Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire
Pałac zimowy
AutorWiadomość
Pałac zimowy
Dawna rezydencja królewska, która wieki temu przejęta została przez czarodziejów. Dzięki zaklęciom nałożonym na pałac oraz okolicę, wszędzie panuje wieczna zima. Dzięki temu żyją tu magiczne stworzenia, dla których angielski klimat zwykle jest zbyt ciepły. Podziwiać można je przez okna restauracji lub hotelu, które powstały w pałacu. Wycieczki po ogrodach możliwe są tylko z przewodnikiem, który doskonale wie, którędy chodzić, by nie płoszyć zwierząt. Czasem jednak da się go przekonać, by pozwolił na chwilę swobody wśród zaśnieżonych drzew.
Trzynaście dni czekał na ten zjazd. To było dość szybkie zebranie brytyjskich astronomów. Jayden mógł przybyć tylko na ten jeden wieczór, by nie opuszczać za dużo szkolnych zajęć, a przy okazji również być dostępnym dla uczniów. Chciał jednak i poczuwał się w obowiązku pojawić się na tym wielkim zlocie. Cały zjazd trwał trzy dni, ale to właśnie ten był najważniejszy. Wynajęto wspaniały pałac zimowy, gdzie spali kiedyś królowie, by inteligencja wysp mogła czuć się doceniona. Zaproszono również artystów, by umilali długie godziny konferencji i dysput na tematy astronomiczne. W całej rezydencji odbywały się prelekcje, ale Jay wybrał jedną z nich. Spotkanie z panią Bones przebiegło nadzwyczaj pomyślnie. Starsza kobieta okazała się wyjątkowo oczytana i przystępna w temacie astronomii, który podobno studiowała od jakichś sześćdziesięciu lat. Jej wiedza była zdumiewająca, jednak nawet te trzy godziny rozmowy okazały się zdecydowanie za krótkim czasem, by cokolwiek wyciągnąć z jej umysłu, co pomogłoby mu w badaniach. Owszem. Zapisał chyba jakieś czternaście stron drobnym druczkiem notatek, ale... Vane czuł, że nawet i trzy tygodnie nie starczyłyby mu na dowiedzenie się wszystkiego co chciał wiedzieć. I chociaż czuł się o wiele lepiej ze swoimi przyrządami do pracy niż w towarzystwie ludzi, stwierdził, że z rodzajem takich ludzi jak pani Bones mógłby przebywać cały czas. Może miał też coś niecoś z centaura, skoro tyle czasu z nimi pracował... Na pewno nie zamieniał się w jednego z nich, bo nie mógł za nimi nadążyć, ale z chęcią odebrałby im umysły. Były niesamowicie błyskotliwe i potrafiły zapamiętać ogromną ilość informacji. Wciąż go zadziwiały! Vane niestety nie pamiętał wszystkiego tak idealnie jak one, więc potrzebne mu były nowe księgi. Lub stare ale nowe dla niego. Korespondenci rozsiani po wszystkich kontynentach byli wspaniałą rzeczą. Szkoda tylko że rozwiązano Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów i kontakt z zagranicą nie był już taki łatwy jak wcześniej. Cenzura sprawdzała każdą poważniejszą korespondencję lub ładunek przychodzących do portu statków. Jednak gdy podawało się, że chodziło o badania naukowe, Ministerstwo Magii jakoś jeszcze przymykało oko. Szczególnie że Jayden miał już na koncie wydaną książkę, niezliczoną liczbę krótszych artykułów no i był profesorem w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Do tego elitarnego miejsca nie dostawali się pierwsi lepsi ludzie z łapanki, a restrykcyjnie prześwietlani obywatele, którzy na tytuł profesora musieli zasłużyć. Zresztą pracownicy Ministerstwa nie chcieli najwidoczniej mieć za dużo wspólnego z kimś pod batutą Grindelwalda. Nikt nie musiał wiedzieć, że nauczyciele wcale nie byli tacy przychylni dyrektorowi, jednak chcieli mieć pracę i spełniać się jako tych, którzy kształtowali nowe pokolenie. Wypowiadanie na głos swoich poglądów politycznych nie było do tego mądre. W zaufanym towarzystwie można było rozprawiać bez końca, ale poza nimi... Nie. Jayden może i chodził z głową w chmurach, ale nie był samobójcą. Kochał gwiazdy. Uwielbiał ciała niebieskie. Wielką frajdę sprawiało mu też przekazywanie wiedzy młodym umysłom, co według innych szło mu całkiem nieźle. Czego chcieć więcej? Sam jednak czuł się jak jeden ze swoich studentów, gdy okazało się, że sławna badaczka astronomii przyjechała do pałacu na konferencję. Musiał tam być! Nie było łatwo się dostać na to spotkanie, ale znajomości jego dziadka pomogły w prześlizgnięciu się do śmietanki tego świata. Okazało się do tego, że jego nazwisko otwiera wiele drzwi. I nawet nie poprzez kojarzenie dziadka, ale jego samego, co było dość zaskakujące. Zebranie zakończyło się jednak o wiele szybciej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, a Jayden wiedziony dziwną chęcią rozmyślań nad tym, co usłyszał, skierował swoje kroki do jednego z większych balkonów. Ustawiony był tam rząd odpowiednich przyrządów astronomicznych, które mogły pomóc zainteresowanym w odczytaniu nieba. Znajdował się tam nawet heliometr i chociaż nie był tak ogromny jak ten w Wieży Astrologów to jednak przykuł uwagę profesora.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trzynaście dni czekałam na ten występ. Mało intratny, ale za to byłam przekonana, że wszystkich na nim olśnię, bez wyjątku. Konferencja naukowa, masa jajogłowych astronomów oraz im podobnych zapaleńców nauki - całość brzmiała niezwykle nudno, ale za to mało wymagająco. Nie zniechęcało mnie to jednak do podstawowej nauki śpiewu - reklama dźwignią handlu, tak mówią. Skoro dam radę ich oczarować barwą mojego głosu, to mogę mieć również nadzieję na polecenie mnie swoim znajomym. To sprawiło, że każdą wolną chwilę poświęcałam ćwiczeniom, co nie było takie trudne skoro kilka występów mam już zaplanowanych oraz zaklepanych. Przez trud do gwiazd, czy jakoś tak. Grunt, że osiągnę to, co zamierzam. Z zapałem przygotowywałam się do tego jednego, kwietniowego dnia, starając się przy okazji nie nadwyrężać delikatnych strun głosowych. W międzyczasie rzecz jasna chodziłam po sklepach w poszukiwaniu odpowiedniej na ten wieczór kreacji. Wreszcie wybrałam - granatowo-czarna, dość przylegająca, z odsłoniętymi ramionami, sięgająca do ziemi i na wysokości kolan rozkloszowana. Na powierzchni materiału błyszczą srebrne gwiazdy. Do tego srebrna, delikatna biżuteria oraz niewielka, czarna torebka zawieszona na cienkim ramiączku. Prezentuję się niebanalne, za to mocno klimatycznie! Tak właśnie myślę stojąc za kulisami. Nie tremuję się ani trochę, wiedząc, że dam z siebie wszystko olśniewając każdą osobę w tym zamku.
Właśnie.
Niemal w ostatniej chwili dostaję polecenie ubrania się ciepło przez panującą w tym miejscu wieczną zimę. Wzdrygam się na samą myśl o tym, ale zarzucam na siebie szare, klasyczne futro. Rzeczywiście dotarłszy na miejsce ze zdumieniem orientuję się, że jest nieprzyjemnie zimno. W pałacu nie jest wcale lepiej, dlatego będąc już na scenie postanawiam jedynie odpiąć wierzchnie odzienie ukazując większość mojej kreacji, ale nie zdejmuję go całkowicie. Poprawiam swój ciasno upięty kok, żeby w niczym nie przeszkadzam, następnie zaklęciem wzmacniam siłę swojego głosu, po czym zaczynam śpiewać.
W trakcie przerwy postanawiam pozwiedzać to miejsce, skoro już tu jestem. Witam się z paroma osobami, które o dziwo kojarzę, a których nie spodziewałam się tutaj spotkać. Uśmiecham się lekko, kiwam im głową, błądząc trochę po korytarzach zamczyska. Sama nie wiem kiedy docieram na jeden z balkonów wieży. Ktoś już tam stoi, uśmiecham się czarująco do tego ktosia, zaraz jednak większą moją uwagę przykuwają różne… bodajże astronomiczne cudeńka. Oglądam je z powątpiewaniem, okiem znawcy, którym w ogóle nie jestem.
Heliometr, chociaż nie wiem, że nim jest, wygląda całkiem ładnie. Większą moją uwagę przykuwa leżący na parapecie oktant, który też nie wiem czym jest. Ale z niewzruszoną miną specjalisty biorę go w ręce, od razu coś przy nim grzebiąc. W pewnym momencie jeden z elementów wypada z głuchym dźwiękiem na kamienną posadzkę.
- Ojej - mówię jakże elokwentnie spoglądając w dół. A kiedy pochylam się, żeby zabrać ów kawałek urządzenia, to przez przypadek kopię je tak, że te wylatuje poza wieżę. Pewnie w miękki puch śniegu. - Ojej - powtarzam tym razem ciszej. Udaję jednak, że nic takiego nie miało miejsca i dalej przekręcam różne dziwne rzeczy. To musi wreszcie zadziałać! Cokolwiek to robi.
Właśnie.
Niemal w ostatniej chwili dostaję polecenie ubrania się ciepło przez panującą w tym miejscu wieczną zimę. Wzdrygam się na samą myśl o tym, ale zarzucam na siebie szare, klasyczne futro. Rzeczywiście dotarłszy na miejsce ze zdumieniem orientuję się, że jest nieprzyjemnie zimno. W pałacu nie jest wcale lepiej, dlatego będąc już na scenie postanawiam jedynie odpiąć wierzchnie odzienie ukazując większość mojej kreacji, ale nie zdejmuję go całkowicie. Poprawiam swój ciasno upięty kok, żeby w niczym nie przeszkadzam, następnie zaklęciem wzmacniam siłę swojego głosu, po czym zaczynam śpiewać.
W trakcie przerwy postanawiam pozwiedzać to miejsce, skoro już tu jestem. Witam się z paroma osobami, które o dziwo kojarzę, a których nie spodziewałam się tutaj spotkać. Uśmiecham się lekko, kiwam im głową, błądząc trochę po korytarzach zamczyska. Sama nie wiem kiedy docieram na jeden z balkonów wieży. Ktoś już tam stoi, uśmiecham się czarująco do tego ktosia, zaraz jednak większą moją uwagę przykuwają różne… bodajże astronomiczne cudeńka. Oglądam je z powątpiewaniem, okiem znawcy, którym w ogóle nie jestem.
Heliometr, chociaż nie wiem, że nim jest, wygląda całkiem ładnie. Większą moją uwagę przykuwa leżący na parapecie oktant, który też nie wiem czym jest. Ale z niewzruszoną miną specjalisty biorę go w ręce, od razu coś przy nim grzebiąc. W pewnym momencie jeden z elementów wypada z głuchym dźwiękiem na kamienną posadzkę.
- Ojej - mówię jakże elokwentnie spoglądając w dół. A kiedy pochylam się, żeby zabrać ów kawałek urządzenia, to przez przypadek kopię je tak, że te wylatuje poza wieżę. Pewnie w miękki puch śniegu. - Ojej - powtarzam tym razem ciszej. Udaję jednak, że nic takiego nie miało miejsca i dalej przekręcam różne dziwne rzeczy. To musi wreszcie zadziałać! Cokolwiek to robi.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jaydena nie interesowały artystyczne występy. Nie żeby był ignorantem, ale miał naprawdę mało czasu i chciał go wykorzystać na wykłady, rozmowy, prelekcje, by nie utracić chociażby jednej minuty. Na balkon przyszedł przed kolacją, gdy wszyscy mieli się zgromadzić w wielkiej sali. Ale on nie był głodny. Jak już to wiedzy, dlatego właśnie pozwolił sobie na oddalenie się gdzieś zupełnie indziej. Padło na ten wspaniały widokowy balkon, z którego można było podziwiać sporą część nieba. Brak sięgających i zasłaniających drzew, lamp oświetleniowych, a jedynie unoszące się w powietrzu płomyki pozwalały na spokojne obserwacje bez zakłóceń czy przesadnie silnego światła. Ktoś naprawdę pomyślał o wszystkim. Szczególnie że mając samych astronomów, czyli ludzi niezwykle na tych punktach wyczulonych, musiał być przygotowany na nawet najdrobniejsze wytykanie niewłaściwych warunków do obserwacji. Co prawda JJ w normalnym życiu nie był wybredny, ale jeśli chodziło o okoliczności związane z jego pracą - był wręcz perfekcjonistą. Nic nie było tak poukładane w jego otoczeniu ani miejscu, gdzie się znajdował jak skupienie się na podziwianiu nieba. Cała reszta... To był jeden wielki chaos. Szczególnie że profesor nawet teraz miał w kieszeniach mapy nieba, włosy w śmiesznym nieładzie i pewnie gdyby miał na sobie coś innego niż garnitur i filcowy płaszcz zapewne wzięto by go za kogoś nieproszonego i wyrzucono za drzwi zimowego pałacu. Niektórzy ludzi nauki prezentowali się niczym królowie i królowe, co czasem nawet śmieszyło młodego astronoma. Między nimi gdzie średnia wieku sięgała siedemdziesiątki dość mocno się wyróżniał. Do tego jako wnuk sławnego podróżnika i badacza astronomii miał dodatkowe znajomości i mogłoby się wydawać, że to mu pomogło się wbić w towarzystwo, ale wcale tak nie było. Pan Sheridan postawił wysoko poprzeczkę, a Jay musiał sobie z nią radzić. Na szczęście jego książkę i artykuły przyjęto bardzo dobrze, co nie skreśliło go z bycia członkiem tego stowarzyszenia naukowców.
Teraz mógł wykorzystać kilka chwil i ustawić odpowiednio heliometr. Jego marzeniem byłoby posiadać swój własny, jednak były one tak drogie i ciężkie do zdobycia, że Jayden musiał obejść się smakiem i jedynie odwiedzać od czasu do czasu Wieżę Astrologów, jeśli chciał z niego skorzystać. Tutaj był inny model i zapewne nie był tak precyzyjny jak ten który znał, ale nie miało to znaczenia. Egzemplarze wystawowe mogły nieco zaskoczyć i Vane nie nastawiał się na żadne fantastyczne możliwości. Zamierzał jednak sprawdzić możliwości ów urządzenia. Sprawdził obie połowy obiektywu i zaczął je względem siebie przesuwać przy pomocy śruby mikrometrycznej. Na razie wszystko wyglądało bardzo dobrze, ale po chwili usłyszał za sobą czyjeś kroki. Raczej nie należały do mężczyzny. Odwrócił się i napotkał uśmiech nieznanej sobie blondynki. Odwzajemnił miły gest i wrócił spojrzeniem do swojego urządzenia, nie zajmując się już nowym przybyszem. A może powinien? Jego uwagę przykuł w kilka sekund później dźwięk upadającego mosiądzu na kamień. Nie spodziewał się tego dźwięku, dlatego lekko podskoczył, patrząc na wpadniętą część z oktantu, który trzymała kobieta. Patrzyła na ów zębatkę i schylała się właśnie, by ją podnieść, gdy zamiast złapania, kopnęła ją lekko, a ta z dźwięcznym stukotem przejechała po posadzce, by spać poza granice balkonu.
Ojej.
Jayden uśmiechnął się pod nosem, ale starał się to ukryć kaszlnięciem i zasłonięciem ust ręką. Na pewno jego towarzyszka nie wiedziała, co robi, bo jej mina i ruchy mówiły same za siebie. Może i dostrzegłby ładną kreację, gdyby nie skupił się właśnie na maltretowanym oktancie.
- Pomóc pani? - spytał, dalej się uśmiechając, chociaż z trudem powstrzymywał śmiech. Co prawda jeszcze nie doszło do niczego profanacyjnego jak całkowite zniszczenie tego cennego urządzenia, ale lepiej dmuchać na zimne. Szczególnie że blondynka kręciła wszystkim, czym się dało.
Teraz mógł wykorzystać kilka chwil i ustawić odpowiednio heliometr. Jego marzeniem byłoby posiadać swój własny, jednak były one tak drogie i ciężkie do zdobycia, że Jayden musiał obejść się smakiem i jedynie odwiedzać od czasu do czasu Wieżę Astrologów, jeśli chciał z niego skorzystać. Tutaj był inny model i zapewne nie był tak precyzyjny jak ten który znał, ale nie miało to znaczenia. Egzemplarze wystawowe mogły nieco zaskoczyć i Vane nie nastawiał się na żadne fantastyczne możliwości. Zamierzał jednak sprawdzić możliwości ów urządzenia. Sprawdził obie połowy obiektywu i zaczął je względem siebie przesuwać przy pomocy śruby mikrometrycznej. Na razie wszystko wyglądało bardzo dobrze, ale po chwili usłyszał za sobą czyjeś kroki. Raczej nie należały do mężczyzny. Odwrócił się i napotkał uśmiech nieznanej sobie blondynki. Odwzajemnił miły gest i wrócił spojrzeniem do swojego urządzenia, nie zajmując się już nowym przybyszem. A może powinien? Jego uwagę przykuł w kilka sekund później dźwięk upadającego mosiądzu na kamień. Nie spodziewał się tego dźwięku, dlatego lekko podskoczył, patrząc na wpadniętą część z oktantu, który trzymała kobieta. Patrzyła na ów zębatkę i schylała się właśnie, by ją podnieść, gdy zamiast złapania, kopnęła ją lekko, a ta z dźwięcznym stukotem przejechała po posadzce, by spać poza granice balkonu.
Ojej.
Jayden uśmiechnął się pod nosem, ale starał się to ukryć kaszlnięciem i zasłonięciem ust ręką. Na pewno jego towarzyszka nie wiedziała, co robi, bo jej mina i ruchy mówiły same za siebie. Może i dostrzegłby ładną kreację, gdyby nie skupił się właśnie na maltretowanym oktancie.
- Pomóc pani? - spytał, dalej się uśmiechając, chociaż z trudem powstrzymywał śmiech. Co prawda jeszcze nie doszło do niczego profanacyjnego jak całkowite zniszczenie tego cennego urządzenia, ale lepiej dmuchać na zimne. Szczególnie że blondynka kręciła wszystkim, czym się dało.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Robi się coraz chłodniej, ale nie zważam na to. Nie zamierzam stać na tym balkonie całej wieczności - trochę naprawię im te wszystkie przedmioty, a następnie pójdę się ogrzać przy kominku na głównej sali. Później dalej będę kontynuować mój zapierający dech w piersiach występ i wszystko dobrze się ułoży. Nie zamarznę. Teraz zresztą uderza we mnie fala gorąca na myśl, że właśnie straciłam jedną z części do tego dziwnego urządzenia. Wpatruję się oszołomiona w skraj balkonu, jakbym wzrokiem miała z powrotem ściągnąć element do góry. Nic się nie dzieje. Marszczę niezadowolona nosek, dalej przekręcając to, co jeszcze przekręcić się da. Oczekuję w tym samym czasie na efekty - ja wiem? Może jakiś promień zaklęcia albo pojawiający się model planet? Cokolwiek! Niestety oktant milczy jak zaklęty, nie robiąc absolutnie nic. Zniecierpliwiona szarpię za kolejne pokrętło, które szybko zostaje mi w rękach. Do diaska! Czy to jest stworzone z kruchego piasku czy o co chodzi?
Wtem słyszę chrząknięcie oraz pytanie mężczyzny, do którego przed chwilą się uśmiechałam. Teraz też unoszę kąciki ust, ale tym razem jest to sztuczne okazanie radości - w końcu nie mam do niej aktualnie żadnych powodów. To głupie coś nie chce się mnie słuchać, a w dodatku zainteresował się mną mężczyzna, któremu wydaje się, że pozjadał wszystkie rozumy. A może chce mnie zwyczajnie poderwać? Pewnie sam poradziłby sobie gorzej z tym dziwnym czymś! Ale żeby błysnąć w moim towarzystwie oraz zyskać moją przychylność będzie udawał, że wie co robi. Niedoczekanie.
- Nie, dziękować. Wiedzieć co robić - odpowiadam hardo. Obracam pozostałość pokrętła w palcach uważnie mu się przyglądając. Próbuję je wkręcić na nowo w wystające coś, ale niestety za nic w świecie nie chce wskoczyć na swoje miejsce. - Teraz robić taki kruchy rzeczy! - śmieję się nerwowo, bo czuję się przez jegomościa obserwowana. Wreszcie zdenerwowana (a u mnie przychodzi to z nadzwyczajną łatwością!) wyciągam różdżkę.
- Reparo! - rzucam donośnie zaklęcie, kierując w uszkodzony oktant. Jednak coś poszło nie tak - być może wykonałam niepoprawny gest dłonią, a może nie skoncentrowałam się dostatecznie, ale przedmiot zaczyna dymić, chociaż nie ma żadnych logicznych powodów ku temu. Podłużna część pęka, a większość śrubek spajających wszystkie elementy zaczynają strzelać dookoła - jeden z nich trafia Jaydena w policzek. - Ojej - mruczę więc spanikowana, z drżącymi rękoma. Upuszczam nieszczęsną rzecz na ziemię, która spada z głośnym hukiem o marmurową posadzkę. Cofam się o kilka kroków chcąc się skierować do drzwi, ale wtedy orientuję się, że znajdują się one bliżej przodu. Czyli bliżej mężczyzny. Muszę coś szybko wymyślić, bo zaraz na mnie nakabluje!
Wtem słyszę chrząknięcie oraz pytanie mężczyzny, do którego przed chwilą się uśmiechałam. Teraz też unoszę kąciki ust, ale tym razem jest to sztuczne okazanie radości - w końcu nie mam do niej aktualnie żadnych powodów. To głupie coś nie chce się mnie słuchać, a w dodatku zainteresował się mną mężczyzna, któremu wydaje się, że pozjadał wszystkie rozumy. A może chce mnie zwyczajnie poderwać? Pewnie sam poradziłby sobie gorzej z tym dziwnym czymś! Ale żeby błysnąć w moim towarzystwie oraz zyskać moją przychylność będzie udawał, że wie co robi. Niedoczekanie.
- Nie, dziękować. Wiedzieć co robić - odpowiadam hardo. Obracam pozostałość pokrętła w palcach uważnie mu się przyglądając. Próbuję je wkręcić na nowo w wystające coś, ale niestety za nic w świecie nie chce wskoczyć na swoje miejsce. - Teraz robić taki kruchy rzeczy! - śmieję się nerwowo, bo czuję się przez jegomościa obserwowana. Wreszcie zdenerwowana (a u mnie przychodzi to z nadzwyczajną łatwością!) wyciągam różdżkę.
- Reparo! - rzucam donośnie zaklęcie, kierując w uszkodzony oktant. Jednak coś poszło nie tak - być może wykonałam niepoprawny gest dłonią, a może nie skoncentrowałam się dostatecznie, ale przedmiot zaczyna dymić, chociaż nie ma żadnych logicznych powodów ku temu. Podłużna część pęka, a większość śrubek spajających wszystkie elementy zaczynają strzelać dookoła - jeden z nich trafia Jaydena w policzek. - Ojej - mruczę więc spanikowana, z drżącymi rękoma. Upuszczam nieszczęsną rzecz na ziemię, która spada z głośnym hukiem o marmurową posadzkę. Cofam się o kilka kroków chcąc się skierować do drzwi, ale wtedy orientuję się, że znajdują się one bliżej przodu. Czyli bliżej mężczyzny. Muszę coś szybko wymyślić, bo zaraz na mnie nakabluje!
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jay musiał przyznać, że pierwszoklasiści po tygodniu nauki potrafili lepiej się obchodzić z oktantem niż ów panienka przed nim, która wyraźnie starała się dostrzec coś więcej w prostych liniach, jakąś ukrytą prawdę. Cóż... Zapewne nie wiedziała nawet, że nie było nic ukryte w tym ważnym sprzęcie. Był to jedynie lub właściwie aż przyrząd nawigacyjny do mierzenia wysokości ciał niebieskich nad horyzontem, a także kątów poziomych i pionowych między obiektami. Nie kryło w sobie projekcji planet czy obrazków, które mogłyby zapierać w dech postronnym osobom. Dla Vane'a sam w sobie był niesamowity, ale trzeba było wiedzieć jak z niego korzystać. O budowie zbliżonej do sekstantu, ale z kątomierzem stanowiącym wycinek jednej ósmej koła wyglądał bardziej skomplikowanie niż naprawdę. Posługiwanie się oktantem nie było żadną tajną sprawą, lepiej było mimo wszystko znać jego zastosowanie. Czego ów panna nie znała najwidoczniej. Pytanie, której jej zadał nie miało w sobie nic ze złośliwości, bo naprawdę - było to ostatnie słowo, które można było przypisać profesorowi. Co do samego podrywania... Jay zapewne prędzej zakrztusiłby się niż podjął podobną inicjatywę. Daleko było mu do podobnych zachowań, które być może często spotykały tę młodą czarownicę. Nie znał jednak takiego podejścia do kobiet ani nie znał również blondynki, która odpowiedziała mu, że sama sobie poradzi. A wyglądało to naprawdę... Żeby ładnie to ująć to powiedziałby, że nieprofesjonalnie. Cóż. To nawet nie była amatorszczyzna, bo kobieta zwyczajnie nie miała pojęcia, co robi. Jayden obserwował to wszystko z coraz większymi oczami, a gdy wyciągnęła różdżkę, cofnął się o krok, nie wiedząc, co zamierzała, a potem rzuciła zaklęcie. Nie zdążył się zasłonić, gdy jedna z części strzeliła go dość boleśnie w policzek. Sądził, że jego towarzyszka, która na pewno do grona astronomów nie należała, poprosi mimo wszystko o pomoc lub odłoży zepsute urządzenie. Ona zwyczajnie jednak zrzuciła je na posadzkę, a dźwięk który rozniósł się po balkonie, odbił się echem od wysokich szyb pałacu. Vane skrzywił się. Nie ze względu na hałas, a bardziej z powodu ucierpienia takiego przyrządu. Gdy kobieta skierowała się chyba nieświadomie w jego stronę, wyminął ją i podniósł to, co zostało z oktantu. Myślał, że jeszcze uda mu się coś zdziałać bez udziału magii, jednak nic z tego. Zwiesił głowę z westchnieniem i rezygnacją. W tym samym momencie przyszedł mężczyzna odpowiedzialny za całą wystawę wszystkich przyrządów i dostrzegł, co się wydarzyło. Złapał się za głowę i podbiegł do Jaydena, patrząc na zrujnowany oktant.
- Cóż to?! Cóż to?! - zaczął krzyczeć i kręcić energicznie pokrytą siwymi włosami głową. Wodził spojrzeniem od wciąż pochylonego nad miejscem zbrodni JJa do Odette. Najwidoczniej chciał znać prawdę.- Cóż to się stało?!
- Przepraszam... Wymsknął mi się z rąk - odpowiedział Vane, zbierając to, co znajdowało się na ziemi i nie patrząc na mężczyznę. Jego policzki dosłownie płonęły przez to kłamstwo. Zawsze mówił prawdę, dlatego nie mógł się się łatwo z tym kamuflować.
- Cóż to?! Cóż to?! - zaczął krzyczeć i kręcić energicznie pokrytą siwymi włosami głową. Wodził spojrzeniem od wciąż pochylonego nad miejscem zbrodni JJa do Odette. Najwidoczniej chciał znać prawdę.- Cóż to się stało?!
- Przepraszam... Wymsknął mi się z rąk - odpowiedział Vane, zbierając to, co znajdowało się na ziemi i nie patrząc na mężczyznę. Jego policzki dosłownie płonęły przez to kłamstwo. Zawsze mówił prawdę, dlatego nie mógł się się łatwo z tym kamuflować.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mam najmniejszego pojęcia o co chodzi w tym całym oktancie, nawet nie wiem że to się tak nazywa. Majstrując przy nim oczekuję wymiernych efektów, czegoś, co mnie zachwyci. Nie wiem, projekcji całego kosmosu? Świecących niczym moja suknia gwiazd? To miało być coś spektakularnego, zapierającego dech w piersiach, gdyż inaczej po co ta cała konferencja oraz wystawa? Ale niestety coś idzie mocno nie tak. Najpierw odpadają kolejne śrubki, a następnie moje zaklęcie reparujące na nic się zdaje. Przedmiot wręcz wybucha! Zupełnie nie pojmuję dlaczego. Wydaje się być prosty w obsłudze. Nic, czego nie potrafiłabym użyć, a jednak. Chyba jego moc polegała na wzbudzaniu gniewu, co cóż, udało mu się znakomicie. Jestem wściekła. Zaraz po wyrzutach sumienia w moim ciele rozlewa się spora dawka irytacji. Działaj, cholerstwo przebrzydłe. Prawie uderzam w niego ręką, ale tak się szczęśliwie składa (szczęśliwie w nieszczęściu), że oktant upada na podłogę, co czyni z niego już bezużyteczne urządzenie. Skoro ja go nie mam - nikt go nie będzie miał. Nawet ten mężczyzna, który gotów był mnie pouczać, byleby tylko mnie poderwać. Nie ze mną takie numery. Rozpoznaję takich desperatów na kilometr. Nie mogę naturalnie wiedzieć, że to astronom i to w dodatku zupełnie niezainteresowany kobietami, bo i skąd. Nie znamy się, widzimy pierwszy raz w życiu. Nie da się mimo to nie zauważyć, że zwyczajnie na mnie leci. Cóż, nie on jedyny. Trochę mi go nawet szkoda, gdyż u mnie szans to on nie ma. Chyba, że mi wyzna jak wiele pieniędzy ma na koncie - i jeśli rzeczywiście posiada w skarbcu fortunę, mogę się zastanowić nad jego niewerbalną propozycją. Dajcie spokój, pożerał mnie wzrokiem!
Dopóki nie zepsułam tego dziwacznego przedmiotu. Podbiegł do niego i nachylił się nad nim jakbym zabiła mu właśnie ulubione zwierzątko. Straszne. A że ja jestem roztrzęsiona całym zajściem to w ogóle nie widzi! Marszczę gniewnie nosek i jestem gotowa przemówić mu do słuchu, ale na niewielkim balkonie pojawia się kolejny aktor tego nędznego spektaklu. I jeszcze krzyczy wniebogłosy! Wywracam zniecierpliwiona oczami zastanawiając się nad kłamstwem, którym mogłabym się wyłgać, ale wtedy dzieje się coś niespodziewanego - świadek mojej zbrodni bierze winę na siebie! Unoszę do góry brwi z powodu skrajnego zdziwienia. Nie wierzę! I te rumiane policzki, aż mi go autentycznie szkoda. Tym gestem chwycił mnie za serce. Chyba naprawdę umie podrywać kobiety.
- Co pan się tak drzeć? Tu być ludzie, porządne dama! - zwracam się do awanturnika stanowczym, uniesionym tonem. - To nie być jego wina, to pan wina. Te przedmiot być jakieś kruchy, zupełnie nietrwały. Robić go pan z kacze pióro? - naskakuję na niego z oburzeniem, a co. Dla lepszego efektu tupię nóżką. - Teraz pan stąd wyjść i nie robić problema, inaczej mieć pan problem - dodaję butnie. Marszczę czoło, skóra pod palcami zaczyna mnie trochę piec z tej całej złości. Nie wiem co on sobie wyobraża, ale nie dam obrażać megogiermka rycerza, ot co.
A rzucę sobie na ogień, co mi tam. Kto bogatemu zabroni.
Dopóki nie zepsułam tego dziwacznego przedmiotu. Podbiegł do niego i nachylił się nad nim jakbym zabiła mu właśnie ulubione zwierzątko. Straszne. A że ja jestem roztrzęsiona całym zajściem to w ogóle nie widzi! Marszczę gniewnie nosek i jestem gotowa przemówić mu do słuchu, ale na niewielkim balkonie pojawia się kolejny aktor tego nędznego spektaklu. I jeszcze krzyczy wniebogłosy! Wywracam zniecierpliwiona oczami zastanawiając się nad kłamstwem, którym mogłabym się wyłgać, ale wtedy dzieje się coś niespodziewanego - świadek mojej zbrodni bierze winę na siebie! Unoszę do góry brwi z powodu skrajnego zdziwienia. Nie wierzę! I te rumiane policzki, aż mi go autentycznie szkoda. Tym gestem chwycił mnie za serce. Chyba naprawdę umie podrywać kobiety.
- Co pan się tak drzeć? Tu być ludzie, porządne dama! - zwracam się do awanturnika stanowczym, uniesionym tonem. - To nie być jego wina, to pan wina. Te przedmiot być jakieś kruchy, zupełnie nietrwały. Robić go pan z kacze pióro? - naskakuję na niego z oburzeniem, a co. Dla lepszego efektu tupię nóżką. - Teraz pan stąd wyjść i nie robić problema, inaczej mieć pan problem - dodaję butnie. Marszczę czoło, skóra pod palcami zaczyna mnie trochę piec z tej całej złości. Nie wiem co on sobie wyobraża, ale nie dam obrażać mego
A rzucę sobie na ogień, co mi tam. Kto bogatemu zabroni.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Odette Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Gdyby nie brak odpowiedniego podejścia do oktantu, nic by się nie wydarzyło. Nie oznaczało to jednak braku możliwości rozwiązania. Jay mógł przecież zapłacić za przedmiot i nie byłoby najmniejszego problemu. Bo jakiż to? Później by sobie go naprawił i miał świetny, nowy oktant po przejściach. Wszystko jednak potoczyło się nieco inaczej niż planował. Cóż. Jeśli w ogóle cokolwiek by tam planował. Zbierając części z posadzki, usłyszał nadejście zdenerwowanego producenta, który nie mógł wyjść z zaskoczenia, że ktoś mógł popsuć jego dzieło. JJ doskonale rozumiał jego frustrację, ale to był przedmiot - nie żywa istota. Można było go znów doprowadzić do poprzedniego stanu. Trzeba byłoby się nieco napracować, ale zawsze! Nie spodziewał się jednak tego, że blondynka pójdzie mu z odsieczą i stanie między nim, a nowo przybyłym. Gdyby nie było mu tak wstyd przez kłamstwo, które wypowiedział, może jej słowa wydałyby mu się zabawne. Zamiast tego szybko przywołał do siebie brakujące sprężynki, które rozprysnęły się po całym balkonie. Chyba nawet jeden tkwił pod obcasem kobiety. Wrzucił wszystkie sto jeden części do kieszeni, chcąc podnieść się i próbować wytłumaczyć całą sytuację, gdy dłonie jedynej stojącej tam panny zajęły się ogniem. Jayden zrobił duże oczy, odchylając się nieco w tył, nie chcąc się sparzyć, chociaż to nie jego osoba wywołała ten napływ złości w półwili. Nic dziwnego, że taka nerwowa z niej dama. Stał przez chwilę zaskoczony z tym samym szokiem wypisanym na twarzy, co wściekający się wcześniej mężczyzna. Takiemu ognistemu temperamentowi ciężko było się postawić, a krzykacz był w zdecydowanie gorszej pozycji od Vane'a, który jedyne co robił to stał za plecami blondynki, patrząc na płomienie. Chciał się otrząsnąć i załagodzić nieporozumienie. Nie zdążył jednak powiedzieć słowa, gdy okazało się, że ów płomień wydobywający się z dłoni młodej kobiety podpalił znajdujące się niedaleko fajerwerki. Miały zapewne uświetnić końcową część zjazdu, by w ten wspaniały sposób odesłać zgromadzonych naukowców do domów i zaprosić na następny raz. Tym razem jednak finał miał być zgoła inny, przyspieszony i bardzo zaskakujący. Nieplanowany. Podpalone lonty zaczęły się tlić w zastraszającym tempie. Nikt nie zdołał złapać nawet za różdżkę, by ugasić iskry i nim ktokolwiek chociażby otworzył usta, pierwsza porcja wybuchła, odrzucając Jaydena w róg balkonu, a wraz z nim odepchnęło także kobietę. Ostry ból w dolnych partiach kręgosłupa szybko rozszedł się po jego ciele, jednak zaraz zauważył nagłe pojawienie się czyjejś jasnej głowy i coś uderzyło w niego, ale tym razem z przodu. Rozpoznał przed sobą płonącą wcześniej dziewczynę, za której plecami fajerwerki strzelały jak szalone i wszyscy uciekali przed kolejnymi lecącymi w ich kierunku. Zaraz jednak skupił się na kobiecie, chcąc jej pomóc, ale zdał sobie sprawę, że trzymał ją w talii.
- Przepraszam - zdołał jedynie powiedzieć nim tuż obok niego przemknęła wielka kula ognia, a barierka za nimi zazgrzytała ukruszona potężną dawką energii i pękła w tym samym czasie, w którym w głównej sali wznoszono toast za odkrycie oraz opisanie nowej gwiazdy przez profesora Vane'a.
- Przepraszam - zdołał jedynie powiedzieć nim tuż obok niego przemknęła wielka kula ognia, a barierka za nimi zazgrzytała ukruszona potężną dawką energii i pękła w tym samym czasie, w którym w głównej sali wznoszono toast za odkrycie oraz opisanie nowej gwiazdy przez profesora Vane'a.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W najśmielszych snach nie przypuszczałabym, że cokolwiek można jeszcze z tym ustrojstwem zrobić. Spodziewałam się, że zepsułam je na amen. W końcu sprężyny lecą jak szalone na boki, część rzeczy przepadła za barierką balkonu najprawdopodobniej lądując w miękkim puchu, a kilka miejsc oktantu są zwyczajnie pęknięte. Nie rozumiem dlaczego tak się stało - nie zrobiłam przecież niczego złego. Trochę pokręciłam śrubkami, trochę próbowałam naprawić wszystko za pomocą magii… miałam dobre intencje! A tu co? Zadyma. Nie dość, że mój adorator ma do mnie pretensje, to jeszcze ten tam furiat. Pewnie jest krewnym tej od przygód Barda Beedle’a, tylko jeszcze o tym nie wiem. Robię niewinną minkę, maślane oczka, wpierw chcąc się wybielić, a później ze wzruszenia nad swoim wybawcą - i robię tak przynajmniej dopóki nie docierają do mnie pretensje nieznajomego mężczyzny. Wtedy zaczyna mnie od środka rozsadzać złość, gniew, który ma ujście dopiero w moich dłoniach. Nie spodziewam się dalszych kataklizmów sądząc, że limit pecha został już wyczerpany na najbliższe stulecia. W jakimże ogromnym błędzie jestem! Dostrzegam już tylko przerażenie pieniacza, później wszystko dzieje się zbyt szybko - iskry, wybuchające fajerwerki oraz siła, z jaką odrzuca mnie w tył. Płomienie z dłoni znikają wraz ze świadomością odpływającą hen daleko. Ląduję na czymś miękkim, do uszu dociera donośny huk pękającej barierki. Wpatruję się w twarz wybawiciela, która teraz jest bliżej niż kiedykolwiek powinna być; mrugam gwałtownie chcąc wyostrzyć obraz oraz zorientować się we własnym położeniu. Nawet nie czuję ręki na swojej talii, dopiero kiedy astronom zaczyna przepraszać zaczynam rozumieć o co chodzi. Z pewnej siebie kobiety zamieniam się w zawstydzone dziewczątko, któremu wykwita czerwony rumieniec na policzkach.
- To ja przepraszać - mruczę, ignorując kolejne świsty oraz wybuchy. Kolejna dawka fajerwerków trafia prosto w nas - czyli energia kumuluje się ponownie na balkonie, tylko tym razem nie ma już barierki. I to nie ona spada w dół, a my. W ostatnim odruchu chwytam się koszuli Vane’a, ale niewiele mi to pomaga. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej się pogrążam. Rozrywam w ten sposób jego ubranie ukazując światu niezgorszy tors. Możliwe, że zaczerwieniłabym się jeszcze bardziej gdyby nie istotny fakt, że właśnie spadamy. Lądujemy w śniegu i dosłownie o milimetry mijamy leżącą barierkę. W pierwszym odruchu nie mogę złapać oddechu, tak mną miotnęło; w drugim unoszę się lekko do pozycji siedzącej nie dowierzając w to, co właśnie miało miejsce. - Żyć pan? - dopytuję przejęta. Jest mi teraz cholernie zimno, czuję się obolała oraz wystraszona. Oby przeżył, w przeciwnym razie kto mnie stąd zabierze?!
- To ja przepraszać - mruczę, ignorując kolejne świsty oraz wybuchy. Kolejna dawka fajerwerków trafia prosto w nas - czyli energia kumuluje się ponownie na balkonie, tylko tym razem nie ma już barierki. I to nie ona spada w dół, a my. W ostatnim odruchu chwytam się koszuli Vane’a, ale niewiele mi to pomaga. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej się pogrążam. Rozrywam w ten sposób jego ubranie ukazując światu niezgorszy tors. Możliwe, że zaczerwieniłabym się jeszcze bardziej gdyby nie istotny fakt, że właśnie spadamy. Lądujemy w śniegu i dosłownie o milimetry mijamy leżącą barierkę. W pierwszym odruchu nie mogę złapać oddechu, tak mną miotnęło; w drugim unoszę się lekko do pozycji siedzącej nie dowierzając w to, co właśnie miało miejsce. - Żyć pan? - dopytuję przejęta. Jest mi teraz cholernie zimno, czuję się obolała oraz wystraszona. Oby przeżył, w przeciwnym razie kto mnie stąd zabierze?!
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Cóż... Może chwilowo te wszystkie pokrętła, śrubki, sprężynki nie wyglądały zbyt zachęcająco ani nawet nie przypominały oktantu, którym niegdyś były, ale przy odpowiednim podrasowaniu na pewno jeszcze by mogły spełniać tę funkcję. Szczególnie że Jay znał doskonałego zegarmistrza, którego złote ręce potrafiły naprawić dosłownie wszystko. Zresztą sam powoli się tego uczył i może miał sobie pomóc. Swoje własne prowizoryczne torquetum już zbudował na podstawie pradawnych, średniowiecznych zapiskach arabskiego astronoma, który działał w Sewilli. Cóż to był za umysł! Niesamowity. Aż dziw, że jego notatki przetrwały i ich część trafiła w jego posiadanie. Był to biały kruk wśród takich dzieł, dlatego stanowiły niemałą dumę profesora. Delikatne stronice i zapiski udokumentowane były na pergaminie, który trwały szczególnie nie był i wietrzał, chociaż nieco magii pomagało zachować odpowiednią trwałość. Dzięki temu Vane mógł bez obaw przeglądać po kilkaset razy jedną stronę i nie martwić się, że najdelikatniejszy oddech czy powiew obróci w perzynę dorobek historyczny. A przy okazji zaprzepaści cenne źródło informacji dla takiego pasjonaty jak on. Jeśli miałby jeszcze dłuższą chwilę, rozmyślałby nad tym zagadnieniem odrobinę dłużej, jednak jego doborowe towarzystwo miało zupełnie inny problem. Chciał podziękować kobiecie za pomoc i wstawienie się za nim, a przy okazji przeprosić raz jeszcze producenta, ale nie mieli na to czasu. Dość niespodziewane dalsze wydarzenia zakłóciły taki obrót sprawy i nie minęło sporo czasu nim wraz z jasnowłosą kobietą znaleźli się w dość nieciekawym położeniu. Gdyby barierka wytrzymała, możliwe że nie byliby w lepszej sytuacji będąc wystawionymi na szalejące dookoła sztuczne ognie. Jakiś pirotoman artysta musiał się do nich przyłożyć, bo wybuchy były naprawdę niesamowite. Jednak podziwiane oczywiście ze zdecydowanie większej odległości od tej, którą mieli Jayden i jego towarzyszka. Tak po prawdzie ciężko było się zorientować gdzie była góra, a gdzie dół, gdy wypadli zza granicę wielkiego balkonu. Nie trwało długo nim poczuł pod sobą dość mocne tąpnięcie, a zamiast złamanego kręgosłupa jedynie na moment odebrało mu dech. Nawet najbardziej przyjemne podłoże musiało stwardnieć, gdy ktoś spadał na nie z taką prędkością. Nie zauważył faktu, że leżał dosłownie kilka milimetrów od marmurowej barierki, która postanowiła nie wytrzymać i pęknąć odbierając mu podpory. Poczuł też jak ktoś opierał się na jego klatce piersiowej, by po chwili zobaczyć lekko zamazaną, jasną główkę należącą zapewne do młodej kobiety.
- Nic pani nie jest? - spytał nim się podniósł, ale już czuł, że głowa będzie go bolała jeszcze przez długi czas. Tył dosłownie pulsował mu uderzenia i huku, który rozległ się zaraz obok nich. Jayden podniósł się do siadu i przejechał dłonią w bolącym miejscu, sprawdzając czy nie było tam krwi. Na szczęście gruba warstwa śniegu ochroniła ich przed poważnymi skutkami takiego wypadnięcia poza barierki balkonu. Spojrzał w górę, by skontrolować co to była za wysokość i musiał przyznać, że nie spodziewał się, aż takiej. Widział nad ich głowami wciąż wybuchające fajerwerki, które chociaż trochę oświetlały krajobraz dookoła. Z tej perspektywy wydawały się być bardzo piękne. Gdyby nie okoliczności, można by poobserwować dzieło zawodowca. Nie słyszał jej pytania wcześniej wciąż za bardzo ogłuszony, ale zaraz też podniósł się na nogi, starając się nie spaść z nieco pochyłej, pokrytej puchem skarpy, która otaczała pałac. Zaraz też odwrócił się w stronę blondynki i wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać. - Może pani iść? - spytał i w tym samym momencie zaczął się przeszukiwać, by odnaleźć w końcu wewnątrz marynarki znajomy kształt różdżki, którą włożył sobie do tylnej kieszeni spodni. Powrót tą samą drogą był beznadziejnym pomysłem, awykonalnym, dlatego też musieli odszukać innego wejścia. Na szczęście znajdowali się niedaleko małych drzwiczek prowadzących do kuchni, a stamtąd mogli już spokojnie dotrzeć na górne piętra pałacu. Zanim ruszyli dalej Jayden zsunął dość sprawnie marynarkę, by zarzucić ją na ramiona kobiety. Dopiero wtedy zauważył rozerwanie na swoim materiale i niewielkie zadrapania, które w tym chłodzie niemiło kuły. Skrzywił się delikatnie, jednak nie za bardzo był czas, by się tym zajmować. - Będzie pani mogła schodzić? - powtórzył pytanie, a następnie sprawnie machnął różdżką, by rozdarty materiał znów stał się jednym. Jeśli będzie trzeba, zniesie swoją towarzyszkę, chociaż akurat ten dystans powinna pokonać samodzielnie. - Niedaleko jest wejście. Chodźmy - mruknął, a nad ich głowami wciąż strzelały fajerwerki.
- Nic pani nie jest? - spytał nim się podniósł, ale już czuł, że głowa będzie go bolała jeszcze przez długi czas. Tył dosłownie pulsował mu uderzenia i huku, który rozległ się zaraz obok nich. Jayden podniósł się do siadu i przejechał dłonią w bolącym miejscu, sprawdzając czy nie było tam krwi. Na szczęście gruba warstwa śniegu ochroniła ich przed poważnymi skutkami takiego wypadnięcia poza barierki balkonu. Spojrzał w górę, by skontrolować co to była za wysokość i musiał przyznać, że nie spodziewał się, aż takiej. Widział nad ich głowami wciąż wybuchające fajerwerki, które chociaż trochę oświetlały krajobraz dookoła. Z tej perspektywy wydawały się być bardzo piękne. Gdyby nie okoliczności, można by poobserwować dzieło zawodowca. Nie słyszał jej pytania wcześniej wciąż za bardzo ogłuszony, ale zaraz też podniósł się na nogi, starając się nie spaść z nieco pochyłej, pokrytej puchem skarpy, która otaczała pałac. Zaraz też odwrócił się w stronę blondynki i wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać. - Może pani iść? - spytał i w tym samym momencie zaczął się przeszukiwać, by odnaleźć w końcu wewnątrz marynarki znajomy kształt różdżki, którą włożył sobie do tylnej kieszeni spodni. Powrót tą samą drogą był beznadziejnym pomysłem, awykonalnym, dlatego też musieli odszukać innego wejścia. Na szczęście znajdowali się niedaleko małych drzwiczek prowadzących do kuchni, a stamtąd mogli już spokojnie dotrzeć na górne piętra pałacu. Zanim ruszyli dalej Jayden zsunął dość sprawnie marynarkę, by zarzucić ją na ramiona kobiety. Dopiero wtedy zauważył rozerwanie na swoim materiale i niewielkie zadrapania, które w tym chłodzie niemiło kuły. Skrzywił się delikatnie, jednak nie za bardzo był czas, by się tym zajmować. - Będzie pani mogła schodzić? - powtórzył pytanie, a następnie sprawnie machnął różdżką, by rozdarty materiał znów stał się jednym. Jeśli będzie trzeba, zniesie swoją towarzyszkę, chociaż akurat ten dystans powinna pokonać samodzielnie. - Niedaleko jest wejście. Chodźmy - mruknął, a nad ich głowami wciąż strzelały fajerwerki.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oto historia, jak zwykłe spotkanie może zamienić się w niekończący się kataklizm. Co tam oktant - on mnie w ogóle nie interesuje. Tylko jaką opinię wystawią mi ci ludzie? Przyszłam tu w celach zawodowych, miałam uświetnić swym śpiewem drugą część spotkania astronomów, a tu taki dramat. Wszystko dlatego, że chciałam sobie trochę poużywać tych ich śmiesznych przedmiotów - a to wszystko w celu ograniczenia znudzenia wywołanego bezproduktywną przerwą. A mogłam coś zjeść, napić się! Nie, mi się zachciało obcować z nauką. Do diabła. Nie jestem stworzona do skomplikowanych przyrządów ani do obserwacji nieba - całkiem prawdopodobne, że wskazując jakąś gwiazdą ta spadłaby wprost na mnie uśmiercając na miejscu. Z moim szczęściem… och, ale naturalnie nie zamierzam się do tego nikomu przyznawać. Na zewnątrz muszę pozostać nieskalaną żadnym błędem młodą damą. To wszystko było zaplanowane, tak, tak. To taki show, gratis ode mnie za wybranie mojej osoby do wokalnego repertuaru uroczystości. Tylko nikt nie docenia moich ogromnych starań! Wszyscy tylko albo się za mnie wstydzą, albo na mnie krzyczą. Dobrze, że nie daję sobie w kaszę dmuchać - jestem silną kobietą i byle paniczyk nie będzie mną dyrygował, o nie. Może gdyby grzecznie spytał się co tu zaszło oraz wykazał zrozumienie, to m o ż e załatwilibyśmy tę sprawę polubownie. Skoro jednak tym wzgardził, niech teraz cierpi.
Szkoda tylko, że my cierpimy wraz z nim. Potężna siła fajerwerków, uderzenia o śnieg oraz inne równie dramatyczne wypadki z pewnością pozostawią po sobie ślad w postaci siniaków i zadrapań. Moja piękna, nieskazitelna skóra została oszpecona! Syczę zdenerwowana kiedy tak siedzę tyłkiem na zimnej powierzchni. Badam swoje ramiona - futrzane okrycie musiało spaść gdzieś po drodze. Nie widzę go w zasięgu wzroku, ale na pewno jest niedaleko nas.
Dobrze, że mężczyzna żyje - oddycham z nieukrywaną ulgą słysząc jego słowa.
- Nie, nie, wszystko być dobrze - zapewniam nieco nerwowo, głos dziwnie mi się łamie. Mam ochotę się rozpłakać, ale na szczęście tego nie robię. Mężczyzna może być więc spokojny. Z wdzięcznością w spojrzeniu przyjmuję jego pomoc podczas wstawania. Będąc już w pionie chwieję się nieco, jakby ból nóg uniemożliwiał odnalezienie podpory w mięśniach. Jakbym sprzeciwiała się grawitacji.
- Tak, móc - potwierdzam potulnie, zaczynam zresztą iść ze znajomym nieznajomym. – Tak. I dziękować - dodaję będąc wdzięczna za marynarkę, którą przyciskam rękoma do zmarzniętego ciała. Idę wolno, drobiąc mocno, ale poruszamy się do przodu. - Teraz mieć pewność, nie zapomnieć pan wybuchać kobieta - rzucam w formie żartu, nawet śmieję się cicho. Ciekawe czy zrozumiał co miał na myśli.
Kiedy jesteśmy już bezpieczni, żegnamy się i każde idzie w swoją stronę.
zt. x2
Szkoda tylko, że my cierpimy wraz z nim. Potężna siła fajerwerków, uderzenia o śnieg oraz inne równie dramatyczne wypadki z pewnością pozostawią po sobie ślad w postaci siniaków i zadrapań. Moja piękna, nieskazitelna skóra została oszpecona! Syczę zdenerwowana kiedy tak siedzę tyłkiem na zimnej powierzchni. Badam swoje ramiona - futrzane okrycie musiało spaść gdzieś po drodze. Nie widzę go w zasięgu wzroku, ale na pewno jest niedaleko nas.
Dobrze, że mężczyzna żyje - oddycham z nieukrywaną ulgą słysząc jego słowa.
- Nie, nie, wszystko być dobrze - zapewniam nieco nerwowo, głos dziwnie mi się łamie. Mam ochotę się rozpłakać, ale na szczęście tego nie robię. Mężczyzna może być więc spokojny. Z wdzięcznością w spojrzeniu przyjmuję jego pomoc podczas wstawania. Będąc już w pionie chwieję się nieco, jakby ból nóg uniemożliwiał odnalezienie podpory w mięśniach. Jakbym sprzeciwiała się grawitacji.
- Tak, móc - potwierdzam potulnie, zaczynam zresztą iść ze znajomym nieznajomym. – Tak. I dziękować - dodaję będąc wdzięczna za marynarkę, którą przyciskam rękoma do zmarzniętego ciała. Idę wolno, drobiąc mocno, ale poruszamy się do przodu. - Teraz mieć pewność, nie zapomnieć pan wybuchać kobieta - rzucam w formie żartu, nawet śmieję się cicho. Ciekawe czy zrozumiał co miał na myśli.
Kiedy jesteśmy już bezpieczni, żegnamy się i każde idzie w swoją stronę.
zt. x2
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
|z foyer
Nie potrzebował niczyjej litości czy współczucia. Nie chciał ich i nawet nie życzyłby sobie jakiejkolwiek interwencji w tej sprawie. Jego decyzje były jego własnymi i nikogo więcej, zdawał sobie sprawę z konsekwencji wynikających z podejmowanych przez niego działań i nie musiał tym samym szukać żadnego wsparcia. Reakcja Rosalie, jej wiedza na ten temat nie zmieniłaby tego, czego się powziął, a wręcz jej troska wzbudziłaby w nim pewnego rodzaju irytację, chociaż jej ukazanie różniłoby się diametralnie od tej, którą zwykle ludzie widywali na twarzach innych. Jako zwolennik tradycjonalizmu uważał, że kobiety winny interesować się domem i dbaniem o rodzinne ognisko, walkę zostawiając mężczyznom. W żaden sposób nie umniejszał roli płci pięknej, wręcz przeciwnie, lecz niektóre sprawy musiały pozostać dla nich nieosiągalne. Zaznajomienie z okrucieństwami, których dokonywał, by wywalczyć im drogę ku lepszej przyszłości mogłoby złamać im serca. Liliana zapewne uznałaby to za fascynujące, Rosalie przeraziłaby się, Leia uznała, że tak trzeba, a matka? Ona wiedziała. Nie musiała nic mówić, ale wiedziała o wszystkim, pozostając bez względu na wszystko opoką dla swojego męża i syna, którzy należeli do tajnej organizacji Rycerzy. Nie pytała, nie roztrząsała. Martwiła gdy początkowo jej małżonek znikał po nocach, a później syn; wspierała, gdy pojawiali się w domu; dbała o przyszłość ich wszystkich delikatnymi, niemal niezauważalnymi, subtelnymi gestami. Morgoth dostrzegał w niej ideał kobiety i nic dziwnego, że również i podobne oczekiwania miał względem przyszłej wybranki, którą miał mu wskazać ojciec. Ten dzień się zbliżał i wiedział o tym, lecz ani on, ani Leon Vasilas o tym nie wspominali, zostawiając to na odpowiednią porę. Lupus miał rację - od ich rozmowy na pomoście kuzyn poruszał temat kolejnego małżeństwa w najbliższej rodzinie. Chociaż nie zawsze bezpośrednio to Morgoth mógł wyczuć w jego wypowiedziach pewne nasiąknięcie tą kwestią i nie miał czemu się dziwić. Yaxley nie zapierał się i nie zamierzał wypierać. Ślub Cynerica i Rosalie był szczęśliwym wydarzeniem zapisanym złotymi literami na kartach historii ich rodu, lecz nie wiązał się z tym żaden sojusz. Czasy były niepokojące, deklaracje nietrwałe, dlatego nestor musiał podjąć decyzję o ponownym ożenku i to takim, które utrwali relacje między rodzinami. Najlepiej z listy, która nabrzmiewała neutralnymi kwestiami. Przenosząc chociażby jedno z nich do pozytywów, osiągnęliby kolejny stopień sukcesu. Taka szansa istniała jeszcze w Lilianie i Lei, lecz ta ostatnia z powodu słabego zdrowia nie mogła uczestniczyć w żadnych publicznych ani prywatnych uroczystościach, odgradzając się od możliwości odpowiedniej prezencji. Młodego opiekuna smoków martwił nie tylko stan siostry, ale również niezdyscyplinowanie i rozbestwienie wciąż niezamężnej ani niezaręczonej kuzynki, która wymykała mu się spomiędzy palców. Nie miał jednak tyle czasu, by poświęcić go każdemu członkowi rodziny w odpowiednim stopniu - ostatnio dzielił go między nowe miejsce pracy, rozwijanie transmutacji i spędzanie każdej wolnej chwili przy łóżku Lei. Cała reszta była jedynie mglistymi wspomnieniami i postaciami, których nie sposób było odróżnić. Cyneric wiedział, co nadchodziło, lecz nie szukał bliższego kontaktu z młodszym Yaxleyem, wiedząc doskonale, że ten nawet by tego nie chciał. Obaj zdawali sobie sprawę, kiedy wsparcie było potrzebne i kiedy je okazać.
Dlatego zmierzając ku nieznanemu Rosalie celowi, nie odezwał się. Ona również urodziła się z nazwiskiem panów Cambridgeshire i miała je nosić aż do śmierci. Dlatego rozumiała, że niekiedy milczenie stanowiło cenny substytut relacji w rodzinie, do której należeli. Szczególnie istotne było dla samego Morgotha, który istniał w świecie ciszy całe życie, tworząc sobie w nim własny system postrzegania niektórych spraw. Wszystko miało swój cel, a postępowanie dla samego kaprysu nigdy nie było dla niego logiczne czy poprawne. Milczał, zamiast mówić tym samym dając do zrozumienia każdemu, kto mu towarzyszył, że cenniejszym towarem był umysł nad słowa. Być może właśnie z tego powodu tak mało osób czuło się w jego okolicy komfortowo, bo kłamstwa były pożywką aktualnie żyjącego społeczeństwa. Naturalnym środowiskiem przeżerającym ludzkość od samego wnętrza, a nikt nie chciał znać tej prawdy, więc tworzyli własną rzeczywistość jeszcze bardziej zaognioną i sfałszowaną. Nie chciał poruszać tych tematów ze swoją kuzynką, wiedząc, że to jedynie zadziała przeciwko niej niż odwrotnie. Musiała mu wybaczyć te decyzje, które stawały się coraz bardziej dominujące, ale tego wymagały czasy, w których żyli. Zamierzał się cieszyć jej towarzystwem być może ten jeden ostatni raz, dlatego gdy dotarli na miejsce, wysiadł jako pierwszy, by podać jej dłoń, aż nie stanęła obok niego i nie spojrzała na pałac zimowy, w którym mieli spędzić następne godziny. Wspólnie weszli do środka, gdzie poprowadzono ich ku loży, z której mieli wspaniały widok na scenę, na której już wkrótce miała się pojawić gwiazda wieczoru. Morgoth jednak nie obserwował podwyższenia, a postać o wiele ważniejszą od wszystkiego - Rosalie prezentowała się wspaniale. Małżeństwo dodało jej pewności w płynnych ruchach i dojrzałości w spojrzeniu. To była jego kuzynka, lady Yaxley, żona, niebawem matka i jedna z księżniczek na bagnach. Gdy zajęła swoje miejsce, Śmierciożerca zasiadł naprzeciwko, by po chwili wyciągnąć papierośnicę i położyć ją na stoliku. Przez moment wpatrywał się w srebrną pamiątkę nim znów wrócił uwagą do kobiety.
- Dziękuję. - Dziękuję, że zgodziłaś się mi towarzyszyć. Dziękuję, że nie zadajesz pytań, na które nie zamierzam odpowiadać. Dziękuje, że jesteś przy Cynericu. To i jeszcze wiele innych chowało się za tym jednym słowem, którego nie trzeba było rozwijać. Rosalie jednak nie miała czasu na odpowiedź, bo podeszła do nich elegancka kelnerka, by nalać odpowiedniego wina i oznajmić, że to właśnie ona dziś odpowiadała za ich komfort. Morgoth jedynie skinął głową, odsyłając ją w milczeniu, by jeszcze przed koncertem porozmawiać z kuzynką. Pomimo różnic w fizjonomii wyraźnie można było dostrzec podobieństwa w starannym ubiorze akcentującym, do którego rodu przynależeli. Zresztą pomimo wycofania z publicznych wystąpień nie można było nie kojarzyć dziedziców jednego z najstarszych rodów Wielkiej Brytanii. Szczególnie, że jedna z nich była świeżo upieczoną żoną, a jej towarzysz kawalerem, którego los jeszcze nie został przesądzony. Oficjalnie. Yaxley sięgnął po papierosa, by równocześnie z pewnym zaciekawieniem badać spojrzeniem twarz swojej kuzynki, dostrzegając na niej oznaki niezrozumienia i troski. Znów zaczęli wracać do dawnego stanu rzeczy, która kazała trzymać się na dystans, jednak wciąż byli rodziną. Priorytetem tej nocy było to, by Rosalie poczuła się jak najlepiej i by przestała się przejmować chociaż na momentem tym, co działo się w głowie jej kuzyna.
Nie potrzebował niczyjej litości czy współczucia. Nie chciał ich i nawet nie życzyłby sobie jakiejkolwiek interwencji w tej sprawie. Jego decyzje były jego własnymi i nikogo więcej, zdawał sobie sprawę z konsekwencji wynikających z podejmowanych przez niego działań i nie musiał tym samym szukać żadnego wsparcia. Reakcja Rosalie, jej wiedza na ten temat nie zmieniłaby tego, czego się powziął, a wręcz jej troska wzbudziłaby w nim pewnego rodzaju irytację, chociaż jej ukazanie różniłoby się diametralnie od tej, którą zwykle ludzie widywali na twarzach innych. Jako zwolennik tradycjonalizmu uważał, że kobiety winny interesować się domem i dbaniem o rodzinne ognisko, walkę zostawiając mężczyznom. W żaden sposób nie umniejszał roli płci pięknej, wręcz przeciwnie, lecz niektóre sprawy musiały pozostać dla nich nieosiągalne. Zaznajomienie z okrucieństwami, których dokonywał, by wywalczyć im drogę ku lepszej przyszłości mogłoby złamać im serca. Liliana zapewne uznałaby to za fascynujące, Rosalie przeraziłaby się, Leia uznała, że tak trzeba, a matka? Ona wiedziała. Nie musiała nic mówić, ale wiedziała o wszystkim, pozostając bez względu na wszystko opoką dla swojego męża i syna, którzy należeli do tajnej organizacji Rycerzy. Nie pytała, nie roztrząsała. Martwiła gdy początkowo jej małżonek znikał po nocach, a później syn; wspierała, gdy pojawiali się w domu; dbała o przyszłość ich wszystkich delikatnymi, niemal niezauważalnymi, subtelnymi gestami. Morgoth dostrzegał w niej ideał kobiety i nic dziwnego, że również i podobne oczekiwania miał względem przyszłej wybranki, którą miał mu wskazać ojciec. Ten dzień się zbliżał i wiedział o tym, lecz ani on, ani Leon Vasilas o tym nie wspominali, zostawiając to na odpowiednią porę. Lupus miał rację - od ich rozmowy na pomoście kuzyn poruszał temat kolejnego małżeństwa w najbliższej rodzinie. Chociaż nie zawsze bezpośrednio to Morgoth mógł wyczuć w jego wypowiedziach pewne nasiąknięcie tą kwestią i nie miał czemu się dziwić. Yaxley nie zapierał się i nie zamierzał wypierać. Ślub Cynerica i Rosalie był szczęśliwym wydarzeniem zapisanym złotymi literami na kartach historii ich rodu, lecz nie wiązał się z tym żaden sojusz. Czasy były niepokojące, deklaracje nietrwałe, dlatego nestor musiał podjąć decyzję o ponownym ożenku i to takim, które utrwali relacje między rodzinami. Najlepiej z listy, która nabrzmiewała neutralnymi kwestiami. Przenosząc chociażby jedno z nich do pozytywów, osiągnęliby kolejny stopień sukcesu. Taka szansa istniała jeszcze w Lilianie i Lei, lecz ta ostatnia z powodu słabego zdrowia nie mogła uczestniczyć w żadnych publicznych ani prywatnych uroczystościach, odgradzając się od możliwości odpowiedniej prezencji. Młodego opiekuna smoków martwił nie tylko stan siostry, ale również niezdyscyplinowanie i rozbestwienie wciąż niezamężnej ani niezaręczonej kuzynki, która wymykała mu się spomiędzy palców. Nie miał jednak tyle czasu, by poświęcić go każdemu członkowi rodziny w odpowiednim stopniu - ostatnio dzielił go między nowe miejsce pracy, rozwijanie transmutacji i spędzanie każdej wolnej chwili przy łóżku Lei. Cała reszta była jedynie mglistymi wspomnieniami i postaciami, których nie sposób było odróżnić. Cyneric wiedział, co nadchodziło, lecz nie szukał bliższego kontaktu z młodszym Yaxleyem, wiedząc doskonale, że ten nawet by tego nie chciał. Obaj zdawali sobie sprawę, kiedy wsparcie było potrzebne i kiedy je okazać.
Dlatego zmierzając ku nieznanemu Rosalie celowi, nie odezwał się. Ona również urodziła się z nazwiskiem panów Cambridgeshire i miała je nosić aż do śmierci. Dlatego rozumiała, że niekiedy milczenie stanowiło cenny substytut relacji w rodzinie, do której należeli. Szczególnie istotne było dla samego Morgotha, który istniał w świecie ciszy całe życie, tworząc sobie w nim własny system postrzegania niektórych spraw. Wszystko miało swój cel, a postępowanie dla samego kaprysu nigdy nie było dla niego logiczne czy poprawne. Milczał, zamiast mówić tym samym dając do zrozumienia każdemu, kto mu towarzyszył, że cenniejszym towarem był umysł nad słowa. Być może właśnie z tego powodu tak mało osób czuło się w jego okolicy komfortowo, bo kłamstwa były pożywką aktualnie żyjącego społeczeństwa. Naturalnym środowiskiem przeżerającym ludzkość od samego wnętrza, a nikt nie chciał znać tej prawdy, więc tworzyli własną rzeczywistość jeszcze bardziej zaognioną i sfałszowaną. Nie chciał poruszać tych tematów ze swoją kuzynką, wiedząc, że to jedynie zadziała przeciwko niej niż odwrotnie. Musiała mu wybaczyć te decyzje, które stawały się coraz bardziej dominujące, ale tego wymagały czasy, w których żyli. Zamierzał się cieszyć jej towarzystwem być może ten jeden ostatni raz, dlatego gdy dotarli na miejsce, wysiadł jako pierwszy, by podać jej dłoń, aż nie stanęła obok niego i nie spojrzała na pałac zimowy, w którym mieli spędzić następne godziny. Wspólnie weszli do środka, gdzie poprowadzono ich ku loży, z której mieli wspaniały widok na scenę, na której już wkrótce miała się pojawić gwiazda wieczoru. Morgoth jednak nie obserwował podwyższenia, a postać o wiele ważniejszą od wszystkiego - Rosalie prezentowała się wspaniale. Małżeństwo dodało jej pewności w płynnych ruchach i dojrzałości w spojrzeniu. To była jego kuzynka, lady Yaxley, żona, niebawem matka i jedna z księżniczek na bagnach. Gdy zajęła swoje miejsce, Śmierciożerca zasiadł naprzeciwko, by po chwili wyciągnąć papierośnicę i położyć ją na stoliku. Przez moment wpatrywał się w srebrną pamiątkę nim znów wrócił uwagą do kobiety.
- Dziękuję. - Dziękuję, że zgodziłaś się mi towarzyszyć. Dziękuję, że nie zadajesz pytań, na które nie zamierzam odpowiadać. Dziękuje, że jesteś przy Cynericu. To i jeszcze wiele innych chowało się za tym jednym słowem, którego nie trzeba było rozwijać. Rosalie jednak nie miała czasu na odpowiedź, bo podeszła do nich elegancka kelnerka, by nalać odpowiedniego wina i oznajmić, że to właśnie ona dziś odpowiadała za ich komfort. Morgoth jedynie skinął głową, odsyłając ją w milczeniu, by jeszcze przed koncertem porozmawiać z kuzynką. Pomimo różnic w fizjonomii wyraźnie można było dostrzec podobieństwa w starannym ubiorze akcentującym, do którego rodu przynależeli. Zresztą pomimo wycofania z publicznych wystąpień nie można było nie kojarzyć dziedziców jednego z najstarszych rodów Wielkiej Brytanii. Szczególnie, że jedna z nich była świeżo upieczoną żoną, a jej towarzysz kawalerem, którego los jeszcze nie został przesądzony. Oficjalnie. Yaxley sięgnął po papierosa, by równocześnie z pewnym zaciekawieniem badać spojrzeniem twarz swojej kuzynki, dostrzegając na niej oznaki niezrozumienia i troski. Znów zaczęli wracać do dawnego stanu rzeczy, która kazała trzymać się na dystans, jednak wciąż byli rodziną. Priorytetem tej nocy było to, by Rosalie poczuła się jak najlepiej i by przestała się przejmować chociaż na momentem tym, co działo się w głowie jej kuzyna.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czasami milczenie i jedno spojrzenie potrafi przekazać więcej niż tysiąc słów. Potrafi przekazać to, czego nie można wypowiedzieć. Milcząc można pomóc, podnieść na duchu, pokazać że się jest. W każdym momencie. Na dobre i na złe. W smutku i w chorobie. Na zawsze. Nie tylko było się w tym obowiązku wobec męża, którego akurat zaczęłam posiadać, ale także najbliższej rodziny i jeśli Morgoth myślał, że z łatwością przyjdzie mi odpuszczenie dawnym przyzwyczajeniom, to bardzo się mylił. Nie wyobrażałam sobie, aby mogło dojść do takiej sytuacji, w której nie interesowałoby mnie co się z nim dzieje. Gdyby jedno zmartwiony wzrok nie niepokoił mnie tysiąckroć bardziej. I chociaż bardzo chciałam wiedzieć wszystko, to co dzieje się w jego głowie i głowie mojego męża, tak również zdawałam sobie sprawę z tego, że spora część tej wiedzy nie była dla mnie. Bycie kobietą ograniczało, zamykało pewne drzwi na tak mocną kłódkę, że najpotężniejsze Alohomora nie pomagało. Męski świat był dla nas, kobiet, niedostępny. Chociaż nie uważałam się za osobę słabą, to jednak setki lat utartych schematów sprawiało, że każdy nimi podążał i nikt nie miał odwagi ich przerwać. A już na pewno nie ja.
Dzisiejszy wieczór miał być wyjątkowy. Cokolwiek kierowało mojego kuzyna, jakikolwiek był powód naszego dzisiejszego spotkania, to byłam mu bardzo wdzięczna, że zabrał mnie na tę kolację. Wspólne spędzanie czasu było dla mnie ważne. Nie spodziewałam się tego, gdzie mnie zabierze, podróż przeżyliśmy w ciszy, ale naprawdę nie musieliśmy mówić, aby ze sobą rozmawiać. I to chyba było między nami najlepsze.
Zimowy pałac był przepiękny, spoglądałam na niego z podziwem, bo było to naprawdę cudowne miejsce. Dobrze wychowany kuzyn podał mi dłoń, abym bezpieczne opuściła nasz środek lokomocji i oboje ruszyliśmy do środka, gdzie służba odpowiednio się nami zajęła i umieściła nas w loży, w której mieliśmy spędzić cały wieczór. Nawet gdy zasiedliśmy przy stole nie padło ani jedno słowo. Jeszcze przez chwilę musiałam się wykazać cierpliwością, poczekać na pierwszy jego ruch, pierwszy gest, jakiś znak i owy znak mnie zaskoczył.
Patrzyłam na niego przez chwilę zdziwiona. Niby jedno słowo, a jakoś całkowicie wybiło mnie z rytmu. Czy mój kuzyn miał jakiś powód, aby mi dziękować? Za to, że zgodziłam się, aby spędzić z nim ten czas? Nie brzmiało to jak podziękowanie z tego powodu. Uniosłam kąciki ust ku górze, ale moje oczy wcale się nie cieszyły. Patrzyłam na niego uważnie, z niezrozumieniem o co chodzi i troską o niego. Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć podeszła do nas kelnerka racząc winem i informując, że ona będzie nam dzisiaj usługiwać. Na chwilę jej obecności postarałam się przywołać na twarz uprzejmy uśmiech, ale dawno tak bardzo nie pragnęłam, aby w tej właśnie chwili wszyscy zostawili nas samych i nam nie przeszkadzali. Odetchnęłam, gdy kobieta się oddaliła.
- Przepraszam - zaczęłam dość niepewnie - ale nie wiem co uczyniłam, że aż mi za to dziękujesz.
Miałam nadzieję, że nie zabrzmi to źle. Jeśli jednak była taka możliwość, abym mogła dowiedzieć się co działo się w umyśle mojego kuzyna, to warto było spróbować. Może tym razem nie odbiję się od ściany, a moje pytanie nie zostanie zbyte milczeniem. W międzyczasie odwróciłam spojrzenie w stronę sceny. Koncert. Doceniałam jego pomysł, chęć umilenia mi wieczoru, ale czy to na pewno było to czego oboje potrzebowaliśmy? Czy wspólny spacer po lesie albo rozmowa na ławce w ogrodzie nie byłaby bardziej odpowiednia? A może wręcz przeciwnie? Może oboje potrzebowaliśmy oderwania od rzeczywistości, zatracenia się w muzyce, odcięcia od myśli? Może tego właśnie mój kuzyn oczekiwał? A jeśli tak, to co działo się w jego umyśle, że chciał od tego uciekać? Zerknęłam na niego, w jego oczy, szukając w nich jak zwykle odpowiedzi.
Dzisiejszy wieczór miał być wyjątkowy. Cokolwiek kierowało mojego kuzyna, jakikolwiek był powód naszego dzisiejszego spotkania, to byłam mu bardzo wdzięczna, że zabrał mnie na tę kolację. Wspólne spędzanie czasu było dla mnie ważne. Nie spodziewałam się tego, gdzie mnie zabierze, podróż przeżyliśmy w ciszy, ale naprawdę nie musieliśmy mówić, aby ze sobą rozmawiać. I to chyba było między nami najlepsze.
Zimowy pałac był przepiękny, spoglądałam na niego z podziwem, bo było to naprawdę cudowne miejsce. Dobrze wychowany kuzyn podał mi dłoń, abym bezpieczne opuściła nasz środek lokomocji i oboje ruszyliśmy do środka, gdzie służba odpowiednio się nami zajęła i umieściła nas w loży, w której mieliśmy spędzić cały wieczór. Nawet gdy zasiedliśmy przy stole nie padło ani jedno słowo. Jeszcze przez chwilę musiałam się wykazać cierpliwością, poczekać na pierwszy jego ruch, pierwszy gest, jakiś znak i owy znak mnie zaskoczył.
Patrzyłam na niego przez chwilę zdziwiona. Niby jedno słowo, a jakoś całkowicie wybiło mnie z rytmu. Czy mój kuzyn miał jakiś powód, aby mi dziękować? Za to, że zgodziłam się, aby spędzić z nim ten czas? Nie brzmiało to jak podziękowanie z tego powodu. Uniosłam kąciki ust ku górze, ale moje oczy wcale się nie cieszyły. Patrzyłam na niego uważnie, z niezrozumieniem o co chodzi i troską o niego. Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć podeszła do nas kelnerka racząc winem i informując, że ona będzie nam dzisiaj usługiwać. Na chwilę jej obecności postarałam się przywołać na twarz uprzejmy uśmiech, ale dawno tak bardzo nie pragnęłam, aby w tej właśnie chwili wszyscy zostawili nas samych i nam nie przeszkadzali. Odetchnęłam, gdy kobieta się oddaliła.
- Przepraszam - zaczęłam dość niepewnie - ale nie wiem co uczyniłam, że aż mi za to dziękujesz.
Miałam nadzieję, że nie zabrzmi to źle. Jeśli jednak była taka możliwość, abym mogła dowiedzieć się co działo się w umyśle mojego kuzyna, to warto było spróbować. Może tym razem nie odbiję się od ściany, a moje pytanie nie zostanie zbyte milczeniem. W międzyczasie odwróciłam spojrzenie w stronę sceny. Koncert. Doceniałam jego pomysł, chęć umilenia mi wieczoru, ale czy to na pewno było to czego oboje potrzebowaliśmy? Czy wspólny spacer po lesie albo rozmowa na ławce w ogrodzie nie byłaby bardziej odpowiednia? A może wręcz przeciwnie? Może oboje potrzebowaliśmy oderwania od rzeczywistości, zatracenia się w muzyce, odcięcia od myśli? Może tego właśnie mój kuzyn oczekiwał? A jeśli tak, to co działo się w jego umyśle, że chciał od tego uciekać? Zerknęłam na niego, w jego oczy, szukając w nich jak zwykle odpowiedzi.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zmiany nadeszły. To że ewoluowały na ich oczach nie znaczyło, że nie było ich wcześniej. Chłód, który na powrót stał się jednością z młodszym z kuzynów Yaxley był tam od zawsze. Lekko zakryty, ale nie odszedł. Morgoth sądził, że bez niego miał być lepszym człowiekiem, lecz nie była to prawda. To właśnie ów zimno zapewniało mu odpowiedni dystans i zdrowe spojrzenie na bieżące wydarzenia. Nie domyślał się nawet jak zgubne w skutkach miały się okazać emocje, których nie był w stanie powstrzymać. Krążące w jego żyłach, umyśle i gestach czekały na adekwatny moment by uderzyć i zrównać wszystko w co wierzył jednym szybkim ruchem. Dlaczego więc dawał się zwodzić? To pytanie jednak miało pozostać bez odpowiedzi jeszcze długi czas, gdy pokusy młodego serca pozostać miały w znacznym oddaleniu od samego zainteresowanego. Teraz wiedział tylko jedno - że możliwe przebywał w towarzystwie kuzynki po raz ostatni i zdając sobie sprawę o jak wysoką stawkę miał zagrać, było bardziej niż pewne, że nie wróci. Wszystko jednak miało swoją cenę, a wolność wołała najwięcej za swoje racje. Nie trzeba było być znawcą historii i polityki, by wiedzieć, że były to najtrudniejsze zagadnienia, z jakimi przyszło się potykać ludzkości. Yaxley znał je dobrze, dlatego odpowiedzialność spadała na niego znacznie większa niż na barki innych. Świadomość z własnych możliwości i przekonań nakładała na niego solidną dawkę realizmu i walki o następny dzień. Gdyby była inna droga, na pewno by się jej podjął, lecz ona nie istniała. Nic co przychodziło łatwo, nie było warte swojej ceny. Wychowany w tych materiach kroczył więc w głąb. Samobójcza misja miała odcisnąć swoje piętno i pozostać z nim już na zawsze. Nawet jeśli ukryta głęboko i ukryta przed światem oraz nim samym.
Uśmiechnął się jedynie nikło w odpowiedzi, pozwalając by reszta wieczoru upłynęła im na podziwianiu występu, który miał się wkrótce rozpocząć w murach zimowego pałacu. Morgoth milczał, wracając do swoich dawnych przyzwyczajeń i chciał jedynie chłonąć artystyczne doznania, próbując w ten dość prozaiczny sposób oderwać błądzące przy nadchodzącej wyprawie myśli. Jeśli miała to być jego ostatnia noc, to właśnie tak zamierzał ją zapamiętać i to po sobie zostawić. A nie strach rosnący i trawiący każdą komórkę jego ciała. Bo czy nie byłby szaleńcem, gdyby się nie bał?
|zt
Uśmiechnął się jedynie nikło w odpowiedzi, pozwalając by reszta wieczoru upłynęła im na podziwianiu występu, który miał się wkrótce rozpocząć w murach zimowego pałacu. Morgoth milczał, wracając do swoich dawnych przyzwyczajeń i chciał jedynie chłonąć artystyczne doznania, próbując w ten dość prozaiczny sposób oderwać błądzące przy nadchodzącej wyprawie myśli. Jeśli miała to być jego ostatnia noc, to właśnie tak zamierzał ją zapamiętać i to po sobie zostawić. A nie strach rosnący i trawiący każdą komórkę jego ciała. Bo czy nie byłby szaleńcem, gdyby się nie bał?
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pałac zimowy
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire