Wydarzenia


Ekipa forum
Weranda
AutorWiadomość
Weranda [odnośnik]06.08.17 18:42
First topic message reminder :

Weranda

Oszklona weranda wychodzi na najbardziej dziką część ogrodu - to ciemne, ustronne miejsce z doskonałą widocznością na zewnątrz, w powietrzu czuć zapachy z zewnątrz - aromaty ziół i kwiatowych nektarów. Obsydianowa rzeźba smoka znajdująca się tuż przy miękkich kremowych ławach przypomina o dziedzictwie Rosierów. Przestrzeń oddzielona jest od pozostałych pomieszczeń haftowanym, eleganckim parawanem, a drewnianą podłogę zakrywają perskie dywany. Wysokie sklepienie podtrzymują drewniane krokwie, solidne i rzeźbione w różane wzory. Zimą pomieszczenie ogrzewa zaczarowany piecyk. Mówią, że czasem widać stąd smoki unoszące się nad nieodległym Dover.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Weranda - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Weranda [odnośnik]22.03.23 1:08
- To bardzo nietrafne pytania, moja droga. Nie czuję się - po prostu, jestem. Kiedy coś jest białe, albo czarne nie zastanawiasz się nad tym, czy aby na pewno. - jej usta rozciągnął łagodny uśmiech. - Chcesz żebym wymieniła każdego z imienia i nazwiska? - zapytała odrzucając głowę do tyłu, żeby roześmiać się w rozbawieniu. Ta wizja pozostawiła na jej ustach grymas, nawet gdy opuszczała dłoń, by na powrót objąć nią nogę trochę nad kostką. Mówiła dalej, ze swobodą bez oporów, choć jej słowa w większości - choć poruszały ważne tematy, nie sięgały głębiej - przynajmniej na razie. Odsunęła wzrok od dziewczynki prostując się i przesuwając spojrzenie na Deirdre. Odciągnęła jeden z palców od kielicha wskazując nim na nią.
- Znów nie tak. - zaprzeczyła, wydymając na chwilę usta i pokręciła głową. - Nie ma lepszej i gorszej strony. Nie ma ludzi niezaprzeczalnie cnotliwych i niewymiernie złych. Są tylko ich mieszanki i są w każdym. Kwestia tego, czy potrafisz sprawić by dostać wszystkie części składające się na jeden obraz, czy chcesz wszystkie je zobaczyć, czy godzisz się być karmiona jedynie jego częścią. - ludzie byli różni, niektórzy ukierunkowani mocniej, inni zaś chowający się sami przed sobą. Ale nie było stron - nie w świecie Melisande. Nie istniała lepsza i gorsza przynajmniej we względzie poznawanych jednostek - czy nawet konkretnie mężczyzn. Istniały jedynie ich części, które mogła poznać, albo chciała. Których przeważnie potrzebowała mieć świadomość, by móc je później wykorzystać.
- Czemu zdajesz kierować się ku jednej, kiedy - jak każda kobieta - posiadasz je obie? - zapytała z zainteresowaniem, przekrzywiając odrobinę na bok głowę. Były inne - to był fakt, nie dało się temu zaprzeczyć. Od dzielącej je różnicy klas, spoglądały na wiele rzeczy inaczej, ale władza nad śmiercią - w różnych stopniach - była dostępna dla każdego. Zgłębianie się w meandry magii skrywającej mrok było inną ścieżką, trudną, choć i tak powoli wyciągając ku niej swoje własne dłonie. Miała jednak pewność, że mogła doprowadzić do kogoś śmierci, nie brudząc sobie rąk krwią. Nie unosząc własnej różdżki. Możliwości było wiele. Jako najpewniejszą wybrałaby truciznę.
- Uraża cię coś w napisanych przez niego słowach? - zapytała przekrzywiając głowę na drugą stronę mierząc ją ciemnym, bystrym spojrzeniem z zainteresowaniem ciekawa jej poglądu na artykuł który pojawił się na łamach magicznej gazety.
- Jesteśmy władcami smoków, to my ich używamy, nie odwrotnie. - wytłumaczyła z lekkim uśmiechem by po chwili westchnąć. - Inna sprawa, że jeśli posiadaliśmy wtedy jakieś nigdy ich nie poszukiwałam. Musiałam tylko ograć matkę w jej własnej grze. - posłała Deirdre krótki uśmiech. Nigdy nie potrzebowała wpływać na brata, bo ten zawsze akceptował ją w całości - nawet z najdziwaczniejszymi pomysłami. Do dziś dzień pozwalał na rozwój i obejmował własnym protektoratem. Pozwalał jej się wypowiadać wedle własnych myśli i prostował ich szlak, kiedy się myliła. Może i nie był nieomylny, albo wszechwiedzący - ale w jej postrzeganiu nigdy jej nie zawiódł, a jego słowa zawsze pokrywały się z prawdą, którą sama dostrzegła. Wysłuchała kolejnych słów kobiety o odmiennych rysach w milczeniu, upijając trochę wina.
- Nie dasz rady machać jej burzą przed nosem za każdym razem. - śmiech Melisande potoczył się po werandzie. - Nie zawsze o strach idzie. Właściwie, ten, przeważnie, jest domeną słabych. Nie mówię o reakcji ciała - ono, może zdradzić umysł. - przesunęła nogę tak, by podwinąć ją bliżej brody. - Myślisz, że byłabyś w stanie zastraszyć mnie samymi słowami tak, by uzyskać informacje których byś chciała albo zmusić do działania którego byś oczekiwała? - wyrzuciła między nie pytanie uśmiechając się lekko, mrużąc odrobinę oczy kiedy z ledwie podciągniętym kącikiem ust ku górze spoglądała ku niej, wyczekując odpowiedzi. Jej broda uniosła się odrobinę.
- Wszyscy jesteśmy dla siebie korzyściami lub stratami. - odpowiedziała, żeby machnąć lekceważąco wolną ręką. - A każde nasze działanie powodowane jest chęcią otrzymania czegoś - rozmowy, kontaktu, przyjaźni, odpowiedzi, miłości, osiągnięcia celu, uznania… mogę tak wymieniać bez końca. Bezinteresowność, nie istnieje.  - Nie ufała nikomu, kto twierdził inaczej -właściwie, to z gruntu nie ufała nikomu. Było niewiele osób, które obdarzyła własnym zaufaniem. A sama jej lojalność była droga i miała wygórowaną cenę. Wierzyła jednak, że była warta każdej, jaką poda. Uniosła kielich w stronę Deirdre na znak cichego toastu kiedy przyznała jej rację, chwilę później dźwigając go do ust. Krótkim skinieniem, opatrzonym uśmiechem, podziękowała jej za padający ku niej komplement. Choć dla niej, większość tych ścieżek była oczywista. Zawiesiła zaciekawiona spojrzenie na próbie odbicia kielicha z rąk matki w milczeniu oczekując rozwoju wydarzeń. Na chwilę odwracając wzrok w stronę chłopca, całkowicie zajętego własnymi sprawami. Czekała w spokoju, będąc ciekawą, jaką odpowiedzią uraczy ją kobieta. Prawdą, czy czymś, co jedynie ją przypominać miało. Jej pierwsze słowa sprawiły, że zatrzymała kielich w drodze do ust. Upiła z niego, odsuwając go, przesuwając na nią spojrzenie, jej palec wskazujący i serdeczny zatańczyły pod brodą, uderzając o nią kilka razy w oczekiwaniu. Broda pochyliła się odrobinę, a wargi obejmował łagodny półuśmiech. Wszystko mówiło, że czeka na więcej. Tyle, było jedynie rozczarowaniem. Na postawione - pierwsze - pytanie zamiast odpowiedzi  jej brwi uniosły się odrobinę ku górze. Na drugie opadły, przekrzywiła głową a w tęczówkach coś błysnęło gdy podnosiła podbródek.
- A znasz? - zapytała z uprzejmym zdziwieniem, choć wyraz jej twarzy nie zmienił się wiele, zmrużyła odrobinę oczy wpatrując się w nią uważnie. Postawione pytanie przeczyło słowom wypowiedzianym ledwie chwilę wcześniej. A kolejne pozostawały nadal rozczarowujące.
- Wiem. - potwierdziła więc, nie kryjąc zawodu tym, co otrzymała od niej na ten moment. Ale to kolejne słowa przechyliły odrobinę szalę. Była zadowolona, choć nie spodobało się jej ich brzmienie. - Gdzie miałaś okazję, przyjrzeć się tej… gracji? - powtórzyła jej własne słowo, unosząc kielich, jednak nie spuszczając z niej spojrzenia. Odwróciła je dopiero kiedy zaczęła mówić o Traversach. Zamyśliła się, przesuwając kciukiem pod dolną wargą palec wskazujący układając na niej. Wiedziała to wszystko, a jednak usłyszane z boku pchnęło ją dalej. Nagle sprawiając, że dostrzegła to, czego właśnie jej brakowało. Skubnęła dolną wargę, uśmiechając się pod nosem. Potrzebowała dobrego planu z wielkim otwarciem którego jeszcze jej brakowało, ale dalej - dalej, już było łatwiej. Potrafić go zaskoczyć, przynieść nowe i nieznane, zapowiedzieć podróż pełną doznań i nasycić sobą. Nowe tezy, cztery karty wyłożone przed nią - a może właśnie odkrywane. Ostatnie zdanie dźwignęło kącik jej ust ku górze. Przesunęła wzrok na Deirdre. Jej palce ponownie zatańczyły pod brodą. - Manannan czy Alphard? - zapytała mrużąc lekko oczy z zaciekawieniem; co o tym myślała? W którą stronę utka swoją wypowiedź. Nie bez powodu nie skonkretyzowała o co właściwie ją pytała. Alpharda niejako wybrała sama - zmarł jako bohater, więc było to jedynie rozważania dla czystej rozrywki. Manannanowi została ofiarowana. Zamierzała zagrać na planszy, którą dostała, jednak na wypełnionej ciepłem werandzie białej willi, mogła pozwolić sobie na irracjonalne rozważania. A może chciała usłyszeć zdanie siedzącej naprzeciw niej kobiety, która mogła to rozważać w każdą z możliwych stron, niekoniecznie tą, dotyczącą jej samej.
- Chętnie usłyszałabym o walkach, których podjęliście się ostatnio by świat czarodziejów postawił kolejny. - uniosła kielich do ust pociągając ostatni łyk nim pochyliła się, odkładając go na stół. Tych za które otrzymała swój tytuł. - Nie szczędź mi szczegółów. Zwłaszcza tych widzianych z twojej perspektywy. - poprosiła zawieszając na niej spojrzenie, kiedy odchylała się, by plecami trafić na oparcie zawieszając oczekujące spojrzenie na niej.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Weranda [odnośnik]26.03.23 11:51
Odwzajemniła lekki uśmiech; ileż by dała, by mieć w sobie pewność i zdecydowanie Melisande. Pozornie je posiadała, w najtrudniejszych sprawach potrafiła podejmować szybkie i mądre decyzje, lecz w tych obiektywnie prostszych, dotyczących uczuć czy też swej pozycji w męskim świecie, ciągle się wahała. Kryła się w szarościach, pomiędzy tym co białe i czarne, zastanawiając się zdecydowanie za często nad odcieniami półmroku. To w nich się wychowała i w nich została wskrzeszona przez Rosiera, być może dlatego z szczerą, pozbawioną złośliwości ciekawością, chciała poznać jawny podział Melisande. - Możesz kilka wymienić - odparła swobodnie na pytanie o nazwiska, byłoby to po prostu ciekawym doświadczeniem, może i wskazówką, pomagającą zinterpretować jasne linie własnej wartości na patriarchalnej piramidzie. Szanowała poglądy Melisande, lecz jej kolejne słowa, właśnie o niejednoznaczności męskiej natury, szczerze ją zdziwiły. Słuchała szlachcianki w milszeniu, nieco tylko marszcząc nos; nie zgadzała się z tym, lecz właściwie musiała zrozumieć podejście lady Travers. Nigdy nie została uderzona. Nigdy nie obserwowala śmierci drugiej kobiety, używanej niczym lalki. Nie widziała zła w najczystszej samczej postaci. I oby nigdy go nie zobaczyła. Dobro i zło mieszało się w człowieku, tak, z tym się zgadzała, lecz w przypadku ich rozmowy na temat mężczyzn, nie było to aż tak oczywiste. - Są sytuacje, gdy nie masz władzy nad tym, na co się pozornie godzisz - skomentowała tylko krótko, wszystko mogło wydawać się proste i możliwe do zmiany z pozycji arystokratki. I w tym nie było niczego dziwnego, tak urządzono ten świat, świat, który sama zamierzała bronić i wzmacniać - i dlatego też Deirdre chciała uczynić wszystko, by zapewnić swojej córce inną przyszłość. Lepszą. W zamyśleniu skupiła wzrok na bawiącej się obok brata Myssleine, rozważając kolejne, słuszne i bystre, pytanie brunetki.
- Nie posiadam w sobie życia, Melisande - odpowiedziała po prostu, najciszej do tej pory, niemal poważnie, jakby wyznawała siostrze Tristana jedną z największych tajemnic. Nie patrzyła jej w oczy, ciagle spoglądała na potomstwo i na rozciągający się z werandy widok na różany ogród. Sielanka, beztroska, dobrobyt; tak mogło się wydawać, lecz Deirdre wiedziała, że pod tym wszystkim kryje się tylko mrok. Nęcący, fascynujący, ale niszczycielski. Nawet sprowadzenie na świat dwojga czarodziejów niosło ze sobą śmierć. Dzieci były z zasady niewinne, pozbawione skaz, ale te - już przed narodzinami zostały przeklęte. Była z nich dumna, lecz bała się o ich przyszłość, o to, co mogą przynieść kolejne lata, kolejne ofiary, kolejne wybuchy mrocznej siły. - Przepraszam, zamyśliłam się - dodała po niezwykle długiej chwili milczenia, jakby otrząsając się z trudnych przemyśleń. Na twarz Deirdre powrócił lekki uśmiech, zdecydowanie wolała rozprawiać na inne tematy. Nawet na ten dotyczący artykułu spod pióra Ramseya.
- Po dłuższym namyśle - i po zapewnieniu, że jestem wyjątkiem, który tylko potwierdza tezę artykułu - nie, nie uraził - odpowiedziała szczerze. W pierwszej chwili ton rozprawy ją rozdrażnił, lecz przecież Mulciber miał rację. Odebranie osobiście słów drugiego Śmierciożercy, towarzyszącego jej w trudach wojny i służby Czarnemu Panu, było błędem i nie zamierzała w niego brnąć, choć nie było to łatwe. W odróżnieniu od słuchania o dzieciństwie Rosierów, przysłuchiwała się śmiechowi Melisande z przyjemnością, brzmiał perliście, czysto, niczym muzyka. Nawet bliźnięta przerwały zabawę przy krzewach róży, odwracając zaciekawione buzie w stronę swobodnie spoczywającej na szezlongu kobiecie.- Wasza matka wydaje się niezwykle silną, niesamowitą czarownicą. Żałuję, że nigdy nie będzie dane mi jej poznać - powiedziała po chwili zastanowienia, Cedrina wydawała się postacią z baśni, nieosiągalnym ideałem, matroną rodu i godną następczynią Mahaut. Była babką ich dzieci; wzorem, którego nigdy nie poznają. Poczuła ukłucie w sercu, krótkie, nieistotne; żałoba za czymś nieosiągalnym była marnotrawstwem czasu i sił. Ważne, że bliźnięta posiadały ciocię - i jeszcze nie były świadome, jak ważna będzie dla nich obecność bystrej, odważnej Melisande.
- A powinnam się w taką burzę wyposażyć. Może w magicznej kuli? Wolę nie wyobrażać sobie, jak kapryśna i dumna stanie się Myssleine za dziesięć lat - westchnęła z lekkim rozbawieniem, obserwując, jak córka wyrywa bratu kwiat róży, psując mu badawcze prace. - Wydaje mi się, że ma w sobie sporo z Tristana - dodała swobodnie, nieco wstydliwie, do niedawna takie poglądy na temat charakteru jeszcze nie w pełni rozwiniętych dzieci wydawały się jej mniej wiarygodne niż wróżenie z fusów, lecz gdy stała się matką, po prostu widziała rosnące podobieństwo.
Kolejne pytanie lady Travers zaskoczyło ją. Spojrzała z ukosa na szlachciankę, na poważnie zastanawiając się nad pytaniem. A może wyzwaniem? - Nie. Jesteś zbyt blisko związana z Tristanem - odpowiedź padła szybko, ze spokojem. Potrafiłaby to zrobić, gdyby Melisande była kimkolwiek innym. Biegle władała słowem, mężczyzn potrafiła ugiąć do swej woli niemal zawsze, manipulowała z wprawą i finezją, ulegając tylko pod aurą Rosiera. Za bardzo go kochała, by nawet w zabawie próbować igrać z jego najbliższymi. Co wpisywało się niemal idealnie w wypowiedź o bezinteresowności, Deirdre skinęła z uznaniem głową, tak, z tym poglądem mogła się faktycznie zgodzić. - Racja. Chociaż wychowano nas na baśniach i opowieściach o bezinteresowności uczuć. Kochać bez powodu, nie oczekując wzajemności. Na to może chyba sobie pozwolić tylko ktoś, kto ma już wszystko. I wobec kogoś, kto również jest nasycony, nie sądzisz? - zastanowiła się na głos. Posądzanie o bezinteresowność choćby Tristana wydawało się śmieszne, lecz jeśli miałaby wybrać kogoś, kto dzierżył w swej dłoni pełnię władzy, sukcesu i bogactwa, to on przychodził jej na myśl jako pierwszy. On i Evandra.
Czy Melisande i Manannan również? Deirdre wyczuwała, że uprzejma odpowiedź nie zadowoliła dawnej Rosierówny, nie mogła przecież skłamać ani snuć czczych rozważań. Nie poznała żeglarza na tyle dobrze, by dzielić się pikantnymi szczegółami, zresztą, nawet gdyby - czy zdradziłaby je? Lojalność wobec siostry Tristana czy wobec towarzysza, tak wiernie działającemu wśród Rycerzy Walpurgii? - Nie, nie znam go za dobrze - odpowiedziała wprost, nie unikając czujnego spojrzenia Melisy. - Wspólnie służymy Czarnemu Panu - kontynuowała nieco wymijająco, może przesadnie. Nie robili przecież niczego złego, wręcz przeciwnie. - Wspieram Manannana w zgłębianiu tajników czarnej magii, w jej poskromieniu i wykorzystaniu. Możliwość poprowadzenia go tą ścieżką to dla mnie zaszczyt i przyjemność - upiła kolejny łyk trunku, gotowa kontynuować opis ich dotychczasowych lekcji, lecz kolejne, krótkie i konkretne pytanie lady Travers, ukróciło te plany. Zaśmiała się cicho, przyjemnie, choć w ostatnich nutach chichotu wybrzmiał też smutek. - Pod jakimi względami? - dopytała na temat niemożliwego wyboru. Alphard czy Manannan; różni jak ogień i woda, choć nie znała Traversa na tyle, by móc ferować podobne wyroki na głos. - Alphard był moim przyjacielem. Długo - jedynym. Uzupełnialiśmy się. Potrafił mi się sprzeciwić, szczerze obnażyć przede mną niewygodne fakty - zaczęła odpowiadać dość filozoficznie, tęskniła za Blackiem. Nie notorycznie, ale czasem powracał do niej w myślach, choć coraz rzadziej. - Manannan jest dla mnie jeszcze zagadką. Intrygującą. Jeśli pytasz, kto według mnie bardziej do ciebie pasował...myślę, że twój obecny małżonek. Wydaje się mieć więcej ognia. Nie będziesz się przy nim nudzić. Ma też swobodniejsze poglądy na temat możliwości czarownic, tak przynajmniej mi się wydaje, Blackowie bywają zachowawczy. No i jest żywy, to niezaprzeczalna zaleta - dodała na koniec, chcąc rozluźnić atmosferę - w dość makabryczny sposób. Niezbyt się jej to udało, upiła więc kolejny łyk wina, spoglądając znad kielicha na Melisande. - Evandra czy ja? - odpłaciła pięknym za nadobne, czule rozbawiona, również nie precyzując pytania. Chodziło o ocenę potencjału przyjaźni, przywiązania, sympatii czy dopasowania do jej umiłowanego brata? - Jak się czujesz jako żona Manannana, Melisande? - spytała po dłuższej chwili, ciekawa, jak brunetka odnajduje się w nowej roli - u boku całkiem nowego mężczyzny.
- Obawiam się, że znów cię zawiodę. Wprowadzanie sprawiedliwości jest fascynujące, lecz opowieści o pojedynkach z pewnością nie oddają ich finezji. Cóż po słowach, gdy nie oddają zapachu krwi i widoku przerażenia w oczach terrorystów i zdrajców? - odparła w zamyśleniu. - W ostatnich tygodniach wielu przedstawicieli ruchu oporu straciło życie z naszych rąk. Zostali przykładnie ukarani. Jednak w związku z moją pozycją...działam raczej politycznie, dbam o poszerzenie wpływów. Zwłaszcza w portach, to istotne, by zaopiekować się tymi miejscami, przejąć nad nimi kontrolę, utrudnić przemyt i wrogie działania w cieśninach i na wybrzeżach Kent - poinformowała, nie chcąc zanudzać lady Travers detalami. Te najbardziej krwawe, opisujące budzące się w niej pożądanie, wywołane widokiem rozczłonkowanych ciał, wylewających się gałek ocznych i żeber przebijających brzuch, nie mogły zostać wypowiedziane. A te techniczne - wywołałyby zapewne ziewnięcie, nie robiąc wrażenia na badaczce smoków, stającej naprzeciwko dzikich bestii ignorujących jakiekolwiek zasady, debaty czy sojusze.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Weranda [odnośnik]01.04.23 19:50
Możliwe, że potrzebowała tego - chwili wytchnienia, ale nie ograniczonego aż tak mocnym przyleganiem maski idealności, którą prezentowała wokół. W zamku, rezerwacie, każdym miejscu które mogło ją dojrzeć. Po części zawsze była sobą, prezentowana postawa zrosła się z nią, naturalnie stała się jej częścią - jednak nie wszystko mogło wybrzmieć, przy innych, którzy patrzyli ku niej uważnie. Biała Willa zdawała się skryta pod połacią sekretu, który niosła ze sobą. Skłamałby, gdyby powiedziała, że długo biła się z myślami i decyzją. Podjęła ją szybko - a może nawet natychmiastowo. Pomimo coraz słabiej tlącej się złości na Tristana, nawet teraz nie zadziałałby przeciwko niemu. Wydęła lekko wargi, odwracając spojrzenie przed siebie na padającą prośbę.
- Louvel Bulstrode, Aquila Black, Charlotte Parkinson, Marine Lestrange, Cormac Rowle… - zatrzymała się na chwilę, zerkając ku Deirdre. - Dzień by nam zszedł, moja droga, gdybym miała wymienić ich wszystkich. Najprościej jest stwierdzić, że dzielę ludzi na trzy grupy; tych, którzy mi nie dorównują, tych którzy to robią i tych, których jeszcze nie oceniłam. - orzekła z niezmąconą pewnością, unosząc kielich i przytykając go do warg, pozwalając by smak wina rozlał się na jej języku.
Kiedy Deirdre jej odpowiedziała spojrzała na nią odrobinę zaintrygowana. Uniosła wolną dłoń, pozwalając zatańczyć kciukowi pod jej dolną wargą, na niej układając palec wskazujący. Odsunęła tęczówki przed siebie marszcząc odrobinkę brwi w zastanowieniu. Czy były, naprawdę? Przekrzywiła odrobinę głowę, mrużąc oczy, w końcu mało kulturalnie pociągając za wargę.
- W kontekście mężczyzn nie znajdę, więc powiedz mi, jakie? - zapytała opuszczając rękę i spoglądając ku kobiecie. - Zaś w odniesieniu do całości funkcjonowania nie zgodziłabym się z tobą. Możliwym jest, że w jakiejś sytuacji wybór zdaje się ograniczony - lub nie istniejący w ogóle. Pytanie jakie trzeba by sobie zadać, brzmi czy nie znalazło się w niej przez wybory, których wcześniej się dokonało. - orzekła nie tracąc na pewności własnych przekonań. Czy mogła mieć pewność, że nie poczuje kiedyś względem wszechświata i losu uczucia niesprawiedliwości? Nie, nie dalej niż rok temu sama je odczuła, choć wiedziała dobrze, że jej porażka i złość Tristana były powodowane podjętymi przez nią decyzjami. Wyborami, które doprowadziły ją do tamtego miejsca - niezależnie jak niewygodne, czy gorzkiego. Przekrzywiła odrobinę głowę w prawo z zainteresowaniem na padające stwierdzenie, które zawisło między nimi. Padające ciszej stwierdzenie ją zaintrygowało, ciemne spojrzenie przesunęło się po niej obserwując jak zapatruje się na swoje dzieci. Milczała unosząc rękę, żeby machnąć nią lekko kiedy ją przeprosiła nie burząc jej myśli, kiedy w nie popadła.
- Pod względem anatomicznym to stwierdzenie nie posiada nawet krzty prawdy. - zażartowała lekko, unosząc łagodnie jedną z brwi ku górze. - Co miałaś na myśli? - zapytała jej nieśpiesznie przesuwając głowę na drugą stronę. Była ciekawa. Łaknąca dowiedzieć się więcej, zajrzeć dalej, głębiej niźli zeszły do tej pory. Potaknęła lekko głową na jej kolejne stwierdzenie nie kontynuując tematu artykułu napisanego przez Ramseya. Miał dużo słuszności w spisanych w artykule słowach, choć nie zgadzała się z każdym stwierdzeniem które tam padło. Nie było sensu jednak tupać nogą - łatwiej, a może lepiej było po prostu kontynuować raz obraną drogę. Czy badania o których wspomniał miały coś wspólnego z prawdą - nie wiedziała? Ale faktem było, że kobiety musiały zadbać o stałość linii, by wyposażyć w świat kolejną generację silnych czarodziejów gotowych poprowadzić go dalej.
- I taką jest. - potwierdziła bez cienia wątpliwości, odwracając spojrzenie, zawieszając ją przed sobą. Chociaż nigdy nie darzyła Cedriny sympatią, nie mogła odebrać jej umiejętności i klasy, którą posiadała. - Jej horyzonty jednak są wąskie. A może węższe niż te, które widzę. Może je dostrzega i świadomie rezygnuje z sięgnięcia dalej - nie wiem. - wypuściła lekkie westchnienie z ust, unosząc do malinowych warg kielich wypełniony trunkiem. Nie skomentowała w żaden sposób padającej chęci z ust rozmówczyni. Nie miała słów, które mogłaby jej przekazać, albo które mogłaby jej cokolwiek dać. Poznanie Cedriny samej w sobie nie graniczyło z cudem - mogła przecież ją kiedyś spotkać na którymś z szlacheckich spotkań teraz, mając do nich dostęp, jednak nie była pewna, czy właśnie o to chodziło siedzącej obok kobiecie. Zaśmiała się na na wspomnienie magicznej kuli wypełnionej burzą.
- Brzmi jak ciekawe wyzwanie. Pomyślę, czy da się skonstruować taki przyrząd. - obiecała z lekkim rozbawieniem. Przeniosła za nią spojrzenie na Mysie, odbierającej bratu kwiat róży, kolejne zdanie zmarszczył odrobinkę jej brwi. - Jeśli wróżysz jej kapryśność skłaniałabym się bardziej ku mojej młodszej siostrze. - orzekła, wracając do niej ciemnymi tęczówkami, by dźwignąć lekko kącik ust ku górze. Nie była pewna, czy w tej krótkiej chwili dostrzegła cokolwiek ze swojego brata, dlatego nie szafowała opiniami, nie próbując fałszywie zadowolić Dei. Wypadające stwierdzenie na zawieszone pytanie sprawiło, że jej wargo rozciągnęły się w uśmiechu, zadowolonym, odrobinę wykrzywiony satysfakcją, coś błysnęło w jej spojrzeniu. Coś, co nie wymknęło się często. Uniosła łagodnie brwi.
- Prawda. - zgodziła się z nią. - Dzięki niemu, nic mi z twojej strony nie grozi. - dodała po chwili opierając się wygodniej. Tristan był potężny - a może był potęgą. Miał wpływy i siłę, którą widziała na własne oczy, które niosła się na ustach tych, którzy znajdowali się wokół. A ona, była jego siostrą. Ramsey był jej niemal jak brat, a Deirdre - jak sądziła - darzyła ją sympatią. Do tego był jeszcze Manannan, jego figura na razie majaczyła niewiadomą - nie była pewna jak wiele zrobiłby dla niej. Ale nie zmieniało to faktu, że i on znajdował się blisko. Na padające stwierdzenie o miłości wydęła lekko usta zastanawiając się nad padającymi słowami, pozwoliła palcom zatańczyć pod brodą.
- Jak sądzisz, co właściwie znaczy kochać? - zapytała w odpowiedzi, przesuwając moment w którym sama swoją udzieli, jakby potrzebowała najpierw to ustalić, sprawdzić, czy w tym punkcie zdają się jednakowe, a może jak bardzo różni się ich postrzeganie.
Uprzejma, zachowawcza odpowiedź Deirdre odnoszącą się jej męża nie zadowoliła jej w ogóle. Poszukiwała odpowiedzi - nowych ścieżek. Powtarzane, czy zauważalne od razu fakty miała na wyciągnięcie ręki - nie ich potrzebowała. Ale zawieszone w przestrzeni pytanie o obawy ściągnęły jej spojrzenie ku niej rozbudzając wewnętrzne niezadowolenie jawiącą się możliwością - a może kierunkiem, ku któremu mimowolnie je skierowała. Padające stwierdzenie pozwoliło jej jednak odsunąć niewygodną myśl na bok, skupiając się na rozmowie. Kolejne oczywistości. Przechyliła przytrzymywany kielich w milczącym oczekiwaniu. Jej brwi drgnęły lekko. Nie tego się spodziewała. Gdy zawiesiła między nimi pytanie. Czuła niewygodne wiercące się w niej uczucie spowodowane tym, że nie wiedziała wszystkiego. A jego wybór, wlewał w nią niezrozumienie. Odsunęła kielich.
- Opowiedz mi więcej. - poprosiła, zerkając ku niej z ciekawością, ale i badawczo, oczekująco. Chwilę później zawieszając pomiędzy nimi wybór. Wybór niemożliwy, kompletnie nieistniejący w tej chwili tak naprawdę. Wyprostowała się, owijając palce wokół podwiniętej nogi. Z uśmiechem rozwijającym się na jej ustach. Jej brwi drgnęły ledwie zauważalnie na określenie Manannana intrygującym. Milczała jednak słuchając dalej, mrużąc oczy. Swobodniejsze poglądy? Miała ochotę prychnąć lekko. Na ten czas zdawał jej się mężczyzną, w ogóle nie dostrzegając ich możliwości. Ale mimo ogarniającej jej złości, nie zamierzała wykazać się niezadowoleniem, które mogłoby w jakiś sposób zabrudzić jego wizerunek. Pasował do niej bardziej? Nie była pewna. Alphard chociaż jadł jej z ręki, Manannan zdawał się irytująco niezależny i nie skory do jakiejkolwiek współpracy z nią. Byli bardziej jak noc, do której ona była podobna i dzień, który objawiał się w jego spojrzeniu i włosach. Wewnętrznie, nie poznała go bardziej, niźli wszyscy wokół. Na ostatnie stwierdzenie Melisande uniosła brwi, rozwierając lekko oczy, by za chwilę parsknąć niepowstrzymanym śmiechem z rozbawieniem kręcąc głową. Machnęła ręką kilka razy, żeby zapanować ze sobą, opuszczając nogę na ziemię.
- To zabawne. - stwierdziła, kiedy nabrała oddechu. - Alphard kiedy pierwszy raz zdecydował się do mnie podejść, właśnie obelgą opiewającą wokół zachowawczości mnie uraczył. Sporo zapłacił za tą zniewagę. - wytłumaczyła śmierciożerczyni, kręcąc lekko głową w rozbawieniu raz jeszcze. - Masz rację, fakt że Manannan żyje zdecydowanie jest zaletą. Nie zgłębiaj jednak zbyt mocno zagadki mojego męża. - wpuściła ze swoich ust lekko, wyciągając w jej stronę kielich, który opróżniła. Pozornie, nawet jeśli sylwetka pirata w ostatnim czasie wznosiła w niej jedynie irytację, wolała zakreślić znacząco linię - nawet jeśli nie była ona potrzebna. Wątpiła, by Deirdre spróbowała. Ale niewygoda spowodowana tym ile nie wiedziała, okazała się silniejsza, dławiąc ją i trącając nieprzyjemnie. - Jeszcze trochę, gdybyś mogła. - wystosowała prośbę. Zawieszając na dłużej spojrzenie na jej twarzy, gdy wypuściła między nie podobne pytanie. Tym razem jednak odnoszące się do niej i Evandry. Odchyliła się, tym razem podciągając drugą z nóg. Opadła na oparcie, unosząc dłoń, zapatrując się w przestrzeń.
- Cóż za dylemat. - mruknęła pociągając za wargę, zapadając się na chwilę w milczeniu. - Evandra widnieje dla mnie jako dzień. Pociągająca, wyważona, zainteresowana, piękna, jedna z niewielu, której pod tym względem nie jestem w stanie dorównać. - przyznała ze spokojem. Nie mogła jej odmówić urody, skupiania na sobie męskich spojrzeń, które czasem zakręcały się wokół niej rzadko smakowanym uczuciem. Nie była jednak dla niej zagrożeniem, ani konkurencją. A wcześniej, kiedy była panną, skupiane na niej spojrzenia, pozwalały jej pozostawiać w ulubionym miejscu. - Jest żoną mojego brata - nestora i coraz lepiej jej idzie wypełnianie otrzymanej roli, choć czasem poddaje się porywom serca. Zależy jej by być - a może niezauważalnie, dzięki jej własnym staraniom już się stała - częścią rodziny prawdziwie. Wykazała się zaangażowaniem i celem, ku któremu z determinacją zmierza. - mówiła ze spokojem widocznie rozważając postawione przed nią opcje. - Tobie zaś bliżej do nocy. W ciemności ciężej coś dostrzec i łatwiej ukryć. Wywalczyłaś to co należy dziś do ciebie, równie niezachwianą determinacją. - kiedy poznały się po raz pierwszy nie była nikim więcej ponad kochanką jej brata, która na chwilę zatrzymała się w domu należącym do jej ojca. - Posiadasz zestaw umiejętności, które doprowadziły cię do miejsca w którym znalazłaś się dzisiaj. Nie umiem się jednak nie zastanowić jak wiele pomógł ci Tristan. Niemniej - potrzebuje was obu, bo funkcjonujecie dla mnie w innych płaszczyznach. - z Tristanem, musiało być tak samo, ale arogancka natura nie zastanowiła się nad nim przy tym pytaniu. - W jakiś sposób podziwiam obie drogi które przeszłyście ale wiem, że moja ścieżka, będzie inna. - nie była ani Deirdre, ani Evandrą. I żadną z nich nie zamierzała się stać. Była Melisande Rosier - teraz już Travers, swoją ścieżkę, wytyczy sama. - Mam wybrać? - zapytała przekrzywiając odrobinę głowę, pozostawiając jej zaintrygowane, ale i upewniające się spojrzenie. Kiedyś usłyszała, że nie powinno zadawać się pytań, na które nie chciało się usłyszeć odpowiedzi.
- Jeszcze poznaje uroki życia jako żona. - przyznała unosząc kielich żeby napić się wina. - Wypracowuje swoje ścieżki i drogi. Imogen jest przekochana, jego matka mnie uwielbia. Służba już kocha. - zaśmiała się, odrzucając lekko głowę do tyłu. - Manannan jest troskliwy… na swój sposób. - uniosła kącik ust ku górze. - I przystojny. Dba o to, żeby niczego mi nie brakło. - dla przeciętnej przedstawicielki rodu, był jak niespełnione marzenie - nie musiała kłamać w tej kwestii. Przyciągał spojrzenia kobiet - wysoki, przystojny, męski, groźny. Nie ograniczał jej, pozostawiając pozorną wolność, nie zabronił pracy w rezerwacie, nie ingerował w podejmowane działania, upewniał się, że otrzymuje wszystko czego potrzebowała. Nie musiała by nic robić, ciesząc się wygodami, które otrzymała. Ale ona, nie była przeciętna - chciała więcej. A próba której się podjęła by nienachalnie spróbować to zakomunikować przemknęła obok niego nie usłyszana. Zdawał się jej nie potrzebować - a to uderzało w jej dumę. I choć poczucie odłożenia ją na półkę i przypinania do swojego boku uwierało ją nieprzeciętnie, było to sprawą, którą zamierzała naprawić sama. Deirdre - w jej przekonaniu - nie była w stanie jej pomóc. A rozprawianie na temat cieni jej małżeństwa z nią, na ten moment nie znajdowało się w granicach jej postrzegania.
Zmieniła kierunek, z rozwagą i zamiarem. Dotknęła jej lekko, pchnęła stawiając krok na linie, na która weszła. Miała dość, dość bycia pozostawioną w tyle przez własnego męża. Z szacunku dla niego nie sięgnęła dalej, nie próbowała zdobyć żadnych informacji licząc na to, że w końcu przejrzy na oczy. Padające przez Deirdre określenia Traversów pozwoliło jej sięgnąć kilku nowych kart, dlatego postanowiła spróbować w najbliższym czasie raz jeszcze. Ponownie. Ostatni raz. Ale dzisiaj, mogła wykorzystać do końca, chociaż próbując otworzyć dla siebie potencjalną ścieżkę. Wysłuchiwała w milczeniu padających słów z nieukrywanym zainteresowaniem ale i w istocie początkowo lekkim zawodem. Porty przyciągnęły jej uwagę. Rozciągnęła usta w zadowoleniu.
- Masz rację, odkrywczo byłoby móc to zaobserwować. - zgodziła się, dźwigając kącik ust ku górze. Ciągnęło ją, by się przekonać. Zobaczyć na własne oczy to, od czego odsuwano ją na co dzień. Może też to, przed czym ją chroniono. Ale jej dusza nadal poszukiwała, niezaspokojona, głodna, ciekawa.
- To w istocie koniecznie działania. Chętnie cię wspomogę. - wypowiedziała unosząc kielich do ust. - Jako pani morza, żona Manannana i siostra Tristana mogę znacząco pomóc w… negocjacjach. - nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Pozostawało pytanie, czy dostanie jeszcze szansę, żeby się wykazać. Nie nadawała się do walki, ale umysł miała bystry, a walki na argumenty podejmowała z ochotą. A przez to kim była, sama jej obecność mogła pomóc nawet, gdyby jedynie stała. - Pertraktacje z Greengrasami zawsze należały do mnie. - rzuciła z uśmiechem. Tristan nigdy nie miał do nich cierpliwości.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Weranda [odnośnik]03.04.23 15:42
Lewy kącik ust uniósł się w rozbawionym uśmiechu, rozmawiały o wyższości nad mężczyznami, a Melisande wymieniała personalia czarownic - samo to zdawało się potwierdzać, w jak patriarchalnym społeczeństwie przyszło im żyć. A może po prostu wino już uderzyło do głowy szlachcianki, rozmywając nieco konkrety zadanego wcześniej pytania. - Pewność siebie godna Rosierów - skwitowała, łaskawie nie punktując pokaźnej luki w rozumowaniu brunetki, udowodniła przecież jej punkt widzenia, świadomie czy nie, nieistotne. W sposobie, w jaki Melisa wypowiadała z dumą swe poglądy, odnajdywała coraz więcej z Tristana. Sposób w jaki unosiła brodę, mrużyła oczy, przesuwała głowę, by patrzeć z góry na większość świata - zazdrościła im podobnej wiary we własną nieomylność. Sama pielęgnowała ją z troską, w trudach wykuwając pewność siebie, lecz ta pojawiała się tylko w sytuacjach granicznych i przy rozlewie krwi. To ściskając w ręku różdżkę naprawdę czuła się panią sytuacji, panią życia i śmierci, kimś godnym absolutnego szacunku. Pozycja namiestniczki wymogła na niej przeniesienie tej śmiałości na grunt niepojedynkowy, z gracją odgrywała więc wyniosłość, nawet jeśli pod maską brawury kryły się wątpliwości.
Na te pozwalała sobie tylko wśród bliskich. Czy siostra Tristana do nich należała? Chciała wierzyć, że tak. Widywała ją na salonach, nieskazitelną piękność o perfekcyjnych manierach, władczą i swobodną mimo gorsetu oczekiwań, lecz wolała wersję, jakiej doświadczała teraz. W pewien sposób dzikiej; jej drobne gesty, zajęta pozycja na szezlongu, wszystko to pasowało raczej do dzielnej wojowniczki i badaczki, nieprzejmującej się oburzeniem, jakie wywoła podciągnięte wyżej uda kolano czy muskanie palcami warg. - Myślę, że nie powinnyśmy psuć sobie tak miłego wieczoru opisami tych sytuacji - odparła powoli, z szacunkiem; ufała jej, ale nie na tyle, by obnażać bolesne wspomnienia z przeszłości. Nawet, jeśli udekorowałaby je w barwach innych kobiet, koleżanek czy wręcz postaci z plotek, Melisande była zbyt bystra, by nie połączyć kropek w obraz mogący zupełnie zmienić jej opinię na temat kochanki brata. Ponownie obronę swej opinii zachowała dla siebie, różniły się i podejrzewała, że żaden argument nie sprowadzi wychowanej - mimo wszystkich wypracowanych swobód - pod kloszem arystokratki na ziemię. Zresztą, nie było takiej potrzeby, mogły porozumieć się ponad tą przepaścią, spacerując po coraz stabilniejszym moście sympatii. Melisande, barwna, pełna życia, czerpiąca pełnymi garściami z małżeństwa i swego pochodzenia - i Deirdre, na wpół martwa, zawieszona gdzieś pomiędzy skrajnościami, pełna miłości i nienawiści, zazdrości i strachu, arogancji i wstydu. Znów uśmiechnęła się lekko, dolewając ruchem różdżki im obydwu kolejnej porcji wina.
- Czarna magia pozbawia cię pewnej iskry. Daje w zamian inną, potężniejszą, gotową spopielić świat jednym ruchem różdżki, ale...płacisz za to wysoką cenę - odpowiedziała powoli, w zamyśleniu, przenosząc spojrzenie na bawiące się beztrosko dzieci. One też były naznaczone tym mrokiem, miały jednak w sobie wiele sił, sił płynących również z błękitnej krwi. Chciałaby, by Myssleine odkryła w sobie moc swych przodkiń i krewnych, niezłomność Cedriny, odwagę Melisande, upór Marie. Obecność Melisy w jej życiu była ważna, zwłaszcza w kontekście nieobecności ich babki. Skinęła tylko głową, wiedziała, że poznanie z matką Tristana było niemożliwe, nie żałowała jednak tego krótkiego obnażenia swych naiwnych marzeń. Tak samo jak porównania córki do kolejnej krewnej, zaśmiała się perliście na celny komentarz Meli, tak, był to bez wątpienia fakt, choć to Rosiera poznała od kapryśnej i aroganckiej strony znacznie lepiej. - Nie tylko dzięki niemu. Polubiłam cię. Nie zdarza się to często - sprostowała delikatnie uwagę Melisande, czując się dość dziwnie wypowiadając słowa o sympatii. Szczere przychodziły jej z trudnością, to te fałszywe zachwyty, komplementy i zapewnienia o uczuciu odgrywała bez jakiegokolwiek trudu. Prawda ciągle stanowiła wyzwanie, bolesne, trudne, wymagające, zwłaszcza, gdy tyczyła się miłości.
Zerknęła na dumny i piękny profil Melisande z ukosa. Zadawała celne pytania, myślala szybko i bystrze przeskakiwała do konkluzji, dzięki czemu rozmowa z nią płynęła wartko, wymywając spod ciężkich kamieni niedomówień najbardziej interesujące skarby. - Kochać znaczy cierpieć - odpowiedziała od razu, bez zwahania, jej definicja tego uczucia nie zmieniła się na przestrzeni ostatnich miesięcy i lat, jedynie upewniła się w swym przekonaniu. Mogłaby rozwinąć to stwierdzenie, lecz - znów - nie chciała, ta część była zbyt intymna. Chętnie przykryłaby ją pełną detali opowieścią o wspólnej nauce z Manannanem, lecz dopiero zaczęli tę wędrówkę, nie miała zbyt wielu asów w rękawie ani pikantnych detali. Z powagą spojrzała na zaintrygowana twarz Meli. - Wydaje mi się, że to swojego męża powinnaś dopytać o więcej - zasugerowała wprost, bez nagany, nie przywykła do plotkowania a opowiadanie za plecami o działaniach innych Rycerzy, nawet tych najmniej istotnych, również była daleka od jej zainteresowań. - Mogę powiedzieć tylko, że jest pojętnym uczniem. Bystrym. Odważnym. Pozbawionym samczego przekonania o tym, że wszystko wie lepiej - a przynajmniej na razie go przy mnie nie ukazał - dodała chcąc nieco złagodzić gorzką pigułkę odmowy. Na słodką przestrogę dotyczącą zgłębiania sekretów Traversa tylko się cicho zaśmiała. Nie musiała nawet komentować tej wypowiedzi, nie zamierzała mieszać spraw łóżkowych i zawodowych, nie ponownie, a jej serce należało do kogoś innego niezmiennie od kilku lat. Wierzyła zresztą w szczerość uczucia lączącego małżeństwo Traversów, widziała w nich ogień i wzajemny szacunek, niezbędne elementy trwałej relacji, nieustępującej przed trudami życia. Podobnie uważała też o miłości nestorstwa, a ostatnie niespodziewane sytuacje tylko umocniły to przekonanie: Evandra i Tristan byli dla siebie stworzeni, nierozłączni, silni, dopasowujący się do zmieniających się jak w kalejdoskopie wyzwań. Bolesna doskonałość, nieosiągalna i niemożliwa do rozdarcia. Nawet w teoretycznych rozważaniach Melisande.
Słuchała rozprawy porównawczej z uwagą, czując do lady Travers jeszcze większą sympatię. Nie zbyła jej byle czym, nie zaśmiała się, odpowiadała szczerze, choć niezbyt odkrywczo. Dzień i noc, oczywiste porównanie sprzeczności, nie zdziwiło ją. Słowa o podziwie ich ścieżek już tak - kolejny dowód na to, że Melisande nie znała drogi Deirdre, nie wiedziała o istnieniu Miu. I tak powinno zostać. Mogłaby wymóc na niej jednoznaczny wybór, ale nie zrobiła tylko, pokręciła krótko głową na ostatnie upewnienie się co do decyzji. Ich rozmowa była przecież tylko zabawą, intrygującym badaniem granic i motywacji drugiej czarownicy. Te dotyczące małżeństwa ciekawiły Mericourt najbardziej. Zmarszczyła brwi, słuchając dość specyficznej wypowiedzi. - Pytałam o ciebie i twoje uczucia, nie o to, jak podchodzą do ciebie matki, babki i służba - uściśliła delikatnie, definiowanie swych emocji przez oceny innych osób było typowe dla kobiet. - I jakie są te uroki? Za czym tęsknisz? Co cię syci? - dopytała łagodnie, zmiana nazwiska, domu, otoczenia - to nigdy nie było łatwe, nawet gdy miało się tak wiele szczęścia jak Melisande, trafiając na męża wręcz idealnego. - Myślisz, że jest ci wierny? - dodała na tym samym oddechu, bez zmiany tonu, to też ją intrygowało - nie poznała jeszcze arystokraty, który gościł wyłącznie w małżeńskim łożu. Nawet mając u swego boku chodzący ideał, spowity półwilą magią, szukali doznań gdzieś indziej, podejrzewała, że Manannan, przywykły do zamorskich przygód i długich nieobecności, nie stanowi wyjątku. Nie oburzało jej to, ciekawabyła jednak podejścia siostry Tristana. Kochała wolność - czy pozwoliła ją również komuś ofiarować? Była przecież czarownicą sprawczą, silną i przydatną. Również...politycznie. Z zadowoleniem wyraźnie wypisanym na twarzy przyjęła propozycję udzielenia pomocy. - Na pewno wsparcie samej lady Travers pozwoli szybciej i sprawniej załatwić kilka palących spraw - skinęła brunetce głową z szacunkiem. - Pozwolisz, że wyślę ci list z detalami, szkoda tak pięknego spotkania na techniczne pogawędki - zaproponowała gładko, zwracając głowę ponownie w stronę widoku z werandy. Słońce błyszczało setką barw, ogród rozwijał się w szaleńczym tempie, tuż przed nią bawiły się jej zdrowe - względnie - dzieci, a obok siebie miała cenną sojuszniczkę, mądrą i bystrą czarownicę. Czy mogła prosić los o więcej?


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Weranda [odnośnik]07.04.23 20:43
Rozciągnęła usta w zadowolonym uśmiechu na komentarz padający z ust Deirdre. Prawdą było, że mało osób potrafiło pozbawić Melisande pewności którą wyniosła z domu, którą pielęgnowano w niej jak rozwijający się kwiat róży. Zwłaszcza słowa zapewnień wypowiedzianych ku niej przez Tristana trwały w niej po dziś, mimo kłótni - rysy - która pojawiła się pomiędzy nimi tego dnia, kiedy przyszedł powiadomić ją o zaręczynach. Wędrowała z nim i za nim w istocie uważając, że niewiele osób jej w stanie jej dorównać - osób, bo tych nie dzieliła na kobiety i mężczyzn. Były tylko jednostki zdolne jej dorównać, albo będące jedynie pionkiem w rozgrywanej przez nią grze. Już od samego początku dobrze rozmawiało jej się z Deirdre. Może dlatego, że połączył ich jeden sekret, a może odpowiedzialność za to spoczywała na ramionach ciemnowłosej kobiety. Może początkowo na jej rozluźnienie działał fakt, że o samym spotkaniu niewielu miało się dowiedzieć a w nieprzystające szlachciance ułożenie nóg nikt i tak by nie uwierzył. Tworzyła swój obraz od lat, z cierpliwością i rozmysłem, a to, co zamknęła pod gorsetem oczekiwań rzadko kiedy wymykało się na wierzch. Przez krótką chwilę w milczeniu spoglądała ku niej przekrzywiając na bok głowę, ciemne bystre spojrzenie przesunęło się po sylwetce by w końcu głowa potaknęła lekko w niewypowiedzianej zgodzie. Była ciekawa, ale nie chciała by jej rozmówczyni czuła się zmuszona do kontynuowania tematu do którego nie chciała wracać, jednocześnie burząc późniejsze odczucia po samym spotkaniu. Jej głowa pomknęła w drugim kierunku a w oczach zalśniła ciekawość. Te zmrużyły się odrobinę kiedy słuchała słów odnoszących się do czarnej magii. Jej palce po raz kolejny zafalowały pod jej brodą. Odwróciła na chwilę spojrzenie.
- Której konkretnie iskry? - chciała wiedzieć bo to była jej mniemaniu istotna informacja, pozwoliłaby jej samej oszacować, która z tych dwóch w istocie była potężniejsza. Nie zwykła zawierzać w rzeczy jedynie na słowa bez własnej opinii. Jej brwi uniosły się odrobinę kiedy zaprzeczyła - nie całkiem - kiedy temat przeniósł się dalej. Ku niej samej, a może to tego, co mogły wobec sobie uczynić i zrobić. W łagodnym uprzejmym zdziwieniu. By zaraz zaśmiać się lekko.
- Cóż za paradoks. Niewiele moich salonowych koleżanek za mną przepada. - wyznała z rozbawieniem wzruszając łagodnie ramionami, rozciągając usta w uśmiechu. Dostała łatkę wybrednej już dawno temu, a jej chęć do rozprawia o rzeczach niekoniecznie oscylujących wokół mody znacząco je odsuwała. Im starczało to, co miały. Ich największą inspiracją było wyjść dobrze za mąż i opływać w luksusach. Ona chciała więcej, chciała pójść dalej. Nić porozumienia między nimi nigdy się nie zawiązała mimo uprzejmych zwrotów wymienianych na sabatach.
Temat miłości czy kochania samego w sobie nie do końca był dla niej. Zamyślała się, poddając rozważaniom na temat tego, co powiedziała Deirdre, zadając jedno pytanie, które miało pozwolić jej zweryfikować choć częściowo sposób postrzegania namiestniczki. Nie wierzyła w to, by dało się kochać bez powodu, a może ona nie posiadała jeszcze wszystkiego? Czy była nasycona - cokolwiek nie miała na myśli wypowiadające słowa kobieta. Pozwoliła by palce znów zatańczyły jej przy wardze, ale padające pytanie zatrzymały je, przesuwając tęczówki na Deirdre. Kochać znaczy cierpieć. Czyżby więc… nie kochała nigdy prawdziwie?
- Rozmijamy się tu w postrzeganiu. - odpowiedziała jej wydymając odrobinę usta, spoglądając na chwilę w górę. - Miłość - a może samo kochanie - postrzegam jako uczucie wieloskładowe, złożone. Bo ono nie jest uczuciem, a ich zbiorem. - uniosła łagodnie kącik ust ku górze. Potrafiła zrozumieć w pewien sposób, dlaczego Deirdre cierpiała, ale nie zapytała jej o to. Życie w cieniu, obserwowanie mężczyzny, któremu oddało się siebie ze świadomością, że nigdy nie będzie należał do ciebie w pewien sposób mogło nie być łatwe - i pewnie nie było. Zawoalowana odmowa padająca z ust brunetki uniosła łagodnie brwi Melisande ku górze, wciągając na jej usta uśmiech wraz z kolejnymi słowami. A ostatnie zdanie sprawiło, że mięsień na jej policzku drgnął lekko, mimo, że mimika nie uległa zmianie - choć utrzymanie niezmiennego wyrazu twarzy trochę kosztowało lady Travers. W końcu uniosła wolną dłoń żeby machnąć nią lekko.
- Zapytam. - oznajmiła nachylając w stronę Deirdre głowę. - A może już pytałam. - przekrzywiła odrobinę głowę zawieszając w powietrzu drugą z możliwości. - Różne perspektywy, moja droga. - orzekła, powierzchownie nie zrażona bardzo odmową. Ale nie było jej to w smak. Chciała dowiedzieć się więcej, niezadowolona, wypełniona niezrozumieniem z dokonanego przez Manannana wyboru. By odsunąć od siebie niezadowolenie - a może sprawdzić reakcje - wypuściła między nie więc krótkie ostrzeżenie, rozciągając usta szerzej, kiedy Deirdre się zaśmiała.
- Ależ to bardzo ważne, Deirdre. - zerknęła na nią unosząc rękę odrobinę, wystawiając palec przed siebie gdy temat zawinął się wokół niej samej. Nieczęsto na to pozwalała, nieczęsto zostawała przy sobie na dłużej, woląc zdobywać informacje, niż wypuszczać te okalające ją samą. - To jak podchodzi do ciebie każda matka, babka, kuzyn, wujek - jeden drugi trzeci - kuzynka, służka czy nawet pomywaczka. - dyrygowała wysuniętym palcem na sam koniec uderzając nim kilka razy w dolną wargę. - A ja jestem zadowolona, kiedy wszystko toczy się wedle mojej woli. - orzekła z widocznym zadowoleniem o którym mówiła unosząc kielich wypełniony winem, pozostawiając na kobiecie tęczówki kiedy mówiła dalej. Odchyliła się odsuwając szkło, jednak pozostawiając je w górze, obróciła nim spokojnie. - Oh, to jasne. Jako żona zyskałam na wizerunku. Otrzymałam wolność, której chciałam i możliwości, których wcześniej nie posiadałam. - wymieniała ze spokojem, nad kolejnym pytaniem nie zastanawiając się nawet chwilę. - Za czerwienią. - orzekła bez cienia wątpliwości, odrzucając głowę do tyłu żeby zaśmiać się krótko. Westchnęła zaraz lekko. - I za posiłkami z rodziną. - te z nową, należącą do męża nadal zdarzało się, że przyprawiały ją o migreny. Nieregularne, rozmyte w czasie, całkowicie inne. Ale to kolejne pytanie sprawiło, że zastanowiła się chwilę dłużej. - Nie nasyciłam się jeszcze całkiem, a nie zwykłam podejmować pośpiesznych decyzji - zapytaj przy naszym następnym spotkaniu, może wtedy odnajdę pytanie na to, co naprawdę jest w stanie mnie nasycić. - zdecydowała w końcu, nie chcąc prezentować kobiecie odpowiedzi, która nie byłaby odpowiednio… wartościowa. Ona - choć nie we wszystkich momentach - odpowiadała jej szczerze. A może bardziej - odpowiadała jej w ten sposób cały czas, jedynie w niektóre z tematów nie zagłębiając się dalej. W jakiś sposób nadal poszukiwała - tego, co dałoby jej wyraz jednolitego, całkowitego spełnienia. Uczucia, które nie ogarnęło jeszcze jej całej. Takiego, którego nadal szukała wierząc, że w końcu je odnajdzie. Kolejnego pytania nie spodziewała się wcale, zapatrzona - zamyślona - w punkt przed sobą zwróciła ku niej spojrzenie rozwierając w początkowym zdziwieniu oczy. Mina ta jednak zaraz zaczęła się zmieniać sprawiając, że Melisande parsknęła, by szybko unieść rękę i zakryć nią usta nie potrafiąc ukryć rozbawienia. Odciągnęła zaraz dłoń biorąc wdech w płuca. Kilka razy unosząc i opuszczając rękę jakby gestem nakazywała sobie uspokojenie emocji. Pytanie, które pomiędzy nimi padło wydało jej się całkowicie absurdalne. Choć dostrzegła zmiany w Manannanie nawet przez chwilę nie pomyślała o tym, że mógłby spoglądać w kierunku kogoś innego. Nie zmieniło to jednak tego, że kiedy pierwszy szok i śmiech opadły poczuła coś jeszcze, niewygodnego, drażniącego samą pojawiającą się myślą.
- Myślę, że jest. - na tyle inteligentny by rozumieć, że lepszej od niej nie znajdzie. Że chwilowa uciecha w ramionach kogoś innego, nie da mu tego, co ona mogła mu dać. Ale jednocześnie - kolejna karta, a może pewność, zajaśniała przed nią. Musiała mu dokładnie o tym przypomnieć i nie pozwolić, żeby ta myśl kiedyś rozrzedziła się sama. Zwłaszcza teraz, kiedy zdawał się tak odległy. - I myślę, że będzie. - jej głos stał się bardziej stonowany, oczy zmrużyły się, wargi rozciągnęły w tylko pozornie uprzejmym uśmiechu - choć ten nie był kierowany do niej - a do myśli, która przemknęła przez jej głowę. Manannan będzie jej wierny albo uczyni mu z życia piekło - postanowiła, a może była tego pewna już od ich pierwszego spotkania. Niejako powiedziała to już wcześniej - żadne z nich nie pozwoli odebrać sobie tego, co uznali już za przynależące do nich. Ona, nie zamierzała dzielić się swoim mężem z żadną inną kobietą. Niezależnie od tego, jak ignorancja Manannana działa jej ostatnio na nerwy. Zamierzała jasno zaznaczyć swoje postulaty, odebrać miejsce, które należało do niej, mogła też zacząć działać od razu - teraz, tutaj, dla siebie, ale i dla rodu, którego teraz była przedstawicielką. A powodu ku temu wyłożyła przed nią sama śmierciożerczyni. Nie zawahała się, nie czekała, nie zastanawiała nawet. Spędziła ostatni kwartał na myśleniu i czekaniu - tego drugiego miała już całkiem dosyć. Jej twarz rozjaśnił uśmiech, kiedy Deirdre przyjęła jej propozycję. Pochyliła lekko głowę, unosząc kielich z winem w formie cichego toastu. Odchyliła się, wypuszczając łagodnie powietrze.
- Oczywiście, będę wyczekiwać twojej sowy. - zgodziła się, czując, jak jej serce obiło się w zachwycie wewnątrz niej samej. - Powinnaś odwiedzić mnie w Corbenic Castle. - rzuciła na koniec, opuszczając nogę na ziemię. - Może omówienie detali winno odbyć się gdy w tle kołyszą się spokojnie statki - kto wie, może coś ciekawego wpadnie nam do głowy. - dodała zerkając ku niej z uśmiechem. Widocznie zadowolona. Ten dzień, ta wizyta, dały jej więcej niż chciała osiągnąć wlewając w nią zadowolenie. Smakowała je ze spokojem. Sprawi, że Manannan w końcu zabierze ją ze sobą, albo zacznie kroczyć sama. Udowodni też Tristanowi, że mylił się co do niej.
Jej droga, dopiero się zaczynała.

| zt?


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615

Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6

Weranda
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach