Spalony sierociniec
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Spalony sierociniec
Słowa czasem bywają zbyt trywialne, by wyrazić całość, skumulowanej treści. A ponury widok dawnego, spalonego dziś sierocińca rodzi więcej emocji i pytań, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Ktoś, kto nieświadomy przechodzi alejką, w której wciąż stoi budynek o sczerniałych, pustych okiennicach, wypalonych niemal do popiołu, drewnianych fragmentach, wyczuwa wciąż unoszący się mdły zapach spalenizny.
Niezależnie od ilości mijających lat, zdaje się, że stary budynek chroni w swych murach nieskończoną, powtarzającą się tragedię. Po wielkim pożarze ostały się jedyne kamienne ściany i dach, pozostawiając jednak w środku dziwne, czasem losowo prezentujące się, niezniszczone elementy. Zginęła wtedy przeszło pięćdziesiątka dzieci i kilkoro opiekunów, a tajemnica wielkiego pożaru wciąż pozostaje nierozwiązana. Nikt jednak nie może zaprzeczyć, że brała w tym udział magia, ciemniejsza niż chciałoby uwierzyć.
Mówi się o klątwie, która wisi na niezbadanej ziemi, o zakopanym pod ziemią, przeklętym skarbie, czy zwykłej, ludzkiej nienawiści, która wciąż wołała o zemstę. Są także głosy, dużo cichsze niż większość głoszących, że dawny sierociniec był miejscem tak okrutnym i przesiąkniętym cierpieniem, że same dzieci doprowadziły do rozprzestrzenienia żywiołu, pozbawiając możliwości odprawiania w tajemnicy eksperymentów. To jednak głosy jednostkowe, milknące tak szybko, jak wiatr hulający w murach spalonego sierocińca.
Niezależnie od ilości mijających lat, zdaje się, że stary budynek chroni w swych murach nieskończoną, powtarzającą się tragedię. Po wielkim pożarze ostały się jedyne kamienne ściany i dach, pozostawiając jednak w środku dziwne, czasem losowo prezentujące się, niezniszczone elementy. Zginęła wtedy przeszło pięćdziesiątka dzieci i kilkoro opiekunów, a tajemnica wielkiego pożaru wciąż pozostaje nierozwiązana. Nikt jednak nie może zaprzeczyć, że brała w tym udział magia, ciemniejsza niż chciałoby uwierzyć.
Mówi się o klątwie, która wisi na niezbadanej ziemi, o zakopanym pod ziemią, przeklętym skarbie, czy zwykłej, ludzkiej nienawiści, która wciąż wołała o zemstę. Są także głosy, dużo cichsze niż większość głoszących, że dawny sierociniec był miejscem tak okrutnym i przesiąkniętym cierpieniem, że same dzieci doprowadziły do rozprzestrzenienia żywiołu, pozbawiając możliwości odprawiania w tajemnicy eksperymentów. To jednak głosy jednostkowe, milknące tak szybko, jak wiatr hulający w murach spalonego sierocińca.
Po spotkaniu z Czarnym Panem, a później z resztą badaczy, niezwłocznie udaję się do rodzinnego sklepu. Nie wiem co zastaniemy w Azkabanie - może to być dosłownie wszystko. Zatem wolę dmuchać na zimne i zabieram ze sobą czarnomagiczne artefakty. Pierwsze z brzegu, tanie i nieprzydatne w warunkach więziennych, ale to nie ma znaczenia. Grunt, że są małe i poręczne i możemy je nosić nawet w kieszeni, a dzięki nim wytworzona bariera nie odrzuci nas poza nią. Dlatego pakuję je szybko do torby, a potem wracam do Durham. Spieszę się jak mogę, gdyż nie mamy za wiele czasu. Pakuje wszystkie eliksiry, jakie mam aktualnie na stanie i przewiązuję je sobie na biodrach. Wygląda to dość groteskowo, ale ostatecznie nie wybieram się na rewię mody, a do najpaskudniejszego miejsca na ziemi. W torbę wrzucam zabrane wcześniej przedmioty, tabliczkę czekolady, dodatkową pelerynę; Azkaban kojarzy mi się z mrozem. Różdżka to oczywista oczywistość spoczywająca w kieszeni szaty. Tak przygotowany mogę iść.
Trochę z duszą na ramieniu, bo znając moją przypadłość to muszę na siebie chuchać i dmuchać, a bez obrazy dla nas - nie za bardzo nadajemy się do walki. Mogę innych najwyżej okładać kociołkiem, ale wątpię, żeby to przyniosło wymierny efekt. Wzdycham kiedy wybywam z domu, a tysiące godzin później przez marną komunikację zjawiam się w umówionym miejscu.
Widok spalenizny, dźwięk łamanych desek i swąd typowo węglowy odrzuca mnie od siebie. Przed oczami stają makabryczne wizje oraz doznania, które spotkały mnie w Białej Wywernie. Odczuwam silny strach niepodobny do niczego, przełykam ślinę i kiwam głową Valerijowi. Reszta nie dotarła. Zerkam na świstoklik, który buczy coraz intensywniej. Muszę przyznać, że umiejętności Rosjanina są naprawdę imponujące kiedy nakierowuje część magii do metalowego talerza. To chyba już. Oglądam się za innymi. Kiedy wszyscy są na miejscu daję każdemu po jednym krwawym piórze.
Biorę różdżkę, cztery krwawe pióra, eliksir grozy x4, eliksir kociego wzroku x3, czuwający strażnik x2, eliksir wzmacniający krew x2, tabliczkę czekolady i pelerynę (dodatkową).
Trochę z duszą na ramieniu, bo znając moją przypadłość to muszę na siebie chuchać i dmuchać, a bez obrazy dla nas - nie za bardzo nadajemy się do walki. Mogę innych najwyżej okładać kociołkiem, ale wątpię, żeby to przyniosło wymierny efekt. Wzdycham kiedy wybywam z domu, a tysiące godzin później przez marną komunikację zjawiam się w umówionym miejscu.
Widok spalenizny, dźwięk łamanych desek i swąd typowo węglowy odrzuca mnie od siebie. Przed oczami stają makabryczne wizje oraz doznania, które spotkały mnie w Białej Wywernie. Odczuwam silny strach niepodobny do niczego, przełykam ślinę i kiwam głową Valerijowi. Reszta nie dotarła. Zerkam na świstoklik, który buczy coraz intensywniej. Muszę przyznać, że umiejętności Rosjanina są naprawdę imponujące kiedy nakierowuje część magii do metalowego talerza. To chyba już. Oglądam się za innymi. Kiedy wszyscy są na miejscu daję każdemu po jednym krwawym piórze.
Biorę różdżkę, cztery krwawe pióra, eliksir grozy x4, eliksir kociego wzroku x3, czuwający strażnik x2, eliksir wzmacniający krew x2, tabliczkę czekolady i pelerynę (dodatkową).
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czułem się trochę zagubiony podczas spotkania. Czarny Pan wymagał od nas wiele, a informacji nie posiadaliśmy zbyt dużo. Niewiadome piętrzyły się w moim umyśle budząc coraz więcej wątpliwości. Skoro jednak żadne z nas nie odważyło się zadać ani jednego, konkretnego pytania dotyczącego naszych badań, to musieliśmy poradzić sobie sami. Dwoje uzdrowicieli i dwóch alchemików, to brzmiało jak wyprawa po śmierć. Zdusiłem w sobie wszystkie obawy, nie chcąc dać nikomu poznać, jak mocno byłem zmartwiony naszą przyszłością. Lub jej brakiem. Skinąłem wszystkim i tak jak pozostali udałem się do domu, choć nie wiedziałem po co. Nie miałem żadnych cennych przedmiotów, które mogłyby nam się przydać. Z braku laku zapakowałem do kieszeni maść żywokostową, ale ona była tak naprawdę tyci kropelką w morzu potrzeb. Z braku lepszej alternatywy dobre i to, choć nawet jak komuś pojawi się gdzieś siniak, to pewnie nie będzie się bawił z kremem małej mocy. Westchnąłem bezgłośnie do własnych myśli i zabrałem jeszcze czekoladę, tak na wszelki wypadek. Mawiają, że regeneruje siły podczas spotkania z dementorami, ale do tej pory nie musiałem wiedzieć ile w tym było prawdy.
Szybko zjawiłem się na miejscu zbiórki, choć nie byłem pierwszy. Upewniłem się, że miałem w kieszeni różdżkę i praktycznie mogłem już udać się do Azkabanu. Niestety to nie było takie proste. Musieliśmy zjawić się w zwęglonym sierocińcu, w dodatku uaktywnić świstoklik. Mogliśmy do upojenia rzucać zaklęciami, ale na szczęście Dolohov znał się na numerologii i sprawnie zawładnął mocą anomalii. Pozostało odebrać pióro i lecieć w drogę.
- Nie znam się na czarnej magii – powiedziałem nagle. Cóż, powinni to wiedzieć. Nie czułem się komfortowo z wyjawieniem swojej słabości, wręcz ułomności, ale nie było czasu na podchody. Musiałem postawić sprawę jasno. Nawet jeśli było to naprawdę dziwne jak na Blacka. Całe życie poświęciłem uzdrawianiu, a mogłem nie wykazywać się aż taką ignorancją.
/biorę tylko różdżkę, maść żywokostową i czekoladę
Szybko zjawiłem się na miejscu zbiórki, choć nie byłem pierwszy. Upewniłem się, że miałem w kieszeni różdżkę i praktycznie mogłem już udać się do Azkabanu. Niestety to nie było takie proste. Musieliśmy zjawić się w zwęglonym sierocińcu, w dodatku uaktywnić świstoklik. Mogliśmy do upojenia rzucać zaklęciami, ale na szczęście Dolohov znał się na numerologii i sprawnie zawładnął mocą anomalii. Pozostało odebrać pióro i lecieć w drogę.
- Nie znam się na czarnej magii – powiedziałem nagle. Cóż, powinni to wiedzieć. Nie czułem się komfortowo z wyjawieniem swojej słabości, wręcz ułomności, ale nie było czasu na podchody. Musiałem postawić sprawę jasno. Nawet jeśli było to naprawdę dziwne jak na Blacka. Całe życie poświęciłem uzdrawianiu, a mogłem nie wykazywać się aż taką ignorancją.
/biorę tylko różdżkę, maść żywokostową i czekoladę
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zjawiła się na miejscu jako ostatnia - zdążyła się przebrać, zamieniając mało praktyczną spódnicę na podróżne spodnie, w które wpuściła białą koszulę; na jej szyi błyszczała ozdoba będąca amuletem z czerwonego kryształu - przez ramię przewieszoną miała torbę ze wszystkimi posiadanymi eliksirami oraz księgą Dzieje magii, otrzymała ja niegdyś od Alisy i choć dotąd jej nie przeczytała, uznała jej możliwą użyteczność. Być może lekceważyła tę część nauki - być może historia miała zdradzić więcej odpowiedzi, niż jej się wydawało. Na miejscu odebrała krwawe pióro od Quentina, dziękując za nie skinieniem głowy i z ostrożnością zbliżała się do bijącego ciepłem budynku sierocińca. Dziecięce odgłosy ją przerażały - ale przypominały też, po co tutaj przyszła i do kogo musi wrócić. Lada moment.
- Będziemy musieli sobie poradzić tym, co potrafimy najlepiej - odparła cicho na słowa Blacka, jak zahipnotyzowana wpatrując się w krążek unoszący się w powietrze: moc anomalii była na swój sposób niesamowita. I nieprzewidywalna - a przez to zatrważająca. Gdyby Czarny Pan potrzebował tutaj wojowników - przysłałby kogoś innego. Lekko odwróciła spojrzenie na Valerija, w milczeniu i z uwagą przyglądając się jego poczynaniom - niewiele z nich rozumiejąc, ale ufając zdolnościom alchemika.
- Będziemy musieli sobie poradzić tym, co potrafimy najlepiej - odparła cicho na słowa Blacka, jak zahipnotyzowana wpatrując się w krążek unoszący się w powietrze: moc anomalii była na swój sposób niesamowita. I nieprzewidywalna - a przez to zatrważająca. Gdyby Czarny Pan potrzebował tutaj wojowników - przysłałby kogoś innego. Lekko odwróciła spojrzenie na Valerija, w milczeniu i z uwagą przyglądając się jego poczynaniom - niewiele z nich rozumiejąc, ale ufając zdolnościom alchemika.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Umiejętności Valerija wystarczyły, by skierować energię wibrującą w budynku w stronę świstoklika i pozwolić, by zaszczepiła się w nim, napełniła na tyle, by mógł zostać aktywowany. Ciche buczenie zaczęło się wzmagać, odbijając się nieprzyjemnym echem w waszych uszach. Talerz zaczął wirować nad ziemią coraz mocniej i mocniej, aż w końcu coś za waszymi plecami zaskrobało – mała, nadpalona lalka bez głowy została poderwana i wleciała w chłodną, niespokojną aurę świstoklika, niknąc w ciemności; tuż za nią, nad ramieniem Lupusa, przeleciała grzechotka. Na ciałach poczuliście powiewy zimnego powietrza, jakby pchające was w stronę przyciągającego wszystko dookoła magicznego przedmiotu. Im dłużej trwaliście na swoich miejscach, tym silniej napierała na was siła emanowana przez świstoklik – zaczęły docierać do was niepokojące dźwięki, już nie urwane jęki dzieci, a wygłuszone i drażniące uszy inkantacje, zniekształcone ludzkie głosy i cierpiętnicze krzyki. Wasze szanse, by ostatecznie oprzeć się rosnącej sile świstoklika, malały w zastraszającym tempie. Ale wystarczyło go uchwycić, by zostać wyrwanym ze zniszczonego, przerażającego sierocińca.
| ST oparcia się świstoklikowi wynosi 80, dodawana jest podwojona statystyka sprawności. W przypadku nieoparcia się świstoklikowi piszecie tutaj.
Jeżeli pozostajecie na miejscu, na odpis macie 48 godzin.
| ST oparcia się świstoklikowi wynosi 80, dodawana jest podwojona statystyka sprawności. W przypadku nieoparcia się świstoklikowi piszecie tutaj.
Jeżeli pozostajecie na miejscu, na odpis macie 48 godzin.
Nie wiedziałem co o tym myśleć. Według instrukcji Czarnego Pana dzieci powinny być żywe, a tymczasem obrazy pojawiające się przed naszymi oczami jasno wskazywały na trupy oraz ich śmierć. Bardzo mi się to nie podobało, bo nie odnajdywałem żadnego punktu zaczepienia. Żadnej logiki, choć być może po prostu nie powinienem się tam jej doszukiwać. Jako człowiek miłujący naukę nie mogłem się tak całkowicie od tego odciąć. Z zastanowieniem wpatrywałem się w rozgrywającą się scenę. Moc po trójkącie, to na pewno miało związek ze znakiem insygniów śmierci. Różdżka wyglądała przerażająco. Przerażająco potężnie. Jakby drzemała w niej najczarniejsza z mocy. Do tego tamto dziecko oraz szkatułka, w której coś się skrywało. Myślałem intensywnie nad tym, jak to połączyć, ale potem wszystko działo się bardzo szybko.
Otwierałem już usta chcąc wymienić się informacjami z pozostałymi badaczami, ale wizja rozmyła się, a krajobraz dookoła kręcił się jakby jutra miało nie być. Poczułem ucisk w gardle oraz klatce piersiowej, coś na kształt obawy, lęku. I nagle wszystko znów się uspokoiło. Krajobraz, nawet powietrze nie drżało już tak nieposkromienie. Właśnie. Obrazy wygładziły się wręcz niepokojąco bardzo, jakby tego powietrza w ogóle nie było, żadnego ruchu, nic. Tylko ciemność przecinana błyskami piorunów szalejącej burzy. Otchłań tak wyważona, że aż harmonijna. Żadnej anomalii, to było zastanawiające.
Wszystko do czasu. Potem dostrzegłem wybuch wody oraz dementorów, na których widok mimowolnie dostałem gęsiej skórki. I na dokładkę ludzkie kości wypływające na wierzch. Ciemne, niemal spopielone. Nie wiedziałem co to miało oznaczać, te wizje. Wyglądało na to, że anomalia żywiła się dziećmi. Lub to dzieci żywiły się anomalią, co doprowadzało do ich destrukcji. Trudno było powiedzieć kiedy obrazy były tak intensywne, że wzbudzały całą gamę różnych uczuć. Starałem się myśleć, ale było to trudne chcąc dokładnie zaobserwować wszystko, co się tylko dało.
I tak nie na długo. Anomalia dosięgnęła również nas, rozszarpując od środka. Stłumiony krzyk wyrwał się z gardła jakby domagając się zaprzestania tych okropnych praktyk. Dość. Ale anomalia nie miała dość, przenosząc nas gdzieś. Nie od razu rozpoznałem to miejsce, ale po otwarciu oczu zobaczyłem więcej światła niż tam, w Azkabanie. Bolało mnie wszystko, byłem wycieńczony i chciałem tylko wrócić już do domu, do swojego łóżka. Ale to nie miało się tak skończyć. Kątem oka dostrzegłem ciało. Oby nie któregoś z nas. Starałem się zebrać w sobie, podnieść się i sięgnąć po różdżkę orientując się w sytuacji, choć wycieńczenie nie sprzyjało tym aspektom. Ale musiałem spróbować przyjrzeć się dymiącemu organizmowi.
/Spostrzegawczość
Otwierałem już usta chcąc wymienić się informacjami z pozostałymi badaczami, ale wizja rozmyła się, a krajobraz dookoła kręcił się jakby jutra miało nie być. Poczułem ucisk w gardle oraz klatce piersiowej, coś na kształt obawy, lęku. I nagle wszystko znów się uspokoiło. Krajobraz, nawet powietrze nie drżało już tak nieposkromienie. Właśnie. Obrazy wygładziły się wręcz niepokojąco bardzo, jakby tego powietrza w ogóle nie było, żadnego ruchu, nic. Tylko ciemność przecinana błyskami piorunów szalejącej burzy. Otchłań tak wyważona, że aż harmonijna. Żadnej anomalii, to było zastanawiające.
Wszystko do czasu. Potem dostrzegłem wybuch wody oraz dementorów, na których widok mimowolnie dostałem gęsiej skórki. I na dokładkę ludzkie kości wypływające na wierzch. Ciemne, niemal spopielone. Nie wiedziałem co to miało oznaczać, te wizje. Wyglądało na to, że anomalia żywiła się dziećmi. Lub to dzieci żywiły się anomalią, co doprowadzało do ich destrukcji. Trudno było powiedzieć kiedy obrazy były tak intensywne, że wzbudzały całą gamę różnych uczuć. Starałem się myśleć, ale było to trudne chcąc dokładnie zaobserwować wszystko, co się tylko dało.
I tak nie na długo. Anomalia dosięgnęła również nas, rozszarpując od środka. Stłumiony krzyk wyrwał się z gardła jakby domagając się zaprzestania tych okropnych praktyk. Dość. Ale anomalia nie miała dość, przenosząc nas gdzieś. Nie od razu rozpoznałem to miejsce, ale po otwarciu oczu zobaczyłem więcej światła niż tam, w Azkabanie. Bolało mnie wszystko, byłem wycieńczony i chciałem tylko wrócić już do domu, do swojego łóżka. Ale to nie miało się tak skończyć. Kątem oka dostrzegłem ciało. Oby nie któregoś z nas. Starałem się zebrać w sobie, podnieść się i sięgnąć po różdżkę orientując się w sytuacji, choć wycieńczenie nie sprzyjało tym aspektom. Ale musiałem spróbować przyjrzeć się dymiącemu organizmowi.
/Spostrzegawczość
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lupus Black' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Znów był tutaj. A może nigdy stąd nie znikli, a to wszystko było jakąś ponurą wizją? Skołatany próbował podnieść się do pół siadu. Poruszał się niechętnie, z kłopotem, chociaż jego własne ciało zdawało się być w normie. Wzdrygnął się z przerażeniem dostrzegając majak ciała. Przez chwile pomyślał, że to któreś z nich - Lupus bądź Cassandra. To jednak minęło. Ci byli cali. To nie był zwykły majak, sen.
- To Grindelwald - wyrzęził - To był on - ta zakapturzona postać - Myślicie, myślicie, że to on wywołał anomalie? - tak to wyglądało. Ich niebyt, a nagle przytłaczające uczucie pojawienia się za sprawą ponurego rytuału
- To Grindelwald - wyrzęził - To był on - ta zakapturzona postać - Myślicie, myślicie, że to on wywołał anomalie? - tak to wyglądało. Ich niebyt, a nagle przytłaczające uczucie pojawienia się za sprawą ponurego rytuału
Wizje przeplatają się ze sobą w złowieszczym tańcu widziadeł i naprawdę ciężko jest się połapać komuś tak mało spostrzegawczemu jak ja. Nie, nie sądzę, że mogę nierealną szkatułkę przyciągnąć do siebie. Wierzę, że ten gest pozwoli mi na koncentrację oraz osiągnięcie zamierzonego efektu. A efekt ten okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Widzę dzięki temu kamień schowany w skrzynce. Ale nic poza tym. Człowiek, różdżka, insygnia śmierci. Nic, czego nie wiemy. Potem przerażająca moc anomalii oraz dementorzy, którzy wywołują we mnie drżenie na całym ciele. Mój największy lęk, bogin, od którego chciałbym uciec. Robi się wtedy zimno, widać ludzkie kości oraz wzbierającą, oszalałą wodę. Jeden wielki korowód przerażenia.
Wszystko zaraz się zamazuje, żeby przenieść nas w inne miejsce. Znowu sierociniec? Tak mi się wydaje, kiedy zostajemy rozrywani od środka przez potężną, czarnomagiczną moc. Mam wrażenie, że ciało oraz umysł bolą mnie dwa razy więcej niż powinny. Obraz się zniekształca przywodząc na myśl bezładne plamy, ścisk w klatce piersiowej pozbawia tchu.
Aż tajemnicza magia wypluwa nas w rzeczywistości. Naprawdę jest to spalony sierociniec, ten sam, z którego wyruszyliśmy. Boli mnie wszystko, ale dostrzegam jakieś truchło. Słucham Valerija niewiele rozumiejąc. Szumi mi w głowie. Mam ochotę zwinąć się w kłębek i zasnąć. - Może - chrypię ledwie żyjąc. Próbuję poukładać myśli. Musi minąć chwila nim zechcę się podzielić swoimi wnioskami. Na razie muszę wstać i sięgnąć po różdżkę, co wcale nie jest proste.
Wszystko zaraz się zamazuje, żeby przenieść nas w inne miejsce. Znowu sierociniec? Tak mi się wydaje, kiedy zostajemy rozrywani od środka przez potężną, czarnomagiczną moc. Mam wrażenie, że ciało oraz umysł bolą mnie dwa razy więcej niż powinny. Obraz się zniekształca przywodząc na myśl bezładne plamy, ścisk w klatce piersiowej pozbawia tchu.
Aż tajemnicza magia wypluwa nas w rzeczywistości. Naprawdę jest to spalony sierociniec, ten sam, z którego wyruszyliśmy. Boli mnie wszystko, ale dostrzegam jakieś truchło. Słucham Valerija niewiele rozumiejąc. Szumi mi w głowie. Mam ochotę zwinąć się w kłębek i zasnąć. - Może - chrypię ledwie żyjąc. Próbuję poukładać myśli. Musi minąć chwila nim zechcę się podzielić swoimi wnioskami. Na razie muszę wstać i sięgnąć po różdżkę, co wcale nie jest proste.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rytuał. Byli świadkami przerażającego rytuały, być może takiego, który - jak stwierdził Valerij - rozpoczął całe to szaleństwo. Błyski, grzmoty, makabryczne sceny, to wszystko było ulotne jak sen - uczestniczyli w nim, choć ich tam nie było, być może to anomalia stworzyła w czasie wyłom, który pozwolił im być świadkami tych zdarzeń. Dzieci były ważne - Czarny Pan zwrócił na to uwagę - dziecięce zwłoki zaś budziły grozę i niedowierzanie, a Cassandra nie rozumiała. Skinęła lekko głową na słowa alchemika, choć z trudem unosiła w górę głowę i zadzierała brodę. Była zmęczona, jakby coś wyssało z niej siły.
- Czy ten kamień mógł być jednym z insygniów? - Czy to nie jego ujrzeli na szmaragdowym pejzażu rozrzuconych wspomnień? Jego i czarną różdżkę: czy to ona dokonywała rytuału? - Tam leżało serce - dodała, dopiero teraz rozglądając się wokół - utkwiwszy spojrzenie nad zwłokami dziecka. - Nie było go tu, kiedy stąd wyruszaliśmy, prawda? - dodała, usiłując odnaleźć się w plątaninie własnych myśli. Czy znów - czy wciąż - znajdowali się wewnątrz snu, dziwacznej wizji, nie w rzeczywistości? Podjęła wysiłek, by zbliżyć się do ciała, przykucnąć przy nim i przyjrzeć się jego fragmentom - szukając oznak życia, usiłując wyczytać historię jego życia z labiryntu blizn i ran.
- Czy ten kamień mógł być jednym z insygniów? - Czy to nie jego ujrzeli na szmaragdowym pejzażu rozrzuconych wspomnień? Jego i czarną różdżkę: czy to ona dokonywała rytuału? - Tam leżało serce - dodała, dopiero teraz rozglądając się wokół - utkwiwszy spojrzenie nad zwłokami dziecka. - Nie było go tu, kiedy stąd wyruszaliśmy, prawda? - dodała, usiłując odnaleźć się w plątaninie własnych myśli. Czy znów - czy wciąż - znajdowali się wewnątrz snu, dziwacznej wizji, nie w rzeczywistości? Podjęła wysiłek, by zbliżyć się do ciała, przykucnąć przy nim i przyjrzeć się jego fragmentom - szukając oznak życia, usiłując wyczytać historię jego życia z labiryntu blizn i ran.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Quentin sięgnął po różdżkę, a Lupus i Cassandra przyglądając się nieruchomemu ciału mogli wysnuć pierwsze powierzchowne wnioski - ofiara była najprawdopodobniej martwa, jej pierś nie unosiła się w oddechach, skóra wydawała się ciepła, lecz nie wykazywała żadnych oznak spalenia, choć ciało wciąż lekko się dymiło, a powietrzu unosił się swąd palonych zwłok. Był to mężczyzna, mogliście to stwierdzić po uważniejszym przyjrzeniu się, lecz przed waszymi oczami powoli zaczynały pojawiać się powoli mroczki, uniemożliwiające wnikliwszą analizę odnalezionego truchła. Badania mogły przynieść wiele odpowiedzi, lecz wy mieliście jeszcze coś do zrobienia, a zaczynało brakować wam sił do czegokolwiek. Potrzebowaliście odpoczynku.
| Na odpis macie 24h.
| Na odpis macie 24h.
Chwytam w dłoń różdżkę - pewnie, chociaż nie mam zbyt wiele siły. W ogóle nie mam niczego. Choroba genetyczna sieje w organizmie spustoszenie, a taki nadmierny wysiłek wcale nie przynosi ulgi. Dlatego stoję chcąc nabrać tchu, cennych chwil, dać odpocząć ciału, chociaż nie umysłowi. Ten pracuje na szybkich obrotach, zdecydowanie zbyt szybkich, nie powinien. Przede wszystkim ten swąd. Swąd palącego się ciała. Momentalnie przywołuję do świadomości obrazy, których przywołać nie chcę. Biała Wywerna. Ten sam smród, który to ja zresztą wydzielałem. Palący się organizm, skóra, włosy. Duszący gaz powstający przy spalaniu - ditlenek węgla zapełniający płuca. To wszystko wraca powodując przerażające dreszcze biegnące wzdłuż kręgosłupa oraz gęsią skórkę pokrywającą niemal całe ciało. Wpatruję się zniechęcony w stronę dymiącego truchła, ale nie poświęcam mu zbyt wiele uwagi. Boję się, ot cały sekret.
- Co teraz? - pytam jednak zachrypniętym głosem. - Azkaban nas z siebie wyrzucił, zbadanie anomalii jest niemożliwe - dodaję trochę rozgoryczony. - Mógł być kamieniem wskrzeszenia, ale nie jestem pewien - odpowiadam na pytania Cassandry. Niestety nie jestem pewien. - Była tam chyba też jakaś różdżka? - dopytuję, bo tak mi się teraz wydaje, ale mogę mieć majaki. W końcu więzienie nas nie oszczędziło. - Nie było - potwierdzam. Nie, na pewno nie przeoczylibyśmy palącego, ale nie palącego się trupa. Coś tu mocno nie gra, ale nie wiem co to jest.
- Co teraz? - pytam jednak zachrypniętym głosem. - Azkaban nas z siebie wyrzucił, zbadanie anomalii jest niemożliwe - dodaję trochę rozgoryczony. - Mógł być kamieniem wskrzeszenia, ale nie jestem pewien - odpowiadam na pytania Cassandry. Niestety nie jestem pewien. - Była tam chyba też jakaś różdżka? - dopytuję, bo tak mi się teraz wydaje, ale mogę mieć majaki. W końcu więzienie nas nie oszczędziło. - Nie było - potwierdzam. Nie, na pewno nie przeoczylibyśmy palącego, ale nie palącego się trupa. Coś tu mocno nie gra, ale nie wiem co to jest.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dolohov pokręcił głową potwierdzając słowa Cassandry, Burke'a. Nie, nie było tutaj tego ciała. Było dziecięce czy też dorosłego człowieka? Rosjanin próbował to ocenić po wielkości spopielonego truchła. Nie wierzył by ktoś w takim stanie mógł żyć. Podniósł się chwiejnie na równe nogi.
- Myślę... Myślę, że to właśnie była anomalia. Jej centrum. Tak sądzę. Mam wątpliwości, jednak wątpię, by cokolwiek innego mogłoby wywołać...coś takiego - rozdarcie w czasie i przestrzeni? Czym to właściwie było? Alchemik nie miał pewności. Nie umiał tego nazwać. Ciężko było mu zebrać myśli. Czuł się zmęczony, a stojąc tu wrażenie to jedynie się nasilało.
- To...jest ci potrzebne? - spytał się Vatablasky niepewnie patrząc na zwłok. Mieli to przenieść do jej lecznicy? Zostawić? Udać się dalej? Mieli do zbadania jeszcze jedno miejsce.
- Myślę... Myślę, że to właśnie była anomalia. Jej centrum. Tak sądzę. Mam wątpliwości, jednak wątpię, by cokolwiek innego mogłoby wywołać...coś takiego - rozdarcie w czasie i przestrzeni? Czym to właściwie było? Alchemik nie miał pewności. Nie umiał tego nazwać. Ciężko było mu zebrać myśli. Czuł się zmęczony, a stojąc tu wrażenie to jedynie się nasilało.
- To...jest ci potrzebne? - spytał się Vatablasky niepewnie patrząc na zwłok. Mieli to przenieść do jej lecznicy? Zostawić? Udać się dalej? Mieli do zbadania jeszcze jedno miejsce.
Wszystko się komplikowało. Nie przybyliśmy z Azkabanu sami. Wraz z nami na ziemi nieopodal spalonego sierocińca leżały zwłoki, jak mogliśmy szybko stwierdzić. Niezwęglone, ale dalej lekko dymiące, co było naprawdę dziwne. Nie mieliśmy jednak zbyt dużo czasu na zastanawianie się nad denatem, choć mógł on być cennym źródłem wiedzy, nauki przede wszystkim. Jednak nie w takich warunkach, gdzie brakowało sprzętu oraz spokoju.
Wsłuchiwałem się uważnie w słowa przedmówców. A więc to był Grindelwald. Interesujące. – Widziałem związek między szkatułką, dzieckiem a różdżką. Tworzyły razem trójkąt. Skoro mówicie, że w skrzynce leżało serce Gellerta, to może… może to ono wywołało anomalie – odpowiedziałem, niejako zgadzając się z pytaniem postawionym przez Valerija. To była dość śmiała hipoteza, ale na pewno zawierała jakąś cząstkę prawdy. – Kamień… wskrzeszenia? Z sercem? Może posiadł wiedzę bycia nieśmiertelnym? – zastanawiałem się na głos, starając się wykorzystać to, że jeszcze nie zemdlałem z wycieńczenia. Czarne mroczki przed oczami nie świadczyły o niczym dobrym. Zamrugałem gwałtownie chcąc wyostrzyć wzrok. Nie mogliśmy zabrać ciała, co mielibyśmy z nim zrobić? Zabrać go do Błędnego Rycerza? Nie mieliśmy dodatkowego świstoklika. Żałowałem, bo chętnie zbadałbym nieznajomego. – Niby tak, ale jak na tym przeprowadzić badania? – podchwyciłem ogólne wątpliwości dotyczące badań. Chyba, że same wizje mają nam wystarczyć, to w porządku. Z drugiej strony chyba i tak nic więcej z więzienia nie zostało, by faktycznie się do niego dostać i przeprowadzić potrzebne eksperymenty. – Ta różdżka, była czarna, z charakterystycznymi guzkami. Zastanawia mnie w takim razie co z peleryną niewidką – mówiłem dalej, choć oczywiście, że nie tylko to mnie zastanawiało. Interesowało mnie wiele rzeczy, ale tak naprawdę nie nadążałem za swoimi myślami. Powinienem się skupić raczej na odzyskiwaniu sił oraz udaniu się w następne miejsce, ale ogarniająca mnie niemoc nie pozwoliła na nic więcej niż szafowanie urywkami domysłów. Nie wiadomo czy w jakikolwiek sposób prawdziwych.
Wsłuchiwałem się uważnie w słowa przedmówców. A więc to był Grindelwald. Interesujące. – Widziałem związek między szkatułką, dzieckiem a różdżką. Tworzyły razem trójkąt. Skoro mówicie, że w skrzynce leżało serce Gellerta, to może… może to ono wywołało anomalie – odpowiedziałem, niejako zgadzając się z pytaniem postawionym przez Valerija. To była dość śmiała hipoteza, ale na pewno zawierała jakąś cząstkę prawdy. – Kamień… wskrzeszenia? Z sercem? Może posiadł wiedzę bycia nieśmiertelnym? – zastanawiałem się na głos, starając się wykorzystać to, że jeszcze nie zemdlałem z wycieńczenia. Czarne mroczki przed oczami nie świadczyły o niczym dobrym. Zamrugałem gwałtownie chcąc wyostrzyć wzrok. Nie mogliśmy zabrać ciała, co mielibyśmy z nim zrobić? Zabrać go do Błędnego Rycerza? Nie mieliśmy dodatkowego świstoklika. Żałowałem, bo chętnie zbadałbym nieznajomego. – Niby tak, ale jak na tym przeprowadzić badania? – podchwyciłem ogólne wątpliwości dotyczące badań. Chyba, że same wizje mają nam wystarczyć, to w porządku. Z drugiej strony chyba i tak nic więcej z więzienia nie zostało, by faktycznie się do niego dostać i przeprowadzić potrzebne eksperymenty. – Ta różdżka, była czarna, z charakterystycznymi guzkami. Zastanawia mnie w takim razie co z peleryną niewidką – mówiłem dalej, choć oczywiście, że nie tylko to mnie zastanawiało. Interesowało mnie wiele rzeczy, ale tak naprawdę nie nadążałem za swoimi myślami. Powinienem się skupić raczej na odzyskiwaniu sił oraz udaniu się w następne miejsce, ale ogarniająca mnie niemoc nie pozwoliła na nic więcej niż szafowanie urywkami domysłów. Nie wiadomo czy w jakikolwiek sposób prawdziwych.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czarne mroczki, słabość, której nie potrafiła wyjaśnić - czym była? Czy podobne objawy nosili na sobie śmierciożercy, kiedy wybyli z Azkabanu? Koncentrowała się - próbując ustalić związek z ranami, które poznała od zewnątrz z tymi, których doświadczała w tym momencie: jeśli w ich ciele rozprzestrzeniała się wypełniająca Azkaban czarna magia, nie byli w stanie jej żadnym sposobem przegonić - potrzebowali kilku dni odpoczynku. Czy dla tego doznania było warto wejść do najpilniej strzeżonego więzienia? Mieli wizję - widzieli przedziwny rytuał - Grindelwalda w otoczeniu dwóch insygniów - co z trzecim? - i serce, serce, które mogło być do tego wszystkiego kluczem. Ciało przed nią pozostało mętne, nie mogła go dostrzec przez tańczące mroczki.
- Czujecie to? - zwróciła się do pozostałych, niepewna własnej słabości - czy atakowała tylko ją? - Jestem... zmęczona - dodała, nie potrafiąc wyjaśnić tego lepiej - skupiając się na objawach, chcąc odnaleźć ich sens i znaczenie. Była uzdrowicielką, potrafiła rozróżnić znużenie wywołane długim marszem od poważniejszych dolegliwości.
- To może nieść odpowiedzi - odparła na pytanie Valerija. - Spróbujmy tego tak nie zostawić - dodała, bez przekonania wysuwając przed siebie różdżkę - mamrocząc zaklęcie: - Reducio - puste ciało nie było już człowiekiem, jeśli zwłoki rzeczywiście były martwe - zaklęcie powinno zadziałać, wszechobecny dym nie dawał nadziei. Mogła to zmniejszyć i zabrać, przyjrzeć się temu, kiedy wrócą siły. Żaden z nich nie był siłaczem, żaden z nich nie przemknie niezauważony przez ulice Londynu z martwym truchłem na plecach. Jeśli nie mogli zbadać go tutaj, musieli zabrać go ze sobą podstępem. Nie mogli pominąć żadnej wskazówki, która mogłaby rzucić na tę zagadkę choć fragment światła.
- Gellert Grindelwald z dwoma insygniami śmierci, dziwne serce, szczęśliwie nie włochate - stwierdziła, odnosząc się do innej baśni Beedle'a, słowa wymykały się z jej ust z trudnością, cicho, niewyraźnie. Błądzące przed jej oczami mroczki nie odpuszczały. - Azkaban nas przegnał, ale nie pozostawił całkiem bez odpowiedzi - dodała, unosząc spojrzenie na towarzyszy. Udział Grindelwalda nasuwał się na myśl od dawna, ale przecież nie mogli mieć pewności - związek z dziećmi był bardziej niż oczywisty, choć Cassandra wolała nie myśleć o tym, że anomalia mogłaby zrobić z Lysą.
- Chroń, Merlinie - szepnęła na słowa Lupusa: nieśmiertelny Grindewlald byłby bardziej przerażający, niż cokolwiek, co dotąd chodziło po ziemi - zwłaszcza po tym, co zobaczyła. - Lupusie - zwróciła sie uzdrowiciela - opiekowałeś się rannymi, którzy z triumfem wrócili z Azkabanu. Pamiętasz ich rany? Byli... byli dziwnie zatruci, ich ciała opanowała czarna magia. Myślisz, że to może być to, co czujemy teraz? - Jeśli nie nabiorą sił - prawdopodobnie nic więcej nie zrobią. Musieli skupić się na wzmocnieniu siebie. Ledwie widziała na oczy - nie potrafiła nawet na pewno ocenić, czy ciało przed nią było żywe, czy martwe. - Mam nadzieję, że się pod nią nie ukrywa - stwierdziła ponuro, podłapując temat peleryny.
- Czujecie to? - zwróciła się do pozostałych, niepewna własnej słabości - czy atakowała tylko ją? - Jestem... zmęczona - dodała, nie potrafiąc wyjaśnić tego lepiej - skupiając się na objawach, chcąc odnaleźć ich sens i znaczenie. Była uzdrowicielką, potrafiła rozróżnić znużenie wywołane długim marszem od poważniejszych dolegliwości.
- To może nieść odpowiedzi - odparła na pytanie Valerija. - Spróbujmy tego tak nie zostawić - dodała, bez przekonania wysuwając przed siebie różdżkę - mamrocząc zaklęcie: - Reducio - puste ciało nie było już człowiekiem, jeśli zwłoki rzeczywiście były martwe - zaklęcie powinno zadziałać, wszechobecny dym nie dawał nadziei. Mogła to zmniejszyć i zabrać, przyjrzeć się temu, kiedy wrócą siły. Żaden z nich nie był siłaczem, żaden z nich nie przemknie niezauważony przez ulice Londynu z martwym truchłem na plecach. Jeśli nie mogli zbadać go tutaj, musieli zabrać go ze sobą podstępem. Nie mogli pominąć żadnej wskazówki, która mogłaby rzucić na tę zagadkę choć fragment światła.
- Gellert Grindelwald z dwoma insygniami śmierci, dziwne serce, szczęśliwie nie włochate - stwierdziła, odnosząc się do innej baśni Beedle'a, słowa wymykały się z jej ust z trudnością, cicho, niewyraźnie. Błądzące przed jej oczami mroczki nie odpuszczały. - Azkaban nas przegnał, ale nie pozostawił całkiem bez odpowiedzi - dodała, unosząc spojrzenie na towarzyszy. Udział Grindelwalda nasuwał się na myśl od dawna, ale przecież nie mogli mieć pewności - związek z dziećmi był bardziej niż oczywisty, choć Cassandra wolała nie myśleć o tym, że anomalia mogłaby zrobić z Lysą.
- Chroń, Merlinie - szepnęła na słowa Lupusa: nieśmiertelny Grindewlald byłby bardziej przerażający, niż cokolwiek, co dotąd chodziło po ziemi - zwłaszcza po tym, co zobaczyła. - Lupusie - zwróciła sie uzdrowiciela - opiekowałeś się rannymi, którzy z triumfem wrócili z Azkabanu. Pamiętasz ich rany? Byli... byli dziwnie zatruci, ich ciała opanowała czarna magia. Myślisz, że to może być to, co czujemy teraz? - Jeśli nie nabiorą sił - prawdopodobnie nic więcej nie zrobią. Musieli skupić się na wzmocnieniu siebie. Ledwie widziała na oczy - nie potrafiła nawet na pewno ocenić, czy ciało przed nią było żywe, czy martwe. - Mam nadzieję, że się pod nią nie ukrywa - stwierdziła ponuro, podłapując temat peleryny.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Spalony sierociniec
Szybka odpowiedź