Kawiarnia z czytelnią
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kawiarnia z czytelnią
Niezbyt duża kawiarnia, której ściany zapełnione są półkami z książkami. W jednym rogu, na parapecie dużego okna zawsze siedzi jeden z pracowników czytając którąś z baśni i legend. Dookoła czytającego często gromadzi się spora grupka dzieci zasłuchanych w opowieści, podczas gdy ich rodzice w spokoju rozmawiają przy niewielkich, okrągłych stolikach, rozkoszując się przy tym kawą, czy herbatą. Wieczorami czytane na głos powieści skierowane już są dla dorosłych. Czasem posłuchać można romansów lub książek historycznych. Repertuar zawsze wywieszony jest przed restauracją.
W piątki mają miejsce wieczory z Księgami Zakazanymi. Wówczas zaklęte książki wciągają obecnych w kawiarni do środka opowieści. Dzięki temu na własnej skórze przeżyć można całą historię. Opowieści te są w pełni bezpieczne, jeśli tylko słucha się instrukcji obsługi.
W piątki mają miejsce wieczory z Księgami Zakazanymi. Wówczas zaklęte książki wciągają obecnych w kawiarni do środka opowieści. Dzięki temu na własnej skórze przeżyć można całą historię. Opowieści te są w pełni bezpieczne, jeśli tylko słucha się instrukcji obsługi.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:21, w całości zmieniany 1 raz
Charakterystyczny cichy dźwięk dzwonka rozszedł się po kawiarni kiedy drzwi wejściowe zostały otwarte. Mimowolnie uniosłem wzrok znad książki, którą chwilę temu znalazłem na półce obok stolika, przy którym siedziałem. Tytuł wydał się ciekawy, jednak na ten moment nie miałem dowiedzieć się czy jej treść dorównuje tytułowi.
Widząc Mildred w drzwiach, uśmiechnąłem się lekko sam do siebie, po czym odłożyłem książkę na powrót na jej miejsce na półce. Jeśli pamięć mnie nie zawiedzie i czas pozwoli, może wrócę do niej kiedyś aby dowiedzieć się czy jest ciekawą lekturą. W tym momencie moja głowa była zajęta innymi rzeczami.
Nie spuszczając wzroku z kobiety, kiedy ta zmierzała w moim kierunku, wyprostowałem się na krześle. Głowę znowu zalały wspomnienia z „pawiej przygody”, a ja przez moment miałem wrażenie, że mam do czynienia z tą dziewczynką sprzed lat. Jednak kiedy zajęła miejsce przy stoliku znów była dorosła, a ja pokręciłem głową z rozbawieniem.
- Jesień przyjdzie niezależnie od tego czy mamy na to ochotę czy nie. - powiedziałem z uśmiechem patrząc na nią – Pewnie nawiewa ich z parków i innych zarośli. - wzruszyłem lekko ramionami – Sztuką jest utrzymać równowagę, ale jak słyszę masz to opanowane do perfekcji. - zaśmiałem się puszczając jej oczko.
Osobiście lubiłem jesień i zimę, zdecydowanie lepiej mi się egzystowało kiedy było chłodniej. Ciepłe pory roku naturalnie też miały swój urok, ale jednak wolałem się bardziej ubrać gdy mi zimno niż nie mieć się z czego bardziej rozebrać kiedy było mi za ciepło. Z reakcji Mildred wyczytałem jednak, że była zdecydowanie fanką lata, które w tym roku zdecydowanie postanowiło być wyjątkowo ciepłe i słoneczne.
- Hej. - odpowiedziałem po chwili na jej powitanie, a lekki uśmiech nie znikał z moich ust – No cóż, wejście smoka byłoby, myślę, w twoim stylu, ale mimo wszystko doceniam, że pojawiłaś się na czas. Nie wiedziałem jednak, że spóźnialstwo to zwyczaj kobiet. - pokręciłem głową unosząc brew ku górze.
Do tej pory raczej miałem do czynienia z kobietami, które zawsze pojawiały się na czas. Naturalnie, było kilka wyjątków, ale prawda była taka, że nie koniecznie zwracałem na to uwagę. No chyba, że zależało mi na spotkaniu, to była inna para kaloszy. Sam jednak nie brałem pod uwagę, że mógłbym się gdziekolwiek spóźnić. Wolałem pojawić się wcześniej i zaczekać niż dopuścić do tego by ktoś musiał czekać na mnie.
- Nic jeszcze nie zamówiłem, czekałem na ciebie. - pokręciłem lekko głową – Z tego co zdążyłem się zorientować to tak, mają babeczki i jeszcze jakieś inne dwa ciasta dodatkowo, myślę, że przypadną ci do gustu. - uśmiechnąłem się pod nosem pamiętając jej walkę o babeczki z Czekoladowej Rzeki.
Widząc Mildred w drzwiach, uśmiechnąłem się lekko sam do siebie, po czym odłożyłem książkę na powrót na jej miejsce na półce. Jeśli pamięć mnie nie zawiedzie i czas pozwoli, może wrócę do niej kiedyś aby dowiedzieć się czy jest ciekawą lekturą. W tym momencie moja głowa była zajęta innymi rzeczami.
Nie spuszczając wzroku z kobiety, kiedy ta zmierzała w moim kierunku, wyprostowałem się na krześle. Głowę znowu zalały wspomnienia z „pawiej przygody”, a ja przez moment miałem wrażenie, że mam do czynienia z tą dziewczynką sprzed lat. Jednak kiedy zajęła miejsce przy stoliku znów była dorosła, a ja pokręciłem głową z rozbawieniem.
- Jesień przyjdzie niezależnie od tego czy mamy na to ochotę czy nie. - powiedziałem z uśmiechem patrząc na nią – Pewnie nawiewa ich z parków i innych zarośli. - wzruszyłem lekko ramionami – Sztuką jest utrzymać równowagę, ale jak słyszę masz to opanowane do perfekcji. - zaśmiałem się puszczając jej oczko.
Osobiście lubiłem jesień i zimę, zdecydowanie lepiej mi się egzystowało kiedy było chłodniej. Ciepłe pory roku naturalnie też miały swój urok, ale jednak wolałem się bardziej ubrać gdy mi zimno niż nie mieć się z czego bardziej rozebrać kiedy było mi za ciepło. Z reakcji Mildred wyczytałem jednak, że była zdecydowanie fanką lata, które w tym roku zdecydowanie postanowiło być wyjątkowo ciepłe i słoneczne.
- Hej. - odpowiedziałem po chwili na jej powitanie, a lekki uśmiech nie znikał z moich ust – No cóż, wejście smoka byłoby, myślę, w twoim stylu, ale mimo wszystko doceniam, że pojawiłaś się na czas. Nie wiedziałem jednak, że spóźnialstwo to zwyczaj kobiet. - pokręciłem głową unosząc brew ku górze.
Do tej pory raczej miałem do czynienia z kobietami, które zawsze pojawiały się na czas. Naturalnie, było kilka wyjątków, ale prawda była taka, że nie koniecznie zwracałem na to uwagę. No chyba, że zależało mi na spotkaniu, to była inna para kaloszy. Sam jednak nie brałem pod uwagę, że mógłbym się gdziekolwiek spóźnić. Wolałem pojawić się wcześniej i zaczekać niż dopuścić do tego by ktoś musiał czekać na mnie.
- Nic jeszcze nie zamówiłem, czekałem na ciebie. - pokręciłem lekko głową – Z tego co zdążyłem się zorientować to tak, mają babeczki i jeszcze jakieś inne dwa ciasta dodatkowo, myślę, że przypadną ci do gustu. - uśmiechnąłem się pod nosem pamiętając jej walkę o babeczki z Czekoladowej Rzeki.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Och, żeby tylko wiedział, z jaką perfekcją Mildred opanowała równowagę! Balansując w świecie zakazów i tego co wypada oraz nie wypada, odnalezienie złotego środka dla ciekawej świata dziewczyny nie było wcale takie łatwe. Z jednej strony chęć poznawania świata i badania gwiazd, które kusiły swoją niezdobytą odległością, z drugiej wierność rodzinie, której za nic nie chciałaby zawieść. Sporo już poświęciła mimo młodego wieku w imię dobra Crabbe'ów, rezygnując z miłości do żeglowania i zachowując się stosownie do swojego stanu. Niedawne wydarzenia z cukierni i... Hogwartu, mogła je tak chyba nazwać, na nowo zaś przypomniały jej krnąbrne czasy swobody i wolności. Oczywiście ograniczonej regulaminami i zasadami, których była wtedy absolutną zwolenniczką.
- Może za mało jeszcze znasz kobiety, Macnair – rzuciła prowokacyjnie, moszcząc się wygodnie na krześle, co wbrew pozorom było skomplikowaną sztuką. Spódnica zaplątała się jej między drewnianymi nogami, a przy okazji siadając, przygniotła ją sobie tak nieszczęśliwie, że musiała chwilę się powiercić, aby znaleźć najlepszą pozycję. Dopiero po ten wygranej z materiałem walce znów spojrzała na swojego towarzysza. - Jeśli bal zaczyna się o dziewiątej wieczorem, panny pragnące widowiskowego wejścia na pewno pojawią się nie wcześniej niż o dziesiątej. Chociaż może to przywara samej arystokracji – zamyśliła, rozważając przez moment znane sobie przypadki szlachcianek, które miały w zwyczaju spóźniać się nawet na zwykłą herbatę. Co prawda panna Crabbe nie znała całej towarzyskiej śmietanki Londynu i Anglii, ale ta jej znana aż nazbyt hołdowała przekonaniu, że spóźnianie się jest w dobrym guście.
W dobrym guście było również poczekanie ze złożeniem zamówienia, co skwitowała pełnym zachwytu uśmiechem posłanym w stronę Mitcha, zanim sięgnęła po kartę z menu zawierają spis tych wszystkich słodkich dóbr. Mildred nie była wyjątkowo skomplikowana w obsłudze, co z pewnością mógł zauważyć podczas feralnego spotkania w cukierni i dla babeczki była zdolna zrobić naprawdę wiele. Ta skłonność do słodkiego kiedyś ją niechybnie zgubi, popchnie w ramiona nieodpowiedniego mężczyzny wabiącego niewinne kobiety zapachem waniliowej polewy, ale w tej chwili była daleka od tak mrocznych myśli.
- Myślisz, że spróbowanie wszystkiego będzie nieeleganckie? - szepnęła, nachylając się do Mitcha po przestudiowaniu krótkiego, ale kuszącego menu. Z trudem oderwała wzrok od lady i ciasteczek, przenosząc go na inne ciasteczko siedzące obok. - Obawiam się, że odpowiadając na twoją prośbę z listu o przybliżeniu paru kwestii związanych ze świstoklikami, nie dam rady zrobić tego na trzeźwo... to znaczy bez cukru – dodała równie cicho, jakby co najmniej spiskowała, a nie dzieliła się przemyśleniami o naturze tych magicznych przedmiotów. Kiedy pracowała kilka lat temu przy ich tworzeniu, mogła poświęcać na to długie godziny, bawiąc się i eksperymentując, jednak po przyjęciu pracy w ministerstwie jej zapał znacznie zmalał. Poznała naturę magicznego transportu z drugiej strony i nie wydawał się on już tak ciekawy i intrygujący. Z przyjemnością odpowiedziała na prośbę szkolnego kolegi, licząc nie tylko na odnowienie znajomości, ale i przypomnienie sobie tej dawnej fascynacji, jaką czuła tworząc świstokliki.
- Co cię w ogóle skłoniło, aby się nimi tak nagle zainteresować? - zapytała, lustrując Macnaira zaciekawionym, choć dalekim od wścibstwa spojrzeniem. - Zamierzasz wybrać się w podróż, o której nikt nie powinien mieć pojęcia? - uśmiechnęła się z teatralną przyganą, przywołując jednocześnie ton prefekta, którym wyciągała od uczniów najbardziej skryte tajemnice.
- Może za mało jeszcze znasz kobiety, Macnair – rzuciła prowokacyjnie, moszcząc się wygodnie na krześle, co wbrew pozorom było skomplikowaną sztuką. Spódnica zaplątała się jej między drewnianymi nogami, a przy okazji siadając, przygniotła ją sobie tak nieszczęśliwie, że musiała chwilę się powiercić, aby znaleźć najlepszą pozycję. Dopiero po ten wygranej z materiałem walce znów spojrzała na swojego towarzysza. - Jeśli bal zaczyna się o dziewiątej wieczorem, panny pragnące widowiskowego wejścia na pewno pojawią się nie wcześniej niż o dziesiątej. Chociaż może to przywara samej arystokracji – zamyśliła, rozważając przez moment znane sobie przypadki szlachcianek, które miały w zwyczaju spóźniać się nawet na zwykłą herbatę. Co prawda panna Crabbe nie znała całej towarzyskiej śmietanki Londynu i Anglii, ale ta jej znana aż nazbyt hołdowała przekonaniu, że spóźnianie się jest w dobrym guście.
W dobrym guście było również poczekanie ze złożeniem zamówienia, co skwitowała pełnym zachwytu uśmiechem posłanym w stronę Mitcha, zanim sięgnęła po kartę z menu zawierają spis tych wszystkich słodkich dóbr. Mildred nie była wyjątkowo skomplikowana w obsłudze, co z pewnością mógł zauważyć podczas feralnego spotkania w cukierni i dla babeczki była zdolna zrobić naprawdę wiele. Ta skłonność do słodkiego kiedyś ją niechybnie zgubi, popchnie w ramiona nieodpowiedniego mężczyzny wabiącego niewinne kobiety zapachem waniliowej polewy, ale w tej chwili była daleka od tak mrocznych myśli.
- Myślisz, że spróbowanie wszystkiego będzie nieeleganckie? - szepnęła, nachylając się do Mitcha po przestudiowaniu krótkiego, ale kuszącego menu. Z trudem oderwała wzrok od lady i ciasteczek, przenosząc go na inne ciasteczko siedzące obok. - Obawiam się, że odpowiadając na twoją prośbę z listu o przybliżeniu paru kwestii związanych ze świstoklikami, nie dam rady zrobić tego na trzeźwo... to znaczy bez cukru – dodała równie cicho, jakby co najmniej spiskowała, a nie dzieliła się przemyśleniami o naturze tych magicznych przedmiotów. Kiedy pracowała kilka lat temu przy ich tworzeniu, mogła poświęcać na to długie godziny, bawiąc się i eksperymentując, jednak po przyjęciu pracy w ministerstwie jej zapał znacznie zmalał. Poznała naturę magicznego transportu z drugiej strony i nie wydawał się on już tak ciekawy i intrygujący. Z przyjemnością odpowiedziała na prośbę szkolnego kolegi, licząc nie tylko na odnowienie znajomości, ale i przypomnienie sobie tej dawnej fascynacji, jaką czuła tworząc świstokliki.
- Co cię w ogóle skłoniło, aby się nimi tak nagle zainteresować? - zapytała, lustrując Macnaira zaciekawionym, choć dalekim od wścibstwa spojrzeniem. - Zamierzasz wybrać się w podróż, o której nikt nie powinien mieć pojęcia? - uśmiechnęła się z teatralną przyganą, przywołując jednocześnie ton prefekta, którym wyciągała od uczniów najbardziej skryte tajemnice.
Mildred Crabbe
Zawód : Stażystka w Departamencie Transportu Magicznego
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 6
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Uniosłem brew ku górze z lekkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Nie powiedziałbym, że mało znam kobiety, a nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że miałem sposobność poznać już chyba każdy rodzaj kobiet, co jednak postanowiłem zachować dla siebie. Nie zmieniało to jednak faktu, że je rozumiałem. Już dawno nauczyłem się, że nie ma sensu nawet próbować zrozumieć kobiet, bo to po prostu nie możliwe. Każda była inna, każda kierowała się innymi intencjami, każda miała inne marzenia i podejście do życia. Nam mężczyzną pozostawało to zaakceptować i kiedy znajdziemy tą, z którą się ustatkujemy, dbać o to by nic jej nie zabrakło.
- Osobiście nie uważam aby spóźnianie się było czymś widowiskowym, ale może masz racje, może to domena arystokracji. - pokiwałem lekko głową odchylając się lekko na krześle.
Co prawda nie znałem wielu arystokratek, w zasadzie to jedną, ale nie pamiętałem aby ta konkretna kiedykolwiek spóźniła się na jakiekolwiek spotkanie. Na temat innych nie mogłem się wypowiadać i w sumie nawet nie chciałem. Znane mi panie raczej się nie spóźniały jeśli już byłem z nimi umówiony, tak jak panna Crabbe siedząca przede mną, a ja uznawałem to za oznakę szacunku, którym sam owe kobiety obdarowywałem.
- Myślę, że jeśli będziesz na tyle wspaniałomyślna i podzielisz się ze mną tym co zamówisz, to nikt nie zauważy, że zamówiliśmy wszystkiego po trochu. - powiedziałem cicho, wręcz konspiracyjnym szeptem, również się do niej nachylając przez stół – Jeśli ma cię to wspomóc w przekazaniu mi posiadanej wiedzy, to nie miałbym serca ci tego odmawiać. - dodałem po chwili równie cicho, po czym puściłem jej oczko i w końcu się wyprostowałem.
Sięgnąłem po menu, które szybko przejrzałem, po czym odnalazłem wzrokiem młodą kelnerkę, która po chwili podeszła do naszego stolika. Poprosiłem o kawałku każdego ciasta i do tego dwie kawy, po czym odłożyłem manu ciesząc się, że raz, ceny w tym lokalu nie są jakoś specjalnie wysokie, a dwa, że było mnie na to stać. Ostatnia sytuacja w kraju, choć okropna i łamiąca serce, bardzo mi się przysłużyła. Wszyscy teraz potrzebowali konstruktora aby odbudować swoje domy czy budynku użytku publicznego, a ja dzięki temu zarabiałem.
Słysząc pytanie Mildred, zamyśliłem się na moment. Wolałem jej nie zdradzać prawdziwego powodu, dla którego chciałem się nauczyć tworzenia świstoklików, to była zdecydowanie sprawa rodzinna, a tych z domu nie wynosiliśmy.
- Można powiedzieć, że to taka zawodowa ciekawość. Skoro potrafię odbudować domy, mosty czy tworzyć przydatne ludziom skrytki, to dlaczego by nie poszerzyć swojej wiedzy o umiejętność tworzenia świstoklików? - uniosłem brew ku górze uśmiechając się do niej lekko – Ale z drugiej strony, pomysł z podróżą wcale nie jest taki zły. Nigdy nie wiadomo kiedy mnie lub moich najbliższych najdzie chęć ulotnienia się na jakiś czas. - puściłem jej oczko, po czym zaśmiałem się cicho – Na Merlina, nie używaj na mnie tego tonu, wiesz, że nigdy nie działał. - pokręciłem rozbawiony głową.
- Osobiście nie uważam aby spóźnianie się było czymś widowiskowym, ale może masz racje, może to domena arystokracji. - pokiwałem lekko głową odchylając się lekko na krześle.
Co prawda nie znałem wielu arystokratek, w zasadzie to jedną, ale nie pamiętałem aby ta konkretna kiedykolwiek spóźniła się na jakiekolwiek spotkanie. Na temat innych nie mogłem się wypowiadać i w sumie nawet nie chciałem. Znane mi panie raczej się nie spóźniały jeśli już byłem z nimi umówiony, tak jak panna Crabbe siedząca przede mną, a ja uznawałem to za oznakę szacunku, którym sam owe kobiety obdarowywałem.
- Myślę, że jeśli będziesz na tyle wspaniałomyślna i podzielisz się ze mną tym co zamówisz, to nikt nie zauważy, że zamówiliśmy wszystkiego po trochu. - powiedziałem cicho, wręcz konspiracyjnym szeptem, również się do niej nachylając przez stół – Jeśli ma cię to wspomóc w przekazaniu mi posiadanej wiedzy, to nie miałbym serca ci tego odmawiać. - dodałem po chwili równie cicho, po czym puściłem jej oczko i w końcu się wyprostowałem.
Sięgnąłem po menu, które szybko przejrzałem, po czym odnalazłem wzrokiem młodą kelnerkę, która po chwili podeszła do naszego stolika. Poprosiłem o kawałku każdego ciasta i do tego dwie kawy, po czym odłożyłem manu ciesząc się, że raz, ceny w tym lokalu nie są jakoś specjalnie wysokie, a dwa, że było mnie na to stać. Ostatnia sytuacja w kraju, choć okropna i łamiąca serce, bardzo mi się przysłużyła. Wszyscy teraz potrzebowali konstruktora aby odbudować swoje domy czy budynku użytku publicznego, a ja dzięki temu zarabiałem.
Słysząc pytanie Mildred, zamyśliłem się na moment. Wolałem jej nie zdradzać prawdziwego powodu, dla którego chciałem się nauczyć tworzenia świstoklików, to była zdecydowanie sprawa rodzinna, a tych z domu nie wynosiliśmy.
- Można powiedzieć, że to taka zawodowa ciekawość. Skoro potrafię odbudować domy, mosty czy tworzyć przydatne ludziom skrytki, to dlaczego by nie poszerzyć swojej wiedzy o umiejętność tworzenia świstoklików? - uniosłem brew ku górze uśmiechając się do niej lekko – Ale z drugiej strony, pomysł z podróżą wcale nie jest taki zły. Nigdy nie wiadomo kiedy mnie lub moich najbliższych najdzie chęć ulotnienia się na jakiś czas. - puściłem jej oczko, po czym zaśmiałem się cicho – Na Merlina, nie używaj na mnie tego tonu, wiesz, że nigdy nie działał. - pokręciłem rozbawiony głową.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uważnie obserwowała Mitcha, gdy ten nachylił się przez stół, a jego głos przybrał konspiracyjny ton. Widziała, jak jego oczy błyszczały łobuzerskim błyskiem, gdy mówił o dzieleniu się zamówieniem. Zawsze taki był – czarujący, pewny siebie, a jednocześnie zdystansowany. Jego propozycja była niemal dziecinnie figlarna, a Mildred nie mogła się powstrzymać od lekkiego uniesienia brwi, jakby w odpowiedzi na jego żartobliwe podejście. Starała się ukryć rozbawienie, które wywołał swoją propozycją; gdyby nie ściśle formalne okoliczności nudnej rozmowy o pracy pokusiłaby się nawet o ocenę tego tonu w zakresie konspiracyjno-flirtującym.
- To trochę naiwne sądzić, że podzielę się słodyczami – odparła z ironią w głosie, ale kąciki jej ust lekko drgnęły w uśmiechu. - Choć możesz próbować coś skubnąć. - Rzuciła mu wyzwanie tak jak przed laty; wtedy jednak był z niego cichy artysta, z którym przyjemnie było rywalizować i równie przyjemnie po prostu milczeć, pozwalając trzaskom kominka w pokoju wspólnym być jedynym dźwiękiem, jaki im często towarzyszył. Dzisiaj był młodym mężczyzną, z którym nie widziała się szmat czasu. Patrzyła przez chwilę na Mitcha z przymrużonymi oczami, próbując rozczytać jego prawdziwe intencje. Był szarmancki, pewny siebie, ale jednocześnie skrywał coś, co zawsze pozostawało poza zasięgiem jej pełnego zrozumienia.
- No tak, zawodowa ciekawość - powtórzyła z lekkim uśmiechem, lecz w jej głosie pobrzmiewała nuta sceptycyzmu. - I oczywiście nie ma w tym ani krzty jakiejś tajemnicy, prawda? - zapytała retorycznie, opierając się wygodniej o oparcie swojego krzesła. Nie miała nic przeciwko dzieleniu się swoją wiedzą. Na swój sposób nawet jej pochlebiało, że zwrócił się w tej kwestii właśnie do niej, lecz nie byłaby sobą, gdyby nie węszyła w tym nagłym zainteresowaniu jakiegoś drugiego dna.
- Świstokliki... Przyznam, że od odbudowy domów do tworzenia przedmiotów przenoszących ludzi w inne miejsca jest dość daleka droga. Nigdy bym nie próbowała tego połączyć - rzuciła, unosząc brew, ale w jej tonie nie było złośliwości, raczej czysta ciekawość, jak Mitchowi udało się skojarzyć jedno z drugim. - Oczywiście, rozumiem, że masz wiele talentów, ale... - zamilkła na chwilę, rozważając, jak najlepiej to ująć. - Nie lepiej skupić się na jednej dziedzinie magii? Świstokliki są wymagające nie tyle magiczne, co logistycznie – podrapała się po brodzie, gdy kelnerka pojawiła się z zamówieniem, przerywając na chwilę jej tok myślenia. - Żeby go stworzyć, musisz być w miejscu docelowym, czyli w tym, do którego chcesz, aby kierował – wyjaśniła, przestając jednak wpatrywać się w Mitcha, za to przenosząc całą swoją uwagę na przyniesione ciasta. - To oznacza, że trzeba często podróżować, nierzadko w miejsca bardzo odległe, gdzie nie dostaniesz się nawet za pomocą teleportacji. A klienci potrafią mieć naprawdę dziwne życzenia – skrzywiła się na samo wspomnienie kilku zamówień, w których miała okazję uczestniczyć na początku swojej kariery. Praca może i była świetnie płatna, ale ukąszenia i zadrapania nie zawsze były jej warte.
Nie czekając dłużej sięgnęła po pierwszy z talerzyków i władczym ruchem przyciągnęła go do siebie. Z premedytacją wbiła widelczyk w słodkość, odrywając pokaźny kawałek ciasta i natychmiast go skosztowała. Jej terytorialne spojrzenie mówiło wyraźnie, że będzie bronić swojego zamówienia do ostatniego okruszka.
- To trochę naiwne sądzić, że podzielę się słodyczami – odparła z ironią w głosie, ale kąciki jej ust lekko drgnęły w uśmiechu. - Choć możesz próbować coś skubnąć. - Rzuciła mu wyzwanie tak jak przed laty; wtedy jednak był z niego cichy artysta, z którym przyjemnie było rywalizować i równie przyjemnie po prostu milczeć, pozwalając trzaskom kominka w pokoju wspólnym być jedynym dźwiękiem, jaki im często towarzyszył. Dzisiaj był młodym mężczyzną, z którym nie widziała się szmat czasu. Patrzyła przez chwilę na Mitcha z przymrużonymi oczami, próbując rozczytać jego prawdziwe intencje. Był szarmancki, pewny siebie, ale jednocześnie skrywał coś, co zawsze pozostawało poza zasięgiem jej pełnego zrozumienia.
- No tak, zawodowa ciekawość - powtórzyła z lekkim uśmiechem, lecz w jej głosie pobrzmiewała nuta sceptycyzmu. - I oczywiście nie ma w tym ani krzty jakiejś tajemnicy, prawda? - zapytała retorycznie, opierając się wygodniej o oparcie swojego krzesła. Nie miała nic przeciwko dzieleniu się swoją wiedzą. Na swój sposób nawet jej pochlebiało, że zwrócił się w tej kwestii właśnie do niej, lecz nie byłaby sobą, gdyby nie węszyła w tym nagłym zainteresowaniu jakiegoś drugiego dna.
- Świstokliki... Przyznam, że od odbudowy domów do tworzenia przedmiotów przenoszących ludzi w inne miejsca jest dość daleka droga. Nigdy bym nie próbowała tego połączyć - rzuciła, unosząc brew, ale w jej tonie nie było złośliwości, raczej czysta ciekawość, jak Mitchowi udało się skojarzyć jedno z drugim. - Oczywiście, rozumiem, że masz wiele talentów, ale... - zamilkła na chwilę, rozważając, jak najlepiej to ująć. - Nie lepiej skupić się na jednej dziedzinie magii? Świstokliki są wymagające nie tyle magiczne, co logistycznie – podrapała się po brodzie, gdy kelnerka pojawiła się z zamówieniem, przerywając na chwilę jej tok myślenia. - Żeby go stworzyć, musisz być w miejscu docelowym, czyli w tym, do którego chcesz, aby kierował – wyjaśniła, przestając jednak wpatrywać się w Mitcha, za to przenosząc całą swoją uwagę na przyniesione ciasta. - To oznacza, że trzeba często podróżować, nierzadko w miejsca bardzo odległe, gdzie nie dostaniesz się nawet za pomocą teleportacji. A klienci potrafią mieć naprawdę dziwne życzenia – skrzywiła się na samo wspomnienie kilku zamówień, w których miała okazję uczestniczyć na początku swojej kariery. Praca może i była świetnie płatna, ale ukąszenia i zadrapania nie zawsze były jej warte.
Nie czekając dłużej sięgnęła po pierwszy z talerzyków i władczym ruchem przyciągnęła go do siebie. Z premedytacją wbiła widelczyk w słodkość, odrywając pokaźny kawałek ciasta i natychmiast go skosztowała. Jej terytorialne spojrzenie mówiło wyraźnie, że będzie bronić swojego zamówienia do ostatniego okruszka.
Mildred Crabbe
Zawód : Stażystka w Departamencie Transportu Magicznego
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 6
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie miałem najmniejszego zamiaru powstrzymywać uśmiechu, który cisnął się na usta. Nie zmieniła się wiele, nie pod względem pewności siebie i walki o swoje. Udowodniła to raptem kilka dni wcześniej podczas batalii o babeczkę, jak i tym co powiedziała przed chwilą. To zawsze były cechy, które w niej lubił.
- Być może, ale jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia. - odparłem spokojnie kiwając głową z lekkim rozbawieniem.
Naturalnie miałem zamiar podjąć wyzwanie. Z perspektywy czasu wydawało się to zabawne, ale w szkole zawsze dawałem jej się wciągnąć w rywalizacje. Nie, że tego nie chciałem, to był nasz sposób na spędzanie razem czasu. Zawsze jednak wpadałem w te jej sidła. Kiedy siedzieliśmy do późna w pokoju wspólnym, często nawet nie rozmawialiśmy, pochłonięci swoimi rysunkami, doskonaląc swoje umiejętności. Milczenie nigdy nie było problemem, ale nie oznaczało to, że nie potrafiliśmy spędzać na rozmowach czasami nawet wielu godzin.
- Nie widzę potrzeby robić z tego jakiejś tajemnicy. - pokręciłem głową, lekko przy tym wzruszając ramionami.
Naturalnie było to wierutne kłamstwo, jednak sprawy rodzinne nadal pozostawały sprawami rodzinnymi. Nie wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać ze strony Zakonu Feniksa i właśnie przez to musieliśmy być przygotowani na wszystko. Wydawało się, że jak na razie miejsce przebywania Lucindy nadal pozostawało tajemnicą dla wroga, ale nie mogliśmy pozwolić aby to uśpiło naszą czujność. Mi powierzone zostało zapewnienie ewentualnej drogi ewakuacyjnej, a najlepszym rozwiązaniem były właśnie świstokliki. Zrządzenie losu sprawiło, że spotkaliśmy się z Mildred w Czekoladowej Rzece i mogłem poprosić ją o pomoc w zdobyciu potrzebnej wiedzy. Nie oczekiwałem, że już po jednym takim spotkaniu będę w stanie sam stworzyć świstoklik. Jeśli jednak mogłem połączyć przyjemne z pożytecznym kilka razy, w żadnym wypadku nie zamierzałem się przed tym bronić.
- Z jednej strony masz rację, w teorii od jednego do drugiego jest daleko. - skinąłem głową – Zanim zacząłem zajmować się typowo konstruowaniem budynków i tym co robię dzisiaj, mój mentor pozwalał mi tworzyć jedynie małe rzeczy. Do dzisiaj mam szkatułkę bez dna, którą stworzyłem jako swoje pierwsze dzieło. Bardzo przydatna rzecz. - uśmiechnąłem się lekko na wspomnienie czasu, który spędziłem w Norwegii – Lubię wyzwania, a stanie w miejscu mnie nudzi. Szukanie lokalizacji to dla mnie nie problem. - dodałem spokojnie.
Podróżowanie nie było problematyczne. Nie planowałem tworzyć nie wiadomo ile świstoklików, ani robić z tego biznesu. Docelowe miejsce z całą pewnością wybierze Drew, abyśmy w razie potrzeby wszyscy przenieśli się do jednej lokalizacji. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie uważałem tego za problem. Będę musiał po prostu inaczej rozplanować pracę w ciągu dnia by znaleźć czas na ewentualny wyjazd.
Przeniosłem wzrok z niej na to co pojawiło się na naszym stoliku. Było tego więcej niż początkowo się spodziewałem, ale podejrzewałem, że gdybyśmy nie byli w stanie tego zjeść, obsługa zapakuje na to na wynos. Przysunąłem do siebie kubek z kawą, z lekkim rozbawieniem widząc jak Mildred zawłaszcza sobie talerzyk z ciastem. Nie skomentowałem tego jednak, samemu wybierając inny talerzyk, tak naprawdę nie skupiając się na tym co na nim jest.
- Gdzie najdalej musiałaś się udać na życzenie klienta? - spytałem po chwili zaciekawiony jakie miejsca musiała odwiedzać podczas pracy nad świstoklikami, jednocześnie wrzucając do kubka dwie kostki cukru, bo jednak kawę zawsze wolałem pić posłodzoną.
- Być może, ale jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia. - odparłem spokojnie kiwając głową z lekkim rozbawieniem.
Naturalnie miałem zamiar podjąć wyzwanie. Z perspektywy czasu wydawało się to zabawne, ale w szkole zawsze dawałem jej się wciągnąć w rywalizacje. Nie, że tego nie chciałem, to był nasz sposób na spędzanie razem czasu. Zawsze jednak wpadałem w te jej sidła. Kiedy siedzieliśmy do późna w pokoju wspólnym, często nawet nie rozmawialiśmy, pochłonięci swoimi rysunkami, doskonaląc swoje umiejętności. Milczenie nigdy nie było problemem, ale nie oznaczało to, że nie potrafiliśmy spędzać na rozmowach czasami nawet wielu godzin.
- Nie widzę potrzeby robić z tego jakiejś tajemnicy. - pokręciłem głową, lekko przy tym wzruszając ramionami.
Naturalnie było to wierutne kłamstwo, jednak sprawy rodzinne nadal pozostawały sprawami rodzinnymi. Nie wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać ze strony Zakonu Feniksa i właśnie przez to musieliśmy być przygotowani na wszystko. Wydawało się, że jak na razie miejsce przebywania Lucindy nadal pozostawało tajemnicą dla wroga, ale nie mogliśmy pozwolić aby to uśpiło naszą czujność. Mi powierzone zostało zapewnienie ewentualnej drogi ewakuacyjnej, a najlepszym rozwiązaniem były właśnie świstokliki. Zrządzenie losu sprawiło, że spotkaliśmy się z Mildred w Czekoladowej Rzece i mogłem poprosić ją o pomoc w zdobyciu potrzebnej wiedzy. Nie oczekiwałem, że już po jednym takim spotkaniu będę w stanie sam stworzyć świstoklik. Jeśli jednak mogłem połączyć przyjemne z pożytecznym kilka razy, w żadnym wypadku nie zamierzałem się przed tym bronić.
- Z jednej strony masz rację, w teorii od jednego do drugiego jest daleko. - skinąłem głową – Zanim zacząłem zajmować się typowo konstruowaniem budynków i tym co robię dzisiaj, mój mentor pozwalał mi tworzyć jedynie małe rzeczy. Do dzisiaj mam szkatułkę bez dna, którą stworzyłem jako swoje pierwsze dzieło. Bardzo przydatna rzecz. - uśmiechnąłem się lekko na wspomnienie czasu, który spędziłem w Norwegii – Lubię wyzwania, a stanie w miejscu mnie nudzi. Szukanie lokalizacji to dla mnie nie problem. - dodałem spokojnie.
Podróżowanie nie było problematyczne. Nie planowałem tworzyć nie wiadomo ile świstoklików, ani robić z tego biznesu. Docelowe miejsce z całą pewnością wybierze Drew, abyśmy w razie potrzeby wszyscy przenieśli się do jednej lokalizacji. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie uważałem tego za problem. Będę musiał po prostu inaczej rozplanować pracę w ciągu dnia by znaleźć czas na ewentualny wyjazd.
Przeniosłem wzrok z niej na to co pojawiło się na naszym stoliku. Było tego więcej niż początkowo się spodziewałem, ale podejrzewałem, że gdybyśmy nie byli w stanie tego zjeść, obsługa zapakuje na to na wynos. Przysunąłem do siebie kubek z kawą, z lekkim rozbawieniem widząc jak Mildred zawłaszcza sobie talerzyk z ciastem. Nie skomentowałem tego jednak, samemu wybierając inny talerzyk, tak naprawdę nie skupiając się na tym co na nim jest.
- Gdzie najdalej musiałaś się udać na życzenie klienta? - spytałem po chwili zaciekawiony jakie miejsca musiała odwiedzać podczas pracy nad świstoklikami, jednocześnie wrzucając do kubka dwie kostki cukru, bo jednak kawę zawsze wolałem pić posłodzoną.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mildred odchyliła się na krześle, wpatrując się przez chwilę w Mitcha z mieszanką zastanowienia i sceptycyzmu. Jego łaknienie wszechstronności i chęć uczenia się czegoś nowego były imponujące, ale miała wrażenie, że w tej różnorodności mogło tkwić pewne niebezpieczeństwo. Jak to szło? Łapanie kilku srok za ogon? Świstokliki i konstrukcja budynków? Dla niej te dwa światy wydawały się niemal nie do pogodzenia, ale Mitch zawsze miał swój własny sposób patrzenia na rzeczy. Jego rysunki odbiegały od tego, co sama znała i praktykowała; meandry wyobraźni Macnaira pozostawały często poza jej zasięgiem, więc może faktycznie, gdy ona tkwiła w nielubianej pracy w ministerstwie, on poznawał tajemnice pozwalające mu łączyć ze sobą tak odległe dziedziny.
- No dobrze – mruknęła, sięgając po kolejny kawałek ciasta. Jej palce pewnie trzymały widelczyk, ale spojrzenie spoczywało na Mitchu, choć teraz bardziej koncentrowała się na smaku rozpływającej się w ustach słodyczy. - Powiedzmy, że nie widzę nic podejrzanego w planach nagłej nauki konstrukcji świstoklików. Zawodowa ciekawość – powtórzyła za nim, pozwalając sobie na delikatną ironię. Kiedy pół Londynu leżało w gruzach i konstruktorzy mieli pełne ręce roboty, szukanie nowych ciekawostek wybiegało poza jej pojmowanie. W jej świecie rzadko spotykała ludzi z taką śmiałością do próbowania nowych rzeczy w czasie, gdy stare wymagały naprawy. To tak jakby zaczynać nowy obraz, gdy stary jeszcze nie wysechł. Aż się wzdrygnęła na samą myśl. - Chcesz poznać konkretne rzeczy, czy posłuchać bardziej ogólnego wykładu o działaniu i tworzeniu świstoklików? - zapytała, przygotowując w myślach pobieżne i najważniejsze informacje o tym środku magicznego transportu.
Wspomnienia dziwnych zleceń, o których słyszała, z dala od cywilizacji, wypełnionych nieznanymi zagrożeniami, powróciły. Klienci czasem potrafili wyciągnąć twórcę na krańce świata, gdzie teleportacja była bezużyteczna. Podróże w nieznane, pełne niespodziewanych komplikacji, nie zawsze były tak ekscytujące, jak mogły się wydawać. A mimo to Mitch wydawał się zupełnie spokojny, jakby taki chaos tylko go napędzał.
- Miałam to szczęście, że moja mentorka nie wysyłała mnie daleko i w naprawdę ekstremalne miejsca – zaczęła powoli, mierząc się z jeszcze jednym kęsem ciasta – szkockie bagna pełne zwodników zdzierających ze mnie pelerynę to najgorsze, co mnie spotkało. Ale znam twórców świstoklików, którzy lądowali na środku lodowej pustyni, bo klient zapomniał wspomnieć o pewnych niedogodnościach... albo w smoczych jamach, które wedle słów klienta miały być opuszczone, a wcale nie były... - Mildred przerwała na moment, a jej wzrok powędrował gdzieś w bok, jakby próbowała wyciszyć obrazy, które przywołała. - Lecz najdziwniejszym miejscem była chyba zwykła sypialnia – zastanowiła się nagle i zamarła z widelczykiem w połowie drogi do ust. - Jedna z szacownych zamężnych dam potrzebowała świstoklika prowadzącego do sypialni swojego... przyjaciela – westchnęła, zerkając na Mitcha, jakby dzieląc się z nim nie tylko opowieścią, ale i tym szczególnym rodzajem dyskomfortu, który odczuwała wtedy na zleceniu.
– Naprawdę, Mitch, wyobraź sobie moje zdumienie, gdy zorientowałam się, co dokładnie miało być celem świstoklika. Stoję tam, w tej pięknie urządzonej sypialni, a klientka tłumaczy, że musi mieć możliwość... dyskretnego odwiedzania swojego "przyjaciela" bez wzbudzania podejrzeń. – Jej uśmiech poszerzył się na chwilę, ale zaraz znów zmieniła go na poważniejszy, próbując ukryć rumieniec, który nie do końca jej się udał.
– Wiesz, teraz, kiedy o tym mówię, to bardziej zastanawia mnie ta twoja nagła zawodowa ciekawość - dodała, przyglądając się mu ze śmiechem. – Tylko proszę, powiedz mi, że nie planujesz angażować się w takie... sypialniane eskapady ze swoją dziewczyną? Narzeczoną? – rzuciła żartobliwie, choć z oczekiwaniem w głosie. Odłożyła widelczyk, a jej uśmiech zamienił się w pełne rozbawienia spojrzenie. Nieczęsto dzieliła się takimi anegdotami, ale czuła, że Mitch, z jego skłonnością do podejmowania ryzyka i prób w każdej dziedzinie, będzie jednym z niewielu, którzy mogliby to zrozumieć.
- No dobrze – mruknęła, sięgając po kolejny kawałek ciasta. Jej palce pewnie trzymały widelczyk, ale spojrzenie spoczywało na Mitchu, choć teraz bardziej koncentrowała się na smaku rozpływającej się w ustach słodyczy. - Powiedzmy, że nie widzę nic podejrzanego w planach nagłej nauki konstrukcji świstoklików. Zawodowa ciekawość – powtórzyła za nim, pozwalając sobie na delikatną ironię. Kiedy pół Londynu leżało w gruzach i konstruktorzy mieli pełne ręce roboty, szukanie nowych ciekawostek wybiegało poza jej pojmowanie. W jej świecie rzadko spotykała ludzi z taką śmiałością do próbowania nowych rzeczy w czasie, gdy stare wymagały naprawy. To tak jakby zaczynać nowy obraz, gdy stary jeszcze nie wysechł. Aż się wzdrygnęła na samą myśl. - Chcesz poznać konkretne rzeczy, czy posłuchać bardziej ogólnego wykładu o działaniu i tworzeniu świstoklików? - zapytała, przygotowując w myślach pobieżne i najważniejsze informacje o tym środku magicznego transportu.
Wspomnienia dziwnych zleceń, o których słyszała, z dala od cywilizacji, wypełnionych nieznanymi zagrożeniami, powróciły. Klienci czasem potrafili wyciągnąć twórcę na krańce świata, gdzie teleportacja była bezużyteczna. Podróże w nieznane, pełne niespodziewanych komplikacji, nie zawsze były tak ekscytujące, jak mogły się wydawać. A mimo to Mitch wydawał się zupełnie spokojny, jakby taki chaos tylko go napędzał.
- Miałam to szczęście, że moja mentorka nie wysyłała mnie daleko i w naprawdę ekstremalne miejsca – zaczęła powoli, mierząc się z jeszcze jednym kęsem ciasta – szkockie bagna pełne zwodników zdzierających ze mnie pelerynę to najgorsze, co mnie spotkało. Ale znam twórców świstoklików, którzy lądowali na środku lodowej pustyni, bo klient zapomniał wspomnieć o pewnych niedogodnościach... albo w smoczych jamach, które wedle słów klienta miały być opuszczone, a wcale nie były... - Mildred przerwała na moment, a jej wzrok powędrował gdzieś w bok, jakby próbowała wyciszyć obrazy, które przywołała. - Lecz najdziwniejszym miejscem była chyba zwykła sypialnia – zastanowiła się nagle i zamarła z widelczykiem w połowie drogi do ust. - Jedna z szacownych zamężnych dam potrzebowała świstoklika prowadzącego do sypialni swojego... przyjaciela – westchnęła, zerkając na Mitcha, jakby dzieląc się z nim nie tylko opowieścią, ale i tym szczególnym rodzajem dyskomfortu, który odczuwała wtedy na zleceniu.
– Naprawdę, Mitch, wyobraź sobie moje zdumienie, gdy zorientowałam się, co dokładnie miało być celem świstoklika. Stoję tam, w tej pięknie urządzonej sypialni, a klientka tłumaczy, że musi mieć możliwość... dyskretnego odwiedzania swojego "przyjaciela" bez wzbudzania podejrzeń. – Jej uśmiech poszerzył się na chwilę, ale zaraz znów zmieniła go na poważniejszy, próbując ukryć rumieniec, który nie do końca jej się udał.
– Wiesz, teraz, kiedy o tym mówię, to bardziej zastanawia mnie ta twoja nagła zawodowa ciekawość - dodała, przyglądając się mu ze śmiechem. – Tylko proszę, powiedz mi, że nie planujesz angażować się w takie... sypialniane eskapady ze swoją dziewczyną? Narzeczoną? – rzuciła żartobliwie, choć z oczekiwaniem w głosie. Odłożyła widelczyk, a jej uśmiech zamienił się w pełne rozbawienia spojrzenie. Nieczęsto dzieliła się takimi anegdotami, ale czuła, że Mitch, z jego skłonnością do podejmowania ryzyka i prób w każdej dziedzinie, będzie jednym z niewielu, którzy mogliby to zrozumieć.
Mildred Crabbe
Zawód : Stażystka w Departamencie Transportu Magicznego
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 6
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Bawiła mnie trochę jej podejrzliwość. Nawet nie zastanawiałem się czym może być podszyta, bo pasowała do niej. Czasami miałem wrażenie, że od zawsze szukała gdzieś drugiego dna. Już w szkole mieliśmy inne spojrzenie na pewne rzeczy, zwłaszcza te związane ze sztuką. Nasze style się różniły. Ja wolałem ołówek i węgiel, bawiąc się odcieniami szarości, ona używała farb, sprawiając, że jej prace były kolorowe i barwne, tak jak jej osobowość. Wydawało mi się, że wcale aż tak nie zmieniła się od tamtych czasów. Oczywiście, że wydoroślała, nie tylko psychicznie, ale przede wszystkim fizycznie, czego w żadnym wypadku nie mogłem jej odmówić. Mimo wszystko nadal gdzieś tam wewnątrz była tą młodą Mildred siedzącą godzinami na dywanie przy kominku, gotową zaatakować cię poduszką w każdym momencie. Uśmiechnąłem się delikatnie sam do siebie na wspomnienie tamtych wspólnych wieczorów.
Dzisiaj jednak moją misją było zapewnienie jej, że moje intencje tego właśnie drugiego dna nie mają. Nie mogłem i tak naprawdę nie miałem zamiaru mówić jej o swoich prawdziwych powodach. Nie potrzebowała do życia wiedzy związanej z Lucindą, z tym jak Drew ją ściągnął do naszego domu i jak świstokliki, które uda mi się stworzyć z jej pomocą, mają pomóc przy szybkiej ewakuacji podczas ewentualnego ataku Zakonu. Naturalnie wszyscy mieliśmy nadzieję, że do takiego ataku nigdy nie dojdzie, ale woleliśmy być wszyscy przygotowani. Miałem najlepsze predyspozycje do stworzenia świstoklików, więc ta rola przypadła mi. Nie mogłem jednak ich stworzyć nie mając wiedzy jak to zrobić.
- Nic więcej się za tym nie kryje. - pokręciłem głową uśmiechając się do niej łagodnie, może nawet trochę niewinnie - Myślę, że na razie możemy zacząć od czystej teorii, jak są skonstruowane i jak dokładnie działają. Na następnych zajęciach przejdziemy do praktyki, profesor Crabbe. - puściłem jej oczko, sięgając po kubek z kawą i upijając trochę kawy.
Miałem nadzieję, że po tym spotkaniu się nie zniechęci i wyrazi chęć ponownego spotkania i udzielenia mi kolejnych wskazówek. Zwłaszcza, że czas to pieniądz, a ja byłem łasy na pieniądze, chcąc nie chcąc. Jeśli by tak przyjrzeć się z boku, to na tej całej tragedii, która dotknęła kraj, ja wyszedłem na tym najlepiej. Moje usługi były teraz bardzo potrzebne, a ja mogłem sobie przebierać w ofertach jak tylko chciałem. Nie narzekałem na brak pracy, nadal biorąc na siebie więcej, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. Tak jak jej mówiłem, nuda mnie dobijała, wolałem stawiać przed sobą kolejce cele, do których dążyłem, niż siedzieć z założonymi rękami. Nawet jeśli nauka tworzenia świstoklików była zlecona przez rodzinę, to mogłem to sobie zapisać to na swoją listę kolejnych celi do osiągnięcia.
Słuchałem jej z nieskrywanym zaciekawieniem kiedy opowiadała o miejscach gdzie czasami można trafić podczas wykonywania zlecenia.
- Miałem okazję nie tak dawno temu zobaczyć smoka na własne oczy z bliska. No może nie całego smoka, ale jego łeb. - wtrąciłem z zadowoloną miną, mając przed oczami gada, który wychylił się z wody kiedy wraz z Evandrą siedzieliśmy w Rezerwacie.
Uniosłem nie raz brew ku górze w geście zaskoczenia, a kiedy wspomniała gdzie jednak dama chciała się udać za pomocą swojego świstoklika, aż parsknąłem zakrywając usta dłonią, bo w tym momencie, akurat przeżuwałem kawałek ciasta.
- Poważnie? - zaśmiałem się kręcąc głową z rozbawieniem kiedy w końcu doprowadziłem się do porządku, po tym jak się o mało go nie zadławiłem słodkością - Uwierz mi, jestem sobie w stanie wyobrazić twoją minę w tamtym momencie. No ale co zrobisz, klient nasz pan…czy jakoś tak. - powiedziałem ze śmiechem puszczając jej oczko, aby po chwili pokręcić znów głową z rozbawieniem na jej spekulacje - Byłoby to conajmniej trudne do wykonania z racji braku dziewczyny, a tym bardziej narzeczonej. Chociaż w pewien sposób jest to ciekawa perspektywa na przyszłość. - poruszałem zabawnie, może nawet sugestywnie brwiami, nie spuszczając z niej wzroku.
Dzisiaj jednak moją misją było zapewnienie jej, że moje intencje tego właśnie drugiego dna nie mają. Nie mogłem i tak naprawdę nie miałem zamiaru mówić jej o swoich prawdziwych powodach. Nie potrzebowała do życia wiedzy związanej z Lucindą, z tym jak Drew ją ściągnął do naszego domu i jak świstokliki, które uda mi się stworzyć z jej pomocą, mają pomóc przy szybkiej ewakuacji podczas ewentualnego ataku Zakonu. Naturalnie wszyscy mieliśmy nadzieję, że do takiego ataku nigdy nie dojdzie, ale woleliśmy być wszyscy przygotowani. Miałem najlepsze predyspozycje do stworzenia świstoklików, więc ta rola przypadła mi. Nie mogłem jednak ich stworzyć nie mając wiedzy jak to zrobić.
- Nic więcej się za tym nie kryje. - pokręciłem głową uśmiechając się do niej łagodnie, może nawet trochę niewinnie - Myślę, że na razie możemy zacząć od czystej teorii, jak są skonstruowane i jak dokładnie działają. Na następnych zajęciach przejdziemy do praktyki, profesor Crabbe. - puściłem jej oczko, sięgając po kubek z kawą i upijając trochę kawy.
Miałem nadzieję, że po tym spotkaniu się nie zniechęci i wyrazi chęć ponownego spotkania i udzielenia mi kolejnych wskazówek. Zwłaszcza, że czas to pieniądz, a ja byłem łasy na pieniądze, chcąc nie chcąc. Jeśli by tak przyjrzeć się z boku, to na tej całej tragedii, która dotknęła kraj, ja wyszedłem na tym najlepiej. Moje usługi były teraz bardzo potrzebne, a ja mogłem sobie przebierać w ofertach jak tylko chciałem. Nie narzekałem na brak pracy, nadal biorąc na siebie więcej, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. Tak jak jej mówiłem, nuda mnie dobijała, wolałem stawiać przed sobą kolejce cele, do których dążyłem, niż siedzieć z założonymi rękami. Nawet jeśli nauka tworzenia świstoklików była zlecona przez rodzinę, to mogłem to sobie zapisać to na swoją listę kolejnych celi do osiągnięcia.
Słuchałem jej z nieskrywanym zaciekawieniem kiedy opowiadała o miejscach gdzie czasami można trafić podczas wykonywania zlecenia.
- Miałem okazję nie tak dawno temu zobaczyć smoka na własne oczy z bliska. No może nie całego smoka, ale jego łeb. - wtrąciłem z zadowoloną miną, mając przed oczami gada, który wychylił się z wody kiedy wraz z Evandrą siedzieliśmy w Rezerwacie.
Uniosłem nie raz brew ku górze w geście zaskoczenia, a kiedy wspomniała gdzie jednak dama chciała się udać za pomocą swojego świstoklika, aż parsknąłem zakrywając usta dłonią, bo w tym momencie, akurat przeżuwałem kawałek ciasta.
- Poważnie? - zaśmiałem się kręcąc głową z rozbawieniem kiedy w końcu doprowadziłem się do porządku, po tym jak się o mało go nie zadławiłem słodkością - Uwierz mi, jestem sobie w stanie wyobrazić twoją minę w tamtym momencie. No ale co zrobisz, klient nasz pan…czy jakoś tak. - powiedziałem ze śmiechem puszczając jej oczko, aby po chwili pokręcić znów głową z rozbawieniem na jej spekulacje - Byłoby to conajmniej trudne do wykonania z racji braku dziewczyny, a tym bardziej narzeczonej. Chociaż w pewien sposób jest to ciekawa perspektywa na przyszłość. - poruszałem zabawnie, może nawet sugestywnie brwiami, nie spuszczając z niej wzroku.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mildred pokręciła głową z lekkim rozbawieniem. Mitch zawsze był mistrzem w przekuwaniu nawet najprostszych rozmów w coś ciekawszego i zaskakującego, co dodawało im swoistego smaczku, lecz dziś ta atmosfera była wręcz namacalna. W każdym jego spojrzeniu dostrzegała ten błysk, znajomy, jak gdyby powracali do dawnych lat, kiedy każde słowo zdawało się bardziej żartem niż rzeczywistością.
- No dobrze, mój drogi, zatem przyśpieszony kurs teorii świstoklików – powiedziała, tęsknym wzrokiem wodząc za okruszkami, które w niewielkiej ilości (ale jednak) pozostały na jej talerzyku. Ostentacyjnie wytarła chustką usta, aby pozbyć się nadmiaru słodyczy i usunąć ewentualne drobiny lukru, które mogłoby zaburzać powagę chwili, gdy szykowała się do przeprowadzenia wykładu. – Świstoklik działa jak zaklęcie transportujące, ale to coś więcej niż zwykła teleportacja, bo możesz przenosić ogromne grupy ludzi, ustalić godzinę aktywacji zaklęcia co do sekundy i do tego nie musisz być obecny osobiście przy przenoszeniu – zaczęła, wbijając wzrok w przestrzeń, jakby widziała przed sobą schematy, które rysowały się w jej wyobraźni. - Jak wiesz, kiedy ktoś go dotyka, uruchamia się cały mechanizm i przenosi go w konkretne miejsce, którego świstoklik jest przypisany. - Jej palce nieświadomie zaczęły rysować w powietrzu niewidzialne linie. Z każdym słowem zaczynała się rozkręcać, jakby przypominała sobie drobne szczegóły i zależności. - Jako twórca musisz w nim najpierw być, zobaczyć je samemu, wybrać najlepsze miejsce do lądowania, ukryte przed oczami niechcianych widzów. Świstoklik tworzysz na miejscu – zastrzegła od razu – nie możesz wrócić do domu i tam, bazując na pamięci i wspomnieniach, rozpocząć pracy. Najważniejsze jest odpowiednie zaklęcie, Portus. – Spojrzała na Mitcha, starając się upewnić, że nadąża. – Im dalej ktoś ma się przemieścić, tym bardziej wyczerpujące jest rzucenie zaklęcia i większe ryzyko, że trzeba będzie podjąć kilka prób, zanim się uda. W przypadku świstoklików masz do czynienia z magią nasyconą, warto zadbać o zaklęcia ochronne, zanim przystąpisz do tworzenia takiego przedmiotu. - Kiedy opowiadała o zaklęciu, jej dłoń nieświadomie powędrowała ku kieszeni, jakby chciała sięgnąć po różdżkę i zilustrować swoje słowa na żywo, ale szybko zdała sobie sprawę, że to nie miejsce na takie demonstracje. Mogłaby przypadkowo stworzyć świstoklik ze swojego widelczyka.
- Każdy świstoklik, żeby nie rozpaść się na drobne kawałki podczas aktywacji, jest zabezpieczony, i to w sposób bardzo przemyślany. Do tego oczywiście nie przeniesiesz się wszędzie, gdzie zechcesz. Możesz wybierać między lokalizacjami zwykłymi, domami, ogólnodostępnymi obszarami, zwykle zamieszkanymi przez mugoli – skrzywiła się – gdzie nie ma wielu zaklęć ochronnych i maskujących, a lokalizacjami magicznymi, z silną siatką zabezpieczeń, czyli praktycznie całym Londynem. Do Hogwartu też się tak łatwo nie przeniesiesz – uśmiechnęła się, wypadając na moment z roli profesor Crabbe. odchyliła się na krześle i w zamyśleniu skubnęła palcami wargę, zastanawiając się nad resztą wykładu. Zerknęła w gorę na sufit, szukając na nim podpowiedzi. - Oczywiście potrzebujesz dobrej znajomości numerologii, im lepsza, tym większa szansa, że cały proces przebiegnie szybciej i sprawniej. Oprócz zaklęcia ważne są też magiczne ingrediencje, księżycowy pył to absolutna podstawa przy prostych świstoklikach. - Po każdym nowym wyjaśnieniu wpatrywała się w Mitcha z lekkim napięciem, czekając na jego reakcję. Nawet drobne skinienie głowy czy subtelny uśmiech dawały jej pewność, że nadąża za jej słowami. - Pytania, panie Macnair? - rzuciła na koniec profesorskim tonem, musiała się jednak znów szeroko uśmiechnąć na widok Mitcha niemal duszącego się na jej oczach ciastem.
- Poważnie. A byłam wtedy taka młoda i niewinna – westchnęła, przymykając oczy w teatralnym geście słodkiej niewinności. Jego szczery, niekontrolowany śmiech wywołał w niej coś ciepłego i radosnego, jednak słowa o narzeczonej przywołały nieopanowany cień zaskoczenia na jej twarz. - Och, naprawdę? - wyrwało się jej, zanim zdążyła zamknąć usta. Sądziła, że Mitch ma jasno wytyczone priorytety – praca, rodzina, żona jak większość znanych jej kolegów (i koleżanek chwalących się zaręczynami), ale jego odpowiedź nieco zbiła ją z tropu. - To znaczy, wiesz – spojrzała na niego krytycznie, chcąc zatuszować swoją gwałtowną reakcję – nie jesteś taki brzydki. I pochodzisz z szanowanej rodziny. Żadnych widocznych wad. - Wymieniała z lekkim przekąsem, pozwalając sobie na delikatne przymrużenie oczu. - Czemu się zatem obijasz w kwestii małżeństwa? - Jego życie pewnie rzadko podążało utartym szlakiem, podobnie jak jej.
- No dobrze, mój drogi, zatem przyśpieszony kurs teorii świstoklików – powiedziała, tęsknym wzrokiem wodząc za okruszkami, które w niewielkiej ilości (ale jednak) pozostały na jej talerzyku. Ostentacyjnie wytarła chustką usta, aby pozbyć się nadmiaru słodyczy i usunąć ewentualne drobiny lukru, które mogłoby zaburzać powagę chwili, gdy szykowała się do przeprowadzenia wykładu. – Świstoklik działa jak zaklęcie transportujące, ale to coś więcej niż zwykła teleportacja, bo możesz przenosić ogromne grupy ludzi, ustalić godzinę aktywacji zaklęcia co do sekundy i do tego nie musisz być obecny osobiście przy przenoszeniu – zaczęła, wbijając wzrok w przestrzeń, jakby widziała przed sobą schematy, które rysowały się w jej wyobraźni. - Jak wiesz, kiedy ktoś go dotyka, uruchamia się cały mechanizm i przenosi go w konkretne miejsce, którego świstoklik jest przypisany. - Jej palce nieświadomie zaczęły rysować w powietrzu niewidzialne linie. Z każdym słowem zaczynała się rozkręcać, jakby przypominała sobie drobne szczegóły i zależności. - Jako twórca musisz w nim najpierw być, zobaczyć je samemu, wybrać najlepsze miejsce do lądowania, ukryte przed oczami niechcianych widzów. Świstoklik tworzysz na miejscu – zastrzegła od razu – nie możesz wrócić do domu i tam, bazując na pamięci i wspomnieniach, rozpocząć pracy. Najważniejsze jest odpowiednie zaklęcie, Portus. – Spojrzała na Mitcha, starając się upewnić, że nadąża. – Im dalej ktoś ma się przemieścić, tym bardziej wyczerpujące jest rzucenie zaklęcia i większe ryzyko, że trzeba będzie podjąć kilka prób, zanim się uda. W przypadku świstoklików masz do czynienia z magią nasyconą, warto zadbać o zaklęcia ochronne, zanim przystąpisz do tworzenia takiego przedmiotu. - Kiedy opowiadała o zaklęciu, jej dłoń nieświadomie powędrowała ku kieszeni, jakby chciała sięgnąć po różdżkę i zilustrować swoje słowa na żywo, ale szybko zdała sobie sprawę, że to nie miejsce na takie demonstracje. Mogłaby przypadkowo stworzyć świstoklik ze swojego widelczyka.
- Każdy świstoklik, żeby nie rozpaść się na drobne kawałki podczas aktywacji, jest zabezpieczony, i to w sposób bardzo przemyślany. Do tego oczywiście nie przeniesiesz się wszędzie, gdzie zechcesz. Możesz wybierać między lokalizacjami zwykłymi, domami, ogólnodostępnymi obszarami, zwykle zamieszkanymi przez mugoli – skrzywiła się – gdzie nie ma wielu zaklęć ochronnych i maskujących, a lokalizacjami magicznymi, z silną siatką zabezpieczeń, czyli praktycznie całym Londynem. Do Hogwartu też się tak łatwo nie przeniesiesz – uśmiechnęła się, wypadając na moment z roli profesor Crabbe. odchyliła się na krześle i w zamyśleniu skubnęła palcami wargę, zastanawiając się nad resztą wykładu. Zerknęła w gorę na sufit, szukając na nim podpowiedzi. - Oczywiście potrzebujesz dobrej znajomości numerologii, im lepsza, tym większa szansa, że cały proces przebiegnie szybciej i sprawniej. Oprócz zaklęcia ważne są też magiczne ingrediencje, księżycowy pył to absolutna podstawa przy prostych świstoklikach. - Po każdym nowym wyjaśnieniu wpatrywała się w Mitcha z lekkim napięciem, czekając na jego reakcję. Nawet drobne skinienie głowy czy subtelny uśmiech dawały jej pewność, że nadąża za jej słowami. - Pytania, panie Macnair? - rzuciła na koniec profesorskim tonem, musiała się jednak znów szeroko uśmiechnąć na widok Mitcha niemal duszącego się na jej oczach ciastem.
- Poważnie. A byłam wtedy taka młoda i niewinna – westchnęła, przymykając oczy w teatralnym geście słodkiej niewinności. Jego szczery, niekontrolowany śmiech wywołał w niej coś ciepłego i radosnego, jednak słowa o narzeczonej przywołały nieopanowany cień zaskoczenia na jej twarz. - Och, naprawdę? - wyrwało się jej, zanim zdążyła zamknąć usta. Sądziła, że Mitch ma jasno wytyczone priorytety – praca, rodzina, żona jak większość znanych jej kolegów (i koleżanek chwalących się zaręczynami), ale jego odpowiedź nieco zbiła ją z tropu. - To znaczy, wiesz – spojrzała na niego krytycznie, chcąc zatuszować swoją gwałtowną reakcję – nie jesteś taki brzydki. I pochodzisz z szanowanej rodziny. Żadnych widocznych wad. - Wymieniała z lekkim przekąsem, pozwalając sobie na delikatne przymrużenie oczu. - Czemu się zatem obijasz w kwestii małżeństwa? - Jego życie pewnie rzadko podążało utartym szlakiem, podobnie jak jej.
Mildred Crabbe
Zawód : Stażystka w Departamencie Transportu Magicznego
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 6
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Byłem przygotowany na dzisiejszą lekcję. Kiedy Mildred oświadczyła, że rozpoczynamy, sięgnąłem do torby przewieszonej przez oparcie krzesła. Wyciągnąłem z niej szkicownik, który robił mi jednocześnie za notatnik, i ołówek. Przewertowałem zapisane kartki, aż w końcu znalazłem pustą i skupiłem się już całkowicie na tym co mówiła. Mimowolnie uśmiechnąłem się lekko sam do siebie kiedy nazwała mnie mój drogi. Nie przypominałem sobie aby kiedykolwiek się do mnie zwracała w przeszłości, ale nic nie powiedziałem.
Słuchałem jej uważnie, jednocześnie zapisując wszystko co mówiła. Musiałem używać skrótów myślowych aby nadążyć, ale wiedziałem z doświadczenia, że w domu przepiszę to wszystko czytelnie. Niektórzy moi znajomi po fachu lubili używać piór samopiszących, ale ja za nimi nie przepadałem. Nie ufałem, że zapiszą dokładnie to co potrzebowałem to raz, a dwa, miałem swoje skróty myślowe, swoje sposoby na zapisywanie notatek i wolałem polegać na sobie.
Nie odrywałem od niej wzroku, a ręka pracowała automatycznie, wszystko notując. Kiwałem lekko głową, żeby dać jej znać, że jak na razie wszystko rozumiem. Tłumaczyła wszystko bardzo klarownie, nie zostawiając żadnych niedopowiedzeń. Dotarło do mnie, że to był dobry pomysł aby poprosić właśnie ją o pomoc w tym temacie. Wiedząc, że nie mam o tym żadnej wiedzy, tłumaczyła mi to jak laikowi i nie używała żadnego skomplikowanego słownictwa, które musiałaby dodatkowo wyjaśniać. Zwłaszcza, że było tego sporo, niby przyśpieszony kurs tworzenia świstoklików, a informacji było dużo. Nie miałem pojęcia, że należy tworzyć świstokliki w miejscu docelowym, tak samo jak nie wiedziałem, że powinny być one odpowiednio zabezpieczone. Była to pierwsza przeszkoda, bo jeśli chodziło o zabezpieczenia to nie miałem z tym doświadczenia. Na szczęście znałem kogoś kto ma bardzo rozległą wiedzę z tym temacie. Będę musiał z nim porozmawiać, ale przewidywałem, że użyczy mi swoich umiejętności w celu stworzenia świstoklików.
Zapisałem i wziąłem w kółko informacje na temat tego, że nie można przenosić się do miejsc, na które są nałożone zabezpieczenia. Dodałem też zapisek odnośnie ingrediencji.
- Z numerologią nie będzie problemu. - pokiwałem głową z zadowoloną miną.
Potrzebowałem tego do pracy, więc tak naprawdę użyłem tego na co dzień. Co prawda nadal znałem osoby, które były w tym ode mnie lepsze, ale jednak wierzyłem w swoje umiejętności i wiedziałem, że pod tym względem sobie z całą pewnością poradzę.
- Na tą chwilę mam jedno, jakie jeszcze ingrediencje polecasz do tworzenia świstoklików? Wiem o pyle, trochę poczytałem, ale z twojego doświadczenia, jakie są najlepsze? - uniosłem brew ku górze zaciekawiony jej odpowiedzi.
Najlepiej było pytać o takie rzeczy kogoś kto się na tym znał niż samemu doszukiwać się odpowiednich składników. Z całą pewnością w przyszłości ułatwiłoby to cały proces.
- Młoda, może. Niewinna, na pewno nie. - pokręciłem głową z rozbawieniem puszczając jej oczko, po czym odchyliłem się lekko na krześle, odkładając ołówek obok szkicownika.
Zaskoczenie, które pojawiło się na jej twarzy, gdy usłyszała, że nie mam dziewczyny, trochę mnie rozbawiło, ale nie dałem tego po sobie poznać. Poniekąd ją rozumiałem, w dzisiejszych czasach wymagane było by zarówno kobiety jak i mężczyźni w moim wieku by byli już w związku małżeńskim, najlepiej z dwójką dzieci. Babka i ciotka wisiały mi nad głową z tym tematem, a ja starałem się go unikać jak tylko mogę.
- A dziękuję bardzo. Cieszę się, że doceniasz moją urodę...nawet jeśli tylko trochę. - powiedziałem rozbawiony lekko mrużąc oczy – Ja nie mam wad, chodzący ideał ze mnie. - zażartowałem, po czym sięgnąłem po kubek z kawą, a moment później lekko wzruszyłem ramionami – Do kraju wróciłem dwa lata temu, od tamtej pory w zasadzie cały czas pracuje. Wyrobienie sobie marki trwa. - uśmiechnąłem się łagodnie – Wiesz, to nie jest kwestia tego, że się obijam, to raczej kwestia tego, że po prostu na razie skupiam się na pracy. Żeby założyć rodzinę, to przede wszystkim trzeba mieć ją czym utrzymać i zapewnić żonie dobrobyt. Nie chciałbym aby moja przyszła żona stresowała się tym, że nie ma co do garnka włożyć. Jednak wolałbym utrzymać poziom życia. - pokiwałem lekko głową patrząc na nią.
Słuchałem jej uważnie, jednocześnie zapisując wszystko co mówiła. Musiałem używać skrótów myślowych aby nadążyć, ale wiedziałem z doświadczenia, że w domu przepiszę to wszystko czytelnie. Niektórzy moi znajomi po fachu lubili używać piór samopiszących, ale ja za nimi nie przepadałem. Nie ufałem, że zapiszą dokładnie to co potrzebowałem to raz, a dwa, miałem swoje skróty myślowe, swoje sposoby na zapisywanie notatek i wolałem polegać na sobie.
Nie odrywałem od niej wzroku, a ręka pracowała automatycznie, wszystko notując. Kiwałem lekko głową, żeby dać jej znać, że jak na razie wszystko rozumiem. Tłumaczyła wszystko bardzo klarownie, nie zostawiając żadnych niedopowiedzeń. Dotarło do mnie, że to był dobry pomysł aby poprosić właśnie ją o pomoc w tym temacie. Wiedząc, że nie mam o tym żadnej wiedzy, tłumaczyła mi to jak laikowi i nie używała żadnego skomplikowanego słownictwa, które musiałaby dodatkowo wyjaśniać. Zwłaszcza, że było tego sporo, niby przyśpieszony kurs tworzenia świstoklików, a informacji było dużo. Nie miałem pojęcia, że należy tworzyć świstokliki w miejscu docelowym, tak samo jak nie wiedziałem, że powinny być one odpowiednio zabezpieczone. Była to pierwsza przeszkoda, bo jeśli chodziło o zabezpieczenia to nie miałem z tym doświadczenia. Na szczęście znałem kogoś kto ma bardzo rozległą wiedzę z tym temacie. Będę musiał z nim porozmawiać, ale przewidywałem, że użyczy mi swoich umiejętności w celu stworzenia świstoklików.
Zapisałem i wziąłem w kółko informacje na temat tego, że nie można przenosić się do miejsc, na które są nałożone zabezpieczenia. Dodałem też zapisek odnośnie ingrediencji.
- Z numerologią nie będzie problemu. - pokiwałem głową z zadowoloną miną.
Potrzebowałem tego do pracy, więc tak naprawdę użyłem tego na co dzień. Co prawda nadal znałem osoby, które były w tym ode mnie lepsze, ale jednak wierzyłem w swoje umiejętności i wiedziałem, że pod tym względem sobie z całą pewnością poradzę.
- Na tą chwilę mam jedno, jakie jeszcze ingrediencje polecasz do tworzenia świstoklików? Wiem o pyle, trochę poczytałem, ale z twojego doświadczenia, jakie są najlepsze? - uniosłem brew ku górze zaciekawiony jej odpowiedzi.
Najlepiej było pytać o takie rzeczy kogoś kto się na tym znał niż samemu doszukiwać się odpowiednich składników. Z całą pewnością w przyszłości ułatwiłoby to cały proces.
- Młoda, może. Niewinna, na pewno nie. - pokręciłem głową z rozbawieniem puszczając jej oczko, po czym odchyliłem się lekko na krześle, odkładając ołówek obok szkicownika.
Zaskoczenie, które pojawiło się na jej twarzy, gdy usłyszała, że nie mam dziewczyny, trochę mnie rozbawiło, ale nie dałem tego po sobie poznać. Poniekąd ją rozumiałem, w dzisiejszych czasach wymagane było by zarówno kobiety jak i mężczyźni w moim wieku by byli już w związku małżeńskim, najlepiej z dwójką dzieci. Babka i ciotka wisiały mi nad głową z tym tematem, a ja starałem się go unikać jak tylko mogę.
- A dziękuję bardzo. Cieszę się, że doceniasz moją urodę...nawet jeśli tylko trochę. - powiedziałem rozbawiony lekko mrużąc oczy – Ja nie mam wad, chodzący ideał ze mnie. - zażartowałem, po czym sięgnąłem po kubek z kawą, a moment później lekko wzruszyłem ramionami – Do kraju wróciłem dwa lata temu, od tamtej pory w zasadzie cały czas pracuje. Wyrobienie sobie marki trwa. - uśmiechnąłem się łagodnie – Wiesz, to nie jest kwestia tego, że się obijam, to raczej kwestia tego, że po prostu na razie skupiam się na pracy. Żeby założyć rodzinę, to przede wszystkim trzeba mieć ją czym utrzymać i zapewnić żonie dobrobyt. Nie chciałbym aby moja przyszła żona stresowała się tym, że nie ma co do garnka włożyć. Jednak wolałbym utrzymać poziom życia. - pokiwałem lekko głową patrząc na nią.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mitch był pojętnym uczniem, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie w oczach Mildred, gdy zawzięcie notował jej słowa. Siłą rzeczy nie mogła się spodziewać niczego innego po kimś, kto był Krukonem; ich legendarny pęd do wiedzy musiał się przecież skądś wziąć. Podobało jej się, że nie przerywał i nie dopytywał w trakcie całego skróconego wykładu, w którym i tak nie zawarła wielu rzeczy. Jak na pierwsze spotkanie musiało wystarczyć, chociaż zważywszy na to, jak przyjemnie było dzielić się wiedzą – i słuchać własnego głosu – nie wykluczała, że chętnie da się zaprosić na kolejne ciastko, aby uzupełnić przekazywane informacje. Z każdym ruchem jego dłoni i zapisywanymi w notatce słowami zdawała sobie sprawę, że podchodzi do tego tematu z pełnym profesjonalizmem – skrupulatność, z jaką chłonął każde słowo, jednocześnie skupiając na niej swoją uwagę, potężnie podbudowało jej ego.
Mówienie o czymś, co naprawdę zna, co lubiła robić, zanim wylądowała na stażu w ministerstwie, sprawiało, że jej pewność siebie wzrastała. W końcu to ona była tu „profesorką” jak zażartował Mitch. Uśmiechnęła się na wspomnienie jego słów, które wciąż w niej rezonowały, ale zdecydowała się na razie trzymać rozmowę w bardziej profesjonalnym tonie i nie doszukiwać się drugiego dnia w tym swoistym przekomarzaniu. Znała je przecież ze szkoły, pamiętała te długie dyskusje o wyższości kredki nad ołówkiem, farb nad kredkami i koniecznością robienia co najmniej dwudziestu ośmiu szkiców wstępnych. Ogień w kominku zdążył się wypalić, a oni wciąż nie mogli dojść do porozumienia.
Kiedy Mitch z entuzjazmem zapytał o polecane ingrediencje, Mildred przez chwilę zamyśliła się, jakby wędrując myślami przez swoje krótkie, ale i tak dość burzliwe doświadczenia, a potem zaczęła wyjaśniać z widoczną pasją:
- Używane są trzy składniki, księżycowy pył, srebrny gwiezdny pył i sproszkowany meteoryt. Ich użycie determinowane jest przez rodzaj świstoklika, który chcesz stworzyć. - Uniosła w górę dłoń i wyciągnęła palec wskazujący, zaczynając odliczać. - Księżycowy pył to proste świstokliki, najczęściej tworzone, przenoszące między zwykłymi lokalizacjami. - Drugi palec powoli powędrował w górę. - Gwiezdnego pyłu używamy, jeśli miejscem transportu jest lokalizacja magiczna, chroniona. - Do pozostałych dwóch dołączył trzeci. - Najrzadziej wykorzystuje się sproszkowany meteoryt, bo jest przeznaczony do najbardziej skomplikowanych świstoklików, transportu między krajami, przenoszenia dużych grup ludzi – wyjaśniła w możliwie największym skrócie, ale znów nie udało jej się tego sprowadzić do paru słów. - Więcej opowiem ci następnym razem. - Wciąż wiele rzeczy ominęła, uważając je za chwilowo mało istotne.
Jej myśli odbiegły na moment, gdy Mitch żartobliwie odniósł się do swojego braku życia miłosnego. Patrzyła na niego uważnie, dostrzegając subtelne zmiany w wyrazie jego twarzy, od beztroskiego uśmiechu po tę drobną, niemal niewidoczną nutę zadumy, gdy wzruszał ramionami. Słyszała w jego słowach echo oczekiwań społeczeństwa, które najwyraźniej nie były mu całkiem obojętne, nie mogła jednak oprzeć się wrażeniu, że jako mężczyzna wciąż miał łatwiejsze życie i lepszą pozycję na matrymonialnym rynku. I poza tym musiała wyrazić swoje oburzenie.
- Mitchellu Macnairze, czyżbyś podważał moją niewinną reputację? - zmrużyła oczy, grożąc mu palcem za tę zniewagę, chociaż spojrzenie miała tak samo rozbawione jak on. Mimo wszystko zniżyła jednak odrobinę głos; w miejscu publicznym pewne rozmowy nie uchodziły, a wyrwane z kontekstu mogły rozsiać niechciane plotki. Co prawda nie sądziła, by ktokolwiek rozpoznał ją, ale Mitch był nieco bardziej charakterystyczną postacią z tym swoim smukłym ciałem, zarysowanym podbródkiem, roziskrzonym spojrzeniem i... Musiała się otrząsnąć, powstrzymując myśli zmierzające w dziwnym kierunku, rozbudzone rozmową o narzeczonych i małżeństwach.
- Jakoś nie widzę przyszłej pani Macnairowej stojącej przy kuchni i gotującej ci obiad – mruknęła pod nosem, wbijając w niego podejrzliwe spojrzenie, jakby naprawdę się spodziewała, że mężczyzna gotów był zagonić swoją wybrankę do tak absurdalnych zajęć. - A z tym, że jesteś bez wad... cóż, chyba będę musiała jeszcze kiedyś przeprowadzić odpowiednie badanie, żeby to potwierdzić. Nie mogę wypuścić na matrymonialny rynek dawnego przyjaciela, nie sprawdzając go uprzednio. Jako konstruktor chyba rozumiesz, że projekt projektem, ale testy i tak trzeba wykonać – mrugnęła do niego, mówiąc to wszystko w żartobliwym tonie, ale jednocześnie czuła, że ich rozmowa stała się bardziej osobista, niemalże otwierając jakąś nową przestrzeń.
Mówienie o czymś, co naprawdę zna, co lubiła robić, zanim wylądowała na stażu w ministerstwie, sprawiało, że jej pewność siebie wzrastała. W końcu to ona była tu „profesorką” jak zażartował Mitch. Uśmiechnęła się na wspomnienie jego słów, które wciąż w niej rezonowały, ale zdecydowała się na razie trzymać rozmowę w bardziej profesjonalnym tonie i nie doszukiwać się drugiego dnia w tym swoistym przekomarzaniu. Znała je przecież ze szkoły, pamiętała te długie dyskusje o wyższości kredki nad ołówkiem, farb nad kredkami i koniecznością robienia co najmniej dwudziestu ośmiu szkiców wstępnych. Ogień w kominku zdążył się wypalić, a oni wciąż nie mogli dojść do porozumienia.
Kiedy Mitch z entuzjazmem zapytał o polecane ingrediencje, Mildred przez chwilę zamyśliła się, jakby wędrując myślami przez swoje krótkie, ale i tak dość burzliwe doświadczenia, a potem zaczęła wyjaśniać z widoczną pasją:
- Używane są trzy składniki, księżycowy pył, srebrny gwiezdny pył i sproszkowany meteoryt. Ich użycie determinowane jest przez rodzaj świstoklika, który chcesz stworzyć. - Uniosła w górę dłoń i wyciągnęła palec wskazujący, zaczynając odliczać. - Księżycowy pył to proste świstokliki, najczęściej tworzone, przenoszące między zwykłymi lokalizacjami. - Drugi palec powoli powędrował w górę. - Gwiezdnego pyłu używamy, jeśli miejscem transportu jest lokalizacja magiczna, chroniona. - Do pozostałych dwóch dołączył trzeci. - Najrzadziej wykorzystuje się sproszkowany meteoryt, bo jest przeznaczony do najbardziej skomplikowanych świstoklików, transportu między krajami, przenoszenia dużych grup ludzi – wyjaśniła w możliwie największym skrócie, ale znów nie udało jej się tego sprowadzić do paru słów. - Więcej opowiem ci następnym razem. - Wciąż wiele rzeczy ominęła, uważając je za chwilowo mało istotne.
Jej myśli odbiegły na moment, gdy Mitch żartobliwie odniósł się do swojego braku życia miłosnego. Patrzyła na niego uważnie, dostrzegając subtelne zmiany w wyrazie jego twarzy, od beztroskiego uśmiechu po tę drobną, niemal niewidoczną nutę zadumy, gdy wzruszał ramionami. Słyszała w jego słowach echo oczekiwań społeczeństwa, które najwyraźniej nie były mu całkiem obojętne, nie mogła jednak oprzeć się wrażeniu, że jako mężczyzna wciąż miał łatwiejsze życie i lepszą pozycję na matrymonialnym rynku. I poza tym musiała wyrazić swoje oburzenie.
- Mitchellu Macnairze, czyżbyś podważał moją niewinną reputację? - zmrużyła oczy, grożąc mu palcem za tę zniewagę, chociaż spojrzenie miała tak samo rozbawione jak on. Mimo wszystko zniżyła jednak odrobinę głos; w miejscu publicznym pewne rozmowy nie uchodziły, a wyrwane z kontekstu mogły rozsiać niechciane plotki. Co prawda nie sądziła, by ktokolwiek rozpoznał ją, ale Mitch był nieco bardziej charakterystyczną postacią z tym swoim smukłym ciałem, zarysowanym podbródkiem, roziskrzonym spojrzeniem i... Musiała się otrząsnąć, powstrzymując myśli zmierzające w dziwnym kierunku, rozbudzone rozmową o narzeczonych i małżeństwach.
- Jakoś nie widzę przyszłej pani Macnairowej stojącej przy kuchni i gotującej ci obiad – mruknęła pod nosem, wbijając w niego podejrzliwe spojrzenie, jakby naprawdę się spodziewała, że mężczyzna gotów był zagonić swoją wybrankę do tak absurdalnych zajęć. - A z tym, że jesteś bez wad... cóż, chyba będę musiała jeszcze kiedyś przeprowadzić odpowiednie badanie, żeby to potwierdzić. Nie mogę wypuścić na matrymonialny rynek dawnego przyjaciela, nie sprawdzając go uprzednio. Jako konstruktor chyba rozumiesz, że projekt projektem, ale testy i tak trzeba wykonać – mrugnęła do niego, mówiąc to wszystko w żartobliwym tonie, ale jednocześnie czuła, że ich rozmowa stała się bardziej osobista, niemalże otwierając jakąś nową przestrzeń.
Mildred Crabbe
Zawód : Stażystka w Departamencie Transportu Magicznego
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 6
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Widząc z jakim zaangażowaniem tłumaczyła wszystko mimowolnie uśmiechnąłem się łagodnie. Bez problemu mogłem stwierdzić, że nawet jeśli teraz się tym nie zajmowała, to wcześniej z całą pewnością sprawiało jej to przyjemność. Mimo, że minęło już trochę czasu, to opowiadając o tym wszystkim miała w oku ten błysk, który bez problemu rozpoznawałem. Pasja, zaangażowanie, a przede wszystkim frajda z tego co się robi, to wszystko było mi doskonale znane. To czym się zajmowałem było jednocześnie moim hobby, czymś co robiłem z przyjemnością i uśmiechem na twarzy. Współczułem tym wszystkim ludziom, którzy musieli przyklejać na twarz sztuczny uśmiech i udawać, że lubią swoją pracę. Wiedziałem, że jeśli ja, kiedykolwiek, musiałbym w ten sposób żyć to chyba bym się załamał. Na szczęście nie zapowiadało się w najbliższej, a nawet i dalszej przyszłości, żebym miał stracić pracę. Konstruktorzy byli potrzebni i mieli być potrzebni zawsze.
W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać dlaczego w sumie Mildred przestała się zajmować świstoklikami? Widać było, że to lubiła, plus uświadomiłem sobie, że miała smykałkę do przekazywania wiedzy. Słuchało się jej przyjemnie, informacje przekazywała w przystępny i łatwy do zrozumienia sposób. Ja nigdy nie miałem do tego cierpliwości, zdecydowanie wolałem się uczyć niż nauczać. Chociaż nie przeszkadzało mi to nigdy w walczeniu o swoje racje, zwłaszcza z nią, w tematach malarsko-rysowniczych. Nawet dzisiaj, kiedy wspominałem te nasze dywagacje, uśmiech wpływał na moją twarz i ogarniało mnie rozbawienie. Wydawało się, że nie mieliśmy wtedy większych zmartwień, najważniejsze było wygranie sprzeczki wyższości rysunku nad obrazem i odwrotnie.
Ponownie sięgnąłem po ołówek i zacząłem zapisywać ingrediencje, które wymieniała, jednocześnie również notując do czego są one wykorzystywane. Rozgraniczenie tych informacji było dla mnie ważne. Nie chciałem bez sensu tracić pieniędzy na, na przykład, właśnie sproszkowany meteoryt wiedząc, że nie mam zamiaru tworzyć świstoklików mających na celu przenosić ludzi do innego kraju. W każdym razie nie na początku, bo nigdy nie wiadomo co miała przynieść dalsza przyszłość.
Mając wszystko zapisane, zamknąłem szkicownik, z ołówkiem w środku, wiedząc, że w domu z całą pewnością przepisze wszystko na czysto, po czym spojrzałem na nią, uśmiechając się łagodnie.
- Liczę na to. - skinąłem lekko głową – Nawet jeśli był to przyśpieszony kurs, to notatki mam dość obszerne. Kto wie, może następnym razem przejdziemy już do konkretnego działania. - odparłem spokojnie odchylając się lekko na krześle i powstrzymując śmiech – Panienka wybaczy, ale pamiętając cię ze szkoły, naprawdę ciężko mi sobie ciebie wyobrazić niewinną. Zawsze umiałaś i lubiłaś walczyć o swoje. - puściłem jej oczko starając się ukryć rozbawienie, chociaż z całą pewnością było ono widoczne w spojrzeniu.
- No wiesz, byłoby to na pewno miłe gdyby raz na jakiś czas ewentualna przyszła małżonka ugotowała obiad, kiedy mąż wróci po ciężkim dniu z pracy. - pokiwałem lekko głową – Ale nie powiedziałbym, że byłby to wymóg. Nie jestem szlachciurem żeby moja żona miała tylko leżeć i pachnieć. Jeśli miałaby jakieś pasje czy prace, nie widzę problemu aby miała tego zaprzestać po ślubie. - wzruszyłem lekko ramionami nie odrywając od niej spojrzenia nawet na moment – Dawnego przyjaciela? - uniosłem brew ku górze, po czym teatralnie zrobiłem usta w podkówkę – Myślałem, że nadal jesteśmy przyjaciółmi...nawet mimo tej przerwy, którą mieliśmy. - dodałem, po czym nachyliłem się do niej mając na uwadze, że jesteśmy w miejscu publicznym i lepiej żeby ludzie na około nie słyszeli o czym rozmawiamy – Ciekaw jednak jestem jakie byś wykonała badania i testy aby potwierdzić tezę, że nie mam żadnych wad. - posłałem jej lekko wyzywający uśmiech.
Byłem ciekaw co miała na myśli, zwłaszcza, że mimowolnie moje myśli skierowały się w ciekawą stronę i wcale nie chodziło tylko o to, że już dawno do mnie dotarło, że siedzi przede mną kobieta wyjątkowej urody i inteligencji.
W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać dlaczego w sumie Mildred przestała się zajmować świstoklikami? Widać było, że to lubiła, plus uświadomiłem sobie, że miała smykałkę do przekazywania wiedzy. Słuchało się jej przyjemnie, informacje przekazywała w przystępny i łatwy do zrozumienia sposób. Ja nigdy nie miałem do tego cierpliwości, zdecydowanie wolałem się uczyć niż nauczać. Chociaż nie przeszkadzało mi to nigdy w walczeniu o swoje racje, zwłaszcza z nią, w tematach malarsko-rysowniczych. Nawet dzisiaj, kiedy wspominałem te nasze dywagacje, uśmiech wpływał na moją twarz i ogarniało mnie rozbawienie. Wydawało się, że nie mieliśmy wtedy większych zmartwień, najważniejsze było wygranie sprzeczki wyższości rysunku nad obrazem i odwrotnie.
Ponownie sięgnąłem po ołówek i zacząłem zapisywać ingrediencje, które wymieniała, jednocześnie również notując do czego są one wykorzystywane. Rozgraniczenie tych informacji było dla mnie ważne. Nie chciałem bez sensu tracić pieniędzy na, na przykład, właśnie sproszkowany meteoryt wiedząc, że nie mam zamiaru tworzyć świstoklików mających na celu przenosić ludzi do innego kraju. W każdym razie nie na początku, bo nigdy nie wiadomo co miała przynieść dalsza przyszłość.
Mając wszystko zapisane, zamknąłem szkicownik, z ołówkiem w środku, wiedząc, że w domu z całą pewnością przepisze wszystko na czysto, po czym spojrzałem na nią, uśmiechając się łagodnie.
- Liczę na to. - skinąłem lekko głową – Nawet jeśli był to przyśpieszony kurs, to notatki mam dość obszerne. Kto wie, może następnym razem przejdziemy już do konkretnego działania. - odparłem spokojnie odchylając się lekko na krześle i powstrzymując śmiech – Panienka wybaczy, ale pamiętając cię ze szkoły, naprawdę ciężko mi sobie ciebie wyobrazić niewinną. Zawsze umiałaś i lubiłaś walczyć o swoje. - puściłem jej oczko starając się ukryć rozbawienie, chociaż z całą pewnością było ono widoczne w spojrzeniu.
- No wiesz, byłoby to na pewno miłe gdyby raz na jakiś czas ewentualna przyszła małżonka ugotowała obiad, kiedy mąż wróci po ciężkim dniu z pracy. - pokiwałem lekko głową – Ale nie powiedziałbym, że byłby to wymóg. Nie jestem szlachciurem żeby moja żona miała tylko leżeć i pachnieć. Jeśli miałaby jakieś pasje czy prace, nie widzę problemu aby miała tego zaprzestać po ślubie. - wzruszyłem lekko ramionami nie odrywając od niej spojrzenia nawet na moment – Dawnego przyjaciela? - uniosłem brew ku górze, po czym teatralnie zrobiłem usta w podkówkę – Myślałem, że nadal jesteśmy przyjaciółmi...nawet mimo tej przerwy, którą mieliśmy. - dodałem, po czym nachyliłem się do niej mając na uwadze, że jesteśmy w miejscu publicznym i lepiej żeby ludzie na około nie słyszeli o czym rozmawiamy – Ciekaw jednak jestem jakie byś wykonała badania i testy aby potwierdzić tezę, że nie mam żadnych wad. - posłałem jej lekko wyzywający uśmiech.
Byłem ciekaw co miała na myśli, zwłaszcza, że mimowolnie moje myśli skierowały się w ciekawą stronę i wcale nie chodziło tylko o to, że już dawno do mnie dotarło, że siedzi przede mną kobieta wyjątkowej urody i inteligencji.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Obserwując jak Mitch zapisuje notatki, Mildred mogła niemal usłyszeć dźwięk skrobania ołówka po papierze mimo hałasów dobiegających z kawiarni. Zawsze ją to uspokajało – taki zwykły, codzienny odgłos, który mimo swojej prostoty niósł ze sobą poczucie postępu. Patrząc na niego, przypomniała sobie, jak wiele razy wspólnie debatowali o swoich pasjach w szkolnych murach. Tęskniła za tamtym czasem, ale teraz... teraz było inaczej. Bardziej świadomie. Dojrzalej. Poczuła ciepło, które delikatnie rozlało się po jej wnętrzu – nie tylko dlatego, że jej słowa miały dla niego znaczenie i notował je ze skrupulatnością, ale też dlatego, że była świadoma, jak bardzo podziwiał jej wiedzę. Przypominał jej siebie z dawnych lat, gdy z taką samą fascynacją przyswajała nowe rzeczy, chłonąc je jak gąbka. Widząc jak Mitch skupia się na jej słowach, czuła dumę. I satysfakcję, że to właśnie ona może być jego przewodnikiem w tej dziedzinie.
– Kurs teoretyczny to dopiero początek. Praktyka to klucz. – Jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu, jakby chciała zaproponować coś więcej, ale rozmyśliła się w ostatniej chwili. – Ale dobrze wiedzieć, że notujesz, bo mam wrażenie, że jeśli miałbyś to zapamiętać tylko z mojego monologu, moglibyśmy się tu spotkać jeszcze z dziesięć razy. – Mrugnęła do niego, celowo go zaczepiając jak lata temu; kawiarnia w jej myślach na moment została zastąpiona pokojem wspólnym i chwilą niefrasobliwości, gdy byli w nim niemal sami. Szybko jednak wróciła do rzeczywistości, przywołana jego kolejnymi słowami. - Och, Mitch, nie wierzę, że wciąż masz w pamięci tamte sprzeczki o kredki i farby. - Pokręciła głową z lekkim niedowierzaniem, że wyciąga wobec niej tak podstępne argumenty mające świadczyć o jej braku niewinności. Nigdy nawet nie dostała szlabanu! – Ale skoro już wspominasz moją determinację... – Nachyliła się nieco do przodu, jakby chciała podkreślić powagę swoich słów. – To teraz też nie dam się łatwo przegadać. Niewinna czy nie, zawsze mam ostatnie słowo. - Zakończyła ze spojrzeniem, które jednocześnie kryło w sobie żart i wyzwanie. Faktycznie panna Crabbe nie przywykła do ustępowania komuś pola, a ostatnio miała tak niewiele okazji, aby się wykazać.
Mildred siedziała przez chwilę w ciszy, niby skupiona na poprawianiu rękawa swojej bluzki, ale w rzeczywistości myślami krążyła wokół ostatnich słów Mitcha. Zawsze był z niego żartowniś, a jego swobodny ton potrafił wprowadzać przyjemną atmosferę, jednak tym razem wyczuła w jego głosie coś więcej. Czyżby naprawdę martwił się swoją samotnością, czy może tylko próbował się przed nią droczyć?
- Cóż, miło wiedzieć, że przyszła pani Macnair nie będzie musiała rezygnować ze swoich pasji dla zup i ziemniaków. - Jej ton zabarwił się delikatną nutą sarkazmu; takiego, którego używa się, by podkreślić wymowność swoich słów, a nie by wbić oponentowi szpilę. - Jako twoja przyjaciółka – podkreśliła ostatnie słowo dźwięcznie i nieco dramatycznie – musiałabym protestować, gdybyś chciał zamknąć swoją wybrankę w kuchni. Ale wiesz, przyjaźń wymaga pielęgnacji, a my mieliśmy trochę przerwy – zauważyła, błądząc palcami po oparciu krzesła. - Jeśli nie masz nic przeciwko, chętnie to naprawię i nadrobimy zaległości. - Rzuciła mu znaczące spojrzenie, które nieco zmiękło, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że ceni ich relację, mimo tych lat rozłąki. Poza tym słowa Mitcha przypadły jej do gustu; wciąż pamiętała powtarzane jak mantra w domu zasady o tym, gdzie jest miejsce kobiety. Macnair wydawał się mieć na ten temat nieco inne zdanie.
Kiedy zbliżył się do niej ponad stołen pytając o „testy”, poczuła jak jej serce na moment przyspiesza, a w oczach pojawiła się iskra, która mogła świadczyć o nieco bardziej frywolnych myślach.
– O, Mitch, gdybym miała ci to zdradzić od razu, to gdzie byłaby cała zabawa? – zapytała, także pochylając się w jego stronę z wyzywającym uśmiechem. – Może po prostu powiem, że testy mogłyby być... zróżnicowane. – Jej głos był lekko ściszony, niemal szeptała, sama sobie się dziwiąc tej nagłej prowokacyjnej postawie. Nie miała pojęcia, skąd ta zmiana; czy to obecność Mitcha, kogoś znajomego, czy sam fakt, że zbyt długo musiała w sobie tłumić tak wiele rzeczy? Czuła, jak rozmowa między nimi nabiera coraz bardziej osobistego charakteru, a jej myśli niebezpiecznie zaczynały krążyć wokół tematów, które mogłyby wykraczać poza tę kawiarnię. - Może powinieneś pozwolić mi pomóc ci znaleźć żonę. - Mildred uśmiechnęła się półgębkiem, jakby sama siebie przekonywała, że jej pomysł nie jest aż tak absurdalny. Uniosła dłoń, zanim zdążył coś powiedzieć, i kontynuowała szybko: - Nie, naprawdę. Pomyśl o tym. Moja rodzina... nie do końca odnajduje się w obecnej rzeczywistości. Przydadzą mi się nowe znajomości – wyjaśniła, a widząc, że póki co te wyjaśnienia nic mu nie mówią, dodała: - Szukając ci żony będę spędzać czas w twoim towarzystwie. Wśród ludzi, którzy się liczą – postukała palcami w blat stolika. - Nawiążę nowe znajomości i przy okazji wybadam zamiary panien, które zapewne co chwila ktoś ci podsuwa – pozwoliła sobie na lekkie wzruszenie ramionami.
– Kurs teoretyczny to dopiero początek. Praktyka to klucz. – Jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu, jakby chciała zaproponować coś więcej, ale rozmyśliła się w ostatniej chwili. – Ale dobrze wiedzieć, że notujesz, bo mam wrażenie, że jeśli miałbyś to zapamiętać tylko z mojego monologu, moglibyśmy się tu spotkać jeszcze z dziesięć razy. – Mrugnęła do niego, celowo go zaczepiając jak lata temu; kawiarnia w jej myślach na moment została zastąpiona pokojem wspólnym i chwilą niefrasobliwości, gdy byli w nim niemal sami. Szybko jednak wróciła do rzeczywistości, przywołana jego kolejnymi słowami. - Och, Mitch, nie wierzę, że wciąż masz w pamięci tamte sprzeczki o kredki i farby. - Pokręciła głową z lekkim niedowierzaniem, że wyciąga wobec niej tak podstępne argumenty mające świadczyć o jej braku niewinności. Nigdy nawet nie dostała szlabanu! – Ale skoro już wspominasz moją determinację... – Nachyliła się nieco do przodu, jakby chciała podkreślić powagę swoich słów. – To teraz też nie dam się łatwo przegadać. Niewinna czy nie, zawsze mam ostatnie słowo. - Zakończyła ze spojrzeniem, które jednocześnie kryło w sobie żart i wyzwanie. Faktycznie panna Crabbe nie przywykła do ustępowania komuś pola, a ostatnio miała tak niewiele okazji, aby się wykazać.
Mildred siedziała przez chwilę w ciszy, niby skupiona na poprawianiu rękawa swojej bluzki, ale w rzeczywistości myślami krążyła wokół ostatnich słów Mitcha. Zawsze był z niego żartowniś, a jego swobodny ton potrafił wprowadzać przyjemną atmosferę, jednak tym razem wyczuła w jego głosie coś więcej. Czyżby naprawdę martwił się swoją samotnością, czy może tylko próbował się przed nią droczyć?
- Cóż, miło wiedzieć, że przyszła pani Macnair nie będzie musiała rezygnować ze swoich pasji dla zup i ziemniaków. - Jej ton zabarwił się delikatną nutą sarkazmu; takiego, którego używa się, by podkreślić wymowność swoich słów, a nie by wbić oponentowi szpilę. - Jako twoja przyjaciółka – podkreśliła ostatnie słowo dźwięcznie i nieco dramatycznie – musiałabym protestować, gdybyś chciał zamknąć swoją wybrankę w kuchni. Ale wiesz, przyjaźń wymaga pielęgnacji, a my mieliśmy trochę przerwy – zauważyła, błądząc palcami po oparciu krzesła. - Jeśli nie masz nic przeciwko, chętnie to naprawię i nadrobimy zaległości. - Rzuciła mu znaczące spojrzenie, które nieco zmiękło, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że ceni ich relację, mimo tych lat rozłąki. Poza tym słowa Mitcha przypadły jej do gustu; wciąż pamiętała powtarzane jak mantra w domu zasady o tym, gdzie jest miejsce kobiety. Macnair wydawał się mieć na ten temat nieco inne zdanie.
Kiedy zbliżył się do niej ponad stołen pytając o „testy”, poczuła jak jej serce na moment przyspiesza, a w oczach pojawiła się iskra, która mogła świadczyć o nieco bardziej frywolnych myślach.
– O, Mitch, gdybym miała ci to zdradzić od razu, to gdzie byłaby cała zabawa? – zapytała, także pochylając się w jego stronę z wyzywającym uśmiechem. – Może po prostu powiem, że testy mogłyby być... zróżnicowane. – Jej głos był lekko ściszony, niemal szeptała, sama sobie się dziwiąc tej nagłej prowokacyjnej postawie. Nie miała pojęcia, skąd ta zmiana; czy to obecność Mitcha, kogoś znajomego, czy sam fakt, że zbyt długo musiała w sobie tłumić tak wiele rzeczy? Czuła, jak rozmowa między nimi nabiera coraz bardziej osobistego charakteru, a jej myśli niebezpiecznie zaczynały krążyć wokół tematów, które mogłyby wykraczać poza tę kawiarnię. - Może powinieneś pozwolić mi pomóc ci znaleźć żonę. - Mildred uśmiechnęła się półgębkiem, jakby sama siebie przekonywała, że jej pomysł nie jest aż tak absurdalny. Uniosła dłoń, zanim zdążył coś powiedzieć, i kontynuowała szybko: - Nie, naprawdę. Pomyśl o tym. Moja rodzina... nie do końca odnajduje się w obecnej rzeczywistości. Przydadzą mi się nowe znajomości – wyjaśniła, a widząc, że póki co te wyjaśnienia nic mu nie mówią, dodała: - Szukając ci żony będę spędzać czas w twoim towarzystwie. Wśród ludzi, którzy się liczą – postukała palcami w blat stolika. - Nawiążę nowe znajomości i przy okazji wybadam zamiary panien, które zapewne co chwila ktoś ci podsuwa – pozwoliła sobie na lekkie wzruszenie ramionami.
Mildred Crabbe
Zawód : Stażystka w Departamencie Transportu Magicznego
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 6
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Zawsze wychodziłem z założenia, że praktyka jest tą fajniejszą częścią pracy. - pokiwałem lekko głową, uśmiechając się przy tym delikatnie - Ale jak wiemy, teoria jest ważna. Od tego się wszystko zaczyna.
Już w szkole poświęcałem wiele czasu na naukę, godziny spędzone nad książkami, zwojami i innymi dostępnymi materiałami wypełniały mi czas kiedy nie siedziałem na lekcjach czy nie spędzałem czasu ze znajomymi. Zwłaszcza kiedy dotarło do mnie czym chce się zajmować. Pojęcie wszystkich zasad panujących podczas tworzenia nie tylko budynków, ale i magicznych przedmiotów, było kluczem do sukcesu. Bez teorii nie istniała praktyka. Przekonałem się o tym nie tylko w szkole, ale przede wszystkim w Norwegii, kiedy nawet nie miałem prawa tknąć się pracy dopóki nie byłem w stanie wyrecytować z pamięci wszystkich materiałów, które zostały mi przekazane do nauki. Przez to wszystko nadal w ten sposób podchodziłem do nauki. Najpierw teoria, potem dopiero praktyka. Jeśli przy okazji mogło się mieć za nauczyciela osobę, której lubiło się słuchać i w ogóle spędzać czas, to była to sytuacja wygrana na każdej płaszczyźnie.
- Jakoś nie widze w tym problemu. Jeśli wiedzy teoretycznej jest więcej z chęcią spotkam się jeszcze dziesięć razy aby ją pojąć. - poruszałem zabawnie brwiami wyłapując jej mrugnięcie, które tak dobrze znałem z przeszłości – Ależ oczywiście, że tak. Nigdy finalnie nie przekonaliśmy siebie nawzajem do swoich racji. Ten spór został nie rozstrzygnięty. - pokiwałem głową z rozbawieniem – A ja nadal obstawiam przy swoim. - dodałem ze śmiechem słysząc, że pod względem bycia upartą nie zmieniła się nawet o jotę.
Nasze sprzeczki, jak to nazwała, swojego czasu stały się nawet widowiskiem. Nie zawsze bywaliśmy w salonie Krukonów sami, ale w żadnym wypadku nam to nie przeszkadzało w wymienianiu opinii na różne tematy. Kiedy jednak nie byliśmy jedynymi osobami przy kominku, zdarzało się, że inni uczniowie przestawali robić to czym się akurat zajmowali i po prostu przysłuchiwali się naszej wymianie zdań, widziałem nawet raz jak robili zakłady, które z nas wyjdzie zwycięsko z potyczki.
- Nie widzę powodu by jej tego zabraniać. Jeśli chciałaby się rozwijać to miałaby wolną rękę...w granicach rozsądku oczywiście. Bo jednak nie wyobrażam sobie aby narażała się na jakiekolwiek niebezpieczeństwa. - pokręciłem głową.
Co prawda ciotka Irina była kobietą, która w żadnym wypadku nie pozwoliłaby aby dyrygował nią mężczyzna i to ona tak naprawdę trzymała władze w domu. Żaden z nas nie miał ochoty z nią zadzierać, nawet jeśli to Drew był poniekąd głową naszej rodziny. Mimo wszystko osobiście nie mogłem sobie wyobrazić, że moja przyszła wybranka miałaby się narażać. Praca i rozwijanie swoich pasji to jedno, wystawianie się na niebezpieczeństwo było kompletnie inną rzeczą.
Uśmiechnąłem się łagodnie kiedy wspomniała, że przyjaźń wymaga pielęgnacji. Jak najbardziej się z nią zgadzałem i od czasu naszego spotkania w cukierni, nadal wyrzucałem sobie, że pomimo tego wszystkiego co łączyło nas w czasach szkolnych, nasz kontakt zerwał się kiedy ja opuściłem mury zamku.
- Nie mam nic przeciwko. W zasadzie to jestem jak najbardziej za. Zwłaszcza jeśli w ten pakiet wchodzą kolejne dyskusje na temat wyższości kredek nad farbami. - puściłem jej oczko z rozbawieniem wymalowanym na twarzy, ale bez problemu mogła wyczytać z mojej miny, że jeśli chodziło o moje pierwsze słowa mówiłem jak najbardziej poważnie.
Ceniłem sobie jej przyjaźń, taka była prawda. Podczas wydarzeń z cukierni wszystko to wróciło i musiałem przyznać, że było to naprawdę przyjemne. Niewinne na swój sposób i zabawne, kiedy przenieśliśmy się w niewyjaśniony sposób na powrót do czasów szkolnych. Ale po tym gdy znów byliśmy sobą, znów dorośli, mimo wszystko spojrzałem na to wszystko z nowej, innej perspektywy.
Jej wyzywający uśmiech skierowany w moim kierunku sprawił, że uniosłem brew ku górze, a kącik moich ust drgnął ku górze. Podobała mi się ta gra, bo właśnie tak można było to nazwać. Spojrzenie mimowolnie na moment powędrowało do jej pełnych warg, by po chwili na nowo powrócić do niebieskich tęczówek.
- W takim razie jestem jeszcze bardziej ciekaw twoich testów. I czekam aż wprowadzisz je w życie. - odezwałem się również pół szeptem dołączając do niej w tej małej gry.
Po chwili jednak uniosłem brwi w geście zaskoczenia i lekkiego niedowierzania. Chciała mi szukać żony? Naprawdę? Już mi wystarczyło, że babka i ciotka cały czas siedziały mi na karku z tym tematem. Myślałem, że chociaż ona mi odpuści. Już miałem się odezwać kiedy jednak nie pozwoliła mi dość do słowa dalej tłumacząc swój plan. Z każdym jej zdaniem jednak coraz lepiej rozumiałem jej motywacje.
- Wiesz, że wystarczyłoby poprosić, prawda? Nie musisz mi szukać żony, abym cię gdzieś zabrał. - pokręciłem głową nie odrywając od niej wzroku.
Już chciałem dodać, że wcale nie obracam się wśród znaczących ludzi, ale przypomniało mi się, że kolejnego wieczoru miało się odbyć spotkanie Rycerzy Walpurgii, na które otrzymałem zaproszenie. Nie chciałem jednak zapeszać, nie wiedząc co się wydarzy, więc na razie wolałem się w tym temacie nie odzywać.
- Możemy ten twój niecny plan omówić podczas naszej następnej lekcji, co ty na to? - zaproponowałem unosząc brew ku górze, bo jednak jakby nie patrzeć był to jednocześnie pretekst do kolejnego spotkania – I uwierz mi, nikt mi nie podsuwa panien pod nos. - dodałem puszczając jej oczko z rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
Im dłużej siedzieliśmy i rozmawialiśmy, tym w mojej głowie coraz częściej pojawiały się myśli, które krążyły nie w około tematu rozmowy, a w około niej. Może zaproponowany przez nią pomysł wcale nie był głupi, ale nie dlatego, że może faktycznie pomogłaby mi znaleźć żonę, a ja jej nawiązać znajomości. Była to dobra okazja do spędzenia z nią czasu, czasu, który wiedziałem, że z całą pewnością nie byłby stracony.
ztx2
Już w szkole poświęcałem wiele czasu na naukę, godziny spędzone nad książkami, zwojami i innymi dostępnymi materiałami wypełniały mi czas kiedy nie siedziałem na lekcjach czy nie spędzałem czasu ze znajomymi. Zwłaszcza kiedy dotarło do mnie czym chce się zajmować. Pojęcie wszystkich zasad panujących podczas tworzenia nie tylko budynków, ale i magicznych przedmiotów, było kluczem do sukcesu. Bez teorii nie istniała praktyka. Przekonałem się o tym nie tylko w szkole, ale przede wszystkim w Norwegii, kiedy nawet nie miałem prawa tknąć się pracy dopóki nie byłem w stanie wyrecytować z pamięci wszystkich materiałów, które zostały mi przekazane do nauki. Przez to wszystko nadal w ten sposób podchodziłem do nauki. Najpierw teoria, potem dopiero praktyka. Jeśli przy okazji mogło się mieć za nauczyciela osobę, której lubiło się słuchać i w ogóle spędzać czas, to była to sytuacja wygrana na każdej płaszczyźnie.
- Jakoś nie widze w tym problemu. Jeśli wiedzy teoretycznej jest więcej z chęcią spotkam się jeszcze dziesięć razy aby ją pojąć. - poruszałem zabawnie brwiami wyłapując jej mrugnięcie, które tak dobrze znałem z przeszłości – Ależ oczywiście, że tak. Nigdy finalnie nie przekonaliśmy siebie nawzajem do swoich racji. Ten spór został nie rozstrzygnięty. - pokiwałem głową z rozbawieniem – A ja nadal obstawiam przy swoim. - dodałem ze śmiechem słysząc, że pod względem bycia upartą nie zmieniła się nawet o jotę.
Nasze sprzeczki, jak to nazwała, swojego czasu stały się nawet widowiskiem. Nie zawsze bywaliśmy w salonie Krukonów sami, ale w żadnym wypadku nam to nie przeszkadzało w wymienianiu opinii na różne tematy. Kiedy jednak nie byliśmy jedynymi osobami przy kominku, zdarzało się, że inni uczniowie przestawali robić to czym się akurat zajmowali i po prostu przysłuchiwali się naszej wymianie zdań, widziałem nawet raz jak robili zakłady, które z nas wyjdzie zwycięsko z potyczki.
- Nie widzę powodu by jej tego zabraniać. Jeśli chciałaby się rozwijać to miałaby wolną rękę...w granicach rozsądku oczywiście. Bo jednak nie wyobrażam sobie aby narażała się na jakiekolwiek niebezpieczeństwa. - pokręciłem głową.
Co prawda ciotka Irina była kobietą, która w żadnym wypadku nie pozwoliłaby aby dyrygował nią mężczyzna i to ona tak naprawdę trzymała władze w domu. Żaden z nas nie miał ochoty z nią zadzierać, nawet jeśli to Drew był poniekąd głową naszej rodziny. Mimo wszystko osobiście nie mogłem sobie wyobrazić, że moja przyszła wybranka miałaby się narażać. Praca i rozwijanie swoich pasji to jedno, wystawianie się na niebezpieczeństwo było kompletnie inną rzeczą.
Uśmiechnąłem się łagodnie kiedy wspomniała, że przyjaźń wymaga pielęgnacji. Jak najbardziej się z nią zgadzałem i od czasu naszego spotkania w cukierni, nadal wyrzucałem sobie, że pomimo tego wszystkiego co łączyło nas w czasach szkolnych, nasz kontakt zerwał się kiedy ja opuściłem mury zamku.
- Nie mam nic przeciwko. W zasadzie to jestem jak najbardziej za. Zwłaszcza jeśli w ten pakiet wchodzą kolejne dyskusje na temat wyższości kredek nad farbami. - puściłem jej oczko z rozbawieniem wymalowanym na twarzy, ale bez problemu mogła wyczytać z mojej miny, że jeśli chodziło o moje pierwsze słowa mówiłem jak najbardziej poważnie.
Ceniłem sobie jej przyjaźń, taka była prawda. Podczas wydarzeń z cukierni wszystko to wróciło i musiałem przyznać, że było to naprawdę przyjemne. Niewinne na swój sposób i zabawne, kiedy przenieśliśmy się w niewyjaśniony sposób na powrót do czasów szkolnych. Ale po tym gdy znów byliśmy sobą, znów dorośli, mimo wszystko spojrzałem na to wszystko z nowej, innej perspektywy.
Jej wyzywający uśmiech skierowany w moim kierunku sprawił, że uniosłem brew ku górze, a kącik moich ust drgnął ku górze. Podobała mi się ta gra, bo właśnie tak można było to nazwać. Spojrzenie mimowolnie na moment powędrowało do jej pełnych warg, by po chwili na nowo powrócić do niebieskich tęczówek.
- W takim razie jestem jeszcze bardziej ciekaw twoich testów. I czekam aż wprowadzisz je w życie. - odezwałem się również pół szeptem dołączając do niej w tej małej gry.
Po chwili jednak uniosłem brwi w geście zaskoczenia i lekkiego niedowierzania. Chciała mi szukać żony? Naprawdę? Już mi wystarczyło, że babka i ciotka cały czas siedziały mi na karku z tym tematem. Myślałem, że chociaż ona mi odpuści. Już miałem się odezwać kiedy jednak nie pozwoliła mi dość do słowa dalej tłumacząc swój plan. Z każdym jej zdaniem jednak coraz lepiej rozumiałem jej motywacje.
- Wiesz, że wystarczyłoby poprosić, prawda? Nie musisz mi szukać żony, abym cię gdzieś zabrał. - pokręciłem głową nie odrywając od niej wzroku.
Już chciałem dodać, że wcale nie obracam się wśród znaczących ludzi, ale przypomniało mi się, że kolejnego wieczoru miało się odbyć spotkanie Rycerzy Walpurgii, na które otrzymałem zaproszenie. Nie chciałem jednak zapeszać, nie wiedząc co się wydarzy, więc na razie wolałem się w tym temacie nie odzywać.
- Możemy ten twój niecny plan omówić podczas naszej następnej lekcji, co ty na to? - zaproponowałem unosząc brew ku górze, bo jednak jakby nie patrzeć był to jednocześnie pretekst do kolejnego spotkania – I uwierz mi, nikt mi nie podsuwa panien pod nos. - dodałem puszczając jej oczko z rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
Im dłużej siedzieliśmy i rozmawialiśmy, tym w mojej głowie coraz częściej pojawiały się myśli, które krążyły nie w około tematu rozmowy, a w około niej. Może zaproponowany przez nią pomysł wcale nie był głupi, ale nie dlatego, że może faktycznie pomogłaby mi znaleźć żonę, a ja jej nawiązać znajomości. Była to dobra okazja do spędzenia z nią czasu, czasu, który wiedziałem, że z całą pewnością nie byłby stracony.
ztx2
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kawiarnia z czytelnią
Szybka odpowiedź