Kawiarnia z czytelnią
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kawiarnia z czytelnią
Niezbyt duża kawiarnia, której ściany zapełnione są półkami z książkami. W jednym rogu, na parapecie dużego okna zawsze siedzi jeden z pracowników czytając którąś z baśni i legend. Dookoła czytającego często gromadzi się spora grupka dzieci zasłuchanych w opowieści, podczas gdy ich rodzice w spokoju rozmawiają przy niewielkich, okrągłych stolikach, rozkoszując się przy tym kawą, czy herbatą. Wieczorami czytane na głos powieści skierowane już są dla dorosłych. Czasem posłuchać można romansów lub książek historycznych. Repertuar zawsze wywieszony jest przed restauracją.
W piątki mają miejsce wieczory z Księgami Zakazanymi. Wówczas zaklęte książki wciągają obecnych w kawiarni do środka opowieści. Dzięki temu na własnej skórze przeżyć można całą historię. Opowieści te są w pełni bezpieczne, jeśli tylko słucha się instrukcji obsługi.
W piątki mają miejsce wieczory z Księgami Zakazanymi. Wówczas zaklęte książki wciągają obecnych w kawiarni do środka opowieści. Dzięki temu na własnej skórze przeżyć można całą historię. Opowieści te są w pełni bezpieczne, jeśli tylko słucha się instrukcji obsługi.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:21, w całości zmieniany 1 raz
Nim zdążyła podjąć jakiekolwiek działanie, pomocna dłoń już podawała jej obraz. Nieznajoma podała jej upuszczony przedmiot. Gwen mimowolnie prędko poddała ją krótkiej ocenie. Były podobnego wzrostu. Nie dzieliło ich też pewnie zbyt wiele lat różnicy, choć ciemny strój kobiety dodawał jej powagi. Panna Grey rzadko przywdziewała czerń: ta najzwyczajniej w świecie prędko ją nużyła. Nawet po śmierci ojca dość szybko zrzuciła żałobę, przynajmniej tę związaną ze strojem. Nie miała nawet wystarczającej ilości ubrań, by bezustannie chodzić w takich barwach.
– Dziękuję – powiedziała, przyjmując obraz z delikatnym uśmiechem. Jednocześnie przyjrzała mu się uważniej, na moment marszcząc brwi na widok naderwanego papieru. Po chwili jednak twarz Gwen rozpogodziła się nieco. Podniosła wzrok, znów kierując ją na kobietę: – Chyba ma pani rację, jest w całości. – Kiwnęła głową, jakby jej słowa potrzebowały dodatkowego wzmocnienia.
Gwen, po pierwszym szoku, nie miała zamiaru się obrażać się o zachowanie dziecka i skupiać się dłużej na tym incydencie. W końcu i tak nic takiego się nie stało, prawda? Spojrzała na Poppy z łagodniejszym spojrzeniem.
– Może akurat nie spojrzała? – zaproponowała możliwe rozwiązanie. Po chwili, przypominając sobie Heatha, dodała: – Dzieci potrafią zmieniać nastroje tak prędko… W każdym razie, koniec końców nic takiego się nie stało. Jeszcze raz dziękuję, panno…? – zawiesiła głos, chcąc wyrazić swoją wdzięczność imiennie, lecz jakby orientując się w ostatniej chwili, że wcale nie wie, jak nazywa się brązowowłosa.
Rozejrzała się po lokalu w poszukiwaniu wolnego stolika. Stanie na środku ciasnego lokalu, z wielkim obrazem pod pachą i gromadą dzieci, która w każdej chwili mogła ponownie wpaść pod jej nogi, nie było raczej dobrym pomysłem. Mina Gwen jednak zrzedła, gdy nie potrafiła znaleźć wolnego stolika.
– Chyba trudno tu będzie usiąść – powiedziała, ni to do siebie, ni to do nieznajomej. – Panna pewnie z kimś umówiona? To pewnie ma panna jakiś stolik – zagadnęła z westchnieniem, by nie stać w niezręcznej ciszy i wydłużyć sobie czas na podjęcie decyzji. Może nie dostrzegała jakiegoś ukrytego miejsca? Albo zaraz ktoś wstanie i ruszy do wyjścia?
Właściwie czarodzieje działali dość… paradoksalnie. Potrafili dowolnie powiększać nawet niewielkie pomieszczenia, a i tak tworzyli ciasne, zatłoczone lokale, w których ledwo dało się ruszać.
– Dziękuję – powiedziała, przyjmując obraz z delikatnym uśmiechem. Jednocześnie przyjrzała mu się uważniej, na moment marszcząc brwi na widok naderwanego papieru. Po chwili jednak twarz Gwen rozpogodziła się nieco. Podniosła wzrok, znów kierując ją na kobietę: – Chyba ma pani rację, jest w całości. – Kiwnęła głową, jakby jej słowa potrzebowały dodatkowego wzmocnienia.
Gwen, po pierwszym szoku, nie miała zamiaru się obrażać się o zachowanie dziecka i skupiać się dłużej na tym incydencie. W końcu i tak nic takiego się nie stało, prawda? Spojrzała na Poppy z łagodniejszym spojrzeniem.
– Może akurat nie spojrzała? – zaproponowała możliwe rozwiązanie. Po chwili, przypominając sobie Heatha, dodała: – Dzieci potrafią zmieniać nastroje tak prędko… W każdym razie, koniec końców nic takiego się nie stało. Jeszcze raz dziękuję, panno…? – zawiesiła głos, chcąc wyrazić swoją wdzięczność imiennie, lecz jakby orientując się w ostatniej chwili, że wcale nie wie, jak nazywa się brązowowłosa.
Rozejrzała się po lokalu w poszukiwaniu wolnego stolika. Stanie na środku ciasnego lokalu, z wielkim obrazem pod pachą i gromadą dzieci, która w każdej chwili mogła ponownie wpaść pod jej nogi, nie było raczej dobrym pomysłem. Mina Gwen jednak zrzedła, gdy nie potrafiła znaleźć wolnego stolika.
– Chyba trudno tu będzie usiąść – powiedziała, ni to do siebie, ni to do nieznajomej. – Panna pewnie z kimś umówiona? To pewnie ma panna jakiś stolik – zagadnęła z westchnieniem, by nie stać w niezręcznej ciszy i wydłużyć sobie czas na podjęcie decyzji. Może nie dostrzegała jakiegoś ukrytego miejsca? Albo zaraz ktoś wstanie i ruszy do wyjścia?
Właściwie czarodzieje działali dość… paradoksalnie. Potrafili dowolnie powiększać nawet niewielkie pomieszczenia, a i tak tworzyli ciasne, zatłoczone lokale, w których ledwo dało się ruszać.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Odwzajemniła ciepły uśmiech, ciesząc się, że obraz nie uległ zniszczeniu. Przez głowę przemknęła jej myśl, czy na obrazy również można było tak po prostu rzucić zaklęcie Reparo, by przywrócić im dawny wygląd.
Ciemne brwi panny Pomfrey lekko uniosły się nadając bladej twarzy zdziwionego wyrazu, kiedy rudowłosa nieznajoma zasugerowała, że matka dziecka mogła akurat nie spojrzeć. Trudno było nie dostrzec tego ogromnego chaosu, które robił wokół siebie chłopiec. Kątem oka dostrzegła, że za rękaw chwyciła go jedna z pracownic kawiarni, ukrócając to niemożliwe do zaakceptowania zachowanie i ratując innych gości przed kolejnymi zniszczeniami. Na całe szczęście. Gdzie dalej podziewała się jego matka, bądź choćby opiekunka? Na jej miejscu Poppy zapadłaby się ze wstydu.
- Być może. W obecnych czasach to wyjątkowo nierozsądne - odpowiedziała uzdrowicielka; nie chodziło przecież wyłącznie o przeszkadzanie innym gościom kawiarni, wokół codziennie działy się rzeczy straszne i trudne do zrozumienia, za każdym rogiem czyhało niebezpieczeństwo, to, że ustały anomalie nie oznaczało jeszcze, że dzieci powinny biegać sobie gdzie ich najdzie ochota. Poppy wiedziała dobrze, że ludzie, którzy próbowali zniszczyć ten kraj nie cofną się przed skrzywdzeniem dziecka, jeśli wejdzie im w drogę. - Teraz to jeszcze nic. Cóż to będzie, kiedy wejdzie w okres dojrzewania... - westchnęła lekko. Codziennie miała do czynienia z dziećmi - trochę starszymi niż ten nicpoń tutaj - i młodzieżą, zdążyła się więc już przekonać, że takie fochy i psoty to jeszcze nic w porównaniu z tym, co działo się w młodymi czarodziejami i czarownicami, kiedy wchodzili w nastoletni okres buntu...
Wyciągnęła w kierunku rudowłosej dłoń, by się przedstawić.
- Poppy Pomfrey, a panienka?
Podążyła spojrzeniem za wzrokiem Gwendolyn, rozglądając się po pełnej gości kawiarence, znaleźć dla siebie stolik w tym tłumie graniczyło z cudem. Nie spodziewała się tu aż tylu czarodziejów i czarownic o tej porze! Potrząsnęła głową w odpowiedzi na rozważania rudowłosej dziewczyny. - Nie, to znaczy tak... To znaczy jestem umówiona, lecz na późniejszą godzinę i w innym miejscu. Nie mam tutaj stolika. Myślałam, że zaczekam i poczytam, ale... - W jej głosie zabrzmiało zawahanie. W tym harmidrze trudno będzie się skupić na lekturze.
Nagle pojawiła się przy nich drobna, filigranowa blondyneczka z wyszytą nazwą lokalu na sukience, gestem wskazując stolik przy oknie, który właśnie się zwolnił.
- Proszę usiąść, zaraz do pań podejdę, by przyjąć zamówienie.
Pracownica pomyślała najwyraźniej, że są tu razem. Poppy zaś gestem zaprosiła Gwen, by podążyła za nią do stolika, póki był wolny. Milej będzie przecież wypić filiżankę dobrej herbaty w towarzystwie, niż samotnie, czyż nie? Na luksus własnego stoliczka nie było w tej chwili zresztą szansy.
- Zanim ktoś nas podsiądzie może zdążymy wypić herbatę... - zażartowała, zsuwając z ramion płaszcz i zawieszając go na oparciu fotela, po czym usiadła w nim wygodnie, wiklinowy kosz ze sprawunkami stawiając obok.
Ciemne brwi panny Pomfrey lekko uniosły się nadając bladej twarzy zdziwionego wyrazu, kiedy rudowłosa nieznajoma zasugerowała, że matka dziecka mogła akurat nie spojrzeć. Trudno było nie dostrzec tego ogromnego chaosu, które robił wokół siebie chłopiec. Kątem oka dostrzegła, że za rękaw chwyciła go jedna z pracownic kawiarni, ukrócając to niemożliwe do zaakceptowania zachowanie i ratując innych gości przed kolejnymi zniszczeniami. Na całe szczęście. Gdzie dalej podziewała się jego matka, bądź choćby opiekunka? Na jej miejscu Poppy zapadłaby się ze wstydu.
- Być może. W obecnych czasach to wyjątkowo nierozsądne - odpowiedziała uzdrowicielka; nie chodziło przecież wyłącznie o przeszkadzanie innym gościom kawiarni, wokół codziennie działy się rzeczy straszne i trudne do zrozumienia, za każdym rogiem czyhało niebezpieczeństwo, to, że ustały anomalie nie oznaczało jeszcze, że dzieci powinny biegać sobie gdzie ich najdzie ochota. Poppy wiedziała dobrze, że ludzie, którzy próbowali zniszczyć ten kraj nie cofną się przed skrzywdzeniem dziecka, jeśli wejdzie im w drogę. - Teraz to jeszcze nic. Cóż to będzie, kiedy wejdzie w okres dojrzewania... - westchnęła lekko. Codziennie miała do czynienia z dziećmi - trochę starszymi niż ten nicpoń tutaj - i młodzieżą, zdążyła się więc już przekonać, że takie fochy i psoty to jeszcze nic w porównaniu z tym, co działo się w młodymi czarodziejami i czarownicami, kiedy wchodzili w nastoletni okres buntu...
Wyciągnęła w kierunku rudowłosej dłoń, by się przedstawić.
- Poppy Pomfrey, a panienka?
Podążyła spojrzeniem za wzrokiem Gwendolyn, rozglądając się po pełnej gości kawiarence, znaleźć dla siebie stolik w tym tłumie graniczyło z cudem. Nie spodziewała się tu aż tylu czarodziejów i czarownic o tej porze! Potrząsnęła głową w odpowiedzi na rozważania rudowłosej dziewczyny. - Nie, to znaczy tak... To znaczy jestem umówiona, lecz na późniejszą godzinę i w innym miejscu. Nie mam tutaj stolika. Myślałam, że zaczekam i poczytam, ale... - W jej głosie zabrzmiało zawahanie. W tym harmidrze trudno będzie się skupić na lekturze.
Nagle pojawiła się przy nich drobna, filigranowa blondyneczka z wyszytą nazwą lokalu na sukience, gestem wskazując stolik przy oknie, który właśnie się zwolnił.
- Proszę usiąść, zaraz do pań podejdę, by przyjąć zamówienie.
Pracownica pomyślała najwyraźniej, że są tu razem. Poppy zaś gestem zaprosiła Gwen, by podążyła za nią do stolika, póki był wolny. Milej będzie przecież wypić filiżankę dobrej herbaty w towarzystwie, niż samotnie, czyż nie? Na luksus własnego stoliczka nie było w tej chwili zresztą szansy.
- Zanim ktoś nas podsiądzie może zdążymy wypić herbatę... - zażartowała, zsuwając z ramion płaszcz i zawieszając go na oparciu fotela, po czym usiadła w nim wygodnie, wiklinowy kosz ze sprawunkami stawiając obok.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Westchnęła. To fakt: łatwo było zapomnieć o wojnie, a biegające samopas dziecko… Z drugiej jednak strony to była po prostu przyjazna, pełna dzieci kawiarnia. Czy istniała duża szansa, by ktoś naprawdę chciał w tym miejscu zrobić drugiej osobie krzywdę? Gwen, która nie miała wiele wspólnego z kryminalnymi historiami, nie wpadła na pomysł, że to w tłumie najłatwiej zniknąć niezauważonym.
– Trudno się z panią nie zgodzić – powiedziała jednak tylko, nie mając zamiaru się kłócić z nowo poznaną kobietą. – Kto wie… może akurat będzie tym łagodnym przypadkiem? – spytała, unosząc brew.
Sama miała w dzieciństwie kolegę, który jako kilkulatek nie potrafił usiedzieć na miejscu. Gdy spotkała go przypadkiem w któreś wakacje, gdy akurat miał przerwę od Hogwartu, okazało się, że wyrósł na bardzo ułożonego i spokojnego młodzieńca. Przynajmniej pozornie. Nie odnowiła znajomości z nim. Nawet nie miała kiedy… Szkoła magii odebrała jej wiele potencjalnych znajomości, niewiele innych dając w zamian.
– Gwen Grey, miło mi. – Podała kobiecie dłoń.
Kiwała głową, słuchając odpowiedzi panny Pomfrey i już miała proponować znalezienie innego lokalu, gdy podeszła do nich kelnerka, proponując im wolny stolik. Bez wahania ruszyła za Poppy, mając dość stania w przejściu z obrazem. Z resztą, Gwen jak najbardziej zgodziłaby się z nowo poznaną kobietą. Spędzenie wolnej chwili z kimś było ciekawszą opcją, niż samotne przesiadywanie w kawiarni.
Odłożyła obraz tak, aby nikomu przechodzącemu nie przeszkadzał i ściągnęła wierzchni strój, aby następnie usiąść przy stoliku naprzeciwko Poppy.
– Oby! – przytaknęła, śmiejąc się cicho. – Nie byłam tu wcześniej… ale to całkiem miłe miejsce. Gdyby nie tłum! Można byłoby je jakoś magicznie powiększyć… To znaczy, chyba, możliwe, nie specjalizuje się w takich zaklęciach – przyznała, dzieląc się z uzdrowicielką swoimi wcześniejszymi spostrzeżeniami. – Chociaż może wtedy lokal straciłby na klimacie? – dodała ciszej.
Chwilę później do stolika wróciła ta sama kelnerka. Gwen poprosiła o kawę, pozwalając też Poppy złożyć zamówienie.
– Może kawa pozwoli mi przetrwać resztę dnia. Jeśli uda mi się położyć o północy… – Westchnęła, kręcąc głową. Jako malarka często pracowała w domu, a dziś miała jeszcze naprawdę wiele do zrobienia.
– Trudno się z panią nie zgodzić – powiedziała jednak tylko, nie mając zamiaru się kłócić z nowo poznaną kobietą. – Kto wie… może akurat będzie tym łagodnym przypadkiem? – spytała, unosząc brew.
Sama miała w dzieciństwie kolegę, który jako kilkulatek nie potrafił usiedzieć na miejscu. Gdy spotkała go przypadkiem w któreś wakacje, gdy akurat miał przerwę od Hogwartu, okazało się, że wyrósł na bardzo ułożonego i spokojnego młodzieńca. Przynajmniej pozornie. Nie odnowiła znajomości z nim. Nawet nie miała kiedy… Szkoła magii odebrała jej wiele potencjalnych znajomości, niewiele innych dając w zamian.
– Gwen Grey, miło mi. – Podała kobiecie dłoń.
Kiwała głową, słuchając odpowiedzi panny Pomfrey i już miała proponować znalezienie innego lokalu, gdy podeszła do nich kelnerka, proponując im wolny stolik. Bez wahania ruszyła za Poppy, mając dość stania w przejściu z obrazem. Z resztą, Gwen jak najbardziej zgodziłaby się z nowo poznaną kobietą. Spędzenie wolnej chwili z kimś było ciekawszą opcją, niż samotne przesiadywanie w kawiarni.
Odłożyła obraz tak, aby nikomu przechodzącemu nie przeszkadzał i ściągnęła wierzchni strój, aby następnie usiąść przy stoliku naprzeciwko Poppy.
– Oby! – przytaknęła, śmiejąc się cicho. – Nie byłam tu wcześniej… ale to całkiem miłe miejsce. Gdyby nie tłum! Można byłoby je jakoś magicznie powiększyć… To znaczy, chyba, możliwe, nie specjalizuje się w takich zaklęciach – przyznała, dzieląc się z uzdrowicielką swoimi wcześniejszymi spostrzeżeniami. – Chociaż może wtedy lokal straciłby na klimacie? – dodała ciszej.
Chwilę później do stolika wróciła ta sama kelnerka. Gwen poprosiła o kawę, pozwalając też Poppy złożyć zamówienie.
– Może kawa pozwoli mi przetrwać resztę dnia. Jeśli uda mi się położyć o północy… – Westchnęła, kręcąc głową. Jako malarka często pracowała w domu, a dziś miała jeszcze naprawdę wiele do zrobienia.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Łatwo było zapomnieć o wojnie? Poppy nie zgodziłaby się z tym stwierdzeniem. Ona nie potrafiła zapomnieć choćby na chwilę. Wokół działo się tyle okropnych rzeczy. Ciągle słyszało się o kolejnych zaginięciach, zwolnieniach osób mugolskiego pochodzenia, czy choćby mieszanej krwi, o napadach i morderstwach. Sama przed kilkoma miesiącami dowiedziała się, że jej krewny padł ofiarą wojennej zawieruchy. Nie wspominając nawet o bliskich, którzy ponieśli śmierć, bo zaangażowali się bezpośrednio w działalność Zakonu Feniksa... Nie, niełatwo było zapomnieć o wojnie, bo zapomnieć o sobie nie dawała, konflikt wciąż przybierał na sile.
- Oby tak było, jeśli wyszaleje się teraz... - westchnęła, wyrażając nadzieję, że chłopiec okaże się dla rodziców łaskawy, kiedy wkroczy w wiek nastoletni. Mając jednak bagaż doświadczenia z dziećmi i młodzieżą - miała co do tego wątpliwości. Jeśli już teraz był takim psotnikiem, później to jedynie się pogłębi.
- Miło panienkę poznać, panno Grey - odpowiedziała ze szczerym uśmiechem. Rudowłosa wydawała się od niej samej o kilka lat młodsza, być może kiedyś mijały się na szkolnych korytarzach, lecz przez różnicę wieku nie miały ze sobą do czynienia, ale jak dotąd sprawiała wrażenie sympatycznej, dlatego z tym większą ochotą zaproponowała jej wspólną herbatę przy wolnym stoliku.
- W istocie to miłe miejsce. Bardzo je lubię. Zazwyczaj nie ma tu takich tłumów, zwłaszcza ostatnio... - Zwłaszcza odkąd ogłoszono stan wojenny i czarodziejskiemu społeczeństwu wcale nie w głowie były beztroskie przechadzki po ulicy Pokątnej o takich lokalach. Poppy nie była jednak pewna, czy rudowłosa rozumie co miała na myśli. Powiodła spojrzeniem po wnętrzu lokalu, kiedy towarzyszka zasugerowała, że można by je magicznie powiększyć. - Dotąd nie było takiej potrzeby - przyznała szczerze Poppy, marszcząc brwi w zastanowieniu; zazwyczaj, kiedy tu przychodziła gości nie było wiele, można było spokojnie usiąść i poczytać książkę w ciszy. - Może rzeczywiście nie ma pracownika, który mógłby to zrobić? Transmutacja to skomplikowana i bardzo trudna dziedzina magiczna - powiedziała uzdrowicielka, wzdychając przy tym leciutko, nie z żalu nad dzisiejszą ciasnotą w kawiarni, bardziej nad tym, że nigdy nie miała okazji, by solidne opanować więcej zaklęć z tego rodzaju magii. Z lat szkolnych pamiętała, że transmutacja zawsze sprawiała jej duże problemy i choć była pilną uczennicą, to nierzadko miewała z tymi lekcjami problemy. Nie ze wszystkiego można było być orłem.
- Ja poproszę o filiżankę herbaty z mlekiem i kawałek jabłecznika, dobrze? - poprosiła kelnerkę, kiedy stanęła przy ich stoliku i Gwen złożyła swoje zamówienie jako pierwsza. Poppy zawiesiła na niej pełne troski spojrzenie. - Dużo pani pracuje? Północ to bardzo późna pora. Organizm potrzebuje co najmniej siedmiu godzin snu każdej nocy, by się zregenerować, to bardzo ważne. - Nie zdążyła się ugryźć w język. Te słowa padły z jej ust niemal bez udziału woli i automatycznie. Zawsze miała zwyczaj udzielać medycznych porad wszystkim naokoło, nawet, jeśli nikt o nie jej nie prosił. - Nie chciałabym panienki pouczać, po prostu... Jestem uzdrowicielem. Spaczenie zawodowe - wytłumaczyła się prędko, mając nadzieję, że panna Grey nie odbierze źle jej słów.
- Oby tak było, jeśli wyszaleje się teraz... - westchnęła, wyrażając nadzieję, że chłopiec okaże się dla rodziców łaskawy, kiedy wkroczy w wiek nastoletni. Mając jednak bagaż doświadczenia z dziećmi i młodzieżą - miała co do tego wątpliwości. Jeśli już teraz był takim psotnikiem, później to jedynie się pogłębi.
- Miło panienkę poznać, panno Grey - odpowiedziała ze szczerym uśmiechem. Rudowłosa wydawała się od niej samej o kilka lat młodsza, być może kiedyś mijały się na szkolnych korytarzach, lecz przez różnicę wieku nie miały ze sobą do czynienia, ale jak dotąd sprawiała wrażenie sympatycznej, dlatego z tym większą ochotą zaproponowała jej wspólną herbatę przy wolnym stoliku.
- W istocie to miłe miejsce. Bardzo je lubię. Zazwyczaj nie ma tu takich tłumów, zwłaszcza ostatnio... - Zwłaszcza odkąd ogłoszono stan wojenny i czarodziejskiemu społeczeństwu wcale nie w głowie były beztroskie przechadzki po ulicy Pokątnej o takich lokalach. Poppy nie była jednak pewna, czy rudowłosa rozumie co miała na myśli. Powiodła spojrzeniem po wnętrzu lokalu, kiedy towarzyszka zasugerowała, że można by je magicznie powiększyć. - Dotąd nie było takiej potrzeby - przyznała szczerze Poppy, marszcząc brwi w zastanowieniu; zazwyczaj, kiedy tu przychodziła gości nie było wiele, można było spokojnie usiąść i poczytać książkę w ciszy. - Może rzeczywiście nie ma pracownika, który mógłby to zrobić? Transmutacja to skomplikowana i bardzo trudna dziedzina magiczna - powiedziała uzdrowicielka, wzdychając przy tym leciutko, nie z żalu nad dzisiejszą ciasnotą w kawiarni, bardziej nad tym, że nigdy nie miała okazji, by solidne opanować więcej zaklęć z tego rodzaju magii. Z lat szkolnych pamiętała, że transmutacja zawsze sprawiała jej duże problemy i choć była pilną uczennicą, to nierzadko miewała z tymi lekcjami problemy. Nie ze wszystkiego można było być orłem.
- Ja poproszę o filiżankę herbaty z mlekiem i kawałek jabłecznika, dobrze? - poprosiła kelnerkę, kiedy stanęła przy ich stoliku i Gwen złożyła swoje zamówienie jako pierwsza. Poppy zawiesiła na niej pełne troski spojrzenie. - Dużo pani pracuje? Północ to bardzo późna pora. Organizm potrzebuje co najmniej siedmiu godzin snu każdej nocy, by się zregenerować, to bardzo ważne. - Nie zdążyła się ugryźć w język. Te słowa padły z jej ust niemal bez udziału woli i automatycznie. Zawsze miała zwyczaj udzielać medycznych porad wszystkim naokoło, nawet, jeśli nikt o nie jej nie prosił. - Nie chciałabym panienki pouczać, po prostu... Jestem uzdrowicielem. Spaczenie zawodowe - wytłumaczyła się prędko, mając nadzieję, że panna Grey nie odbierze źle jej słów.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Choć była bardziej świadoma, niż kilka miesięcy temu, Gwen dalej żyła w swojej artystycznej bańce, przynajmniej do pewnego stopnia. Wiedziała, że nie jest dobrze; czytała przecież gazety. Ale przecież jej dzieciństwo było pełne wieści o rozlewie krwi, a sytuacja czarodziejów wydawała się, mimo wszystko, bardziej stabilna. Szczególnie, gdy na co dzień uciekało się ku malarstwie, pięknie, szeroko rozumianej sztuce; rozrywce. I to jeszcze w pewnej mierze w mugolskiej części społeczeństwa, która w tej chwili była co najmniej uspokojona. Anomalie zniknęły, a niemagiczni nie wiedzieli przecież o panującej wojnie.
To jednak nie były przemyślenia na teraz. Była w kawiarni, miała chwilę wolnego i wolała te kilkanaście minut spędzić na poznaniu nowej osoby, skoro taka okazja już się nawinęła. Nawet, jeśli nigdy więcej się nie spotkają, to Poppy wydawała się całkiem sympatycznym towarzystwem. Dobrze wychowana i elegancka młoda kobieta wyglądała na dobrą kompankę panny, która w gruncie rzeczy dopiero niedawno wkroczyła w dorosły wiek.
– W takim razie obydwie miałyśmy pecha, że trafiłyśmy akurat na taką chwilę – powiedziała z uśmiechem, nie próbując poruszać tematu wojny, który przez chwilę zawisł pomiędzy nimi. To ani nie czas, ani nie miejsce, by o takich rzeczach rozmawiać.
Poza tym, polityczne tematy były obecnie dość drażliwe i Gwen wolała, aby ich rozmowa nie poszła w tym kierunku. Kto wie, jakie nowo poznana kobieta ma poglądy? Mogła przecież sprawiać miłe wrażenie, a na co dzień protestować przeciwko edukacją mugolaków w Hogwarcie. Nie żeby magiczna szkoła była bez wad; inna alternatywa dla młodych czarodziejów w Anglii byłaby co najmniej przydatna.
– Och, owszem! Muszę poćwiczyć tę dziedzinę, nigdy nie szła mi najlepiej – przyznała. – Gdy trzeba, cierpliwości mi nie brakuje, ale zawsze traciłam nerwy na tych zajęciach.
Do stolika trafiło zamówienie kobiet. Gwen podziękowała kelnerce, ostrożnie unosząc filiżankę, gdy kobieta już odeszła.
– Ładnie pachnie – stwierdziła, upijając odrobinę. – Dużo, ale to nie problem, bardzo lubię to, co robię. – Uśmiechnęła się.
Słysząc przeprosiny kobiety, wzruszyła ramionami.
– Nic się nie stało. Rozumiem, sama tak mam, choć może nie w dziedzinie zdrowia. – Zaśmiała się cicho. – Choć może powinnam… poznanie choćby podstaw uzdrawiania mogłoby okazać się przydatne. W każdym razie, lepiej pracuje mi się w nocy, przynajmniej zazwyczaj. Wstaje wcześnie tylko, jeśli wymaga tego spotkanie, klient, lub specyficzny projekt. Wysypiam się w miarę możliwości, nie musi się panna martwić. – Wzruszyła ramionami.
Po chwili milczenia, aby potrzymać rozmowę, zapytała:
– Panna pracuje w Mungu? Mam tam znajomą, pracuje jako alchemiczka.
To jednak nie były przemyślenia na teraz. Była w kawiarni, miała chwilę wolnego i wolała te kilkanaście minut spędzić na poznaniu nowej osoby, skoro taka okazja już się nawinęła. Nawet, jeśli nigdy więcej się nie spotkają, to Poppy wydawała się całkiem sympatycznym towarzystwem. Dobrze wychowana i elegancka młoda kobieta wyglądała na dobrą kompankę panny, która w gruncie rzeczy dopiero niedawno wkroczyła w dorosły wiek.
– W takim razie obydwie miałyśmy pecha, że trafiłyśmy akurat na taką chwilę – powiedziała z uśmiechem, nie próbując poruszać tematu wojny, który przez chwilę zawisł pomiędzy nimi. To ani nie czas, ani nie miejsce, by o takich rzeczach rozmawiać.
Poza tym, polityczne tematy były obecnie dość drażliwe i Gwen wolała, aby ich rozmowa nie poszła w tym kierunku. Kto wie, jakie nowo poznana kobieta ma poglądy? Mogła przecież sprawiać miłe wrażenie, a na co dzień protestować przeciwko edukacją mugolaków w Hogwarcie. Nie żeby magiczna szkoła była bez wad; inna alternatywa dla młodych czarodziejów w Anglii byłaby co najmniej przydatna.
– Och, owszem! Muszę poćwiczyć tę dziedzinę, nigdy nie szła mi najlepiej – przyznała. – Gdy trzeba, cierpliwości mi nie brakuje, ale zawsze traciłam nerwy na tych zajęciach.
Do stolika trafiło zamówienie kobiet. Gwen podziękowała kelnerce, ostrożnie unosząc filiżankę, gdy kobieta już odeszła.
– Ładnie pachnie – stwierdziła, upijając odrobinę. – Dużo, ale to nie problem, bardzo lubię to, co robię. – Uśmiechnęła się.
Słysząc przeprosiny kobiety, wzruszyła ramionami.
– Nic się nie stało. Rozumiem, sama tak mam, choć może nie w dziedzinie zdrowia. – Zaśmiała się cicho. – Choć może powinnam… poznanie choćby podstaw uzdrawiania mogłoby okazać się przydatne. W każdym razie, lepiej pracuje mi się w nocy, przynajmniej zazwyczaj. Wstaje wcześnie tylko, jeśli wymaga tego spotkanie, klient, lub specyficzny projekt. Wysypiam się w miarę możliwości, nie musi się panna martwić. – Wzruszyła ramionami.
Po chwili milczenia, aby potrzymać rozmowę, zapytała:
– Panna pracuje w Mungu? Mam tam znajomą, pracuje jako alchemiczka.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
- Dla mnie jest już chyba za późno - zaśmiała się Poppy, choć tak naprawdę to była zdania, że na naukę nigdy nie jest za późno. Musiała jednak mierzyć siły na zamiary. Zbyt wiele miała planów, inne dziedziny były dla niej bardziej priorytetowe, gdyż łączyły się z tym, czym się zajmowała. Bardzo chciała dowiedzieć się jak najwięcej nie tylko o ciałach niebieskich, które studiowała z najwyższą uwagą od długich miesięcy, lecz także ziołach i magicznych stworzeniach. Poznając jak najwięcej ich sekretów będzie potrafiła lepiej wybierać ingrediencje do eliksirów, komponować składniki do modyfikacji znanych mikstur, ale doba miała tylko dwadzieścia cztery godziny, zaś tydzień siedem dni. Na wszystko nie starczało jej czasu. Transmutacja zaś była ostatnia na liście priorytetów Poppy. no, może wciąż pozostawiała daleko w tyle wróżbiarstwo, które uzdrowicielka uznawała za paradziedzinę magiczną i bzdury, nie mniej jednak nie miała w najbliższym czasie planów, by powrócić do nauki przemiany przedmiotów w inne i tak dalej. - Cierpliwości mi nie brakuje, lecz talentu do transmutacji zdecydowanie. Nieważne jak się starałam: podstawowe zaklęcia szły mi bardzo przeciętnie - przyznała się Poppy pannie Grey ściszonym tonem. Była pilną uczennicą i wówczas trochę piekła ją duma, że nie mogła być dobra ze wszystkiego. Z czasem dopiero pojęła, że powinna skupić się na jednej dziedzinie i ją opanować do doskonałości. Kto jest dobry z wszystkiego, ten nie jest naprawdę dobry z niczego.
- Och, rozumiem. Kochaj swoją pracę, a nigdy nie będziesz pracować - stwierdziła z uśmiechem. Sama była tego naprawdę bardzo dobrym przykładem. Choć często, zwłaszcza ostatnimi czasy, czuła się przemęczona, to nie miała dość pracy w skrzydle szpitalnym, ani żadnych innych zleceń. Uzdrowicielką została z prawdziwego powołania i choć trudno było mówić, że oglądanie cudzego cierpienia było przyjemne, to ta praca dawała jej prawdziwą satysfakcję. Nie czuła niechęci na myśl o pójściu do niej, tak jak wielu czarodziejów i czarownic, którzy postrzegali swoją pracę w kategoriach kary i mordęgi.
- Podstawowa wiedza o ludzkim organizmie jest bardzo przydatna, owszem, każdy powinien takową posiadać, jednakże odradzam sięganie po zaklęcia bez odpowiedniego przeszkolenia. Można zrobić sobie krzywdę - poradziła rudowłosej z łagodnym uśmiechem. Każdy powinien być w stanie zażyć dawkę przepisanego przez magomedyka leku, jednakże samodzielne próby uzdrowienia się zaklęciem bez kursu uzdrowicielskiego mogły skończyć się tragicznie. Magia lecznicza była wyjątkowo złożona.
- Pracowałam. Przez jakiś czas po ukończeniu stażu. Później podjęłam pracę w Hogwarcie. W skrzydle szpitalnym. W okresie wakacyjnym pomagałam jednak w szpitalu, więc być może kojarzę panny znajomą. Jak brzmi jej nazwisko? - dopytała z ciekawością, popijając swoją herbatkę.
- Och, rozumiem. Kochaj swoją pracę, a nigdy nie będziesz pracować - stwierdziła z uśmiechem. Sama była tego naprawdę bardzo dobrym przykładem. Choć często, zwłaszcza ostatnimi czasy, czuła się przemęczona, to nie miała dość pracy w skrzydle szpitalnym, ani żadnych innych zleceń. Uzdrowicielką została z prawdziwego powołania i choć trudno było mówić, że oglądanie cudzego cierpienia było przyjemne, to ta praca dawała jej prawdziwą satysfakcję. Nie czuła niechęci na myśl o pójściu do niej, tak jak wielu czarodziejów i czarownic, którzy postrzegali swoją pracę w kategoriach kary i mordęgi.
- Podstawowa wiedza o ludzkim organizmie jest bardzo przydatna, owszem, każdy powinien takową posiadać, jednakże odradzam sięganie po zaklęcia bez odpowiedniego przeszkolenia. Można zrobić sobie krzywdę - poradziła rudowłosej z łagodnym uśmiechem. Każdy powinien być w stanie zażyć dawkę przepisanego przez magomedyka leku, jednakże samodzielne próby uzdrowienia się zaklęciem bez kursu uzdrowicielskiego mogły skończyć się tragicznie. Magia lecznicza była wyjątkowo złożona.
- Pracowałam. Przez jakiś czas po ukończeniu stażu. Później podjęłam pracę w Hogwarcie. W skrzydle szpitalnym. W okresie wakacyjnym pomagałam jednak w szpitalu, więc być może kojarzę panny znajomą. Jak brzmi jej nazwisko? - dopytała z ciekawością, popijając swoją herbatkę.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Machnęła ręką. Gdyby Poppy podzieliła się z nią przemyśleniami, pewnie tylko by jej przytaknęła. W końcu uczyć się można zawsze! Gwen może brakowało naukowego podejścia do wielu tematów, ale młody i otwarty umysł chłonął wiedzę jak gąbkę. Nawet, jeśli nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, wciąż mając wrażenie, że wie za mało.
Wróżbiarstwo i w oczach panny Grey wyglądało na zabobon. Być może przeżywała ostatnio kryzys wiary, nie wiedząc, czy w ogóle jest godna, aby czasem odwiedzić którąś z chrześcijańskich świątyń, a przez wiedzę na temat magii nie była w stanie zgodzić się ze wszystkimi tezami kościoła. Mimo tego z tym jednym musiała się z religijnym ugrupowaniem zgodzić: wróżby cuchnęły z daleka. I chociaż może gdyby poznała jasnowidza i zaczęła studia na ten temat zmieniłaby zdanie to na ten moment była to jedna z niewielu dziedzin, która kompletnie jej nie interesowała.
– Miałam podobnie. – Zaśmiała się cicho. – Ale może to nie kwestia braku talentu, a braku pasji? Odnoszę wrażenie, że to jest często powód naszych niepowodzeń. W końcu jak coś się lubi to żadna porażka nie będzie straszna! – wygłosiła swoją filozofię, która przynajmniej na razie całkiem nieźle jej się sprawdzała.
Kiwnęła głową, popijając herbatę i po chwili odkładając filiżankę na stół.
– Dokładnie tak!
Następnie jednak pokręciła głową, nie chcąc, by przypadkiem ledwo znajoma uzdrowicielka zaczęła się o nią martwić.
– Spokojnie, nie mam takiego zamiaru. Na pewno w razie czego poproszę kogoś o pomoc. Z resztą, nie zależy mi na specjalizacji w tej dziedzinie. Musiałabym być szalona, chcąc zajmować się wszystkim. Ale podstawowe czary… by pozbyć się siniaka albo chociaż trochę uspokoić drugą osobę… mogłabym znać. Tak w razie czego. Właściwie… chyba byłoby nam łatwiej, gdyby każdy czarodziej znał podstawy magicznej pierwszej pomocy, czyż nie?
Co prawda, Gwen nie wzięła pod uwagę, że źle wykonane zaklęcie związane z leczeniem może zrobić więcej krzywdy niż pożytku, ale to dotyczyło ogółu czarów. Magia bywała kapryśna. A podstawowa pomoc mogła czasem przecież uratować życie. W takich sytuacjach warto było zaryzykować.
– Pracuje panna w Hogwarcie? – spytała, zaskoczona. Na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech. – Och, powrót do zamku musiał być wspaniały. To Charlene Leighton. Ledwie kilka dni temu była u mnie w odwiedziny, sprawdzałyśmy nową metodę warzenia eliksirów – wyjaśniła.
Właściwie to spotkanie było nieco paradoksalne. Gwen była artystką, malarką, a warzeniem eliksirów zajmowała się tyko hobbystycznie. To jednak ona, a nie Charlie, wyszła z pomysłem, by spróbować nieco innego sposobu warzenia. Ale może tak to już jest, że jak ktoś zajmuje się danym tematem na co dzień to czasem nie dostrzega innych, kreatywnych rozwiązań z tym związanych?
Wróżbiarstwo i w oczach panny Grey wyglądało na zabobon. Być może przeżywała ostatnio kryzys wiary, nie wiedząc, czy w ogóle jest godna, aby czasem odwiedzić którąś z chrześcijańskich świątyń, a przez wiedzę na temat magii nie była w stanie zgodzić się ze wszystkimi tezami kościoła. Mimo tego z tym jednym musiała się z religijnym ugrupowaniem zgodzić: wróżby cuchnęły z daleka. I chociaż może gdyby poznała jasnowidza i zaczęła studia na ten temat zmieniłaby zdanie to na ten moment była to jedna z niewielu dziedzin, która kompletnie jej nie interesowała.
– Miałam podobnie. – Zaśmiała się cicho. – Ale może to nie kwestia braku talentu, a braku pasji? Odnoszę wrażenie, że to jest często powód naszych niepowodzeń. W końcu jak coś się lubi to żadna porażka nie będzie straszna! – wygłosiła swoją filozofię, która przynajmniej na razie całkiem nieźle jej się sprawdzała.
Kiwnęła głową, popijając herbatę i po chwili odkładając filiżankę na stół.
– Dokładnie tak!
Następnie jednak pokręciła głową, nie chcąc, by przypadkiem ledwo znajoma uzdrowicielka zaczęła się o nią martwić.
– Spokojnie, nie mam takiego zamiaru. Na pewno w razie czego poproszę kogoś o pomoc. Z resztą, nie zależy mi na specjalizacji w tej dziedzinie. Musiałabym być szalona, chcąc zajmować się wszystkim. Ale podstawowe czary… by pozbyć się siniaka albo chociaż trochę uspokoić drugą osobę… mogłabym znać. Tak w razie czego. Właściwie… chyba byłoby nam łatwiej, gdyby każdy czarodziej znał podstawy magicznej pierwszej pomocy, czyż nie?
Co prawda, Gwen nie wzięła pod uwagę, że źle wykonane zaklęcie związane z leczeniem może zrobić więcej krzywdy niż pożytku, ale to dotyczyło ogółu czarów. Magia bywała kapryśna. A podstawowa pomoc mogła czasem przecież uratować życie. W takich sytuacjach warto było zaryzykować.
– Pracuje panna w Hogwarcie? – spytała, zaskoczona. Na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech. – Och, powrót do zamku musiał być wspaniały. To Charlene Leighton. Ledwie kilka dni temu była u mnie w odwiedziny, sprawdzałyśmy nową metodę warzenia eliksirów – wyjaśniła.
Właściwie to spotkanie było nieco paradoksalne. Gwen była artystką, malarką, a warzeniem eliksirów zajmowała się tyko hobbystycznie. To jednak ona, a nie Charlie, wyszła z pomysłem, by spróbować nieco innego sposobu warzenia. Ale może tak to już jest, że jak ktoś zajmuje się danym tematem na co dzień to czasem nie dostrzega innych, kreatywnych rozwiązań z tym związanych?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Poniekąd mogłaby się z panną Grey zgodzić. Nie do wszystkiego przecież trzeba było mieć wybitny talent. Wystarczyło trochę ciężkiej pracy.
- Na siniaki można użyć przygotowanej przez wykwalifikowanego alchemika maści, bądź eliksiru. Czary lepiej pozostawić uzdrowicielom - odpowiedziała Poppy ostrożnie, tonem wciąż uprzejmym, lecz dość sceptycznym. Popierała myśl, aby każdy czarodziej potrafił udzielić drugiej osoby podstawowej pomocy, to mogło uratować jej życie, jednakże była absolutnie przeciwna, by naukę magii leczniczej traktować po macoszemu. To dziedzina zbyt trudna i skomplikowana, mogąca dużo bardziej pogorszyć sytuację, niż jakakolwiek inna. Nie chciała jednak panny Grey urazić, bądź zniechęcić do nauki. Zawsze warto wiedzieć więcej.
- Tak. W Skrzydle Szpitalnym - potwierdziła z ciepłym uśmiechem, który zrzedł, kiedy rudowłosa zasugerowała, że powrót zapewne był wspaniały. - Zaczęłam pracę, kiedy dyrektorem był wciąż... wie panienka... Gellert Grindelwald
Nazwisko tego okrutnego czarnoksiężnika wymówiła niemal szeptem, w przestrachu rozglądając się wokół siebie, by mieć pewność, czy nikt ich nie podsłuchuje. W tych czasach, z obecnym rządem, lepiej było nie wspominać głośno tego nazwiska. Bladość twarzy uzdrowicielki jasno sugerowała, że powrót nie był - jak to zasugerowała malarka - wspaniały. Wiązał się z lękiem, niepewnością i dużym stresem. Działała w Zakonie Feniksa, który z nim walczył i dzień w dzień przebywała z jego największym wrogiem w murach szkoły.
Z ulgą przyjęła zmianę tematu na znajomą uzdrowicielkę. Wspomnienie dobrze znanego nazwiska wyraźnie Poppy ucieszyło.
- Och, znasz Charlene? - spytała Poppy, po czym uraczyła się kawałkiem wyśmienitego ciasta. - To moja droga przyjaciółka i utalentowana alchemiczka. Co za przypadek, że dzisiaj się tu spotkałyśmy - zaśmiała się, a jej wzrok zabłądził gdzieś ponad ramieniem rudowłosej i całkiem przypadkiem padł na zegar.
Zerwała się na równe nogi, sięgając po płaszcz.
- Nie zdawałam sobie sprawy, że już tak późno... Musiałam źle spojrzeć na zegarek. Proszę mi wybaczyć, panno Grey, ale moja znajoma już pewnie na mnie czeka, a nie jest zbyt cierpliwa... Bardzo było mi miło panienkę poznać. Zyczę wszystkiego dobrego! - mówiła szybko, a z zawstydzenia na myśl, że się spóźni na spotkanie z Reginą, poczerwieniały jej policzki. Pogrzebała w torebce, aby wyjąć kilka monet i położyć je na stoliku. Nie wyszłaby przecież bez zapłacenia rachunku za swoją herbatę i ciasto! Pożegnała się uprzejmie z panną Grey i przecisnęła przez tłum, by wybiec z kawiarni i popędzić na spotkanie z Reginą.
| ztx2
- Na siniaki można użyć przygotowanej przez wykwalifikowanego alchemika maści, bądź eliksiru. Czary lepiej pozostawić uzdrowicielom - odpowiedziała Poppy ostrożnie, tonem wciąż uprzejmym, lecz dość sceptycznym. Popierała myśl, aby każdy czarodziej potrafił udzielić drugiej osoby podstawowej pomocy, to mogło uratować jej życie, jednakże była absolutnie przeciwna, by naukę magii leczniczej traktować po macoszemu. To dziedzina zbyt trudna i skomplikowana, mogąca dużo bardziej pogorszyć sytuację, niż jakakolwiek inna. Nie chciała jednak panny Grey urazić, bądź zniechęcić do nauki. Zawsze warto wiedzieć więcej.
- Tak. W Skrzydle Szpitalnym - potwierdziła z ciepłym uśmiechem, który zrzedł, kiedy rudowłosa zasugerowała, że powrót zapewne był wspaniały. - Zaczęłam pracę, kiedy dyrektorem był wciąż... wie panienka... Gellert Grindelwald
Nazwisko tego okrutnego czarnoksiężnika wymówiła niemal szeptem, w przestrachu rozglądając się wokół siebie, by mieć pewność, czy nikt ich nie podsłuchuje. W tych czasach, z obecnym rządem, lepiej było nie wspominać głośno tego nazwiska. Bladość twarzy uzdrowicielki jasno sugerowała, że powrót nie był - jak to zasugerowała malarka - wspaniały. Wiązał się z lękiem, niepewnością i dużym stresem. Działała w Zakonie Feniksa, który z nim walczył i dzień w dzień przebywała z jego największym wrogiem w murach szkoły.
Z ulgą przyjęła zmianę tematu na znajomą uzdrowicielkę. Wspomnienie dobrze znanego nazwiska wyraźnie Poppy ucieszyło.
- Och, znasz Charlene? - spytała Poppy, po czym uraczyła się kawałkiem wyśmienitego ciasta. - To moja droga przyjaciółka i utalentowana alchemiczka. Co za przypadek, że dzisiaj się tu spotkałyśmy - zaśmiała się, a jej wzrok zabłądził gdzieś ponad ramieniem rudowłosej i całkiem przypadkiem padł na zegar.
Zerwała się na równe nogi, sięgając po płaszcz.
- Nie zdawałam sobie sprawy, że już tak późno... Musiałam źle spojrzeć na zegarek. Proszę mi wybaczyć, panno Grey, ale moja znajoma już pewnie na mnie czeka, a nie jest zbyt cierpliwa... Bardzo było mi miło panienkę poznać. Zyczę wszystkiego dobrego! - mówiła szybko, a z zawstydzenia na myśl, że się spóźni na spotkanie z Reginą, poczerwieniały jej policzki. Pogrzebała w torebce, aby wyjąć kilka monet i położyć je na stoliku. Nie wyszłaby przecież bez zapłacenia rachunku za swoją herbatę i ciasto! Pożegnała się uprzejmie z panną Grey i przecisnęła przez tłum, by wybiec z kawiarni i popędzić na spotkanie z Reginą.
| ztx2
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 15 lipca 1957
Lato w końcu zawitało do Londynu. Ciepła pogoda, przyjemniejsza atmosfera i lepsze poczucie humoru. To nie tylko z powodu zaręczyn i postępów jakie poczynił, miał świadomość, że stał po odpowiedniej stronie barykady i mógł działać... mógł iść do przodu, nie oglądając się za siebie. W życiu każdy powinien dojść do takiego momentu, kiedy wszystko szło po jego myśli, zapowiadało się wręcz rewelacyjnie... o ile tylko jest to możliwe. Czasy nie były przecież sielanką, wciąż musieli działać... ale kiedy mróz nie szczypał, z nieba nie lały się hektolitry wody jakoś wszystko stawało się... lepsze. Nawet jego wizyty w Londynie. Czasem musiał zejść z posterunku w Rezerwacie i pojawić się w stolicy, pokazać, załatwić kilka mniej lub bardziej ważnych spraw. Nigdy nie mógł sobie tak po prostu pozwolić na odpoczynek. Chciał, aby nadchodzące miesiące były korzystne dla nich wszystkich i przy okazji, bardzo lubił zaskakiwać narzeczoną, więc przy okazji sprawiał jej małe drobiazgi.
Chwila ciszy i przystanek na drodze. Kawiarni z czytelnią na Pokątnej była całkiem przyjemnym miejscem. Chyba jedynym, gdzie nikt nie przeszkadzał mu w kontemplacji, ani on nie wadził nikomu. Wszedł do środka, rozglądając się. Żadnych znajomych twarzy, z jakiegoś powodu odczuł ulgę. Zamówił aromatyczny napój i skierował się w stronę regału z księgami. Chciał wybrać jeden z lżejszych tomów, tylko po to, aby leniwie przesuwać wzorkiem po zawartości księgi. Najwyraźniej jednak upatrzony przez niego tytuł był dość chodliwy. Kobieta stojąca obok niego sięgnęła po tom w tym samym momencie, przez co ich dłonie spotkały się w połowie drogi. Odchrząknął nieco, lustrując kobietę wzrokiem. Urocza, drobna, delikatna. Jak większość kobiet, które stawały na jego drodze. Uruchomił więc swój szarmancki styl bycia i wsunął książkę w jej dłonie.
- Pani wybaczy. - rzekł z uśmiechem i nachylił się. - Tytuł wydaje się nader intrygujący... szczególnie dla osób szukających emocji i dreszczyku... - dodał jeszcze, nie spuszczając wzroku z jej tęczówek. Ostatnio zrobił sie nadmiernie rozmowy, chyba będzie musiał to skonsultować z Zacharym, bo to zaczynało się robić niezdrowe. Może ktoś rzucił na niego jakiś urok?
Lato w końcu zawitało do Londynu. Ciepła pogoda, przyjemniejsza atmosfera i lepsze poczucie humoru. To nie tylko z powodu zaręczyn i postępów jakie poczynił, miał świadomość, że stał po odpowiedniej stronie barykady i mógł działać... mógł iść do przodu, nie oglądając się za siebie. W życiu każdy powinien dojść do takiego momentu, kiedy wszystko szło po jego myśli, zapowiadało się wręcz rewelacyjnie... o ile tylko jest to możliwe. Czasy nie były przecież sielanką, wciąż musieli działać... ale kiedy mróz nie szczypał, z nieba nie lały się hektolitry wody jakoś wszystko stawało się... lepsze. Nawet jego wizyty w Londynie. Czasem musiał zejść z posterunku w Rezerwacie i pojawić się w stolicy, pokazać, załatwić kilka mniej lub bardziej ważnych spraw. Nigdy nie mógł sobie tak po prostu pozwolić na odpoczynek. Chciał, aby nadchodzące miesiące były korzystne dla nich wszystkich i przy okazji, bardzo lubił zaskakiwać narzeczoną, więc przy okazji sprawiał jej małe drobiazgi.
Chwila ciszy i przystanek na drodze. Kawiarni z czytelnią na Pokątnej była całkiem przyjemnym miejscem. Chyba jedynym, gdzie nikt nie przeszkadzał mu w kontemplacji, ani on nie wadził nikomu. Wszedł do środka, rozglądając się. Żadnych znajomych twarzy, z jakiegoś powodu odczuł ulgę. Zamówił aromatyczny napój i skierował się w stronę regału z księgami. Chciał wybrać jeden z lżejszych tomów, tylko po to, aby leniwie przesuwać wzorkiem po zawartości księgi. Najwyraźniej jednak upatrzony przez niego tytuł był dość chodliwy. Kobieta stojąca obok niego sięgnęła po tom w tym samym momencie, przez co ich dłonie spotkały się w połowie drogi. Odchrząknął nieco, lustrując kobietę wzrokiem. Urocza, drobna, delikatna. Jak większość kobiet, które stawały na jego drodze. Uruchomił więc swój szarmancki styl bycia i wsunął książkę w jej dłonie.
- Pani wybaczy. - rzekł z uśmiechem i nachylił się. - Tytuł wydaje się nader intrygujący... szczególnie dla osób szukających emocji i dreszczyku... - dodał jeszcze, nie spuszczając wzroku z jej tęczówek. Ostatnio zrobił sie nadmiernie rozmowy, chyba będzie musiał to skonsultować z Zacharym, bo to zaczynało się robić niezdrowe. Może ktoś rzucił na niego jakiś urok?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Stało się coś na swój sposób niesamowitego i niespodziewanego. Thea Goyle otwarła oczy będąc w dobrym humorze. Pośród szarych i ponurych dni musiały się przecież zdarzyć również te, choć odrobinę weselsze, ciekawsze, a może po prostu inne. Promienie letniego słońca w końcu przebiły się przez grubą warstwę chmur, które przecież tak chętnie otaczały Londyn. Na domiar złego wszystko szło po jej myśli. Gdzieś z tyłu głowy oczywiście pojawiła się myśl, że gdy dobra passa zniknie a z nią pewnie i dobry humor jeszcze ciężej będzie wykrzesać z siebie chęć do życia. Na szczęście miała się przecież przejmować dopiero później.
Większość dnia spędziła na załatwieniu mniejszych i większych spraw, na które nigdy nie znajdowała czasu. Mogła być jednym z cieni ukrywających się w sklepie na Nokturnie co nie oznaczało przecież, że koniecznie musiała przypominać jedną z przerażających czarownic, ukrywających się na kartach książek dla dzieci. Nawet ona zasługiwała przecież na odrobinę przyjemności i wytchnienia. Jeszcze parę tygodni temu taka myśl wydawała się czymś wstrętnym, godzący w pamięć męża Thei. Tyle że od tamtego czasu dużo się zmieniło, a przede wszystkim ona się zmieniła. Wracała do dawnej formy...cokolwiek to oznaczało. Kierowana dziwną beztroską tego dnia wstąpiła do miejsca, w którym od dawna nie gościła. Kawiarnia była ulubioną kryjówką Thei jeszcze za czasów stażu. Dziś w murach tych roiło się od wspomnień minionych chwil. Podążając za dawnymi przyzwyczajeniami zamówiła jedną z licznych herbat i ruszyła w stronę półek z książkami. Błądziła wzrokiem po kolorowych tomach, by w końcu skupić się na jednym z nich. Gdy po niego sięgała, okazało się, że nie tylko ona była nim zainteresowana. Wyciągnęła jednak książkę i dopiero wówczas przeniosła wzrok na mężczyznę. Przystojny, pewny siebie i niezbyt dobrze wychowany, jeśli ktoś by ją pytał. Słowa nieznajomego wywołały u kobiety lekkie rozbawienie. Gdy wyciągnął jej książkę z dłoni pozwoliła sobie nawet na lekki uśmiech - Mężczyźnie pana pokroju z pewnością nie brakuje ich w codziennym życiu - odcięła się i gdy już przejęła od niego książkę odwróciła się by zająć miejsce przy jednym z wolnych stolików.- Może następnym razem - dodała jeszcze.
Większość dnia spędziła na załatwieniu mniejszych i większych spraw, na które nigdy nie znajdowała czasu. Mogła być jednym z cieni ukrywających się w sklepie na Nokturnie co nie oznaczało przecież, że koniecznie musiała przypominać jedną z przerażających czarownic, ukrywających się na kartach książek dla dzieci. Nawet ona zasługiwała przecież na odrobinę przyjemności i wytchnienia. Jeszcze parę tygodni temu taka myśl wydawała się czymś wstrętnym, godzący w pamięć męża Thei. Tyle że od tamtego czasu dużo się zmieniło, a przede wszystkim ona się zmieniła. Wracała do dawnej formy...cokolwiek to oznaczało. Kierowana dziwną beztroską tego dnia wstąpiła do miejsca, w którym od dawna nie gościła. Kawiarnia była ulubioną kryjówką Thei jeszcze za czasów stażu. Dziś w murach tych roiło się od wspomnień minionych chwil. Podążając za dawnymi przyzwyczajeniami zamówiła jedną z licznych herbat i ruszyła w stronę półek z książkami. Błądziła wzrokiem po kolorowych tomach, by w końcu skupić się na jednym z nich. Gdy po niego sięgała, okazało się, że nie tylko ona była nim zainteresowana. Wyciągnęła jednak książkę i dopiero wówczas przeniosła wzrok na mężczyznę. Przystojny, pewny siebie i niezbyt dobrze wychowany, jeśli ktoś by ją pytał. Słowa nieznajomego wywołały u kobiety lekkie rozbawienie. Gdy wyciągnął jej książkę z dłoni pozwoliła sobie nawet na lekki uśmiech - Mężczyźnie pana pokroju z pewnością nie brakuje ich w codziennym życiu - odcięła się i gdy już przejęła od niego książkę odwróciła się by zająć miejsce przy jednym z wolnych stolików.- Może następnym razem - dodała jeszcze.
Zaskakująco często zdarzały mu się sytuacje podobne do tej. Trafiał na zupełnie przypadkowych ludzi i nader często nawiązywał z nimi rozmowy. Może te zmiany, które ostatnio zagościły w jego życiu sprawiły, że nieco otwierał się na świat i nowo poznanych ludzi. Nie zawsze miał to szczęście, nie zawsze był tak otwarty jak dzisiaj, choć do pełni tego "zjawiska" brakowało mu jeszcze wiele. Nie mógł wiecznie siedzieć zamknięty w swojej skorupie, unikając świata i rozmów na poważne tematy, na jakiekolwiek tematy w zasadzie. Tak niewiele było osób, które znały jego prawdziwą naturę, tak niewiele osób mogło cokolwiek o nim powiedzieć. Jego rodzina, Callista... Nikt więcej nie wiedział kim był i jaki był. Nawet jego była narzeczona, plugawa zdrajczyni krwi... nie wiedziała tak do końca z kim ma do czynienia. Niemniej jednak, zawsze starał się być grzeczny i czarujący, szczególnie wobec kobiet. Nie chciał jej niczym urazić, nie w taki sposób go wychowano.
A jednak, trafiła w sedno... Jemu nie brakowało w codziennym życiu przygód, w końcu pracował ze smokami i nie można tego nazwać nudnym i nieekscytującym zajęciem. Kobieta spławiła go, zabrała książkę i usiadła przy wolnym stoliku. Nie takiego efektu oczekiwał, dlatego zrobił kilka kroków w jej stronę. Miał wrażenie, że w jakiś sposób ją uraził.
- Nie chciałem Pani urazić... - oparł się dłońmi o krzesło i uśmiechnął lekko. - Czy mogę w takim razie zaproponować herbatę lub kawę, w ramach przeprosin? - spytał, nadal lustrując ją wzrokiem. Miał wrażenie, że już ją kiedyś spotkał, rozmawiał z nią, tylko nie był w stanie sobie przypomnieć gdzie i kiedy to miało miejsce. Czasem tak po prostu miał, a wtedy rzeczywistość nie dawała mu spokoju. - Nie poznaliśmy się wcześniej? - spytał ponownie, przyglądając jej się uważniej. Nie był pewien, nie dałby sobie ręki uciąć, ale coś mu mówiło, że stanęli sobie już kiedyś na drodze. W każdym razie, nie chciał zachowywać się niegrzecznie, po prostu kulturalnie w swoisty sposób podszedł do sprawy. Jednak Rosier był nietypowy, od zawsze, odbiegał od standardów, od tego czego oczekiwali od niego członkowie rodziny. Nigdy ich jednak nie zawiódł, a to wystarczający dowód na to, że nie jest z nim tak źle.
A jednak, trafiła w sedno... Jemu nie brakowało w codziennym życiu przygód, w końcu pracował ze smokami i nie można tego nazwać nudnym i nieekscytującym zajęciem. Kobieta spławiła go, zabrała książkę i usiadła przy wolnym stoliku. Nie takiego efektu oczekiwał, dlatego zrobił kilka kroków w jej stronę. Miał wrażenie, że w jakiś sposób ją uraził.
- Nie chciałem Pani urazić... - oparł się dłońmi o krzesło i uśmiechnął lekko. - Czy mogę w takim razie zaproponować herbatę lub kawę, w ramach przeprosin? - spytał, nadal lustrując ją wzrokiem. Miał wrażenie, że już ją kiedyś spotkał, rozmawiał z nią, tylko nie był w stanie sobie przypomnieć gdzie i kiedy to miało miejsce. Czasem tak po prostu miał, a wtedy rzeczywistość nie dawała mu spokoju. - Nie poznaliśmy się wcześniej? - spytał ponownie, przyglądając jej się uważniej. Nie był pewien, nie dałby sobie ręki uciąć, ale coś mu mówiło, że stanęli sobie już kiedyś na drodze. W każdym razie, nie chciał zachowywać się niegrzecznie, po prostu kulturalnie w swoisty sposób podszedł do sprawy. Jednak Rosier był nietypowy, od zawsze, odbiegał od standardów, od tego czego oczekiwali od niego członkowie rodziny. Nigdy ich jednak nie zawiódł, a to wystarczający dowód na to, że nie jest z nim tak źle.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Thea jeszcze nie do końca zdawała sobie sprawę jak tęskniła za normalnością dnia codziennego. Drobne gesty i drobne czynności miały potwierdzać, że wciąż jest wśród żywych a świat jeszcze całkiem nie zwariował. Należy jednak dodać, że jeszcze minie trochę czasu, zanim pani Goyle w pełni zaakceptuje tę myśl. Na razie miała zająć miejsce przy wolnym stoliku, otworzyć książkę, popijać gorący napar i cieszyć się z chwili wytchnienia. Zdążyła wykonać jedynie pierwszą z wyżej wymienionych czynności, gdy jej samotność znów została naruszona. Brązowe tęczówki powolnie oderwały się od okładki tomu i ponownie skupiły się na mężczyźnie. Thea była przyzwyczajona do tego, że jej prezencja niejako wymuszona szacunek i uprzejme zachowanie, ale słowa intruza wydawały się wynikać z czegoś zupełnie innego. Czyżby naprawdę znów znalazła się w starej dobrej Anglii gdzie ludzi cechuje uprzejmość i naturalna pogoda ducha? Ta myśl wywołała u kobiety delikatny uśmiech - Musiałby się Pan bardziej postarać, by mnie urazić, ale doceniam gest - wypowiadając te słowa oparła brodę na łokciach przyglądając się rozmówcy z typową dla siebie ciekawością. Następnie wskazała dłonią na wolne krzesło dając tym samym pozwolenie, by się do niej przysiadł. Podskórnie czuła, że mimo swej zwyczajności scena ta wydaje się mało realna, co powodowało kolejną falę wewnętrznego rozbawienia. Reakcją na kolejne pytanie mężczyzny było nieznaczne uniesienie brwi. Podobnie jak on miała przeczucie, że już się kiedyś spotkali. W pierwszej kolejności przywołała w pamięci twarze swoich licznych pacjentów. Nie, nie zaliczał się do tej grupy, tego była pewna. Pacjenci odznaczający się szlacheckim pochodzeniem nigdy nie zacierali się w pamięci byłej uzdrowicielki. Thea nie miała żadnych wątpliwości, że jej towarzysz był arystokratą. Przez całe życie poznała zdecydowanie zbyt wielu przedstawicieli tej grupy społecznej, by nie móc takiego rozpoznać. Dodatkowo większość z nich miała bowiem coś w sobie co natychmiast zdradzało pochodzenie. W przypadku kobiet było to o tyle łatwiejsze, że z reguły nosiły biżuterię sugerującą jakim tytułem szczycili się ich krewni. Jeśli chodzi o mężczyzn to podobne informacje mógł zdradzać ewentualny sygnet. Nic więc dziwnego, że Thea automatycznie spojrzała na dłonie swojego rozmówcy. Nie znalazła tam jednak żadnej wskazówki, bo nawet jeśli znajdował się na nich rodowy pierścień kobieta nie była wstanie dojrzeć symbolu. - Całkiem możliwe. Świat jest wielki a lordowskie salony dość przepastne - przyznała kokieteryjnie. Nikt przecież jeszcze nie umarł od tak drobnych rozrywek.
Rola narzeczonego Callisty najwyraźniej mu służyła. Niechętnie sięgał po słowa i wdawał sie w rozmowy z innymi ludźmi. Zawsze żył na uboczu, pozwalając, aby to inni mówili za niego. Milczał, ale miał coś do powiedzenia, chociaż wolał swoje myśli wyrażać czynami. Słowa to tylko wyrazy, wypowiadanie niejednokrotnie w piękny sposób, okraszone zmysłowością i niezliczonymi epitetami, znaczącymi niewiele w kontekście prawdziwych intencji. Dzisiaj jednak bezwiednie podjął rozmowy z kobietę, co w istocie nie zdarzało mu się prawie wcale. Jak jednak sama stwierdziła, musiałby się bardziej postarać, aby ją urazić. Nie miał zwyczaju obrażać kobiet, został wychowany w taki sposób, aby odnosić się do nich z szacunkiem. No chyba, że sobie zasłużyły na pogardliwie komentarze, jak jego plugawa była narzeczona, o której wolał ani nie myśleć, ani wspominać. Ten temat prowadził jedynie do rozdrażnienia.
- W takim wypadku nie będę próbował... - dodał z czarującym uśmiechem. To było miłe, porozmawiać z kimś spoza ścisłego otoczenia, nawet jeśli jego narzeczonej nie spodobałoby się, że zaczepia obce kobiety w kawiarniach. Z drugiej strony nie było jej tu, więc... czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Nie robił przecież nic złego.
Postanowił dosiąść się do kobiety i przeanalizować podjęty temat. Twarz wydawała mu się znajoma, ale ciężko byłoby ją nazwać pospolitą. Musieli się gdzieś spotkać wcześniej, być może przelotnie, ale twarz została zapamiętana. Rosier z reguły był bardzo spostrzegawczą osobą, jednak pamięci doskonałej nie posiadał. Cóż za strata... Będzie musiał to jakoś przeżyć, trudno! Zmrużył lekko oczy kiedy wspomniała o lordowskich salonach. Zdradził go sposób poruszania się? Bo mowa raczej nie, wszak mówca z niego marny. A może ubiór? Sygnet na palcu? Nosił sygnet po ojcu, pamiątka rodzinna z delikatnym symbolem róży.
- Bywała Pani w Chateau Rose? - spytał poprawiając się na krześle i lustrując kobietę wnikliwym spojrzeniem. Z drugiej strony, może to nie w posiadłości Rosierów się minęli, a w innym pałacu czy dworze, Mathieu bywał przecież w różnych miejscach, a skoro liczne lordowskie salony były jej znane, niekonieczno musiała być to Różana Twierdza. - Mathieu Rosier. - przedstawił się wyciągając do niej rękę, chciał być grzeczny, to nie było żadne oficjalne spotkanie, a tym bardziej... nie w jego stylu było "całowanie w sygnet" czy inne wymagania niejednokrotnie stawiane wobec osób nie mających szczęścia urodzić się w szlacheckiej rodzinie. Dla niego to normalne spotkanie, tym bardziej, że po jej wskazówce śmiał uważać, że jest kobietą co najmniej czystej krwi. Oczywiście nie oceniał, nie był przecież w jury.
- W takim wypadku nie będę próbował... - dodał z czarującym uśmiechem. To było miłe, porozmawiać z kimś spoza ścisłego otoczenia, nawet jeśli jego narzeczonej nie spodobałoby się, że zaczepia obce kobiety w kawiarniach. Z drugiej strony nie było jej tu, więc... czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Nie robił przecież nic złego.
Postanowił dosiąść się do kobiety i przeanalizować podjęty temat. Twarz wydawała mu się znajoma, ale ciężko byłoby ją nazwać pospolitą. Musieli się gdzieś spotkać wcześniej, być może przelotnie, ale twarz została zapamiętana. Rosier z reguły był bardzo spostrzegawczą osobą, jednak pamięci doskonałej nie posiadał. Cóż za strata... Będzie musiał to jakoś przeżyć, trudno! Zmrużył lekko oczy kiedy wspomniała o lordowskich salonach. Zdradził go sposób poruszania się? Bo mowa raczej nie, wszak mówca z niego marny. A może ubiór? Sygnet na palcu? Nosił sygnet po ojcu, pamiątka rodzinna z delikatnym symbolem róży.
- Bywała Pani w Chateau Rose? - spytał poprawiając się na krześle i lustrując kobietę wnikliwym spojrzeniem. Z drugiej strony, może to nie w posiadłości Rosierów się minęli, a w innym pałacu czy dworze, Mathieu bywał przecież w różnych miejscach, a skoro liczne lordowskie salony były jej znane, niekonieczno musiała być to Różana Twierdza. - Mathieu Rosier. - przedstawił się wyciągając do niej rękę, chciał być grzeczny, to nie było żadne oficjalne spotkanie, a tym bardziej... nie w jego stylu było "całowanie w sygnet" czy inne wymagania niejednokrotnie stawiane wobec osób nie mających szczęścia urodzić się w szlacheckiej rodzinie. Dla niego to normalne spotkanie, tym bardziej, że po jej wskazówce śmiał uważać, że jest kobietą co najmniej czystej krwi. Oczywiście nie oceniał, nie był przecież w jury.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Spotkania towarzyskie zawsze miały w sobie pewien czar, a te z panną Burroughs w szczególności. Forsythia od kilku tygodni nie widziała się z koleżanką i kłamstwem byłoby powiedzieć, że nie tęskniła za nią. Blondynka uratowała ją nie tylko w szpitalu, od przemożnej, żałobnej rozpaczy, ale też później stanowiła ogromne wsparcie, szczególnie, wtedy gdy inni postanowili obrócić się do Forsythii plecami.
Natomiast po wczorajszej libacji alkoholowej, do jakiej dopuściła się wraz z kuzynką, była pewna, że wyzionie ducha w pracy, gdy jej podniebienie piekło z tęsknoty za choćby łykiem wody. Zresztą, wyglądała jak upiorzyca przez połowę dnia, aż dziw brał, że nikt nie dopytywał się o jej stan. Jednak absolutnie nie żałowała spędzonego czasu z lady Black. Choć definitywnie opróżnienie sporej butelki tequili było złym pomysłem. Połowy wieczoru nie pamiętała, a za drugie pół było jej wstyd – co ją podkusiło do tego całego teatrzyku? Wychodząc z pracy, oczywiście wróciła do domu, aby się odświeżyć, nie mogła przecież pojawić się przy pannie Burroughs, wyglądając jakby cofnęła się do czasów Hogwartu i uciekała z sali od eliksirów po tym, jak kociołek wybuchnął jej w twarz. Stosownie dobierała kreację na bardziej wyjściową, lecz wciąż skromną i oczywiście w kolorze pasującym do jej biżuterii z lapisem lazuli. Zdjąwszy czerń na początku czerwca, po wielu miesiącach żałoby, czuła jak ciężar opadał z jej barków, a smutek odbiegał w miejsca, które stanowiły zaledwie wspomnienia. Wciąż ciężko było jej mówić o niektórych sprawach, a drażliwy temat śmierci brata, wciąż szklił oczy, niemniej zaczynała nad tym panować. Każdego dnia odbudowywała się po troszeczkę, a wizyty, jakie zaproponowała jej Frances niewątpliwie przyczyniły się do takiego stanu rzeczy. Zresztą Forsythia nigdy nie była słabą osobą, zawsze zdawała się wytrzymywać więcej od innych, czy to za sprawą nabytego w dzieciństwie hartu ducha, czy może licznych tragedii, które raz po raz nacinały jej duszę, pozostawiając blizny, ale jednocześnie utwardzając jej zbroję przeciwko światu. Wiedziała, czego mogła się spodziewać, była przygotowana już na niektóre odczucia i chyba tylko dlatego śmierć brata nie była w stanie, porwać ją ze sobą w zaświaty.
Przyczesując kosmyki, przypatrywała się czy makijaż leżał dokładnie tak, jak tego pragnęła i ukrywał doły pod oczami, jakich nabawiła się od wczorajszego pijaństwa. Właściwie nie było najgorzej, choć Fae Feli, którego ostatnio używała w nadmiarze, w jakiś sposób przyczyniło się do rozświetlenia jej lica. Wpiąwszy grzebyk, z niebieskimi kamyczkami, w starannie upiętego koka uznała, że była gotowa do spotkania w czytelni. Zerknęła niepewnie w kierunku szafki, w której trzymała alkohole… Czy powinna zabierać tę małą buteleczkę absyntu? Westchnęła ciężko i przewróciła oczami, na zdrożne myśli i wyszła, pozostawiając alkohol w samotności. Co miałaby z nią zrobić? Wlać do herbaty w czytelni? Na Marlina, przecież nie była alkoholiczką…
Pojawiła się odrobinę wcześniej, niż powinna, zajmując stolik przy sporym regale ksiąg. Nie musiała nawet spoglądać na menu, zamówiła z marszu białą herbatę, oczywiście w odmianie silver needle. Tradycyjna czarna herbata nigdy jej nie satysfakcjonowała, zielona jakoś nigdy jej nie uwiodła, a czerwona odrzucała ją samym zapachem. Była naprawdę wybredną panną w kwestii herbat, a z kawą było jeszcze gorzej. Rozsiadła się wygodnie w przytulnym fotelu i wzięła do rąk pobliską książkę, przekartkowując ją pobieżnie, aż zatrzymała się na ciekawych słowach opowiadających o finezyjnej, wielkiej bitwie. Uśmiechnęła się pod nosem na myśl o zaplanowanej rozrywce, a gdy usłyszała w swoim kierunku kroki, podniosła raptownie głowę i uśmiechnęła się do najpiękniejszej kobiety, jaka raczyła swą obecnością zaszczycić Londyn.
- Frances! Jak dobrze cię widzieć!
Ostatnie tygodnie nie pozostawiały pannie Burroughs wiele czasu na spotkania towarzyskie. Nowa posada jaką piastowała od początku sierpnia zajmowała jej niewiarygodnie dużo czasu. Profesor Lacework był czarodziejem wymagającym, zwłaszcza względem swojej asystentki, której chciał przekazać całą swoją wiedzę. A eteryczna alchemiczka nie chciała przegapić jakże wielkiej szansy, to też pracowała ponad godziny, większość swojego czasu poświęcając sztuce alchemii. Każdy jednak potrzebował odrobiny wytchnienia, czyż nie?
Dzisiejszego dnia, podczas pracy, Frances wyjątkowo zerkała w kierunku wiszącego w pracowni zegarze, nie chcąc spóźnić się na umówione spotkanie, co wiązało się z karcącym spojrzeniem profesora. Nie mogła postąpić inaczej, niż wytłumaczyć mu, iż jest umówiona z koleżanką i zwyczajnie nie chciałaby znów zasiedzieć się nad dokumentami, tym samym zmuszając dziewczynę do wielogodzinnego oczekiwania. O dziwo, profesor zdawał się rozumieć postawę swojej asystentki, pozwalając jej wyjść kilka minut wcześniej.
Eteryczna alchemiczka coraz rzadziej przekraczała granice Londynu. I za każdym razem gdy przemierzała uliczki angielskiej stolicy, specyficzny rodzaj strachu wkradał się do jej serca. Wojenne zawieruchy nie były otoczeniem odpowiednim dla delikatnych, wrażliwych panien. Cieszyła się, że już nie musi mieszkać w najpodlejszej z londyńskich dzielnic, mogąc cieszyć się spokojem oraz ciszą, jakie spowijały Szafirowe Wzgórze.
Równo o umówionym czasie panna Burroughs przekroczyła próg kawiarni. Ubrana w błękitną sukienkę, wykończoną na ramionach pół transparentną materią, z pewnością wyróżniała się na dość ciemnym wnętrzu niewielkiej kawiarni. Błękitny materiał tańczył wokół szczupłych łydek, gdy eteryczna alchemiczka podeszła do kontuaru, aby móc zamówić filiżankę mocnej, czarnej herbaty. Dopiero wtedy podeszła do panny Crabbe, z ciepłym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach.
- Dzień dobry, Sysiu! - Odpowiedziała radośnie, by owinąć dziewczynę wątłymi ramionami. Przez dłuższą chwilę trzymała ciemnowłosą w swoich objęciach, by delikatnie się od niej odsunąć, nie zdejmując jednak dłoni z jej ramion. Szaroniebieskie spojrzenie uważnie powiodło po jej sylwetce, w poszukiwaniu jakichkolwiek nieprawidłowości, wskazujących na gorsze samopoczucie dziewczęcia. Szybko jednak uważne, niemal badawcze spojrzenie zastąpił radosny uśmiech. - Och, jak cudownie wyglądasz! - Nie kłamała, panna Crabbe prezentowała się coraz lepiej, mimo iż zapewne do tej pory rana w jej sercu nie zabliźniła się. A Frances niezmiernie cieszyła dobra prezencja Forsythii. Eteryczna alchemiczka zdjęła dłonie z jej ramion, aby zasiąść na jednym z foteli. Do rozpoczęcia wieczoru z Zakazanymi Księgami posiadały jeszcze krótką chwilę.
- Wybacz mi ostatnie braki czasu, nowa praca przygniotła mnie mocniej, niż mogłabym zakładać. - Zaczęła, posyłając ciemnowłosej przepraszające spojrzenie szaroniebieskich tęczówek. - Powiedz, co u Ciebie? Jak się czujesz? - Spytała po chwili, wyraźnie zainteresowana odpowiedzią. Sama panna Burroughs, mimo nienagannej prezencji, zdawała się być odrobinę bardziej zmęczona niż zwykle. Nauka jednak wymagała poświęceń, nie raz zabierając godziny snu.
Dzisiejszego dnia, podczas pracy, Frances wyjątkowo zerkała w kierunku wiszącego w pracowni zegarze, nie chcąc spóźnić się na umówione spotkanie, co wiązało się z karcącym spojrzeniem profesora. Nie mogła postąpić inaczej, niż wytłumaczyć mu, iż jest umówiona z koleżanką i zwyczajnie nie chciałaby znów zasiedzieć się nad dokumentami, tym samym zmuszając dziewczynę do wielogodzinnego oczekiwania. O dziwo, profesor zdawał się rozumieć postawę swojej asystentki, pozwalając jej wyjść kilka minut wcześniej.
Eteryczna alchemiczka coraz rzadziej przekraczała granice Londynu. I za każdym razem gdy przemierzała uliczki angielskiej stolicy, specyficzny rodzaj strachu wkradał się do jej serca. Wojenne zawieruchy nie były otoczeniem odpowiednim dla delikatnych, wrażliwych panien. Cieszyła się, że już nie musi mieszkać w najpodlejszej z londyńskich dzielnic, mogąc cieszyć się spokojem oraz ciszą, jakie spowijały Szafirowe Wzgórze.
Równo o umówionym czasie panna Burroughs przekroczyła próg kawiarni. Ubrana w błękitną sukienkę, wykończoną na ramionach pół transparentną materią, z pewnością wyróżniała się na dość ciemnym wnętrzu niewielkiej kawiarni. Błękitny materiał tańczył wokół szczupłych łydek, gdy eteryczna alchemiczka podeszła do kontuaru, aby móc zamówić filiżankę mocnej, czarnej herbaty. Dopiero wtedy podeszła do panny Crabbe, z ciepłym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach.
- Dzień dobry, Sysiu! - Odpowiedziała radośnie, by owinąć dziewczynę wątłymi ramionami. Przez dłuższą chwilę trzymała ciemnowłosą w swoich objęciach, by delikatnie się od niej odsunąć, nie zdejmując jednak dłoni z jej ramion. Szaroniebieskie spojrzenie uważnie powiodło po jej sylwetce, w poszukiwaniu jakichkolwiek nieprawidłowości, wskazujących na gorsze samopoczucie dziewczęcia. Szybko jednak uważne, niemal badawcze spojrzenie zastąpił radosny uśmiech. - Och, jak cudownie wyglądasz! - Nie kłamała, panna Crabbe prezentowała się coraz lepiej, mimo iż zapewne do tej pory rana w jej sercu nie zabliźniła się. A Frances niezmiernie cieszyła dobra prezencja Forsythii. Eteryczna alchemiczka zdjęła dłonie z jej ramion, aby zasiąść na jednym z foteli. Do rozpoczęcia wieczoru z Zakazanymi Księgami posiadały jeszcze krótką chwilę.
- Wybacz mi ostatnie braki czasu, nowa praca przygniotła mnie mocniej, niż mogłabym zakładać. - Zaczęła, posyłając ciemnowłosej przepraszające spojrzenie szaroniebieskich tęczówek. - Powiedz, co u Ciebie? Jak się czujesz? - Spytała po chwili, wyraźnie zainteresowana odpowiedzią. Sama panna Burroughs, mimo nienagannej prezencji, zdawała się być odrobinę bardziej zmęczona niż zwykle. Nauka jednak wymagała poświęceń, nie raz zabierając godziny snu.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kawiarnia z czytelnią
Szybka odpowiedź