Piwniczna pracownia alchemiczna I
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pracownia Valeriego
Ściany obłożone są książkami, fiolkami pustymi i wypełnionymi różnymi specyfikami, zmyślnymi aparaturami, butelkami pełnymi alkoholu, przedmiotami użytecznymi jak i niepotrzebnymi śmieciami. Wszystko co nie zmieściło się na półkach znalazło swoje miejsce w stertach uklepanych po kątach oraz na główkach gwoździ artystycznie poprzybijanych tam gdzie tylko się dało byle tylko wycyganić trochę cennego miejsca.
Tuż za wejściem znajduje się para krzeseł, których oparcia dla wygody są obłożone liniejącymi, zwierzęcymi skórami. Główną atrakcją pracowni jest długi solidny stół przy którym alchemik przygotowuje ingrediencje.
Centralną zaś atrakcją jest palenisko z kotłem. W podłodze znajduje się kratka prowadząca do ścieku w którą alchemik zlewa niewypały.
Tuż za wejściem znajduje się para krzeseł, których oparcia dla wygody są obłożone liniejącymi, zwierzęcymi skórami. Główną atrakcją pracowni jest długi solidny stół przy którym alchemik przygotowuje ingrediencje.
Centralną zaś atrakcją jest palenisko z kotłem. W podłodze znajduje się kratka prowadząca do ścieku w którą alchemik zlewa niewypały.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Valerij Dolohov dnia 25.07.18 8:01, w całości zmieniany 3 razy
Czas wartko i przyjemnie sobie płyną. Valerij rzadko wychodził z piwnicy, lecz wcale to nie oznaczało, że nie lubił i nie umiał się bawić. Potrzebował tylko do tego odpowiedniego towarzystwa, odpowiedniego alkoholu, a czasem też po prostu nastroju. Dziś akurat się to wszystko zgrało. Hałasował wiec z Bottem w swojej piwnicy nie obawiając się ani trochę całkiem prawdopodobnego nalotu ze strony Maszy i zakłócenia ciągłości libacji. To był ich wieczór! A przynajmniej dopóki kocioł nie buchnął, a z jego wnętrza nie wyskoczył kurzy korpus. Stepował on na blacie stolika swoimi kikucimi, nieco już przyrumienionymi przez ciepło kotła nóżkami. Wystukiwał przy tym żwawą, skoczną melodię strącając ze stolika sztućce. Wyginał się przy tym i prężył wyglądając nieprzyzwoicie korzystnie kiedy to błyszcząca skóra odbijała enigmatyczne światło paleniska - śmiesznie mistycznie, niedorzecznie, absurdalnie. Tak przynajmniej się alchemikowi wydawało, gdy alkoholowa mgiełka przysłaniała mu rozsądny osąd i myśl, gdy wszystko wydawało się takie zabawne. Nawet ubodzona kulinarnie dusza nie bolała tak mocno. Potem jednak do głosu zaczął dochodzić rozsądek, naukowy instynkt skrobał czaszkę od wewnątrz błagając o opamiętanie krzycząc - TAŃCZĄCY KURCZAK, GŁĄBIE! I faktycznie nie obeszło się bez echa bo twarz Valeriego stężał, pojawiło się w niej te zacięcie i błysk w ślepiach - jak stał, tak nagle nie czekając już leciał szczupakiem przez połowę pomieszczenia ku drobiowi. Ręce miał wyciągnięte przed siebie. Wszystko to wcale nie wyglądało w rzeczywistości ani ładnie, ani sprawnie, a tym bardziej zgrabnie. Rosjanin nie był przystosowany do takich wygibasów dlatego nie powinno nikogo dziwić, że nawet nie był blisko osiągnięcia celu - grzmotnął za to zdrowo w komodę stojąca pod ścianą. Coś brzdęknęło, potoczyło się i rozbiło sprawiając,że nie było nigdzie już Dolohova za to była kupa brązowego futra. Tak! Alchemik za sprawą eliksiru, którego resztki zlepiały mu bujne futro na głowie zmienił się w kota! Szok był na tyle silny że Rosjanin zjeżył futro, a jego oczy stały się ogromnie wielkie - spojrzał nimi na Botta z tej dziwnie niskiej perspektywy. Czuły na wzrok oczy szybko zwróciły się na nowo na kurczaka. Koci Dolohov postąpił niepewnie na swoich kocich łapkach badając swoją ruchową sprawność. Była bardziej niż zadowalająca. Dlatego też, gdy Oliverowi nie udało się złapać kury tak też Valerij wykorzystał ten moment - nabrał prędkości, wspiął się po plecach przyjaciela, wybił z jego barku i zaczął pikować na ofiarę z powietrza wyciągając przed siebie szponiaste łapki!
The member 'Valerij Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
To pewnie sprawka alkoholu, ale w tej chwili całkowicie zapomniałem o istnieniu pewnej pyskatej czarownicy, która mieszkała piętro wyżej i tak wiele razy wpadała do nas wrzeszcząc na nas, grożąc i doprowadzając do porządku. Masza wydawała mi się teraz wręcz nie istnieć, gdy po tak długim czasie znów siedziałem z drogim mi przyjacielem, który ponadto zamierzał ucieszyć mój pusty żołądek przynosząc mu ulgę. Przyjaciół poznaje się w biedzie - a Dolohov już nie raz udowodnił mi, że akurat na niego w biedzie mogłem liczyć. Tym razem moją biedą był głód, toteż wściekle, zacięcie wręcz wlepiałem wzrok w kocioł, z którego wkrótce mieliśmy wyjąć przepysznego kurczaka i go zjeść. Miałem wrażenie, że w tej chwili byłbym w stanie zjeść konia z kopytami.
A potem było bum, trochę kurczakowatego tańca, trochę zdziwienia, śmiechu i alchemii w tle. I zapomniałem nawet o głodzie.
Zamiast tego całkowicie dałem się ponieść, próbując złapać ten niezrozumiały dla mnie wybryk natury. Przynosiło mi to jednak wiele dziecięcej wręcz radości, a widok starań Valerija tylko dostarczał mi jej więcej. Być może powinienem się przestraszyć, być może zacząć panikować - lecz gdy rosjanin zamienił się w kota, a potem w śwince morskiej - myślałem, że umrę. Ze śmiechu. Ponownie zgiąłem się w pół, niemalże kładąc się w agonii spowodowanej skurczami brzucha, a naturalną ciszę pomieszczenia w piwnicy zakłócał mój donośny śmiech w akompaniamencie huków, puknięć i stuknięć, gdy walka o kurczaka dalej trwała. Ponownie rzuciłem się ku kurczakowi, tym razem waląc się dotkliwie o jakąś szafkę, która zachybotała się niebezpiecznie. Przez chwilę zamarłem w bezruchu, oczami wyobraźni widząc jak te wszystkie fiolki o nieznanych mi właściwościach spadają na mnie. Podejrzewałem, że od zmieszania takiej ich ilości pewnie już by było po mnie. Odetchnąłem więc z ulgą i rozmasowałem lekko przetarte, bolące czoło (spotkania czoło - szafka nigdy nie kończyły się dobrze).
- Chomiku, do boju! - Krzyknąłem jeszcze pełen rozbawienia, gdy ten odbił się od moich pleców i skoczył w górę, po czym przygarbiłem się niczym tygrys szykujący się do ataku. Przez chwilę samym ruchem gałek ocznych uważnie obserwowałem trajektorię skakania, a właściwie tańcowania, mięsistego, kurczakowego korpusu. Musiałem być ostrożny, bo chwila nieuwagi mogłaby zaowocować zgnieceniem chomika. I kto by mi potem robił eliksiry?
- Bazinga! - Wrzasnąłem, nie będąc pewnym skąd znam te słowa i co one znaczą, lecz nie przejmując się tym, a zamiast tego rzucając się wściekle za kurczakiem, który właśnie pojawił się w pobliżu.
Punkty: 121
A potem było bum, trochę kurczakowatego tańca, trochę zdziwienia, śmiechu i alchemii w tle. I zapomniałem nawet o głodzie.
Zamiast tego całkowicie dałem się ponieść, próbując złapać ten niezrozumiały dla mnie wybryk natury. Przynosiło mi to jednak wiele dziecięcej wręcz radości, a widok starań Valerija tylko dostarczał mi jej więcej. Być może powinienem się przestraszyć, być może zacząć panikować - lecz gdy rosjanin zamienił się w kota, a potem w śwince morskiej - myślałem, że umrę. Ze śmiechu. Ponownie zgiąłem się w pół, niemalże kładąc się w agonii spowodowanej skurczami brzucha, a naturalną ciszę pomieszczenia w piwnicy zakłócał mój donośny śmiech w akompaniamencie huków, puknięć i stuknięć, gdy walka o kurczaka dalej trwała. Ponownie rzuciłem się ku kurczakowi, tym razem waląc się dotkliwie o jakąś szafkę, która zachybotała się niebezpiecznie. Przez chwilę zamarłem w bezruchu, oczami wyobraźni widząc jak te wszystkie fiolki o nieznanych mi właściwościach spadają na mnie. Podejrzewałem, że od zmieszania takiej ich ilości pewnie już by było po mnie. Odetchnąłem więc z ulgą i rozmasowałem lekko przetarte, bolące czoło (spotkania czoło - szafka nigdy nie kończyły się dobrze).
- Chomiku, do boju! - Krzyknąłem jeszcze pełen rozbawienia, gdy ten odbił się od moich pleców i skoczył w górę, po czym przygarbiłem się niczym tygrys szykujący się do ataku. Przez chwilę samym ruchem gałek ocznych uważnie obserwowałem trajektorię skakania, a właściwie tańcowania, mięsistego, kurczakowego korpusu. Musiałem być ostrożny, bo chwila nieuwagi mogłaby zaowocować zgnieceniem chomika. I kto by mi potem robił eliksiry?
- Bazinga! - Wrzasnąłem, nie będąc pewnym skąd znam te słowa i co one znaczą, lecz nie przejmując się tym, a zamiast tego rzucając się wściekle za kurczakiem, który właśnie pojawił się w pobliżu.
Punkty: 121
Ostatnio zmieniony przez Oliver Bott dnia 21.08.17 23:24, w całości zmieniany 1 raz
Oliver Bott
Zawód : Złodziej i oszust do wynajęcia
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Bo większość ludzi to durnie. Więc trzeba to wykorzystać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Oliver Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Z kociej perspektywy wszystko wydawało się takie większe i bardziej rozpraszające, zwłaszcza gdy zmysły były przytępiane przez alkohol. Co prawda Dolohov choć dużo praktykował i umysł przeważnie miał biegły to jednak odległości w tym stanie wcale nie dawały się szacować z taka łatwością, jaką powinny. Mało tego! Ręce nie sięgały tak chętnie co przed nimi i co nie było alkoholem, nogi plątały się,oczy gubiły w chaosie. Do tego wszystkiego Rosjanin wcale nie był mały. Przynajmniej do momentu w którym wpadł na pierwszą półkę - wówczas faktycznie mały się zrobił. Może toi dobrze? Mając w końcu nie więcej niż sześć może maksymalnie osiem kilo wagi ciężej było dokonać większych spustoszeń w pracowni. O rety! Gdyby on w ogóle w tym momencie o tym myślał, to może i faktycznie, jednak Valerij był w dzikim szale prób pochwycenia swojej zdobyczy nie wiedząc już czy to jego alchemiczne pragnienie, czy też może już instynkt drapieżnika. Oczy jego śledziły w tej rozjaśnionej ciemności niespokojne, rytmiczne ruchy kurczaka. Upatrzyły celu. Valerj nie czekając, popychany jakimś głosikiem z tyłu głowy do tego by łapać rozpędził się i po szarżował po plecach swojego przyjaciela, a następnie skoczył na cel. Miał wyciągnięte szpony do przodu, nie mogło się nie udać!
A jednak.
Kurcze od samego początku było ruchomym celem dlatego nie powinno nikogo dziwić, że w tym momencie, kiedy koci Dolohov pikował na swą zdobycz ta zrobiła piruet po jego wykonaniu zmieniając gwałtownie kierunek tańca na prawo poprzez wykonanie żwawego chase. Valerij w konsekwencji wylądował na posadzce próbując nieudolnie wbić w nią szpony by wytracić bezskutecznie pozyskany pęd. Z miauknięciem niezadowolenia impet ten wytracił dopiero na kolejnej półce. Niefortunnie tym samym po raz kolejny strącając inny specyfik,który (jakżeby inaczej) równie niefortunnie zleciał mu na głowę sprawiając, że jego perspektywa widzenia stała się jeszcze...niższa. Na swoich nowych, krótkich łapkach wygramolił się z tej stłuczki. I teraz...właśnie. Czemu nagle stało się też dookoła tak cicho?! Pomieszczenie należało do tych niewielkich - gdzie więc był Olie...? Valerij stanął na tylnych łapkach i wychylił łepek wyglądając tym samym wzrokiem ponad dwadzieścia centymetrów pond poziom podłogi. Nie dostrzegł ani nie wyczuł towarzysza za to w porę zorientował się, że kurzy korpus dziko wywijał nogami w jego kierunku zupełnie, jak gdyby pragnąc zemsty (a może jednak uwagi?). Nie mając w tym momencie za dużego wyboru, popychany na przemian strachem i wolą posiadania rzucił się muna przeciw, chcąc zakleszczyć swoje siekacze na jego kostce jak jakiś dziki kundel na nodze rosłego człowieka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
A jednak.
Kurcze od samego początku było ruchomym celem dlatego nie powinno nikogo dziwić, że w tym momencie, kiedy koci Dolohov pikował na swą zdobycz ta zrobiła piruet po jego wykonaniu zmieniając gwałtownie kierunek tańca na prawo poprzez wykonanie żwawego chase. Valerij w konsekwencji wylądował na posadzce próbując nieudolnie wbić w nią szpony by wytracić bezskutecznie pozyskany pęd. Z miauknięciem niezadowolenia impet ten wytracił dopiero na kolejnej półce. Niefortunnie tym samym po raz kolejny strącając inny specyfik,który (jakżeby inaczej) równie niefortunnie zleciał mu na głowę sprawiając, że jego perspektywa widzenia stała się jeszcze...niższa. Na swoich nowych, krótkich łapkach wygramolił się z tej stłuczki. I teraz...właśnie. Czemu nagle stało się też dookoła tak cicho?! Pomieszczenie należało do tych niewielkich - gdzie więc był Olie...? Valerij stanął na tylnych łapkach i wychylił łepek wyglądając tym samym wzrokiem ponad dwadzieścia centymetrów pond poziom podłogi. Nie dostrzegł ani nie wyczuł towarzysza za to w porę zorientował się, że kurzy korpus dziko wywijał nogami w jego kierunku zupełnie, jak gdyby pragnąc zemsty (a może jednak uwagi?). Nie mając w tym momencie za dużego wyboru, popychany na przemian strachem i wolą posiadania rzucił się muna przeciw, chcąc zakleszczyć swoje siekacze na jego kostce jak jakiś dziki kundel na nodze rosłego człowieka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Valerij Dolohov dnia 22.08.17 13:34, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Valerij Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 25
'k100' : 25
Oczywistym było, że z mojej perspektywy wszystko wyglądało inaczej. Nie miałem pojęcia co działo się w głowie Valerija, jak wyglądał świat z oczu człowieka przemienionego w kota. Dla mnie, nieco podchmielonego i mocno rozbawionego tym małym szaleństwem, wszystko to było po prostu dobrą zabawą, czymś niesamowicie śmiesznym. Dolohov był tylko kupką futra z pazurami, która szarżowała na kurczaka pomimo tej drobnej niedogodności. Z jednej strony byłem pełen podziwu za nie stracenie głowy po tak nagłym "wypadku" i za dalsze, równie zawzięte, próby złapania tańcującego dookoła korpusu rozbijającego się po pomieszczeniu. A może to nie instynkt a chęć złapania rozrabiaki, który mógł narządzić szkód w miejscu, które Dolohov często traktował jak święte miejsce, osobiste sanktuarium?
Nawet bolesne obtarcie czoła nie popsuło mi zabawy. Zakląłem parę razy, kilka razy potarłem lekko bolące czoło, ale w gruncie rzeczy wiedziałem, że alkohol robił swoje, nieco przyćmiewając moje zmysły. Wszystko wynagrodziło mi obserwowanie Valerija najpierw w kociej, a potem w chomiczej (świnka morska, chomik - jeden pies) postaci. Napawałem się tym widokiem, czerpałem z tego pełnymi garściami, skrupulatnie przygotowując miejsce w mej pamięci. Oczywistym przecież było, że będę mu to długo wypominał, prawda?
Ruszyłem się z miejsca, próbując znów podjąć próbę złapania kurczaka. Kierowała mną pewna chęć wygrania tej nieoficjalnej gry, doświadczenia tej małej satysfakcji z faktu, że to ja złapałem nieokrzesanego kurczaka, nie Valerij. To był mój błąd skutkujący nieprzemyślanym ruchem. A raczej skokiem. Z hukiem rozwaliłem kilka rzeczy (zapewne pustych lub pełnych fiolek), chwilowo nie myśląc o tym jak bardzo mój przyjaciel będzie wściekły. Nie miałem na to czasu, bo potem coś niewielkiego walnęło we mnie i nim zorientowałem się co się dzieje - świat stał się dziwnie wielki. Nieco zdezorientowany rozejrzałem się dookoła nie rozumiejąc, a potem wyciągnąłem przed siebie "ręce" widząc, że nie były one już moimi dłońmi. W dodatku wszystko było czarno-białe i inne... Nawet nie zastanawiałem się czym się stałem. Nie wiedziałem czy to ja, czy to w jakiś sposób natura zwierzaka, którym teraz byłem, ale w panice wzniosłem się w powietrze i już po chwili jako nietoperz obijałem się o wszystko dookoła, przewracając fiolki i obijając się o ściany, sufit i szafki, jak gdybym nie potrafił opanować własnych ruchów. Dopiero po jakimś czasie uspokoiłem się na tyle, że przysiadłem gdzieś (na suficie) i podjąłem próbę wysilenia mojego małego, nietoperzowego móżdżka do ogarnięcia sytuacji. Okej. Ja - nietoperz - skrzydła - pokój - Valerij - koza - kurczak - wszystko do góry nogami. Nim zmusiłem mózg do kolejnego przemyślenia własnych ruchów - już odrywałem się od sufitu i szybowałem w stronę korpusu, nie mając nawet planu co zrobić jeśli mi się uda. W co powątpiewałem, bo moje ruchy były nieskoordynowane, gwałtowne i chaotyczne, przez co w rzeczywistości latałem jak porypany dookoła nadal obijając się o rzeczy, ale ciągle próbując dorwać kurczaka.
Nawet bolesne obtarcie czoła nie popsuło mi zabawy. Zakląłem parę razy, kilka razy potarłem lekko bolące czoło, ale w gruncie rzeczy wiedziałem, że alkohol robił swoje, nieco przyćmiewając moje zmysły. Wszystko wynagrodziło mi obserwowanie Valerija najpierw w kociej, a potem w chomiczej (świnka morska, chomik - jeden pies) postaci. Napawałem się tym widokiem, czerpałem z tego pełnymi garściami, skrupulatnie przygotowując miejsce w mej pamięci. Oczywistym przecież było, że będę mu to długo wypominał, prawda?
Ruszyłem się z miejsca, próbując znów podjąć próbę złapania kurczaka. Kierowała mną pewna chęć wygrania tej nieoficjalnej gry, doświadczenia tej małej satysfakcji z faktu, że to ja złapałem nieokrzesanego kurczaka, nie Valerij. To był mój błąd skutkujący nieprzemyślanym ruchem. A raczej skokiem. Z hukiem rozwaliłem kilka rzeczy (zapewne pustych lub pełnych fiolek), chwilowo nie myśląc o tym jak bardzo mój przyjaciel będzie wściekły. Nie miałem na to czasu, bo potem coś niewielkiego walnęło we mnie i nim zorientowałem się co się dzieje - świat stał się dziwnie wielki. Nieco zdezorientowany rozejrzałem się dookoła nie rozumiejąc, a potem wyciągnąłem przed siebie "ręce" widząc, że nie były one już moimi dłońmi. W dodatku wszystko było czarno-białe i inne... Nawet nie zastanawiałem się czym się stałem. Nie wiedziałem czy to ja, czy to w jakiś sposób natura zwierzaka, którym teraz byłem, ale w panice wzniosłem się w powietrze i już po chwili jako nietoperz obijałem się o wszystko dookoła, przewracając fiolki i obijając się o ściany, sufit i szafki, jak gdybym nie potrafił opanować własnych ruchów. Dopiero po jakimś czasie uspokoiłem się na tyle, że przysiadłem gdzieś (na suficie) i podjąłem próbę wysilenia mojego małego, nietoperzowego móżdżka do ogarnięcia sytuacji. Okej. Ja - nietoperz - skrzydła - pokój - Valerij - koza - kurczak - wszystko do góry nogami. Nim zmusiłem mózg do kolejnego przemyślenia własnych ruchów - już odrywałem się od sufitu i szybowałem w stronę korpusu, nie mając nawet planu co zrobić jeśli mi się uda. W co powątpiewałem, bo moje ruchy były nieskoordynowane, gwałtowne i chaotyczne, przez co w rzeczywistości latałem jak porypany dookoła nadal obijając się o rzeczy, ale ciągle próbując dorwać kurczaka.
Oliver Bott
Zawód : Złodziej i oszust do wynajęcia
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Bo większość ludzi to durnie. Więc trzeba to wykorzystać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Oliver Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
Tańczący, martwy drób zdawał się być niepowstrzymany. Ignorując szarżującego na niego Dolohova w gryzionej formie szarżował w zaparte przed siebie rytmicznym krokiem. Spektakularnie zatapiające się w mięsie nóżki siekacze na niewiele się zdały. Nietypowy tancerz wybił się i z impetem machnął nóżką dosłownie strzepując z siebie alchemika. Wylądował na podłodze niecałe pół metra dalej, chociaż samo zdarzenie wydało mu się znacznie bardziej przerażające. Perspektywa w końcu robiła swoje. Przetoczył się nieporadnie z grzbietu na łapki. Całe futerko miał umoczone. Zawdzięczał to sobie, jaki Oliemu - obaj w końcu ze zwierzęcą premedytacją niszczyli wszystko wokół sprawiając, że podłoga była jedną wielką kałużą. Nikogo nie powinien więc dziwić fakt, że i tym razem nie obyło się bez zmian.
Malutkie, drobniutkie łapki typowe dla świnki morskiej zaczęły się wydłużać, grubień, a ich podeszwy twardnieć. Tułów się poszerzał, rozciągał. Sierść stawała się bardziej krótka, twarda. Oczy jeszcze bardziej przesunęły się na boki, a zierenica zmieniła kształt na prostokątny. Buchnął siwawy dym i w miejscu w którym stała świnka morska teraz stał dostojny kozioł o burej sierści, wykręconym porożu i diabelskiej brodzie. Zdezorientowany Valerij próbujący zrozumieć co się stało. Rozejrzał się. Pieczeń była wywrócona na plecy i niczym żółw nieporadnie pląsała kikutami w powietrzu. Na jej piersi telepał się nietoperz. Ollie! Kozioł wydał z siebie koźli dźwięk. Podkopytkował następnie w jego stronę. Pod jego kopytami trzaskały strącone flakony i rozbryzgane szkło które mielił na proszek. Znów wydał z siebie koźli dźwięk tym razem pobrzmiewała w nim pretensja. Jego cenna pracownia!
Przez kolejne półgodziny z piwnicy niosło się koźle zawodzenia i nietoperze telepania, a potem rozpacz rosłego mężczyzny, który opijał straty ze swym kompanem. Ta noc zebrała okrutne żniwo. Tyle w tym nieszczęściu było szczęścia, że Masza nie miała chęci zaglądać i mieszać się w cały ten chaos. Być może była to zasługa Sergieja, który zapewniał jej ciekawszych rozrywek. Kto wie.
|zt x2 [bylobrzydkobedzieladnie]
Malutkie, drobniutkie łapki typowe dla świnki morskiej zaczęły się wydłużać, grubień, a ich podeszwy twardnieć. Tułów się poszerzał, rozciągał. Sierść stawała się bardziej krótka, twarda. Oczy jeszcze bardziej przesunęły się na boki, a zierenica zmieniła kształt na prostokątny. Buchnął siwawy dym i w miejscu w którym stała świnka morska teraz stał dostojny kozioł o burej sierści, wykręconym porożu i diabelskiej brodzie. Zdezorientowany Valerij próbujący zrozumieć co się stało. Rozejrzał się. Pieczeń była wywrócona na plecy i niczym żółw nieporadnie pląsała kikutami w powietrzu. Na jej piersi telepał się nietoperz. Ollie! Kozioł wydał z siebie koźli dźwięk. Podkopytkował następnie w jego stronę. Pod jego kopytami trzaskały strącone flakony i rozbryzgane szkło które mielił na proszek. Znów wydał z siebie koźli dźwięk tym razem pobrzmiewała w nim pretensja. Jego cenna pracownia!
Przez kolejne półgodziny z piwnicy niosło się koźle zawodzenia i nietoperze telepania, a potem rozpacz rosłego mężczyzny, który opijał straty ze swym kompanem. Ta noc zebrała okrutne żniwo. Tyle w tym nieszczęściu było szczęścia, że Masza nie miała chęci zaglądać i mieszać się w cały ten chaos. Być może była to zasługa Sergieja, który zapewniał jej ciekawszych rozrywek. Kto wie.
|zt x2 [bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Valerij Dolohov dnia 13.05.19 4:40, w całości zmieniany 1 raz
|9 maja
Jutro księżyc będzie w nowiu, a więc dziś magia nocy wzmacniała moc sowich, nietoperzych i kugucharzych ingrediencji, pomagając ukryć to co się chciało ukryć. Może właśnie dlatego porcja eliksiru kameleona, którą przygotował dla Olivera nie zadziałała tak jak powinna? Co prawda nieraz zabierał się za jej warzenie, gdy sprzyjające temu warunki astronomiczne nieco się rozmywały. Może należało to zmienić. Może to był wpływ anomalii? Ich magia wprowadzała chaos w ład. Więc może jednak faktycznie należało skupić się na bardziej szczegółowym zwracaniu uwagi na takie szczegóły. Może...W każdym razie felerną partię eliksiru odstawił na specjalna półkę tak by nie pomieszały się z wzorowymi wyrobami. Później pomyśli co z nimi zrobić. Teraz musiał się skupić. Zwłaszcza, że dzisiejszego wieczora zamierzał przyrządzać eliksiry mające specjalne przeznaczenie. Nie mogły zawieść.
Valerij oczyścił więc starannie kociołek, nalał do niego odpowiednią ilość wody i powiesił go nad ogniem pozwalając mu się nagrzewać pod mocnymi płomieniami. Czekając aż woda się nagrzeje, tak jak poprzednio - zabrał się za przyszykowanie kameleonich języków. Tym razem jednak ich nie pokroił - zmiażdżył i utarł na coś co mogłoby uchodzić za bardzo nieapetyczny mus. Nie było go wiele - jak wyskrobał go z moździerza to zmieściło się wszystko na łyżce stołowej. Umieścił to w ciepłej, lecz ciągle nie wrzącej w kotle cieszy. Rozmieszał dokładnie to wszystko wyciągając następnie sowie pióra. Wybrał sześć podłużnych, białych lotek należących do dorosłego osobnika. Trzymając je za dutki, zbliżył ich chorągiewki do płomienia paleniska. Nie trzeba było długo czekać, aż się zajęły roztaczając wokół nieprzyjemny swąd palonej stosiny. Dolohov nie czekał jednak na to aż się spalą doszczętnie. Miały być składnikiem eliksiru. Dlatego też gdy zapach spalenizny był odpowiedni - zanurzył na wpół przypalone pióra w roztworze wody i kameleonich jezyków. Towarzyszył temu syk, cisza, a potem nieśmiałe bulgotanie. Na powierzchni wywaru wytrąciła się delikatna dymna mgiełka, która zaczęła uciekać na krawędzie kotła w momencie coraz to mocniej nasilającego się wrzenia. Nim nastąpiła jego eskalacja Valerij poświęcił uwagę żądłu mantykory. Oczyścił organ z toksyny odpowiednio wcześniej również po wielokroć go płucząc. Teraz zapobiegawczo do zneutralizowania jej mocy i wpływu potencjalnych resztek szkodliwej substancji na wywar użył śliny dzikiego kuguchara. Delikatnie wysmarował nią żądło, które następnie umieścił we wrzącym wywarze. Długo wahał się nad wybraniem uzupełniającej kompozycje ingrediencji roślinnej decydując się ostatecznie na podstawową mieszankę ziół mającej z założenia wpłynąć stabilizująco na miksturę
|eliksir kameleona, żądło mantykory, E=21, alchemia V
Jutro księżyc będzie w nowiu, a więc dziś magia nocy wzmacniała moc sowich, nietoperzych i kugucharzych ingrediencji, pomagając ukryć to co się chciało ukryć. Może właśnie dlatego porcja eliksiru kameleona, którą przygotował dla Olivera nie zadziałała tak jak powinna? Co prawda nieraz zabierał się za jej warzenie, gdy sprzyjające temu warunki astronomiczne nieco się rozmywały. Może należało to zmienić. Może to był wpływ anomalii? Ich magia wprowadzała chaos w ład. Więc może jednak faktycznie należało skupić się na bardziej szczegółowym zwracaniu uwagi na takie szczegóły. Może...W każdym razie felerną partię eliksiru odstawił na specjalna półkę tak by nie pomieszały się z wzorowymi wyrobami. Później pomyśli co z nimi zrobić. Teraz musiał się skupić. Zwłaszcza, że dzisiejszego wieczora zamierzał przyrządzać eliksiry mające specjalne przeznaczenie. Nie mogły zawieść.
Valerij oczyścił więc starannie kociołek, nalał do niego odpowiednią ilość wody i powiesił go nad ogniem pozwalając mu się nagrzewać pod mocnymi płomieniami. Czekając aż woda się nagrzeje, tak jak poprzednio - zabrał się za przyszykowanie kameleonich języków. Tym razem jednak ich nie pokroił - zmiażdżył i utarł na coś co mogłoby uchodzić za bardzo nieapetyczny mus. Nie było go wiele - jak wyskrobał go z moździerza to zmieściło się wszystko na łyżce stołowej. Umieścił to w ciepłej, lecz ciągle nie wrzącej w kotle cieszy. Rozmieszał dokładnie to wszystko wyciągając następnie sowie pióra. Wybrał sześć podłużnych, białych lotek należących do dorosłego osobnika. Trzymając je za dutki, zbliżył ich chorągiewki do płomienia paleniska. Nie trzeba było długo czekać, aż się zajęły roztaczając wokół nieprzyjemny swąd palonej stosiny. Dolohov nie czekał jednak na to aż się spalą doszczętnie. Miały być składnikiem eliksiru. Dlatego też gdy zapach spalenizny był odpowiedni - zanurzył na wpół przypalone pióra w roztworze wody i kameleonich jezyków. Towarzyszył temu syk, cisza, a potem nieśmiałe bulgotanie. Na powierzchni wywaru wytrąciła się delikatna dymna mgiełka, która zaczęła uciekać na krawędzie kotła w momencie coraz to mocniej nasilającego się wrzenia. Nim nastąpiła jego eskalacja Valerij poświęcił uwagę żądłu mantykory. Oczyścił organ z toksyny odpowiednio wcześniej również po wielokroć go płucząc. Teraz zapobiegawczo do zneutralizowania jej mocy i wpływu potencjalnych resztek szkodliwej substancji na wywar użył śliny dzikiego kuguchara. Delikatnie wysmarował nią żądło, które następnie umieścił we wrzącym wywarze. Długo wahał się nad wybraniem uzupełniającej kompozycje ingrediencji roślinnej decydując się ostatecznie na podstawową mieszankę ziół mającej z założenia wpłynąć stabilizująco na miksturę
|eliksir kameleona, żądło mantykory, E=21, alchemia V
The member 'Valerij Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 6
'k100' : 6
Nie wiedział co poszło nie tak, co zrobił źle. Może to wina ziół które były już starsze niż początkowo mu się wydawało? W każdym razie mikstura zamiast wyklarować się zmętniała. Przybrała gęstej konsystencji przypominającej budyń. Rosjanin przeklną pod nosem, zły na to co się stało. Wygasił palenisko, a potem ostrożnie przez szmaty zdjął kocioł i położył go tak, by maź wyciekała powoli do ściekowej kratki w podłodze. On sam usiadł ciężko na krzesło i patrzył na to z niezadowoleniem gładząc swoją brodę i myśląc. Nie miał niestety nieskończonej ilości ingrediencji. musiał mierzyć siły na zamiary. Dlatego też postanowił zabrać się teraz za uwarzenie łatwiejszej mikstury, a bardziej stabilnej konstrukcji. Eliksir o takich właściwościach był im potrzebny. Najwyżej później spróbuje raz jeszcze.
Przygotował miejsce pracy, oczyścił kocioł, narzędzia, upilnował ognia. Żeliwny kocioł nie stał jednak nad nim, a na podłodze. Ten eliksir robiło się trochę specjalnie, a przynajmniej Valerij miał specjalną technikę jego utworzenia. Staną więc nad swoim stołem podsuwając miskę do której wlał pięć łyżek stołowych syropu trzmiorka. Lepka maź połyskiwała w świetle świec zdrową, zielono-bursztynową barwą. Alchemik chwycił w dłonie trzepaczkę i zaczął majtać nią substancję. Wiedział, że jej nie ubije i nie to było celem. Chciał ją nieco napowietrzyć. Obserwował więc ilość malutkich pęcherzyków które tworzyły się i zanikały przy każdym energicznym ruchu nadgarstka. Można było zaobserwować jednak tendencję wzrostową - pęcherzyków było coraz więcej, a gdy doświadczone oko Valerijego to zauważyło - ręka sięgnęła po przygotowaną zawczasu fiolkę wody miodowej. Wlał jej całą zawartość do misy nie przestając energicznie mieszać. Pęcherzyki zaczęły nagle namnażać się w ogromnych ilościach, sprawiając, że połączone ingrediencje zaczęły przypominać osobliwą zieloną piankę podobną w konsystencji do tej, jaka się tworzy podczas ubijania kurzych białek. Tak spreparowany odczyn Dolohov oprószył muchami siatkoskrzydłymi i delikatnie wymieszał drewnianą szpatułką. Na wskutek tego pianka zmieniła barwę i zyskała połysku. Valerij odstawił tę misę w najchłodniejszy kąt pracowni zabierając się za odpowiednie przygotowanie żądła mantykory. Malowało się przed nim mozolne zadanie stworzenia z niego papki. Pokroił je wiec na drobne części, a potem ucierał je w moździerzu. Nie było to łatwe przez wzgląd na stawiający opór pancerzyk, lecz nie niewykonalne. Każda porcja takiego kremu była wyskrobywana do kotła w którym została ostatecznie rozmieszana z krwią krokodyla dla rozrzedzenia i poprawy konsystencji. Gdy Valerij uzyskał odpowiednią to dopiero wtedy postawił kocioł nad ogniem. Machał nad nim różdżką - trzy okrążenia w prawo, a potem dwa w lewo. I od nowa. Zapętlał tę sekwencję czekając aż wywar stanie się ciepły, lecz nie gorący. Wlał wówczas wcześniej spreparowaną piankę i delikatnie mieszał z zamiarem połączenia tych mas lecz nie zniszczenia konsystencji
|Eliksir kociego kroku, zużywam: żądło mantykory, E=21, alchemia V
Przygotował miejsce pracy, oczyścił kocioł, narzędzia, upilnował ognia. Żeliwny kocioł nie stał jednak nad nim, a na podłodze. Ten eliksir robiło się trochę specjalnie, a przynajmniej Valerij miał specjalną technikę jego utworzenia. Staną więc nad swoim stołem podsuwając miskę do której wlał pięć łyżek stołowych syropu trzmiorka. Lepka maź połyskiwała w świetle świec zdrową, zielono-bursztynową barwą. Alchemik chwycił w dłonie trzepaczkę i zaczął majtać nią substancję. Wiedział, że jej nie ubije i nie to było celem. Chciał ją nieco napowietrzyć. Obserwował więc ilość malutkich pęcherzyków które tworzyły się i zanikały przy każdym energicznym ruchu nadgarstka. Można było zaobserwować jednak tendencję wzrostową - pęcherzyków było coraz więcej, a gdy doświadczone oko Valerijego to zauważyło - ręka sięgnęła po przygotowaną zawczasu fiolkę wody miodowej. Wlał jej całą zawartość do misy nie przestając energicznie mieszać. Pęcherzyki zaczęły nagle namnażać się w ogromnych ilościach, sprawiając, że połączone ingrediencje zaczęły przypominać osobliwą zieloną piankę podobną w konsystencji do tej, jaka się tworzy podczas ubijania kurzych białek. Tak spreparowany odczyn Dolohov oprószył muchami siatkoskrzydłymi i delikatnie wymieszał drewnianą szpatułką. Na wskutek tego pianka zmieniła barwę i zyskała połysku. Valerij odstawił tę misę w najchłodniejszy kąt pracowni zabierając się za odpowiednie przygotowanie żądła mantykory. Malowało się przed nim mozolne zadanie stworzenia z niego papki. Pokroił je wiec na drobne części, a potem ucierał je w moździerzu. Nie było to łatwe przez wzgląd na stawiający opór pancerzyk, lecz nie niewykonalne. Każda porcja takiego kremu była wyskrobywana do kotła w którym została ostatecznie rozmieszana z krwią krokodyla dla rozrzedzenia i poprawy konsystencji. Gdy Valerij uzyskał odpowiednią to dopiero wtedy postawił kocioł nad ogniem. Machał nad nim różdżką - trzy okrążenia w prawo, a potem dwa w lewo. I od nowa. Zapętlał tę sekwencję czekając aż wywar stanie się ciepły, lecz nie gorący. Wlał wówczas wcześniej spreparowaną piankę i delikatnie mieszał z zamiarem połączenia tych mas lecz nie zniszczenia konsystencji
|Eliksir kociego kroku, zużywam: żądło mantykory, E=21, alchemia V
The member 'Valerij Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Eliksir zachował konsystencję zyskując dodatkowej puszystości. Valerij nie zachwycał się nim jednak mając w pamięci ciągłe niepowodzenia związane z żądłem mantykory. Ingrediencja ta zaczęła go prześladować od dnia w którym na jej bazie przyrządził Oliemu wywar, który jednak nie sprawdził się tak, jak powinien. W każdym razie, przygotowaną miksturę przelał przez sito do wiadra by ta sobie ostygła. Zabrał się za kolejną.
Najwięcej czasu tracił na mycie kotła. Wcześniej miał dwa, lecz niefortunnie jeden się przypalił. Co prawda miał do dyspozycji ciągle kociołek Maszy niemniej - to była ostateczność. Był mały, nieporęczny. Nie chciał go używać w swojej pracowni. Z zapałem doczyścił więc narzędzie swojej pracy i postawił je nad paleniskiem. Dorzucił kila szczepek drewna, a potem się zamyślił co dalej. Niespiesznie przeniósł spojrzenie na półkę na której znajdowały się jaja widłowęża. Postanowił zużyć je na przyrządzenie eliksiru wężowych ust. Proces warzenia rozpoczął od gotowania łusek ramory. Odważył ich pół kilo i sypnął do kotła. Należało czekać aż zmiękną i zmienią barwę ze srebrnej na jasnozieloną. Przez pierwsze kilka minut mieszał w garze aż do chwili w której lekko się zaróżowiły, a potem zostawił je sobie samy.
Pierwszy odcień na jaki się zabarwiały determinowały to, jakiej ingrediencji należy użyć oraz w jakiej kolejności należy dodać kolejne. Róż determinował krew. Valerij więc kucnął przyglądając się fiolkom z różnego rodzaju posokami. Zdecydował się ostatecznie na krew nietoperza zważywszy na sprzyjające temu gwiazdy. Odmierzył tej ingrediencji jedną łyżkę stołową i rozmieszał ją w gotującej się już naparze. Pomachał nad kotem różdżką i...cóż. Czekał. W tym czasie zajął się krzątaniem po swojej pracowni, przygotowywaniem czystych fiolek i dokładnym ich wycieraniu. Gdy skończył siadł na przeciwko kotła z lekturą w ręku podpierając się nogami o kant stołu. Z takiej pozycji co stronę zerkał w kierunku niemrawo wirującej pary z nad kotła w kolorze półprzezroczystej bieli. Gdy Valerij był na osiemdziesiątej trzeciej stronie - odcień ten uległ zmianie na bardziej ciemnawy. Dolohov pochylił się nad kotłem machając nad nim różdżką próbując oszacować moc. Coś było nie do końca tak jak powinno - łuski co prawda zzieleniały, lecz na ciemno. Alchemik się zamyślił. Nie żeby się spodziewał, lecz nie był zaskoczony. To się zdarzało. Rozwiązanie było proste - otwornice. Ich subtelność z powodzeniem neutralizowała niepożądane kolory. Tak też było i tym razem. Łuski w przeciągu następnego kwadransa jaśniały aż do uzyskania tej pożądanej zieleni. Teraz wystarczyło wrzucić jaja widłowęza. Valerij nie rozbijał ich i nie traktował niczym magicznym. Tak po prostu delikatnie opuścił je do gotującej się cieczy. By zapobiec popękaniu skorupce zdecydował się na oset. Teraz pozostawało tylko machać różdżką
|Wężowe usta, zużywam: jaja widłowęża, E=21, alchemia V
Najwięcej czasu tracił na mycie kotła. Wcześniej miał dwa, lecz niefortunnie jeden się przypalił. Co prawda miał do dyspozycji ciągle kociołek Maszy niemniej - to była ostateczność. Był mały, nieporęczny. Nie chciał go używać w swojej pracowni. Z zapałem doczyścił więc narzędzie swojej pracy i postawił je nad paleniskiem. Dorzucił kila szczepek drewna, a potem się zamyślił co dalej. Niespiesznie przeniósł spojrzenie na półkę na której znajdowały się jaja widłowęża. Postanowił zużyć je na przyrządzenie eliksiru wężowych ust. Proces warzenia rozpoczął od gotowania łusek ramory. Odważył ich pół kilo i sypnął do kotła. Należało czekać aż zmiękną i zmienią barwę ze srebrnej na jasnozieloną. Przez pierwsze kilka minut mieszał w garze aż do chwili w której lekko się zaróżowiły, a potem zostawił je sobie samy.
Pierwszy odcień na jaki się zabarwiały determinowały to, jakiej ingrediencji należy użyć oraz w jakiej kolejności należy dodać kolejne. Róż determinował krew. Valerij więc kucnął przyglądając się fiolkom z różnego rodzaju posokami. Zdecydował się ostatecznie na krew nietoperza zważywszy na sprzyjające temu gwiazdy. Odmierzył tej ingrediencji jedną łyżkę stołową i rozmieszał ją w gotującej się już naparze. Pomachał nad kotem różdżką i...cóż. Czekał. W tym czasie zajął się krzątaniem po swojej pracowni, przygotowywaniem czystych fiolek i dokładnym ich wycieraniu. Gdy skończył siadł na przeciwko kotła z lekturą w ręku podpierając się nogami o kant stołu. Z takiej pozycji co stronę zerkał w kierunku niemrawo wirującej pary z nad kotła w kolorze półprzezroczystej bieli. Gdy Valerij był na osiemdziesiątej trzeciej stronie - odcień ten uległ zmianie na bardziej ciemnawy. Dolohov pochylił się nad kotłem machając nad nim różdżką próbując oszacować moc. Coś było nie do końca tak jak powinno - łuski co prawda zzieleniały, lecz na ciemno. Alchemik się zamyślił. Nie żeby się spodziewał, lecz nie był zaskoczony. To się zdarzało. Rozwiązanie było proste - otwornice. Ich subtelność z powodzeniem neutralizowała niepożądane kolory. Tak też było i tym razem. Łuski w przeciągu następnego kwadransa jaśniały aż do uzyskania tej pożądanej zieleni. Teraz wystarczyło wrzucić jaja widłowęza. Valerij nie rozbijał ich i nie traktował niczym magicznym. Tak po prostu delikatnie opuścił je do gotującej się cieczy. By zapobiec popękaniu skorupce zdecydował się na oset. Teraz pozostawało tylko machać różdżką
|Wężowe usta, zużywam: jaja widłowęża, E=21, alchemia V
The member 'Valerij Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Piwniczna pracownia alchemiczna I
Szybka odpowiedź