Chatka w lesie
Rzut kością k3:
1 - napada na ciebie smok. Musisz przed nim uciec i uratować swoich wszystkich towarzyszy oraz pustelnika. Po 3 kolejkach halucynacje ustąpią.
2 - nagle znajdujesz się pod wodą. Musisz jak najszybciej wypłynąć zanim się udusisz. Pustelnik i wszyscy twoi towarzysze gdzieś zniknęli. Pojawiły się za to rekiny, które chcą cię pożreć. Musisz im uciec i wypłynąć na powierzchnię zanim utoniesz. Halucynacje ustąpią po 3 kolejkach.
3 - świat zaczął wirować, a ty uległeś niekontrolowanemu słowotokowi. W dodatku lidzkie głowy pomału zaczynają przypominać łby słoni, panter i kóz. O dziwo wydaje ci się to zupełnie normalne. Halucynacje ustąpią po 3 kolejkach.
Fioletowo-czarny atłas falował przy jednym z ostatnich straganów. Materiał zasłaniający wejście drżał lekko pod wpływem podmuchów gorącego powietrza. U szczytu namiotu, tuż nad wejściem wisiała koźlęca czaszka z imponującym, bielejącym w ciemności porożem. I choć nikt nie stał przed wejściem, nikt nie zapraszał do środka, każdy zaznajomiony z obrzędami czarodziej wiedział, co może zastać wewnątrz. Wróżby Brón Trogain były jedyne w swoim rodzaju — mogły tak samo dawać nadzieję, jak i ją odbierać. Były w stanie kształtować rzeczywistość i fałszować przeszłość. Po przejściu przez opuszczone kotary wewnątrz znajdowała się ława, na niej różnego rozmiaru świece. W trzech kadziach tliły się kadzidła o popielnym aromacie. Nie każdy potrafił potrafił wyczuć dodatkowo bazylię, sosnę i kurkumę. Na samym blacie, każde czujne oko mogło dostrzec runy. I te, którymi posługiwano się dzisiaj, jak i te dawne, prawie zapomniane i wyparte z języka symbole. I choć początkowo wydawało się, że wewnątrz dusznego namiotu nikogo nie ma, za ławą, w półmroku tkwiły trzy wiedźmy, których twarze skrywały półprzezroczyste woalki. Ciemne, długie włosy przyozdobione były matowymi koralikami w ciemnych barwach, kawałkami kości, rzemieni, słomą i drewnem. Na piersiach, połyskiwały w blasku ognia wisiory z kryształami, zębami i wiklinowymi laleczkami. Żadna z nich się nie odzywała ani słowem, nie ruszała póki gość nie zdecydował się stanąć przed obliczem przeznaczenia, a by to uczynić należało uiścić drobną opłatę z knutów i zająć miejsce na drewnianym palu przed nim. Warunek był prosty — ceną prócz monet była krew, z której wiedźmy mogły odczytać wszystko, a o wróżbę Lughnasadh można było prosić tylko raz i należało ją przyjąć taką, jaką zesłał los.
Dopiero kiedy usiadłeś, zobaczyłeś fragmenty twarzy czarownic. Wąskie usta, wokół których gromadziły się już zmarszczki rozświetlał blask palących się między wami świec. Oczy połyskiwały w cieniu, skrząc się ledwie iskrą — nie byłeś w stanie się w nich zanurzyć ani im przyjrzeć. Sękata dłoń pierwszej z wiedźm wręczyła ci dymiące się liście haszu. Druga wiedźma, sięgnąwszy po czarny jak noc obsydian włożyła ci go w usta. Trzecia poprosiła o twoją dłoń, by z palca drobnym nożem upuścić kilka kropli krwi. Spadały pojedynczo na popękany blat z wyrytymi symbolami. Drewno piło ją prędko. W głowie usłyszałeś głos, choć nie rozpoznałeś w nim żadnych konkretnych słów. Mimo to, wiedziałeś, co musisz zrobić.
By uzyskać wróżbę Brón Trogain należy zadać wiedźmom trzy pytania — w myślach lub głośno. Usłyszą. Każdej wiedźmie inne — każda z nich odpowiada za inny czas w życiu każdego człowieka. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość — i rzucić trzema kośćmi: WRÓŻBA PRZYSZŁOŚCI, TREAŹNIEJSZOŚCI, PRZYSZŁOŚCI. Wiedźmy nie tłumaczą się z kart, nie tłumaczą wróżb i ich nie interpretują. Uzyskaną odpowiedź należy się zadowolić i dopasować ją do zadanych przez siebie pytań samodzielnie, a po przebudzeniu jak najszybciej opuścić zadymiony namiot.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:21, w całości zmieniany 1 raz
Stąpała po gruncie, który przez lata stanowił pierwowzór strachu - tego samego, o którym wszakże rozmawiały, gdy postanowiła uchylić rąbek skamieniałego - na wpół, ale pragnęła, by w całości - serca. Rozum pozostawał otumaniony, ironicznie zakłamany sam w swojej racjonalności, niezmiennie wystawiony na dudniące echo przyśpieszonego oddechu. Woluminy zapisanych pod powiekami sentencji, wyrafinowanych połączeń czynów i reakcji miały pozostawać z nią, nawet teraz, gdy spojrzenie wbiło się w charakterystyczny, bliżej nieokreślony punkt zenitu, pozwalając jedynie twarzy wyrażać delikatnie zarysowanymi szklistymi oczyma i złagodzonymi rysami zadowolenie, przemieszane jednak z czymś powierzchownie banalnym. Dłoń miętosiła materiał brzoskwiniowej sukni, w ustach pozostawał słodkawy smak wstrzymujący przeponę od swobodnych uniesień. Targały nią sprzeczne nurty, skandynawski wyż wspierał się z niżem znad morza śródziemnomorskiego, fale opływały kadłub pierwotnych myśli i kompilacji żądz, sprowadzając wszystko do parteru wewnętrznej blokady.
Jak zwykło już być i każdy zwykł zauważyć, niczym na astrologicznego demimoza przystało, nie umiała podjąć decyzji. Wahała się, przeświadczona o tym, co czuła - wyrozumiała dla tego, co prawdopodobnie - oby, oby - czuł on, a jednak zestawienie chwil, osób i sytuacji komplikowało to bardziej, niż mogłaby sądzić. Pomiędzy palcami dłoni dalej pozostawały niszczące fakturę skóry ziarna piasku, swoim ciepłem - gorącem - demonizując wszystko to, czym mogłaby go obdarzyć, pozostawiając to, co nie odpowiadało wyuczonym formułkom.
Wychowanie, bowiem, nie przepadało za prawdziwymi emocjami.
Pytanie bratowej wybiło nurt myśli, który skwitowała krótkim zmarszczeniem brwi. Powieki zamrugały kilkukrotnie, a zgubione spojrzenie odnalazło najpierw owianą lekkim uśmiechem twarz, następnie rysującą się przed nimi scenerię. Całą drogę nie zauważała nic poza Melisandre i czubkiem własnego ego, które mimowolnie rościło sobie miejsce w rozkwitającym ciele. Pieszczone spojrzeniem - nie tym jednak, którego teraz była nieświadoma, a tym którego teraz jej brakowało - rozpierało na wąskie żebra, unosząc ją w głębszym wdechem.
- Wybacz. Zamyśliłam się. - Słodki uśmiech miał przekupić wszelkie grzechy. Krótki trzepot rzęs pozwolił wrócić do stanu pierwotnego, w którym wszystko szło stałym nurtem. Obleciała twarz Meli krótkią, spostrzegawczą konstatacją, wysuwając na prym jej zadowolenie. Delikatność rysów twarzy, mimowolnie uniesione kąciki ust. Święto miłości kwitło więc w zaparte, z czego mogła jedynie wysnuwać wnioski o spokoju w rodzinnych murach. Cieple, które otaczało niekiedy trudną, ale wspierającą się rodzinę.
- Promieniejesz, moja droga. - Nim odpowiedziała na jej pytanie, prawy kącik ust uniósł się ku górze, wywołując na łagodnym licu delikatny dołeczek. Ten widok powodował zadowolenie, niezaprzeczalne o tyle, o ile Imogen mogła szczerze przyznać sympatię wobec żony swojego brata.
- Sądzę... - Zaczęła, lekko przeciągając ostatnią literę. Spojrzenie na powrót wróciło do opatrzonego wcześniej punktu. - Nie wiem. Potrzebuję to wszystko jeszcze przemyśleć. - Zgodnie z prawdą słowa opadły, a lekko zagryziona warga podkreśliła nawracający potok myśli. Nim zdołała mu się poddać; póki wartki nurt była w stanie powstrzymać słomiana tama, wykorzystała ją.
- Na co masz ochotę? - Łatwiej było pozostawić to na jej barkach, choć uczyła się odzyskiwać pewność władnych decyzji i opinii. Nie kryła się po stokroć niczym tchórz, nie była jednak na tyle brawurowo odważna, by przełamać ostatnią barierę zakorzenionego lęku. Trwała w czymś pomiędzy, na niemalże każdym szczeblu, włącznie z tym, który zdawał się kojącą, motywującą, ale kpiną losu. Opuszki palców pogładziły wnętrze dłoni, niemalże z namaszczeniem próbując odwzorować dźwięk kruszonych kryształów piachu, które metaforycznie tkwiły w dalej w tym momencie, fakturę materiału, lepkość pokrytej krwią skóry.
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
Padające stwierdzenie uniosły jej brwi w uprzejmej manierze, jednak nie ściągnęły uśmiechu z ust, jedynie go pogłębiając. Odwróciła spojrzenie od twarzy bratowej spoglądając przed siebie.
- Mam dobry humor. - odpowiedziała szwagierce stawiając kolejne kroki przed siebie. Nawet to jak kroczyła zdawało się emanować zadowoleniem i pewnością. - Los wynagradza cierpliwych i wytrwałych, wczoraj skoncentrował wzrok na mnie, po to bym mogła udowodnić coś twojemu bratu. - zerknęła ku Imogen puszczając jej krótko oko. Żartowała - w pewien sposób - tak naprawdę nie wierzyła, by jedno było z drugim splecione jakoś szczególnie. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że fakt iż została wybrana spośród pięknych kobiet - zwłaszcza, że wśród nich znajdowała się Imogen i Evandra - mile łechtał jej ego. Ale ona sama tego dnia, postarała się bardziej, wcześniej jedynie odpowiadając - rozmawiając - wczoraj bez strachu przejmując prowadzenie w toczonej rozmowie, kierując słowa, rozkładając karty, wysuwając zaproszenia. Ściągając z jego barków obowiązek prowadzenia rozmowy, pozwalając mu na chwilę odprężenia, sięgnięcia jedynie po interesujące go tematy. Choć nadal pamiętała o wspomnianych przez Drew syrenkach, co automatycznie budziło w niej chęć wywrócenia oczami.
- Rzucałaś kiedyś knutem, Imogen? Kiedy nie mogłaś się na coś zdecydować, by pomóc sobie dokonać wyboru. - zapytała oplatając rękę wokół tej należącej do niej, podciągając ją do góry, przyciągając do siebie. Nie skomentowała w żaden sposób jej słów zwyczajnie akceptując jej potrzebę czasu na przemyślenia. Nie odpowiadając też od razu na to, co miała ochotę dziś zrobić. Choć mimowolnie jej myśli uciekły w kierunku sypialni. Wewnętrznie westchnęła nad samą sobą. Kiedy tak się stała? -Kojarzysz ten moment kiedy wynik jawi się przed tobą? A może nawet ułamki sekund, kiedy moneta jest jeszcze w powietrzu, wtedy, kiedy twoją głowę ma szansę przebiec jedna ostatnia myśl. - postawiła kolejny krok, zaczęła snuć kolejną historię, prowadząc je w konkretnie obranym kierunku, uśmiech na jej wargach pozostawał niezmienny. - Zawsze uważałam, że sam rzut jest tylko wynikową - wszak nie jest w żaden sposób wiążący. Sama zresztą nie pozostawiłabym wyboru przypadkowi. Ale już to co czujesz kiedy wynik się ujawni może dużo powiedzieć o tym, ku czemu naprawdę było ci bliżej. - kontynuowała, unosząc jedną z dłoni, żeby odgarnąć ciemne, rozpuszczone włosy na plecy. - Jeśli oba wybory ważyły dla ciebie tyle samo - każdy wynik cię zadowoli. Ale jeśli któryś z nich ujawnił się mocniej, poczujesz rozczarowanie, albo radość. - mogło się zdawać, że nie było konkretnego powodu, dlaczego posunęła ich rozmowę właśnie w tym kierunku. Ale Melisande nie robiła rzeczy które prowadziły donikąd. Tak jak teraz od pewnego momentu stawiała kolejne kroki przybliżając je do obranego celu. - Z wróżbami - przynajmniej dla mnie - jest tak samo. Poza tym, nie oddałabym w ręce nikogo własnego losu. Nawet przeznaczenia. - zerknęła ku niej z rozbawieniem. Połowiczność tej prawdy była oczywista. Manannan był dla niej przypadkiem - wypadkową umów. Ale wszystko to, co zrobiła dalej było jej własnym wyborem i własną pracą. Namiot wiedźm zamajaczył przed nimi. Nie była nader przesądna, większość traktując z przymrużeniem oka. Nie z braku szacunku dla starej magii, ale przekonania, że ona została już dawno zapomniana. Wczorajszy rytuał zmienił odrobinę jej postrzeganie, ale nie wyplenił z niej przyzwyczajeń całkiem. - Myślę, że pomogą ci w tych przemyśleniach. - orzekła w końcu. - Upewnią w wybranej drodze, albo zbuntują pozwalając obrać inną drogę do celu. Będą twoją monetą. Pomogą przygotować do wędrówki w dzień. - orzekła w końcu rozplatając ich dłonie. Stały przed fioletowo czarnym atłasem. Koźlęcą czaszką poruszył wiatr jakby witając je u progu. Melisande wcisnęła w rękę Imogen niewielką sakiewkę, gestem namawiając ją do wejścia. - Mam ochotę zobaczyć jak wchodzisz do środka podejmując wyzwanie. - odrzekła jej w końcu, jedną z dłoni łapiąc za kotarę, żeby ją odsunąć. - Pójdę po tobie, a potem będziesz mogła mi się odwdzięczyć. - obiecała jej, zawsze będąc litościwą, dla tych których lubiła proponowała równomierną wymianę. Nie naciskała jej, jedynie popychała, rzucała rękawice wyzywając niejako na pojedynek - nagrodą była ona sama. Wróżby zaś rozrywką, może odpowiedzią, a może kolejnym pytaniem. Paradoksalnie dawała Imogen czas na przemyślenie wspomnianych spraw, jednocześnie popychając ją do rozpatrzenia ich - jej zdaniem - szybciej i dokładniej. W jakiś sposób ciekawa, czy podejmie się stawianego wyzwania.
Lubiła obserwować zachowania.
Widziała też zmiany.
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
You will crumble for me
like a Rome.
Pierwsza wyrocznia stała tuż przed nią, rysując żartobliwością ścieżkę porozumienia. W odczuciach powoli kwitło przeświadczenie, że nie tylko dla brata chciała wszystkiego najlepszego w osobie Melisande - teraz zaczynała odczuwać głębokie poczucie i bogobojne życzenie, by i Melisande znalazła u boku Mannanana wszystko, czego pragnęła. Czy tak miało być? Czy o tym właśnie świadczyła promienista aura, rozświetlająca okolicę pełnią dumy i pewności? W dłoniach trzymał czarną perłę - silniejszą w swej mocy, niż mógłby kiedykolwiek sądzić. Teraz, patrząc na reakcję kobiety, wydawałoby się, że wreszcie ujrzał pełnię.
Wsłuchiwała się w jej słowa, czerpała z nich garściami doświadczonych już przez starszą kobietę morałów, postępując przed laty wydeptanymi ścieżkami. Przed nią rozrósł się jednak gąszcz, płoszący wszelkie zapędy i pozorną odwagę, której w cywilu nie była w stanie wydobyć bez odpowiednio silnego bodźca.
Przytakiwała, coraz bardziej rozbudzając się z letargu. Kamień w odcieniu grynszpanu trafił do dłoni, spojrzenie utkwione w twarzy Melisande dawało jej uwagę - lubiła to, co Imogen szczętnie wykorzystywała, pozostając w swojej ukochanej roli oceniającego, stronniczego obserwatora. Uczyła się - wiernie, przyświęcając niemalże łacińskiemu studere - gorliwości w uczeniu. Słowa bratowej były usytowane gdzieś pomiędzy umiłowaną logiką, a odwiecznemu oddaniu przesądom, ramionom losu i kaprysom natury, które przecież nieustannie towarzyszyły lordom morza. Ufała im, oddając cichą aprobatę w krótkich słowach.
- Moja moneta ma dwie identyczne strony, Melisande. Koniecznym jest tylko, bym wreszcie zdołała się przemóc. - Droga była prosta, lecz ona stała w miejscu. Wiatry targały blond włosami w każdą stronę, przysłaniając przychodzące - i odchodzące - z czasem rozwiązania i możliwości. Immobilizm odbierał poczucie wartości, które wachało się w imię jej kaprysów. Los jednak jest tym, do czego odwracała się w momencie absolutnej bezsilności, gdy ludzki umysł poszukiwał ucieczki i tłumaczeń schematów, na które nie miała wpływu. Gdy nie będzie wracał, gdy sztor uderzy w granice alkowy a stękot rozbijanych desek opadnie wraz z grzmotem rozkrawającym niebo na pół. Czy promotorem miałby być mąż, czy jak w przypadku jej matki - syn, to w Imogen tkwiło głębokie przeświadczenie, że taka potrzeba dotrze również do Melisande, prędzej czy później.
Tak jak to, co być może świadomie rozegrała, a może rozplotła w elokwencji języka.
Dłoń blondynki powędrowała na moment do twarzy Melisande, z delikatnością odgarniając maleńki kosmyk za ucho. Na ustach pojawił się uśmiech, ten uśmiech, zwiastujący diametralną zmianę.
Traversom, wszakże, nie rzuca się wyzwań. Zawsze, choćby boleśnie, je przyjmują.
- Nie pozostało mi nic innego, niż pójść. - Niższy ton zwieńczyła lekkim zaciśnięciem warg. Zmarszczyła nos w zawadiackiej minie wyrażającej rozbawienie, ale własnie takie kroki podjęła, na wpół kpiąc z rzuconej rękawiczki, która jednak spowodowała powolne kroki w tył. Niczym w idealnej sztuce teatralnej, dopiero gdy odwróciła się i weszła za zczerniałe kotary, z jej ust szedł uśmiech. Niepokój przemieszany z ciekawością utwkił na porcelanowym licu, a dłonie uiszczając opłatę wiedziały, że nie ma odwrotu. Nie po to postępowała wzdłuż mroku, by nie ujrzeć upragnionego przebłysu.
Czy niebezpieczeństwo już za mną?
Czy mogła od niego uciec, czy demony przeszłości niezmiennie siedziały jej na karku. Lęk o to pytanie był tym silniejszy, gdy przekonała się, że odpowiedź tkwiła w jej własnej interpretacji. W porywie duszy, rozkwitających kalkulacjach.
Chrzęst przetrzymywanego w zębach kamienia rozległ się bólem po pięknej twarzy.
Czy to, co czuję, jest słuszne?
Czy powinna dać nocy trwać w myślach, gdy dawno już zapukał świt? Dlaczego trwała w rozkołysanym nerwowo sercu, dlaczego pod powieki wsuwały się te same konstelacje scen?
Ukłucie zapiekło niemalże pod macierzą paznokcia, wraz z kroplą krwi otwierając nowe wrota.
Czy to będzie trwać dalej?
Niegdyś szeroko zamknięte oczy, teraz otworzyły się mimo na wpół przymkniętych powiek, gdy opuściła owleczoną w czerń przestrzeń.
Głośnie przełknięcie śliny, spojrzenie wreszcie utkwione w Melisande. Ruch dłonią, nadal zaczerwienioną maleńkim zranieniem, wskazał wejście do środka.
Odwet czy błogosławieństwo?
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
#1 'Wróżby przeszłości ' :
--------------------------------
#2 'Wróżby teraźniejszoś' :
--------------------------------
#3 'Wróżby przyszłości' :
Nie rozumiała odczuć, które do niej przychodziły - a może, nie chciała ich klasyfikować zbyt mocno przerażona rozsądkiem, który odsuwał się na bok, potrzebą rosnącą w jej środku, łaknieniem, które ciągnęło ją bliżej, mocniej.
W przeciwieństwie do relacji z Manannanem, ta z Imogen zdawała się rozwijać spokojnie i liniowo. Choć i tutaj, zaskoczyło ją to, jak łatwo przychodziło jej przebywanie z nią - mimo czasem kłującej w bok zazdrości - i kiedy wyrachowany plan skreślony w głowie samoistnie przeradzał się w prawdziwą sympatię. Rozmowy z młodą wilą były ożywcze, zaskakujące. Składała słowa w sposób, który nie raz zdawał się zawile prezentowaną zagadką aż proszącą się o rozwiązanie. Kusiła, nawet przez dobór słów do wypowiadanych zdań. I słuchała, pozwalając jej mówić - świadomie czy nie, wygrywała odpowiednie nuty na jej strunach - dedukować, snuć rozważania i opisywać. Tak jak teraz, kiedy rozwijała się nad rzutem monetą, którą zgrabnie przekształciła w rzucenie jej pod nogi rękawicy. Nie miała pojęcia co wstrzymuje jej szwagierkę - zakładała, że to kajdany z tego co zdarzyło się w przeszłości trzymają ją w miejscu. Nienachalnie jednak i z cierpliwością za każdym razem próbowała pchnąć ją kawałek dalej, choćby o jeden krok. Jej brwi uniosły się łagodnie kiedy w końcu to ona zamilkła, a młoda wila wypowiedziała słowa. Przesunęła na nią spojrzenie, przesuwając ciemnymi tęczówkami po pełnej uroku twarzy. Zmrużyła zaraz oczy, ledwie widocznie wydymając wargi. Zaraz jednak rozciągnęła je w uśmiechu.
- Czy to nie lepiej? - rzuciła ku niej, unosząc dłoń, by palcem uderzyć w coś niewidocznego. - Pozostało nam jedynie pchnąć ją, by zatoczyła się w odpowiedni sposób. - skoro obie jej strony były jednakie, nie miało znaczenia w którą stronę upadnie. Nie porzuciła jednak wcześniej zrodzonego planu, zatrzymując się przed namiotem wiedźm. A kiedy Imogen zgodziła się, uniosła w radości dłonie, żeby trzy razy klasnąć w nie lekko.
- Idealnie. - ucieszyła się, chociaż - jak zdążyła zauważyć, w tym aspekcie niewiele różnić się mogła od Manannana, a może i jej samej. Im wyższa była góra na którą mogła się wspiąć, tym chętniej podejmowała się zadania. - Będę więc oczekiwać twojego powrotu. - pożegnała ją z teatralnością, wykonując przerysowany trochę ukłon na koniec zaplatając dłonie przed sobą.
I kiedy kotara zasunęła się za kobietą Melisande pozwoliła pomknąć myślom samoistnie, rozglądając się po otoczeniu, wypełniając oczekiwanie wspomnieniami poprzedniej nocy. Drgnęła kiedy tkanina zafalowała wypuszczając ze swoich odmętów jej szwagierkę. Przesunęła po niej wzrokiem, krzyżując tęczówki z tymi należącymi do niej. W ostatnim zerknięciu zahaczając o rękę która wskazywała jej wejście i nagle zrozumiała - miała tyle czasu a nawet przez chwilę nie zastanowiła się nad tym, co powinna zapytać. Bo właściwie - we własnym mniemaniu - wiedziała przecież wszystko, co chciała. A przyszłość, miała paść przed nią na kolana, dzięki krokom które podejmie i ruchom które wykona. Mimo to weszła do namiotu. Jej wzrok przesunął się po ławie i przedmiotach na niej. Wyryte symbole kojarzyły jej się z runami - jednak na tych, nie znała się wcale, przesunęła więc tęczówki dalej. Wyciągnęła monety, uiszczając opłatę i zajęła miejsce na drewnianym palu przed nimi. Uśmiech nadal majaczył jej na twarzy - nie potrafiła go z niej ściągnąć od dni. Bystre spojrzenie przetoczyło się po twarzach czarownic ze spokojem. Pozwoliła się więc prowadzić. Skoro się zdecydowała, mogła sama rzucić monetą, choć - dokładnie tak jak mówiła jeszcze chwilę temu Imogen - sama rzadko to czyniła. Wzięła wdech w płuca, zaciskając palce na liściach, czując w wargach wetknięty kamień, patrząc na krew spływając z jej palca. Kropla, po kropli, przez chwilę nie mogła oderwać spojrzenia od wędrówki rdzawej cieczy w końcu przymknęła oczy.
Przeszłość. O co mogła zapytać pierwszą z wiedźm? Przeszłości przecież nie dało się zmienić. Wiedza o tym, że czegoś można było uniknąć mogła przynieść jedynie rozgoryczenie. Było jednak coś, co osiadało cieniem na jej teraźniejszości w przeszłości. Błąd, który popełniła. Który sprawił, że Tristan spojrzał na nią inaczej. O którym - z czego zdawała sobie sprawę - będzie musiała powiedzieć swojemu mężowi, teraz, kiedy wyraził zgodę na to, by wędrowała obok niego. Wypuściła powietrze przez nozdrza.
Czy błąd popełniony w przeszłości, możliwy jest do zakopania w niej? - zadała więc pierwsze z pytań.
Teraźniejszość. Jej brwi zeszły się leciutko. W tym momencie w tej chwili, była w miejscu w którym chciała być. Ale nadal brakowało jej pewności. Obawiała się otworzyć całkowicie bojąc się, że w ten sposób stanie się słaba.
Czy powinnam zanurzyć się głębiej? Uczynić podatną na zranienia, wypełnioną emocją. Pozwolić sobie posiąść coś - jeszcze jednego, konkretnego - czego nie będzie chciała, mogła, stracić. Czy powinna oddać mu się całkowicie wierząc, że nie spotka jej nigdy to, czego doświadczało wiele zamężnych kobiet z jej kręgów. Chyba nieświadomie pytała o to, czy naprawdę może mu zaufać.
Przyszłość. Co czekała na nią dalej? Cóż, pozornie przecież sprawa była jasna. Musiała powić dzieci - jedno, potem pewnie następne. Ale macierzyństwo nie mogło jej wystarczyć. W tej chwili, zdawało się to dla niej za mało. Więc sięgnęła po ostatnie z trzech pytań.
Czy odnajdę spełnienie? Osiągnie to, czego pragnęła. Dowie się, co tak naprawdę ją syciło, do czego ją ciągnęło. Czy mogła w ogóle właściwie i całkowicie osiągnąć to, co chciała - choć sam cel, jeszcze nie był jasny i klarowny. Czuła pragnienie swoistego rodzaju głód, który jeszcze nie miał nazwy.
Wychodząc zmrużyła oczy, musiała zamrugać kilka razy by przyzwyczaić je na nowo do światła dnia. Tęczówki odnalazły wzrok Imogen, ale samo spojrzenie zdawało się nieprzeniknione, a brwi łagodnie zmarszczone. Potrzebowała chwili, chwili zanim cokolwiek powie.
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
You will crumble for me
like a Rome.
#1 'Wróżby przeszłości ' :
--------------------------------
#2 'Wróżby teraźniejszoś' :
--------------------------------
#3 'Wróżby przyszłości' :
Był pierwszą decyzją, jaką podjęła z pełną świadomością ryzyka.
A rękawica rzucona, ciało podążyło w stronę namiotu, dopiero teraz odpowiadając na słowa Melisande, gdy na ledwie moment spojrzała przez ramię. - Moneta upadła.
I tak pochwyciła słonawy smak zeszkolnych oczu. Ujęła za dłoń tą młodszą, naiwniejszą wersję siebie. Pochwyciła strachy z grzęchotem upadających sykli. Stracone czasy wróciły. Symboliczne sacrum leżało na ziemi.
Każdy oddech uświadamiał ją coraz głębiej w tym, co tkwiło z nią dłużej - nie tylko pośród szmerów i przebłysków polany świetlików, ale także w prozie dni poprzedzających. W myślach powracających, niemalże natrętnych. W karmazynowej czerwieni rozbudzonych z niebytu pragnień, z objętych wdowią woalką zastanowień. Z bezpieczeństwa, które niezmiennie tkwiło pomiędzy jej palcami, przypominając o cichej obietnicy szczerości. Tylko z nią mogła przedostać się przez wybujały gąszcz, odbierający dostęp do tego, co łagodne, troskliwe, kojące. Yamin.
O to, co powinna pielęgnować, gdy dostała już swój kielich. Tylko ona sama, nikt inny, jest w stanie go wypełnić. Nikt nie powie jej uniwersalnej zasady, nikt nie zrobi tego za nią - będzie niezmiennie ze swoimi lękami, kłamstwami i udrękami sama. Trwać, wszystko miało trwać, jeśli tylko dopełni odpowiednich starań, odpychając od siebie suchość racjonalności i naiwne nadzieje.
Powiew powietrza dotarł do lekko rozchylonych warg, gdy obserwowała przekraczającą próg bratową. Dłonie powzięły w uścisk materiał sukni, spoglądając jeszcze na moment w niewerbalnie określony cel. Mimowolnie usta wygięły się w uśmiech, a ten przerodził w perlisty śmiech, który napierawszy na drobne ciało, nie pozwalał odegnać się racjonalnością. Prawa dłoń opadła na usta, śmiech - delikatny, pełen szczerego szcześcia - dobierał się do trzewi, sprowadzając na szmaragd tęczówek poświatę łez. Pierwsza, druga, powoli wędrowały wzdłuż zgrabnego, lekko zadartego nosa. Trzecia, czwarta, opadły na wargi, gdy dłoń powędrowała je zakryć a ciało przykucnęło starając się powstrzymać od przesytu emocji. Myśli wracały - natrętnie, masochistycznie - do pytań, scen nocy poprzedniej i wszystkich nasuwanych wyobrażeń, by na powrót zwieścić falę niepowstrzymalnego śmiechu.
W takim stanie zauważyła wychodzącą zza kotar Melisande. W takim stanie podeszła do bratowej, w złączonych spojrzeniach przekazując niezrozumiałe dotychczas zadowolenie. Dziewczęcą niemalże radość, rozpływającą się słodkim zeszkleniem. Nim cokolwiek zdołałyby powiedzieć, ostatnia łza spłynęła po policzku, usta wygięły się w subtelnie łagodniejszym - troskliwym - uśmiechu, a dłoń odnalazła tą drugą, kobiecą, prowadząc spokojnym torem od wejścia do chatki. Nie potrzebowały mówić, nie musiały nic zdradzać. To, co paść miało, padnie nieubłaganie w imię zaufania, które takimi chwilami budowały.
Ciało uspokoiło się, jeszcze chwilę targane niezrozumiałym przypływem mnogości emocji. Czarna woalka opadła na na ziemię, dwanaście gwiazd korony rozprysło zwiastując pełnię w tym, o co pytanie padło, a gdy tylko ciepło świadomości opadło na jej barki, wiedziała już wszystko - bez słów tłumaczenia, którego pragmatyczny, analityczny umysł tak pragnął. Odeszła przeszłość, gdy to inna sceneria odbierała jej dech w piersi. Odeszła przeszłość, gdy lęk przełamał się w ekscytację, gdy pozwoliła sobie chcieć. Brwi zmarszczyły się co rusz w geście konsternacji, to samo co czuła ona, chciała widzieć na pięknej twarzy Melisande. Upatrywała minimalnych zmian, wyszukiwała fragmentów emocji w brązowych tęczówkach. Troszczyła się, jawnie, choć niegdyś zwykła to ukrywać w złośliwości i cichych podszeptach prowokacji, wiedząc wszakże, że żaden czyn nie będzie zrobiony z większą pewnością, niż ten wypowiedziany pośród prowokacji i rzuconego wyzwania. Teraz tego nie robiła, dalej gładząc opuszkiem kciuka delikatną, idealnie gładką strukturę jej skóry. Dawała akceptację, wsparcie w napływie myśli, który i do niej dotarł przed kilkoma chwilami. Była, gotowa na wszystkie zwiastowane scenariusze, które jednak nie były czymś, co czuła iż przyjdzie - wszkaże Melisande, choć wylewna w swojej manierze i ekspresji teatralnych zagrań - nie należała do wylewnych w emocjach. Nie poganiała, trwała i dbała o to, by chłód fal wreszcie dotarł do rozgrzanej skóry, zwiastując spokój i zrozumienie prowadzonych myśli.
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
Moneta upadła. Decyzja została podjęta. Pożegnała ją krótkim skinięciem głowy pozostając na zewnątrz samotnie z własnymi myślami, które mimowolnie - nieproszenie wręcz - powracały do wspomnień wczorajszego wieczora i nocy. Była niepoprawna - szybko pojęła że tak - szczęśliwie dla siebie samej wiedział o tym tylko on. Odkryła to też ona, bo teraz, kiedy stała myślała nad zbliżającą się wizytą na jego statku i tym, jak powinna ją poprowadzić. Drgnęła kiedy kotara poruszyła się, kierując wzrok na wejście, ruszając ku niemu - by nie być gołosłowną i samej sięgnąć po wróżby, do których niejako namówiła Imogen.
W przeszłości, tylko jedno osiadało na jej myślach brudząc nieskazitelny wręcz wykreowany wizerunek. Błąd, którego się dopuściła. Który wiele ją kosztował. Do którego nadal nie umiała się przyznać wypierając jego istnienia - robiąc to tylko w nielicznych, niemożliwych do uniknięcia momentach. Bo on jeden stanowił znaczącą rysę na wszystkim czym była. A na głos nie potrafiła przyznać, że stanęła przed zadaniem które ją samą przerosło, że gdy znalazła rozwiązanie - było już za późno. Niezawodna - zawiodła. Ciężko, było przyznać się do tego głośno. Mimo własnego sceptycyzmu poddała się, czując mocniej obijające się serce, kiedy wzrok zachodził mgłą a wiedźmy znikały jej z widoku. Zamrugała kilka razy sądząc, że to jedynie wymysł umysłu, chwilowe wrażenie, ale zamiast nich dojrzała drzwi. Zdawały się stare. Uchyliła ja jednak, wchodząc w mrok, który otoczył ją wokół. Strach zacisnął się wokół gardła, ale i… ekscytacja na myśl, że może - choć na chwilę - jej oczom znów ukarze się to, co na polanie. Pojawiający się przed nią starzec był… rozczarowaniem. A wyciągany ku niej kij - niewiadomą. Czym powinien się dla niej stać? Bronią? Podporą?
Nim jednak zdążyła zastanowić się nad tym mocniej starzec zniknął, rozmył się, oddech spłycił wdzierając z trudem w płuca. Obijając gwałtowniej organ w środku, przymykając powieki, by rozum swoją logiką spróbował go uspokoić. W końcu zdało się to osiągalne, powieki uniosły się spoglądając na całkiem odmienny widok. Na krainę jak ze snów, utkaną z marzeń i splecioną w jedno. Dopiero po chwili dostrzega własny układ ciała a kolejną później sylwetkę po drugiej stronie - na drugim brzegu. Jest naga, odarta z tego, co winno zakrywać najbardziej newralgiczne punkty. Ale to jej nie peszy, nie umie oderwać od niej wzroku, patrząc na trzymane w dłoniach dzbany, kolejno wykonywane gesty, słysząc w uszach obijające się donośnie serce. Miała wrażenie, że kiedyś widziała podobny obraz - w jednej z czytanych ksiąg, ale nie umiała sięgnąć pamięcią za mocno wrzucona w dziejące się - teraz i tutaj. W mimowolnie - dla samej Melisande ze zdziwieniem i jednoczesną niechęcią - dobijającą się do jej wnętrza nadzieją. Bo kiedy na nią patrzyła, na to jak wlewa wodę do sadzawki i polewa nią ziemię czuła, że to swoistego rodzaju harmonia. Czuła się spokojna. Odwróciła od niej wzrok skuszona błyskiem który odbił się od tafli wody, odwzorowała gest kobiety spoglądając na niebo. Zapadając się w ciepłym, otulającym blasku gwiazdy nad głową. Była spokojna - a ogarniający ją spokój wypuścił z malinowych warg łagodne westchnienie, przymknął powieki, rozciągnął usta.
Lekki zapach haszu dotarł do jej nozdrzy pociągając ją dalej. Pozostawiając gdzieś pomiędzy - pomiędzy doświadczaniem wszystko realnie i świadomością, że nic z tego nie działo się naprawdę, a niewytłumaczalne przeskoki musiały odnosić się do kolejno zadawanych pytań. A może nie one, a jednostki - pytała siebie, spoglądając na chłopca przed sobą. Bez lęki skrzyżowała z nim spojrzenie, czując pragnienie, dostrzegając puchar w jego dłoni. Chciała się napić. Wyciągnęła dłonie po puchar, chcąc zaspokoić potrzebę i zamarła dostrzegając że jest pusty. Uniosła brwi, otworzyła wargi w zdziwieniu szykując słowa, mrugnęła - i nim zdążyła cokolwiek powiedzieć była tam, gdzie była. Czując gwałtownie galopujące serce w jej wnętrzu. To już? Koniec? Potrzebowała więcej. Przynajmniej na samym końcu. Co właściwie miał ten kielich znaczyć? Że pozostanie spragniona już zawsze? Nie zadowalała ją ta odpowiedź. Burzyła spokój, którego zaznała wcześniej. Wzięła wdech, podnosząc się, jeszcze wytrącona z równowagi wychodząc z namiotu, marszcząc brwi. Nie chciała tego - pozostać spragnioną.
Zamarła, gdy znalazła się na zewnątrz choć lekkie zmarszczenie w odrobinę gniewnym wyrazie brwi pozostało dłużej niż planowała. Zastąpiło je jednak zdziwienie, na widok Imogen. Imogen, której usta rozciągały się w uśmiechu ale oczy wypełnione były łzami. Szczęścia? A może ulgi, która zdawała się ją obejmować. Co takiego zobaczyła? Łagodna akceptacja objęła jej oblicze, a kiedy zbliżyła się do niej, najpierw objęła ją na krótką chwilę, bo choć nie posiadała odpowiedzi miała wrażenie, że nastąpił przełom którego obie dla niej poszukiwały - choć nie został potwierdzony głośno a w brzmiącym między nimi milczeniu. Ona sama czuła się rozstrojona - rozrzucona po różnych stronach przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Ukontentowana, neutralnie obojętna i niemal wzburzona tym, co zobaczyła. W pierwszym odruchu, chwilowej złości wmawiała sobie, że to były tylko bzdury. Kiedy zaciskała drugą z dłoni, wbijając paznokcie w jej wnętrze. Nie pozwalając zmarszczyć się brwią, zmrużyć oczu, łapała powietrze, uspokajając rozdygotane serce. Sztuczki, mające zadowolić klientów. Ale wewnątrz niej coś się buntowało, nie chcąc całkowicie się zgodzić. Pragnąć, by było prawdą że względu na to, co miało odpowiadać jej teraźniejszości. Ciepły dotyk Imogen, zdawał się bardziej jak ponaglenie, ktoś musiał przerwać coraz mocniej ciążącą ciszę, która niemal namacalnie domagała się jej własnych uzewnętrzniań.
- Jesteś ciekawa - o co zapytałam? - wyrzuciła ku niej w końcu, przesunąć na nią ciemne spojrzenie. Unosząc odrobinę brwi. - Może spróbujesz zgadnąć? - dodała po chwili rozciągając usta w krótkim uśmiechu. - Zgodnie z obietnicą, zrobię jedną rzecz o którą poprosisz. - w końcu, weszła do namiotu na jej życzenie - znaczenia nie miało czy zrobiłaby to sama i bez niej czy nie. Melisande dotrzymywała raz danych słów.
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
You will crumble for me
like a Rome.
Nie płacz, nie płacz.
Pojedyncza kropla zalśniła na poświecie zielonych oczu, kolejna i kolejna. Usta zbiły się delikatnie, gdy opuszkami palców przesuwała po wierzchu drugiej, próbując odwzorować ciepło poprzedniej nocy; uczucie powracające i mącące za każdym razem. Wzruszające do tego stopnia, że czara emocji przelewała się i nie wytrzymywała utrzymania w jednym, drobnym ciele. Starała się jednak trzymać wodzy, tym bardziej, gdy Melisande wydawała się poważniejsza, na wpół zatrwożona. Nie było w niej euforii, która wypełniała teraz blondynkę, tym samym emocje pozostały wewnątrz, współdzieląc z bratową coś na kształt troski.
- O przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. - Usta wygięły się w delikatnym uśmiechu, na tyle zawadiackim, by wywołać i taką odpowiedź na pięknej twarzy drugiej lady Travers.
- Nie chcę wiedzieć, a widzieć, Melisande. Wszystko co najlepsze, każdy Twój cel i marzenie ziszczone jako prawda. - Zaczęła, dość otwarcie podejmując dalszą rozmowę. Mówiła szczerze, z naturalną dla siebie dobrocią, którą zwykła obdarzać ludzi; niezrozumiałym oddaniem, skrytym pod codzienną maską niedostępności, chłodu i słownych łamigłówek. Trzymała się na dystans, obserwowała, ale zawsze była gotowa do walki, nawet ponad swoje siły i możliwości. Na tym polegała lojalność, która pchnęła ją pod opiekę domu Salazara, choć rozdarcie tiary pozostawało początkowo pewne wyboru Roweny. Teraz, w tym momencie, gdy serce tkwiło pewnie po słusznej stronie i w słusznej osobie; gdy objęły ją ramiona dorosłości i decyzje podjęte absolutnie świadomie, nawet w tym relikcie dzieciństwa upatrywała swojego rodzaju kolej losu i układankę puzzli życia wyznaczającą jej ścieżkę. Czuła, że wreszcie zaczyna rozumieć, że wreszcie otwierają się przed nią wrota decyzji, których nie potrafiła podjąć.
- Mam wszystko. Ale nie zapomnę. - Zmrużyła lekko oczy, pozwalając kącikom ust zagrać nieodgadniony uśmiech. Będzie jej potrzebować - mądrości, doświadczenia, dobrej rady - ale nie był to moment, w którym chciała przepychać się w dziecinne wprost przekomarzanie. Były dorosłymi kobietami i jakkolwiek Imogen mogłaby się mylić, na obu barkach tkwiły odpowiedzialności i istotność. Prawdziwa wartość - ta, którą Melisande pragnęła jej pokazać; ta sama, którą odkryła i utwierdziła w spojrzeniach, gestach, słowach, których epogeum osiadło wraz z zapachem kadzidła -
- Chodźmy stąd - Lekkie, delikatne wzięcie pod rękę starało się skłonić brunetkę do podążenia dalej. Nie miała zamiaru obserwować emocji, które z delikatniej twarzy zdzierały tą butną, acz przeuroczą pewność siebie. Zamiast tego postanowiła - ostrożnie, ale z pewną świadomością charakteru Melisande - powziąć inny tor odsunięcia jej myśli i rozluźnienia wątłych ramion. - Pamiętasz coś z poprzedniej nocy... z rytuału? - W jej głowie tkwiły tylko niezrozumiałe korelacje wydarzeń, których relacja wydawała się niespójna, wyimaginowana. Obserwowała twarz Meli, nienachalnie, ledwie krótkimi spojrzeniami, by powrócić w uspokajającą, otaczającą ich zieleń i dodać ciszej, głosem delikatniejszym. Złamanym niezrozumiałymi emocjami. - Pamiętam tylko to, co działo się ze mną i... nigdy nie zapomnę. - Policzki zapłonęły delikatnym różem, odcieniem godnym uwielbianych przez nią peoni. Nie miała tego zapomnieć, gdy emocje i pragnienia rozbudzone z zimowego, wieloletniego snu, opadły na podatny umysł niczym rozgrzany do płynności metal. Gdy podjęła decyjzę i wspomniany czyn dotarł do niej dopiero teraz, przeradzając się w kolejny przechodzący wzdłuż ciała dreszcz. Podjęła decyzję. On nią był.
A ona będzie potrzebowała Melisande bardziej, niż kiedykolwiek.
- Ty również wydajesz się... zadowolona. -
Wróżby miały zostać.
Las dawał swojego rodzaju odpoczynek. Chłód trzymanej pośród liści wilgoci osiadał na rozgrzanej skórze, karmił się nią niemalże, studząc nadmiar kipiącej impresji. Kolejny dzień, kolejny moment, który wydawał się pozostać w pamięci Imogen na zawsze. Gdy zaufała swoim przeczuciom i podjętym krokom; gdy ujrzała rysę na idealnej tafli persony, którą głęboko podziwiała. Ale ta rysa, moment zrozumienia tuż po opuszczeniu chatki, nadał jej tylko człowieczeństwa i niezaprzeczalnego piękna ludzkiej natury.
Melu, pamiętaj, że wiesz co masz robić.
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
Nie chciała tego - nie godziła się na to. W jej wnętrzu obudził się mimowolny sprzeciw. Nie takiej wyglądała dla siebie przyszłości - nie teraz, kiedy w końcu udało jej się uzyskać zgodę, by postawić kolejne kroki. Nie, nie uzyskać - wywalczyć. Musiała dopuścić się czegoś, czego nie sądziła, że będzie kiedykolwiek w stanie zrobić. A gdy już koło zostało puszczone w ruch, a jej sukienka opadła z cichym szelestem na kamienną ścieżkę odkryła niezrozumiałą ekscytację. Ekscytację, która rozbudziła w niej rzeczy wcześniej uśpione - teraz wyglądające spełnienia.
Irytacja malowała jej lico, kiedy z gniewną manierą odsuwała kotarę na bok, na krótką chwilę zapominając że Imogen nie powinna dojrzeć jej w tym stanie zbyt rozstrojona by zwrócić na to uwagę dostatecznie szybko. A później wytrącona tym, co zobaczyła, kiedy znalazła się już na zewnątrz.
Płakała? Dlaczego? Złość została zastąpiona zaskoczeniem. Ale nie zajęło jej długo odczytanie emocji - nadal nie myśli. A może jedynie ich nacechowania. Nie wiedziała, co pchnęło piękną wilę na pobocze, czy, czemu ustawiła się tam sama. Ale wątpiła, by stał za tym jej charakter. Zbyt wiele czasu spędziły razem, by Melisande nie dostrzegła wysuwającej się czasem zadziorności.
Rozbawione prychnięcie opuściło jej usta, kiedy wywróciła łagodnie z ciepłą emocją tęczówkami. Cóż, nie mogła nie przyznać jej racji wzięta najzwyczajniej pod włos, kiedy sama wystawiła się na łatwe rozwikłanie składając właśnie w ten sposób zdanie. Jej kolejne słowa jednak zsunęły odrobinę rozbawienie, które na nich zagościło na chwilę odganiając na bok chmurną wróżbę.
- Zobaczysz. - obiecała jej po krótkiej chwili milczenia. Jej podbródek mimowolnie uniósł się odrobinę ku górze. Nie zamierzała zawieszać się na niepewnych wróżbach - postanowiła - była Melisande Nesle Rosier, najzwyczajniej sięgnie po to, czego pragnie. Niepotrzebnie pozwoliła im się na chwilę wytrącić z równowagi. Nic je nie powstrzyma, a wszystko co stanie na jej drodze skończy marnie. Ta myśl dźwignęła kącik jej ust ku górze. Przechyliła odrobinę głowę w stronę Imogen. - Choć nie mam marzeń, bo te, to tylko cele, których realizacji się jeszcze nie podjęłaś. - orzekła, splatając przed sobą dłonie.
- Pamiętaj. - pozwoliła jej ze swobodą, ze spokojem przyjmując, że jej szwagierka nie ma w tym momencie żadnych konkretnych żądań. Nie sądziła też, by mogła popchnąć jej ku czemuś sprawiającego jej niewygodnę. Czy to przez sympatię, czy może z jej własnej natury, towarzyszyła jej dziwna pewność co do własnej racji. Na krótkie stwierdzenie odpowiedziała jedynie potknięciem głowy, uginając trochę rękę w łokciu, żeby Imogen było wygodniej. Chciała zostawić tą chatkę za sobą, nie potrzebowała niepewnych nadziei, czy irytujących przepowiedni. Wybrany przez Imogen temat zwrócił wzrok Melisande ku niej, ciemne tęczówki zawisły na idealnym profilu, kiedy zastanawiała się co - a może ile - powinna jej powiedzieć. Prawda była taka, że wiele rzeczy, tych, które nie znajdowały się zaraz obok niej zdawało się pokrytych mgłą. Rozchyliła wargi, kiedy ich spojrzenia się spotkały, ale półwila kontynuowała. A padające między nie słowa sprawiły, że spojrzenie Melisande zajaśniało ciekawością, brwi uniosły się najpierw na chwilę, a później zmarszczyły w zastanowieniu kiedy próbowała sobie przypomnieć, obok kogo Imogen stała tamtego wieczora. Przekrzywiła lekko głowę.
- Winnam zapytać, kto lub co sprawiło iż ta noc zostanie z tobą na wieczność? - rzuciła między nie, spoglądając przed siebie, biorąc wdech w płuca. - Wczoraj - podjęła po krótkiej chwili - bardziej zdaje mi się nierealnym snem w którym ciężko wskazać właściwą prawdziwość. Ale dokładnie pamiętam rema i rytuał, tą moc - jej brwi zmarszczyły się mocniej; fascynującą, pociągającą, groźną, wyraźną i widoczną - i Manannana. Pewnie dlatego, że reszta rozmyła się gdzieś wokół mnie. - orzekła, pomijając jednocześnie i nie (wszak ujęła go w rytuale) Drew. Zmarszczyła odrobinę brwi. - I wiedźmę. - przypomniała sobie, wolna dłoń mimowolnie przesunęła się trochę w stronę brzucha, ale zatrzymała ją, nim pomknęła wyżej. - Położyła mi dłoń na brzuchu przed naznaczeniem. Uświadczyłaś tego samego? - zapytała bratową. Ciekawa odpowiedzi, ale i rozmyślnie skierowała rozmowę ku niej. Nie umiała ubrać dokładnie słowami tego, co doświadczyła na polanie, a to co robiła później, nie powinno paść w takim miejscu - o ile winno paść w ogóle. - Na koniec, gdy przemawiała, przez chwilę miałam wrażenie, że zwraca się konkretnie ku mnie. Ale to pewnie efekt kadziła. - może to wszystko było to częścią wykonywanych, zaplanowanych gestów, którym przypisała coś więcej przez późniejsze przemówienie. A może raczej jego fragment, który zdawała się wypowiadać dokładnie do niej. Ten, o życiu noszonym pod sercem. Czuła się rozstrojona, jednocześnie chcąc zrzucić to wszystko na dziwaczny zbieg okoliczności i niemożliwość by wiedziała już teraz o tym, co nadejdzie - z drugiej, chcąc by miała rację. Dziecko, był jej potrzebne. Miało być namacalnym dowodem, gwarantem zawartego sojuszu, pewnością, po którą wysłał ją Tristan. Mijający czas mógł zwrócić ku niej uwagę o którą jej nie chodziło, poruszyć cieniem w którym doszukiwano by się w niej defektów, albo winy. Przynajmniej w ten racjonalny i znajomy dla siebie sposób tłumaczyła potrzebę jego posiadania, nie zauważając, że ta z niej zmienia się stopniowo w chęć. Zmarszczenie opuściło jej brwi, kiedy z ust Imogen pomknęły kolejne słowa. Spojrzała na nią z początku lekko zaskoczona, by zaraz odrzucić lekko głowę i zaśmiać się, zasłaniając usta rozsuniętymi palcami.
- Jestem. - potwierdziła zgodnie z prawdą. Jej wargi pozostawały rozciągnięte w uśmiechu. - Sporo wczoraj - przerwa między słowami była ledwie wyczuwalna, krótka, prawie nie istotna. - tańczyłam. - kącik jej ust drgnął mimowolnie. Manannan spełnił jej prośbę, a ona później dotrzymała własnego słowa - tak jak dotrzymywała zawsze raz danego. Ale nie tylko taniec napełniał ją zadowoleniem. Właściwie, był ledwie słodkim dodatkiem. Większą wagę miało to w jaki sposób opadał na nią wzrok jej męża, to co do niej mówił i jak się zachowywał. To że był w tutaj i teraz, nie odsuwając się do niej, a krocząc obok, dokładnie tak, jak sobie tego życzyła. - Poza tym, moja droga, osiągnęłam pierwszy cel na ścieżce, którą wyznaczyłam. To zdecydowanie poprawia humor. - zdradziła ze spokojem, choć nie powiedziała niczego konkretnie. Nadal pozostawało wiele do zrobienia, pojawiły się przed nią nowe pytania, na które musiała znaleźć odpowiedzi, dziś jednak mogła pozwolić sobie na głębszy oddech.
- Postanowiłaś już, jak spędzisz resztę dnia? - zapytała przenosząc na powrót ciemne tęczówki na szwagierkę, rozciągając usta w uśmiechu. Mogły spędzić go wspólnie, albo w trójkę, dziś mogła odsunąć poszukiwania na później.
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
You will crumble for me
like a Rome.
W słuszną stronę, Travers od pokoleń płynęli tylko w dobrym kierunku.
- Zapamiętam. - Dalej gdzieś wewnątrz kiełkowało szczęście. Ciepło oddania, przyjemność w byciu ujrzaną, niczym macki oplatały złakniony tego umysł. Ten wieczór, ta noc - cała jego - miały pozostawić niezdzieralny ślad, którego konsekwencje rozpościerały pejzaże przyszłych decyzji i odkrytych możliwości. Nie chciała teraz rozważać, czy będą w tym tkwić - nie mogła pozwolić sobie w tej pełnej euforii chwili na gorzkie rozważanie nad czymś, na co nie miała kolosalnego wpływu. Chciał, jedynie i aż, to czuć, dalej i dalej, niezmiennie kotłując emocje wypisane w gestach i bliskości nocy, pozostawiając je w głębi świadomości, zarezerwowane dla ich własnych tylko wspomnień. Nie była gotowa o tym mówić, zazdroście zawłaszczając najmniejszy fragment chwili tylko dla siebie, jakby każde słowo miało jej to odebrać. Z drugiej zaś strony, powoli dochodziła do rozwagi - niepewności tego, co mogło ją czekać, niżli tego, co doświadczyła, bo jego absolutnej obecności i emocji była pewna stuprocentowo.
- Jeszcze nie teraz. - Odparła swobodnie, skrywając na końcu języka wszystkie niepewności i pewniki, które razem składały się w obraz zadanego pytania. Nim zdołałaby sama odpowiedzieć na takie pytanie, potrzebowała nie tylko ochłonąć, co ułożyć ciąg myśli w zrozumiałą wizję przyczyn i skutków. Powodów, które pragnęła upatrzeć dużo dalej niż w pradawnej magii i zwodniczym uroku; skutków, które klarowały się coraz jaśniej w ferworze emocji. Dalsze słowa utwierdziły ją tylko bardziej w głębokim przekonaniu, że ta noc, którą pamiętać i odtwarzać miała do końca życia, pozostanie tylko ich, tylko dla nich i tylko między nimi. Słuchała więc dalej, cicho przyznając wrażenie, że i ona pamięta wiedźmę czy zwierzęcą czaszkę spoglądającą na nią. Zaproszenie do środka, razem, jakby miało to być naznaczeniem pośród pozostałych, swobodnych wyborów. Pytanie, było jednak sięgnięciem głęboko dalej - w myśli, które nie sprowadzały się tylko do niej, a do przyszłości rodu.
- Och, nie. - Zamrugała kilkukrotnie, bo sugestywny gest nie był przecież odpowiedni dla panny, tym bardziej, gdy widmo przekroczenia granic spoczywało gdzieś z tyłu z głowy. Nadal uspokajała ją jednak nieświadomość, zarówno Melisande, jak i jej samej, obecności innych osób. Najważniejszym było głębokie przeświadczenie o tym z kim spędziła ten czas; obietnica - a może błaganie - by trwało to dalej i wróżba, która spłynęła na nią teraz. Ale obok tego utkwiło wyznanie bratowej, zaś twarz Imogen - głęboko wierzącej w magię rytuałów i wyższe siły, pomimo pozornej racjonalności - rozświetliła się subtlenym uśmiechem, kotlącym gdzieś z tyłu podświadomości. Potrzebowali dziedzica, syna, umocnienia linii rodu, która ledwie przed laty zyskała na sile. Potrzebowali utwierdzenia, bo choć ona - jako kobieta - nie czuła się gorsza czy ograniczana, to nie wyobrażała sobie bycia jedynym dzieckiem, czy kobietą w linii bez mężczyzn. Choć od setek lat pozwalano władczyniom mórz na więcej, to dla jej brata - a on był dla niej w tej sytuacji najważniejszy - i jego pozycji, istotnym był męski potomek. Tylko w taki sposób mógł wspinać się dalej. Właśnie to - choć nie ukrywając, również wiele więcej - miała im ofiarować Melisande, a skoro pierwsze znaki nadziei pojawiły się na horyzoncie, powinna przeć tym nurtem, wszakże, wiatry sprzyjają. Słowa, w nadanym rytmie, opowiadały dalej. Jeśli - doprawdy - byłaby brzemienna, dla samej brunetki, poza kwestią zdrowotną, byłaby to bezpieczna przystań, bez presji i ponoszenia odpowiedzialności za coś, co wcale nie musi być jej dyletantyzmem. Choć, ostatnia myśl zakotwiczyła w umyśle Imogen krótko, boleśnie i ze znaczącym odcięciem od potencjalnych możliwości. Wszelkie merytoryczne dysputy i tak spoczęłyby na odpowiedzialności bratowej, prawdopodobnie jej samej osądy trwałyby w kierunku kobiety, bo choć ceniła ją i szanowała, to dawna lady Rosier musiała mieć świadomość tego, że ponad wszystko liczyła się jej rodzina z krwi i kości - jej dobro, porządek zasad i przyszłość. Ona, sama w sobie, miała być tym co najlepsze dla jej brata, a dopiero za tym szło hołdowane od pierwszych chwil obecności Melisande dobro jej osoby. Jej dobro, to jego dobro, a skoro życzyła, tym samym, im obojgu jak najlepiej, to życzyła im szczerze i otwarcie - syna.
W samej myśli o nowym życiu było coś rozczulającego, nie mogła odmówić magii takiej chwili, nawet, jeśli nie pozostawała pewna. W całej tej opiecie, oddania siebie w imię powstania i przetrwania nowej istoty, kryło się piękno tego, że istnieli - oni, jako czarodzieje, ale też oni jako fragment niezachwianej natury. W głębi jej serca tkwiło nierozchwiane pragnienia opieki; rozsiana w każdej komórce ciała troska, którą otaczała tych, którzy zdołali zbliżyć się ponad chłód i niedostępność skrzywdzonego umysłu. Na ustach zagościł początkowo zachwiany roztargnieniem umysł, zaraz jednak rozszerzył się do szerszego, na wpół dumnego, na wpół przepełnionego iskierkami rozbawienia. Dzieci były ostoją kreatywności i szczęścia, swojego rodzaju promykami nadziei - czyż to nie dla nich, dla ich przyszłości, dążyli do wygrania wojny?
- Nie ma co się nastawiać, acz... - Ciepło ciała Melisande nadawało słowom poufałości, gdy zielone tęczówki ślizgały się pośród odczuwania zadowolenia.
- Warto mieć to na uwadze. - Nadzieja. To ona, ponoć matka głupich, towarzyszyła im przez cały, morski żywot. Nadawała tor, powstrzymywała żagle, gdy wszelkie demony istniejące mówiły, że to już koniec. Dlatego wierzyła, ale nie wyrokowała. Cieszyła się, ale nie popadała w skrajności. Odejście od tematu było słusznym kierunkiem, ale nowina pozostawiła ciepłe utulenie na powoli topniejącym z obaw sercu. - Nie... po prostu odpocznę. - Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, gdy umysł odchodził od ciała, a ciało pozostawało w błogiej przyjemności.
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
Miał zamiar omijać ten namiot szerokim łukiem - rozdarty między sceptycyzmem wobec wróżb i mniej racjonalną wiarą w to, że lepiej nie igrać z przeznaczeniem.
Tyle, że to przeznaczenie zaczęło igrać z nim. Złocisty warkocz komety uparcie tkwił na niebie, drwiąc sobie z Hectora Vale i codziennie przypominając mu o przerażających chwilach na Śmiertelnym Nokturnie. Syn wyrwał się mu i omal nie przepadł w podejrzanych zakamarkach i choć w teorii strach minął gdy zatroskany ojciec znalazł Orestesa, to lęk został zastąpiony czymś innym. Cassandra miała wizję—w szkole z początku nie wierzył w jej wizje, ale potem, wbrew sobie, zaczął (coś, co zadaje tyle cierpienia, nie może być nieprawdą)—i nie był pewien, czego dotyczyła i kogo dotyczyła.
Nie chciał wiedzieć. Podejrzenie, że coś złego może spotkać Orestesa, całkowicie wytrąci go z równowagi.
Musiał wiedzieć. Jakim byłby ojcem, gdyby nie chciał wiedzieć, gdyby nie zrobił dla dziecka wszystkiego, co w jego mocy?
(Jego własny ojciec nie wierzył we wróżby i był wspaniałym naukowcem, ale okropnym ojcem. Poza tym, ciekawe czy jakaś wieszczka wywróżyłaby mu los Lajosa).
Kometa przypominała mu o tym, że nie wie. A w Weymouth, choć chciał tylko niezobowiązująco spojrzeć w popioły spodomantki - zobaczył w nich nie jeden z głupiutkich symboli szczęścia, a czyhająca gdzieś zdradę.
Gdy nie podobała mu się jakaś publikacja magipsychiatryczna, szukał przeciwnych opinii w innych monografiach i czasopismach, najlepiej wśród rywalizujących naukowców. Dlaczego w kwestii wróżb miałby postąpić inaczej?
Był już wcześniej na tegorocznym Festiwalu w Londynie, musiał się tu pokazać i zapoznać z atrakcjami i z uśmiechem słuchać swoich klientów albo chwalić organizację uroczystości wśród kręgów towarzyskich. Szybko przekonał się zresztą, że pochwały będą szczere. Nigdy nie lubił Londynu, jego śliskich ulic i tłoku i brudu, ale ten Londyn wydawał się przyjemniejszy. Na ulicach nie jeździły mugolskie pojazdy, wprawiające go w popłoch, na chodnikach nie trącali go nieuważni niemagiczni, a w lesie było naprawdę pięknie. Dziś nie podziwiał jednak wystroju, a skierował się od razu w konkretne miejsce, do konkretnego namiotu. Patrzył pod nogi, jak zawsze, ale - jak na siebie - szedł dość szybko.
W namiocie spodomantki w Weymouth czuł się niekomfortowo, wśród ciemności i trzech wiedźm w Londynie czuł się bardzo niekomfortowo. Zwykle w takich chwilach i wśród niezrozumiałych rytuałów dopadał go lęk, ale dziś zdławił go zadziwiająco prędko - był zdeterminowany. Wsunął w usta obsydian, hamując obrzydzenie, dał sobie upuścić krwi (dławiąc zwykły strach) - czystej krwi, równie czystej jak krew jego syna - ominął wzrokiem runy i od razu posłuchał głosu, który nakazał mu zadać trzy pytania. Nie miał ich przygotowanych, ale najwyraźniej nosił je w sercu od dawna.
Czy zdołam i powinienem uwolnić się od przeszłości?
Czego wystrzegać się w teraźniejszości?
Jaka przyszłość czeka mojego syna?
Nie wiedział, na co liczył - bo przecież nie na kolejny niewyraźny obraz w popiele - ale spodziewał się obrazów równie wyraźnych. Milczenie wyprosiło go z namiotu - wyszedł nieco oszołomiony, pozostając ze swoimi myślami sam. Nie poznał kobiety, która wsunęła się za nim do środka. Łapał chwilę oddech, stojąc kilka metrów od niewielkiej kolejki uformowanej przed namiotem. Do rzeczywistości przywróciła go wyuczona ostrożność - w podobnych tłumkach łatwo o kieszonkowców i podejrzane osoby, a on rozpoznał podejrzaną twarz: co prawda nie kieszonkowca, ale dziwki stały w jego prywatnej hierarchii jeszcze niżej, a widmo upokorzenia z Crimson Street paliło równie wyraźnie jak przed laty.
Hidin' all of our sins from the daylight
#1 'Wróżby przeszłości ' :
--------------------------------
#2 'Wróżby teraźniejszoś' :
--------------------------------
#3 'Wróżby przyszłości' :
Taken away to the dark side
Wróżby i gusła były tym co nażarci, napici i znudzeni życiem przedstawiciele klasy średniej mogli robić z nadwyżkami wolnego czasu. Kina nigdy im nie ufała, nigdy nie wierzyła, bo też nie doświadczyła w życiu komfortu za jaki uznawała bezwolność wobec przeznaczenia. Wszystko jakoś się ułoży, Merlin tak chciał, Merkury był akurat w retrogradacji... Gdyby w ten sposób podchodziła do swojego losu już dawno leżałaby martwa, albo w skromnej rodzinnej krypcie Huxleyów albo gdzieś w rowie na Nokturnie. Chociaż jej życie było cholernie trudne, mogła przynajmniej spojrzeć w lustro i przyznać, że sama za nie odpowiada, że to były jej decyzje. O porzuceniu domu, o pracy na ulicy, zostawieniu następnie wszystkich przyjaciół jacy się jeszcze ostali, żeby dołączyć do podziemia. Nie tego wzniosłego, pełnego poszukiwanych twarzy, ale zwyczajnego i brudnego. W imię niezależności. W imię tego by nikt nigdy już nie decydował za nią i nie robił z nią co tylko zechciał, jak ojciec.
I teraz miałaby uwierzyć, że kontrolę nad nią mają bóstwa?
Uśmiechnęła się krzywo, oparta o drzewo udając, że jest jedną z wielu kobiet stojących w kolejce, rumianych z ekscytacji i oczekiwania. W przeciwieństwie do nich była tutaj w innym celu; żerowała na ich nieuwadze, ich dziecięcych rozrywkach. Ubrana w zwykłą bawełnianą sukienkę w kolorze mlecznym, bez żadnych szczegółów i znaków charakterystycznych, czuła jak na jej plecach zbiera się pot. Nie cierpiała takiej pogody, a jeszcze bardziej nie cierpiała wijącego się między nogami materiału; ale spodnie przyciągałyby uwagę, a pod spódnicą sukienki łatwiej było zakryć nad wyraz wysokie cholewy butów i kieszonki w nich. W jednej z nich zawsze miała sztylet, musiała więc być ona wysoka, żeby nie ograniczała jej ruchów w kostce. W płóciennej naramiennej torbie jak prawie każdy miała narwane kwiecie, pachnące i świeże, szklaną butelkę z zimną wodą i trochę kawałków chleba. I różdżkę, rzecz jasna, ale trzymanie jej w dłoni również byłoby w tłumie rzeczą niepożądaną. Najtrudniej było jej poradzić sobie z paskudną blizną w oczodole, ale kiedy związała nisko białą chustę na głowie, znaczna część ciemnych włosów zarzuconych na jedną stronę prawie w zupełności je zasłaniała. Chodziła z opuszczoną głową, skromna i zawstydzona, sprzyjał jej też niepozorny wzrost. Czekała na swoją kolej.
A gdy ona nadeszła zaledwie przepchnęła się obok wychodzącego mężczyzny, bo dobry złodziej, jak dobry nieznajomy, rzadko spoglądał ludziom w twarz. Wrzuciła grosze dla wiedźm, a potem zaciągnęła się zapachem kadzideł, od którego robiła się senna i rozdrażniona. Nie musiała długo się rozglądać, by wydedukować, że w tym namiocie najlepszą szansę ma przy wejściu, przechodząc obok innych ludzi z wprawą kieszonkowca. Było to większe wyzwanie niż nad jeziorem, gdzie młodzi oddawali się żądzom w zaroślach pozostawiając czasem koce niepilnowane, ale czując na sobie spojrzenia trzech wiedźm podświadomie wyczuła, że próba okradnięcia ich dobytku byłaby niewłaściwym pomysłem. Zamiast tego z arogancką pewnością siebie zajęła przed nimi dopiero co zwolnione miejsce. Kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one, czy nie tak?
Czuła się niepomiernie głupio z chłodnym kamieniem w zębach i słodko dymiącymi liśćmi ściskanymi w dłoni, ale najwięcej zawahania wzbudziła w niej konieczność ofiarowania krwi. Wymowne milczenie i upływające sekundy sprawiły w końcu, że zaklęła w myślach i podała dłoń do ukłucia. Nie było ani trochę bolesne; lecz sam widok szkarłatnej krwi spływającej po skórze wzbudzał olbrzymią niechęć.
Może to właśnie ta niechęć popchnęła ją do zadania w myślach trzech pytań.
Czy to ojciec otruł matkę? Była tego prawie pewna, wróżba nic nie zmieni.
Czy uda mi się dzisiaj obłowić na festiwalu? Na to chętnie poznałaby odpowiedź; nie, żeby nie zamierzała podjąć wysiłków, by tak się stało.
No to dawaj, powiedz mi jeszcze jak umrę?
Zakręciło jej się w głowie od obrazów i duszącego dymu, a kiedy znów zdołała otworzyć załzawione oczy, nie zostało jej nic prócz potu pod chustą i pustych rąk. Kpina. Opuszczała namiot szybko, jak wszyscy, nie chcąc zbyt długo zastanawiać się nad tymi wszystkimi tanimi sztuczkami.
Musiała zebrać myśli, a najlepiej sprawdzało się w tym działanie. Dlatego w przejściu pod kotarą namiotu, gdy musiała przepuścić parę starszych dam, spróbowała też przy tym wysunąć jednej z nich portmonetkę wystającą z torby i wrzucić ją naturalnym gestem do własnej torby pod całą tę górę kwiecia. Nie miała świadomości, że na zewnątrz natknie się na znajomą twarz. Zachowała jednak zimną krew i zaledwie uśmiechnęła cierpko, skręcając w przeciwnym kierunku, w boczną ścieżkę biegnącą przez gęstsze podszycie lasu. A niech tylko spróbuje ją śledzić.
Wróżby + Zręczne Ręce 3 na portfelik (+60)
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
#1 'Wróżby przeszłości ' :
--------------------------------
#2 'Wróżby teraźniejszoś' :
--------------------------------
#3 'Wróżby przyszłości' :
--------------------------------
#4 'k100' : 78