Podziemny korytarz
Strona 1 z 25 • 1, 2, 3 ... 13 ... 25
AutorWiadomość
Podziemny korytarz
Nie do końca wiadomo, kto go zbudował i w jakim celu. Dziś trzeba się bardzo postarać, żeby w leśnym poszyciu wypatrzeć ukrytą klapę – ta, porośnięta mchem, dobrze wpasowuje się w podłoże. Niewiele osób wie o tym miejscu, ale tych, którzy o nim słyszeli, mogą skusić opowieści o rzekomo znajdujących się tam skarbach. Nie wiadomo, ile w nich prawdy, tym bardziej, że na przestrzeni lat ktoś już dawno mógł go stamtąd zabrać. To nie przeszkadza ciekawskim w próbach poszukiwania wejścia do ukrytego korytarza w celu poszukiwania przygód.
Rzut kością k100: ST znalezienia klapy to 60. Do rzutu dodaje się biegłość spostrzegawczości. Można próbować rzucać do skutku.
Klapa po znalezieniu i otwarciu odsłania głęboki na mniej więcej trzy metry tunel, pod którym znajduje się wydrążony w ziemi korytarz. Wnętrze jest ciemne, ciche i wilgotne, z sufitu gdzie niegdzie zwieszają się korzenie roślin. Korytarze przed zawaleniem się chroni najprawdopodobniej magia. Kawałek dalej korytarz rozwidla się na trzy odnogi...
Rzut kością k3:
1 – Wybrany przez ciebie korytarz ciągnie się kawałek i kończy się niewielką, kolistą komnatą. Ta niestety okazuje się pusta, jeśli nie liczyć kilku starych butelek po magicznych trunkach, starego buta i rozmokłych gazet. Być może to miejsce kiedyś służyło komuś za tymczasową kryjówkę?
2 – Idąc wybranym przez siebie korytarzem nagle słyszysz pisk i po chwili czujesz, jak otaczają cię chochliki kornwalijskie. Są wyraźnie niezadowolone z twojej obecności – lepiej się wycofać, zanim zaczną atakować cię większą chmarą.
3 – Ten tunel wydaje się dość długi, ale po drodze nie napotykasz żadnych dziwnych niespodzianek. Na samym końcu znajdujesz starą skrzynię; na jej zamku widnieje zatarty, ale wciąż możliwy do odczytania runiczny napis. Żeby go odczytać, potrzebna jest biegłość starożytnych run.
Jeśli twoja postać posiada odpowiednią biegłość, może otworzyć skrzynkę. Należy rzucić także kością k3, by określić, co zostało znalezione.
1 – W skrzyni znajduje się kilka starych, zaśniedziałych monet.
2 – W skrzyni znajduje się zabytkowa szklana kula.
3 – W skrzyni znajduje się stary, nadgryziony zębem czasu obraz przedstawiający grubą kobietę oraz stara gazeta sprzed dobrych trzydziestu lat.
Lokacja zawiera kości.Rzut kością k100: ST znalezienia klapy to 60. Do rzutu dodaje się biegłość spostrzegawczości. Można próbować rzucać do skutku.
Klapa po znalezieniu i otwarciu odsłania głęboki na mniej więcej trzy metry tunel, pod którym znajduje się wydrążony w ziemi korytarz. Wnętrze jest ciemne, ciche i wilgotne, z sufitu gdzie niegdzie zwieszają się korzenie roślin. Korytarze przed zawaleniem się chroni najprawdopodobniej magia. Kawałek dalej korytarz rozwidla się na trzy odnogi...
Rzut kością k3:
1 – Wybrany przez ciebie korytarz ciągnie się kawałek i kończy się niewielką, kolistą komnatą. Ta niestety okazuje się pusta, jeśli nie liczyć kilku starych butelek po magicznych trunkach, starego buta i rozmokłych gazet. Być może to miejsce kiedyś służyło komuś za tymczasową kryjówkę?
2 – Idąc wybranym przez siebie korytarzem nagle słyszysz pisk i po chwili czujesz, jak otaczają cię chochliki kornwalijskie. Są wyraźnie niezadowolone z twojej obecności – lepiej się wycofać, zanim zaczną atakować cię większą chmarą.
3 – Ten tunel wydaje się dość długi, ale po drodze nie napotykasz żadnych dziwnych niespodzianek. Na samym końcu znajdujesz starą skrzynię; na jej zamku widnieje zatarty, ale wciąż możliwy do odczytania runiczny napis. Żeby go odczytać, potrzebna jest biegłość starożytnych run.
Jeśli twoja postać posiada odpowiednią biegłość, może otworzyć skrzynkę. Należy rzucić także kością k3, by określić, co zostało znalezione.
1 – W skrzyni znajduje się kilka starych, zaśniedziałych monet.
2 – W skrzyni znajduje się zabytkowa szklana kula.
3 – W skrzyni znajduje się stary, nadgryziony zębem czasu obraz przedstawiający grubą kobietę oraz stara gazeta sprzed dobrych trzydziestu lat.
Wciąż przyzwyczajała się do nowej sytuacji. Zaledwie kilka tygodni temu stroniła od spotkań, ograniczała się do wąskiego obszaru na Pokątnej, nie wychylając się ani nie dbając o sprawy sięgające dalej niż czubek jej własnego nosa. Teraz spuściła na to kurtynę, zaskakując samą siebie większymi i mniejszymi zmianami, które zdążyła już wprowadzić do swej codzienności. Jako iż jej współlokator przez większą część czasu zajęty był szkolnymi obowiązkami i przebywał gdzie indziej, ona także zaczęła wychodzić, poszukiwać zajęć, które zaprowadziłyby porządek w chaosie jej myśli, bądź zajęły je na tyle, by już nie powracała w snach do początku maja ani do innych zdarzeń, nawiedzających ją, gdy zapadał zmrok. Może potrzebowała odmiany; czuć na twarzy podmuchy wiatru, odnaleźć spokój i bezpieczeństwo, choćby na moment, pośród świata, który stanął na głowie. Chyba zaczęła się do tego zbliżać, a zaczęło się to całkiem niepozornie, całkiem niedawno. Pierwszego dnia po przeprowadzce wybrała się na zwiedzanie okolicy, pamiętając o ostrożności oraz o tym, że magii udzielały się dziwne anomalie, przez co nie do końca mogła ufać swojej różdżce. Jej początkowe obawy zostały szybko rozwiane, w samym Hogsmeade zawsze paliły się latarnie, mogła zanurzać się w tłumie bez obaw, iż ktoś zwróci na nią uwagę, do tego prawie na każdym rogu kryły się niewielkie sklepiki czy nawet kawiarnie, w których wnętrzu mogła się zanurzyć i odnaleźć normalność w gwarze rozmów, upewnić się, że wszystko jest w porządku. Gdy jednak znużyła ją już obecność innych czarodziejów, wybrała się najpierw do parku, później na brzeg lasu i to właśnie w tej pełnej ciszy przerywanej jedynie przez cichy śpiew ptaków, zdała sobie sprawę, iż takie wędrowanie przynosiło jej ukojenie. Przypominało jej to jak w dzieciństwie wraz z Yvette przemierzały polany, mijały strumienie i pośród tego wszystkiego wypatrywały pamiątek, więc w pewnym sensie spacerowanie wydawało się jej dobrze znane, znajome. I tak, każdego dnia, wychylała się nieco dalej, zwiedzała kolejne lokalizacje, rzadko powracając w to samo miejsce więcej niż raz. Próbowała utrzymywać przed samą sobą, że jedynie podziwia przyrodę, ale łapała się na tym, iż jej wzrok mimowolnie wyłapywał rośliny, które wydały jej się odpowiednie do amuletów czy nawet skały, wyglądające na potencjalne źródło kryształów. Trzymała się w ryzach, tylko się rozglądając, gdyż w sumie niczego na razie nie potrzebowała.
Dopiero kiedy pewnego wieczoru, przebywając w w miejscu, gdzie w zwyczajnych warunkach nigdy by nie postała jej noga, posłyszała jak dwóch nieco już pijanych „dżentelmenów” prowadziło żywą dyskusję na temat tajemniczego obszaru na obrzeżach Londynu, na terenie którego zakopano p r a w d z i w y skarb. Wtedy nie zaprzątała sobie tym myśli, była zajęta czymś innym, acz sprawa powracała do niej kilkukrotnie aż uznała, że nie zaszkodzi jej wybrać się na kolejną przechadzkę właśnie tam, może kogoś w drodze powrotnej odwiedzić, bo przecież to wcale nie oznaczało, iż musiała tam czegoś szukać. Spakowała torbę podręczną, zostawiła notatkę na stole, tak na wszelki wypadek i udała się w okolice London Borough of Waltham Forest. Przy sobie miała nawet małą, skromną mapkę; pierwszy raz zapuszczała się do lasu, o którym wiele słyszała. Podobno można było w nim spotkać wiele z magicznych stworzeń, a atmosfera po przekroczeniu linii drzew była wręcz czarująca i urzekała widokami. Podjęła się sprawdzenia tego osobiście.
W ciemnym kapturze, z aparatem czekającym na odpowiednią okazję, ostrożnie zagłębiała się coraz dalej, w niepewności, ale i nadziei na odnalezienie czegoś niezwykłego. Jak miała się przekonać, nie było to takie łatwe.
we all have our reasons.
/pasuje :D
Wiele się zmieniało, a życie nie rozpieszczało nikogo odkąd nadeszło załamanie magii. Coś, na czym opierał się magiczny świat legło w gruzach przypominając początek końca świata. Nie dla mnie jednak, polowania czy garbowanie skóry nie wymagało nakładu pracy różdżki, którą tak naprawdę odłożyłam niemal całkowicie. Co dziwniejsze, oprócz paru momentów, nie przeszkadzało mi to wcale. Większość prac domowych wykonywała Martha, Aaron przesiadywał w herbaciarni, więc miałam mnóstwo wolnego czasu, podczas którego rzucanie czarów nie było tak konieczne jak wydawało mi się to jeszcze przed majem. Znikałam niemal na całe dnie, czas ten spędzając w lesie. Pomijając oczywiście pierwszomajową teleportację, po której szczęśliwie dość szybko doszłam do siebie. Słyszałam jednak o śmierci różnych czarodziejów w wyniku tych zdarzeń; zginął nawet Barry, znajomy, z którym spędziłam Festiwal Lata w Weymouth, u Prewettów. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że minął prawie rok od tamtego spotkania, a dziś już tak po prostu nie żył. Przybyłam na jego pogrzeb, złożyłam wieniec i złożyłam rodzinie kondolencje; tak należało zrobić. Nawet jeśli mój własny ból nadgryzany czasem oraz wspomnieniami wciąż był żywy. Mąż skutecznie odwracał moją uwagę od tamtych chwil, ale pochówek sprawił, że wszystko odżyło. Zaczęłam zastanawiać się gdzie spoczywa moja matka i czy naprawdę to wszystko musiało się tak fatalnie skończyć. Czy nie mogłyśmy mieć z Salome (Minerwą?) normalnego życia? Takiego, jakie ma większość dzieci. Prostego, zwyczajnego, bez komplikacji. Nie mam pojęcia jak udało mi się to wszystko udźwignąć. Dobrze, że teraz mam swoje oparcie w życiu.
Dziś także wyszłam z domu na polowanie. Zabrałam ze sobą Jowisza, bo nikt nie tropi zwierzyny lepiej od niego. Waltham Forest w niczym nie przypominał lasu niedaleko Trout Road, ale tamtą ziemię zostawiłam do użytku siostrze. Byłam teraz żoną, moje miejsce było u boku męża, a oprócz doglądania chartów nie miałam więcej obowiązków. Większością i tak zajmowało się kilku pracowników, którzy okazywali się być złotymi ludźmi. I przede wszystkim kompetentnymi. Mogłam więc odpoczywać na łonie natury, oddychać leśnym powietrzem i podnosić swoje umiejętności.
Niestety dziś coś poszło mocno nie tak. Wypuściłam jeden z ostatnich bełtów, który ranił… skrzydło hipogryfa. Nie spodziewałam się właśnie tego zwierzęcia; jego upolowanie nie było moim celem. Myślałam, że to łoś, jednak widoczność była na tyle słaba przez mgłę, że nie dostrzegłam zagrożenia. Iskrzące ślepia skierowały się w moją stronę, ja swoje oczy również wytrzeszczyłam. Jowisz powiedział, że lepiej uciekać, dlatego nie myśląc długo odwróciłam się rzuciłam do biegu. Oprócz swojego szybkiego oddechu, przecinania powietrza czy rozgarniania łokciami krzewów słyszałam za nami tętent kopyt dzikiego zwierzęcia. Gonił nas. Pies ujadał każąc mi się nie zatrzymywać. Cóż, nie zamierzałam tego robić.
Podczas ucieczki dostrzegłam zakapturzoną postać spokojnie idącą leśną ściółką. Niedobrze.
- W nogi! – rzuciłam do niej, pociągając ją za łokieć, ciągnąc i tym samym zmuszając do szybszego ruszania się. Być może hipogryf by ją oszczędził, a być może wyładowałby swoją złość właśnie na przypadkowym przechodniu. Nie chciałam, by coś mu się stało z mojej winy. Może nie byłam typem altruistki, ale zdecydowanie nie chciałabym być na jego miejscu. W międzyczasie zaczęłam rozglądać się wokół w poszukiwaniu miejsca, w którym moglibyśmy się skryć przed atakiem rozjuszonego wierzchowca.
Wiele się zmieniało, a życie nie rozpieszczało nikogo odkąd nadeszło załamanie magii. Coś, na czym opierał się magiczny świat legło w gruzach przypominając początek końca świata. Nie dla mnie jednak, polowania czy garbowanie skóry nie wymagało nakładu pracy różdżki, którą tak naprawdę odłożyłam niemal całkowicie. Co dziwniejsze, oprócz paru momentów, nie przeszkadzało mi to wcale. Większość prac domowych wykonywała Martha, Aaron przesiadywał w herbaciarni, więc miałam mnóstwo wolnego czasu, podczas którego rzucanie czarów nie było tak konieczne jak wydawało mi się to jeszcze przed majem. Znikałam niemal na całe dnie, czas ten spędzając w lesie. Pomijając oczywiście pierwszomajową teleportację, po której szczęśliwie dość szybko doszłam do siebie. Słyszałam jednak o śmierci różnych czarodziejów w wyniku tych zdarzeń; zginął nawet Barry, znajomy, z którym spędziłam Festiwal Lata w Weymouth, u Prewettów. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że minął prawie rok od tamtego spotkania, a dziś już tak po prostu nie żył. Przybyłam na jego pogrzeb, złożyłam wieniec i złożyłam rodzinie kondolencje; tak należało zrobić. Nawet jeśli mój własny ból nadgryzany czasem oraz wspomnieniami wciąż był żywy. Mąż skutecznie odwracał moją uwagę od tamtych chwil, ale pochówek sprawił, że wszystko odżyło. Zaczęłam zastanawiać się gdzie spoczywa moja matka i czy naprawdę to wszystko musiało się tak fatalnie skończyć. Czy nie mogłyśmy mieć z Salome (Minerwą?) normalnego życia? Takiego, jakie ma większość dzieci. Prostego, zwyczajnego, bez komplikacji. Nie mam pojęcia jak udało mi się to wszystko udźwignąć. Dobrze, że teraz mam swoje oparcie w życiu.
Dziś także wyszłam z domu na polowanie. Zabrałam ze sobą Jowisza, bo nikt nie tropi zwierzyny lepiej od niego. Waltham Forest w niczym nie przypominał lasu niedaleko Trout Road, ale tamtą ziemię zostawiłam do użytku siostrze. Byłam teraz żoną, moje miejsce było u boku męża, a oprócz doglądania chartów nie miałam więcej obowiązków. Większością i tak zajmowało się kilku pracowników, którzy okazywali się być złotymi ludźmi. I przede wszystkim kompetentnymi. Mogłam więc odpoczywać na łonie natury, oddychać leśnym powietrzem i podnosić swoje umiejętności.
Niestety dziś coś poszło mocno nie tak. Wypuściłam jeden z ostatnich bełtów, który ranił… skrzydło hipogryfa. Nie spodziewałam się właśnie tego zwierzęcia; jego upolowanie nie było moim celem. Myślałam, że to łoś, jednak widoczność była na tyle słaba przez mgłę, że nie dostrzegłam zagrożenia. Iskrzące ślepia skierowały się w moją stronę, ja swoje oczy również wytrzeszczyłam. Jowisz powiedział, że lepiej uciekać, dlatego nie myśląc długo odwróciłam się rzuciłam do biegu. Oprócz swojego szybkiego oddechu, przecinania powietrza czy rozgarniania łokciami krzewów słyszałam za nami tętent kopyt dzikiego zwierzęcia. Gonił nas. Pies ujadał każąc mi się nie zatrzymywać. Cóż, nie zamierzałam tego robić.
Podczas ucieczki dostrzegłam zakapturzoną postać spokojnie idącą leśną ściółką. Niedobrze.
- W nogi! – rzuciłam do niej, pociągając ją za łokieć, ciągnąc i tym samym zmuszając do szybszego ruszania się. Być może hipogryf by ją oszczędził, a być może wyładowałby swoją złość właśnie na przypadkowym przechodniu. Nie chciałam, by coś mu się stało z mojej winy. Może nie byłam typem altruistki, ale zdecydowanie nie chciałabym być na jego miejscu. W międzyczasie zaczęłam rozglądać się wokół w poszukiwaniu miejsca, w którym moglibyśmy się skryć przed atakiem rozjuszonego wierzchowca.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bellona Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Powinna być przyzwyczajona do niestałości. Jej życie uginało się przy każdym podmuchu nieudogodnień, a ona była zbyt bezsilna, by utrzymać je w pionie. Uparta w swoim przekonaniu, że wszystko musi robić sama, nie liczyła na swoich bliskich, rzadko zwierzając im się ze swoich zmartwień. Zazwyczaj zaprzeczała ich istnieniu; coś, czego tak naprawdę nie było, nie mogło jej zaszkodzić. I dlatego nie próbowała niczego naprawiać, pozwalała wydarzeniom układać się bez jej interwencji – decyzje, sposobności, szanse – wszystko tak samo przepuszczała przez palce, nie zważając na ukryty w nich potencjał. Była tchórzem, uciekała od uczuć oraz odpowiedzialności, które ze sobą niosły, szukając zamiast tego kogoś, kto by nią pokierował, zdjął z niej ciężar wybierania własnej drogi. W pewnym sensie tak było nadal, nawet jeśli jej kuzyn znacznie różnił się od swych poprzedników. Wybierała wygodę ponad swoje ukryte pragnienia, może zlękniona, że gdyby zajrzała wewnątrz siebie, spotkałoby ją rozczarowanie. Starała się więc nie dopuszczać do siebie zbyt często takich myśli. Intelektualne przemyślenia przerastały ją; wnioski, które się z nich wywodziły, kłuły ja w najdelikatniejsze miejsca i nie chciała wpuszczać ich w swoje progi. Odwracała swą uwagę dość umiejętnie, korzystając z każdej nadchodzącej sposobności. Takowych było wiele, majowe anomalie sprawiły, iż mało kto potrafił zachować czysty od zmartwień umysł. Młoda wiedźma wyszła stosunkowo z ostatnich dwóch tygodni zawieruchy, nie umiała sobie wyobrazić przez co przechodziły rodziny ofiar wybuchu magii czy pracownicy szpitali, zmuszeni do przekazywania im niepomyślnych wieści. Nie posiadała w sobie ogromnych pokładów empatii, mimo to, rozważania na podobne tematy sprawiały, iż czuła się nieswojo. Wybierała się na te spacery z dala od natłoku ciężkich przypominajek, atmosfera samotności pozwalała jej rozpływać się w przeszłości, którą sama wybierała.
Maszerowała już pewnie od godziny, choć może nieco krócej, bo jej poczucie czasy bywało wadliwe, a od dawna nie spoglądała na spoczywający na dnie kieszeni jej płaszcza zegarek. Lekkie podmuchy wiatru mieszały się z wątłą aurą jej wspomnień, utrzymywanych na poziomie płytkich, nienurtujących, przyjemnych widmach retrospekcji, bardziej nawiązujących do uczuć aniżeli do konkretnych wydarzeń. Nie była doświadczona w takich eskapadach, nigdy nie wsłuchiwała się w wykłady jej nauczycielki ONMS, także ta cisza, brak zwierząt pojawiających się w obszarze jej widzenia, nie wzbudził jej czujności. Powinna się domyślić, że było zbyt spokojnie, przecież dawno minęła skraj lasu, a wydawałoby się, iż jest tu zupełnie sama. Pozory bywają mylące.
Zaczęło się od cichego stukotu. Uniosła podbródek, oczekując, że zaraz ujrzy takiego ptaka, który poszukuje pożywienia w pniach drzew albo może rudawego gryzonia, niosącego w pyszczku orzech czy małą szyszkę. Po chwili porzuciła rozglądanie się, wznawiając spacer, zupełnie nie okazując zaniepokojenia. Taki niepozorny początek miało ich spotkanie. Wszystko następnie wydarzyło się w zaskakującym tempie. W jednym momencie wyraźnie usłyszała p s a, ujadanie, szczekanie, niespecjalnie to odróżniała, ale wydało jej się, iż zwierzę jest czymś przejęte. Rozważała zeskoczenie na bok ścieżki i skrycie się w krzakach, stłumiła jednak ten odruch stwierdzając, że będzie to zbyt pochopne. Nawet uśmiechnęła się do siebie pobłażliwe, ach, przez to wszystko stała nerwowa. Nie każda sytuacja była niebezpieczna, nikt nie czyhał na następnym zakręcie, by ją porwać. Szła dalej jakby nic się nie działo… dopóki ktoś z pędem nie pociągnął jej do przodu. — Hej! — rzuciła wzburzona, pokonując kilka metrów przyspieszonym krokiem, nie rozumiejąc, co się działo. Postać przed nią nie dawała jej wyboru, musiała trochę podbiec, chociaż jej myśli rozpaliły się od ostrzeżeń. Pociągnęła do siebie swój rękaw, niepewna intencji nieznajomej. Nie miała czasu by się jej przyglądać, aczkolwiek raczej jej nie znała.. Wypatrzyła długi kosmyk ciemnych włosów, wyłapała wzrokiem rozpalony od biegu policzek… właśnie. Skąd ten pośpiech, dlaczego wyglądało to na ucieczkę? Nagle zrobiło jej się chłodniej, nogi mechanicznie niosły ją do przodu, gdy skusiła się na obrócenie się do tyłu. Wtedy ogromne stworzenie wydało z siebie przeraźliwy ryk, a Pandora nie przejmowała się rozpoznawaniem, z czym ma właściwie do czynienia tylko po błyskawicznym zlustrowaniu potężnych skrzydeł oraz ostrego dzioba, włożyła całą swoją energię w bieg.
— Dlaczego… —urwała, łapiąc oddech i próbując dogonić czarownicę. — … on jest taki zły? — wydusiła z siebie z trudem, podążając na bok ścieżki. Miała nadzieję znaleźć jakieś przejście, mniej wydeptaną dróżkę, cokolwiek, co mogłoby im pomóc w uratowaniu się.
Maszerowała już pewnie od godziny, choć może nieco krócej, bo jej poczucie czasy bywało wadliwe, a od dawna nie spoglądała na spoczywający na dnie kieszeni jej płaszcza zegarek. Lekkie podmuchy wiatru mieszały się z wątłą aurą jej wspomnień, utrzymywanych na poziomie płytkich, nienurtujących, przyjemnych widmach retrospekcji, bardziej nawiązujących do uczuć aniżeli do konkretnych wydarzeń. Nie była doświadczona w takich eskapadach, nigdy nie wsłuchiwała się w wykłady jej nauczycielki ONMS, także ta cisza, brak zwierząt pojawiających się w obszarze jej widzenia, nie wzbudził jej czujności. Powinna się domyślić, że było zbyt spokojnie, przecież dawno minęła skraj lasu, a wydawałoby się, iż jest tu zupełnie sama. Pozory bywają mylące.
Zaczęło się od cichego stukotu. Uniosła podbródek, oczekując, że zaraz ujrzy takiego ptaka, który poszukuje pożywienia w pniach drzew albo może rudawego gryzonia, niosącego w pyszczku orzech czy małą szyszkę. Po chwili porzuciła rozglądanie się, wznawiając spacer, zupełnie nie okazując zaniepokojenia. Taki niepozorny początek miało ich spotkanie. Wszystko następnie wydarzyło się w zaskakującym tempie. W jednym momencie wyraźnie usłyszała p s a, ujadanie, szczekanie, niespecjalnie to odróżniała, ale wydało jej się, iż zwierzę jest czymś przejęte. Rozważała zeskoczenie na bok ścieżki i skrycie się w krzakach, stłumiła jednak ten odruch stwierdzając, że będzie to zbyt pochopne. Nawet uśmiechnęła się do siebie pobłażliwe, ach, przez to wszystko stała nerwowa. Nie każda sytuacja była niebezpieczna, nikt nie czyhał na następnym zakręcie, by ją porwać. Szła dalej jakby nic się nie działo… dopóki ktoś z pędem nie pociągnął jej do przodu. — Hej! — rzuciła wzburzona, pokonując kilka metrów przyspieszonym krokiem, nie rozumiejąc, co się działo. Postać przed nią nie dawała jej wyboru, musiała trochę podbiec, chociaż jej myśli rozpaliły się od ostrzeżeń. Pociągnęła do siebie swój rękaw, niepewna intencji nieznajomej. Nie miała czasu by się jej przyglądać, aczkolwiek raczej jej nie znała.. Wypatrzyła długi kosmyk ciemnych włosów, wyłapała wzrokiem rozpalony od biegu policzek… właśnie. Skąd ten pośpiech, dlaczego wyglądało to na ucieczkę? Nagle zrobiło jej się chłodniej, nogi mechanicznie niosły ją do przodu, gdy skusiła się na obrócenie się do tyłu. Wtedy ogromne stworzenie wydało z siebie przeraźliwy ryk, a Pandora nie przejmowała się rozpoznawaniem, z czym ma właściwie do czynienia tylko po błyskawicznym zlustrowaniu potężnych skrzydeł oraz ostrego dzioba, włożyła całą swoją energię w bieg.
— Dlaczego… —urwała, łapiąc oddech i próbując dogonić czarownicę. — … on jest taki zły? — wydusiła z siebie z trudem, podążając na bok ścieżki. Miała nadzieję znaleźć jakieś przejście, mniej wydeptaną dróżkę, cokolwiek, co mogłoby im pomóc w uratowaniu się.
we all have our reasons.
The member 'Pandora Sheridan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
To nie był dobry czas na spacery. Widocznie na polowania także nie. Mogłam z nich zrezygnować, w końcu nie brakowało mi niczego. Nie mieszkałam już na Trout Road, oddając ją całkowicie w posiadanie siostry; przychodziłam tam tylko do pracy, doglądać moje kochane charty. Nie musiałam sama zdobywać pożywienia, ani udawać zahartowanego ducha przed surowym spojrzeniem ojca. Nie żył już od kilku lat, a ja nadal robiłam wszystko to, czego ode mnie za życia wymagał. Udawałam się na łowy, wyprawiałam skóry, żyłam jak odludek, przynajmniej do czasu ślubu. Potem zorientowałam się jak bardzo mi tego brakowało, jak zrywałam się jeszcze przed świtem z łóżka, jak szukałam sobie zajęcia. To była rutyna, przyzwyczajenie, ale też chyba mój styl życia istniejący odkąd tylko sięgałam pamięcią. Nie było mi z tym źle, wręcz przeciwnie, choć gdyby zapytać mnie o zasadność czynionych przeze mnie rzeczy, nie byłabym w stanie znaleźć na to pytanie odpowiedzi. Może byłam człowiekiem lasu?
Tym gorzej paliła mnie świadomość nieudanych łowów. Co więcej, naraziłam siebie oraz Jowisza na zagrożenie, a jak się szybko okazało, także nieznajomą kobietę. Nie zastanawiałam się co tutaj robiła, czego szukała, nie miałam na to czasu. Mierził mnie jedynie jej powolny krok, zwątpienie, w końcu naturalnym odruchem człowieka jest ucieczka kiedy widzi innych, próbujących się oddalić z miejsca zagrożenia. Nie chciałam mieć jej na sumieniu nawet jeśli nie było ono zbyt czyste; nie zawiniła mi w żaden sposób. Dlatego musiałam ją zmuszać do biegu, zastanawiałam się nawet czy nie wykorzystać do tego Jowisza, by trochę pokąsał ją po kostkach, ale całe to zdarzenie umykało mi zbyt szybko. Tempo było naprawdę szybkie, myśli chaotycznie prześlizgiwały się we wnętrzu czaszki powodując ucisk. Policzki paliły gorącem coraz mocniej, ale nie pojawiła się jeszcze zadyszka, na szczęście byłam na to zbyt dobrze wyćwiczona. Nie zmieniło to jednak istotnego faktu, że nie znałam kondycji nieznajomej, musiałam więc wypatrzyć miejsce, gdzie mogłybyśmy się schować. I to możliwie szybko.
Rozglądałam się w popłochu jak wystraszona łania, choć oczywiście próbowałam zachować zimną krew. Dobrze, że Jowisz był wspaniałym psem gończym, od razu wywęszył ukrytą klapę, którą dostrzegłam zresztą chwilę później. Nie miałam najmniejszego pojęcia, do czego ona służyła i przede wszystkim gdzie prowadziła, ale w obliczu nadciągającego, rozjuszonego hipogryfa wszystko wydawało się być lepszym wyjściem niż ucieczka w nieskończoność. Zwłaszcza, że zwierzę bez dwóch zdań zaraz by nas dogoniło.
- Powiedzmy, że mu się nie ukłoniłam z należytym szacunkiem – odpowiedziałam prędko, choć kobieta mogła się domyślić prawdziwego przebiegu naszego osobliwego spotkania, choćby po tym, że w ręku miałam kuszę, a na plecach z torby wystawało mi kilka strzał.
- Do środka! – zarządziłam, wkładając całą siłę w otwarcie ukrytego przejścia. Kiedy to stanęło otworem, mój wspaniały chart wślizgnął się do wnętrza jako pierwszy – Ty tchórzu – powiedziałam do niego, co brzmiało jak szczeknięcie połączone z warknięciem; zupełnie się zapomniałam, nie powinnam tego robić przy obcej mi osobie. Może pomyśli sobie, że jestem nienormalna? Tak czy inaczej pchnęłam ją ponaglająco, bo wściekłe zwierzę prawie już na nas wpadło.
Tym gorzej paliła mnie świadomość nieudanych łowów. Co więcej, naraziłam siebie oraz Jowisza na zagrożenie, a jak się szybko okazało, także nieznajomą kobietę. Nie zastanawiałam się co tutaj robiła, czego szukała, nie miałam na to czasu. Mierził mnie jedynie jej powolny krok, zwątpienie, w końcu naturalnym odruchem człowieka jest ucieczka kiedy widzi innych, próbujących się oddalić z miejsca zagrożenia. Nie chciałam mieć jej na sumieniu nawet jeśli nie było ono zbyt czyste; nie zawiniła mi w żaden sposób. Dlatego musiałam ją zmuszać do biegu, zastanawiałam się nawet czy nie wykorzystać do tego Jowisza, by trochę pokąsał ją po kostkach, ale całe to zdarzenie umykało mi zbyt szybko. Tempo było naprawdę szybkie, myśli chaotycznie prześlizgiwały się we wnętrzu czaszki powodując ucisk. Policzki paliły gorącem coraz mocniej, ale nie pojawiła się jeszcze zadyszka, na szczęście byłam na to zbyt dobrze wyćwiczona. Nie zmieniło to jednak istotnego faktu, że nie znałam kondycji nieznajomej, musiałam więc wypatrzyć miejsce, gdzie mogłybyśmy się schować. I to możliwie szybko.
Rozglądałam się w popłochu jak wystraszona łania, choć oczywiście próbowałam zachować zimną krew. Dobrze, że Jowisz był wspaniałym psem gończym, od razu wywęszył ukrytą klapę, którą dostrzegłam zresztą chwilę później. Nie miałam najmniejszego pojęcia, do czego ona służyła i przede wszystkim gdzie prowadziła, ale w obliczu nadciągającego, rozjuszonego hipogryfa wszystko wydawało się być lepszym wyjściem niż ucieczka w nieskończoność. Zwłaszcza, że zwierzę bez dwóch zdań zaraz by nas dogoniło.
- Powiedzmy, że mu się nie ukłoniłam z należytym szacunkiem – odpowiedziałam prędko, choć kobieta mogła się domyślić prawdziwego przebiegu naszego osobliwego spotkania, choćby po tym, że w ręku miałam kuszę, a na plecach z torby wystawało mi kilka strzał.
- Do środka! – zarządziłam, wkładając całą siłę w otwarcie ukrytego przejścia. Kiedy to stanęło otworem, mój wspaniały chart wślizgnął się do wnętrza jako pierwszy – Ty tchórzu – powiedziałam do niego, co brzmiało jak szczeknięcie połączone z warknięciem; zupełnie się zapomniałam, nie powinnam tego robić przy obcej mi osobie. Może pomyśli sobie, że jestem nienormalna? Tak czy inaczej pchnęłam ją ponaglająco, bo wściekłe zwierzę prawie już na nas wpadło.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W Waltham Forest znajduje się podziemny korytarz. Wejście do niego przysłania klapa - obrośnięta leśną roślinnością i trudna do wypatrzenia, którego podziemne labirynty mogą wyprowadzić czarodziejów - lub mugoli - poza miasto, a także wprowadzić do miasta kolejnych. Korytarz jest nie tylko drogą ucieczki, ale i doskonałą kryjówką - na ludzi lub przedmioty. A może nawet zapasy. To miejsce może być istotnym punktem Londynu.
Postać rozpatruje wszelkie zabezpieczenia pozostawione przez poprzednią grupę (najpierw pułapki oraz klątwy, później ew. strażników pozostawionych przez przeciwną organizację). Jeżeli grupa jest pierwszą, która zdobywa dany teren, należy pominąć ten etap.
Podziemny korytarz znajduje się głęboko w lesie. Drzewa w tym miejscu gęstnieją, rosną bliżej siebie, ich korony przepuszczają niewiele światła, dlatego zwierzyna odnalazła dla siebie tutaj odrobinę spokoju.
Zakon Feniksa i Rycerze Walpurgii: Nikt z was nie spodziewał się, że na miejscu przyjdzie wam stanąć oko w oko z gaborogiem. Co prawda, krążyły plotki, że głęboko w tym lesie można spotkać te zwierzęta, jednak pogłoskom nie zawsze można było dać wiarę. Ci, którzy zgłębili wiedzę o magicznych stworzeniach zdawali sobie sprawę, że przychylność gabroroga można było zyskać tylko w jeden sposób - wykonując odpowiedni taniec. Posiadanie wiedzy na temat odpowiednich kroków wymaga posiadania biegłości ONMS co najmniej na poziomie II. ST poprawnego wykonania odpowiednich ruchów wynosi 70, do rzutu dolicza się statystykę zwinności przemnożoną przez 2.
Oswojony garboróg będzie akceptował w pobliżu tego miejsca tylko tego, który go oswoił oraz towarzyszące mu osoby. Wciąż będzie atakował każdego intruza.
Zakon Feniksa: Garboroga można przepłoszyć. Raz pokonany szybko nie wróci do tego miejsca. Nie będzie to jednak proste zadanie.
Postać, która pojawi się w wątku jako pierwsza, rzuca na moc uderzenia zwierzęcia.
Garboróg: ma żywotność 160, statystykę zwinności 5 i statystykę sprawności 30. Garboróg atakuje na przemian postaci w wątku (jego atak zawsze jest udany) i unika zaklęć jeśli to konieczne. Jego uderzenie zabiera 60 PŻ.
Rycerze Walpurgii: Garboroga można przepłoszyć. Raz pokonany szybko nie wróci do tego miejsca. Nie będzie to jednak proste zadanie.
Postać, która pojawi się w wątku jako pierwsza, rzuca na moc uderzenia zwierzęcia.
Garboróg: ma żywotność 160, statystykę zwinności 5 i statystykę sprawności 30. Garboróg atakuje na przemian postaci w wątku (jego atak zawsze jest udany) i unika zaklęć jeśli to konieczne. Jego uderzenie zabiera 60 PŻ.
Aby przejść do etapu III należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
2 maja '57
To był maj, pachniała londyńska kępa, choć pewności nie miał, czy akurat szalonym, zielonym bzem; czymś jednak bez wątpienia. Natura zdawała się nie zauważać, że na jej płótnie człowiek maluje wojenne barwy; ludzki świat umierał, kiedy ona rozkwitała do życia i było w tym kontraście coś przerażającego, z jednej strony, z drugiej zaś niosącego nadzieję na to, że każde szaleństwo, które przyjdzie do głów strażnikom absurdalnych podziałów czystości krwi, kiedyś przeminie, zbutwieje w leśnym podszycie, zima oczyści pozostałości po poprzednim sezonie, a na wiosnę wszystko odnajdzie swój pierwotny porządek. Choć nie wiedział jeszcze, czym miałby on być, skoro czarodzieje zdemaskowali się przed mugolami na skalę, której nie podała nawet oddział amnezjatorów. - Gdzie byłaś, kiedy to wszystko się zaczęło? - zagadnął, wsuwając kryształy głębiej do kieszeni spodni i upewniając się, czy na szyi wciąż ciąży mu amulet od Justine. Nie wiedział, czemu uparcie powracał myślami do tamtego dnia, a raczej nocy, pytając o wszystkich, jakby uzupełniał drobnymi elementami jakiś wybrakowany obraz, który chciał zobaczyć w całości, z każdej strony, z każdej perspektywy. W gruncie rzeczy nic to już nie zmieniało, nic też nie mogło zmienić, lecz nieustannie powracał myślami do momentu, w którym Londyn zaczął niknąc na ich oczach, wśród wybuchów zaklęć, mknących ku nim z każdej strony.
- Co do naszego zadania, to sama klapa może byłaby trudna do wypatrzenia, jest porządnie zamaskowana, ale wiemy mniej więcej, gdzie powinna się znajdować, damy radę - uśmiechnął się do niej, nieświadomie przyspieszając tempo marszu; różdżkę dzierżył już w dłoni, na wszelki wypadek -musimy na pewno zachować czujność, bo ten teren jest ponoć zamieszkiwany przez garborogi - powtórzył jeszcze słowa, które miał jej przekazać, informator nie wspomniał o niczym więcej, wyglądało więc na to, że nie powinno tu być zbyt niebezpiecznie. Rycerzom chyba nie udało się jeszcze dowiedzieć o tym miejscu. - Masz coś ze sobą? Wziąłem trzy eliksiry, niezłomność, Volubilis i maść z wodnej gwiazdy, której wolę sam nie używać, bo nie mam w tym doświadczenia, ale może tobie się przyda.
będę wdzięczna za uwzględnienie tego rozwoju, jeśli zostanie zaakceptowany
mam ze sobą:
- eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 26, moc +5)
- eliksir Volubilis (1 porcja, stat. 5)
- maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 28)
- amulet wyciszenia
- kryształ - ten tutaj - pochłania wszystkie zaklęcia rzucone w danej turze
- kryształ - ten - +5 do sprawności na 3 tury
- scyzoryk
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'Londyn' :
'Londyn' :
Poruszanie się po Londynie było teraz jeszcze bardziej skomplikowane i niebezpieczne. Teleportacja nie wchodziła w grę, a zbyt długie przebywanie w jednym miejscu groziło zatrzymaniem przez magiczną policję i zwolenników Ministra. Nawet we własnym domu nie przebywała zbyt długo wiedząc, że jej imię i nazwisko jest znane w czarodziejskim świecie i że spokrewnieni z nią czarodzieje bez większego problemu wydadzą jej miejsce zamieszania. Nie rodzice, może nawet nie rodzeństwo, ale Morgana nie miałaby żadnych skrupułów.
Wybór miejsca, do którego udali się z Keatem nie był przypadkowy. Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że tunele pod miastem wiele by ułatwiły. Byłby to ratunek nie tylko dla Zakonu, ale przede wszystkim dla cywili, którzy nadal nie potrafili pogodzić się z obecnymi zmianami.
Znajdowali się już blisko wejścia do lasu dlatego Lucinda zaczęła się rozglądać nad odpowiednim kierunkiem. – Wojna? – zapytała spoglądając na mężczyznę. – Wróciłam do Londynu z jednych poszukiwań właściwie z prywatnych pobudek. Zostałam, bo świat zaczął stawać na głowie, a po pożarze w Ministerstwie nie chciałam już nigdzie wyjeżdżać. – odparła ze wzruszeniem ramion. Straciła wtedy naprawdę wiele. To był przełom, który na pewno wpłynął na jej przynależność do Zakonu.
Nie zdążyła już odpowiedzieć na jego wzmiankę o klapie, która stanowiła cel ich misji, bo nagle na ulicy zrobiło się strasznie tłoczno. Blondynka usłyszała krzyk, a oślepiająca ją od czasu do czasu łuna była skutkiem rzucanych przez policjantów zaklęć. To wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zauważyła jak Keat zniknął w tłumie. Jej niski wzrost nie pomagał w takich sytuacjach, a depczący jej po nogach ludzie wprowadzali całkowitą dezorientację. – Keat! – krzyknęła choć jej głos nie mógł przedrzeć się przez słowa tych wszystkich ludzi. Widząc, że to szybko się nie skończy założyła na głowę kaptur chcąc ukryć się przed magiczną policją. Dziś już nic z ich misji nie wyjdzie. Nawet gdyby znaleźli się w tłumie to i tak każdy mógłby ich śledzić.
zt.
rzut kością
Wybór miejsca, do którego udali się z Keatem nie był przypadkowy. Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że tunele pod miastem wiele by ułatwiły. Byłby to ratunek nie tylko dla Zakonu, ale przede wszystkim dla cywili, którzy nadal nie potrafili pogodzić się z obecnymi zmianami.
Znajdowali się już blisko wejścia do lasu dlatego Lucinda zaczęła się rozglądać nad odpowiednim kierunkiem. – Wojna? – zapytała spoglądając na mężczyznę. – Wróciłam do Londynu z jednych poszukiwań właściwie z prywatnych pobudek. Zostałam, bo świat zaczął stawać na głowie, a po pożarze w Ministerstwie nie chciałam już nigdzie wyjeżdżać. – odparła ze wzruszeniem ramion. Straciła wtedy naprawdę wiele. To był przełom, który na pewno wpłynął na jej przynależność do Zakonu.
Nie zdążyła już odpowiedzieć na jego wzmiankę o klapie, która stanowiła cel ich misji, bo nagle na ulicy zrobiło się strasznie tłoczno. Blondynka usłyszała krzyk, a oślepiająca ją od czasu do czasu łuna była skutkiem rzucanych przez policjantów zaklęć. To wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zauważyła jak Keat zniknął w tłumie. Jej niski wzrost nie pomagał w takich sytuacjach, a depczący jej po nogach ludzie wprowadzali całkowitą dezorientację. – Keat! – krzyknęła choć jej głos nie mógł przedrzeć się przez słowa tych wszystkich ludzi. Widząc, że to szybko się nie skończy założyła na głowę kaptur chcąc ukryć się przed magiczną policją. Dziś już nic z ich misji nie wyjdzie. Nawet gdyby znaleźli się w tłumie to i tak każdy mógłby ich śledzić.
zt.
rzut kością
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie zdążył zapytać o to, z jakich poszukiwań wróciła.
Ci ludzie pojawili się dosłownie znikąd, nie można było dostrzec ich twarzy, zamaskowanych, niejasnych jak ich zamiary, nie dał nawet rady odpowiednio szybko zareagować, oni już przemknęli gdzieś dalej; nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po plecach, gdy zdał sobie sprawę z tego, że noszą mundury magicznych policjantów.
Ktoś krzyczał.
Barczysty mężczyzna popchnął go tak mocno, że Keat znalazł się nagle jakieś dwa metry od Lucindy; wtedy też ktoś inny z paniką w głosie zakrzyknął, że odcinają cały obszar. Szukali kogoś czy czegoś? Z niepokojem zerknął na Selwyn, jednocześnie zastanawiając się gorączkowo, czy sam nie ma przy sobie czegokolwiek, co świadczyć mogłoby o działalności zdecydowanie przez Ministerstwo zakazanej.
I - czy może jakoś pomóc tym, których tak zaciekle szukają?
Nagle tłum zakleszcza się wokół nich, jasne włosy kobiety nikną gdzieś w dali, stara się nie stracić jej z oczu, widzi ją jeszcze chwilę, lecz gdy krzyczy jej imię, głos jego jest przytłumiony, zagłusza go chaos.
Blask zaklęć, w tym tego jednego, zielone światło mknie gdzieś obok; chyba przez chwilę czuje strach, nie tylko o siebie, o tych wszystkich ludzi, skłębionych tak blisko siebie, że wystarczy kilka obszarówek, żeby każdy z nich oberwał rykoszetem, ledwo co miejsca starczy na to, by różdżkę wyciągnąć przed siebie.
I ten mały chłopiec, zaplątał się u jego stóp. Sparaliżowane strachem dziecko nie jest w stanie ruszyć się, gdzieś obok płonie sklep, żar skwierczy, uderza dymem w twarz, Burroughs zanosi się kaszlem, unosząc nieważące niemal nic ciało, do ucha chłopca szepce coś cicho, kłamie najpiękniej, jak tylko potrafi.
Jego ubranie przesiąka łzami dziecka, tym dymem gryzącym ciało; nie widzi już Lucindy, nie wie, co robić, biegnie, spowalniany przez barierę z ciał, małe ręce trzymają się go kurczowo, chłopiec nawołuję matkę, która umiera tam, ulicę dalej.
Ogień ich ściga. Tańczą płomienie śmierci.
rzut
zt
Ci ludzie pojawili się dosłownie znikąd, nie można było dostrzec ich twarzy, zamaskowanych, niejasnych jak ich zamiary, nie dał nawet rady odpowiednio szybko zareagować, oni już przemknęli gdzieś dalej; nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po plecach, gdy zdał sobie sprawę z tego, że noszą mundury magicznych policjantów.
Ktoś krzyczał.
Barczysty mężczyzna popchnął go tak mocno, że Keat znalazł się nagle jakieś dwa metry od Lucindy; wtedy też ktoś inny z paniką w głosie zakrzyknął, że odcinają cały obszar. Szukali kogoś czy czegoś? Z niepokojem zerknął na Selwyn, jednocześnie zastanawiając się gorączkowo, czy sam nie ma przy sobie czegokolwiek, co świadczyć mogłoby o działalności zdecydowanie przez Ministerstwo zakazanej.
I - czy może jakoś pomóc tym, których tak zaciekle szukają?
Nagle tłum zakleszcza się wokół nich, jasne włosy kobiety nikną gdzieś w dali, stara się nie stracić jej z oczu, widzi ją jeszcze chwilę, lecz gdy krzyczy jej imię, głos jego jest przytłumiony, zagłusza go chaos.
Blask zaklęć, w tym tego jednego, zielone światło mknie gdzieś obok; chyba przez chwilę czuje strach, nie tylko o siebie, o tych wszystkich ludzi, skłębionych tak blisko siebie, że wystarczy kilka obszarówek, żeby każdy z nich oberwał rykoszetem, ledwo co miejsca starczy na to, by różdżkę wyciągnąć przed siebie.
I ten mały chłopiec, zaplątał się u jego stóp. Sparaliżowane strachem dziecko nie jest w stanie ruszyć się, gdzieś obok płonie sklep, żar skwierczy, uderza dymem w twarz, Burroughs zanosi się kaszlem, unosząc nieważące niemal nic ciało, do ucha chłopca szepce coś cicho, kłamie najpiękniej, jak tylko potrafi.
Jego ubranie przesiąka łzami dziecka, tym dymem gryzącym ciało; nie widzi już Lucindy, nie wie, co robić, biegnie, spowalniany przez barierę z ciał, małe ręce trzymają się go kurczowo, chłopiec nawołuję matkę, która umiera tam, ulicę dalej.
Ogień ich ściga. Tańczą płomienie śmierci.
rzut
zt
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/ 3 maja
Lucinda nie potrafiła odpuszczać. Była typem człowieka, który nie godzi się z porażką czy jakimkolwiek niepowodzeniem. To cecha charakteru, której nie chciała w sobie zmienić choć czasem wiele utrudniała. Mówiło się, że nie ma ludzi upartych są jedynie szaleni bawiący się ryzykiem na okrągło. Blondynka wychodziła jednak z założenia, że w ich aktualnej sytuacji i w czasie wojny ryzyko było konieczne nawet jeśli czasem zahaczało o szaleństwo. Może właśnie dlatego następnego dnia pojawili się ponownie w lesie na obszarach Londynu.
Teraz całe ich społeczeństwo żyło w strachu. Zmiany były zbyt dynamiczne by można było coś zaplanować. Wydarzenia z poprzedniego dnia tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że Ministerstwo ma uszy i oczy dosłownie wszędzie. Znalezienie czarodzieja w tym tłumie graniczyło z cudem tym bardziej, że ludzie ogarnięci paniką nie działają w sposób racjonalny. Prawdopodobnie gdyby zatrzymała się w miejscu szukając znajomej twarzy towarzysza to nie wyszłaby z tego bez szwanku. Ludzie zdeptaliby ją bez zastanowienia chroniąc własne głowy przed atakami ze strony policjantów. Odpuścili, ale tylko na chwile. Szlachcianka wiedziała, że jeśli nie spróbuje raz jeszcze to będzie tego żałowała. Miała nadzieje, że tym razem nic nie pokrzyżuje im planów.
- Może i dobrze, że wczoraj się nie znaleźliśmy w tym tłumie. Po tym wszystkim powrót tutaj mógłby wzbudzić czyjąś czujność. Moglibyśmy nie mieć już teraz drugiej szansy – cieszyła się, że Keatowi nic się nie stało. Mogło być różnie. Mogli trafić w ręce obecnej władzy, a wtedy nie byłoby już tak przyjemnie. Lucinda była znanym członkiem Zakonu Feniksa. To nie było ryzyko, którego chciałaby się podjąć. Głównie dlatego, że to nie tylko wpłynęłoby na nią, ale przede wszystkim na resztę Zakonników. Nadal było ich zbyt mało, a ludzie ze strachu woleli przychylić się obecnej władzy niżeli podnieść różdżkę w obronie społeczeństwa. – Jest coraz gorzej, a te korytarze dużo nam ułatwią. Mam nadzieje, że tym razem się uda. – dodała jeszcze unosząc kącik ust w uśmiechu.
Na każdą misję idzie się przygotowanym. Kiedyś popełniła ten błąd i wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić kolejny raz. Nigdy nie wiadomo kogo spotka się na swojej drodze. – Wzięłam antidotum podstawowe, eliksir niezłomności, eliksir znieczulający i eliksir wzmacniający krew. Może nie będą nam potrzebne, ale wolałam być przygotowana. – odparła oglądając się za siebie. Kto wie co ich spotka tym razem?
mam ze sobą:
- Eliksir wzmacniający krew (1 porcja)
- Antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 20, 115 oczek)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 20)
- Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 30, moc +5)
Lucinda nie potrafiła odpuszczać. Była typem człowieka, który nie godzi się z porażką czy jakimkolwiek niepowodzeniem. To cecha charakteru, której nie chciała w sobie zmienić choć czasem wiele utrudniała. Mówiło się, że nie ma ludzi upartych są jedynie szaleni bawiący się ryzykiem na okrągło. Blondynka wychodziła jednak z założenia, że w ich aktualnej sytuacji i w czasie wojny ryzyko było konieczne nawet jeśli czasem zahaczało o szaleństwo. Może właśnie dlatego następnego dnia pojawili się ponownie w lesie na obszarach Londynu.
Teraz całe ich społeczeństwo żyło w strachu. Zmiany były zbyt dynamiczne by można było coś zaplanować. Wydarzenia z poprzedniego dnia tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że Ministerstwo ma uszy i oczy dosłownie wszędzie. Znalezienie czarodzieja w tym tłumie graniczyło z cudem tym bardziej, że ludzie ogarnięci paniką nie działają w sposób racjonalny. Prawdopodobnie gdyby zatrzymała się w miejscu szukając znajomej twarzy towarzysza to nie wyszłaby z tego bez szwanku. Ludzie zdeptaliby ją bez zastanowienia chroniąc własne głowy przed atakami ze strony policjantów. Odpuścili, ale tylko na chwile. Szlachcianka wiedziała, że jeśli nie spróbuje raz jeszcze to będzie tego żałowała. Miała nadzieje, że tym razem nic nie pokrzyżuje im planów.
- Może i dobrze, że wczoraj się nie znaleźliśmy w tym tłumie. Po tym wszystkim powrót tutaj mógłby wzbudzić czyjąś czujność. Moglibyśmy nie mieć już teraz drugiej szansy – cieszyła się, że Keatowi nic się nie stało. Mogło być różnie. Mogli trafić w ręce obecnej władzy, a wtedy nie byłoby już tak przyjemnie. Lucinda była znanym członkiem Zakonu Feniksa. To nie było ryzyko, którego chciałaby się podjąć. Głównie dlatego, że to nie tylko wpłynęłoby na nią, ale przede wszystkim na resztę Zakonników. Nadal było ich zbyt mało, a ludzie ze strachu woleli przychylić się obecnej władzy niżeli podnieść różdżkę w obronie społeczeństwa. – Jest coraz gorzej, a te korytarze dużo nam ułatwią. Mam nadzieje, że tym razem się uda. – dodała jeszcze unosząc kącik ust w uśmiechu.
Na każdą misję idzie się przygotowanym. Kiedyś popełniła ten błąd i wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić kolejny raz. Nigdy nie wiadomo kogo spotka się na swojej drodze. – Wzięłam antidotum podstawowe, eliksir niezłomności, eliksir znieczulający i eliksir wzmacniający krew. Może nie będą nam potrzebne, ale wolałam być przygotowana. – odparła oglądając się za siebie. Kto wie co ich spotka tym razem?
mam ze sobą:
- Eliksir wzmacniający krew (1 porcja)
- Antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 20, 115 oczek)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 20)
- Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 30, moc +5)
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'Londyn' :
'Londyn' :
rzut...
To było szaleństwo.
Los rzucał im zaklęcia pod nogi, uniemożliwiając im wykonanie tego, do czego się zobowiązali - każdy dzień zwłoki liczyć mogli w dziesiątkach osób, które ich sojusznicy przeprowadziliby bezpiecznie podziemnym korytarzem. Wiele się jednak działo wokół lasu, choć zdawać by się mogło, że to w centrum koncentrować się powinny ministerialne siły.
Ledwie zdążyli ochłonąć po tym, co miało miejsce dzień wcześniej. On znalazł się w dziwnej sytuacji, wrócił do Oazy z ośmiolatkiem, którego matka została potraktowana avadą. I nie miał najmniejszego pojęcia, co dalej. Na czas swojej nieobecności zaopiekować się nim miała znajoma. Chciał zająć się tym po powrocie, dotrzeć do rodziny chłopca, ale... los przygotował dla niego inne plany.
- Widziałem cię przez chwilę, próbowałem się jakoś do ciebie dostać, ale nie dałem rady iść pod prąd, kiedy wybuchnął pożar... wszyscy rzucili się do ucieczki - wciąż jeszcze miał wrażenie, że nie udało mu się pozbyć swądu, który wżarł się w jego skórę. - Dowiedziałaś się jakoś, po co w ogóle była ta cała obława? Ponoć czegoś szukali. Albo kogoś. Robili to z taką zaciekłością, że ta osoba musiała chyba tym skur - odchrząknął, co prawda zaczął już traktować ją jak Lucindę, a nie szlachciankę, ale jakoś wciąż nie potrafił przy niej przeklinać - musiała chyba im naprawdę podpaść, mam nadzieję, że jej nie dorwali... - zerknął na Selwyn, odnotowując w myślach, co ze sobą zabrała, mniej więcej wtedy w praktycznie tym samym miejscu, co wczoraj, patrol zablokował drogę. - Chyba jednak im się nie udało - szepnął, nie kryjąc nawet satysfakcji; jednak jego myśli mknęły już ku możliwym rozwiązaniom tej sytuacji, szukał nie wyjścia, a przejścia ewakuacyjnego. - Tam, na lewo, widzisz? Jeśli się postaramy, to chyba uda nam się przez to przejść - wyrwa w świetlistej barierze była na tyle duża, że spokojnie zmieściłby się w niej człowiek. - Panie przodem? - uśmiechnął się z przekąsem, obserwując jak zwinnie przemyka pośród tłumu czekającego na sprawdzenie - gdy zniknęła po drugiej stronie bariery, i on ruszył w tamtą stronę, początkowo szło mu nawet całkiem nieźle, ale potem... spetryfikowany runął na ziemię, podniósł się gwar, policyjne maski pochyliły się nad jego twarzą.
Miał ochotę roześmiać im się w twarz - to nie mnie szukacie; nie miał pojęcia, czym to się skończy, nie pytali go jednak o nic, świstoklikiem dwóch policjantów przemieściło się z nim bezpośrednio do Tower.
To tam, w sali przesłuchań, być może rozstrzygną się jego losy.
zt
ciąg dalszy w Tower
mam ze sobą:
- eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 26, moc +5)
- eliksir Volubilis (1 porcja, stat. 5)
- maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 28)
To było szaleństwo.
Los rzucał im zaklęcia pod nogi, uniemożliwiając im wykonanie tego, do czego się zobowiązali - każdy dzień zwłoki liczyć mogli w dziesiątkach osób, które ich sojusznicy przeprowadziliby bezpiecznie podziemnym korytarzem. Wiele się jednak działo wokół lasu, choć zdawać by się mogło, że to w centrum koncentrować się powinny ministerialne siły.
Ledwie zdążyli ochłonąć po tym, co miało miejsce dzień wcześniej. On znalazł się w dziwnej sytuacji, wrócił do Oazy z ośmiolatkiem, którego matka została potraktowana avadą. I nie miał najmniejszego pojęcia, co dalej. Na czas swojej nieobecności zaopiekować się nim miała znajoma. Chciał zająć się tym po powrocie, dotrzeć do rodziny chłopca, ale... los przygotował dla niego inne plany.
- Widziałem cię przez chwilę, próbowałem się jakoś do ciebie dostać, ale nie dałem rady iść pod prąd, kiedy wybuchnął pożar... wszyscy rzucili się do ucieczki - wciąż jeszcze miał wrażenie, że nie udało mu się pozbyć swądu, który wżarł się w jego skórę. - Dowiedziałaś się jakoś, po co w ogóle była ta cała obława? Ponoć czegoś szukali. Albo kogoś. Robili to z taką zaciekłością, że ta osoba musiała chyba tym skur - odchrząknął, co prawda zaczął już traktować ją jak Lucindę, a nie szlachciankę, ale jakoś wciąż nie potrafił przy niej przeklinać - musiała chyba im naprawdę podpaść, mam nadzieję, że jej nie dorwali... - zerknął na Selwyn, odnotowując w myślach, co ze sobą zabrała, mniej więcej wtedy w praktycznie tym samym miejscu, co wczoraj, patrol zablokował drogę. - Chyba jednak im się nie udało - szepnął, nie kryjąc nawet satysfakcji; jednak jego myśli mknęły już ku możliwym rozwiązaniom tej sytuacji, szukał nie wyjścia, a przejścia ewakuacyjnego. - Tam, na lewo, widzisz? Jeśli się postaramy, to chyba uda nam się przez to przejść - wyrwa w świetlistej barierze była na tyle duża, że spokojnie zmieściłby się w niej człowiek. - Panie przodem? - uśmiechnął się z przekąsem, obserwując jak zwinnie przemyka pośród tłumu czekającego na sprawdzenie - gdy zniknęła po drugiej stronie bariery, i on ruszył w tamtą stronę, początkowo szło mu nawet całkiem nieźle, ale potem... spetryfikowany runął na ziemię, podniósł się gwar, policyjne maski pochyliły się nad jego twarzą.
Miał ochotę roześmiać im się w twarz - to nie mnie szukacie; nie miał pojęcia, czym to się skończy, nie pytali go jednak o nic, świstoklikiem dwóch policjantów przemieściło się z nim bezpośrednio do Tower.
To tam, w sali przesłuchań, być może rozstrzygną się jego losy.
zt
ciąg dalszy w Tower
mam ze sobą:
- eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 26, moc +5)
- eliksir Volubilis (1 porcja, stat. 5)
- maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 28)
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 25 • 1, 2, 3 ... 13 ... 25
Podziemny korytarz
Szybka odpowiedź