Polana
Miejsce to najpiękniej wygląda jasną nocą, oświetlone blaskiem bijącym od rozgwieżdżonego nieba. Jeśli wierzyć plotkom rozpowszechnianym przez najstarszych ze zbirów, czasem - z rzadka, oczywiście - przebiegają tędy pojedyncze okazy dzikich jednorożców. Na nich zapewne też czyhają; świadomi ceny za ich krew, włosie, czy błyszczące, twarde jak skała rogi. Za ile lat te stworzenia staną się tylko legendą?
Melodia niosła się po całej polanie. I choć to cymbały i skrzypce było słychać najmocniej, nie dało się ukryć, że wyjątkowe brzmienie zawdzięczała także skrzypcom, harfie i irlandzkim bębnom. Celtycka muzyka splatała się z rytmem czarodziejom dobrze znanym, doskonałym do klasycznych podrygów i piruetów. I choć nie było nigdzie typowego parkietu, a muzycy nie przypominali orkiestr znanych z sabatów czy innych dostojnym wydarzeń, tańcom nie było końca odkąd tylko pierwsi czarodzieje znaleźli się na polanie. Muzycy ubrani w starodawne czarodziejskie stroje zajmowali miejsce przy jednym z mniejszych, trzaskających ognisk. Siedzieli na głazach i konarach, rozświetleni złotym blaskiem wznoszących się płomieni, przygrywali pod nóżkę, kłaniając się lekko nowym parom. Podczas miłosnego festiwalu Brón Trogain, nawet podczas tańców, czarodzieje składali hołd Matce Ziemi. Kobiety niezależnie od wieku i statusu zdejmowały pantofle na obcasie, które mogły wbijać się w miękką ziemię, zrzucały cienkie wierzchnie okrycia, tiary i kapelusze, by w samym środku polany ująć dłoń wybranka i zatańczyć. Pary wirowały na miękkiej, ugniecionej trawie w rzędach jak na sali balowej. Cienkie, przewiewne materiały sukni falowały na wietrze i przy obrotach, a kwiaty na głowach dziewcząt, które puściły na jeziorze splecione przez siebie wianki drżały przy każdym ruchu.
Umęczone tańcem pary mogły odpocząć przy drewnianych stołach; spocząć na ławach, na które dla komfortu gości narzucone tkane, miękkie, materiały. Stoły zastawione były syto. Pierwsze zebrane tego lata owoce i warzywa wymieszane ze sobą w misach, ziemniaki podawane na różne sposoby. Nie brakowało przede wszystkim chleba, który był symbolem pokarmu i poświęcenia Tailtiu, świeżego nabiału serwowanego na tradycyjnych paterach i przede wszystkim pieczonego na rożnie mięsa reema podawanego na drewnianych deskach — pokrojonego na porcje.
Między wiedźmami dbającymi o to, by goście festiwalu nie byli głodni spacerowały młode dziewczęta wielu kojarzone z pierwszej, dziękczynnej uczty. Jedne widziano z dzbanami pełnymi wody lub tradycyjnego, domowego bimbru, inne na drewnianych tacach proponowały gościom alkohole z różnych części świata — spłynęły statkami do Anglii specjalnie na święto Brón Trogain wraz z handlarzami z kontynentu.
Dziewczę podsuwa ci tacę z ręcznie malowanymi kielichami. Każdy z nich przedstawia coś innego, różnią się dominującym kolorem w swych malowidłach, lecz przede wszystkim — różnią się zawartością. W celu degustacji wina, postać rzuca kością k10 na jeden z kielichów.
- Wina:
1. Kielich przedstawiający Dagdę — mężczyznę trzymającego maczugę i kocioł. W środku Clos Mazeyres - francuskie czerwone wino z Pomerolu. Składają się na nie szczepy Cabernet Sauvignon, Cabernet Franc i Merlot. Doskonałe do jagnięciny i dziczyzny. Posiada ciemno rubinowo-fioletowe odcienie. Bogaty bukiet czarnych i czerwonych owoców zachwyca i zadowala najbardziej wytrawne podniebienia. Niezwykłością jest nieco waniliowa końcówka, która w trakcie degustacji utrzymuje się na podniebieniu.
2. Kielich z czerwienią, przedstawia Morrigan w towarzystwie krew i kruków. Zawartość kielicha to Chateau Vray Canon Boyer 1954 - to doskonale starzejące się wytrawne wino z Canon-Fronsac. Łatwo wyczuwalny aromat suszonych jagód o bogatym smaku wzbogaca mocne taniny i wytrawne wykończenie. Posiada piękny burgundowy odcień. Winne wykończenie jest przyjemne i długie. Doskonałe Bordeaux.
3. Kielich z wizerunkiem Lugh — młodego mężczyzny z procą i włócznia. Chateau Marienlyst 1952 - wino wytrawne, o głębokiej rubinowo-fioletowej barwie i owocowych aromatach, w szczególności wiśniowych z delikatną nutą przypraw. W ustach stabilne, o dobrej owocowości i gładkich taninach z delikatnym akcentem przypraw na finiszu.
4. Kielich z Tailtiu, bogini Ziemi. Czarkę wypełnia Chateau Le Fournas Bernadotte - Bernadotte ma stałe cechy doskonałego wina o niepowtarzalnym smaku, który jest doceniany przez znawców. Bernadotte oferuje głęboki rubinowy kolor. Nos uwalnia aromaty czerwonych owoców z nutami przypraw; bukiet jest wyrazisty i trwały. Na podniebieniu jego hojność potwierdza się, jest świeże, o subtelnych taninach, a jego wykończenie długie i miękkie.
5. Kielich z Ogmą, przedstawia starszego mężczyznę trzymającego łańcuchy, a na nich, ludzkie głowy. Chateau Monbrison - Wytrawne wino w intensywnym rubinowym kolorze. Posiada intensywne i złożone aromaty, począwszy od kwiecistych aromatów fiołka i róży z nutami owocowymi z czarnej porzeczki aż po borówki, maliny i ciemne wiśnie, a następnie lekko miętową nutę balsamiczną. Smak dość zbudowany o miękkich i jedwabistych taninach które świetnie łączą się ze świeżością, czyniąc je doskonale zrównoważonym.
6. Kielich z Aongusem. Chateau Lyonnat 1954 - Czerwone, wytrawne wino z Saint-Émilion, Bordeaux. Charakteryzują je eleganckie wysoko skoncentrowane taniny owocowe, jędrne - pełne i gęste z mnóstwem aromatów owocowych i dużych tanin.
7. Kielich z podobizną Ecny — patronem mądrości. Mouton - Cadet - Mouton Cadet to wino stworzone przez legendarnego plantatora winorośli i poetę Barona Philippe de Rothschild w 1930 roku. Wino o głębokiej rubinowej barwie, intensywnym bukiecie dojrzałych czerwonych owoców, o łagodnych taninach. Powstaje z winogron szczepu Cabernet Sauvignon, Merlot i Cabernet Franc zbieranych ręcznie w parcelach z apelacji Bordeaux. Wino zrównoważone, znakomite do dań obiadowych na bazie czerwonego mięsa i warzyw w sosie, do twardych serów; cechuje się wysokim potencjałem starzenia.
8. Kielich przyozdobiony czernią, z podobizną boga śmierci — Arawnem. Rioja - białe hiszpańskie wino z prowincji La Rioja. Stworzone ze szczepów Chardonnay, Sauvignon Blanc i Verdejo. To wino wysokiej jakości, które leżakuje co najmniej cztery lata w dębowych beczkach. Posiada bladożółty odcień z zielonkawym akcentem. W nosie błyskawicznie wyczuć eksplozję egotycznych owoców z mieszanką ziół i kopru. Jest świeże, eleganckie z dobrą kwasowością, co zawdzięcza uprawom na dużej wysokości w atlantyckim klimacie.
9. Kielich z podobizną Cernunnosa, przedstawiający mężczyznę z upiornym, krwawym porożem. S'Emilion L'Angelus 1955 - wytrawne wino czerwone o lekko cierpkim smaku, które niezmiennie od dekady jest doceniane przez koneserów. Klasyczne Bordeaux pełne aromatów ciemnych owoców. W smaku jest łagodne i czyste, z lekkimi taninami. Idealnie pasuje do czerwonego mięsa.
10. Kielich przedstawiający druidów. W środku Senorio de los LLanos - czerwone hiszpańskie wytrawne wino i ciemnym i intensywnym kolorze z niuansami terakoty. Posiada złożony zapach, z lekkimi i dojrzałymi akcentami kawy i kakao. Struktura smaku jest klarowna i elegancka. Wyczuwalna jest za to obecność głębokich tanin. Pochodzi z regionu La Mancha.
Na polanie można było też spotkać około dziesięcioletnie dzieci z glinianymi dzbanami. Małe dziewczynki przemykały między dorosłymi w letnich sukienkach, z rozwianymi słowami, a ich małe główki zdobyły korony z suszonych ziół. Grzecznie oferowały napitek z dzbana, który dźwigały, ale nie pamiętały, co znajdowało się w środku. Były w stanie wspomnieć jedynie o alkoholu innym niż wino. Zawsze towarzyszyli im mali chłopcy w lnianych koszulach, którzy nosili rogi reema, służące za kielichy do tych szczególnych napojów. Rozkojarzeniu dzieci trudno się było dziwić, gdy wokół tak wiele się działo. Ludzie kosztowali potraw i win, głośno ze sobą rozmawiali, tańczyli. Same niecierpliwie przebierały nóżkami. By skorzystać z degustacji koktajlu należy odebrać róg reema od chłopca i rzucić kością k10 na zawartość jej dzbanka.
- Koktajle:
- 1. Nieśmiałek – koktajl z winem musującyn, wodą i słodkim likierem kokosowym jest idealną propozycją dla osób odnajdujących się w delikatnych i słodkich smakach. Niejednokrotnie jego smak zawstydza degustujących i to w sposób dosłowny. Już po pierwszym łyku czujesz jak ogarnia cię niesamowita nieśmiałość. Krępują cię spojrzenia innych, wstydzisz się zabierać głos i wyrażać opinie podczas konwersacji. Efekt ten minie, gdy sięgniesz po kolejnego drinka.
2. Wróżka - migoczący od samego początku kieliszek wypełniony jest skrzacim winem oraz lekkim, owocowym musem nadającym koktajlowi nieco gęstszej konsystencji. Już po pierwszym łyku dostrzegasz, jak otaczający cię z każdej strony brokat osiada na Twojej szacie, sprawiając, że mieni się jeszcze bardziej, a głos brzmi nieco piskliwie, jakby należał do maleńkiego skrzydlatego elfa.
3. Druzgotek – szczególnie dla wielbicieli ostrych i ciężkich alkoholi. Starzony rum z odrobiną wody i dużą ilością lodu sprawia, że twoje zachowanie zmienia się w iście demoniczne. Masz wrażenie jakby każdy spoglądał na ciebie w sposób oceniający, masz również większą tendencję do wszczynania awantur, ale za każdym razem, gdy chcesz wyprowadzić atak w czyimś kierunku masz wrażenie jakby ktoś wylał na ciebie kubeł zimnej wody. Twoje ubranie pozostaje suche, a emocje opadają.
4. Oddech smoka - tylko wprawny alchemik poczuje, że w tej kompozycji ciężkiej whiskey przesiąkniętej zapachem dębowej beczki znajdują się ogniste nasiona. Jeden łyk wystarcza, aby Twój głos zniżył swoją barwę do przytłaczającego słuch basu. W miarę opróżniania kielicha czujesz coraz mocniejszy, siarkowy zapach oraz dym wypuszczany przez nozdrza lub usta z każdym oddechem. Wypicie do ostatniej kropli prowadzi do zionięcia ogniem i tymczasowego osmolenia własnej szaty. Koktajl pozostawia po sobie palący posmak oraz pragnienie.
5. Dziki kwiatek – to nic innego jak potocznie zwana miodówka, czyli nalewka z miodu. Nazwa może jednak zmylić, niewielu wie, że to właśnie duszki nazywane Dzikimi Kwiatkami tłoczą i butelkują miód potrzebny do stworzenia właśnie tej nalewki. Nalewka jest mocna w smaku, ale na długo postawia w ustach słodki posmak. To właśnie dzięki tej słodyczy masz ochotę na wypowiadanie się w samych superlatywach o osobach znajdujących się najbliżej ciebie.
6. Creme de la creme - likier porzeczkowy pozostawia po sobie niezapomniane wrażenie w połączeniu z gorzką czekoladą. Smak zostaje z Tobą na dłużej, podobnie jak zapach kakao. Czujesz lekkie otumanienie i to za sprawą już pierwszego drinka. Przyjemne uczucie lekkiej głowy i wolności towarzyszy Ci od pierwszego zamoczenia ust w napoju. Masz wrażenie, że wszystkie troski odchodzą w niepamięć i chcesz zatrzymać tę chwilę na dłuższy czas.
7. Wampir – propozycja dla osób, które nie boją się mocnych smaków i łakną niesamowitych wrażeń. Wyczuwalna whisky, starzony rum oraz wódka stanowią bazę dla tego koktajlu. Podawany z sokiem malinowym i dużą ilością kruszonego lodu. Nie bez powodu jego nazwa nawiązuje do krwiopijcy, ponieważ w szybkim tempie wysysa twoje siły witalne, mąci umysł, wpływa na percepcję. Intensywność smaku sprawia, że już po jednym łyku czujesz się pijany.
8. Królowa Śniegu - intensywność smaku imbiru doprawiona tonikiem i kruszonym lodem, serwowana z ćwiartką pomarańczy. Orzeźwiające, niezbyt słodkie połączenie niemal od razu wywołuje gęsią skórkę i ogarniające Cię zewsząd uczucie chłodu. Oddech zmienią się w typową dla chłodu parę, w której wesoło wirują płatki śniegu. Pomimo zimna ogarnia Cię rozluźnienie, przypominają Ci się dziecięce lata, kiedy bawiłeś się wśród śniegu, a samo wspomnienie wywołuje przyjemne uczucie dziecięcej radości.
9. Burleska - słynny francuski Calvados, którego jabłkowy bukiet przebija się w każdym łyku, doprawione cynamonem, wanilią i odrobiną gorzkiego amaretto przełamującego wyraźną słodycz. Także i Twój głos nabrał wyraźnej, wręcz uwodzącej głębi. Pozostajesz w przekonaniu, że jedno wypowiedziane słowo rozplątuje cudze języki i skłania ku powierzeniu najgłębszych sekretów.
10. Erato - kołyszący się w wysokim szkle alkohol ma ciemnoczerwony kolor. Po jego spróbowaniu czujesz rozpływający się na języku musujący smak granatu i cytryny, cierpkość ginu i delikatną nutę mięty. Masz wrażenie, jakby światło stało się nieco bardziej różowe, a twoja głowa nic nie ważyła, choć zdecydowanie nie jest to stan upojenia alkoholowego. Twoje myśli stają się niezwykle lotne, przez co ciężko jest ci dokończyć jeden wątek w konwersacji: nieustannie wpadają ci do głowy kolejne dygresje do wtrącenia.
Starowiny z wiklinowymi koszami spacerujące po polanie nienachalnie proponują odpoczywającym gościom skosztowanie specjalnego deseru z ciasta drożdżowego z masą migdałową. W jednym z kawałków ciasta jest ukryta srebrna moneta, która wedle przesądów ma zapewnić szczęśliwemu znalazcy obfitość i szczęście. W trakcie Brón Trogain, każdy gość może zamówić specjalne ciasto i rzucić kością k100.
1-99 - nic się nie dzieje
100 - znajdujesz szczęśliwą monetę! Możesz założyć, że oddałeś ją do przetopienia w jednym z lokali na Pokątnej i zgłosić ten fakt w temacie "Komponenty Magiczne" aby otrzymać komponent srebro. Jeśli nie przetopisz monety, jednorazowo ochroni Cię przed efektem pierwszej wyrzuconej przez ciebie po festiwalu krytycznej porażki, a potem rozpadnie się w pył.
Każdy poziom biegłości szczęście obniża ST losowania srebrnej monety o 5 oczek (95 dla poziomu I, 90 dla poziomu II, 85 dla poziomu III).
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nigdy nie pragnę mieszać postronne osoby, pośród rzekę mych problemów — przecięła ciszę, gdy znacznie oddalili się od granicy gęstwin leśnych. Odetchnęła ze spokojem, wzrok wnosząc pośród jego sylwetkę. Bacznym spojrzeniem doszukując się potencjalnych ran, a jednak zdawał się w dobrym stanie. - Dziękuję za ratunek, sir — uśmiechnęła się nikle, kojąc nerwy zasłyszaną muzyką skrzypiec. - Cieszę się Twym zdrowiem, mój bohaterze.
Źdźbła trawy pod stopami tancerzy wydawały miękkie trzaski, gdy ich stopy zataczały coraz to nowe kręgi na parkiecie natury. Unosząc wzrok, oddychała spokojnie, patrząc na wirujące postaci, jakby tańczące w harmonii z otaczającym je światem. Widok ten, choć urzekający, skłaniał ją do refleksji, gdzieś wewnątrz, gdzie tkwiły niedopowiedziane słowa, które planowała skierować ku bratu.
Jej myśli posuwały się w kierunku mrocznych zakamarków, gdzie czaiły się zgrzyty i napięcia, których doświadczyła dzisiejszego dnia. Czuła, jak gniew unosi się w jej wnętrzu, gotowy wypłynąć na powierzchnię w postaci oskarżeń i upomnień. Jednak równocześnie zdawała sobie sprawę z delikatności sytuacji, z wrażliwości jego stanu i chwiejności emocjonalnej. Czy zdoła znaleźć słowa, które przemogą mur milczenia i pozwolą na ponowne nawiązanie relacji? Takie pytania krążyły w jej głowie, gdy powoli kroczyli ku stronie tańczącej masy, skupiając się na zadaniu, jakim było dotarcie do serca jej brata. Już urządzi mu plątaninę swoistej litanii, gdy miał ją strzec.
- Moja stopa nigdy by nie postąpiła tych stron, gdybym nie doprosiła brata o uwagę — mruknęła z przekąsem godnym swych przodkiń, rzucając skąpe przekleństwo w mowie rodzimej. Była spokojna, z pewnością jak większość społeczności, nie byli zaznajomieni z bułgarską mową. - Przepadł jak śliwka w kompot, pewnie zapijając smutki winem — znała jednak prawdę, że na negatywy nie reagował alkoholem. Tym bardziej nie winem, wszak byłby wdzięczny za rakije. - Bardziej bałam się natarczywości tamtej jednostki, przebrzydły prostak.
Zwolniła ruch dłoni, świadoma, że chwila ich wspólnego spokoju jest ulotna. Wzrok jej zatopiony był w jego dłoniach, których dotąd nie uwolniła. Widziała w nich ślady przeszłości, odciski cierpienia i bólu, które tak długo je trapiły. Teraz jednak, choć wciąż widoczne, wydawały się w lepszym stanie, pełne życia i sprawności. To, co kiedyś było symbolem cierpienia i słabości, teraz przemieniło się w znak wytrwałości i siły. Pozwoliła sobie na chwilę namysłu, pytając siebie, jak wiele przeszedł, by dotrzeć do tego punktu. Jednak w tej chwili nie było miejsca na smutek czy żal. Skupiła się na obecnym momencie, na dłoniach, które trzymała, na mężczyźnie, który przed nią stał.
- Cieszę się zaprawdę, że wyglądasz stokroć lepiej, niż pośród zimowych dni — szepnęła cichutko, przez chwilę zapominając o swoistym wyzwaniu rzucanym jej. Tak bardzo się cieszę. - Często prosisz kobietę o taniec, gdy jesteś rycerzem w szelkach, sir?
Z ruchem pełnym elegancji i delikatności odwróciła się w stronę ławki, odstawiając puchar obok jego. Zrzuciła buciki tuż przy krawędzi, zbytnio nie martwiąc się o ich zgubę. Miękkość zieleni łaskotała w podeszwę stóp, wprawiając ją w subtelny marazm. Gesty były pełne gracji, ale zarazem stanowcze, podryga intrygi własnych zamiarów. Poły swej sukienki, ozdobione kwiecistym motywem, unosiły się w powietrzu, tworząc aurę tajemniczości i pewności siebie. W tym ruchu było coś zdecydowanego, coś, co wyrażało determinację i siłę w obliczu przeciwności. Z lekkością i elegancją godną damy odpowiedziała na jego zaczepkę, wyrażając swoją akceptację w sposób subtelny, ale jednoznaczny. Jej ciało migotało z wdziękiem, a uśmiech na jej twarzy dodawał jej uroku i wyrafinowania. Gdy rzuciła mu spojrzenie, było ono pełne sprytu i pewności siebie, jakby wyzwanie stanowiło dla niej dodatkową zachętę do zabawy. Była gotowa na coś więcej niż tylko zwykłą rozmowę czy taniec. Spojrzenie jawiło jawne pragnienie, chcąc spostrzec, czy był w stanie równać się jej. Jestem gotowa na wyzwanie, ale czy Ty jesteś gotowy na mnie?
Wyczulona na jego uważne spojrzenie, zdecydowała się nie czekać dłużej. Poczucie pewności siebie i swobodnego wyczucia rytmu sprawiły, że z łatwością wprowadziła się w kolejny taneczny krok. Muzyka napływająca do jej uszu dodawała energii, a ona sama, zmieniając pozycję, ruszyła w tan, stopniowo zlewając się z innymi tańczącymi parami. Choć na chwilę pozostała sama, wiedziała, że nie potrwa to długo. Przymykając oczy na chwilę, oddała się ruchom bułgarskich tańców ludowych, pochłonięta przez wirującą atmosferę parkietu tanecznego. Była pewna, że nawet w tej tłumie, wśród obcych, znajdzie ją – swą partnerkę w tańcu, który z łatwością dopasuje się do jej kroków. A najpewniej to ona, pod przymusem jego prowadzenia, zmieni tempo swych pragnień.
— A czy on nie był jej źródłem? — spytał, przechylając głowę w jedną stronę. — Wydawał się być dręczycielem, ale jeśli niepotrzebnie wszedłem wam w rozmowę to przepraszam — dodał zaraz, wiedząc jednak, że wcale się nie pomylił. Ładne dziewczęta często zagabywane były przez obcych, szczególnie podczas podobnych festiwali i jarmarków, gdzie nikt nie zwracał na to szczególnej uwagi, a podobne zachowanie zbywa machnięciem dłoni. Wszyscy byli pijani, on niewiele różnił się od napastliwych jegomościów, może stanem, ale do trzeźwości umysłu było mu niezwykle daleko. Nie czuł się przez chwilę człowiekiem spychanym za margines, popychadłem, a co gorsza gotów był do bójki z byle krzywego spojrzenia w swoim kierunku lub damy, którą niepytaną wziął pod swoje skrzydła. Rzadko kiedy spoglądał na otoczenie z pozycji siły — dziś, teraz tak było i zaczynało mu się podobać. — Cała przyjemność po mojej stronie — odparł melodyjnie i ukłonił się lekko, posiłkując się teatralnym ruchem dłoni przed sobą. — Ratowanie kobiet z opresji to moje główne zajęcie w tych niebezpiecznych czasach — dodał zaraz gładko kłamiąc. Przyłożył dłoń do piersi, rozglądając się przelotnie. Melodia, która się niosła wokół nie pozwoliła mu odczuć ciszy, która na moment wkradła się między nich, którą przerwał, na co odpowiedziała z lekką zadumą. — Jestem pewien, że przepadł szukając najdroższej zguby. Byłby wyjątkowym idiotą, gdyby z pełną świadomością odwrócił się plecami i zatopił w alkoholu, wiedząc ile niebezpieczeństw czeka tu na siostrę. — Co do tego był przekonany i miał ku temu ważny powód, choć nie znał jej brata i nie miał pojęcia o jego przeżyciach i tym, co mogłoby go pchnąć do próby zatracenia się w winie. — Starszy brat? — spytał zaraz, zerkając ku niej z zaciekawieniem, jakby tym sposobem próbował dowiedzieć się czegoś więcej o nieznajomej znajomej. — Póki się nie zjawi, nie mogę z czystym sumieniem odejść. Na jednym tańcu może się nie skończyć — westchnął wyraźnie z udawanym smutkiem, choć kącik ust drgnął w powstrzymanym uśmiechu. Zapominał powoli o towarzystwie, które zostawił za plecami, za ścianą lasu przy jednym z ognisk, gdzie grano muzykę bliższą jego uszom jak i nogom. W tańcach odprawianym tutaj dominowały jednak klasyczne podrygi, ruchy które próbowano dostosować do celtyckiej melodii. Brakowało tu energii rock and rolla, a nawet napięcia i elektryczności swingu, ale nie przeszkadzało mu to, nie teraz i nie w tym stanie. Nie czuł konieczności dostosowania się do kogokolwiek, a ewentualnych spojrzeń nawet nie dostrzegał, choć jeszcze nie zatracili się we własnych pląsach.
Trzymając jej dłonie, uśmiechając się błogo prowadził ją na oślep, ale zwolnił w końcu, przystanął na moment.
— Pamiętasz — mruknął zawstydzony i spuścił na chwilę wzrok. Pył nie pozwolił mu jednak trwać w tym stanie zbyt długo i zbyt prawdziwie, skutecznie go znieczulał na podobne emocje. — Nie miałem okazji ci podziękować — mruknął.— Jestem twoim dłużnikiem. — I wstyd mu było przyznać, że nie mógł sobie przypomnieć jej imienia, ale jak z każdą trudnością, odsunął ją od siebie na bok. Zmierzy się z nią, gdy nie będzie miał już innego wyjścia, jak zawsze. Temat jednak długo nie spędzał mu snu z powiek, roześmiał się na jej słowa głośno i szczerze. — Moja skóra jest twarda jak smocze łuski, nie potrzebuje zbroi, wystarczą szelki — skomentował, wzruszając ramieniem. — I nieczęsto. Rzadko mam przyjemność ratować tak wyjątkową kobietę, więc egoistycznie nie mogę sobie tego odmówić — dodał konspiracyjnie, starając się przebłagać ją za podstęp przepraszającym, szczenięcym spojrzeniem. Pozwolił jej odejść, nie zatrzymując przy sobie wbrew własnym słowom. Kiedy odstawiła puchar, obrócił się za nią i podążył spojrzeniem za jej wdzięcznym, tanecznym ruchem. Trochę urzeczony, nieco jednak oczarowany zawiesił na niej wzrok, pozwalając sobie zmierzyć wzrokiem ją całą, kiedy sukienka uniosła się nieco. Jej ruchy były pewne, wyraźnie zaakcentowane, doskonale wpisujące się w rytm melodii. A potem ją stracił z oczu. Zamrugał, obracając się na pozostawione dwa kielichy wina i buty i ruszył jej śladem, wchodząc między ludzi; pośród innych falujących białych i lekkich materiałów nie sposób było odnaleźć jej sukienkę. Jej włosy falowały jednak między głowami, szedł więc za nimi, aż w końcu dostrzegł ją tańczącą zupełnie inaczej niż wszyscy i zupełnie nie przejmującą się swoją odmiennością. Jej widok przyprawił go o lekki uśmiech, a jego ciało wypełniała powoli rosnąca ekscytacja. Nie potrafił określić jej tańca, ale w skocznych podrygach wiele było podobieństw do cygańskich nocy, prawdziwych i intensywnych wyzwań dla ciał przemykających obok siebie; tych prawdziwych, domowych, tradycyjnych, nie tych, które kobiety prezentowały obcym, czarując ruchem bioder i falującymi spódnicami. I pierwszy raz w życiu pożałował, że nigdy nie stał po drugiej stronie, przed kapelą grajków, bo gdyby potrafił tak tańczyć jak jego bliscy, być może dorównałby jej dziś. Znał jednak rytm, czuł go dostatecznie dobrze, by spróbować się dopasować do jej tempa. Zbliżył się więc do niej, powoli, stopniowo łapiąc melodię i zaczął próbować naśladować jej ruchy i jej kroki. Nie było to możliwe nawet w połowie, koncentrował się więc na tempie.
— To niewiarygodne — rzucił bardziej do siebie niż do niej; nie widział w pełni jej nóg i nie potrafił wykonać poprawnie jej tańca, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy, a w końcu przestał próbować tańczyć coś, czego nie znał — był w końcu tylko grajkiem — i po prostu oddał się melodii dud, skrzypiec i tradycyjnych bębnów, wyciągając do niej dłoń. Nie mieli szans zatańczyć ukochanego rock and rolla, nie sądził, by spodziewała się po nim walca ale mogli na swój sposób stworzyć własną interpretację i dobrze się bawić przy tym. — Nie jesteś stąd — zwrócił się do niej odkrywczo. Jeśli opowiadała mu o sobie wtedy, nie pamiętał, wyrzucił to z pamięci. — Angielki nie poruszają się w ten sposób — ciągnął. — I nie mają takiego akcentu. — Uniósł brew, podzieliwszy się z nią wnikliwymi spostrzeżeniami czekał aż zdradzi mu coś więcej.
maladilem baxtale Romensa
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
- Zgadza się - szepnęła niespodziewanie do jego ucha, gdy wstrzymała swe ruchy tuż za jego plecami. - Starszy brat, który ściągnął mnie pośród połacie tutejszej obczyzny - przystanęła z lekka na palcach, mimo iż nie dzieliła ich znaczna różnica wzrostu. Wsparła policzek na jego ramieniu, przejeżdżając znikomo dłonią przez jego ramię. Pamiętał. - Czuję ulgę, że żyjesz.
Zdecydowała się na chwilę odpoczynku, choć wciąż pozostawała pośród tańczących, otulona lekką tajemnicą wobec swojego towarzysza. Z gracją i subtelnością prowadziła go wokół parkietu, unosząc w powietrze nutę niepewności i intrygi. Jej ruchy były misternie zaplanowane, prowadząc go w grze pełnej wdzięku i zmysłowości. W miarę jak taniec trwał, dostrzegła iskierkę zainteresowania w jego oczach, migoczącą niczym płomień w nocnym powietrzu. Była pewna, że dostrzegła jego ciekawość, a może nawet zadowolenie, które wyrażało się poprzez delikatny uśmiech, malujący się na jego obliczu. Ta chwila wspólnej zabawy, przeplatana flirtującymi gestami, stawała się dla niej niezapomnianym doświadczeniem, pełnym niepowtarzalnego uroku.
- Nie jesteś dłużnikiem - pochwyciła na nowo ich dłonie w jedno, obserwując, wsłuchując się w jego oddech. - Niosę pomoc każdemu, kogo spotkała krzywda - przyjrzała się spod pół przymkniętego spojrzenia, doszukując się zmian. Obserwowała, dochodząc do pewnych wniosków, czy też całkowicie nie pochodził stąd? - Każda dama pośród Twego towarzystwa jest bezpieczna, mój rycerzu.
Na zakończenie swoich subtelnym gestów, prześlizgnęła się niezauważenie po plecach jego, znikając jak duch i unosząc się wokół niego w energicznym tańcu. Choć słowa przekazywane były półsłówkami, uważnie słuchała, wdzięczna wewnętrznie, że potrafią porozumieć się poprzez gesty i mimikę. Mimo jasno widocznej bariery językowej próbowała domyślnie tłumaczyć najistotniejsze kwestie, tworząc nić porozumienia, która wiązała ich w tańcu i w słowach. Niedawne troski o jego zdrowie zniknęły, dając jej możliwość uwolnienia się od ciężaru nieustannych zmartwień. Stał przed nią, żywy i pełen życia, całkowicie odzyskany. Choć wiedziała, że życie nieustannie niesie ze sobą niepewność i ryzyko, teraz mogła cieszyć się obecnością jego pełnej siły. Świat, w którym żyli, był pełen zmian i nieprzewidywalny, czasami obdarzając ich zdrowiem, innym razem konfrontując z cierpieniem. Właśnie w takiej rzeczywistości odnajdywali sens życia i akceptowali jego nieprzewidywalność. Rozbrzmiał radosny śmiech, gdy nieoczekiwanie poprowadziła go w tańcu, unosząc ich dłonie wysoko w górę. Zakręciła się pod ich połączonymi rękami, obracając się z gracją, by znów znaleźć się blisko jego serca.
- Jestem i nigdy nie będę tutejsza - stwierdziła zgodnie z prawdą, będąc wierna ideałom wyuczonym od dziecka. Nigdy nie zatraci serca i dzikości duszy, stając się jak kobiety wokół jej. - Pochodzę z bałkańskich dolin - zaczęła, zwalniając dotychczas przyjęte tempo ruchów. Taniec nie miał być dla nich katorgą, a jedynie upiększeniem chwili, podarowanej im przez los. - mateczki Bułgarii.
Nadal utrzymywała swoją tajemniczość, czerpiąc z niej pewien rodzaj zabawy wokół ich relacji. Bez niepokoju obserwowała reakcję mężczyzny, pozostając wierna sobie. Nie uciekała od sytuacji, lecz cierpliwie czekała na jakiekolwiek działanie z jego strony. Choć wciąż tkwiło w niej mnóstwo pytań, nie spieszyła się z ich zadawaniem, szanując granice i przestrzeń drugiej osoby. Jeśli kiedykolwiek zdecydowałby się podzielić z nią swoimi myślami, bez wątpienia wyraziłaby swoją wdzięczność. Nawet gdyby tak się nie stało, to dla niej to nie miało znaczenia.
- Jeśli zapragniesz, śmiało pytaj - przecięła długą ciszę, pozbawioną zbyt natężonego myślenia. - Zdaje się, że również Twoja rodzina nie pochodzi stąd- obiekcja dawnych obserwacji, gdy starała się leczyć jego rany. Mało wtedy mówił, głównie wpatrując się niemo w ścianę izby, w której udzieliła mu schronienie. Nawet i ona wtedy wiele nie mówiła, jedynie nuciła ciche melodie. By ukoić jego naruszoną psychikę, musiał przeżywać podwójne piekło. - Odmieńcy, na których rzucane jest butne spojrzenie tutejszej ludności.
— W której zaskakująco łatwo się odnajdujesz — zauważył, ale niemożność uchwycenia jej spojrzenia wybiła jego serce z rytmu, mimo, że chwilę temu zgrywało się doskonale z przygrywaną melodią. — Jak długo tu już jesteś? — pytał dalej, ale to nie było to, co tak naprawdę chciał wiedzieć; w gąszczu zaintrygowania pytał, nawet nie kryjąc się z zainteresowaniem jakie wzbudziła. — Gdzie można cię znaleźć? — Czuła ulgę. Jej słowa połechtały go przyjemnie. Obrócił głowę w drugą stronę, spodziewając się zaraz ujrzeć ją przechodzącą za plecami znów przed niego, ale zamiast tego poczuł jej dłonie na swoich własnych. — A ja cieszę się, że los ponownie skrzyżował nasze ścieżki — odpowiedział, krocząc za nią na ślepo. — Uśmiechnął się dziś do mnie, coś nowego — mruknął z zaskoczeniem, śmiało patrząc tylko na nią; już nie na innych, bo skutecznie ściągnęła na siebie całą jego uwagę. Pochwycone dłonie wykorzystał do tego, by ją zatrzymać, przyciągnąć bliżej siebie. — Każdemu? To niezbyt popularne tutaj. Szczególnie teraz. Brat zdawał sobie sprawę, że wciągnął się w sam środek wojny? Wielu ludzi marzy o tym, by stąd uciec, a ty zjawiłaś się tu z sercem na dłoni? I pomagasz każdemu z dobroci serca? — spytał podejrzliwie i obrócił się za siebie, ale czmychnęła prędko, wracając do swojego tańca. Nie przywykł do obecności takich ludzi. Okrążyła go, a on podążył za nią spojrzeniem, cały czas ruszając się do melodii, choć niewiele miało to wspólnego z powabnym tańcem, który ona prezentowała z takim wdzięczniem. Obrót, a potem znów twarzą w twarz, tuż przy sobie.
— Wszystkie dziewczęta w Bułgarii są takie? Gdziekolwiek Bułgaria się znajduje — spytał, unosząc brew, a w ślad za nią kąciki ust uniosły się w szelmowskim uśmiechu; w jego żyłach płynęła krew podróżników, ludzi, którzy nie mieli swojego jednego miejsca na tym świecie, a jednocześnie zachłannie przywłaszczali sobie wszystkie, w których stacjonowali, podejmując piękny taniec z naturą i życiem, które mogli obserwować nie jak inni, zza smutnej szyby, a gołym okiem, doświadczając każdego promienia słońca i muśnięcia porannego wiatru. Ujął jej dłonie, korzystając z tego, że zwolniła; przemknąwszy ciemnym spojrzeniem po jej twarzy odsunął ją od siebie i wykonał podobny obrót raz jeszcze, już nie na wzór, a pozwalając by własna melodia zagrzewała go do płynnych ruchów. I przyciągnął ją ku sobie, jedną dłonią wciąż przytrzymując lekko na własnej piersi, drugą zaś ułożył na jej talii, pozwalając sobie na jeden pełniejszy oddech. Muskając ją opuszkami zwrócił wzrok na jej dłoń.
— Masz piękne dłonie — wyznał z dziecinną szczerością, prześlizgując się własnymi palcami po jej. Były długie, smukłe, szczupłe. — I pięknie tańczysz.— Spojrzał jej w oczy, uśmiechając się łobuzersko; nie było to pytanie, do którego go zachęciła, lecz wyznanie, które z zaskakującą śmiałością przeszło mu przez gardło. — Nie? A skąd, jak myślisz? — Przechylił głowę. Dłoń zsunęła się nieco po jej talii, kiedy zdecydował się na chwilowy dystans i obrót, w którym tym razem to on znalazł się tuż za nią. Utrzymując jej dłonie na swoich, niemalże ich nie trzymając, rozłożył lekko jej ręce na boki, zmniejszając między nimi dystans. Przekrzywił głowę nieco, by móc złapać choć fragment jej profilu. Długie, jasne włosy opadając jej na ramiona częściowo przysłaniały mu widok. W jej słowach było coś bolesnego i prawdziwego jednocześnie.— Coś w tym rodzaju. Wyrzutkiem — mruknął. — I prawdopodobnie dlatego nie jestem zbyt dobrym towarzystwem dla ciebie — dodał zaraz śmiało i zaczepnie, puszczając jej dłoń, by oprzeć ją na jej talii, choć uciekła mu niżej niż planował. Nie był wysoki, mimo to przywykł do dziewcząt niższych od siebie. Pomyłkę — choć błysk w oku mógł sugerować świadome działanie — skorygował dość prędko.
maladilem baxtale Romensa
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
- Łatwo? - zapytała cicho, między przyspieszonym oddechem, gdy wstrzymała dalsze podskoki. - Nie znam tutejszej mowy, kultury - wytłumaczyła, starając się uzbierać wystarczający zasób słów. Potrzebowała skupienia, by prowadzić dobrą rozmowę. - Gdy spotkałam cię pośród zimowych dni - skorzystała w chwilowej bliskości, wolną dłonią przemykając tuż przy jego szyi. Subtelnie, niczym smagnięcie skrzydełek mimozy, stykając palce pośród krawędzi jego kręconych włosów. - byłam na tych ziemiach zaledwie miesiąc.
Kontemplowała twarz swojego towarzysza, szukając w nim śladów wspomnień sprzed dni pełnych zamętu i chaosu. Nie było łatwo oderwać się od tego, co przeszli razem, od chwil, które zbudowały ich relację na fundamentach zwykłej pomocy w niedoli. Jednak teraz, patrząc na jego twarz, zdała sobie sprawę, że wiele z tamtych dni przemknęło niezauważone, jakby zatarło się we mgle wspomnień. Cwany uśmiech jakby wiecznie przyozdabiał jego twarz, idealnie współgrają z otoczką, jaką zdołała zobrazować. Tak wiele pytań, a jednak wyciągała niewielkie detale, mogąc jedynie kreślić kolejne to potencjały prawdy.
- Hemingford Grey - odpowiedziała krótko i zwięźle, nie zamierzając podawać więcej szczegółów. Jeśli będzie chciał, na pewno uda mu się ją odszukać. Gdyby potrzebował na nowo pomocy, zawsze ją dostanie. - Powstał rodzinny konflikt, zwyczajnie groziło nam niebezpieczeństwo - ujawniła namiastkę prawdy, będąc twarzą w twarz tuż obok. Dotąd nakręcony kosmyk włosów puściła, opuszkiem przejeżdżając za jego uchem. - Mój brat przejął rodzinny fach i wiedzę przodków, zabierając nas tutaj - zbyt blisko jego warg, a jednak posłała mu subtelność uśmiechu. Uciekła na nowo, słuchając jego spostrzeżeń, wracając do otaczania go śmiałością swych gestów. - Nigdy nie potrafiłam skrzywdzić drugiego człowieka, nie nadawałam się do niczego. Uzdrawianie i pomoc, mój jedyny cel.
Odczuwała nagłą zmianę w dynamice między nimi, gdy poczuła oddech dawnego pacjenta na swojej szyi. Nieoczekiwane zbliżenie wywołało w niej dreszcze przyjemności, a jednocześnie wzmożone poruszenie. Dotyk jego dłoni na jej skórze był delikatny i lekki, co wywołało w niej chwilowe zwątpienie, czy powinna kontynuować tę grę. Jednakże mimo tych wątpliwości, nie czuła się atakowana, jak to często miało miejsce w relacjach z innymi mężczyznami. Tutaj, w tej chwili, w jej odczuciu, była jednostką panującą nad sytuacją. Jej uroda i kruchość ciała nie stanowiły zagrożenia, lecz raczej elementy, które wyzwalały pożądanie. Dla niej zaś były niebezpiecznym aspektem codzienności.
- Jesteśmy pewne swego, ambitne - odchyliła z lekka głowę do tyłu, korzystając z nagłej zmiany tempa muzyki. Bardziej tajemnicza, powolna, pasująca do ich obecnego całokształtu sytuacji. - twardo stąpające wśród własnych przekonań. - wolna dłoń na nowo przeniosła się do tyłu, odnajdując miejsce na jego szyi. Z lekka, pociągając za kosmyki ciemnych włosów. - Każdą z nas coś innego wyróżnia. Chciałbyś inną tutaj? - zapytała powściągliwie, śmiejąc się cichutko. Swym ruchem przyciągnęła go bliżej siebie, nadal nie pozbawiając ciała gestu tańca. Chciałbyś. - Widywałam podobnych Tobie, najlepsi grajkowie, jakich świat mógł widzieć.
Uniosła lekko brew z zaskoczenia, gdy zdała sobie sprawę z odwagi, jaką przejawiał, jednocześnie ciesząc się możliwością przyjrzenia się jego profilowi. Zauważyła w nim wyraźne podobieństwo do ludności, której obyczaje i kultura fascynowały ją od zawsze. Ta barwna, bogata w opowieści i muzykę, sprawiała, że czuła się jak w swoim naturalnym środowisku. Uwielbiała te subtelne elementy, które łączyły obcych ludzi i pozwalały odkrywać nowe, fascynujące światy.
- Pojawiacie się i znikacie tak bez zapowiedzi — zainicjowała palcami ruch, obserwowany od pewnej osoby, gdy grywała na pianinie. Powoli po wnętrzu jego większej, odrobinę na oślep, nie odrywając ciekawskiego spojrzenia. - Wszyscy macie tak piękne oczy, chyba się nie mylę? - przejechała po jego policzku, uwalniając swoisty potrzask. - Jesteś jednym z nielicznych, którzy nie spoglądają na mnie z odrazą… Kto cię wtedy skrzywdził? - przecież jesteś zbyt dobry, by cierpieć pośród tej rzeczywistości.
— Nie zauważyłem — odparł z szelmowskim uśmiechem, kłamiąc jak z nut. Zdradzał ją nie tylko akcent, ale i niepoprawność w słowach, ale był ostatnią osobą, by oceniać ją w ten sposób, gdy sam radził sobie niewiele lepiej, choć urodził się tu, wychował i żył wśród Anglików, jak wśród swoich. — Znasz mowę uniwersalną, znacznie prawdziwszą niż język. Więcej o tobie mówi, mówi prawdę — szepnął z całą pewnością, spoglądając jej w oczy na krótki moment. Nie czuła tego? Jak iskry przemykają między ich dłońmi, gdy się stykają; jak powietrze elektryzuje się od ruchów, tężeje, zwiększając opór między nimi, a jednocześnie czyniąc wszystko intensywniejszym? Patrząc na nią nie czekał na właściwy dobór słów; szukał prawdy i zdawało mu się, że znajdował ją w jej roziskrzonych oczach — paradoksalnie o wiele bardziej niż ruchach, które mamiły zmysły z każdą mającą sekundą. Jego uśmiech zachęcał, by dała mu z sobie więcej, by nie przestawała w to brnąć, bo pragnął zobaczyć ją w żywiole, a ona dręczyła go coraz okrutniej. Jej palce na jego karku, bliskość twarzy i ust sprawiały, że zaczynało brakować powietrza, którym mógł oddychać; było tylko to, którym mogła się z nim łaskawie podzielić. Niekontrolowanie opuścił wzrok z jej oczu na wargi, gdy zdradziła mu długość swojego pobytu tutaj, ale przez tą krótką chwilę choć słuchał, zdawał się jej nie słyszeć.
— A jednak pomogłaś nieznajomemu.— W brzmieniu jego głosu rozbrzmiał podziw. Domyślał się, jak wtedy wyglądał; gorzej niż większość żebraków dzisiaj, a mimo to, zdecydowała się mu pomóc. Wciąż trudno mu było uwierzyć w taką bezinteresownosć. Nie miał jej czym zapłacić za pomo; mówiła, że nie jest jej nic dłużny, ale był.— Hemingford Grey? To w pobliżu Cambridge? — zastanowił się, zerkając na jej szaroniebieskie oczy. Jeśli tak, kojarzył to miejsce, pamiętał z podróży z rodziną i krewnymi. — I jesteś tu tylko z bratem? — pytał wciąż, pozwalając by muzyka wyznaczyła im rytm, choć wszystkie jego myśli rozbiegły się, a potem zogniskowały tuż za uchem, na tym subtelnym, niby całkiem przypadkowym dotyku jej palców przemykających wzdłuż linii włosów. Plecy na sekundę zesztywniały pod przemykającym dreszczem, a palce przylgnęły do niej mocniej, jakby w obawie, że zaraz rozpłynie się w powietrzu, odleci zmieniona w motyla, znikając mu z oczu. — Jestem pewien, że potrafisz uleczyć nie tylko ciało, ale też ludzką duszę — szepnął z pewnością i lekkim uśmiechem, odpierając pokusę ponownego spojrzenia na jej usta, gdy była tak blisko i nachalnie zaskarbiając sobie przestrzeń. Nie potrafił nad sobą panować, pojęcie kontroli było mu obce, szybko musiał wrócić w tempo melodii. Zamiana miejsc okazała się ratunkiem, choć tylko chwilowym. Mając ją przed sobą nie mógł odbywać podróży po jej twarzy pokrytej piegami, ale mógł zaczerpnąć oddechu, zmusić właśnie serce do zwolnienia. Na rozpostartych dłoniach trzymał jej, pozwalał sobie tylko kciukami delikatnie sycąc po jej przegubach i odstających na nich kostkach. Spojrzał w bok, w rytmie i ruchach par odnaleźć inspirację, która pomogłaby mu lepiej wtopić się w tłum, choć było to niemożliwe. Oboje odstawali jak i tańce tak i sobą. Jej głos docierał do niego i tak bez problemu, szczególnie gdy lekko odchylił głowę.
— Brzmi jak przepis na nieszczęście każdego mężczyzny — stwierdził z rozbawieniem, ale prędko pożałował swoich słów, gdy jej ręka odnalazła jego kark, zmuszając go do całkowitego zniwelowania dystansu. Westchnął cicho, tuż nad jej szyją, a potem zaciągnął się jej zapachem. Pachniała miętą i szałwią, ale spomiędzy nich wyczuł też wrotycz. Pachniała polem, naturą, przyrodą, wszystkim co znał. Przymknął powieki na kilka uderzeń serca, a palce mocniej zacisnął na jej dłoni; drugą przesunął wyżej, na pierwsze żebra, które dobrze wczuł pod własnymi palcami.— Owszem — odpowiedział szczerze. — Nieszczęścia przyciągam jak magnes, nie mógłbym się doczekać, żeby sprawdzić tę teorię. Sprawdzić, czy mówisz prawdę, czy to tylko czcze słowa, kobiece sztuczki — dodał śmielej, brew mu drgnęła. Niepoprawnie łechtała jego ego, nie przywykł do tego. — A mimo to świat nie potrafi ich docenić. — Nie miał na myśli grajków, on sam choć kochał to, co robił nigdy nie myślał wyłącznie o sobie. Melodia cygańskich skrzypiec była trudna i wielowymiarowa, ale brudna w swym brzmieniu, tak mawiali. Szybka, krzykliwa, w niedokończonych dźwiękach. A podwójne brzmienie potrafiło doprowadzić wibracje aż do samych trzewi. Oderwał wzrok od jej profilu, by spojrzeć na palce poruszające się w rytmie melodii, ale zaraz spojrzał znów w jej stronę, gdy jej palce dotknęły jego policzka. I nie mógł już oderwać od niej wzroku, w pułapce, w potrzasku jej spojrzenia. Uległy, pokorny, gotowy by uczynić wszystko czego chciała. Gubiąc oddech, rytm bicia serca, krew już w nim wrzała.
— Obawiam się, że muszę zaprzeczyć. Nie wszyscy. Tu jestem wyjątkowy — odpowiedział powoli, ledwie powstrzymując lubieżny uśmiech przed rozkwitem w pełni na twarzy. Czuł, że jego ciało się powoli zatrzymuje wbrew melodii. — Ale w przeciwieństwie do mojej siostry klątw nie rzucam — solennie uprzedził cichym głosem, prawie szeptem. Dopiero, gdy spytała o krzywdę, spojrzenie mu pociemniało, a wyraz twarzy gwałtownie spoważniał; zmienił się w mgnieniu oka. Zniknęła w nim chęć na harce. Twarz stężała, żuchwa napięła. Podrywając głowę i wyswabadzając się z jej przyjemnego i powodującego szybsze bicie serca dotyku dłoni, skłonił ją do obrotu, w którym mógł się prześlizgnąć wokół niej, stając dokładnie tam, gdzie ona wcześniej. Zatrzymał ją jednak przodem do siebie, z lekkością, bo tańczyła z gracją. — Tylko ignoranci patrzyliby z odrazą na takie piękno, a nimi nie warto zajmować myśli — odparł śmiertelnie poważnie, wracając do rytmu, wracając do dzielącego ich poprawnego dystansu. Zbliżył się, ujmując jedną jej dłoń i w ślad za innymi parami stanął tuż obok niej, w sekundowym zatrzymaniu, po którym znów wrócił do tańca. Chwilowe otępienie minęło, wracała do niego trzeźwość umysłu, choć nie przestawał na nią patrzeć. Oczarowała go, tego był pewien, miała czym, była zjawiskiem.
— Mam nadzieję, że twój brat przybędzie ci na ratunek i wbrew temu co mówisz nie uśnie uchlany winem — dodał zatrzymując się, gdy melodia ucichła. Niewygodne pytania zmusiły go do zmiany nastawienia, uświadomienia sobie kim naprawdę był, nie tu i nie teraz. — To był dla mnie zaszczyt — wyznał z uśmiechem, kłaniając się wyjątkowo nisko, a kiedy się wyprostował gotów był ją odciągnąć od parkietu na bok, wciąż pamiętając o tym, by nie zostawiać jej na pastwę tamtego pijanego błazna.
maladilem baxtale Romensa
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
Coś elektryzująco pobudzającego biło też i od niej — okazu zakazanego dla spoczywania w nużącej przeciętności; okazu skrywanego przed łapczywie wścibskimi, niegodziwymi wejrzeniami, przynoszącymi tylko skalanie szlachetnej czystości; okazu oddalanego również przed odważnymi konstatacjami niewychowanych ust, siejącymi ferment w granicach niepoprawnej rozmówki. Pozornie tyczącej się przecież ledwie szwarcu, mydła i powidła, istotnie jednak sięgającej sugestią ku głębszym rejonom błyskających tu i ówdzie znaczeń, zupełnie jakby w cnotliwym sercu młodego dziewczęcia obudził się właśnie iście niechlubny duch buntowniczej zjawy. Jej siłą i sednem miała być pokora — oczekiwanie, uwikłane w zgodne milczenie i przystające skinienie głowy, analogiczne przecież względem pozostałych ruchów zniewolenia w hermetycznych kręgach socjety. Patriarchalny układ rzeczywistości uwikłał je wszystkie w zawiły układ możliwości i restrykcji, każdą z osobna krępując wyrazem zgoła odmiennych węzłów, w wyraźnym jednak dopilnowaniu, by żaden z supłów nie poluzował się nadmierną frywolnością bytu. Reputacja odbijała się zwielokrotnionym echem w umysłowości indoktrynowanych od dziecięcości dam, w kakofonicznym brzmieniu najsampierw ryglując usta ładnym, acz niemym uśmiechem, już wkrótce zamykając ich płytkie oddechy w twardości gorsetu, na końcu wypchnąwszy jakiekolwiek pozostałości ja na szalę intratnej wymiany dóbr, w której była — tylko albo aż — marnym przedmiotem samej transakcji. One wszystkie, dygające w posłuszeństwie i z jednoczesnym przekonaniem o własnej, prestiżowej wirtuozji, były odwiecznie zaledwie pionkami w tym bliżej nienazwanym starciu o wszystko i nic. Ją i jego nie różniło zatem tak wiele, choć sznurki męskiego serwilizmu co do zasady były znacznie krótsze od tych, które przylegały do niewieścich kończyn. Wygłoszone na głos stwierdzenie podobnej krasy najpewniej ubodłoby jej kruche, naiwne ego, sycące się świadomością tytularnej wyższości i niezaburzonej niczym brytyjskości, ale wezbrany weń z początku sceptycyzm znajdował ujście gdzieś z każdym nieskładnie figlarnym, słowem zastygłym w eterze; z wolna wypierał więc ze świadomości wizerunek blond gęsi, przypisany jej niezasłużenie na widok strojnej dbałości o niuanse. Bo najwyraźniej — przeciwnie względem rodzonego brata — potrafiła przekraczać bariery rzekomej nieprzekraczalności, ubierając szczerość wytyczonej rywalizacji w szatę odmienną od snobistycznego nadęcia. Co lepsze, snujący się za nimi cień mógł wysłuchiwać toku wybrednych uwag i bynajmniej nie wyłuskać z nich sedna czającego się za rogiem bezwstydu; diabolicznie igrali z ogniem od pierwszego już potoku wymienianych zdań, spisanych w grzecznościowych formułach banalnym atramentem na jeszcze banalniejszym skrawku pergaminu. Teraz chęć zwycięstwa w niezapowiedzianej konkurencji stała się dlań znaczniejszą atrakcją. Na ile zdołasz sobie pozwolić?
— Dzieło jest sztuką tak długo, jak wzbudza emocje. Z ludźmi, lady Crouch, jest podobnie — skwitował jej pozorowane rozczarowanie, wzrokiem sięgając do resztek kołyszącego się w kielichu wina. Czymś wszakże należało zaskarbić sobie jej zainteresowanie, a jego taktyka, choć najpewniej daleka wyrafinowaniu, wykazała się na tyle wystarczającą skutecznością, iż przy słowie drugim i trzecim wytężyła zmysły w imponującej skrupulatności, czwartym magnetycznie przyciągając do siebie jej zielonkawe tęczówki, piątym zaś rodząc w młodym duchu zalążki intrygującej polemiki. — A jednak daleka jest pani wrażeniu trwogi — zauważył w tonie pozbawionym istotniejszej intencji, krańcami palców luzując uwiąz czarnego krawatu; luzować zdawała się również linia ich konwersacji, w coraz to śmielszych przebłyskach potyczki o więcej. Jakby w imię udowodnienia czegoś, co w ich przypadku przynależeć winno do sfery tłumionych skrupulatnie domysłów.
— Zręcznie korzysta pani z przywileju bycia damą, którym zasadniczo nie odmawia się odpowiedzi — stwierdził niepokornie, choć z dyskretnym uśmiechem rozlanym wśród kantów twarzy, w żadnym wypadku niezdradzającym pretensji; dywagowali, w gruncie rzeczy, o niczym wartościowo ingerującym w układ jego przekonań i myśli, po raz kolejny pozwalał więc sobie na dziecięcą niesubordynację: — Pozwolę sobie jednak dalej, bez pardonu i w bliskości z dobrze już poznanym obłędem, stwierdzić, że w przebiegu nadchodzącej wyprawy sama będzie pani mogła wysnuć stosowne wnioski w tej sprawie. Zalecam cierpliwość. — Kolejny łyk cierpkiego płynu, kolejny krok naprzód w niewinnej zabawie o dominację nieskomplikowanymi, acz melicznie płynącymi wiązkami słów, a wraz z nimi następne pytania i coraz większy apetyt na sekrety. Odstawiwszy puste naczynie na chybotliwość majaczącej pod ręką tacy, wolną ręką sięgnął do metalowej papierośnicy; niemym gestem zaoferował jednego również i jej, pomimo prostolinijnego zwątpienia w to, by miała na niego ochotę.
— Owszem, ale nastoletni okres spędziłem w Norwegii — dookreślił, już wkrótce leniwym ruchem różdżki odpalając kraniec jasnego dulca; z zaskoczeniem przyjął kontynuację jej dociekliwości, narastającą mimowolnie potrzebę namysłu nad odpowiedzią zagłuszył zaś, wydłużonym z ostentacją, wtłoczeniem dymu do płuc. — W Bułgarii świętujemy nadejście wiosny już pierwszego marca, wręczając sobie мартеница, coś w rodzaju laleczki, wstążki, czasem pomponu, uplecionych z czerwonej i białej włóczki. Wieszało się je na kwitnących gałęziach, a że babcia co roku szyła ich co najmniej kilka, znalazłem w tym obyczaju okazję do wspinania się po najwyższych drzewach w okolicy — wyłuskał z pamięci to jedno, niespieprzone przez ojca, widmo ojczyzny, temat osobistego wywodu zamykając w ramach podobnej zachęty. — Czas na panią. Z chęcią wysłucham angielskiego wspomnienia.
but his heart is
c o l d
Muzyka nabrała wydźwięku tajemniczego przekazu, zaś oni oddali się wirującym ruchom, wplątani w misterną choreografię życia. Mężczyzna, który prowadził ją przez labirynt ich wspólnej egzystencji, kierował ich kroki bezszelestnie, niczym mistrz sztuki ukrytej w tańcu. W tych chwilach jej delikatność przybierała formę zmysłowych gestów, które wypływały z ukrytej w niej siły. Bez skrupułów eksplorowała jego ciało, odkrywając tajemnicze zakamarki, gdzie skrywana była prawdziwa natura ich połączenia. Ich tańce były jak obrazy malowane na płótnie nocy, gdzie światło księżyca odbijało się od ich poruszających się postaci, tworząc niezwykłą aurę napięcia i fascynacji. W tym momencie ich zjednoczenie stawało się sztuką w swojej najczystszej formie, manifestującą się w ruchach i gestach, które wykraczały poza zwykłe granice percepcji. To była sztuka ukryta w najgłębszych zakamarkach ich dusz, odsłaniająca się tylko w chwilach, gdy świat zewnętrzny ustępował miejsca ich wspólnemu tańcowi.
- Potrzebowałeś pomocy bardziej, niż ktokolwiek - uśmiech zniknął z jej twarzy, oddając rządy trosce i lekkiemu skrzywieniu. W tamtym czasie był to najbardziej bolesny widok, jaki dostrzegła, spędzając pierwsze tygodnie na tutejszej ziemi. Wychudzona sylwetka stojąca pośród śniegu, nieprzejawiająca chęci na choćby jedno słowo. - Nie mogłam dopuścić, byś cierpiał boleści - westchnęła tuż przy jego wargach, czując spojrzenie pośród własnego ciała. - Zgadza się, może odwiedzisz mnie pewnego dnia? - czy jednak zapomnisz o mnie? Drzwi zawsze miały być dla niego uchylone, nadal niosąc pomoc, jeśli by zaszła taka potrzeba. Nie zamierzała odmawiać, nie potrafiła, gdy utwierdził ją w pewnych przekonaniach. - Mieszkam z matulą, która zamknęła się na świat po śmierci ojca.
W głębi serca nosiła bolesne wspomnienia dotyczące swojej rodziny, które nieustannie wzbudzały w niej pytania i tęsknotę. Jej brat, strzegąc tajemnic rodzinnych, zamknął drzwi przed jej dociekliwymi pytaniami, pozostawiając ją z uczuciem osamotnienia i frustracji. Często zastanawiała się, dlaczego rodzina była tak ochocza w zakopywaniu prawdy i ignorowaniu problemów, które od dawna przysparzały im cierpienia. Tajemnice przeszłości, które tkwiły w ukryciu, były jak ciężar, który ciążył na jej sercu, nie pozwalając na spokój i harmonię. Wewnętrzny głos nie milknął, dążąc do odkrycia prawdy i rozwikłania intryg, które od dawna sprawiały, że życie rodziny było skomplikowane i pełne napięć. Jednak wiedziała, że ta droga będzie pełna wyzwań i przeszkód, a odnalezienie prawdy może przynieść zarówno uzdrowienie, jak i kolejne rany. Zapominając o niepokojących myślach, skupiła się na mężczyźnie przed sobą, zagubiona w głębi jego niezwykłych, ciemnych oczu. Te oczy emanowały tajemniczą iskrą, która fascynowała ją i pociągała, jak magnes. Były one zupełnie inne od jej własnych, ale równie piękne i intrygujące. Wypełniona uczuciem zachwytu, oddała się tańcowi, pozwalając ciałom poruszać się w harmonii i rytmie muzyki. W jej ramionach poczuła mężczyznę, który stał się dla niej jak rycerz w szelkach, gotowy bronić i chronić ją przed wszelkimi nieszczęściami. Towarzyszył jej w tej chwili, skrywając w sobie swoje własne tajemnice i pragnienia.
- Przecież wielbicie to, co na pozór bywa niedostępne - wyszeptała, czując oddech na własnej szyi. Jej własny leciutko przyspieszył, gorąc swoistej reakcji przygniatał jej pierś. Lekkość gorąca zaciekawiła ją, czuła to, co podobnie dzieliła z nim. - Sprowadzałam na siebie kłopoty na rodzinnych włościach, czy szkole daleko na północy. Doprawdy za sprawą dobrych ludzi, wychodziłam cało z opresji - podzieliła się ułamkiem własnej historii, bliżej i czule łechtając jego osobę słówkami. - Może kiedyś zasłużysz na odczucie tego, co przejęłam od przodkiń? - zapragniesz? Uśmiechnęła się łagodnie, kończąc nakreślone podrygi własnych dłoni. - Coś jednak nas łączy, niepokorność najpewniej.
Kiedy ostatnie dźwięki muzyki milkły, dostrzegła zmianę w zachowaniu mężczyzny. Zrozumiała, że wszystko ma swój koniec, nawet te magiczne chwile spędzone razem na parkiecie. Choć tęskniła za jeszcze jednym tańcem, była świadoma, że czas na pożegnanie nadszedł. Odpowiedziała na jego podziękowanie elegancko i z wdziękiem, ukazując swoją grację kolejny raz. W chwili pochylenia ciała, kosmyki blond włosów zsunęły się na odsłonięte ramiona, tworząc moment subtelnej i naturalnej piękności. Tak jak dama pośród miękkości trawy, wyraziła swoją euforię. Wdzięczność za ratunek i przypomnienie własnych możliwości, powrót do korzeni.
- Dziękuję memu rycerzowi - uniosła na niego spojrzenie wdzięczności, chłoniąc okazję do złapania tchu. Tyle minęło miesięcy od tak wyczerpujących pląsów, a jednak tak wiele zapamiętała przyjemności z podobnych nocy. - Masz siostrę? - uniosła jasne brwi w zdumieniu, ponownie chwytając jego ramię na odchodne. Jak najdalej od ciekawskich spojrzeń i zapitych umysłów męskiej części gości. - Musi być zdolna, strzeż jej niczym najcenniejszy skarb koronny, sir - powzięła spojrzeniem pośród gości, próbując wyłapać znajomą sylwetkę związanych weń warkoczy na głowie i dzikiego spojrzenia. Zawiodła się, zostawił ją na pastwę jej własnych prób. Głupiś bracie jest. - Odwiedźcie kiedyś nas, oboje.
Miłe odskocznie od codzienności są jak balsam dla duszy, zwłaszcza w obliczu trudności, jakie niesie ze sobą rzeczywistość. Wiedząc, że konfrontują się z nieprzychylnym spojrzeniem otoczenia, Ona i jej towarzysz musieli stawić czoła ocenie i uprzedzeniom. Choć nie często gościli, doceniali każdą okazję do nawiązania nowych znajomości. Rozmowy i uczciwe wymiany poglądów stanowiły dla nich drogocenny dar. Śmiech, który rozbrzmiewał w przestrzeni, przerywał uciążliwą ciszę, dodając kolorów do ich życia. W tych chwilach mogli oderwać się od szarości codzienności i cieszyć się chwilami wspólnego spędzania czasu.
- Mojego brata nie ma na horyzoncie, będę musiała kryć się w ciemności lasu - mruknęła mniej zadowolona, wodząc spojrzeniem za swymi pantofelkami. Odetchnęła, dostrzegając je daleko. Leżały na swym miejscu, nieopodal odstawionych pucharów z winem. - Nie chcę być ciężarem, najpewniej przerwałam Ci zabawy pośród towarzystwa.
— Tak — przytaknął cicho, z chwilowym skrępowaniem przemykającym jak cień po jego twarzy. — I będę ci za to wdzięczny zawsze już. I jestem twoim dłużnikiem — przypomniał jej, choć nie mógł jej ofiarować tego, co zapewne było dziś niezbędne. — Gdybyś czegoś potrzebowała, gdybym mógł coś dla ciebie zrobić, napisz, proszę. Twoja sowa mnie napewno znajdzie. James Doe — powiedział w końcu; w Londynie poruszał się pod innym imieniem, ale nie mógł jej okłamać. — Niestety nie pamiętam, czy mieliśmy okazję dłużej rozmawiać i czy miałem okazję się przedstawić — wyjawił w końcu, marszcząc brwi. Nie pamiętał też jej imienia, lecz wciąż głupio było o nie pytać. Był wtedy myślami gdzie indziej, liczył, że tak wrażliwa dusza jak ona mu to wybaczy. Kąciki ust uniosły się lekko, pokiwał głową. Miał ochotę to zrobić. Miał ochotę pojawić się kiedyś celowo i poznać ją lepiej. — Będzie mi bardzo miło.— Zarejestrował informacje o matce. Nic nie odpowiedział, ze zrozumieniem tylko kiwnął znów głową. Rozumiał to; rozumiał, jak strata kogoś bliskiego może boleć, rozdzierać serce. — Jeśli tylko będę w okolicy, napewno znajdę odpowiedni dom — przyznał nieco wymijająco; nie chciał brzmieć jak ktoś kto miał jej się naprzykrzać, a jednocześnie nie zamierzał rezygnować z takiej propozycji. Choć już dobrze wiedział, że znajdzie sposób na to, by zapuścić się w tamte rejony, by zupełnym przypadkiem trafić pod jej drzwi. Nie chciał kończyć tego spotkania, nie chciał zaznawać pustki i chłodu, jaki pojawi się, kiedy tylko się oddali, a jednocześnie bał się pytań, na które nie chciał jej udzielić odpowiedzi.
— Na pozór? A więc tak naprawdę jest na wyciągnięcie ręki? — spytał zaczepnie, zatrzymując na niej ciemne spojrzenie. Mówiła o sobie? — Gdyby to od nas zależało poszlibyśmy po najmniejszej linii oporu. Wydawało mi się, że to dziewczyny lubują się w testowaniu męskiej wytrwałości. — Czy on lubił gnać za tym, co niedostępne? Dziś, teraz w narkotycznym transie wyciągnąłby dłoń po każdy zakazany owoc, ale świat zbyt często pokazywał mu gdzie jego miejsce, by łudzić się, że to pewne rzeczy były możliwe. To rywalizacja i prowokacja pchały go w beznadziejne sytuacje, nie miał za grosz rozsądku. — Więc coś rzeczywiście nas łączy — przyznał śmiało, z uśmiechem wsłuchując się w jej skrawek historii o sobie. Szkoła na północy, zapamiętał. Prowadził ją na bok, kawałek od tańczących par, a kiedy się zatrzymał, po niskim ukłonie pochwycił znów jej spojrzenie. Słodka obietnica zawisła w powietrzu, słodka zachęta na kiju — postaraj się, a dostaniesz, postaraj się, a zasłużysz. Brwi ściągnęły się ku sobie; Eve czasem tak drwiła z niego. Wtedy go to bolało, starał się jak nigdy. Zawsze musiał się postarać, zawsze musiał walczyć by zasłużyć. Westchnął cicho, choć uśmiech weterana w staraniach nie spełzł mu z twarzy, wiedza, że nie uwolni się od wiecznego udowadniania na co go stać. — Jest zdolna. Piękna i czarująca. I wspaniale tańczy — zapewnił ją z szerokim uśmiechem. — Myślę, że mogłabyś ją polubić — wspomniał śmiało, choć przecież niewiele wiedział o pięknej blondynce ani o tym, co sprawiało jej przyjemność. A jednak Aisha miała równie dobre i wielkie serce, jak ona, patrzyła na świat podobnie — tak sądził. Znalazłyby nić porozumienia, tego też był pewien. Pokiwał głową, po raz kolejny dziękując i przytakując zaproszeniu. A jednak nie był przekonany, co do wyprawy z Aishą. Bo Aisha nie pochwalałaby jego dzisiejszych poczynań, nie pochwaliłaby jego zauroczenia tą dziewczyną. Ta myśl przypomniała mu smutnych zobowiązaniach, jeszcze bardziej rozgoryczonego siebie i tkwiącego w relacji, która ciągnęła ich na dno.
Rozejrzał się dookoła, choć nie znał jej brata, nie potrafiłby go odszukać i odnaleźć w tłumie ludzi.
— Dotrzymam ci towarzystwa póki się nie znajdzie, jeśli nie masz nic przeciwko — mruknął, niezbyt długo zajmując się z góry spisanymi na porażkę poszukiwaniami. — Nie mógłbym spać spokojnie wiedząc, że pozostawiłem cię narażoną na nachalnych kompanów. — Czy jej brat w ogóle miał jej tu szukać? Czy powinni poszukać go oboje? Zerknął na nią przelotnie, a potem w stronę, z której przyszedł. Chwilę temu jego myśli zajmowała przepiękna Imogen, ale jej czar uleciał, pozostawiając po sobie miłe wspomnienie kobiecego uśmiechu i piękna, jakie roztaczała wokół siebie. — Jestem tu z przyjacielem, ale kiedy go zostawiałem zajęty był prześliczną dziewczyną, nie sądzę, bym był mu teraz potrzebny. A jeśli jedna, znajdzie mnie. Tego jestem pewien — bo zawsze się znajdowali, jak zwierzęta umiejące się odnaleźć po zapachu. To było coś, czego nie potrafił wytłumaczyć, ale sprawiało, że był mu jak brat odkąd tylko pamiętał. — A może masz ochotę się przejść?
maladilem baxtale Romensa
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
- Niesionej pomocy nigdy nie będę traktować jako dług - wnikliwie wsłuchiwała się w jego głos, by nie pominąć istotnych słów. Nie była tak zaprawiona w tutejszej głowie, wiele jeszcze musiała się nauczyć. Jeszcze więcej od niej wymagano, gdy oddawała się praktyce adeptki, by wynieść najlepsze rezultaty. - Znałam jedynie Twoje imię, po kilku dniach zdołałeś to wyszeptać - gdy przekonałeś się do mnie. Usiadła na chwilę, by przywdziać porzucone obuwie na stopy. Jednak tęsknie wypatrywała zieleni trawy, łagodzące dotychczasowe boleści. - Serce mnie boli, gdy wracam do tamtejszych wspomnieć, skazany na boleści, obdarty z człowieczeństwa - unikała jego spojrzenia, by ukryć drżenie dłoni. - Więcej przemawiałam ja, utrzymując wieczny szept.
Nie zamierzała zapuszczać się w mroczne zakamarki przeszłości, zwłaszcza że dzisiejsze spotkanie było owiane atmosferą radości i zabawy. Była zbyt skoncentrowana na teraźniejszości, by pozwolić wspomnieniom z przeszłości wtargnąć do tego magicznego momentu. Może kiedyś nadejdzie czas na sięgnięcie do tych trudnych wspomnień, zranionych bólem i krwią. Jednak teraz, w tej chwili, chciała skupić się na przyjemności wspólnego czasu. Wstała energicznym gestem, spoglądając na niego z wyraźnym zainteresowaniem. Nigdy więcej nie skazuj się na cierpienie, proszę.
- Będę wyczekiwać naszego spotkania, pisz do mnie - zawsze otrzymasz pomoc. Powzięła jego błysk w ciemnym spojrzeniu, utarczek ciąg dalszy? - Pewnie nie spamiętałeś, szukaj Vesny Krum, miejscowi wskażą drogę - miał siostrę, pewnie jeszcze bardziej utalentowaną, niż ona sama. Najpewniej nie rzucał określeń wymyślonych naprędce, znała na wyrost kreacje starszych braci. Podeszła jednak bliżej, pewniej; zasięgając bystrości jego wejrzenia. - Większość nie dostaje takiej możliwości - jak Ty wykorzystać naszą grę? Nie wykorzystywała swych możliwości na każdym kroku, zbywała natarczywe jednostki własnym bratem, bądź jego druhami. Poprawiła kołnierzyk jego białej koszuli, lekko wyświechtanej nagłością ich wcześniejszych ruchów. - Cóż za przyjemność wodzić mężczyzn? Nad wyraz jest to nudne, wielbię obopólną rozgrywkę. - szepnęła, dotykając przelotnie krańca jego szyi. Uśmiechnęła się ciepło, chwytając go pod ramię. -Snując z Twych słów, stwierdzam, że jest dobrym człowiekiem.
Margines społeczny, choć często lekceważony przez innych, był miejscem, gdzie odnalazła najwięcej dobrych serc. Sama wszak do niego należała, próbując szukać własnego miejsca. Wśród tych ludzi, którzy byli odrzuceni przez społeczeństwo, odkryła bezinteresowną życzliwość i prawdziwe przyjaźnie. Nie zamykała się na nich, nie oceniała wszystkich jednym ciosem. Zamiast tego, czerpała radość z ich towarzystwa, dostrzegając w nich ludzi pełnych życia i empatii. Choć wielu unikało tych, których uznano za wykluczonych, odniosła wiele niezapomnianych chwil i przeżyć, spędzając z nimi letnie wieczory przy ognisku. To było coś wyjątkowego, co nie było skażone obłudą i kłamstwem. Jednak to było w dalekiej Bułgarii, pragnęła, by tutaj było podobnie.
- Znajdzie mnie, gdy przyjdzie nareszcie kres naszego spotkania. Zbyt długo prosiłam, by pozwolił mi opuścić bezpieczny azyl, jednak zawsze jest dwa kroki za mną - co było jawną prawdą. Choć wiele miesięcy nie był ciałem, duchem i własnymi kontaktami, zapewniał bezpieczeństwo i dostatek. - Chętnie się przejdę, by spokojnie porozmawiać- wiele możliwości nie mieli. Jednak los skłonił się ku im. Krokiem pełnym spokoju i determinacji, wraz z towarzyszem oddalili się od tłumu obcych ludzi, schronieni w blasku ognisk i pochodni. Nie spieszyli się, nie mieli potrzeby uciekać ani ukrywać. Było to już wystarczające. Miała dość życia w cieniu, dość ciszy, która była narzucana przez kontrolującego brata. Dlatego teraz, w otoczeniu światła i ciepła ognisk, czuła się wolna, w pełni kontrolująca własny los. - Czym zajmowałeś się dotąd? Oczywiście, jeśli możesz odpowiedzieć… - ostatnie co chciała, to naruszanie nieznanych jeszcze granic. Spoglądała na jego osobę, obserwując uważnie zmiany na jego obliczu.
– Gdyby nie potrzebował pan wsparcia, temat umarłby tak szybko, jak się pojawił – odparła uprzejmie i zakołysała trzymanym w dłoni kielichem. Wino otarło się o ścianki, zajaśniało krwistą czerwienią.
Czas się kończył. Czuła jego upływ, delikatne muśnięcie, jakby zsuwała jedwabny szal z nagich ramion; jeśli miała znaleźć lukę, sposób na zawiązanie współpracy z komendantem, to teraz. Adda zerknęła w stronę jasnowłosych córek, wprawnie pozorując uprzejme zainteresowanie; delikatny uśmiech przemknął przez jej wargi kompletnie niewymuszony. Ile miała czasu, nim zdecydują się podejść do ojca? Minutę? Dwie? Czy wciągnie je kolejny utwór? Kolejny łyk wina nie przyniósł odpowiedzi.
– Owszem – potaknęła z tajemniczym błyskiem w oku. Nie chciała mówić mu o swoim portowym alter ego, ale oboje wiedzieli co miała wypisane na ministerialnej legitymacji. Płacono jej za to, by miała kontakty w jak najszerzej zakrojonym obszarze. – Powiedzmy, że londyński port jest dla mnie dość naturalnym środowiskiem, a lawirowanie pomiędzy pospolitą bandyterką, przemytnikami i tym, co prawdziwie istotne, mam opanowane do perfekcji – dodała. Odsłonięcie skrawka swoich umiejętności wydawało jej się właściwym posunięciem; komendant zapewne nie zaufałby byle komu, pierwszemu-lepszemu wiedźmiemu strażnikowi. Musiała mu coś zaoferować w zamian, musiała oddać okruch własnej tożsamości i podjąć dalsze ryzyko.
– Ach, panie Montague – żachnęła się miękko, wciąż z tym samym, niewymuszonym uśmiechem kładącym się na wargach. – A może: Arnoldzie? – zaproponowała natychmiast z łagodnie uniesioną brwią, niby wiedziona przypadkową myślą. Była świadoma tego, że to kolejny krok w stronę swobody, była również świadoma tego, że nie do końca wpisuje się to w zasady etykiety. Rozmowa jednak nie miała wyraźnego podłoża biznesowego, nie oficjalnie przynajmniej, zatem pozwoliła sobie na skorzystanie z kobiecego przywileju by zrobić ten pierwszy krok i rozluźnić ton rozmowy. – Oferuję moje wsparcie po części z czystej sympatii, a po części dlatego, że doskonale wiem, jak irytujący potrafi być brak dostępu do informacji. Jednocześnie jednak – zastukała paznokciem w ściankę kielicha – zdaję sobie sprawę z tego, że prywatne kwestie bywają wrażliwe. Któż więc pomógłby lepiej – spojrzała na komendanta spod rzęs; długo i powłóczyście, zdecydowanie poufale – niż element tej samej ministerialnej machiny?
Niedomówienie zawisło w powietrzu na kształt porannej mgły. Adda nie naciskała dłużej i nie ujawniła większej ilości potencjalnych korzyści z tej współpracy; nie chciała brzmieć na zdesperowaną, nie chciała także, by komendant zorientował się, ile znaczyłaby dla niej ta współpraca. Pozostawiła mu swobodę wyboru, pozostawiła parę otwartych kwestii, zastanawiając się nad odczuwaną wobec komendanta sympatią. Była prawdziwa, to wiedziała na pewno, i stanowiła jednocześnie podstawę, trwały fundament do budowania wiarygodnych kłamstw. Nie przeszkadzało jej to, że Montague był odpowiedzialny za wiele bezsensownych śmierci, nie przeszkadzało jej to po której stronie barykady stoi. Potrafiła sprawnie oddzielić własną moralność od tego typu spotkań i wierzyła, że to właśnie dzięki temu wypada tak przekonująco. Kłamstwo zawsze musiało mieć w sobie ziarno prawdy, by skutecznie zwieść kogoś na manowce.
– Raczej nie – westchnęła lekko, jakby z żalem – małe dziewczynki na męskich wyprawach to niespecjalnie pożądany element. Choć mówi się przecież, że do odważnych świat należy.
Gdy zmieniła się melodia, Adda powiodła spojrzeniem w stronę tańczących par. Przesunęła wzrokiem po paru znajomych sylwetkach, kątem oka dostrzegła – niby bezwiednym przypadkiem – dwie roześmiane dziewczynki komendanta i ponownie oceniła pozostały jej czas. Nie było go zbyt wiele.
Kolejne słowa Arnolda Montague wzbudziły w niej przyjemny dreszcz ekscytacji spływający w dół kręgosłupa. Rozmowa, jeśli dotychczas toczyła się na dwóch poziomach, to właśnie zyskała trzeci, tym samym awansując na podium jej ulubionych potyczek słownych. Minister ostrzegał ją przed Montaguem i ostrzegał słusznie. Nierozstrzygniętym pytaniem było natomiast to, czy ktoś komendanta ostrzegał przed nią.
Łyk wina kupił jej cennych parę sekund. Adda zdusiła cisnący się jej na usta bandycki uśmiech, nie chcąc dać komendantowi niekontrolowanego tropu. Jej sylwetka pozostała rozluźniona, oczy błyszczały sympatią i zainteresowaniem, a smuga różu na policzkach równie dobrze mogła pochodzić od wypitego wina.
– Trafna analiza – pochwaliła z uznaniem; doskonale niewinna i doskonale niezobowiązująco zainteresowana tematem – dodałabym jedynie, że świadomość sekretu często bywa podobna do zdjęcia: jest sekretem w sekrecie. A im więcej można na jej podstawie wyczytać, tym mniej się wie.
i jak kot muszę umrzeć
To, co dla jednych było wyrazem zniewolenia i skrępowania dla Hypatii było czymś niezwykle potrzebnym. Każdy z supłów do czegoś służył, bez chociażby jednego cała konstrukcja ułożenia wedle norm nakazanych runęłaby na ziemię, podobna do rozwiązywanej części garderoby, której wobec braku oparcia siła grawitacji nie dawała szans na dalsze utrzymywanie się na wcześniej obranym poziomie. Nie oznaczało to jednak, że lady Crouch — podążając przede wszystkim za swoimi prywatnymi zachciankami podgrzewanymi w dodatku klasyczną dla swej rodziny ambicją — nie próbowała raz na jakiś czas pewnych więzów luzować. Niespecjalnie, aby ich zbytnio nie naruszyć, ale pozwolić na powiew świeżości, chwilowe, nie za długie rozprostowanie lub rozluźnienie mięśni. Na tyle, na ile to wszystko mogło być możliwe. Może to tylko mrzonki o wolności, którą zwykły idealizować dziewczęta, które tylko przestępowały progi Hogwartu, po raz pierwszy wystawiając się na widok tego, co "nowe" i "inne" zupełnie. Ile to już razy pewien lord czy pewna dama nakrywała się płaszczem kompletnej dysgracji — w imię czego? Chwilowego oddechu gdzieś pośrodku lasu i niczego zarazem, bez grosza przy duszy i bliskich przy sobie, z jednym tylko odzieniem na plecach. Bez obowiązków, oczywiście, ale przez to także z nadwyżką gnuśności, która kumulowała się na ramionach tych, którzy nie potrafili dojrzeć dalej niż za czubek własnego nosa. Wszystkie węzły bowiem służyły czemuś większemu, niż tylko interesy samej jednostki. To interes rodziny odpowiadający ilości jej zaszczytów, to interes przodków, których poświęcenia doprowadziły do stanu teraźniejszego. Indywidualizm był chorobą, a restrykcyjne wychowanie najlepszym na nie lekarstwem. Niedoskonałym, ale czy coś w świecie naprawdę zasługiwało na to miano?
Krytycyzmu nie uczono w standardowym curriculum dla szlachetnie urodzonych dam — ale przy odpowiednich staraniach każda próbująca nazywać się rozsądną dama mogła pojąć jego podstawy w dość prędkim czasie. Dla Hypatii oznaczało to więc zrozumienie, że nie musi — a nawet nie powinna — we wszystkim dorównywać mężczyźnie i powielać męskie sposoby. Traktując Bartemiusa jako swój wzór, potrafiła wciąż dostrzegać wady pewnych podejść, choć w towarzystwie brata i siły jego perswazji poczynała często podważać nawet własne osądy, z zaskakującą łatwością przyjmując, że brat może wiedzieć i dostrzegać więcej od niej, a przez to — podejmować też słuszniejsze decyzje. Dzisiaj jednakże Bartemius był przy nich tylko duchem, stając się niejako łącznikiem między światem utkanym z żałobnej czerni i pachnącego żywicznym pachnidłem a tym przybranym w miękkości jedwabiu obszytego złotymi nićmi, mieniącymi się w miniaturowych bąbelkach białego wina. To z kolei oznaczało, że zdana na siebie, swą intuicję arystokratka właśnie poluzowała jeden z krępujących ją więzów.
Jako odpowiedź musiał zatem wystarczyć uśmiech. Uśmiech powiązany także z przechyleniem głowy na bok, gdy jasne włosy poruszyły się na drobnym wietrze, zasłaniając tym samym widok podążającej za nią przyzwoitce.
— Niewiele jest na tym świecie rzeczy czy osób, które wzbudzałyby we mnie trwogę — przyznała lekko, zatrzymując się na moment, aby opróżnić kielich i oddać puste naczynie w dłonie przyzwoitki. Kielich mógł właściwie służyć jako jakaś pamiątka, był w końcu ręcznie malowany, ale nie była jeszcze przekonana, czy posiadał on wystarczającą wartość artystyczną, aby poświęcać mu więcej uwagi. Zresztą, jej słowa mogły w tym samym czasie wybrzmieć podobnie do czczych przechwałek podlotka, gdyby nie fakt, że lekkości towarzyszyła również zaskakująca pewność. W swych wizjach widziała już wiele obrazów, które doprowadziłyby przeciętną damę na skraj szaleństwa. Krew towarzyszyła jej częściej, niż by tego chciała, czerwone i brunatne jej plamy zdawały się znaczyć całą jej życiową drogę. A teraz — teraz zielone spojrzenie zatrzymało się na palcach luzujących krawat; gdyby nie to, że byli w miejscu publicznym i nie znali się prawie, z chęcią wywróciłaby na ten gest oczami. Za kogo on ją miał?
Zamiast tego znów przybrała wyraz bardziej rozkoszny, niemalże idealne oddanie tego, czego uczono ją już od najmłodszych lat. Bądź piękna, przyciągaj wzrok, ale nie daruj swego spojrzenia byle komu; posłuszna, uprzejma i spolegliwa, nie podważaj autorytetu mężczyzny publicznie, a i prywatnie się tego wystrzegaj. Czy Igor Karkaroff widział rysę na owym pozornie idealnym wyrazie, dzięki której lady Hypatia Crouch przemyciła do swego spojrzenia ognistą niemalże iskrę?
— Byłabym podobna głupcom, gdybym nie korzystała z tego, co może mi dać najwięcej satysfakcji — to słowa, które w swej dwuznaczności nie tyle tańczyły na granicy tego co dozwolone, a wobec odbioru przez kogoś o złych intencjach zwyczajnie ową granicę przekraczały. W jednej chwili bowiem dała Igorowi w ręce potężną broń przeciwko sobie samej, stawiając wszystko na jedną kartę. Oboje zachowywali się przy tym podobnie do dzieci, które właśnie odbywają swą pierwszą kłótnię, właściwie to o nic i dla zasady. Różnili się od nich tylko tym, że swoją drobną sprzeczkę toczyli — a przynajmniej taką miała nadzieję — w dobrych nastrojach i tylko dla poznania wód drugiej osoby. Po raz kolejny powstrzymała chęć wywrócenia oczami; nie mając przy tym także okazji do odpowiedzi na słowa o obłędzie, do którego zaskakująco się przyznał, uniosła lekko dłoń w górę, prosząc go o zamknięcie papierośnicy. Nie posiadała jeszcze swojej cygaretki, a nie było sensu palić papierosa w rękawiczkach bez takowej. Zresztą, to, że ostatnimi czasy czuła się lepiej nie oznaczało jeszcze, że miała siłę szafować swoim zdrowiem.
Zdecydowanie bardziej wolała skupić się na widoku, który rysował się przed nią. Odpalający leniwie papierosa Igor, na moment wsłuchując się w Bułgarskie wspomnienie, już wiedząc, że Norwegia będzie kolejnym przystankiem na drodze do poznania tego człowieka. Przystankiem, na którym zatrzymają się podczas następnego spotkania.
— Moja lady matka uwielbiała róże i to właśnie ich pielęgnacją zajęła się w naszym rodowym ogrodzie. Nigdy wcześniej i nigdy później nie widziałam kwiatów tak wonnych, choć nie należą one nawet do naszej heraldyki — poczęła mówić powoli, powracając wspomnieniami do odległych czasów. Miała siedem lat, gdy matka odeszła, nie pamiętała z tamtego okresu wiele. — Może to przez nie, to wspomnienie, nie przepadam za różami, które napotykam na swojej drodze. Zawsze wydają mi się... Niedoskonałe. Niemniej jednak, przypominają mi o niej, o moich najwcześniejszych wspomnieniach.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
wine-dark and wanting.
Źle mu było z tymi wspomnieniami. Był to najbardziej niechlubny okres w jego życiu. Nie dlatego, że doznał krzywd i cierpienia, a dlatego, że nie poradził sobie z tym jak mężczyzna, zamykając w sobie jak małe, bezbronne i skrzywdzone dziecko. Było mu wstyd za każdym razem gdy o tym myślał. O Tower, mękach, torturach, przesłuchaniach i powracających traumach z dzieciństwa. Gdy myślał o tym, jaki się przez to stał. Czuł smak tamtej goryczy, nie palił się do rozmowy o tamtym, ale patrząc na nią z góry, jak zakładała trzewiki na te piękne, delikatne stopy, milczał z nieco ponurym uśmiechem.
— Mówiłaś do mnie po angielsku?— Czy w ogóle ją rozumiał? Słabo pamiętał to spotkanie. — Powiesz mi coś w języku, który jest ci najbliższy? — spytał zaraz, odciągając jej myśli od tamtego tematu, uciekając od niego jak tchórz, byle nie mierzyć się z tamtymi koszmarami. — Nauczysz mnie go trochę? — Zagaił zaraz spontanicznie. Nigdy nie uczono go obcych języków. Znał jedynie angielski i ten, którym posługiwano się w rodzinie, gdy do niej dołączył. Czasem z zazdrością słuchał świergotu żabojadów na ulicy w porcie, nabijając się z śmiesznie brzmiących słów, ale w połączeniu z muzyką potrafiły go oczarować. W dokach wiele ich było, nie rozróżniał ich, nie był pewien nawet gdzie leżą dane kraje, ale wyczulone na muzykę ucho potrafiło docenić każde brzmienie. I głos. A ona miała piękny i melodyjny. Nie potrafił opanować uśmiechu, szczenięcego, beztroskiego, kiedy poprosiła go by pisał. Tak, jakby naprawdę tego chciała. Jakby jej zależało. — Zjawię się — bardziej zapowiedział niż przysiągł, kiwając przy tym głową z arogancką pewnością. Vesna Krum. Nazwisko brzmiało rzeczywiście obco, łatwo będzie mu je zapamiętać. — Vesna — powtórzył po niej, choć zapewne tylko po to by poprawiał go, jeśli wypowiadał je zbyt miękko lub twardo; w jej ustach brzmiało jak preludium. — Nijak mam się do większości, nie pasuję tutaj — przyznał z zaskakującą łatwością. Zazwyczaj jego odmienność, dość wyraźna, nie była powodem do dumy. Dziś na skrzydłach wróżkowego pyłu brzmiał chełpliwie. — A więc jestem wyjątkowy. Wybacz mi arogancję, zapewniam cię, że doceniam i docenię tę wyjątkowość z twojej strony. — Wsunął dłonie w kieszenie spodni i przechylił głowę lekko bok, nie odejmując od dziewczyny błyszczącego spojrzenia, kiedy z pedantycznością poprawiła pomięty kołnierzyk, który dobrze pamiętał jej dłonie błądzące w tańcu po jego karku z zaskakującą zapalczywością. Serce zgubiło swój rytm. Zerknął na jej dłonie, na jej gest. Brew mu drgnęła prowokacyjnie. — Śmiało założyłbym, że prócz tego nie lubisz się nudzić — choć pytanie nie rozbrzmiało w jego głośnie; brzmiał jakby twierdził, uniósł brwi oczekując na ewentualne potwierdzenie. Wzbuzała w nim niezdrową ciekawość, ekscytację. Nawet nie był świadom rzucanego przed siebie wyzwania, które podejmował jak ślepiec. Wyjął jedną rękę z kieszeni i ugiętą trzymał przy brzuchu, kiedy zmierzali w stronę spokojniejszej części polany, a potem powoli, nieśpiesznie, w stronę leśnej ścieżki.
— Nareszcie — zaśmiał się z niedowierzaniem. Nie był pewien, czy to był jej błąd, czy umyślnie go strofowała. — Chcesz się mnie pozbyć, bo nie wyglądasz jakbyś próbowała...— Szepnął, próbując opanować poszerzający się na ustach uśmiech. — Dwa kroki za tobą. Aha — powtórzył, odnotowując w pamięci. — Powinienem się obawiać? Coś mi grozi? — spytał wprost, obracając ku niej głowę. Melodia powoli cichła, podobnie jak śpiewy i śmiech bawiących się ludzi, ale nie byli zupełnie sami na drodze. Co rusz mijała ich zarumieniona od tańców i ognia parom. Pytanie o zajęcie go zastanowiło. Dla kogoś kto miał cel i obraną ścieżkę musiało być banalne, on nie miał ani stałej pracy ani fachu w ręku. Był wszystkim i niczym jednocześnie. To nie była jednak prawda, którą chciał się podzielić.
— Kiedyś robiłem wszystko, próbowałem każdej jednej rzeczy — Jak zgrabniej mógł opisać prace dorywcze, których się podejmował podczas wakacji, gdy nie był w szkole, albo wcześniej, nim w ogóle do niej poszedł? — Teraz zajmuję się końmi — odparł bez mrugnięcia okiem. — To bardzo szlachetne zwierzęta. Miewają swoje humorki, określone charaktery, które niektórzy próbują złamać, by sobie je podporządkować. Ale mają wielką wrażliwość. Wystarczy, że staniesz przy jakimś, a on już wie, co czujesz. Ruchem dłoni przekładasz na niego złość albo balansem smutek i melancholię. Czasem pomagają ci się z tym uporać, a czasem kompletnie opierają, dopóki człowiek nie pojmie, że wina leży w nim, a nie nieposłuchanym zwierzęciu. Musi się sam poukładać zanim go dosiądzie. Wiele można się od nich nauczyć. I bywają bardzo zabawne.— Wychował się wśród nich, a teraz u Weasleyów, poczuł to na nowo. Dawną fascynację nimi, a nawet może miłość. Inną niż wtedy, dojrzalszą. Kiedy obserwował dziadka pragnął dosiadać najbardziej krnąbrnego rumaka dla zabawy lub wyzwania. By pokazać swoją wartość, ośmielić wszystkim jakimś talentem, z którym się urodził jako wybraniec. Dziś lepiej je rozumiał i doceniał inne ich atuty. — A ty jesteś uzdrowicielką... Bezinteresowną, pełną zrozumienia i potrzeby niesienia pomocy — wymieniał, spoglądając przed siebie, na ciemniejącą ścieżkę. — Musisz mieć teraz mnóstwo pracy. Wielu ludzi teraz potrzebuje pomocy. To chyba nie jest łatwe?
maladilem baxtale Romensa
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
- Starałam się, choć było ciężko mi przemawiać - spostrzegła, unosząc głowę znad dotychczasowego zajęcia. Trzewiki były jedną z niewielu rzeczy, które zabrała z rodzinnej ziemi. Wiele nie mogli zabrać, co łamało serce i duszę jednocześnie. Wiele nie mogła zdziałać, jednak najcenniejsze skarby pozostawały na wyciągnięcie dłoni. - Śpiewałam za to w ojczystym języki, wydawało się to przynosić Ci ukojenie - Śpiew pośród tamtych dni zdawał się przynosić mu chwilowe ukojenie, szczególnie gdy nie otumaniały go zioła, które podawała mu zatroskana matka, próbując złagodzić ból rannego. Przecinała ciszę cichutko, nucąc spokojne kołysanki, które stały się dla niego hymnem spokoju w śnie. Opowiadała mu o świecie, gdzie mleko płynęło rzekami, a miód spływał ze złotych fontann, gdzie nie było krzywd ani cierpień. Kraina, gdzie tylko panowało szczęście i miłość, co najpiękniejsze w życiu. Melodia stanowiła oazę spokoju i nadziei pośród burzy, która targnęła jego duszą. - Mam być Twoją nauczycielką? - uśmiechnęła się, przemierzając na równi z nim zacisze leśne. Nie obawiała się niczego, beztroską odrobinę jawiła poczucie dawnego bezpieczeństwa. Uśmiechnęła się subtelnie, twarz zwracając tuż do jego ucha. - Czego pragniesz usłyszeć, mój rycerzu?
Nagłe pragnienie lekko ją zadziwiło, jednak nie przeszkodziło w spełnieniu tego życzenia. Dotąd kojarzona była z beznadziejną nauczycielką, która szybko traciła cierpliwość do nowych adeptów. Więcej empatii przejawiała wobec dzieci, których beztroska wywoływała w niej większy zapał do nauczania. Temperament dziedziczony nastręczał kłopotów, wybuchy emocji bywały czymś normalnym w ich codzienności.
- Mogę nauczyć mowy rodzimej, oraz norweskiej - podpowiedziała zaczepnie, opuszczając podtrzymujące ramię. Dłonie położyła za swymi plecami, zachodząc mu drogę. Kolejny raz ukłoniła się teatralnie, łącząc naukę z pożytecznym. - Miło Cię poznać, jestem Vesna - zaśmiała się, rzucając mu przelotne spojrzenie. Czekała na odpowiedź, nie spiesząc się nazbyt. Doskonale znała ból, gdy nie rozumiało się większości kierowanych do kogoś słów. - Dziękuję za wspaniały taniec, bawiłam się świetnie - pochwyciła jego dłoń, pośród jej uniesienia, zakręcając się wokół własnej osi. Ponownie znalazła się za jego plecami, przykładając policzek do materiału jego koszuli. - Z przyjemnością nauczę Cię, choć upierdliwa bywam. - słuchała bacznie jego prób, czując pewną euforię, gdy próbował wymówić jej imię. Mało kiedy je tutaj słyszała, za każdym razem powodowało wzruszenie. - Vesna... - oddech owiał jego szyję, pojmując wymawiane przez niego słowa; miał rację. - Zatracam prawdziwą siebie tutaj, acz doskonale mnie rozpracowałeś. Festiwale bywały najlepszą chwilą w roku, gdzie można było otwarcie być sobą. Bawić się, tańczyć do rana i wodzić...
Przemilczała fakt istnienia ukrytego niebezpieczeństwa, które mogło wyłonić się z cienia w każdej chwili. Nikola znikał, zanim mogła dostrzec tę niepokojącą chwilę, stając się jak cień, zanikając, gdy tylko groźba zbliżała się zbyt blisko. Kiedy pojawiali się razem, wiedziała, że nic złego jej nie grozi. Namolni mężczyźni dziwnym trafem znikali, gdy oddawała się tańcom i obrzędom ich ziem. Gdyby tylko jej braciszek zauważył jej dzisiejsze zagrania, jej towarzysz znalazłby się w niebezpiecznej sytuacji. Lepiej było unikać rozwścieczonego byka niż drażnić go czerwienią płachty przed oczami.
- Bądź spokojny, mój brat raczej nie pojawi się przed nami od tak - przynajmniej taką miała nadzieję. Westchnęła cichutko, ciesząc ciepłem policzek. - Konie są wspaniałymi towarzyszami, trzeba okazywać szacunek i dobroć, by równie to otrzymać od nich samych - ostatni raz musnęła kraniec włosów, pojawią się ponownie przed nim. Do dzisiaj pamiętała dwóch najcenniejszych towarzyszy, jakie pozostały jej po ojcu. Dwa piękne stworzenia zawsze witały ją każdego ranka, gdy biegła na poranne karmienie. Znacznie różniące się od siebie, równie mocno kochała każde z osobna. Równie łatwo stracone, gdy wróciła z pierwszego półrocza w szkole. - Moje skarby w Bułgarii były ostatnią pamiątką po ojcu, pomogły mi przełamać myśli o słabościach. Jedne z nielicznych istnień, przy których nie byłam tą kruchą laleczką. - spoważniała na moment, zbyt dobrze o niej myślał. Nie jestem dobra; pośród nauki nie mogli uratować każdego. Stracone życie równało się boleści, myśli, że nadal była zbyt słaba, by chronić i ratować. - Tam był całkowicie inny świat, dość spokojny, nie zabierający tak wiele istnień. Tutaj jestem zbyt słaba, by cokolwiek zdziałać. - przegryzła wargę, odwracając się do niego plecami. - Nigdy nie będzie łatwo, uczę się od jednej z najlepszych uzdrowicielek, aczkolwiek... Widok bólu i ran powoduje pewną niemoc, widzę ich twarze w koszmarach. Wyciągają dłoń i mówią, Twoja wina; jest trudno, potrafię jedynie to w życiu.
— Zaśpiewasz mi coś? — spytał zaraz, czując nagłe olśnienie. Miała przyjemny, melodyjny głos. Kochała tańczyć, lubiła śpiewać. Czy mogła być piękniejsza niż w tej jednej chwili, gdy to do niego dotarło? Spoglądał na nią z nadzieją, że naprawdę odnaleźli wspólny język, a serce z jakiegoś powodu zabiło mu szybciej. — Zaśpiewaj mi coś, proszę. W twoim języku — poprawił się zaraz, nie szczędząc sobie jednak nieustępliwości w głosie. — Wierzę w to — przytaknął jej z całą swoją pewnością. Wierzył, że jej śpiew przynosił mu ukojenie. To zawsze była najbardziej bezpośrednia z dróg. — Ludzie wrzucają sztukę do jednego worka najczęściej, ale muzyka jest inna niż wszystko inne. Dociera głębiej niż malarstwo, czy rzeźba. I nie jest odbiciem czyiś myśli, wyobrażeń. Jest ich istotą. I potrafi być wszystkim jednocześnie — wyznał całkiem poważnie, nagle czując, że przez te wszystkie miesiące strach przed sięgnięciem po ukochane skrzypce sprawiał, że egzystował. Nie żył, tak naprawdę. Tkwił w zawieszeniu. Muzyka pozwalała mu odczuwać wszystko takie jak było naprawdę i oddawać światu to, co czuł w głębi serca, a czego nierzadko nie umiał nawet nazwać. — Proszę — powtórzył raz jeszcze, spoglądając na nią łagodnie. Naprawdę chciał, by pozwoliła mu to usłyszeć. Dla niego to był ogromny podarunek, wyraz zaufania, a może nawet cienia sympatii, ale potrafił to docenić. Potrafił zaopiekować się takim prezentem jak należało.
Obrócił ku niej twarz, słysząc nieco figlarną nutę w jej głosie. Uśmiechnął się szerzej, uniósł też brew.
— Właśnie tak. — Nie był ani pojętnym ani zdolnym uczniem, ale błysk w jej oczach sprawił, że nie pozwolił sobie na spadek entuzjazmu. Patrzył na nią, uwieszoną jego ramienia, jakby znali się lata. Czy to dlatego, że nie pochodziła stąd, czy może dlatego, że ich dusze grały jednym rytmem? — Co to znaczy? Co powiedziałaś? — spytał zaraz, nieco rozbawiony, trochę zafascynowany brzmieniem jej języka. — Niech zgadnę. Idę zbyt szybko i chcesz bym trochę zwolnił? — Strzelił, unosząc brew. W tych słowach było jednak nieco jego własnego życzenia, chciał sprawdzić, czy może podzielała jego odczucia. Tutaj, w częściowym osamotnieniu — choć raz po raz mijał ich ktoś wyraźnie podchmielony — czuł ją lepiej niż tam w tłumie. — Norweskiej? — Zdumiał się, unosząc brwi. — Chodziłaś do Durmstrangu? — zgadywał. Widział tylko tyle, że nazwa szkoły we Francji nie mogła mu przejść przez gardło bez rażących błędów, musiał to być Durmstrang. Zmierzył ją spojrzeniem od góry do dołu, gdy przyjęła pozę surowej — a może to tylko jego fantazje — nauczycielki. Spoważniał też, rozchylając wargi i zatrzymał się, stając niemalże na baczność. Obserwował jej ukłon i choć niewiele pojął z jej słów, zdawało mu się, że wyłuskał z jej wypowiedzi imię. Vesna. — Mila się znać, snem... Jim? — spróbował po niej powtórzyć śmiało i bez obawy o śmieszność. Uniósł brwi, nie wiedząc nawet jak bardzo się mylił. Zaśmiał się po niej, traktowała to jak zabawę, śmiała się zanim nawet spróbował, a on chciał jej wtórował w tym dźwięcznym i przyjemnym dla ucha wrażeniu. Złapała jego dłoń, wirując mu przed oczami. Powiódł za nią częściowo wzrokiem przynajmniej póki nie zniknęła za nim, by przylgnąć z taką łatwością i pozbawiona oporów chęcią do jego pleców. Jej ciepło zalało go całego, bił od niej gorąc. jej piersi opierały się na jego łopatkach. Dawno nikt z taką subtelnością pozbawioną granic i obaw nie obejmował go tak ciasno, tak czule i zmysłowo. Serce podskoczyło mu do gardła, w mig zapomniał o dręczącej go miesiącami samotności. Obrócił głowę w bok, unosząc brew, oczekując tłumaczenia. Nie widział jej, gdy tuliła się do jego pleców, chciał znaleźć się bliżej. — Znam sposoby na krnąbrne i charakterne konie, myślę, że i z tobą sobie poradzę — wymamrotał cicho, nie ruszając się z miejsca ani o cal. — Vesna — powtórzył po niej zaraz, po raz kolejny; jej oddech owiał jego szyję, okręcił głowę jeszcze bardziej. Był pewien, że tylko to słyszał we własnej głowie, jej imię odbijające się po niej echem. Kątem oka ją dojrzał w końcu; ostatkiem zdrowego rozsądku zatrzymał się, by nie zwrócić ku niej przodem, by zamknąć ją w swoich ramionach. — Wodzić... co? Naiwniaków jak ja na pokuszenie? — spytał nieco urażony, na chwilę spuszczając wzrok na jej usta, by w końcu odwrócić głowę w swoją stronę, przed siebie. Uniósł brwi na chwilę, spuszczając wzrok. — Jestem tu z przyjacielem. Jest najlepszym tancerzem jakiego znam. Chciałabyś go poznać? — spytał prosto, choć w głosie zabrakło miękkości. Bawiło ją to? On ją bawił? Podążający za nią pożądliwym spojrzeniem? Bawiła się nim? — To ten moment, w którym grzecznie wypada przytaknąć — poinstruował ją z rozbawieniem. Szelmowski uśmiech wcisnął mu się w policzki, wyostrzył rysy twarzy. — Nie boję się go — odparł zadziornie, patrząc przed siebie, ciesząc się przez chwilę ciepłem za plecami, ciepłej delikatnego kobiecego ciała przylegającego tak idealnie, doskonale, jakby byli uformowani z jednej i tej samej gliny. Powiódł za nią wzrokiem nieruchomo; plecy owiał chłód, ale jej widok wynagradzał stratę.
— Pozory mylą — zauważył, ogniskując na niej ciemne tęczówki. — Nie możesz być kruchą laleczką, jeśli myjesz zaropiałe rany, zszywasz rozdarte ciała, z trudem pewnie domywasz spod paznokcie krew. To nie jest zadanie dla kruchych laleczek, zabawek cieszących wzrok. To misja dla prawdziwych wojowniczek. Kobiet znacznie silniejszych od wielu mężczyzn, których widok nie mógłby tego znieść. — Oglądał siebie w różnych sytuacjach, po gębie dostawał często, krew była dla niego tania, leciała mu z nosa jak woda z kranu. Ale pamiętał własne przerażenie przy pękniętych żebrach przebijających skórę, po których zostały mu cztery szpetne blizny. Pamiętał przerażenie w oczach znachorki, która załamywała ręce nad ranami na jego plecach nie wiedząc jak je uzdrowić. Nie zrobiła tego tak, by zapomniał. Blizny szpeciły jego ciało, ale wiedział, że wymagało to wiele wysiłku i odwagi. Jego przerażał sam widok rannych. Odwróciła się do niego plecami, mówiąc dalej a on słuchał, chwilę nie ruszając się z miejsca. Dopiero po kilkunastu sekundach przedłużającej się między nimi ciszy podszedł do niej, zajmując miejsce za jej plecami. Tym razem to on śmiało sięgnął do jej dłoni, bezceremonialnie, wręcz bezwstydnie, jakby nie robili nic zdrożnego. — Musi być trudno pogodzić taką wrażliwość z efektami działań ludzi pozbawionych człowieczeństwa. — Spojrzał na jej dłoń, którą trzymał na swojej, rozłożonej. Uniósł ją lekko, palcami muskając jej wnętrze. Miała naprawdę piękne dłonie. — Nie twoją winą jest, że cierpią. Nie twoją winą jest, że nie wszystkich da się uratować. Robisz co możesz, by zmienić bieg zdarzeń. Oszukać przeznaczenie. — Złapał ją lekko za przedramię i ostrożnie odwrócił w swoją stronę. Była podobnego wzrostu, nie musiał zadzierać jej brody, by bezczelnie wejść w jej pole widzenia. — Ratujesz istnienia i życia, które dla wielu byłyby nawet niewarte ratowania. Nie wmawiaj sobie, że robisz za mało, bo czynisz więcej niż większość bawiących się tu ludzi. A może nawet wszyscy. Pomogłaś mi — Uśmiechnął się do niej lekko i odgarnął jej kosmyk jasnych włosów za ramię. Delikatnie, powoli. — Gdybyś mi wtedy nie pomogła, nie spotkalibyśmy się tutaj. Jeśli to może cię pocieszyć, spróbuj śnić o tych, którzy mogliby całować cię po dłoniach z wdzięczności zamiast tego — szepnął z uśmiechem i uniósł jej dłoń, powoli ucałował knykcie. Trudno mu było pojąć, że mimo tego wszystkiego, czuła, że może zbyt mało. Spojrzał jej w oczy, a potem zsunął spojrzenie na idealnie zarysowane wargi. — Parikerav po naszemu znaczy dziękuję.— Nie pytała, ale podzielił się tym z nią tak, jak ona dzieliła się z nim moim światem.
maladilem baxtale Romensa
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.