Mały park
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mały park
To bez wątpienia jeden z mniejszych londyńskich parków. Znajduje się tu zaledwie kilka spacerowych alejek, ale mieszkający w okolicy czarodzieje, nie chcąc zbyt często stykać się z mugolami i pragnąc zachować dla siebie przestrzeń zieleni w powiększającym się coraz szybciej mieście, obłożyli go zaklęciami ochronnymi. Każdy mugol, który chce zagłębić się w park, nagle przypomina sobie o czymś ważnym, co każe mu natychmiast zawrócić.
Przy jednym z drzew znajduje się huśtawka, być może zawieszona tu niegdyś przez jednego z bywalców parku. Są to nieco sfatygowane dwie długie liny przywiązane do mocnych gałęzi drzew, złączone drewnianą podpróchniałą belką, pełniącą funkcję siedziska. Nie wygląda zachęcająco, ale ma swój urok, dlatego często jest miejscem spotkań między zakochanymi parami. Wygląda na zwykłą huśtawkę, jednak jeśli niepostrzeżenie dotknie się ją różdżką, to sama zaczyna się bujać, wyręczając w tym osobę z niej korzystającą.
Oprócz niej w parku można znaleźć też kilka nie najnowszych ławeczek i stary, od dawna nie odnawiany plac zabaw dla dzieci. Jest to też wygodne miejsce, gdzie można bez obaw o mugolskie spojrzenia się teleportować.
Przy jednym z drzew znajduje się huśtawka, być może zawieszona tu niegdyś przez jednego z bywalców parku. Są to nieco sfatygowane dwie długie liny przywiązane do mocnych gałęzi drzew, złączone drewnianą podpróchniałą belką, pełniącą funkcję siedziska. Nie wygląda zachęcająco, ale ma swój urok, dlatego często jest miejscem spotkań między zakochanymi parami. Wygląda na zwykłą huśtawkę, jednak jeśli niepostrzeżenie dotknie się ją różdżką, to sama zaczyna się bujać, wyręczając w tym osobę z niej korzystającą.
Oprócz niej w parku można znaleźć też kilka nie najnowszych ławeczek i stary, od dawna nie odnawiany plac zabaw dla dzieci. Jest to też wygodne miejsce, gdzie można bez obaw o mugolskie spojrzenia się teleportować.
Gdyby w przeszłości komukolwiek powiedział, że czekolada może stać się zabójczym problemem, nikt pewnie nie chciałby mu w to uwierzyć. Czarodziejskie przekąski rządziły się swoimi prawami, choć Thomas nigdy się nad tym nie zastanawiał. Mimo to na kursie w Ministerstwie, kiedy przyszło mu zgłębiać tajniki amnezjatorstwa, a zatem i mugoloznawstwa, dowiedział się paru ciekawych rzeczy. Na przykład takich, że świecie niemagicznych, nic co poruszać się nie powinno, z reguły się nie poruszało. Vane w tej chwili również wolałby, żeby żaby się jednak nie poruszały, najwyraźniej jednak jego nadzieje okazały się płonne.
— Przypadek, moja różdżka... Zresztą, nieistotne — odparł w końcu, machnąwszy ręką. W każdym razie nie tą, w której trzymał różdżkę, żeby znowu nieopatrznie nie zaskoczyć ich kolejnym losowym zaklęciem. Właściwie był odrobinę zbity z tropu tym, z jaką łatwością narobił bałaganu, choć miał się za osobę panującą nad swoimi odruchami. Wyglądało na to, że przyjdzie mu ten pogląd zweryfikować i zastanowić się trzy razy, zanim cierpiąc na jakąś uporczywą odmianę kataru, postanowi się wybrać na spacer. Nie sądził co prawda, by anomalia przysporzyła żabie inteligencji, sądząc po jej mało osbliwym zachowaniu. Poza tym, że miała trzy metry, robiła wszak to, co zwyczajne czekoladowe żaby. Dodać oczywiście chęć połknięcia swojej niedoszłej oprawczyni; to jednak zrzucił na karb odwróconych ról właśnie, nie inteligencji. Wtedy dopiero byłby problem.
W odpowiedzi ograniczył się do skinięcia nieznajomej głową. Był, jaki był, ale nawet on musiał przyznać, że niezbyt mądrym byłoby pozostawić anomalię samej sobie, zwłaszcza w pobliżu bawiących się dzieciaków. Co prawda nie miał zadatków na zbawiacza ludzkości, ale zwykła przyzwoitość nakazywała się tym jednak zająć. Ruszył zatem w ślady blondynki, kontynuując poniekąd całkiem dobry plan. Pozostawało mieć nadzieję, że żaba nie zdezeluje zbyt dużego terenu, gdy zabiorą się do tego odciągania. Dobrze byłoby również, gdyby nie postanowił tędy akurat przechodzić jakiś pracownik Ministerstwa, który mógłby chcieć z właściwą urzędnikom skrupulatnością sprawdzić, co takiego właściwie się stało. Vane nie chciał mieć do czynienia z tą instytucją, zatem wolał, by sprawa pozostała między nim, nieznajomą, piszczącymi dziećmi i milczącymi drzewami w parku, które bez słowa skargi uginały się, gdy żaba próbowała się między nimi przecisnąć.
— Nie jestem zbyt biegły w transmutację — przyznał bez bicia. Nigdy nie należał do osób, które liczyły siły nad zamiary, toteż wolał o tym od razu uprzedzić, zamiast strugać bohatera. — Zawsze można ją rozwalić reducto, ale nie dam sobie głowy uciąć, czy eksplozja czekolady to dobry pomysł — dodał, przyspieszając krok do niezbyt szybkiego biegu. Żaba nadrabiała skokami, ale te były wyjątkowo ociężałe, a tym samym raczej mało zwinne i dawały im trochę czasu do namysłu. Ciężko było przewidzieć, co zadziała, a co nie. W końcu chyba nikt nie testował zaklęć pod takim kątem, a najwyraźniej to wielka szkoda. W dalszym ciągu chyba nie do końca doceniał zagrożenie, które zaistniało z malującej się przed nim sytuacji, bo absurd osiągnął skalę tak wysoką, że Vane był niemal skonsternowany. Oczywiście, świat czarodziejów niejednokrotnie wymykał się podstawom logiki, ale nawet to było lekką przesadą, wobec której ciężko było obmyślić konkretne działanie. Spodziewał się niemal, że lada moment ktoś wychyli się zza drzewa, by zawołać, że to jakiś dowcip.
— Przypadek, moja różdżka... Zresztą, nieistotne — odparł w końcu, machnąwszy ręką. W każdym razie nie tą, w której trzymał różdżkę, żeby znowu nieopatrznie nie zaskoczyć ich kolejnym losowym zaklęciem. Właściwie był odrobinę zbity z tropu tym, z jaką łatwością narobił bałaganu, choć miał się za osobę panującą nad swoimi odruchami. Wyglądało na to, że przyjdzie mu ten pogląd zweryfikować i zastanowić się trzy razy, zanim cierpiąc na jakąś uporczywą odmianę kataru, postanowi się wybrać na spacer. Nie sądził co prawda, by anomalia przysporzyła żabie inteligencji, sądząc po jej mało osbliwym zachowaniu. Poza tym, że miała trzy metry, robiła wszak to, co zwyczajne czekoladowe żaby. Dodać oczywiście chęć połknięcia swojej niedoszłej oprawczyni; to jednak zrzucił na karb odwróconych ról właśnie, nie inteligencji. Wtedy dopiero byłby problem.
W odpowiedzi ograniczył się do skinięcia nieznajomej głową. Był, jaki był, ale nawet on musiał przyznać, że niezbyt mądrym byłoby pozostawić anomalię samej sobie, zwłaszcza w pobliżu bawiących się dzieciaków. Co prawda nie miał zadatków na zbawiacza ludzkości, ale zwykła przyzwoitość nakazywała się tym jednak zająć. Ruszył zatem w ślady blondynki, kontynuując poniekąd całkiem dobry plan. Pozostawało mieć nadzieję, że żaba nie zdezeluje zbyt dużego terenu, gdy zabiorą się do tego odciągania. Dobrze byłoby również, gdyby nie postanowił tędy akurat przechodzić jakiś pracownik Ministerstwa, który mógłby chcieć z właściwą urzędnikom skrupulatnością sprawdzić, co takiego właściwie się stało. Vane nie chciał mieć do czynienia z tą instytucją, zatem wolał, by sprawa pozostała między nim, nieznajomą, piszczącymi dziećmi i milczącymi drzewami w parku, które bez słowa skargi uginały się, gdy żaba próbowała się między nimi przecisnąć.
— Nie jestem zbyt biegły w transmutację — przyznał bez bicia. Nigdy nie należał do osób, które liczyły siły nad zamiary, toteż wolał o tym od razu uprzedzić, zamiast strugać bohatera. — Zawsze można ją rozwalić reducto, ale nie dam sobie głowy uciąć, czy eksplozja czekolady to dobry pomysł — dodał, przyspieszając krok do niezbyt szybkiego biegu. Żaba nadrabiała skokami, ale te były wyjątkowo ociężałe, a tym samym raczej mało zwinne i dawały im trochę czasu do namysłu. Ciężko było przewidzieć, co zadziała, a co nie. W końcu chyba nikt nie testował zaklęć pod takim kątem, a najwyraźniej to wielka szkoda. W dalszym ciągu chyba nie do końca doceniał zagrożenie, które zaistniało z malującej się przed nim sytuacji, bo absurd osiągnął skalę tak wysoką, że Vane był niemal skonsternowany. Oczywiście, świat czarodziejów niejednokrotnie wymykał się podstawom logiki, ale nawet to było lekką przesadą, wobec której ciężko było obmyślić konkretne działanie. Spodziewał się niemal, że lada moment ktoś wychyli się zza drzewa, by zawołać, że to jakiś dowcip.
I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
W ostatnich tygodniach Charlene słyszała o wielu dziwnych przypadkach podczas używania magii. Zaklęcia miewały tendencję do nie działania tak, jak powinny, powodując u czarodziejów obrażenia, lub powodując skutki jak ten tutaj: zwiększając, zmniejszając czy niekiedy nawet podpalając przedmioty na które próbowało się rzucić czar. Tym razem potraktowany zaklęciem przedmiot, czekoladowa żaba, powiększył się do wyjątkowo gigantycznych rozmiarów.
Żaba miała jakieś trzy metry wysokości i pięć długości, na ile mogła to ocenić Charlie z tej odległości. W zamkniętym pomieszczeniu nie mogłaby się poruszać, ale w parku jej drogę zagradzały tylko drzewa, między którymi próbowała się przeciskać, szarpiąc swym czekoladowym ciałem, zapewne wzmocnionym magią, i rozpychając pnie, za sprawą których się zaklinowała. Także miała nadzieję że nie pojawi się tu żaden pracownik ministerstwa, przed którym trzeba by się było tłumaczyć, a i tak nie wiadomo, czy byłby skory do wysłuchania, że to tylko nieszczęśliwy wypadek a nie celowe działanie z zamiarem wywołania zamętu. Niestety teraz bardzo łatwo było go wywołać nawet rzucając najprostsze zaklęcia, dlatego Charlie nie czarowała, jeśli nie było to niezbędne, starając się jak najwięcej czynności wykonywać bez użycia magii.
Tym razem to ten nieznajomy mężczyzna niechcący wywołał zamieszanie, ale dobrze, że przynajmniej poczuwał się do winy i nie uciekł stąd, a został, by pomóc jej uporać się z problemem. Niejeden pewnie wolałby uciec, umywając ręce od odpowiedzialności. Ale choć wypadek nie był winą Charlie, jako „właścicielka” żaby czuła się w obowiązku, by ją spacyfikować zanim zrobi komuś krzywdę i zdemoluje park. Nawet gdyby to nie była jej żaba, i tak by została, by coś z tym zrobić. Nie po to była w Zakonie Feniksa, by odwracać wzrok od kryzysu, nawet takiego stosunkowo błahego w porównaniu z poważnymi czarnomagicznymi incydentami.
Przemieszczała się szybko, zerkając przez ramię, by sprawdzić czy nieznajomy mężczyzna jej towarzyszy. Żaba zauważyła ich i natychmiast zainteresowała się swoją niedoszłą zjadaczką, niezdarnie i ociężale przemieszczając się w ich stronę i tym samym oddalając się od placu zabaw. Charlie była dla niej dużo atrakcyjniejszym celem niż grupka dzieci, o to jej właśnie chodziło.
Westchnęła cicho, słysząc że mężczyzna nie jest zbyt biegły w transmutacji.
- Lepiej nie wysadzać jej w parku. Trudno będzie się wytłumaczyć, dlaczego cały teren jest zasypany czekoladą... Choć pewnie dzieci miałyby frajdę – powiedziała, przygotowując różdżkę i kierując jej koniec w stronę żaby. – Spróbuję Reducio, ale obawiam się, że jedno zaklęcie będzie zbyt słabe na żabę tych rozmiarów. Proszę spróbować ze mną, to dość proste zaklęcie, które służy do pomniejszania przedmiotów. Inkantacja brzmi: Reducio!
Machnęła różdżką, rzucając zaklęcie w stronę żaby. Bardzo by jej to pomogło, gdyby mężczyzna też je rzucił, wtedy mieliby większą szansę na pomniejszenie żaby, która powoli, choć nieubłagalnie zbliżała się w ich stronę.
Żaba miała jakieś trzy metry wysokości i pięć długości, na ile mogła to ocenić Charlie z tej odległości. W zamkniętym pomieszczeniu nie mogłaby się poruszać, ale w parku jej drogę zagradzały tylko drzewa, między którymi próbowała się przeciskać, szarpiąc swym czekoladowym ciałem, zapewne wzmocnionym magią, i rozpychając pnie, za sprawą których się zaklinowała. Także miała nadzieję że nie pojawi się tu żaden pracownik ministerstwa, przed którym trzeba by się było tłumaczyć, a i tak nie wiadomo, czy byłby skory do wysłuchania, że to tylko nieszczęśliwy wypadek a nie celowe działanie z zamiarem wywołania zamętu. Niestety teraz bardzo łatwo było go wywołać nawet rzucając najprostsze zaklęcia, dlatego Charlie nie czarowała, jeśli nie było to niezbędne, starając się jak najwięcej czynności wykonywać bez użycia magii.
Tym razem to ten nieznajomy mężczyzna niechcący wywołał zamieszanie, ale dobrze, że przynajmniej poczuwał się do winy i nie uciekł stąd, a został, by pomóc jej uporać się z problemem. Niejeden pewnie wolałby uciec, umywając ręce od odpowiedzialności. Ale choć wypadek nie był winą Charlie, jako „właścicielka” żaby czuła się w obowiązku, by ją spacyfikować zanim zrobi komuś krzywdę i zdemoluje park. Nawet gdyby to nie była jej żaba, i tak by została, by coś z tym zrobić. Nie po to była w Zakonie Feniksa, by odwracać wzrok od kryzysu, nawet takiego stosunkowo błahego w porównaniu z poważnymi czarnomagicznymi incydentami.
Przemieszczała się szybko, zerkając przez ramię, by sprawdzić czy nieznajomy mężczyzna jej towarzyszy. Żaba zauważyła ich i natychmiast zainteresowała się swoją niedoszłą zjadaczką, niezdarnie i ociężale przemieszczając się w ich stronę i tym samym oddalając się od placu zabaw. Charlie była dla niej dużo atrakcyjniejszym celem niż grupka dzieci, o to jej właśnie chodziło.
Westchnęła cicho, słysząc że mężczyzna nie jest zbyt biegły w transmutacji.
- Lepiej nie wysadzać jej w parku. Trudno będzie się wytłumaczyć, dlaczego cały teren jest zasypany czekoladą... Choć pewnie dzieci miałyby frajdę – powiedziała, przygotowując różdżkę i kierując jej koniec w stronę żaby. – Spróbuję Reducio, ale obawiam się, że jedno zaklęcie będzie zbyt słabe na żabę tych rozmiarów. Proszę spróbować ze mną, to dość proste zaklęcie, które służy do pomniejszania przedmiotów. Inkantacja brzmi: Reducio!
Machnęła różdżką, rzucając zaklęcie w stronę żaby. Bardzo by jej to pomogło, gdyby mężczyzna też je rzucił, wtedy mieliby większą szansę na pomniejszenie żaby, która powoli, choć nieubłagalnie zbliżała się w ich stronę.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Co prawda podjęcie próby wywołania zamętu poprzez wyczarowanie olbrzymiej, czekoladowej żaby wydawało mu się raczej scenariuszem na kiepski skecz komediowy, Vane domyślał się, że w przypadku natrafienia na służbistę, nie byłby to wystarczający argument. Skutki anomalii znał raczej od tej drugiej, bardziej mrocznej strony. Obrażenia, choroby, rozszczepienia stanowiły tylko wierzchołek góry lodowej. Tym samym niemal zabawnym wydała mu się anomalia w takim wydaniu, choć jak sądził mniej śmiesznie byłoby, gdyby żaba kogoś połknęła. Zastanawiając się nad tym, z jakimi wiązałoby się to skutkami, spojrzał bezwiednie w stronę swojej towarzyszki niedoli, zupełnie nieświadom tego, z jak bardzo odmiennymi poglądami oboje się identyfikują. Mogliby przecież poznać się w warunkach znacznie mniej sprzyjających. A jednak nie mogli tego nawet podejrzewać.
Thomas nie był co prawda wyznawcą odwagi i męstwa niezależnie od sytuacji, ale istotnie nie w jego stylu byłoby pozostawienie uprzątnięcia bałaganu komuś innemu. Nawet jeżeli można by podejrzewać go o to, że przepada za sianiem chaosu, tak nie było. Vane cenił sobie porządek i cenił sobie spokój, a anomalia, która skakała właśnie po parku spokój ten niewątpliwie zakłócała, co mogły bez trudu potwierdzić dzieci. Ich początkowy entuzjazm na widok takiej ilości czekolady, zamienił się w przerażenie w najczystszej postaci, kiedy dotarło do nich, że wraz z rozmiarem musiał się powiększyć i jej apetyt. A choć Thomasowi śmierć nie była nigdy straszna, perspektywa połknięcia przez irracjonalnie wielką żabę nie była raczej taką, którą chciałby ponieść.
Skinął nieznajomej głową, bo jej słowa wydały mu się sensowne, a choć wiedział, że transmutacja nigdy nie stanowiła jego specjalności, postanowił, choć niechętnie zaryzykować. Odkąd każda inkantacja i machnięcie różdżką mogło zaowocować w trudne do ogarnięcia skutki, również ograniczał użycie magii do niezbędnego minimum. Zgodziliby się jednak oboje ze stwierdzeniem, że to jest właśnie to niezbędne minimum, nawet z nawiązką.
— Reducio — spróbował zatem, celując w żabę, a jeśli mógł rościć sobie prawo do posiadania jakiejkolwiek nadziei, to z pewnością dotyczyła tego, by nie pogorszył sprawy przywołaniem kolejnej anomalii, bo te zdawały się go dzisiaj wyjątkowo lubić, bez względu na to, co mógłby na ten temat myśleć. — Ona jest chyba za duża — ocenił, dostrzegając, że zaklęcie blondynki się nie udało. Obserwując, jak kolejna ławka trzeszczy pod naporem czekoladowego cielska, miał mieszane uczucia, czy taka taktyka im w czymkolwiek pomoże.
— A gdyby ją tak spróbować roztopić? — Zasugerował, wciąż się cofając i nie spuszczając z oczu wpadki. Nie było to trudne, rzucała się w oczy, czemu raczej nikt nie mógł zaprzeczyć.
Thomas nie był co prawda wyznawcą odwagi i męstwa niezależnie od sytuacji, ale istotnie nie w jego stylu byłoby pozostawienie uprzątnięcia bałaganu komuś innemu. Nawet jeżeli można by podejrzewać go o to, że przepada za sianiem chaosu, tak nie było. Vane cenił sobie porządek i cenił sobie spokój, a anomalia, która skakała właśnie po parku spokój ten niewątpliwie zakłócała, co mogły bez trudu potwierdzić dzieci. Ich początkowy entuzjazm na widok takiej ilości czekolady, zamienił się w przerażenie w najczystszej postaci, kiedy dotarło do nich, że wraz z rozmiarem musiał się powiększyć i jej apetyt. A choć Thomasowi śmierć nie była nigdy straszna, perspektywa połknięcia przez irracjonalnie wielką żabę nie była raczej taką, którą chciałby ponieść.
Skinął nieznajomej głową, bo jej słowa wydały mu się sensowne, a choć wiedział, że transmutacja nigdy nie stanowiła jego specjalności, postanowił, choć niechętnie zaryzykować. Odkąd każda inkantacja i machnięcie różdżką mogło zaowocować w trudne do ogarnięcia skutki, również ograniczał użycie magii do niezbędnego minimum. Zgodziliby się jednak oboje ze stwierdzeniem, że to jest właśnie to niezbędne minimum, nawet z nawiązką.
— Reducio — spróbował zatem, celując w żabę, a jeśli mógł rościć sobie prawo do posiadania jakiejkolwiek nadziei, to z pewnością dotyczyła tego, by nie pogorszył sprawy przywołaniem kolejnej anomalii, bo te zdawały się go dzisiaj wyjątkowo lubić, bez względu na to, co mógłby na ten temat myśleć. — Ona jest chyba za duża — ocenił, dostrzegając, że zaklęcie blondynki się nie udało. Obserwując, jak kolejna ławka trzeszczy pod naporem czekoladowego cielska, miał mieszane uczucia, czy taka taktyka im w czymkolwiek pomoże.
— A gdyby ją tak spróbować roztopić? — Zasugerował, wciąż się cofając i nie spuszczając z oczu wpadki. Nie było to trudne, rzucała się w oczy, czemu raczej nikt nie mógł zaprzeczyć.
I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
The member 'Thomas Vane' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 79
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 79
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Charlene także znała anomalie od tej innej, bardziej mrocznej strony. W końcu pracowała jako alchemik w Mungu, więc nie były jej obce przykre historie trafiających tam ludzi, nawet, jeśli jej udział w leczeniu ograniczał się do uwarzenia niezbędnych mikstur. Powiększenie czekoladowej żaby wydawało się zupełnie niewinne w porównaniu z niektórymi wypadkami... przynajmniej do momentu, póki żaba kogoś nie pożre, a wyglądała na zdolną do tego, choć póki co wyraźnie miała ochotę pożreć Charlie. A potem pewnie zabrałaby się za jej towarzysza, którego imienia nie znała, nie wspominając o poglądach. Nie mogła wiedzieć, że identyfikował się z innymi wartościami i tak naprawdę oboje znajdowali się po przeciwnych stronach barykady.
Teraz byli jednak tylko dwójką obcych sobie czarodziejów wspólnie próbujących pokonać niespodziewany trzymetrowy czekoladowy kryzys. Nie w stylu Charlie byłaby ucieczka. Może nie była zbyt dobra w zaklęciach, ale serce miała po właściwej stronie, i nie mogła reagować biernością w trudnych sytuacjach. Nawet, jeśli była to tylko wielka czekoladowa żaba, nie realne niebezpieczeństwo. Chociaż, jakby nie patrzeć, żaba tych rozmiarów też mogła być niebezpieczna, zwłaszcza dla dzieci. Każde z nich mogłaby połknąć lub zdeptać z łatwością. Bycie przygniecionym przez tak wielki kawał czekolady musiało boleć... Byłaby to z pewnością bardzo słodka śmierć, ale jeśli Charlie miałaby ginąć w młodym wieku, to nie w taki sposób. Już lepiej brzmiało wysadzenie się w powietrze podczas próby wynalezienia jakiegoś rewolucyjnego eliksiru, lub stanięcie w obronie słabszych.
Niestety okazało się, że mimo tych rozmiarów żaby trafienie jej nie było proste. Zaklęcie Charlie pomknęło gdzieś obok, nie czyniąc żabie żadnej szkody, a już na pewno jej nie zmniejszając. Może próbowała to zrobić zbyt szybko i omsknęła jej się różdżka? Tak czy inaczej, chociaż zaklęcie mężczyzny trafiło w cel. Żaba zaczynała się powoli zmniejszać, ale to wciąż było zbyt mało na jej pokaźne gabaryty.
- Spróbuję jeszcze raz, jedno zaklęcie może nie wystarczyć – powiedziała. Oby tym razem wyszło. Może połączona moc dwóch zaklęć zmniejszy żabę na tyle, by przestała być groźna? Nadal była dość wielka, by stratować ławkę. I niestety była coraz bliżej. – Jeśli nie uda się jej zmniejszyć, może tak trzeba będzie zrobić – odpowiedziała mu, zastanawiając się nad możliwymi rozwiązaniami. – Reducio! – powtórzyła znowu. Oczywiście, że obawiała się anomalii, ale coś musiała zrobić, bez czarów się niestety nie obejdzie, skoro to magia zwiększyła żabę do takich rozmiarów. Oby tym razem się udało. Chciała zobaczyć, jak żaba zmniejsza się jeszcze bardziej, maleje tak, że w końcu wraca do właściwego rozmiaru. Na tym się skupiła, wypowiadając inkantację.
Teraz byli jednak tylko dwójką obcych sobie czarodziejów wspólnie próbujących pokonać niespodziewany trzymetrowy czekoladowy kryzys. Nie w stylu Charlie byłaby ucieczka. Może nie była zbyt dobra w zaklęciach, ale serce miała po właściwej stronie, i nie mogła reagować biernością w trudnych sytuacjach. Nawet, jeśli była to tylko wielka czekoladowa żaba, nie realne niebezpieczeństwo. Chociaż, jakby nie patrzeć, żaba tych rozmiarów też mogła być niebezpieczna, zwłaszcza dla dzieci. Każde z nich mogłaby połknąć lub zdeptać z łatwością. Bycie przygniecionym przez tak wielki kawał czekolady musiało boleć... Byłaby to z pewnością bardzo słodka śmierć, ale jeśli Charlie miałaby ginąć w młodym wieku, to nie w taki sposób. Już lepiej brzmiało wysadzenie się w powietrze podczas próby wynalezienia jakiegoś rewolucyjnego eliksiru, lub stanięcie w obronie słabszych.
Niestety okazało się, że mimo tych rozmiarów żaby trafienie jej nie było proste. Zaklęcie Charlie pomknęło gdzieś obok, nie czyniąc żabie żadnej szkody, a już na pewno jej nie zmniejszając. Może próbowała to zrobić zbyt szybko i omsknęła jej się różdżka? Tak czy inaczej, chociaż zaklęcie mężczyzny trafiło w cel. Żaba zaczynała się powoli zmniejszać, ale to wciąż było zbyt mało na jej pokaźne gabaryty.
- Spróbuję jeszcze raz, jedno zaklęcie może nie wystarczyć – powiedziała. Oby tym razem wyszło. Może połączona moc dwóch zaklęć zmniejszy żabę na tyle, by przestała być groźna? Nadal była dość wielka, by stratować ławkę. I niestety była coraz bliżej. – Jeśli nie uda się jej zmniejszyć, może tak trzeba będzie zrobić – odpowiedziała mu, zastanawiając się nad możliwymi rozwiązaniami. – Reducio! – powtórzyła znowu. Oczywiście, że obawiała się anomalii, ale coś musiała zrobić, bez czarów się niestety nie obejdzie, skoro to magia zwiększyła żabę do takich rozmiarów. Oby tym razem się udało. Chciała zobaczyć, jak żaba zmniejsza się jeszcze bardziej, maleje tak, że w końcu wraca do właściwego rozmiaru. Na tym się skupiła, wypowiadając inkantację.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 33
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 33
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Thomas jeszcze nie wiedział, jak blisko przyjdzie mu poznać te najmroczniejsze strony anomalii. Magia odwróciła się od nich, karząc swoich najwierniejszych wyznawców okrutnie. Czymże byli czarodzieje bez możliwości skorzystania z niej? Czy w takich chwilach nie stawali na równi ze szlamem i mugolami? Było to na pewno frustrujące w pewien sposób, ale i tym razem Vane się nad tym nie zastanawiał, w każdym razie jeszcze nie. W obliczu piętrzącego się przed jego oczami czekoladowego kryzysu, nie było szans na to, by na spokojnie prowadzić wewnętrzną dyskusję na wzniosłe tematy. Ku własnemu zdumieniu, jego zaklęcie zadziałało, choć żaba i tak była za duża, by jedno zaklęcie miało pomóc. Mimo to zmniejszyła się nieznacznie, a żadna anomalia nie zaskoczyła ich ponownie, na przykład powiększając ją jeszcze bardziej; wówczas już chyba nic by nie pomogło.
Skinął Charlene głową w odpowiedzi, zamierzając dołączyć swoje zaklęcie do jej. Zawsze istniało wówczas większe prawdopodobieństwo, że się powiedzie.
— Reducio — rzekł, ułamek sekundy po tym, jak to kobieta zdecydowała się na inkantację. Zamierzał spróbować załatwić to w tak pokojowy sposób po raz ostatni, kolejne zaklęcie miało już być bardziej inwazyjne, ale wyjątkowe sytuacje wymagały wyjątkowych środków. Mogli jedynie pocieszać się myślą, że wzbogacą się o nową wiedzę, a kiedyś być może przyjdzie im się nią z kimś podzielić. Jak pokonywać trzymetrowe, czekoladowe żaby — poradnik dla początkujących. Nie był nigdy osobą, która tryskała dobrym humorem, a śmiał się wyjątkowo rzadko; w dodatku ni w ząb nie znał się na żartach, a w związku z tym, sytuacja choć absurdalna, nie bawiła go ani trochę. Mógł się co najwyżej zastanawiać, dlaczego akurat jego musiało to spotkać. Pewnie, gdyby był też skłonny do większych pokładów empatii, byłoby mu teraz astronomicznie głupio za to, że wciągnął w to osobę postronną. Na szczęście to jedno pozostawało niezmienne, że Vane był raczej obojętny na świat, który go otaczał. Żałował jedynie, że na przerośniętą żabę nie może być równie obojętny; zdawał sobie jednak sprawę, że jest to problem z szeregu tych, których ignorować wręcz nie wypada. Doprawdy nie miał ochoty na wchodzenie w konflikt z prawem z równie absurdalnego powodu.
— Ostatnia próba — zwrócił się do blondynki, spoglądając na nią. Zauważył, że wystąpił u niej krwotok z nosa. Nic nie powiedział, ale odnotował ten fakt. Tym razem jego anomalia ominęła, ale każde szczęście się kiedyś kończy. Występowanie zakłóceń było zupełnie losowe jak pokręcona wersja ruletki. Nigdy nie było wiadomo, co i kiedy cię dopadnie. Nic dziwnego, że w ostatnich tygodniach używanie magii stało się praktycznie niemożliwe dla tych, którzy nie chcieli się mierzyć z konsekwencjami.
Skinął Charlene głową w odpowiedzi, zamierzając dołączyć swoje zaklęcie do jej. Zawsze istniało wówczas większe prawdopodobieństwo, że się powiedzie.
— Reducio — rzekł, ułamek sekundy po tym, jak to kobieta zdecydowała się na inkantację. Zamierzał spróbować załatwić to w tak pokojowy sposób po raz ostatni, kolejne zaklęcie miało już być bardziej inwazyjne, ale wyjątkowe sytuacje wymagały wyjątkowych środków. Mogli jedynie pocieszać się myślą, że wzbogacą się o nową wiedzę, a kiedyś być może przyjdzie im się nią z kimś podzielić. Jak pokonywać trzymetrowe, czekoladowe żaby — poradnik dla początkujących. Nie był nigdy osobą, która tryskała dobrym humorem, a śmiał się wyjątkowo rzadko; w dodatku ni w ząb nie znał się na żartach, a w związku z tym, sytuacja choć absurdalna, nie bawiła go ani trochę. Mógł się co najwyżej zastanawiać, dlaczego akurat jego musiało to spotkać. Pewnie, gdyby był też skłonny do większych pokładów empatii, byłoby mu teraz astronomicznie głupio za to, że wciągnął w to osobę postronną. Na szczęście to jedno pozostawało niezmienne, że Vane był raczej obojętny na świat, który go otaczał. Żałował jedynie, że na przerośniętą żabę nie może być równie obojętny; zdawał sobie jednak sprawę, że jest to problem z szeregu tych, których ignorować wręcz nie wypada. Doprawdy nie miał ochoty na wchodzenie w konflikt z prawem z równie absurdalnego powodu.
— Ostatnia próba — zwrócił się do blondynki, spoglądając na nią. Zauważył, że wystąpił u niej krwotok z nosa. Nic nie powiedział, ale odnotował ten fakt. Tym razem jego anomalia ominęła, ale każde szczęście się kiedyś kończy. Występowanie zakłóceń było zupełnie losowe jak pokręcona wersja ruletki. Nigdy nie było wiadomo, co i kiedy cię dopadnie. Nic dziwnego, że w ostatnich tygodniach używanie magii stało się praktycznie niemożliwe dla tych, którzy nie chcieli się mierzyć z konsekwencjami.
I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
The member 'Thomas Vane' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Brakowało jej możliwości używania magii bez cienia obaw o konsekwencje. Nigdy nie używała jej w złych celach, była dla niej elementem życia jak i dla większości czarodziejów. Teraz wiele się zmieniło i należało podchodzić do magii z o wiele większą pokorą. Może to właśnie był błąd czarodziejów, że pozwalali sobie na coraz więcej i czuli się wszechmocni, a magia pokazała im, że jednak nie, że nikt nie może jej w pełni okiełznać? Kto wie, co wydarzyło się tamtej nocy. Może już nigdy się tego nie dowiedzą.
Ale na ten moment zmagali się z dużo bardziej prozaicznym problemem, jakim była trzymetrowa czekoladowa żaba. Cóż, mogło być gorzej, ale i tak był to problem z którym trzeba się było uporać. To była jej żaba, nawet jeśli to nie przez jej zaklęcie tak urosła. Była częścią tego wszystkiego.
Chociaż była w transmutację całkiem niezła, magia nie słuchała jej tak, jak należy. Na domiar złego jej próbie rzucenia zaklęcia towarzyszyło uczucie, które już znała, bo przeżyła je kilka dni wcześniej podczas próby ratowania trzech uprowadzonych przez mugoli czarownic wspólnie z Anthonym. Nagle poczuła w ustach krew, jej strużka zaczęła też sączyć się z nosa. Nie musiała patrzeć na swoją rękę, by wiedzieć, co znajdzie pod rękawem. Na samą myśl o tym poczuła, jak przeszywa ją strach. Bała się, że mogłaby zachorować na sinicę, a nie chciała tego. Bała się, że to mogłoby znacząco skomplikować jej pracę alchemiczną i działalność dla Zakonu.
Krew spływająca po nosie i ustach na szatę, a potem skapująca na śnieg zaabsorbowała jej uwagę do tego stopnia, że na moment zapomniała o żabie zaklinowanej między coraz bardziej trzeszczącymi drzewami. Patrzyła tylko na kropelki czerwieni znaczące ślady na bieli śniegu i czuła zwyczajny strach przed czarnomagiczną mocą anomalii, która drugi raz w ciągu kilku dni doświadczyła ją w taki sposób. To naprawdę nie były żarty. Pracując w Mungu słyszała o zwiększonej ilości zachorowań na sinicę nie dotyczących już tylko aurorów i tym podobnych.
Mężczyźnie także nie udało się zaklęcie, które minęło żabę, nie trafiając w nią. Zanim zdążyła podnieść różdżkę, by mimo swojego niepokoju podjąć jeszcze jedną, ostatnią próbę użycia magii, nagle zobaczyła pojawiającą się za nimi inną sylwetkę. Czarodziej, może przypadkowy przechodzień lub ojciec jednego z uciekających z piskiem dzieci, uniósł różdżkę i rzucił Reducio, które pomknęło w stronę żaby. Ogromna, czekoladowa kreatura zaczęła zmniejszać się szybciej, coraz szybciej, aż w końcu zaczęła być ich wzrostu, ale na tym jej kurczenie się nie kończyło...
Ocierając z twarzy krew, Charlie podziękowała nieoczekiwanemu wybawcy, który postanowił im pomóc, a potem zerknęła na mężczyznę, który razem z nią próbował zmniejszyć żabę.
- Teraz chyba już nie będzie taka groźna – odezwała się. – W każdym razie, już nie da rady nikogo zjeść ani podeptać... – dodała, znów spoglądając na żabę, czując jednocześnie wstyd za to, że nie wyszło jej zaklęcie, które dobrze znała. Była animagiem, transmutacja nie była jej obca, ale dziś magia ją zawiodła. Zaklęcia się nie udały, dopadła ją anomalia, i to ktoś obcy pomógł uratować sytuację. Naprawdę musiała popracować nad swoimi umiejętnościami.
Ale na ten moment zmagali się z dużo bardziej prozaicznym problemem, jakim była trzymetrowa czekoladowa żaba. Cóż, mogło być gorzej, ale i tak był to problem z którym trzeba się było uporać. To była jej żaba, nawet jeśli to nie przez jej zaklęcie tak urosła. Była częścią tego wszystkiego.
Chociaż była w transmutację całkiem niezła, magia nie słuchała jej tak, jak należy. Na domiar złego jej próbie rzucenia zaklęcia towarzyszyło uczucie, które już znała, bo przeżyła je kilka dni wcześniej podczas próby ratowania trzech uprowadzonych przez mugoli czarownic wspólnie z Anthonym. Nagle poczuła w ustach krew, jej strużka zaczęła też sączyć się z nosa. Nie musiała patrzeć na swoją rękę, by wiedzieć, co znajdzie pod rękawem. Na samą myśl o tym poczuła, jak przeszywa ją strach. Bała się, że mogłaby zachorować na sinicę, a nie chciała tego. Bała się, że to mogłoby znacząco skomplikować jej pracę alchemiczną i działalność dla Zakonu.
Krew spływająca po nosie i ustach na szatę, a potem skapująca na śnieg zaabsorbowała jej uwagę do tego stopnia, że na moment zapomniała o żabie zaklinowanej między coraz bardziej trzeszczącymi drzewami. Patrzyła tylko na kropelki czerwieni znaczące ślady na bieli śniegu i czuła zwyczajny strach przed czarnomagiczną mocą anomalii, która drugi raz w ciągu kilku dni doświadczyła ją w taki sposób. To naprawdę nie były żarty. Pracując w Mungu słyszała o zwiększonej ilości zachorowań na sinicę nie dotyczących już tylko aurorów i tym podobnych.
Mężczyźnie także nie udało się zaklęcie, które minęło żabę, nie trafiając w nią. Zanim zdążyła podnieść różdżkę, by mimo swojego niepokoju podjąć jeszcze jedną, ostatnią próbę użycia magii, nagle zobaczyła pojawiającą się za nimi inną sylwetkę. Czarodziej, może przypadkowy przechodzień lub ojciec jednego z uciekających z piskiem dzieci, uniósł różdżkę i rzucił Reducio, które pomknęło w stronę żaby. Ogromna, czekoladowa kreatura zaczęła zmniejszać się szybciej, coraz szybciej, aż w końcu zaczęła być ich wzrostu, ale na tym jej kurczenie się nie kończyło...
Ocierając z twarzy krew, Charlie podziękowała nieoczekiwanemu wybawcy, który postanowił im pomóc, a potem zerknęła na mężczyznę, który razem z nią próbował zmniejszyć żabę.
- Teraz chyba już nie będzie taka groźna – odezwała się. – W każdym razie, już nie da rady nikogo zjeść ani podeptać... – dodała, znów spoglądając na żabę, czując jednocześnie wstyd za to, że nie wyszło jej zaklęcie, które dobrze znała. Była animagiem, transmutacja nie była jej obca, ale dziś magia ją zawiodła. Zaklęcia się nie udały, dopadła ją anomalia, i to ktoś obcy pomógł uratować sytuację. Naprawdę musiała popracować nad swoimi umiejętnościami.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Thomas nie mógł już twierdzić, że nie użył magii do złych celów. W zasadzie nigdy nie mógł. Choć po czarną magię ukierunkowaną w stronę skrzywdzenia kogoś i zadania bólu sięgnął raptem przed kilkoma dniami, tak już wcześniej wykorzystywał magię nie tak, jak powinien, choć w swoim mniemaniu sumienie miał czyste. Obojętność pozostała obojętnością, choć zakiełkowało w nim na razie jeszcze bardzo odległe poczucie nie tyle bezkarności, co echa mocy, od której dotychczas trzymał się z daleka. Nigdy nie wyrywał się przed szereg, przeciwnie, było to zatem coś niepożądanego. Nawet teraz, gdy przyszło im próbować zwalczyć anomalię, wciąż miał wrażenie, że niepotrzebnie się wychyla i zwraca na siebie uwagę. Nie lubił tego. Za bardzo cenił sobie święty spokój i ciszę; obecnie musiał sięgać jednak po inwazyjne środki, by je osiągnąć. Mógł trwać przecież w pozornym spokoju, jak jego ojciec. Zamykać oczy na trudne sprawy i udawać, że nie istnieją. Ale to nie sprawiało, że znikały. Zaczynały się piętrzyć, a jeszcze chwila, a utoną w nich z kretesem.
Zaklęcie chybiło; nie spotkało się to jednak z poirytowaniem Vane'a. Jednak krótko po tym, świsnęło obok inne zaklęcie; tym razem celne. Żaba rozpoczęła metodyczny proces kurczenia się, a Thomas zerknął na towarzyszkę pewny, że to jej zasługa. Widząc jednak pogarszający się krwotok, wykluczył taką możliwość. Dopiero wówczas odwrócił się by dostrzec mężczyznę, który najwyraźniej albo miał więcej szczęścia, albo rozumu od ich dwójki razem wziętej. Podziękował niezbyt wylewnie, choć w pierwszej chwili schylił się po żabę, żeby zamknąć ją w zaciśniętej pięści. Nie zamierzał za nią ganiać już nigdy więcej; był też bardziej niż pewny, że zastanowić się co najmniej kilka razy, nim z własnej woli sięgnie po taką przekąskę.
— Przepraszam za kłopot — zwrócił się do Charlene, wyciągając w jej stronę rękę z żabą. Tak naprawdę nie sądził, by i ona miała ochotę na to, by jeszcze spożywać. Mimo to była jej własnością i to, co z nią zrobi, leżało w gestii kobiety, nawet jeżeli miałoby to zakończyć się zdeptaniem w złości nieszczęsnej przekąski. — Wszystko w porządku? — Zapytał, choć tak naprawdę bardziej z grzeczności. Był oczywiście wdzięczny za pomoc, a zatem jego pytanie wynikło właściwie tylko z tego. Nie miał w zwyczaju przejmować się obcymi ludźmi, w każdym razie niezbyt często. — Dziękuję za pomoc. A jeśli będzie ją pani jeszcze jadła... Smacznego — dodał, pozwalając sobie w końcu na rachityczny uśmiech, nie chcąc wyjść na gbura. Skinął uprzejmie głową na pożegnanie, po czym oddalił się z zamiarem powrotu do domu. Po drodze kichnął jeszcze kilka razy — miał tylko nadzieję, że kolejna anomalia na niego nie wypadnie. Był też nawet bardziej niż pewien, że czekolady nie tknie przez najbliższych kilka miesięcy.
Zaklęcie chybiło; nie spotkało się to jednak z poirytowaniem Vane'a. Jednak krótko po tym, świsnęło obok inne zaklęcie; tym razem celne. Żaba rozpoczęła metodyczny proces kurczenia się, a Thomas zerknął na towarzyszkę pewny, że to jej zasługa. Widząc jednak pogarszający się krwotok, wykluczył taką możliwość. Dopiero wówczas odwrócił się by dostrzec mężczyznę, który najwyraźniej albo miał więcej szczęścia, albo rozumu od ich dwójki razem wziętej. Podziękował niezbyt wylewnie, choć w pierwszej chwili schylił się po żabę, żeby zamknąć ją w zaciśniętej pięści. Nie zamierzał za nią ganiać już nigdy więcej; był też bardziej niż pewny, że zastanowić się co najmniej kilka razy, nim z własnej woli sięgnie po taką przekąskę.
— Przepraszam za kłopot — zwrócił się do Charlene, wyciągając w jej stronę rękę z żabą. Tak naprawdę nie sądził, by i ona miała ochotę na to, by jeszcze spożywać. Mimo to była jej własnością i to, co z nią zrobi, leżało w gestii kobiety, nawet jeżeli miałoby to zakończyć się zdeptaniem w złości nieszczęsnej przekąski. — Wszystko w porządku? — Zapytał, choć tak naprawdę bardziej z grzeczności. Był oczywiście wdzięczny za pomoc, a zatem jego pytanie wynikło właściwie tylko z tego. Nie miał w zwyczaju przejmować się obcymi ludźmi, w każdym razie niezbyt często. — Dziękuję za pomoc. A jeśli będzie ją pani jeszcze jadła... Smacznego — dodał, pozwalając sobie w końcu na rachityczny uśmiech, nie chcąc wyjść na gbura. Skinął uprzejmie głową na pożegnanie, po czym oddalił się z zamiarem powrotu do domu. Po drodze kichnął jeszcze kilka razy — miał tylko nadzieję, że kolejna anomalia na niego nie wypadnie. Był też nawet bardziej niż pewien, że czekolady nie tknie przez najbliższych kilka miesięcy.
- | z/t
I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
Charlie także miała na koncie drobne grzeszki (kto ich nie miał?), ale z premedytacją nie czyniła nikomu faktycznej krzywdy. Choć zaledwie kilka dni temu zmieniła dwóch mugoli w króliki, ale była to wyższa konieczność podyktowana chęcią uratowania trzech czarownic które tamci mugole uwięzili, w dodatku grozili jej towarzyszowi dziwnym mugolskim przyrządem. Nie zrobiłaby tego, gdyby nie musiała, poza tym tak naprawdę jedyną dziedziną zaklęć w jakiej sobie radziła była transmutacja, bo w urokach i obronie miała zaległości, które powinna nadrobić. A czarnej magii z oczywistych względów się brzydziła i nie chciała mieć z nią nic do czynienia. Zarówno wśród czarodziejów i mugoli byli ludzie dobrzy oraz źli, tamci mugole byli źli, więc potraktowała ich transmutacją, ale i tak w głębi duszy miała nadzieję że nie było to dla nich wielką traumą.
I Charlie nigdy nie była tą, która wyrywała się przed szereg, ale bierność była drogą donikąd, więc musiała obrać jakąś drogę, tym bardziej że nie potrafiła ignorować potrzebujących ani tego, że ostatnio działo się wiele złego. Epizodu z żabą też zignorować nie mogła, tym bardziej że była to jej żaba.
Na szczęście ktoś im pomógł, bo żadne z nich nie popisało się efektami transmutacji. Charlie było naprawdę wstyd, w końcu w tej dziedzinie czuła się najpewniej, a nie udało jej się trafić prostym zaklęciem trzymetrowej (!) żaby. Chyba naprawdę musiała rozważyć zgłoszenie się w lipcu do Klubu Pojedynków; nawet jeśli dostanie ostry wycisk i ośmieszy się swoimi żałosnymi czarami, może przynajmniej czegoś się nauczy. To było w obecnym czasie bardzo ważne.
Zamiast rzucić dobre zaklęcie znowu doprowadziła się do ostrego krwotoku z nosa, za co też było jej wstyd, choć nie miała wpływu na anomalie odzywające się w różdżce podczas prób rzucania zaklęć. Tak czy inaczej, podczas gdy ona była zajęta próbą powstrzymania krwawienia, żaba zmniejszyła się do swoich pierwotnych rozmiarów i znowu była zupełnie niegroźna.
- To, co się stało, to nie pana wina. To... anomalie – odezwała się, kiedy się do niej zwrócił, wyciągając w jej stronę rękę z żabą. Już normalnych rozmiarów, ale chyba minął jej apetyt na tą przekąskę. Wzięła ją jednak, zamykając z powrotem w pudełeczku, w którym wcześniej była, zanim trafiona zbłąkanym czarem urosła. – I to też anomalie – wskazała na zakrwawioną twarz. – Nic mi nie będzie. Dziękuję za troskę... i także za pomoc w uporaniu się z tym, co narobiła ta moja żaba.
Niestety ławka oraz parę drzew zostało dość poważnie uszkodzonych. A Charlie bała się ryzykować kolejnych anomalii, żeby to teraz naprawić, choć czuła się bardzo źle z tym, że jej przekąska narobiła takich szkód. Westchnęła tylko i znów otarła krew, po czym skinęła mu na pożegnanie, odprowadzając go przez chwilę wzrokiem. Byli sobie obcy, nawet się sobie nie przedstawili, więc nie wiadomo, czy kiedyś jeszcze się na siebie natkną.
Charlie rzeczywiście nie miała ochoty jeść tej żaby, więc zanim teleportowała się stąd zostawiła ją na jednej z niezniszczonych ławek. Może jakieś dziecko będzie miało ochotę ją zabrać i zjeść, ona w najbliższym czasie na pewno na czekoladowe żaby nie spojrzy. Jeszcze długo będzie widzieć przed oczami trzymetrowe, żarłoczne monstrum ilekroć usłyszy o czekoladowych żabach lub zobaczy je gdzieś.
| zt.
I Charlie nigdy nie była tą, która wyrywała się przed szereg, ale bierność była drogą donikąd, więc musiała obrać jakąś drogę, tym bardziej że nie potrafiła ignorować potrzebujących ani tego, że ostatnio działo się wiele złego. Epizodu z żabą też zignorować nie mogła, tym bardziej że była to jej żaba.
Na szczęście ktoś im pomógł, bo żadne z nich nie popisało się efektami transmutacji. Charlie było naprawdę wstyd, w końcu w tej dziedzinie czuła się najpewniej, a nie udało jej się trafić prostym zaklęciem trzymetrowej (!) żaby. Chyba naprawdę musiała rozważyć zgłoszenie się w lipcu do Klubu Pojedynków; nawet jeśli dostanie ostry wycisk i ośmieszy się swoimi żałosnymi czarami, może przynajmniej czegoś się nauczy. To było w obecnym czasie bardzo ważne.
Zamiast rzucić dobre zaklęcie znowu doprowadziła się do ostrego krwotoku z nosa, za co też było jej wstyd, choć nie miała wpływu na anomalie odzywające się w różdżce podczas prób rzucania zaklęć. Tak czy inaczej, podczas gdy ona była zajęta próbą powstrzymania krwawienia, żaba zmniejszyła się do swoich pierwotnych rozmiarów i znowu była zupełnie niegroźna.
- To, co się stało, to nie pana wina. To... anomalie – odezwała się, kiedy się do niej zwrócił, wyciągając w jej stronę rękę z żabą. Już normalnych rozmiarów, ale chyba minął jej apetyt na tą przekąskę. Wzięła ją jednak, zamykając z powrotem w pudełeczku, w którym wcześniej była, zanim trafiona zbłąkanym czarem urosła. – I to też anomalie – wskazała na zakrwawioną twarz. – Nic mi nie będzie. Dziękuję za troskę... i także za pomoc w uporaniu się z tym, co narobiła ta moja żaba.
Niestety ławka oraz parę drzew zostało dość poważnie uszkodzonych. A Charlie bała się ryzykować kolejnych anomalii, żeby to teraz naprawić, choć czuła się bardzo źle z tym, że jej przekąska narobiła takich szkód. Westchnęła tylko i znów otarła krew, po czym skinęła mu na pożegnanie, odprowadzając go przez chwilę wzrokiem. Byli sobie obcy, nawet się sobie nie przedstawili, więc nie wiadomo, czy kiedyś jeszcze się na siebie natkną.
Charlie rzeczywiście nie miała ochoty jeść tej żaby, więc zanim teleportowała się stąd zostawiła ją na jednej z niezniszczonych ławek. Może jakieś dziecko będzie miało ochotę ją zabrać i zjeść, ona w najbliższym czasie na pewno na czekoladowe żaby nie spojrzy. Jeszcze długo będzie widzieć przed oczami trzymetrowe, żarłoczne monstrum ilekroć usłyszy o czekoladowych żabach lub zobaczy je gdzieś.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
6 XI 1956
Nigdy nie przepadał za takimi miejscami, uważając je za pozornie tylko spokojne i dające poczucie samotności. Ludzie potrafili odpoczywać otoczeni naturą, nawet w takim skrawku jak ten niewielki park. On za to miał wrażenie, że odpoczynek przynosi mu jedynie gabinet w posiadłości rodowej, gdzie otoczony księgami i pergaminami słyszy tylko przytłumione dźwięki z zewnątrz, ewentualnie muzykę, którą dobierał sobie sam, według aktualnego widzimisię. Mimo to coś go tutaj zaprowadziło, nieświadomie przyciągnęło, gdy pierwszy raz od dawna postanawiając się przejść, dotarł właśnie tutaj. Kilka lat temu częściej uciekał w takie miejsca, nawet to konkretne, dając się porwać namową żony. Dla niej wszystko, co nie było chłodnymi murami, dostawało miano pięknego i idealnego do spędzania wolnych chwil. W tych kilku momentach, kiedy znajdywał dla niej czas, wiedziony minimalnym poczuciem winy, odsuwał własną niechęć i godził się na rzeczy, które zwykle miały sprawić jej radość. Tylko tak mógł wynagrodzić wszystkie draństwa swojego postępowania oraz dni, gdy mogła poczuć się porzucona i niechciana przez własnego męża. Teraz jednak nie było Jej, a On trafił w miejsce, które wzbudzało w nim poczucie bycia odsłoniętym, jak i poczucie znajdowania się gdzieś, gdzie nie powinno go być. Nigdy nie posądzał siebie o sentymentalizm ani o tendencje do wspominania przeszłości, jednak najwyraźniej w pewnych okolicznościach i On popadał w ten specyficzny stan.
Czując znów siąpiący deszcz, poprawił płaszcz, wygładzając odruchowo poły szorstkiego materiału. Przy takim nastroju jak obecnie oraz przy tak depresyjnej pogodzie, żałował, że przestał palić, a co gorsza zaprzestał nosić z sobą, tę lekką używkę, która nieraz pozwalała pozbierać się w sobie.
Skierował się ku jednej z bocznych alejek, lecz zatrzymał się, słysząc głośne, na tle panującej tu ciszy, kroki. Nie próbował nawet, gdybać kto to może być, jednak stał w miejscu, spoglądając w danym kierunku. Z przyzwyczajenia wsunął dłonie do kieszeni płaszcza, po części osłaniając ręce przed chłodnym powietrzem.
Nigdy nie przepadał za takimi miejscami, uważając je za pozornie tylko spokojne i dające poczucie samotności. Ludzie potrafili odpoczywać otoczeni naturą, nawet w takim skrawku jak ten niewielki park. On za to miał wrażenie, że odpoczynek przynosi mu jedynie gabinet w posiadłości rodowej, gdzie otoczony księgami i pergaminami słyszy tylko przytłumione dźwięki z zewnątrz, ewentualnie muzykę, którą dobierał sobie sam, według aktualnego widzimisię. Mimo to coś go tutaj zaprowadziło, nieświadomie przyciągnęło, gdy pierwszy raz od dawna postanawiając się przejść, dotarł właśnie tutaj. Kilka lat temu częściej uciekał w takie miejsca, nawet to konkretne, dając się porwać namową żony. Dla niej wszystko, co nie było chłodnymi murami, dostawało miano pięknego i idealnego do spędzania wolnych chwil. W tych kilku momentach, kiedy znajdywał dla niej czas, wiedziony minimalnym poczuciem winy, odsuwał własną niechęć i godził się na rzeczy, które zwykle miały sprawić jej radość. Tylko tak mógł wynagrodzić wszystkie draństwa swojego postępowania oraz dni, gdy mogła poczuć się porzucona i niechciana przez własnego męża. Teraz jednak nie było Jej, a On trafił w miejsce, które wzbudzało w nim poczucie bycia odsłoniętym, jak i poczucie znajdowania się gdzieś, gdzie nie powinno go być. Nigdy nie posądzał siebie o sentymentalizm ani o tendencje do wspominania przeszłości, jednak najwyraźniej w pewnych okolicznościach i On popadał w ten specyficzny stan.
Czując znów siąpiący deszcz, poprawił płaszcz, wygładzając odruchowo poły szorstkiego materiału. Przy takim nastroju jak obecnie oraz przy tak depresyjnej pogodzie, żałował, że przestał palić, a co gorsza zaprzestał nosić z sobą, tę lekką używkę, która nieraz pozwalała pozbierać się w sobie.
Skierował się ku jednej z bocznych alejek, lecz zatrzymał się, słysząc głośne, na tle panującej tu ciszy, kroki. Nie próbował nawet, gdybać kto to może być, jednak stał w miejscu, spoglądając w danym kierunku. Z przyzwyczajenia wsunął dłonie do kieszeni płaszcza, po części osłaniając ręce przed chłodnym powietrzem.
Hesperos Crouch
Zawód : znawca prawa międzynarodowego, tłumacz
Wiek : 38 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Jeśli twoje marzenia zaczynają się nagle spełniać, strzeż się.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
༶•┈┈⛧┈ 06.11.1956 r. ┈⛧┈┈•༶
Przemierzała niezliczone zroszone kroplami wody ścieżki znajdujące się w parku. Robiła to zupełnie bezcelowo. Naiwnie wybrała się z domu z myślą, że może chwilowy brak opadów oznacza idealną okazję na przechadzkę pod koronami drzew. Zabrała ze sobą parasolkę chroniącą przed słońcem, choć ostatnimi czasy było go tak mało, że prawdopodobnie w ogóle tego parasola nie potrzebowała. Wzięła go ze względów czysto estetycznych, przekonana, że planów nie popsuje jej deszcz.
Niestety, pogoda po raz kolejny okazała się nie mieć litości dla tych, którzy odważyli się choćby wystawić nogę poza próg. Nic więc zatem dziwnego, że jak tylko dziewczyna znalazła się na terenie wybranej przez siebie lokacji, musiała dopaść ją ostra ulewa. Parasolka wbrew jej pierwotnemu przeznaczeniu jednak na coś się przydała, choć nie zdołała powstrzymać kilku z luźno zwisających kosmyków młodej Bulstrode przed umoczeniem.
Dziewczyna lubiła deszcz, ale od niedawna zaczynał jej działać na nerwy. Burze i mżawki zdawały się wręcz naprzykrzać, zamiast koić i wyciszać przechodniów. Atmosfera wydawała się gęstnieć do tego stopnia, że można było kroić ją nożem. Niezaprzeczalnie miało to związek z ostatnimi wydarzeniami w świecie czarodziejów, który wręcz ociekał po wszystkim złymi emocjami. Lecz idąc ciągle naprzód i naprzód, mało kto się nad tym zastanawiał. Każdy dbał wyłącznie o swoje interesy, codziennie odhaczając to, co miał do zrobienia i nie martwiąc się jutrem.
Ona natomiast ponad wszystko miała nadzieję, że nie zostanie przypadkowo wciągnięta w polityczną potyczkę, którą poważniej już toczono prawdopodobnie od Stonehenge – tak przynajmniej wywnioskowała z gazet – i która od tego czasu szła w bardzo niepoprawnym kierunku. Jej ród co prawda od zawsze mieszał się w politykę, odnosząc przy tym co rusz spore korzyści, ale Una po prostu czuła, że tym razem jest to gra niewarta świeczki. Odnieśliby więcej strat niż zysków. A ryzykowanie bez powodu najbliższymi było straszliwą zbrodnią, równą może nawet bratobójczemu zamachowi.
Gdy tak się przechadzała, ujrzała na swej drodze znajomą twarz. Wypadałoby się odezwać, patrząc na to, że oboje byli szlacheckiego pochodzenia. Łatwo jest oskarżyć kogoś o impertynencję nawet czymś tak błahym jak brak odpowiedniego przywitania.
Odgarnęła mokry kosmyk włosów za ucho, uśmiechając się lekko.
– Dzień dobry, lordzie Crouch. Niezwykle miło cię widzieć, zwłaszcza w takich okolicznościach. – zagaiła łagodnie. Przez „okoliczności” miała oczywiście na myśli wszechobecną wilgoć. Dzięki niej musieli stać naprzeciwko siebie, bo nawet przycupnięcie na ławce groziło przemokniętym ubraniem.
Hesperosa dotąd znała tylko z widzenia, głównie dzięki przyjęciom wyprawianym przez arystokratów, ale nie wydawał się jakoś szczególnie nieprzyjazny. Ani tym bardziej przesiąknięty zepsuciem jak wielu innych wysoko urodzonych. A może to po prostu ona nader często zachowywała naturalny spokój ducha i optymizm, nie dając dojść czasem do głosu swojemu rozsądkowi.
Przemierzała niezliczone zroszone kroplami wody ścieżki znajdujące się w parku. Robiła to zupełnie bezcelowo. Naiwnie wybrała się z domu z myślą, że może chwilowy brak opadów oznacza idealną okazję na przechadzkę pod koronami drzew. Zabrała ze sobą parasolkę chroniącą przed słońcem, choć ostatnimi czasy było go tak mało, że prawdopodobnie w ogóle tego parasola nie potrzebowała. Wzięła go ze względów czysto estetycznych, przekonana, że planów nie popsuje jej deszcz.
Niestety, pogoda po raz kolejny okazała się nie mieć litości dla tych, którzy odważyli się choćby wystawić nogę poza próg. Nic więc zatem dziwnego, że jak tylko dziewczyna znalazła się na terenie wybranej przez siebie lokacji, musiała dopaść ją ostra ulewa. Parasolka wbrew jej pierwotnemu przeznaczeniu jednak na coś się przydała, choć nie zdołała powstrzymać kilku z luźno zwisających kosmyków młodej Bulstrode przed umoczeniem.
Dziewczyna lubiła deszcz, ale od niedawna zaczynał jej działać na nerwy. Burze i mżawki zdawały się wręcz naprzykrzać, zamiast koić i wyciszać przechodniów. Atmosfera wydawała się gęstnieć do tego stopnia, że można było kroić ją nożem. Niezaprzeczalnie miało to związek z ostatnimi wydarzeniami w świecie czarodziejów, który wręcz ociekał po wszystkim złymi emocjami. Lecz idąc ciągle naprzód i naprzód, mało kto się nad tym zastanawiał. Każdy dbał wyłącznie o swoje interesy, codziennie odhaczając to, co miał do zrobienia i nie martwiąc się jutrem.
Ona natomiast ponad wszystko miała nadzieję, że nie zostanie przypadkowo wciągnięta w polityczną potyczkę, którą poważniej już toczono prawdopodobnie od Stonehenge – tak przynajmniej wywnioskowała z gazet – i która od tego czasu szła w bardzo niepoprawnym kierunku. Jej ród co prawda od zawsze mieszał się w politykę, odnosząc przy tym co rusz spore korzyści, ale Una po prostu czuła, że tym razem jest to gra niewarta świeczki. Odnieśliby więcej strat niż zysków. A ryzykowanie bez powodu najbliższymi było straszliwą zbrodnią, równą może nawet bratobójczemu zamachowi.
Gdy tak się przechadzała, ujrzała na swej drodze znajomą twarz. Wypadałoby się odezwać, patrząc na to, że oboje byli szlacheckiego pochodzenia. Łatwo jest oskarżyć kogoś o impertynencję nawet czymś tak błahym jak brak odpowiedniego przywitania.
Odgarnęła mokry kosmyk włosów za ucho, uśmiechając się lekko.
– Dzień dobry, lordzie Crouch. Niezwykle miło cię widzieć, zwłaszcza w takich okolicznościach. – zagaiła łagodnie. Przez „okoliczności” miała oczywiście na myśli wszechobecną wilgoć. Dzięki niej musieli stać naprzeciwko siebie, bo nawet przycupnięcie na ławce groziło przemokniętym ubraniem.
Hesperosa dotąd znała tylko z widzenia, głównie dzięki przyjęciom wyprawianym przez arystokratów, ale nie wydawał się jakoś szczególnie nieprzyjazny. Ani tym bardziej przesiąknięty zepsuciem jak wielu innych wysoko urodzonych. A może to po prostu ona nader często zachowywała naturalny spokój ducha i optymizm, nie dając dojść czasem do głosu swojemu rozsądkowi.
How long ago did I die?
Where was I buried?
Spoglądał w stronę z której słychać było kroki, dziwnie ciekawy kto tutaj zmierza i z kim przyjdzie mu już za chwilę się spotkać. Sam nie wiedział czego w sumie oczekuje, kogo spodziewa się zobaczyć, lecz kiedy dostrzegł drobną sylwetkę, był chociaż pewny, że w jego stronę zmierza kobieta. Tylko dlatego, rozluźnił się wyraźnie,
Czekał aż podejdzie bliżej, a gdy rozpoznał dziewczynę, nieco go to zdziwiło. Ciężko powiedzieć, czemu akurat jej nie spodziewał się spotkać tutaj. To było przecież miejsce, gdzie każdy mógł przyjść i odpocząć, mimo niesprzyjającej pogody.
W miejscu w którym się zatrzymał, deszcz dokuczał nieco mniej, dzięki gęsto nachodzącym na siebie gałęziom, co prawda pozbawionych liści, ale jednak odrobinę osłaniały przed spadającym z nieba kroplom.
- Witaj, lady Bulstrode – odezwał się z pewnym spokojem, dość miękkim głosem.-Wzajemnie, chociaż faktycznie, okoliczności nie są sprzyjające - przyznał z uprzejmości. Pocieszającym było, że nie tylko mu dokuczał ten ciągły deszcz. Nawet najwięksi wielbiciele takowej pogody, musieli mieć w końcu dosyć i czekać na jakieś przejaśnienie, które nie zapowiadało się, aby miało przyjść szybko.
- Co cię tu sprowadza, a raczej co zmusiło cię do opuszczenia suchego domu, lady? - spytał dla podtrzymania wymiany zdań. Zwykle tego nie robił, nie czując potrzeby do toczenia rozmowy o niczym konkretnym. Jego życie w końcu kręciło się wokół całkowicie innych rzeczy, jak polityka bliższa i dalsza, ale to obecnie był ostatni temat jaki miał zamiar poruszać, tak samo jak ostatnie wydarzenia, które wywołały zmiany. Poza tym do podejmowania poważniejszych tematów zniechęcało również to, że dziewczyna należała do rodu Bulstrodów, chociaż w żaden sposób nie zamierzał jej spławiać. Niechęci rodowe, nie powinny odbijać się na młodych, zwłaszcza w takiej sytuacji jak teraz. Rozmowa była przypadkowa, wymiana zdań spontaniczna, dlatego wyciąganie na wierzch pewnych spraw, było nieco niestosowne. Ewentualnie tylko on miał takowe zdanie, ale tym nie przejmował się w ogóle.
Czekał aż podejdzie bliżej, a gdy rozpoznał dziewczynę, nieco go to zdziwiło. Ciężko powiedzieć, czemu akurat jej nie spodziewał się spotkać tutaj. To było przecież miejsce, gdzie każdy mógł przyjść i odpocząć, mimo niesprzyjającej pogody.
W miejscu w którym się zatrzymał, deszcz dokuczał nieco mniej, dzięki gęsto nachodzącym na siebie gałęziom, co prawda pozbawionych liści, ale jednak odrobinę osłaniały przed spadającym z nieba kroplom.
- Witaj, lady Bulstrode – odezwał się z pewnym spokojem, dość miękkim głosem.-Wzajemnie, chociaż faktycznie, okoliczności nie są sprzyjające - przyznał z uprzejmości. Pocieszającym było, że nie tylko mu dokuczał ten ciągły deszcz. Nawet najwięksi wielbiciele takowej pogody, musieli mieć w końcu dosyć i czekać na jakieś przejaśnienie, które nie zapowiadało się, aby miało przyjść szybko.
- Co cię tu sprowadza, a raczej co zmusiło cię do opuszczenia suchego domu, lady? - spytał dla podtrzymania wymiany zdań. Zwykle tego nie robił, nie czując potrzeby do toczenia rozmowy o niczym konkretnym. Jego życie w końcu kręciło się wokół całkowicie innych rzeczy, jak polityka bliższa i dalsza, ale to obecnie był ostatni temat jaki miał zamiar poruszać, tak samo jak ostatnie wydarzenia, które wywołały zmiany. Poza tym do podejmowania poważniejszych tematów zniechęcało również to, że dziewczyna należała do rodu Bulstrodów, chociaż w żaden sposób nie zamierzał jej spławiać. Niechęci rodowe, nie powinny odbijać się na młodych, zwłaszcza w takiej sytuacji jak teraz. Rozmowa była przypadkowa, wymiana zdań spontaniczna, dlatego wyciąganie na wierzch pewnych spraw, było nieco niestosowne. Ewentualnie tylko on miał takowe zdanie, ale tym nie przejmował się w ogóle.
Hesperos Crouch
Zawód : znawca prawa międzynarodowego, tłumacz
Wiek : 38 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Jeśli twoje marzenia zaczynają się nagle spełniać, strzeż się.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
Bo wkrótce czeka cię bolesne rozczarowanie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Mały park
Szybka odpowiedź