o pierścionku; kiedy patrzyła na niego wciąż w taki sam sposób, a opuszki palców muskały leniwie jego policzek, widziała zadrę tylko w postaci własnej ucieczki. Zapomniała o pieprzonym pierścionku.
– A co było dla ciebie, kochany? – pociągnęła dalej, przekrzywiając nieznacznie głowę w jedną ze stron, jak gdyby faktycznie zastanawiała się nad jego psychoanalizą – Twoja cnota to rodzinna pamiątka? – rzuciła, niemalże od razu, bez krzty zastanowienia, pozwalając by kącik ust w zawadiackim tonie zawędrował w górę. Język na moment musnął dolną wargę, kiedy jego uścisk na jej nadgarstku wydał się silniejszy.
– O czym mówisz? – rodzinne pamiątki, wskakiwanie do łóżka; rzeczywiście miała problem skojarzyć fakty, a zmarszczone brwi tym razem faktycznie wskazywały na konsternację – Możemy iść na jakikolwiek film chcesz, możemy też zostać tutaj...Mamy trochę czasu nim zejdą się ludzie, nie sądzisz? – obniżony do pomruku głos brzmiał co najmniej tak, jak gdyby wodziła go na pokuszenie; wśród ciemnych dywanów i półmroków, zaułków bez wyjścia i zapomnianych korytarzy. Dłoń z policzka zsunęła się na szczękę, później szyję, którą Dolohov pogładziła delikatnie.
– Och, ten pierścionek... – nagłe westchnięcie przełamało krótką ciszę, wpuszczając cień beztroski w ich dziwną konfrontacje – Skarbie, to było tak dawno temu... – może nie aż tak, jak zakładała; ale pierścionek gdzieś przepadł, chyba, a ona nie obeszła się zbytnio jego losem.
– Mamy zdecydowanie lepsze wspomnienia. O takich lepiej będzie przecież porozmawiać.
Ona kłamała bez przerwy; tkała sieci, cieńsze i grubsze, dłuższe i krótsze – oplatały ją całą, jak gdyby przywłaszczyła sobie pajęczynę jako swój wieczny azyl. Kłamała wtedy, kłamała dziś, choć zgłoski, które wypływały z jej ust zdawały się niemalże ociekać lukrem. Spojrzenie wędrowało po jego twarzy, jakby ów podróż odbywało po raz pierwszy; za niemal ekscytacją starała się ukryć własną niepewność i nutę strachu – idiotycznego, bo cóż takiego mogło się stać, poza jego oczywistą złością?
Bo był zły.
Był cholernie wkurwiony i gdyby faktycznie była choć trochę mniej sobą, a nieco bardziej choć odrobinę uczciwą personą, doskonale rozumiałaby dlaczego. Wiedziałaby, jak wyważone były szpilki posłane w jego stronę, pobudzone głupim kaprysem i tym, co robiła zawsze – uciekała. Dla własnej wygody, niezależności, przekonania, że przywiązanie jest najgorszym z możliwych scenariuszy.
Ironia barwiła jego słowa, kiedy mówił o tym, co oczywiste – w odpowiedzi wygięła usta w podkówkę, choć niezbyt teatralną, a więcej mającą z prawie autentyczności.
– Zawsze byłeś skłonny do poświęceń, prawda? Bardzo to w tobie lubiłam – zastanawiało ją, jak daleko rzeczywiście mógł zajść, by ją szukać? Jak bardzo determinacja wypełniała jego kroki, że gotów był odzyskać to, co należało do niego? Nie myślała o pierścionku; kiedy patrzyła na niego wciąż w taki sam sposób, a opuszki palców muskały leniwie jego policzek, widziała zadrę tylko w postaci własnej ucieczki. Zapomniała o pieprzonym pierścionku.
– A co było dla ciebie, kochany? – pociągnęła dalej, przekrzywiając nieznacznie głowę w jedną ze stron, jak gdyby faktycznie zastanawiała się nad jego psychoanalizą – Twoja cnota to rodzinna pamiątka? – rzuciła, niemalże od razu, bez krzty zastanowienia, pozwalając by kącik ust w zawadiackim tonie zawędrował w górę. Język na moment musnął dolną wargę, kiedy jego uścisk na jej nadgarstku wydał się silniejszy.
– O czym mówisz? – rodzinne pamiątki, wskakiwanie do łóżka; rzeczywiście miała problem skojarzyć fakty, a zmarszczone brwi tym razem faktycznie wskazywały na konsternację – Możemy iść na jakikolwiek film chcesz, możemy też zostać tutaj...Mamy trochę czasu nim zejdą się ludzie, nie sądzisz? – obniżony do pomruku głos brzmiał co najmniej tak, jak gdyby wodziła go na pokuszenie; wśród ciemnych dywanów i półmroków, zaułków bez wyjścia i zapomnianych korytarzy. Dłoń z policzka zsunęła się na szczękę, później szyję, którą Dolohov pogładziła delikatnie.
– Och, ten pierścionek... – nagłe westchnięcie przełamało krótką ciszę, wpuszczając cień beztroski w ich dziwną konfrontacje – Skarbie, to było tak dawno temu... – może nie aż tak, jak zakładała; ale pierścionek gdzieś przepadł, chyba, a ona nie obeszła się zbytnio jego losem.
– Mamy zdecydowanie lepsze wspomnienia. O takich lepiej będzie przecież porozmawiać.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Chciał wierzyć, że jego życie było uporządkowane, bo poza tym świętym porządkiem Ulysses okazywał się być jedynie zagubionym chłopcem. Bałagan mu nie służył, więc nauczył się pilnować ładu w każdej dziedzinie swojego życia - książek rodzinnej biblioteki, filiżanek w jadalni, mankietów wyjściowych koszul, ostrzy myśliwskich noży. Był człowiekiem o szkielecie złożonym z długich list i na pamięć wyuczonych formułek i choć wydawać się mogło, że był to szkielet wystarczająco stabilny, kości były najwidoczniej zbyt kruche. Wystarczyło by Tatiana lekko stuknęła w nie paznokciem, a wszystko runęło.
Myślał, że mógł nią pogardzać. Jak nierozsądnie. Wmawiał to sobie od tamtej nocy, kiedy zostawiła go samego i zabrała matczyny pierścionek - pierścionek przeznaczony dla jego przyszłej żony. Pierwsza kobieta, która go porzuciła założyła na palec coś, co nosić miała wybranka aż do grobowej deski.
- Umiem walczyć o rzeczy, w które wierzę - kłamał tak ostentacyjnie, że nuta rozbawienia zdołała wybrzmieć w głosie. W niewiele rzeczy Ulysses wierzył, nie był też wojownikiem, ale jak nikt umiał kopać i gryźć w imię własnego dobrobytu. Czasem też w imię własnej dumy, w imię sięgania po zemstę, którą obiecywał sobie po każdej, choćby najmniejszej ranie. Trzymał więc mocno jej rękę, jeszcze mocniej łapał jej uśmiech, gdy rzucała arcyzabawną uwagę, na którą on mógł tylko unieść brwi z autentyczną, śmiertelną powagą na równej twarzy. Nie odpowiedział na pytanie - brzmiało jak pułapka.
- Zapomniałem jaka jesteś zabawna - rzucił, a żadna część jego twarzy ni żadne brzmienie jego głosu nie wydawało się śmiać. - I o tym jak dużo mówisz. - Był świadom tego, iż ta wada jej charakteru była dla niego równie głośna już dnia, w którym się poznali i był jeszcze bardziej świadom faktu, że zwykle nie chciał by się zamykała. Dziwne, zwykł nie lubić ludzi, którzy dużo mówią. Lub mówią w ogóle.
Musiał przymknąć oczy i ściągnąć na chwilę brwi, jakby zbierał myśli. A więc nie pamiętała. Jak mogła nie pamiętać?! Być może to właśnie jej ignorancja była w tym wszystkim najgorsza - nagła pewność, iż tylko dla niego cała tamta farsa miała jakiekolwiek znaczenie, bo Tatiana chichotała i nie wiedziała o czym mowa; Tatiana przypominała kogoś, kto spotkał długo niewidzianą miłostkę ze szkolnych lat. Był zły i wściekłość ta podchodziła do gardła jak żółć. Za wcześnie żeby wymiotować i za późno żeby uciec. Za późno musiało być prawdopodobnie momentem, w którym jej dłoń przesunęła się po jego szyi, a on przez jeden głupi, nierozsądny moment chciał się poddać. Zostać tutaj, zostać gdziekolwiek, bo przecież, nieważne jak bardzo starał się zapominać, brakowało mu tego wszystkiego. jej brakowało w jakiś dziwny sposób, a przynajmniej jej fragmentów - głosu, ciała, oddechu na skórze.
- O czym, skarbie? - pytanie wydało się miękkie i niewinne, a on rozluźnił uścisk na jej dłoni. Puścił, ale nie miał zamiaru się odsuwać, zamiast tego nachylając się jeszcze kilka milimetrów, odcinając marne resztki dystansu między nimi. - O tym jak mnie zostawiłaś jak psa albo dziwkę w porcie? - choć głos był ściszony, ze słowa na słowo tracił cały spokój i wyuczoną elegancję. Był krzykiem rzucanym w szepcie; krzykiem palącym i jadowitym, klejącym od wyrzutu, który teraz wypełniał każdą szczelinę między nimi. - Nie myślałaś chyba, że pozwolę ci tak po prostu odejść po tym wszystkim? Wiem gdzie się szlajasz i pamiętam miejsca, w których bywasz o wiele lepiej niż ty. Nic dziwnego, że go zgubiłaś - kiedy ostatni raz nie byłaś pijana w trzy dupy, Tatiano?
Myślał, że mógł nią pogardzać. Jak nierozsądnie. Wmawiał to sobie od tamtej nocy, kiedy zostawiła go samego i zabrała matczyny pierścionek - pierścionek przeznaczony dla jego przyszłej żony. Pierwsza kobieta, która go porzuciła założyła na palec coś, co nosić miała wybranka aż do grobowej deski.
- Umiem walczyć o rzeczy, w które wierzę - kłamał tak ostentacyjnie, że nuta rozbawienia zdołała wybrzmieć w głosie. W niewiele rzeczy Ulysses wierzył, nie był też wojownikiem, ale jak nikt umiał kopać i gryźć w imię własnego dobrobytu. Czasem też w imię własnej dumy, w imię sięgania po zemstę, którą obiecywał sobie po każdej, choćby najmniejszej ranie. Trzymał więc mocno jej rękę, jeszcze mocniej łapał jej uśmiech, gdy rzucała arcyzabawną uwagę, na którą on mógł tylko unieść brwi z autentyczną, śmiertelną powagą na równej twarzy. Nie odpowiedział na pytanie - brzmiało jak pułapka.
- Zapomniałem jaka jesteś zabawna - rzucił, a żadna część jego twarzy ni żadne brzmienie jego głosu nie wydawało się śmiać. - I o tym jak dużo mówisz. - Był świadom tego, iż ta wada jej charakteru była dla niego równie głośna już dnia, w którym się poznali i był jeszcze bardziej świadom faktu, że zwykle nie chciał by się zamykała. Dziwne, zwykł nie lubić ludzi, którzy dużo mówią. Lub mówią w ogóle.
Musiał przymknąć oczy i ściągnąć na chwilę brwi, jakby zbierał myśli. A więc nie pamiętała. Jak mogła nie pamiętać?! Być może to właśnie jej ignorancja była w tym wszystkim najgorsza - nagła pewność, iż tylko dla niego cała tamta farsa miała jakiekolwiek znaczenie, bo Tatiana chichotała i nie wiedziała o czym mowa; Tatiana przypominała kogoś, kto spotkał długo niewidzianą miłostkę ze szkolnych lat. Był zły i wściekłość ta podchodziła do gardła jak żółć. Za wcześnie żeby wymiotować i za późno żeby uciec. Za późno musiało być prawdopodobnie momentem, w którym jej dłoń przesunęła się po jego szyi, a on przez jeden głupi, nierozsądny moment chciał się poddać. Zostać tutaj, zostać gdziekolwiek, bo przecież, nieważne jak bardzo starał się zapominać, brakowało mu tego wszystkiego. jej brakowało w jakiś dziwny sposób, a przynajmniej jej fragmentów - głosu, ciała, oddechu na skórze.
- O czym, skarbie? - pytanie wydało się miękkie i niewinne, a on rozluźnił uścisk na jej dłoni. Puścił, ale nie miał zamiaru się odsuwać, zamiast tego nachylając się jeszcze kilka milimetrów, odcinając marne resztki dystansu między nimi. - O tym jak mnie zostawiłaś jak psa albo dziwkę w porcie? - choć głos był ściszony, ze słowa na słowo tracił cały spokój i wyuczoną elegancję. Był krzykiem rzucanym w szepcie; krzykiem palącym i jadowitym, klejącym od wyrzutu, który teraz wypełniał każdą szczelinę między nimi. - Nie myślałaś chyba, że pozwolę ci tak po prostu odejść po tym wszystkim? Wiem gdzie się szlajasz i pamiętam miejsca, w których bywasz o wiele lepiej niż ty. Nic dziwnego, że go zgubiłaś - kiedy ostatni raz nie byłaś pijana w trzy dupy, Tatiano?
it's classic horror! if the monster learns appropriate restraint, it becomes an angel.
Ulysses Vale
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
when i call myself a shell
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zwykła dzielić wszystko na rozdziały; oddzielać grubą kreską, zaciągać kurtynę, przewracać kartkę i zaczynać od nowa, zupełnie jak gdyby nic się nie wydarzyło, a ona z każdą kolejną stroną miała zaczynać po raz kolejny, budując swoje życie począwszy od niezwykle chybotliwych fundamentów. Robiła tak, gdy po raz pierwszy wyjeżdżała do szkoły i kiedy siłą opuszczała rodzinny Petersburg, kiedy umierała matka, później Graham, i kiedy pojawił się Ramsey.
Robiła tak kiedy Anglia wciąż była mierzącą zagadką i materialną niechęcią, którą on osładzał. Umilał, rozjaśniał, rozbawiał; w bezpiecznych czterech ścianach niedużych pomieszczeń, wśród zmiętych pieleszy, cichych wydechów i spazmów pokrytych przyjemnością ciał.
Obydwoje byli wtedy kimś innym, choć ona już wtedy nosiła w sobie ucieczkę, którą rozgryzł; być może w nieco inny sposób, niż pojmowała ją ona, ale wiedział. Zrozumiał i zapamiętał, wyznaczając cel – być może zemstę, choć we własnej pewności siebie nie dopuszczała tego do myśli.
Ciężkie powietrze wydawało się niemal wilgotne, gęste; zapadało nad stęchłe dywany, półmroki wypełnione zapachem perfum i minimalny dystans, jaki jeszcze im został. Zza ściany wydawały się dochodzić półdźwięki wyświetlanego w głównej sali filmu, jakże nieistotnego w tych okolicznościach.
– Całe szczęście, że było nam dane się spotkać i mogłeś odświeżyć wspomnienia – wciąż uśmiechała się życzliwie, niemal słodko, w uniesione kąciki ust wpuszczając beztroskę i absurdalną dla niej niewinność. Zupełnie jak gdyby wciąż wypierała fakt, że za nią poszedł, że czekał, by finalnie przyszpilić ją do ściany pogrążonego w mroku i ciszy kina.
Jaka była jego granica? Jak wiele mógł wytrzymać, jak długo się powstrzymywać – przed furią czy uległością? Zemstą czy tęsknotą? Czuła pulsujące pod dotykiem palców naczynia krwionośne, paradoksalnie czuła też rozluźnione mięśnie; zrobi jej krzywdę czy przystanie na propozycje i znów ulegną temu, co kończyło każdą dotychczasową kłótnię?
Uścisk zelżał, nacisk jej zębów na własnej wardze nasilił się; wciąż nie odejmowała od niego wzroku, pozwalając sobie na ciche zacmokanie, kiedy pełne żalu słowa przecięły rzeczywistość.
– Och, nie przesadzaj... – skonfrontowała jego emocjonalność z własną potrzebą wywrócenia oczyma, którą w końcu przezwyciężyła, wciąż jednak nie odejmując dłoni od jego ciała; teraz z szyi przeniosła się znów na szczękę, a kciuk gładził jego policzek, raz po raz wędrując w okolice bliższe ust.
W kolejnych kilku drobnych chwilach lukrowany obrazek zmienił się w podejrzliwość; zmrużyła powieki, chłonąc kolejne oskarżenia, które bardziej niż wyrzut brzmiały jak ostrzeżenie; jak długo jej szukał? Jak wiele wiedział?
– Czego chcesz, kotku? – wyrzuciła w końcu, tym razem hardo – Nie fatygowałbyś się tyle po głupi pierścionek. Nie łaziłbyś za mną jak zagubiony szczeniak – bo nie mogło chodzić tylko o kawałek metalu i kamień; męska duma i idiotyczne domaganie się – czego tak naprawdę?
Przesunęła się bliżej, depcząc resztki dzielącego ich dystansu; usta znalazły się obok ust, oddechy zdawały się zmieszać ze sobą; wciąż jednak go nie dotknęła.
– Myślisz, że się boję? – wyszeptała, owiewając nutą ciepła jego usta – Znalazłeś mnie. I co teraz? Co mi zrobisz, hm? – dodała równie cicho, wciąż się nie odsuwając, a jedna z brwi drgnęła w górę – Nie jesteś w stanie zrobić niczego.
Robiła tak kiedy Anglia wciąż była mierzącą zagadką i materialną niechęcią, którą on osładzał. Umilał, rozjaśniał, rozbawiał; w bezpiecznych czterech ścianach niedużych pomieszczeń, wśród zmiętych pieleszy, cichych wydechów i spazmów pokrytych przyjemnością ciał.
Obydwoje byli wtedy kimś innym, choć ona już wtedy nosiła w sobie ucieczkę, którą rozgryzł; być może w nieco inny sposób, niż pojmowała ją ona, ale wiedział. Zrozumiał i zapamiętał, wyznaczając cel – być może zemstę, choć we własnej pewności siebie nie dopuszczała tego do myśli.
Ciężkie powietrze wydawało się niemal wilgotne, gęste; zapadało nad stęchłe dywany, półmroki wypełnione zapachem perfum i minimalny dystans, jaki jeszcze im został. Zza ściany wydawały się dochodzić półdźwięki wyświetlanego w głównej sali filmu, jakże nieistotnego w tych okolicznościach.
– Całe szczęście, że było nam dane się spotkać i mogłeś odświeżyć wspomnienia – wciąż uśmiechała się życzliwie, niemal słodko, w uniesione kąciki ust wpuszczając beztroskę i absurdalną dla niej niewinność. Zupełnie jak gdyby wciąż wypierała fakt, że za nią poszedł, że czekał, by finalnie przyszpilić ją do ściany pogrążonego w mroku i ciszy kina.
Jaka była jego granica? Jak wiele mógł wytrzymać, jak długo się powstrzymywać – przed furią czy uległością? Zemstą czy tęsknotą? Czuła pulsujące pod dotykiem palców naczynia krwionośne, paradoksalnie czuła też rozluźnione mięśnie; zrobi jej krzywdę czy przystanie na propozycje i znów ulegną temu, co kończyło każdą dotychczasową kłótnię?
Uścisk zelżał, nacisk jej zębów na własnej wardze nasilił się; wciąż nie odejmowała od niego wzroku, pozwalając sobie na ciche zacmokanie, kiedy pełne żalu słowa przecięły rzeczywistość.
– Och, nie przesadzaj... – skonfrontowała jego emocjonalność z własną potrzebą wywrócenia oczyma, którą w końcu przezwyciężyła, wciąż jednak nie odejmując dłoni od jego ciała; teraz z szyi przeniosła się znów na szczękę, a kciuk gładził jego policzek, raz po raz wędrując w okolice bliższe ust.
W kolejnych kilku drobnych chwilach lukrowany obrazek zmienił się w podejrzliwość; zmrużyła powieki, chłonąc kolejne oskarżenia, które bardziej niż wyrzut brzmiały jak ostrzeżenie; jak długo jej szukał? Jak wiele wiedział?
– Czego chcesz, kotku? – wyrzuciła w końcu, tym razem hardo – Nie fatygowałbyś się tyle po głupi pierścionek. Nie łaziłbyś za mną jak zagubiony szczeniak – bo nie mogło chodzić tylko o kawałek metalu i kamień; męska duma i idiotyczne domaganie się – czego tak naprawdę?
Przesunęła się bliżej, depcząc resztki dzielącego ich dystansu; usta znalazły się obok ust, oddechy zdawały się zmieszać ze sobą; wciąż jednak go nie dotknęła.
– Myślisz, że się boję? – wyszeptała, owiewając nutą ciepła jego usta – Znalazłeś mnie. I co teraz? Co mi zrobisz, hm? – dodała równie cicho, wciąż się nie odsuwając, a jedna z brwi drgnęła w górę – Nie jesteś w stanie zrobić niczego.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wbrew niektórym cichym plotkom i płytkim pozorom, Ulysses nigdy nie uważał się za człowieka zimnego - był pragmatyczny, pełen analitycznej przesady, czasem sztywny ponad miarę, co często mu wypominano w formie żartów, które nie zawsze rozumiał, ale nie był zimny. Gdyby był, nie musiałby z taką determinacją wmawiać sobie, że szuka Tatiany tylko dla pierścionka i swojej dumy - szukał jej, bo zaskakiwało go jak wiele pamiętał; jak często sobie przypominał. Ciemne włosy opadające na ramiona, zarys jej profilu na tle białego prześcieradła, sposób w jaki trzymała papierosa. Oszalałby, gdyby w podobny sposób pamiętał każda osobę, z którą spał, ale najwyraźniej oszalał też pamiętając tą jedną.
Nie chodziło o to, że się tego wstydził, w żadnym wypadku - nie do końca po prostu rozumiał, a rzeczy, których nie rozumiał męczyły go tak długo, aż nie rozpisał ich punkt po punkcie. Tego rozpisać nie umiał. Umiał tylko kręcić się w miejscach, w których bywała, tropić ją tak jak tropił wilkołaki, czasem łapać jej sylwetkę gdzieś na ulicy, bezwolnie za nią podążać. Zdarzało mu się patrzeć jak z kimś rozmawia, jak wraca pijana do domu. Zawsze był dobry we wtapianiu się w ściany - miał lekki krok tancerza, cichy oddech myśliwego. Często zjawiał się z zaskoczenia za czyimiś plecami, widocznie usatysfakcjonowany gdy ktoś wzdrygał się na brzmienie jego głosu - gdy miał siedem lat matka przecięła sobie przez to dłoń kuchennym nożem.
- Przesadzam? - Mimo świeżego napadu złości, zdobył się na jeden z tych mechanicznych uśmiechów. Fascynował go jej talent do wszystkich tych gier, do tego słodkiego wyrazu twarzy, kiedy atmosfera była taka cierpka. Nigdy nie wydawało mu się to sztuczne. Teatralne, być może, ale nie sztuczne.
Do bólu prawdziwa była też dłoń na jego szyi, szczęce, twarzy - chciał był ją chwycić i przycisnąć do ściany. Cóż za przedziwna seria uczuć, być równie wściekłym co pożądliwym; chcieć zemsty i pragnąc równocześnie by go o nią błagano. Kotku. Jej głos był twardszy - dobrze, na to czekał przecież. Musieli w końcu porzucić cały ten teatrzyk.
- Och, może jednak słabo mnie znasz - w kontraście, jego głos nagle zelżał. Cichszy, niższy, prawie słodki. - Fatygowałbym się nawet po łyżkę z zastawy albo haftowaną chusteczkę, jeżeli miałbym wystarczająco wiele chęci - mówił, a jego dłoń przesunęła się po krawędzi kołnierza jej płaszcza, wyżej, aż do twarzy. - Umiem być bardzo zawzięty, przecież wiesz. - Kciuk dotknął kącika ust, dolnej wargi. - I kończę wszystko co zaczynam.
Była tak blisko - powinien się odsunąć, ale każda część ciała opierała się rozsądkowi, utrzymując go uparcie w miejscu. Oddech na ustach był ciepły i wystarczył jedynie milimetr do pocałunku, niewiele więcej do zastania pod tą ścianą jeszcze kilka długich chwil. Nie słyszał nawet filmu w tle; tylko jej słowa - krótkie wyzwania, kilka ostrych pytań. Uniósł brwi, nagle wyjątkowo - jak na siebie - rozbawiony. Być może, choć tak ciężko było się do tego przyznać, Tatiana trzymała go na ostrzu noża o wiele dłużej i o wiele pewniej niż on mógł trzymać ją kiedykolwiek. Nadal pragnął jednak próbować.
- Nie, nie jestem głupi - odparł więc, również się nie odsuwając. Dłoń przesunęła się z jej policzka i chwyciła jej ramię, przyciskając mocniej do tej ściany, która stała się ich małym więzieniem. - Nie boisz się - szeptał, nachylając się nad jej uchem tak, że stykali się policzkami. - Ale myślę, ze zaczniesz - dodał miękko. - Oboje zaczniemy. - Usta w końcu dotknęły skóry - linii szczęki przy lewym uchu.
Nie chodziło o to, że się tego wstydził, w żadnym wypadku - nie do końca po prostu rozumiał, a rzeczy, których nie rozumiał męczyły go tak długo, aż nie rozpisał ich punkt po punkcie. Tego rozpisać nie umiał. Umiał tylko kręcić się w miejscach, w których bywała, tropić ją tak jak tropił wilkołaki, czasem łapać jej sylwetkę gdzieś na ulicy, bezwolnie za nią podążać. Zdarzało mu się patrzeć jak z kimś rozmawia, jak wraca pijana do domu. Zawsze był dobry we wtapianiu się w ściany - miał lekki krok tancerza, cichy oddech myśliwego. Często zjawiał się z zaskoczenia za czyimiś plecami, widocznie usatysfakcjonowany gdy ktoś wzdrygał się na brzmienie jego głosu - gdy miał siedem lat matka przecięła sobie przez to dłoń kuchennym nożem.
- Przesadzam? - Mimo świeżego napadu złości, zdobył się na jeden z tych mechanicznych uśmiechów. Fascynował go jej talent do wszystkich tych gier, do tego słodkiego wyrazu twarzy, kiedy atmosfera była taka cierpka. Nigdy nie wydawało mu się to sztuczne. Teatralne, być może, ale nie sztuczne.
Do bólu prawdziwa była też dłoń na jego szyi, szczęce, twarzy - chciał był ją chwycić i przycisnąć do ściany. Cóż za przedziwna seria uczuć, być równie wściekłym co pożądliwym; chcieć zemsty i pragnąc równocześnie by go o nią błagano. Kotku. Jej głos był twardszy - dobrze, na to czekał przecież. Musieli w końcu porzucić cały ten teatrzyk.
- Och, może jednak słabo mnie znasz - w kontraście, jego głos nagle zelżał. Cichszy, niższy, prawie słodki. - Fatygowałbym się nawet po łyżkę z zastawy albo haftowaną chusteczkę, jeżeli miałbym wystarczająco wiele chęci - mówił, a jego dłoń przesunęła się po krawędzi kołnierza jej płaszcza, wyżej, aż do twarzy. - Umiem być bardzo zawzięty, przecież wiesz. - Kciuk dotknął kącika ust, dolnej wargi. - I kończę wszystko co zaczynam.
Była tak blisko - powinien się odsunąć, ale każda część ciała opierała się rozsądkowi, utrzymując go uparcie w miejscu. Oddech na ustach był ciepły i wystarczył jedynie milimetr do pocałunku, niewiele więcej do zastania pod tą ścianą jeszcze kilka długich chwil. Nie słyszał nawet filmu w tle; tylko jej słowa - krótkie wyzwania, kilka ostrych pytań. Uniósł brwi, nagle wyjątkowo - jak na siebie - rozbawiony. Być może, choć tak ciężko było się do tego przyznać, Tatiana trzymała go na ostrzu noża o wiele dłużej i o wiele pewniej niż on mógł trzymać ją kiedykolwiek. Nadal pragnął jednak próbować.
- Nie, nie jestem głupi - odparł więc, również się nie odsuwając. Dłoń przesunęła się z jej policzka i chwyciła jej ramię, przyciskając mocniej do tej ściany, która stała się ich małym więzieniem. - Nie boisz się - szeptał, nachylając się nad jej uchem tak, że stykali się policzkami. - Ale myślę, ze zaczniesz - dodał miękko. - Oboje zaczniemy. - Usta w końcu dotknęły skóry - linii szczęki przy lewym uchu.
it's classic horror! if the monster learns appropriate restraint, it becomes an angel.
Ulysses Vale
Zawód : łowca wilkołaków
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
when i call myself a shell
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
i mean–a used up bullet casing.
as in, the aftermath of something lethal.
as in, an echo of inflicted evil
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdzie leżała granica, o ile w ogóle była?
Czym było prawo, które oboje winni byli respektować, podczas gdy każdy kolejny oddech, spojrzenie i słowo, deptało wszystko to, co racjonalne i odpowiednie. Jak długo mogli się tak bawić; ona, może też i on? Słowa ociekały cierpkością, kwaśny posmak tańczył w lichym dystansie, który wypełnił się ciepłymi oddechami. Marne dźwięki zza wygłuszonej ściany obok zdawały się nie istnieć – świat skurczył się do pokrytej starą tapetą ściany, dwóch sylwetek i skrzywdzonych nadziei.
Chwilę temu jeszcze się zastanawiała – co nim kierowało, co determinowało taką upartość; momentalnie wszelkie powody uleciały, kiedy kciuk musnął zbladły róż rozchylonej wargi.
Bo sama też pamiętała doskonale.
Pamiętała obrys sylwetki, zmierzwione włosy, uplamione nieuważnym piciem wina prześcieradło. Pamiętała jego dotyk, jego uśmiech i słowa, które wypowiadali, nie myśląc o poranku ani o następnym dniu. Świat minimalizował się tylko do drobnej chwili, zupełnie jak w momencie, w którym kino stało się ich pułapką.
Początkowo zastawioną tylko na nią; teraz tkwili w niej wspólnie.
Szczęśliwi ci zza ściany, nieświadomi ludzkich dramatów i ludzkich grzechów, które dobrały się do głosu zaskakująco prędko. Zbyt prędko.
Nie uczyli się na błędach, nie pamiętali nawet, by takowe popełnili. Błędy zastępowali kolejnymi.
– Nie wiesz w co się pakujesz, Uly – wybrzmiało niemal troskliwie, choć ironia zdawała się drgać w zgłoskach, które wciąż wypływały z uśmiechniętych ust, niemalże rozchichotanych. Mówiła o sobie samej, czy o tym, kim się stała współpracując z poplecznikami Czarnego Pana?
Po raz kolejny decydował się przejść przez drzwi, które dla niego otworzyła. Zachęcała go do wejścia, kusiła, prowokowała, nie zważając na konsekwencje.
W istocie winni zacząć się bać.
Ciepło warg stykających się z chłodną skórą przemknęło przyjemnym dreszczem wzdłuż ciała; w odpowiedzi odchyliła głowę w bok, a dłoń do tej pory ujmująca policzek zsunęła się niżej. Koszula nie stanowiła problemu, przeszkodą nie był też pasek w spodniach; skapitulował pod niecierpliwymi palcami.
Niecierpliwe były też usta, które prędko odnalazły te należące do niego, gdy odsunął się od jej szyi; pocałunek był natarczywy, a słodkość mieszała się z cierpkością. Skubnięcie zębami dolnej wargi było ostrzeżeniem.
Jedynym i ostatnim.
Wielcy tego świata mawiali, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki; jakże ironicznie brzmiało to w momencie, kiedy cichy korytarz w swoich półmrokach gościł dwie sylwetki, a ciche westchnienia odchodziły w niebyt wygłuszonych ścian.
zt x2 <3
Czym było prawo, które oboje winni byli respektować, podczas gdy każdy kolejny oddech, spojrzenie i słowo, deptało wszystko to, co racjonalne i odpowiednie. Jak długo mogli się tak bawić; ona, może też i on? Słowa ociekały cierpkością, kwaśny posmak tańczył w lichym dystansie, który wypełnił się ciepłymi oddechami. Marne dźwięki zza wygłuszonej ściany obok zdawały się nie istnieć – świat skurczył się do pokrytej starą tapetą ściany, dwóch sylwetek i skrzywdzonych nadziei.
Chwilę temu jeszcze się zastanawiała – co nim kierowało, co determinowało taką upartość; momentalnie wszelkie powody uleciały, kiedy kciuk musnął zbladły róż rozchylonej wargi.
Bo sama też pamiętała doskonale.
Pamiętała obrys sylwetki, zmierzwione włosy, uplamione nieuważnym piciem wina prześcieradło. Pamiętała jego dotyk, jego uśmiech i słowa, które wypowiadali, nie myśląc o poranku ani o następnym dniu. Świat minimalizował się tylko do drobnej chwili, zupełnie jak w momencie, w którym kino stało się ich pułapką.
Początkowo zastawioną tylko na nią; teraz tkwili w niej wspólnie.
Szczęśliwi ci zza ściany, nieświadomi ludzkich dramatów i ludzkich grzechów, które dobrały się do głosu zaskakująco prędko. Zbyt prędko.
Nie uczyli się na błędach, nie pamiętali nawet, by takowe popełnili. Błędy zastępowali kolejnymi.
– Nie wiesz w co się pakujesz, Uly – wybrzmiało niemal troskliwie, choć ironia zdawała się drgać w zgłoskach, które wciąż wypływały z uśmiechniętych ust, niemalże rozchichotanych. Mówiła o sobie samej, czy o tym, kim się stała współpracując z poplecznikami Czarnego Pana?
Po raz kolejny decydował się przejść przez drzwi, które dla niego otworzyła. Zachęcała go do wejścia, kusiła, prowokowała, nie zważając na konsekwencje.
W istocie winni zacząć się bać.
Ciepło warg stykających się z chłodną skórą przemknęło przyjemnym dreszczem wzdłuż ciała; w odpowiedzi odchyliła głowę w bok, a dłoń do tej pory ujmująca policzek zsunęła się niżej. Koszula nie stanowiła problemu, przeszkodą nie był też pasek w spodniach; skapitulował pod niecierpliwymi palcami.
Niecierpliwe były też usta, które prędko odnalazły te należące do niego, gdy odsunął się od jej szyi; pocałunek był natarczywy, a słodkość mieszała się z cierpkością. Skubnięcie zębami dolnej wargi było ostrzeżeniem.
Jedynym i ostatnim.
Wielcy tego świata mawiali, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki; jakże ironicznie brzmiało to w momencie, kiedy cichy korytarz w swoich półmrokach gościł dwie sylwetki, a ciche westchnienia odchodziły w niebyt wygłuszonych ścian.
zt x2 <3
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Kino "Odeon"
Szybka odpowiedź