Wydarzenia


Ekipa forum
Polana
AutorWiadomość
Polana [odnośnik]10.03.12 23:11
First topic message reminder :

Polana

Sporej wielkości polanka otoczona kilkunastoma starymi kasztanami. Jest to w miarę bezpieczne miejsce usytuowane niezbyt blisko groźnego matecznika. Upodobali je sobie zwłaszcza podrzędni opryszkowie, choć zdarzają się i groźniejsi bandyci zamieszkujący podziemny, opustoszały bunkier z czasów wojny zakończonej jeszcze nie tak dawno temu. Oni wszyscy są doskonale świadomi obecności zbiegów - szlam, charłaków - na leśnych terenach. Spokój i cisza wprowadza tylko pozornie pewien rodzaj błogiej, spokojnej, niemalże sielskiej atmosfery, tak bardzo kontrastującej z plugawą rzeczywistością. W powietrzu unoszą się liczne pyłki kwiatowe, które utrudniają ukrywanie się wszelakim alergikom.
Miejsce to najpiękniej wygląda jasną nocą, oświetlone blaskiem bijącym od rozgwieżdżonego nieba. Jeśli wierzyć plotkom rozpowszechnianym przez najstarszych ze zbirów, czasem - z rzadka, oczywiście - przebiegają tędy pojedyncze okazy dzikich jednorożców. Na nich zapewne też czyhają; świadomi ceny za ich krew, włosie, czy błyszczące, twarde jak skała rogi. Za ile lat te stworzenia staną się tylko legendą?

Tańce na polanie

Melodia niosła się po całej polanie. I choć to cymbały i skrzypce było słychać najmocniej, nie dało się ukryć, że wyjątkowe brzmienie zawdzięczała także skrzypcom, harfie i irlandzkim bębnom. Celtycka muzyka splatała się z rytmem czarodziejom dobrze znanym, doskonałym do klasycznych podrygów i piruetów. I choć nie było nigdzie typowego parkietu, a muzycy nie przypominali orkiestr znanych z sabatów czy innych dostojnym wydarzeń, tańcom nie było końca odkąd tylko pierwsi czarodzieje znaleźli się na polanie. Muzycy ubrani w starodawne czarodziejskie stroje zajmowali miejsce przy jednym z mniejszych, trzaskających ognisk. Siedzieli na głazach i konarach, rozświetleni złotym blaskiem wznoszących się płomieni, przygrywali pod nóżkę, kłaniając się lekko nowym parom. Podczas miłosnego festiwalu Brón Trogain, nawet podczas tańców, czarodzieje składali hołd Matce Ziemi. Kobiety niezależnie od wieku i statusu zdejmowały pantofle na obcasie, które mogły wbijać się w miękką ziemię, zrzucały cienkie wierzchnie okrycia, tiary i kapelusze, by w samym środku polany ująć dłoń wybranka i zatańczyć. Pary wirowały na miękkiej, ugniecionej trawie w rzędach jak na sali balowej. Cienkie, przewiewne materiały sukni falowały na wietrze i przy obrotach, a kwiaty na głowach dziewcząt, które puściły na jeziorze splecione przez siebie wianki drżały przy każdym ruchu.

Umęczone tańcem pary mogły odpocząć przy drewnianych stołach; spocząć na ławach, na które dla komfortu gości narzucone tkane, miękkie, materiały. Stoły zastawione były syto. Pierwsze zebrane tego lata owoce i warzywa wymieszane ze sobą w misach, ziemniaki podawane na różne sposoby. Nie brakowało przede wszystkim chleba, który był symbolem pokarmu i poświęcenia Tailtiu, świeżego nabiału serwowanego na tradycyjnych paterach i przede wszystkim pieczonego na rożnie mięsa reema podawanego na drewnianych deskach — pokrojonego na porcje.



Degustacja win i innych trunków

Między wiedźmami dbającymi o to, by goście festiwalu nie byli głodni spacerowały młode dziewczęta wielu kojarzone z pierwszej, dziękczynnej uczty. Jedne widziano z dzbanami pełnymi wody lub tradycyjnego, domowego bimbru, inne na drewnianych tacach proponowały gościom alkohole z różnych części świata — spłynęły statkami do Anglii specjalnie na święto Brón Trogain wraz z handlarzami z kontynentu.

Dziewczę podsuwa ci tacę z ręcznie malowanymi kielichami. Każdy z nich przedstawia coś innego, różnią się dominującym kolorem w swych malowidłach, lecz przede wszystkim — różnią się zawartością. W celu degustacji wina, postać rzuca kością k10 na jeden z kielichów.

Wina:

Na polanie można było też spotkać około dziesięcioletnie dzieci z glinianymi dzbanami. Małe dziewczynki przemykały między dorosłymi w letnich sukienkach, z rozwianymi słowami, a ich małe główki zdobyły korony z suszonych ziół. Grzecznie oferowały napitek z dzbana, który dźwigały, ale nie pamiętały, co znajdowało się w środku. Były w stanie wspomnieć jedynie o alkoholu innym niż wino. Zawsze towarzyszyli im mali chłopcy w lnianych koszulach, którzy nosili rogi reema, służące za kielichy do tych szczególnych napojów. Rozkojarzeniu dzieci trudno się było dziwić, gdy wokół tak wiele się działo. Ludzie kosztowali potraw i win, głośno ze sobą rozmawiali, tańczyli. Same niecierpliwie przebierały nóżkami. By skorzystać z degustacji koktajlu należy odebrać róg reema od chłopca i rzucić kością k10 na zawartość jej dzbanka.

Koktajle:

Deser z niespodzianką

Starowiny z wiklinowymi koszami spacerujące po polanie nienachalnie proponują odpoczywającym gościom skosztowanie specjalnego deseru z ciasta drożdżowego z masą migdałową. W jednym z kawałków ciasta jest ukryta srebrna moneta, która wedle przesądów ma zapewnić szczęśliwemu znalazcy obfitość i szczęście. W trakcie Brón Trogain, każdy gość może zamówić specjalne ciasto i rzucić kością k100.

1-99 - nic się nie dzieje
100 - znajdujesz szczęśliwą monetę! Możesz założyć, że oddałeś ją do przetopienia w jednym z lokali na Pokątnej i zgłosić ten fakt w temacie "Komponenty Magiczne" aby otrzymać komponent srebro. Jeśli nie przetopisz monety, jednorazowo ochroni Cię przed efektem pierwszej wyrzuconej przez ciebie po festiwalu krytycznej porażki, a potem rozpadnie się w pył.
Każdy poziom biegłości szczęście obniża ST losowania srebrnej monety o 5 oczek (95 dla poziomu I, 90 dla poziomu II, 85 dla poziomu III).


[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana - Page 21 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Polana [odnośnik]02.02.24 21:23
Adriana

Fakt, że rzucony przez komendanta żart spotkał się z rozbawioną reakcją z twojej strony, zdawał się poprawić mu humor; mogłaś odnieść wrażenie, że w jego spojrzeniu – naturalnie chłodnym – błysnął ślad życzliwości, a sam czarodziej wyglądał, jakby dobrze się bawił. Jego postawa stała się nieco bardziej otwarta, nie podchwycił twojej sugestii dotyczącej poszukiwania partnera do tańca, ale jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. – Schlebia mi pani, pani Chernov – zauważył, unosząc wyżej brew. – W takim razie jednak czuję się zobowiązany, by nie sprawić pani zawodu – dodał, nie porzucając jeszcze na wpół żartobliwego, na wpół poważnego tonu.
Oh? – wtrącił, kiedy wspomniałaś o swoim doświadczeniu w podróżowaniu okrętami, nachylił się lekko, przysłuchując się z zainteresowaniem – wydawało się, że prawdziwym, niewymuszonym uprzejmością. Pojawienie się w historii żmijoptaka ukrytego w butelce po winie sprawiło, że oczy komendanta otworzyły się szerzej, a brwi powędrowały do góry. – Co też pani mówi! Ludzie, doprawdy, pozbawieni są wyobraźni – stwierdził, kręcąc głową nieco teatralnie; przez moment przyglądał ci się z (raczej udawaną) troską, która szybko utonęła jednak w toku dalszej rozmowy.
I tak, i nie – odpowiedział, wcześniej wzdychając głęboko. Wyprostował się, opierając się na chwilę na lasce. – Najbardziej krnąbrne w opanowaniu okazały się opowieści rozgłaszane przez niektórych z portowych strażników. Skoro już jesteśmy przy wyobraźni, to im jej los zdecydowanie nie poskąpił – podjął, krzyżując z tobą spojrzenia. – Podejrzewam, że miało to coś wspólnego z zarekwirowanym transportem Zielonej Wróżki, ale dostawaliśmy najbardziej absurdalne zgłoszenia. Od kapeluszy, które rzekomo nagle ożyły i próbowały pożreć znoszącego je na brzeg marynarza, po tajemnicze bestie rozpływające się niespodziewanie w powietrzu. Jeden czarodziej twierdził, że pod pokładem widział szarżującego zouwu. Oczywiście wcale go tam nie było – sprostował, po czym machnął lekceważąco ręką – zaraz przed tym, nim jego uwaga zwróciła się w stronę przyniesionego przez młodą dziewczynę wina.
Miejmy nadzieję, że w tej butelce nie kryje się żaden żmijoptak – zasugerował, nim uniósł wyżej rzeźbiony misternie kielich. – Pani ojciec był podróżnikiem? – zagadnął na wspomnienie o pomarańczach. – Proszę dać sobie chwilę, na pewno pani je poczuje – dodał z uśmiechem, przyglądając ci się przez dłuższą chwilę. Na toast zgodził się od razu, uniósł kielich. – Za spotkanie – przytaknął, po czym upił łyk trunku; przymknął na chwilę powieki, jakby delektując się smakiem. – Wyborne – skomentował. – Co pani sądzi? – zapytał, widocznie ciekaw twojej opinii. Otaczająca was melodia zmieniła się ze skocznej na spokojniejszą, tańczące nieopodal pary zaczęły wirować w wolniejszym tańcu.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana - Page 21 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana [odnośnik]08.02.24 18:00
Niezupełnie podążała za tokiem myślowym, którym zdawała się podążać lady Travers, ponieważ trudno było jej ocenić, czy była to prawdziwa deklaracja aktywnego transformowania swojego losu czy zaledwie frazes, pozbawiony sensu zlepek słów. Chociaż prostolinijne, nudne i zachłyśnięte złotem ojców kobiety nadal budziły jej politowanie, nie była już skłonna twierdzić, że arystokratki jako grupa są puste - i Primrose i Evandra stanowiły fascynujące i rozwijające towarzystwo, nawet Odetta z całą swoją trzpiotkowatością stawała się pełna pasji gdy mówiła o swojej pracy. Nic nie było tak odpychające jak brak celów i zajęcia, ale nie mogła założyć niczego takiego przy Melisande. Sprawiała przynajmniej wrażenie kogoś kto jest zainteresowany światem wokół siebie.
- Dryfując w ten sposób po filozofii stosunku do świata lubię dociekać również osobistego odniesienia. Gdyby miała lady sięgnąć po coś bez ograniczenia, po co by sięgnęła? Co mieści się w zakresie planów lady na najbliższe tygodnie? Lata? - Oparła dłonie na ławce i odchyliła się nieco, by lepiej spojrzeć na śliczną twarz Melisande mimo padającego od zachodu oślepiającego światła słońca. - Odpowiedzi na te pytania są czasem bardzo osobiste, nie śmiałabym marzyć, że w takiej sytuacji je otrzymam, ale lubię słuchać o ambicjach i marzeniach zdecydowanych kobiet. Są budujące. Często stanowią źródło inspiracji - Kłamała tylko po części, bo czasem rzeczywiście zdarzało jej się usłyszeć coś interesującego, coś z czego mogła zaczerpnąć; a jeśli nawet nie, dowiadywała się w ten sposób sporo o tym z jakim rozmówcą ma do czynienia.
Rzadko zdarzało się, by ktoś tak od razu i schematycznie obnażał jej małe błędy, zwykle przechodziły one bez echa, ignorowane lub domniemane. W pierwszym przypływie odczuła rzecz jasna irytację, typową dla siebie reakcję na bycie przyłapaną, lecz jeden i drugi głębszy oddech letnim powietrzem ugruntował ją w rzeczywistości i przypomniał, że były same. Same w tłumie, na ławce, która w ogólnym gwarze i skwarze mogła zdawać się niemal intymna. Melisande mówiła cicho i konspiracyjnie i nie stosowała żadnych gierek. Przypominając sobie te wszystkie kobiety w jej życiu, w szpitalu, wśród bliskich, które oczerniały ją wyłącznie za jej plecami nie mogłaby choć częściowo nie docenić tej... odwagi. Odwagi spojrzenia komuś w oczy i wyłuskania myśli wprost; nawet najbardziej dumne z kobiet często tego nie potrafiły.
- Zdaję sobie z tego sprawę. I jestem wdzięczna, że powiedziała mi o tym lady natychmiast, wyłapując niezręczność w moich słowach - Pokręciła głową, uśmiechnęła się kątem ust, chłodniej. - Pozwoli mi to uniknąć takich potknięć w przyszłości... mogąc mieć tylko nadzieję, że nie stanę się jeszcze obiektem przechodniej plotki. - Zaśmiała się cicho pod nosem, miękko, jakby z westchnieniem, gdy usłyszała odpowiedź na własne wzniosłe frazesy. - Żeby chronić swoją krew i tradycję musimy wspierać się ponad podziałami... ale fakt, nie każdego zaprosiłabym do domu - Co nie miało większego znaczenia, prawda? Z pewnością nie teraz. I tak nie była przesadnie gościnnym typem.
Zainteresowanie Melisande jej naszyjnikiem budziło ostrożność, nawet jeżeli kobieta pochodziła z poważanego rodu i wyszła za liczącego się wojownika; chociaż Cienie stawały się coraz powszechniejsze a artefakt tylko nabierał mocy, wciąż, już ponad rok od wydarzeń przy Ołtarzu, uznawała rzecz za pewien sekret. Manannan musiał znać szczegóły doskonale, ale Melisande kryła się wystarczająco dobrze, by nie mogła stwierdzić, ile ona wie na ten temat. Nie były sobie wcale bliskie, więc Elvirze przeszło zaledwie przez myśl, że winna dowiadywać się tego w domu, a nie od niej.
Chętnie więc uśmiechnęła się z podobnie ostrożną życzliwością i skinęła głową na rozsądne stwierdzenie.
- Zrozumiałe. Wezmę z lady przykład. - I w ten sposób musnęły zaledwie tę sekretną, tajemną moc, a Elvira ostatni raz przesunęła palcami po swoim najcenniejszym nabytku i odwróciła się w kierunku czarownicy rozdającej poczęstunek. Na sekundę skrzywiła nos, jakby niezadowolona, ale przyjęła ciasto bo tak wypadało, a potem patrzyła na swój talerzyk może odrobinę zbyt długo; w każdym razie dość, by jej towarzyszka zwróciła na to uwagę. - Hmm. Tak, tak zamierzam - powiedziała nieco rozkojarzona i nabrała na widelczyk maleńki kawałek ciasta, skubiąc je zaledwie. Nie zawstydzona, ale... niepewna. Masa była jednak rozkosznie gorzkawa, rozpływała się na języku w sposób, w jaki ciasta drożdżowe Marii z tanich składników nigdy by nie mogły. - Jest pyszne - powiedziała cicho po przełknięciu, ale wciąż jadła dostrzegalnie powoli.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Polana [odnośnik]15.02.24 12:56
|komendant

Komendant był w istocie orzechem trudnym do zgryzienia; zdradzał dokładnie tyle, ile zamierzał, a w rzucanych jej spojrzeniach trudno było doszukiwać się drugiego dna, wskazówki, którą mogłaby pochwycić. Pilnował się, a może był skryty i ostrożny z natury? Czy wiedział, że wystarczyłby jej choćby okruch, by złapać trop? Nie bez powodu Michael zamierzał ją aresztować gdy spotkali się w maju pod słupem; nie wiedział jeszcze wtedy, że działa dla rebelii, ale wiedział, że należy do agentów niebezpiecznych i skutecznych.
Adda uniosła nieznacznie brwi w niemym wyrazie zaskoczenia, gdy komendant przywołał plotki i bez większego trudu utrzymała z nim kontakt wzrokowy. Cień satysfakcji ze znalezienia swojego okrucha informacji został elegancko stłumiony, zamaskowany uniesieniem kącika warg w lekkim półuśmiechu, który stanowił reakcję na portowe fantazje o kapeluszach i zouwu.
Jasny kosmyk wymknął jej się spod upięcia przy kolejnym ruchu; Adda niespiesznie nawinęła go na palec i zaczesała za ucho, opuszką palca musnęła błyszczący kolczyk. Gesty splotły się w naturalną, niewymuszoną sekwencję.
Oboje pracujemy w Departamencie Przestrzegania Prawa ― zaczęła miękkim, ciemnym głosem ― i rzecz jasna oboje jesteśmy świadomi procedur. Chciałabym jednak by miał pan świadomość mojego potencjalnego wsparcia w sprawach dotyczących dziwnych opowieści. Oficjalnie. I nieoficjalnie.
Adda spojrzała na komendanta z uwagą i niegasnącym zainteresowaniem; kurtuazyjny uśmiech zagościł na pociągniętych szminką wargach. Przesunęła się pół kroku do przodu, lekko i płynnie; przyjemny zapach perfum stał się silniejszy. Jaśmin i pomarańcze.
Wszelkie plotki, fantazyjne informacje… z właściwą pomocą mogą okazać się nie tak krnąbrne w opanowaniu. Autorytet służb i odznaka czasem działają na tamtejszych osobników jak płachta na byka ― stwierdziła miłym dla ucha szeptem; słowa były przeznaczone tylko dla komendanta, ale zapewne Montague był doskonale świadom pewnych trudności, które mogli napotkać funkcjonariusze. Portowi chłopcy, bandyci i marynarze; czasem każdy z nich miał ciągoty by działać na przekór władzy i obowiązującemu porządkowi. ― O wiele lepiej reagują natomiast na ładną buzię i francuski akcent.
Gdyby Montague postanowił wykorzystać jej talenty do wyciszania plotek lub chociażby ich sprawdzenia zanim wyśle tam odpowiednie jednostki, to już byłaby krok do przodu, a na bazie solidnej pracy i oddania sprawie mogłaby zbudować fundament zaufania na tyle trwały, by próbować przedostać się dalej. Bliżej.
Zaśmiała się krótko, szczerze, gdy komendant wyraził nadzieję na absolutny brak magicznego stworzenia w butelce i cofnęła się nieco, powracając do poprzedniej pozycji. Bliskość była dobra, przesuwanie granic także, ale wszystkie te działania musiały być odpowiednio dozowane.
Mój ojciec był niespokojną duszą ― odparła gładko, pogodnie ― podczas swoich studiów runistycznych miał w zwyczaju dużo podróżować, podejmował się wielu prac w charakterze klątwołamacza, nim na stałe osiadł w Anglii. Między innymi stąd te pomarańcze.
Degustacja wina okazała się większym wyzwaniem niż początkowo sądziła. Bukiet owocowy był wyczuwalny w pierwszej nucie, na języku pozostawał cierpki posmak kawy, ale wspomniane przez komendanta kakao paliło jej zmysły niewygodną absencją. Upiła kolejny łyk, a po nim jeszcze jeden, wyraziła zadumę w cichym, aksamitnym pomruku. Dopiero przy kolejnym wydechu poczuła charakterystyczny posmak, którego nie dało się pomylić z niczym innym. Dostrzegła miły uśmiech komendanta i obdarzyła go podobnym, dbając także o to, by blask najbliższego ogniska ładnie ozłocił jej skórę.
Toast był lekki i szybki, a Addzie przyszło zaobserwować, że komendant w istocie lubuje się w degustacji wina. Zaraz potem nadeszło pytanie o opinię; czarownica zastukała paznokciem w kunsztownie zdobioną ściankę kielicha, pozwalając sobie na chwilę namysłu.
Podoba mi się jego kolor. Czerwony, intensywny, jakby w kielichu kołysała się krew, a nie wytrawny trunek. W smaku czyste, pozbawione kłujących podniebienie nut alkoholu, te są subtelnie zamaskowane, prawie niewyczuwalne i zdradzę panu, że jest to dla mnie pewna nowość. Nigdy jeszcze nie piłam wytrawnego wina, które nie nasuwałoby mi jakiegoś niepochlebnego komentarza. Gdybym miała się jednak przyczepić ― spojrzała na komendanta spod rzęs, w zielonym oku mignął żartobliwy ognik ― to wskazałabym trudno wyczuwalną nutę kakao. Jej objawienie stanowiło miłe zaskoczenie, choć wątpię, że odnalazłabym ją sama, bez pańskiej wskazówki. Jaka jest pańska opinia jako konesera? Jestem ciekawa różnic.[bylobrzydkobedzieladnie]


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy




Ostatnio zmieniony przez Adriana Tonks dnia 28.02.24 19:26, w całości zmieniany 1 raz
Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
There is an ocean so dark down below the waves
Where you watch while these dreams gently float away
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Polana [odnośnik]21.02.24 0:29
| do Tatiany

Nie rozumiał ów bezmyślnego zabiegu, zatrzymującego nieroztropnych i zaślepionych mieszkańców. Utopijna żądza utraconej normalności, zdominowała delikatne, łatwowierne dusze, zapętlone w wyreżyserowanym ferworze letniej sielanki. Wyzwolony lud poddany hipnotyzującej, obezwładniającej mocy, zdawał się zapomnieć o niedawnym uciemiężeniu pełnym bezpodstawnego rozlewu krwi, niesprawiedliwego osądu, demonizacji niewłaściwych jednostek, nakręconych przez nieprzyzwoitą i kłamliwą propagandę. Nieznajome, rozmydlone twarze krążyły po cienkich, krętych uliczkach oczyszczonego miasta, obijając się o ściśnięte ramiona, spełniając gorączkę rozłożystej konsumpcji, ułaskawionej rozrywki przekraczającej wszelkie granice ludzkiej przyzwoitości. Odrażający błysk dzikiego szaleństwa widziany w przymrużonych powiekach, odsuwał nietypowego przechodnia zagubionego w nieswojej rzeczywistości, nienależącego do tej części zepsutego świata. Zatrzymany na środku brukowej wstęgi, uniósł głowę, odsłaniając czoło i zarośnięte policzki. Pojedyncze krople ciepłego deszczu opadły na odkrytą skórę i skręcone kosmyki. Wiatr przeganiał skołtunione chmury, ukrywające anormalne i enigmatyczne zjawisko, które za każdym razem napawało go niezidentyfikowanym niepokojem, podejrzeniem, strachem o nadchodzące jutro. Fragment ognistego warkocza przebijał się przez rozsmarowaną, rozbieloną mgłę. Rozbryźnięta wilgoć otrzeźwiała zmęczony umysł osadzony w tak obcej doczesności. Niepewny krok zatopił się w głębokiej kałuży, wymijał otępionych klientów szukających potencjalnej rozrywki. Dziś – nie był sobą. Nieznane sylaby obcej tożsamości tańczyły na samym końcu uciszonego języka i grubej warstwy anonimowości. Mógł swobodnie wtopić się w ludzką bieganinę, nachylając się nad intersującym stoiskiem, dotykając tak przyciągającego przedmiotu. Zdawał się nie zwracać uwagi na opadające smugi moczące głowę oraz cienki materiał beżowego odzienia. Nie interpretował zmienności pogody, gdyż przyzwyczajenie do zbyt wysokich temperatur wiązało się z wieloletnią podróżą, pracą na bliskim wschodzie – rozgrzanym przyjemnym, gorejącym słońcem i jego długimi promieniami. Z przymrużeniem ociężałych powiek, próbował dostrzec różnice między uczęszczanymi festiwalami. I choć nie było mu dane brylować wśród prezentowanych atrakcji zbyt często, dokonał porównania – zestawiając szczegóły i najważniejsze punkty. Wnioski pojawiły się niemalże od razu schowane w tajemniczym i niepoznanym wnętrzu.
Zrządzenia losu, choć powszechne, zdawały się zaprzestać wielowarstwowego śledztwa. Pogrążony w plątaninę własnych, utopijnych myśli, nie podejrzewał, iż tego dnia natknie się na kogoś znajomego, a może nadal niepoznanego, nieodkrytego, dziwnie intrygującego? Odchrząknął w zwinięty rękaw, przeciskając się przez splecione kończyny. Powstrzymywał się od kurtuazyjnych przeprosin, gdyż łakome skupisko próbowało wydrzeć upragnione pierwszeństwo, wpychając się w prowizoryczną kolejkę. Kilka razy uniósł brwi w lekkim rozdrażnieniu, westchnął ciężko nie rozumiejąc nietaktownych poczynań. Dopiero po krótkiej chwili, zdołał przecisnąć się do przodu, dotykając krawędzi straganu, zderzając się z niesamowitą obfitością. Rozejrzał się po małych przegródkach wypełnionych kolorowymi minerałami. Zgrabnym ruchem sięgnął do skórzanej torby przewieszonej przez prawe ramię, aby wyciągnąć notatnik i wczytać się w niedawno sporządzone zapiski. Zgarniając pierwsze zdania, zaczepił sprzedawcę, prosząc o wyjaśnienia. Gdy ten określił jeden ze składników, pokiwał głową, aby zapytać jeszcze: – Czy posiada pan może chalikantyt albo lapis lazuri? – ujął spokojnie, sprawdzając czy wyartykułowane nazwy, nie zawierały żadnych, kluczowych błędów. – Przepraszam pana na chwilę, muszę sprawdzić… – niepewny uśmiech i zapewnienie gospodarza, spotkało się z wyrozumiałością. Nie próżnował podnosząc kolejne kryształy, badając ich strukturę i niewymiarowy kształt. Poszukiwał normalności, choć sam nie wierzył w jej istnienie. Nie spodziewał się również nietypowego zagrania, ruchu, który spiął wszystkie jego kończyny, napiął plecy, spowodował dreszcz nieprzyjemnego niepokoju. Znaleźli go. Zimne dłonie o długich palcach, owinęły się na skórze zarośniętego policzka, łuku brwiowego i obu oczodołów. Zabrały upragnioną widoczność, przywołały te ciemność. Czyjaś obecność zawisła tuż za nim ograniczając i blokując poczynania. Czuł się dziwnie, niepewnie, jakby ktoś zabrał mu przestrzeń. Dopiero po krótkim ułamku sekundy, gdy trzy słowa wydarły się na przestrzeń, które wybrzmiały w znajomym tonie, gdzieś nieopodal płatka ucha – delikatnie, dźwięcznie, w pewnym sensie łagodnie. Odetchnął do wewnątrz, a zamknięte powieki zacisnęły się w niezidentyfikowanym odczuciu. Pod żadnym pozorem nie wpadłby na to, że dzisiejszego dnia, tego popołudnia zetknie się właśnie z nią. Dlaczego nie wyjechała z kraju? – Ktoś, kogo zapewne… – podkreślił ów słowo, akcentując je delikatną, lecz nie przesadną złośliwością: – pragnę ujrzeć natychmiast. – dodał po chwili, a jego dłonie uniosły się do góry, łapiąc za kobiece nadgarstki i odrywając je od swoich oczu. Zamrugał kilkukrotnie zwracając widoczność i odwrócił się do niej, robiąc miejsce jakiemuś starszemu mężczyźnie. Jego twarz była nieodgadniona – nie była w stanie odczytać wiodącego uczucia. Wszystko mieliło się wewnątrz: – Dlaczego nie wyjechałaś? – zapytał od razu, prosto z mostu, koncentrując się na uroczej twarzy. Przecież nie była wojownikiem nie brudziła rąk magią bojową, bieganiną szukającą winowajcy. Nie była w swoim kraju, dlaczego miałaby go bronić? Jaki miała interes? Czy powiedziałaby prawdę?



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Polana [odnośnik]03.03.24 13:51
4 sierpnia 1958

Słońce skryło się za koronami drzew starego lasu prędzej, niż zdążyło zniknąć za horyzontem. Ciemność nocy powitała zatem Waltham prędzej niż resztę Londynu, zapraszając czarodziejów do jeszcze wyborniejszej zabawy, która przecież dopiero wieczorem nabierała swych najpiękniejszych, najjaskrawszych barw. Przed zachodem słońca Hypatia zażywała kąpieli w asyście swej zaufanej służki. Warunki panujące na festiwalu nie były oczywiście złe, lecz zdrowie damy jak i jej przyzwyczajenia sprawiły, że kąpiel musiała odbyć się w zaciszu Pallas Manor. Kwiatowe olejki dodane do ciepłoty wody stanowiły przyjemny, rozluźniający nie tylko mięśnie, ale i umysł kobiety dodatek, dodatkowo pielęgnując wrażliwe ciało. Musiała prezentować się nienagannie, nie tylko przez wzgląd na obowiązki, które spoczywały na jej ramionach, a których intensyfikacja miała nastąpić po debiucie towarzyskim, wszak wtedy dopiero wkroczyć miała w wielki świat rodowej polityki, knowań, sojuszy i wojenek, ale przede wszystkim dlatego, że chciała być idealną. Pogoń za tą wersją siebie, którą być nie mogła — zdrowa, pełna energii, rozradowana — została już zakończona, a niemożność zrealizowania wizji zaakceptowana. Niemniej jednak niewiele było w życiu osiemnastolatek, niezależnie od stanu, urodzenia, czy narodowości, rzeczy ważniejszych niż odpowiednia prezencja.
Służąca pomogła jej osuszyć ciało, oblec je w miękkość bielizny i kolejnych elementów ubrania. Suknia w rodowych barwach Crouchów stworzona była z przyjemnie lekkiej, oddychającej satyny w kolorze głębokiego granatu. Talię uwydatniał ozdobny, czarny gorset będący nieodzownym elementem stroju, zdobny w wyszywane złotą nicią motywy jemioły. Nogi zdobiły granatowe pantofelki ze złotym czubkiem. Zestaw złotej biżuterii — kolia oraz niewielkie kolczyki z niebieskim oczkiem dopełniały jej wizerunek, ten, który miał zrobić na pewnym jegomościu odpowiednie pierwsze wrażenie, a na spotkanie z którym Hypatia wybrała się w towarzystwie tej samej służącej, uznając, że Bartemius zasługiwał na odpoczynek od spełnianej bez głosu skargi roli jej opiekuna.
Stawiając pierwsze kroki na polanie czuła już zapach palonego drewna. Nie trzeba było szukać daleko, aby dojrzeć ciepłą łunę ogniska, wokół którego gromadzili się ludzie większości stanów, oddając się radości i zabawie. Niewiele dalej inna grupa odpoczywała i posilała się przy suto zastawionych stołach. Cóż, dla wielu mogła być to pierwsza okazja do napełnienia żołądka według własnych zachcianek. Wojna trwała i będzie trwać tak długo, aż wszyscy zdolni do obrony kraju przed mugolską zarazą nie wykonają swego obowiązku. Im prędzej, tym lepiej dla nich samych.
Pierwsze wrażenia zawsze były najważniejsze, dlatego nie brała nawet pod uwagę możliwości stania w miejscu i desperackiego w oczach osób trzecich oczekiwania na pojawienie się jej dzisiejszego rozmówcy. Skinęła głową służącej, aby ta podążyła za nią, wybierając się w krótki spacer po okolicy. W trakcie tegoż skrzyżowała swe spojrzenie z młodą dziewczyną w białej sukience, noszącą coś na tacy. Mogła być jej rówieśniczką, bądź niewiele od niej starszą. Nie zamierzała wdawać się z nią w przesadną interakcję, lecz wydawało się, że to jedno skrzyżowanie spojrzeń starczyło, aby zmotywować dziewczynę do pojawienia się obok, wraz z tacą pełną — jak okazało się później — win do degustacji. Hypatia przez moment przyglądała się w milczeniu malowanym kieliszkom, aż wreszcie sięgnęła po ten, który ozdobiony został podobizną rogatego mężczyzny. Cernunnos, dzięki wiedzy o historii magii rozpoznała go od razu, był bogiem płodności, urodzaju i śmierci. Panem przemijania, cyklu życia. Czy w celtyckim panteonie istniał bóg, który lepiej oddawał całą intencję życia Hypatii?
Zamoczyła usta w czerwieni płynu, wcześniej wąchając jego aromat. Porządne wino, nie byle rozwodniony wymysł dla pospólstwa. Usta wygięły się w zadowolonym uśmiechu, gdy cierpkość wina zdominowała na chwilę jej kubki smakowe. Jeżeli wieczór zaczynał się w tak dobry sposób, nie mogła doczekać się tego, co jeszcze szykował dla niej los.
Wreszcie jednak jej spojrzenie dostrzegło człowieka, który pasował do opisu przedstawionego jej przez Bartemiusa. Mężczyzna niechybnie podążający w jej kierunku był nieco niższy od jej brata, choć wciąż odpowiednio wysoki, w sposób, który nie wywoływał zmieszania również wysokiej jak na kobietę Hypatii. Ciemne włosy, szare oczy, ubrany jak żałobnik, całkowicie na czarno. Gdy dzieliła ich odległość, omiotła go spojrzeniem spod półprzymkniętych powiek od butów aż do twarzy, dopiero na sam koniec swej obserwacji posyłając mu drobny, bezbrzeżnie taktowny uśmiech znad szkła kieliszka. Niewerbalne zaproszenie do zabawy.
— Rada jestem poznać pana osobiście, panie Karkaroff — przylegała do formy oficjalnej, patetyzmu, który miał ich trzymać na bezpieczny dystans, nawet w obecności przyzwoitki. — Cieszę się, że odpowiedział pan na mój list, choć muszę przyznać, że zaskoczył mnie pan, pisząc, iż mój szlachetny brat często o mnie opowiadał — obie dłonie zostały złożone na nóżce kieliszka, zaś Hypatia wciąż pozwalała sobie lustrować jego twarz spod wachlarza rzęs. — Mam nadzieję, że zdradzi mi pan choć odrobinę łączących was tajemnic — kielich wzniósł się jeszcze raz ku jej wargom, kolejny niewielki łyk wina przyjemnie połaskotał tylną ściankę gardła. — Zakładam, że miał pan już okazję skorzystać z degustacji win. Jeżeli nie, to szczególnie zachęcam, zwykłam trafiać fenomenalnie — na wina, okazje, rozwiązania i mężczyzn.

| wino[bylobrzydkobedzieladnie]


These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones

Hypatia Crouch
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12296-hypatia-crescentia-crouch#377992 https://www.morsmordre.net/t12301-nuntius#378115 https://www.morsmordre.net/t12332-hypatia-crouch#379076 https://www.morsmordre.net/f243-city-of-london-pallas-manor-siedziba-rodu-crouch https://www.morsmordre.net/t12303-skrytka-nr-2626#378117 https://www.morsmordre.net/t12302-hypatia-crouch#378116
Re: Polana [odnośnik]04.03.24 0:05
Polana wrzała od beztroski i niefrasobliwości, powietrze rozlegało się zaś echem dorodnego śmiechu i przenikliwej melodii, a słońce, słońce chyliło się już ku zachodowi, wymownie wygrywając nuty inicjacji dla pieśni zapowiadającej kolejny z figlarnych wieczorów. Wśród nich buchające żarem ogniska, sugestywne formy celebracji żniw, skalane grzesznym, jak na wojenne warunki, obżarstwem i pijaństwem, ale też szumne uczczenie miłości, nierzadko rozlegającej się w eterze licznymi westchnieniami zachłannego pożądania. Cały ten letni karnawał zdawał się wyrwać szarych i, niekiedy też rozmemłanych w osobowościach, Anglików z jakiejś letargicznej matni, nadając im zarazem kolorytu wytrawnych bon vivant; sam zdołał się już zresztą o tym pośrednio przekonać, w kadzidlanym uniesieniu dnia pierwszego odnajdując wreszcie utęsknioną zgodę, w sensualnym zespoleniu dotykając sedna konfliktu tkanego nonsensem. Zaledwie kilka godzin przed tym zadbał o wznowienie innego, jakby na zastępstwo dla bitwy, która zelżeć miała w szmaragdowym mroku zagajnika; zaledwie parę tchnień później, skróconych na dodatek o niespokojny sen, w niezasłużonych fuknięciach i niezrozumiałym dlań dystansie na powrót zdawał się błądzić, u boku skrywając jakże niefortunny wybór zgubnej ciekawości. Zapach palonego haszu, upływająca z wnętrza rozciętej dłoni krew, wreszcie ona — podła wizja nieokraszona stosowną interpretacją, mąciły świadomością w nachodzącej go znów natręctwem trwodze, znacząc los jakimś fatalnym przyrzeczeniem o przyszłości; kolejną niechlubną wizją, która miała dyktować bieg każdej najmniejszej decyzji, w katastroficzno-sprawczej manierze gasząc ducha napawającym lękiem. Obawy napływały jego jestestwo w dziwacznym zwielokrotnieniu, hałaśliwą mantrą odpowiadał im tylko banalne nie chcę być taki, jak on, jak ojciec, ale słowna obietnica była niczym w starciu z przeznaczeniem, którego ponoć nie dało się odwrócić.
Satysfakcją nasycił go więc tamten niespodziewany list, jakże nieoczywisty w zderzeniu z ostatnimi przypadkami rzeczywistości; nęcące zobowiązanie angielskiego przyjaciela wydawało mu się bowiem leciwą propozycją, rzuconą w eterze raczej z uprzejmości, niźli w szczerej chęci niebanalnej oferty, kreślone na pergaminie twierdzenia zaświadczały jednakowoż o odmiennym charakterze tego przedsięwzięcia. Szlachetny Bartemius zupełnie na serio uznał go za towarzysza planowanej wyprawy, co więcej, oznajmił też o tym pewnie swojej młodszej siostrze, całkowicie zrozumiale ciekawej człowieka, wiążącego ją wkrótce perspektywą współdzielenia ze sobą pokaźnych partii czasu. Zasadnym było zatem poświęcić jej przedtem wieczór jeden i drugi, splatając obydwie sylwety w, mniej lub bardziej banalnej, konwersacji. Z zaproszenia, poza konwencjonalnie arystokratyczną kurtuazją, zdawała się ćmić również energia przenikliwej charyzmy, której kształt należało chyba również naocznie zbadać. Crouchowie zgodnie błyszczeli intelektem i siłą, a przy tym niezrównanymi pokładami megalomańskiej wyższości ego, więc z cynicznym uśmiechem na twarzy gotów był podziwiać jej teatralne popisy w odruchach młodszej reprezentantki rodu.
I mnie kontentuje ta sposobność, lady — odparł równie patetycznie, z uprzejmym skinieniem głowy w geście powitania, nie szczędząc sobie przy tym miarowej obserwacji; granatowa głębia uzupełniała się z kipiącym przepychem złota, w głośnej konstatacji malując ją obrazem tej nad wyraz uprzywilejowanej, rozpieszczonej wiecznym dostatkiem, blond gęsi, ale spośród ciężaru karykaturalnego kostiumu wyzierała urodziwa twarzyczka, charakterna i zarazem skrojona delikatnością. — Bartemius, co do zasady, nie bywa zanadto wylewny, ale o rodzeństwie wspomina dość często, nie szczędząc sobie przy tym zresztą sentymentalnych adnotacji — przyznał już zaraz, odwzajemniając się wejrzeniem w intensywnie zielone tęczówki. — Z przykrością muszę jednak stwierdzić, że łączy nas niemalże braterskie zobowiązanie o wzajemnej dyskrecji. Ode mnie więc niewiele się pani dowie — dodał wkrótce, w tonie ugrzecznionego rozbawienia, po niedługiej chwili, w geście wygłoszonej przez nią sugestii, sięgając dłonią ku majaczącej w okolicy tacy z winami. Wybrał spośród nich kielich z enigmatycznym obrysem druida, na jego dnie napotykając cierpki posmak wytrawnych szczepów o hiszpańskim rodowodzie. — Co jednak mogę przyznać bez skrępowania, to fakt, iż darzę go ogromnym szacunkiem i uznaniem. Jego pomoc w asymilowaniu się z tutejszą społecznością i kulturą była nieoceniona, tym bardziej zatem cieszy mnie, że postanowił uwzględnić mnie w planach swojej podróży — kontynuował gładko, mocząc wargi w czerwonym alikancie.

winko
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Polana [odnośnik]04.03.24 17:17
dla vincenta

Obchody letnich swawoli nie były niczym innym, jeśli nie dowodem na to, że ludziom nie potrzeba było wiele; mogła zrzucać to na własne malkontenctwo, czy na pewny fakt, że po miesiącach wegetacji w wojennej rzeczywistości każdy, nawet najbardziej skrajnie sztuczny przejaw normalności był jak wyczekany posiłek dla głodującego – mogła też obserwować rozświetlone twarze i wielobarwne stragany z pewną rezerwą, przecinając smugę letniego deszczu niemalże w drżącej pogardzie – dla nich, dla siebie; nieistotne, punkt widzenia był wciąż zmienny. Końcem dnia niezidentyfikowana smuga wciąż niepojąco przecinała nieboskłon.
Mżawka wyludniła główną uliczkę stoisk, choć krzątanina sylwetek wciąż nakazywała dość powolny krok, a gąszcz kapturów nasuniętych na głowy większości bywalców jarmarku miał w sobie coś przytłaczającego; wśród kolorowych kamieni i wyżłobionych naturą materiałów, dojrzenie twarzy Rinehearta było jak fatamorgana na pustyni; z tym, że z pustynią łączyło ich teraz tylko względnie ciepłe, letnie powietrze.
Łączył wzrok skierowany na stoisko; jego czujny, badawczy i ciekawski – jej na pograniczu pobłażania i odrobinę lekceważący, bo wielobarwne kamienie prędko utraciły strzępki uwagi. Ktoś znów mignął między nimi, choć przestała zwracać uwagę na otoczenie, przyjemne rozbawienie odnajdując w tym prostym geście, kiedy wspięła się na palce i zakryła dłońmi jego oczy.
Coś tak pospolicie pierwotnego na moment wypełniło jej myśli, jakby na nowo mogli wrócić do wszystkiego co kiedyś, zasiąść w deszczowe popołudnie na zewnątrz, nie zważać na pogodę i po prostu rozmawiać – nie wiedziała o czym, nie wiedziała nawet czy chce; instynkt wygrywał pierwsze skrzypce, kiedy Vincent ujął jej nadgarstki i pewnym ruchem pociągnął je w dół, chwilę później odwracając się niecierpliwie w jej kierunku.
– Co mówi się w takich chwilach? Niespodzianka? – mruknęła, unosząc brew ku górze; po chwili uniosła także dłoń do swojej twarzy, która odgarnęła mokry kosmyk włosów przyklejony do skroni i policzka. Uśmiech, prawie ten sam, lub doskonale udający właśnie ten, który rozciągał się na jej ustach gdy miała lat kilkanaście i jak nic na świecie uwielbiała grać na jego nerwach; element prawie charakterystyczny mignął i skrył się za zdumionym rozbawieniem.
– Przejmujesz się mną. Niewiarygodne – wydech brzmiał niemalże teatralnie, choć w zgłoskach pobrzmiewało swobodne zadowolenie. To było jego pierwsze pytanie – pierwsze słowa, które wybrał, być może podświadomie, odkąd widzieli się ostatni raz.
– Martwisz się. Stara miłość nie rdzewieje – tak mówią? – angielskie niuanse momentami wciąż sprawiały trudności, choć to interesowało ją niewiele. Zupełnie jak ludzie, którzy mijali obok, jak mężczyzna, który dobił do stoiska, kiedy oni przystanęli trzy kroki dalej.
– Żartuję. Nie patrz tak – uprzedziła jego reakcję, jedną z wielu spodziewanych, która stworzona wspomnieniami widniała na liście potencjalnych odpowiedzi z jego strony.
Dlaczego nie wyjechałaś?
Nie znała odpowiedzi na to pytanie; nagle wydawało się absurdalnie nieistotne, kiedy wzrok błądził po jego twarzy w łagodnym zainteresowaniu.
– Masz zarost. Ładnie, do twarzy ci – skomentowała, przyglądając mu się, jakby ta obserwacja na środku alejki, pod gołym, deszczowym niebem nie była niczym niepasującym.
– Dlaczego nie wyjechałeś?
Moja kolej.
Tatiana Dolohov
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8945-tatiana-dolohov#267430 https://www.morsmordre.net/t8948-ivan#267594 https://www.morsmordre.net/f312-smiertelny-nokturn-9 https://www.morsmordre.net/t9019-skrytka-bankowa-2104#271324 https://www.morsmordre.net/t8959-t-dolohov#267756
Re: Polana [odnośnik]04.03.24 20:49
dla Elviry

Niewiele obchodziło ją, czy siedząca obok niej kobieta wierzyła jej słowom. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy ktoś uznał, że potrafi lepiej ocenić w jaki sposób funkcjonuje. Nie pierwszy raz nadano by jej cech, które ktoś sam dla niej określił jeszcze zanim miał okazję w ogóle ją poznać. Taka czasem była cena rozpoznawalności i linii w której się urodziła. Na świecie zawsze zaś znalazł się ktoś komu wadziła. Wiedziała doskonale, że wszystkich nie jest w stanie zadowolić - ale wcale nie próbowała. Wszyscy obchodzili ją mniej więcej tyle co zeszłoroczny śnieg - chyba, że mogła z nich skorzystać dla własnych celów. Osobą, na której zadowoleniu zależało jej najbardziej była ona sama. I wokół samospełnienia funkcjonowała stawiając kolejne kroki, wchodząc na kolejne ścieżki.
- Bez ograniczenia… - powtórzyła w zastanowieniu milknąc. Widocznie wewnątrz siebie zastanawiając się nad wyborem jedna z jej dłoni uniosła się ku górze mimowolnie w charakterystycznym geście. Kciuk przesunął się pod dolną wargą, wskazując na niej na chwilę spoczął. Wraz z kolejnym wdechem odciągnęła rękę, rozciągając wargi w uroczym uśmiechu. - Po potęgę. - wróciła tęczówkami do swojej towarzyszki. - Mając ją, można zgromadzić całą resztę. - orzekła bez wątpliwości, jej wargi nadal rozciągały się uśmiechu oczy nabrały na wyrazistości w obranym przez siebie zdaniu. - Najbliższe dnie zamierzam spędzić wykorzystując otrzymane chwile, napełniając płuca głębszym oddechem. Zbierając siły na działania, których się podejmę. Tym czego będą dotyczyć, panno Multon - mówiła nie odwracając od niej tęczówek. - się nie podzielę. - przyznała nie próbując ukrywać tego, że o swojej rozmówczyni nie wie wiele. A plany które posiadała należały do niej. Niewielu o nich wspominała, preferując przyjście z gotowym rozwiązaniem, niźli niesprawdzoną możliwością. O świstoklikach zanim zakończyła badania nad nimi wspomniała jedynie Manannanowi a i tak był pewna, że nie wziął jej na poważnie. - Zwykłam dzielić się planami, których proces realizacji został zakończony, a ich ukończenie stało się moim osiągnięciem. Większości w mniejszym stopniu interesuje cel - większą wagę przykładając do tego jaki przyniesie efekt. A plan, który jest tylko w fazie realizacji - albo co gorsza - konstrukcji - może nie przynieść rezultatów, które nierozważnie obiecało się komuś jeszcze nim zorientowało się, że jego wykonanie pochłonie więcej - czasu, środków - a w najgorszym wypadku będzie po prostu nierealne. - wyjaśniła swobodnie, niemal lekko.
Zaśmiała się łagodnie na podziękowanie które padło z warg blondynki obok. Ciemne spojrzenie zawisło znów przed nią.
- Prawda? - zapytała w krótkim porozumieniu stron. Nie była pewna czy długo zniosłaby obecność Wendliny, albo Cordelii. Określony, potrzebny czas potrafiła im poświęcić, ale nic ponad to, nie było potrzebne. - Plotki, panno Multon, też mogą być sprawnym narzędziem. O ile są wynikową założonych działań, nie przypadkiem przyłapania na niestosownym zachowaniu. - dorzuciła splatając dłonie na kolanach przed sobą. Przechodząc ku innym tematom - właściwie jednemu, który przyciągnął jej spojrzenie właściwie już na początku. Otrzymując odpowiedź na odbite pytanie, ledwie uniosła kącik ust odciągając tęczówki. Całkowicie pozostawiając temat naszyjnika.
Z jedzeniem ciasta w przeciwieństwie do Elviry Melisande nie miała żadnego problemu. Desery i nowe potrawy zwłaszcza przyrządzone przez znakomitych kucharzy były jej małą, niewielką słabością. Lubiła delektować się jedzeniem i poznawać nowe smaki. Spędzać czas z rodziną przy stole.
- Nie zakładałam, że podaliby coś poniżej pysznego. - zgodziła się, na trochę milknąc, zajęta własnym jedzeniem. Jej spojrzenie w końcu dostrzegło ruch, a talerzyk opustoszał szybciej, niźli można ją było o to posądzać. Odłożyła go na siedzenie obok, dźwigając się ostrożnie do pionu.
- Dziękuję za dotrzymanie mi towarzystwa, panno Multon. Liczę że wraz z szalem, spędzicie wspaniały czas. Bywajcie. - pożegnała ją i humorystyczny element ich poznania, chwilę przed tym, nim odwróciła się, by lekkim krokiem, ruszyć w stronę zmierzającego ku niej męża.

zt x2?


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Polana [odnośnik]14.03.24 15:31
dla Addy
Spojrzenie mężczyzny przesunęło się – niemal bezwiednie – po twojej twarzy, przez sekundę śledząc wędrówkę wysuwającego się zza ucha kosmyka; uwaga komendanta zdawała się na chwilę rozproszyć, skupiona na nowo dopiero kolejnymi słowami. W pierwszym momencie – nie do końca oczywistymi, mogłaś dostrzec, jak jasne brwi czarodzieja zbiegają się do środka w wyrazie zaintrygowania przemieszanego z konsternacją, może lekką podejrzliwością – choć ta ostatnia, jeśli w ogóle się pojawiła, rozmyła się szybko w słodkich oparach wina i gęstym od muzyki i zapachów powietrzu. Czarodziej nie wycofał się, gdy zbliżyłaś się o pół kroku, przekrzywił jedynie nieco głowę, przyglądając ci się uważnie; przez wąskie wargi przemknął cień uśmiechu. – Nieoficjalnie? – powtórzył; w jego tęczówkach zatańczyło coś nieodgadnionego, w głosie wybrzmiała ciekawość. – Skąd pomysł, że mogę potrzebować wsparcia? – zapytał zaczepnie, przysuwając do ust kielich wina; pociągnął z niego łyk, ani na moment nie przerywając jednak kontaktu wzrokowego. Po chwili westchnął cicho, a jego rysy wykrzywiły się w grymasie, jakby przypomniał sobie coś nieprzyjemnego. – Chociaż – to prawda, że w porcie nie cieszę się popularnością, tamtejsi mieszkańcy wciąż zdają się mieć do mnie żal o udział w zamknięciu pewnego… przybytku – przyznał z udawanym żalem, przy ostatnim wyrazie poruszając nieznacznie ramionami, jakby odganiał się od czegoś lepkiego i brudnego. – Ma pani tam kontakty? W porcie? – podjął, powracając do uprzejmego, konwersacyjnego tonu; na chwilę oderwał wzrok od twojej twarzy, znów przenosząc go na tańczących – wygrywany na celtyckich instrumentach utwór właśnie się kończył, a córki komendanta, dwie jasnowłose dziewczynki, zatrzymały się łapiąc oddech i przytykając wierzch dłoni do zaróżowionych policzków. – Przyznam, że wyciągnięcie stamtąd informacji przysporzyło mi ostatnio trochę problemów, sprawa miała jednak charakter prywatny – nie ośmieliłbym się zawracać nią pani głowy. Zwłaszcza w taki wieczór! – dodał energiczniej, unosząc w górę czarkę z winem; instrumenty znów się odezwały, wypełniając powietrze wolniejszą, bardziej melancholijną muzyką.
Zawsze trochę zazdrościłem podróżnikom – przyznał czarodziej, odchylając się nieco w tył; jedną dłonią mocniej oparł się o laskę, która do tej pory spoczywała na ziemi raczej swobodnie. – Ojciec zabierał panią czasami ze sobą? – zapytał z zainteresowaniem, niedługo później w pełni przenosząc je na kołyszący się w kielichu trunek. Z uwagą wysłuchał twoich słów o winie, przez chwilę milcząc, jakby się nad czymś zastanawiał. – Och, osobiście sądzę, że cały urok niektórych nut polega na tym, że nie da się wychwycić ich od razu – albo że nie dostrzeżemy ich, chyba że doskonale wiemy, czego szukać. To trochę jak z ludźmi – nie uważa pani? – zagadnął, przyglądając ci się z zaintrygowaniem, ale nienachalnie. – Czasami żeby odkryć czyjś sekret, trzeba w pierwszej kolejności mieć świadomość jego istnienia – wtedy przy lepszym poznaniu prędzej czy później sam wychodzi… – uniósł czarę do ust – na wierzch – dokończył, po czym upił kolejny, tym razem solidniejszy łyk alkoholu.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana - Page 21 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana [odnośnik]14.03.24 19:55
| Igor

Wydawało się, że przez większość czasu Bartemius i Hypatia działali na dwóch krańcach spektrum. On, ekspansywny, trawiący swym ogniem wszystko i wszystkich, pozostawiający w sercach i duszach tych, których dotknął szary, gryzący dym. Ona, dla ludu łagodna, podobna do wody obmywającej cierpliwie lepkie plamy na figurach, którymi była zainteresowana. Wydawało się, och, to idealne sformułowanie. W kuluarach Pallas Manor sytuacja klaryfikowała się w sposób dla potencjalnych postronnych zatrważający. Rodzeństwo bardzo prosto odnajdywało wspólny język, najczęściej wyrażając tożsame opinie na temat danej kwestii, osoby, sytuacji. Lady Crouch szczególnie lubiła rozmowy ze swoim bratem — szlachetny Bartemius pozwalał jej zajrzeć przynajmniej na sekundę za kotarę, za którą nigdy nie stanie w pełni. Było coś szczególnie słodkiego w wyrażaniu swojej opinii, nawet, jeżeli gdzieś z tyłu głowy wciąż istniała świadomość, że gdyby tylko nie zgodziła się z jego stanowiskiem, to on miałby decydujące słowo, to według jego wizji funkcjonowałby świat.
Nie chciała — tak długo, jak tylko mogła, tak długo, jak jej próby w przypadku wykrycia mogłyby zostać spisane na karb dorastania — pozostawiać wszystkiego przypadkowi. Jeżeli Bartemius nie zmieni zdania, z jego przyjacielem przyjdzie jej spędzić przynajmniej kilka dni. Musiała zatem wziąć sprawy w swoje ręce, wystosować odpowiedni list, a następnie przejść do tego, co każda dama wydawała się mieć w swej błękitnej krwi — wyczekiwania. Na szczęście Igor Karkaroff okazał się być łaskawym adresatem korespondencji, na list zwrotny nie musiała czekać długo. Podobnie jak na spotkanie, które samo w sobie wydawało się być intrygująco elektryzujące. Od czasu zakończenia nauki szkolnej, kolejnego wybuchu choroby i okresu rekonwalescencji, nie miała wiele okazji do spotykania się z ludźmi, którzy nie należeli do tego samego kręgu, co ona, którzy nie legitymizowali się podobnym bogactwem, pochodzeniem, stanem, krwią. Pierwszy raz od kilku miesięcy była szczerze zainteresowana jakąś personą. Spodziewała się, że jako przyjaciel Bartemiusa, sam Igor spodziewał się tego, co może wydarzyć się w spotkaniu z jego młodszą siostrą.
Na jej powitanie skinął głową. Grzecznie, choć niewystarczająco dla lorda. Ale Igor Karkaroff lordem nie był, wystarczyło jej więc po prostu to, że trzymał się ogólnopojętych zasad dobrego wychowania. Nim wyrzuszą w podróż minie kolejnych kilka miesięcy, będzie miał okazję przynajmniej spróbować dotrzymać jej kroku.
— Jeżeli w istocie łączy was braterskie zobowiązanie, nie powinien pan skrywać tajemnic przed własną, zobowiązaną siostrą — kąciki ust początkowo drgnęły, zaraz unosząc się wyżej i układając w uśmiech, który nosił na sobie wszelkie znamiona rozbawienia. Nie odwracała wzroku, nie unikała jego spojrzenia. Odpowiadała mu tym samym, nie unosząc jednak powiek zupełnie, wciąż spoglądając na niego zza wachlarza poczernionych tuszem rzęs. Dłoń trzymająca kielich z winem poruszyła się ponownie, wprowadzając ciecz w ruch. Jej łagodny aromat dotarł do nozdrzy lady Crouch, choć ta wstrzymała się przed ponownym skosztowaniem trunku do czasu, aż nie wysłuchała kolejnych słów wypływających z ust pana Karkaroffa.
Jedno było pewne — wiedział, jak rozmawiać. Wykazywał się przy tym większą pewnością niż przeciętny przedstawiciel klasy średniej, wybiegając w przód przed swymi, jak zakładała Hypatia, kolegami imigrantami. Sprawiał dobre pierwsze wrażenie, grzeczny, choć posiadający własne zdanie, niedający się tak prosto zdominować. Ceniła sobie ludzi jemu podobnych, uznając, że jeżeli uda jej się zdobyć jej zaufanie, trudno będzie komuś trzeciemu wpłynąć na to, jak była postrzegana. Karkaroff poza przyjemną dla prezencją mógł i pewnie przejawiał jeszcze więcej zalet, które czekały na odkrycie. Był podobny do dobrze zaprojektowanego na potrzeby bogatego przyjęcia menu. Dopiero rozpoczynali smakować przystawki.
— Zakładam, że przez wzgląd na mojego brata i jego szczere wysiłki nie odmówi mi pan swego towarzystwa w spacerze? — kątem oka zerknęła na służącą, swój cień, nieodstępującą jej na krok. — I och, proszę wybaczyć mi bezpośredniość, ale pańskie nazwisko... — nie czekała nawet na jego zgodę, ruszając przed siebie. Po pokonaniu kilku kroków zatrzymała się w miejscu, obracając się w jego stronę przez ramię. Ciemnoblond włosy połyskiwały zdrowym blaskiem w świetle rozpalonych ognisk. — W jakiej części wschodu Europy ma ono swe korzenie? Po angielsku mówi pan świetnie, gdyby nie wasze personalia, nie pomyślałabym nawet, że może pan nie być anglikiem...


These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones

Hypatia Crouch
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12296-hypatia-crescentia-crouch#377992 https://www.morsmordre.net/t12301-nuntius#378115 https://www.morsmordre.net/t12332-hypatia-crouch#379076 https://www.morsmordre.net/f243-city-of-london-pallas-manor-siedziba-rodu-crouch https://www.morsmordre.net/t12303-skrytka-nr-2626#378117 https://www.morsmordre.net/t12302-hypatia-crouch#378116
Re: Polana [odnośnik]16.03.24 0:09
hypatia

W napiętych spojrzeniach, krzyżowanych raz po raz w postępującym z wolna, wieczornym półmroku, zakorzeniona była dziwaczna intencja bliżej niedookreślonej ciekawości; coś jakby elektryzujący stos oczekiwań dosięgnął właśnie fragmentów młodzieńczych skór, bawiąc się jej gładkością w przekornej formule niewinnej zabawy. Ile masz do zaoferowania?, majaczyło w umyśle na widok skrojonej precyzją twarzyczki, w swoim pociągającym dystyngowaniu niezwykle trafnie korespondującej chyba z biegłością słowa, którą zaszczyciła go dnia poprzedniego na skrojonym równo pergaminie. Ten sam polot dzierżyła dziś między wargami, balansując na granicy suchej, nad wyraz kurtuazyjnej gadki o szwarcu, mydle i powidle, a niezwykle intrygującej gry pozorami, w charakterze której połapałby się tylko godny jej poziomu rozmówca. W wymownym układzie pragnęła uczynić zeń posłusznego swym dyrektywom pionka, zuchwale kroczącego naprzód na szachownicy kobiecej decyzyjności, ale w istocie nie miał ulec choćby pojedynczemu ze skinień jej palca, zezwalając sobie najprędzej wyłącznie na uprzejmość, której bezsprzecznie i tak od niego wymagano. Skrzętny, dziewczęcy rozumek rysował się kolorem podobnym do starszej, lepiej mu już poznanej, braterskiej figury; spodziewał się więc gromadnych zawiłości wygłaszanych konstatacji, niebanalnych uwag rzucanych w eter, wreszcie — wątpliwych w swej wymowie, retorycznych wpływów w odmęty myśli i czynów, formujących go na kształt posłusznej marionetki, z powodzeniem kołysanej w rytm odgórnie wybrany przez dyrygentkę tego przedstawienia. Nie całkiem w smak było mu poznawać kolejne oblicze szlachetnych intrygantów, wyrachowanie zaśmiewających się niemo na widok nieporadnego imigranta, bezwstydnie panoszącego się po ichniejszej ojczyźnie, jeszcze bezwstydniej przekraczającego progi owleczonej dyskrecją socjety, do której formalnie nie należał i należeć nigdy nie powinien. Ale on przecież, w pozie jakże wprawnej w zmiennokształtność gliny, proste stroje zrzucał na rzecz tych szykownych, niesforne włosy układając na wzór panującej tu mody, zapach pogrzebowej atmosfery zmywając zaś z siebie aromatem żywicznego pachnidła. Zaledwie dnia następnego, w poszukiwaniu zatraconej wolności, gotów był ciskać w kąt sztywność drażniących garniturów, w prymitywnej potrzebie zasiadając przy kiepskiej wódce i ryzykownym, hazardowym starciu, nierzadko wybrzmiewającym echem łamanych wzajemnie kości. Bartemius nie znał tego wcielenia, konwencjonalne trzymanie się miałkich schematów zmanierowanej powściągliwości nijak mogło zresztą objawić jej drzemiące głęboko pokłady porywczej osobowości, ale niejednokrotnie jeszcze zdąży się najpewniej przekonać o słowiańskości płomiennego temperamentu. Ilekroć tylko odważy się wyrzec więcej, niż podpowiadał konwenans; ilekroć tylko poniesie go afekt nieprzewidywalnej chwili, malując go zarazem widmem niewychowanego ignoranta. R y w a l i z a c j a, aż do utraty tchu, lady Crouch, w bezgłosym tonie obiecał sobie już na wstępie, wczytując się w kwieciste oznajmienia listownego kontaktu; nie pozwolę ci wygrać, zarzekł się w duchu wraz z zasłyszanymi na początku, słodko przyjemnymi frazesami, którymi raczyła go już przy pierwotnym złączeniu rozbieganych spojrzeń. Doceniał siłę i pragnienie jej okazania, ona jednak, młodziutka i uprzywilejowana, nie winna wymykać się spod kontrolnych macek dominacji. Zapragnął ją tym sposobem stłamsić? A może gorzko zwabić, pochwycić, zwyczajowo magnetyzować, coby pozostawić później z zaskakującym wrażeniem podziwu i zdumienia?
Skąd to przypuszczenie, że mnie i Bartemiusa rzeczywiście wiążą jakieś tajemnice? — uznał z bladym rozbawieniem, machinalnie poszukując zapachu dzierżonego w dłoniach wina. Na języku pozostawiało cierpką, wyrazistą nutę, analogiczną przynajmniej po części z charakterem towarzyszącej mu panny, która w pewnej siebie staturze korzystała z nadanych genetycznie uroków własnej urody. Szczęśliwie, nie przywodziła mu na myśl lica, omawianego tu szumnie, członka licznego rodzeństwa. — Jeśli życzy sobie pani jednak zacieśniać więzi w iście rodzinnym charakterze, sekret okazałby się zapewne stosowną walutą przetargową — dodał bez przesadnej zwłoki, w tonie ni to przekory, ni błahej zabawy, śledząc wzrokiem każdy ze smukłych kątów jej statury. Dewiza Macnairów mawiała, że cudze winy mamy na oku, własne za plecami; dobrze byłoby zatem zaprzedać duszę diabłu, nawet jeśli przy pierwszej transakcji przyszłoby ryzykować mu osobniczym kapitałem.
Och, nie jesteśmy zobowiązani teraz czynić wszystkiego przez wzgląd na pani pochodzenie i koligacje — pozwolił sobie śmiało zauważyć, upiwszy kolejny łyk hiszpańskiego specjału, w stanowczym kroku śledząc cień zapowiedzianego spaceru. Nie pozwoliła też milczeć mu nazbyt długo, już wkrótce wystosowując, zapewne przez niepohamowaną ciekawość, drążące sedno prawdy pytanie. Nie czynił z odpowiedzi niemożliwej do zdobycia wiedzy, pospieszył więc z wyjaśnieniem, ciesząc się złotą łuną zachodzącego słońca, przemykającego teraz wzdłuż lewego profilu męskiego oblicza. — To bułgarskie nazwisko, tam wszakże sięga druga połowa moich korzeni. Pierwszą odnalazłaby pani tutaj, w Anglii.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Polana [odnośnik]21.03.24 17:39
12 sierpnia

Niosła go melodia skrzypiec, jak na skrzydłach leciał nad ściółką w nieznane. Ze śmiechem na ustach wkroczył w gęstniejący las, wciągnąwszy drugą porcję wróżkowego pyłu, kiedy poczuł, że przerażający bezsens puka już do drzwi. To, co pozostało, dwie, a może półtorej porcji, nie był pewien, oddał przyjacielowi, pozostawiając go niemalże dosłownie w rękach jasnowłosego anioła. Czy to narkotyczny trans, który dodawał mu pewności siebie, zawadiackiego uroku i błysku w oku sprawił, że uznał to za najlepszy pomysł, czy może dziewczęcy urok Marii, bijąca z niej dobroć i subtelność? Był w dobrych rękach, najlepszych. Uśmiech na jego twarzy i lekkość jego tańca była najlepszym, co mógł ujrzeć tej nocy; też tego potrzebował. Spokoju i przeświadczenia, że Marcel choć na chwilę zapomniał. Mokre spodnie, szelki, mokra koszula wyschły podczas tańca przy ognisku, dotyk Imogen zdawał się palić go jednak bardziej niż płomienie, przy których podrygiwali. Wciąż czuł gorąc na skórze, serce wciąż biło głośno i gnało jakby biegł przez ostatnią godzinę, a na wspomnienie jej spojrzenia czuł mknące po karku ciarki. Miał wyruszyć po napoje i choć wyzwanie wydawało się z pozoru łatwe, szybko miał przekonać się o tym, że dla wielu gości tu nie był tylko plebsem, a czymś znacznie gorszym, robactwem, które należało zgnieść, niegodnym przebywania obok oświeconych, zamożnych i istotnych. Przeedarłwszy się przez wcale nie tak opustoszałą część lasu — minąwszy kilka par, wyraźne mających się ku sobie i grupkę młodzieńców — prawie wskoczył na polanę, lekko przeskakując nad grubym konarem. Wzrokiem przeczesał najbliższe otoczenie, szukając czegoś co mogło ugasić pragnienie. Kobiety nosząc wino pominął, wiedząc, że nie zaoferują mu nawet kufla — ruszył więc przed siebie, za punkt honoru stawiając zdobycie jednego, najlepiej po brzegi wypełnionego wybitnym trunkiem. Grupka mężczyzn, a może chłopców — trudno mu było w tym stanie wziąć ich za starszych niż sam był, kiedy w jego żyłach krążył wróżkowi pył — opuściła las niedługo po nim i minęła go wyraźnie rozbawiona. Nie byli nim zainteresowani, powiódł tylko za nimi wzrokiem, właściwie gotowy na pierwsze przepychanki. Pamiętał jednak słowa Marcela, nie byli tu bezpieczni. Powinien trzymać się z dala od kłopotów, widmo powrotu do Tower tu, w Londynie, było bardzo wyraźne, a każdy strażnik, który znajdzie się przypadkiem w okolicy z przyjemnością pośle go tam niezależnie od przewiny. Parę zaczepnych słów przykuło jego uwagę, a ich nadawcą był czarodziej, którego ujrzał wcześniej w lesie. Spojrzał w tamtą stronę, dostrzegając, że było ich już dwóch, a swoją uwagę kierowali w stronę młodej, złotowłosej dziewczyny. Niewybredna próba zdobycia jej uwagi musiała spełznąć na niczym, ale nie poddawali się, a wokół poza Jamesem absolutnie nikt nie zwrócił na nich uwagi. On też nie powinien. Dwa kufle z winem znalazły się w jego dłoni w końcu; jeden z nich, ten prawie pełny, wylał mu się na lewą dłoń, gdy ktoś go potrącił, ale w porę odsunął tułów przy tym manewrze nie chcąc pobrudzić świeżej, jasnej koszuli. Podążył wzrokiem za starą kobietą, która nie czuła się winna, nie spojrzała nawet za siebie. Większość tu pogrążona była we własnych uciechach, w tańcu, rozmowach. Nikt nie przyglądał się nikomu, kto nie wart był uwagi. Ruszył przed siebie znów, w stronę ściany drzew, za którymi znajdowało się ognisko, przy którym zostawił Marcela. Tuż przy linii drzew, daleko na uboczu znów ten natręt, jeden już, nie dający spokoju. Z uporem maniaka zachodzący jej drogę. Nie obchodziło go to i nie zamierzał się w to mieszać, a irytujący głos odbijał się od niego nie budząc zainteresowania, póki nie postanowił posłać dziewczynie litościwego spojrzenia — bo współczuł jej towarzystwa ponad miarę. Ale choć ona na niego nie patrzyła, bez trudu ją rozpoznał, przez co zatrzymał się nagle niczym dotknięty zaklęciem petryfikującym. Nie umiał przypomnieć sobie jej imienia, a jednak zaschło mu w gardle na moment. Zamrugał dwukrotnie, kiedy ta sprawa niespodziewanie stała się jego sprawą. Wróżkowy pył nie tylko dodawał odwagi.
— Jakiś problem? — spytał, bardziej zaczepnie niż wskazywałyby na to słowa, niż sugerowała nieco arogancka mina. Spojrzał na delikwenta wyższego od siebie bez cienia obawy za to z rosnącym wyczekiwaniem, a potem przekazał dziewczynie kielich, jakby to dla niej go niósł. Na ułamek sekundy spojrzał na nią, chcą złapać jej spojrzenie — czy go pamięta? Czy go rozpozna? Mięśnie twarzy spięły się, linia żuchwy wyostrzyła, gdy wrócił spojrzeniem do czarodzieja. Ręka z kielichem mu zadrżała, powstrzymana przed naturalnym wyprowadzeniem ciosu bez ostrzeżenia.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Polana [odnośnik]21.03.24 18:58
| igor

Coś w całej osobie Igora Karkaroffa wywoływało w niej szczególną ciekawość. Może był to ten element egzotyki, którym zaznaczone było noszone przez niego miano, a może, zupełnie zwyczajnie, fakt, że Bartemius jeszcze ich sobie nie przedstawił, zupełnie wspaniałomyślnie zezwalając Hypatii na osobiste zaaranżowanie spotkania. Uważała to zresztą za bardzo pożyteczny ruch — w braterskim towarzystwie jeszcze chętniej przybierała pozy widziane u niego wielokrotnie, lecz gdy tylko sama mogła wpływać na przebieg spotkania (sama, sama, sama, była przecież już dorosła), to od niej, od niezbadanej siły drzemiącej w młodej, przebudzającej się kobiecości, zależał każdy detal. Dlatego też pozwalała sobie na żartobliwe skracanie dystansu, jak gdyby pragnęła nachylić się nad starszym od siebie mężczyzną, tak blisko, żeby poczuł woń kwietnych olejków zmiękczających jej włosy i słodkie nuty perfum otulające nie tylko ją samą, ale też niewielką przestrzeń wokół niej, tylko po to, aby zaraz cofnąć się, wyprostować z dumnie uniesionym podbródkiem, przypominając, że zasady panujące na angielskiej ziemi wcale nie były jedynie teatrem — w momentach apogeum miały przecież moc wpływania na życie lub śmierć jednostki. I może kiedyś przyjdzie czas, w którym krucha cierpliwość lady Crouch rozsypie się na miliony kawałków, nad swymi emocjami panowała wszak w mniejszym stopniu, niż Bartemius, lecz dzisiaj, och dzisiaj wyczuwała w napiętym powietrzu dzielącym ich jestestwa wyraźne, ostre nuty rywalizacji. Sama myśl, sama świadomość takiego stanu rzeczy sprawiła, że kąciki ust wygięły się w jeszcze szerszym uśmiechu, rzucając pod nogi Igora metaforyczną rękawicę. Choć miast bokserskiej, przybrać miała ona formę tych jedwabnych, które czekały na nią od jakiegoś czasu, jako jeden z głównych elementów przygotowań do debiutu. To, czy rzucone wyzwanie zostanie podjęte, zależało już wyłącznie od Karkaroffa. Od szarych oczu, przed których wejrzeniem nie uciekała w udawanej niewinności, czerpiąc szczerą przyjemność z tej niepoprawnie dziecinnej demonstracji siły. Jedynej, na którą mogli sobie publicznie pozwolić.
— Och, jest pan niezwykle okrutny, rozbudzając moją ciekawość, aby później obrócić me oczekiwania w niwecz — odpowiedziała na bladość rozbawienia w sposób przeciwny, wzdychając z teatralnym niemalże rozczarowaniem. Odwróciwszy twarz w prawą stronę, zajrzała jeszcze raz do kielicha, przez moment zatrzymana w uścisku niezadowolonej obojętności. Ciepło, zimno, ciepło, zimno. Powróciła spojrzeniem ku męskiej sylwetce, rozpoczynając wędrówkę od zarysowanych pod czernią koszuli barków, przechodząc przez kontrastujący z czernią odcień skóry jego szyi, aż wreszcie, po dojrzeniu ładnie skrojonych warg, prostego nosa, zatrzymać się w szarości jego tęczówek. Pod wpływem kolejnego ruchu głowy jasne włosy znów poruszyły się, refleksami łapiąc ciepło znajdującego się niedaleko ogniska. Jego mikroskopijne odbicie zdołałaby pewnie dostrzec w oczach Karkaroffa, gdyby tylko znalazła się wystarczająco blisko. — Pańska śmiałość graniczy z obłąkaniem — zniżony ton głosu wciąż płynął miękko w ciepłocie wieczornego, letniego powietrza; nietrudno było dosłyszeć w nim nuty rozbawienia. Tak wyraźne, jak smak wytrawnego wina, wciąż oczekującego na nią w jej kielichu. Nie była to jednakże ani groźba, ani próba strofowania obcokrajowca. — Żywię nadzieję, że nie zdziwi pana moja dalsza dociekliwość — często zacieśnia pan w ten sposób rodzinne więzi? — to ona sama zaproponowała podobny wybieg, a jednak w sposób niemalże klasyczny, biorąc pod uwagę jej wychowanie, pragnęła obrócić zastaną sytuację tak, aby to on miał się jej wytłumaczyć. Oczywiście, dla niepowiązanego ze sprawą obserwatora Igor nie miał powodu, aby spowiadać się teraz ze wzięcia udziału w grze, którą pod nos podsunęła mu lady Crouch. Ale sama urokliwość tejże perspektywy popchnęła Hypatię do tego właśnie manewru, ciepło, zimno, ciepło, zimno, ciepło.
Wraz z kolejnym łykiem wina, część napięcia powoli znikała, w szczególności z ramion młodej damy. Wymęczone chorobą i niekoniecznie przyzwyczajone do alkoholu ciało nie potrzebowało wiele, aby wprowadzić się w dobry nastrój, choć ten dopiero miał do niej przyjść. Wszak w doborowym towarzystwie nietrudno było o rozrywkę, w szczególności, gdy towarzysz nie planował biernie przyjmować na siebie wszelkich planów Hypatii. To chyba wzbudziło w niej największe uznanie względem... Półbułgara.
— Och, więc wychował się pan tam? — odpowiedziała kolejnym pytaniem, niespodziewanie, nawet jak dla siebie, słysząc we własnych słowach nie pogardę, nie próby umniejszenia, ale szczerą, niepodszytą żadną, nawet połowiczną intencją, ciekawość. Vesna pochodzi z Bułgarii, przywołała w swej pamięci wysoką, smukłą sylwetkę swej równie jasnowłosej towarzyszki i troskliwej obrończyni. Czy była szansa, że zdążyli się poznać, tam, na wschodzie? Jego angielskie geny musiały być silniejsze od tych bułgarskich. W twarzy oświetlonej łuną zachodzącego słońca widziała więcej znajomych rys, nie tych, które w wyobraźni Hypatii mogły przypaść w udziale bracie Vesny. — Zdradziłby mi pan, dla rozpoczęcia naszego małego układu wymiany, swoje ulubione wspomnienie z Bułgarii? — choć najpierw zdawała się karcić go za przesadną ciekawość, płynnie powróciła do pierwotnego pomysłu. Im bardziej oddalali się od tłumów, zbliżając do krańca polany, ze służką o kilka kroków za nimi i kolejnymi półłykami czerwonego wina, tym bardziej słusznie prezentował się ów pomysł w umyśle młodej damy.


These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones

Hypatia Crouch
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12296-hypatia-crescentia-crouch#377992 https://www.morsmordre.net/t12301-nuntius#378115 https://www.morsmordre.net/t12332-hypatia-crouch#379076 https://www.morsmordre.net/f243-city-of-london-pallas-manor-siedziba-rodu-crouch https://www.morsmordre.net/t12303-skrytka-nr-2626#378117 https://www.morsmordre.net/t12302-hypatia-crouch#378116
Re: Polana [odnośnik]22.03.24 0:07
|James

Kilka dni wcześniej spoglądała w dal, skupiając swój wzrok na horyzoncie, gdzie słońce powoli zachodziło, malując niebo odcieniami czerwieni i fioletu. W jej sercu tliło się pragnienie, pragnienie wolności i radości, które czuła tylko podczas letnich wieczorów spędzanych na plenerowych tańcach pod gołym niebem. To był czas, kiedy całe społeczności zjeżdżały się razem, aby świętować obfitość ziemi i dziękować za urodzajne plony. Jednak teraz, pośród obcych krajobrazów i nieznanych ludzi, Vesna czuła się jakby odcięta od tego, co naprawdę ją napawało życiem. Jej brat, choć serdeczny i troskliwy, często nie rozumiał tej tęsknoty, co jeszcze bardziej ją frustrowało. Przez wiele lat podążała za nim, podążała za jego marzeniami i celami, ale teraz przyszła pora, aby pamiętała o sobie. Nie zamierzała poddać się łatwo. Mimo że brat pozostawał nieugięty w swoich przekonaniach i oddawał się pracy w kuźni, ona nie przestawała próbować dotrzeć do niego. Chodziła za nim, wyciągając rękę z talerzem pełnym ukochanych przez niego bałkańskich deserów, które zawsze przygotowywała z miłością. Za każdym razem słyszała tylko jego stanowcze "nie" i czuła napastliwe szturchnięcie w czoło, gdy drzwi zamykały się przed nią. Bułgarska laleczka nie zamierzała się poddać. Zdecydowała się na inny sposób, by dotrzeć do serca swojego brata. W swoim zamyśle miała plan, który mogłaby przynieść zmianę. Postanowiła działać cierpliwie i z determinacją, gotowa na to, co miało nadejść. W końcu nadszedł czas, gdy wdrożyła swój plan w życie. Miała nadzieję, że to, co zrobiła, złamie mur, który brat zbudował wokół siebie. Patrzyła na niego z diabelskim uśmiechem, gotowa na to, co przyniesie przyszłość. Faktycznie, wygrała.
Przewodziła swoistemu pochodowi rodzinnemu, prowadząc za sobą brata, który wyraźnie ciężko znosił całą tę sytuację. Wzdychał ciężko, a jej uszy dosłownie uginały się pod naporem nakazów i zakazów, które zasypywały ich drogę, z czego drugie wydawały się przeważające. Mimo tego wszystkiego Vesna zachowywała się beztrosko. Uśmiechała się subtelnie, obracając się w stronę brata, co sprawiało, że jej rozpuszczone włosy i biała sukienka falowały w powietrzu. Nie przykładała zbytniej uwagi do swojego wyglądu, po prostu wiążąc przód włosów, by odsłonić twarz i obojczyki. Reszta jej długich włosów spływała po plecach niczym promienista kaskada, a w tym momencie czuła się jak w siódmym niebie. Czuła się jak w domu, zatrzymując się na dłuższą chwilę przy grajkach, których melodie otulały ją jak kołysanka. Skryła spojrzenie iskrzących z przejęcia oczu pod powiekami, zanurzając się w tutejszych rytmach. Subtelnie wybijała wysłuchane tempo stopą, wchłaniając energię otoczenia, aż wreszcie wpadła w wir tańca, unosząc się pośród innych, którzy równie swobodnie interpretowali melodię. Mimo że była pod czujnym okiem brata, wiedzieli o swoim wzajemnym zaufaniu. Niko, zniknął w tłumie, a ona, pochłonięta przez wirującą atmosferę, przepadła wśród innych tańczących postaci. Obserwowała ludzi, gotowa na każdą rozmowę, która mogła się pojawić na horyzoncie, gotowa na każdy niezapomniany moment, który ta noc mogła przynieść.
Los bywał przekorny, a tam, gdzie pojawiała się uciecha i alkohol, nie brakowało problemów. Vesna, adeptka uzdrawiania, często odczuwała skutki tego na własnej skórze, gdy zostawała zaczepiana przez nachalnych mężczyzn. Świadoma była swojej urody, którą odziedziczyła po swej nadal pięknej matce, która mimo upływu lat zachowywała swój wdzięk. Rosyjski urok i piękno stanowiły zarówno dar, jak i niewygodę. Wiedziała, jak wykorzystać swoje atuty, aby zyskać korzyści płynące od mężczyzn, ale czasem robiła to nieświadomie, gdy właściwie nie miała takiego zamiaru. Problemy towarzyszyły jej jak cień, niemal jakby były jej drugim imieniem. Nie dostrzegła, kiedy i gdzie została przyparta wręcz do drzewa. Chciała złapać choćby oddech, lecz ponownie nieustannie wirowała pośród innych, znalazła się w wirze wydarzeń. Przyjmowała dłonie nieznanych młodzieńców, pozwalając im na chwilę towarzyszyć w tańcu. Wówczas nie liczyło się nic innego, tylko chwila radości i beztroski. Wolność, jaką dawał jej taniec, sprawiała, że zapominała o otaczającej rzeczywistości. Mimo obcych rytmów, szybko pojęła i dostosowała się do realiów parkietu. Jednak teraz nie mogła pozbyć się natarczywego uwodziciela. Słowa i zapewnienia nie przynosiły ulgi, a ona coraz bardziej błagała w myślach o pomoc brata, który gdzieś musiał być w tłumie. Jakie było jej zdziwienie, gdy ktoś wyrósł wręcz obok niej. Słowem pełnym pewności siebie przemówił, zwracając uwagę napastliwego mężczyzny. Dużo większego i rosłego mężczyzny od ich dwójki.
Jakże naturalnie jej wybawcy wyszło podanie jej pucharu z napitkiem, choć nie znała go. Jednak czy na pewno? Z przejęcia wbiła w niego wzrok, natychmiast przenosząc go na podpitego cwaniaka. Przepełniona niepokojem, myślą o tym, co mogło być w tym napoju, zamarła na moment. Jak gdyby chciała wymazać niewygodne myśli z głowy. Musi się skupić.
- Zwyczajnie ten pan musiał mnie z kimś pomylić, kochany - przemogła się, wybudzając ciało z transu całym zajściem. Powzięła się w garść, mimo wewnętrznego strachu i dygotania przez znaczne zdenerwowanie. - Grzecznie próbowałam przemówić panu, że wyczekuję na Twoje przyjście, wszak przetańczyliśmy niezliczoną ilość czasu. - Podjęła grę, starając się zachować naturalność w gestach i wyrazie twarzy. Nikle posłała mu czuły uśmiech, jednocześnie skrywając zabłąkany kosmyk włosów za uchem. Bądź pewna swego, powtarzała sobie jak mantrę, gdy stanęła obok mężczyzny. Podjęła grę, jakby czule spoglądając na nowo przybyłego. Czyżby... James? W jej umyśle zaczęły krążyć wspomnienia, próbując wytężyć pamięć, by rozwikłać tę tajemnicę. Łamana angielszczyzna przez emocję nie wychodziła jej najlepiej, choć rozgrywała na swą korzyść urokiem. - Nie pragniemy zabierać czasu i szukać zaczepki, a przecież noc jeszcze młoda, prawda?
Pochwyciła nieoczekiwanie dłoń mężczyzny w swoją, ściskając ją lekko, ale zdecydowanie. Jakby próbując przekazać mu subtelne przesłanie, by odpuścił, i zachować spokój. Starannie gasiła całe zajście, dążąc do spokojnego zakończenia. Jednak spoglądając na wybawcę, którego skojarzyła dopiero teraz pewnie, udała zarumienienie. Zachowując się jak zakochana na zabój nastolatka, odwróciła lekko spojrzenie, skrywając za kotarą włosów. Upiła łyk, a potem jeszcze jeden, podanego napitku, choć bardziej dla ukojenia nerwów, niż dla ugaszenia pragnienia. Choć faktycznie, taniec skończyła już chwilę wcześniej.
- Opuść nerwy, proszę - szepnęła w jego stronę, korzystając z dogodności ustawienia ciała obok jego osoby. Zaraz jednak spojrzała na absztyfikanta, z pokornością i ogładą. - Nie chcemy zwady, ale jeśli trzeba. Proszę ukarać mnie przez powstałe niedomówienie.


Żyje się tylko razJeśli zrobisz to właściwie, to jeden raz wystarczy.


Vesna Krum
Vesna Krum
Zawód : adeptka sztuki uzdrawiania, imigrantka
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Słodka miłości, jak płatki letniego kwiatu - piękna, lecz ulotna. Chwytajmy te chwile z sercem, zanim wiatr czasu je rozniesie.
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 12 +3
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Polana - Page 21 A476ea18a35d8909d019bcbc5872b91a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12287-vesna-krum https://www.morsmordre.net/t12307-vlad-tepes#378192 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f469-huntingdonshire-hemingford-grey-sadlers-way-38-2 https://www.morsmordre.net/t12541-vesna-krum#386987
Re: Polana [odnośnik]22.03.24 9:56
Ciemne, chmurne spojrzenie wbijało się bezwzględnie w czarodzieja, którego stan wskazywał znaczące upojenie. Wiele ryzykował, nie wiedząc nawet czy przybyli tu razem, czy przypadkiem nie mieszał się w jakiś zawiły miłosny duet, by stać przypadkową ofiarą wzajemnego braku rozrywki i monotonni w chorym związku. I zapewne nie wszedłby między nich tak pewnie, dziarsko z dumnie i zawadiacko uniesioną głową, większemu, postawniejszemu mężczyźnie stawiając granice, gdyby nie środek, który niezaprzeczalnie dziś porwał go w świat, w którym mógł absolutnie wszystko. Niezrażony niezadowolonym charknięciem, grymasem na jego twarzy piorunował go wzrokiem. Serce biło mu mocno, szybko, choć wcale nie z powodu stresu, czy strachu, którego wydawał się teraz nienaturalnie pozbawiony. Mięśnie napinały się pod ubraniem w gotowości do działania, choć w każdej innej sytuacji przyznałby pewnie, że dostać w nos dla całkiem przypadkowej dziewczyny na londyńskim festiwalu byłoby skrajną głupotą.
Tyle, że nie była przypadkowa.
Jej głos, zdradzający obcy akcent wybrzmiał, ściągając jego uwagę z łatwością, odwodząc go od zupełnie nieinteresującego amanta, który był znacznie bardziej gotowy do szarpania go za koszulę niż on sam. Spojrzenie spoczęło na ślicznej twarzy dziewczyny — wyglądała jak obcałowana przez słońce, z nosem obsypanym przez drobne, złocistobrązowe plamki. Zdał sobie sprawę, że chyba nie pamiętał jej wcale, bo kiedy się spotkali nie wyglądała tak pięknie. Jej śmiałe kłamstwa opakowane w uprzejmość i kobiecą mądrość powstrzymywania konfliktów, spłynęły między całą trójkę, skutecznie zamykając usta napastliwemu mężczyźnie, wyraźnie niezadowolonemu z poniesionej porażki. Mówiła to wszystko z taką łatwością, przemagając w sobie chwilowe zaskoczenie, zupełnie jakby wprawiona była w odmawianiu — musiała. Z taką urodą wyraźnie odróżniająca ją od większości zupełnie pospolitych angielek musiała.
— Wybacz, że musiałaś czekać, coś mnie zatrzymało po drodze — zawtórował jej, w pierwszych głoskach z mniejszą pewnością. Słowa nabrały jednak siły, kiedy obrócił się w stronę obcego mężczyzny. Obserwował go uważnie, bez trudu w jego oczach dostrzegając chuć czasem mylnie utożsamiona przez niewiasty ze świętym zauroczeniem. Odmówienie mu nie było wyjściem z sytuacji, nie zgadzał się z podjętą przez nią strategią, ale było za późno. Jej dłoń odnalazła jego, a on poczuł nagły przepływ napięcia między nimi. Spojrzał w dół, a później na nią, dając się lekko odciągnąć od źródła potencjalnego zamieszania, łatwo ustępując jej sugestii. Ze splecioną z nią dłonią odchodząc w bok, łapiąc jej spojrzenie po drodze, kiedy jej twarz zalała się rumieńcem. Nie zdawał sobie sprawy, że wymuszonym, pięknie za to rozegranym. Zawiesił na niej wzrok, przyglądając jej się ze zmarszczonymi brwiami, próbując rozpoznać jej osobę cal po calu. Irytację zastąpiło dziwne, gorzkie poczucie winy, żal i wstyd — zbyt płytkie, by mogły odmalować się na jego twarzy w trakcie narkotycznego wzlotu — dla niego jednak wyczuwalne. Oto stała przy nim prawie całkiem obca dziewczyna, a jednak jeden z największych świadków jego upadku, jako człowieka, mężczyzny, chłopca. Nie był pewien, czy rozpoznała go tak, jak on rozpoznał ją. Gdy się spotkali był ledwie cieniem samego siebie. Obdarty ze wszystkiego, włącznie z własną godnością, na skraju życia i śmierci, pogodzony z losem i końcem, gdyby nadszedł. Słaby jak nigdy, złamany psychicznie, tkwiący w rozpaczy w zniszczonym ciele, pamiętającym ból zadanych krzywd i najgorszych tortur. Czy był dla niej opryskliwy, nie pamiętał, choć był pewien, że bez dwóch zdań żałosny, z pustymi, szklącymi się od płaczu oczami. Dziś był daleko od tamtego siebie, choć przez ostatnie dwa tygodnie miotający się w podobnym mentalnym chaosie. Stał przy niej, trzymając jej dłoń wyprostowany, ubrany odświętnie, w czystym stroju, zadbany — zrobili o to z Marcelem przed pojawieniem się w Waltham, nikt nie dopuściłby dwóch obdartusów do rujnowania swoim widokiem zabawy porządnym gościom.
— Jak mógłbym cię karać za cokolwiek? — spał szeptem w całkowitym niezrozumieniu. — Panienko — dodał zaraz uprzejmie, łagodniejąc, choć jego spojrzenie wciąż ślizgało się po jej złotych włosach upadających na ramiona. Tak bardzo jej dotyk, jej obecność mu pomogły, przyniosły ukojnie, chwilowy spokój, dodały odrobiny sił przynajmniej na chwilę, a tak bardzo nie obchodziła go wtedy w swym istnieniu, imieniu, które z pewnością mu podała. Coś ścisnęło mu żołądku. Był niewdzięczny. Wiele powinien jej teraz powiedzieć, wiele wyznać, ale trudniejsze od wypowiedzenia tego wszystkiego było przyznanie się do tego, że był tamtym żałosnym chłopcem. — Nie będziesz tu bezpieczna, napewno nie do następnego poranka — wyznał cicho, lekko obracając się przez ramię, by zlokalizować mężczyznę, któremu odmówiono. Mężczyznę ugodzonego prosto w serce. — Będzie cię szukał i wyczekiwał okazji, by znaleźć cię bez towarzystwa. Najlepiej w odosobnieniu — dodał zaraz, powracając do jej sylwetki wzrokiem, a potem rozejrzał się dookoła. W drugiej dłoni wciąż miał kielich z winem, ale nie upił go ani trochę. — Brak towarzystwa będzie szansą dla niego, by... — wziąć to, co jak sądził mogło mu się należeć. Nie skończył. Nie dziwił mu się poniekąd, jej uroda naprawdę przyciągała uwagę, naprawdę była śliczna. — Przepraszam, nie chciałem cię straszyć — dodał zaraz i nie puszczając jej dłoni lekko pociągnął ją w stronę ludzi, a najwięcej ich było tańczących boso na trawie, namiastce parkietu. Odstawił swój kielich na jedną z pobliskich ławek. Nie zdecydował się ją przeprosić za tamto, za siebie. I nie odważył się jej podziękować, choć jej pojawienie się rozpaliło w nim poczucie głębokiej wdzięczności. Póki jednak ni wiedziała, lub udawali, że to spotkanie było przypadkowe, choć tyle mógł dla niej zrobić. Znaleźć jej bezpieczne otoczenie. — Masz tu kogoś bliskiego, kto zadba o ciebie aż do rana? — On wróci, był tego pewien. O ile nie schleje się do nieprzytomności i wyląduje w krzakach odnajdzie ją, a potem spróbuje się dobrać. Zbyt dobrze znał ten stan, takich ludzi. — Wspomniałaś, że tańczyłaś— mruknął nagle, spoglądając na grajków, do których się zbliżali. Zawiesił wzrok na skrzypcach, czując jak serce rwie się do nich, do płynącej z nich melodii. — To mógłby być... dobry sposób na przeczekanie zagrożenia — napomknął przebiegle, zerkając w jej kierunku. Uniósł lekko ich dłonie wyżej, tak jakby prowadził ich do tańca, i obrócił się do niej przodem, zastępując jej drogę plecami do kierunku, w którym się ciągle poruszali. — Śmiało wyznam, że wybawca byłby wdzięczny za jeden taniec damy uratowanej z opresji— mruknął zaczepnie, szukając jej spojrzenia. W jego własnym błysnęła prowokacja, a kąciki ust drgnęły w powoli kwitnącym na twarzy, szelmowskim uśmiechu.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe

Strona 21 z 24 Previous  1 ... 12 ... 20, 21, 22, 23, 24  Next

Polana
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach