Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade
Boczna ulica
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Boczna ulica
Jedna z bocznych uliczek Hogsmeade. Niczym nie wyróżnia się wokół innych ulic w magicznych wioskach: dość szeroka, z charakterystycznymi, nierównymi budynkami. Rzadziej odwiedzana przez uczniów, nie ma tu bowiem dla nich szczególnych atrakcji, raczej domy mieszkalne i kilka zakładów rzemieślniczych: można znaleźć tu krawca, zegarmistrza, czy podobno najlepszego w całej Szkocji kowala.
« Mało ludzi myśli, ale każdy chce mieć swoje zdanie. »
Ostatni czas dla nikogo nie był przyjemny i nikomu nie wybaczał. Dni pełne niewinności oraz obiecania poprawy na następny raz już dawno przeminęły. Teraz gdy popełniało się błąd, należało żyć z jego konsekwencjami. I nie dotyczyło to jedynie błahych spraw. Najprostsza, źle podjęta decyzja mogła skończyć się tragicznie. Przyśnięcie. Niezamknięcie drzwi. Nie starczała dobra wola, nie starczało chcenie. Nie starczało już mówienie, że nie chciało się postępować źle. Że miało się dobre intencje. Nie miało to wynagrodzić wyrządzonych szkód. Nie można było zrzucać też tego na niewiedzę. Ona nikogo nie usprawiedliwiała. Należało brać odpowiedzialność za swoje czyny, bo tak wyglądał świat dorosłych. Świat wojny, jakiej nie chcieli, ale która finalnie przyszła i pożerała ich żywcem. Cała rzeczywistość stanęła wystarczająco już na głowie i zdecydowanie nie zamierzała przejmować się problemami pojedynczych sylwetek. Patrząc zresztą po tym, co się działo, Jayden widział, iż nikogo nie obchodziły następstwa. Nikt nie widział problemów w tym, że ginęły całe masy ludzi. Że krzywdzeni byli wszyscy i mieli oni pozostać naznaczeni bliznami wojny już do śmierci. Bez względu czy tracili życie samoistnie, czy zaatakowani przez kogoś innego. Nie było ludzi niedotkniętych przez trwający konflikt. Całymi falami przeprowadzano zatem eksterminacje na krajową skalę, zapowiadając większą i odważniejszą politykę. W końcu Cronus Malfoy w jednym ze swoich wczesnych przemówień twierdził otwarcie, iż szlamy były masą złożoną z urodzonych niewolników, którzy potrzebują nad sobą pana. A nikt w państwach europejskich nie zamierzał otwarcie przeciwstawić się podobnemu barbarzyństwu... Nikt nie zamierzał wysłać pomocy. Potakiwali, akceptowali, stojąc bezpiecznie po drugiej stronie kanału La Manche. A na Wyspach każdy cierpiał. Każdy mierzył się z własnymi demonami po swojemu. Nie rób ze mnie kretyna, nie traktuj jak dzieciaka, który nie rozumie, co się stało.
To, co się wydarzyło, również było tego następstwem. Nie zamierzał jednak odpowiadać. W końcu Kai świetnie sam siebie zdiagnozował w konkretnej chwili, jaką współdzielili. Jayden zdawał sobie sprawę z faktu, że Clearwaterowi zależało na siostrze, lecz czy nie było za późno? Na zainteresowanie się? Na próbę dotarcia do niej? Naprawdę zamierzał grać przed astronomem zmartwionego brata, skoro obaj wiedzieli o wydarzeniach, jakie miały miejsce? To powodowało jedynie jeszcze większy opór wewnętrzny profesora przed ugięciem się. I nie chodziło przecież o niego. Doskonale wiedział, że nie stał na tej ulicy, broniąc swoich interesów czy — według Kaia — chcąc dać drugiemu czarodziejowi lekcję. Nie miał dobrej odpowiedzi, jaka zadowoliłaby jego rozmówcę, jednak życie nie polegało na poziomie satysfakcji. A Vane przestał już zwracać uwagę na dobre samopoczucie innych. Wystarczy krótka odpowiedź — Maeve — jest u ciebie albo nie. - Trzeba było się zastanowić, zanim pozwoliłeś jej stać się mordercą. - Wiedział, że prowokował, ale jeśli Clearwater nie potrafił powiedzieć sobie tego sam, przyznać prawdy, ktoś musiał zrobić to za niego. Chciał żyć dalej w kłamstwie — był to jego wybór, lecz Jayden nie zamierzał.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czas pogardy. Tak nazwałby realia, w jakie zostali wrzuceni. I przez co? Przez fanatyków, którzy upatrywali w płynącej w żyłach krwi jakieś dziwacznej wartości. A krwawili wszyscy tak samo. Tak jak on sam, jak morderca brata. I jak krwawili mugole równo ze szlachtą. Widział. Pamiętał. I żeby jeszcze tłukli się między sobą - nie, zmuszali wszystkich do podjęcia decyzji, której nikt nie chciał. I nie potrzebował. W perspektywie naprawdę czarnego humoru, całość wojny sprowadzała się do widoku groteskowej piaskownicy i brzydkiego przekomarzania - kto jest lepszy. Miał paskudnie dosyć tej perspektywy. Nigdy nie był kimś, kto bez sprzeciwu przyjmował cudze wszystko. Być może też dlatego, tak bardzo zależało mu, by samemu zająć się sprawą Caleba. Jak się okazywało, siostra postanowiła zrobić dokładnie to samo na własną rękę. Dwójka hipokrytów. Bardzo zagubionych.
- To nadal nie jest odpowiedź na moje pytanie. To zakrawa o tchórzostwo - rzucił w końcu lekko, nie patrząc na towarzysza, który i tak ignorował jego spojrzenie. Stawiał od początku mur, przez który nie chciał go wpuścić. Tak przynajmniej widział to Kai, nie otrzymując jednak żadnego sygnału, który świadczyłby inaczej. Nawet jeśli w tej chwili myśli się okropnie, był przeraźliwie zmęczony próbą dotarcia do źródła. A poskładanie w całość emocjonalnej papki, jaką przez ostatni czas otrzymywał od ciała, nie ułatwiała rozeznania.
- Bardzo łatwo przychodzi ci znajdowanie winnych - chociaż słowa Jaydena wywołały w nim gniew i smutek, w głosie ciężko było znaleźć coś podobnego. Ton brzmiał bardziej, jakby kpił, rozbawiony i rozgoryczony. Mógł powiedzieć wiele więcej. Zarzucić hipokryzję profesorowi. Nie starał się nawet sprawdzić strony wydarzeń z jego strony. Cokolwiek opowiedziała mu Maeve - widział tylko to. A przecież, do cholery, wszystko co robił, przygotował i ukrywał - robił właśnie po to, by nie wciągnąć siostry w cień uczynku, który się dokonał. Chciał wziąć to na siebie. Sam. I ona sama wybrała o tym, co wg niej słuszne - Wiesz, to nie jest dziecko. I śmiałbym powiedzieć, że wściekłaby się sugerując, że w ogóle ktokolwiek miał decydować za nią - usta wyginały się już w rozbawieniu. Sztucznym, może fałszywym, ale Kai nie kontrolował dawno nabytego odruchu. Napięcie rozładowywał dokładnie w ten sposób - pozwoliłeś?... - powtórzył za czarodziejem, jak magiczną inkantację - nie jestem ojcem, nie jestem Calebem i nawet jeśli nie pozwalałem się jej tym stać, zrobiła to z własnej woli. Tak jak ja to zrobiłem - urwał na moment, w końcu zwalniając kroku. Nie miał ochoty prowadzić tej kiepskiej próby... czegokolwiek. Albo się nie rozumieli, albo zrozumieć nie chcieli. Nie miał pojęcia.
- Nie wiem po co właściwie spotkałeś się ze mną, skoro nie chcesz rozmawiać - nie ruszył się z miejsca. Chociaż na twarzy wciąż tkwił krzywy uśmiech, pięści miał zaciśnięte, szczęśliwie schowane już w kieszeniach kurtki. Mroźny wiatr szarpał jej połami, jakby tez testując, czy się przypadkiem nie potknie. Ślady w przybrudzonym od kroków śniegu znaczyły się przed nim jak niewyraźna ścieżka, którą iść nie miał zamiaru.
- To nadal nie jest odpowiedź na moje pytanie. To zakrawa o tchórzostwo - rzucił w końcu lekko, nie patrząc na towarzysza, który i tak ignorował jego spojrzenie. Stawiał od początku mur, przez który nie chciał go wpuścić. Tak przynajmniej widział to Kai, nie otrzymując jednak żadnego sygnału, który świadczyłby inaczej. Nawet jeśli w tej chwili myśli się okropnie, był przeraźliwie zmęczony próbą dotarcia do źródła. A poskładanie w całość emocjonalnej papki, jaką przez ostatni czas otrzymywał od ciała, nie ułatwiała rozeznania.
- Bardzo łatwo przychodzi ci znajdowanie winnych - chociaż słowa Jaydena wywołały w nim gniew i smutek, w głosie ciężko było znaleźć coś podobnego. Ton brzmiał bardziej, jakby kpił, rozbawiony i rozgoryczony. Mógł powiedzieć wiele więcej. Zarzucić hipokryzję profesorowi. Nie starał się nawet sprawdzić strony wydarzeń z jego strony. Cokolwiek opowiedziała mu Maeve - widział tylko to. A przecież, do cholery, wszystko co robił, przygotował i ukrywał - robił właśnie po to, by nie wciągnąć siostry w cień uczynku, który się dokonał. Chciał wziąć to na siebie. Sam. I ona sama wybrała o tym, co wg niej słuszne - Wiesz, to nie jest dziecko. I śmiałbym powiedzieć, że wściekłaby się sugerując, że w ogóle ktokolwiek miał decydować za nią - usta wyginały się już w rozbawieniu. Sztucznym, może fałszywym, ale Kai nie kontrolował dawno nabytego odruchu. Napięcie rozładowywał dokładnie w ten sposób - pozwoliłeś?... - powtórzył za czarodziejem, jak magiczną inkantację - nie jestem ojcem, nie jestem Calebem i nawet jeśli nie pozwalałem się jej tym stać, zrobiła to z własnej woli. Tak jak ja to zrobiłem - urwał na moment, w końcu zwalniając kroku. Nie miał ochoty prowadzić tej kiepskiej próby... czegokolwiek. Albo się nie rozumieli, albo zrozumieć nie chcieli. Nie miał pojęcia.
- Nie wiem po co właściwie spotkałeś się ze mną, skoro nie chcesz rozmawiać - nie ruszył się z miejsca. Chociaż na twarzy wciąż tkwił krzywy uśmiech, pięści miał zaciśnięte, szczęśliwie schowane już w kieszeniach kurtki. Mroźny wiatr szarpał jej połami, jakby tez testując, czy się przypadkiem nie potknie. Ślady w przybrudzonym od kroków śniegu znaczyły się przed nim jak niewyraźna ścieżka, którą iść nie miał zamiaru.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
« Mało ludzi myśli, ale każdy chce mieć swoje zdanie. »
Chciałby spojrzeć w niebo i znaleźć na nim odpowiedzi. Chciałby obrócić się i stanąć twarzą w twarz z ukochaną kobietą, by odnaleźć wsparcie w jej szczerym uśmiechu. Chciałby, aby życie było łatwiejsze, lecz te wszystkie pobożne życzenia nie miały się ziścić tylko dlatego, że tak bardzo ich pragnął. Świat nie był sprawiedliwy i nie układał się zgodnie z życzeniem. Nie znajdował swojego rozwiązania przy kaprysach. Należało wywalczyć swoją ścieżkę, targować się ze śmiercią, wyszarpywać najmniejsze momenty piękna oraz szczęścia. Nie można było brać ludzi jako przynależnych sobie. Traktować ich jako oczywistość w swym otoczeniu. Nie doceniać ich. Tym bardziej należało przykładać się do wspólnych chwil, wiedząc, iż tak niewiele dzieliło radość od nieszczęścia. Szczególnie w czasach, w jakich przyszło im egzystować. Vane był zmęczony widokiem rozpadających się rodzin, a przecież to nie tak, że nie odczuwał tego na swoich ramionach. Był częścią systemowego odcinania głów i mógł stać w roli bezpośredniego świadka wydarzeń. Czy jednak załamywał ręce, szukając winnych? Czy rzucał się w chaosie i niezrozumieniu? Nie. Nie chciał stać się bezmyślną masą, jaką łatwo było manipulować. Chciał i musiał myśleć. Musiał myśleć, by nie zginąć i by pozwolić na przeżycie tak wielu innym. Tym, którym był w stanie pomóc. Bo co miało mu dać wskazanie winnego — nawet jeśli byłby to sam Cronus Malfoy? A gdzie byli ludzie, którzy pozwolili na to, by nadciągnął moment jego panowania? Patrzył na społeczeństwo nie jako na szarą kumulację, lecz jako myślące jednostki. Jednostki, w których kręgu się pojawiał. Patrzył na siebie. Jeśli chciał kogoś winić, mógł winić równocześnie samego siebie. Tego, co wydarzyło się przed osiągnięciem przez niego świadomości, nie mógł kontrolować, ale mógł winić się też za to, że nie reagował aktualnie. A jednak działał. Robił, co mógł. Oczywiście, że mógł robić więcej, lecz jakim kosztem? Bezpieczeństwa uczniów? Własnych synów? Nie. - Chętnie poznam przyczynę, dla której powołujesz się na słowo, którego powiązania z tematem nie dostrzegam. - Z wielkim entuzjazmem jak widać, sięgał po drastyczne tchórzostwo, chociaż Vane nie postrzegał w tym, co robił takowego. Najwidoczniej mieli jego inne definicje, jednak astronom nie czuł się urażony. Chciał zrozumieć. Pojąć, dlaczego słyszał podobny zarzut wyprowadzony w jego stronę.- Nie szukam winnych, Kai. Chciałbym po prostu znaleźć dla ciebie usprawiedliwienie, którego nie znajduję i to smuci mnie najbardziej. Dla ciebie, dla Maeve, dla Caleba, dla siebie. - Umilkł, pozwalając, by pod jego nogami słyszalny był jedynie śnieg. Czas powoli mijał, podobnie jak wymiana zdań. Nie zareagował również na kolejne ze słów, a jedynie pozwolił sobie je przeanalizować. Jak widać, jego rozmówca za mocno opierał się na swoich emocjach, aby zrozumieć przekaz. - Nie mówię o decydowaniu za nią. Ale powstrzymanie, próba opanowania brzmią chyba wykonalnie? Ale z tego, co słyszę, nawet tego nie chciałeś i próbujesz teraz zarzucić mi hipokryzję. Postaraj się bardziej, jeśli chcesz udawać, że rozmawiamy poważnie. - Że rozmawiamy jak dorośli. Zmuszanie kogoś do czegokolwiek nadszargało wolną wolę i osąd, jaki spadał na każdego człowieka. Ale wina nie była mniejsza, jeżeli obecna obok osoba nie zrobiła nic, by zatrzymać nieuniknione. Kai nie wydawał się mieć przez to wyrzutów sumienia, a zasłanianie się swoją siostrą i byciu przez nią dorosłą, nie sprawiało, iż astronom postrzegał go inaczej.
Nie wiem, po co właściwie spotkałeś się ze mną, skoro nie chcesz rozmawiać.
- Chcesz rozmawiać, rozmawiajmy. W temacie Maeve jednak nie mam nic do powiedzenia. Nie uważam cię po prostu za godnego zaufania, Kai. Nie po tym, co powiedziała ona i co potwierdziłeś teraz. Przykro mi. Nie dam ci tego, czego ode mnie oczekujesz.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć doniesienia ze świata, z Anglii, nie mogły napawać nadzieją, to w tej jednej chwili nie mógł narzekać na zły humor. Wyprawy do Hogsmeade zawsze wzbudzały w nim entuzjazm; miał dość tkwienia tylko w murach zamku, sporadycznych spacerów po błoniach, krycia się jak pod kamieniem. Młodość rządziła się swoimi prawami – również tym do naiwnej beztroski. Po zasypanej zaspami śniegu wiosce kręcili się już od jakiegoś czasu; wypili po kremowym piwie, ulepili bałwana, a stąd krótka droga do bitwy na śnieżki. Prawda? Lecz przecież nie byłby sobą, gdyby w trakcie zażartej wymiany pocisków nie skierował uwagi na przechodzące obok studentki, dwie krukonki z tego samego roku. O ile Marie bywała irytująco przemądrzała, to Susanne zawsze rozczulała go tym swoim uśmiechem, a raczej towarzyszącymi mu dołeczkami w zaróżowionych policzkach... – Ała! – jęknął z wyrzutem, gdy chwilę nieuwagi okupił oberwaniem prosto w nos. – Wracaj no tu! – warknął niewiele później, próbując dorwać swojego przyjaciela, Stana, który odważył się na ten bezlitosny atak. Nie pamiętał, że mieli umowę? Przy pannie Gauntier miał się zachowywać nienagannie, ba, wspierać go w zrobieniu na niej jak najlepszego wrażenia! – Sue, może dasz się później zaprosić na kremowe piwo... – sapnął z szerokim uśmiechem na ustach, jednocześnie ciągnąc drugiego chłopaka za żółty, okręcony wokół szyi szalik. To jednak na nic, dziewczyny spojrzały na nich kątem oka, po czym minęły szerokim łukiem, jak gdyby obawiając się, że i one zostaną potraktowane śnieżkami. – No i widzisz, co narobiłeś – syknął wyraźnie zirytowany całą tą sytuacją. Czuł się jak skończony głupek. Co ona o nim teraz pomyśli? Spróbował wepchnąć Stana w zaspę, natrzeć mu twarz śniegiem, jednak niższy – i zwinniejszy, pewnie nie bez przyczyny grał na pozycji szukającego – chłopak wymknął się przed jego uchwytem. A później zaczął uciekać, kierując się w stronę centrum Hogsmeade. Raz po raz oglądał się przez ramię, by ocenić, czy zostawia gryfona w tyle... Aż z pełnym impetem nie wpadł na coś – kogoś – niemalże się przy tym przewracając. To już koniec, kaplica, jest stracony. Z paniką odsunął się o krok do tyłu, po czym wniósł wzrok na twarz osoby, w którą wbiegł. – Ja, panie profesorze, p-przepraszam... – zaczął, nagle blady jak ściana. Z deszczu pod rynnę.
I show not your face but your heart's desire
« Mało ludzi myśli, ale każdy chce mieć swoje zdanie. »
Interakcja z Kaiem była trudna. Zaskakująca wręcz, ale także równocześnie wcale taka nie była... Wszystko stawało na głowie i Jayden skłamałby, gdyby twierdził, iż jego bliscy nie dawali skorumpować się brakiem rozsądku. Chaos, jaki działał wokół, dotykał każdego. Wojna prowadziła do desperacji, a desperacja potrafiła czynić z ludzi ich własne wersje, które nigdy nie powinny i nie mogły się ujawnić. Nawet przed nimi samymi. Nawet w obliczu ich największych wrogów. Zdesperowani ludzie łapali się wszak rozwiązań, na które normalnie by się nie zdecydowali. Nieważne, ile w normalnym życiu i czasie posiadali mądrości, inteligencji oraz przenikliwości, nieważne, że to, co stało przed nimi, było absurdem: za iskierką nadziei szli jak w dym. W Kaiu i jego siostrze doszukiwał się jakiejś dziwnej nadziei na sprawiedliwość, która była tak naprawdę brutalnym samosądem aniżeli wyrokiem zgodnym ze społecznymi normami. Nie wspominając o zwykłej moralności, etyce oraz empatii. Maeve straciła z oczu rozsądek, dała się ponieść emocjom i zaślepieniu. Sądził, że przynajmniej jej brat będzie mądrzejszy, lecz najwidoczniej mocno się pomylił. Starszy z Clearwaterów nie dość, że nie machnął nawet ręką, aby odciągnąć siostrę od pomysłu polowania na drugiego człowieka, ale wspierał oraz zachęcał ją do tego czynu! Nie. Astronom nie był w stanie tego pojąć. Szczególnie że konsekwencjami była nie tylko śmierć, okaleczenie, ale także szrama na psychice samej Maeve. Jeżeli naprawdę Kaiowi zależało na dobru najmłodszej z ich rodzeństwa, powinien był brać również i to pod uwagę. Nie zaś wywijać się absurdalnymi, nielogicznymi argumentami... Gdzie podział się sens? Logika? Gdzie podziała się nauka, do której rozsądku powinien był się odwołać? Co się z tym stało? Gdzie aktualnie się znajdowali, jeżeli nie na skraju krawędzi, gdzie tylko najdelikatniejsze pchniecie mogło uratować bądź potępić...Gdy Kai nie odpowiedział, Jayden po prostu westchnął praktycznie niezauważalnie. Bo wiedział. Po prostu wiedział, że Clearwatera tak naprawdę nie interesował dialog, a wyszarpanie własnych racji. Na to Vane nie zamierzał mu pozwolić, co równocześnie prowadziło do konfliktu interesów, w którym dojście do porozumienia nie było opcją. Na szczęście zanim cokolwiek się między nimi jeszcze zadziało, astronom poczuł na swoim boku uderzenie, które jedynie lekko nim zachwiało w przeciwieństwie do przyczyny całego wydarzenia.
Ja, panie profesorze, p-przepra szam...
- Christopher. Co ty robisz? - spytał, wyciągając rękę i poprawiając płaszcz wyraźnie osłupiałego tym spotkaniem ucznia. - Nic się nie stało. Uważaj następnym razem - skomentował, widząc, że przerażenie w oczach chłopaka było poważniejsze, niż być powinno. Nie był wszak okrutnym ani mściwym pedagogiem. Na moment pozwoliło mu to zapomnieć o Kaiu i nieprzyjemnościach związanych z tymże spotkaniem. Gdy uczeń jednak pożegnał się i odbiegł do swojej gromadki, Jayden chciał, coś jeszcze powiedzieć do dawnego przyjaciela, ale zauważył, że tego już nie było. Może i lepiej... Już i tak padło wiele słów, których nie spodziewał się wypowiedzieć ani usłyszeć. Przegarnął więc włosy typowym dla siebie ruchem i ruszył przed siebie, wiedząc, że dzień tak naprawdę dopiero się rozpoczął.
zt Jayden
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Boczna ulica
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade