Wydarzenia


Ekipa forum
Sala motyli
AutorWiadomość
Sala motyli [odnośnik]17.07.17 2:07
First topic message reminder :

Sala motyli

★★
Znajduje się w przeszklonej części ogrodu i jest położona na uboczu, przez co jest uczęszczana mniej niż główne atrakcje. Nie można odmówić temu miejscu pewnego uroku, tym bardziej, że obok egzotycznych roślin jego główną atrakcją są motyle. Żyje tutaj naprawdę dużo gatunków tych stworzeń, z których część na wolności jest wielką rzadkością lub wręcz są już niespotykane w pewnych obszarach. Tu wciąż można zobaczyć je żywe, a niektórzy badacze zainteresowani tymi owadami podejmują próby zrekonstruowania ich w miejscach, które kiedyś były ich naturalnym siedliskiem. Niektóre okazy są wyraźnie magiczne – większe i jaskrawiej ubarwione od swoich niemagicznych odpowiedników. Część z nich może mieć wykorzystywanie w alchemii. Pracownicy rezerwatu pilnują jednak, żeby nie krzywdzono i nie niepokojono motyli, dbają też o to, by wewnątrz nie przebywało zbyt wielu zwiedzających naraz. Jeśli usiądzie się spokojnie na jednej z niewielkich ławeczek, można doczekać się kilku kolorowych towarzyszy.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:43, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala motyli - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala motyli [odnośnik]12.05.19 1:37
Charlie miała ponad pięć lat, by pogodzić się z tragedią i świadomością, że naprawdę nie mogła nic zrobić. Miała wtedy osiemnaście lat i dopiero co skończyła Hogwart, nie mogła być obecna przy siostrze kiedy znajdowała się w szkole. To rodzice powinni odpowiednio wcześniej zauważyć że coś jest nie tak, zwłaszcza matka która nie pracowała aktywnie zawodowo i całymi dniami siedziała w domu, warząc eliksiry dorywczo, choć ich również nie potrafiła obwiniać. Poza tym było jej o tyle łatwiej się z tym pogodzić, że Helen nie została zabita przez osobę trzecią, a przez chorobę. Paskudny czynnik losowy, ale niezawiniony przez nikogo. Ot, zwykły pech, że Helen urodziła się chora i że ta choroba ujawniła się tak nagle i podstępnie, nie dając rodzicom szansy zareagować w porę.
Nikt nie wiedział co było dalej, nawet duchy. Charlie kiedyś w Hogwarcie z ciekawości zapytała jednego z duchów o życie po śmierci, ale nie uzyskała konkretnej odpowiedzi, w końcu duchy były istotami, które nie ruszyły dalej, a pozostały na świecie i błąkały się po nim jako niematerialna namiastka osoby, którą kiedyś były. Ale po śmierci Helen zaczęła się nad tym zastanawiać mocniej. Dokąd poszła jej siostra? Gdzie teraz była? Uważała że to byłoby okropnie niesprawiedliwe, gdyby tak po prostu przestała istnieć, skoro miała dopiero dziewięć lat i nie zdążyła nacieszyć się życiem. Sama Charlie też bała się tego, że mogłaby przestać istnieć i nagle nie byłoby niczego. Ale podobnie jak zdecydowana większość czarodziejów nigdy nie poznała mugolskich religii i jedynie słyszała o tym, że niemagiczni również zastanawiają się nad kwestią tego, co działo się z nimi po śmierci, i snują naprawdę różne wyjaśnienia.
- Niestety nikt nie wie, co się z nami dzieje, gdy odchodzimy. Przynajmniej z tymi, którzy nie wrócili jako duchy. Ale wolę myśleć, że Helen jest teraz w jakimś pięknym i miłym miejscu, wolna od choroby i otoczona opieką naszych bliskich, którzy zmarli wcześniej. – Lubiła sobie wyobrażać siostrę właśnie tak. Bawiącą się beztrosko w jakimś miejscu podobnym do ich rodzinnej Kornwalii, wolną od bólu i strachu, nigdy nie doświadczającą lęku zaczynającej się obecnie wojny. Może była teraz z ich dziadkiem, który podobnie jak Vera był łamaczem klątw i ta pasja wpędziła go w końcu do grobu. Ale miała nadzieję, że nie ma tam samej Very, że nadal istniała szansa że jej starsza siostra żyła. Te może naiwne wyobrażenia podnosiły ją na duchu.
- No cóż... Nie wyleczą choroby i nie sprawią że smutki znikną na zawsze, ale pozwalają czasowo je przytłumić, zagłuszyć. Niestety tylko czasowo – odpowiedziała szczerze i bez owijania w bawełnę. Nie istniał sposób, by przynieść pełne i stałe ukojenie osobie cierpiącej po stracie bliskich. Tylko czas mógł załagodzić ból, ale nie sprawić, by zniknął całkiem. Eliksiry były rozwiązaniem tymczasowym, doraźnym. Psychika ludzka była bardzo skomplikowanym tworem, nadal nie do końca zbadanym. – Tak naprawdę tylko my sami możemy o siebie zawalczyć, choć obecność bliskich pomaga bardziej niż jakikolwiek eliksir. – Przynajmniej na dolegliwości tego rodzaju. Żadna mikstura nie sprawi że z serca Michaela zniknie żal po stracie matki, ale z czasem mógł to przepracować i nauczyć się z tym żyć, choć nie powinien zostawać z tym sam. Często miała wyrzuty sumienia, że nie mogła być przy matce więcej, ale obecne problemy z transportem uniemożliwiałyby przeprowadzkę do Kornwalii, bo trudno byłoby jej się codziennie dostawać do Londynu, a z racji dużej ilości pracy i tak bywałaby w domu praktycznie tylko wieczorami i w nocy.
- Robię to, bo wtedy czuję się najbardziej spełniona – przyznała. Pomaganie i jednoczesny naukowy rozwój, poszerzanie umiejętności – to były rzeczy, które ją uszczęśliwiały, dzięki temu czuła że znajduje się na właściwym miejscu. Nie chciała rozwijać się w celach wyłącznie egoistycznych, czyniła to nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla innych. Marząc o stworzeniu lekarstwa na jakąś do tej pory nieuleczalną chorobę nie myślała o sławie ani pieniądzach, a o ludziach którym mogła pomóc. A jeśli przy okazji świat alchemii zapamięta jej dokonania, tym lepiej.
Miała nawet zbyt dobrą naturę. Altruistyczną i każącą jej widzieć w ludziach dobro. Większość widziała w Michaelu potwora, ale ona chciała widzieć człowieka z „futerkowym problemem”, który owszem, stawał się raz w miesiącu bestią, ale przez resztę czasu był takim samym czarodziejem jak inni. Z pewnością lepszym od tych, którzy z premedytacją krzywdzili innych i używali czarnej magii. To oni byli potworami. Mieli wybór, a wybrali źle.
Może była to też kwestia tego, że jako animag była bezpieczniejsza niż inni, bo w zwierzęcej powłoce wilkołak nie stanowił dla niej takiego zagrożenia jak dla ludzi, bo tylko dla nich był naprawdę niebezpieczny.
- Nie wiem zbyt wiele. Ale może lepiej nie angażować ministerstwa. – Nie ufała tej instytucji, choć ufała niektórym jej pracownikom, tych o prawych poglądach. Zakonnikom. Im mogła ufać, ale nie chciała angażować w sprawę Very całego ministerialnego aparatu, gdzie było wielu ludzi niegodnych zaufania, a może nawet zwolenników przeciwnej strony barykady. – Dziękuję jednak za dobre chęci – dodała. Michael nie wiedział o Zakonie, ale Vera do niego należała i przez wzgląd na to Charlie wolała nie narażać jej, siebie i reszty rodziny na większe niebezpieczeństwo i nie próbowała szukać siostry oficjalnymi drogami.
Uśmiechnęła się lekko, gdy położył dłoń na jej ramieniu. Jej policzki pokrył nieznaczny rumieniec, ale nie zrzuciła jego dłoni ani nie odsunęła się.
- Jeśli żyje, na pewno znajdzie sposób by powrócić, gdy tylko będzie mogła – szepnęła po chwili. Wierzyła w Verę, ale wiedziała też, że nigdy nie zniknęłaby bez słowa, nie była egoistką, a zawsze przedkładała dobro rodziny ponad własne. Bliscy byli ważniejsi niż aspiracje i pragnienie przygód.
Na dłuższą chwilę zamyśliła się i umilkła, zdając sobie sprawę, że właściwie pierwszy raz rozmawiali o czymś bardziej osobistym, podczas gdy do tej pory ich stosunki były głównie zawodowe. On potrzebował eliksirów, ona je robiła. Znała jego młodsze rodzeństwo, więc i do niego czuła pewną sympatię. Ale zdawała sobie sprawę, że niedługo będzie musiała wracać, choć mimo ciężkich tematów rozmawiało się całkiem dobrze.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Sala motyli [odnośnik]19.05.19 7:21
-Wielu mugoli... myśli, że wiedzą. - zadumał się Mike, przypominając sobie niedawną wizytę w katedrze. Z rodzicami nie rozmawiali za bardzo na te tematy, dowiadywał się o religii raczej od kolegów. A teraz mama nie żyła, a ojca nie miał odwagi spytać o sprawy metafizyczne.
-A raczej w to wierzą. I wierzą, że to miejsce wygląda tak, jak opisałaś swoją nadzieję na to, gdzie jest Helen. - uśmiechnął się blado, pokrzepiająco. Jego oczy pozostały smutne, ale świadomość, że wszyscy mają te same nadzieje - czarodzieje i mugole - jakoś go pocieszała. Miał tylko nadzieję, że w tych nadziejach kryje się ziarno prawdy.
Wysłuchał z uwagą słów Charlie o eliksirze antydepresyjnym, uciekając wzrokiem w stronę motyli. Nie chciał, aby domyśliła się, że pytał nie tylko z ciekawości o stan jej mamy. W domu, w szufladzie biurka, czekała na niego zmięta recepta na eliksir antydepresyjny. Od dawna wzdrygał się przed jego użyciem, chociaż w chwilach wyjątkowego przygnębienia wydawało się to kuszącą opcją. Z drugiej strony...był już skazany na eliksir tojadowy do końca swojego życia. Czy chciał wystawiać się na pokuszenie "uzależnienia" od kolejnej mikstury? Nawet o tym nie wiedząc, Charlene rozwiała jego wątpliwości. Nie chciał zagłuszać swojego poczucia bezsilności i wyrzutów sumienia czasowo. Musiał zawalczyć sam o siebie, swoją rodzinę i znalezienie sensu w życiu i pracy.
-Tak jak ja w swojej pracy... - przytaknął odruchowo jej słowom o spełnieniu, uśmiechając się pod nosem. Chyba byli do siebie podobni bardziej niż myślał, choć Charlie wybrała rozsądniejszą i mniej niebezpieczną ścieżkę kariery. Świat potrzebował aurorów i alchemików. Nawet nowy Minister nie zdołał rozwiązać Biura Aurorów, pomimo prób.
-...chociaż Twoja jest bezpieczniejsza. - przyznał, ale w połowie zdania uświadomił sobie, że to niekoniecznie prawda. Wokół szalały anomalie, polityka była coraz bardziej wzburzona, a chociaż szpitale zwykle pozostawały najbezpieczniejszymi miejscami w takcie kryzysu, to przecież czarnomagiczna anomalia lub inna katastrofa mogła sięgnąć także Munga. Zaalarmowany tą myślą, spoważniał nagle i spojrzał prosto w oczy Charlie. Widząc w nich kogoś, zbyt podobnego do siebie - kogoś, kto z poczucia obowiązku lub altruizmu, może zrobić kiedyś coś nierozsądnego.
-Ale... gdyby coś się kiedyś działo w Mungu, czy przez anomalie czy w ogóle... pamiętaj Charlie, że najlepiej można pomagać innym, gdy samemu jest się żywym i zdrowym. - nie byli na tyle blisko, aby poprosił ją o obiecanie mu, że zapamięta, ale i tak miał proszący ton. Sam słyszał tą regułkę na szkoleniach aurorów oraz (nieco inaczej sformułówaną) z ust własnej mamy, ale w Norwegii niedostatecznie wziął ją sobie do serca. Chciał, żeby inni uczyli się teraz na jego przeszłych błędach, a nie swoich własnych. Jego słowa dobrze zgrały się z momentem, w którym położył dłoń na jej ramieniu - a ona jej nie strąciła. Chociaż do niedawna byli dwójką nieznajomych, to coś się zmieniło. Michael już nawet podświadomie - przekraczając barierę fizyczną, czy używając tonu głosu przeznaczonego dla przyjaciół - zaczął troszczyć się o to, by Charlie była bezpieczna. I szczęśliwa, po odnalezieniu swojej siostry. Zawsze była jego ulubioną alchemiczką z Munga, ale teraz nie myślał już o niej jako o pracownicy szpitala, tylko po prostu Charlene.
-Mogę...poszperać tak, żeby Ministerstwo o niczym nie wiedziało. - przyznał z lekkim wahaniem. Robił to zresztą od dawna, na polecenie Edith Bones, choć akurat o tym nie mógł powiedzieć Charlene. -Ale rozumiem. Na pewno wróci. - przez głowę przeszła mu myśl o Coriandrze, który zniknął bez słowa na cztery lata. I wspomnienie własnego "zniknięcia" - tych ponurych dni, gdy rozpaczając nad likantropią nie otwierał drzwi rodzinie ani przyjaciołom. Ludzie znikali z różnych powodów, a czasem nawet mieli swoje własne. Niezrozumiałe nawet dla ich rodzin. Paradoksalnie, Michael poczułby się spokojniej, gdyby Vera zniknęła z własnej woli - ale postanowił nie przedstawiać takiej możliwości Charlene. Nie chciał budzić w niej ani nadziei, ani rozgoryczenia, tym bardziej, że przykry instynkt podpowiadał mu, że zaginięcie Very raczej nie było dobrowolne.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Sala motyli - Page 3 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Sala motyli [odnośnik]20.05.19 11:50
- Naprawdę? – zdziwiła się. Ale cóż, mugole pewnie również zastanawiali się nad tym, co jest dalej. Było to normalne ludzkie zachowanie bez względu na to, czy posiadało się magię, czy nie. Nikt nie chciał tak po prostu przestać istnieć, każdy pragnął wierzyć że jest jakieś „dalej” dla nich i ich bliskich. Charlie nie chciała przyjmować do wiadomości, że Helen nie istnieje w żaden sposób. Że po ledwie dziewięciu latach życia miałaby przepaść całkowicie. Dlatego wolała sobie wyobrażać, że ona gdzieś jest, bezpieczna, spokojna i szczęśliwa.
Charlie chciałaby, żeby te eliksiry miały tak cudowne właściwości że wyleczyłyby choroby psychiczne od ręki, tak jak niektóre mikstury z łatwością leczyły nawet poważne rany fizyczne, ale to nie było takie proste. Eliksiry antydepresyjne nie były silnymi miksturami, a rozwiązaniem czasowym, należało je brać przez długi czas by przyniosły faktyczny skutek, oczywiście pod kontrolą uzdrowiciela, by uniknąć uzależnienia i innych efektów ubocznych. Magia pozwalała im wyleczyć wiele rodzajów ran, urazów i chorób, ale nie wszystkie. Gdyby Helen żyła, jej również nie dałoby się wyleczyć i żyłaby z piętnem klątwy Ondyny do końca życia. A przynajmniej dopóki nikt nie stworzy lekarstwa. Skoro stworzono środek sprawiający że wilkołaki zachowywały świadomość po przemianie, to pewnie istniały też sposoby na inne choroby. Charlie kiedyś miała takie ambitne marzenie, ale przez pilniejsze problemy zostało znacząco odsunięte w czasie. Aktualnie były ważniejsze rzeczy, jakkolwiek źle to brzmiało. Musiała skupić się na tym, co potrzebne Zakonowi Feniksa do walki ze złem i ratowania świata.
Alchemia z pewnością była bezpieczniejsza niż aurorstwo. Niebezpieczne zawody nie były dla niej, była delikatną młodą kobietą, w dodatku nie potrafiącą się dobrze pojedynkować, więc nigdy nawet nie przeszłoby jej przez myśl brać pod uwagę kurs aurorski. Od dawna marzyła o byciu alchemiczką. Ale podziwiała tych, którzy radzili sobie dobrze z urokami i obroną, a także byli dość odważni i wytrzymali by zostać aurorami. Oczywiście warząc eliksiry także mogła ulec zranieniom, gdyby popełniła błąd i wysadziła kociołek, ale im więcej umiała tym to ryzyko było niższe. Poza tym nie musiała rzucać wtedy zaklęć, więc nie wystawiała się na działanie anomalii tak mocno jak ci, którzy musieli posługiwać się inkantacjami. A aurorzy każdego dnia ryzykowali swoim życiem i zdrowiem, walcząc z czarną magią i tymi, którzy ją uprawiali.
- Zawsze podziwiałam odwagę i umiejętności aurorów – przyznała więc. – Dobrze, że istnieją tacy ludzie, którzy chronią nas, zwykłych czarodziejów, przed złem jakim jest czarna magia.
Mung też nie zawsze był bezpieczny. Mimo poczynionych tam zabezpieczeń kilka razy wkradły się tam ogniska anomalii, Charlie uczestniczyła w stłamszeniu jednego z nich, bo mocno leżał jej na sercu los pacjentów, i nie chcąc być bierna podjęła działanie. Miała jednak bardzo dużo szczęścia, że się powiodło i że nie odniosła przy tym żadnych obrażeń.
- Wiem i zawsze na siebie uważam, Michaelu – zapewniła go, nieco zaskoczona jego tros. Nie szukała zbędnego ryzyka, nie pakowała się tam, gdzie było niebezpiecznie, bo miała świadomość braku pewnych umiejętności i dość zdrowego rozsądku, by nie podejmować się brawurowych i nieprzemyślanych działań. No, nie licząc tych paru podejść do anomalii, wtedy zaryzykowała, ale nie robiła tego sama. Zdawała sobie też sprawę, że samo jej bycie w Zakonie jest niebezpieczne i że kłopoty i tak mogły ją dopaść nawet jeśli nie szukała ich sama. Niemniej jednak wiedziała, że najbardziej przyda się innym jak będzie cała i zdrowa.
To prędzej Vera miała skłonności do ryzykanctwa, w końcu została łamaczką klątw. Ale Charlie była całkowicie przekonana co do tego, że siostra nie zniknęła z własnej woli, dla kaprysu, bo to po prostu nie było w jej stylu. Vera nie była z tych, którzy przedkładali własne potrzeby ponad dobro bliskich. Była tego całkowicie pewna, tak jak tego, że sama również nigdy nie porzuciłaby rodziny bez słowa, chyba że stałoby jej się coś naprawdę poważnego, na przykład umarłaby lub straciła pamięć. Dla nich obu rodzina była bardzo ważna i obie zrobiłyby dla niej wiele.
- Chcę nadal w to wierzyć – rzekła, marząc o odnalezieniu się siostry.
Umilkła na dłuższą chwilę, wpatrując się w kilka motyli siedzących na krzewie w pobliżu. Wydawały się takie spokojne i nieświadome nawałnicy szalejącej ponad dachem szklarni ani zawieruchy w magicznym świecie. Ale po chwili nagle poruszyła się i zwróciła znowu w stronę Michaela.
- Wiesz, właściwie to chyba powinnam już wracać do domu. Muszę jeszcze tam dotrzeć, a ta pogoda... – westchnęła, po czym wstała. – Dziękuję za szczerą rozmowę. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć i tobie, byś na siebie uważał. Na tyle, na ile możesz.
Uśmiechnęła się do niego blado, a po pożegnaniu ruszyła w stronę wyjścia, opuszczając salę motyli, a później i cały ogród. Rozmawiało się naprawdę miło, ale musiała wrócić do domu, do eliksirów oraz nauki. Niemniej jednak niespodziewane towarzystwo i szczera rozmowa podniosły ją trochę na duchu.

| zt. x 2




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Sala motyli [odnośnik]17.10.19 21:47
3. dzień lutego, 1957r.
constantine & cressida

Na ławce z dala od najczęściej uczęszczanych ścieżek leżała otwarta książka. Po jej stronach wędrowały dwa motyle, a co ciekawe, wyglądało to zupełnie jakby istotki dążyły do tego, by zapoznać się z tekstem wydrukowanym na żółtawym papierze. Obok tej zjawiskowej scenki znajdował się ktoś jeszcze – jego postać kontrastowała z niewielkimi owadami, gdyż był wyjątkowo wysokiego wzrostu i przypominał bardziej górę niż człowieka dla garstki przelatujących obok stworzonek. Mimo to, gdy wyciągnął przed siebie otwartą dłoń, jeden z nich, o skrzydełkach namaczanych w farbie głębokiego granatu, od razu na niej przysiadł, zarządzając przystanek na drodze swego kilkudniowego życia. Constantine westchnął, nieopacznie płosząc gościa, który zerwał się do lotu i za chwilę już go nie było. Młody badacz odnosił wrażenie, że tak było ze wszystkim czego dotykał – zdawało się, iż coś jest w zasięgu jego ręki, a jednak za moment wszystko znikało, rozproszone w beznadziei nicości. Tyle energii przypisał wyprawie, której efekty miały zostawić realne piętno na rodzinnej tradycji. Tyle walki włożył w pielęgnowanie dumnie noszonego kompasu moralności, a przecież mógł nazywać się, co najwyżej, teoretykiem. Jakże łatwo mu było myśleć o wdzięcznych rzeczach i określać się dobrym, skoro był chroniony od wielu negatywnych wpływów i okrucieństw dnia powszedniego. I nadal dotkliwie, i z poczuciem winy przyjmował fakt, że niewiele więcej wie o życiu przeciętnego czarodzieja, bo spogląda na z uprzywilejowanej pozycji. Zapewne silnie związane to było z jego idealizmem, te ciągoty do rozważań i pragnienie równości, ale naturalnie stawał po stronie po tłamszonej stronie, gdyż nie widział swojego miejsca gdziekolwiek indziej. Być może wiele brakowało mu do naturalności i płynności w politycznych rozważaniach, lecz pewność zasiewał w stanowisku, które nie zgadzało się ze gorszym, wybiórczym traktowaniem pewnej grupy ludzi. Czarodzieje i niemagiczni, czystokrwiści i członkowie świata wywodzący się z rodzin, w których niezwykłość rozkwitał po raz pierwszy. Każda grupa dzieliła się na kolejne podzbiory; zawsze wynajdowała między sobą mniejszość, którą od siebie odpychała i umieszczała w klatce ograniczeń. Dlaczego taki świat funkcjonował? Kto pragnął dostrzegać różnice i je piętnować, pomijając i ignorując piękno istniejącej indywidualności? Niezależnie, ile razy zadawał sobie podobne pytania, nie mógł dotrzeć do odpowiedzi.
Jego kolejne westchnięcie przebiło powietrze i przywróciło go niejako do świata żywych; roztrząsanie przeszłości było zajęciem, któremu oddawał się często, aczkolwiek nie mógł przy tym zapominać o teraźniejszości. Ta sprowadziła go do ogrodu botanicznego, do samotnej ławki i do ciszy, której pragnął. Szum liści, dźwięk fruwających motyli czy nawet cichy szept par, przechadzających się po sali, uzupełniały atmosferę spokoju, zamkniętą w przeszklonej przestrzeni. Wydawało mu się, że nie istnieje nic poza tym – wszystko i nic znajdowało się właśnie tutaj, gdzie żaden kłopot i troska nie mogły go sięgnąć. A jednak przecież wiedział, iż to tylko iluzja. Tak samo podczas pobytu na wyspie Jersey mógł przechadzać się po wolnych od wojen i nienawiści uliczkach, zaglądać w najciemniejszy zakamarek bez obaw o czyjeś nieczyste intencje; gdyby chciał, mógłby tam zostać na zawsze. Przezimować wszelkie zło. Ale nie potrafił.
Bezużyteczność rozstrajała jego mechanizmy, sprawiała, że rdzewiał i niszczał. Może z przyczajoną w cieniu jego kroków Ondyną nie mógł być tym, kim pragnął w dzieciństwie, ale zawsze mógł dążyć do tego, by stać się jak najlepszą wersją siebie. Tylko czasem okazywało się to bardzo ciężkie. Pod pretekstem opisania roślin, które przyciągały konkretne gatunki motyli, zjawił się tu ze swoją znoszoną książką na ten temat. Na jej marginesach naskrobane tkwiły jego notatki, a także nieśmiałe rysunki; oczywiście większość odmian występujących w tym ogrodzie znał na pamięć, więc wyprawę tutaj powinien określić mianem ucieczki. Upewnienia się, że świat jeszcze nie oszalał. Choć niebezpiecznie się do tego zbliżał.



by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest


Ostatnio zmieniony przez Constantine Ollivander dnia 24.10.19 13:27, w całości zmieniany 2 razy
Constantine L. Ollivander
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
plants are friends
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5068-constantine-ollivander https://www.morsmordre.net/t5083-paladyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t5082-skrytka-bankowa-nr-1276#110210 https://www.morsmordre.net/t5081-constantine-ollivander#110205
Re: Sala motyli [odnośnik]18.10.19 0:14
Ogród magibotaniczny przyciągał obfitością roślinności, która podobała się jej duszy Flinta, spragnionej obcowania z wiodącą pasją jej panieńskiego rodu, jaką było zielarstwo. Naturalnie regularnie odwiedzała swój dawny dom, ale teraz była zima, wyjątkowo mroźna, więc roślinność, poza tą schronioną w szklarniach, znajdowała się pod kołderką śniegu. W Londynie roślinności jej brakowało, zawsze uważała to miasto za zbyt wielkie, tłoczne i mocno oddzielone od świata natury. Nie lubiła tu bywać i nie bywała zbyt często, chyba że odwiedzała jakąś galerię sztuki lub miejsce takie jak to, w którym była teraz.
Oczywiście nie pojawiła się tu sama, w wyprawie do Londynu towarzyszyła jej jedna z kuzynek męża i służka, która czuwała nad nimi obiema, podążając o krok za nimi. Cressida nie była dość odważna by podróżować samotnie, poza tym damie nie wypadało. Ich głównym celem był mający się odbyć po południu występ baletowy w jednym z eleganckich przybytków, ale przybyły do miasta trochę wcześniej i to Cressie wpadła na pomysł, by spędzić ten czas w ogrodzie magibotanicznym, bo dawno tu nie była.
Sala motyli była jednym z ładniejszych miejsc, zwłaszcza w zimnych miesiącach, kiedy zewnętrzna część ogrodów także zalegała pod śniegiem. Ale tu nadal było ciepło, więc po wejściu musiała rozpiąć płaszczyk i zdjąć szal. Wśród roślinności migotały kolorowe skrzydełka motyli; aż naszła ją ochota, by później spróbować namalować obraz przedstawiający barwne motyle wśród bujnej roślinności.
Krewniaczka jej męża napotkała jakąś swoją znajomą, która jednak wydawała się dziewczątku zbyt głośna i płytka, by mogła czuć się w jej towarzystwie dobrze, zwłaszcza kiedy obie zaczęły rozmawiać o swojej przeszłości, której Cressie z nimi nie dzieliła, więc po grzecznościowych powitaniach, gdy wszelkich stosownych formułek stało się zadość, przeprosiła je i powiedziała, że przejdzie się chwilę samotnie, by pomyśleć i poszukać inspiracji.
Była z natury introwertykiem, więc po przebywaniu w głośnym, gadatliwym towarzystwie musiała chwilę odpocząć w samotności. Poza tym krewna Williama zapewne chciała porozmawiać ze swoją przyjaciółką sam na sam, bez zahukanej Cressidy obok. Młódka ruszyła więc samotnie jedną z alejek sali motyli, a suknia cicho szeleściła wokół jej kostek. Nie mogła wiedzieć, że i ona spotka kogoś znajomego, niewidzianego od miesięcy.
Po ledwie kilku minutach delektowania się samotnym obcowaniem z naturą bystre, zielone oczy dostrzegły nieco kanciastą sylwetkę rok od niej starszego dalekiego kuzyna. Ostatni raz widziała go jeszcze w lecie, jeszcze przed Stonehenge i skandalicznym ślubem Ulyssesa. Później, po tych wydarzeniach już nie pojawiała się w posiadłości Ollivanderów. Nie słała listów, ale i Constantine nie pisał ich do niej, więc nawet nie wiedziała, co się z nim działo, czy w ogóle był w kraju, czy może wyjechał. I ją mały włos dzielił od wyjazdu, i gdyby anomalie pod koniec grudnia nie dobiegły końca, dziś pewnie byłaby już z mężem i dziećmi we Francji.
Tak czy inaczej miała świadomość, że Ollivanderowie znaleźli się po przeciwnej stronie barykady, a Cressida, choć daleka od żywienia nienawistnych poglądów wobec kogokolwiek, pozostawała wierna ojcowskim zasadom. Słowo pana ojca było święte, a skoro ten nakazał jej odsunięcie się od Ollivanderów po tym, jak Ulysses i jego narzeczona zaprosili na swój ślub mugolaków i mieszańców, posłuchała go. I tak nigdy nie łączyła jej z nimi tak silna więź, jak z krewnymi od strony Flintów. Jej pokrewieństwo z Constantinem, Ulyssesem czy Titusem nie było bliskie, co dzieciństwie czasem jej doskwierało, bo zawsze czuła się dla nich tylko daleką kuzynką, mniej ważną od tych bliskich, a przez wzgląd na różne szkoły kontakt nie miał kiedy stać się naprawdę zażyły. Ale i tak żałowała, że wielu dawnych relacji nie wypada jej otwarcie podtrzymywać. Czy podobnie czuła się jej dawna szkolna przyjaciółka, Cynthia, gdy ze względów politycznych zrywała przyjaźń z nią? Czy Constantine poczuł się urażony i odtrącony równie boleśnie jak czuła się Cressida, kiedy Cynthia potraktowała ją z taką oziębłością, jakby szkolna relacja nigdy nic dla niej nie znaczyła? Nie doszło między nimi do żadnej kłótni, po prostu nie widzieli się od bardzo dawna, nawet ze sobą nie pisali, więc to, co myślał, było wielką niewiadomą.
Zobaczenie go tu i teraz znów przebudziło w jej serduszku dylematy, sama nie wiedziała, jak powinna się czuć, ani tym bardziej jak czuł się on. Aż pożałowała, że jednak nie została z dziewczętami i nie udawała, że pasjonują ją ich ploteczki z ich dawnych szkolnych lat. Gdyby wiedziała że on tu jest, zostałaby z nimi. Może powinna zawrócić i uciec, zanim Constantine ją dostrzeże i rozpozna?
Już miała odwrócić się na pięcie i odejść, ale zdała sobie sprawę, że już na to za późno. Oblała się szkarłatnym rumieńcem; chyba jednak nie uniknie zmierzenia się z emocjami nie widzianego od miesięcy dalekiego krewnego i dawnego przyjaciela, widywanego jedynie w wakacje, bo oboje uczyli się w innych szkołach. Gdyby dzielili ze sobą więcej wspólnych chwil, odseparowanie się od siebie na pewno byłoby dużo trudniejsze.
- Constantine – rzekła cicho, niepewnie patrząc na niego, ale zaraz zajmując wzrok motylem, który przysiadł na liściu tuż obok niego. Chciała odejść, ale mimo wszystko nie chciała go ranić, poza tym pewnie byłoby to niegrzeczne i niekulturalne, skoro już ją zauważył. Ale w głębi duszy czuła, że ulżyłoby jej, gdyby ją odprawił bez prawienia jakichkolwiek wyrzutów, mogących obudzić w niej poczucie winy i większy żal za tymi dawnymi wakacyjnymi spotkaniami, za czasami kiedy tak po prostu mogła przyjaźnić się z niemal każdym, kto miał szlachetny rodowód, i nic nie zmuszało jej do choćby szczątkowego zainteresowania czymś tak brudnym jak polityka. Ale żadne z nich nie było już dzieckiem.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Sala motyli [odnośnik]20.10.19 15:09
Popołudniowe światło wpadało przez oszklony dach i, póki przedarło się przez kolaż utkany z liści i gałązek, przyjmowało formę łagodnej łuny, otulającej twarze zagubionych istot, przybyłych do ogrodu w poszukiwaniu choćby przelotnego schronienia. Cóż tu mógł robić, któż mógł tu być o podobnej porze, w zdradzieckich odmętach przestrzeni świata, który jednego dnia mógł być jeszcze bezpiecznym domem, a drugiego zmieniał się w śmiertelną pułapkę. Anomalie zgasły jak się pojawiły. O ich przejściowym panowaniu każdy chciałby zapomnieć – jednak nikt nie potrafił; zdarzenia z wielu poprzednich miesięcy zarysowywały się w pamięci niczym żywe koszmary i powracały, wypełniając jego noce strachem. Letarg, który zapanował nad nim podczas pobytu w sanktuarium, nie przełożył się na wypracowanie konsensusu z jego strachami, a jedynie zepchnął je na jakiś czas ze sceny. W pryzmacie codzienności starał się nad nimi panować, nie myśleć bez przerwy o ułomnościach swojego ciała ani o tym, co jeszcze zgubnego może zdarzyć się w najbliższych miesiącach. Takie wyobrażenia wybiegały ze swojej klatki dopiero podczas bezsennych godzin po zmierzchu, gdy wszystko w jego komnacie zdawało się obce, złowrogie, a każdy obraz pod jego powiekami przyzywał niebezpieczeństwo. On, wychowany ze swoim darem jasnowidzenia, rozpoznawał w tym coś znajomego i przyjmował jako coś nieuniknionego. Z drugiej strony miał świadomość, że nie tylko on dręczony pożogą wydarzeń, które wzniosły rok poprzedni do historycznego miana. I jak ktoś niemagiczny miał patrzeć na świat, który nagle wybuchł? Jak dzieci mogły sobie wytłumaczyć zniszczenia i zniknięcia? Co mogły uczynić tłumy zwykłych pracowników, robotników, śmiertelników, gdy wszystko dookoła przestawało układać się w sensowną całość? Może właśnie to – uciec w ramiona przyrody, próbować odnaleźć spokój w tych niewielu miejscach, gdzie wciąż występował. Z punktu, który zajmował w sali motyli, mógł przyglądać się twarzom w oddali, odgadywać, co ich tu sprowadziło, lecz tego nie robił. Skrył się wśród kwitnących krzewów, w jednej z bocznych gałęzi tworzących niby-leśny labirynt szklarni, by nie psuć nikomu powodu, dla którego odwiedzali ogród. I także dlatego, by oni go nie niepokoili odłamkami swoich własnych zmartwień. Dziś chciał być sam. O tej godzinie nie był jeszcze gotowy do powrotu, do uśmiechów pocieszenia i niesienia odpowiadającego mu ciężaru na swoich barkach.
Jeszcze przez moment trzymał twarz ukrytą w dłoniach, a łokcie oparte na szorstkiej kracie kanciastych spodni. Palcami przejechał raz ostatni wśród całkiem uporządkowanych dziś kosmyków włosów i poniósł zamglone krzątaniną myśli spojrzenie. Tyle wystarczyło.
Droga suknia wirująca we własnym tańcu przy każdym kroku. Nieśmiało wystające zza niej dopasowane pantofelki, gdy zgubił się rytm, czy też niesforna gałązka przytrzymała poły ubrania nieco w tyle. Cienka talia, współgrająca idealnie z drobną posturą kuzynki. Kaskady rudych włosów w promieniach słonecznych układające się w mozaikę delikatności. A to wszystko uosabiało postać, którą znał, lecz nie rozpoznawał. Którą rozpoznawał, lecz jej nie znał. Nie mógł się oprzeć pokusie wrażenia, że przybranie nazwiska Fawley przeistoczyło ją w obcą figurę. Przesadziło ją z dala od rodziny matki, odłączyło jej korzenie od ducha Flintów. Może to nestorzy narzucili jej te zmiany, może pod ich surowymi słowami stłumiła wszystko, co znajome w sobie – a może Constantine tak naprawdę nigdy jej nie znał, więc nie powinien wydawać pochopnych sądów. Był jeden moment, przebłysk podobieństwa, gdy w maju rozszyfrowywali razem sekrety niejakiego Dagoberta Laroche. Ale chwila prysła, tak jak czmychnęły też spoza jego zasięgu planowane badania i przedstawione nadzieje. Po tym wszystkim została tylko szrama na jego sercu, wciąż niezagojone zadrapanie, które usadowiło się teraz w kącikach jego ust, gdy posyłał Cressidzie smutny uśmiech.
Kiedy więcej nas dzieli niż nas łączy.
Wstał i ukłonił się przed nią lekko, bo tak wypadało. Nie, nie byli już dziećmi i byli odpowiedzialni za swoje wybory. Także te, związane z polityczną postawą. — Lady. — Ton ubrany w formalność, posadzony obok zakresów przywitań z lat dziecięcych, gdy lekkie trącenie w łokieć przez ojca było wskazówką do wypowiedzenia rzędu powitań względem spotykanych nieznanych postaci. On również nie był pewien, co nią kierowało zarówno podczas ostatnich miesięcy jak i dziś; jej pąs odebrał raczej za potwierdzenie jej niechęci względem przypadkowego natknięcia się na kuzyna. Wezbrała się w nim fala żalu – nie był zły ani zdenerwowany, co najwyżej zawiedziony swoim osądem. Dość pochopnie zakładał u wszystkich wiarę w lojalność i rodzinę, a także w nadawanie znaczenia zdarzeniom. Dla niego świat był prosty, serce musiało pozostać wolne od zarzutów sumienia. On wiedział, że nienawiść to szkodliwe i wyniszczające uczucie, więc stał jej na drodze.
Mam nadzieję, że zdrowie wam dopisuje i pogoda nie daje się we znaki — wyraził, nie konkretyzując, komo miał na myśli, aczkolwiek nie trudno było dojść do wniosku, iż chodziło mu o najbliższą rodzinę Cressidy, w tym jej dzieci. Chciał dodać coś jeszcze, lecz miał pustkę w głowie. Obowiązek a uczucia. Smutek a troska. Samotność i separacja. — Nie chcę się narzucać z troską. Nie musisz odpowiadać. — Spuścił z niej wzrok, dając jej szansę na spokojne odejście. Dając jej wybór – nikt go za ciebie nie podejmie.



by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
plants are friends
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5068-constantine-ollivander https://www.morsmordre.net/t5083-paladyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t5082-skrytka-bankowa-nr-1276#110210 https://www.morsmordre.net/t5081-constantine-ollivander#110205
Re: Sala motyli [odnośnik]20.10.19 19:02
To miała być zwykła, przelotna wizyta w lubianym przez nią miejscu, skoro już przybyły do Londynu przed czasem i do występu, na który zamierzały się udać, pozostawało go jeszcze sporo. Kiedy zimą roślinność znajdowała się pod śniegiem, oczekując na nadejście wiosny, która pozwoli jej odżyć i rozkwitnąć zielenią, to było miejsce które pozwalało cieszyć oczy bujnością kwiecia, liści... i motyli, które nawet zimą licznie fruwały w przygotowanej dla nich szklarni. Stanowiły dodatkową atrakcję tego miejsca, nie tylko zapylając rośliny, ale i ciesząc oczy. Wiele z nich pochodziło z odległych miejsc, których damy takie jak Cressida nigdy nie ujrzą na własne oczy.
Była wierna wartościom Flintów. Nie tylko miłości do natury, ale też konserwatyzmowi i niechęci do idei równości. Nie nienawidziła mugoli i mugolaków, ale też nie uważała ich za równych sobie. Pan ojciec zawsze powtarzał, że szlachetna krew znaczy najwięcej i trzeba o nią dbać, pielęgnować zarówno czystą linię krwi, jak i odwieczne rodowe tradycje. Choć nosiła inne nazwisko nigdy nie odłączyła się od leśnego, tradycjonalistycznego ducha Flintów, ale to Ollivanderowie obrali inną drogę. Drogę ku równości i spoufalaniu z gminem, czego Cressie nie potrafiła pojąć. Kiedy Fawleyowie i Flintowie podążyli ścieżką ku tradycjom, Ollivanderowie się wyłamywali, dlatego, mimo wewnętrznego żalu, nie mogła już przyjaźnić się z nimi jak kiedyś. Nawet jej matka odsunęła się od swojej dawnej rodziny; od wielu lat była już Flintem, a obecne, niestosownie postępowe wartości dawnego rodu były jej obce.
Pamiętała tamten majowy dzień, kiedy wszystko jeszcze wyglądało inaczej, o Stonehenge nikt nawet nie myślał, a ona bez przeszkód mogła odwiedzać posiadłość Ollivanderów, by pomóc Constantine’owi w przetłumaczeniu starego dziennika francuskiego zielarza. To był taki miły, przyjemny i beztroski dzień, urozmaicony rozmowami o zielarstwie, które kochali oboje. Wtedy byli prawdziwą rodziną, teraz w teorii też nią byli, ale polityka wbrew woli obojga zaczęła drążyć między nimi przepaść, kontakt w ostatnich miesiącach się rozluźnił. Nie tylko z powodów politycznych, dużą rolę odegrały też problemy z teleportacją, pogarszające się z miesiąca na miesiąc anomalie, a także to, że miała malutkie dzieci i mniej chętnie niż kiedyś opuszczała dworek, nie lubiła zbyt długo być daleko od dzieci, nawet jeśli te miały najlepszą opiekę. Teraz było po anomaliach, dzieci za miesiąc miały skończyć rok, a teleportacja znów była możliwa, więc znów zaczęła opuszczać dwór, choć nadal większość czasu spędzała w nim.
Mogła odnieść wrażenie, że i w jego twarzy mignęło coś smutnego, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Czy tęsknił? Ona tęskniła, bo nawet polityka i konieczność pewnego dystansu nie wymazały tego, że więzy krwi, nawet jeśli nie bliskie, między nimi istniały. I że kiedyś w wakacje tak lubili ze sobą rozmawiać. To, co działo się teraz, nie mogło zmienić wspomnień i w jednej chwili skreślić więzi z ludźmi, którzy kiedyś byli jej bliscy, a teraz z różnych względów kontakt był ograniczony lub wręcz nieistniejący.
Dziwnie było słyszeć z jego ust swój tytuł, nie imię. To w pewien sposób ją ubodło, dobitnie przypomniało o parszywości rzeczywistości w której żyli, zgniliźnie polityki, która dzieliła rodziny i niszczyła dawne relacje. Czy naprawdę nie mogło być tak jak jeszcze rok, dwa lata temu? Wtedy podziały między rodami nie były tak ostre, a rzeczywistość zdawała się spokojna i błoga. Dwa lata temu jej największym problemem był zbliżający się wielkimi krokami ślub.
- Lordzie Ollivander – odpowiedziała w podobnym tonie, czując się bardzo, bardzo dziwnie, witając się tak z kuzynem, nawet jeśli dalszym. To przecież nadal był ten sam Constantine, z którym dawniej rozmawiali o roślinach, leśnych stworzeniach i rysunkach. Wtedy wydawało jej się, że więcej ich łączy niż dzieli, ale co jeśli teraz było inaczej? Ona była lady, dorosłą i zamężną, wierzącą w tradycyjne wartości, ale nie w nienawiść, która zdawała się rozpalać niektórych. Kim teraz był on po tych kilku miesiącach bez kontaktu? Co o niej myślał? Co ona powinna myśleć o nim? Czy w ogóle miała prawo odczuwać tęsknotę? I ona była rozdarta między obowiązkiem wobec pana ojca oraz męża, a tym co czuła. Ojciec zawsze przedstawiał uczucia jako słabość, ją też uważał za istotę słabą nawet jak na kobietę. A ona i tak zawsze pragnęła go zadowolić i wpasować się w jego oczekiwania, by był z niej dumny.
- Dziękuję, zdrowotnie wszystko w porządku, a i pogoda, choć zimna, jest znacznie lepsza niż w poprzednich miesiącach – odpowiedziała tak, jak wypadało prowadzić salonowe pogawędki z napotkanym przedstawicielem innego rodu. Grzecznościowe, płytkie i powierzchowne, ale... niezbyt w stylu Cressidy, która czuła się naprawdę źle z tym, co między nimi się zmieniło.
Wiedziała, że mogła odejść. Constantine nie próbował jej zatrzymać, a choć jeszcze chwilę temu tak bardzo chciała stąd zniknąć... nie zrobiła tego. Kto wie, kiedy nadarzy się następna okazja do rozmowy? I czy w ogóle się nadarzy? William w końcu mógł postanowić jednak zabrać ją i dzieci do Francji. Liczyła się z tym, że będzie musiała wyjechać, jeśli mąż uzna, że tak będzie lepiej dla niej i dzieci.
- Constantine – znowu użyła jego imienia, nie tytułu, próbując ściągnąć na siebie jego uwagę. Mówiła jednak cicho i niepewnie. – Och, tak dziwnie mi rozmawiać z tobą w taki sposób, tak... obco. Ale zanim się rozstaniemy... powiesz mi jeszcze, co słychać u... ciebie? – Mimo wszystko się martwiła. I nigdy nie życzyła mu źle. Miała więc nadzieję, że czuł się dobrze i nie doskwierała mu choroba. Że był szczęśliwy i bezpieczny. Ich spotkanie nie mogło pewnie trwać zbyt długo ani być zbyt poufałe, ale chwilowo w tym zakątku szklarni z motylami byli sami, dlatego właśnie nie uciekła, a zadała to pytanie. By upewnić się, jak się czuł, zanim wróci do swoich towarzyszek.
W tym czasie jeden z motyli przysiadł na jej włosach, kilka razy składając i rozkładając kolorowe skrzydełka. W tej chwili aż mogła pozazdrościć tym motylom wolności od dylematów, które pojawiły się w jej umyśle, gdy tak stała naprzeciwko Constantine’a i toczyła tę niezręczną dla obojga rozmowę, bo tłumiona tęsknota i ciekawość nie pozwoliły jej odejść od razu.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Sala motyli [odnośnik]23.10.19 16:19
Nic w świecie nie było już tylko zwykłe; codzienność przybierała rozmaite barwy, lecz w pryzmacie ich pochodzenia ujawniał się tylko zakres nieprzeciętności. Zaplanowane życie szlachcica i szlachcianki, obie ich dusze obarczone ciężarem wrodzonych darów – gdzie w szepcie skowronków i w mglistych majakach wizji szukać westchnięcia pospolitości? Gdzie w motaninie sukien i w kolekcji podwiniętych rękawów długich płaszczy, byłoby miejsce na chwile doczesności? Tak długo, jak w żyłach ziemi płynęła magia, tak i na jej powierzchni był dom czarodziejów im podobnych. A przynajmniej takie żywił przekonanie. Ostatnie zdarzenia rwały jego naiwną nadzieję na strzępy; wzbierające fale dyskryminacji i oburzeń nie ominęły nawet ich rodów, od kiedy burzliwa nawałnica przekonań wezbrała znad ruin Stonehenge. Jedna świdrująca myśl pozostała mu po tym wydarzeniu, odgrywana w kółko w jego umyśle niczym zepsuta, zacięta na jednym tonie płyta – nikt nie jest już bezpieczny, nikt nie jest już bezpieczny... Szmery na ulicach zmieniły się w zawodzenie. Łuna ciemności, która z dnia na dzień zdawała się zaciskać wokół Anglii mocniej i mocniej, nie była tylko przestrogą na zawczas, lecz zakotwiczonym w rzeczywistości koszmarem. Nie wiedział, w którą stronę potoczą się losy świata. Nie wiedział, kto mógłby powstrzymać ten chaos, nadać kres samozwańczym rządom strachu i jeszcze naprostować wszystkie pogniecione ścieżki historii. Przecież tam, gdzie czaiło się zło, musiało też istnieć dobro – taka była zasada równowagi i porządku. Dlaczego więc sprawiedliwość kryła się głębiej niż cienie? Dlaczego nie odpowiedziała na wezwanie?
Ze swoimi pytaniami czuł się dziwnie osamotniony. Brakowało mu kogoś, z kim mógłby wymienić się wątpliwościami. Pobyt za granicą nie nadał pustce w jego sercu kształtu zrozumienia, nadal błądził jej korytarzami, niepewny nawet tego, jak tam zawędrował. Nie mogąc nigdy dojść do źródła swojej bezradności, skazany był na przedzieranie się przez kolejne miesiące z niebywałą ciężkością, oblepiającą istotę jego duszy. Bez pamięci o Zakonie, jego życie nie posiadało dna. Nie było w nim żadnej ostoi, żadnego symbolu spełniania jego dziecięcych obietnic względem siebie. Wszak nie był obrońcą, nie walczył o lepszą przyszłość. Spędzał dnie odganiając motyle wyrzutów i grzebiąc się w ziemi, by choćby roślinom podarować lepsze jutro. I to tyle. Więcej nikt by nie zrozumiał. Ulysses nie przykładał wagi do idei, jeśli nie mogły być zaaplikowane do praktyki. Titus także nie podchodził z powagą do pasji swego starszego kuzyna. A z nikim innym – z czego zdał sobie właśnie sprawę – nie utrzymywał za bardzo kontaktu. Tusz w szmaragdowym szklanym kałamarzu zdążył dawno zaschnąć, tak dawno nie sięgał do niego Constantine. Jego sówka, Paladyn, zdążyła znudzić się letargiem i sama rozprostowywała skrzydła, znikając niekiedy na kilka dni. To było do niego niepodobne. Ale cóż można mówić o podobieństwa, gdy wszystko nieustannie ulegało procesie zmian? Coraz to nowy Minister grzał stołek, by zaraz zniknąć. Kolejny atak czekał za rogiem. Następna kłótnia zbierała się w garnuszku nieporozumień. Czarodzieje odwracali się od siebie, w ogóle nie próbując zasięgnąć wagi słów i dojść do zgodnego kompromisu. Odpryski jednej decyzji wypływały na kolejne, tworząc plątaninę nieszczęść, z której każdy wychodził jako przegrany.
Czy ty coś przegrałaś, Cressido?
Wyglądała na onieśmieloną sytuacją, której istnienia nie przewidywała. Zawstydzenie mogło obejmować jej prognozy na temat konsekwencji tego spotkania, mogło też sięgać nawet do lęku, że on nie zapanuje nad sobą i powie jej coś, czego nie chciałaby usłyszeć. Nie musiała się obawiać. Dla niego obecność motyli odbierała realność ich spotkania i nadawała mu wymiar snu. A w tej przestrzeni nie można było wiele mówić; każde słowo mogło być obrócone przeciw tobie i źle zrozumiane. Zupełnie jak podczas przeżywania koszmaru; najlepsze intencje prowadziły do zgubnych konsekwencji. Nie chciał sprawiać jej więcej przykrości – nigdy tego nie chciał. Mimo to, nie potrafił przekazać jej słów, które ukoiłyby jej serce. Wpatrywał się w nią bez niepotrzebnych wyrazów mowy, z bladą twarzą, która nie wyrażała wiele poza neutralnością dworskiej etykiety. Wciąż istniał. Mimo zmian w polityce, mimo burz i huraganów. Wciąż tu był. A mimo to jakby nikt go nie dostrzegał.
Drgnął na dźwięk swojego imienia, który wybrzmiał niczym echo przeszłości. Wciąż patrzył na nią trochę tępo, nie mogąc osiągnąć decyzji w wyborze odpowiedniej frazy, która ubrałaby wszystkie barwy zdarzeń z ostatnich miesięcy. Wszystko dobrze, ładne i proste, lecz fałszywe. Choruję i nie wiem kim jestem, zbyt pochopne. Nie było prawidłowej odpowiedzi, więc tylko skinął głową, zanim uniósł lekko brwi, gdy przypomniał sobie o pewnej dawnej sprawie.
Czy zakwitła w końcu twoja świąteczna róża? — nie powstrzymał pytania, które jako jedyne zdawało mu się metaforą łączącą ich stosunki przed i po. Coś w jego naturze nie pozwalało mu w takim momencie przerwać rozmowy. Nawet postronny obserwator mógłby zauważyć wewnętrzny konflikt, który rozgrywał się pod powierzchnią uprzejmie wymienionych zdań. — Nie wiem czy nie zapomniałaś o jej podlewaniu. Wiem, że jej pospolita nazwa ciemiernika przywodzi na myśl zwykły składnik do eliksirów, ale ta roślina była naprawdę rzadka. Jestem pewien, że była zdrowa tylko kilka lat zbierała się, by w końcu ukazać swoje śnieżnobiałe kwiaty. — Typowe dla jego osoby długie wyjaśnienie zostało ozdobione uśmiechem, posłanym nieśmiało w stronę egzotycznego motyla, który akurat usiadł na jego przedramieniu. Z jak największą ostrożnością przysunął go bliżej wzroku, tak, że mógł policzyć ciemne kropki, które rozkładały się na zawiłym wzorze jego skrzydełek.
Możesz wypowiedzieć życzenie, zanim odleci — wyszeptał, nie chcąc płoszyć drobnego stworzenia. Gdy był dzieckiem, przeczytał w jednej książce, że wróżki czasami podsłuchiwały tak wypowiadanych pragnień i pomagały je spełniać, tylko po to, by utrwalić taki właśnie mit. Ale nie zaszkodziło spróbować.



by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
plants are friends
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5068-constantine-ollivander https://www.morsmordre.net/t5083-paladyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t5082-skrytka-bankowa-nr-1276#110210 https://www.morsmordre.net/t5081-constantine-ollivander#110205
Re: Sala motyli [odnośnik]24.10.19 0:48
Była kobietą, więc od dawien dawna trzymano ją pod kloszem, nie informowano o wszystkim. Zarówno pan ojciec, jak i mąż mieli swoje sekrety, sprawy nieodpowiednie dla uszu delikatnego dziewczątka. Dlatego młódka nie znała się na polityce, bo z reguły nie zdradzano jej nic ponad to, co wiedzieć musiała, by mieć pojęcie o tym, z kim wypada jej otwarcie rozmawiać, a kogo powinna unikać.
Była nieszkodliwym dziewczątkiem, nie czyniła nikomu krzywdy, nie plamiła delikatnego serduszka nienawiścią. Zarazem nie kusiło jej, by wyjść spod tego ochronnego klosza, ufała zarówno mężowi, jak i ojcu, którzy z całą pewnością chcieli dla niej jak najlepiej. Nigdy nie przyszłoby jej też do głowy przeciwstawić się słowu pana ojca, dlatego pokornie podążała ścieżkami, które dla niej wytyczył i robiła to, co szlachciance robić wypada, bo panicznie bała się ujrzeć na jego twarzy zawód i dezaprobatę. Nie wywyższała się, ale też nie przystawała z czarodziejami o nieczystej krwi, już w szkole wiedząc, że pan ojciec byłby wściekły, dlatego zawierała przyjaźnie tylko w obrębie swoich sfer, czasem jeszcze dopuszczając do siebie dziewczęta krwi czystej z rodzin o dobrej reputacji.
Ale kiedyś to wszystko było dużo prostsze. Mogła przyjaźnić się z członkami większości rodów, nie licząc tych, które Flintowie darzyli niechęcią, choć i takie znajomości w oczach ojca nadal były lepsze niż znajomości z mieszańcami i mugolakami, które były zakazane. Musiała bowiem zawsze pamiętać, że jest lady, a w jej żyłach płynie czysta od setek lat krew. Ale po Stonehenge nic nie było już takie samo jak kiedyś, bo choć Cressidy tam nie było, trudno było o tym zdarzeniu nie usłyszeć. Kuzyn Alphard co nieco jej opowiedział, przybliżając to, co inni woleli przed nią ukrywać, ale i tak pewnie wiele przed nią przemilczał, by jej nie martwić.
W sylwestra pojawiła się rzecz jasna na sabacie u lady Nott, pojawiając się tam, gdzie szanujący się członkowie socjety być powinni. Nie miało znaczenia, że salony nie były jej żywiołem i jak przystało na dziką Flintównę z lasu, jak ją czasem złośliwie nazywano, lepiej się czuła w przestrzeniach zbliżonych do tych z Charnwood, ale powinności i obowiązki były dla niej ważne. U boku męża bawiła się wśród innych wysoko urodzonych, mogąc tylko się zastanawiać, czy ktoś z rodziny matki, z którą po Stonehenge prawie nie utrzymywała kontaktu, też był tam obecny i krył się za którąś z masek, które ukrywały oblicza wszystkich gości. Czy Constantine tam był? Albo Ulysses? Nie miała pojęcia. Żadnego z nich nie widziała od wakacji i tylko częściowo winę ponosiła polityka, dużą rolę odgrywały niebezpieczne anomalie i problemy z transportem.
To, że unikała kontaktu, nie znaczyło że ich los był jej obojętny. Nigdy nie życzyła Constantine’owi ani innym Ollivanderom źle. Podzieliła ich paskudna polityka, ale nadal byli rodziną, nawet jeśli jej konserwatywny pan ojciec gardził decyzjami dawnej rodziny swojej żony, zwłaszcza decyzją o zaproszeniu plebsu na ślub Ulyssesa. Ani Cressida, ani jej rodzice i rodzeństwo nie pojawili się tam, uważając za uwłaczające wykluczenie wielu tradycyjnych rodzin na rzecz zaproszenia mugolaków. W szlachetnym społeczeństwie zdążyła się też już roznieść wieść o rozpadzie owego kontrowersyjnego związku, zapewne z winy krnąbrnej lady Prewett. Cressie aż czuła wstyd z powodu swojego dalekiego, ale widocznego w jej wyglądzie pokrewieństwa z tą rodziną.
To wszystko nie sprawiało jednak, że spotkanie z dalszym kuzynem po długim czasie nie widywania się było łatwe. Wręcz przeciwnie, było to trudne i niezręczne, dlatego dziewczątko początkowo walczyło z pokusą ucieczki, ostatecznie tęsknota i ciekawość okazały się silniejsze. Może nic się nie stanie, jeśli podaruje mu tych kilka minut i tym samym upewni się, że czuł się dobrze. I że nie był na nią zły. Tego też się bała, zderzenia się z jego gniewem i żalem podobnych tym, które sama czuła wobec Cynthii, gdy ta się od niej odwróciła i zerwała ich przyjaźń. Konfrontacja z Cynthią na sabacie, pierwszy raz od tamtego dnia, kiedy ich drogi z woli lady Malfoy się rozeszły, nie należała do przyjemnych. Cressidę do tej pory bolało to, jak została potraktowana, a teraz czuła się źle z tym, że musi w podobny sposób traktować Constantine’a. Czemu to musiało tak wyglądać?
Nie chciała przeżywać czegoś podobnego, choć tym razem to ona była tą, która się odsunęła, nie tą odtrąconą. Jak się okazywało, obie role były podobnie gorzkie i bolesne. W żadnej z nich Cressida nie chciałaby stać, gdyby ich życie było normalne, takie jak jeszcze rok temu. Rok temu mogłaby z pełnym przekonaniem powiedzieć, że czuje się szczęśliwie i bezpiecznie. Teraz było to dość dyskusyjne. Nie czuła się bezpiecznie, właśnie dlatego wychodziła rzadziej i zawsze z kimś.
Wpatrywała się w niego niepewnie, choć emocje pewnie i tak malowały się na nakrapianej buzi. Nigdy nie potrafiła kłamać. Pytanie o świąteczną różę przykuło jej uwagę; przypomniała sobie o roślinie, jednej z kilku które po ślubie zabrała z Charnwood do nowego domu, by mieć w Ambleside namacalne cząstki miejsca, z którego pochodziła. Rzadka odmiana ciemiernika, która po zmianie warunków nie chciała kwitnąć i swego czasu zasięgała porady u Constantine’a, by zachęcić ją do obdarzenia jej kwiatami. Może ten ciemiernik, czy też świąteczna róża, co brzmiało ładniej i nie kojarzyło się z ingrediencją, był jak ona – miał problem przystosować się do nowej rzeczywistości i potrzebował czasu, żeby to osiągnąć? Ona przecież też nie wrosła całkowicie w Fawleyów, nie była jak te dziewczęta, które po ślubie od razu świetnie czuły się w nowej rodzinie i uważały ją za prawdziwie swoją. Ona tymczasem nadal stała na pograniczu i wciąż czuła się Flintem, a jej więź z rodzicami i rodzeństwem pozostawała mocna. To było dość typowe dla Flintów, pewna stałość, niechęć do zmian i nieumiejętność podążania z duchem czasu. A ona dodatkowo była wybrakowanym egzemplarzem, nie umiała w pełni zakwitnąć na salonach, być kwiatem równie pięknym i pełnowartościowym jak inne, wciąż była niczym leśny kwiat postawiony obok pysznych szklarniowych róż, stojąca w ich cieniu, ale pragnąca sprostać wyzwaniom i być taka, jaką bliscy chcieli ją widzieć. A może była jak ten ciemiernik, świąteczna róża, długo marna i zbierająca się w sobie, by pewnego dnia olśnić wszystkich wyjątkowym, acz prostolinijnym pięknem kwiatów, rzadszych niż pospolite róże ze szklarni?
- Jeszcze nie, ale wciąż trwa, rośnie, jest silniejsza niż była i mam nadzieję, że następnej zimy obdarzy mnie kwiatami – powiedziała. Kwiat adaptował się do nowych warunków coraz lepiej, nie usechł, a uparcie i na przekór zmianie otoczenia rósł. Czy to samo mogła powiedzieć o sobie? Była żoną i matką, a także damą. Starała się dopasować do nowego, tak jak jej świąteczna róża, próbowała z sowy stać się choć trochę łabędziem, póki co będąc pokracznym tworem pośrednim. Ale zawirowania polityczne smuciły i ją, przynajmniej te, których była świadoma, a był to pewnie ledwie wierzchołek góry lodowej. Co kryło się pod powierzchnią, poza obszarem jej wiedzy i świadomości? Może lepiej się nie zastanawiać. – Jak twoje rośliny? Dokończyłeś studiowanie dziennika, który w maju pomagałam ci przetłumaczyć? Odkryłeś w nim coś ciekawego?
Czy dał radę skończyć tłumaczenie? Może znalazł kogoś innego, kto z nim to dokończył? Czy wyniósł z tej starej książeczki jakiś pożytek? Chciała mu dać do zrozumienia, że pamięta, tak jak on pamiętał jej problem ze świąteczną różą, i nawiązała do tamtego dnia, jednego z ich ostatnich spotkań, kiedy wszystko było po staremu. Kiedy między nimi nie zaczynała ziać żadna wyrwa oddzielająca ich od siebie, utrudniająca poruszanie tematów bardziej osobistych niż świąteczna róża i dziennik francuskiego zielarza.
Motyle najwyraźniej się ich nie bały. Nie tylko na niej przysiadło kolorowe stworzonko. Po jego słowach zastanowiła się nad swoim życzeniem. Pragnęła być szczęśliwa i bezpieczna, to jasne. Chciała, by jej bliscy, mąż, dzieci, rodzice, rodzeństwo i inni też byli szczęśliwi i bezpieczni. By nie wydarzyło się więcej zła i ich świat wrócił do normy. By rzeczywistość, którą znała z młodości, nigdy się nie skończyła, nigdy nie zmieniła na gorsze. A czego pragnął on?
- A czego ty sobie życzysz, Constantine? – zapytała cichutko, choć oczywiście miała świadomość, że kolorowe motyle nie mają takiej mocy, by spełnić ich pragnienia. Czuła też, że kuzyn nie będzie z nią do końca szczery, nie miał takiego obowiązku. Minęły czasy kiedy mogli się sobie zwierzać z różnych myśli, co dobitnie było widoczne w momencie, gdy powitał ją tytułem, nie imieniem.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Sala motyli [odnośnik]01.11.19 15:27
Nie chcąc przeszkadzać lady i jej znajomej w rozmowie, dyskretnie oddaliła się na parę kroków. Wciąż pozostawała blisko, w razie gdyby dama potrzebowała jej pomocy. W tej alejce mogła jednak podejrzeć kilka wspaniałych okazów. Kolorowe motyle rozsiadały się wygodnie na wspaniałych roślinach, a gdy wzbijały się do lotu jej zachwycone oczy śledziły te podniebne szlaki. Och, może nie tak podniebne, bo od zimowych obłoków oddzielały je szklane ściany, ale i tak miło było na moment oderwać się od problemów arystokratek i ujrzeć coś nowego. Czujnym spojrzeniem otulała otoczenie, idąc powolnym krokiem wzdłuż ścieżki. Dom motyli wcale nie był wielki, więc w razie czego szybko mogłaby odnaleźć którąś z dam. Ujrzała jednak nagle dość niepokojący widok. Dwóch młodzieńców najwyraźniej nie poszanowało praw tych stworzeń. Spierali się o coś głośno, a jeden nawet machał różdżką, zaburzając spokój owadów. Przyłożyła dłoń do ust, tłumiąc wzburzony okrzyk. Cóż za niepokojące okoliczności. Motyle pofrunęły przestraszone. Nastoletni chłopcy wypędzili te stworzenia z ich spokojnych kryjówek. Pełna lęku pomyślała, że to nie jest odpowiednie miejsce dla arystokratek. Zachowanie tych postaci zasługiwało na naganę. Zdawałoby się, że w tej sali lady Fawley mogłaby natrafić jedynie na przyjemne niespodzianki, ale poddenerwowane motyle dość nerwowo przelatywały pod przezroczystą kopułą. Gdy jeden z chłopców ułamał gałązkę rośliny, nie zastanawiała się już dłużej i szybko zawróciła, aby znaleźć lady Cressidę, zanim ta również poczuje lek. Jej pani była delikatną osóbką i z pewnością byłoby jej przykro, gdyby ujrzała tak przykry widok. Dlatego musiała zaproponować opuszczenie tego miejsca, zanim dojdzie do nieprzyjemnej sytuacji. A może gdzieś spotkają skrzata lub innego strażnika, który mógłby zrobić z tym porządek?
– Lady Fawley – powiedziała, dostrzegając ją wreszcie. Zauważyła również panicza i zerknęła nieco niepewnie to na niego, to na damę. – Panie – powiedziała, lekko się kłaniając. – Proszę wybaczyć śmiałość, ale powinnyśmy opuścić ten zakątek. Ktoś zakłócił spokój motyli, nie chciałabym, aby była lady narażona na nieodpowiednie zdarzenia, z pewnością przykre. Może razem z drugą lady odwiedzimy inny zakątek ogrodu? – zaproponowała ostrożnie, kątem oka dostrzegając, że i w tej części owady zachowywały się inaczej, ewidentnie wzgardzono harmonią tego miejsca. Nie chciała przerywać spotkania, ale nie była pewna, czy zaraz ów chłopcy nie postanowią rzucić się na damę. Lord Fawley nie wybaczyłby jej, gdyby nie zadbała o bezpieczeństwo jego żony.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Sala motyli - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sala motyli [odnośnik]01.11.19 19:09
Spotkanie z Constantinem nie było łatwe. Na pewno nie dla niej, skoro rozdzierały ją tak sprzeczne uczucia. Naprawdę żałowała, że w ich spokojne, uporządkowane życie musiała wmieszać się polityka i że dawne przyjaźnie nie były już tak proste i oczywiste. Cressida musiała być w pierwszej kolejności lojalna najbliższym – panu ojcu, a także mężowi. Daleki kuzyn nie mógł być priorytetem, musiała tę relację poświęcić, aby zadowolić te ważniejsze osoby.
Tak ją to pochłonęło, że na moment zapomniała o towarzyszkach, z którymi tu przybyła. W tej chwili jej myśli były skupione na sylwetce dalekiego krewnego, dawnego przyjaciela z lat dziecięcych, z którym niegdyś połączyły ją wspólne pasje, obecnie oddzielały ich od siebie czynniki niezależne od żadnego z nich. Bo żadne nie miało wpływu na to, co się działo, choć Cressie miała nadzieję, że całe to zamieszanie z czasem ucichnie i ich szlachecka egzystencja wróci do normy. Nie chciała żyć w strachu, nie chciała też rezygnować z pewnych relacji; była osobą, która nie znosiła konfliktów, przytłaczały ją one i wolała żyć ze wszystkimi w zgodzie lub przynajmniej w neutralności.
Ale nagle, zanim poznała odpowiedź na zadane pytanie, zanim Constantine opowiedział jej o swoich roślinach, o dzienniku i o tym, czego sobie obecnie życzył, ktoś im przerwał. Usłyszała znajomy głos za plecami, to była służka, która tak często jej towarzyszyła w wyprawach do Londynu. Kobieta wydawała się czymś podenerwowana, a choć Cressie nie wiedziała, co się stało, zdała sobie sprawę, że spotkanie z Constantinem musiało dobiec końca. Na widok służki poczuła ukłucie wyrzutów sumienia, że spędzała czas z kimś, z kim nie do końca uchodziło jej go spędzać.
- Przepraszam – powiedziała cicho do dalekiego kuzyna. – Muszę już iść – dodała, patrząc na niego z żalem. Ale mimo wszystko cieszyła się, że się spotkali choć na chwilę, że go zobaczyła i wiedziała, że był cały i zdrowy. To jej musiało wystarczyć, świadomość że Constantine miał się dobrze, że nadal pamiętał ich dawne chwile. Ona też pamiętała i nie chciała zapomnieć. Może jeszcze kiedyś w przyszłości uda im się spotkać, ale trudno było powiedzieć, kiedy, więc pożegnała się pospiesznie i odeszła ze służką.
- Coś się stało? Wyglądasz na zaniepokojoną – zwróciła się do niej. Choć Cressie była lady zawsze dobrze traktowała służbę, zarówno tą ludzką, jak i skrzaty. Nigdy nie zachowywała się arogancko, to nie leżało w jej naturze. – Tak czy inaczej może masz rację, chodźmy w inne miejsce – zgodziła się. Może dobrze jej zrobi oddalenie się od Constantine’a, nie mogłaby tu dłużej spacerować wiedząc, że gdzieś tam za zasłoną z roślin znajdował się on, zapewne zraniony jej odejściem teraz, ale i wcześniejszymi miesiącami bez kontaktu. Nie chciała by było mu przykro, więc lepiej było stąd odejść, nie oglądać się na niego i nie myśleć już zbyt wiele.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Sala motyli [odnośnik]03.11.19 12:07
Służka nie roztrząsała zbyt długo w myśli obrazu owego mężczyzny, z którym lady Cressida wdała się najwyraźniej w pogawędkę, wierząc, że pani była osobą na tyle prawą i szlachetną, iż nie pozwoliłaby sobie na nieodpowiednie rozmówki. Podejrzewała, że była to przypadkowa wymiana uprzejmości lub dyskusja o podglądanych w motylej sali stworzeniach, którymi obydwoje mogli się fascynować. W końcu każda okazja do opuszczenia tak znanych pałacowych korytarzy, szczególnie zimą, była na wagę złota i zarówno dwórka jak i dama pragnęły skorzystać na tym wyjściu jak najwięcej. Choć zadaniem jej była opieka nad żoną lorda, to jednak nie spodziewałaby się, że młoda pani mogłaby przynieść mu hańbę. Wolała więc skupić się na powodzie przerwania tamtego dialogu. Liczyła, że szlachcianka okaże zrozumienie. Sytuacja pozostawała doprawdy wielce niepokojąca!
– Dwóch młokosów dwie alejki dalej zachowuje się bardzo nieładnie, pani. Nie szanują tego miejsca– oświadczyła, nie chcąc wdawać się w dość obrazowe szczegóły, które mogłyby rudowłosą zasmucić. Los stworzeń nie był jej obojętny i mogłaby się wielce przejąć całą sprawą. – Myślę, że mogą być niebezpieczni. Chodźmy, odnajdźmy lady Fawley i opuśćmy ten motyli zakątek. Podejrzewam, że wkrótce zajmą się nimi opiekunowie ogrodu – powiedziała, chcąc też załagodzić ewentualne niepokoje mogące pojawić się u damy. Ostatecznie wiedziała, że bardzo dbano o to miejsce. Może gdyby była kobietą, może gdyby pod jej pieczą nie pozostawała delikatna młoda dusza, to spróbowałaby wygarnąć im to jakże nieodpowiednie zachowanie, ale głęboko w myśli musiała przyznać, że i sama odczuwała lekką obawę. Skoro ujawniali agresję wobec kruchych i pięknych owadów, to czy nie ośmieliliby się podnieść ręki lub różdżki na kobietę? Cóż za skandal! Wiedziała, że motyle odfruną wysoko i skryją się przed oprawcami, ale Merlin jeden wie, jak wiele szkód ci dwaj zdołają wyrządzić. – Dokąd chciałaby lady pójść? Może nad przystań? – spytała, prowadząc Cressidę do wyjścia. Gdzieś po drodze powinny ujrzeć towarzyszącą im damę. A może już zdołała opuścić tę salę? I ona również powinna się zgodzić z tym, że w tych okolicznościach to najlepsze rozwiązanie. Nie chciała fatygować żadnego mężczyzny, nie ufając i obcym oczom na tyle. A rozmówcy lady nie znała. Los dam pozostawał ważniejszy od piękna i życia tego zakątka i z pewnością każda inna towarzyszka szlachcianek postąpiła tak samo. Wkrótce także ujrzały zagubioną kuzynkę lorda wraz ze swoją znajomą.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Sala motyli - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sala motyli [odnośnik]03.11.19 14:18
Cressida nigdy nie chciałaby przynieść hańby ani panu ojcu, ani mężowi. Zachowywała się grzecznie i przykładnie, nie przyjaźniła się z osobami z którymi przyjaźnić się nie wypadało, odsunęła się nawet od niektórych dawnych przyjaciół takich jak Constantine. Wszystko to w imię wpasowania się w obecne standardy, z obawy przed rozczarowaniem pana ojca. To była jedynie krótka rozmowa, przypadkowe i całkowicie nieplanowane spotkanie. Ot, kaprys losu który ich dzisiejszego dnia rzucił w to samo miejsce i przeciął ich ścieżki. Świat potrafił być naprawdę mały, zwłaszcza dla nich, szlachetnie urodzonych, którzy nie mogli chodzić wszędzie a tylko tam, gdzie wypadało. Przynajmniej one, damy. Cressie nie mogła ot tak chodzić po Londynie, nie mogła poznawać świata równie swobodnie jak kobiety bez tytułu. Musiała dbać o to, by pojawiać się tylko w odpowiednich miejscach, ze względów bezpieczeństwa, ale i dbałości o swoją reputację. Dlatego w tej ograniczonej puli miejsc tak łatwo było napotkać kogoś, kogo się znało ze świata salonów, choć miejsce takie jak to, ogród magibotaniczny, prawdopodobnie było lubiane głównie przez rody bliskie światu natury. W galerii sztuki lub miejscach związanych z muzyką klasyczną spektrum napotykanych członków rodów było znacznie szersze. Wysoko urodzeni lubili otaczać się sztuką.
Nawet żałowała, że nie dowiedziała się nic więcej, że nie udało się skraść jeszcze choć dziesięciu minut wspólnego czasu. Widocznie tak miało być, ale mogła się spodziewać, że któraś z jej towarzyszek ją znajdzie, skoro postanowiła się odłączyć. Służka na pewno była zmartwiona, że Cressie gdzieś zniknęła, w końcu z woli Williama była za nią odpowiedzialna i pełniła także niejako rolę przyzwoitki młodych kobiet z rodu Fawley, gdy te opuszczały dworek bez towarzystwa mężów lub ojców.
Nie wiedziała, co później robił Constantine, po pożegnaniu odeszła razem ze służką, z niepokojem słuchając jej słów.
- Och, to w takim razie lepiej stąd odejść – zgodziła się; była osóbką delikatną i lękliwą, nie chciała wpaść na jakichś niewychowanych młokosów z gminu, którzy mogliby postanowić skrzywdzić słabe kobiety pozbawione dziś męskiej opieki. – Mam nadzieję, że ktoś się nimi szybko zajmie i nie wyrządzą żadnych szkód tym pięknym motylom. – Była wyraźnie zatroskana i zmartwiona o te piękne stworzonka, narażone na ludzi, którzy nie potrafili się zachować. Chociaż była ptakousta, nie motylousta, była wrażliwa na krzywdę wszelkich żywych stworzeń. – Tak, chodźmy nad przystań. A później możemy zobaczyć inne szklarnie – przytaknęła, pozwalając się poprowadzić do wyjścia, uprzednio odnalazły jeszcze kuzynkę Williama, która także została oderwana od rozmowy ze swoją znajomą. Wszystkie musiały odejść, by nasycić się pięknem ogrodu w jakimś innym jego zakątku, choć Cressie trudno było przestać myśleć, że gdzieś tam, po raz pierwszy od miesięcy tak blisko niej, znajdował się Constantine. Czy na kolejne spotkanie znowu będzie trzeba czekać tak długo? Nie wiedziała, co przyniosą kolejne miesiące i jak wiele jeszcze zmienią w jej relacjach.

| zt.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Sala motyli [odnośnik]03.11.19 14:38
– Och tak, droga lady, z pewnością nie musimy się o to obawiać. Tutaj bardzo dbają o bezpieczeństwo. Zupełnie nie wiem, dlaczego od razu nikt nie zareagował… – mówiła nieco gorączkowo, choć jednak bez paniki, kiedy skręcały w następną alejkę. Zaraz powinny znaleźć się przy wyjściu. – Może to tylko drobne przeoczenie. Jestem pewna, że motylom nie stanie się żadna krzywda. Może przy okazji kolejnej wizyty uda nam się spędzić tutaj więcej czasu – kontynuowała już spokojniej. Musiała nie tylko opanować swoje lęki, ale i zadbać o arystokratkę, której oczy nie powinny nigdy ujrzeć tak brutalnych, niegodnych widoków. Ktoś niszczył jej ukochane przestrzenie i bliskie sercu żyjątka. Toż to skandal! Nie spodziewała się, że w tak cichej i przystępnej oazie będzie świadkiem tego plugastwa. Niewychowani młodzieńcy musieli czerpać jakieś okrutne zadowolenie ze swych ohydnych praktyk. Niemniej na pewno nie przetną oni dzisiaj ich drogi.
– Znakomity pomysł,  lady. Tak więc zrobimy. Jestem pewna, że kuzynka twego męża również zgodzi się na takie rozwiązanie – dopowiedziała jeszcze, nim udało im się wreszcie dotrzeć przed oblicze wspomnianej osoby. Rozmowa ta musiała być przerwana. Dwórka czuła się nieco niepewnie, nie chciała zakłócać pogawędki, ale ostatecznie spotkała się z akceptacją ze strony drugiej arystokratki i tak mogły wspólnie opuścić salę. Poza szklanym domem było chłodniej, mróz uderzył w ich policzki, ale tutaj znalazły się już daleko od potencjalnego niebezpieczeństwa. Była pewna, że przystań pozwoli damom zapomnieć o niedogodnościach. Zimowe widoki nad jeziorem nie były co prawda ostoją zieleni i życia, ale również mogły okazać się wyjątkowo urokliwe. Krótka przechadzka przy przymarzniętych brzegach powinna być równie przyjemna, choć z pewności nie zastąpi widoku kolorowych motyli chowających się zimą w cieple azylu, jakim był botaniczny ogród. Sama była ciekawa, czy i zimową porą po jeziorze pływa łódeczka. – Szklarnie? Czy byłaś tam już, pani? Czy rośliny rozkwitają tam mimo mroźnej pory? –zapytała, spoglądając na lekko zaróżowioną twarzyczkę lady. Sama nigdy nie trafiła do tego zakątka, może kto inny towarzyszył Cressidzie we wcześniejszych wędrówkach. W ogrodzie tym była jednak po raz pierwszy, a dopiero zdążyły przejść się po sali motyli. Jak wiele sekretów to miejsce mogło przed nimi jeszcze odsłonić?

zt x2


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Sala motyli - Page 3 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sala motyli [odnośnik]10.06.20 13:58
| 08.05

Przez cały kwiecień Cressida w zasadzie nie odwiedzała Londynu. Spędzała swoje dnie w przestrzeniach dworu męża oraz w jego okolicach, dzięki wiośnie mogąc znów dużo spacerować, malować w plenerze i oczywiście jeździć konno. Kiedy opuszczała włości Fawleyów to zwykle po to, by złożyć wizytę panieńskiemu rodowi, z którym żyła w bardzo bliskich stosunkach. Jej dzieci miały już czternaście miesięcy i rozwijały się znacznie lepiej i spokojniej odkąd skończyły się anomalie.
To była jej pierwsza wizyta w Londynie. Mąż stwierdził, nie wdając się w szczegóły, że jest już na tyle spokojniej, że mogła się tam wybrać, choć z solidniejszą niż zwykle opieką. Oprócz jednej z ciotek męża oraz służki pełniącej rolę przyzwoitki kilkanaście metrów za nimi snuł się też sługa przeszkolony w magii obronnej i mający w razie potrzeby bronić słabe kobiety przed zagrożeniem. Cressida nie miała w sobie na tyle buntowniczej nuty by próbować mu się wymknąć; jako dziewczątko z natury spolegliwe słuchała się wytycznych wiedząc, że to dla jej dobra. Ale mimowolnie poczuła zakradający się w myśli lęk – skoro mąż dał jej dodatkową obstawę to czy to znaczyło, że Londyn był niebezpieczny? Przez cały kwiecień nie powiedziano jej zbyt wiele o tym co się wydarzyło, słyszała jedynie pokątnie szeptane pogłoski. Mąż nie chciał, żeby się bała i nadmiernie zamartwiała, zwłaszcza że ostatnimi czasy doskwierało jej obniżenie samopoczucia i okazjonalne mdłości. William otaczał ją opieką, trzymał pod kloszem jak najdelikatniejszy kwiat mogący natychmiast zginąć, gdyby tylko klosz pękł.
Wizyta w ogrodzie magibotanicznym miała w zamierzeniu przynieść dziewczątku ukojenie; nie była tu już dość dawno, a zawsze to miejsce lubiła jako jedno z niewielu w głośnym i gwarnym Londynie. Jednak po pojawieniu się w nim mogła odnieść wrażenie, że jest ciszej i powietrze pachnie zupełnie inaczej. Nikt jednak nie robił problemu szlachciankom pojawiającym się w mieście w towarzystwie służby, która możliwie jak najbezpieczniejszą trasą dostarczyła Cressidę i towarzyszącą jej ciotkę męża do ogrodu magibotanicznego, gdzie nadal znajdowały się magiczne rośliny i gdzie można było nie myśleć o tym, jak dziwnie ciche wydaje się miasto.
Cressie wsunęła się do lubianej przez siebie Sali Motyli; dopiero tam zwiększyła swój dystans od ciotki męża, przyzwoitki i sługi, choć wciąż pozostawała na ich oku. Chciała jednak przez chwilę przejść się samotnie wśród roślinności i motyli, myśląc sobie jednocześnie, że dobrze byłoby też odwiedzić ogród magizoologiczny i ptaszarnię, o ile było to możliwe. Uwielbiała towarzystwo ptactwa, choć myśl o ptaszarni przyniosła i pewne przykre skojarzenie z osobą, której zaufała na tyle, by powiedzieć o swojej odmienności, w której dostrzegła materiał na potencjalną przyjaciółkę, a która okazała się podłą zdrajczynią krwi – a więc kimś, kto odtąd miał być dla niej martwy. Powinna o tej osobie zapomnieć.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Sala motyli
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach