Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Droga do Tyneham
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Droga do Tyneham
Tyneham — wieś niegdyś zamieszkiwana zarówno przez czarodziejów, jak i mugoli, od przeszło dziesięciu lat gromadzi jedynie magicznych obywateli, po tym jak ludzi przymusowo wysiedlono, rzekomo z powodówu dziwnej wojny. Tak naprawdę mieszkańcy opuścili wioskę ze względu na uciążliwą dla nich aurę— krucze gromady, stroniące od ludzi, dzikie koty, stale unosząca się mgła, wszechobecne i trudne do wyjaśnienia w lecie zimno i wiecznie zachmurzone niebo, a do tego wszystkiego niewyjaśnione zniknięcia niemagicznych mieszkańców. Mieścina od wieków była szczególnie lubowana przez wiedźmy i pasjonatów czarnej magii, którzy podobno bez skrupułów odbywali swe praktyki na niewinnych mugolach. Droga do miasteczka prowadzi od północy i u jego stóp znajduje się drewniany most, który każdemu, kto na niego wejdzie snuje krótkotrwałe psikusy, mające zniechęcić włóczykijów, lękliwych czarodziejów i mugoli przed wtargnięciem.
Po wejściu na most należy rzucić kością k6.
1 - Most zaczyna się kołysać delikatnie na boki, powoli, coraz mocniej. Woda pod nim zaczyna delikatnie bulgotać i parować. Otaczająca cię aura wzbudza strach, lecz jest niegroźna. Wystarczy przezwyciężyć dziwny, nieuzasadniony lęk i ruszyć dalej.
2 - Liny utrzymujące most przemieniają się w spętane ze sobą węże, które żółtymi ślepiami śledzą każdy twój ruch. Nim zdołasz zejść na drugi brzeg spróbują cię pokąsać.
3 - Deski, po których stąpasz zaczynają się rozpuszczać z każdym twoim krokiem, jakby twoje podeszwy parzyły. Musisz ruszyć szybko przed siebie, aby uniknąć kąpieli w bagnie — ST przedostania się na brzeg wynosi 40 (do rzutu należy doliczyć unik). Jeśli ci się nie powiedzie i wpadniesz, ktoś szybko musi udzielić ci pomocy, inaczej zaczniesz się topić. Na szczęście chroniąca to miejsce magia ma jedynie odstraszyć, nie zabić, więc bagno samoistnie wyrzuci cię na brzeg.
4 - Jedna z desek dosłownie zapadła się pod tobą, na szczęście szczelina była wystarczająco niewielka, by utknęła ci w niej jedynie noga. Nabawiłeś się kilku zadrapań i siniaków, lecz oprócz tego jesteś cały. Jeśli dalej chcesz — możesz przejść na drugi brzeg bezpiecznie.
5 - Most stanął w płomieniach. Musisz szybko zdecydować, co robić — ugasić pożar (obowiązuje ST spisu zaklęć), ruszyć biegiem na któryś brzeg (ST dotarcia wynosi 60, do rzutu należy doliczyć unik) lub zaryzykować teleportacją (ST uniknięcia rozszczepienia wynosi 70). Jeśli nie uda ci się przezwyciężyć ognia zostaniesz poparzony i stracisz 10 PŻ.
6 - Nie wydarzyło się zupełnie nic — najwyraźniej jesteś tu mile widziany.
Lokacja zawiera kości.Po wejściu na most należy rzucić kością k6.
1 - Most zaczyna się kołysać delikatnie na boki, powoli, coraz mocniej. Woda pod nim zaczyna delikatnie bulgotać i parować. Otaczająca cię aura wzbudza strach, lecz jest niegroźna. Wystarczy przezwyciężyć dziwny, nieuzasadniony lęk i ruszyć dalej.
2 - Liny utrzymujące most przemieniają się w spętane ze sobą węże, które żółtymi ślepiami śledzą każdy twój ruch. Nim zdołasz zejść na drugi brzeg spróbują cię pokąsać.
3 - Deski, po których stąpasz zaczynają się rozpuszczać z każdym twoim krokiem, jakby twoje podeszwy parzyły. Musisz ruszyć szybko przed siebie, aby uniknąć kąpieli w bagnie — ST przedostania się na brzeg wynosi 40 (do rzutu należy doliczyć unik). Jeśli ci się nie powiedzie i wpadniesz, ktoś szybko musi udzielić ci pomocy, inaczej zaczniesz się topić. Na szczęście chroniąca to miejsce magia ma jedynie odstraszyć, nie zabić, więc bagno samoistnie wyrzuci cię na brzeg.
4 - Jedna z desek dosłownie zapadła się pod tobą, na szczęście szczelina była wystarczająco niewielka, by utknęła ci w niej jedynie noga. Nabawiłeś się kilku zadrapań i siniaków, lecz oprócz tego jesteś cały. Jeśli dalej chcesz — możesz przejść na drugi brzeg bezpiecznie.
5 - Most stanął w płomieniach. Musisz szybko zdecydować, co robić — ugasić pożar (obowiązuje ST spisu zaklęć), ruszyć biegiem na któryś brzeg (ST dotarcia wynosi 60, do rzutu należy doliczyć unik) lub zaryzykować teleportacją (ST uniknięcia rozszczepienia wynosi 70). Jeśli nie uda ci się przezwyciężyć ognia zostaniesz poparzony i stracisz 10 PŻ.
6 - Nie wydarzyło się zupełnie nic — najwyraźniej jesteś tu mile widziany.
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Nie wiedział, że Lucinda zmaga się z chorobą genetyczną, że nieobce jest jej nadmierne zmęczenie, że doświadczyła nieufności wobec własnego ciała. Pomimo wielomiesięcznej współpracy w Zakonie, nie znali się aż tak dobrze, by słuchać o swoich słabościach i rozterkach (choć może powinni? Z każdym tygodniem czuł się coraz bardziej osamotniony, zwłaszcza rozmawiając z tymi, którzy wciąż nie widzieli pełnego okrucieństwa wojny, przed którymi chciał ukryć targające nim złość i rozgoryczenie, których chciał w jakiś sposób chronić - a Lucinda doświadczyła przecież w Zakonie jeszcze więcej, może nieobce jej były podobne uczucia) - to tylko on opowiedział całemu Zakonowi o swojej likantropii, impulsywnie i publicznie, gdy debatowali nad sojuszem z innymi wilkołakami. Próbował sobie wmawiać, że nie żałuje, że tak trzeba było, ale czasem zastanawiał się, czy Zakonnicy widzą go teraz i n a c z e j i zazdrościł Castorowi anonimowości. Właściwie, unikał tematu jak mógł - praca nad schronem w Tyneham będzie pierwszą okazją do skonfrontowania się z własnymi kompleksami i reakcjami innymi Zakonników. A Lucindę uważał za odważną damę (byłą damę? W jego oczach pozostanie nią na zawsze), z wrażenia zapominając, że łamacze klątw mogą podchodzić do klątwy likantropii nieco inaczej niż reszta społeczeństwa. Vincent też przecież wykazał się wyrozumiałością.
Spodziewał się każdego rodzaju uprzejmego powitania, ale nie tego, że cieszyła się, że tu jest. Tak zwracali się do siebie ludzie w... jej kręgach? Gdy oderwała spojrzenie od mostu i znowu podchwycili kontakt wzrokowy, zrozumiał jednak, że naprawdę ma to na myśli. Że chce być tego częścią, im pomóc. Uśmiechnął się blado, niepewnie, ale szczerze. Chłodne, niebieskie oczy stały się na trochę cieplejsze.
-Ja też. - potwierdził miękko, wdzięczny zarówno za jej pomoc, jak i tolerancję.
-Myślisz, że naprawdę nas osłabi? - zastanowił się na głos, gdy zaczęli rozmawiać o Walczącym Magu. -Wiem, że na krótszą metą odbierze ludziom nadzieję, ale na dłuższą... Nie wiem, Ministerstwo i szmalcownicy i tak będą nas pewnie ścigać, ale przez te plakaty miałem wrażenie, że cywile też patrzą na mnie jak na worek pieniędzy, jak na potencjalny donos, jak na terrorystę. - zauważył gorzko. Nigdy tego nikomu nie mówił, samemu narzucając sobie tabu na temat listów, ale przy niej jakoś łatwiej było się otworzyć. -A teraz... nie wiem, może mamy szansę pokazać się ludności cywilnej na nowo? Nie będą też widzieć na każdym murze haseł, które malują nas w najczarniejszych barwach. - mówił niepewnie, kontakty z cywilami nie były przecież jego specjalnością. Szkolono go do ścigania, przesłuchiwaniai zabijania czarnoksiężników, a nie do prowadzenia konwersacji z niewinnymi ludźmi.
-Ja... - zawahał się, od dawna nie zastanawiał się nad tym, jak się miał. Czasem pytał go o to magipsychiatra, ale Mike wolał o tym nie myśleć poza irytującymi spotkaniami. -Też nieźle. Sądziłem, że przywykłem do bycia ściganym, ale odkąd za moją głowę nie ma nagrody, jest jakoś lżej. Nawet z pozyskiwaniem jedzenia. - uśmiechał się. -Trochę poluję. - dodał, chyba podświadomie chcąc się czymkolwiek pochwalić. Lucinda nie mogła o tym wiedzieć, ale to kury Kerstin stanowiły w domu Tonksów najpewniejsze źródło jedzenia, a to działało Michaelowi na ambicję. -Z czarodziejską kuszą. - dodał dopiero po sekundzie, z zakłopotaniem orientując się, jak to zabrzmiało. -A dzięki temu miejscu, na... - słowo wilkołak nie mogło mu przejść przez gardło, odchrząknął. -mnie i naszych sojuszników nie będą mogli zapolować brygadziści. - dokończył, orientując się, o co właściwie Lucinda pyta. Oczywiście, Tyneham nie było stuprocentowo bezpieczne, ale nikt o nim nie wiedział, nikt ich tu nie będzie szukał, nie rozgłoszą przecież zdjęcia klątwy (choć nie był tego dokładnie pewien, decyzje propagandowe należały do Archibalda), a nałożone przez Zakonników pułapki nie wpuszczą do Tyneham przypadkowych osób i zagwarantują, że miejsce pozostanie pod kontrolą Zakonu Feniksa. Niezarejestrowane wilkołaki znajdowano czasem w lasach - gnijące, nagie zwłoki. Mike chciał zadbać o to, by podobny los nie spotkał nikogo, kto został sojusznikiem Zakonu Feniksa. Zwłaszcza, że sami namawiali aktywnie likantropów, by wsparli ich sprawę.
Uśmiechnął się szerzej, słysząc determinację Lucindy.
-Powiedz, jak mogę pomóc. Magicusem? Mogę też sprawdzić teren pod kątem pułapek i intruzów. - zaoferował, Homenum Revelio i Carpiene były podstawą, gdy bywał w nowych, podejrzanych miejscach. Asekuracyjnie rzucał też zwykle Hexa Revelio, jako auror potrafił zorientować się mniej-więcej czy teren jest bezpieczny - ale Lucinda na pewno robiła to nieskończenie lepiej, z większą wprawą i ekspertyzą.
Ruszyli w stronę mostu, mijając pagórek i kilka krzaków, aż...
Michael przystanął pierwszy, chyba wyczulony na czyjąś obecność - był spostrzegawczy, czasem podświadomie alarmował go nawet nadwrażliwy węch. Męski pot, kobiece łzy, chyba krew - nie był jeszcze w stanie rozróżnić ich z parometrowej odległości, ale zaraz uderzą go w nozdrza. Równocześnie usłyszał wrzask, proszę, nie, krzyki dobiegły wyraźnie do uszu aurora i łapaczki klątw.
Powstrzymał Lucindę dłonią przed pójściem dalej, żałując, że nie jest w stanie zasłonić jej przed rozgrywającą się kilka metrów od nich (pod przydrożnymi krzewami) sceną. Jeden mężczyzna leżał między nogami kobiety, drugi klęczał za nią, przytrzymując ją mocno za ramiona. Gdy pierwszy przesunął nieco wagę ciała, Michael zobaczył twarz napastowanej, skrzyżował z nią spojrzenia.
Ale to nie błagalny wzrok uderzył w niego najbardziej, a fakt, że była w wieku jego zmarłej matki.
Że była nawet trochę do niej podobna.
Gorąca wściekłość uderzyła mu do skroni i nie myśląc nawet, co robi, sięgnął po różdżkę by wycelować w zabawiającego się mężczyznę, prosto w jego plecy.
Przed Lamino powstrzymało go tylko to, że odruchowo wziął głęboki wdech - ten nawyk wyrobił sobie na samą myśl o złości, pilnując, by jako wilkołak nie dać porwać się emocjom do punktu bez wyjścia. Wtedy uświadomił sobie, że nie może sparaliżować ani zabić tego mężczyzny na jego ofierze - i w ostatniej chwili zmienił inkantacje. Najpierw, jak najszybciej, musiał strącić tego gnoja z kobiety, odrzucić jak najdalej od niej.
Everte Stati - pomyślał, strategicznie używając niewerbalnego czaru, ale działał za szybko - wiązka przeleciała nad ramieniem gwałciciela, alarmując zarazem jego kolegę.
-Everte Stati! - tym razem Mike krzyknął, Lucinda mogła wyczuć złość w głosie aurora. Wiązka poleciała prosto w plecy szmalcownika, który już oglądał się przez ramię.
Jego kolega puścił ramiona kobiety, podrywając głowę i sięgając po różdżkę. Wzrok - lubieżny, obleśny, arogancki - utkwił prosto w Lucindzie. Jeśli spojrzy mu prosto w oczy zrozumie, że właśnie patrzył na nią jak na kolejną - młodszą i ładniejszą - ofiarę.
rzut nieudany & rzut udany
Spodziewał się każdego rodzaju uprzejmego powitania, ale nie tego, że cieszyła się, że tu jest. Tak zwracali się do siebie ludzie w... jej kręgach? Gdy oderwała spojrzenie od mostu i znowu podchwycili kontakt wzrokowy, zrozumiał jednak, że naprawdę ma to na myśli. Że chce być tego częścią, im pomóc. Uśmiechnął się blado, niepewnie, ale szczerze. Chłodne, niebieskie oczy stały się na trochę cieplejsze.
-Ja też. - potwierdził miękko, wdzięczny zarówno za jej pomoc, jak i tolerancję.
-Myślisz, że naprawdę nas osłabi? - zastanowił się na głos, gdy zaczęli rozmawiać o Walczącym Magu. -Wiem, że na krótszą metą odbierze ludziom nadzieję, ale na dłuższą... Nie wiem, Ministerstwo i szmalcownicy i tak będą nas pewnie ścigać, ale przez te plakaty miałem wrażenie, że cywile też patrzą na mnie jak na worek pieniędzy, jak na potencjalny donos, jak na terrorystę. - zauważył gorzko. Nigdy tego nikomu nie mówił, samemu narzucając sobie tabu na temat listów, ale przy niej jakoś łatwiej było się otworzyć. -A teraz... nie wiem, może mamy szansę pokazać się ludności cywilnej na nowo? Nie będą też widzieć na każdym murze haseł, które malują nas w najczarniejszych barwach. - mówił niepewnie, kontakty z cywilami nie były przecież jego specjalnością. Szkolono go do ścigania, przesłuchiwania
-Ja... - zawahał się, od dawna nie zastanawiał się nad tym, jak się miał. Czasem pytał go o to magipsychiatra, ale Mike wolał o tym nie myśleć poza irytującymi spotkaniami. -Też nieźle. Sądziłem, że przywykłem do bycia ściganym, ale odkąd za moją głowę nie ma nagrody, jest jakoś lżej. Nawet z pozyskiwaniem jedzenia. - uśmiechał się. -Trochę poluję. - dodał, chyba podświadomie chcąc się czymkolwiek pochwalić. Lucinda nie mogła o tym wiedzieć, ale to kury Kerstin stanowiły w domu Tonksów najpewniejsze źródło jedzenia, a to działało Michaelowi na ambicję. -Z czarodziejską kuszą. - dodał dopiero po sekundzie, z zakłopotaniem orientując się, jak to zabrzmiało. -A dzięki temu miejscu, na... - słowo wilkołak nie mogło mu przejść przez gardło, odchrząknął. -mnie i naszych sojuszników nie będą mogli zapolować brygadziści. - dokończył, orientując się, o co właściwie Lucinda pyta. Oczywiście, Tyneham nie było stuprocentowo bezpieczne, ale nikt o nim nie wiedział, nikt ich tu nie będzie szukał, nie rozgłoszą przecież zdjęcia klątwy (choć nie był tego dokładnie pewien, decyzje propagandowe należały do Archibalda), a nałożone przez Zakonników pułapki nie wpuszczą do Tyneham przypadkowych osób i zagwarantują, że miejsce pozostanie pod kontrolą Zakonu Feniksa. Niezarejestrowane wilkołaki znajdowano czasem w lasach - gnijące, nagie zwłoki. Mike chciał zadbać o to, by podobny los nie spotkał nikogo, kto został sojusznikiem Zakonu Feniksa. Zwłaszcza, że sami namawiali aktywnie likantropów, by wsparli ich sprawę.
Uśmiechnął się szerzej, słysząc determinację Lucindy.
-Powiedz, jak mogę pomóc. Magicusem? Mogę też sprawdzić teren pod kątem pułapek i intruzów. - zaoferował, Homenum Revelio i Carpiene były podstawą, gdy bywał w nowych, podejrzanych miejscach. Asekuracyjnie rzucał też zwykle Hexa Revelio, jako auror potrafił zorientować się mniej-więcej czy teren jest bezpieczny - ale Lucinda na pewno robiła to nieskończenie lepiej, z większą wprawą i ekspertyzą.
Ruszyli w stronę mostu, mijając pagórek i kilka krzaków, aż...
Michael przystanął pierwszy, chyba wyczulony na czyjąś obecność - był spostrzegawczy, czasem podświadomie alarmował go nawet nadwrażliwy węch. Męski pot, kobiece łzy, chyba krew - nie był jeszcze w stanie rozróżnić ich z parometrowej odległości, ale zaraz uderzą go w nozdrza. Równocześnie usłyszał wrzask, proszę, nie, krzyki dobiegły wyraźnie do uszu aurora i łapaczki klątw.
Powstrzymał Lucindę dłonią przed pójściem dalej, żałując, że nie jest w stanie zasłonić jej przed rozgrywającą się kilka metrów od nich (pod przydrożnymi krzewami) sceną. Jeden mężczyzna leżał między nogami kobiety, drugi klęczał za nią, przytrzymując ją mocno za ramiona. Gdy pierwszy przesunął nieco wagę ciała, Michael zobaczył twarz napastowanej, skrzyżował z nią spojrzenia.
Ale to nie błagalny wzrok uderzył w niego najbardziej, a fakt, że była w wieku jego zmarłej matki.
Że była nawet trochę do niej podobna.
Gorąca wściekłość uderzyła mu do skroni i nie myśląc nawet, co robi, sięgnął po różdżkę by wycelować w zabawiającego się mężczyznę, prosto w jego plecy.
Przed Lamino powstrzymało go tylko to, że odruchowo wziął głęboki wdech - ten nawyk wyrobił sobie na samą myśl o złości, pilnując, by jako wilkołak nie dać porwać się emocjom do punktu bez wyjścia. Wtedy uświadomił sobie, że nie może sparaliżować ani zabić tego mężczyzny na jego ofierze - i w ostatniej chwili zmienił inkantacje. Najpierw, jak najszybciej, musiał strącić tego gnoja z kobiety, odrzucić jak najdalej od niej.
Everte Stati - pomyślał, strategicznie używając niewerbalnego czaru, ale działał za szybko - wiązka przeleciała nad ramieniem gwałciciela, alarmując zarazem jego kolegę.
-Everte Stati! - tym razem Mike krzyknął, Lucinda mogła wyczuć złość w głosie aurora. Wiązka poleciała prosto w plecy szmalcownika, który już oglądał się przez ramię.
Jego kolega puścił ramiona kobiety, podrywając głowę i sięgając po różdżkę. Wzrok - lubieżny, obleśny, arogancki - utkwił prosto w Lucindzie. Jeśli spojrzy mu prosto w oczy zrozumie, że właśnie patrzył na nią jak na kolejną - młodszą i ładniejszą - ofiarę.
rzut nieudany & rzut udany
Can I not save one
from the pitiless wave?
Sama nie wiedziała jak się odnaleźć w ciągle zmieniającej się rzeczywistości. Kiedy na ulicach pojawiły się listy gończe czuła, że musi na siebie jeszcze mocniej uważać, musi rejestrować każde spojrzenie i analizować zachowanie ludzi wokół siebie. Nie mogła już przyjmować zleceń, bo nawet jeśli ktoś naprawdę potrzebował jej pomocy, to ona nie mogła ryzykować, że będzie to pułapką, w którą wpadnie. Artykuł w Magu mógł ułatwić im funkcjonowanie, może nagle nie będę musieli już tak skrupulatnie zacierać śladów. Było to jednak coś co wchodzi w krew i prawdopodobnie nawet po zakończeniu wojny będzie jej ciężko wrócić do jakiejś normalności. Chyba już nawet nie wiedziała czym jest ta „normalność”. – Pewnie masz rację, pewnie jeśli ludzie zobaczą, że jednak żyjemy to będą z przymrużeniem oka patrzeć już na to co pojawia się w gazecie. Ja już chyba zwyczajnie mam dość ukrywania się, dość porażek jakkolwiek to brzmi – odparła spoglądając na mężczyznę z ciekawością. Wiedziała, że jej słowa nie były przepełnione optymizmem, nadzieją, która powinna wylewać się z Zakonniczki. Jednak Tonks jako auror prawdopodobnie również nastawiony był przede wszystkim na efekt i działanie. Lucinda coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że czas nie jest ich sprzymierzeńcem, a oni im dłużej zwlekają tym więcej mają do stracenia.
Blondynka uśmiechnęła się delikatnie słysząc, że mężczyzna zaczął polować. Chyba wszyscy przez trwającą wojnę musieli podjąć się nowych aktywności, zamienić garnitur urzędnika, na wtapiający się w otoczenie płaszcz. – Nagle lasy stały się łaskawsze, prawda? – ludzie zawsze wybierali miasta, lasy były domem wielu zwierząt. Niewiele osób potrafiło docenić to co kryje się między drzewami. Nagle las stał się schronieniem dla ludzi, nagle popularne stały się polowania i zbieractwo i ludzie przestali się bać tego co mogło ich tam spotkać. Czarownica cieszyła się też, że mężczyzna jakoś sobie radzi, że znajduje sposób by się odnaleźć w tym co ich spotyka.
Oczywiście zgadzała się z jego słowami. Potrzebowali takiego miejsca, tak jak czarodzieje potrzebowali Oazy. Magowie byli bardzo zamkniętą grubą. Ciężko było w ich społeczeństwie wprowadzić jakieś zmiany, nauczyć tolerancji i uświadomić czym jest akceptacja. Może kiedyś ich świat się zmieni, może wszyscy będą potrafili żyć przy sobie jak równy z równy, w końcu o to ciągle walczyli, ale dopóki tego nie osiągną muszą radzić sobie w inny sposób.
- Przejdźmy przez most i sprawdźmy co właściwie nas tam czeka, a skoro nie mamy żadnych informacji o ewentualnych pułapkach lub wrogach, to chyba od tego warto będzie zacząć – ona mogła skupić się na naturze ewentualnej klątwy, ale musiała mieć pewność, że tylko z nią ma do czynienia, że nic innego nie mąci jej spojrzenia sytuację.
Zanim wkroczyli na most Lucinda usłyszała przeraźliwy krzyk. Razem z Tonksem skierowali kroki w stronę, z której krzyk dochodził. Widok jaki zastali zmroził jej krew w żyłach. Patrzyła na wykrzywioną w bólu twarz kobiety i obleśny uśmiech na ustach gwałcicieli. Michael zareagował niemal od razu posyłając w stronę oprawcy zaklęcie mające go odrzucić od kobiety. Blondynka utkwiła spojrzenie w drugim z mężczyzn i ścisnęła mocniej różdżkę w dłoni. Czuła w sobie tak wielką nienawiść, nienawiść, która rozdzierała ją od środka. Nie mogła spojrzeć na kobietę bojąc się, że zrezygnuje z walki z mężczyzną by tylko ją stąd zabrać, a przecież powinni zostać ukarani. Zbliżyła się o krok i uniosła różdżkę nie dając oprawcy szansy na atak. – Deprimo – rzuciła z siłą.
idziemy do szafki
Blondynka uśmiechnęła się delikatnie słysząc, że mężczyzna zaczął polować. Chyba wszyscy przez trwającą wojnę musieli podjąć się nowych aktywności, zamienić garnitur urzędnika, na wtapiający się w otoczenie płaszcz. – Nagle lasy stały się łaskawsze, prawda? – ludzie zawsze wybierali miasta, lasy były domem wielu zwierząt. Niewiele osób potrafiło docenić to co kryje się między drzewami. Nagle las stał się schronieniem dla ludzi, nagle popularne stały się polowania i zbieractwo i ludzie przestali się bać tego co mogło ich tam spotkać. Czarownica cieszyła się też, że mężczyzna jakoś sobie radzi, że znajduje sposób by się odnaleźć w tym co ich spotyka.
Oczywiście zgadzała się z jego słowami. Potrzebowali takiego miejsca, tak jak czarodzieje potrzebowali Oazy. Magowie byli bardzo zamkniętą grubą. Ciężko było w ich społeczeństwie wprowadzić jakieś zmiany, nauczyć tolerancji i uświadomić czym jest akceptacja. Może kiedyś ich świat się zmieni, może wszyscy będą potrafili żyć przy sobie jak równy z równy, w końcu o to ciągle walczyli, ale dopóki tego nie osiągną muszą radzić sobie w inny sposób.
- Przejdźmy przez most i sprawdźmy co właściwie nas tam czeka, a skoro nie mamy żadnych informacji o ewentualnych pułapkach lub wrogach, to chyba od tego warto będzie zacząć – ona mogła skupić się na naturze ewentualnej klątwy, ale musiała mieć pewność, że tylko z nią ma do czynienia, że nic innego nie mąci jej spojrzenia sytuację.
Zanim wkroczyli na most Lucinda usłyszała przeraźliwy krzyk. Razem z Tonksem skierowali kroki w stronę, z której krzyk dochodził. Widok jaki zastali zmroził jej krew w żyłach. Patrzyła na wykrzywioną w bólu twarz kobiety i obleśny uśmiech na ustach gwałcicieli. Michael zareagował niemal od razu posyłając w stronę oprawcy zaklęcie mające go odrzucić od kobiety. Blondynka utkwiła spojrzenie w drugim z mężczyzn i ścisnęła mocniej różdżkę w dłoni. Czuła w sobie tak wielką nienawiść, nienawiść, która rozdzierała ją od środka. Nie mogła spojrzeć na kobietę bojąc się, że zrezygnuje z walki z mężczyzną by tylko ją stąd zabrać, a przecież powinni zostać ukarani. Zbliżyła się o krok i uniosła różdżkę nie dając oprawcy szansy na atak. – Deprimo – rzuciła z siłą.
idziemy do szafki
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Hensley dnia 31.08.22 17:08, w całości zmieniany 1 raz
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 5, 3, 6, 5
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 5, 3, 6, 5
wychodzimy z szafki
Zwykle adrenalina po pojedynku opadała prędko, ustępując miejsca chwilowej satysfakcji i skupieniu na dalszych krokach. Nie teraz. Gorąco nadal krążyło w żyłach, a choć napastnicy byli rozbrojeni, spetryfikowani, skuci i zupełnie bezbronni, to nie czuł ani spokoju ani ulgi ani poczucia wykonanego zadania. Nie czuł nic, poza gniewem - a emocja, wraz z kolejnymi podmuchami chłodnego wiatru, zdawała się stygnąć, ale nie odpływać. Raczej zmieniać w równie parzący lód.
Wziął wdech przez zaciśnięte zęby, a następnie spojrzał na Lucindę pustym wzrokiem. Widział, jak perfekcyjnie skuła drugiego z napastników w magiczne łańcuchy, na logikę wiedział, że nic się jej nie stało, ale i tak czuł się winny. Spóźnili się o kilka minut, by ochronić tamtą kobietę od całkowitej hańby, a w dodatku słyszał, jak gwałciciel groził Hensley. Byłej damie, specjalistce, którą Michael zaprosił tutaj aby mogła zbadać i ściągnąć klątwę w całkowitym skupieniu. Co teraz? Czy jej serce biło równie mocno jak jego, czy równie trudno było jej skupić myśli na czymkolwiek innym niż wściekłość? Niż świadomość, że takie rzeczy dzieją się codziennie w całej Anglii, że wrogowie nie mają poszanowania dla cudzych matek, babć, sióstr?
-Jak... się czujesz? - wydusił, ale czy to w ogóle właściwe słowa?
Potem zbliżył się do jednego ze spetryfikowanych mężczyzn - tego, który nie zdążył nawet założyć spodni podczas pojedynku, którego nakryli na gorącym uczynku. Z całej siły kopnął go w krocze, ból widząc jedynie w ciemnych oczach w głębi sparaliżowanej twarzy. Nie było to honorowe, ale czyny szmalcownika też nie miały nic wspólnego z honorem.
-Wybacz. - odwrócił się do Lucindy, to ją przepraszając, nie szmalcownika. Za to, że musiała na to patrzeć. -Moja matka miałaby teraz... mniej więcej tyle lat. - dodał ciszej, w ramach wyjaśnienia czemu nie potrafi się uspokoić. I tak starał się trzymać emocje na wodzy - jako wilkołak musiał - ale liczył, że to wyładowanie pomoże.
Pomogło na tyle, by w miejscu gniewu poczuł gorzką pustkę.
-Pewnie powinniśmy ich przetransportować do aresztu. - zaczął sucho, cicho, podchodząc z powrotem do Lucindy. Powinien na tym urwać, nie mówić nic więcej i po prostu to zrobić. Umówić z Lucindą kolejnego dnia, pogodzić z tym, że stracą dzień - oni i sędziowie w sądzie wojennym. Spisać zeznania panny Hensley, zmusić ją do powtórzenia gróźb gwałciciela. Przesłuchać jeńców, jeszcze raz spojrzeć im w oczy.
Powieszenie zdawało się zbyt honorową śmiercią.
Wilk w jego wnętrzu chciałby przelać krew, ale j e m u Michael też nie zamierzał dawać satysfakcji.
Podniósł wzrok na blondynkę. Nie licząc dnia, w którym ocalił od szmalcownika młodą dziewczynę (w t e d y zdążył, ale mało brakowało, a też znalazłby go ze zdjętymi spodniami), nigdy nie rozmawiał z kobietami o takich sprawach, w tym strasznym - choć w trakcie wojny przerażająco częstym - temacie było jakieś tabu. Nie wiedział, jak podchodzą do winnych, co myślą, co czują, jakiej sprawiedliwości pragną. Tamta dziewczyna była zbyt przerażona, dzisiejsza ofiara uciekła.
-Ten wąwóz jest głęboki. A skoro to miejsce jest przeklęte - przełknął ślinę, szukając kontaktu wzrokowego z Lucindą. -...nie byłoby nic dziwnego, gdyby spadli z mostu. Na skały. - spetryfikowani, choć bez kajdan. Śmierć bez świadków, bez dowodów, bez komplikacji.
Odwrócił wzrok w stronę mostu, chcąc dać Hensley czas do namysłu - i sprawdzić, czy w ogóle mogą się do niego zbliżyć.
-Carpiene. - szepnął i prędko pokręcił głową. -Żadnych pułapek na moście. Plotki o klątwie albo sama klątwa musiały wystarczyć, by skutecznie odstraszać stąd mieszkańców. - zreferował szybko, a potem znów zawiesił wzrok na gwałcicielach, jakby czekając na decyzję Lucindy.
Zwykle adrenalina po pojedynku opadała prędko, ustępując miejsca chwilowej satysfakcji i skupieniu na dalszych krokach. Nie teraz. Gorąco nadal krążyło w żyłach, a choć napastnicy byli rozbrojeni, spetryfikowani, skuci i zupełnie bezbronni, to nie czuł ani spokoju ani ulgi ani poczucia wykonanego zadania. Nie czuł nic, poza gniewem - a emocja, wraz z kolejnymi podmuchami chłodnego wiatru, zdawała się stygnąć, ale nie odpływać. Raczej zmieniać w równie parzący lód.
Wziął wdech przez zaciśnięte zęby, a następnie spojrzał na Lucindę pustym wzrokiem. Widział, jak perfekcyjnie skuła drugiego z napastników w magiczne łańcuchy, na logikę wiedział, że nic się jej nie stało, ale i tak czuł się winny. Spóźnili się o kilka minut, by ochronić tamtą kobietę od całkowitej hańby, a w dodatku słyszał, jak gwałciciel groził Hensley. Byłej damie, specjalistce, którą Michael zaprosił tutaj aby mogła zbadać i ściągnąć klątwę w całkowitym skupieniu. Co teraz? Czy jej serce biło równie mocno jak jego, czy równie trudno było jej skupić myśli na czymkolwiek innym niż wściekłość? Niż świadomość, że takie rzeczy dzieją się codziennie w całej Anglii, że wrogowie nie mają poszanowania dla cudzych matek, babć, sióstr?
-Jak... się czujesz? - wydusił, ale czy to w ogóle właściwe słowa?
Potem zbliżył się do jednego ze spetryfikowanych mężczyzn - tego, który nie zdążył nawet założyć spodni podczas pojedynku, którego nakryli na gorącym uczynku. Z całej siły kopnął go w krocze, ból widząc jedynie w ciemnych oczach w głębi sparaliżowanej twarzy. Nie było to honorowe, ale czyny szmalcownika też nie miały nic wspólnego z honorem.
-Wybacz. - odwrócił się do Lucindy, to ją przepraszając, nie szmalcownika. Za to, że musiała na to patrzeć. -Moja matka miałaby teraz... mniej więcej tyle lat. - dodał ciszej, w ramach wyjaśnienia czemu nie potrafi się uspokoić. I tak starał się trzymać emocje na wodzy - jako wilkołak musiał - ale liczył, że to wyładowanie pomoże.
Pomogło na tyle, by w miejscu gniewu poczuł gorzką pustkę.
-Pewnie powinniśmy ich przetransportować do aresztu. - zaczął sucho, cicho, podchodząc z powrotem do Lucindy. Powinien na tym urwać, nie mówić nic więcej i po prostu to zrobić. Umówić z Lucindą kolejnego dnia, pogodzić z tym, że stracą dzień - oni i sędziowie w sądzie wojennym. Spisać zeznania panny Hensley, zmusić ją do powtórzenia gróźb gwałciciela. Przesłuchać jeńców, jeszcze raz spojrzeć im w oczy.
Powieszenie zdawało się zbyt honorową śmiercią.
Wilk w jego wnętrzu chciałby przelać krew, ale j e m u Michael też nie zamierzał dawać satysfakcji.
Podniósł wzrok na blondynkę. Nie licząc dnia, w którym ocalił od szmalcownika młodą dziewczynę (w t e d y zdążył, ale mało brakowało, a też znalazłby go ze zdjętymi spodniami), nigdy nie rozmawiał z kobietami o takich sprawach, w tym strasznym - choć w trakcie wojny przerażająco częstym - temacie było jakieś tabu. Nie wiedział, jak podchodzą do winnych, co myślą, co czują, jakiej sprawiedliwości pragną. Tamta dziewczyna była zbyt przerażona, dzisiejsza ofiara uciekła.
-Ten wąwóz jest głęboki. A skoro to miejsce jest przeklęte - przełknął ślinę, szukając kontaktu wzrokowego z Lucindą. -...nie byłoby nic dziwnego, gdyby spadli z mostu. Na skały. - spetryfikowani, choć bez kajdan. Śmierć bez świadków, bez dowodów, bez komplikacji.
Odwrócił wzrok w stronę mostu, chcąc dać Hensley czas do namysłu - i sprawdzić, czy w ogóle mogą się do niego zbliżyć.
-Carpiene. - szepnął i prędko pokręcił głową. -Żadnych pułapek na moście. Plotki o klątwie albo sama klątwa musiały wystarczyć, by skutecznie odstraszać stąd mieszkańców. - zreferował szybko, a potem znów zawiesił wzrok na gwałcicielach, jakby czekając na decyzję Lucindy.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 07.11.22 4:45, w całości zmieniany 1 raz
Czasem wyobrażała sobie własne emocje. Tak jakby mogła zobaczyć je na własne oczy, tak jakby mogła ich dotknąć. Gniew, który aktualnie wypełniał jej ciało przypominał jej nadmuchany do niemal samego oporu balon. Wystarczyło go dotknąć by z hukiem wystrzelił. W tym gniewie była moc. Najczęściej próbowała wszelkie emocje trzymać na wodzy. Nie dać się ponieść uczuciom bez względu na to jakie zabarwienie by przybrały. Wiedziała, że żadna ze skrajności nie jest dobra. Zwykle jej się to udawało, zwykle bardzo szybko potrafiła ochłonąć, ale były sytuacje, które wpływały na nią mocniej niż inne. I to była właśnie taka sytuacja. Powoli przestawała wierzyć w to, że dobre serce jest w stanie zbawić świat. Jako dziecko często słyszała, że ogień można zwalczyć tylko ogniem. Podchodziła do tej rady z rezerwą, bo nie potrafiła sobie wyobrazić, że można ugasić pożar dokładając kolejnej iskry. Z biegiem czasu doszła jednak do wniosku, że woda nie wystarcza, a popiół potrafi ranić równie mocno.
Pytanie mężczyzny wyrwało ją z rozmyślań. Blondynka skupiła spojrzenie na swoim towarzyszu i niepewnie skinęła głową. Nie znajdywała słów na to jak się w tej chwili czuła. Wiedziała, że to czego byli świadkami nie mogło ich wytrącić całkowicie z równowagi. Wciąż mieli wiele do zrobienia, a działanie w tak wielkiej dezorientacji mogłoby ich dużo kosztować. Dlatego próbowała najpierw uspokoić gonitwę myśli, przełknąć wszystko to co się wydarzyło nim ponownie coś powie lub podejmie jakąś decyzję. Patrzyła jak Tonks podchodzi do jednego z napastników i z siłą kopie go w krocze. Nie mrugnęła nawet okiem. Zasłużyli na o wiele więcej. Zasłużyli na to by wszystko o czym oboje w tej chwili myśleli ich spotkało.
Czarownica pokręciła głową na słowa mężczyzny. – Nie przepraszaj… - zaczęła i zamyśliła się przez chwile. W końcu ta kobieta mogła być czyjąś mamą, żoną, przyjaciółką. Merlin jeden wie co by jej się przytrafiło gdyby w porę nie zareagowali. – Nikt nie zasłużył na coś takiego, to nie powinno mieć miejsca… - dodała jeszcze tłumiąc złość. Odetchnęła głośno i odwróciła wzrok od szmalcowników. Pieprzonych bestii.
Przetransportowanie ich do aresztu było tym co powinni zrobić od razu, ale Lucinda wiedziała, że tym samym stracą szansę na to po co tak naprawdę tu przyszli. Dopiero kolejne słowa Tonksa lekko ją otrzeźwiły. To nie tak, że wcześniej o tym nie myślała. Właściwie porzucenie ich tu lub wrzucenie ich do wąwozu było tym na co sobie w stu procentach zasłużyli. Nie mogła jednak podjąć takiej decyzji. Nie teraz gdy nad jej czynami kontrolę sprawowały emocje. – Zostawmy ich na razie. Wrócimy tu gdy skończymy, ochłońmy trochę, dobrze? – zapytała skupiając spojrzenie na jego oczach. Chciała tego, chciała mieć pewność, że ci nigdy już nikogo nie skrzywdzą jednak nie chciała działać w tych destrukcyjnych emocjach, nie chciała później żałować…
Lucinda również podążyła wzrokiem w stronę mostu, przez który mieli przejść. Blondynka skinęła głową i wyciągnęła różdżkę przed siebie by rzucić zaklęcie - Hexa Revelio – promień zaklęcia pomknął w stronę przejścia. Nagle powietrze zgęstniało ukazując prawdziwą naturę tego miejsca. – Jesteśmy jeszcze daleko od klątwy, ale widzę ją dość wyraźnie. Wydaje mi się, że to klątwa Tellus. Zbliżmy się do mostu, spróbujmy przejść dalej, a wtedy spróbuję zdjąć klątwę – dodała spoglądając na mężczyznę, a po chwili kierując się w stronę przejścia. Wiedziała, że już ciężko będzie im skupić się na zadaniu po tym wszystkim co przeszli.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pytanie mężczyzny wyrwało ją z rozmyślań. Blondynka skupiła spojrzenie na swoim towarzyszu i niepewnie skinęła głową. Nie znajdywała słów na to jak się w tej chwili czuła. Wiedziała, że to czego byli świadkami nie mogło ich wytrącić całkowicie z równowagi. Wciąż mieli wiele do zrobienia, a działanie w tak wielkiej dezorientacji mogłoby ich dużo kosztować. Dlatego próbowała najpierw uspokoić gonitwę myśli, przełknąć wszystko to co się wydarzyło nim ponownie coś powie lub podejmie jakąś decyzję. Patrzyła jak Tonks podchodzi do jednego z napastników i z siłą kopie go w krocze. Nie mrugnęła nawet okiem. Zasłużyli na o wiele więcej. Zasłużyli na to by wszystko o czym oboje w tej chwili myśleli ich spotkało.
Czarownica pokręciła głową na słowa mężczyzny. – Nie przepraszaj… - zaczęła i zamyśliła się przez chwile. W końcu ta kobieta mogła być czyjąś mamą, żoną, przyjaciółką. Merlin jeden wie co by jej się przytrafiło gdyby w porę nie zareagowali. – Nikt nie zasłużył na coś takiego, to nie powinno mieć miejsca… - dodała jeszcze tłumiąc złość. Odetchnęła głośno i odwróciła wzrok od szmalcowników. Pieprzonych bestii.
Przetransportowanie ich do aresztu było tym co powinni zrobić od razu, ale Lucinda wiedziała, że tym samym stracą szansę na to po co tak naprawdę tu przyszli. Dopiero kolejne słowa Tonksa lekko ją otrzeźwiły. To nie tak, że wcześniej o tym nie myślała. Właściwie porzucenie ich tu lub wrzucenie ich do wąwozu było tym na co sobie w stu procentach zasłużyli. Nie mogła jednak podjąć takiej decyzji. Nie teraz gdy nad jej czynami kontrolę sprawowały emocje. – Zostawmy ich na razie. Wrócimy tu gdy skończymy, ochłońmy trochę, dobrze? – zapytała skupiając spojrzenie na jego oczach. Chciała tego, chciała mieć pewność, że ci nigdy już nikogo nie skrzywdzą jednak nie chciała działać w tych destrukcyjnych emocjach, nie chciała później żałować…
Lucinda również podążyła wzrokiem w stronę mostu, przez który mieli przejść. Blondynka skinęła głową i wyciągnęła różdżkę przed siebie by rzucić zaklęcie - Hexa Revelio – promień zaklęcia pomknął w stronę przejścia. Nagle powietrze zgęstniało ukazując prawdziwą naturę tego miejsca. – Jesteśmy jeszcze daleko od klątwy, ale widzę ją dość wyraźnie. Wydaje mi się, że to klątwa Tellus. Zbliżmy się do mostu, spróbujmy przejść dalej, a wtedy spróbuję zdjąć klątwę – dodała spoglądając na mężczyznę, a po chwili kierując się w stronę przejścia. Wiedziała, że już ciężko będzie im skupić się na zadaniu po tym wszystkim co przeszli.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Hensley dnia 03.11.22 12:16, w całości zmieniany 1 raz
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Gdy był jeszcze w szkole, nauczył się, że siła - czasem czysto fizycnzna i prymitywna, czasem znajdowana we własnych osiągnięciach i pozycji - potrafi rozwiązać niejeden problem, rozładować napięcie, pozwolić na opanowanie chaosu codzienności. Był mugolskim chłopcem, nieprzygotowanym (nawet przez matkę czarodziejkę) na styczność ze światem magii, a dzieci bywały okrutne. Poradził sobie, a posłanie tłuczka w złośliwego rywala przynosiło natychmiastową satysfakcję. Teraz, choć kopnął mocno, uciekając się do tamtego samego, dziecięcego instynktu, satysfakcja nie nadeszła. Nie chodziło w końcu o jego krzywdę, o jego zemstę, agresja nie mogła przynieść ulgi. Chodziło o tamtą kobietę, choć to nie tylko jej los rozpalił gniew w jego sercu - w jakiś sposób jej krzywda stała się dla niego symbolem wszystkich ofiar wojny, a złapanie tych szmalcowników suplementem za wszystkie okazje, których nie widział, albo kiedy przybył za późno. Urastali w jego oczach do potworów, których nikt nie zdołał ukarać.
Gdy był kursantem, nauczono go, że sprawiedliwość ukarze nawet najpotworniejsze zbrodnie. Był zbrojnym ramieniem tej sprawiedliwości, cieszył się służbowym zapleczem, prestiżem społecznym, dobrym wynagrodzeniem. Wojna odebrała mu to wszystko - wraz z Lucindą byli teraz wyrzutkami t a m t e j socjety. Wydziedziczona szlachcianka i auror uznany za terrorystę, próbujący stworzyć azyl dla wspomagających rebelię wilkołaków. W głębi duszy wiedział, że nie mieli prawa wymierzać tej sprawiedliwości - ale tutaj, na polanie, nie było nikogo innego, a wojna odebrała mu wiarę w prawo. Tak, mieli struktury w podziemnym Ministerstwie, ale powieszenie to nie to samo, co Azkaban.
Wiatr wydał się nagle zimniejszy, a Mike zamrugał, otrzeźwiał. Czy po tym, jak widział Azkaban i poczuł wpływ dementorów, chciałby kogoś skazywać na taki los? Czy Lamino lub zepchnięcie do wąwozu naprawdę jest gorsze od powieszenia, naprawdę wyrówna szale sprawiedliwości? Przygryzł lekko wargę, usiłując się uspokoić - wiedział w końcu, jak fatalnie wpływały na niego nadmierne emocje - a słowa Lucindy podziałały na niego zarazem jak balsam, jak i kubeł zimnej wody. Wypuścił powoli powietrze z płuc, z ulgą słysząc walidację własnych uczuć i reakcji, ognistą złość dźwięczącą również w jej głosie.
Słyszał też jednak głos rozsądku. W pracy aurora często działał pod wpływem adrenaliny, musiał się tego nauczyć - nieustanne ryzyko, świszczące wiązki zaklęć. Przypomniał sobie jednak, że łamacze klątw działali inaczej, mniej narażeni na ryzyko tu i teraz, a skupieni na tym, by jak najdokładniej okiełznać białą magię i zrozumieć runy, by nie aktywować plugawego zagrożenia. Czy Lucinda kiedykolwiek kogoś zabiła, czy była świadkiem morderstwa? Obok śmierci nie można przejść obojętnie, nie można się potem łatwo skupić. Pokiwał powoli głową - Tyneham i bezpieczeństwo samej Hensley było priorytetem. A jeśli miał mieć krew na rękach, to nie chciał jej uczynić współwinną.
-Zajmę się nimi potem. - potwierdził powoli. Ja, sam. -W razie czego… dam radę przetransportować ich do jednego z aresztów. - dodał powoli, choć nie był jeszcze pewien, co zrobi. Sumienie podpowiadało mu też, że powinien - powinni? - przynajmniej spróbować odnaleźć tą kobietę. Choćby po to, by przekazać jej, że szmalcownicy zawiśli po wojskowym procesie. Thalia i Rhennard mieli zorientować się w sprawie okolicznej ludności, może będą mu w stanie powiedzieć więcej o pobliskich wioskach.
-Jak… jak się czujesz? - upewnił się, spoglądając na nią uważnie, z troską. Widziała coś strasznego, wzięła udział w intensywnym pojedynku, jej samej grożono gwałtem, wyśmiano. Wiedział, że działa od dawna w Zakonie, że była twarda, ale jak twarda? Poczuł w sercu nowy, gorzki rodzaj gniewu. Chciałby żyć w świecie, w którym aurorzy i policjanci (uczciwi, nie obecni pajace sprzyjający Ministrowi) potrafią ochronić niewinnych, w którym wykształcone kobiety mogą zająć się badaniem klątw bez konieczności oglądania się przez ramię.
-Jak działa ta klątwa? - upewnił się. Nazwa wydawała mu się znajoma - czy to możliwe, że czytał o niej, gdy uczył się podstaw run? -Czekaj. Pojedynki męczą, a tobie przyda się jak najwięcej sił. Zapraszając cię tutaj, miałem nadzieję na spokój i bezpieczeństwo - nie od czarnej magii, a chociaż od ludzi. - westchnął. Sytuacja ze szmalcownikami uświadomiła mu, jak wiele pracy jeszcze ich czekało, by uczynić Tyneham ukrytym i bezpiecznym. Postąpił kilka kroków, by nie patrzeć na szmalcowników - byli skuci i spetryfikowani, zabrał im różdżki. Na godzinę, może mniej, mogą zostawić ich za sobą. -Magicus Extremos. - szepnął, próbując skupić się na czymś pozytywnym, na czymś, co okiełzna dobrą energię i wesprze Lucindę. Na jej miękkim głosie i chłodnych, choć iskrzących oczach, na jej gotowości do pomocy i sposobie, w jaki stała z uniesioną głową - prosto, odważnie, jak dama i żołnierz - nawet po tej okropnej sytuacji. Czuł, że magia go posłuchała, dodając kobiecie wiary i pokrzepienia.
-Pójdę pierwszy mostem, gdyby był niestabilny. Potem cię przepuszczę. Jeszcze… Carpiene. - mruknął, a różdżka zadrżała lekko. Rzucał to zaklęcie przed mostem, ale potrzebował jeszcze się upewnić, sprawdzić jak magia zachowa się bliżej samej wioski. -Wyczuwam pułapkę, nieskomplikowaną i niegroźną - a raczej maskującą. Repello Mugoletum. Nie wiem, czy w ogóle chcemy je zdejmować. - najwyraźniej miejsca strzegła klątwa. Ostrożnie ruszył mostem, też wydawał się… dziwny. Magiczny? Szedł ostrożnie, ale nie dość ostrożnie. Nagle krzyknął, łapiąc się odruchowo lin - jedna z desek poleciała w dół pod ciężarem Michaela, a jego prawa noga zapadła się w przestrzeń między drewienkami. Czuł, jak mięśnie łydki spinają się boleśnie, musiał też nabawić się siniaka albo kilku zadrapań - ale to tylko deska.
-Uważaj. - mruknął, idąc dalej. Przystanął na ostatnim szczeblu i zrobił miejsce dla Lucindy. -Gdzie zaczyna się klątwa? Możesz ją stąd zdjąć?
rzuty i Carpiene, masz +17 (16.5 zaokrąglone w górę) do rzutów
Gdy był kursantem, nauczono go, że sprawiedliwość ukarze nawet najpotworniejsze zbrodnie. Był zbrojnym ramieniem tej sprawiedliwości, cieszył się służbowym zapleczem, prestiżem społecznym, dobrym wynagrodzeniem. Wojna odebrała mu to wszystko - wraz z Lucindą byli teraz wyrzutkami t a m t e j socjety. Wydziedziczona szlachcianka i auror uznany za terrorystę, próbujący stworzyć azyl dla wspomagających rebelię wilkołaków. W głębi duszy wiedział, że nie mieli prawa wymierzać tej sprawiedliwości - ale tutaj, na polanie, nie było nikogo innego, a wojna odebrała mu wiarę w prawo. Tak, mieli struktury w podziemnym Ministerstwie, ale powieszenie to nie to samo, co Azkaban.
Wiatr wydał się nagle zimniejszy, a Mike zamrugał, otrzeźwiał. Czy po tym, jak widział Azkaban i poczuł wpływ dementorów, chciałby kogoś skazywać na taki los? Czy Lamino lub zepchnięcie do wąwozu naprawdę jest gorsze od powieszenia, naprawdę wyrówna szale sprawiedliwości? Przygryzł lekko wargę, usiłując się uspokoić - wiedział w końcu, jak fatalnie wpływały na niego nadmierne emocje - a słowa Lucindy podziałały na niego zarazem jak balsam, jak i kubeł zimnej wody. Wypuścił powoli powietrze z płuc, z ulgą słysząc walidację własnych uczuć i reakcji, ognistą złość dźwięczącą również w jej głosie.
Słyszał też jednak głos rozsądku. W pracy aurora często działał pod wpływem adrenaliny, musiał się tego nauczyć - nieustanne ryzyko, świszczące wiązki zaklęć. Przypomniał sobie jednak, że łamacze klątw działali inaczej, mniej narażeni na ryzyko tu i teraz, a skupieni na tym, by jak najdokładniej okiełznać białą magię i zrozumieć runy, by nie aktywować plugawego zagrożenia. Czy Lucinda kiedykolwiek kogoś zabiła, czy była świadkiem morderstwa? Obok śmierci nie można przejść obojętnie, nie można się potem łatwo skupić. Pokiwał powoli głową - Tyneham i bezpieczeństwo samej Hensley było priorytetem. A jeśli miał mieć krew na rękach, to nie chciał jej uczynić współwinną.
-Zajmę się nimi potem. - potwierdził powoli. Ja, sam. -W razie czego… dam radę przetransportować ich do jednego z aresztów. - dodał powoli, choć nie był jeszcze pewien, co zrobi. Sumienie podpowiadało mu też, że powinien - powinni? - przynajmniej spróbować odnaleźć tą kobietę. Choćby po to, by przekazać jej, że szmalcownicy zawiśli po wojskowym procesie. Thalia i Rhennard mieli zorientować się w sprawie okolicznej ludności, może będą mu w stanie powiedzieć więcej o pobliskich wioskach.
-Jak… jak się czujesz? - upewnił się, spoglądając na nią uważnie, z troską. Widziała coś strasznego, wzięła udział w intensywnym pojedynku, jej samej grożono gwałtem, wyśmiano. Wiedział, że działa od dawna w Zakonie, że była twarda, ale jak twarda? Poczuł w sercu nowy, gorzki rodzaj gniewu. Chciałby żyć w świecie, w którym aurorzy i policjanci (uczciwi, nie obecni pajace sprzyjający Ministrowi) potrafią ochronić niewinnych, w którym wykształcone kobiety mogą zająć się badaniem klątw bez konieczności oglądania się przez ramię.
-Jak działa ta klątwa? - upewnił się. Nazwa wydawała mu się znajoma - czy to możliwe, że czytał o niej, gdy uczył się podstaw run? -Czekaj. Pojedynki męczą, a tobie przyda się jak najwięcej sił. Zapraszając cię tutaj, miałem nadzieję na spokój i bezpieczeństwo - nie od czarnej magii, a chociaż od ludzi. - westchnął. Sytuacja ze szmalcownikami uświadomiła mu, jak wiele pracy jeszcze ich czekało, by uczynić Tyneham ukrytym i bezpiecznym. Postąpił kilka kroków, by nie patrzeć na szmalcowników - byli skuci i spetryfikowani, zabrał im różdżki. Na godzinę, może mniej, mogą zostawić ich za sobą. -Magicus Extremos. - szepnął, próbując skupić się na czymś pozytywnym, na czymś, co okiełzna dobrą energię i wesprze Lucindę. Na jej miękkim głosie i chłodnych, choć iskrzących oczach, na jej gotowości do pomocy i sposobie, w jaki stała z uniesioną głową - prosto, odważnie, jak dama i żołnierz - nawet po tej okropnej sytuacji. Czuł, że magia go posłuchała, dodając kobiecie wiary i pokrzepienia.
-Pójdę pierwszy mostem, gdyby był niestabilny. Potem cię przepuszczę. Jeszcze… Carpiene. - mruknął, a różdżka zadrżała lekko. Rzucał to zaklęcie przed mostem, ale potrzebował jeszcze się upewnić, sprawdzić jak magia zachowa się bliżej samej wioski. -Wyczuwam pułapkę, nieskomplikowaną i niegroźną - a raczej maskującą. Repello Mugoletum. Nie wiem, czy w ogóle chcemy je zdejmować. - najwyraźniej miejsca strzegła klątwa. Ostrożnie ruszył mostem, też wydawał się… dziwny. Magiczny? Szedł ostrożnie, ale nie dość ostrożnie. Nagle krzyknął, łapiąc się odruchowo lin - jedna z desek poleciała w dół pod ciężarem Michaela, a jego prawa noga zapadła się w przestrzeń między drewienkami. Czuł, jak mięśnie łydki spinają się boleśnie, musiał też nabawić się siniaka albo kilku zadrapań - ale to tylko deska.
-Uważaj. - mruknął, idąc dalej. Przystanął na ostatnim szczeblu i zrobił miejsce dla Lucindy. -Gdzie zaczyna się klątwa? Możesz ją stąd zdjąć?
rzuty i Carpiene, masz +17 (16.5 zaokrąglone w górę) do rzutów
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 07.11.22 4:46, w całości zmieniany 1 raz
Wojna zmieniła ich wszystkich nieodwracalnie. Nadała nową hierarchię wartości, spaczyła myślenie i skierowała na ścieżkę, z której nie było już odwrotu. Dawniej nie wierzyła zło choć to otaczało ją przez całe życie. Nie wierzyła, że człowiek może urodzić się zły, nie wierzyła w bezsensowne cierpienie. Pokładała wiarę w ludzi, którzy na nią nie zasługiwali, myślała, że istnieje coś takiego jak druga szansa, jak ZMIANA. Tak, naiwnie myślała, że każdego da się zmienić i każdemu da się pomóc. Biorąc udział w tej nierównej, często niosącej ze sobą śmierć walce zmieniła swoje nastawienie diametralnie. Straciła zaufanie, patrzyła na ludzi z niepewnością odczuwając zbliżające się zagrożenie. Każdy mógł zdradzić każdego, każdy mógł ją skrzywdzić. Nie da się zmienić tak zakorzenionego już przekonania, potwierdzanego niemal w każdej społecznej interakcji. Była zepsuta i zdawała sobie z tego sprawę. Na Merlina, chyba wszyscy byli. Ona, Mike, wszyscy członkowie Zakonu Feniksa, wszyscy jej przyjaciele, bliscy, rodzina… cały świat był doszczętnie zepsuty, a najgorsze w tym wszystkim było to, że tych usterek nie dało się już naprawić. Nie byli zabawką, którą można skleić jednym machnięciem ręki, nie byli zamkiem, który wystarczyło naoliwić. Choć często czuła się jak lalka, marionetka, jakby pusta w środku to jednak nie istniało żadne proste rozwiązanie, które mogłoby jej pomóc. Zbyt wiele się wydarzyło.
Czasami trzeźwość myślenia było jedynym co trzymało ją jeszcze w pionie. Wiedziała, że jeśli sami wymierzą sprawiedliwość szmalcownikom, to pokrętnie nie będą wcale od nich lepsi, nie pomogą też kobiecie, która tak bardzo ucierpiała. Bo czasem nie chodziło o fizyczny aspekt zadośćuczynienia. Czasami chodziło o przywrócenie i utrzymanie wiary ludziom, którzy przez szerzące się zło ją utracili. Tak jak właśnie ta kobieta. Co mogliby jej wtedy powiedzieć? Jak ją pocieszyć? Zabiliśmy tych, którzy chcieli zabić ciebie… za krew zapłaciliśmy krwią. Wojna sprawiła, że ludzie powracali do pierwotnych instynktów, często zapominali o tym czym było człowieczeństwo. Nawet ona o tym zapominała. Skinęła głową na jego słowa nie chcąc wchodzić w debatę dotyczącą rozwiązań. Mogli zastanowić się nad tym wspólnie, mogli sobie pomóc z tymi emocjami, ale nie teraz gdy wciąż tak wiele mieli do zrobienia. Wiedziała jednak, że nie ma zamiaru zostawić go z tym wyborem. Zawsze trwała przy ludziach, którzy trwali przy niej. Nie wyobrażała sobie sytuacji, w której odwraca się na pięcie i zostawia problem za sobą.
Kiedy zapytał się jej ponownie jak się czuje zrozumiała, że sam nie potrafił odnaleźć się w tej sytuacji. Wypełniony emocjami nie mógł przejść do dalszych działań bez upewnienia się, że ona jest do nich zdolna. Przez chwile się zawahała. Choć zdarzenie, którego byli świadkiem dotknęło ją do żywego, to jednak przez myśl jej przeszło, że jemu musiało być z tym trudniej. Ta kobieta przypominała mu matkę. Jedną z osób prawdopodobnie mu najbliższych. Ona nie miała takich uczuć względem własnej, nie wiedziała jak to jest odczuwać bezinteresowną matczyną miłość. W jej relacji z rodziną zawsze był jakiś kontekst. – Poradzę sobie – zaczęła siląc się na naturalny ton. – Uratowaliśmy ją. Wiem, że to niewiele zmieni w kontekście twojej mamy, nawet nie wyobrażam sobie jak trudne… - przerwała i postarała się wykrzesać z siebie delikatny uśmiech. Nie mogła zagłębiać się w to bardziej, nie miała prawa wtrącać się w jego sprawy, rozprawiać o tym jak się czuje. – Zrobiliśmy co w naszej mocy, a to dla mnie jest wystarczające by utrzymać się na nogach. – dodała zatrzymując na mężczyźnie wzrok chwile dłużej.
Choć pojedynek z oprawcami nie trwał zbyt długo to jednak czuła się lekko zmęczona. Może to zasługa emocji, może spadku energii… tego nie wiedziała. Kiedy Tonks postanowił wzmocnić ją zaklęciem skinęła z wdzięcznością głową. Zastanowiła się przez chwile nad tym jak opisać klątwę w najdokładniejszy sposób. – Kiedy wejdziesz na teren objęty działaniem klątwy twoja skóra zaczyna barwić się na czarno, a później odpadać płatami. W skrócie… to nic przyjemnego. – odparła skupiając się na przestrzeni przed nimi. Chyba nie znała klątwy, która niosłaby coś dobrego. Nie bez powodu nazywane są przekleństwami.
- Pułapka sama w sobie nie powinna sprawiać nam trudności… może nawet się przyda zważywszy na całokształt sytuacji. – zaczęła stąpając delikatnie po niepewnym gruncie. – Trzeba będzie nad tym pomyśleć. Most może być niebezpieczny zważywszy na fakt, że wilkołaki to nie waga piórkowa. – dodała uśmiechając się delikatnie pod nosem. Uśmiech szybko zszedł z jej ust gdy pod nogą mężczyzny jedna z desek zapadła się, a ten na chwile stracił równowagę. Mimowolnie wyciągnęła rękę by go przytrzymać choć pewnie na niewiele by się to zdało. Odetchnęła z ulgą i minęła Tonksa starając się stawiać kroki na deskach nie wyglądających jak próchno. Było ich niewiele. – Nie mam zbyt dobrej koordynacji ruchowej więc w razie czego mnie łap – dodała stawiając kolejny krok. Kiedy w końcu jej nogi znalazły się na bezpiecznym podłożu Lucinda zmarszczyła brwi i skinęła głową w odpowiedzi na pytanie mężczyzny. Nie musiała mu mówić, że coś może pójść nie tak. – Thurisaz. To musi być klątwa Tellus. – dodała wyciągając przed siebie różdżkę i skupiła się na załamaniu przekleństwa. Chciała by biała magia ogarnęła ją całą zwalczając plugastwo, zwalczając czarną magię. Finite Incantatem.
Czasami trzeźwość myślenia było jedynym co trzymało ją jeszcze w pionie. Wiedziała, że jeśli sami wymierzą sprawiedliwość szmalcownikom, to pokrętnie nie będą wcale od nich lepsi, nie pomogą też kobiecie, która tak bardzo ucierpiała. Bo czasem nie chodziło o fizyczny aspekt zadośćuczynienia. Czasami chodziło o przywrócenie i utrzymanie wiary ludziom, którzy przez szerzące się zło ją utracili. Tak jak właśnie ta kobieta. Co mogliby jej wtedy powiedzieć? Jak ją pocieszyć? Zabiliśmy tych, którzy chcieli zabić ciebie… za krew zapłaciliśmy krwią. Wojna sprawiła, że ludzie powracali do pierwotnych instynktów, często zapominali o tym czym było człowieczeństwo. Nawet ona o tym zapominała. Skinęła głową na jego słowa nie chcąc wchodzić w debatę dotyczącą rozwiązań. Mogli zastanowić się nad tym wspólnie, mogli sobie pomóc z tymi emocjami, ale nie teraz gdy wciąż tak wiele mieli do zrobienia. Wiedziała jednak, że nie ma zamiaru zostawić go z tym wyborem. Zawsze trwała przy ludziach, którzy trwali przy niej. Nie wyobrażała sobie sytuacji, w której odwraca się na pięcie i zostawia problem za sobą.
Kiedy zapytał się jej ponownie jak się czuje zrozumiała, że sam nie potrafił odnaleźć się w tej sytuacji. Wypełniony emocjami nie mógł przejść do dalszych działań bez upewnienia się, że ona jest do nich zdolna. Przez chwile się zawahała. Choć zdarzenie, którego byli świadkiem dotknęło ją do żywego, to jednak przez myśl jej przeszło, że jemu musiało być z tym trudniej. Ta kobieta przypominała mu matkę. Jedną z osób prawdopodobnie mu najbliższych. Ona nie miała takich uczuć względem własnej, nie wiedziała jak to jest odczuwać bezinteresowną matczyną miłość. W jej relacji z rodziną zawsze był jakiś kontekst. – Poradzę sobie – zaczęła siląc się na naturalny ton. – Uratowaliśmy ją. Wiem, że to niewiele zmieni w kontekście twojej mamy, nawet nie wyobrażam sobie jak trudne… - przerwała i postarała się wykrzesać z siebie delikatny uśmiech. Nie mogła zagłębiać się w to bardziej, nie miała prawa wtrącać się w jego sprawy, rozprawiać o tym jak się czuje. – Zrobiliśmy co w naszej mocy, a to dla mnie jest wystarczające by utrzymać się na nogach. – dodała zatrzymując na mężczyźnie wzrok chwile dłużej.
Choć pojedynek z oprawcami nie trwał zbyt długo to jednak czuła się lekko zmęczona. Może to zasługa emocji, może spadku energii… tego nie wiedziała. Kiedy Tonks postanowił wzmocnić ją zaklęciem skinęła z wdzięcznością głową. Zastanowiła się przez chwile nad tym jak opisać klątwę w najdokładniejszy sposób. – Kiedy wejdziesz na teren objęty działaniem klątwy twoja skóra zaczyna barwić się na czarno, a później odpadać płatami. W skrócie… to nic przyjemnego. – odparła skupiając się na przestrzeni przed nimi. Chyba nie znała klątwy, która niosłaby coś dobrego. Nie bez powodu nazywane są przekleństwami.
- Pułapka sama w sobie nie powinna sprawiać nam trudności… może nawet się przyda zważywszy na całokształt sytuacji. – zaczęła stąpając delikatnie po niepewnym gruncie. – Trzeba będzie nad tym pomyśleć. Most może być niebezpieczny zważywszy na fakt, że wilkołaki to nie waga piórkowa. – dodała uśmiechając się delikatnie pod nosem. Uśmiech szybko zszedł z jej ust gdy pod nogą mężczyzny jedna z desek zapadła się, a ten na chwile stracił równowagę. Mimowolnie wyciągnęła rękę by go przytrzymać choć pewnie na niewiele by się to zdało. Odetchnęła z ulgą i minęła Tonksa starając się stawiać kroki na deskach nie wyglądających jak próchno. Było ich niewiele. – Nie mam zbyt dobrej koordynacji ruchowej więc w razie czego mnie łap – dodała stawiając kolejny krok. Kiedy w końcu jej nogi znalazły się na bezpiecznym podłożu Lucinda zmarszczyła brwi i skinęła głową w odpowiedzi na pytanie mężczyzny. Nie musiała mu mówić, że coś może pójść nie tak. – Thurisaz. To musi być klątwa Tellus. – dodała wyciągając przed siebie różdżkę i skupiła się na załamaniu przekleństwa. Chciała by biała magia ogarnęła ją całą zwalczając plugastwo, zwalczając czarną magię. Finite Incantatem.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Michael też wiedział, że już nie ma odwrotu - że nawet jeśli ich strona kiedyś wygra albo osiągną chwiejne porozumienie, to już nigdy nie będzie tamtym Michaelem sprzed pierwszego kwietnia 1957, aurorem wierzącym w sprawiedliwość. Wiedział, że jakaś jego część umarła na dobre po ugryzieniu wilkołaka, ale kły i pazury odebrały mu samoocenę i stosunek do samego siebie. Wojna odbierała mu wiarę w świat, w dobro, dzień po dniu. Zmuszała do decyzji, które teraz wydawały się oczywiste, a wcześniej budziłyby w nim sprzeciw lub poważne moralne dylematy. Jak mieli nieść ludziom światło i pieśń Feniksa, gdy sami nie potrafili ich w sobie odnaleźć, gdy wkoło widzieli ciemność, w uszach głucho tętniła wojna? Wciąż słyszał krzyki tamtej kobiety, choć już dawno się teleportowała.
-Niej, ja... - wymamrotał speszony, gdy zorientował się, że Lucinda - wyzwana przez obrzydliwego szmalcownika, znajdująca się do niedawna w bezpośrednim niebezpieczeństwie - zaczęła go pocieszać. Była twarda, twardsza niż myślał, ale zarazem mówiła z wyważoną mieszanką dyplomacji i ciepła. W sumie powinien się tego spodziewać - on walczył na tej wojnie, bo musiał, budował azyl dla wilkołaków, bo sam był jednym z nich, ale ile trzeba mieć w sobie hartu, by zostawić własną rodzinę, tradycję, dom? -Dziękuję. - szepnął. -Dla mnie to też wystarczająco. Wrócę tu po nich, a na razie zostawmy ich za sobą. - zaproponował. Czarna magia karmiła się nienawiścią, a biała pozytywnymi emocjami, choć w mniej oczywisty sposób - gdyby była samą dobrocią, nie wszyscy aurorzy i policjanci byliby w niej mistrzami, nie każdy z nich grzeszył empatią. Tak czy siak, lepiej będzie oczyścić głowy, pozbyć się negatywnych emocji, przynajmniej na chwilę odsunąć je na bok. Spacer pod most pomógł, słuchanie o klątwie też - zawsze to jakaś zmiana tematu.
-Można od tego... umrzeć, jeśli nie ucieknie się w porę z przeklętego terenu? - zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się czy mogą zastać w wiosce dawne, ludzkie kości. I jak szybko ewakuować stąd Lucindę w razie niepowodzenia - w kieszeni miał świstoklik, poręczniejszy niż bieg z powrotem przez ten niestabilny most.
-Zostawimy tą pułapkę, a na spokojnie może nawet ją wzmocnimy. Skonsultuję jeszcze z lordem Prewett sprawy... propagandowe, ale mugole nie powinni wiedzieć o tym miejscu. William Moore- - przełknął ślinę, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że Billy darzy go pewną niechęcią - dlaczego zaangażował się w ten projekt? Nie powinien wybrzydzać, ale w myśli, że być może Hannah go o to poprosiła, było coś nieprzyjemnego. -obiecał pomóc w sprawach związanych z budownictwem, zaradzimy coś na to...ooo! - złapał prędko równowagę, ale i tak noga go zabolała. -Złapię. - roześmiał się nerwowo, zły na własną kondycję. Potem zamilkł, z napięciem obserwując jak Lucinda w skupieniu pracuje nad zdjęciem klątwy - był świadom, że w razie niepowodzenia czarna magia może zwrócić się przeciwko runistce, a skóra (zgodnie z jej słowami) może zacząć im odpadać płatami. Minęło kilkanaście sekund, a oni byli cali i zdrowi.
-Hexa Revelio. - szepnął cicho, chcąc od razu sprawdzić efekt jej pracy. Nie czuł niczego podejrzanego, ani śladu klątwy, ale nie był pewien, czy dobrze rzucił zaklęcie - choć w teorii się na nim znał i często sprawdzał z jego pomocą teren, to nie rozumiał run na tyle, by rzucać je nieomylnie. -Już...? - upewnił się, spoglądając na Lucindę. Dopiero gdy potwierdziła, uśmiechnął się - cieplej, szerzej, z autentyczną wdzięcznością.
-Dziękuję. Sprawdzę jeszcze to miejsce pod kątem innych śladów czarnej magii. Chcesz się rozejrzeć, myślisz, że możesz znaleźć tu dla siebie coś interesującego? - zagaił, przechodząc dalej, do wioski. Wiedział, że interesowała się artefaktami, a w tej wiosce od wieków nikt nie bywał. -Festivo. - mruknął, rozglądając się wkoło, ale magia znów milczała - a to zaklęcie na pewno rzucił bezbłędnie, było w końcu podstawą jego pracy. -Czysto. Najwyraźniej klątwa była jedynym zabezpieczeniem. - przez chwilę chłonął wzrokiem rudery domów, teren, odludny i dziki, nawet chwasty. To wszystko mogło być wilkołaków, przez jedną noc w miesiącu - na samą myśl czuł nadzieję, nawet triumf.
-Dzięki tobie możemy zacząć doprowadzać to miejsce do porządku. Dziękuję... naprawdę... - dziękował jej przed chwilą, ale widziała, że chyba trudno mu znaleźć odpowiednie słowa, że jest wzruszony. Ten projekt, do niedawna w sferze marzeń, naprawdę ruszył do przodu.
Obejrzał się przez ramię na most, przygryzając wargę. Pamiętał o związanych szmalcownikach, o konieczności przesłuchania i wymierzenia sprawiedliwości.
-Aresztuję ich i przerzucę do bazy w Devon. Czeka ich sąd wojenny, w razie czego... zwrócę się do ciebie jako do świadka, dobrze? - zapowiedział, starając się brzmieć spokojnie. -Poradzę sobie. - dodał jeszcze, uspokajająco. Gniew trochę minął, sukces w ściągnięciu klątwy podziałał na niego niczym balsam. Zrobi to, co należało, zachowa się zgodnie z prawem. Podświadomie nie chciał wciągać w to szlachcianki, czarnoksiężnicy byli jego obowiązkiem - ale jeśli sąd będzie potrzebował dodatkowych dowodów, jej zeznania będą bezcenne.
-Jeśli chcesz, możesz tu jeszcze zostać - ja pewnie wrócę, gdy już się z nimi uporam. Nałożę tu jeszcze szybkie zabezpieczenie - chcę wiedzieć, czy ktokolwiek wie o tym miejscu i się tu pojawi. - zaproponował, obracając różdżkę w palcach. Wrócił się pod most, by nałożyć na jedynym wejściu do wioski Cave Inimicum, kumulując białą magię na kilku metrach kwadratowych w przeciągu kwadransa. Zabezpieczenie było podstawowe - potem będą musieli nałożyć tu bardziej czasochłonne i strategicznie dobrane pułapki.
-Do zobaczenia...? - rzucił z nadzieją do Lucindy, gdy nałożył już pułapkę. Uśmiechnął się na pożegnanie i ruszył z powrotem przez most (tym razem o wiele ostrożniej) ku głównej drodze i polanie, na której nadal znajdowali się skrępowani mężczyźni. Choć nogi rwały mu się z powrotem do Tyneham, do dalszego oglądania wioski, to najpierw czekał go transport aresztowanych do komórki podziemnego Ministerstwa - i spisanie raportu.
rzuty
/zt
-Niej, ja... - wymamrotał speszony, gdy zorientował się, że Lucinda - wyzwana przez obrzydliwego szmalcownika, znajdująca się do niedawna w bezpośrednim niebezpieczeństwie - zaczęła go pocieszać. Była twarda, twardsza niż myślał, ale zarazem mówiła z wyważoną mieszanką dyplomacji i ciepła. W sumie powinien się tego spodziewać - on walczył na tej wojnie, bo musiał, budował azyl dla wilkołaków, bo sam był jednym z nich, ale ile trzeba mieć w sobie hartu, by zostawić własną rodzinę, tradycję, dom? -Dziękuję. - szepnął. -Dla mnie to też wystarczająco. Wrócę tu po nich, a na razie zostawmy ich za sobą. - zaproponował. Czarna magia karmiła się nienawiścią, a biała pozytywnymi emocjami, choć w mniej oczywisty sposób - gdyby była samą dobrocią, nie wszyscy aurorzy i policjanci byliby w niej mistrzami, nie każdy z nich grzeszył empatią. Tak czy siak, lepiej będzie oczyścić głowy, pozbyć się negatywnych emocji, przynajmniej na chwilę odsunąć je na bok. Spacer pod most pomógł, słuchanie o klątwie też - zawsze to jakaś zmiana tematu.
-Można od tego... umrzeć, jeśli nie ucieknie się w porę z przeklętego terenu? - zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się czy mogą zastać w wiosce dawne, ludzkie kości. I jak szybko ewakuować stąd Lucindę w razie niepowodzenia - w kieszeni miał świstoklik, poręczniejszy niż bieg z powrotem przez ten niestabilny most.
-Zostawimy tą pułapkę, a na spokojnie może nawet ją wzmocnimy. Skonsultuję jeszcze z lordem Prewett sprawy... propagandowe, ale mugole nie powinni wiedzieć o tym miejscu. William Moore- - przełknął ślinę, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że Billy darzy go pewną niechęcią - dlaczego zaangażował się w ten projekt? Nie powinien wybrzydzać, ale w myśli, że być może Hannah go o to poprosiła, było coś nieprzyjemnego. -obiecał pomóc w sprawach związanych z budownictwem, zaradzimy coś na to...ooo! - złapał prędko równowagę, ale i tak noga go zabolała. -Złapię. - roześmiał się nerwowo, zły na własną kondycję. Potem zamilkł, z napięciem obserwując jak Lucinda w skupieniu pracuje nad zdjęciem klątwy - był świadom, że w razie niepowodzenia czarna magia może zwrócić się przeciwko runistce, a skóra (zgodnie z jej słowami) może zacząć im odpadać płatami. Minęło kilkanaście sekund, a oni byli cali i zdrowi.
-Hexa Revelio. - szepnął cicho, chcąc od razu sprawdzić efekt jej pracy. Nie czuł niczego podejrzanego, ani śladu klątwy, ale nie był pewien, czy dobrze rzucił zaklęcie - choć w teorii się na nim znał i często sprawdzał z jego pomocą teren, to nie rozumiał run na tyle, by rzucać je nieomylnie. -Już...? - upewnił się, spoglądając na Lucindę. Dopiero gdy potwierdziła, uśmiechnął się - cieplej, szerzej, z autentyczną wdzięcznością.
-Dziękuję. Sprawdzę jeszcze to miejsce pod kątem innych śladów czarnej magii. Chcesz się rozejrzeć, myślisz, że możesz znaleźć tu dla siebie coś interesującego? - zagaił, przechodząc dalej, do wioski. Wiedział, że interesowała się artefaktami, a w tej wiosce od wieków nikt nie bywał. -Festivo. - mruknął, rozglądając się wkoło, ale magia znów milczała - a to zaklęcie na pewno rzucił bezbłędnie, było w końcu podstawą jego pracy. -Czysto. Najwyraźniej klątwa była jedynym zabezpieczeniem. - przez chwilę chłonął wzrokiem rudery domów, teren, odludny i dziki, nawet chwasty. To wszystko mogło być wilkołaków, przez jedną noc w miesiącu - na samą myśl czuł nadzieję, nawet triumf.
-Dzięki tobie możemy zacząć doprowadzać to miejsce do porządku. Dziękuję... naprawdę... - dziękował jej przed chwilą, ale widziała, że chyba trudno mu znaleźć odpowiednie słowa, że jest wzruszony. Ten projekt, do niedawna w sferze marzeń, naprawdę ruszył do przodu.
Obejrzał się przez ramię na most, przygryzając wargę. Pamiętał o związanych szmalcownikach, o konieczności przesłuchania i wymierzenia sprawiedliwości.
-Aresztuję ich i przerzucę do bazy w Devon. Czeka ich sąd wojenny, w razie czego... zwrócę się do ciebie jako do świadka, dobrze? - zapowiedział, starając się brzmieć spokojnie. -Poradzę sobie. - dodał jeszcze, uspokajająco. Gniew trochę minął, sukces w ściągnięciu klątwy podziałał na niego niczym balsam. Zrobi to, co należało, zachowa się zgodnie z prawem. Podświadomie nie chciał wciągać w to szlachcianki, czarnoksiężnicy byli jego obowiązkiem - ale jeśli sąd będzie potrzebował dodatkowych dowodów, jej zeznania będą bezcenne.
-Jeśli chcesz, możesz tu jeszcze zostać - ja pewnie wrócę, gdy już się z nimi uporam. Nałożę tu jeszcze szybkie zabezpieczenie - chcę wiedzieć, czy ktokolwiek wie o tym miejscu i się tu pojawi. - zaproponował, obracając różdżkę w palcach. Wrócił się pod most, by nałożyć na jedynym wejściu do wioski Cave Inimicum, kumulując białą magię na kilku metrach kwadratowych w przeciągu kwadransa. Zabezpieczenie było podstawowe - potem będą musieli nałożyć tu bardziej czasochłonne i strategicznie dobrane pułapki.
-Do zobaczenia...? - rzucił z nadzieją do Lucindy, gdy nałożył już pułapkę. Uśmiechnął się na pożegnanie i ruszył z powrotem przez most (tym razem o wiele ostrożniej) ku głównej drodze i polanie, na której nadal znajdowali się skrępowani mężczyźni. Choć nogi rwały mu się z powrotem do Tyneham, do dalszego oglądania wioski, to najpierw czekał go transport aresztowanych do komórki podziemnego Ministerstwa - i spisanie raportu.
rzuty
/zt
Can I not save one
from the pitiless wave?
Lucinda bardzo chciała być człowiekiem mającym odpowiedzi na wszelkie problemy ludzi. Wiedziała jednak, że jest to niemożliwe. Często szukała małych rozwiązań wiedząc, że to i tak nie do niej należy decydujący głos w sprawie wojny. Choć serce miała wielkie to raczej należała do tych maleńkich, do osób czynnie unoszących broń w walce, z decyzjami nie miała wiele wspólnego. I choć dzisiaj mieli wszelkie prawo wymierzyć sprawiedliwość oprawcom to ona nie chciała nieść na ramionach kolejnego ciężaru. Może śmierć byłaby dla nich zbyt łaskawa? Może zasługiwali na cierpienia o wiele większe i potworniejsze? Śmierć często była łaską. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. W końcu gdyby kiedyś wpadła w ręce wroga to właśnie o niej by marzyła. Nie o wolności, bo ta łączyłaby się z wyrzeczeniami, na które nie była gotowa. Marzyłaby o śmierć choć Merlin jeden wie, że by jej nie dostała. Blondynka odrzuciła męczące ją wizje i skupiła się na swoim towarzyszu. Skinęła głową ciesząc się, że on również postanowił oddać los szmalcowników w ręce sprawiedliwości. Nawet jeśli miało im przyjść wkrótce tego żałować.
Klątwa, której musiała się pozbyć nie należała do najłatwiejszych. Właściwie ingerowanie i bawienie się czarną magią nigdy takie nie było. Zawsze istniało ryzyko, z którego należało zdawać sobie sprawę. Byłaby głupia nie bojąc się o własne życie za każdym razem, gdy wyciągała rękę z zamiarem zdjęcia jakiegoś przekleństwa. Łamaczy klątw było mało, ludzie bali się choćby zbliżyć do tego co związane jest z czarną magią. Nie dziwiła im się. Czasem za to dziwiła się samej sobie, bo im starsza była tym mocniej odczuwała konsekwencje własnych działań. Na pytanie dotyczące klątwy blondynka wzruszyła nieznacznie ramionami. – Tak, myślę, że jest to możliwe. Nie zawsze jesteśmy też w stanie odwrócić działanie klątwy. Blizny pozostają i to nie tylko na ciele. – dodała spoglądając na mężczyznę z wyczekiwaniem. Jeżeli wizja takiego obrotu sprawy go przeraziła to nie dał tego po sobie poznać. Nie dziwiłaby się temu jednak. Ludzie bali się tego co im obce.
W końcu udało jej się pozbyć klątwy, a miejsce było gotowe do dalszych działań Zakonu. Lucinda naprawdę cieszyła się, że takie miejsce powstanie właśnie na ziemiach Prewettów. Tu zawsze było zielono i dziko. Właściwie nie mogła wyobrazić sobie lepszego miejsca na schronienie. Miała jedynie nadzieje, że tak duże przedsięwzięcie nie zostanie odkryte przez zwolenników Ministerstwa. Już wystarczająco dużo krzywdy wyrządzili tym, którzy tułali się po świecie szukając swojego miejsca.
- Naprawdę cieszę się, że mogłam zrobić cokolwiek. Przed wami jeszcze masa pracy więc jeśli będziecie potrzebowali więcej rąk do pracy to nie krępuj się mnie powiadomić. – zaczęła, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. – Bądź ostrożny, ja tu jeszcze chwile zostanę. Gdybym musiała… zeznać co widziałam, to oczywiście to zrobię. Myślę, że dostaną karę na jaką zasługują, a śmierć… to byłaby łaska. – dodała spoglądając na własne dłonie. Wiedziała jak takie myślenie na nią wpływa. Owszem była to łaska, ale kiedyś łaską obdarowałaby wszystkich myśląc, że wszyscy na nią zasługują. Bez względu na to jacy naprawdę są. Teraz zmieniła zdanie. Ludzie sami zgotowali sobie ten los.
z.t
Klątwa, której musiała się pozbyć nie należała do najłatwiejszych. Właściwie ingerowanie i bawienie się czarną magią nigdy takie nie było. Zawsze istniało ryzyko, z którego należało zdawać sobie sprawę. Byłaby głupia nie bojąc się o własne życie za każdym razem, gdy wyciągała rękę z zamiarem zdjęcia jakiegoś przekleństwa. Łamaczy klątw było mało, ludzie bali się choćby zbliżyć do tego co związane jest z czarną magią. Nie dziwiła im się. Czasem za to dziwiła się samej sobie, bo im starsza była tym mocniej odczuwała konsekwencje własnych działań. Na pytanie dotyczące klątwy blondynka wzruszyła nieznacznie ramionami. – Tak, myślę, że jest to możliwe. Nie zawsze jesteśmy też w stanie odwrócić działanie klątwy. Blizny pozostają i to nie tylko na ciele. – dodała spoglądając na mężczyznę z wyczekiwaniem. Jeżeli wizja takiego obrotu sprawy go przeraziła to nie dał tego po sobie poznać. Nie dziwiłaby się temu jednak. Ludzie bali się tego co im obce.
W końcu udało jej się pozbyć klątwy, a miejsce było gotowe do dalszych działań Zakonu. Lucinda naprawdę cieszyła się, że takie miejsce powstanie właśnie na ziemiach Prewettów. Tu zawsze było zielono i dziko. Właściwie nie mogła wyobrazić sobie lepszego miejsca na schronienie. Miała jedynie nadzieje, że tak duże przedsięwzięcie nie zostanie odkryte przez zwolenników Ministerstwa. Już wystarczająco dużo krzywdy wyrządzili tym, którzy tułali się po świecie szukając swojego miejsca.
- Naprawdę cieszę się, że mogłam zrobić cokolwiek. Przed wami jeszcze masa pracy więc jeśli będziecie potrzebowali więcej rąk do pracy to nie krępuj się mnie powiadomić. – zaczęła, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. – Bądź ostrożny, ja tu jeszcze chwile zostanę. Gdybym musiała… zeznać co widziałam, to oczywiście to zrobię. Myślę, że dostaną karę na jaką zasługują, a śmierć… to byłaby łaska. – dodała spoglądając na własne dłonie. Wiedziała jak takie myślenie na nią wpływa. Owszem była to łaska, ale kiedyś łaską obdarowałaby wszystkich myśląc, że wszyscy na nią zasługują. Bez względu na to jacy naprawdę są. Teraz zmieniła zdanie. Ludzie sami zgotowali sobie ten los.
z.t
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
|26.08.1958
Listy zostały rozesłane, a liczne odpowiedzi zaczęły napływać ze wszystkich stron. Każdy chciał jakoś pomóc. Nie mieli wiele, ale mimo wszystko pragnęli podzielić się tym co mieli. Jedni materialnie, inni zwyczajnie dając ręce do pracy. Aiden skontaktował się z nim z własnej woli kiedy Roger przekazał mu informacje. Skoro chciał wesprzeć jego działania nie mógł zwlekać. Wyznaczył datę i miejsce spotkania, do tego czasu przygotował ulotki. Nic wielkiej, ot odręcznie napisane kartki, które potem powielił, aby móc rozdawać. Wskazały adres i najbardziej potrzebne rzeczy. Nie oczekiwał wiele, nie spodziewał się, że ludzie oddadzą swoją ostatnią koszulę jak mają własne rodziny, które wymagają opieki.
Most wydawał się stabilny, ale musieli przez niego przejść jak chcieli dostać się do skupisk ludzkich, a tych po czystkach wcale tak dużo nie było. Tym bardziej teraz kiedy spadły meteoryty. Nadal nie wiedzieli ile ludzi zginęło, liczył na to, że Ministerstwo Magii poda informacje, choć nie spodziewał się prawdy w ich wykonaniu. Od dawna wiedział, że obecny Minister Magii to marionetka w rękach Śmierciożerców. Realną władzę trzymał ktoś inny, a dokładniej jakaś grupa. Brzmiał w swoim przekonaniu jak zwolennik teorii spiskowych, ale przecież wszyscy widzieli co się dzieje w kraju. Tylko ślepiec by sądził inaczej.
Dostrzegł z oddali ludzka sylwetkę. W normalnych warunkach już by nawoływał, ale mieli kraj pogrążony w chaosie. Powinien powiedzieć, że to co teraz było stało się normalnością, ale tego nie chciał. Pragnął wierzyć, że wrócą czasu pokoju i Anglia znów będzie nadawała się do życia. Musieli tylko wytrzymać i walczyć dalej niczym Dawid z Goliatem. Opowieść tą usłyszał od ojca, jak był jeszcze dzieckiem. Ponoć była to bardzo stara historia, ale teraz idealnie pasowała do tego z czym się mierzyli.
-Gotowy do drogi? - Zapytał Aidena kiedy upewnił się, że to właśnie z nim ma do czynienia i dokonali wcześniejszego powitania. Zaniechał teraz teleportacji, nigdy nie było wiadome gdzie dokładnie wylądują. Żadne szlaki nie były bezpieczne więc droga na własnych nogach zdawała się rozsądniejsza w zaistniałych okolicznościach. -To są ulotki, które będziemy rozdawać. - Wyciągnął ich część z torby przewieszonej przez ramię i podał chłopakowi. Następnie skierował się w stronę mostu. -Nie spodziewam się wielkiego entuzjazmu, ale nawet jak jedna osoba pomoże to już jest jakiś suckes. - To zawsze był koc, sweter lub puszka dla kogoś kto stracił dosłownie wszystko w jedną noc.
/zt
Listy zostały rozesłane, a liczne odpowiedzi zaczęły napływać ze wszystkich stron. Każdy chciał jakoś pomóc. Nie mieli wiele, ale mimo wszystko pragnęli podzielić się tym co mieli. Jedni materialnie, inni zwyczajnie dając ręce do pracy. Aiden skontaktował się z nim z własnej woli kiedy Roger przekazał mu informacje. Skoro chciał wesprzeć jego działania nie mógł zwlekać. Wyznaczył datę i miejsce spotkania, do tego czasu przygotował ulotki. Nic wielkiej, ot odręcznie napisane kartki, które potem powielił, aby móc rozdawać. Wskazały adres i najbardziej potrzebne rzeczy. Nie oczekiwał wiele, nie spodziewał się, że ludzie oddadzą swoją ostatnią koszulę jak mają własne rodziny, które wymagają opieki.
Most wydawał się stabilny, ale musieli przez niego przejść jak chcieli dostać się do skupisk ludzkich, a tych po czystkach wcale tak dużo nie było. Tym bardziej teraz kiedy spadły meteoryty. Nadal nie wiedzieli ile ludzi zginęło, liczył na to, że Ministerstwo Magii poda informacje, choć nie spodziewał się prawdy w ich wykonaniu. Od dawna wiedział, że obecny Minister Magii to marionetka w rękach Śmierciożerców. Realną władzę trzymał ktoś inny, a dokładniej jakaś grupa. Brzmiał w swoim przekonaniu jak zwolennik teorii spiskowych, ale przecież wszyscy widzieli co się dzieje w kraju. Tylko ślepiec by sądził inaczej.
Dostrzegł z oddali ludzka sylwetkę. W normalnych warunkach już by nawoływał, ale mieli kraj pogrążony w chaosie. Powinien powiedzieć, że to co teraz było stało się normalnością, ale tego nie chciał. Pragnął wierzyć, że wrócą czasu pokoju i Anglia znów będzie nadawała się do życia. Musieli tylko wytrzymać i walczyć dalej niczym Dawid z Goliatem. Opowieść tą usłyszał od ojca, jak był jeszcze dzieckiem. Ponoć była to bardzo stara historia, ale teraz idealnie pasowała do tego z czym się mierzyli.
-Gotowy do drogi? - Zapytał Aidena kiedy upewnił się, że to właśnie z nim ma do czynienia i dokonali wcześniejszego powitania. Zaniechał teraz teleportacji, nigdy nie było wiadome gdzie dokładnie wylądują. Żadne szlaki nie były bezpieczne więc droga na własnych nogach zdawała się rozsądniejsza w zaistniałych okolicznościach. -To są ulotki, które będziemy rozdawać. - Wyciągnął ich część z torby przewieszonej przez ramię i podał chłopakowi. Następnie skierował się w stronę mostu. -Nie spodziewam się wielkiego entuzjazmu, ale nawet jak jedna osoba pomoże to już jest jakiś suckes. - To zawsze był koc, sweter lub puszka dla kogoś kto stracił dosłownie wszystko w jedną noc.
/zt
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Droga do Tyneham
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset