Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Fontanna Życia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Fontanna Życia
Jej historia jest równie zawiła, co baśniowa - ciężko stwierdzić, ile w niej prawdy. Niektórzy nazywają ją bliźniaczką Fontanny Szczęśliwego Losu, inni mówią, że stworzył ją szarlatan, który chciał wzbogacić się na legendzie. Jedno jest pewne: od niepamiętnych czasów mówi się, że czarna woda Fontanny Życia posiada lecznicze właściwości. Postawiona jest ona na niewielkim, okrągłym placyku w Dolinie Godryka, który został ukryty przed wzrokiem mugoli. Cały skwer jest jasny, wyzbyty roślinności, wyłożony piaskowcem - z niego też zbudowana jest fontanna. Zawsze roi się tu od ptaków. Niektórzy uzdrowiciele wysyłają tu pacjentów cierpiących na choroby genetyczne, wierząc, że magiczna, ciemna woda złagodzi ich objawy. Często to działa, choć prawdopodobnie to tylko efekt placebo; woda jednak uspokaja, zatrzymuje ataki chorób. Mimo to nie jest w stanie ich wyleczyć. Na fontannę został rzucony urok - można pić z niej tylko tworząc koszyczek z dłoni, woda natychmiast wyparowuje bowiem ze wszystkich naczyń.
Niemożliwy do przeoczenia uśmiech zaatakował znienacka, prowadząc delikatne linie po całym portrecie - czasami zastanawiał się, jak niezawodna mogła być pamięć, ile szczegółów zacierało się na przestrzeni miesięcy, ile ginęło przez lata, jak mocno głos odbiegał od rzeczywistego brzmienia i jak wiele z zachowanych wspomnień pokrywałoby się z teraźniejszym obrazem. Okazja była wręcz idealna do zweryfikowania tych wszystkich (przecież, że niepotrzebnych) sentymentów, wnioski nieoczekiwane - zapamiętał ją dobrze, może nawet lepiej niż chciał, walcząc z uparcie nawracającymi myślami. Trzymanie dystansu, emocjonalne uniki, chłodna analiza - to wszystko przychodziło mu z łatwością, taki już był, te zachowania zakorzeniły się głęboko, a jednak w obecności jednej, barwnej postaci był zmuszony przypominać sobie, na czym właściwie cały ten dystans polegał, skąd i dlaczego się brał. Zmieniała rytm. Nie na tyle, by z niego wybijać, lecz przy roziskrzonym spojrzeniu i charakterystycznej zaczepności, dokładnie to wrażenie zapamiętał nadzwyczaj trafnie. Podróże oraz trudne sytuacje owocowały przełomowymi przemyśleniami i pozostawiały po sobie wyraźne ślady - nie miał złudzeń, nie mogła być dokładnie tą samą osobą, ale nie zapowiadało się, by któreś z nich zmieniło się diametralnie. Zresztą, zmiany nie mogły wpłynąć na wszystko. Nie zmąciły chociażby uśmiechu.
Zamierzał odpowiedzieć. Subtelna podejrzliwość czaiła się w kącikach oczu oraz ust, już prawie zastanawiał się na głos, z którego kraju Eunice mogła wynieść definicje przewin i odpowiadającym im kar, ale drobny zabieg (kryjący wyrośniętą ciekawość) musiał poczekać. Mężczyzna myślał całkiem trzeźwo do momentu, w którym wzrok trafił na zaczerwienione od mrozu dłonie, nie potrafiąc doszukać się na palcach żadnych obrączek ani błyszczącej obietnicy narzeczeństwa. Czy to możliwe, że zgubiła pierścionek? Przepadł w białych zaspach? Nie, nie byłaby aż tak nierozważna - prawda? Układanie podobnych scenariuszy w ułamkach sekund przychodziło naturalniej niż pomysł, że do żadnych zaręczyn nie doszło. Był ich pewien od ostatniego wyjazdu lady Greengrass, oswoił się z tą wersją, przyjął za oczywistą. Inne w mig otrzymywały szereg argumentów wykluczających i ustawiały się pod ścianą - na szczęście żadne echo owych rozmyślań nie odbiło się na twarzy, rezerwa grała w najlepsze; tylko czujność błysnęła w tęczówkach z większą intensywnością. Pytające spojrzenie szybko zostało wplecione w rozmowę i wpasowało się zgrabnie w grę pozorów, kiedy Ollivander zauważył, jak bardzo pozwolił popłynąć szarym komórkom. Nie przerywał kobiecie, przeczuwając, że szereg zdań będzie miał swój zaskakujący finisz. Nie przeliczył się.
Bezwiednie poddał jej odwagę próbie, gdy dłuższa chwila wypełniła się milczeniem i chmurnym spojrzeniem, intensywnie szukającym odpowiedzi w zielonkawych tęczówkach. Próbował zrozumieć, dlaczego po takiej przerwie, po rozciągniętej w czasie ciszy, burzliwej wymianie zdań... Nie zdołał doprowadzić myśli do końca. Śnieg zaskrzypiał w tle, przypominając o trwającej zabawie, jej wszechobecnych uczestnikach i wątpliwości co do bezpieczeństwa imprezy. Rzucił okiem na zbliżającą się grupę, poświęcając im ledwie mrugnięcie, nim znów skupił się na rozpraszającej rozmówczyni, jak gdyby nigdy nic wracając do pytania? propozycji? - źródła krótkiego chaosu.
- Absolutnie - zaprzeczył ze stonowaną stanowczością, bez podniosłych emocji, lecz ze spokojem zupełnie niepodobnym do niedawnego, przenikliwego spojrzenia - żadnych odwrotów - ostatnio wycofywał się tylko z małżeństw. Wystarczy rezygnacji na dziesięciolecia; nie pożałował sugestywnego odniesienia do ich własnego odwrotu, nadając słowom lekkiej kąśliwości; dopiero kolejne zdania przesiąknęły neutralnym wydźwiękiem, zahaczającym o teatralną obojętność. - Może inna kara? Pożarcie przez smoka jest sprytne. Zbyt sprytne, nie zostawia pola do popisu przy tuszowaniu zbrodni, to zaś oznacza mniej wymówek. Zaskocz mnie. Jestem ciekaw twoich metod, lady - przyznał, akcentując zaintrygowanie uniesieniem brwi, nim zaoferował kobiecie ramię - na mrozie lepiej sprawdzał się spacer niż tkwienie w miejscu. Taca z kieliszkami płynęła właśnie obok nich, wyraźnie dając znać, że potrzebuje odciążenia. - Szampan? - zapytał krótko, wraz z pytaniem unosząc wolne ramię, by w razie potrzeby podać Eunice szklane naczynie; nie przepadał za pojawiającym się w nim alkoholem, ale dla dobra planowania złowieszczych uczynków mógł zrobić wyjątek - jeśli miała na trunek ochotę.
- Wróciłaś na święta? - zmienił temat bez ogródek. Gdyby zamierzała ponownie wyjechać po nowym roku, wymówki zdałyby się na nic.
Zamierzał odpowiedzieć. Subtelna podejrzliwość czaiła się w kącikach oczu oraz ust, już prawie zastanawiał się na głos, z którego kraju Eunice mogła wynieść definicje przewin i odpowiadającym im kar, ale drobny zabieg (kryjący wyrośniętą ciekawość) musiał poczekać. Mężczyzna myślał całkiem trzeźwo do momentu, w którym wzrok trafił na zaczerwienione od mrozu dłonie, nie potrafiąc doszukać się na palcach żadnych obrączek ani błyszczącej obietnicy narzeczeństwa. Czy to możliwe, że zgubiła pierścionek? Przepadł w białych zaspach? Nie, nie byłaby aż tak nierozważna - prawda? Układanie podobnych scenariuszy w ułamkach sekund przychodziło naturalniej niż pomysł, że do żadnych zaręczyn nie doszło. Był ich pewien od ostatniego wyjazdu lady Greengrass, oswoił się z tą wersją, przyjął za oczywistą. Inne w mig otrzymywały szereg argumentów wykluczających i ustawiały się pod ścianą - na szczęście żadne echo owych rozmyślań nie odbiło się na twarzy, rezerwa grała w najlepsze; tylko czujność błysnęła w tęczówkach z większą intensywnością. Pytające spojrzenie szybko zostało wplecione w rozmowę i wpasowało się zgrabnie w grę pozorów, kiedy Ollivander zauważył, jak bardzo pozwolił popłynąć szarym komórkom. Nie przerywał kobiecie, przeczuwając, że szereg zdań będzie miał swój zaskakujący finisz. Nie przeliczył się.
Bezwiednie poddał jej odwagę próbie, gdy dłuższa chwila wypełniła się milczeniem i chmurnym spojrzeniem, intensywnie szukającym odpowiedzi w zielonkawych tęczówkach. Próbował zrozumieć, dlaczego po takiej przerwie, po rozciągniętej w czasie ciszy, burzliwej wymianie zdań... Nie zdołał doprowadzić myśli do końca. Śnieg zaskrzypiał w tle, przypominając o trwającej zabawie, jej wszechobecnych uczestnikach i wątpliwości co do bezpieczeństwa imprezy. Rzucił okiem na zbliżającą się grupę, poświęcając im ledwie mrugnięcie, nim znów skupił się na rozpraszającej rozmówczyni, jak gdyby nigdy nic wracając do pytania? propozycji? - źródła krótkiego chaosu.
- Absolutnie - zaprzeczył ze stonowaną stanowczością, bez podniosłych emocji, lecz ze spokojem zupełnie niepodobnym do niedawnego, przenikliwego spojrzenia - żadnych odwrotów - ostatnio wycofywał się tylko z małżeństw. Wystarczy rezygnacji na dziesięciolecia; nie pożałował sugestywnego odniesienia do ich własnego odwrotu, nadając słowom lekkiej kąśliwości; dopiero kolejne zdania przesiąknęły neutralnym wydźwiękiem, zahaczającym o teatralną obojętność. - Może inna kara? Pożarcie przez smoka jest sprytne. Zbyt sprytne, nie zostawia pola do popisu przy tuszowaniu zbrodni, to zaś oznacza mniej wymówek. Zaskocz mnie. Jestem ciekaw twoich metod, lady - przyznał, akcentując zaintrygowanie uniesieniem brwi, nim zaoferował kobiecie ramię - na mrozie lepiej sprawdzał się spacer niż tkwienie w miejscu. Taca z kieliszkami płynęła właśnie obok nich, wyraźnie dając znać, że potrzebuje odciążenia. - Szampan? - zapytał krótko, wraz z pytaniem unosząc wolne ramię, by w razie potrzeby podać Eunice szklane naczynie; nie przepadał za pojawiającym się w nim alkoholem, ale dla dobra planowania złowieszczych uczynków mógł zrobić wyjątek - jeśli miała na trunek ochotę.
- Wróciłaś na święta? - zmienił temat bez ogródek. Gdyby zamierzała ponownie wyjechać po nowym roku, wymówki zdałyby się na nic.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może Lana nie oceniała ludzi przez pryzmat noszonego nazwiska i statusu czystości krwi, lecz dla jej rozmówczyni miało to istotne, ogromne znaczenie. Sigrun została wychowana w poszanowaniu ideologii czystości krwi, jej status był dla niej wyznacznikiem, czy dana osoba była w ogólne godna posiadania różdżki. Do czarodziejów i czarownic dobrze urodzonych - a więc w takich rodzinach, które pilnowały, by nie mieszać krwi z mugolami i szlamami - odnosiła się ciut inaczej. Zawsze bywała szorstka i trudna w obyciu, jednakże wobec brudnych... Cóż dla nich była po prostu nieznośna i okrutna.
- Być może, temu nie przeczę, to się jednak może prędko zmienić, jeśli się dowiedzą, że nękasz innych - odpowiedziała niewzruszona. Wciąż miała znajomości w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, jeśli pociągnęłaby za odpowiednie sznurki, zwłaszcza teraz, kiedy nosiła na przedramieniu Mroczny Znak, a Ministerstwo Magii pozostawało pod kontrolą lorda Cronusa Malfoya, a on sam był marionetką w rękach Czarnego Pana, pokazałaby duchowi kto dzierży w dłoniach prawdziwą przewagę. - Och, nie pierwszą? Cóż, to chyba powinno dać ci do myślenia jak działasz innym na nerwy. Trudno ci chyba idzie analizowanie, co? Nic dziwnego, skoroś dała się zabić tak młodo... - powiedziała złośliwie, świadomie i z premedytacją wypominając duchowi wczesną śmierć. Lico Lany było gładkie i świeże, mimo że niematerialne, musiała mieć naprawdę niewiele lat, kiedy wyzionęła ducha. Sigrun miała świadomość, że śmierć dla duchów to wrażliwy temat i nie lubiły jej wypominania, dlatego specjalnie go poruszyła, bo duch wyjątkowo działał jej na nerwy.
- Nie twój interes po co się tutaj znalazłam. To śmieszne, że o dobrym wychowaniu będzie pouczał mnie ktoś, kto tak namolnie narzuca się ze swoją gadaniną komuś, kto wyraźnie nie ma ochoty na wysłuchiwanie ich - odpowiedziała kąśliwie, niedbale wyrzucając za siebie gdzieś papierosa; cieplej otuliła się szalem, zdążyła zmarznąć podczas tej niedługiej pogawędki, stojąc na tym mrozie. Skryła się pod zadaszeniem, ale nie uchroniło to wiedźmy przed lodowatym wiatrem, szczypiącym w odsłonięte policzki.
- Nie dziwi mnie jednak, że może być ci trudno znaleźć partnera do rozmowy. Tam, gdzie odeśle cię Ministerstwo będzie jeszcze trudniej, więc korzystaj z obecności w Dolinie Godryka póki możesz - rzekła niezmiennie złośliwym tonem, ruszając przed siebie, jak gdyby nigdy nic żwawym krokiem, by opuścić towarzystwo Lany i zniknąć w ciemnościach najbliższej alejki.
| zt
- Być może, temu nie przeczę, to się jednak może prędko zmienić, jeśli się dowiedzą, że nękasz innych - odpowiedziała niewzruszona. Wciąż miała znajomości w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, jeśli pociągnęłaby za odpowiednie sznurki, zwłaszcza teraz, kiedy nosiła na przedramieniu Mroczny Znak, a Ministerstwo Magii pozostawało pod kontrolą lorda Cronusa Malfoya, a on sam był marionetką w rękach Czarnego Pana, pokazałaby duchowi kto dzierży w dłoniach prawdziwą przewagę. - Och, nie pierwszą? Cóż, to chyba powinno dać ci do myślenia jak działasz innym na nerwy. Trudno ci chyba idzie analizowanie, co? Nic dziwnego, skoroś dała się zabić tak młodo... - powiedziała złośliwie, świadomie i z premedytacją wypominając duchowi wczesną śmierć. Lico Lany było gładkie i świeże, mimo że niematerialne, musiała mieć naprawdę niewiele lat, kiedy wyzionęła ducha. Sigrun miała świadomość, że śmierć dla duchów to wrażliwy temat i nie lubiły jej wypominania, dlatego specjalnie go poruszyła, bo duch wyjątkowo działał jej na nerwy.
- Nie twój interes po co się tutaj znalazłam. To śmieszne, że o dobrym wychowaniu będzie pouczał mnie ktoś, kto tak namolnie narzuca się ze swoją gadaniną komuś, kto wyraźnie nie ma ochoty na wysłuchiwanie ich - odpowiedziała kąśliwie, niedbale wyrzucając za siebie gdzieś papierosa; cieplej otuliła się szalem, zdążyła zmarznąć podczas tej niedługiej pogawędki, stojąc na tym mrozie. Skryła się pod zadaszeniem, ale nie uchroniło to wiedźmy przed lodowatym wiatrem, szczypiącym w odsłonięte policzki.
- Nie dziwi mnie jednak, że może być ci trudno znaleźć partnera do rozmowy. Tam, gdzie odeśle cię Ministerstwo będzie jeszcze trudniej, więc korzystaj z obecności w Dolinie Godryka póki możesz - rzekła niezmiennie złośliwym tonem, ruszając przed siebie, jak gdyby nigdy nic żwawym krokiem, by opuścić towarzystwo Lany i zniknąć w ciemnościach najbliższej alejki.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie spodziewała się. W końcu na nią nie czekał - podczas nieobecności Eunice zdążył się ożenić i to nic, że małżeństwo ostatecznie unieważniono, zaś całe jego istnienie prawdopodobnie zostało całkowicie zaaranżowane; przez to jednak nie spodziewała się, że mógłby o niej myśleć. Zastanawiać się nad zaistniałymi zmianami, wreszcie nad samym stanem cywilnym panienki Greengrass. Przez ten cały czas czarownica wyobrażała sobie, jak mocno musiał jej nienawidzić - i choć wniosek ten brzmiał nieskończenie idiotycznie, to właśnie takie myśli przetaczały się przez jej głowę. Powiedzieli sobie o kilka słów za dużo, natomiast fakt, że te wypływające z kobiecych ust nie nosiły w sobie ni grama prawdy, nie miał większego znaczenia. Nie mógł mieć, gdy w życiu samego Ulyssesa zmieniło się tak wiele - Nice z kolei nie była częścią tych zmian. W związku z tym musiała porzucić wszelkie nadzieje bądź zwyczajne powroty do wspólnej przeszłości; po jakimś czasie zaczynając wierzyć, że istniała ona jedynie we wspomnieniach. Ekscytujących, czasem gniewnych, acz nade wszystko dalekich od nudy. Od tych wszystkich jałowych komplementów, sztucznego zainteresowania, miałkich tematów wymuszonych rozmów. Więc powoli zatracała się w pracy, w nauce, czynieniu wszystkiego, żeby tak po prostu skierować umysł na inne tory. Wyleczyć serce z ciążących nań wyrzutów sumienia, że cała ta znajomość nie potoczyła się tak, jak powinna. Teraz było już za późno.
Tkwiła w tym przekonaniu nieprzerwanie, czując wręcz zwiększającą jego intensywność wraz z mijającymi chwilami. Dostrzegała subtelne zmiany jakie zaszły w Ollivanderze, aczkolwiek nie ośmieliła się ich nazwać. Bała się ich przypisać do ostatnich wydarzeń w życiu mężczyzny, wolała nie widzieć w tym niejako swej winy. Gdzieś w środku palących trzewi Eunice wciąż naiwnie wierzyła, że mogło być inaczej. Wystarczyło ledwie kilka kąśliwych uwag rzuconych w gniewie, jakże majestatyczne tupnięcie nóżką oraz wyjazd bez mrugnięcia okiem, żeby całość mogła się posypać. Ha, tylko czym była owa całość? Całkiem prawdopodobne, że czarownica ją sobie po prostu wymyśliła wiedząc, że ona tak naprawdę nigdy nie istniała. Zwyczajnie stworzyła w swej głowie coś, co przecież wydawało się takie romantyczne. Chemia istniejąca pomimo przeciwności losu, może nawet woli samych zainteresowanych - och, brzmi jak w poczytnej noweli dla dam. Niestety, prawdziwe życie pozbawione zostało podobnych uniesień oraz idyllicznych bzdur; także w ich warstwie społecznej podobne nonsensy zdarzały się niezwykle rzadko, dlaczego więc brnęła w podobne wizje bez większych zahamowań? Nie brakowało jej przecież uczucia, radziła sobie świetnie sama, spełniając się w pracy na rzecz Peak District. Posiadała również wspaniałe siostry, a także siostrzeńców i siostrzenice, czego więc chcieć od tego życia więcej?
Odpowiedzi. Jakiejkolwiek, może nawet zbesztania. Czekała wręcz na nie od momentu, w którym odważne słowa wypłynęły spomiędzy chłodnych warg, ale długo na nie czekała. Wbrew wewnętrznym obawom nie odjęła spojrzenia od stojącego naprzeciwko mężczyzny, co mógł odebrać jako wyzwanie - choć nim nie było. Raczej to jedynie ciekawość skrząca w spojrzeniu, badanie granic… może odrobinę. Może też nawet pożałowała, że się do nich zbliżyła.
Żadnych odwrotów.
Uśmiechnęła się, choć czaiła się w tym uśmiechu jakaś gorycz. Czyż nie było za późno na podobną deklarację? Oczywiście, że miała ona drugie dno, Greengrass nie wierzyła, że nie; jednak nie powinien jej kierować do niej, prawda? Znów sobie coś umyśliła, ta głupia gąska. Prychnęłaby pod nosem na samą siebie, gdyby nie zadana zagadka. Skutecznie odwracająca uwagę od nieprzyjemnego tematu. Nawet niewyraźny grymas jaki pojawił się na kobiecym licu rozjaśnił się prawdziwością. Nice uderzyła palcem w brodę, w cichym zamyśleniu przewijając w umyśle kalejdoskopy prawdopodobnych zabójstw. Nie, żeby miała ich cały katalog. - Widzę, że lubisz zostawiać miejsce na dreszczyk emocji towarzyszący możliwości złapania - zaczęła z wolna. Prawa brew samoistnie powędrowała do góry. - Hm, może wyślemy ją bez różdżki do biblioteki, żeby sięgnęła po książkę na samej górze regału, a kiedy zacznie spadać… nie, czekaj, to chyba brzmi zaskakująco znajomo - rzuciła, udając powagę. Zdradziło ją drżenie kącika ust na sam koniec. Nie zniknęło ono wraz z ofiarowywanym ramieniem, które Eunice bez skrępowania przyjęła - pozwalając tym samym Ulyssesowi na prowadzenie ich przez te wszystkie śniegi oraz roześmiane twarze przemykające to tu, to tam. To było dziwne uczucie, znów być tak blisko. Dosłownie na wyciągnięcie ręki. - Dziękuję - przytaknęła propozycji napicia się; nagle lekkie odurzenie alkoholem wydało się więcej niż kuszące. Zaskakujące, prawda? Kolejne pytanie wyraźnie zbiło ją z tropu, zawahała się nad odpowiedzią. - Raczej na stałe. - Próbowała brzmieć neutralnie. - Wiesz, jak to z nami jest. Arystokratyczne obowiązki - dodała w podobnym tonie, nie chcąc jawnie przypominać o obowiązku małżeństwa. Miała świadomość, że ten temat mógł być mocno niezręczny dla Ollivandera, dlatego skróciła wypowiedź do minimum, choć Greengrass podejrzewała, że mężczyzna domyśli się o co chodziło. Najgorsze, że Nice poczuła nieodpartą chęć wyznania prawdziwego powodu wyjazdu, żeby dopełnić wyjaśnień, aczkolwiek zdołała ugryźć się w język. - Może lepiej powrócić do jakże lekkiego tematu morderstwa. Co myślisz o klasycznej skórce od banana? - Naigrywała się. Chciała go zaskoczyć i zboczyć z niebezpiecznej ścieżki towarzyskich porażek. Tak, jej stan panieński również wliczał się w ich poczet.
Tkwiła w tym przekonaniu nieprzerwanie, czując wręcz zwiększającą jego intensywność wraz z mijającymi chwilami. Dostrzegała subtelne zmiany jakie zaszły w Ollivanderze, aczkolwiek nie ośmieliła się ich nazwać. Bała się ich przypisać do ostatnich wydarzeń w życiu mężczyzny, wolała nie widzieć w tym niejako swej winy. Gdzieś w środku palących trzewi Eunice wciąż naiwnie wierzyła, że mogło być inaczej. Wystarczyło ledwie kilka kąśliwych uwag rzuconych w gniewie, jakże majestatyczne tupnięcie nóżką oraz wyjazd bez mrugnięcia okiem, żeby całość mogła się posypać. Ha, tylko czym była owa całość? Całkiem prawdopodobne, że czarownica ją sobie po prostu wymyśliła wiedząc, że ona tak naprawdę nigdy nie istniała. Zwyczajnie stworzyła w swej głowie coś, co przecież wydawało się takie romantyczne. Chemia istniejąca pomimo przeciwności losu, może nawet woli samych zainteresowanych - och, brzmi jak w poczytnej noweli dla dam. Niestety, prawdziwe życie pozbawione zostało podobnych uniesień oraz idyllicznych bzdur; także w ich warstwie społecznej podobne nonsensy zdarzały się niezwykle rzadko, dlaczego więc brnęła w podobne wizje bez większych zahamowań? Nie brakowało jej przecież uczucia, radziła sobie świetnie sama, spełniając się w pracy na rzecz Peak District. Posiadała również wspaniałe siostry, a także siostrzeńców i siostrzenice, czego więc chcieć od tego życia więcej?
Odpowiedzi. Jakiejkolwiek, może nawet zbesztania. Czekała wręcz na nie od momentu, w którym odważne słowa wypłynęły spomiędzy chłodnych warg, ale długo na nie czekała. Wbrew wewnętrznym obawom nie odjęła spojrzenia od stojącego naprzeciwko mężczyzny, co mógł odebrać jako wyzwanie - choć nim nie było. Raczej to jedynie ciekawość skrząca w spojrzeniu, badanie granic… może odrobinę. Może też nawet pożałowała, że się do nich zbliżyła.
Żadnych odwrotów.
Uśmiechnęła się, choć czaiła się w tym uśmiechu jakaś gorycz. Czyż nie było za późno na podobną deklarację? Oczywiście, że miała ona drugie dno, Greengrass nie wierzyła, że nie; jednak nie powinien jej kierować do niej, prawda? Znów sobie coś umyśliła, ta głupia gąska. Prychnęłaby pod nosem na samą siebie, gdyby nie zadana zagadka. Skutecznie odwracająca uwagę od nieprzyjemnego tematu. Nawet niewyraźny grymas jaki pojawił się na kobiecym licu rozjaśnił się prawdziwością. Nice uderzyła palcem w brodę, w cichym zamyśleniu przewijając w umyśle kalejdoskopy prawdopodobnych zabójstw. Nie, żeby miała ich cały katalog. - Widzę, że lubisz zostawiać miejsce na dreszczyk emocji towarzyszący możliwości złapania - zaczęła z wolna. Prawa brew samoistnie powędrowała do góry. - Hm, może wyślemy ją bez różdżki do biblioteki, żeby sięgnęła po książkę na samej górze regału, a kiedy zacznie spadać… nie, czekaj, to chyba brzmi zaskakująco znajomo - rzuciła, udając powagę. Zdradziło ją drżenie kącika ust na sam koniec. Nie zniknęło ono wraz z ofiarowywanym ramieniem, które Eunice bez skrępowania przyjęła - pozwalając tym samym Ulyssesowi na prowadzenie ich przez te wszystkie śniegi oraz roześmiane twarze przemykające to tu, to tam. To było dziwne uczucie, znów być tak blisko. Dosłownie na wyciągnięcie ręki. - Dziękuję - przytaknęła propozycji napicia się; nagle lekkie odurzenie alkoholem wydało się więcej niż kuszące. Zaskakujące, prawda? Kolejne pytanie wyraźnie zbiło ją z tropu, zawahała się nad odpowiedzią. - Raczej na stałe. - Próbowała brzmieć neutralnie. - Wiesz, jak to z nami jest. Arystokratyczne obowiązki - dodała w podobnym tonie, nie chcąc jawnie przypominać o obowiązku małżeństwa. Miała świadomość, że ten temat mógł być mocno niezręczny dla Ollivandera, dlatego skróciła wypowiedź do minimum, choć Greengrass podejrzewała, że mężczyzna domyśli się o co chodziło. Najgorsze, że Nice poczuła nieodpartą chęć wyznania prawdziwego powodu wyjazdu, żeby dopełnić wyjaśnień, aczkolwiek zdołała ugryźć się w język. - Może lepiej powrócić do jakże lekkiego tematu morderstwa. Co myślisz o klasycznej skórce od banana? - Naigrywała się. Chciała go zaskoczyć i zboczyć z niebezpiecznej ścieżki towarzyskich porażek. Tak, jej stan panieński również wliczał się w ich poczet.
don't deny your fire my dear, just be who you are andburn
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nie chciał na nią czekać - myśl o ostatniej rozmowie rozpływała się goryczą na tle innych, mniej napastujących strudzony umysł, więc gdy tylko pojawiła się okazja do oderwania stóp ze ścieżki, która zdawała się prowadzić prosto w urwisko, odbił z niej. Był zwolennikiem ostrożnych rozwiązań, myślał zbyt wiele, analizował, zagłuszał uczucia rozsądkiem na tyle mocno, że przestał w nie wierzyć. Przecież wmówił sobie to wszystko, przecież owa chemia to nic wielkiego, przecież małżeństwo to tylko obowiązek - czy nie da się stworzyć rodziny z kimkolwiek? Wątpliwości dało się wytłumić, podobnie do uczuć, czyż nie tego uczył się przez ostatnie lata? Od samego początku znajomości nie potrafił umieścić owej relacji w jakichkolwiek ramach, może bojąc się wielkich słów i przywiązania - tego nie zdołał sobie uświadomić, do samego końca (przecież mieli go już za sobą) stawiając znajomość pod wielkim znakiem zapytania. Dopiero zniknięcie panny Greengrass zmotywowało mężczyznę na tyle, by dopiąć swego i opanować sztukę oklumencji. Może podświadomie czuł, że jej dobrodziejstwa były mu wtedy niezmiernie potrzebne. Z pokorą przyjął wolę rodziny, wznosząc się na szczyt cierpliwości w próbach porozumienia z kobietą, która miała towarzyszyć mu przez resztę życia. Przez krótki czas małżeństwa dał najbliższym wiele okazji do odczucia, że granica chłodu i dystansu jest ruchoma - dopiero wtedy wszyscy, włącznie z Ulyssesem, zrozumieli, że aranżowanie związku w jego przypadku nie ma racji bytu. Krótki epizod wcale go nie ożywił, wręcz przeciwnie. Sprawiał wrażenie wyzutego z energii, ponurego, iskra prowokacji gasła w niebieskich oczach, pozostawiając w nich obojętność. Parę miesięcy niefortunnego związku rozbudziło za to wspomnienia i choć walczył z nimi zaciekle, kasztanowe włosy i zaczepne spojrzenie wciąż pałętały się po głowie. Czuł się z tym paskudnie, nie mogąc przywyknąć do bezradności. Nigdy wcześniej nie doskwierała tak mocno.
Wzrok chłonął każdą drobną zmianę, nie darując nawet drgnięciom - dociekliwość płynąca z zielonkawych tęczówek nadal wywoływała ten sam dreszcz i w dalszym ciągu nie potrafił znaleźć na niego uzasadnienia. Na temat granic mogliby spisywać długie poematy, czyż nie? Wystąpienie czubkiem buta poza te niewidzialne linie sprawiało Ollivanderowi mnóstwo satysfakcji i choć zawsze podejmował próby powstrzymania się, w zatrważającej większości przypadków - polegał. Teraz powinien pilnować się bardziej? Rozwaga nakazywałaby trzymanie bezpiecznego dystansu. Powstrzymał się przed przygryzieniem dolnej wargi, gdy na ustach rozmówczyni zatańczyła aluzja do pamiętnego popołudnia w bibliotece. Tupet nie malał mimo zagranicznych podróży. Kącik ust mężczyzny drgnął w uśmiechu, nad którym nawet nie próbował panować, łącząc go z subtelnie bezczelnym spojrzeniem - od razu nabrało rześkości i stało się wyraźniejsze. Zdążył już zapomnieć, jak efektywnie potrafiła celować.
- Możliwości złapania, powiadasz? Zauważyłem już, że też preferujesz ten sposób - odciął się, pijąc niewybrednie do pamiętnego upadku. Czyżby znów chciała sprowadzić rozmowę w bogate tony złości i wzajemnych wyrzutów? Dlaczego wracała do jednego z najbardziej kluczowych momentów? Pod batutą pozornie niewinnych słów wspomnienie wygrywało w najlepsze cały koncert. Zapach deszczu mieszał się z zapachem perfum, te zaś czuł jeszcze przez najbliższe parę godzin. - Aczkolwiek zdaje się, że jego skuteczność znacznie wzrasta przy zamachu na własne życie, Eunice - odparł, z powodzeniem zachowując kamienną twarz i powagę, gdy brwi uniosły się lekko do góry - uraczyłpannę Greengrass krótkim zerknięciem lodowatych tęczówek, gdy oderwały się od ośnieżonej okolicy. - Poza tym, idąc tym tropem, powinienem wybawić damę z opresji. Role w tym scenariuszu rozdano lata temu - eleganckim gestem sięgnął do lewitującej obok tacy, kradnąc z niej kieliszek dla swojej niespodziewanej towarzyszki, a moment później - dla siebie. Czekał z wznoszeniem toastów, wypełniając czas pytaniem, ale okazja do świętowania pojawiła się sama. Uparcie ignorując nieprzyjemne ukłucie na wspomnienie obowiązków, brnął w temat.
- Ach, wypijmy więc za arystokratyczne obowiązki - zaproponował cierpko, mimo nieprzeciętnych zdolności w ukrywaniu emocji, nie potrafiąc całkowicie wyprać zdania z rozdrażnienia; cieszył się z jej powrotu, lecz myśl o planach matrymonialnych wytrącała z równowagi najbardziej opanowaną część jego umysłu i co gorsza, wciąż nie potrafił przyznać się przed sobą, co jest tego powodem. Łatwiej było zrzucić tę nieprzyjemność na byłą żonę, nie doszukując się innych wyjaśnień, nawet tych oczywistych oraz niewygodnych. Uniósł kieliszek, czekając na dźwięczne brzęknięcie szkieł, i upił łyk szampana, uciekając wzrokiem do kamiennej fontanny, od której zdążyli się już kawałek oddalić. Eunice musiała dostrzec tę nieswoją postawę, skoro postanowiła zatoczyć koło w rozmowie, ale wcale nie był pewien, czy było mu to w smak. Ciekawość zaczynała wypalać wnętrzności, ale na drodze stanęła jej... skórka od banana? - Tylko pod warunkiem wykorzystania jej w niekonwencjonalny sposób - odpowiedział, skłaniając lekko głowę, celowo nie rozwijając kwestii. - A więc, lady, komu przypadł ten zaszczyt? - zapytał wprost, nie przerywając spaceru. Wcześniejszy zalążek emocji zniknął, głos znów sięgał spokoju absolutnego, podbarwionego lekką i zupełnie niewinną ciekawością. To nic, że chciał przyciągnąć kobietę bliżej siebie - jakby w ten sposób miała wyśpiewać mu szczerą prawdę w zdaniach nabrzmiałych od złości. A może to właśnie był sposób? Odganiał uporczywe myśli. - Kogo tym razem zwiastują obowiązki? - nie mógł sobie darować, nie mógł, dając upust wściekłości chociaż w tym krótkim, beznamiętnym sprostowaniu.
Wzrok chłonął każdą drobną zmianę, nie darując nawet drgnięciom - dociekliwość płynąca z zielonkawych tęczówek nadal wywoływała ten sam dreszcz i w dalszym ciągu nie potrafił znaleźć na niego uzasadnienia. Na temat granic mogliby spisywać długie poematy, czyż nie? Wystąpienie czubkiem buta poza te niewidzialne linie sprawiało Ollivanderowi mnóstwo satysfakcji i choć zawsze podejmował próby powstrzymania się, w zatrważającej większości przypadków - polegał. Teraz powinien pilnować się bardziej? Rozwaga nakazywałaby trzymanie bezpiecznego dystansu. Powstrzymał się przed przygryzieniem dolnej wargi, gdy na ustach rozmówczyni zatańczyła aluzja do pamiętnego popołudnia w bibliotece. Tupet nie malał mimo zagranicznych podróży. Kącik ust mężczyzny drgnął w uśmiechu, nad którym nawet nie próbował panować, łącząc go z subtelnie bezczelnym spojrzeniem - od razu nabrało rześkości i stało się wyraźniejsze. Zdążył już zapomnieć, jak efektywnie potrafiła celować.
- Możliwości złapania, powiadasz? Zauważyłem już, że też preferujesz ten sposób - odciął się, pijąc niewybrednie do pamiętnego upadku. Czyżby znów chciała sprowadzić rozmowę w bogate tony złości i wzajemnych wyrzutów? Dlaczego wracała do jednego z najbardziej kluczowych momentów? Pod batutą pozornie niewinnych słów wspomnienie wygrywało w najlepsze cały koncert. Zapach deszczu mieszał się z zapachem perfum, te zaś czuł jeszcze przez najbliższe parę godzin. - Aczkolwiek zdaje się, że jego skuteczność znacznie wzrasta przy zamachu na własne życie, Eunice - odparł, z powodzeniem zachowując kamienną twarz i powagę, gdy brwi uniosły się lekko do góry - uraczył
- Ach, wypijmy więc za arystokratyczne obowiązki - zaproponował cierpko, mimo nieprzeciętnych zdolności w ukrywaniu emocji, nie potrafiąc całkowicie wyprać zdania z rozdrażnienia; cieszył się z jej powrotu, lecz myśl o planach matrymonialnych wytrącała z równowagi najbardziej opanowaną część jego umysłu i co gorsza, wciąż nie potrafił przyznać się przed sobą, co jest tego powodem. Łatwiej było zrzucić tę nieprzyjemność na byłą żonę, nie doszukując się innych wyjaśnień, nawet tych oczywistych oraz niewygodnych. Uniósł kieliszek, czekając na dźwięczne brzęknięcie szkieł, i upił łyk szampana, uciekając wzrokiem do kamiennej fontanny, od której zdążyli się już kawałek oddalić. Eunice musiała dostrzec tę nieswoją postawę, skoro postanowiła zatoczyć koło w rozmowie, ale wcale nie był pewien, czy było mu to w smak. Ciekawość zaczynała wypalać wnętrzności, ale na drodze stanęła jej... skórka od banana? - Tylko pod warunkiem wykorzystania jej w niekonwencjonalny sposób - odpowiedział, skłaniając lekko głowę, celowo nie rozwijając kwestii. - A więc, lady, komu przypadł ten zaszczyt? - zapytał wprost, nie przerywając spaceru. Wcześniejszy zalążek emocji zniknął, głos znów sięgał spokoju absolutnego, podbarwionego lekką i zupełnie niewinną ciekawością. To nic, że chciał przyciągnąć kobietę bliżej siebie - jakby w ten sposób miała wyśpiewać mu szczerą prawdę w zdaniach nabrzmiałych od złości. A może to właśnie był sposób? Odganiał uporczywe myśli. - Kogo tym razem zwiastują obowiązki? - nie mógł sobie darować, nie mógł, dając upust wściekłości chociaż w tym krótkim, beznamiętnym sprostowaniu.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ulysses Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 4
'k10' : 4
Rozumiała to - nikt o zdrowych zmysłach nie czekałby na kobietę, z którą pokłócił się przed wyjazdem, mającym być rzekomo wyjazdem w sprawach matrymonialnych. Musiałby być masochistą i przede wszystkim człowiekiem niezwiązanym obowiązkami wynikającymi ze społecznego statusu. Niestety, w ich świecie nawet mężczyźni nie mogli odwlekać powinności w nieskończoność, kiedyś komuś wyczerpie się cierpliwość. Najprędzej nestorowi. Choć udokumentowano przypadki starych kawalerów oraz starych panien w arystokratycznych kronikach, to jednak wytyczne od zawsze pozostawały dla wszystkich jasne. Dlatego nawet, gdyby Ulysses był największym głupcem świata postanawiającym trwać w oczekiwaniu na powrót pewnej lady Greengrass, to najprawdopodobniej rodzina szybko ucięłaby podobne zapędy. Jednak nie był nim i Eunice o tym wiedziała. Niestety, jak na złość, istnienie tejże informacji nie poprawiało samopoczucia czarownicy. Tylko dlaczego? Dlaczego przejmowała się tym, co myślał lub czuł Ollivander? Przecież ich drogi rozeszły się kilka miesięcy temu - zdawać by się mogło, że bezpowrotnie. On zaczął swoje nowe życie i choć może nie wybrał go sam, natomiast owe życie ostatecznie dobiegło końca, to na pewno wiele go nauczyło. Po pierwsze, nie wchodzić dwa razy do tej samej rzeki; po drugie, Nice znała go na tyle, żeby wiedzieć, że zaczął wdrażać plan B, a może nawet Z. Przewartościowywał wszystko w środku, zmieniał taktykę, zbroił się - na walkę z okrutną rzeczywistością. Nie, nie zakładała poddania, rezygnacji oraz beznadziei, choć mogła. Może nawet powinna, skoro przez tyle lat mężczyzna pozostawał dokładnie w tym samym miejscu, aczkolwiek… chyba po prostu w niego wierzyła. Wierzyła, że drzemała w nim wewnętrzna siła, której prawdopodobnie nie do końca zauważał bądź ją bagatelizował, ale trwała w nim. Najpewniej już nigdy nie spojrzy na nią, na widmo dawnych dni, tak jak kiedyś, jednakże istniało jeszcze wiele dam gotowych do niesienia ukojenia, prawda? Musiały, ponieważ Eunice życzyła mu jak najlepiej. Pomimo wszystko - pomimo, że była taka uparta, nieznośna oraz burzliwa. Pomimo tego, że zamiast normalnie porozmawiać, wybiera dąsy oraz ukryte dna każdej wypowiedzi. Zamiast choćby wykrzyczeć to, co jej się nie podoba, woli odwrócić kota ogonem. Wydawałoby się, że minione tygodnie zmieniły nieco podejście szlachcianki do tego typu spraw, aczkolwiek nie wypróbowała tego jeszcze. Nie miała po co, nie miała na kim. Zresztą, nadal sprawiała wrażenie nieułożonej, butnej dziewuchy. Nie pohamowała języka kiedy należało; wręcz brnęła w jawną prowokację. Jakby powróciła do testowania granic - Greengrass chciała poznać na nowo kroczącego obok człowieka. Wybadać jak mocno się zmienił, jak minione wydarzenia wpłynęły jego zachowanie. Czy nadal lubił przesuwać słowne bariery czy wolał nieznośną zachowawczość? Obserwowała go uważnie, jedynie czasem odwracając wzrok z przyzwoitości, choć nie musiała. Nie tutaj, gdy zostali otoczeni tłumem nieznajomych twarzy.
Pojawił się. Zalążek uśmiechu, coś, co zapamiętała. Coś znajomego. Poczuła się z tym dziwnie; jakby dopiero teraz tak naprawdę wróciła z podróży. Może przez ten czas pomiędzy powrotem a niniejszym spotkaniem po prostu śniła? Albo została zawieszona między rzeczywistością, a ułudą? Potrząsnęła głowę w niedowierzaniu dla samej siebie i odchyliła ją w bok, tak, żeby Ulysses nie dostrzegł jej oczu. Nice była przekonana, że odbijało się w nich zbyt wiele dziwnych emocji. Wolała, żeby ich nie dostrzegł. Z tego powodu zamrugała, nabrała mroźnego powietrza w płuca i dopiero wtedy ukazała swoją twarz - jak zwykle z zaczepnym wyrazem. - Cóż mogę powiedzieć, nie lubię nudy - odparła całkiem wesoło. Niby przypadkiem musnęła dłonią jego ramię, jakby na wzmocnienie wypowiedzianych słów. Dostrzegł to, poczuł? Nie wiedziała - zamiast tego wolała udawać, że nic takiego nie miało miejsca. - Czyż to nie idealny materiał na pozorowanie samobójstwa? – spytała zwyczajowo, bez emocji, choć temat zahaczał już o trudny. - Zatem nie wierzysz w zmiany? A może się ich obawiasz? - dodała krótko po tym. Misja ugryzienia się w język? Przegrana. Nie planowała żartobliwych przekomarzanek skierować na poważne, męczące tory, a mimo to udało jej się. Ze złością zamiast języka przygryzła dolną wargę. Głupia. - Oczywiście żartuję. Wybawienie damy z opresji jest chwalebnym, odważnym czynem. Masz rację, ten scenariusz był z góry skazany na porażkę. - Starała się zgrabnie powrócić na ścieżkę żartów, choć podświadomie czuła, że za tymi słowami schowane jest kolejne, pięćdziesiąte już chyba dno. W końcu czy aby na pewno dalej mówiła o karze dla swej siostry? Och, i gdzie podziała się ta dojrzałość, której miała nabrać na obczyźnie? Chyba uleciała równie szybko jak się pojawiła, wielka szkoda.
Ostatecznie machnęła ręką, jakby dając do zrozumienia, że nie zmierza do kłótni, z kolei poruszony temat nie jest niczym istotnym. Powinni o nim zapomnieć. Niestety, ten następny, który na nich czekał, nie był wcale lepszy. Eunice z obawą więc przyjęła kieliszek szampana, patrząc na Ollivandera tym razem ze zmartwieniem i troską. Pewnie ją za to nienawidził, aczkolwiek nie mogła się powstrzymać. Naprawdę nie życzyła mu źle, wręcz przeciwnie - dlatego sądziła, że temat małżeństwa nadal bolał. Skinęła głową, pozwalając szklance na zetknięcie się z tą należącą do mężczyzny, po czym niespiesznie upiła kilka niewielkich łyków alkoholu. Nie zdążyła pociągnąć idiotycznej konwersacji o skórce od banana, żeby całkowicie oddalić się od matrymonialnych niezręczności, ponieważ towarzysz rozmowy ubiegł ją w tej kwestii. Dopytując o coś, na co nawet nie znała odpowiedzi. Ręką z szampanem zasłoniła usta, bardzo pragnąc stłumić wypływający na wargi śmiech - głos arystokraty w zestawieniu z powagą nagle stał się niezwykle zabawny. - Nie mam pojęcia. Raczej nikt nie został jeszcze wybrany - odparła wreszcie, acz głos nieco drżał przy tłumieniu rozbawienia. - To pewnie… ta polityczna zawierucha - doprecyzowała, choć nie do końca. - A może nikt nie jest zainteresowany - dorzuciła jeszcze, bez smutku, żalu czy złości. Z obawy na drażliwość tematu ominęła kwestię nie najmłodszego już wieku, stawiając więc na zwykłe ogólniki. Właściwie status starej panny podobał jej się coraz bardziej, ponieważ mogłaby pozostać przy ukochanych smokach już na zawsze, bez obaw, że mąż będzie nieprzychylny tym zapędom. - Tak czy inaczej to nieistotne. Powiedz mi lepiej jak idzie interes różdżkarski, odkryłeś jakieś sekrety, których nie możesz mi wyjawić? - Tak, niestrudzenie, uparcie kontynuowała zmianę tematu, żeby nie denerwować towarzysza spaceru. Skoro nie skórka od banana to może praca?
Pojawił się. Zalążek uśmiechu, coś, co zapamiętała. Coś znajomego. Poczuła się z tym dziwnie; jakby dopiero teraz tak naprawdę wróciła z podróży. Może przez ten czas pomiędzy powrotem a niniejszym spotkaniem po prostu śniła? Albo została zawieszona między rzeczywistością, a ułudą? Potrząsnęła głowę w niedowierzaniu dla samej siebie i odchyliła ją w bok, tak, żeby Ulysses nie dostrzegł jej oczu. Nice była przekonana, że odbijało się w nich zbyt wiele dziwnych emocji. Wolała, żeby ich nie dostrzegł. Z tego powodu zamrugała, nabrała mroźnego powietrza w płuca i dopiero wtedy ukazała swoją twarz - jak zwykle z zaczepnym wyrazem. - Cóż mogę powiedzieć, nie lubię nudy - odparła całkiem wesoło. Niby przypadkiem musnęła dłonią jego ramię, jakby na wzmocnienie wypowiedzianych słów. Dostrzegł to, poczuł? Nie wiedziała - zamiast tego wolała udawać, że nic takiego nie miało miejsca. - Czyż to nie idealny materiał na pozorowanie samobójstwa? – spytała zwyczajowo, bez emocji, choć temat zahaczał już o trudny. - Zatem nie wierzysz w zmiany? A może się ich obawiasz? - dodała krótko po tym. Misja ugryzienia się w język? Przegrana. Nie planowała żartobliwych przekomarzanek skierować na poważne, męczące tory, a mimo to udało jej się. Ze złością zamiast języka przygryzła dolną wargę. Głupia. - Oczywiście żartuję. Wybawienie damy z opresji jest chwalebnym, odważnym czynem. Masz rację, ten scenariusz był z góry skazany na porażkę. - Starała się zgrabnie powrócić na ścieżkę żartów, choć podświadomie czuła, że za tymi słowami schowane jest kolejne, pięćdziesiąte już chyba dno. W końcu czy aby na pewno dalej mówiła o karze dla swej siostry? Och, i gdzie podziała się ta dojrzałość, której miała nabrać na obczyźnie? Chyba uleciała równie szybko jak się pojawiła, wielka szkoda.
Ostatecznie machnęła ręką, jakby dając do zrozumienia, że nie zmierza do kłótni, z kolei poruszony temat nie jest niczym istotnym. Powinni o nim zapomnieć. Niestety, ten następny, który na nich czekał, nie był wcale lepszy. Eunice z obawą więc przyjęła kieliszek szampana, patrząc na Ollivandera tym razem ze zmartwieniem i troską. Pewnie ją za to nienawidził, aczkolwiek nie mogła się powstrzymać. Naprawdę nie życzyła mu źle, wręcz przeciwnie - dlatego sądziła, że temat małżeństwa nadal bolał. Skinęła głową, pozwalając szklance na zetknięcie się z tą należącą do mężczyzny, po czym niespiesznie upiła kilka niewielkich łyków alkoholu. Nie zdążyła pociągnąć idiotycznej konwersacji o skórce od banana, żeby całkowicie oddalić się od matrymonialnych niezręczności, ponieważ towarzysz rozmowy ubiegł ją w tej kwestii. Dopytując o coś, na co nawet nie znała odpowiedzi. Ręką z szampanem zasłoniła usta, bardzo pragnąc stłumić wypływający na wargi śmiech - głos arystokraty w zestawieniu z powagą nagle stał się niezwykle zabawny. - Nie mam pojęcia. Raczej nikt nie został jeszcze wybrany - odparła wreszcie, acz głos nieco drżał przy tłumieniu rozbawienia. - To pewnie… ta polityczna zawierucha - doprecyzowała, choć nie do końca. - A może nikt nie jest zainteresowany - dorzuciła jeszcze, bez smutku, żalu czy złości. Z obawy na drażliwość tematu ominęła kwestię nie najmłodszego już wieku, stawiając więc na zwykłe ogólniki. Właściwie status starej panny podobał jej się coraz bardziej, ponieważ mogłaby pozostać przy ukochanych smokach już na zawsze, bez obaw, że mąż będzie nieprzychylny tym zapędom. - Tak czy inaczej to nieistotne. Powiedz mi lepiej jak idzie interes różdżkarski, odkryłeś jakieś sekrety, których nie możesz mi wyjawić? - Tak, niestrudzenie, uparcie kontynuowała zmianę tematu, żeby nie denerwować towarzysza spaceru. Skoro nie skórka od banana to może praca?
don't deny your fire my dear, just be who you are andburn
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Eunice Greengrass' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 8
'k10' : 8
Roześmiałby się gorzko, gdyby tylko wiedział, ile pokładała w nim nadziei; nie istniały plany awaryjne, nie po tym, gdy jeden z nich zakończył krótki żywot z łatką spektakularnej porażki, zaś inny odpadł w przedbiegach pewnego malowniczego kwietniowego popołudnia. Zdawało się, że egoizm Ulyssesa sięgał znacznie wyżej niż podejście panny Greengrass - kpił z mężczyzny jawnie i bezczelnie, gdy na wieść o zerwaniu zaręczyn z Rosierem pozwolił Ollivanderowi odczuć najprostszą ulgę, roztrzaskując jakiś ciężar, którego istnienie okazało się jasne dopiero wtedy. Wcześniej nie trudził się analizowaniem, gdzie może być jego źródło, przecież przywykł do zakopywania w sobie emocji, był mistrzem w tej dziedzinie - może nawet lepiej oszukiwał siebie niż innych. Mimo tego, Eunice nie była daleka od prawdy, w rzeczy samej - zbroił się, lecz tym razem inaczej, przechodząc w stan całkowitej bierności, zjeżony na każdą próbę podsunięcia wybranki serca. Na szczęście nikt nie był na tyle nierozsądny, by ingerować w rozchwiane nerwy mężczyzny, rodzina przycichła i dała mu odetchnąć, za co był im niezmiernie wdzięczny. Potrzebował przerwy, ciszy, spokoju i jasnych myśli, ale nie! Na drodze pojawiały się dawne zadry, beztrosko rozrzucając wokół śnieżki; czuł się trochę, jakby dostał jedną prosto w skroń, wciąż w otumanieniu przyjmując tę zapomnianą znajomą obecność. Próbował przejrzeć ją na wskroś, spojrzeniem wyłapać szczegóły z owych paru miesięcy, nie tylko wizualne, nie tylko drobną zmarszczkę i znajome iskry w oczach pełnych życia - łudził się, że natrafi na ślad minionych dni i zagranicznych wypraw, na historię kolejnego narzeczeństwa, jakby potrzebował osadzić niechęć w konkretnej męskiej postaci zamiast snuć męczące domysły. Nie potrafił odpuścić, oddalić jej tak po prostu, zawsze wymagało to więcej energii, cierpliwości i kiedy wydawało się, że odniósł sukces - wracała. Nie wiedział już, czy wściekłość powinien odnosić do niej, czy do siebie, bowiem nikt inny nie prowokował Ollivandera z równą skutecznością i nikt nie wyciągał podobnej prowokacji z jego własnych ust. W wypadku panny Greengrass zachowawczość podejrzanie malała, dochodząc do stanów krytycznego niedoboru, w zamian pozostawiając czystą przyjemność i dziwną satysfakcję - lekką, miłą odmianę. Kiedyś, teraz nie wiedział już nic. Oddalili się od siebie, czy tylko wydawało mu się, że byli blisko? Ile mogli sobie wmówić? - wróć, ile on mógł sobie wmówić? Kto tu igrał i z kim?
Nie dostrzegł oczu, gdy chciała je ukryć, lecz nagły odwrót nie umknął czujnej uwadze, zagarniętej chciwie przez kobietę; właśnie w tym momencie zreflektował się, zorientował jak wiele ciekawości koncentrował na jednej postaci, za nic mając otoczenie. Wrócił do swojej gardy natychmiastowo, doskonale pamiętając, że zbiorowisko jest idealnym celem ataku, a ostrożności nigdy za wiele. Obojętnie przeciął spojrzeniem najbliższe osoby, tym samym dając kobiecie przestrzeń - na tyle elegancko, by nie odczuła, że robi to celowo. Odwrócił głowę dopiero na odpowiedź, ale w porównaniu do Eunice pozostawał niezwykle pochmurny - znów pochłonięty myślami. Tak już było, kiedy w ułamku sekundy życie ulegało ekspresowemu podsumowaniu.
- Nie da się ukryć - odparł, czując muśnięcie na ramieniu, wzmagające podejrzliwość, która tym razem idealnie odmalowała się w mądrym spojrzeniu. Dlaczego to robiła, czemu postanawiała brnąć w stare nuty, skoro tak dobitnie się od nich odcięła? Zignorował instynkty, podpowiadające wyobraźni trochę zbyt wiele po niewinnym dotyku. Dalej nie rozpracował, skąd ta cholerna chemia, po co wybierać najprostsze odpowiedzi pod słońcem? - Może - odparł, gasnąc w rozmowie, zbywając kwestię samobójstwa jednym wymijającym słowem, ale nie zakończyła na tym, prowokując doprawdy piorunujące spojrzenie. Niewymierne do słów, przecież nie poruszyła aż tak drażliwego tematu, a jednak zmiany same w sobie okazały się punktem zapalnym. - Nie ja w tym towarzystwie jestem ekspertem od zmian, mógłbym się od ciebie uczyć - odciął się zimnym tonem, zawieszając wzrok na przygryzionej wardze o ułamek sekundy za długo. Pokręcił zirytowany głową, chcąc odgonić natarczywe myśli. Na szczęście nabrał w tym wprawy, dlatego po chwili mógł obdarzyć rozmówczynię idealnie uprzejmym uśmiechem i skinięciem głowy na ostatnie zdania w tym rzucie. Wolał przerwać teraz niż chować się po kolejnych metaforach, skoro już udowodniła mu, że wcale nie przeszedł obojętnie nad kłótnią, a emocje zamiast opaść tylko... zasnęły.
Nie spał jednak szampan, w najlepsze pogrywając sobie z jego głosem. Zakrztusił się prawie, gdy usłyszał jego brzmienie, typowa oliwa do ognia - tego mu przecież przy Greengrassównie nie brakowało, mieli płomieni pod dostatkiem. Obejrzał kieliszek z najwyższą podejrzliwością i wyciągnął rękę w bok z największym wyczuciem oraz elegancją, na jakie było go stać, by przechylić szkło i opróżnić je prędko. Wystarczy, co jeśli wypije tego więcej i będzie tak gadał przez trzy dni? Prędzej rzuciłby na siebie Silencio i udawał, że rzecz w zapaleniu krtani; teraz jednak musiał brnąć, bardzo niezadowolony z kompozycji tych dźwięków z tematem. Szlag by to, już miał rzucać bezpośrednie pytania i nie dać kobiecie spokoju, ale nie było mowy, że w tym stanie pociągnie powagę. Poza pokazowym wylaniem szampana, prawie teatralnym, nie skomentował zajścia, lecz trudno było mu się dziwić rozbawieniem Eunice - zwłaszcza, gdy alkohol zrobił swoje w takim momencie, kompletnie rozładowując atmosferę. Prychnął na siebie w myślach - jasne, przecież wiedział, że miała uroczy uśmiech, teraz nie było mu to potrzebne do szczęścia. Zmienił front, uśmiechając się tajemniczo na zmianę tematu i sięgnął po kolejny kieliszek. Mogło być gorzej? Pewnie mogło, ale potrzebował alkoholu, nie był przyzwyczajony do tak gwałtownych zmian humoru. Wydawało się, że tylko jego porcja była tak podejrzana, kobieta brzmiała tak samo, nie wypatrzył żadnych dziwnych zmian, więc liczył na łut szczęścia. I na to, że nie pomrą od szampana. Nie ufał wynalazkowi kręcącemu się po Dolinie, każdy mógł tam czegoś dosypać. Raz się żyje?
- Wspaniale, właśnie jesteś świadkiem jednego z tych sekretów - pracuję nad różdżką posiadającą właściwości odmładzające, póki co działa tylko na głos, trzeba to dopracować - mruknął, dalej nie wierząc w to, co wychodziło z jego ust. Rodzina pewnie skakałaby z radości, gdyby nie wkraczał w trzydziesty-trzeci, a dwudziesty-trzeci rok życia, ale chyba zostawała mu tylko abstrakcja i powrót do głosu przed mutacją. Nie da po sobie poznać, że męska duma leży i kwiczy (ze śmiechu, prawdopodobnie), może zwyczajnie powinien świętować ten nowy (trzydziesty-trzeci) rok, więc upił spory łyk z kolejnego kieliszka, tak na dobry, kurcze, początek. Smakował lepiej, oby działał skutecznie. - Chociaż, po dłuższym namyśle, może odmładza też umysł. Musisz to sprawdzić, liczę na twoją kreatywność - rzucił, uporczywie ignorując ten kompromitujący, chłopięcy głos.
| szampan, a efekt kryje się tu, wykorzystaj dobrze, bo okazja może się nie powtórzyć
Nie dostrzegł oczu, gdy chciała je ukryć, lecz nagły odwrót nie umknął czujnej uwadze, zagarniętej chciwie przez kobietę; właśnie w tym momencie zreflektował się, zorientował jak wiele ciekawości koncentrował na jednej postaci, za nic mając otoczenie. Wrócił do swojej gardy natychmiastowo, doskonale pamiętając, że zbiorowisko jest idealnym celem ataku, a ostrożności nigdy za wiele. Obojętnie przeciął spojrzeniem najbliższe osoby, tym samym dając kobiecie przestrzeń - na tyle elegancko, by nie odczuła, że robi to celowo. Odwrócił głowę dopiero na odpowiedź, ale w porównaniu do Eunice pozostawał niezwykle pochmurny - znów pochłonięty myślami. Tak już było, kiedy w ułamku sekundy życie ulegało ekspresowemu podsumowaniu.
- Nie da się ukryć - odparł, czując muśnięcie na ramieniu, wzmagające podejrzliwość, która tym razem idealnie odmalowała się w mądrym spojrzeniu. Dlaczego to robiła, czemu postanawiała brnąć w stare nuty, skoro tak dobitnie się od nich odcięła? Zignorował instynkty, podpowiadające wyobraźni trochę zbyt wiele po niewinnym dotyku. Dalej nie rozpracował, skąd ta cholerna chemia, po co wybierać najprostsze odpowiedzi pod słońcem? - Może - odparł, gasnąc w rozmowie, zbywając kwestię samobójstwa jednym wymijającym słowem, ale nie zakończyła na tym, prowokując doprawdy piorunujące spojrzenie. Niewymierne do słów, przecież nie poruszyła aż tak drażliwego tematu, a jednak zmiany same w sobie okazały się punktem zapalnym. - Nie ja w tym towarzystwie jestem ekspertem od zmian, mógłbym się od ciebie uczyć - odciął się zimnym tonem, zawieszając wzrok na przygryzionej wardze o ułamek sekundy za długo. Pokręcił zirytowany głową, chcąc odgonić natarczywe myśli. Na szczęście nabrał w tym wprawy, dlatego po chwili mógł obdarzyć rozmówczynię idealnie uprzejmym uśmiechem i skinięciem głowy na ostatnie zdania w tym rzucie. Wolał przerwać teraz niż chować się po kolejnych metaforach, skoro już udowodniła mu, że wcale nie przeszedł obojętnie nad kłótnią, a emocje zamiast opaść tylko... zasnęły.
Nie spał jednak szampan, w najlepsze pogrywając sobie z jego głosem. Zakrztusił się prawie, gdy usłyszał jego brzmienie, typowa oliwa do ognia - tego mu przecież przy Greengrassównie nie brakowało, mieli płomieni pod dostatkiem. Obejrzał kieliszek z najwyższą podejrzliwością i wyciągnął rękę w bok z największym wyczuciem oraz elegancją, na jakie było go stać, by przechylić szkło i opróżnić je prędko. Wystarczy, co jeśli wypije tego więcej i będzie tak gadał przez trzy dni? Prędzej rzuciłby na siebie Silencio i udawał, że rzecz w zapaleniu krtani; teraz jednak musiał brnąć, bardzo niezadowolony z kompozycji tych dźwięków z tematem. Szlag by to, już miał rzucać bezpośrednie pytania i nie dać kobiecie spokoju, ale nie było mowy, że w tym stanie pociągnie powagę. Poza pokazowym wylaniem szampana, prawie teatralnym, nie skomentował zajścia, lecz trudno było mu się dziwić rozbawieniem Eunice - zwłaszcza, gdy alkohol zrobił swoje w takim momencie, kompletnie rozładowując atmosferę. Prychnął na siebie w myślach - jasne, przecież wiedział, że miała uroczy uśmiech, teraz nie było mu to potrzebne do szczęścia. Zmienił front, uśmiechając się tajemniczo na zmianę tematu i sięgnął po kolejny kieliszek. Mogło być gorzej? Pewnie mogło, ale potrzebował alkoholu, nie był przyzwyczajony do tak gwałtownych zmian humoru. Wydawało się, że tylko jego porcja była tak podejrzana, kobieta brzmiała tak samo, nie wypatrzył żadnych dziwnych zmian, więc liczył na łut szczęścia. I na to, że nie pomrą od szampana. Nie ufał wynalazkowi kręcącemu się po Dolinie, każdy mógł tam czegoś dosypać. Raz się żyje?
- Wspaniale, właśnie jesteś świadkiem jednego z tych sekretów - pracuję nad różdżką posiadającą właściwości odmładzające, póki co działa tylko na głos, trzeba to dopracować - mruknął, dalej nie wierząc w to, co wychodziło z jego ust. Rodzina pewnie skakałaby z radości, gdyby nie wkraczał w trzydziesty-trzeci, a dwudziesty-trzeci rok życia, ale chyba zostawała mu tylko abstrakcja i powrót do głosu przed mutacją. Nie da po sobie poznać, że męska duma leży i kwiczy (ze śmiechu, prawdopodobnie), może zwyczajnie powinien świętować ten nowy (trzydziesty-trzeci) rok, więc upił spory łyk z kolejnego kieliszka, tak na dobry, kurcze, początek. Smakował lepiej, oby działał skutecznie. - Chociaż, po dłuższym namyśle, może odmładza też umysł. Musisz to sprawdzić, liczę na twoją kreatywność - rzucił, uporczywie ignorując ten kompromitujący, chłopięcy głos.
| szampan, a efekt kryje się tu, wykorzystaj dobrze, bo okazja może się nie powtórzyć
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zrozumiałaby. Ile można znieść porażek, zniweczonych planów, rozczarowań? Kiedyś czara goryczy w końcu rozlewa się żółcią po ciele, cierpliwość kończy, nadzieja dogasa. Eunice nieustannie udawała, że nie obchodzą ją żadne plany matrymonialne. Swoje, cudze, bez różnicy. Właściwie - dotąd żyła trochę jak w bańce mydlanej, odgrodzona od zewnętrznego świata. Nawet, gdy przyszło połknąć cierpki eliksir prawdy, w odpowiedzi rzuciła się w wir pracy. Sądziła, że zapomniała, a serce zaleczyło dawne rany. Przecież nie zależało jej, ponieważ jemu także nie. W przeciwnym razie nie poróżniłaby ich kłótnia, z kolei Ulysses nie ruszyłby dalej. Łatwo przerzucała brzemię odpowiedzialności; z prawdziwą precyzją żonglowała poczuciem winy. Raz ciążyło ono na jej wiotkich barkach, innym razem z premedytacją wciskała je niczemu nieświadomemu różdżkarzowi. Prawda najprawdopodobniej leżała gdzieś po środku, może trochę przesuwając się na czyjąś niekorzyść, ale to nie miało już większego znaczenia. Każde z nich poszło w inną stronę i choć teraz mieli sposobność do odnowienia rozluźnionej więzi, to czy chcieli z tego skorzystać? Czy było to w ogóle możliwe? Wrócić do przeszłości? Wiele się przecież zmieniło. Zaszły zmiany, również w nich samych. Zresztą, Nice żyła w przekonaniu, że kroczący obok czarodziej nie chciałby tego. Może to właśnie ta przelana czara goryczy, może coś jeszcze innego - nie dziwiła się. Nie ośmielała się wzbudzać w sobie nadzieję, choć wyglądało to inaczej. Ta gra słów, niewinne muśnięcie ramienia, wędrówka ku przeszłości… to było jak kotwica niepozwalająca opuścić to dziwne miejsce, w którym tkwiła. Najdziwniejszym okazało się zrozumienie, że nie do końca chciała odejść. Wystarczyło jedno, całkowicie przypadkowe spotkanie, żeby zatęsknić za wspomnieniami. Kokon złudzeń pękł ukazując brutalność rzeczywistości. Nie było wcale lepiej, rany nadal piekły, minione zdarzenia nie odeszły w zapomnienie. Miała je na wyciągnięcie ręki - tak blisko, a jednocześnie tak koszmarnie daleko. Nie mogła już z beztroską pociągnąć Ollivandera za ramię obiecując najwspanialszą zabawę na świecie; tak jak nie mogła pozwolić sobie na całkowitą swobodę w gestach. Może nie do końca dostrzegała sygnały wysyłane przez mężczyznę, acz doskonale wyczuwała brak zaufania. Dystans, przepaść. Lekkie słowa wypływające spomiędzy ust to tylko przykrywka dla ciężkości serca. Nic nie było takim jak dawniej - i nie mogła już do tego wrócić. Nie miała prawa. Udawała, ponieważ tak było prościej. Łatwiej jest ukrywać się ze słabościami niż mówić o nich na głos. Mogłaby przecież wszystko wyjaśnić, choć ten sentyment nie zdałby się na nic. Nie zmieniłby niczego. Mimo to powinna. Niestety, lady Greengrass to potworny tchórz.
Tak samo jak uciekała z emocjami wyrytymi w spojrzeniu, chowała w sobie co wrażliwsze części bojąc się być słabeuszem. Czy istniało w ogóle coś, co nie napawało jej lękiem? Och, konsekwencje własnych działań - czy komentarzy, co do których powinna ugryźć się w język. Już, już miała na jego końcu kolejny punkt zapalny, ale… poddała się. Zacisnęła dłoń w pięść oraz zamknęła oczy. Tak mocno, że zabolało. Uspokój się. Policzyła w myślach do dziesięciu nim ciężar poczucia winy trafił z powrotem do niej. Po raz kolejny została zmuszona do odwrócenia głowy, niby podziwiając czarodziejów w oddali. - To przykre, że tak myślisz - odpowiedziała jedynie. Głosem nieobecnym, trochę chropowatym na krawędziach - od smutku? Potrząsnęła głową z zamiarem doprowadzenia się do porządku. Nie, te emocje są zbędne. Zabawne - jeszcze jakiś czas temu nie zawahałaby się nad krzywdzącą ripostą. Czy istniało prawdopodobieństwo, że jednak coś powoli się zmienia? Nie chciała być już tą złą, wytykaną palcami. Złożyła broń. I poczuła się… pusta w środku. Jakby właśnie stała się kimś innym. Tak nagle, w mgnieniu oka.
Eunice jak zawsze schowała miękki środek jeszcze głębiej, po paru chwilach powracając z typowym dla siebie uśmiechem oraz postawą złośliwego chochlika. Szampan wraz ze skutkami jego wypicia odegrał w tej wewnętrznej batalii ogromną rolę. Zdecydowanie lżej stąpało się po miękkim śniegu przybraną w płaszcz rozbawienia nietypowym głosem rozmówcy. Pomimo ciężaru spoczywającego w sercu. Poczuła się odrobinę lepiej. Zejście z poważnych tematów oraz teatralny pokaz wylewania zawartości kieliszka także okazało się strzałem w dziesiątkę - dodając do całości alkohol, można było zaryzykować stwierdzenie o niemal całkowitym wyleczeniu z trawiącego ciało smutku. Szampan smakował owocami mango i uruchomił w Nice przytłumioną dotąd psotną naturę. Spojrzała z ukosa na towarzysza, potem na uczestników sylwestra pozostających w oddali. Wtedy kobieta skoncentrowała się na tyle mocno, żeby zamienić uszy w ogromne, płaskie płaty wachlarzy - z kolei nos stał się nienaturalnie długi oraz zakręcony. Przypominał trąbę słonia; czyż to tym się stała? - To wspaniała nowina - rzuciła jak gdyby nigdy nic, zastanawiając się, czy Ulysses zerknie w jej stronę. Cóż, moment na podobny psikus był idealny, można to w końcu zrzucić na karb magicznych trunków. - Z chęcią zakupię jeden egzemplarz, gdy będzie już dopracowany. Wydaje mi się, że robią mi się zmarszczki, o, tu - dorzuciła poważnym tonem poklepując palcami lekko zaróżowione policzki. Tak, żeby rozmówca na pewno dostrzegł niezwykłą urodę towarzyszącej mu czarownicy. Potem jednak twarz powróciła do normalności, ponieważ szlachcianka nie potrafiła już dłużej zachować spokoju; przemiana w połączeniu z głosikiem odmłodzonego lorda tworzyła wręcz wybuchowy duet. Nie sposób mu się oprzeć - na wszelki wypadek stłumiła ewentualny śmiech w nowej porcji alkoholu. Szkoda byłoby spalić własną przykrywkę.
Szatynka kilkukrotnie uderzyła palcem o brodę i uniosła spojrzenie ku ciemnemu niebu, żeby namyślić się co do nowego eksperymentu. Brzmiało dziwnie znajomo. - Skoro tak, to wróćmy do młodszego ciebie. Wymień mi wszystkie kobiety, które ci się podobały - powiedziała wyzywająco i mało taktownie. Właściwie nie biegła po nagrodę z kreatywności, działała wyłącznie pod wpływem własnej ciekawości. Była gotowa nawet zignorować dyskomfort jaki miał pojawić się z ewentualną odpowiedzią, o ile lord Ollivander będzie trzymał się reguł wymyślonej przez siebie gry. W końcu spodziewała się usłyszeć wiele personaliów i coś podpowiadało Greengrassównie, że nie będzie z tego tytułu zadowolona. Jednak możliwe zawstydzenie proponującego wydawało się miłą rekompensatą. Tak przynajmniej sądziła, dopóki, o ironio, nad jej głową pojawiła się jemioła.
Szlag.
Tak samo jak uciekała z emocjami wyrytymi w spojrzeniu, chowała w sobie co wrażliwsze części bojąc się być słabeuszem. Czy istniało w ogóle coś, co nie napawało jej lękiem? Och, konsekwencje własnych działań - czy komentarzy, co do których powinna ugryźć się w język. Już, już miała na jego końcu kolejny punkt zapalny, ale… poddała się. Zacisnęła dłoń w pięść oraz zamknęła oczy. Tak mocno, że zabolało. Uspokój się. Policzyła w myślach do dziesięciu nim ciężar poczucia winy trafił z powrotem do niej. Po raz kolejny została zmuszona do odwrócenia głowy, niby podziwiając czarodziejów w oddali. - To przykre, że tak myślisz - odpowiedziała jedynie. Głosem nieobecnym, trochę chropowatym na krawędziach - od smutku? Potrząsnęła głową z zamiarem doprowadzenia się do porządku. Nie, te emocje są zbędne. Zabawne - jeszcze jakiś czas temu nie zawahałaby się nad krzywdzącą ripostą. Czy istniało prawdopodobieństwo, że jednak coś powoli się zmienia? Nie chciała być już tą złą, wytykaną palcami. Złożyła broń. I poczuła się… pusta w środku. Jakby właśnie stała się kimś innym. Tak nagle, w mgnieniu oka.
Eunice jak zawsze schowała miękki środek jeszcze głębiej, po paru chwilach powracając z typowym dla siebie uśmiechem oraz postawą złośliwego chochlika. Szampan wraz ze skutkami jego wypicia odegrał w tej wewnętrznej batalii ogromną rolę. Zdecydowanie lżej stąpało się po miękkim śniegu przybraną w płaszcz rozbawienia nietypowym głosem rozmówcy. Pomimo ciężaru spoczywającego w sercu. Poczuła się odrobinę lepiej. Zejście z poważnych tematów oraz teatralny pokaz wylewania zawartości kieliszka także okazało się strzałem w dziesiątkę - dodając do całości alkohol, można było zaryzykować stwierdzenie o niemal całkowitym wyleczeniu z trawiącego ciało smutku. Szampan smakował owocami mango i uruchomił w Nice przytłumioną dotąd psotną naturę. Spojrzała z ukosa na towarzysza, potem na uczestników sylwestra pozostających w oddali. Wtedy kobieta skoncentrowała się na tyle mocno, żeby zamienić uszy w ogromne, płaskie płaty wachlarzy - z kolei nos stał się nienaturalnie długi oraz zakręcony. Przypominał trąbę słonia; czyż to tym się stała? - To wspaniała nowina - rzuciła jak gdyby nigdy nic, zastanawiając się, czy Ulysses zerknie w jej stronę. Cóż, moment na podobny psikus był idealny, można to w końcu zrzucić na karb magicznych trunków. - Z chęcią zakupię jeden egzemplarz, gdy będzie już dopracowany. Wydaje mi się, że robią mi się zmarszczki, o, tu - dorzuciła poważnym tonem poklepując palcami lekko zaróżowione policzki. Tak, żeby rozmówca na pewno dostrzegł niezwykłą urodę towarzyszącej mu czarownicy. Potem jednak twarz powróciła do normalności, ponieważ szlachcianka nie potrafiła już dłużej zachować spokoju; przemiana w połączeniu z głosikiem odmłodzonego lorda tworzyła wręcz wybuchowy duet. Nie sposób mu się oprzeć - na wszelki wypadek stłumiła ewentualny śmiech w nowej porcji alkoholu. Szkoda byłoby spalić własną przykrywkę.
Szatynka kilkukrotnie uderzyła palcem o brodę i uniosła spojrzenie ku ciemnemu niebu, żeby namyślić się co do nowego eksperymentu. Brzmiało dziwnie znajomo. - Skoro tak, to wróćmy do młodszego ciebie. Wymień mi wszystkie kobiety, które ci się podobały - powiedziała wyzywająco i mało taktownie. Właściwie nie biegła po nagrodę z kreatywności, działała wyłącznie pod wpływem własnej ciekawości. Była gotowa nawet zignorować dyskomfort jaki miał pojawić się z ewentualną odpowiedzią, o ile lord Ollivander będzie trzymał się reguł wymyślonej przez siebie gry. W końcu spodziewała się usłyszeć wiele personaliów i coś podpowiadało Greengrassównie, że nie będzie z tego tytułu zadowolona. Jednak możliwe zawstydzenie proponującego wydawało się miłą rekompensatą. Tak przynajmniej sądziła, dopóki, o ironio, nad jej głową pojawiła się jemioła.
Szlag.
don't deny your fire my dear, just be who you are andburn
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Jemu zrozumienie przychodziło ciężko, opornie. Trudno było radzić sobie z nieznanymi wcześniej emocjami, z nietypowym przywiązaniem, ze słabością - była przecież jedyną słabością, do której lgnął, której nie mógł sobie odpuścić mimo licznych prób. Próbował stawiać na drodze rozsądek, ale ten zawodził, jego bariery pękały pod najlżejszym dotykiem, kruszyły się z każdym skradzionym uśmiechem. Zdołał obnażyć przed Eunice część serca, pozwolił jej wydrzeć część siebie - nim się obejrzał, już jej nie było, a pustki należało utwardzić i zasklepić, im szybciej, tym lepiej. Niewygodna udręka była jego winą, to on pozwolił na taki rozwój sytuacji, nie przewidując szkód, jakie mogą zostać wyrządzone, to on pozwolił jej się zbliżyć i w końcu - uciec. Próba logicznych wyjaśnień była z góry skazana na porażkę, lecz nie wiedział tego, nie mógł wiedzieć, raz po raz przechodząc przez frustrujący szereg myśli i interpretacji, dla których szukał uzasadnień i rozwiązań. Nie liczył, ile wieczorów przyszło zmarnować na rozmyślania i jak wiele przypadkowych wspomnień przecinało jego codzienność. Wcale nie nauczył się ich ignorować, jak początkowo sądził. Musiał je tłumić, zbywać, odsuwać - dostawał na to żywy dowód. Wystarczyło, że przestała być wspomnieniem, pojawiła się znienacka i cała misterna układanka zaczynała się sypać - zaskakujące, ile ważyły jej elementy. Ciężar osiadł także na jego barkach, uderzając w nie gwałtownie chwilę po wypowiedzianych słowach, cierpkich i nieprzyjemnych. Pożałował prędko, wnet rozpoczynając kolejną walkę ze sobą, kiedy cisza zadrżała między nimi, wyraźnie pozwalając Eunice pozbierać się po kąśliwej uwadze. Usta rozchyliły się same, w pierwszym odruchu gotowe do złagodzenia sytuacji; chciał coś powiedzieć, lecz nie wiedział co, pogubiony między krzywdami - zacisnął więc wargi, nie szukając słów na siłę. Patrzenie na jej smutek wykręcało od środka, tym bardziej alarmując i zapalając kolejne lampki, a równocześnie budziło te cholerne instynkty. Obracanie kota ogonem, kolejny raz - parę sekund temu irytacja tańczyła pod skórą, a teraz chciał się tłumaczyć, pocieszać? Nie mógł sobie pozwolić na życie wywrócone do góry nogami, dlatego znów odwracał wzrok, próbując sobie wmówić że wyrwa to nic wielkiego. Raz ją przeskoczył, poradzi sobie znowu. Milczał, wybierając rozwiązanie, które wcale nim nie było.
Może głos młodości przyszedł im z odsieczą, może tylko odsunął w czasie większe rozterki - powinni wziąć udział w mistrzostwach wyparcia, jako para byliby niepokonani. Ulysses widział w tej swawoli jakąś szansę, poprawienie nastroju rozmówczyni stało się wielkim i szlachetnym celem, a zakopywanie niedopowiedzeń najwyraźniej od dawna wydawało im się atrakcyjne. Zawartość kieliszka zniknęła podejrzanie szybko, zostawiając miejsce na ostatni łyk trunku, ale mężczyzna przysiągłby, że potrzebuje go więcej, najlepiej w mocniejszej formie, gdy jego oczom ukazała się zadziwiająca hybryda. Brwi nie mogły powędrować wyżej, a oczy otworzyć się szerzej, nogi same wryły się w ziemię, przerywając spacer i zatrzymując osobliwą parę w miejscu, zaś Ollivander utknął na sekundę w wyrazie czystego osłupienia. Wypita porcja szampana wyciągnęła z niego tak dosłowną reakcję - gdyby nie tajemnicze działanie, prawdopodobnie opanowałby ekspresję i zamknął wszystko w uniesieniu brwi. Nie nabrał jeszcze podejrzliwości do alkoholu, skoncentrowany na chichoczącej w kieliszek damie. Szybko przywrócił twarz do normalnego stanu. Czego jeszcze o niej nie wiedział? Nie był pewien, czy przypisywać zajście szampanowi, czy zasilała wyjątkowe grono matamorfomagów - wszystko było możliwe. Wolał ją bez słoniowej trąby, przemianę przyjął z ulgą - łatwiej było zachować twarz przy kobiecie niż słoniu.
- Ach, więc tego się uczyłaś na wyprawach - stwierdził, zdobywając się na półuśmiech, już czując, że musi walczyć z chęcią wypowiadania myśli na głos. Mało? Dopił zawartość kieliszka. Chciał pytać, ale nie zrobił tego, kontunuując dalszy wątek rozmowy. Wtedy też nadeszła przedziwna lawina, jednym ciągiem zmiatając absolutnie wszystko - sielankę, pozory i na dodatek ograniczenia intymnej przestrzeni.
Był niezmiernie ciekaw, co wyrośnie w kreatywnej głowie, przed jakim wyzwaniem tym razem postawi go szlachcianka, dlatego z zainteresowaniem obserwował jej zamyślenie, kompletnie nie spodziewając się słów ostatecznie przecinających powietrze. Zmarszczył brwi, ale pod wpływem szoku nie zauważył, że pytanie samo wyrywa się z jego ust.
- Poza tobą? - no szlag by te kieliszki, miał ochotę roztrzaskać je wszystkie! Czy to były jakieś parszywe spiski? Powieki opadły tuż po słowach, głęboki, ciężki oddech był doskonale słyszalny. O nie, nigdy jej tego nie przyznał, choć może powinien, dawno temu. Z drugiej strony, przecież to oczywiste - sądził, że wie, lecz teraz nic już nie było jasne. Umysł sam zaczął pracować i rozmyślać nad zadanym pytaniem; oczywista odpowiedź stała przed nim, ale w głowie kołatało się niewygodne "wszystkie?". Nie było ich wiele, ale nie była jedyną, nawet jeśli zupełnie wyjątkową. Przynajmniej głos wracał do normy, chrypnąc lekko i obniżając skalę. Dlaczego, do cholery, czuł potrzebę odpowiedzenia jej na to absurdalne pytanie? - Dolałaś mi veritaserum? - zmarszczył brwi, wpatrując się w jasne oczy, jakby pytał zupełnie szczerze. Bo pytał, może element zaskoczenia był elementem misternie uknutego planu, może ten słoń to tak celowo? Dopiero po chwili uniósł pusty kieliszek i zdał sobie sprawę, że to nie jej dłoń mogła mieszać przy działaniu szampana. Smakował w końcu inaczej niż poprzedni. Ulysses odchylił głowę, próbując zebrać myśli, chciał spojrzeć w niebo - po co? nie wiedział - ale jego oczom ukazała się jemioła. Co jeszcze? Tort weselny na kółkach? Usta zacisnęły się, palce powędrowały do skroni, którą pogładziły krótko w milczącym dylemacie - ciężka atmosfera wróciła, nie pozwalając na beztroskie cieszenie się nowym rokiem bez anomalii. Wrócił też głos, na szczęście. Albo nieszczęście. - Ilość, opis czy imiona? - syknął prawie, nie kryjąc irytacji, ale też nie dając szlachciance czasu na odpowiedź. Skórzane rękawiczki zostawił w kieszeniach, dłonią ujął chłodny podbródek, delikatnie, acz znacząco, póki co koncentrując całą uwagę kobiety na sobie. Byli blisko, znów zbyt blisko. - Trzy - odpowiedział zwięźle, mrukliwie, ale już bez złości - nie wdając się w szczegóły, gdy kciukiem swobodnie zbadał miękką skórę, zanim przesunął lekko palce, by Eunice uniosła głowę i spojrzała w górę. Mógł zignorować tradycję z łatwością, po prostu odejść albo załatwić to szybko przelotnym muśnięciem policzka, lecz pokusa była silniejsza. Parę zdań i jedna, cholerna jemioła - tyle było trzeba do obrócenia w proch wszystkich zasad, ustanawianych miesiącami.
- Mocno cię to trapi? Dlaczego chciałaś wiedzieć? - pytał cicho, szeptem, prawie muskając usta, wciąż nie rozumiejąc. Wokół już przed momentem zrobiło się dziwnie pusto. Zbliżała się północ? Bez znaczenia. Odrzucony leniwie kieliszek zatonął w śniegu, wydając westchnienie ledwo słyszalnym szumem. Wolna dłoń z wyczuciem zatrzymała się na talii, koniuszek nosa musnął zaróżowiony, otulony palcami policzek, gdy ciepły oddech otoczył twarze niewielkim kłębkiem mgły. Nie spieszył się, pragnął wydłużyć chwilę, przeciągnąć parę sekund, nawet jeśli później miały snuć się za nim i skutecznie spędzać sen z powiek - teraz ledwo uchylonych. Zacisnęły się wraz z ustami, miękko błądzącymi po kobiecych wargach, raz, drugi, trzeci, coraz odważniej, znajdując ujście tego, co zawsze między nimi płynęło. Serce łomotało donośnie, ogłuszając, mięśnie spięły się, przyciągając ciało bliżej. Nie pozwolił sobie jednak na zapomnienie i choć brwi drgnęły tęsknie, cofnął się o centymetry. Nie pierwszy raz walczył z przyzwoitością, ale tym razem nie miał już nic do stracenia. Może poza dobrym imieniem.
Może głos młodości przyszedł im z odsieczą, może tylko odsunął w czasie większe rozterki - powinni wziąć udział w mistrzostwach wyparcia, jako para byliby niepokonani. Ulysses widział w tej swawoli jakąś szansę, poprawienie nastroju rozmówczyni stało się wielkim i szlachetnym celem, a zakopywanie niedopowiedzeń najwyraźniej od dawna wydawało im się atrakcyjne. Zawartość kieliszka zniknęła podejrzanie szybko, zostawiając miejsce na ostatni łyk trunku, ale mężczyzna przysiągłby, że potrzebuje go więcej, najlepiej w mocniejszej formie, gdy jego oczom ukazała się zadziwiająca hybryda. Brwi nie mogły powędrować wyżej, a oczy otworzyć się szerzej, nogi same wryły się w ziemię, przerywając spacer i zatrzymując osobliwą parę w miejscu, zaś Ollivander utknął na sekundę w wyrazie czystego osłupienia. Wypita porcja szampana wyciągnęła z niego tak dosłowną reakcję - gdyby nie tajemnicze działanie, prawdopodobnie opanowałby ekspresję i zamknął wszystko w uniesieniu brwi. Nie nabrał jeszcze podejrzliwości do alkoholu, skoncentrowany na chichoczącej w kieliszek damie. Szybko przywrócił twarz do normalnego stanu. Czego jeszcze o niej nie wiedział? Nie był pewien, czy przypisywać zajście szampanowi, czy zasilała wyjątkowe grono matamorfomagów - wszystko było możliwe. Wolał ją bez słoniowej trąby, przemianę przyjął z ulgą - łatwiej było zachować twarz przy kobiecie niż słoniu.
- Ach, więc tego się uczyłaś na wyprawach - stwierdził, zdobywając się na półuśmiech, już czując, że musi walczyć z chęcią wypowiadania myśli na głos. Mało? Dopił zawartość kieliszka. Chciał pytać, ale nie zrobił tego, kontunuując dalszy wątek rozmowy. Wtedy też nadeszła przedziwna lawina, jednym ciągiem zmiatając absolutnie wszystko - sielankę, pozory i na dodatek ograniczenia intymnej przestrzeni.
Był niezmiernie ciekaw, co wyrośnie w kreatywnej głowie, przed jakim wyzwaniem tym razem postawi go szlachcianka, dlatego z zainteresowaniem obserwował jej zamyślenie, kompletnie nie spodziewając się słów ostatecznie przecinających powietrze. Zmarszczył brwi, ale pod wpływem szoku nie zauważył, że pytanie samo wyrywa się z jego ust.
- Poza tobą? - no szlag by te kieliszki, miał ochotę roztrzaskać je wszystkie! Czy to były jakieś parszywe spiski? Powieki opadły tuż po słowach, głęboki, ciężki oddech był doskonale słyszalny. O nie, nigdy jej tego nie przyznał, choć może powinien, dawno temu. Z drugiej strony, przecież to oczywiste - sądził, że wie, lecz teraz nic już nie było jasne. Umysł sam zaczął pracować i rozmyślać nad zadanym pytaniem; oczywista odpowiedź stała przed nim, ale w głowie kołatało się niewygodne "wszystkie?". Nie było ich wiele, ale nie była jedyną, nawet jeśli zupełnie wyjątkową. Przynajmniej głos wracał do normy, chrypnąc lekko i obniżając skalę. Dlaczego, do cholery, czuł potrzebę odpowiedzenia jej na to absurdalne pytanie? - Dolałaś mi veritaserum? - zmarszczył brwi, wpatrując się w jasne oczy, jakby pytał zupełnie szczerze. Bo pytał, może element zaskoczenia był elementem misternie uknutego planu, może ten słoń to tak celowo? Dopiero po chwili uniósł pusty kieliszek i zdał sobie sprawę, że to nie jej dłoń mogła mieszać przy działaniu szampana. Smakował w końcu inaczej niż poprzedni. Ulysses odchylił głowę, próbując zebrać myśli, chciał spojrzeć w niebo - po co? nie wiedział - ale jego oczom ukazała się jemioła. Co jeszcze? Tort weselny na kółkach? Usta zacisnęły się, palce powędrowały do skroni, którą pogładziły krótko w milczącym dylemacie - ciężka atmosfera wróciła, nie pozwalając na beztroskie cieszenie się nowym rokiem bez anomalii. Wrócił też głos, na szczęście. Albo nieszczęście. - Ilość, opis czy imiona? - syknął prawie, nie kryjąc irytacji, ale też nie dając szlachciance czasu na odpowiedź. Skórzane rękawiczki zostawił w kieszeniach, dłonią ujął chłodny podbródek, delikatnie, acz znacząco, póki co koncentrując całą uwagę kobiety na sobie. Byli blisko, znów zbyt blisko. - Trzy - odpowiedział zwięźle, mrukliwie, ale już bez złości - nie wdając się w szczegóły, gdy kciukiem swobodnie zbadał miękką skórę, zanim przesunął lekko palce, by Eunice uniosła głowę i spojrzała w górę. Mógł zignorować tradycję z łatwością, po prostu odejść albo załatwić to szybko przelotnym muśnięciem policzka, lecz pokusa była silniejsza. Parę zdań i jedna, cholerna jemioła - tyle było trzeba do obrócenia w proch wszystkich zasad, ustanawianych miesiącami.
- Mocno cię to trapi? Dlaczego chciałaś wiedzieć? - pytał cicho, szeptem, prawie muskając usta, wciąż nie rozumiejąc. Wokół już przed momentem zrobiło się dziwnie pusto. Zbliżała się północ? Bez znaczenia. Odrzucony leniwie kieliszek zatonął w śniegu, wydając westchnienie ledwo słyszalnym szumem. Wolna dłoń z wyczuciem zatrzymała się na talii, koniuszek nosa musnął zaróżowiony, otulony palcami policzek, gdy ciepły oddech otoczył twarze niewielkim kłębkiem mgły. Nie spieszył się, pragnął wydłużyć chwilę, przeciągnąć parę sekund, nawet jeśli później miały snuć się za nim i skutecznie spędzać sen z powiek - teraz ledwo uchylonych. Zacisnęły się wraz z ustami, miękko błądzącymi po kobiecych wargach, raz, drugi, trzeci, coraz odważniej, znajdując ujście tego, co zawsze między nimi płynęło. Serce łomotało donośnie, ogłuszając, mięśnie spięły się, przyciągając ciało bliżej. Nie pozwolił sobie jednak na zapomnienie i choć brwi drgnęły tęsknie, cofnął się o centymetry. Nie pierwszy raz walczył z przyzwoitością, ale tym razem nie miał już nic do stracenia. Może poza dobrym imieniem.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Istniało w nim zbyt wiele przekonania, że najlepszą obroną jest walka. Walczył ze wszystkim, choć głównie z samym sobą - pozwalając przy tym na autodestrukcję. Myślał intensywnie, analizował, dystansował; zamiast po prostu pozwolić sobie na stało się samo. Eunice nie lubiła ograniczeń, rzadko nakładała je samej sobie, woląc płynąć z nurtem. Prawdopodobnie to właśnie dlatego nie zabroniła nieznanym dotąd uczuciom na przeniknięcie do niezainteresowanego wcześniej serca. Pozwoliła powolnym zmianom na cykliczne drążenie tunelów do miejsc, o których istnieniu nie miała pojęcia. Przecież kochała odkrycia, podróże, rozwiązywanie zagadek oraz rozpracowywanie tajemnic - dlaczego miałaby się wzbraniać przed czymś tak ekscytującym? Niewiele osób burzyło kobiecą krew, ale tylko Ulysses potrafił dotrzeć do samego sedna jej duszy. Zupełnie, jakby znał ją od podszewki - każdy słaby punkt, każdą mocną stronę jaka w niej drzemała. Potrafił wydobyć z niej wszystko, w dodatku zawsze w całkowicie skrajnych barwach. Wściekłość można było porównać do smoczego ognia, radość do płynnej euforii krążącej w żyłach, smutek do najcięższej z rozpaczy znanej ludzkości. Nie pojmowała jak, gdzie się tego nauczył i właściwie dlaczego. Dlaczego nieustannie powracał do jej życia, mieszał w nim i po prostu… trwał. Bez względu na to jak wielkie błędy popełniała. W końcu mógł odejść, gdy tylko mordercza śnieżka uderzyła w ramię - zamiast tego prowadził Nice na spacer wśród mroźnych krajobrazów oraz rozbawionych ludzi. Przekraczał kolejne granice, testował limity. Powinna to przewidzieć, był naukowcem, przeprowadzał więc badania. Czy była królikiem doświadczalnym? Może za tym wszystkim kryła się jakaś pokrętna chęć zemsty? Mogłaby odnieść takie wrażenie kiedy usłyszała te kilka słów za dużo. Nie miała pretensji, to ona zaczęła tę niepotrzebną dyskusję. Żałowała jej już w momencie otwarcia ust, aczkolwiek nie zdołała w porę powstrzymać niszczycielskiej lawiny zawoalowanych oskarżeń. Poczuła się tak jak w dniu wyjazdu - wystarczyła zwyczajna złość, żeby powiedzieć coś skrajnie głupiego. Coś, co miało wpływ na całe ich życie. Nie raz zastanawiała się jak potoczyłyby się ich losy, gdyby wtedy powstrzymała zranione serce i niewyparzony język. Ożeniłby się i tak? Zaraz przywoływała naiwne myślenie do porządku -oczywiście, że zrobiłby to tak czy inaczej. Nie miała podstaw do wysnucia innych wniosków. Czy raczej tak wolała myśleć, ponieważ prościej jest szukać winnych dookoła, nie w sobie. Łatwiej było udawać, że nic między nimi nie istniało, a ona nie zepsuła absolutnie wszystkiego.
Powinna się odezwać, powinna wyjaśnić, ale egoistycznie odmawiała poczuciu przyzwoitości na ten krok. Dopiero co odzyskała jego bliskość, bez względu na to, jak naprawdę daleką była; przez kilka sekund mogła poczuć się jakby nic się nigdy nie zmieniło. Nie czuła się gotowa na ponowną stratę. Najpewniej to właśnie dlatego stłumiła w sobie bulgoczącą lawinę gniewu, która spaliłaby wszystko na swej drodze. Włącznie z mostami, choć dotąd sądziła, że te spaliła już dawno temu. Zepchnęła więc każdą przykrość na skraj podświadomości i zamiast tonąć w beznadziei chwyciła po koło ratunkowe jakie jej ofiarował. Lekki temat z równie lekką barwą głosu, szampan oraz odrobina chęci do uczynienia tej nocy czymś innym niż katastrofą. Uśmiech ponownie zatańczył na ustach, pogłębiając się zresztą wraz z nagłym wstrzymaniem przechadzki. Mina lorda Ollivandera prezentowała się tak niedorzecznie, że Greengrass z trudem stłumiła w gardle parsknięcie śmiechem. Za to zamrugała szybko w geście niesłabnącej niewinności. O cóż on ją oskarżał, doprawdy karygodne! - Tego czyli czego? - spytała zdziwiona. - Tych zmarszczek na policzku? Och, nie wypada przytakiwać kobiecie w takich sprawach. Powinieneś raczej wyrazić szczere zdumienie podobnymi wnioskami oraz zapewnić o nieskazitelnej urodzie zakompleksionej niewiasty. Oto darmowa lekcja z podręcznika Jak Nie Wpaść W Pułapkę Zastawioną Przez Czarownicę, nie musisz dziękować - odparła lekko, nadal udając głupią. To najlepszy ze sposobów, choć niezawodna intuicja podpowiadała Eunice, że jej towarzysz nie da się na to nabrać.
Zresztą, wydawało się, że ludzka twarz zamieniająca się w słonia nie okazała się aż tak szokująca jak pytanie, które w ferworze pulsującej pod skórą ciekawości postanowiła zadać. Wiedziała, że go pożałuje, choć strapiony wyraz twarzy Ulyssesa rekompensował ten znaczący dyskomfort. Uniosła brwi w oczekiwaniu na odpowiedź, choć pytanie ją poprzedzające wybiło arystokratkę z rytmu. Może podejrzewała, może naiwnie marzyła, acz z pewnością nie wiedziała. Nie powiedział tego na głos, dlatego nie odważyła się przyjąć niczego za pewnik. Ich relacja była na to zbyt dynamiczna.
- Merlinie, że też na to nie wpadłam. Żałuję teraz, choć widocznie radzisz sobie świetnie bez veritaserum - mruknęła niezadowolona z powodu oskarżeń. W tym przypadku przeceniał nieznającą się na eliksirach szatynkę. Myślał, że jest jakąś złodziejką ze zręcznymi dłońmi czy jak? Przecież musiałaby mocno postarać się dolać miksturę tak, żeby nie zauważył. W końcu był spostrzegawczym mężczyzną.
Im dalej w las z tym paskudnym pytaniem, tym bardziej ją uwierało. Musiała jednak przyznać, że spodziewała się znacznie większej liczby niż jedyne trzy, będące właściwie cyfrą. Sprawiła ona, że Eunice otwierała już usta, masochistycznie gotowa żądać doprecyzowania, ale tym razem to ona stanęła całkowicie sparaliżowana zdziwieniem. Pomimo chłodu ręka czarodzieja wywołała uczucie ciepła na brodzie, wkrótce rozchodzącego się impulsami po całym ciele; powodując przy tym wędrówkę przyjemnego dreszczu po kręgosłupie. Przez chwilę zdawało jej się, że powrócili do tamtej chwili w bibliotece, co za nonsens. Wtedy nie było jemioły wyraźnie kpiącej z ich burzy nigdy nienazwanych uczuć - tak naprawdę na tym etapie Nice nie zdziwiłaby się, gdyby zza krzaków wyskoczyli muzycy wygrywający marsz weselny, a wraz z nimi klaszcząca, zatroskana matka, która to wszystko zaaranżowała. W celu pomocy ukochanej córce prawie-starej-pannie, oczywiście.
Oddech na moment zamarł w gardle, serce tłukło się jak uwięziony w klatce ptak, ciało napięło się - niepewne co do przyszłości. Żyjąc w przekonaniu, że mężczyzna zignoruje istnienie jemioły, nie przygotowała się na ten moment. Chyba drgnęła w niespokojnym oczekiwaniu, nagle zlękniona, że wszystko skończy się nim tak naprawdę się zaczęło. Nieznacznie rozchyliła usta przypominając sobie przy tym jak się oddycha. Później prawdopodobnie zniknęła z tej planety, materializując się na jakiejś innej. Takiej bez niedopowiedzeń bądź podejrzliwości, koncentrującej się wyłącznie na uśpionym pragnieniu. Pozwoliła dłoniom oprzeć się na męskim płaszczu, wargom na odwzajemnienie pocałunku, przelania w niego tęsknoty, przez lata ignorowanych emocji. Żyjąc w świadomości, że to raptem kilkusekundowa bajka spełniająca życzenia - za moment oboje powrócą do rzeczywistości, swoich żyć i zajęć, udając, że nigdy nic się nie wydarzyło. Znów pozostanie jej jedynie wspomnienie.
Uśmiechnęła się; zaczerwieniona, z płytkim oddechem, ale dziwnie… lekka. Jakby zepchnęła wszystkie ciężary trwające na barkach w jakąś przepaść. Nie potrafiła tego wyjaśnić słowami. Dotknęła za to ollivanderowskiego ramienia będącego oparciem podczas wspinania się na palce - tylko po to, żeby znów zbliżyć usta do tych drugich. - Chciałam sprawdzić czy będę zazdrosna - szepnęła wprost do nich, na jedno uderzenie serca łącząc je na nowo. Krótko, przelotnie. Jak motyl, którym przecież była. Zostawiając wniosek w niedopowiedzeniu, ale Ulysses był inteligentny, na pewno wysnuł go sam. Tak, bardzo.
Powinna się odezwać, powinna wyjaśnić, ale egoistycznie odmawiała poczuciu przyzwoitości na ten krok. Dopiero co odzyskała jego bliskość, bez względu na to, jak naprawdę daleką była; przez kilka sekund mogła poczuć się jakby nic się nigdy nie zmieniło. Nie czuła się gotowa na ponowną stratę. Najpewniej to właśnie dlatego stłumiła w sobie bulgoczącą lawinę gniewu, która spaliłaby wszystko na swej drodze. Włącznie z mostami, choć dotąd sądziła, że te spaliła już dawno temu. Zepchnęła więc każdą przykrość na skraj podświadomości i zamiast tonąć w beznadziei chwyciła po koło ratunkowe jakie jej ofiarował. Lekki temat z równie lekką barwą głosu, szampan oraz odrobina chęci do uczynienia tej nocy czymś innym niż katastrofą. Uśmiech ponownie zatańczył na ustach, pogłębiając się zresztą wraz z nagłym wstrzymaniem przechadzki. Mina lorda Ollivandera prezentowała się tak niedorzecznie, że Greengrass z trudem stłumiła w gardle parsknięcie śmiechem. Za to zamrugała szybko w geście niesłabnącej niewinności. O cóż on ją oskarżał, doprawdy karygodne! - Tego czyli czego? - spytała zdziwiona. - Tych zmarszczek na policzku? Och, nie wypada przytakiwać kobiecie w takich sprawach. Powinieneś raczej wyrazić szczere zdumienie podobnymi wnioskami oraz zapewnić o nieskazitelnej urodzie zakompleksionej niewiasty. Oto darmowa lekcja z podręcznika Jak Nie Wpaść W Pułapkę Zastawioną Przez Czarownicę, nie musisz dziękować - odparła lekko, nadal udając głupią. To najlepszy ze sposobów, choć niezawodna intuicja podpowiadała Eunice, że jej towarzysz nie da się na to nabrać.
Zresztą, wydawało się, że ludzka twarz zamieniająca się w słonia nie okazała się aż tak szokująca jak pytanie, które w ferworze pulsującej pod skórą ciekawości postanowiła zadać. Wiedziała, że go pożałuje, choć strapiony wyraz twarzy Ulyssesa rekompensował ten znaczący dyskomfort. Uniosła brwi w oczekiwaniu na odpowiedź, choć pytanie ją poprzedzające wybiło arystokratkę z rytmu. Może podejrzewała, może naiwnie marzyła, acz z pewnością nie wiedziała. Nie powiedział tego na głos, dlatego nie odważyła się przyjąć niczego za pewnik. Ich relacja była na to zbyt dynamiczna.
- Merlinie, że też na to nie wpadłam. Żałuję teraz, choć widocznie radzisz sobie świetnie bez veritaserum - mruknęła niezadowolona z powodu oskarżeń. W tym przypadku przeceniał nieznającą się na eliksirach szatynkę. Myślał, że jest jakąś złodziejką ze zręcznymi dłońmi czy jak? Przecież musiałaby mocno postarać się dolać miksturę tak, żeby nie zauważył. W końcu był spostrzegawczym mężczyzną.
Im dalej w las z tym paskudnym pytaniem, tym bardziej ją uwierało. Musiała jednak przyznać, że spodziewała się znacznie większej liczby niż jedyne trzy, będące właściwie cyfrą. Sprawiła ona, że Eunice otwierała już usta, masochistycznie gotowa żądać doprecyzowania, ale tym razem to ona stanęła całkowicie sparaliżowana zdziwieniem. Pomimo chłodu ręka czarodzieja wywołała uczucie ciepła na brodzie, wkrótce rozchodzącego się impulsami po całym ciele; powodując przy tym wędrówkę przyjemnego dreszczu po kręgosłupie. Przez chwilę zdawało jej się, że powrócili do tamtej chwili w bibliotece, co za nonsens. Wtedy nie było jemioły wyraźnie kpiącej z ich burzy nigdy nienazwanych uczuć - tak naprawdę na tym etapie Nice nie zdziwiłaby się, gdyby zza krzaków wyskoczyli muzycy wygrywający marsz weselny, a wraz z nimi klaszcząca, zatroskana matka, która to wszystko zaaranżowała. W celu pomocy ukochanej córce prawie-starej-pannie, oczywiście.
Oddech na moment zamarł w gardle, serce tłukło się jak uwięziony w klatce ptak, ciało napięło się - niepewne co do przyszłości. Żyjąc w przekonaniu, że mężczyzna zignoruje istnienie jemioły, nie przygotowała się na ten moment. Chyba drgnęła w niespokojnym oczekiwaniu, nagle zlękniona, że wszystko skończy się nim tak naprawdę się zaczęło. Nieznacznie rozchyliła usta przypominając sobie przy tym jak się oddycha. Później prawdopodobnie zniknęła z tej planety, materializując się na jakiejś innej. Takiej bez niedopowiedzeń bądź podejrzliwości, koncentrującej się wyłącznie na uśpionym pragnieniu. Pozwoliła dłoniom oprzeć się na męskim płaszczu, wargom na odwzajemnienie pocałunku, przelania w niego tęsknoty, przez lata ignorowanych emocji. Żyjąc w świadomości, że to raptem kilkusekundowa bajka spełniająca życzenia - za moment oboje powrócą do rzeczywistości, swoich żyć i zajęć, udając, że nigdy nic się nie wydarzyło. Znów pozostanie jej jedynie wspomnienie.
Uśmiechnęła się; zaczerwieniona, z płytkim oddechem, ale dziwnie… lekka. Jakby zepchnęła wszystkie ciężary trwające na barkach w jakąś przepaść. Nie potrafiła tego wyjaśnić słowami. Dotknęła za to ollivanderowskiego ramienia będącego oparciem podczas wspinania się na palce - tylko po to, żeby znów zbliżyć usta do tych drugich. - Chciałam sprawdzić czy będę zazdrosna - szepnęła wprost do nich, na jedno uderzenie serca łącząc je na nowo. Krótko, przelotnie. Jak motyl, którym przecież była. Zostawiając wniosek w niedopowiedzeniu, ale Ulysses był inteligentny, na pewno wysnuł go sam. Tak, bardzo.
don't deny your fire my dear, just be who you are andburn
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Zabawne, jak wielu rzeczy sobie nie powiedzieli, mówiąc równocześnie za dużo. Obarczyli się tym ciężarem bez potrzeby, komplikując życie w zjawiskowy sposób. Nawarstwienie niepewności drżało nieufnie, co chwilę wybuchając to tu, to tam, co rusz znajdując sobie ujścia. Tylko przy Eunice stawał się ryzykantem, nie zduszał w sobie ciętych uwag, czasem też bardzo wymownych, zuchwałych gestów. Prowokowała go, ciągnęła za język, za pstryknięciem palców zdejmowała ograniczenia i przypominała o swobodzie, której bardzo brakowało w bezwzględnym, mentalnym forcie. Łatwo było zacierać granice, mając taką przewodniczkę. Mógł podążać za nią na ślepo, wiedziony wachlarzem emocji, zazwyczaj głęboko zakopanych. Nie potrafił ich może nazwać, z wielką niezręcznością przyjmując takie nagromadzenie, lecz przy niej, jakimś cudem, chciał czuć i pozwalał sobie na to. Potrafiła wcielić się w każdy z żywiołów, z precyzją i delikatnością pociągnąć odpowiednie struny, dyrygując w grze pełnej emocjonalnych nowości. Nie była tylko smoczym ogniem, ale też wodą, wiatrem i kojącą ziemią. Tak barwnej i pełnej postaci nie poznał nigdy wcześniej ani nigdy później, nie miał tylko pojęcia, jak bardzo owa feeria była mu w życiu potrzebna - albo wiedział i ukrył głęboko, na tyle, by sam nie mógł dotrzeć do najpilniej strzeżonej tajemnicy. Nie wiedział za to, nie mógł, że działał na kobietę z taką samą intensywnością. Znali się głównie od tej strony, którą nawzajem w sobie budzili, a reszta zostawała w sferze domysłów. Może właśnie tam rodziła się nieufność. Niewinny żart także był jej pełen. Oczy zwęziły się w jeszcze większą podejrzliwość, jednak pozwolił sobie na kapitulację i wkrótce uniósł brwi, przypatrując się nieistniejącym zmarszczkom. Tak czy inaczej był pewien, że mogłyby kobiecie tylko dodać, nie odjąć uroku. Zaśmiał się nawet krótko. - Dalej prowadzisz kursy, godne podziwu - pozwolił odpowiedzi gładko spłynąć z ust, nie wzbraniając się też przed subtelnie zalotnym tonem. - Żadna zmarszczka nie miałaby odwagi odjąć ci urody, lady - już się uczył na dobrych radach, mogła od razu skomentować wysiłki. Skłonił lekko głowę, by miała pewność, że radzi sobie świetnie. Darował sobie jednak teatralne całowanie dłoni. Musiała już zauważyć, że nie szastał komplementami zbyt często - nie lubił tego, regularnie powtarzane zdania stawały się mdłe, nudne i wymuszone, kazały wątpić w szczerość i dobre intencje. Albo zwyczajnie był na nie z natury zbyt podejrzliwy, bo przecież i ta emocja powróciła do gry podczas szampańskich knowań.
Kto wie - skoro niepostrzeżenie wkradała się do serc, może potrafiła również coś do nich dolać? Bez zająknięcia mógłby wytknąć jej złodziejstwo, emocjonalną zbrodnię, brutalne rozdzieranie serca na kawałki. Tylko kto miał ich sądzić, jeśli nie oni sami? Zmarszczone brwi w niezadowoleniu cisnęły w oczy złość, a ta znów figlarnie zagrała w napięciu, coraz mocniej iskrzącym między zdaniami. Absurd. A więc była jego słabością, wolnością i w dodatku działała, jak veritaserum? Czego jeszcze miał się dowiedzieć tego wieczoru? Przemilczał, zaciskając mocno zęby. Szczęka zarysowała się wyraźnie pod wpływem odruchu, Eunice z łatwością mogłaby wyczuć pod palcami spięte mięśnie, gdyby tylko postanowiła ich dotknąć. Lecz znów huśtawka, rozjuszenie ekspresowo zostało wyparte przez inne doznania i, żeby było zabawniej, sam postanowił nimi kierować, poddać się chwili na przekór rosnącemu sceptycyzmowi. Przedłużał tlące się między ustami oczekiwanie, dreszcz zraszał skórę zanim mężczyzna ostatecznie złączył je w pocałunku, wspinał się po karku, drżał na palcach i w stłumionych oddechach, więzionych w piersi. Przez moment nie miał wątpliwości - zauważał, jak lgnie ku niemu, mimowolnie unosi się na palce, zmniejszając prawie nieistniejący dystans, czuł dłonie na swoim ciele - lekki i przyjemny ciężar jej ciała. Przez moment miał pewność, że pragnęli tej chwili oboje.
Jak mogła? Jak mogła w jednym pocałunku zatrzymać i ruszyć świat? Wystarczyło, by poczuł się żywiej niż przez ostatnie miesiące. Wystarczyło, by kącik ust wzniósł się w triumfalnym uśmiechu, gdy sama sięgała jego warg, mile łechtając ego i zmysły. I wreszcie wystarczyło, by zgubić Ollivandera na nowo; przypomniał sobie, jak kochał ją poznawać, odkrywać karty wolnej natury, słuchać i obserwować. Fascynowała go. Wychował się spacerując po leśnym mchu, na przestrzeniach wołających o wolności w śpiewie ptaków i szumie liści, zaś Eunice niebezpiecznie uderzała w te skojarzenia. Okazywało się, że zostawia na ustach najprawdziwszą wiosnę, a po karku rozlewa dreszcz ekscytacji. Może powinien ją porwać? Najlepiej od razu. Reszta świata zniknęła. Wojna? Nie pamiętał. Kobieta budziła w nim bowiem to, co sam skutecznie usypiał. Była kluczem i brakującym elementem układanki. Początkowo nie krył ciepłych uczuć, łagodnym spojrzeniem sięgając do roziskrzonych oczu. Palce zatopiły się w miękkich włosach, kciuk z troską drażnił gładką skórę - przez chwilę napawając się bliskością i wtedy naprawdę, naprawdę nic poza tym ciasnym światem się nie liczyło. Jednak odkryła w nim też wielkie pokłady... paraliżującego przerażenia. I znienawidził ją za to - za nagłe zniknięcie, za zawalony świat, za tęsknotę i żal, budzące się tuż po tej kaskadzie miłych doznań. Dopiero teraz, po fakcie, odżywała w nim prawdziwa panika, przeświadczenie, pewność, że znów ucieknie. Nadwyrężone zaufanie skręcało się z bólu, czy naprawdę potrzebował tego w swoim poukładanym życiu? Nie był pewien, czy dopuszczanie kogokolwiek tak blisko skończy się dobrze, a niedawna przeszłość z Julią stanowczo przeczyła tej tezie. Zmęczenie wróciło wraz z myślami, za nimi zaś podążyła maska. Stary, dobry, znajomy mur. Bezwzględny i chłodny. Spojrzenie spochmurniało, brwi zmarszczyły się, dłoń wyplątała z miękkich fal.
Walczył ze sobą. Przykre słowa cisnęły się na usta, jakby z przyzwyczajenia miały układać się w kąśliwe uwagi i ostre wytknięcia win - nawet tych, na które nie mieli wpływu, które zawsze były poza ich zasięgiem w tej dziwnej grze rodowych układów. Chciał pytać o prawo do zazdrości, pytać czy tak samo sztorcowała Rosiera, a może całował lepiej? Planuje znikać od razu, czy wolałaby dać mu jeszcze chwilę? A potem, w całej tej złości, przypomniał sobie świeże uczucie, nieprzyjemny zgrzyt na sercu, gdy sprawił jej przykrość. I zamarł, zwyczajnie zamarł, wpatrując się w kobietę z mieszanką uwielbienia i nienawiści. Kluczył między obrazem, jaki po sobie zostawiała, a tym, co zebrało się po bolesnym odejściu. Jedno słowo za dużo i mogli stracić się bezpowrotnie - dokładnie wtedy, gdy los zdawał się podsuwać szansę. Wcale nie chciał sprawdzać, czy była ostatnią. Nie na niej. Nie dało się naprawiać tych samych błędów w nieskończoność, zaś powtarzanie ich świadczyłoby o niczym więcej niż ułomności i ignorancji. Powstrzymał się, ale zapieczętował w sobie każdą emocję, jaka przepłynęła w ostatnich minutach przez ciało i umysł. Nie mogła ich już sięgnąć. Odsunął się, czując obezwładniający chłód, wspinający się po ciele. Zły znak - przywiązał się do niej, więc będzie musiał się teraz odwiązać. Pokręcił głową, jakby negował wszystko, co właśnie się wydarzyło. Uciekał. Jak zwykle. Lecz pierwszy raz przyznawał się do odwrotu.
- Potrzebuję czasu, Eunice - tylko nie odchodź. Ile takich walk miał znów stoczyć? Mętlik w głowie sprzyjał pochopnym decyzjom. Jakimś cudem sam pragnął odejść natychmiast, ale i już, teraz, szybko wrócić do jemiołowych bajerów. Ot, przecież roślina cały czas na nimi wisiała, co za problem? Z przepaści w przestworza, jakby wywijał jakieś dzikie młynki na miotle.
Kto wie - skoro niepostrzeżenie wkradała się do serc, może potrafiła również coś do nich dolać? Bez zająknięcia mógłby wytknąć jej złodziejstwo, emocjonalną zbrodnię, brutalne rozdzieranie serca na kawałki. Tylko kto miał ich sądzić, jeśli nie oni sami? Zmarszczone brwi w niezadowoleniu cisnęły w oczy złość, a ta znów figlarnie zagrała w napięciu, coraz mocniej iskrzącym między zdaniami. Absurd. A więc była jego słabością, wolnością i w dodatku działała, jak veritaserum? Czego jeszcze miał się dowiedzieć tego wieczoru? Przemilczał, zaciskając mocno zęby. Szczęka zarysowała się wyraźnie pod wpływem odruchu, Eunice z łatwością mogłaby wyczuć pod palcami spięte mięśnie, gdyby tylko postanowiła ich dotknąć. Lecz znów huśtawka, rozjuszenie ekspresowo zostało wyparte przez inne doznania i, żeby było zabawniej, sam postanowił nimi kierować, poddać się chwili na przekór rosnącemu sceptycyzmowi. Przedłużał tlące się między ustami oczekiwanie, dreszcz zraszał skórę zanim mężczyzna ostatecznie złączył je w pocałunku, wspinał się po karku, drżał na palcach i w stłumionych oddechach, więzionych w piersi. Przez moment nie miał wątpliwości - zauważał, jak lgnie ku niemu, mimowolnie unosi się na palce, zmniejszając prawie nieistniejący dystans, czuł dłonie na swoim ciele - lekki i przyjemny ciężar jej ciała. Przez moment miał pewność, że pragnęli tej chwili oboje.
Jak mogła? Jak mogła w jednym pocałunku zatrzymać i ruszyć świat? Wystarczyło, by poczuł się żywiej niż przez ostatnie miesiące. Wystarczyło, by kącik ust wzniósł się w triumfalnym uśmiechu, gdy sama sięgała jego warg, mile łechtając ego i zmysły. I wreszcie wystarczyło, by zgubić Ollivandera na nowo; przypomniał sobie, jak kochał ją poznawać, odkrywać karty wolnej natury, słuchać i obserwować. Fascynowała go. Wychował się spacerując po leśnym mchu, na przestrzeniach wołających o wolności w śpiewie ptaków i szumie liści, zaś Eunice niebezpiecznie uderzała w te skojarzenia. Okazywało się, że zostawia na ustach najprawdziwszą wiosnę, a po karku rozlewa dreszcz ekscytacji. Może powinien ją porwać? Najlepiej od razu. Reszta świata zniknęła. Wojna? Nie pamiętał. Kobieta budziła w nim bowiem to, co sam skutecznie usypiał. Była kluczem i brakującym elementem układanki. Początkowo nie krył ciepłych uczuć, łagodnym spojrzeniem sięgając do roziskrzonych oczu. Palce zatopiły się w miękkich włosach, kciuk z troską drażnił gładką skórę - przez chwilę napawając się bliskością i wtedy naprawdę, naprawdę nic poza tym ciasnym światem się nie liczyło. Jednak odkryła w nim też wielkie pokłady... paraliżującego przerażenia. I znienawidził ją za to - za nagłe zniknięcie, za zawalony świat, za tęsknotę i żal, budzące się tuż po tej kaskadzie miłych doznań. Dopiero teraz, po fakcie, odżywała w nim prawdziwa panika, przeświadczenie, pewność, że znów ucieknie. Nadwyrężone zaufanie skręcało się z bólu, czy naprawdę potrzebował tego w swoim poukładanym życiu? Nie był pewien, czy dopuszczanie kogokolwiek tak blisko skończy się dobrze, a niedawna przeszłość z Julią stanowczo przeczyła tej tezie. Zmęczenie wróciło wraz z myślami, za nimi zaś podążyła maska. Stary, dobry, znajomy mur. Bezwzględny i chłodny. Spojrzenie spochmurniało, brwi zmarszczyły się, dłoń wyplątała z miękkich fal.
Walczył ze sobą. Przykre słowa cisnęły się na usta, jakby z przyzwyczajenia miały układać się w kąśliwe uwagi i ostre wytknięcia win - nawet tych, na które nie mieli wpływu, które zawsze były poza ich zasięgiem w tej dziwnej grze rodowych układów. Chciał pytać o prawo do zazdrości, pytać czy tak samo sztorcowała Rosiera, a może całował lepiej? Planuje znikać od razu, czy wolałaby dać mu jeszcze chwilę? A potem, w całej tej złości, przypomniał sobie świeże uczucie, nieprzyjemny zgrzyt na sercu, gdy sprawił jej przykrość. I zamarł, zwyczajnie zamarł, wpatrując się w kobietę z mieszanką uwielbienia i nienawiści. Kluczył między obrazem, jaki po sobie zostawiała, a tym, co zebrało się po bolesnym odejściu. Jedno słowo za dużo i mogli stracić się bezpowrotnie - dokładnie wtedy, gdy los zdawał się podsuwać szansę. Wcale nie chciał sprawdzać, czy była ostatnią. Nie na niej. Nie dało się naprawiać tych samych błędów w nieskończoność, zaś powtarzanie ich świadczyłoby o niczym więcej niż ułomności i ignorancji. Powstrzymał się, ale zapieczętował w sobie każdą emocję, jaka przepłynęła w ostatnich minutach przez ciało i umysł. Nie mogła ich już sięgnąć. Odsunął się, czując obezwładniający chłód, wspinający się po ciele. Zły znak - przywiązał się do niej, więc będzie musiał się teraz odwiązać. Pokręcił głową, jakby negował wszystko, co właśnie się wydarzyło. Uciekał. Jak zwykle. Lecz pierwszy raz przyznawał się do odwrotu.
- Potrzebuję czasu, Eunice - tylko nie odchodź. Ile takich walk miał znów stoczyć? Mętlik w głowie sprzyjał pochopnym decyzjom. Jakimś cudem sam pragnął odejść natychmiast, ale i już, teraz, szybko wrócić do jemiołowych bajerów. Ot, przecież roślina cały czas na nimi wisiała, co za problem? Z przepaści w przestworza, jakby wywijał jakieś dzikie młynki na miotle.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Została zmuszona do kreowania swej własnej wolności, skoro nikt inny nie potrafił ofiarować jej ani okruszka z tortu ludzkich swobód. Na zawsze miała już pozostać uwięziona - w określonej płci, rodzinie, konwenansach, obowiązkach oraz społecznych normach. Przykłady można mnożyć, choć nigdy odjąć; numerologia w sprawach ściśle życiowych pozostawała bezwzględna w swoim okrucieństwie. Eunice nie byłaby sobą, gdyby nie odnalazła w kolejce przykazów luki, którą z taką lubością poszerzała. Jednak nawet tak śmiałe działanie miało limity nie do przekroczenia, ale ktoś kiedyś powiedział, że należy grać posiadanymi kartami. Może dlatego doceniała każdy najdrobniejszy ruch jaki mogła uczynić, bez obaw o społeczny ostracyzm. Grzeszki prezentowały się niewinnie, osoby z zewnątrz i tak określiłyby ją jako więźnia skostniałych, arystokratycznych tradycji - nic nie szkodzi. To nie tak, że nie lubiła swojego szlacheckiego życia; wręcz przeciwnie, to ono otworzyło przed zagubionym dziewczęciem szereg możliwości oraz pozwoliło odkryć w sobie niepoznany dotąd płomień pasji. Prawdopodobnie także ich ścieżki z lordem Ollivanderem nie przecięłyby się, gdyby nie te same kręgi w jakich się obracali… kiedy przegapiła ten moment, w którym podobna wizja wydałaby się Nice zbyt abstrakcyjna? Obca, nieprzyjemna, podrażniająca wszelkie zmysły i… nieskończenie nudna. Jak wyglądałoby jej życie bez tego fundamentu, którym lubiła trząść od czasu do czasu? Chętnie obserwowała jak lód zamieniał się w ogień, nawet jeżeli przy tym parzył na swej drodze także ją, czarownicę od zawsze tańczącą w językach płomieni. Mimo to nigdy nie pozwoliła natrętnej myśli przedrzeć się gdzieś głębiej - w końcu wydawała się taka odważna, a tymczasem ona również bała się pomyłki. Odrzucenia, wyśmiania; to jedno przekroczenie granicy wydawało się zbyt niebezpieczne, żeby postawić na nim stopę. Nie chciała tracić tego, co mieli, choć nie mieli tak naprawdę nic, jeśli się nad tym zastanowić. Skołtunioną kępę nigdy nienazwanych uczuć oraz stertę niedopowiedzeń ubraną w kokardę nieporozumienia. Niweczącego wszystko, powracającego jak bumerang w najmniej oczekiwanych momentach. I mimo to brnęła w te splątane węzły, egoistycznie nie próbując ich rozsupłać - doskonale wiedziała, że wtedy nastąpiłby melodramatyczny koniec, na jaki nie była gotowa. Czy kiedyś będzie? W ostatnich kilku miesiącach Greengrass zadawała sobie to pytanie niejeden raz, zawsze uspokajając się myślą, że może niedługo. Owe niedługo nie nadchodziło już kolejne tygodnie, ponieważ podświadomie znała odpowiedź. Gdzieś w głębi serca czekała, aż wreszcie zbierze się na odwagę. Nic z tego.
Wolała powrót. To nic, że miał on w sobie mnóstwo zgrzytów oraz ostrych kantów niechlubnej przeszłości. Skupiała się na tych dobrych wspomnieniach, uczuciu lekkości w duszy, gdy tylko był obok; przecież niczego innego nie potrzebowała. Ot, kolejna warstwa kłamstwa doskonale przykrywająca prawdę. Eunice z namaszczeniem dokładała kolejnych, udając, że nic się nie stało. Wszystko było perfekcyjnie normalne - do tego stopnia, że sięgnęli nawet wspólnej historii. Obraz samej siebie zwisającej z wysokiego, rodowego regału mimowolnie pojawił się przed jasnymi oczami; mignęło w nich rozbawienie podkreślone szerokim, niemal dziecięcym uśmiechem. Wtedy była okropnie zła na magiczną drabinkę, natomiast teraz potrafiła śmiać się z własnych ułomności. - Właściwie to zawiesiłam działalność. Znalezienie równie pilnego ucznia okazało się zadaniem nie do wykonania - odparła w wesołości, choć przebłysk niejednoznaczności przeciął rozpogodzone myśli. - Pomyślałam, że tym razem warto odwiesić na chwilę kurs, tak po znajomości - dodała szybko, chcąc niejako zatuszować poprzednią słowną wpadkę. Jednocześnie przyłączając się do gry, gdy dygnęła dworsko. Właściwie to czarownica nie wzięła uwagi do siebie, uznając ją raczej za element pozornego przedstawienia niż szczerość zawoalowaną w teatralne wypowiedzi. - Wspaniale, bystrość umysłu pozostała, napawasz mnie dumą mój drogi - pochwaliła niczym prawdziwa nauczycielka. Zaśmiała się przy tym cicho, czerpiąc siłę z lżejszej atmosfery podczas tego osobliwego spaceru. Nie nacieszyła się nią zbyt długo - alkohol naprawdę porządnie mieszał w życiu. To znaczy, wolała myśleć, że to kwestia zdradzieckiego szampana; prawda była ciężkostrawna, osiadała kamieniem na żołądku i nie pozwalała na nadzieję, że będzie lepiej. Oboje okazali się źródłem postępującej lawiny milczących pretensji oraz niezrozumienia. Może nie byli gotowi na tę rozmowę, może wydawało im się, że lepiej jest poddać się uczuciom - Nice nie wiedziała. Nie pojmowała istoty tego pragnienia, które tak naprawdę nie pojawiło się nagle znikąd, aczkolwiek ten wniosek również odłożyła na później, jakie nigdy nie nadejdzie. Chciała tej bliskości, potrzebowała jej; zupełnie jakby bez tego elementu nie potrafiła w ogóle istnieć. Nonsens, żyła bez niego prawie dwadzieścia pięć lat, co się zmieniło? Dokąd to serce tak gnało, dlaczego palce tak mocno zaciskały się na materiale płaszcza, dlaczego usta sądziły, że odnajdą zgubę w tych drugich? Nie pojmowała. Tak samo jak poczucia niespełnienia, gdy stali tak daleko od siebie, choć przecież wciąż blisko. W końcu czuła dotyk we włosach, znajomy zapach oraz przyjemne ciepło należące do drugiej z sylwetek. Chaos w głowie rozhuśtał się na dobre, choć dopiero to reakcja mężczyzny wywołała prawdziwe spustoszenie - początkowo Greengrass nie odnalazła się wśród meandrów znaków, później drastycznych zmian dokonywanych w mimice oraz wzroku Ulyssesa. Zadarła głowę rzucając pytające spojrzenie i…
Olśnienie przyszło nagle. Jak fala rozbijająca się o skalisty brzeg podczas sztormu. Dotąd sądziła, że była dla niego czymś w rodzaju urozmaicenia wolnego czasu, ciekawym okazem, na którym można niekiedy zawiesić oko. Ślub jedynie umocnił to stwierdzenie, ponieważ nie miała pełnego obrazu sytuacji i… tak naprawdę dalej go nie miała, ale to, co wydarzyło się ledwie przed momentem, odkryło pewną warstwę kłamstwa. Ukazała ona nowe możliwości, drogi, o jakich wcześniej Eunice nie odważyła się myśleć. Co jeśli miała rację? Co jeśli jedno z tych wyjaśnień było prawdziwe? Oznaczałoby to, że te kilka miesięcy temu uległo zepsuciu więcej niż początkowo sądziła. Pobladła, czując koszmarny ucisk w klatce piersiowej; w jednej sekundzie zdążyła podważyć większość życiowych wyborów i choć tamten jeden należał do grona beznadziejnych tak czy inaczej, to nie spodziewała się jego konsekwencji. To znaczy takich, jakie dostrzegła w tym momencie. Nie, myliła się, na pewno wysnuła nieprawidłowe wnioski - szukała uspokojenia w logice, nie emocjach. Skomplikowanych, niejasnych, takich, których nie powinna sobie dopowiadać.
Dopiero po chwili dotarły do niej wypowiadane słowa. Wypuściła oddech, który nieświadomie wstrzymała i odchrząknęła udając, że wcale nie zamarła na kilka nieznośnie długich sekund. - Tak, oczywiście - przytaknęła jedynie. Głos drżał niepewnie, brakowało mu typowej mocy; odchrząknęła raz jeszcze zbierając w sobie resztki pochowanej w zakamarkach siły. Niewielki uśmiech zatańczył na z wolna odzyskującej kolory twarzy. - Zaczekam - powiedziała już pewnie. Nie powstrzymała się przy tym przed muśnięciem męskiego policzka dłonią, chłonąc w ten sposób ostatnie, nikłe chwile bliskości. Wiedziała, że nie uwierzy w tę obietnicę, nie winiła go. Wypowiedziała ją dla siebie, odzyskując stłumioną gdzieś we wnętrzu determinację. Nie dodała przy tym nic więcej - oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że w ich środowisku mogło okazać się tak, że kobieta miała mniej czasu niż Ulysses mógł potrzebować. - Dbaj o siebie - poprosiła. Ręka przejechała jeszcze krótko po ramieniu pokazując, że Nice nie była gotowa na długą rozłąkę. Tak czuła, że będzie długa. Na tyle go przecież znała. Wreszcie cisnęła dłońmi w kieszenie, zwracając mu tym samym przestrzeń osobistą. - Ucz się pilnie, nie rozmawiaj z obcymi, nie podchodź do dzikich zwierząt - rzuciła z zamiarem nadania lekkości ciężkiemu rozstaniu, ale bez rezultatów. Westchnąwszy ze zrezygnowaniem odgarnęła ciemne kosmyki spadające na oczy, aż wreszcie obejrzała się przez ramię. Odejdź wreszcie. - Szczęśliwego nowego roku. - Na krótko powróciła twarzą do Ollivandera, posyłając mu już ostatni uśmiech dzisiejszej nocy. Miał przypominać ten z rodzajów pokrzepiających, aczkolwiek pod warstwą ułudy przebijał się delikatny zarys smutku. Odwróciła od niego uwagę machnięciem ręki na pożegnanie. Śnieg trzeszczał pod butami podczas powrotu pod główną scenę, gdzie miały znajdować się siostry z mężami, może też brat. Nie myślała o tym za dużo - mając głowę w innej przestrzeni kosmicznej lady Greengrass nawet nie zauważyła, że właśnie wkroczyli w nowy już rok.
| zt Eunice
Wolała powrót. To nic, że miał on w sobie mnóstwo zgrzytów oraz ostrych kantów niechlubnej przeszłości. Skupiała się na tych dobrych wspomnieniach, uczuciu lekkości w duszy, gdy tylko był obok; przecież niczego innego nie potrzebowała. Ot, kolejna warstwa kłamstwa doskonale przykrywająca prawdę. Eunice z namaszczeniem dokładała kolejnych, udając, że nic się nie stało. Wszystko było perfekcyjnie normalne - do tego stopnia, że sięgnęli nawet wspólnej historii. Obraz samej siebie zwisającej z wysokiego, rodowego regału mimowolnie pojawił się przed jasnymi oczami; mignęło w nich rozbawienie podkreślone szerokim, niemal dziecięcym uśmiechem. Wtedy była okropnie zła na magiczną drabinkę, natomiast teraz potrafiła śmiać się z własnych ułomności. - Właściwie to zawiesiłam działalność. Znalezienie równie pilnego ucznia okazało się zadaniem nie do wykonania - odparła w wesołości, choć przebłysk niejednoznaczności przeciął rozpogodzone myśli. - Pomyślałam, że tym razem warto odwiesić na chwilę kurs, tak po znajomości - dodała szybko, chcąc niejako zatuszować poprzednią słowną wpadkę. Jednocześnie przyłączając się do gry, gdy dygnęła dworsko. Właściwie to czarownica nie wzięła uwagi do siebie, uznając ją raczej za element pozornego przedstawienia niż szczerość zawoalowaną w teatralne wypowiedzi. - Wspaniale, bystrość umysłu pozostała, napawasz mnie dumą mój drogi - pochwaliła niczym prawdziwa nauczycielka. Zaśmiała się przy tym cicho, czerpiąc siłę z lżejszej atmosfery podczas tego osobliwego spaceru. Nie nacieszyła się nią zbyt długo - alkohol naprawdę porządnie mieszał w życiu. To znaczy, wolała myśleć, że to kwestia zdradzieckiego szampana; prawda była ciężkostrawna, osiadała kamieniem na żołądku i nie pozwalała na nadzieję, że będzie lepiej. Oboje okazali się źródłem postępującej lawiny milczących pretensji oraz niezrozumienia. Może nie byli gotowi na tę rozmowę, może wydawało im się, że lepiej jest poddać się uczuciom - Nice nie wiedziała. Nie pojmowała istoty tego pragnienia, które tak naprawdę nie pojawiło się nagle znikąd, aczkolwiek ten wniosek również odłożyła na później, jakie nigdy nie nadejdzie. Chciała tej bliskości, potrzebowała jej; zupełnie jakby bez tego elementu nie potrafiła w ogóle istnieć. Nonsens, żyła bez niego prawie dwadzieścia pięć lat, co się zmieniło? Dokąd to serce tak gnało, dlaczego palce tak mocno zaciskały się na materiale płaszcza, dlaczego usta sądziły, że odnajdą zgubę w tych drugich? Nie pojmowała. Tak samo jak poczucia niespełnienia, gdy stali tak daleko od siebie, choć przecież wciąż blisko. W końcu czuła dotyk we włosach, znajomy zapach oraz przyjemne ciepło należące do drugiej z sylwetek. Chaos w głowie rozhuśtał się na dobre, choć dopiero to reakcja mężczyzny wywołała prawdziwe spustoszenie - początkowo Greengrass nie odnalazła się wśród meandrów znaków, później drastycznych zmian dokonywanych w mimice oraz wzroku Ulyssesa. Zadarła głowę rzucając pytające spojrzenie i…
Olśnienie przyszło nagle. Jak fala rozbijająca się o skalisty brzeg podczas sztormu. Dotąd sądziła, że była dla niego czymś w rodzaju urozmaicenia wolnego czasu, ciekawym okazem, na którym można niekiedy zawiesić oko. Ślub jedynie umocnił to stwierdzenie, ponieważ nie miała pełnego obrazu sytuacji i… tak naprawdę dalej go nie miała, ale to, co wydarzyło się ledwie przed momentem, odkryło pewną warstwę kłamstwa. Ukazała ona nowe możliwości, drogi, o jakich wcześniej Eunice nie odważyła się myśleć. Co jeśli miała rację? Co jeśli jedno z tych wyjaśnień było prawdziwe? Oznaczałoby to, że te kilka miesięcy temu uległo zepsuciu więcej niż początkowo sądziła. Pobladła, czując koszmarny ucisk w klatce piersiowej; w jednej sekundzie zdążyła podważyć większość życiowych wyborów i choć tamten jeden należał do grona beznadziejnych tak czy inaczej, to nie spodziewała się jego konsekwencji. To znaczy takich, jakie dostrzegła w tym momencie. Nie, myliła się, na pewno wysnuła nieprawidłowe wnioski - szukała uspokojenia w logice, nie emocjach. Skomplikowanych, niejasnych, takich, których nie powinna sobie dopowiadać.
Dopiero po chwili dotarły do niej wypowiadane słowa. Wypuściła oddech, który nieświadomie wstrzymała i odchrząknęła udając, że wcale nie zamarła na kilka nieznośnie długich sekund. - Tak, oczywiście - przytaknęła jedynie. Głos drżał niepewnie, brakowało mu typowej mocy; odchrząknęła raz jeszcze zbierając w sobie resztki pochowanej w zakamarkach siły. Niewielki uśmiech zatańczył na z wolna odzyskującej kolory twarzy. - Zaczekam - powiedziała już pewnie. Nie powstrzymała się przy tym przed muśnięciem męskiego policzka dłonią, chłonąc w ten sposób ostatnie, nikłe chwile bliskości. Wiedziała, że nie uwierzy w tę obietnicę, nie winiła go. Wypowiedziała ją dla siebie, odzyskując stłumioną gdzieś we wnętrzu determinację. Nie dodała przy tym nic więcej - oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że w ich środowisku mogło okazać się tak, że kobieta miała mniej czasu niż Ulysses mógł potrzebować. - Dbaj o siebie - poprosiła. Ręka przejechała jeszcze krótko po ramieniu pokazując, że Nice nie była gotowa na długą rozłąkę. Tak czuła, że będzie długa. Na tyle go przecież znała. Wreszcie cisnęła dłońmi w kieszenie, zwracając mu tym samym przestrzeń osobistą. - Ucz się pilnie, nie rozmawiaj z obcymi, nie podchodź do dzikich zwierząt - rzuciła z zamiarem nadania lekkości ciężkiemu rozstaniu, ale bez rezultatów. Westchnąwszy ze zrezygnowaniem odgarnęła ciemne kosmyki spadające na oczy, aż wreszcie obejrzała się przez ramię. Odejdź wreszcie. - Szczęśliwego nowego roku. - Na krótko powróciła twarzą do Ollivandera, posyłając mu już ostatni uśmiech dzisiejszej nocy. Miał przypominać ten z rodzajów pokrzepiających, aczkolwiek pod warstwą ułudy przebijał się delikatny zarys smutku. Odwróciła od niego uwagę machnięciem ręki na pożegnanie. Śnieg trzeszczał pod butami podczas powrotu pod główną scenę, gdzie miały znajdować się siostry z mężami, może też brat. Nie myślała o tym za dużo - mając głowę w innej przestrzeni kosmicznej lady Greengrass nawet nie zauważyła, że właśnie wkroczyli w nowy już rok.
| zt Eunice
don't deny your fire my dear, just be who you are andburn
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Pozwolił wspomnieniom zapanować nad światem. To one były teraz świadectwem wolności, snując się puszczone samopas pomiędzy nimi. Uplotły ze wspólnej historii coś dziwnego, niesłychanego, o kształcie, który mógłby studiować z fascynacją mimo minionego czasu, jakby co rusz dało się odnaleźć coś nowego w tej nietypowej formie. Może była właśnie takim kołtunem, trudno było dostać się do środka i wyplątać dokładne intencje z przeszłości.
- Jednak - stwierdził, przyglądając się szlachciance z ukosa, z nieodgadnionym, choć wyraźnie zaczepnym wyrazem. Musieli przebrnąć przez pierwsze złe oceny, pamiętnego Trolla ciskanego w dziennik z wysokości paru metrów nad bezpieczną, sosnową podłogą, ale mimo tego żywiła do niego sympatię. Mężczyzna prędko odgonił od siebie ulgę, dostrzegając w niej rychłą zgubę. Nie mógł tak szybko ulec dawnym wrażeniom - w końcu twierdził, że zabrała je ze sobą bezpowrotnie i zamknęła ten rozdział. Tego musiał się trzymać, zamiast przepadać na nowo. O nie, nie nabierze się na te gierki, nie będzie z nim igrać przez resztę przewidzianego im na tym świecie czasu, nie tym razem, nie ma mowy, może tylko... - Zaszczyt słyszeć podobne wnioski z twoich ust - odparł z lekkością, ignorując tysiące malowniczych epitetów, którymi mógłby te same usta opisać - i nie wiedząc jeszcze, że chwilę później przyjdzie mu poznać je także w bardziej zmysłowych nutach. Zatrzymała go tym wspomnieniem, uwiązała ciasno w zimowej, bajecznej scenerii, pełnej wirujących płatków śniegu. Może łatwiej byłoby odejść bezwzględnie, gdyby nie ta drobna, dzielona tajemnica sprzed lat.
Rozum sukcesywnie podsyłał natrętne przemyślenie, nieszczęsne zaręczyny, tajemniczego, nieistniejącego mężczyznę, którego obecność przy kobiecie tak bardzo wadziła Ollivanderowi, całymi miesiącami. Nic dziwnego, że nie potrafił odpowiednio poukładać spraw z Julią, gdy owe zamieszanie kręciło się po głowie w iście błędnym kole; wyglądało na to, że Eunice mogła kandydata z zagranicy po prostu, nikczemnie zmyślić, a on, jak kompletny idiota, cierpiał przez postać, która nawet nie istniała. Skoro tak łatwo się odcięła, nie śmiał sądzić, że rozłąka zabolała także pannę Greengrass. Dopiero teraz do Ulyssesa docierało, że pierścionek, który sam wsunął na palec lady Prewett, mógł być jakimś zawoalowanym wyzwaniem, zemstą właśnie - pokazaniem, że on też doskonale poradzi sobie w tej nonsensownej grze, w rodzinnym obowiązku. Trudno, by wieści nie dotarły do szatynki, jakkolwiek daleko by się nie zaszyła, pisywała przecież listy, a damy uwielbiały skandale i romanse. Wahał się tylko, czy ta konkretna dama zaliczała się do owego grona, choć coś podszeptywało mu, że może zwyczajnie sama lubiła poruszać się w rytm awantur, lawirować w skomplikowanych niedopowiedzeniach i bawić się w afery. Wnioski dalekie od prawdy, acz niezwykle bliskie podejrzliwości, kiedyś więc musiał dotrzeć i do nich. Niespecjalnie chciał widzieć ją w ten sposób, przywiązany do cieplejszego obrazu we własnej głowie, to gonitwa myśli próbowała weryfikować prawdę i słuszność teorii, co rusz podsuwając wypaczone (i wciąż realne) wersje.
Z pewnością nie był gotowy na szczerą rozmowę. Czuł to po sobie, po wątpliwościach i tych nieprzyjemnych uwagach, którymi mógłby zranić ją w przeciągu paru minut - doskonale wiedział, że w obronie własnego umysłu doprowadziłby właśnie do tego stanu, kryjąc wrażliwość pod grubą warstwą oschłości i oskarżeń, może nawet kłamstw, byle tylko zranić, byle szybciej, byle tylko ona nie tknęła znów wrażliwych strun i nie pozostawiła go w kawałkach. Możliwe, że nie miałaby cierpliwości na walkę - skoro tak spochmurniała po jednej, rzuconej wcześniej uwadze o zmianach, właśnie w tym tonie. Dlatego, koniec końców uznał, że żadne z nich nie wyniosłoby z dyskusji korzyści ani spokoju ducha i po zaciekłej walce postanowił zagrać na czas, licząc na to, że ten będzie wystarczająco łaskawy, że pozwoli im poukładać sprawy w ciąg pełen logiki, nie nieporozumień.
Starał się obserwować Eunice czujnie, mimo pochłaniających go odczuć, wciąż targających na zmianę, z kąta w kąt, z nienawiści w tęsknotę, z tęsknoty w ulgę, z ulgi w radość - i znów gniew, zmiatający wszystko inne ze swojej drogi. Zewnętrznie pozostał spokojny już do końca, każde słowo przyjmował bez drgnięcia, bez wzruszeń, bez ciepła, choć to kojąco rozlewało się na policzku w subtelnym muśnięciu palców. Nie dał po sobie poznać, jak bardzo pragnął zatrzymać je przy sobie, dłoń drgnęła niewidocznie, puszczona luźno wzdłuż ciała, otoczona zimowym chłodem - jakby gotowa do niecierpliwego zrywu i przyciągnięcia kobiety. Blada skóra lady Greengrass w pewnym momencie prawie zlała się ze śnieżnymi połaciami, budząc w mężczyźnie niezdrowe pokłady troski i zmartwienia, że coś jej dolega. To coś dolegało im jednak na równi, a proces rekonwalescencji nie mógł przebiec tu i teraz, natychmiastowo. Emocji nie leczyło się z dnia na dzień, nie były jak krótkie przeziębienie. Drżący głos złamał go w mig - zanim znów nie ujawniły się trudne emocje, odchodzące na rzecz ulgi, kiedy znajoma twarz nabierała kolorów, ale po chwili pewności - wściekłość. Czyżby zapomniał o oklumencji? Skinął oszczędnie głową na zapewnienie, że będzie o siebie dbał, pozwolił sobie na niemrawy uśmiech przy szerszych zaleceniach i prawie pękł, gdy odwracała się, odchodząc z życzeniami na ustach. Chciał iść za nią i upewnić się, że nie stanie pod żadną inną jemiołą, że żaden mężczyzna nie wejdzie jej w drogę, że nie natknie się na szemrane typy w tej sylwestrowej okolicy, że wróci do domu bezpiecznie. Czuł, że wcale nie ma prawa dbać o nią w ten sposób. Wycofał się do fontanny, by zanurzyć palce w lodowatej wodzie z nadzieją, że chociaż ona zdoła go otrzeźwić i pozwoli na sprawną teleportację do Lancaster. Nie łudził się, że pierwsza noc tego roku będzie jedną z najspokojniejszych.
| zt
- Jednak - stwierdził, przyglądając się szlachciance z ukosa, z nieodgadnionym, choć wyraźnie zaczepnym wyrazem. Musieli przebrnąć przez pierwsze złe oceny, pamiętnego Trolla ciskanego w dziennik z wysokości paru metrów nad bezpieczną, sosnową podłogą, ale mimo tego żywiła do niego sympatię. Mężczyzna prędko odgonił od siebie ulgę, dostrzegając w niej rychłą zgubę. Nie mógł tak szybko ulec dawnym wrażeniom - w końcu twierdził, że zabrała je ze sobą bezpowrotnie i zamknęła ten rozdział. Tego musiał się trzymać, zamiast przepadać na nowo. O nie, nie nabierze się na te gierki, nie będzie z nim igrać przez resztę przewidzianego im na tym świecie czasu, nie tym razem, nie ma mowy, może tylko... - Zaszczyt słyszeć podobne wnioski z twoich ust - odparł z lekkością, ignorując tysiące malowniczych epitetów, którymi mógłby te same usta opisać - i nie wiedząc jeszcze, że chwilę później przyjdzie mu poznać je także w bardziej zmysłowych nutach. Zatrzymała go tym wspomnieniem, uwiązała ciasno w zimowej, bajecznej scenerii, pełnej wirujących płatków śniegu. Może łatwiej byłoby odejść bezwzględnie, gdyby nie ta drobna, dzielona tajemnica sprzed lat.
Rozum sukcesywnie podsyłał natrętne przemyślenie, nieszczęsne zaręczyny, tajemniczego, nieistniejącego mężczyznę, którego obecność przy kobiecie tak bardzo wadziła Ollivanderowi, całymi miesiącami. Nic dziwnego, że nie potrafił odpowiednio poukładać spraw z Julią, gdy owe zamieszanie kręciło się po głowie w iście błędnym kole; wyglądało na to, że Eunice mogła kandydata z zagranicy po prostu, nikczemnie zmyślić, a on, jak kompletny idiota, cierpiał przez postać, która nawet nie istniała. Skoro tak łatwo się odcięła, nie śmiał sądzić, że rozłąka zabolała także pannę Greengrass. Dopiero teraz do Ulyssesa docierało, że pierścionek, który sam wsunął na palec lady Prewett, mógł być jakimś zawoalowanym wyzwaniem, zemstą właśnie - pokazaniem, że on też doskonale poradzi sobie w tej nonsensownej grze, w rodzinnym obowiązku. Trudno, by wieści nie dotarły do szatynki, jakkolwiek daleko by się nie zaszyła, pisywała przecież listy, a damy uwielbiały skandale i romanse. Wahał się tylko, czy ta konkretna dama zaliczała się do owego grona, choć coś podszeptywało mu, że może zwyczajnie sama lubiła poruszać się w rytm awantur, lawirować w skomplikowanych niedopowiedzeniach i bawić się w afery. Wnioski dalekie od prawdy, acz niezwykle bliskie podejrzliwości, kiedyś więc musiał dotrzeć i do nich. Niespecjalnie chciał widzieć ją w ten sposób, przywiązany do cieplejszego obrazu we własnej głowie, to gonitwa myśli próbowała weryfikować prawdę i słuszność teorii, co rusz podsuwając wypaczone (i wciąż realne) wersje.
Z pewnością nie był gotowy na szczerą rozmowę. Czuł to po sobie, po wątpliwościach i tych nieprzyjemnych uwagach, którymi mógłby zranić ją w przeciągu paru minut - doskonale wiedział, że w obronie własnego umysłu doprowadziłby właśnie do tego stanu, kryjąc wrażliwość pod grubą warstwą oschłości i oskarżeń, może nawet kłamstw, byle tylko zranić, byle szybciej, byle tylko ona nie tknęła znów wrażliwych strun i nie pozostawiła go w kawałkach. Możliwe, że nie miałaby cierpliwości na walkę - skoro tak spochmurniała po jednej, rzuconej wcześniej uwadze o zmianach, właśnie w tym tonie. Dlatego, koniec końców uznał, że żadne z nich nie wyniosłoby z dyskusji korzyści ani spokoju ducha i po zaciekłej walce postanowił zagrać na czas, licząc na to, że ten będzie wystarczająco łaskawy, że pozwoli im poukładać sprawy w ciąg pełen logiki, nie nieporozumień.
Starał się obserwować Eunice czujnie, mimo pochłaniających go odczuć, wciąż targających na zmianę, z kąta w kąt, z nienawiści w tęsknotę, z tęsknoty w ulgę, z ulgi w radość - i znów gniew, zmiatający wszystko inne ze swojej drogi. Zewnętrznie pozostał spokojny już do końca, każde słowo przyjmował bez drgnięcia, bez wzruszeń, bez ciepła, choć to kojąco rozlewało się na policzku w subtelnym muśnięciu palców. Nie dał po sobie poznać, jak bardzo pragnął zatrzymać je przy sobie, dłoń drgnęła niewidocznie, puszczona luźno wzdłuż ciała, otoczona zimowym chłodem - jakby gotowa do niecierpliwego zrywu i przyciągnięcia kobiety. Blada skóra lady Greengrass w pewnym momencie prawie zlała się ze śnieżnymi połaciami, budząc w mężczyźnie niezdrowe pokłady troski i zmartwienia, że coś jej dolega. To coś dolegało im jednak na równi, a proces rekonwalescencji nie mógł przebiec tu i teraz, natychmiastowo. Emocji nie leczyło się z dnia na dzień, nie były jak krótkie przeziębienie. Drżący głos złamał go w mig - zanim znów nie ujawniły się trudne emocje, odchodzące na rzecz ulgi, kiedy znajoma twarz nabierała kolorów, ale po chwili pewności - wściekłość. Czyżby zapomniał o oklumencji? Skinął oszczędnie głową na zapewnienie, że będzie o siebie dbał, pozwolił sobie na niemrawy uśmiech przy szerszych zaleceniach i prawie pękł, gdy odwracała się, odchodząc z życzeniami na ustach. Chciał iść za nią i upewnić się, że nie stanie pod żadną inną jemiołą, że żaden mężczyzna nie wejdzie jej w drogę, że nie natknie się na szemrane typy w tej sylwestrowej okolicy, że wróci do domu bezpiecznie. Czuł, że wcale nie ma prawa dbać o nią w ten sposób. Wycofał się do fontanny, by zanurzyć palce w lodowatej wodzie z nadzieją, że chociaż ona zdoła go otrzeźwić i pozwoli na sprawną teleportację do Lancaster. Nie łudził się, że pierwsza noc tego roku będzie jedną z najspokojniejszych.
| zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/ 13 września
Trzynastka to ponoć pechowa liczba. Lucinda jakoś nigdy w to nie wierzyła, ale w ostatnim czasie wiele dziwnych sytuacji miało miejsce właśnie trzynastego. Nie wiedziała czy to kwestia nastawienia, czy może naprawdę ta liczba miała w sobie coś niezwykłego. Profesja, którą się szczyciła zakładała, że powinna wierzyć w przekorność losu i symbolikę. Wolała jednak widzieć w tym fakty, pracę, którą włożyła w dojście do celu i swoje umiejętności, a nie upór losu, czy też jego łaskawe spojrzenie. Jeśli miała jednak nadzieje, że ten dzień miesiąca będzie inny niż poprzednie to się bardzo pomyliła.
Lucinda nigdy nie miała ręki do zwierząt. Opieka nad magicznymi stworzeniami nie sprawiała jej nigdy problemów, ale jednak nie czuła, że jest to coś czym chciałaby się zajmować. Niektórym przychodziło to z łatwością, czuli się przy zwierzętach dobrze. Ona czuła się tak jedynie przy sowach i jak widać… nie wszystkich. Kiedy Gwen poprosiła ją o przypilnowanie swojej sowy, Lucinda nie widziała przeciwskazań. Czy opieka nad dwiema sowami jednocześnie może być problemem? Widocznie przy jej szczęściu i trosce tak.
Nie zrobiła przecież nic złego. Nie zagłodziła jej i nie przekarmiła. Nie przestraszyła, nie wypuściła, a kiedy była u niej ostatni raz to wszystko było w porządku. W taki sposób zajmuje się Sennettem od lat i nigdy nic się nie wydarzyło. Jej wiedza dotycząca zwierząt nie pozwalała jej na stwierdzenie przyczyny śmierci sowy, ale była pewna, że nie przyłożyła do tego ręki. Nie zrobiła przecież nic złego, choć zdawała sobie sprawę z tego jak wielka była to tragedia. Sama nie wiedziałaby co zrobić, gdyby coś takiego stało się jej sowie. Z Sennettem przeżyła wiele lat. Zawsze był wierny, zawsze jej pomagał. Nigdy nie musiała się martwić listami, bo zawsze był na czas. Nie wyobrażała sobie sytuacji, w której to jemu coś by się stało. Najgorsze było to, że w jakiś sposób musiała to wytłumaczyć Gwen, która jej zaufała i choć Lucinda wiedziała, że wina nie leży po jej stronie, to jednak bała się jej reakcji. Jak coś takiego wytłumaczyć?
Umówiły się w Dolinie Godryka. Lucinda już dawno tutaj nie była i czuła się tu dobrze. Było to miejsce z jej przeszłości, a jednak nie było tak dotknięte przez wojnę jak reszta. Blondynka usiadła na murku okalającym fontannę i podrygiwała nerwowo nogą. Czekała zastanawiając się nad tym co ma powiedzieć. Jak przekazać taką informację?
Trzynastka to ponoć pechowa liczba. Lucinda jakoś nigdy w to nie wierzyła, ale w ostatnim czasie wiele dziwnych sytuacji miało miejsce właśnie trzynastego. Nie wiedziała czy to kwestia nastawienia, czy może naprawdę ta liczba miała w sobie coś niezwykłego. Profesja, którą się szczyciła zakładała, że powinna wierzyć w przekorność losu i symbolikę. Wolała jednak widzieć w tym fakty, pracę, którą włożyła w dojście do celu i swoje umiejętności, a nie upór losu, czy też jego łaskawe spojrzenie. Jeśli miała jednak nadzieje, że ten dzień miesiąca będzie inny niż poprzednie to się bardzo pomyliła.
Lucinda nigdy nie miała ręki do zwierząt. Opieka nad magicznymi stworzeniami nie sprawiała jej nigdy problemów, ale jednak nie czuła, że jest to coś czym chciałaby się zajmować. Niektórym przychodziło to z łatwością, czuli się przy zwierzętach dobrze. Ona czuła się tak jedynie przy sowach i jak widać… nie wszystkich. Kiedy Gwen poprosiła ją o przypilnowanie swojej sowy, Lucinda nie widziała przeciwskazań. Czy opieka nad dwiema sowami jednocześnie może być problemem? Widocznie przy jej szczęściu i trosce tak.
Nie zrobiła przecież nic złego. Nie zagłodziła jej i nie przekarmiła. Nie przestraszyła, nie wypuściła, a kiedy była u niej ostatni raz to wszystko było w porządku. W taki sposób zajmuje się Sennettem od lat i nigdy nic się nie wydarzyło. Jej wiedza dotycząca zwierząt nie pozwalała jej na stwierdzenie przyczyny śmierci sowy, ale była pewna, że nie przyłożyła do tego ręki. Nie zrobiła przecież nic złego, choć zdawała sobie sprawę z tego jak wielka była to tragedia. Sama nie wiedziałaby co zrobić, gdyby coś takiego stało się jej sowie. Z Sennettem przeżyła wiele lat. Zawsze był wierny, zawsze jej pomagał. Nigdy nie musiała się martwić listami, bo zawsze był na czas. Nie wyobrażała sobie sytuacji, w której to jemu coś by się stało. Najgorsze było to, że w jakiś sposób musiała to wytłumaczyć Gwen, która jej zaufała i choć Lucinda wiedziała, że wina nie leży po jej stronie, to jednak bała się jej reakcji. Jak coś takiego wytłumaczyć?
Umówiły się w Dolinie Godryka. Lucinda już dawno tutaj nie była i czuła się tu dobrze. Było to miejsce z jej przeszłości, a jednak nie było tak dotknięte przez wojnę jak reszta. Blondynka usiadła na murku okalającym fontannę i podrygiwała nerwowo nogą. Czekała zastanawiając się nad tym co ma powiedzieć. Jak przekazać taką informację?
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Fontanna Życia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka