Sala motyli
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Sala motyli
Znajduje się w przeszklonej części ogrodu i jest położona na uboczu, przez co jest uczęszczana mniej niż główne atrakcje. Nie można odmówić temu miejscu pewnego uroku, tym bardziej, że obok egzotycznych roślin jego główną atrakcją są motyle. Żyje tutaj naprawdę dużo gatunków tych stworzeń, z których część na wolności jest wielką rzadkością lub wręcz są już niespotykane w pewnych obszarach. Tu wciąż można zobaczyć je żywe, a niektórzy badacze zainteresowani tymi owadami podejmują próby zrekonstruowania ich w miejscach, które kiedyś były ich naturalnym siedliskiem. Niektóre okazy są wyraźnie magiczne – większe i jaskrawiej ubarwione od swoich niemagicznych odpowiedników. Część z nich może mieć wykorzystywanie w alchemii. Pracownicy rezerwatu pilnują jednak, żeby nie krzywdzono i nie niepokojono motyli, dbają też o to, by wewnątrz nie przebywało zbyt wielu zwiedzających naraz. Jeśli usiądzie się spokojnie na jednej z niewielkich ławeczek, można doczekać się kilku kolorowych towarzyszy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:43, w całości zmieniany 1 raz
W przeciwieństwie do większości jasnoskórych lady, Safia nie należała ani do płochliwych ani zahukanych dziewcząt, ale mimo to nie przejawiała nigdy dotąd buntowniczych odruchów, z anielską cierpliwością godząc się na to, co przynosiło życie w szlacheckim stanie. Chociaż w jej rodzinie panowała prosta i jasna zasada, dzięki której wszystkim żyło się po prostu lepiej i spokojniej – ta, w której każdy zachowywał swobodę w zachowaniu, myślach w granicach rozsądku, dopóki nie sprzeciwiał się woli starszych – okoliczności wojenne nijak miały do niej zastosowanie. Nagłe nakazy, zakazy i wyjścia poza posiadłość sporadycznie, tylko w towarzystwie kogoś z rodziny, ucinanie rozmów kierujących się ku polityce i centrum Anglii, nie były tym czego się spodziewała po powrocie z Jamajki, podobnie zresztą jak zatajanie całej prawdy, którą chciała poznać. Bo jak inaczej miała zrozumieć powagę problemu, uzasadnienie do nagłego zamknięcia w złotej klatce Sussex? Informacje docierające do niej tylko szczątkowo, do tego ogólnikowo i chyba mijające się z rzeczywistością nie wpływały na komfort psychiczny czarownicy – bo tak tłumaczyła sobie podobne zagrywki i niechęć do dokładania się do stresu związanego z brakiem konkretnego dnia i godziny ważącej na jej przyszłości – a jedynie dokładały cegiełkę do niepewności, w której żyła od początku kwietnia. Właściwie, nie spodziewała się niczego konkretnego po powrocie, żadnych gruszek na wierzbie, wracając do Anglii skupiona tylko i wyłącznie na wewnętrznym zakładaniu się samej ze sobą jak długo jeszcze dane jej będzie pobyć w panieńskim stanie. Ale każdy zakład dotychczas przegrywała. Minął cały kwiecień, spotkanie z przyszłym narzeczonym było zaś niezwykle spontaniczne i inne, różniące się definitywnie od protokołu szlacheckiego, i pozostawiło po sobie więcej pytań niż odpowiedzi. Czy zaaranżowane przez rody spotkanie zaręczynowe odbędzie się jeszcze w tym miesiącu? Czy może początkowa próba natychmiastowego oddania ręki lady podczas obrad w Stonehenge przygasła i być może mieli trochę czasu na poznanie się przed ostatecznym stanięciem na ślubnym kobiercu? Czy może jednak lord Shafiq zamierzał wycofać się z ustaleń sprzed pół roku, tym samym pogłębiając rodową niechęć?
Kiedy obudziła się dzisiejszego dnia w nieszczególnie przyjaznym samopoczuciu, wiedziała, że jedynym sposobem na poprawę nastroju będzie odwiedzenie miejsca, które upodobała sobie już przed laty. Ogród botaniczny Marjoribanksa, chociaż jeden z wielu w okolicach, zaskarbił sympatię lady Shacklebolt już w pierwszych minutach pewnego wiosennego popołudnia. Znana z zamiłowania do botaniki, pięknych roślin, barwnych kwiatów, w przerwach od szkoły, czy powinności dam, swego czasu spędzała w tym miejscu długie godziny i była skłonna nawet stwierdzić, że to dzięki wykształconym pracownikom ogrodu wiedziała na temat roślin zdecydowanie więcej, niż nauczyła się w szkole. Ku swojemu zdziwieniu, jej prośba spotkała się z przychylnością, dlatego też już od kilku minut spacerowała nieśpiesznie ścieżkami ogrodu, docierając w niedługim czasie do sali motyli. O ile nie spodziewała się towarzystwa, widząc, jak pusty był teren, o tyle ucieszyła się widokiem Cressidy. Zdążyła zapomnieć, kiedy ostatni raz miały ze sobą kontakt.
– Cressido, moja droga – przywitała się z uśmiechem, zatrzymując się tuż obok czarownicy. – Miło cię widzieć. Jak się masz? – spytała ze niekłamaną ciekawością.
Kiedy obudziła się dzisiejszego dnia w nieszczególnie przyjaznym samopoczuciu, wiedziała, że jedynym sposobem na poprawę nastroju będzie odwiedzenie miejsca, które upodobała sobie już przed laty. Ogród botaniczny Marjoribanksa, chociaż jeden z wielu w okolicach, zaskarbił sympatię lady Shacklebolt już w pierwszych minutach pewnego wiosennego popołudnia. Znana z zamiłowania do botaniki, pięknych roślin, barwnych kwiatów, w przerwach od szkoły, czy powinności dam, swego czasu spędzała w tym miejscu długie godziny i była skłonna nawet stwierdzić, że to dzięki wykształconym pracownikom ogrodu wiedziała na temat roślin zdecydowanie więcej, niż nauczyła się w szkole. Ku swojemu zdziwieniu, jej prośba spotkała się z przychylnością, dlatego też już od kilku minut spacerowała nieśpiesznie ścieżkami ogrodu, docierając w niedługim czasie do sali motyli. O ile nie spodziewała się towarzystwa, widząc, jak pusty był teren, o tyle ucieszyła się widokiem Cressidy. Zdążyła zapomnieć, kiedy ostatni raz miały ze sobą kontakt.
– Cressido, moja droga – przywitała się z uśmiechem, zatrzymując się tuż obok czarownicy. – Miło cię widzieć. Jak się masz? – spytała ze niekłamaną ciekawością.
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Cressida zawsze była delikatnym, wrażliwym i nieśmiałym dziewczątkiem nawet jak na standardy żyjących w lesie Flintów. Choć niczego jej nie brakowało wyrosła na dziewczę niepewne siebie i swojej wartości, co zapewne brało się z tego, że była tym trzecim i najmniej kochanym przez ojca dzieckiem. Tym które od urodzenia było marniejsze i bardziej wydelikacone od rodzeństwa, i musiało najmocniej się starać o to, by wzrok pana ojca spoczął właśnie na niej, a nie na jej bracie oraz tej doskonalszej i lepszej starszej siostrze. Ale artystyczne talenty, choć jak najbardziej akceptowalne dla dziewcząt, nie były czymś co mogło zaimponować niewrażliwemu na piękno sztuki panu ojcu. Tak więc Cressie zawsze czuła się gorsza i niewystarczająca i jej serduszko od dzieciństwa nasiąkało kompleksami, z których nie wyleczyła się nawet w dorosłości.
Choć nigdy się nie buntowała i nie robiła niczego, co mogłoby uchodzić za kontrowersyjne, zawsze dbając o swoją reputację i o to, by wpisywać się w cnoty rodu swego pochodzenia, pod pewnymi względami różniła się od innych lady. Nie była tak pewna siebie i swojej wartości jak one. Nigdy nie była też śmiała ani tym bardziej arogancka jak niektóre panny z typowo salonowych rodów które zachowywały się, jakby cały świat należał do nich. Wychowana w lesie Cressida była dużo bardziej skromna i stonowana, nie zależało jej na tym, żeby się wybić i błyszczeć, dobrze czuła się w swoim cieniu i nigdy nie pragnęła wydostać się na pierwszy plan.
Ale w ostatnich miesiącach świat się zmieniał i mogła to wyczuć nawet ona mimo całej swej ignorancji i bycia trzymaną pod kloszem, przez co oszczędzano jej wieści zbyt nieprzyjemnych dla jej delikatnej osoby. Odkąd rok temu wybuchły anomalie wolność Cressie dla jej dobra była coraz bardziej ograniczana, a ilość zatroskanych spojrzeń skierowanych w jej stronę zwiększała się. Wszyscy się o nią martwili, zarówno mąż i jego ród, jak i jej panieńska rodzina, zwłaszcza matka, bo pan ojciec był zbyt twardy by okazywać właściwą kobietom miękkość i słabość.
Nie mogła powiedzieć, by czuła się w Londynie bezpiecznie. Choć nie powiedziano jej prawdy o wydarzeniach sprzed ponad miesiąca, ostrzeżono ją, że szlamy buntujące się przeciwko czystej krwi mogą stanowić zagrożenie. Choć nigdy nie darzyła mugolaków nienawiścią, a po prostu ignorowała ich istnienie i trzymała się wśród swoich sfer, to teraz, karmiona tym, w co chciano by wierzyła, zaczynała naprawdę się bać krwiożerczej tłuszczy pragnącej zniszczyć wszystko co dobre i piękne. Czy towarzysząca jej służba naprawdę mogłaby ją wtedy obronić? Och, jak żałowała, że nie potrafiła przemieniać się w ptaka!
Nie spodziewała się jednak że ujrzy tu kogoś znajomego, ale tej egzotycznej urody nie sposób byłoby przegapić. Cressida poznała Safię już podczas debiutu; choć kończyły różne szkoły, jako rówieśnice debiutowały w tym samym czasie. Obie na swój sposób wyróżniały się z tłumu bladolicych, pewnych siebie dam – Safia odcieniem skóry i strojem, a Cressida rudością, piegami i nieśmiałością sprawiającą że sporą część pierwszego sabatu spędziła podpierając ścianę. Choć Shackleboltowie i Flintowie, z których wywodziła się Cressie pozostawali w negatywnych stosunkach, jako że konserwatywny panieński ród Cressie nie ufał tym obcym przybyszom o ciemnych licach, Cressie po edukacji w Beauxbatons (gdzie szlachetnych dam było tak mało, że nie można było wybrzydzać i nawet lady z wrogich rodów nadal stanowiły lepsze towarzystwo od uczniów nieczystej krwi) traktowała rodowe spory nieco luźniej i była skora zapoznać się z dziewczyną o odmiennej urodzie, której świat budził jej ciekawość. Jednak dopiero po ślubie Cressidy mogły rozmawiać ze sobą na salonach swobodniej, choć nim ich znajomość miała szansę rozkwitnąć, Safia wyjechała i Cressie nie widziała jej aż do teraz.
- Ciebie też miło widzieć, droga Safio – przywitała ją z serdecznym uśmiechem malującym się na bladej, nakrapianej miodowymi piegami buzi. – Bardzo dawno cię nie widziałam. Ile to czasu minęło od twego wyjazdu i kiedy powróciłaś do Anglii? – spytała, ciekawa gdzie też lady Shacklebolt podziewała się przez ten czas. Czyżby wyjechała w rodzinne strony skąd pochodził jej ród? Cressida nigdy nie była nigdzie dalej niż we Francji, więc mogła sobie tylko wyobrażać te egzotyczne, odległe krainy pełne ludzi o ciemnych twarzach i bujnych, kręconych włosach. – To moja pierwsza wizyta w Londynie od… dłuższego czasu. Ostatnio rzadko opuszczam dwór, ale nawet mąż uznał, że przyda mi się odrobina zmiany otoczenia i wyprawa w miejsce które zawsze lubiłam odwiedzać. – Spojrzała z ciekawością na niespodziewaną towarzyszkę. Czy i Safia musiała znosić tyle ograniczeń nakładanych dla jej dobra? Czy też trzymano ją pod kloszem, nie mówiąc o niczym, co mogłaby nadmiernie przeżyć? Obejrzała się przez ramię; ciotka Williama gawędziła z jej służką, a sługa stał za nimi. Wszyscy ją dyskretnie obserwowali, ale dawali jej przestrzeń na rozmowę ze znajomą damą, szanując to, że nawet introwertyczna z natury młódka była już znużona przedłużającą się izolacją i brakiem kontaktu z czarodziejami spoza grona Fawleyów i odwiedzanych regularnie Flintów. Każda młoda lady potrzebowała towarzystwa rówieśnic, nawet te nieśmiałe i zahukane.
Choć nigdy się nie buntowała i nie robiła niczego, co mogłoby uchodzić za kontrowersyjne, zawsze dbając o swoją reputację i o to, by wpisywać się w cnoty rodu swego pochodzenia, pod pewnymi względami różniła się od innych lady. Nie była tak pewna siebie i swojej wartości jak one. Nigdy nie była też śmiała ani tym bardziej arogancka jak niektóre panny z typowo salonowych rodów które zachowywały się, jakby cały świat należał do nich. Wychowana w lesie Cressida była dużo bardziej skromna i stonowana, nie zależało jej na tym, żeby się wybić i błyszczeć, dobrze czuła się w swoim cieniu i nigdy nie pragnęła wydostać się na pierwszy plan.
Ale w ostatnich miesiącach świat się zmieniał i mogła to wyczuć nawet ona mimo całej swej ignorancji i bycia trzymaną pod kloszem, przez co oszczędzano jej wieści zbyt nieprzyjemnych dla jej delikatnej osoby. Odkąd rok temu wybuchły anomalie wolność Cressie dla jej dobra była coraz bardziej ograniczana, a ilość zatroskanych spojrzeń skierowanych w jej stronę zwiększała się. Wszyscy się o nią martwili, zarówno mąż i jego ród, jak i jej panieńska rodzina, zwłaszcza matka, bo pan ojciec był zbyt twardy by okazywać właściwą kobietom miękkość i słabość.
Nie mogła powiedzieć, by czuła się w Londynie bezpiecznie. Choć nie powiedziano jej prawdy o wydarzeniach sprzed ponad miesiąca, ostrzeżono ją, że szlamy buntujące się przeciwko czystej krwi mogą stanowić zagrożenie. Choć nigdy nie darzyła mugolaków nienawiścią, a po prostu ignorowała ich istnienie i trzymała się wśród swoich sfer, to teraz, karmiona tym, w co chciano by wierzyła, zaczynała naprawdę się bać krwiożerczej tłuszczy pragnącej zniszczyć wszystko co dobre i piękne. Czy towarzysząca jej służba naprawdę mogłaby ją wtedy obronić? Och, jak żałowała, że nie potrafiła przemieniać się w ptaka!
Nie spodziewała się jednak że ujrzy tu kogoś znajomego, ale tej egzotycznej urody nie sposób byłoby przegapić. Cressida poznała Safię już podczas debiutu; choć kończyły różne szkoły, jako rówieśnice debiutowały w tym samym czasie. Obie na swój sposób wyróżniały się z tłumu bladolicych, pewnych siebie dam – Safia odcieniem skóry i strojem, a Cressida rudością, piegami i nieśmiałością sprawiającą że sporą część pierwszego sabatu spędziła podpierając ścianę. Choć Shackleboltowie i Flintowie, z których wywodziła się Cressie pozostawali w negatywnych stosunkach, jako że konserwatywny panieński ród Cressie nie ufał tym obcym przybyszom o ciemnych licach, Cressie po edukacji w Beauxbatons (gdzie szlachetnych dam było tak mało, że nie można było wybrzydzać i nawet lady z wrogich rodów nadal stanowiły lepsze towarzystwo od uczniów nieczystej krwi) traktowała rodowe spory nieco luźniej i była skora zapoznać się z dziewczyną o odmiennej urodzie, której świat budził jej ciekawość. Jednak dopiero po ślubie Cressidy mogły rozmawiać ze sobą na salonach swobodniej, choć nim ich znajomość miała szansę rozkwitnąć, Safia wyjechała i Cressie nie widziała jej aż do teraz.
- Ciebie też miło widzieć, droga Safio – przywitała ją z serdecznym uśmiechem malującym się na bladej, nakrapianej miodowymi piegami buzi. – Bardzo dawno cię nie widziałam. Ile to czasu minęło od twego wyjazdu i kiedy powróciłaś do Anglii? – spytała, ciekawa gdzie też lady Shacklebolt podziewała się przez ten czas. Czyżby wyjechała w rodzinne strony skąd pochodził jej ród? Cressida nigdy nie była nigdzie dalej niż we Francji, więc mogła sobie tylko wyobrażać te egzotyczne, odległe krainy pełne ludzi o ciemnych twarzach i bujnych, kręconych włosach. – To moja pierwsza wizyta w Londynie od… dłuższego czasu. Ostatnio rzadko opuszczam dwór, ale nawet mąż uznał, że przyda mi się odrobina zmiany otoczenia i wyprawa w miejsce które zawsze lubiłam odwiedzać. – Spojrzała z ciekawością na niespodziewaną towarzyszkę. Czy i Safia musiała znosić tyle ograniczeń nakładanych dla jej dobra? Czy też trzymano ją pod kloszem, nie mówiąc o niczym, co mogłaby nadmiernie przeżyć? Obejrzała się przez ramię; ciotka Williama gawędziła z jej służką, a sługa stał za nimi. Wszyscy ją dyskretnie obserwowali, ale dawali jej przestrzeń na rozmowę ze znajomą damą, szanując to, że nawet introwertyczna z natury młódka była już znużona przedłużającą się izolacją i brakiem kontaktu z czarodziejami spoza grona Fawleyów i odwiedzanych regularnie Flintów. Każda młoda lady potrzebowała towarzystwa rówieśnic, nawet te nieśmiałe i zahukane.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Kiedy z dnia na dzień przed wieloma laty ojciec Safii postawił wszystkich przed faktem dokonanym i oznajmił całej rodzinie, że w przeciągu najbliższego tygodnia czeka ich przeprowadzka do odległego kraju, dziewięcioletnia wtenczas czarownica nie była pewna czego mogła się spodziewać. Nigdy bowiem nie zakładała, że zostanie tak nagle i bez uprzedzenia wyrwana z naturalnego środowiska, jakim była Jamajka, a jedyną wiedzą jaką posiadała na temat angielskiego kraju były książki, opowieści bywającego w Londynie ojca oraz powielane przez mieszkańców rodzinnego kraju plotki. Żadne z tych źródeł jednak nie było zachęcające, ani tym bardziej optymistycznie nastawiające do mieszkańców Anglii i ku swojemu niezadowoleniu, część z zasłyszanych opowieści z mchu i paproci okazywała się niestety prawdziwa już w pierwszych dniach po przyjeździe. Do dnia dzisiejszego pamiętała spojrzenia starszej wiekiem guwernantki, usilne próby zrobienia z niej kogoś, kim nie jest a przy tym niespecjalnie przyjazne nastawienie i reprymendy, które odczuwała podczas najmniejszych potknięć w dawanych przez nią końcowych lekcjach przed wyjazdem do szkoły. Po latach dostrzegała jednak, że to w pewien sposób, wraz z silną wolą, uodporniło ją przed podobnymi sytuacjami, lecz do tego dojrzała dopiero w okolicach pierwszego sabatu, gdy swoją odmienność traktowała jako zaletę. Nie tylko wyróżniała się na tle pozostałych dam i dzięki temu zapisywała w pamięci, ale nieskromnie uważała się za osobę o wiele bardziej entuzjastyczną pomimo nałożonych szlacheckich ram, które utrzymywała.
Chociaż raczej nie utrzymywała bliższych relacji z żadną dam, nie mogąc dojść z nimi zbytnio do porozumienia, wyjątek stanowiły dwie lady. Jedna z nich, Cressida, nie wierzyła w siebie tak mocno, że już dawno Safia obrała sobie za punkt honoru dowiedzenie się, z czego to właściwie wynika i dlaczego na drugim końcu świata raczej kształcono dzieci w duchu walki o siebie, a tutaj, w ponoć bardziej cywilizowanym kraju, wprawiano je w dziwne otępienie i niezdrowe posłuszeństwo.
– Wróciłam początkiem kwietnia po nieco ponad pół roku – odparła spokojnie, splatając obie dłonie w koszyczek za plecami. Nieobecność Shackleboltów podczas zeszłorocznego sabatu u lady Nott, podczas którego miała stąpać już jako narzeczona lorda Shafiqa, i powód tejże nieobecności był jednak na tyle mocno strzeżony, że niemal wcale nie zaskoczyło jej pytanie Cressidy. – Zmiana otoczenia zawsze się przydaje, twój mąż miał dobry pomysł – uśmiechnęła się, choć nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek miała przyjemność porozmawiać z lordem Fawleyem – po dłuższym czasie ogród wydaje się jeszcze piękniejszy, niż zwykle – uniosła spojrzenie ciemnych tęczówek na kolorowe motyle wyraźnie poruszone pojawieniem się towarzystwa, jednak powstrzymała się przed pokusą wysunięcia palca ku jednemu nim. – Przejdziemy się? – zaproponowała i użyczyła rudowłosej ramienia w przyjacielskim geście.
Chociaż raczej nie utrzymywała bliższych relacji z żadną dam, nie mogąc dojść z nimi zbytnio do porozumienia, wyjątek stanowiły dwie lady. Jedna z nich, Cressida, nie wierzyła w siebie tak mocno, że już dawno Safia obrała sobie za punkt honoru dowiedzenie się, z czego to właściwie wynika i dlaczego na drugim końcu świata raczej kształcono dzieci w duchu walki o siebie, a tutaj, w ponoć bardziej cywilizowanym kraju, wprawiano je w dziwne otępienie i niezdrowe posłuszeństwo.
– Wróciłam początkiem kwietnia po nieco ponad pół roku – odparła spokojnie, splatając obie dłonie w koszyczek za plecami. Nieobecność Shackleboltów podczas zeszłorocznego sabatu u lady Nott, podczas którego miała stąpać już jako narzeczona lorda Shafiqa, i powód tejże nieobecności był jednak na tyle mocno strzeżony, że niemal wcale nie zaskoczyło jej pytanie Cressidy. – Zmiana otoczenia zawsze się przydaje, twój mąż miał dobry pomysł – uśmiechnęła się, choć nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek miała przyjemność porozmawiać z lordem Fawleyem – po dłuższym czasie ogród wydaje się jeszcze piękniejszy, niż zwykle – uniosła spojrzenie ciemnych tęczówek na kolorowe motyle wyraźnie poruszone pojawieniem się towarzystwa, jednak powstrzymała się przed pokusą wysunięcia palca ku jednemu nim. – Przejdziemy się? – zaproponowała i użyczyła rudowłosej ramienia w przyjacielskim geście.
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Dla Cressidy naturalnym środowiskiem dorastania były gęste lasy Charnwood i znajdujący się w nim leśny dwór, a została z niego wyrwana jako dziesięciolatka by wyjechać na nauki do Beauxbatons. Do dziś zachodziła w głowę jakich argumentów użyła jej matka, by ubłagać pana ojca o wysłanie córek właśnie tam – bo czy przekonanie o większym bezpieczeństwie dziewcząt we Francji byłoby wystarczającym powodem? Jej brat uczył się w Hogwarcie, pan ojciec nie chciałby, by Beauxbatons uczyniło go zbyt zniewieściałym i miękkim, ale Cressie i jej starsza siostra zostały wrzucone w nowe, obce miejsce pełne obcych ludzi. Z czasem polubiła szkołę, lecz pierwsze miesiące odcięcia od Charnwood były dla niej trudne. Choć gdyby trafiła do Hogwartu na pewno też by to jakoś przeżywała. Nauka za granicą mimo niewątpliwych artystycznych walorów miała jedną ogromną wadę – Cressida była stratna towarzysko, bo wkroczyła na salony znając tylko tą część socjety, z którą była blisko spokrewniona lub która również uczyła się we Francji. Z całą resztą nie miała okazji się bliżej zapoznać, dlatego miała bardzo niewiele przyjaciółek. Ale gdyby pojechała do Hogwartu i trafiła, nie daj Merlinie, do Hufflepuffu, jej pozycja wcale nie byłaby lepsza, a może nawet gorsza.
Nie miała szans poznać takich dziewcząt jak Safia wcześniej niż w dniu debiutu, choć gdyby uczyły się w jednej szkole na pewno znałyby się lepiej, choć nie wiadomo czy wtedy rodowa przynależność nie miałaby większego wpływu na ich stosunki.
Wychowana konserwatywnie, przez ojca który pielęgnował w niej uległość, Cressida nigdy nie przejawiała zbyt dużej pewności siebie ani wiary w swoje możliwości. Była zahukana i niepewna, nawykła do bycia tą gorszą, niekiedy deprecjonowaną i do stania w cieniu. Cień jej nie przeszkadzał, czuła się w nim pewniej niż w centrum uwagi. Im mniej spojrzeń kierowano w jej stronę na salonach tym lepiej. Unikała kontrowersji, starając się nie wychylać i z godnością wypełniać obowiązki aby nikt nie mógł jej niczego zarzucić. Kolejną rzeczą, którą większość dam posiadała w dużej obfitości, a której brakowało Cressidzie, była umiejętność gry pozorów. Cressie nie miała w sobie fałszu, była szczera, miła i prostolinijna, a co za tym szło, beznadziejnie kłamała. Nie czerpała też przyjemności ze snucia fałszywych plotek i innych form szkodzenia ludziom. Zależało jej na tym by żyć ze wszystkimi w zgodzie i unikać konfliktów.
Cieszyła się szczerze z widoku dawno nie widzianej Safii, która wydawała się jedną z ciekawszych lady poznanych po debiucie. Nie była płytką pannicą która nie widziała świata poza sukniami i przyjęciami, dało się z nią porozmawiać na różne tematy. I wbrew temu, co jej pan ojciec mógł myśleć o Shackleboltach, wcale nie wydawała się być jakąś dzikuską, a normalną, ułożoną damą, z tą tylko różnicą że jej skóra nie była porcelanowa a ciemna, co Cressidzie nie przeszkadzało.
- To długo cię nie było w Anglii – zauważyła. – Jak przebiegł pobyt w rodzinnych stronach? Chyba że byłaś gdzieś indziej… - zastanowiła się. – Chętnie o tym posłucham, jeśli oczywiście masz ochotę na opowieści. Poza Anglią i Francją nie znam żadnego innego świata, więc to co mówisz zawsze brzmi tak… fascynująco. – Wiadomo, że Cressie nigdy nie zobaczy takich miejsc, ale posłuchać mogła z chęcią. – Myślę, że to wiosna ma tak dobry wpływ na tutejszą roślinność. Wiosna i brak tych okropnych anomalii. Rośliny wszędzie budzą się do życia, także u nas, w Ambleside. Nasze ogrody wyglądają naprawdę niesamowicie, prawie nie widać że w zeszłym roku tak ucierpiały. – Po anomaliach przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy, ale służba, zarówno ludzka jak i skrzacia, dołożyła starań żeby doprowadzić je do porządku i przywrócić im dawną chwałę. Przepiękne ogrody były w końcu dumą Fawleyów, także kochającej piękno Cressidy, choć wychowała się w miejscu gdzie naturę poddawano możliwie jak najmniejszej ilości przekształceń, zachowując dziką naturę lasu okalającego dwór.
- Jasne, przespacerujmy się. Myślę, że nikt nie powinien mieć nic przeciwko. Tak bardzo brakowało mi ostatnio rozmów z kimś spoza rodziny, droga Safio – powiedziała, lekkim ruchem ujmując ramię koleżanki. Była też wdzięczna swojej „eskorcie” za zapewnienie jej chwili prywatności z lady Shacklebolt. Naprawdę ją to cieszyło bo ciężko byłoby rozmawiać gdyby ciotka męża i służba stąpali za nią krok w krok, choć gdyby jej napotkane towarzystwo było męskie, przyzwoitka byłaby konieczna. – A te motyle są wspaniałe. Szkoda, że w Anglii takie okazy nie żyją w naturze, pewnie byłoby dla nich zbyt zimno i deszczowo nawet w środku lata. Na Jamajce chyba jest bardzo ciepło, prawda? I żyją tam jakieś niesamowite stworzenia, których nie ma u nas? – zapytała z ciekawością. Wydawało jej się, że tam musi być bardzo gorąco. Słyszała, że ludzie o ciemnej skórze żyją właśnie w bardzo gorących i słonecznych miejscach, w których jej własna niezwykle delikatna, blada i piegowata cera rudzielca szybko ucierpiałaby od nadmiaru promieni słonecznych.
Nie miała szans poznać takich dziewcząt jak Safia wcześniej niż w dniu debiutu, choć gdyby uczyły się w jednej szkole na pewno znałyby się lepiej, choć nie wiadomo czy wtedy rodowa przynależność nie miałaby większego wpływu na ich stosunki.
Wychowana konserwatywnie, przez ojca który pielęgnował w niej uległość, Cressida nigdy nie przejawiała zbyt dużej pewności siebie ani wiary w swoje możliwości. Była zahukana i niepewna, nawykła do bycia tą gorszą, niekiedy deprecjonowaną i do stania w cieniu. Cień jej nie przeszkadzał, czuła się w nim pewniej niż w centrum uwagi. Im mniej spojrzeń kierowano w jej stronę na salonach tym lepiej. Unikała kontrowersji, starając się nie wychylać i z godnością wypełniać obowiązki aby nikt nie mógł jej niczego zarzucić. Kolejną rzeczą, którą większość dam posiadała w dużej obfitości, a której brakowało Cressidzie, była umiejętność gry pozorów. Cressie nie miała w sobie fałszu, była szczera, miła i prostolinijna, a co za tym szło, beznadziejnie kłamała. Nie czerpała też przyjemności ze snucia fałszywych plotek i innych form szkodzenia ludziom. Zależało jej na tym by żyć ze wszystkimi w zgodzie i unikać konfliktów.
Cieszyła się szczerze z widoku dawno nie widzianej Safii, która wydawała się jedną z ciekawszych lady poznanych po debiucie. Nie była płytką pannicą która nie widziała świata poza sukniami i przyjęciami, dało się z nią porozmawiać na różne tematy. I wbrew temu, co jej pan ojciec mógł myśleć o Shackleboltach, wcale nie wydawała się być jakąś dzikuską, a normalną, ułożoną damą, z tą tylko różnicą że jej skóra nie była porcelanowa a ciemna, co Cressidzie nie przeszkadzało.
- To długo cię nie było w Anglii – zauważyła. – Jak przebiegł pobyt w rodzinnych stronach? Chyba że byłaś gdzieś indziej… - zastanowiła się. – Chętnie o tym posłucham, jeśli oczywiście masz ochotę na opowieści. Poza Anglią i Francją nie znam żadnego innego świata, więc to co mówisz zawsze brzmi tak… fascynująco. – Wiadomo, że Cressie nigdy nie zobaczy takich miejsc, ale posłuchać mogła z chęcią. – Myślę, że to wiosna ma tak dobry wpływ na tutejszą roślinność. Wiosna i brak tych okropnych anomalii. Rośliny wszędzie budzą się do życia, także u nas, w Ambleside. Nasze ogrody wyglądają naprawdę niesamowicie, prawie nie widać że w zeszłym roku tak ucierpiały. – Po anomaliach przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy, ale służba, zarówno ludzka jak i skrzacia, dołożyła starań żeby doprowadzić je do porządku i przywrócić im dawną chwałę. Przepiękne ogrody były w końcu dumą Fawleyów, także kochającej piękno Cressidy, choć wychowała się w miejscu gdzie naturę poddawano możliwie jak najmniejszej ilości przekształceń, zachowując dziką naturę lasu okalającego dwór.
- Jasne, przespacerujmy się. Myślę, że nikt nie powinien mieć nic przeciwko. Tak bardzo brakowało mi ostatnio rozmów z kimś spoza rodziny, droga Safio – powiedziała, lekkim ruchem ujmując ramię koleżanki. Była też wdzięczna swojej „eskorcie” za zapewnienie jej chwili prywatności z lady Shacklebolt. Naprawdę ją to cieszyło bo ciężko byłoby rozmawiać gdyby ciotka męża i służba stąpali za nią krok w krok, choć gdyby jej napotkane towarzystwo było męskie, przyzwoitka byłaby konieczna. – A te motyle są wspaniałe. Szkoda, że w Anglii takie okazy nie żyją w naturze, pewnie byłoby dla nich zbyt zimno i deszczowo nawet w środku lata. Na Jamajce chyba jest bardzo ciepło, prawda? I żyją tam jakieś niesamowite stworzenia, których nie ma u nas? – zapytała z ciekawością. Wydawało jej się, że tam musi być bardzo gorąco. Słyszała, że ludzie o ciemnej skórze żyją właśnie w bardzo gorących i słonecznych miejscach, w których jej własna niezwykle delikatna, blada i piegowata cera rudzielca szybko ucierpiałaby od nadmiaru promieni słonecznych.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Niepochlebna opinia na temat członku rodów Shackleboltów ciągnęła się za nimi od wieków i młoda czarownica nie dziwiła się temu prawie wcale. Wynikające z historii rodu niedomówienia, sekrety, w jaki sposób niewolnik stał się jedynym dziedzicem fortuny szlachetnie urodzonego pana, a co za tym idzie, przekazywana z pokolenia na pokolenia maksyma, by im nie ufać wcale nie zniknęła, chociaż nie przypominała sobie, by kiedykolwiek odczuła bezpośrednio na sobie jej skutki. Zamiast tego dostrzegała spojrzenia innych, słyszała pokątne szepty, na które przestała zwracać uwagę dopiero wraz z ukończeniem szkoły i była pełna podziwu wobec osób, które miały aż tak duży problem z jej kolorem skóry. Tym, co z pewnością cechowało wszystkich członków rodu, była umiejętność dostosowania się i paradoksalnie, wtopienia w tłum. Bez większego trudu wraz z rodzeństwem nauczyła się panujących pośród brytyjskiej arystokracji zasad i reguł gry salonowej, z którą wprawdzie nie do końca się zgadzała, bez problemu odnajdywała wspólny język z przedstawicielami szlachty, zachowywała się tak, jakby lata spędzone na Jamajce nie miały miejsca. Jednocześnie z tym nie wypierała swojego pochodzenia; wręcz przeciwnie, podtrzymywała rodową tradycję, do dnia dzisiejszego pamiętając słowa mambo sprzed lat, by nie zapominała o swoim pochodzeniu i historii, i nie widziała nic złego w kultywowaniu obrządków voodoo, czy zaklinaniu przedmiotów. Dzięki temu odnajdywała w sobie siłę i spokój, którego nie odnalazłaby choćby malarstwie, jednak na te tematy nie rozprawiała praktycznie z nikim. Być może Alimende w oczach dalszej rodziny kierował się czystą wdzięcznością, lecz ciemnowłosa miała na ten temat swoje zdanie, które trzymała głęboko w odmętach umysłu – powątpiewała skromnie w czystość serca człowieka doświadczającego krzywd ze strony innych i była wprost przekonana, że czarnomagiczna rytualna sztuka nie była mu wcale obca, jak zwykle się przyjmowało w rozmowach.
Pośród wszystkich dziewcząt Cressida wydawała się jej inna. Czasami równie nie rozumiejąca otoczenia, co ona, i być może dlatego podczas pierwszego sabatu połączyła je nić porozumienia, pielęgnowana od czasu do czasu aż do teraz.
– Och, wyśmienicie – odparła, ignorując lekką nutę fałszu tańczącą w tym jednym, jedynym słowie; była przekonana, że stąpająca u jej boku lady nie zwróci nawet na nią uwagi – potrzebowałam tego, dlatego nie w smak mi był powrót, zwłaszcza w takich okolicznościach – kontynuowała – Jamajka jest zupełnie inna, niż Londyn, trochę mniej wystawna, ludzie są biedniejsi, ale szczęśliwsi i chętnie ze sobą rozmawiają, pomagają sobie – wiedziała, że to, co mówiła mogło się wydawać lady Fawley absurdalne, mając na uwadze to, gdzie się urodziła i wychowała, ale taka po prostu była prawda. Zważała także na słowa, które dobierała; nie chciała poruszać kwestii tego, czym zajmowała się jej babcia i w efekcie, czym zajmowała się również ona – zagłębiałam tajniki alchemii pod okiem babki, można by powiedzieć, że trochę nabierałam siły przed ślubem – westchnęła, robiąc krótką pauzę.
– Masz rację, na Jamajce jest bardzo ciepło, nie bez powodu preferujemy sandałki i zwiewniejsze kreacje – zażartowała, pochylając się w nieco konspiracyjnym geście ku dziewczynie, jakby zdradzała jej potężną tajemnicę wszechświata – posiadamy krokodyle, liczne gady i gryzonie, i przepiękną odmianę kolibra czarnogłowego, który ponoć występuje tylko u nas, nasz symbol narodowy... ciężko go dostrzec, ale jeśli się uda, to jego pióra przyjmują oślepiającą szmaragdowozieloną barwę – dodała, nie będąc pewną, czy rudowłosa w ogóle rozumiała to, o czym mówi.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pośród wszystkich dziewcząt Cressida wydawała się jej inna. Czasami równie nie rozumiejąca otoczenia, co ona, i być może dlatego podczas pierwszego sabatu połączyła je nić porozumienia, pielęgnowana od czasu do czasu aż do teraz.
– Och, wyśmienicie – odparła, ignorując lekką nutę fałszu tańczącą w tym jednym, jedynym słowie; była przekonana, że stąpająca u jej boku lady nie zwróci nawet na nią uwagi – potrzebowałam tego, dlatego nie w smak mi był powrót, zwłaszcza w takich okolicznościach – kontynuowała – Jamajka jest zupełnie inna, niż Londyn, trochę mniej wystawna, ludzie są biedniejsi, ale szczęśliwsi i chętnie ze sobą rozmawiają, pomagają sobie – wiedziała, że to, co mówiła mogło się wydawać lady Fawley absurdalne, mając na uwadze to, gdzie się urodziła i wychowała, ale taka po prostu była prawda. Zważała także na słowa, które dobierała; nie chciała poruszać kwestii tego, czym zajmowała się jej babcia i w efekcie, czym zajmowała się również ona – zagłębiałam tajniki alchemii pod okiem babki, można by powiedzieć, że trochę nabierałam siły przed ślubem – westchnęła, robiąc krótką pauzę.
– Masz rację, na Jamajce jest bardzo ciepło, nie bez powodu preferujemy sandałki i zwiewniejsze kreacje – zażartowała, pochylając się w nieco konspiracyjnym geście ku dziewczynie, jakby zdradzała jej potężną tajemnicę wszechświata – posiadamy krokodyle, liczne gady i gryzonie, i przepiękną odmianę kolibra czarnogłowego, który ponoć występuje tylko u nas, nasz symbol narodowy... ciężko go dostrzec, ale jeśli się uda, to jego pióra przyjmują oślepiającą szmaragdowozieloną barwę – dodała, nie będąc pewną, czy rudowłosa w ogóle rozumiała to, o czym mówi.
[bylobrzydkobedzieladnie]
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Ostatnio zmieniony przez Safia Shacklebolt dnia 23.06.20 15:36, w całości zmieniany 1 raz
W konserwatywnym angielskim świecie magii obcy zwykle nie byli zbyt mile widziani, zwłaszcza tacy o innym kolorze skóry. Shackleboltowie wyróżniali się wyglądem i obyczajami, mieli też krótszą genealogię – ale skoro Nottowie zaliczyli ich do Skorowidzu Czystości Krwi, to znaczy, że musieli pielęgnować swój rodowód i status. Cressie na swój sposób szanowała to, że pozostawali wierni swoim tradycjom i jednocześnie potrafili się asymilować. Nie miała powodu, by odrzucać Safię, kolor jej skóry nie odgrywał dla niej większej roli; odmienny wygląd wręcz ciekawił ją jako artystkę. Zawsze chciała sportretować lady Shacklebolt i zastanawiała się, jakie odcienie powinna ze sobą zmieszać, by uzyskać taki kolor cery, a także jak wiarygodnie uwiecznić na płótnie poskręcaną grzywę bujnych włosów tak innych niż gładkie, grzeczne fryzury jej brytyjskich rówieśniczek. Odmienność nie musiała być zła. Sama dorastała w poczuciu pewnej odmienności i dziwaczności, stąd może miała w sobie więcej tolerancji niż spora część innych dziewcząt. Była wybrykiem natury rozmawiającym z ptakami i rudzielcem w nierudej rodzinie. Wiedziała też jak boli odrzucenie; kiedyś porzuciła ją jedna z najbliższych przyjaciółek i to tylko dlatego, że wyszła za mąż za kogoś, kogo nazwisko najwyraźniej było dla Cynthii na tyle nieakceptowalne, by odrzucić długoletnią relację i tym samym złamać wrażliwe serduszko Cressie. Dziewczątko nadal się z tym nie pogodziło i tęskniło za obecnością przyjaciółki. Żadna panna z Hogwartu nie mogła zastąpić drogiej Cynthii, dlatego nie umiała znaleźć nikogo na jej miejsce. Niektóre znajomości bywały obiecujące… ale na paru już się Cressie bardzo zawiodła. Na przykład na Isabelli, która okazała się podłą zdrajczynią krwi. Oby z Safią było lepiej. Naprawdę cieszyłaby się, gdyby kiedyś udało im się zaprzyjaźnić.
Cressida także głęboko szanowała tradycje, w których wyrosła i ślub oraz zmiana nazwiska nie mogły tego zmienić. W sercu zawsze miała pozostać lady Flint i miłować swoją prawdziwą rodzinę, a także żywić sentyment do rodzinnych stron. Jedyną rzeczą jakiej nie miała wspominać z miłością były polowania. Każdy ród miał swoje tradycje i wartości i młódka to szanowała, nie umniejszając wartości obyczajów innych rodzin, choć z oczywistych względów unikała przedstawicieli rodów promugolskich i musiała znacząco ograniczyć kontakty z rodziną ze strony matki, choć trochę ją to bolało. Ale też z nikim z Ollivanderów nie była blisko, jej więzi z tamtą częścią rodziny zawsze były słabsze niż z kuzynostwem powiązanym przez krew Flintów i dlatego nie rozpaczała mocno i z czasem jakoś się z tym pogodziła, tym bardziej że i oni nie zabiegali o kontakt z nią.
Rzeczywiście prostolinijna Cressie nie dostrzegła fałszu. Była zbyt podekscytowana spotkaniem i rozmową, by czegokolwiek się dopatrywać.
- Wcale się nie dziwię… Ja też często miałam myśli, żeby wyjechać z dziećmi do krewnych Williama we Francji – pokiwała głową. Już podczas anomalii mieli z Williamem takie myśli, ale kiedy te dobiegły końca, zrezygnowali z wyjazdu. Ale może jednak i tak powinni wyjechać, póki sytuacja się nie uspokoi? Rebelianci mogli stanowić zagrożenie dla delikatnych dam takich jak one.
Rzeczywiście słowa o Jamajce wydawały jej się nieco dziwaczne, ale co kraj to obyczaj, tamtejsi czarodzieje mogli mieć inne zapatrywania na pewne sprawy. I pewnie raczej nie było tam szlachetnych rodów, Shackleboltowie otrzymali swój tytuł tutaj, w Anglii. Kto wie, może w tym odległym kraju byli jedyną rodziną o takim znaczeniu i pozycji?
- Nauczyłaś się jakiegoś nowego eliksiru? – spytała na słowa o alchemii. Cressida, choć jako Flintówna powinna przejawiać jakiś talent do tej dziedziny, mimo że miała sporą wiedzę o magicznych stworzeniach i roślinach, niespecjalnie lubiła się z kociołkiem. Może to kwestia tego że zbyt mocno przejmowała się cierpieniem zwierząt przeznaczanych na ingrediencje, a może po prostu nie lubiła nurzać dłoni we wnętrznościach i tego typu rzeczach. Albo po prostu nie miała talentu. Wolała zresztą sztukę. Ale czasem przydałoby się umieć uwarzyć choćby najprostsze specyfiki. – Przed ślubem? – zapytała nagle, gdy jej uwagę przykuł kolejny temat. – Czyli plany zaręczyn z kimś z rodu Shafiq są aktualne? Na kogo ostatecznie padł wybór? O ile, oczywiście, chcesz mi o tym opowiedzieć.
Była ciekawa kogo miała poślubić Safia. Jej panieński ród żył w dobrych stosunkach ze Shafiqami, jej pan ojciec utrzymywał interesy z paroma spośród nich, a Cressie miała niegdyś przyjaciółkę z tego rodu; niestety Nephthys wyjechała i młódka od miesięcy jej nie widziała. Jednak zdając sobie sprawę z politycznego wymiaru takich zaręczyn nie naciskała, choć bardzo ciekawiła ją odpowiedź.
Z ciekawością słuchała o niezwykłej, nieobecnej w Anglii faunie Jamajki. Choć była damą, interesowały ją rośliny i zwierzęta. Zwłaszcza ptaki. Dlatego to wzmianka o kolibrach najbardziej ją zaintrygowała.
- Widziałam kiedyś kolibry w jakimś ogrodzie we Francji – przyznała. Miała nawet okazję z nimi rozmawiać, ich głosiki były wyjątkowo piskliwe i szczebiotliwe, mówiły też niezwykle szybko. – Choć nie wiem, czy były to akurat takie, nie jestem znawczynią gatunków ptaków egzotycznych. Ale to zdumiewające ptaszki, naprawdę niesamowite… Chciałabym ujrzeć kolibra o którym mówisz. Żałuję że w Anglii jest dla nich zbyt zimno, byłyby piękną ozdobą naszych ogrodów.
Ale dla dobra kolibrów może lepiej było nie próbować sprowadzać ich do zimnej i deszczowej Anglii. Cressidzie musiało wystarczyć rozmawianie z łabędziami, rudzikami i innymi ptakami powszechnymi w miejscu, gdzie mieszkała.
Cressida także głęboko szanowała tradycje, w których wyrosła i ślub oraz zmiana nazwiska nie mogły tego zmienić. W sercu zawsze miała pozostać lady Flint i miłować swoją prawdziwą rodzinę, a także żywić sentyment do rodzinnych stron. Jedyną rzeczą jakiej nie miała wspominać z miłością były polowania. Każdy ród miał swoje tradycje i wartości i młódka to szanowała, nie umniejszając wartości obyczajów innych rodzin, choć z oczywistych względów unikała przedstawicieli rodów promugolskich i musiała znacząco ograniczyć kontakty z rodziną ze strony matki, choć trochę ją to bolało. Ale też z nikim z Ollivanderów nie była blisko, jej więzi z tamtą częścią rodziny zawsze były słabsze niż z kuzynostwem powiązanym przez krew Flintów i dlatego nie rozpaczała mocno i z czasem jakoś się z tym pogodziła, tym bardziej że i oni nie zabiegali o kontakt z nią.
Rzeczywiście prostolinijna Cressie nie dostrzegła fałszu. Była zbyt podekscytowana spotkaniem i rozmową, by czegokolwiek się dopatrywać.
- Wcale się nie dziwię… Ja też często miałam myśli, żeby wyjechać z dziećmi do krewnych Williama we Francji – pokiwała głową. Już podczas anomalii mieli z Williamem takie myśli, ale kiedy te dobiegły końca, zrezygnowali z wyjazdu. Ale może jednak i tak powinni wyjechać, póki sytuacja się nie uspokoi? Rebelianci mogli stanowić zagrożenie dla delikatnych dam takich jak one.
Rzeczywiście słowa o Jamajce wydawały jej się nieco dziwaczne, ale co kraj to obyczaj, tamtejsi czarodzieje mogli mieć inne zapatrywania na pewne sprawy. I pewnie raczej nie było tam szlachetnych rodów, Shackleboltowie otrzymali swój tytuł tutaj, w Anglii. Kto wie, może w tym odległym kraju byli jedyną rodziną o takim znaczeniu i pozycji?
- Nauczyłaś się jakiegoś nowego eliksiru? – spytała na słowa o alchemii. Cressida, choć jako Flintówna powinna przejawiać jakiś talent do tej dziedziny, mimo że miała sporą wiedzę o magicznych stworzeniach i roślinach, niespecjalnie lubiła się z kociołkiem. Może to kwestia tego że zbyt mocno przejmowała się cierpieniem zwierząt przeznaczanych na ingrediencje, a może po prostu nie lubiła nurzać dłoni we wnętrznościach i tego typu rzeczach. Albo po prostu nie miała talentu. Wolała zresztą sztukę. Ale czasem przydałoby się umieć uwarzyć choćby najprostsze specyfiki. – Przed ślubem? – zapytała nagle, gdy jej uwagę przykuł kolejny temat. – Czyli plany zaręczyn z kimś z rodu Shafiq są aktualne? Na kogo ostatecznie padł wybór? O ile, oczywiście, chcesz mi o tym opowiedzieć.
Była ciekawa kogo miała poślubić Safia. Jej panieński ród żył w dobrych stosunkach ze Shafiqami, jej pan ojciec utrzymywał interesy z paroma spośród nich, a Cressie miała niegdyś przyjaciółkę z tego rodu; niestety Nephthys wyjechała i młódka od miesięcy jej nie widziała. Jednak zdając sobie sprawę z politycznego wymiaru takich zaręczyn nie naciskała, choć bardzo ciekawiła ją odpowiedź.
Z ciekawością słuchała o niezwykłej, nieobecnej w Anglii faunie Jamajki. Choć była damą, interesowały ją rośliny i zwierzęta. Zwłaszcza ptaki. Dlatego to wzmianka o kolibrach najbardziej ją zaintrygowała.
- Widziałam kiedyś kolibry w jakimś ogrodzie we Francji – przyznała. Miała nawet okazję z nimi rozmawiać, ich głosiki były wyjątkowo piskliwe i szczebiotliwe, mówiły też niezwykle szybko. – Choć nie wiem, czy były to akurat takie, nie jestem znawczynią gatunków ptaków egzotycznych. Ale to zdumiewające ptaszki, naprawdę niesamowite… Chciałabym ujrzeć kolibra o którym mówisz. Żałuję że w Anglii jest dla nich zbyt zimno, byłyby piękną ozdobą naszych ogrodów.
Ale dla dobra kolibrów może lepiej było nie próbować sprowadzać ich do zimnej i deszczowej Anglii. Cressidzie musiało wystarczyć rozmawianie z łabędziami, rudzikami i innymi ptakami powszechnymi w miejscu, gdzie mieszkała.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
– Może powinnaś? Nawet na kilka dni, żeby odpocząć – zaproponowała, widząc dobrze, że czarownica była zmęczona a jej nastrój nieco przygaszony. Jak sama zresztą wspomniała, dawno nie wychodziła poza posiadłość, a Francja zdawała się być bezpiecznym miejscem nawet na krótkotrwałe wycieczki. – Co cię tu trzyma? – czy mąż, czy krewni, mogli przecież w każdym momencie przenieść się tam za pomocą choćby świstokliku, więc kierowanie się tęsknotą za bliskimi nie było żadnym, przekonującym argumentem. Nie angażowała się też w nic istotnego, nie miała już większych zobowiązań poza troską o dzieci, a przynajmniej tak sądziła Safia, która zawsze miała odpowiedź na wszystko i następnych kilka pomysłów na rozwiązanie danej sytuacji, nienawykła do wyszukiwania sobie wymówek.
– Alchemia to ciągły rozwój – przyznała – każdego dnia uczyłam się nowych rzeczy, które teraz utrwalam – od nauki tworzenia magicznych mikstur wolała naukę rytualnej magii, której uczyła się wraz z babcią, jednak powrót początkiem kwietnia zrodził weń obawy o dalsze praktyki; czy w ogóle dalej będzie mogła podtrzymywać tę tradycję, czy czas, poświęcony na kształcenie poszedł na zmarnowanie? Ale dalsza rozmowa pochłonęła ją na tyle, że szybko zapomniała o gdybaniu i lekkim stresie związanym z przyszłością.
Pytanie Cressidy wyraźnie zaskoczyło wiedźmę, podobnie jak zdziwienie kryjące się za jej słowami. Czy to, co zostało rzeczone na magicznym szczycie nie było w pewnym stopniu święte i dla zachowania spokoju i równowagi każdy wywiązywał się ze złożonych obietnic?
– Nic się nie zmieniło w tej kwestii – rzekła – z powodu rodzinnych problemów ród mojego przyszłego męża wykazał się niezwykłym szacunkiem i cierpliwością, pozwalając na odłożenie zaręczyn w czasie – wyjaśniła, czując, że była coraz bliżej wyznania prawdziwego powodu jej nieobecności, a ten w dalszym ciągu skutecznie obniżał samopoczucie i ściągał do oczu łzy, do czego jednak nie zamierzała dopuścić – kandydat był znany chyba już w październiku, moja droga, to po naszej stronie pozostało podjęcie decyzji, która z moich sióstr dostąpi tego zaszczytu – a to, zaskakująco, też nie było najcięższym zadaniem – miałam okazję poznać Zacharego przed paroma dniami, jest... specyficznym lordem, miłym na swój sposób – przyznała, z uśmiechem wspominając spotkanie pod gwiazdami i gęstą, spiętą atmosferę, która na szczęście w miarę upływu spotkania i rozmowy zaczynała się poprawiać, żeby zaraz po tym przypomnieć sobie o całkiem dobrych relacjach łączących ród jej drogiej Cressidy z rodem przyszłego męża. Kobieca ciekawość była zdecydowanie silniejsza, niż mogłaby przypuszczać, dlatego przyjrzała się rudowłosej z figlarnym błyskiem w oczach.
– A czy ty, ptaszyno, poznałaś naszego przystojnego i inteligentnego uzdrowiciela, o którym tak chętnie rozpisywała się niedawno Czarownica, i jest coś, co możesz mi powiedzieć na jego temat? – spytała wprost, ceniąc sobie czas i stawianie spraw jasno. Słowa przyjaciółki i tak nic nie zmieniały, być może poza poprawieniem wewnętrznego spokoju ducha Safii, który przeczuwał, że wystawne i ważne spotkanie zaplanowane jeszcze w tym miesiącu było wiążącym.
– Alchemia to ciągły rozwój – przyznała – każdego dnia uczyłam się nowych rzeczy, które teraz utrwalam – od nauki tworzenia magicznych mikstur wolała naukę rytualnej magii, której uczyła się wraz z babcią, jednak powrót początkiem kwietnia zrodził weń obawy o dalsze praktyki; czy w ogóle dalej będzie mogła podtrzymywać tę tradycję, czy czas, poświęcony na kształcenie poszedł na zmarnowanie? Ale dalsza rozmowa pochłonęła ją na tyle, że szybko zapomniała o gdybaniu i lekkim stresie związanym z przyszłością.
Pytanie Cressidy wyraźnie zaskoczyło wiedźmę, podobnie jak zdziwienie kryjące się za jej słowami. Czy to, co zostało rzeczone na magicznym szczycie nie było w pewnym stopniu święte i dla zachowania spokoju i równowagi każdy wywiązywał się ze złożonych obietnic?
– Nic się nie zmieniło w tej kwestii – rzekła – z powodu rodzinnych problemów ród mojego przyszłego męża wykazał się niezwykłym szacunkiem i cierpliwością, pozwalając na odłożenie zaręczyn w czasie – wyjaśniła, czując, że była coraz bliżej wyznania prawdziwego powodu jej nieobecności, a ten w dalszym ciągu skutecznie obniżał samopoczucie i ściągał do oczu łzy, do czego jednak nie zamierzała dopuścić – kandydat był znany chyba już w październiku, moja droga, to po naszej stronie pozostało podjęcie decyzji, która z moich sióstr dostąpi tego zaszczytu – a to, zaskakująco, też nie było najcięższym zadaniem – miałam okazję poznać Zacharego przed paroma dniami, jest... specyficznym lordem, miłym na swój sposób – przyznała, z uśmiechem wspominając spotkanie pod gwiazdami i gęstą, spiętą atmosferę, która na szczęście w miarę upływu spotkania i rozmowy zaczynała się poprawiać, żeby zaraz po tym przypomnieć sobie o całkiem dobrych relacjach łączących ród jej drogiej Cressidy z rodem przyszłego męża. Kobieca ciekawość była zdecydowanie silniejsza, niż mogłaby przypuszczać, dlatego przyjrzała się rudowłosej z figlarnym błyskiem w oczach.
– A czy ty, ptaszyno, poznałaś naszego przystojnego i inteligentnego uzdrowiciela, o którym tak chętnie rozpisywała się niedawno Czarownica, i jest coś, co możesz mi powiedzieć na jego temat? – spytała wprost, ceniąc sobie czas i stawianie spraw jasno. Słowa przyjaciółki i tak nic nie zmieniały, być może poza poprawieniem wewnętrznego spokoju ducha Safii, który przeczuwał, że wystawne i ważne spotkanie zaplanowane jeszcze w tym miesiącu było wiążącym.
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
- Chyba dobrze by mi to zrobiło. Dawno tam nie byłam, a mam pewien sentyment do Francji za sprawą szkolnych lat – zgodziła się. Dobrze byłoby jej odpocząć, oderwać się od obecnej rzeczywistości. Ale czy zostanie we Francji na dłużej nie stałoby się zbyt silną pokusą? – Sama nie wiem… - Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć na kolejne pytanie. Teoretycznie William mógłby pewnie w każdej chwili załatwić świstoklik, tyle że oboje wciąż odwlekali decyzję o wyjeździe choćby na kilka dni czy nawet parę tygodni. Nie był już tak pilny skoro anomalie się skończyły.
Przygryzła lekko usteczka i zapatrzyła się na jednego z motyli, jaki przysiadł na kwitnącym krzewie tuż obok niej. Wyciągnęła palec, a stworzonko nie uciekło, najwyraźniej przyzwyczajone do obecności ludzi.
- Rozumiem – przytaknęła. – Mi w szkole eliksiry nigdy nie wychodziły zbyt dobrze, choć lubiłam zielarstwo i opiekę nad magicznymi stworzeniami. Ale mikstury… Cóż, do tego trzeba mieć dar.
Cressida nie miała. Tak samo jak nie miała daru do uroków. Z wymagających różdżki dziedzin magii pamiętała tylko niezbędne podstawy które były wymagane do zdania egzaminów na oceny które nie przyniosłyby wstydu w oczach pana ojca, choć transmutacja wydawała się całkiem ciekawa i miewała czasem myśli że może dobrze byłoby sobie ją odświeżyć.
Cressida nie była obecna na szczycie, co najwyżej słyszała pogłoski o nim, a były to jedynie powtarzane informacje, które w trakcie przekazywania z ust do ust mogły utracić prawdziwy sens i dlatego wolała zapytać u źródła. Polityka nigdy nie należała do jej ulubionych tematów, ale była zwyczajnie ciekawa zaręczyn Safii i tego, kto miał zostać jej mężem. Wydawało jej się, że do tej pory rody Shafiq i Shacklebolt mimo funkcjonowania w Anglii i obecności w Skorowidzu nie łączyły się z innymi, ich przedstawiciele poślubiali własnych krewnych bądź czarodziejów z rodzimych stron.
- To dobrze, że zarówno bliscy twoi, jak i twego przyszłego męża wykazali się takim zrozumieniem – odezwała się, choć nie wiedziała, o jakich rodzinnych problemach mówiła Safia. Miała jednak na tyle wyczucia by o to nie pytać, uznając że lady Shacklebolt sama o tym opowie jeśli zechce. Nie były ze sobą aż tak blisko, by zwierzać się sobie ze wszystkiego, poza tym Cressie nie była wścibska. – Miałam okazję poznać Zachary’ego – potwierdziła. A więc to rzeczywiście on miał poślubić jedną z lady Shacklebolt? – Spotkałam go kilkukrotnie, choć nie mogę powiedzieć, żebym go dobrze poznała. Jawił mi się jako dość… tajemniczy, zwłaszcza z mojej angielskiej perspektywy. I wydaje mi się, że jest bardzo oddany tradycjom swego rodu, przynajmniej na tyle na ile mogłam zauważyć podczas tych paru spotkań – wyjaśniła; jej słowa były jednak ostrożne, unikała wydawania osądów na temat osoby, o której tak naprawdę wiedziała niewiele, tym bardziej że nie była typem plotkary, a więc nie chciała nic podkolorowywać ani zafałszowywać obrazu, ani tym bardziej nie chciałaby krytykować lorda Shafiq w żaden sposób. Nie miała powodu by to robić, ale obawiała się, by jakieś jej słowa nie zostały odebrane opacznie. Mówiła to, co mogła zaobserwować podczas tych dość przypadkowych spotkań. Ale musiała przyznać, że była ciekawa kim jest ten czarodziej i czy Safia będzie z nim szczęśliwa. Choć oba ich rody były w Anglii egzotyczne, zdawała sobie sprawę, że były zupełnie różne i pochodziły z innych części świata, a także miały inne tradycje. Czy było możliwe ich pełne porozumienie?
Przygryzła lekko usteczka i zapatrzyła się na jednego z motyli, jaki przysiadł na kwitnącym krzewie tuż obok niej. Wyciągnęła palec, a stworzonko nie uciekło, najwyraźniej przyzwyczajone do obecności ludzi.
- Rozumiem – przytaknęła. – Mi w szkole eliksiry nigdy nie wychodziły zbyt dobrze, choć lubiłam zielarstwo i opiekę nad magicznymi stworzeniami. Ale mikstury… Cóż, do tego trzeba mieć dar.
Cressida nie miała. Tak samo jak nie miała daru do uroków. Z wymagających różdżki dziedzin magii pamiętała tylko niezbędne podstawy które były wymagane do zdania egzaminów na oceny które nie przyniosłyby wstydu w oczach pana ojca, choć transmutacja wydawała się całkiem ciekawa i miewała czasem myśli że może dobrze byłoby sobie ją odświeżyć.
Cressida nie była obecna na szczycie, co najwyżej słyszała pogłoski o nim, a były to jedynie powtarzane informacje, które w trakcie przekazywania z ust do ust mogły utracić prawdziwy sens i dlatego wolała zapytać u źródła. Polityka nigdy nie należała do jej ulubionych tematów, ale była zwyczajnie ciekawa zaręczyn Safii i tego, kto miał zostać jej mężem. Wydawało jej się, że do tej pory rody Shafiq i Shacklebolt mimo funkcjonowania w Anglii i obecności w Skorowidzu nie łączyły się z innymi, ich przedstawiciele poślubiali własnych krewnych bądź czarodziejów z rodzimych stron.
- To dobrze, że zarówno bliscy twoi, jak i twego przyszłego męża wykazali się takim zrozumieniem – odezwała się, choć nie wiedziała, o jakich rodzinnych problemach mówiła Safia. Miała jednak na tyle wyczucia by o to nie pytać, uznając że lady Shacklebolt sama o tym opowie jeśli zechce. Nie były ze sobą aż tak blisko, by zwierzać się sobie ze wszystkiego, poza tym Cressie nie była wścibska. – Miałam okazję poznać Zachary’ego – potwierdziła. A więc to rzeczywiście on miał poślubić jedną z lady Shacklebolt? – Spotkałam go kilkukrotnie, choć nie mogę powiedzieć, żebym go dobrze poznała. Jawił mi się jako dość… tajemniczy, zwłaszcza z mojej angielskiej perspektywy. I wydaje mi się, że jest bardzo oddany tradycjom swego rodu, przynajmniej na tyle na ile mogłam zauważyć podczas tych paru spotkań – wyjaśniła; jej słowa były jednak ostrożne, unikała wydawania osądów na temat osoby, o której tak naprawdę wiedziała niewiele, tym bardziej że nie była typem plotkary, a więc nie chciała nic podkolorowywać ani zafałszowywać obrazu, ani tym bardziej nie chciałaby krytykować lorda Shafiq w żaden sposób. Nie miała powodu by to robić, ale obawiała się, by jakieś jej słowa nie zostały odebrane opacznie. Mówiła to, co mogła zaobserwować podczas tych dość przypadkowych spotkań. Ale musiała przyznać, że była ciekawa kim jest ten czarodziej i czy Safia będzie z nim szczęśliwa. Choć oba ich rody były w Anglii egzotyczne, zdawała sobie sprawę, że były zupełnie różne i pochodziły z innych części świata, a także miały inne tradycje. Czy było możliwe ich pełne porozumienie?
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Czarownica uśmiechnęła się zadowolona, gdy jej słowa spotkały się z aprobatą Cressidy, jednak wiedziała, że w przypadku wyjazdów poza tereny angielskie nie była szczególnie obiektywna. Nie kryła się z tym, że mieszkanie w tym kraju nie było dlań przyjemnością, choć w ostatnich latach nie okazywała tego aż tak bardzo, jak w szkole, ale z drugiej strony – czy sensem było trzymanie kruchej lady Fawley na siłę w posiadłości, kiedy miała alternatywę i rzeczywiście nie miała przed sobą żadnych ważących na losach rodu spraw? Nie wyjeżdżała przecież na zawsze, nie musiała wyjechać wcale na długo; już nawet same kilkudniowe, a częste wizyty we Francji wpłynęłyby dobrze na jej zdrowie i nastrój, przy tym też na zdrowie i rozwój dzieci, o które należało dbać. Nie powiedziała tego jednak na głos. Nauczona, że lepiej było niektóre rzeczy zachować tylko dla siebie, by nie wyjść na przemądrzałą pannicę i adwokata samego papy Legby, westchnęła cicho.
– Powinnaś porozmawiać o tym z mężem; myślę, że on najlepiej ci doradzi i zrozumie – podsumowała krótko, ale bez większego przekonania. Czasami miewała pewne wątpliwości co do działań podejmowanych przez mężczyzn, czego najlepszym przykładem w ostatnim czasie byli mężczyźni w jej rodzie, ale nigdy się im nie sprzeciwiała, usłużnie ponosząc konsekwencje tych działań.
Z rozmyślań wyrwało lady stwierdzenie Cressidy. Być może do mikstur trzeba było posiadać dar, chociaż nie była to rzecz, której nie można się było nauczyć. Co prawda poza nauką wkładało się wtedy w tę dziedzinę cierpliwość, nerwy i ogromne pokłady sił, jednak Safia nie uznawała tego za coś niemożliwego.
– Albo odpowiedniego nauczyciela – nauka alchemii w szkole była przyzwoita, lecz więcej wiedzy nabyła pod okiem matki, czy babki, albo nawet sama z zakurzonych ksiąg, nieustannie karmiąc swoją ciekawość i chęć do zdobywania wiedzy, stawania się w tym lepszą – chociaż obrabianie ingrediencji nie zawsze jest przyjemne – dodała żartobliwe, nawet teraz od czasu do czasu dostrzegając u siebie obrzydzenie podczas obrabiania składników.
– Z pewnością – przytaknęła, namiastkę oddania tradycjom dostrzegając podczas pierwszego spotkania z Zacharym. Chociaż objawiła się ona tylko wtedy, gdy dopytała o wybraną przez niego specjalizację, i zachowawczości, która dziwiła ją najmniej mimo okoliczności, w jakich się zobaczyli, przeczuwała, że w pewnym momencie dojdzie do zderzenia obu kultur. I tego obawiała się chyba najbardziej; z jednej strony nie chciała i nie zamierzała porzucać tradycji, w których się wychowywała, z drugiej zaś musiała przejmować wolę męża jako własną, nawet za cenę własnego szczęścia. Póki co nie martwiła się tym aż tak, bo do ślubu było dużo czasu... o ile oba rody nie planowały przyśpieszyć tego procesu za ich plecami. – Tajemniczy dlatego, że niewiele mówi? – kontynuowała dalej, choć już widziała, że na niewiele się to zda i nie dowie się tego, co mogłoby być pomocne podczas następnego spotania.
– Powinnaś porozmawiać o tym z mężem; myślę, że on najlepiej ci doradzi i zrozumie – podsumowała krótko, ale bez większego przekonania. Czasami miewała pewne wątpliwości co do działań podejmowanych przez mężczyzn, czego najlepszym przykładem w ostatnim czasie byli mężczyźni w jej rodzie, ale nigdy się im nie sprzeciwiała, usłużnie ponosząc konsekwencje tych działań.
Z rozmyślań wyrwało lady stwierdzenie Cressidy. Być może do mikstur trzeba było posiadać dar, chociaż nie była to rzecz, której nie można się było nauczyć. Co prawda poza nauką wkładało się wtedy w tę dziedzinę cierpliwość, nerwy i ogromne pokłady sił, jednak Safia nie uznawała tego za coś niemożliwego.
– Albo odpowiedniego nauczyciela – nauka alchemii w szkole była przyzwoita, lecz więcej wiedzy nabyła pod okiem matki, czy babki, albo nawet sama z zakurzonych ksiąg, nieustannie karmiąc swoją ciekawość i chęć do zdobywania wiedzy, stawania się w tym lepszą – chociaż obrabianie ingrediencji nie zawsze jest przyjemne – dodała żartobliwe, nawet teraz od czasu do czasu dostrzegając u siebie obrzydzenie podczas obrabiania składników.
– Z pewnością – przytaknęła, namiastkę oddania tradycjom dostrzegając podczas pierwszego spotkania z Zacharym. Chociaż objawiła się ona tylko wtedy, gdy dopytała o wybraną przez niego specjalizację, i zachowawczości, która dziwiła ją najmniej mimo okoliczności, w jakich się zobaczyli, przeczuwała, że w pewnym momencie dojdzie do zderzenia obu kultur. I tego obawiała się chyba najbardziej; z jednej strony nie chciała i nie zamierzała porzucać tradycji, w których się wychowywała, z drugiej zaś musiała przejmować wolę męża jako własną, nawet za cenę własnego szczęścia. Póki co nie martwiła się tym aż tak, bo do ślubu było dużo czasu... o ile oba rody nie planowały przyśpieszyć tego procesu za ich plecami. – Tajemniczy dlatego, że niewiele mówi? – kontynuowała dalej, choć już widziała, że na niewiele się to zda i nie dowie się tego, co mogłoby być pomocne podczas następnego spotania.
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Cressida lubiła żyć w Anglii, ale tu się urodziła, to tu były jej korzenie. Jej dom. Ale potrafiła zrozumieć, że dziewczęta pochodzące z innych krajów nie musiały podzielać jej punktu widzenia, bo miały swoje ojczyzny, do których tęskniły tak, jak ona tęskniła za domem podczas nauki we Francji. Teraz niby pozostawała w ojczyźnie, ale nie mieszkała już w prawdziwym domu, mogła go jedynie odwiedzać. Mieszkała z obcym rodem z którym, poza mężem i dziećmi, nie czuła jeszcze prawdziwie silnej więzi. Fawleyowie się starali, ale Cressida aklimatyzowała się powoli. Za trzy tygodnie miały minąć dwa lata od jej ślubu z Williamem, ale nadal spędziła więcej lat życia jako Flint niż jako Fawley. Wyjazd wbrew pozorom nie był taką prostą sprawą i pozostawiali go jako ostateczność, gdy stanie się konieczny.
- Tak zrobię – przytaknęła. Porozmawianie z Williamem to najlepszy pomysł, w końcu to do niego będzie należeć ostatnie słowo. Jeśli zdecyduje o wyjeździe, Cressida i dzieci wyjadą. Młódka zamierzała jednak w takim przypadku dążyć do tego, by mąż też pojechał wraz z nimi. Potrzebowała męskiej opieki.
- Może nigdy nie trafiłam na odpowiedniego nauczyciela – rzekła. – Wiesz jak to jest w szkole, gdy w klasie jest jeden nauczyciel i dwudziestka uczniów. – Takie warunki nauki niezbyt odpowiadały Cressidzie, i choć nie radziła sobie tragicznie, nie była też wśród najlepszych. Pozostawała zawsze gdzieś pośrodku, przeciętna w większości przedmiotów poza opieką nad magicznymi stworzeniami, zielarstwem i oczywiście malarstwem. W tym była dobra. Ogólnie nie była świetną czarodziejką i prawdę mówiąc niejeden mugolak wyprzedzał ją w nauce, lecz jako dama nie musiała martwić się o to, czy oceny czasem nie zamkną jej drogi do dobrej pracy. Przecież nie musiała pracować, kończąc szkołę wiedziała, że czeka ją zamążpójście i że to będzie jej życiowa rola, więc nie czekała w napięciu na wyniki egzaminów, tak jak jej nieszlachetni rówieśnicy dla których mogło to przesądzić o przyszłości. Wyniki w nauce nie były priorytetem i aktualnie nie miało dla niej żadnego znaczenia co otrzymała na koniec szkoły. Tego co najważniejsze w życiu damy i tak nie nauczyła się w szkole, a w rodzinnym domu. W ogóle rzadko sięgała po różdżkę w ciągu ostatniego roku, najpierw przez anomalie, a potem z przyzwyczajenia.
Potem temat zszedł na przyszłego narzeczonego Safii, którego Cressida spotkała może parę razy i nie potrafiła powiedzieć o nim nic konkretnego, bo tak naprawdę niewiele się o nim dowiedziała. Nie miała pojęcia, jakim będzie narzeczonym, a potem mężem. Nie potrafiła więc podzielić się z Safią czymś, co pomoże jej go poznać i zrozumieć.
- Hmm… Może trochę też. Nie jest wylewny, chroni swoje sekrety. – Mówiąc to nawet nie wiedziała, jak trafne jest to stwierdzenie, ale miała dziwne wrażenie, że Shafiq nie chce odsłaniać wszystkich kart, że coś przed nią ukrywał, co było naturalne biorąc pod uwagę fakt, ze byli sobie obcy. – Dlatego niewiele o nim wiem. Parę krótkich rozmów to za mało, by potrafić zarysować ci konkretny obraz jego osoby. Poza tym nie lubię oceniać po pozorach, bo może to, co myślę, jest mylne? Tym bardziej, że jakby nie patrzeć, Zachary wychował się w nieco innej kulturze i tradycji. – zastanowiła się. Tak, znała Zachary’ego stanowczo za słabo, by go oceniać, a plotkować i powtarzać niesprawdzonych informacji nie lubiła. Poza tym wiadomym było, że ród Shafiq był specyficzny, miał własne obyczaje i sekrety, i choć należeli do Skorowidzu, pod pewnymi względami zachowywali odrębność od rodów angielskich. – Pozostaje mi mieć nadzieję, że tobie uda się go poznać nim się pobierzecie i że znajdziesz u jego boku szczęście, które osłodzi ci wypełnienie obowiązku wobec rodu.
Uśmiechnęła się do Safii ciepło; naprawdę życzyła jej tego, by polityczne małżeństwo nie było pasmem nieszczęść, by odnalazła w nim także dobro i spełnienie. Zerknęła też na swoich towarzyszy którzy snuli się w pewnej odległości za nimi, mając dziewczątko na oku, ale nie przeszkadzając jej. Czuła jednak, że niedługo będzie musiała do nich dołączyć, więc korzystała jeszcze z tych chwil przyjemnej, niezobowiązującej pogawędki.
- Tak zrobię – przytaknęła. Porozmawianie z Williamem to najlepszy pomysł, w końcu to do niego będzie należeć ostatnie słowo. Jeśli zdecyduje o wyjeździe, Cressida i dzieci wyjadą. Młódka zamierzała jednak w takim przypadku dążyć do tego, by mąż też pojechał wraz z nimi. Potrzebowała męskiej opieki.
- Może nigdy nie trafiłam na odpowiedniego nauczyciela – rzekła. – Wiesz jak to jest w szkole, gdy w klasie jest jeden nauczyciel i dwudziestka uczniów. – Takie warunki nauki niezbyt odpowiadały Cressidzie, i choć nie radziła sobie tragicznie, nie była też wśród najlepszych. Pozostawała zawsze gdzieś pośrodku, przeciętna w większości przedmiotów poza opieką nad magicznymi stworzeniami, zielarstwem i oczywiście malarstwem. W tym była dobra. Ogólnie nie była świetną czarodziejką i prawdę mówiąc niejeden mugolak wyprzedzał ją w nauce, lecz jako dama nie musiała martwić się o to, czy oceny czasem nie zamkną jej drogi do dobrej pracy. Przecież nie musiała pracować, kończąc szkołę wiedziała, że czeka ją zamążpójście i że to będzie jej życiowa rola, więc nie czekała w napięciu na wyniki egzaminów, tak jak jej nieszlachetni rówieśnicy dla których mogło to przesądzić o przyszłości. Wyniki w nauce nie były priorytetem i aktualnie nie miało dla niej żadnego znaczenia co otrzymała na koniec szkoły. Tego co najważniejsze w życiu damy i tak nie nauczyła się w szkole, a w rodzinnym domu. W ogóle rzadko sięgała po różdżkę w ciągu ostatniego roku, najpierw przez anomalie, a potem z przyzwyczajenia.
Potem temat zszedł na przyszłego narzeczonego Safii, którego Cressida spotkała może parę razy i nie potrafiła powiedzieć o nim nic konkretnego, bo tak naprawdę niewiele się o nim dowiedziała. Nie miała pojęcia, jakim będzie narzeczonym, a potem mężem. Nie potrafiła więc podzielić się z Safią czymś, co pomoże jej go poznać i zrozumieć.
- Hmm… Może trochę też. Nie jest wylewny, chroni swoje sekrety. – Mówiąc to nawet nie wiedziała, jak trafne jest to stwierdzenie, ale miała dziwne wrażenie, że Shafiq nie chce odsłaniać wszystkich kart, że coś przed nią ukrywał, co było naturalne biorąc pod uwagę fakt, ze byli sobie obcy. – Dlatego niewiele o nim wiem. Parę krótkich rozmów to za mało, by potrafić zarysować ci konkretny obraz jego osoby. Poza tym nie lubię oceniać po pozorach, bo może to, co myślę, jest mylne? Tym bardziej, że jakby nie patrzeć, Zachary wychował się w nieco innej kulturze i tradycji. – zastanowiła się. Tak, znała Zachary’ego stanowczo za słabo, by go oceniać, a plotkować i powtarzać niesprawdzonych informacji nie lubiła. Poza tym wiadomym było, że ród Shafiq był specyficzny, miał własne obyczaje i sekrety, i choć należeli do Skorowidzu, pod pewnymi względami zachowywali odrębność od rodów angielskich. – Pozostaje mi mieć nadzieję, że tobie uda się go poznać nim się pobierzecie i że znajdziesz u jego boku szczęście, które osłodzi ci wypełnienie obowiązku wobec rodu.
Uśmiechnęła się do Safii ciepło; naprawdę życzyła jej tego, by polityczne małżeństwo nie było pasmem nieszczęść, by odnalazła w nim także dobro i spełnienie. Zerknęła też na swoich towarzyszy którzy snuli się w pewnej odległości za nimi, mając dziewczątko na oku, ale nie przeszkadzając jej. Czuła jednak, że niedługo będzie musiała do nich dołączyć, więc korzystała jeszcze z tych chwil przyjemnej, niezobowiązującej pogawędki.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
W pewnym stopniu rozumiała Cressidę i fakt, że trafiła na nieodpowiedniego nauczyciela; w końcu sama przerabiała to w Hogwarcie podczas takich lekcji jak zaklęcia, czy obrona przed czarną magią a nawet opieka nad magicznymi stworzeniami. Chociaż uczyła się i nie była aż tak złym uczniem, lekcje te nie zaskarbiły ani jej uwagi ani zachwytu, poza ostatnimi, które były przydatne w alchemii, przy doborach ingrediencji zwierzęcych. Za swoistą ironię losu uważała jednak to, że potrafiła zaklinać przedmioty, lecz nie umiała posługiwać się w tym przypadku białą magią – ale kto wie, może kiedyś, kiedy osiągnie wszystkie swoje cele, zainteresuje się tą dziedziną?
Nie odpowiedziała już na słowa dziewczęcia, skupiając się na słowach, które opuściły jej usta. Niechętnie uznała, że niestety rudowłosa potwierdziła tylko przypuszczenia i nie powiedziała właściwie nic, co by w jakiś sposób nakierowało Safię w znajomości z lordem Shafiq, ani też nic, czego by już sama nie wiedziała po spotkaniu z młodym uzdrowicielem.
– Masz rację, czym skorupka za młodu nasiąkła, tym na starość trąci – westchnęła, nie mając właściwie nic złego na myśli. Ot, trzymała się jeszcze naiwnej nadziei, że być może lord przesiąknął lekko angielskimi obyczajami i kulturą, przez co stanie się mniej zdystansowany i małomówny, jednak po słowach lady Fawley nabrała przekonania, że to, czego nauczono go w domu raczej nigdy nie zostanie przyćmione. To czyniło go z jednej strony pełnego podziwu czarodziejem – w końcu nawet ona zdołała nabrać kilku nawyków, których nie znała wcześniej, lecz jej ród miał niesamowitą zdolność do adaptowania się do otoczenia. Z drugiej strony przeczuwała, że najprostszym sposobem postępowania z lordem będzie traktowanie początków tejże znajomości jako swoistego oswajania, czemu nie miała nic przeciwko. Lubiła wyzwania.
– Napijemy się herbaty? – zaproponowała i uśmiechnęła się przyjacielsko, chociaż nie była pewna czy pobliska kawiarnia była czynna. Ku jej uciesze miejsce okazało się nie tylko czynne, ale i puste, a po zjawieniu się osób towarzyszących w spacerze obu damom ponownie zaczęło tętnić życiem.
ztx2
Nie odpowiedziała już na słowa dziewczęcia, skupiając się na słowach, które opuściły jej usta. Niechętnie uznała, że niestety rudowłosa potwierdziła tylko przypuszczenia i nie powiedziała właściwie nic, co by w jakiś sposób nakierowało Safię w znajomości z lordem Shafiq, ani też nic, czego by już sama nie wiedziała po spotkaniu z młodym uzdrowicielem.
– Masz rację, czym skorupka za młodu nasiąkła, tym na starość trąci – westchnęła, nie mając właściwie nic złego na myśli. Ot, trzymała się jeszcze naiwnej nadziei, że być może lord przesiąknął lekko angielskimi obyczajami i kulturą, przez co stanie się mniej zdystansowany i małomówny, jednak po słowach lady Fawley nabrała przekonania, że to, czego nauczono go w domu raczej nigdy nie zostanie przyćmione. To czyniło go z jednej strony pełnego podziwu czarodziejem – w końcu nawet ona zdołała nabrać kilku nawyków, których nie znała wcześniej, lecz jej ród miał niesamowitą zdolność do adaptowania się do otoczenia. Z drugiej strony przeczuwała, że najprostszym sposobem postępowania z lordem będzie traktowanie początków tejże znajomości jako swoistego oswajania, czemu nie miała nic przeciwko. Lubiła wyzwania.
– Napijemy się herbaty? – zaproponowała i uśmiechnęła się przyjacielsko, chociaż nie była pewna czy pobliska kawiarnia była czynna. Ku jej uciesze miejsce okazało się nie tylko czynne, ale i puste, a po zjawieniu się osób towarzyszących w spacerze obu damom ponownie zaczęło tętnić życiem.
ztx2
goddesses don't speak in whispers;
they scream.
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Sala motyli
Szybka odpowiedź