Kawiarnia z czytelnią
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kawiarnia z czytelnią
Niezbyt duża kawiarnia, której ściany zapełnione są półkami z książkami. W jednym rogu, na parapecie dużego okna zawsze siedzi jeden z pracowników czytając którąś z baśni i legend. Dookoła czytającego często gromadzi się spora grupka dzieci zasłuchanych w opowieści, podczas gdy ich rodzice w spokoju rozmawiają przy niewielkich, okrągłych stolikach, rozkoszując się przy tym kawą, czy herbatą. Wieczorami czytane na głos powieści skierowane już są dla dorosłych. Czasem posłuchać można romansów lub książek historycznych. Repertuar zawsze wywieszony jest przed restauracją.
W piątki mają miejsce wieczory z Księgami Zakazanymi. Wówczas zaklęte książki wciągają obecnych w kawiarni do środka opowieści. Dzięki temu na własnej skórze przeżyć można całą historię. Opowieści te są w pełni bezpieczne, jeśli tylko słucha się instrukcji obsługi.
W piątki mają miejsce wieczory z Księgami Zakazanymi. Wówczas zaklęte książki wciągają obecnych w kawiarni do środka opowieści. Dzięki temu na własnej skórze przeżyć można całą historię. Opowieści te są w pełni bezpieczne, jeśli tylko słucha się instrukcji obsługi.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:21, w całości zmieniany 1 raz
Agonalny krzyk dotarł do jego uszu, przez co jeszcze bardziej zmarszczył brwi i aż zacisnął mocno usta z frustracji. Teraz nie było miejsca na użalanie się nad poszkodowanym, który był jednym z najlepszych źródeł informacji. Był na miejscu, widział wszystko, zatem mógł pomóc. Kieran nie zważał na stan psychiczny ofiary, a już tym bardziej nie brał sobie do serca niemych protestów ratownika.
– Ilu ich jest? – spytał ostro.
– Dwóch – powtórzył struchlały z przerażenia ranny mężczyzna.
– A zakładników?
– Siedemnaście osób – wyznał na jednym wydechu przesłuchiwany poszkodowany. – Kazali nam się policzyć, ustawić w dwuszeregu. A ten bez pary… Ja bez pary…
Nie potrzebował szlochu tego człowieka, emocje nie były wskazane. Wszyscy chcieli jak najszybciej zakończyć ten bajzel i ruszyć dalej. Kieran zrobił te dwa kroki, pochylił się nad mężczyzną i ułożył dłoń na jego lewym ramieniu, które wydawało się nie doznać żadnego uszczerbku.
– Nie załamuj się właśnie teraz – nakazał mu z mocą bijącej od niego stanowczości, spoglądając prosto w oczy mężczyzny. – Gdzie się ustawili?
– Jeden pilnuje okien i drzwi. A drugi… Ten drugi, on… On jest przy zakładnikach, między regałami. Wyciągnął mnie spomiędzy nich i on… On rzucał te zaklęcia…
Kiedy mężczyzną targnął szloch, Kieran już wiedział, że więcej z niego nie wyciągnie. Wycofał się i natychmiast ruszył w stronę starszego aurora, który miał za zadanie przeprowadzić całą akcję. Przekazał mu zdobyte informacje, choć nie było pewności co do ich prawdziwości. Ale przynajmniej wiedzieli więcej. Wciąż nie mogli wykluczyć, że pomiędzy zakładnikami mógł skryć się zamachowiec, jednak wypuszczony mężczyzna wspominał tylko o dwóch czaronmagicznych pomiotach. Rineheart naprawdę nie mógł pojąć motywów sprawców. Chcieli się zabawić w roli katów? O to im chodziło? To po co czynili to tak ostentacyjnie? Naprawdę mieli do czynienia jedynie z dwoma popaprańcami?
Zgodnie z poleceniem dowódcy powrócił do zespołu ratowniczego, który zajmował się poszkodowanym. Nic się nie zmieniło, dalej jego głównym zadaniem było wypatrywanie pośród odbitych zakładników znamion sprawców. To była normalna procedura i musiał to uszanować, choć tak naprawdę chciał działać na pierwszej linii. W milczeniu obserwował działania w tle, przemyślane przygotowania do szturmu. Jeszcze chwila i…
Kolejny krzyk i czarnomagiczne zaklęcie później pierwsi aurorzy wdarli się od tyłu księgarni do środka. Kieran słyszał wymianę zaklęć, okrzyki przerażenia. Po kilku minutach z budynku w pierwszej kolejności wybiegli oszołomieni cywile, których szybko przejęli aurorzy.
– Rannych dawajcie tutaj! – zakrzyknął Kieran i uniesieniem ręki wskazał miejsce stacjonowanie ratowników.
– Ilu ich jest? – spytał ostro.
– Dwóch – powtórzył struchlały z przerażenia ranny mężczyzna.
– A zakładników?
– Siedemnaście osób – wyznał na jednym wydechu przesłuchiwany poszkodowany. – Kazali nam się policzyć, ustawić w dwuszeregu. A ten bez pary… Ja bez pary…
Nie potrzebował szlochu tego człowieka, emocje nie były wskazane. Wszyscy chcieli jak najszybciej zakończyć ten bajzel i ruszyć dalej. Kieran zrobił te dwa kroki, pochylił się nad mężczyzną i ułożył dłoń na jego lewym ramieniu, które wydawało się nie doznać żadnego uszczerbku.
– Nie załamuj się właśnie teraz – nakazał mu z mocą bijącej od niego stanowczości, spoglądając prosto w oczy mężczyzny. – Gdzie się ustawili?
– Jeden pilnuje okien i drzwi. A drugi… Ten drugi, on… On jest przy zakładnikach, między regałami. Wyciągnął mnie spomiędzy nich i on… On rzucał te zaklęcia…
Kiedy mężczyzną targnął szloch, Kieran już wiedział, że więcej z niego nie wyciągnie. Wycofał się i natychmiast ruszył w stronę starszego aurora, który miał za zadanie przeprowadzić całą akcję. Przekazał mu zdobyte informacje, choć nie było pewności co do ich prawdziwości. Ale przynajmniej wiedzieli więcej. Wciąż nie mogli wykluczyć, że pomiędzy zakładnikami mógł skryć się zamachowiec, jednak wypuszczony mężczyzna wspominał tylko o dwóch czaronmagicznych pomiotach. Rineheart naprawdę nie mógł pojąć motywów sprawców. Chcieli się zabawić w roli katów? O to im chodziło? To po co czynili to tak ostentacyjnie? Naprawdę mieli do czynienia jedynie z dwoma popaprańcami?
Zgodnie z poleceniem dowódcy powrócił do zespołu ratowniczego, który zajmował się poszkodowanym. Nic się nie zmieniło, dalej jego głównym zadaniem było wypatrywanie pośród odbitych zakładników znamion sprawców. To była normalna procedura i musiał to uszanować, choć tak naprawdę chciał działać na pierwszej linii. W milczeniu obserwował działania w tle, przemyślane przygotowania do szturmu. Jeszcze chwila i…
Kolejny krzyk i czarnomagiczne zaklęcie później pierwsi aurorzy wdarli się od tyłu księgarni do środka. Kieran słyszał wymianę zaklęć, okrzyki przerażenia. Po kilku minutach z budynku w pierwszej kolejności wybiegli oszołomieni cywile, których szybko przejęli aurorzy.
– Rannych dawajcie tutaj! – zakrzyknął Kieran i uniesieniem ręki wskazał miejsce stacjonowanie ratowników.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Było mu najzwyczajniej w świecie żal Petera, który uszedł z życiem spod rąk oprawców i jeszcze musiał znosić natarczywość aurora. Sam drgnął niespokojnie po usłyszeniu ostrego tonu tego całego Rinehearta. Chyba tylko łut szczęścia sprawił, że nie miał z nim już wcześniej zbytnio do czynienia. I mimowolnie zaczął zastanawiać się nad tym, skąd mogła znać go Cecily. Może kiedyś ja o to spyta, jeśli mu przysięgnie, że o jego ciekawości nie doniesie temu niewzruszonemu niczym człowiekowi. Wcale nie wydawał się przejęty samym poszkodowanym, choć zdradzał po sobie złość. Krzyk kolejnego zakładnika musiał jednak poruszyć w nim jakieś struny.
Auror pozostawił poszkodowanego w rozsypce. Ruszył dalej, nie bacząc na skutki swoich działań. William położył dłoń na plecach Petera i próbował go uspokoić jak najbardziej łagodnym szeptem, lecz ten nie przestawał płakać, twarz próbując skryć za prawym ramieniem, choć trzymanie go w ten sposób, aż na wysokości twarzy, zadawało mu boleść. Dopiero niedawno nastawili mu prawy bark. Na całe szczęście Cecily wykazała się rozsądkiem i zdecydowała się podać kolejną porcję eliksiru uspokajającego. Nie mogli inaczej dotrzeć do mężczyzny. Zresztą, ten całkiem chętnie chwycił za fiolkę i wypił jej zawartość do dna, nie pytając o nic. Po jakimś czasie znów zdołał odzyskać spokój.
W międzyczasie William mógł wpatrywać się w stronę budynku, zapominając o obecności nieprzyjemnego aurora. Był trochę zaskoczony nagłą interwencją. Zdarzyło mu się widzieć już aurorów w akcji, ale tym razem wszystko wydawało się toczyć w innym tempie. Czyżby to informacje od poszkodowanego pomogły podjąć decyzję o szybkim odbiciu reszty zakładników? Dlatego ten aurora tak się gorączkował? Aż zerknął na Rinehearta z lekkim poczuciem winy, jednak w postawie starszego mężczyzny było tak wiele uporu, że trudno było nie pamiętać o niechęci do niego, a może raczej do jego despotycznego zachowania sprzed chwili.
Niepokojące dźwięki dotarły i do niego. A potem dostrzegł wybiegających z budynku ludzi. kolejna dwójka została odesłana do zespołu ratowniczego, więc musiał opuścić Petera, aby zająć się młodą kobietą, której sukienka była nadpalona i przesiąknięta krwią. William chciał jak an szybciej zatamować krwawienie z przedramienia i Cecily rzuciła mu się z pomocą.
Auror pozostawił poszkodowanego w rozsypce. Ruszył dalej, nie bacząc na skutki swoich działań. William położył dłoń na plecach Petera i próbował go uspokoić jak najbardziej łagodnym szeptem, lecz ten nie przestawał płakać, twarz próbując skryć za prawym ramieniem, choć trzymanie go w ten sposób, aż na wysokości twarzy, zadawało mu boleść. Dopiero niedawno nastawili mu prawy bark. Na całe szczęście Cecily wykazała się rozsądkiem i zdecydowała się podać kolejną porcję eliksiru uspokajającego. Nie mogli inaczej dotrzeć do mężczyzny. Zresztą, ten całkiem chętnie chwycił za fiolkę i wypił jej zawartość do dna, nie pytając o nic. Po jakimś czasie znów zdołał odzyskać spokój.
W międzyczasie William mógł wpatrywać się w stronę budynku, zapominając o obecności nieprzyjemnego aurora. Był trochę zaskoczony nagłą interwencją. Zdarzyło mu się widzieć już aurorów w akcji, ale tym razem wszystko wydawało się toczyć w innym tempie. Czyżby to informacje od poszkodowanego pomogły podjąć decyzję o szybkim odbiciu reszty zakładników? Dlatego ten aurora tak się gorączkował? Aż zerknął na Rinehearta z lekkim poczuciem winy, jednak w postawie starszego mężczyzny było tak wiele uporu, że trudno było nie pamiętać o niechęci do niego, a może raczej do jego despotycznego zachowania sprzed chwili.
Niepokojące dźwięki dotarły i do niego. A potem dostrzegł wybiegających z budynku ludzi. kolejna dwójka została odesłana do zespołu ratowniczego, więc musiał opuścić Petera, aby zająć się młodą kobietą, której sukienka była nadpalona i przesiąknięta krwią. William chciał jak an szybciej zatamować krwawienie z przedramienia i Cecily rzuciła mu się z pomocą.
I show not your face but your heart's desire
Nie widział niestety przebiegu całej akcji z bliska. Trochę żałował, ale czy właściwie stracił cokolwiek? Przecież na takie przypadki też mieli wypracowane procedury, których trzymać się musieli. Wyczarowane drzwi dzięki Porta Creare pozwoliły wedrzeć się do środka bez zbędnego zamieszania i dorwać drani. Wiedza, że tylko jeden z nich pilnuje zakładników, bardzo ułatwiła im życie. Szturm zawsze jest ryzykownym rozwiązaniem, ale czy mieli jakiekolwiek inne wyjście w tej sytuacji? Już pierwszego zakładnika wypuścili w rozpaczliwym stanie, czyniąc z niego wcześniej obiekt swoich chorych dociekań o czarnej magii, ćwicząc na nim plugawe zaklęcia. Krzyki kolejnego zakładnika tylko ich pogoniły, ale okazało się, że słusznie, bo jedną z pierwszych osób, która wybiegła z budynku, był zakrwawiona kobieta. Kurczowo przytrzymywała miejsce na swoim przedramieniu. Ratownicy szybko się nią zajęli i Kieran z lekką dumą spoglądał na zaangażowaną w udzielanie pierwszej pomocy Cecily. Rozrzedzona czy nie, płynęła w nich ta sama krew, która napędzała obydwoje do działania. Kryło się za tym pragnienie sprawiedliwości.
Przyglądał się uważnie trójce poszkodowanych, śledząc ich reakcje. Jegomość o imieniu Peter mimo wszystko wciąż był przez niego obserwowany. Cóż, nie wierzył, żeby sprawcy w podobnie brutalny sposób urzędzili swojego współpracownika, ale z drugiej strony nie powinien być tego taki pewny, bo przecież nigdy nie wiadomo co siedzi w głowach zwyrodnialców. Na wszelki wypadek utrzymywał stałą czujność. Chwilę swojej uwagi skupił na kobiecie. Blada, oszołomiona, ledwo trzymała się na nogach. Wyglądała zresztą niezporonie. Niska, smukła, po prostu drobna. Ale czy pozory często ludzi nie mylą? I jeszcze kolejny mężczyzna, niewysoki blondyn o brązowych oczach. Dziwnie się rozglądął, niby zlękniony, ale wydawał się spojrzeniem czegoś szukać. Ratownicy musieli zając się poszkodowaną kobietą natychmiast, dlatego Kieran zbliżył się do mężczyzny. Ten cofnął się instynktownie o pł kroku od aurora, lecz później nie poczynił żadnych gwałtownych ruchów. Czyli kolejna roztrzęsiona przez całe zdarzenie ofiara. Rineheart chyba na nic więcej nie liczył.
Wraz z innym funkcjonariuszem próbowali przesłuchać przynajmniej przez chwilą każdą z osób poszkodowanych, czyniąc przy tym notatki, próbując wyłapać niuanse. Sprawcami zajęli się inni. Przynajmniej nikt nie zginął, no i mieli wystarczające dowody na winę dwóch zwyrodnialców. Wciąż jednak dziwnie było myśleć o ich motywach. Po jaką cholerę wzięli zakładników? Jakie szaleństwo musiał strawić ich umysły? Jeszcze będzie nad tym myślał w chwili, gdy zacznie spisywać swój raport z całej sprawy. Na pewno.
| z tematu
Przyglądał się uważnie trójce poszkodowanych, śledząc ich reakcje. Jegomość o imieniu Peter mimo wszystko wciąż był przez niego obserwowany. Cóż, nie wierzył, żeby sprawcy w podobnie brutalny sposób urzędzili swojego współpracownika, ale z drugiej strony nie powinien być tego taki pewny, bo przecież nigdy nie wiadomo co siedzi w głowach zwyrodnialców. Na wszelki wypadek utrzymywał stałą czujność. Chwilę swojej uwagi skupił na kobiecie. Blada, oszołomiona, ledwo trzymała się na nogach. Wyglądała zresztą niezporonie. Niska, smukła, po prostu drobna. Ale czy pozory często ludzi nie mylą? I jeszcze kolejny mężczyzna, niewysoki blondyn o brązowych oczach. Dziwnie się rozglądął, niby zlękniony, ale wydawał się spojrzeniem czegoś szukać. Ratownicy musieli zając się poszkodowaną kobietą natychmiast, dlatego Kieran zbliżył się do mężczyzny. Ten cofnął się instynktownie o pł kroku od aurora, lecz później nie poczynił żadnych gwałtownych ruchów. Czyli kolejna roztrzęsiona przez całe zdarzenie ofiara. Rineheart chyba na nic więcej nie liczył.
Wraz z innym funkcjonariuszem próbowali przesłuchać przynajmniej przez chwilą każdą z osób poszkodowanych, czyniąc przy tym notatki, próbując wyłapać niuanse. Sprawcami zajęli się inni. Przynajmniej nikt nie zginął, no i mieli wystarczające dowody na winę dwóch zwyrodnialców. Wciąż jednak dziwnie było myśleć o ich motywach. Po jaką cholerę wzięli zakładników? Jakie szaleństwo musiał strawić ich umysły? Jeszcze będzie nad tym myślał w chwili, gdy zacznie spisywać swój raport z całej sprawy. Na pewno.
| z tematu
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
4.11
Isabelle nie powinna się denerwować - Eddard był jak rodzina, darzyli się wzajemnym szacunkiem i sympatią i na pewno jej współczuł i nadal uważał za powinowatą, skoro zgodził się na spotkanie. Przed wyjazdem do Londynu wysłała mu sowę. Nie mieli ze sobą w ogóle kontaktu po Stonehenge. Nawet jeśli Nott chciał ją wtedy odwiedzić, ojciec nie pozwolił na żadne wizyty gdy dochodziła do siebie po ataku choroby. Potem wyjechała do Francji i nie miała nawet okazji spojrzeć szwagrowi w oczy, spytać go czy podejrzewał coś o zamiarach Percy'ego.
A teraz w świetle prawa nie byli już rodziną.
Nerwowo obracała w dłoniach filiżankę z herbatą. Próbowała przeglądać atlas astronomiczny, ale nie mogła się na niczym skupić. W nauce szukała ucieczki od własnych probemów, ale dziś wiedza nie wchodziła jej do głowy.
Bała się tylko tego, co sądzi Eddard o tym wszystkim, co sądzi o niej. Chciała powiedzieć mu osobiście, że nie wiedziała nic o zamiarach męża. Zapewnić, że jej serce i lojalność są po właściwej stronie. Czuła się też niezręcznie, myśląc o opinii własnej rodziny. Dla ojca i dynastii nie liczyło się, którego Notta poślubi. Czyżby postawiła na złego brata? Ned wydawał się taki spokojny i rozważny, na pewno nie porzuci swojej narzeczonej w imię nie wiadomo czego.
Samego Eddara znała z jak najlepszej strony. Ufała mu. Dlatego chciała go spytać, czy Percivalowi grozi jakieś niebezpieczeństwo. Czy powinna się martwić. Czy powinna zapomnieć. Co Nottowie sądzą o dziecku, które w sobie nosi.
Poza tym pragnęła też po prostu pobyć przy kimś, kto kojarzył się jej z Percym, z tamtą rodziną, ze szczęśliwymi chwilami. Bała się tylko, że nic już nie będzie takie, jak dawniej.
Siedziała przy stoliku przy oknie, ubrana w czarną suknię. Strój wdowy, chociaż wdową przecież nie była. Kolor odzwierciedlał jej smętny nastrój, był praktyczny i niestety podkreślał głębokie cienie pod jej oczyma. Ostatnio źle sypiała. Wiedziała, że z chorobą genetyczną i dzieckiem pod sercem powinna o siebie dbać, ale łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
Isabelle nie powinna się denerwować - Eddard był jak rodzina, darzyli się wzajemnym szacunkiem i sympatią i na pewno jej współczuł i nadal uważał za powinowatą, skoro zgodził się na spotkanie. Przed wyjazdem do Londynu wysłała mu sowę. Nie mieli ze sobą w ogóle kontaktu po Stonehenge. Nawet jeśli Nott chciał ją wtedy odwiedzić, ojciec nie pozwolił na żadne wizyty gdy dochodziła do siebie po ataku choroby. Potem wyjechała do Francji i nie miała nawet okazji spojrzeć szwagrowi w oczy, spytać go czy podejrzewał coś o zamiarach Percy'ego.
A teraz w świetle prawa nie byli już rodziną.
Nerwowo obracała w dłoniach filiżankę z herbatą. Próbowała przeglądać atlas astronomiczny, ale nie mogła się na niczym skupić. W nauce szukała ucieczki od własnych probemów, ale dziś wiedza nie wchodziła jej do głowy.
Bała się tylko tego, co sądzi Eddard o tym wszystkim, co sądzi o niej. Chciała powiedzieć mu osobiście, że nie wiedziała nic o zamiarach męża. Zapewnić, że jej serce i lojalność są po właściwej stronie. Czuła się też niezręcznie, myśląc o opinii własnej rodziny. Dla ojca i dynastii nie liczyło się, którego Notta poślubi. Czyżby postawiła na złego brata? Ned wydawał się taki spokojny i rozważny, na pewno nie porzuci swojej narzeczonej w imię nie wiadomo czego.
Samego Eddara znała z jak najlepszej strony. Ufała mu. Dlatego chciała go spytać, czy Percivalowi grozi jakieś niebezpieczeństwo. Czy powinna się martwić. Czy powinna zapomnieć. Co Nottowie sądzą o dziecku, które w sobie nosi.
Poza tym pragnęła też po prostu pobyć przy kimś, kto kojarzył się jej z Percym, z tamtą rodziną, ze szczęśliwymi chwilami. Bała się tylko, że nic już nie będzie takie, jak dawniej.
Siedziała przy stoliku przy oknie, ubrana w czarną suknię. Strój wdowy, chociaż wdową przecież nie była. Kolor odzwierciedlał jej smętny nastrój, był praktyczny i niestety podkreślał głębokie cienie pod jej oczyma. Ostatnio źle sypiała. Wiedziała, że z chorobą genetyczną i dzieckiem pod sercem powinna o siebie dbać, ale łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Ostatnio zmieniony przez Isabelle Carrow dnia 06.04.19 16:42, w całości zmieniany 1 raz
[04.11]
Czuł się dziwnie. Do niedawna mógł jeszcze spotkać Isabelle w saloniku na piętrze, tudzież w bibliotece, gdy siedziała zaczytana na kanapie. Mieli sposobność rozmowy podczas rodzinnych posiłków, mógł zwrócić się do niej o pomoc, gdy potrzebował alchemicznej porady. Cóż powiedzieć, brakowało jej. Eddard darzył swoją rodzinę wielkim szacunkiem, a Isabelle w chwili zawarcia związku małżeńskiego stała się częścią rodziny, o którą dbał. Wprowadziła do Ashfield Manor trochę światła, które teraz zabrała wraz ze sobą. Czuł się nieswojo - jakkolwiek by to nie zabrzmiało Isy była jego , bo gdy myślał o niej wciąż w myślach mianował ją swoją bratową. A przecież już nie miał do tego prawa. W świetle ustaleń między rodami straciła nazwisko Nott i wszelkie relacje powinny być zerwane. Tylko, że on nie potrafił. Targały nim dziwne emocje i jedynie Isabelle mogłaby go w tej chwili zrozumieć. A może nie? Może nie powinien konfrontować się z nią? Nie wiedział, czy był gotowy na obdarcie z iluzji nienawiści, bo ostatecznie uczucia związane ze zdradą Percivala były dużo bardziej złożone, a nie był na to gotowy. Nie teraz, zbyt mało wody upłynęło, aby zmierzyć się z tym wszystkim.
Niemniej jednak chciał zobaczyć się z byłą bratową, chciał dowiedzieć się jak się czuje. Dlatego ubrał się w odpowiednią szatę i stawił się w miejscu, w którym umówił się z lady
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Drgnęła na widok szwagra lorda Nott i szybko odłożyła filiżankę. Porcelana ze szczękiem uderzyła o talerzyk, bo dłonie nieco jej drżały. Pomimo ciążowego brzucha, wstała z grzeczności. Była dużo niższa, więc Eddard i tak musiał się do niej nachylić. Wahanie i niezręczność zawisły między nimi.
-Ne...Eddard. Jesteś punktualnie, dziękuję za spotkanie. - czy nadal powinna zwracać się do niego rodzinnym zdrobnieniem? Czy zaraz niechcący przekroczyłaby jakąś granicę? Przyszła dużo wcześniej, chcąc w spokoju poczytać, ale głównie stresowała się tym spotkaniem. Teraz były szwagier ucałował ją w policzek, tak jakby nic się nie stało. Czy to konwenanse, czy naprawdę między nimi wszystko może być dobrze?
Uśmiechnęła się blado - ona też nie szafowała nigdy uśmiechami ani pochlebstwami, nie umiała grać salonowej lady. Zawsze była prostolinijna i szczera, może za bardzo. Teraz jej uśmiech nie był co prawda tak radosny, jak w czasach gdy była lady Nott, ale przeznaczony tylko dla szwagra.
Wcześniej uśmiechała się do wszystkich, ale głównie do Percy'ego.
Usiadła i między nimi zapadła na moment niezręczna cisza. Isabelle zaczęła panikować, jak zawsze gdy nie wiedziała co robić w skomplikowanych sytuacjach towarzyskich. Lubiła działać według ról, konwenansów. A unieważnienie jej małżeństwa bardzo przecież namieszało w jej relacjach z Nott'ami, znajdowała się teraz na nieznanym, grząskim gruncie.
-Dawno się nie widzieliśmy. - rzuciła, starając się zachować opanowany ton i utrzymać uśmiech na twarzy. Wzięła głęboki oddech, czując bolesny skurcz w płucach. Nic groźnego, ale drogi oddechowe dokuczały jej coraz bardziej w ostatnich miesiącach ciąży, a zwłaszcza z powodu nadmiaru stresu.
-Ja...od Stonehenge nie miałam okazji... - zarumieniła się nagle, spuściła wzrok.
-Nic nie wiedziałam. - wyznała w końcu boleśnie, podnosząc na Eddarda znękane spojrzenie. Czy jej uwierzy? Czy on coś wiedział o planach Percivala? Miała nadzieję, że nie. Nie zniosłaby, gdyby wszyscy coś podejrzewali, a trzymali ją w niepewności. Gdyby tylko sama coś podejrzewała, pomówiłaby z Percy'm, błagała go, aby nie zostawiał rodziny.
-Dalej nic nie wiem. Masz od niego...jakieś wieści? - wyszeptała niemal niesłyszalnie, ale Eddard i tak mógł wyłowić treść z ruchu jej warg i zrozpaczonej miny. Szlachcianka, która miała pecha zakochać się we własnym mężu.
-Ne...Eddard. Jesteś punktualnie, dziękuję za spotkanie. - czy nadal powinna zwracać się do niego rodzinnym zdrobnieniem? Czy zaraz niechcący przekroczyłaby jakąś granicę? Przyszła dużo wcześniej, chcąc w spokoju poczytać, ale głównie stresowała się tym spotkaniem. Teraz były szwagier ucałował ją w policzek, tak jakby nic się nie stało. Czy to konwenanse, czy naprawdę między nimi wszystko może być dobrze?
Uśmiechnęła się blado - ona też nie szafowała nigdy uśmiechami ani pochlebstwami, nie umiała grać salonowej lady. Zawsze była prostolinijna i szczera, może za bardzo. Teraz jej uśmiech nie był co prawda tak radosny, jak w czasach gdy była lady Nott, ale przeznaczony tylko dla szwagra.
Wcześniej uśmiechała się do wszystkich, ale głównie do Percy'ego.
Usiadła i między nimi zapadła na moment niezręczna cisza. Isabelle zaczęła panikować, jak zawsze gdy nie wiedziała co robić w skomplikowanych sytuacjach towarzyskich. Lubiła działać według ról, konwenansów. A unieważnienie jej małżeństwa bardzo przecież namieszało w jej relacjach z Nott'ami, znajdowała się teraz na nieznanym, grząskim gruncie.
-Dawno się nie widzieliśmy. - rzuciła, starając się zachować opanowany ton i utrzymać uśmiech na twarzy. Wzięła głęboki oddech, czując bolesny skurcz w płucach. Nic groźnego, ale drogi oddechowe dokuczały jej coraz bardziej w ostatnich miesiącach ciąży, a zwłaszcza z powodu nadmiaru stresu.
-Ja...od Stonehenge nie miałam okazji... - zarumieniła się nagle, spuściła wzrok.
-Nic nie wiedziałam. - wyznała w końcu boleśnie, podnosząc na Eddarda znękane spojrzenie. Czy jej uwierzy? Czy on coś wiedział o planach Percivala? Miała nadzieję, że nie. Nie zniosłaby, gdyby wszyscy coś podejrzewali, a trzymali ją w niepewności. Gdyby tylko sama coś podejrzewała, pomówiłaby z Percy'm, błagała go, aby nie zostawiał rodziny.
-Dalej nic nie wiem. Masz od niego...jakieś wieści? - wyszeptała niemal niesłyszalnie, ale Eddard i tak mógł wyłowić treść z ruchu jej warg i zrozpaczonej miny. Szlachcianka, która miała pecha zakochać się we własnym mężu.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Złość się w nim gotowała - jak on mógł jej to zrobić. Nie dbał o siebie, wszakże umiał poradzić sobie bez opieki starszego brata, ale zastanawiał się, czy Percival wiedział na co się decyduje i przede wszystkim na co skazywał Isabelle. - Issy, to ja dziękuję, że zgodziłaś się spotkać - odparł, pokusiwszy się o użycie zdrobnienia, którym posługiwał się jeszcze nie tak dawno, gdy mógł ją nazywać swoją bratową, członkiem szlachetnego rodu Nott. Chciał w ten sposób zapewnić lady Carrow, że stoi po jej stronie i na pomoc Eddarda zawsze mogła liczyć. Szczególnie w tej jakże trudnej dla obojga sytuacji, bo chociaż owszem pod względem konwenansów i w świecie rządzonym przez opinię powszechną, Isabelle znajdowała się w zdecydowanie gorszym położeniu o obydwoje stracili osobę, odgrywającą w ich życiu niesamowicie istotną rolę. Jednakże Percivala już nie było i musieli z tym faktem żyć, pogodzić się i zapomnieć. To jedyny sposób.
Gęsta cisza wypełniła przestrzeń wokół nich i sam Eddard nie wiedział jak się z nią czuć. Z jednej strony ta nigdy mu nie przeszkadzała. Często otaczał się ciszą, ponieważ tylko wtedy mógł oczyścić umysł i uspokoić się. Jednakże są takie emocje, których nie da ujarzmić się, wyciszyć w zaciszu własnej komnaty, które nie skonfrontowane z osobą trzecią nie znikną, nie schowają się pod dywanem, a będą narastać i rozprzestrzeniać się niczym złośliwy wirus. Na spotkanie z Percivalem nie był gotowy, ale z Isabelle musiał się zobaczyć. Lady Carrow musiała wiedzieć, na czyje wsparcie może teraz liczyć. Nie był tu tylko z powodu uczynienia z Issy swojego sojusznika, sojusznika Rycerzy. Chciał jej dobra, zwyczajnie.
- Wierzę, zapewne gdybyś wiedziała, gdybyśmy oboje wiedzieli, udałoby się go od tego szaleństwa odwieść- stwierdził, starając się przywołać na twarz coś, co miało przypominać uśmiech, ale w tym momencie wyglądał tak, jakby coś go bolało. Jeżeli kiedykolwiek czuł fizycznie ból drugiej osoby, to mogłaby to być właśnie ta chwila. Nie mógł patrzeć na rozpacz wykrzywiającą twarz byłej już bratowej. Chciałby jej jakoś ulżyć, ale nie wiedział jak - jemu pomogłaby zemsta.
- Nie, nie otrzymałem od niego żadnych wieści i wątpię, aby kiedykolwiek się do nas odezwał - odparł gorzko.
Gęsta cisza wypełniła przestrzeń wokół nich i sam Eddard nie wiedział jak się z nią czuć. Z jednej strony ta nigdy mu nie przeszkadzała. Często otaczał się ciszą, ponieważ tylko wtedy mógł oczyścić umysł i uspokoić się. Jednakże są takie emocje, których nie da ujarzmić się, wyciszyć w zaciszu własnej komnaty, które nie skonfrontowane z osobą trzecią nie znikną, nie schowają się pod dywanem, a będą narastać i rozprzestrzeniać się niczym złośliwy wirus. Na spotkanie z Percivalem nie był gotowy, ale z Isabelle musiał się zobaczyć. Lady Carrow musiała wiedzieć, na czyje wsparcie może teraz liczyć. Nie był tu tylko z powodu uczynienia z Issy swojego sojusznika, sojusznika Rycerzy. Chciał jej dobra, zwyczajnie.
- Wierzę, zapewne gdybyś wiedziała, gdybyśmy oboje wiedzieli, udałoby się go od tego szaleństwa odwieść- stwierdził, starając się przywołać na twarz coś, co miało przypominać uśmiech, ale w tym momencie wyglądał tak, jakby coś go bolało. Jeżeli kiedykolwiek czuł fizycznie ból drugiej osoby, to mogłaby to być właśnie ta chwila. Nie mógł patrzeć na rozpacz wykrzywiającą twarz byłej już bratowej. Chciałby jej jakoś ulżyć, ale nie wiedział jak - jemu pomogłaby zemsta.
- Nie, nie otrzymałem od niego żadnych wieści i wątpię, aby kiedykolwiek się do nas odezwał - odparł gorzko.
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Zawsze miło cię widzieć, Ned. - zapewniła z łagodnym uśmiechem, również używając rodzinnego zdrobnienia. Gdy weszła do rodziny Percivala, nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Nie tylko była zakochana w swoim mężu, ale też dogadywała się z jego rodziną i zaprzyjaźniła się (albo była bliska zaprzyjaźnienia się) z jego bratem i siostrą. To wszystko było widać zbyt piękne, aby mogło trwać długo - nagle i z hukiem opuściła rodzinę Nottów, a Eddard był już dla niej lordem, nie szwagrem.
Potem spuściła wzrok i splotła na brzuchu drżące dłonie. Odbywała już wiele bolesnych rozmów na temat skandalu w swoim życiu, ale tylko dla Eddara Percival był tak samo bliski jak dla niej. Tylko z nim mogła jawnie cierpieć - a zarazem w publicznym miejscu musiała zachować twarz.
-Też chcę w to wierzyć. - westchnęła, kręcąc głową. -Wiara, że moglibyśmy go powstrzymać boli mniej niż fakt, że zdecydował się na to...nie oglądając się na nas. - przyznała, rozgoryczona. Percy milczał i nie wiedziała, że napisze do niej list, że niedługo spotkają się potajemnie. Obecnie czuła się zostawiona sama sobie i porzucona.
Drgnęła i skrzywiła się, jak oparzona, gdy Eddard zwątpił w to, że kiedykolwiek usłyszą wieści od Percy'ego.
-Nie rozumiem, Ned. Tak cieszył się na dziecko, a potem odciął się ode mnie, od Ciebie, od całej rodziny. Myślisz, że tak mało dla niego znaczyliśmy? Co się mogło stać? - pożaliła się cichym, smutnym głosem. -Znasz go dłużej niż ja, umiałby tak dobrze udawać? - czy cała radość Percy'ego z jej ciąży, całe ich małżeństwo było kłamstwem?
Miała nadzieję, że Eddard udzieli jej odpowiedzi, ale z drugiej strony - bała się ją usłyszeć. Chyba wolałaby żyć w szczęśliwym kłamstwie niż skonfrontować się z łamiącą serce prawdą. Z drugiej strony, chciała znać prawdę. Nie mogła po prostu żyć dalej, jakby nigdy nic. Ciesząc się, że wróciła na łono panieńskiej rodziny i zapominając o ojcu swojego dziecka, o małżeństwie, o upokorzeniu. Właśnie dlatego - po odpowiedzi - wróciła do Anglii z Francji, ale powrót okazał się trudniejszy niż przypuszczała.
Potem spuściła wzrok i splotła na brzuchu drżące dłonie. Odbywała już wiele bolesnych rozmów na temat skandalu w swoim życiu, ale tylko dla Eddara Percival był tak samo bliski jak dla niej. Tylko z nim mogła jawnie cierpieć - a zarazem w publicznym miejscu musiała zachować twarz.
-Też chcę w to wierzyć. - westchnęła, kręcąc głową. -Wiara, że moglibyśmy go powstrzymać boli mniej niż fakt, że zdecydował się na to...nie oglądając się na nas. - przyznała, rozgoryczona. Percy milczał i nie wiedziała, że napisze do niej list, że niedługo spotkają się potajemnie. Obecnie czuła się zostawiona sama sobie i porzucona.
Drgnęła i skrzywiła się, jak oparzona, gdy Eddard zwątpił w to, że kiedykolwiek usłyszą wieści od Percy'ego.
-Nie rozumiem, Ned. Tak cieszył się na dziecko, a potem odciął się ode mnie, od Ciebie, od całej rodziny. Myślisz, że tak mało dla niego znaczyliśmy? Co się mogło stać? - pożaliła się cichym, smutnym głosem. -Znasz go dłużej niż ja, umiałby tak dobrze udawać? - czy cała radość Percy'ego z jej ciąży, całe ich małżeństwo było kłamstwem?
Miała nadzieję, że Eddard udzieli jej odpowiedzi, ale z drugiej strony - bała się ją usłyszeć. Chyba wolałaby żyć w szczęśliwym kłamstwie niż skonfrontować się z łamiącą serce prawdą. Z drugiej strony, chciała znać prawdę. Nie mogła po prostu żyć dalej, jakby nigdy nic. Ciesząc się, że wróciła na łono panieńskiej rodziny i zapominając o ojcu swojego dziecka, o małżeństwie, o upokorzeniu. Właśnie dlatego - po odpowiedzi - wróciła do Anglii z Francji, ale powrót okazał się trudniejszy niż przypuszczała.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Czy mogli temu zapobiec? Teraz już nikt nie odpowie na to pytanie, a Eddard naprawdę chciał wierzyć, że jego brat okazał się przypadkiem beznadziejnym, a nadzieja na jego uratowanie przepadła wraz z tym szaleńczym wystąpieniem podczas tragicznego zgromadzenia w Stonehenge. Wyczuwał tę nić porozumienia między nimi. Tylko Isabelle rozumiała jak wiele znaczył dla niego Eddard. A przynajmniej ona jako pierwsza z tych osób zgodziła się na spotkanie. Nie był w stanie stanąć jeszcze oko w oko z młodszą siostrą. Nie chciał patrzeć jak rozpada się na jego oczach. Doskonale pamiętał chwile po śmierci jej męża. A co gdy dowie się, że tak naprawdę Percival powinien być dla nich martwy? Nie chciał nawet sobie tego wyobrażać. Nie spodziewał się, że spotkanie z Isabelle będzie równie trudne. Tym bardziej, że ostatnio on sam zobowiązał się do poślubienia pewnej lady i sprawowania nad nią opieki.
- Naprawdę nie wiem, jak mógłbym ukoić twój ból Belle, chciałbym wiedzieć czy mieliśmy chociaż szansę - odparł, przecierając twarz. Naprawdę nie wierzył w to co się działo. Wydawało mu się, że chodzi jakby w jakimś śnie, a raczej koszmarze.
- Chciałbym wierzyć, że on oszalał. Ale jego wypowiedź... gdybyś go tylko słyszała. To nie była decyzja podjęta pod wpływem chwili, rozumiesz? Jego każde słowo było przemyślane. Zupełnie jakby szedł na to spotkanie z zamiarem wygłoszenia tych wszystkich dyrdymałów. Jakby od dawna wiedział, że właśnie wtedy wyrzeknie się swojej rodziny, żony i nienarodzonego dziecka. Zapewne ty jako jedna z niewielu wiesz, jakbym chciał, aby to wszystko okazało się nieprawdą to on od dłuższego czasu musiał grać, udawać - wylał całe swoje rozgoryczenie. Przedstawił jej brutalną prawdę, na którą zasługiwała. Nie chciał pozwolić, aby dała się mamić kłamstwom, które mógłby sączyć jej do ucha Percival. Potrzebowali jej po swojej stronie, ale może to Eddard jej potrzebował? Sam nie wiedział. Przez chwilę znowu stał w kamiennym Stonehenge i z niedowierzaniem słuchał steku bzdur, które wypowiadał Percival podczas szczytu. Nadal nie mógł pojąć co się stało, jak mógł nie zauważyć tej zmiany. A może nigdy nie poznał prawdziwego Percivala? Może widział go zawsze takim, jakim chciał go widzieć?
- Naprawdę nie wiem, jak mógłbym ukoić twój ból Belle, chciałbym wiedzieć czy mieliśmy chociaż szansę - odparł, przecierając twarz. Naprawdę nie wierzył w to co się działo. Wydawało mu się, że chodzi jakby w jakimś śnie, a raczej koszmarze.
- Chciałbym wierzyć, że on oszalał. Ale jego wypowiedź... gdybyś go tylko słyszała. To nie była decyzja podjęta pod wpływem chwili, rozumiesz? Jego każde słowo było przemyślane. Zupełnie jakby szedł na to spotkanie z zamiarem wygłoszenia tych wszystkich dyrdymałów. Jakby od dawna wiedział, że właśnie wtedy wyrzeknie się swojej rodziny, żony i nienarodzonego dziecka. Zapewne ty jako jedna z niewielu wiesz, jakbym chciał, aby to wszystko okazało się nieprawdą to on od dłuższego czasu musiał grać, udawać - wylał całe swoje rozgoryczenie. Przedstawił jej brutalną prawdę, na którą zasługiwała. Nie chciał pozwolić, aby dała się mamić kłamstwom, które mógłby sączyć jej do ucha Percival. Potrzebowali jej po swojej stronie, ale może to Eddard jej potrzebował? Sam nie wiedział. Przez chwilę znowu stał w kamiennym Stonehenge i z niedowierzaniem słuchał steku bzdur, które wypowiadał Percival podczas szczytu. Nadal nie mógł pojąć co się stało, jak mógł nie zauważyć tej zmiany. A może nigdy nie poznał prawdziwego Percivala? Może widział go zawsze takim, jakim chciał go widzieć?
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Już ukajasz. Myślałam... nie wiem, myślałam, że nie będziesz już chciał mnie znać. - zapewniła spontanicznie, ściszonym głosem. W jej oczach prawie błyszczały już łzy, ale szybko zamrugała i powstrzymała je, ze względu na Neda. Przecież wiedziała, jak wiele łączyło go z Percivalem. Wiedziała, że on też cierpi, nawet jeśli skrył braterskie złamane serce pod płaszczem rozgoryczenia i gniewu. Nie chciała dokładać mu zmartwień, nie powinien się zastanawiać jak ją pocieszyć, ani wyrzucać sobie, że nie może. Pocieszanie to obowiązek męża, a nie szwagra. Męża, który nagle zniknął z jej życia. Przez którego była już dla Nottów nie członkinią rodziny, a lady Carrow. Eddard nawet nie musiał się z nią spotykać i okazywać jej serca, mógł zdystansować się od zhańbionej żony zdrajcy i była mu dozgonnie wdzięczna za sam ton i serdeczność, za traktowanie jej jakby wciąż była Isabelle, lady Nott.
-Tak żałuję, że mnie tam nie było. - spuściła głowę z żalem i wstydem. Czy jej widok i łzy byłby w stanie powściągnąć Percy'ego? Może dzięki jej obecności nie zapomniałby o żonie i dziecku? Jeśli nie zmieniłaby jego zdania, serce pękłoby jej jeszcze bardziej... ale może wolałaby cierpieć, niż żyć ze świadomością, że nie mogła spróbować wpłynąć na jego decyzję. Opuściła Stonehenge z powodu ciąży i stanu zdrowia. Kolejne ograniczenie, podyktowane przez klątwę Ondyny. Kolejny wyrzut sumienia i przypomnienie, że zdrowa żona byłaby dla każdego lepsza.
Wysłuchała brutalnych, ale szczerych słów Neda, zagryzając wargi prawie do krwi. Walczyła z sobą o to, by się nie rozpłakać. Nie przy nim. Przymknęła oczy i wzięła głęboki, nieco urywany oddech; pamiętając aby kontrolować wdechy i wydechy w chwilach stresu. Dzięki temu mogła uspokoić się (a przynajmniej swój oddech) zawczasu, aby zapobiec atakom choroby.
-Dziękuję za szczerość, Ned. - wykrztusiła tylko cicho, próbując zachować godność nawet w takiej chwili. -Nie znałam takiego Percy'ego. - dodała cicho. -Możliwe, że w ogóle go nie znałam. Ja... chyba go wyidealizowałam, Ned. Chyba zawsze byłam zbyt naiwna. - przyznała, po raz pierwszy dzieląc się z kimś swoim poczuciem winy. Nie wiedziała, czy mądrze przyznawać się do tego akurat lordowi Nott, ale poza Elaine był jedyną znaną jej osobą, która mogła zrozumieć. Która teżkiedyś kochała Percy'ego.
-Znasz go dłużej, czy w dzieciństwie też kłamał i udawał? Pamiętam, że wspominał o...przyjaciołach z Hogwartu, nieczystej krwi, ale nigdy nie wnikałam, nigdy nie sądziłam, że to coś poważnego, coś co może wpłynąć na jego poglądy w tak drastyczny sposób. Przecież wszyscy chodziliśmy na lekcje z uczniami półkrwi... Zresztą, nawet nie wiemy czy to ważne. - westchnęła. -Przepraszam, chyba za bardzo chciałabym wiedzieć, a tylko obciążam tym ciebie. Tak, jakby wiedza miała jakoś poprawić sytuację mojego dziecka... - również wylała z siebie gorycz i niepokój. Nigdy nie planowała wydania na świat bękarta. To maleństwo nie zrobiło nic, aby zasłużyć sobie na utratę szlacheckiego nazwiska, na pogardę i niższy status urodzenia. Miało tylko pecha nie urodzić się przed skandalicznym wystąpieniem swojego ojca. Choć kto wie, rody szlacheckie bywały bezwzględne. Czy większy lub dorosły syn zdrajcy również zostałby wydziedziczony? Nie wiedziała, nigdy nie potrzebowała wiedzieć takich rzeczy. Pomimo pragnienia wiedzy i wolności, była w końcu przykładną szlachcianką. Bycie elegancką damą nie przychodziło jej naturalnie, bo pewniej czuła się w bibliotece niż na sali balowej, ale starała się całe życie. A cały jej wysiłek został obrócony wniewcz i nijak nie pomoże jej potomkowi.
-Tak żałuję, że mnie tam nie było. - spuściła głowę z żalem i wstydem. Czy jej widok i łzy byłby w stanie powściągnąć Percy'ego? Może dzięki jej obecności nie zapomniałby o żonie i dziecku? Jeśli nie zmieniłaby jego zdania, serce pękłoby jej jeszcze bardziej... ale może wolałaby cierpieć, niż żyć ze świadomością, że nie mogła spróbować wpłynąć na jego decyzję. Opuściła Stonehenge z powodu ciąży i stanu zdrowia. Kolejne ograniczenie, podyktowane przez klątwę Ondyny. Kolejny wyrzut sumienia i przypomnienie, że zdrowa żona byłaby dla każdego lepsza.
Wysłuchała brutalnych, ale szczerych słów Neda, zagryzając wargi prawie do krwi. Walczyła z sobą o to, by się nie rozpłakać. Nie przy nim. Przymknęła oczy i wzięła głęboki, nieco urywany oddech; pamiętając aby kontrolować wdechy i wydechy w chwilach stresu. Dzięki temu mogła uspokoić się (a przynajmniej swój oddech) zawczasu, aby zapobiec atakom choroby.
-Dziękuję za szczerość, Ned. - wykrztusiła tylko cicho, próbując zachować godność nawet w takiej chwili. -Nie znałam takiego Percy'ego. - dodała cicho. -Możliwe, że w ogóle go nie znałam. Ja... chyba go wyidealizowałam, Ned. Chyba zawsze byłam zbyt naiwna. - przyznała, po raz pierwszy dzieląc się z kimś swoim poczuciem winy. Nie wiedziała, czy mądrze przyznawać się do tego akurat lordowi Nott, ale poza Elaine był jedyną znaną jej osobą, która mogła zrozumieć. Która też
-Znasz go dłużej, czy w dzieciństwie też kłamał i udawał? Pamiętam, że wspominał o...przyjaciołach z Hogwartu, nieczystej krwi, ale nigdy nie wnikałam, nigdy nie sądziłam, że to coś poważnego, coś co może wpłynąć na jego poglądy w tak drastyczny sposób. Przecież wszyscy chodziliśmy na lekcje z uczniami półkrwi... Zresztą, nawet nie wiemy czy to ważne. - westchnęła. -Przepraszam, chyba za bardzo chciałabym wiedzieć, a tylko obciążam tym ciebie. Tak, jakby wiedza miała jakoś poprawić sytuację mojego dziecka... - również wylała z siebie gorycz i niepokój. Nigdy nie planowała wydania na świat bękarta. To maleństwo nie zrobiło nic, aby zasłużyć sobie na utratę szlacheckiego nazwiska, na pogardę i niższy status urodzenia. Miało tylko pecha nie urodzić się przed skandalicznym wystąpieniem swojego ojca. Choć kto wie, rody szlacheckie bywały bezwzględne. Czy większy lub dorosły syn zdrajcy również zostałby wydziedziczony? Nie wiedziała, nigdy nie potrzebowała wiedzieć takich rzeczy. Pomimo pragnienia wiedzy i wolności, była w końcu przykładną szlachcianką. Bycie elegancką damą nie przychodziło jej naturalnie, bo pewniej czuła się w bibliotece niż na sali balowej, ale starała się całe życie. A cały jej wysiłek został obrócony wniewcz i nijak nie pomoże jej potomkowi.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
- Belle, nie mógłbym karać ciebie, za jego błędy - nie był wstanie wydusić z siebie jego imienia. Jeszcze nie teraz, rana była zbyt świeża, aby ją rozdrapywać. Sama myśl o wypowiedzeniu tego imienia sprawiała iż w jego ustach rozlewał się smak goryczy. Krył się, mówią że od miłości do nienawiści jeden krok i w tym momencie śmiał wierzyć w to, że to stwierdzenie odnosiło się także do uczucia jakim brat mógł darzyć brata. W tym momencie serce Eddarda było pełne negatywnych jeżeli nie toksycznych emocji, które niczym kwas wypaliły dawne uczucie. A jednocześnie nie umiał zapomnieć o Isabelle i jej nienarodzonym dziecku, które teraz zostało zdane na łaskę Carrowów. Co zdaniem Eddarda i tak było jednym z najlepszych rozwiązań, jakie mogło ją spotkać, chociaż wiedział, że niekoniecznie musiało takim być z perspektywy Isabelle.
- Nabrał nas wszystkich, Isabelle, nie tylko ciebie. Nie widziałem tej zmiany, a znam go zdecydowanie dłużej niż ty. A raczej wydawało mi się, że go znam - spotkanie na szczycie pokazało jak bardzo się mylił. Trudno stwierdzić kto był bardziej zszokowany takim obrotem sprawy - rycerze, czy jego własna rodzina. Eddard łączył w swojej osobie obydwie strony. Nigdy nie należał do osób, które obdarzały swoim zaufaniem większe grono osób, ale prawda była taka, że Percival był w jego życiu od samego początku i jawił się jako jedyna osoba, której mógł ufać bezgranicznie. Wniosek? Niewolno ufać nikomu.
- Przyznam, że przy nim traciłem czujność. Był moim bratem, ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o zdradę. Nie przejmuj się, sam chciałbym wiedzieć, chociaż nie mam pojęcia dokąd ta wiedza mogłaby mnie doprowadzić. Wspominał o znajomych o nieczystej krwi? - zagadnął zszokowany, a raczej chcąc na takiego wyglądać. Czy naprawdę zepsucie Percivala sięgało lat szkolnych, a on był w stanie to przeoczyć już wtedy? Od tak dawna dał się mamić? Tylko dlaczego wtedy wstępowałby w szeregi rycerzy i razem z nimi walczył o lepszy świat bez szlamu zabrudzającego czarodziejską Brytanię. To budziło w nim co najmniej odrazę i wstręt. Krew gotowała się w nim na myśl, że Percival postanowił tak po prostu porzucić syna i małżonkę.
- Nabrał nas wszystkich, Isabelle, nie tylko ciebie. Nie widziałem tej zmiany, a znam go zdecydowanie dłużej niż ty. A raczej wydawało mi się, że go znam - spotkanie na szczycie pokazało jak bardzo się mylił. Trudno stwierdzić kto był bardziej zszokowany takim obrotem sprawy - rycerze, czy jego własna rodzina. Eddard łączył w swojej osobie obydwie strony. Nigdy nie należał do osób, które obdarzały swoim zaufaniem większe grono osób, ale prawda była taka, że Percival był w jego życiu od samego początku i jawił się jako jedyna osoba, której mógł ufać bezgranicznie. Wniosek? Niewolno ufać nikomu.
- Przyznam, że przy nim traciłem czujność. Był moim bratem, ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o zdradę. Nie przejmuj się, sam chciałbym wiedzieć, chociaż nie mam pojęcia dokąd ta wiedza mogłaby mnie doprowadzić. Wspominał o znajomych o nieczystej krwi? - zagadnął zszokowany, a raczej chcąc na takiego wyglądać. Czy naprawdę zepsucie Percivala sięgało lat szkolnych, a on był w stanie to przeoczyć już wtedy? Od tak dawna dał się mamić? Tylko dlaczego wtedy wstępowałby w szeregi rycerzy i razem z nimi walczył o lepszy świat bez szlamu zabrudzającego czarodziejską Brytanię. To budziło w nim co najmniej odrazę i wstręt. Krew gotowała się w nim na myśl, że Percival postanowił tak po prostu porzucić syna i małżonkę.
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Dziękuję, Ned. - pokrzepiona, ośmieliła się delikatnie sięgnąć przez stół i uścisnąć dłoń Eddarda w geście wdzięczności (a może rozpaczy?). Pokochała nie tylko Percy'ego, ale też jego rodzinę i odrzucenie przez Nottów bolało. Chciała być lady Nott, chciała by jej dziecko było Nottem, a teraz nazwisko zostało jej wydarte i nie była pewna, co stało się z rodzinnymi więzami, które przecież tak pieczołowicie budowała. Była w domu Nottów nowa, Percival spowodował skandal po zaledwie kilku miesiącach małżeństwa, a Belle nie zdążyła należycie umocnić swojej pozycji. Może gdyby wtopiła się w rodzinę w ciągu wielu lat, konsekwencje byłyby łagodniejsze?
Ale nie ma co gdybać. Straciła nazwisko, ale cieszyła się, że nie straciła całkiem swojego do-niedawna-szwagra.
Spuściła wzrok, słuchając Neda i wyłapując gorycz i rozpacz w jego słowach. Nie chciała myśleć (a on nie chciałby słyszeć) o tym, jak bardzo podobny był do Percy'ego. Fizycznie, ale również z charakteru. Przez jego słowa przebijały się uczucia i pasja, które skierowane w niesłusznej sprawie doprowadziły Percy'ego do ruiny, ale które kazały Nedowi przeżywać zdradę brata i troszczyć się o shańbioną szwagierkę.
Czemu, choć byli tacy podobni, jeden z nich był wciąż dziedzicem wielkiego rodu, a drugi wyklętym zdrajcą?
-Wspominał o znajomych półkrwi, nie wiedziałam, że to coś groźnego... Zresztą może to nie to, może nadinterpretuję... na pewno naszą czujność wzbudziłyby jakieś szlamy - z przyzwoitości zniżyła nieco głos, używając tej obelgi. Obelgi, której wcześniej jakoś nie wypowiadała, ale która coraz częściej gościła na jej ustach z powodu zdrady Percy'ego. -Ale przecież każdy zna kogoś półkrwi, nie sądziłam, że to coś poważnego. Nie czytał w domu żadnych wywrotowych gazet, nie spotykał się z nikim podejrzanym, sam przecież wiesz... - a może nie wiedzieli niczego?
Westchnęła ciężko.
-Co teraz, Ned? Czy... spotkasz się ze mną czasem? I ze swoim... bratankiem, albo bratanicą? - ośmieliła się spytać, nieśmiało i wręcz błagalnie. Dotknęła lekko brzucha, podnosząc na Eddarda smutne oczy. Wiedziała, że się o nią troszczy, ale mimo wszystko bała się trochę, że spotkał się z nią po to, aby się pożegnać. Po tym spotkaniu mogła powrócić do Sandal Castle z ulgą i świadomością, że nie jest w tym wszystkim sama.
/zt
Ale nie ma co gdybać. Straciła nazwisko, ale cieszyła się, że nie straciła całkiem swojego do-niedawna-szwagra.
Spuściła wzrok, słuchając Neda i wyłapując gorycz i rozpacz w jego słowach. Nie chciała myśleć (a on nie chciałby słyszeć) o tym, jak bardzo podobny był do Percy'ego. Fizycznie, ale również z charakteru. Przez jego słowa przebijały się uczucia i pasja, które skierowane w niesłusznej sprawie doprowadziły Percy'ego do ruiny, ale które kazały Nedowi przeżywać zdradę brata i troszczyć się o shańbioną szwagierkę.
Czemu, choć byli tacy podobni, jeden z nich był wciąż dziedzicem wielkiego rodu, a drugi wyklętym zdrajcą?
-Wspominał o znajomych półkrwi, nie wiedziałam, że to coś groźnego... Zresztą może to nie to, może nadinterpretuję... na pewno naszą czujność wzbudziłyby jakieś szlamy - z przyzwoitości zniżyła nieco głos, używając tej obelgi. Obelgi, której wcześniej jakoś nie wypowiadała, ale która coraz częściej gościła na jej ustach z powodu zdrady Percy'ego. -Ale przecież każdy zna kogoś półkrwi, nie sądziłam, że to coś poważnego. Nie czytał w domu żadnych wywrotowych gazet, nie spotykał się z nikim podejrzanym, sam przecież wiesz... - a może nie wiedzieli niczego?
Westchnęła ciężko.
-Co teraz, Ned? Czy... spotkasz się ze mną czasem? I ze swoim... bratankiem, albo bratanicą? - ośmieliła się spytać, nieśmiało i wręcz błagalnie. Dotknęła lekko brzucha, podnosząc na Eddarda smutne oczy. Wiedziała, że się o nią troszczy, ale mimo wszystko bała się trochę, że spotkał się z nią po to, aby się pożegnać. Po tym spotkaniu mogła powrócić do Sandal Castle z ulgą i świadomością, że nie jest w tym wszystkim sama.
/zt
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Ostatnio zmieniony przez Isabelle Carrow dnia 02.01.20 21:49, w całości zmieniany 1 raz
Niewątpliwie był to czas trudny dla nich wszystkich. Eddard stracił kolejnego brata i to na jego barkach spoczął zaszczyt, a może jarzmo najstarszego syna lorda Nott. Powinien się cieszyć, w końcu dostał uwagę, o którą tak zabiegał za młodu. Problem tkwił w tym, że on już nie chciał tej uwagi. Gardził nią, dobrze czując się w cieniu najpierw Juliusa, a następnie Percivala. Jednakże był lwem i musiał dumnie kroczyć przed siebie, reprezentując wszystkich swoich krewnych. Nie chciał splamić honoru rodziny tak, jak zrobił to Percival. Żal było mu Belle i jej jeszcze nienarodzonego dziecka. Stała się już członkiem ich rodziny i Nott przyzwyczaił się do jej obecności w Ashfield Manor. Jego brat podjął decyzję za nią, za nich wszystkich i podczas gdy on zapomniał już o poprzednim życiu, oni musieli żyć z konsekwencjami jego czynów. Upadną pod ciężarem tych decyzji? A może powstaną z podniesionymi głowami? Czas pokaże.
Gdzieś w głębi zdawał sobie sprawę z ich podobieństwa i być może to potęgowało silne uczucia związane ze zdradą brata. Jedynie czas mógł ostudzić gniew rosnący w jego sercu, na razie jednak wylał skrawki jego duszy. Wybrali różne drogi, każdy przekonany o słuszności swojego wyboru. Jakkolwiek Percival umotywowałby swoje stanowisko, Eddard nie był w stanie objąć rozumem postępowania zdrajców, bo przecież tego wieczora nie tylko Percy zdradził, a ten fakt zdawał się wszystkim umykać. Może dlatego, że Alexander nigdy nie należał do rycerzy. Wysłuchał w milczeniu jej słów, po czym postarał się przywołać na twarz nieco krzywy uśmiech, który był obecnie szczytem jego możliwości. - Niestety Belle, oficjalnie nic nie mogę dla was zrobić, ale nie zostawię cię bez pomocy. Jeżeli będziesz potrzebowała czegokolwiek wystarczy, że napiszesz - czuł, że był jej to winien. Isabelle niczym nie zawiniła, idealnie wywiązując się z roli żony, a teraz przyszłej matki. Czuł się w obowiązku do chociaż podjęcia próby zadość uczynienia jej wszelkiego zła, którego sprawcą był jego niegdysiejszy brat. Spędził w jej towarzystwie jeszcze chwilę, ale zarówno on jak i ona musieli wracać do swoich obowiązków, a Eddard obiecał, że niebawem się odezwie.
/ zt
Gdzieś w głębi zdawał sobie sprawę z ich podobieństwa i być może to potęgowało silne uczucia związane ze zdradą brata. Jedynie czas mógł ostudzić gniew rosnący w jego sercu, na razie jednak wylał skrawki jego duszy. Wybrali różne drogi, każdy przekonany o słuszności swojego wyboru. Jakkolwiek Percival umotywowałby swoje stanowisko, Eddard nie był w stanie objąć rozumem postępowania zdrajców, bo przecież tego wieczora nie tylko Percy zdradził, a ten fakt zdawał się wszystkim umykać. Może dlatego, że Alexander nigdy nie należał do rycerzy. Wysłuchał w milczeniu jej słów, po czym postarał się przywołać na twarz nieco krzywy uśmiech, który był obecnie szczytem jego możliwości. - Niestety Belle, oficjalnie nic nie mogę dla was zrobić, ale nie zostawię cię bez pomocy. Jeżeli będziesz potrzebowała czegokolwiek wystarczy, że napiszesz - czuł, że był jej to winien. Isabelle niczym nie zawiniła, idealnie wywiązując się z roli żony, a teraz przyszłej matki. Czuł się w obowiązku do chociaż podjęcia próby zadość uczynienia jej wszelkiego zła, którego sprawcą był jego niegdysiejszy brat. Spędził w jej towarzystwie jeszcze chwilę, ale zarówno on jak i ona musieli wracać do swoich obowiązków, a Eddard obiecał, że niebawem się odezwie.
/ zt
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 12 lutego
Gwen powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że posiadanie własnego lokalu, choćby niewielkiego, byłoby absolutnie zbawienne. Zapraszanie klientów do mieszkania czasem bywało najzwyczajniej w świecie irytujące i nie na miejscu (zwłaszcza w przypadku niekoniecznie zaufanych panów), a transport obrazów wcale nie należał do łatwych. Współpracowała z kilkoma sklepami handlującymi sztuką, ale jeśli dzieła nie sprzedały się w odpowiednim terminie, zwykle musiała je odebrać, a potem podróżować z nimi przez pół Londynu, aby odstawić je go domu.
Gdyby miała własny lokal mogłaby po prostu wszystko składować właśnie w nim. Zakup odpowiedniego miejsca jak na razie przerastał jednak jej możliwości. Z resztą, martwiła się, czy w ogóle dałaby sobie radę z prowadzeniem tego typu biznesu. Nie była w końcu sprzedawcą, a malarką. Handlowanie często zostawiała innym.
Najchętniej odniosłaby zawinięty w brązowy papier obraz od razu do mieszkania, ale niedługo musiała podejść do człowieka oprawiającego płótna w ramy i musiała gdzieś przeczekać najbliższy czas. Na dworze wciąż było zimno: zima trzymała i nie chciała puścić. Siedzenie na jednej z ławek byłoby więc złym pomysłem.
Nie myśląc nad tym zbyt wiele, weszła do jednej z kawiarni. Trzymając obraz pod pachą, z torbą przewieszoną przez ramię oraz grubym płaszczem miała drobny problem z poruszaniem się w ciasnej przestrzeni, ale jakoś udało jej się dostać do środka. Niezbyt zgrabnie, to fakt, ale wszak Gwen nigdy nie słynęła ze szczególnej zwinności. Wręcz przeciwnie. Nawet bez dodatkowego (i nieporęcznego) bagażu przypominała raczej słonicę niżeli baletnice, przynajmniej w swoim mniemaniu.
Ciasny lokal był jednak pełen ludzi i krążących wokół dzieci. Gwen w pierwszej chwili uśmiechnęła się, słysząc słowa bajki i widząc wsłuchane w nią dzieci, jednak nie dane było jej długo zastanawiać się nad świetnym pomysłem dydaktycznym właścicieli tego miejsca, bo akurat jeden z małych łobuzów przebiegł obok niej, z płaczem zmierzając do swoich rodziców (czyżby przedmałżeńska kłótnia pięciolatków? Dziewczynka w podobnym wieku zerkała na chłopca groźnym spojrzeniem). Biegnąc, zahaczył jednak o obraz, który dziewczyna ledwo trzymała.
Brązowy papier wyślizgnął się z rąk nie spodziewającej się takiego obrotu spraw dziewczyny. Obraz runął z pustym plaskiem na ziemię, po drodze odrobinę się rozrywając. Jednocześnie Gwen zachwiała się, na chwilę tracąc równowagę.
– Na Merlina – mruknęła pod nosem, niezadowolona z całego zajścia. Narobiła takiego hałasu, że oczy wszystkich w kawiarni musiały być zwrócone właśnie na nią.
Gwen powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że posiadanie własnego lokalu, choćby niewielkiego, byłoby absolutnie zbawienne. Zapraszanie klientów do mieszkania czasem bywało najzwyczajniej w świecie irytujące i nie na miejscu (zwłaszcza w przypadku niekoniecznie zaufanych panów), a transport obrazów wcale nie należał do łatwych. Współpracowała z kilkoma sklepami handlującymi sztuką, ale jeśli dzieła nie sprzedały się w odpowiednim terminie, zwykle musiała je odebrać, a potem podróżować z nimi przez pół Londynu, aby odstawić je go domu.
Gdyby miała własny lokal mogłaby po prostu wszystko składować właśnie w nim. Zakup odpowiedniego miejsca jak na razie przerastał jednak jej możliwości. Z resztą, martwiła się, czy w ogóle dałaby sobie radę z prowadzeniem tego typu biznesu. Nie była w końcu sprzedawcą, a malarką. Handlowanie często zostawiała innym.
Najchętniej odniosłaby zawinięty w brązowy papier obraz od razu do mieszkania, ale niedługo musiała podejść do człowieka oprawiającego płótna w ramy i musiała gdzieś przeczekać najbliższy czas. Na dworze wciąż było zimno: zima trzymała i nie chciała puścić. Siedzenie na jednej z ławek byłoby więc złym pomysłem.
Nie myśląc nad tym zbyt wiele, weszła do jednej z kawiarni. Trzymając obraz pod pachą, z torbą przewieszoną przez ramię oraz grubym płaszczem miała drobny problem z poruszaniem się w ciasnej przestrzeni, ale jakoś udało jej się dostać do środka. Niezbyt zgrabnie, to fakt, ale wszak Gwen nigdy nie słynęła ze szczególnej zwinności. Wręcz przeciwnie. Nawet bez dodatkowego (i nieporęcznego) bagażu przypominała raczej słonicę niżeli baletnice, przynajmniej w swoim mniemaniu.
Ciasny lokal był jednak pełen ludzi i krążących wokół dzieci. Gwen w pierwszej chwili uśmiechnęła się, słysząc słowa bajki i widząc wsłuchane w nią dzieci, jednak nie dane było jej długo zastanawiać się nad świetnym pomysłem dydaktycznym właścicieli tego miejsca, bo akurat jeden z małych łobuzów przebiegł obok niej, z płaczem zmierzając do swoich rodziców (czyżby przedmałżeńska kłótnia pięciolatków? Dziewczynka w podobnym wieku zerkała na chłopca groźnym spojrzeniem). Biegnąc, zahaczył jednak o obraz, który dziewczyna ledwo trzymała.
Brązowy papier wyślizgnął się z rąk nie spodziewającej się takiego obrotu spraw dziewczyny. Obraz runął z pustym plaskiem na ziemię, po drodze odrobinę się rozrywając. Jednocześnie Gwen zachwiała się, na chwilę tracąc równowagę.
– Na Merlina – mruknęła pod nosem, niezadowolona z całego zajścia. Narobiła takiego hałasu, że oczy wszystkich w kawiarni musiały być zwrócone właśnie na nią.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Przez ostatnie tygodnie dość niechętnie opuszczała Hogwart i swoje cztery kąty na przedmieściach Londynu w celach towarzyskich. Poświęcanie całości swojego czasu na pracę i naukę astronomii pozwalały pannie Pomfrey na skupienie myśli na czymś innym niż profesor Bagshot. Wieść o jej heroicznej śmierci odcisnęła na młodej uzdrowicielce duże piętno. Czuła się jakby straciła kolejną bliską osobę i dlatego też naturalne było dla niej noszenie żałoby. Oblekała się w czerń i unikała przyjemności spokój odnajdując głównie w książkach.
Regina, przyjaciółka z lat szkolnych, nie należała jednak do osób, które tolerują odmowę. Stara płomykówka przysiadała na parapecie Poppy tak często, że aż zrobiło się jej żal biednej sowy, zmuszonej do ciągłych, długich podróży z odległej Szkocji. Dla dobra tego zwierzęcia zgodziła się na spotkanie w drugiej połowie lutego. Umówiła się z Reginą w kawiarni na ulicy Pokątnej, lecz zjawiła się dużo wcześniej, by korzystając z okazji zrobić zakupy. Sądziła, że zajmą jej więcej czasu, ale spojrzawszy na zegarek odkryła, że do spotkania z Reginą pozostały jeszcze ponad dwie godziny. Śnieg prószył i mróz szczypał ją w policzki, postanowiła więc zajrzeć do jednego z ulubionych swoich kątów na tej ulicy, gdzie zazwyczaj mogła usiąść w wygodnym fotelu i poczytać jedną z książek przy filiżance dobrej herbaty. Nie spodziewała się tu dziś aż takich tłumów, ale skoro już tu weszła...
Stanęła w kolejce za rudowłosą dziewczyną, ubrana w czarny, ciepły płaszcz i ciemną sukienkę pod spodem, szyję miała owiniętą szalem w kratę, na głowie zaś beret. Nagle obok nich przebiegł jakby huragan w postaci rozkrzyczanego chłopca, który potrącił rudowłosą czarownicę. Poppy przykucnęła, by podnieść ostrożnie coś, co przywodziło jej na myśl obraz w brązowym papierze, po czym wyciągnęła ręce w kierunku rudowłosej dziewczyny. - Proszę. Chyba nic poważnego się nie stało - wyrzekła z nadzieją w głosie, że należący do niej przedmiot nie uległ zniszczeniu. Powiodła spojrzeniem za ganiającym po lokalu chłopcem i pokręciła głową z wyraźną dezaprobatą. - Gdzie się podziała matka, by upilnować dziecka... - wyszeptała w kierunku rudowłosej, dzieląc się z nią niezadowoleniem z zaistniałej sytuacji. Rozumiała, że dzieci to tylko dzieci, mają swoje humory i miewają niemądre pomysły, jednakże od tego byli dorośli, by ich upilnować. Zwłaszcza w miejscu publicznym, takim jak zatłoczona kawiarnia, gdzie nie byli sami. Na pierwsze efekty tej swawoli nie trzeba było długo czekać. Młódce wytrącono z rąk obraz, starsza czarownica idąca z kubkiem gorącej herbaty została popchnięta i oparzyła dłonie, krzyknęła z bólu, robił się coraz większy chaos.
Regina, przyjaciółka z lat szkolnych, nie należała jednak do osób, które tolerują odmowę. Stara płomykówka przysiadała na parapecie Poppy tak często, że aż zrobiło się jej żal biednej sowy, zmuszonej do ciągłych, długich podróży z odległej Szkocji. Dla dobra tego zwierzęcia zgodziła się na spotkanie w drugiej połowie lutego. Umówiła się z Reginą w kawiarni na ulicy Pokątnej, lecz zjawiła się dużo wcześniej, by korzystając z okazji zrobić zakupy. Sądziła, że zajmą jej więcej czasu, ale spojrzawszy na zegarek odkryła, że do spotkania z Reginą pozostały jeszcze ponad dwie godziny. Śnieg prószył i mróz szczypał ją w policzki, postanowiła więc zajrzeć do jednego z ulubionych swoich kątów na tej ulicy, gdzie zazwyczaj mogła usiąść w wygodnym fotelu i poczytać jedną z książek przy filiżance dobrej herbaty. Nie spodziewała się tu dziś aż takich tłumów, ale skoro już tu weszła...
Stanęła w kolejce za rudowłosą dziewczyną, ubrana w czarny, ciepły płaszcz i ciemną sukienkę pod spodem, szyję miała owiniętą szalem w kratę, na głowie zaś beret. Nagle obok nich przebiegł jakby huragan w postaci rozkrzyczanego chłopca, który potrącił rudowłosą czarownicę. Poppy przykucnęła, by podnieść ostrożnie coś, co przywodziło jej na myśl obraz w brązowym papierze, po czym wyciągnęła ręce w kierunku rudowłosej dziewczyny. - Proszę. Chyba nic poważnego się nie stało - wyrzekła z nadzieją w głosie, że należący do niej przedmiot nie uległ zniszczeniu. Powiodła spojrzeniem za ganiającym po lokalu chłopcem i pokręciła głową z wyraźną dezaprobatą. - Gdzie się podziała matka, by upilnować dziecka... - wyszeptała w kierunku rudowłosej, dzieląc się z nią niezadowoleniem z zaistniałej sytuacji. Rozumiała, że dzieci to tylko dzieci, mają swoje humory i miewają niemądre pomysły, jednakże od tego byli dorośli, by ich upilnować. Zwłaszcza w miejscu publicznym, takim jak zatłoczona kawiarnia, gdzie nie byli sami. Na pierwsze efekty tej swawoli nie trzeba było długo czekać. Młódce wytrącono z rąk obraz, starsza czarownica idąca z kubkiem gorącej herbaty została popchnięta i oparzyła dłonie, krzyknęła z bólu, robił się coraz większy chaos.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kawiarnia z czytelnią
Szybka odpowiedź