Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Nadbrzeżna łąka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Nadbrzeżna łąka
To bardzo urokliwe miejsce gdzieś na południowym wybrzeżu Anglii, położone z dala od większych skupisk mugoli, dzięki czemu panuje spokój. To wprost idealny zakątek do rodzinnego spędzania czasu, pikników czy aktywności na świeżym powietrzu, zwłaszcza latem, kiedy słonecznych dni jest znacznie więcej. Prawdopodobieństwo napotkania mugola jest bardzo nikłe, ci z jakiegoś powodu nie potrafią znaleźć tego miejsca.
Łąka z pięknym widokiem na plażę i morze jest także lubianym miejscem dla ludzi poszukujących samotności lub natchnienia. Sama plaża jest piaszczysta, a wybrzeże łagodne i bezpieczne, pozbawione zdradliwych miejsc. W wodzie często można spotkać małe, kolorowe rybki i muszelki. Przy odrobinie szczęścia i dobrym oku można wypatrzeć okazy magicznych roślin wodnych, jak skrzeloziele; żeby je rozpoznać należy posiadać biegłość zielarstwa na poziomie co najmniej I. Zwykle rośnie nieco głębiej; żeby wydobyć kawałek należy zanurkować.
ST wydobycia fragmentu skrzeloziela wynosi 80. Do rzutu dodaje się biegłość pływania.
Lokacja zawiera kości.Łąka z pięknym widokiem na plażę i morze jest także lubianym miejscem dla ludzi poszukujących samotności lub natchnienia. Sama plaża jest piaszczysta, a wybrzeże łagodne i bezpieczne, pozbawione zdradliwych miejsc. W wodzie często można spotkać małe, kolorowe rybki i muszelki. Przy odrobinie szczęścia i dobrym oku można wypatrzeć okazy magicznych roślin wodnych, jak skrzeloziele; żeby je rozpoznać należy posiadać biegłość zielarstwa na poziomie co najmniej I. Zwykle rośnie nieco głębiej; żeby wydobyć kawałek należy zanurkować.
ST wydobycia fragmentu skrzeloziela wynosi 80. Do rzutu dodaje się biegłość pływania.
- Nie - wydusił dość chłodno z pomiędzy zaciśniętych w wąską linię warg, kiedy kobieta pokusiła się przywołanie imienia jego zmarłej żony; wypowiedzi towarzyszył krótki, przeczący ruch głową i fakt, że zaniechał dalszego kroku. - Proszę - dodał zaraz, tracąc na stanowczości. - Choć Ty jedna, nie karm mnie podobnymi nonsensami - szepnął cicho w jej kierunku, na ułamek sekundy zanurzając swą twarz pomiędzy jasne kosmyki włosów. Nie chciał, by i ona uciekała się do podobnych, tanich i przejedzonych już sztuczek. Nie potrzebował tego, a ona nie musiała próbować mu pomóc - na pewno nie w ten sposób. Wspomnienie Heather owszem, wciąż budziło w nim silne poczucie straty, jednak było już tylko wspomnieniem. Przeszłością, którą cierpliwie układał do snu, gdy czasem niczym niesforne dziecko, opuszczała uszykowane dla niej łoże. Pracował nad sobą, dzień po dniu, starając się powrócić do dawnego życia - które choć już nigdy nie miało być takie same, wciąż było obietnicą lepszego jutra.
Nie pomylił się zbytnio w swych przepuszczeniach. Reakcja Solange była dokładnie taka, jakiej się spodziewał, choć może nieco bardziej... łagodna? Co prawda uciekła od niego dłonią (zmuszając go tym samym, by przeprosił się z kieszeniami marynarki), oraz dość dosadnie uprosiła go, o nie wściubianie nosa w nieswoje sprawy... ale wciąż nie podniosła na niego głosu, nie zrugała od najgorszych, nie zakomenderowała nagłego powrotu do domu - zamiast tego szła wciąż u jego boku, może nieco bardziej niezadowolona, niż zwykle.
Cień uśmiechu przemknął przez usta mężczyzny, kiedy głos przyjaciółki ponownie przeciął powietrze. Wyglądało na to, że pomimo wcześniej rzuconych słów, nie zamierzała jednak pozostawić go w zupełnej niewiedzy i nakreślić swój obraz, całej sytuacji. Słuchał więc uważnie, starając się wyłapać konkretną przyczynę żywionego przez kobietę żalu, do jednego z przedstawicieli jego rodu. Nie mógł jednak przepuszczać, że będzie on sprowadzał się do czegoś innego, niż chwilowej niedyspozycji kuzyna. Fakt ten, wprowadził go w chwilową zadumę, to też nie odpowiedział od razu na zarzuty blondynki, a podążył jej śladem w kierunku kamieni.
- Ty nic nie wiesz - stwierdził oczywistość. W jego głosie na próżno jednak było szukać surowej nuty, czy kpiny. Zamiast tego rozbrzmiewało w nim zdziwienie, choć zdanie które padło, zdecydowanie należało do tych twierdzących. Nim jednak pokusił się o zajęcie miejsca obok blondynki, sięgnął guzików swej marynarki, by w końcu zsunąć ją ze swych ramion i podarować zmarzniętej blondynce; w tym celu musiał jednak przyklęknął obok jej filigranowej postury. Upewniwszy się, że materiał opiewa ją całą, przysiadł z jej prawej strony, by w następnym geście, otoczyć kobietę ramieniem. - Chodź - mruknął, przyciągając ją ku sobie. - Myślę, że Twoja surowa ocena Anthonyego, spowodowana jest pewną niewiedzą - zaczął powoli, na wszelki wypadek usztywniając nieco rękę, gdyby wila zechciała zerwać się w akcie sprzeciwu. - Nie jestem jednak pewien, czy to ja powinienem być tym, który Cię uświadomi - przerwał na chwilę, zastanawiając się nad dalszym sensem wypowiedzi. Nie czuł się osobą, która winna wypowiadać się w imieniu Tonyego, oraz tego, co się wtedy stało. - Wiem jednak, że jeśli nie dokończę zaczętego zdania, nasz spacer nie zakończy się tak przyjemnie, jak go sobie zaplanowałem - westchnął cicho, próbując mimo wszystko, zachować lekkość wypowiedzi. - Powiem więc tylko tyle, że Anthony ma powody, by zachowywać się tak a nie inaczej. I nim zechcesz nazwać tę wypowiedź niedorzeczną, pozwól mi dodać, że tak jak i Ty, nie popieram jego działań. Nie popieram, choć niestety, w pełni je rozumiem - urwał, ponownie zaciskając usta w wąską linię. Być może już powiedział o wiele więcej, niż powinien.
Nie pomylił się zbytnio w swych przepuszczeniach. Reakcja Solange była dokładnie taka, jakiej się spodziewał, choć może nieco bardziej... łagodna? Co prawda uciekła od niego dłonią (zmuszając go tym samym, by przeprosił się z kieszeniami marynarki), oraz dość dosadnie uprosiła go, o nie wściubianie nosa w nieswoje sprawy... ale wciąż nie podniosła na niego głosu, nie zrugała od najgorszych, nie zakomenderowała nagłego powrotu do domu - zamiast tego szła wciąż u jego boku, może nieco bardziej niezadowolona, niż zwykle.
Cień uśmiechu przemknął przez usta mężczyzny, kiedy głos przyjaciółki ponownie przeciął powietrze. Wyglądało na to, że pomimo wcześniej rzuconych słów, nie zamierzała jednak pozostawić go w zupełnej niewiedzy i nakreślić swój obraz, całej sytuacji. Słuchał więc uważnie, starając się wyłapać konkretną przyczynę żywionego przez kobietę żalu, do jednego z przedstawicieli jego rodu. Nie mógł jednak przepuszczać, że będzie on sprowadzał się do czegoś innego, niż chwilowej niedyspozycji kuzyna. Fakt ten, wprowadził go w chwilową zadumę, to też nie odpowiedział od razu na zarzuty blondynki, a podążył jej śladem w kierunku kamieni.
- Ty nic nie wiesz - stwierdził oczywistość. W jego głosie na próżno jednak było szukać surowej nuty, czy kpiny. Zamiast tego rozbrzmiewało w nim zdziwienie, choć zdanie które padło, zdecydowanie należało do tych twierdzących. Nim jednak pokusił się o zajęcie miejsca obok blondynki, sięgnął guzików swej marynarki, by w końcu zsunąć ją ze swych ramion i podarować zmarzniętej blondynce; w tym celu musiał jednak przyklęknął obok jej filigranowej postury. Upewniwszy się, że materiał opiewa ją całą, przysiadł z jej prawej strony, by w następnym geście, otoczyć kobietę ramieniem. - Chodź - mruknął, przyciągając ją ku sobie. - Myślę, że Twoja surowa ocena Anthonyego, spowodowana jest pewną niewiedzą - zaczął powoli, na wszelki wypadek usztywniając nieco rękę, gdyby wila zechciała zerwać się w akcie sprzeciwu. - Nie jestem jednak pewien, czy to ja powinienem być tym, który Cię uświadomi - przerwał na chwilę, zastanawiając się nad dalszym sensem wypowiedzi. Nie czuł się osobą, która winna wypowiadać się w imieniu Tonyego, oraz tego, co się wtedy stało. - Wiem jednak, że jeśli nie dokończę zaczętego zdania, nasz spacer nie zakończy się tak przyjemnie, jak go sobie zaplanowałem - westchnął cicho, próbując mimo wszystko, zachować lekkość wypowiedzi. - Powiem więc tylko tyle, że Anthony ma powody, by zachowywać się tak a nie inaczej. I nim zechcesz nazwać tę wypowiedź niedorzeczną, pozwól mi dodać, że tak jak i Ty, nie popieram jego działań. Nie popieram, choć niestety, w pełni je rozumiem - urwał, ponownie zaciskając usta w wąską linię. Być może już powiedział o wiele więcej, niż powinien.
People hope to touch the sky,
I dream of kissing it.
I dream of kissing it.
Ayden Macmillan
Zawód : Młodszy trener Zjednoczonych z Puddlemere
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
There's always a glimmer in those who have been through the dark.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Znała ten ton zdecydowanie zbyt dobrze, by nie upierać się i nie kontynuować poruszonego tematu. Chociaż uważała, że nie karmi go nonsensami a czymś, co rzeczywiście miało pokrycie w przeszłości, widać nie opracowała jeszcze na tyle skutecznego sposobu, żeby mu to odpowiednio przekazać. Pamiętała go sprzed tej tragedii, gdy miał zdecydowanie większy błysk w oku i szerszy uśmiech, a przede wszystkim większą chęć do życia; a teraz? Wciąż nie przyzwyczaiła się do niego jako opanowanego i odpowiedzialnego człowieka, zajmującego się wszystkim i wszystkimi, tylko nie sobą. Nie była ślepa, znając kogoś tyle lat, potrafiła dostrzec w nim nawet najmniejszą zmianę, ale czuła się równie bezradna na odtrącanie wszelkich prób pomocy. Spojrzała nań w milczeniu, zgodnie z życzeniem – uznając temat na razie za zamknięty.
Nie zaprotestowała, kiedy materiał uszytej przez nią marynarki owinął jej drobne ramiona, tym samym zapewniając odrobinę ciepła; nie zaprotestowała, gdy Ayden usiadł obok, dodatkowo osłaniając ją przed wiatrem, swój sprzeciw wyrażając dopiero wtedy, kiedy spróbował objąć ją ramieniem. Na próżno jednak podjęła próbę wyrwania się, gdy miał zdecydowanie więcej siły w samej ręce – zacisnęła więc zęby i słuchała, ignorując natychmiastowe spięcie ciała. Z każdym kolejnym słowem dochodziła do wniosku, że chyba wszyscy mężczyźni w tej rodzinnie zapisane mieli w genach skłonności do mówienia bez uściślania sedna sprawy. Nie lubiła tego: przyzwyczajona wszak była do konkretów i mówienia wprost, nie półsłówkami, nie okrężnymi drogami, dlatego teraz zupełnie mimowolnie westchnęła jak cierpiętnica i przewróciła oczami, doceniając koniec końców powiedzenie tych zaledwie kilku słów usprawiedliwienia.
– A ja nie – brnęła w swoje, chociaż wiedziała doskonale, że jedno jej słowo odpowiadało dziesięciu kolejnym Aydena i za nic nie była go w stanie przegadać – alkohol nie rozwiązuje żadnych problemów, nie rozumiem czemu nic z tym nie robicie. – Skończyła z wyrzutem, nie mogąc pojąć dlaczego najbliższe mu osoby zdawały się być ślepe na to, co działo się dookoła. Odwróciła twarz w przeciwnym kierunku, zahaczając wzrok o bezkresne morze. Nawet i w tak ponurą pogodę miało swój urok, zaskakująco odpowiadający jej nastrojom i zbieżność ta wywołała na sinych ustach niepasujący do sytuacji lekki uśmiech. Dziś jednak nie była w nastroju do głębszego kontemplowania natury, swoimi myślami powracając do ostatniej wymiany zdań z Anthonym. Udawała, że wcale nie męczy się z tą sytuacją, nie była pewna, jak długo jeszcze da radę stwarzać pozory niewzruszonej i obojętnej.
– Uważasz, że wymieniając się korespondencją przez tyle lat, jesteś w stanie powiedzieć, że znasz tę osobę naprawdę? – Zapytała, poddając ów kwestię w wątpliwość przez ostatnie godziny. Poddała również i siebie, zastanawiając się ile ze spisanych listów przekazywało ją prawdziwą, a nie kogoś, kim chciałaby być.
Nie zaprotestowała, kiedy materiał uszytej przez nią marynarki owinął jej drobne ramiona, tym samym zapewniając odrobinę ciepła; nie zaprotestowała, gdy Ayden usiadł obok, dodatkowo osłaniając ją przed wiatrem, swój sprzeciw wyrażając dopiero wtedy, kiedy spróbował objąć ją ramieniem. Na próżno jednak podjęła próbę wyrwania się, gdy miał zdecydowanie więcej siły w samej ręce – zacisnęła więc zęby i słuchała, ignorując natychmiastowe spięcie ciała. Z każdym kolejnym słowem dochodziła do wniosku, że chyba wszyscy mężczyźni w tej rodzinnie zapisane mieli w genach skłonności do mówienia bez uściślania sedna sprawy. Nie lubiła tego: przyzwyczajona wszak była do konkretów i mówienia wprost, nie półsłówkami, nie okrężnymi drogami, dlatego teraz zupełnie mimowolnie westchnęła jak cierpiętnica i przewróciła oczami, doceniając koniec końców powiedzenie tych zaledwie kilku słów usprawiedliwienia.
– A ja nie – brnęła w swoje, chociaż wiedziała doskonale, że jedno jej słowo odpowiadało dziesięciu kolejnym Aydena i za nic nie była go w stanie przegadać – alkohol nie rozwiązuje żadnych problemów, nie rozumiem czemu nic z tym nie robicie. – Skończyła z wyrzutem, nie mogąc pojąć dlaczego najbliższe mu osoby zdawały się być ślepe na to, co działo się dookoła. Odwróciła twarz w przeciwnym kierunku, zahaczając wzrok o bezkresne morze. Nawet i w tak ponurą pogodę miało swój urok, zaskakująco odpowiadający jej nastrojom i zbieżność ta wywołała na sinych ustach niepasujący do sytuacji lekki uśmiech. Dziś jednak nie była w nastroju do głębszego kontemplowania natury, swoimi myślami powracając do ostatniej wymiany zdań z Anthonym. Udawała, że wcale nie męczy się z tą sytuacją, nie była pewna, jak długo jeszcze da radę stwarzać pozory niewzruszonej i obojętnej.
– Uważasz, że wymieniając się korespondencją przez tyle lat, jesteś w stanie powiedzieć, że znasz tę osobę naprawdę? – Zapytała, poddając ów kwestię w wątpliwość przez ostatnie godziny. Poddała również i siebie, zastanawiając się ile ze spisanych listów przekazywało ją prawdziwą, a nie kogoś, kim chciałaby być.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Im dłużej ciągnął się temat Anthonyego, tym bardziej Ayden żałował, że w ogóle pokusił się o jego podjęcie. Nie mógł przecież zamknąć całej historii swego kuzyna w jednym zdaniu, jak gdyby opowieść o śmierci jego ukochanej, miała być czymś prozaicznym - choć w tych czasach, częściej można było usłyszeć właśnie takie historie, niźli te zwieńczone szczęśliwym zakończeniem. Nie czuł się więc osobą, która winna przemawiać w jego imieniu, nie w tym przypadku. Jeśli Anthony zataił ów fakt przed półwilą, na pewno miał ku temu powody. Powody, których Ayden nie zamierzał kwestionować.
- Oczywiście, że nie. Nigdy nie byłaś w podobnej sytuacji - odpowiedział, samemu zawieszając spojrzenie na wzburzonym od wiatru morzu. - Miejmy również nadzieję, że nigdy będziesz - urwał, na chwilę skupiając swe myśli wokół minionych wydarzeń. Czas wydawało mu się, że nad ich rodziną wisiała jakaś klątwa, pozwalająca odnosić sukcesy w każdej dziedzinie, tylko nie w miłości. - To nie jest takie proste. Anthony nie jest dzieckiem, nie można mu czegoś nakazać czy zakazać - zaczął w odpowiedzi na jej zarzuty, a w jego głosie po raz pierwszy od dłuższego czasu zatańczyła nuta zirytowania. Przecież to nie tak, że z zadowoleniem i pełną aprobatą przyglądali się temu, co mężczyzna uczynił z siebie na przestrzeni lat. Ba! Przecież wcześniej sami nie mieli pojęcia, jak poważny jest jego stan, w końcu i ich jedyną formę komunikacji, stanowiły listy. Sam Anthony zaś pojawił się w kraju dopiero teraz, po raz pierwszy od swojego wyjazdu.
- Nie zarzucaj nam więc bierności, Solange - rzucił w końcu, obracając w palcach niewielkich rozmiarów kamień, znaleziony przed chwilą w piasku. Nie wiedziała przecież, co uczynili w kierunku pomocy mężczyźnie. - Nie można komuś pomóc wbrew jego woli - to mówiąc, cisnął znaleziskiem przed siebie. Tym samym postanowił uciąć temat, którego kontynuacja doprowadziłaby prawdopodobnie do scysji pomiędzy nimi. Kobieta nie znała realiów danej sytuacji, a on nie miał zamiaru być tym, który ją w nich uświadomi. Ta rola należała do Anthonyego, który jeśli chciał dojść do porozumienia z blondynką, musiał w końcu rozłożyć przed nią wszystkie karty - co właściwie, zdaniem Aydena, winien był zrobić już dawno.
Cisza, która przez ostatnie kilka minut wypełniała powietrze, w końcu musiała ustąpić pod głosem kobiety - a konkretniej, pod zadanym przez nią pytaniem, na które jednak ciężko było znaleźć jednaką odpowiedź.
- Nie mam pojęcia, Solange - mruknął, ciągle wpatrując się w morską toń. Można było? Uznać, ze zna się kogoś zaledwie po kilku słowach, nakreślonych na pergaminie? - Wydaje mi się... - urwał jednak w pół zdania, kiedy jego błękitne tęczówki napotkały na swojej drodze kontur postaci aż nazbyt znajomy, a którego z pewnością się tu nie spodziewał Nie w czasie, kiedy trwała lekcja retoryki.
- Heath? - spytał raczej samego siebie, niż kobiety siedzącej obok, po czy zerwał się do pionu. Przed ich oczami malował się bowiem wiekopomny obraz, którego z pewnością ciężko będzie wymazać z pamięci. Chłopczyk żwawo gnał w ich kierunku, raz po raz wykrzykując 'Tato! Ciociu Solene!' a jego nieco zaróżowione lico, upstrzone było szerokim uśmiechem. Za dzieckiem, biegła zaś jedna z guwernantek, przytrzymując uciekający wraz z wiatrem kapelusz oraz plączącą się w nogach, spódnicę.
- Oczywiście, że nie. Nigdy nie byłaś w podobnej sytuacji - odpowiedział, samemu zawieszając spojrzenie na wzburzonym od wiatru morzu. - Miejmy również nadzieję, że nigdy będziesz - urwał, na chwilę skupiając swe myśli wokół minionych wydarzeń. Czas wydawało mu się, że nad ich rodziną wisiała jakaś klątwa, pozwalająca odnosić sukcesy w każdej dziedzinie, tylko nie w miłości. - To nie jest takie proste. Anthony nie jest dzieckiem, nie można mu czegoś nakazać czy zakazać - zaczął w odpowiedzi na jej zarzuty, a w jego głosie po raz pierwszy od dłuższego czasu zatańczyła nuta zirytowania. Przecież to nie tak, że z zadowoleniem i pełną aprobatą przyglądali się temu, co mężczyzna uczynił z siebie na przestrzeni lat. Ba! Przecież wcześniej sami nie mieli pojęcia, jak poważny jest jego stan, w końcu i ich jedyną formę komunikacji, stanowiły listy. Sam Anthony zaś pojawił się w kraju dopiero teraz, po raz pierwszy od swojego wyjazdu.
- Nie zarzucaj nam więc bierności, Solange - rzucił w końcu, obracając w palcach niewielkich rozmiarów kamień, znaleziony przed chwilą w piasku. Nie wiedziała przecież, co uczynili w kierunku pomocy mężczyźnie. - Nie można komuś pomóc wbrew jego woli - to mówiąc, cisnął znaleziskiem przed siebie. Tym samym postanowił uciąć temat, którego kontynuacja doprowadziłaby prawdopodobnie do scysji pomiędzy nimi. Kobieta nie znała realiów danej sytuacji, a on nie miał zamiaru być tym, który ją w nich uświadomi. Ta rola należała do Anthonyego, który jeśli chciał dojść do porozumienia z blondynką, musiał w końcu rozłożyć przed nią wszystkie karty - co właściwie, zdaniem Aydena, winien był zrobić już dawno.
Cisza, która przez ostatnie kilka minut wypełniała powietrze, w końcu musiała ustąpić pod głosem kobiety - a konkretniej, pod zadanym przez nią pytaniem, na które jednak ciężko było znaleźć jednaką odpowiedź.
- Nie mam pojęcia, Solange - mruknął, ciągle wpatrując się w morską toń. Można było? Uznać, ze zna się kogoś zaledwie po kilku słowach, nakreślonych na pergaminie? - Wydaje mi się... - urwał jednak w pół zdania, kiedy jego błękitne tęczówki napotkały na swojej drodze kontur postaci aż nazbyt znajomy, a którego z pewnością się tu nie spodziewał Nie w czasie, kiedy trwała lekcja retoryki.
- Heath? - spytał raczej samego siebie, niż kobiety siedzącej obok, po czy zerwał się do pionu. Przed ich oczami malował się bowiem wiekopomny obraz, którego z pewnością ciężko będzie wymazać z pamięci. Chłopczyk żwawo gnał w ich kierunku, raz po raz wykrzykując 'Tato! Ciociu Solene!' a jego nieco zaróżowione lico, upstrzone było szerokim uśmiechem. Za dzieckiem, biegła zaś jedna z guwernantek, przytrzymując uciekający wraz z wiatrem kapelusz oraz plączącą się w nogach, spódnicę.
People hope to touch the sky,
I dream of kissing it.
I dream of kissing it.
Ayden Macmillan
Zawód : Młodszy trener Zjednoczonych z Puddlemere
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
There's always a glimmer in those who have been through the dark.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokręciła głową, uświadamiając sobie, że ta rozmowa przyniosła jeszcze więcej pytań, niż odpowiedzi. Nigdy nie była w podobnej sytuacji? Nie wiedziała w jakiej, nie miała pojęcia, że ukochana Anthony'ego została zabita przez jego najlepszego przyjaciela i że sprawa ta ponoć była jedną z głośniejszych w tamtym czasie. Była ignorantką: nie czytała gazet, ani tutaj, ani nigdzie indziej, nie słuchała plotek, nie interesowała się tym, zajmując się sobą i swoją pracą – sądziła, że tak będzie po prostu lepiej i zdrowiej. W ostatnim czasie jednak powoli zaczynała odchodzić od podobnego osądu. Poczuła nagłe zmęczenie, odpływ sił i jedynie większy mętlik w głowie, nie wspominając o tym, że miała w sobie zbyt wiele gniewu i złości, by spokojnie podejść do tej rozmowy i spróbować wyprowadzić ją na prostą. Ściskając przegub nosa pomiędzy brwiami, zamknęła oczy a na koniec odchyliła głowę do tyłu.
– Dlatego nie powinieneś być negocjatorem. – Podsumowała równie oschłym tonem głosu słowa mężczyzny, przez chwilę zastanawiając się w jaki sposób zażegnywał konflikty w drużynie, skoro zdołała wyprowadzić go z równowagi zaledwie w kilka minut. Potem uznała, że najwidoczniej tak jak ona, potrafił rozdzielić pracę od spraw prywatnych, chociaż chyba wyciągnęła podobny wniosek tylko po to, żeby nie powiedzieć kolejnej nieprzyjemnej rzeczy.
Niespodziewane nadejście dziecka zdawało się uratować cały spacer, gdy na sam widok biegnącego chłopca Ayden urwał zdanie w połowie, zaś ona zapomniała o pochmurnym nastroju. Uśmiechnęła się lekko a uśmiech ten po chwili znacznie rozpromieniał, kiedy dostrzegła biegnącą po plaży kobietę. Nie podniosła się jednak z ziemi, dostrzegając jak chłopiec zwinnie ominął sylwetkę ojca, lądując na kolanach tuż obok niej. Bez namysłu objęła Heatha ręką i przytuliła do siebie, a potem nachyliła się konspiracyjnie nad jego główką.
– Znowu uciekłeś? – spytała, unosząc jedną z brwi, ale wcale nie oczekiwała odpowiedzi; łobuzerski uśmiech i stłumiony chichot chłopca mówił sam za siebie – rozmawialiśmy ostatnio o dokuczaniu paniom guwernantkom, prawda? A pamiętasz co miało się stać, jeśli dowiem się o kolejnej takiej sytuacji? – kątem oka dostrzegła jak biedna guwernantka, cała spąsowiała i ledwo łapiąca oddech, tłumaczyła się przed Aydenem, chociaż Francuzka nie rozumiała po co po raz kolejny powtarzała tą samą formułę: chłopiec uciekał nie od dzisiaj a ktoś, kto przechodził podobne katorgi w dzieciństwie, zdawał sobie sprawę z tego, jak monotonne były niektóre zajęcia. Szczególnie dla żywego srebra, dziecka, które było w s z ę d z i e. Heath szybko pojął o czym wspomniała, nim jednak zdążył się wyrwać, napuściła na niego obustronny atak łaskotek zaznaczający swoją obecność głośnym śmiechem i piskiem.
– Myślę, że wiesz, co powinieneś teraz zrobić. – Powiedziała zaledwie pięć minut później, kiedy oboje się uspokoili, wszak ona w ataku również ucierpiała. Gdy chłopiec poszedł przeprosić – choć chyba nie do końca szczerze, trzymając skrzyżowane palce za plecami – Francuzka podniosła się z ziemi, strzepując dłońmi piasek z ubrania. Marynarkę narzuciła na męskie ramiona, a potem nie podjęła z Aydenem żadnej rozmowy, nie po tym, jak zaledwie chwilę wcześniej na nią nafukał. Zamiast tego wyciągnęła rękę do chłopca i poruszając z nim tajne tematy niedostępne dla uszu opiekunów, wszyscy udali się w stronę posiadłości.
zt oboje
– Dlatego nie powinieneś być negocjatorem. – Podsumowała równie oschłym tonem głosu słowa mężczyzny, przez chwilę zastanawiając się w jaki sposób zażegnywał konflikty w drużynie, skoro zdołała wyprowadzić go z równowagi zaledwie w kilka minut. Potem uznała, że najwidoczniej tak jak ona, potrafił rozdzielić pracę od spraw prywatnych, chociaż chyba wyciągnęła podobny wniosek tylko po to, żeby nie powiedzieć kolejnej nieprzyjemnej rzeczy.
Niespodziewane nadejście dziecka zdawało się uratować cały spacer, gdy na sam widok biegnącego chłopca Ayden urwał zdanie w połowie, zaś ona zapomniała o pochmurnym nastroju. Uśmiechnęła się lekko a uśmiech ten po chwili znacznie rozpromieniał, kiedy dostrzegła biegnącą po plaży kobietę. Nie podniosła się jednak z ziemi, dostrzegając jak chłopiec zwinnie ominął sylwetkę ojca, lądując na kolanach tuż obok niej. Bez namysłu objęła Heatha ręką i przytuliła do siebie, a potem nachyliła się konspiracyjnie nad jego główką.
– Znowu uciekłeś? – spytała, unosząc jedną z brwi, ale wcale nie oczekiwała odpowiedzi; łobuzerski uśmiech i stłumiony chichot chłopca mówił sam za siebie – rozmawialiśmy ostatnio o dokuczaniu paniom guwernantkom, prawda? A pamiętasz co miało się stać, jeśli dowiem się o kolejnej takiej sytuacji? – kątem oka dostrzegła jak biedna guwernantka, cała spąsowiała i ledwo łapiąca oddech, tłumaczyła się przed Aydenem, chociaż Francuzka nie rozumiała po co po raz kolejny powtarzała tą samą formułę: chłopiec uciekał nie od dzisiaj a ktoś, kto przechodził podobne katorgi w dzieciństwie, zdawał sobie sprawę z tego, jak monotonne były niektóre zajęcia. Szczególnie dla żywego srebra, dziecka, które było w s z ę d z i e. Heath szybko pojął o czym wspomniała, nim jednak zdążył się wyrwać, napuściła na niego obustronny atak łaskotek zaznaczający swoją obecność głośnym śmiechem i piskiem.
– Myślę, że wiesz, co powinieneś teraz zrobić. – Powiedziała zaledwie pięć minut później, kiedy oboje się uspokoili, wszak ona w ataku również ucierpiała. Gdy chłopiec poszedł przeprosić – choć chyba nie do końca szczerze, trzymając skrzyżowane palce za plecami – Francuzka podniosła się z ziemi, strzepując dłońmi piasek z ubrania. Marynarkę narzuciła na męskie ramiona, a potem nie podjęła z Aydenem żadnej rozmowy, nie po tym, jak zaledwie chwilę wcześniej na nią nafukał. Zamiast tego wyciągnęła rękę do chłopca i poruszając z nim tajne tematy niedostępne dla uszu opiekunów, wszyscy udali się w stronę posiadłości.
zt oboje
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nastał wrzesień, lato dobiegało końca, a przynajmniej w teorii. Chyba tylko to kalendarzowe. W praktyce bowiem zaczynało dopiero rozkwitać. Już w maju pory roku zaburzyły anomalie i nie zapowiadało się, by prędko natura powróciła do normy. W pewnym sensie Sigrun przysparzało do zmartwień - naturalny jej porządek był niezbędny do tego, aby las funkcjonował tak jak należy. Zaburzenie jego rytmu mogło doprowadzić do przerwania pewnego kręgu życia - brak zwierzyny w lasach byłby dla niej z pewnością utrapieniem. To były jednak tylko przelotne myśli; prze ostatnie tygodnie uwagę Sigrun całkowicie zaskarbiała sprawa, której służyła od początku maja. Podejmowała liczne próby okiełznania mocy anomalii, zjawiała się w Białej Wywernie, aby dopilnować budowy, która dobiegała końca; nie dalej jak kilka tygodni wcześniej poszukiwała na Wyspie Achill artefaktu, zgodnie z poleceniem Pana. Wszystko to, wszystkie rozkazy wypełniała z ochotą, rwała się do tego.
Każdej nocy, podczas której dane było jej zaznać snu, śniła o zimnych labiryntach korytarzy Azkabanu. Nawiedzał ją świszczący oddech dementora, budziła się krzykiem, czując jego paskudną, pokrytą liszajami dłoń na swoim ramieniu. Wciąż nie potrafiła dobrze wypocząć i była nieswoja, lecz sprawiała dobre pozory. Nieśpiesznie powracała do siebie; z sierpnia odezwała się do Caley Spencer-Moon, wychodząc z propozycją spotkania. Potrzebowała tego - chwili zapomnienia, relaksu, odpoczynku. Ekscytującej rozmowy i interesującego towarzystwo, a to właśnie gwarantowała osoba tłumaczki.
Późne popołudnie, a raczej wieczór dziesiątego września zdecydowały się spędzić - wyjątkowo - na łonie natury; w środku tygodnia łąka była zupełnie pusta. Ciepła pogoda zachęcała do kąpieli i spacerów brzegiem morza; lecz dziś miały to miejsce tylko i wyłącznie dla siebie. A skoro miały wypocząć, pragnęła to zrobić jak należy - na miękkiej, zielonej trawie znalazł się pled w kratę, a obok niego butelka skrzaciego wina. Nie było obok kieliszków, lecz Sigrun była w stanie przetransmutować w nie cokolwiek, jeśli Caley miała takie życzenie. Sama wyłożyła się na kocu, przeciągając na nim jak leniwy kot. Przesycone morską solą powietrze znów podrażniło jej zmysły; kolejny dzień spędzała nad morską tonią z Goylem, choć tym razem innym.
- Gdzie cię przenieśli? - spytała nieśpiesznie, sięgając po butelkę wina. - Mam na myśli... gdzie przenieśli twój departament? Ponoć Departament Tajemnic mieści się teraz w lochach Hogwartu... - wsunęła kosmyk jasnych włosów z ucho, pozostawiła je dziś rozpuszczone; była ciekawa jak teraz wygląda sytuacja w Ministerstwie Magii, a z Caley nie miała jeszcze okazji, by porozmawiać o pożarze, który je strawił.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
10.09
Spędzanie czasu nad morzem szybko urosło do rangi jej nowej ulubionej aktywności i nie bez sentymentu wybierała się na spotkanie z dawno niewidzianą znajomą. Sierpień był dla Caley miesiącem przejściowym, momentem na złapanie oddechu, nabranie wiatru w żagle – zwycięstwo w wyścigu skrzydlatych koni jedynie wyostrzyło jej apetyt na sukces, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że wrzesień będzie czasem, w którym młoda wdowa rozwinie swoje skrzydła. Przyroda budziła się do życia na wiosnę, a Goyle odżywała jesienią – zależność ta bawiła ją niemal tak bardzo, jak udawanie pogrążonej w żałobie kobiety; śmierć męża nie mogłaby cieszyć jej bardziej, lecz nikt przecież nie powinien się nigdy o tym dowiedzieć. Do swojego małego sekretu dopuściła jednak rodzinę oraz kilka bliskich osób, przed którymi nie zamierzała nosić maski; Sigrun należała właśnie do drugiej grupy, choć obie kobiety nie znały się przecież aż tak dobrze. Nie przeszkadzało to jednak w podejmowaniu kolejnych prób wzmocnienia więzi, jaka je łączyła – każda kolejna kończyła się sukcesem.
Kornwalia wyglądała pięknie u schyłku lata, a pogoda dopisała czarownicom, które bez obaw o zdrowie mogły rozłożyć się na przyjemnie miękkim kocu i delektować winem przyniesionym przez panią Rookwood. Kieliszki były zbędne, a współdzielenie naczynia nie odstraszało młodszej z wiedźm w żaden sposób.
- Do Banku Gringotta – uśmiechnęła się przewrotnie; nawet Sigrun musiała w mig domyśleć się, jak wiele nowych możliwości otworzyło się dzięki temu przed Caley. Posługiwała się językiem goblinów biegle i stanowiła cenny okaz w szkatule ministerialnych perełek. Sama lubiła myśleć, że czas rozkwitu kariery wciąż znajduje się przed nią – Słyszałam też o twoim nowym zadaniu. Lord Avery ma niezwykłe szczęście, że zgodziłaś się dla niego pracować. Opowiedz mi o nim. Szczegółowo. Jak jedna wdowa drugiej.
Żonglowanie tematem śmierci Cedrika nie miało jej się znudzić chyba nigdy, uwielbiała posługiwać się ironią w kontekście rzekomej straty, jaką poniosła pod koniec lipca. Prawdę mówiąc, nie mogła otrzymać lepszego prezentu urodzinowego.
Sięgnęła po butelkę z winem i bez ceregieli upiła z niej duży łyk, by później położyć się naprzeciw Sigrun i skupić wzrok tylko na niej. Czarownica wciąż pozostawała dla niej zagadką, lecz nie spieszyła się do odkrywania jej sekretów – ten proces mógł się okazać przyjemny dla obu kobiet, nie mówiąc już o profitach, jakie ze sobą niósł. Caley ułożyła się więc na boku, podpierając głowę na dłoni; nie dbała o ewentualność wygniecenia materiału czarnej sukni.
Spędzanie czasu nad morzem szybko urosło do rangi jej nowej ulubionej aktywności i nie bez sentymentu wybierała się na spotkanie z dawno niewidzianą znajomą. Sierpień był dla Caley miesiącem przejściowym, momentem na złapanie oddechu, nabranie wiatru w żagle – zwycięstwo w wyścigu skrzydlatych koni jedynie wyostrzyło jej apetyt na sukces, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że wrzesień będzie czasem, w którym młoda wdowa rozwinie swoje skrzydła. Przyroda budziła się do życia na wiosnę, a Goyle odżywała jesienią – zależność ta bawiła ją niemal tak bardzo, jak udawanie pogrążonej w żałobie kobiety; śmierć męża nie mogłaby cieszyć jej bardziej, lecz nikt przecież nie powinien się nigdy o tym dowiedzieć. Do swojego małego sekretu dopuściła jednak rodzinę oraz kilka bliskich osób, przed którymi nie zamierzała nosić maski; Sigrun należała właśnie do drugiej grupy, choć obie kobiety nie znały się przecież aż tak dobrze. Nie przeszkadzało to jednak w podejmowaniu kolejnych prób wzmocnienia więzi, jaka je łączyła – każda kolejna kończyła się sukcesem.
Kornwalia wyglądała pięknie u schyłku lata, a pogoda dopisała czarownicom, które bez obaw o zdrowie mogły rozłożyć się na przyjemnie miękkim kocu i delektować winem przyniesionym przez panią Rookwood. Kieliszki były zbędne, a współdzielenie naczynia nie odstraszało młodszej z wiedźm w żaden sposób.
- Do Banku Gringotta – uśmiechnęła się przewrotnie; nawet Sigrun musiała w mig domyśleć się, jak wiele nowych możliwości otworzyło się dzięki temu przed Caley. Posługiwała się językiem goblinów biegle i stanowiła cenny okaz w szkatule ministerialnych perełek. Sama lubiła myśleć, że czas rozkwitu kariery wciąż znajduje się przed nią – Słyszałam też o twoim nowym zadaniu. Lord Avery ma niezwykłe szczęście, że zgodziłaś się dla niego pracować. Opowiedz mi o nim. Szczegółowo. Jak jedna wdowa drugiej.
Żonglowanie tematem śmierci Cedrika nie miało jej się znudzić chyba nigdy, uwielbiała posługiwać się ironią w kontekście rzekomej straty, jaką poniosła pod koniec lipca. Prawdę mówiąc, nie mogła otrzymać lepszego prezentu urodzinowego.
Sięgnęła po butelkę z winem i bez ceregieli upiła z niej duży łyk, by później położyć się naprzeciw Sigrun i skupić wzrok tylko na niej. Czarownica wciąż pozostawała dla niej zagadką, lecz nie spieszyła się do odkrywania jej sekretów – ten proces mógł się okazać przyjemny dla obu kobiet, nie mówiąc już o profitach, jakie ze sobą niósł. Caley ułożyła się więc na boku, podpierając głowę na dłoni; nie dbała o ewentualność wygniecenia materiału czarnej sukni.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wychowały się w tym samym kraju, społeczeństwie, lecz właściwie w różnych środowiskach. Bliskość morza, przesyconego solą i wiatrem powietrza, były Caley doskonale znajome i miłe; Sigrun należała do innego świata. Wychowała się u stóp Gór Penniskich, wśród leśnej gęstwiny, na lądzie, niewiele wspólnego mając z dalekimi podróżami i żeglugą. Spędzanie czasu u wybrzeży Wyspy było dlań względną nowością, podobnie jak i morskie podróże; Caley nie przypuszczała nawet, że Sigrun zawdzięcza to głównie jej starszemu bratu - nie mogła opowiedzieć tłumaczce jednak o ich misji na Wyspie Achill, czy wyprawie ku lodowej wyspie u wybrzeży Dover. Obowiązywała ją tajemnica, obietnica, której nie mogła i nie chciała złamać; nigdy nie zdradziłaby Rycerzy Walpurgii, nie zagroziłaby ich sekretom. Sprawy służby Czarnemu Panu musiały pozostać za zamkniętymi drzwiami, podobnie jak i relacja, która łączyła ją z Caelanem - nie mogła ujrzeć światła dziennego, jeszcze nie, choć nie mogła zaprzeczyć, że każde kolejne spotkanie zbliżało ją do jego młodszej siostry. Czuły się w swoim towarzystwie pewnie, dobrze, jak gdyby znały się o wiele dłużej; doświadczenie nauczyło jednak Sigrun, że należało uważać z zaufaniem - Caley z pewnością miała podobne odczucia.
- To chyba dobrze - odpowiedziała ostrożnie; właściwie ciężko było jej wydać tu osąd, bo z goblinami miała tyle wspólnego, co nic, a na pieniądzach nie znała się wcale - choć wyjątkowo dobrze szło jej ich wydawania. A raczej marnotrawienie na alkohol, używki i szeroko pojętą rozrywkę. - Nie wiem jak znosisz towarzystwo tych mieszańców - westchnęła, krzywiąc się przy tym lekko; żywiła niezwykły uraz do istot nie w pełni ludzkich, tyczyło się to zarówno wilkołaków, jak i goblinów. - Jeden idiota w zeszłym miesiącu wprowadził mnie i zamknął w cudzej skrytce - na samo wspomnienie tego żenującego wydarzenia przewróciła oczyma, marszcząc przy tym gniewnie brwi; młody, niedoświadczony goblin zrobił z niej idiotkę w oczach niejakiego Ernesta Pranga - a nie mogła go ukarać i niezwykle żałowała tego do dziś.
Na pełne usta Sigrun wychynął zadowolony uśmiech, kiedy Goyle wyłożyła się obok - piękna, uśmiechnięta i wyraźnie zadowolona, sypiąca ironicznym dowcipem jak z rękawa. Któż mógł ją jednak w tym momencie lepiej zrozumieć, niż sama Rookwood? Łączyło ich więcej, niż mogły przypuszczać.
- Och, jesteś pewna? Nie chciałabym dolewać oliwy do ognia smutku, który wyraźnie trawi cię od wewnątrz, niczym szatańska pożoga Ministerstwo Magii - odpowiedziała z przekąsem, kładąc głowę na zgiętej lewej ręce; prawą odebrała od Goyle butelkę, z której pociągnęła zdrowo - wciąż w pozycji leżącej. Potrzebowała takiej chwili; całkowitego relaksu i wyciszenia, dobrego towarzystwa i żartów dla rozluźnienia - nawet jeśli tyczyły się zmarłego małżonka.
A może zwłaszcza takich?
- To chyba dobrze - odpowiedziała ostrożnie; właściwie ciężko było jej wydać tu osąd, bo z goblinami miała tyle wspólnego, co nic, a na pieniądzach nie znała się wcale - choć wyjątkowo dobrze szło jej ich wydawania. A raczej marnotrawienie na alkohol, używki i szeroko pojętą rozrywkę. - Nie wiem jak znosisz towarzystwo tych mieszańców - westchnęła, krzywiąc się przy tym lekko; żywiła niezwykły uraz do istot nie w pełni ludzkich, tyczyło się to zarówno wilkołaków, jak i goblinów. - Jeden idiota w zeszłym miesiącu wprowadził mnie i zamknął w cudzej skrytce - na samo wspomnienie tego żenującego wydarzenia przewróciła oczyma, marszcząc przy tym gniewnie brwi; młody, niedoświadczony goblin zrobił z niej idiotkę w oczach niejakiego Ernesta Pranga - a nie mogła go ukarać i niezwykle żałowała tego do dziś.
Na pełne usta Sigrun wychynął zadowolony uśmiech, kiedy Goyle wyłożyła się obok - piękna, uśmiechnięta i wyraźnie zadowolona, sypiąca ironicznym dowcipem jak z rękawa. Któż mógł ją jednak w tym momencie lepiej zrozumieć, niż sama Rookwood? Łączyło ich więcej, niż mogły przypuszczać.
- Och, jesteś pewna? Nie chciałabym dolewać oliwy do ognia smutku, który wyraźnie trawi cię od wewnątrz, niczym szatańska pożoga Ministerstwo Magii - odpowiedziała z przekąsem, kładąc głowę na zgiętej lewej ręce; prawą odebrała od Goyle butelkę, z której pociągnęła zdrowo - wciąż w pozycji leżącej. Potrzebowała takiej chwili; całkowitego relaksu i wyciszenia, dobrego towarzystwa i żartów dla rozluźnienia - nawet jeśli tyczyły się zmarłego małżonka.
A może zwłaszcza takich?
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Znajomość Sigrun i Caelana nie była dla niej wcale tematem nowym, ale pozostawała kolejną nieodkrytą jeszcze tajemnicą. Zwierzenia przy zielonej wróżce majaczyły gdzieś w pamięci Caley, podobnie jak słowa jej najstarszego brata, przestrzegającego ją przed znajomością z Rookwood. Czyż dzięki nim nie chciała poznać jej bliżej? Tyle już razy przekonywała się, że to, co zakazane, smakuje najlepiej, że w pewnym momencie przestała walczyć z samą sobą i zaczęła wychodzić swoim pragnieniom naprzeciw. Cokolwiek więc łączyło tych dwoje, interesowało ją w tym momencie w stopniu umiarkowanym – nie zamierzała naciskać, lecz nie miałaby nic przeciwko niewinnym plotkom.
Słysząc opinię swojej towarzyszki o goblinach, nie mogła się nie uśmiechnąć. Spotykała wiele osób, które twierdziły podobnie i nie zamierzała ich nawracać. Skoro jednak miała szansę wyrazić swoje zdanie, zamierzała to zrobić, choć nie posunęła się do tonu nacechowanego jakimikolwiek znamionami prób wytłumaczenia się za wszelką cenę.
- To bardzo inteligentne i cholernie sprytne stworzenia – przez lata pracy w Ministerstwie nie miała z nimi do czynienia tak często, jak można było podejrzewać, jednak nauka języka stanowiła doskonałą możliwość poznania bliżej kultury i obyczajowości goblinów – Strzegą takich tajemnic, jakich nam nie udało się jeszcze poznać. Wolę mieć je po swojej stronie, przynajmniej dzięki temu nie tracę z oczu złotego błysku – odpowiedziała enigmatycznie. Dochodziły do niej pogłoski o zbliżającej się wyprawie w poszukiwaniu skarbów, a dzięki swoim umiejętnościom i doświadczeniu mogłaby się pokusić o dołączenie do ekspedycji – Musiałaś trafić na jakiś wyjątek, wszędzie zdarzają się ubytki – błysnęła zębami, sięgając po butelkę wina i pociągając z niej kolejny łyk.
Gdy odstawiła naczynie, swobodnie opadła na plecy i na moment zapatrzyła się w niebo; jeszcze w dzieciństwie przestała podziwiać kształty chmur, lecz dziś wszystkie dary matki natury wydawały jej się wyjątkowo piękne. Odbite promienie słońca szybko zmęczyły jej wzrok, dlatego zasłoniła oczy dłonią, przy okazji zdobywając się na teatralny gest, idealny do tematu, jaki zawisł między czarownicami.
- Jestem pewna – potwierdziła, fałszywie zbolałym głosem – Gotowa na twe ciosy przyjmę każdą opowieść o rodzaju męskim, jaką zechcesz mi zaserwować. Nie powstrzymuj się, rozbudź moją wyobraźnie. Tylko ona pozostała mi na następne, żałobne miesiące – bawiła się doskonale, igrając z tematem śmierci męża.
Prawdę mówiąc od dawna nie czuła się taka zrelaksowana i odprężona. Pod pozorami wdowieństwa kryła się bestia, żądna przygód i rozkoszy, po które mogła sięgnąć jedynie odrzucając moralność. A ta przecież od zawsze była w niej niezwykle krucha, nic więc dziwnego, że wreszcie zatrzęsła się w posadach i runęła.
Słysząc opinię swojej towarzyszki o goblinach, nie mogła się nie uśmiechnąć. Spotykała wiele osób, które twierdziły podobnie i nie zamierzała ich nawracać. Skoro jednak miała szansę wyrazić swoje zdanie, zamierzała to zrobić, choć nie posunęła się do tonu nacechowanego jakimikolwiek znamionami prób wytłumaczenia się za wszelką cenę.
- To bardzo inteligentne i cholernie sprytne stworzenia – przez lata pracy w Ministerstwie nie miała z nimi do czynienia tak często, jak można było podejrzewać, jednak nauka języka stanowiła doskonałą możliwość poznania bliżej kultury i obyczajowości goblinów – Strzegą takich tajemnic, jakich nam nie udało się jeszcze poznać. Wolę mieć je po swojej stronie, przynajmniej dzięki temu nie tracę z oczu złotego błysku – odpowiedziała enigmatycznie. Dochodziły do niej pogłoski o zbliżającej się wyprawie w poszukiwaniu skarbów, a dzięki swoim umiejętnościom i doświadczeniu mogłaby się pokusić o dołączenie do ekspedycji – Musiałaś trafić na jakiś wyjątek, wszędzie zdarzają się ubytki – błysnęła zębami, sięgając po butelkę wina i pociągając z niej kolejny łyk.
Gdy odstawiła naczynie, swobodnie opadła na plecy i na moment zapatrzyła się w niebo; jeszcze w dzieciństwie przestała podziwiać kształty chmur, lecz dziś wszystkie dary matki natury wydawały jej się wyjątkowo piękne. Odbite promienie słońca szybko zmęczyły jej wzrok, dlatego zasłoniła oczy dłonią, przy okazji zdobywając się na teatralny gest, idealny do tematu, jaki zawisł między czarownicami.
- Jestem pewna – potwierdziła, fałszywie zbolałym głosem – Gotowa na twe ciosy przyjmę każdą opowieść o rodzaju męskim, jaką zechcesz mi zaserwować. Nie powstrzymuj się, rozbudź moją wyobraźnie. Tylko ona pozostała mi na następne, żałobne miesiące – bawiła się doskonale, igrając z tematem śmierci męża.
Prawdę mówiąc od dawna nie czuła się taka zrelaksowana i odprężona. Pod pozorami wdowieństwa kryła się bestia, żądna przygód i rozkoszy, po które mogła sięgnąć jedynie odrzucając moralność. A ta przecież od zawsze była w niej niezwykle krucha, nic więc dziwnego, że wreszcie zatrzęsła się w posadach i runęła.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zakazany owoc zawsze kusił najmocniej. Na miejscu Caley prawdopodobnie zachowałaby się tak samo, ba! Z pewnością postąpiłaby identycznie, gdyby tylko starszy brat próbował jej czegoś zabronić. Zawsze tak robiła. Kiedy ojciec zakazywał im zaglądać do swego gabinetu, czy schodzić do piwnicy, a może po prostu przeglądać konkretne książki w biblioteczce, zawsze robiła wszystko, aby właśnie to zrobić. Czasami kończyło się to nakryciem na gorącym uczynku, co ciągnęło za sobą bolesną karę, lecz prędzej zniosłaby jajko, niż faktycznie zostawiła to w spokoju zgodnie z ojcowskim przykazaniem. Właściwie jednak - nikt nigdy nie przestrzegał jej przed podejrzanymi znajomościami, niebezpiecznymi ludźmi.
Być może dlatego, że to właśnie Sigrun zawsze była tą, przed którą przestrzega się innych?
Calean miał nieco racji, próbując odwieść młodszą siostrę od nawiązywania głębszych relacji z Rookwood i najpewniej powtórzyłby tę przestrogę z jeszcze większą mocą, po tym jak wdarła się do jego domu pod maską obcej kobiety, aby zjeść kolację z jego rodziną, ot dla własnej, złośliwej uciechy - gdyby tylko nie zawarli paktu milczenia o tej znajomości.
- W to nie wątpię. Skubane są, zwłaszcza, gdy się rozchodzi o ściąganie długów... - przyznała z ciężkim westchnieniem; sama miała na tyle rozumu w głowie, aby nie pożyczać od goblinów. Akurat tej mądrości nauczyła się na cudzych błędów. Wolała okraść pijanego w barze, udając, że go uwodzi, niźli zadawać się z mieszańcami. - Szkoda, że można na złoty błysk jedynie patrzeć - zaśmiała się Sigrun; kradzież złota z Banku Gringotta była po prostu niemożliwa. Zbyt dobrze go strzeżono. - Chyba, że to inny złoty błysk masz na myśli? - dopytała zaciekawiona tym enigmatycznym uśmieszkiem.
Skinęła głową, nie ciągnąc dalej tematu goblinów; najwyraźniej rzeczywiście trafiła na wyjątek, który potwierdzał regułę. Była jednak wściekła, że musiało się to przytrafić akurat jej.
- Cóż za masochizm... - skomentowała z przekąsem, z rozbawieniem obserwując blondynkę i jej teatralne gesty; bawiła ją fałszywość tych słów, bo wydawało jej się, że doskonale rozumie prawdziwe uczucia byłej pani Spencer-Moon - to musiała być ulga. Ulga z odzyskanej wolności. Możliwości stanowienia samej o sobie. - Nie mogę powiedzieć, aby na złe mi to wyszło. Zarabiam lepiej. Bawię się też o wiele lepiej. Nie ma tylu... ograniczających mnie procedur. Jeśli wiesz co mam na myśli - na pełne usta Rookwood wychynął szelmowski uśmieszek; nie musiała mówić wprost, wiedziała, że Caley z pewnością zrozumie. - Chociaż muszę przyznać, że jest tam jedna kupa smoczego łajna, która doprowadza mnie do furii - dodała z kwaśną miną.
Napiła się jeszcze wina i spojrzała na morską toń, spokojną i szmaragdowozieloną; rozejrzała się wokół, wciąż nikogo oprócz nich na plaży nie było.
- Co ty na to, aby ostudzić ten ogień żalu w morskiej kąpieli? - spytała nagle, wstając z miejsca. Nie czekała na odpowiedź, zaczęła rozpinać guziki własnej koszuli.
Być może dlatego, że to właśnie Sigrun zawsze była tą, przed którą przestrzega się innych?
Calean miał nieco racji, próbując odwieść młodszą siostrę od nawiązywania głębszych relacji z Rookwood i najpewniej powtórzyłby tę przestrogę z jeszcze większą mocą, po tym jak wdarła się do jego domu pod maską obcej kobiety, aby zjeść kolację z jego rodziną, ot dla własnej, złośliwej uciechy - gdyby tylko nie zawarli paktu milczenia o tej znajomości.
- W to nie wątpię. Skubane są, zwłaszcza, gdy się rozchodzi o ściąganie długów... - przyznała z ciężkim westchnieniem; sama miała na tyle rozumu w głowie, aby nie pożyczać od goblinów. Akurat tej mądrości nauczyła się na cudzych błędów. Wolała okraść pijanego w barze, udając, że go uwodzi, niźli zadawać się z mieszańcami. - Szkoda, że można na złoty błysk jedynie patrzeć - zaśmiała się Sigrun; kradzież złota z Banku Gringotta była po prostu niemożliwa. Zbyt dobrze go strzeżono. - Chyba, że to inny złoty błysk masz na myśli? - dopytała zaciekawiona tym enigmatycznym uśmieszkiem.
Skinęła głową, nie ciągnąc dalej tematu goblinów; najwyraźniej rzeczywiście trafiła na wyjątek, który potwierdzał regułę. Była jednak wściekła, że musiało się to przytrafić akurat jej.
- Cóż za masochizm... - skomentowała z przekąsem, z rozbawieniem obserwując blondynkę i jej teatralne gesty; bawiła ją fałszywość tych słów, bo wydawało jej się, że doskonale rozumie prawdziwe uczucia byłej pani Spencer-Moon - to musiała być ulga. Ulga z odzyskanej wolności. Możliwości stanowienia samej o sobie. - Nie mogę powiedzieć, aby na złe mi to wyszło. Zarabiam lepiej. Bawię się też o wiele lepiej. Nie ma tylu... ograniczających mnie procedur. Jeśli wiesz co mam na myśli - na pełne usta Rookwood wychynął szelmowski uśmieszek; nie musiała mówić wprost, wiedziała, że Caley z pewnością zrozumie. - Chociaż muszę przyznać, że jest tam jedna kupa smoczego łajna, która doprowadza mnie do furii - dodała z kwaśną miną.
Napiła się jeszcze wina i spojrzała na morską toń, spokojną i szmaragdowozieloną; rozejrzała się wokół, wciąż nikogo oprócz nich na plaży nie było.
- Co ty na to, aby ostudzić ten ogień żalu w morskiej kąpieli? - spytała nagle, wstając z miejsca. Nie czekała na odpowiedź, zaczęła rozpinać guziki własnej koszuli.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Spotykała ludzi, na których nie chciało jej się tracić czasu. Codziennie na korytarzach Ministerstwa – a teraz już Banku Gringotta – mijała twarze, do których potrafiła przywołać imiona i kilka cech, lecz nie zamierzała pozwolić sobie na to, by zawładnęła nią ochota na poznanie kogoś bliżej. Nie potrzebowała tego, miała swoją rodzinę, istniało także grono osób, do których mogła zwrócić się, gdy była w potrzebie towarzystwa do drinka bądź spaceru. Znakomicie dawała sobie radę bez instytucji najlepszej przyjaciółki, wierząc święcie, że może i powinna polegać tylko na sobie. Nie ufać nikomu, spoza najciaśniejszego kręgu. I Sigrun też nie ufała do końca, a jednak w czarownicy było coś takiego, co czyniło ją pociągającą. Być może była to nutka tajemnicy, niebezpieczeństwa, lub rzeczywiście kwestia zakazanego owocu? Goyle nie zamierzała jednak specjalnie bronić się przed swoimi pragnieniami w tej kwestii i poddała się im bez wahania, czego najlepszym dowodem była wizyta w Kornwalii. Wymiana korespondencji wystarczyła, by doszło do umówienia spotkania, a fakt, że mogły na nim rozmawiać o wszystkim i niczym, był dosadną manifestacją słuszności opinii Caley. Czuła się dobrze w towarzystwie Rookwood i nie zamierzała z tego rezygnować.
- Na razie podziwiam z daleka – oznajmiła enigmatycznie, nie wchodząc już w szczegóły. Było zbyt wcześnie na zapeszanie, a same plotki nie wystarczyły, by teraz czarownica chwaliła się potencjalną wyprawą. Potrzebowała czegoś więcej, a gdy miało być już po wszystkim, Sigrun na pewno miała się o tym dowiedzieć.
Uniosła brew, słysząc opowieści z nowej pracy swojej towarzyszki. Mogła się spodziewać, że Ministerstwo ograniczało ją jako brygadzistkę i choć szczegóły porzucenia rządowej posadki nie były do końca jasne, zlecenie od Avery’ego spełniało chyba jej wymagania.
- Cóż to by była za tragedia, gdybyś upolowała kiedyś jakiegoś mugola – westchnęła teatralnie, wciąż doskonale się bawiąc – Przypadkiem, oczywiście.
Powróciło do niej wspomnienie wspólnego polowania i zapragnęła po raz kolejny chwycić kuszę w dłoń oraz oddać się łowieckim instynktom; pamiętała też uczucie podniecenia, towarzyszące jej podczas wyścigu na Festiwalu Lata i chętnie powtórzyłaby swój wyczyn. Obiecała sobie, że już niebawem wybierze się w podróż swoim nowym wierzchowcem i pogalopują tak szybko, by zaparło jej dech w piersiach.
Przejęła butelkę wina i także upiła porządny łyk; gdy tylko odstawiła naczynie od ust, nie mogła nie uśmiechnąć się na propozycję Sigrun.
- Do tego nie musisz namawiać mnie dwa razy. Ostatni skok z klifu przyniósł mi wiele przyjemności, powinnaś kiedyś spróbować – puściła czarownicy oczko i jak gdyby nigdy nic obserwowała, jak Rookwood pozbywa się swojej koszuli. Nie czuła ani grama wstydu, podążając wzrokiem za jej dłońmi i zatrzymując się spojrzeniem w strategicznych miejscach.
Po chwili sama podniosła się z ziemi i zaczęła rozpinać swoją suknię. Nie spieszyła się, łagodnie traktując każdy guzik czy wstążkę, lecz serce drgnęło jej na myśl o kolejnym skoku do wody. Nagość nie stanowiła już delikatnego tematu; Caley nie wstydziła się perłowych śladów, będących pozostałościami po obronie własnej godności czy dumy. Przeczesała włosy palcami i zerknęła na swoją towarzyszkę, ale nie miała zamiaru czekać na nią zbyt długo. Ruszyła ku morskiej toni i weszła w nią bez zawahania, przyjmując zimne fale bez najmniejszego skrzywienia. Zahartowana, zanurzyła się wreszcie cała i po kilku sekundach wyłoniła znowu, pozwalając wodzie spłynąć po jej twarzy i włosach.
| pływanie I
- Na razie podziwiam z daleka – oznajmiła enigmatycznie, nie wchodząc już w szczegóły. Było zbyt wcześnie na zapeszanie, a same plotki nie wystarczyły, by teraz czarownica chwaliła się potencjalną wyprawą. Potrzebowała czegoś więcej, a gdy miało być już po wszystkim, Sigrun na pewno miała się o tym dowiedzieć.
Uniosła brew, słysząc opowieści z nowej pracy swojej towarzyszki. Mogła się spodziewać, że Ministerstwo ograniczało ją jako brygadzistkę i choć szczegóły porzucenia rządowej posadki nie były do końca jasne, zlecenie od Avery’ego spełniało chyba jej wymagania.
- Cóż to by była za tragedia, gdybyś upolowała kiedyś jakiegoś mugola – westchnęła teatralnie, wciąż doskonale się bawiąc – Przypadkiem, oczywiście.
Powróciło do niej wspomnienie wspólnego polowania i zapragnęła po raz kolejny chwycić kuszę w dłoń oraz oddać się łowieckim instynktom; pamiętała też uczucie podniecenia, towarzyszące jej podczas wyścigu na Festiwalu Lata i chętnie powtórzyłaby swój wyczyn. Obiecała sobie, że już niebawem wybierze się w podróż swoim nowym wierzchowcem i pogalopują tak szybko, by zaparło jej dech w piersiach.
Przejęła butelkę wina i także upiła porządny łyk; gdy tylko odstawiła naczynie od ust, nie mogła nie uśmiechnąć się na propozycję Sigrun.
- Do tego nie musisz namawiać mnie dwa razy. Ostatni skok z klifu przyniósł mi wiele przyjemności, powinnaś kiedyś spróbować – puściła czarownicy oczko i jak gdyby nigdy nic obserwowała, jak Rookwood pozbywa się swojej koszuli. Nie czuła ani grama wstydu, podążając wzrokiem za jej dłońmi i zatrzymując się spojrzeniem w strategicznych miejscach.
Po chwili sama podniosła się z ziemi i zaczęła rozpinać swoją suknię. Nie spieszyła się, łagodnie traktując każdy guzik czy wstążkę, lecz serce drgnęło jej na myśl o kolejnym skoku do wody. Nagość nie stanowiła już delikatnego tematu; Caley nie wstydziła się perłowych śladów, będących pozostałościami po obronie własnej godności czy dumy. Przeczesała włosy palcami i zerknęła na swoją towarzyszkę, ale nie miała zamiaru czekać na nią zbyt długo. Ruszyła ku morskiej toni i weszła w nią bez zawahania, przyjmując zimne fale bez najmniejszego skrzywienia. Zahartowana, zanurzyła się wreszcie cała i po kilku sekundach wyłoniła znowu, pozwalając wodzie spłynąć po jej twarzy i włosach.
| pływanie I
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Caley Goyle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 67
'k100' : 67
Większość ludzi nie była warta ani czasu Caley, ani Sigrun. Większość ludzi tej drugiej zdecydowanie działała jej na nerwy. Swoją głupotą, brakiem poczucia humoru, dystansu albo po prostu samym faktem istnienia, jeśli krew ich była brudna, nie w pełni ludzka. Nie potrzebowała wielu wokół siebie - i nie myślała tu o przyjaźniach aż po grób, bo takich nie posiadała. Ufała nielicznym. Zaufanie było zbyt cenne, by szafować nim łatwo. Caley miała rację, podchodząc do Rookwood z dystansem, ostrożnie; znały się zbyt krótko, obie były zbyt rozsądne, by tak prędko przenosić znajomość na wyższe poziomy, choć spędzany razem czas przynosił ekscytację i przyjemność. Sigrun była niebezpieczna i Goylówna powinna była zachować ostrożność, zgodnie z przykazaniem brata, ale czyż i ona sama nie kryła wielu tajemnic? Łączyło ich więcej, niż były w stanie przypuszczać - być może wyjdzie to z czasem, pewnego dnia, a wtedy zacieśnią więzi.
Skinęła głową, nie ciągnąc Caley za język w sprawie złota; jeśli będzie to interesujące, to być może sama jej pewnego dnia o tym opowie - to spotkanie nie mogło być przecież ostatnim.
- Och, tak. To byłaby wielka strata dla świata. Nie wybaczyłabym sobie tego - powiedziała łowczyni, nie kryjąc nawet przy tym sączonej w te słowa ironii. Nie potrafiła jednocześnie ukryć wyrazu obrzydzenia, który cieniem przemknął przez bladą twarz - sama myśl o tym robactwie budziła w niej złość.
Uświadomiła sobie jednocześnie jak wiele czasu minęło od chwili, gdy przelała po raz ostatni mugolską krew - z pewnością nie było to przypadkiem. Z początkiem lipca, kiedy to zdobyła jego czaszkę. Kilka tygodni, ale dla niej to wieczność. Odkąd zniknął jednak Christopher, nie udawała się na polowania zbyt często - czuła się dziwnie bez bliźniaczego brata u boku.
- Tak właśnie sądziłam - odparła Sigrun, gdy Caley bez najmniejszych protestów i zastanowienia przyjęła propozycję zażycia kąpieli w morskiej toni. - Wy, Goylowie, rodzicie się chyba z morskiej piany, czyż nie? - zaśmiała się szczerze, ale nie kpiąco; choć ciaśniejsze więzi z członkami tejże rodziny zaczęła nawiązywać dopiero niedawno, to słyszała o nich przecież i wcześniej. Czystokrwistych, porządnych rodzin, które dbały o tradycję i stare zwyczaje pozostało już tak naprawdę przecież niewiele. Rookwood była zdania, że powinni trzymać się razem, żyć w dobrej komitywie, razem stawiać czoła szerzącemu się szlamowi i polityce promugolskiej.
Nieśpiesznie rozpięła guziki koszuli, rozglądając się wkoło, choć tak po prawdzie, gdy już zaczęła, to najpewniej nawet i towarzystwo nie odwiodłoby ją teraz od zamiaru kąpieli. Niech się wstydzi ten kto widzi, czyż nie? W Sigrun nie było wstydu; zerknęła śmiało na Caley, która w podobny sposób pozbyła się szat. Bystre spojrzenie brązowych tęczówek dostrzegło kilka blizn na obnażonych, bladych udach i boku. Zastanawiała się skądś się wzięły, choć podświadomie przeczuwała - bo czyż sama nie przeżyła podobnego piekła z Alphardem Montague? Być może gdyby trwało ono dłużej, gdyby nie była na tyle zdecydowana i silna, by pozbyć się go tak prędko, na własnym ciele miałaby podobnych śladów więcej. Goylówna obnażyła się pierwsza i gdyby tylko nie wyrwała się tak prędko do przodu, łowczyni najpewniej obdarzyłaby ją komplementem - miała piękne, smukłe ciało i przywodziła jej na myśl syrenę z wyspy Wight. Zachęcona tą śmiałością z większą werwą pozbyła się własnego odzienia, pozostawiając je na kocu; ruszyła w stronę brzegu śmiałym krokiem, prezentując się taką jaką była naprawdę - wysoką i gibką, pod bladą skórą, naznaczoną licznymi pieprzykami, delikatnie rysowały się mięśnie. Lata polowań, quidditcha i regularnych treningów odcisnęły na niej swe piętno, nie była aż tak delikatna i wątła.
Woda była niemal lodowata, przynajmniej w pierwszym odczuciu, gdy wkroczyła nią po kolana. Nie pływała aż tak często jak Caley, potrzebowała chwili, by do niej przywyknąć. Obserwowała jak blondynka znika pod powierzchnią wody. Sama sunęła naprzód, zanurzając się coraz głębiej, obmywając dłońmi ciało, aż w końcu zdecydowanie i pewnie sama zanurkowała - drobne kroczki nie miały sensu. Przez chwilę zimno szczypało ją w skórę, ale to uczucie zaraz przeminęło. Woda nie była aż tak zimna jak początkowo jej się zdawało. Nawet oczy przywykły, gdy otworzyła je pod jej powierzchnią.
- Rodzina zabrała cię kiedyś morską podróż? - spytała, podpływając do tłumaczki, gdy obie wynurzyły się z wody.
Skinęła głową, nie ciągnąc Caley za język w sprawie złota; jeśli będzie to interesujące, to być może sama jej pewnego dnia o tym opowie - to spotkanie nie mogło być przecież ostatnim.
- Och, tak. To byłaby wielka strata dla świata. Nie wybaczyłabym sobie tego - powiedziała łowczyni, nie kryjąc nawet przy tym sączonej w te słowa ironii. Nie potrafiła jednocześnie ukryć wyrazu obrzydzenia, który cieniem przemknął przez bladą twarz - sama myśl o tym robactwie budziła w niej złość.
Uświadomiła sobie jednocześnie jak wiele czasu minęło od chwili, gdy przelała po raz ostatni mugolską krew - z pewnością nie było to przypadkiem. Z początkiem lipca, kiedy to zdobyła jego czaszkę. Kilka tygodni, ale dla niej to wieczność. Odkąd zniknął jednak Christopher, nie udawała się na polowania zbyt często - czuła się dziwnie bez bliźniaczego brata u boku.
- Tak właśnie sądziłam - odparła Sigrun, gdy Caley bez najmniejszych protestów i zastanowienia przyjęła propozycję zażycia kąpieli w morskiej toni. - Wy, Goylowie, rodzicie się chyba z morskiej piany, czyż nie? - zaśmiała się szczerze, ale nie kpiąco; choć ciaśniejsze więzi z członkami tejże rodziny zaczęła nawiązywać dopiero niedawno, to słyszała o nich przecież i wcześniej. Czystokrwistych, porządnych rodzin, które dbały o tradycję i stare zwyczaje pozostało już tak naprawdę przecież niewiele. Rookwood była zdania, że powinni trzymać się razem, żyć w dobrej komitywie, razem stawiać czoła szerzącemu się szlamowi i polityce promugolskiej.
Nieśpiesznie rozpięła guziki koszuli, rozglądając się wkoło, choć tak po prawdzie, gdy już zaczęła, to najpewniej nawet i towarzystwo nie odwiodłoby ją teraz od zamiaru kąpieli. Niech się wstydzi ten kto widzi, czyż nie? W Sigrun nie było wstydu; zerknęła śmiało na Caley, która w podobny sposób pozbyła się szat. Bystre spojrzenie brązowych tęczówek dostrzegło kilka blizn na obnażonych, bladych udach i boku. Zastanawiała się skądś się wzięły, choć podświadomie przeczuwała - bo czyż sama nie przeżyła podobnego piekła z Alphardem Montague? Być może gdyby trwało ono dłużej, gdyby nie była na tyle zdecydowana i silna, by pozbyć się go tak prędko, na własnym ciele miałaby podobnych śladów więcej. Goylówna obnażyła się pierwsza i gdyby tylko nie wyrwała się tak prędko do przodu, łowczyni najpewniej obdarzyłaby ją komplementem - miała piękne, smukłe ciało i przywodziła jej na myśl syrenę z wyspy Wight. Zachęcona tą śmiałością z większą werwą pozbyła się własnego odzienia, pozostawiając je na kocu; ruszyła w stronę brzegu śmiałym krokiem, prezentując się taką jaką była naprawdę - wysoką i gibką, pod bladą skórą, naznaczoną licznymi pieprzykami, delikatnie rysowały się mięśnie. Lata polowań, quidditcha i regularnych treningów odcisnęły na niej swe piętno, nie była aż tak delikatna i wątła.
Woda była niemal lodowata, przynajmniej w pierwszym odczuciu, gdy wkroczyła nią po kolana. Nie pływała aż tak często jak Caley, potrzebowała chwili, by do niej przywyknąć. Obserwowała jak blondynka znika pod powierzchnią wody. Sama sunęła naprzód, zanurzając się coraz głębiej, obmywając dłońmi ciało, aż w końcu zdecydowanie i pewnie sama zanurkowała - drobne kroczki nie miały sensu. Przez chwilę zimno szczypało ją w skórę, ale to uczucie zaraz przeminęło. Woda nie była aż tak zimna jak początkowo jej się zdawało. Nawet oczy przywykły, gdy otworzyła je pod jej powierzchnią.
- Rodzina zabrała cię kiedyś morską podróż? - spytała, podpływając do tłumaczki, gdy obie wynurzyły się z wody.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
Wy, Goylowie, rodzicie się chyba z morskiej piany, czyż nie?
Caley uśmiechnęła się, słysząc słowa towarzyszki; jakżeby chciała, by były one prawdziwe! By krew przodków wrzała w niej od początku i nie pozwalała zapomnieć, że pochodziła z długiego panteonu czarodziejów i czarownic, którzy nigdy nie dali sobą pomiatać. Którzy nie postawili własnej wygody ponad godność i nie wplątali się w małżeństwo, z którego mogło wyplątać ich tylko morderstwo. Żałowała wielu rzeczy w swoim życiu, ale nie mogła już cofnąć czasu, musiała nauczyć się funkcjonować z konsekwencjami, które sama sobie narzuciła. W chwili obecnej nie było to wcale takie trudne, bowiem lodowata woda pomagała pozbyć się natrętnych myśli o przeszłości; czarownica pozostawała skupiona na tym, co działo się tu i teraz. Spędzała czas w doborowym towarzystwie i grzechem byłoby z tego nie skorzystać.
Odwróciła się, by obserwować Sigrun wkraczającą w morską toń – jej sylwetka wcale nie traciła na kobiecości pomimo wyraźnie zarysowanych mięśni; Goyle nieczęsto miała okazję podziwiać takie wdzięki, a ostatnim razem, gdy to czyniła, znajdowała się w miejscu słynącym z pobierania opłat za coś więcej, niż tylko pożądliwe spojrzenia. Nagość nie była tematem tabu, bo nie istniała, gdy dwa kobiece ciała zanurzyły się w wodzie i wypłynęły ponownie, tuż przy sobie.
- W podróż tak, wiele razy – przytaknęła, przywołując przed oczami obraz rejsów do Norwegii oraz godzin spędzonych na statku. Blondynka posiadała podstawową wiedzę na temat żeglugi, choć sama nigdy nie miała okazji wykorzystać jej w praktyce – Ale przygody zawsze przechodziły mi koło nosa – westchnęła, nie kryjąc żalu.
Sigrun na pewno była zabierana na polowania od małego, skoro w siodle czuła się tak pewnie, a kuszy dobywała profesjonalnie. Caley nie chciała jej tego zazdrościć, bo przeczuwała, że łączy je o wiele więcej i dzieciństwo Rookwood nie było wcale niewinne i bezpieczne. Miała jednak braci, którzy na pewno zawsze stali po jej stronie, tak samo jak męscy potomkowie Goylów zawsze czuwali nad swoją najmłodszą siostrą.
Pozwoliła sobie dryfować bez celu, relaksując w zimnej wodzie podczas pogawędki, w pewnym jednak momencie kątem oka zauważyła coś, z czym miała do czynienia wcale nie tak dawno temu. Czy ten zbitek oślizgłych, szarozielonych szczurzych ogonów mógł okazać się skrzelozielem? Zanurkowała, nie bojąc się otworzyć oczu pod wodą; wstrzymanie oddechu nie stanowiło wyzwania. Już po chwili wynurzyła się, trzymając w dłoni dorodny okaz skrzeloziela. Fortuna sprzyja odważnym!
Wracając myślami do tematu, który poruszyła wcześniej, zerknęła na swoją towarzyszkę przed zadaniem jej osobistego pytania.
- Jak to jest mieć bliźniaka? – podpłynęła odrobinę bliżej, spoglądając na Sigrun zaciekawiona – Czy to naprawdę więź silniejsza niż wszystkie inne? – była ciekawa, czy cokolwiek umywało się do toksycznej relacji, jaką nawiązała ze swoim bratem. Być może emocjonalna zależność od drugiej osoby nie miała nic wspólnego z miłością romantyczną, ale jakimś innym jej rodzajem.
Caley uśmiechnęła się, słysząc słowa towarzyszki; jakżeby chciała, by były one prawdziwe! By krew przodków wrzała w niej od początku i nie pozwalała zapomnieć, że pochodziła z długiego panteonu czarodziejów i czarownic, którzy nigdy nie dali sobą pomiatać. Którzy nie postawili własnej wygody ponad godność i nie wplątali się w małżeństwo, z którego mogło wyplątać ich tylko morderstwo. Żałowała wielu rzeczy w swoim życiu, ale nie mogła już cofnąć czasu, musiała nauczyć się funkcjonować z konsekwencjami, które sama sobie narzuciła. W chwili obecnej nie było to wcale takie trudne, bowiem lodowata woda pomagała pozbyć się natrętnych myśli o przeszłości; czarownica pozostawała skupiona na tym, co działo się tu i teraz. Spędzała czas w doborowym towarzystwie i grzechem byłoby z tego nie skorzystać.
Odwróciła się, by obserwować Sigrun wkraczającą w morską toń – jej sylwetka wcale nie traciła na kobiecości pomimo wyraźnie zarysowanych mięśni; Goyle nieczęsto miała okazję podziwiać takie wdzięki, a ostatnim razem, gdy to czyniła, znajdowała się w miejscu słynącym z pobierania opłat za coś więcej, niż tylko pożądliwe spojrzenia. Nagość nie była tematem tabu, bo nie istniała, gdy dwa kobiece ciała zanurzyły się w wodzie i wypłynęły ponownie, tuż przy sobie.
- W podróż tak, wiele razy – przytaknęła, przywołując przed oczami obraz rejsów do Norwegii oraz godzin spędzonych na statku. Blondynka posiadała podstawową wiedzę na temat żeglugi, choć sama nigdy nie miała okazji wykorzystać jej w praktyce – Ale przygody zawsze przechodziły mi koło nosa – westchnęła, nie kryjąc żalu.
Sigrun na pewno była zabierana na polowania od małego, skoro w siodle czuła się tak pewnie, a kuszy dobywała profesjonalnie. Caley nie chciała jej tego zazdrościć, bo przeczuwała, że łączy je o wiele więcej i dzieciństwo Rookwood nie było wcale niewinne i bezpieczne. Miała jednak braci, którzy na pewno zawsze stali po jej stronie, tak samo jak męscy potomkowie Goylów zawsze czuwali nad swoją najmłodszą siostrą.
Pozwoliła sobie dryfować bez celu, relaksując w zimnej wodzie podczas pogawędki, w pewnym jednak momencie kątem oka zauważyła coś, z czym miała do czynienia wcale nie tak dawno temu. Czy ten zbitek oślizgłych, szarozielonych szczurzych ogonów mógł okazać się skrzelozielem? Zanurkowała, nie bojąc się otworzyć oczu pod wodą; wstrzymanie oddechu nie stanowiło wyzwania. Już po chwili wynurzyła się, trzymając w dłoni dorodny okaz skrzeloziela. Fortuna sprzyja odważnym!
Wracając myślami do tematu, który poruszyła wcześniej, zerknęła na swoją towarzyszkę przed zadaniem jej osobistego pytania.
- Jak to jest mieć bliźniaka? – podpłynęła odrobinę bliżej, spoglądając na Sigrun zaciekawiona – Czy to naprawdę więź silniejsza niż wszystkie inne? – była ciekawa, czy cokolwiek umywało się do toksycznej relacji, jaką nawiązała ze swoim bratem. Być może emocjonalna zależność od drugiej osoby nie miała nic wspólnego z miłością romantyczną, ale jakimś innym jej rodzajem.
Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my
sinful will
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Obie wiedźmy pochodziły ze starych i dobrych rodzin czarodziejów, o historii długiej i niezwykle interesującej. Czas naznaczył ich krew drobną skazą, pozostawała jednak wciąż czysta, a magia w niej bardzo silna. Zarówno Caley, jak i Sigrun były dumne ze swojego pochodzenia; otrzymały w genach nie tylko tę czystość, ale i siłę charakteru. Dumę i poczucie własnej godności. Miało to swoje ciemne strony; zarówno Rookwoodowie, jak i Goylowie dbali o tradycję, pielęgnowali pośród swych latorośli ideę czystej krwi i popierali konserwatywną politykę. Nieodłącznie wiązało się to z zaaranżowanymi małżeństwami, nie tyczyły się one przecież wyłącznie szlachetnych dam i lordów. Małżonek Sigrun nie został wybrany przez nią, a ojca; osiem lat temu zmusił ją do małżeństwa, siłą wepchnął w ramiona starszego, zamożnego Alpharda Montague. Oczekiwał od niej posłuszeństwa, lecz najwyraźniej zapomniał, że i ona jest Rookwoodem z krwi i kości. Niepokornym i dumnym. Nie zamierzała tkwić w tym układzie, uwolniła się z niego podstępem i trucizną, tak jak jej przodek zdobył dla siebie miejsce w Harrogate i dał początek ich rodzinie. Właśnie dlatego powróciła do swego panieńskiego nazwiska, kiedy tylko okres żałoby minął. Była Rookwood, a nie panią Montague.
- Może twoi bracia ubarwiali rzeczywistość, byś była zazdrosne o te morskie przygody. Moi nierzadko to czynili, kiedy ojciec nie pozwalał mi bawić się razem z nimi. Zawsze popołudniami pokonywali garboroga, albo coś w tym rodzaju. Gdy byłam mała to wierzyłam w te bzdury i strasznie im zazdrościłam - odparła Sigrun, uśmiechając się kącikiem ust na samo wspomnienie lat dziecięcych; to było jeszcze wtedy, gdy ojciec sądził, że zdoła ją ukształtować wedle własnej woli. W córkę, która spełniałaby jego oczekiwania - była posłuszna i wpasowująca się w jego wyobrażenie kobiety. - Później przekonałam się ile było w tym prawdy.
To fakt. Była zabierana na polowania od maleńkości, postawiła też na swoim i bawiła się z braćmi, zamiast z innymi dziewczętami (nienawidziła lalek i odrywała im głowy), lecz w istocie nie było niewinne i bezpieczne. Za to naznaczone wiecznymi wyrzutami, pretensjami i plagą koszmarów. Skalane krzykiem, bólem i krwią. Ona i jej bracia odebrali surowe, twarde wychowanie z ciężkiej ręki ojca, ale dzięki temu więzi pomiędzy nimi stały się niezwykle silne. Wierzyła, że nic nie jest w stanie ich zerwać, a przynajmniej tak było do czerwca. Może lipca.
Sigrun również zniknęła pod powierzchnią wody, nie miała jednak tyle szczęścia co Caley, wynurzyła się z pustymi rękoma i spojrzała na blondynkę nieco zaskoczona, gdy poruszyła temat bliźniaczego brata, choć nie powinna była skoro sama temat braci wyciągnęła na wierzch. Nie odpowiedziała od razu, na twarzy pojawił się wyraz zamyślenia; położyła się swobodnie na wodzie, rozkładając ręce, łapiąc ostatnie, ciepłe promienie słońca. Pozwoliła, by kojąco kołysały nią fale.
- Jest - odpowiedziała krótko i pewnie. - Dlatego wiem, że wciąż żyje. Wiedziałabym, gdyby było inaczej - sama nie wiedziała, dlaczego o tym mówiła. Goylówna poruszyła czułą strunę, dotknęła niezagojonej jeszcze rany, która przyprawiała Sigrun o prawdziwie mieszane uczucia. Wciąż tliła się w niej bolesna tęsknota, ale coraz więcej było w wiedźmie złości i gniewu. Zawsze wierzyła, ze ona i Christopher to dwie połówki tego samego jabłka. Może robaczywego i zgniłego, ale stanowili jedność. Zawsze podskórnie wiedziała, kiedy działa mu się krzywda, a i jego nawiedzały niespokojne przeczucia, kiedy Sigrun pakowała się w kłopoty.
Nie było tajemnicą, ze Christopher Rookwood uznawany był za zaginionego. Ministerstwo straciło z nim kontakt, wiedziała to już w czerwcu, do ojca nie pisał, nie przychodziły także wieści o jego śmierci. Rozpłynął się w powietrzu. Z początku nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że po prostu ją porzucił - ale chyba właśnie tak było. Czuła więc wściekłość i żal, a uczucia stygły.
- Dziwny jest ten świat, gdy nie ma w nim kogoś, kto był z tobą od samego początku - stwierdziła z goryczą; nie martwiła się o to, czy jej słowa zabrzmią dwuznacznie, czy Caley dojrzy w nich drugie dno - powszechnie było wszak wiadomo, że bliźnięta łączy bardzo specyficzna więź.
- Może twoi bracia ubarwiali rzeczywistość, byś była zazdrosne o te morskie przygody. Moi nierzadko to czynili, kiedy ojciec nie pozwalał mi bawić się razem z nimi. Zawsze popołudniami pokonywali garboroga, albo coś w tym rodzaju. Gdy byłam mała to wierzyłam w te bzdury i strasznie im zazdrościłam - odparła Sigrun, uśmiechając się kącikiem ust na samo wspomnienie lat dziecięcych; to było jeszcze wtedy, gdy ojciec sądził, że zdoła ją ukształtować wedle własnej woli. W córkę, która spełniałaby jego oczekiwania - była posłuszna i wpasowująca się w jego wyobrażenie kobiety. - Później przekonałam się ile było w tym prawdy.
To fakt. Była zabierana na polowania od maleńkości, postawiła też na swoim i bawiła się z braćmi, zamiast z innymi dziewczętami (nienawidziła lalek i odrywała im głowy), lecz w istocie nie było niewinne i bezpieczne. Za to naznaczone wiecznymi wyrzutami, pretensjami i plagą koszmarów. Skalane krzykiem, bólem i krwią. Ona i jej bracia odebrali surowe, twarde wychowanie z ciężkiej ręki ojca, ale dzięki temu więzi pomiędzy nimi stały się niezwykle silne. Wierzyła, że nic nie jest w stanie ich zerwać, a przynajmniej tak było do czerwca. Może lipca.
Sigrun również zniknęła pod powierzchnią wody, nie miała jednak tyle szczęścia co Caley, wynurzyła się z pustymi rękoma i spojrzała na blondynkę nieco zaskoczona, gdy poruszyła temat bliźniaczego brata, choć nie powinna była skoro sama temat braci wyciągnęła na wierzch. Nie odpowiedziała od razu, na twarzy pojawił się wyraz zamyślenia; położyła się swobodnie na wodzie, rozkładając ręce, łapiąc ostatnie, ciepłe promienie słońca. Pozwoliła, by kojąco kołysały nią fale.
- Jest - odpowiedziała krótko i pewnie. - Dlatego wiem, że wciąż żyje. Wiedziałabym, gdyby było inaczej - sama nie wiedziała, dlaczego o tym mówiła. Goylówna poruszyła czułą strunę, dotknęła niezagojonej jeszcze rany, która przyprawiała Sigrun o prawdziwie mieszane uczucia. Wciąż tliła się w niej bolesna tęsknota, ale coraz więcej było w wiedźmie złości i gniewu. Zawsze wierzyła, ze ona i Christopher to dwie połówki tego samego jabłka. Może robaczywego i zgniłego, ale stanowili jedność. Zawsze podskórnie wiedziała, kiedy działa mu się krzywda, a i jego nawiedzały niespokojne przeczucia, kiedy Sigrun pakowała się w kłopoty.
Nie było tajemnicą, ze Christopher Rookwood uznawany był za zaginionego. Ministerstwo straciło z nim kontakt, wiedziała to już w czerwcu, do ojca nie pisał, nie przychodziły także wieści o jego śmierci. Rozpłynął się w powietrzu. Z początku nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że po prostu ją porzucił - ale chyba właśnie tak było. Czuła więc wściekłość i żal, a uczucia stygły.
- Dziwny jest ten świat, gdy nie ma w nim kogoś, kto był z tobą od samego początku - stwierdziła z goryczą; nie martwiła się o to, czy jej słowa zabrzmią dwuznacznie, czy Caley dojrzy w nich drugie dno - powszechnie było wszak wiadomo, że bliźnięta łączy bardzo specyficzna więź.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nadbrzeżna łąka
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia