Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Wieża Astronomiczna
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Wieża Astronomiczna
Najwyższa wieża w Hogwarcie służąca jako miejsce zajęć z astronomii. To właśnie tutaj uczniowie rozszerzają swoją wiedzę na temat gwiazd i planet, obserwując je przez teleskopy, a także masę innych urządzeń służących do badania nieba. Najczęściej lekcje odbywają się o północy w bezksiężycowe noce, gdy ciała niebieskie są najlepiej widoczne. Wieża jest zazwyczaj zamknięta z wyjątkiem zajęć. Na jej szczyt prowadzi dokładnie tysiąc jeden stopni spiralnych schodów. To tutaj znajduje się również położony centralnie pod tarasem widokowym gabinet każdego nauczyciela astronomii, który uczył w szkole. Najczęściej jest zapełniony po brzegi książkami poświęconymi tej dziedzinie nauki jak i przedmiotami pomocnymi przy badaniu sklepienia. Sufit pomieszczenia zaczarowany jest w taki sposób, by pokazywał aktualne rozmieszczenie gwiazd bez potrzeby opuszczania pokoju.
4 maja
Osiemset pięćdziesiąt trzy, osiemset pięćdziesiąt cztery, osiemset pięćdziesiąt pięć…
Przerwa.
Wspinanie się na wieżę astronomiczną zawsze stanowiło pewnego rodzaju wyzwanie, a już tym bardziej dla osoby, która dwa dni temu opuściła szpital świętego Munga po krótkotrwałym w nim pobycie. Choć zregenerowała siły i uporała się z konsekwencjami nocnej przygody na cmentarzu, wciąż jeszcze nie czuła się w pełni dobrze. Wydarzenia z pierwszego maja wędrowały za nią jak cień, gdziekolwiek by nie poszła, a zeszłej nocy wydawało jej się, że czarna magia po raz kolejny próbuje wciągnąć ją w swoją otchłań – na szczęście był to tylko nieprzyjemny sen, z którego szybko udało jej się wybudzić. Lecz nawet za dnia prześladowały ją nieprzyjemne wspomnienia, a obrazy z cmentarza powracały do jej myśli co jakiś czas, za każdym razem będąc coraz wyraźniejsze.
Marine stwierdziła więc, że musi odnaleźć sobie jakieś wybitnie przyziemne zadanie i nie musiała szukać długo – w stercie notatek do egzaminów natknęła się na pergamin z ocenioną już pracą domową z Astronomii. Powyżej Oczekiwań widniało w prawym górnym rogu i nie satysfakcjonowało panny Lestrange ani trochę. Napisała to przecież na Wybitny, bez dwóch zdań, opanowała ten materiał już dawno temu i w wypracowaniu dała z siebie wszystko, wyczerpując temat najdokładniej, jak tylko potrafiła. Ba! Nawet jej pismo było bez zarzutu, jak przystało na wzorową lady, której tajniki kaligrafii nie były obce. A jednak profesor Vane uznał, że czegoś w tej pracy domowej brakowało, tak więc Marine zwinęła rolkę, poprawiła mundurek i udała się do gabinetu nauczyciela, znajdującego się w wieży astronomicznej.
Nigdy nie była rodzajem upierdliwej uczennicy, nie biegała za profesorami z błaganiem o lepszy stopień lub dodatkowe zadanie mające poprawić jej końcoworoczną ocenę; o wszystkim i tak decydowały egzaminy, więc na dobrą sprawę mogła zostawić to w spokoju i zająć nauką do testów, jednak nie potrafiła zignorować palącej potrzeby wyjaśnienia tej sytuacji.
Może chaos, jaki ostatnimi czasy zapanował w Hogwarcie, dał się we znaki także nauczycielowi Astronomii? Jego myśli krążyły wokół bezpieczeństwa uczniów, nic więc dziwnego, że mógł przeoczyć nieoszlifowany diament, jakim bez wątpienia była rozprawa na temat Galaktyki Andromedy w wykonaniu Marine. Na pewno niebawem porozmawiają spokojnie, konkretnie, a ocena szybko ulegnie zmianie.
Tysiąc jeden.
Lestrange odetchnęła z ulgą i odczekała kilka chwil, zanim podeszła bliżej otwartych jak zwykle drzwi gabinetu profesora. Gdy już znalazła się w ich świetle, stanęła w progu i wyciągnęła szyję, pragnąc zlokalizować Jaydena.
- Profesorze? – rzuciła w przestrzeń, jak zwykle uciekając wzrokiem na zaczarowany sufit pomieszczenia – Czy mogę zająć chwilę? Chodzi o moje ostatnie wypracowanie – odnalazła go wreszcie i postąpiła kilka kroków w kierunku biurka, licząc, że pozwolenie za moment spłynie z jego ust.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kolejny dzień z kolejnym urządzeniem astronomicznym i przedstawiania go pod swoje standardy. Możliwe, że dlatego iż sam różnił się od innych, ciągnęło go do dziwactw uznawanych za nie przez resztę społeczeństwa. Coś kapnęło mu na nos, wyrywając z głębokiego transu. Profesor podniósł głowę, badając spojrzeniem zaczarowany sufit, który czasami płatał różne figle. Jak na przykład tego dnia, gdy padał z niego deszcz. Czasami zdarzały się też inne opady atmosferyczne niszcząc podłogę, która zaczynała już próchnieć. Gdyby ktoś nieuważny tam stanął, mógłby się przywitać z ciągiem tysiąca i jeden schodów lub wpaść do piwnicy. Gdy prawie podłoga się zapadała, Vane rzucał jakieś tam zaklęcie wszystkim dobrze znane i znowu przez kilka tygodni był spokój. Ale czemu nie chciał tego stosować trwale? I czemu dach i ściany były w takim stanie i nikt nie zapanował nad sufitem? Profesor astronomii, naukowiec tkwił tam już ładne parę lat i nigdy nie narzekał. W sumie to mało co wychodził poza swoją Wieżę, gdy przebywał w Hogwarcie. Większość profesorów, a co za tym szło uczniów uważało, że przez to odcinanie się od społeczeństwa i poświęcanie się jedynie nauce lekko zdziwaczał. Zajęcia prowadził na tarasie zaraz nad głową, jedzenie mu donoszono, a ze względu na jego pracę trzymano się z daleka od wieży. Między innymi dlatego dyrektor podarował mu i jego poprzednikom własnie tamtą lokację, a nie inną. Gdzie nikt mu nie przeszkadzał i vece versa, a gwiazdy miał już tylko o stopień wyżej. Ale pomimo tych fascynacji światem w kosmosie niż sprawami doczesnymi, Jayden był dość lubianym człowiekiem. Zawsze był otwarty dla innych szukających u niego pomocy czy rady. Cieszył się, gdy mógł rozwiać czyjeś wątpliwości lub złagodzić cierpienie. Nieco zirytowany faktem, że kolejna kropla deszczu spadła mu na twarz, wyciągnął różdżkę i uspokoił sufit, wracając do pracy. Był tak zaaferowany, że nie usłyszał jak ktoś wchodził po schodach na poddasze. Jednak nie tylko to nie pozwoliło mu się skupić, chociaż jego roztrzepana natura mówiła sama za siebie. Jay nie mógł zasnąć od kilku dni. Dokładnie od chwili w której mały Puchon zmarł w trakcie misji odratowywania ocalałych z akcji odbijania więźniów Ministerstwa Magii, a także Grindelwalda. Wciąż pamiętał to jak musiał zabrać nieżywe ciało dziecka. Był taki lekki, wyglądał jakby spał i astronom naprawdę chciałby, żeby tak było. Doskonale zdawał sobie jednak sprawę, że były to czcze życzenia, a on nie mógł już nic zrobić. Nie mógł w ogóle nikomu pomóc, bo nie był uzdrowicielem ani nie znał ani jednego odpowiedniego zaklęcia. Był w stanie tylko stać i patrzeć albo płakać, gdy trwał przy małym Lewisie. Gdy tylko zamykał oczy, pod nimi ukazywała się właśnie twarz chłopca - tylko z otwartymi, wodnistymi oczyma. Równie przerażającymi we śnie jak i na jawie. Jayden wzdrygał się za każdym razem i nie pozwalał sobie na sen, bojąc się tego, co tam zobaczy. I tak widok tego wszystkiego miał już nigdy nie opuścić jego wspomnień i chociaż myślał nad myślodsiewnią, zrezygnował. Powinien, musiał o tym pamiętać bez względu na wszystko. Może i bez tego byłoby mu łatwiej, ale postanowił inaczej, chociażby z tego względu, żeby zdawać sobie sprawę, co naprawdę miało miejsce i jakie były skutki niewystarczającego działania lub jego całkowitego braku. Powinien szukać swoich uczniów, powinien się domyślić, że Grindelwald umieścił chociażby część z nich właśnie w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Nigdy nie miał sobie wybaczyć tej swojej naiwnej i głupiej bezczynności. Zdecydowanie powinien zareagować, a nie stać i tylko patrzeć. Stać i patrzeć...
Profesorze?
Vane wyprostował się, by spojrzeć w stronę drzwi i zobaczył swoją uczennicę z ostatniego już roku. Szukała go spojrzeniem, chociaż wpierw pobiegła wzrokiem ku sufitowi jak wszyscy odwiedzający go ludzie. Przywołał na usta ciepły uśmiech, chociaż widać było jego zmęczenie. Ciemne wory pod oczami mówiły same za siebie, zaczynający rosnąć zarost pokrywał twarz, chociaż nigdy wcześniej Jayden nie prezentował się w podobny sposób - styrany wszystkim.
- Marine! - rzucił jednak ze swoją typową wesołością. Gdyby ktoś go znał jak Evey, wyczułby, że coś jest nie tak w tym głosie. Lekko zachrypniętym. Przeszedł w stronę biurka i usiadł, czekając aż dziewczyna zrobi to samo po drugiej stronie. Musiał przyznać, że panna Lestrange była niezwykle uzdolnioną pod względem astronomii młodą czarownicą i z przyjemnością obserwował jej postępy. - Wchodź, wchodź. Mam go całe mnóstwo, odkąd wyciągnąłem heliometr z kąta. Mów, co się stało.
Profesorze?
Vane wyprostował się, by spojrzeć w stronę drzwi i zobaczył swoją uczennicę z ostatniego już roku. Szukała go spojrzeniem, chociaż wpierw pobiegła wzrokiem ku sufitowi jak wszyscy odwiedzający go ludzie. Przywołał na usta ciepły uśmiech, chociaż widać było jego zmęczenie. Ciemne wory pod oczami mówiły same za siebie, zaczynający rosnąć zarost pokrywał twarz, chociaż nigdy wcześniej Jayden nie prezentował się w podobny sposób - styrany wszystkim.
- Marine! - rzucił jednak ze swoją typową wesołością. Gdyby ktoś go znał jak Evey, wyczułby, że coś jest nie tak w tym głosie. Lekko zachrypniętym. Przeszedł w stronę biurka i usiadł, czekając aż dziewczyna zrobi to samo po drugiej stronie. Musiał przyznać, że panna Lestrange była niezwykle uzdolnioną pod względem astronomii młodą czarownicą i z przyjemnością obserwował jej postępy. - Wchodź, wchodź. Mam go całe mnóstwo, odkąd wyciągnąłem heliometr z kąta. Mów, co się stało.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Znajdowała się w progu jednego z najciekawiej urządzonych profesorskich gabinetów w Hogwarcie i przez dłuższy czas podziwiała jego sklepienie, na moment jakby zapominając, po co tu przyszła. Od początku maja wszystko było wywrócone do góry nogami, również pogoda, dlatego Lestrange nie zdziwiła się na widok pochmurnego, deszczowego nieba. Miała nadzieję, że wieczorem wszystko ulegnie poprawie, a gwiazdy zaświecą jasno specjalnie dla Hogwartu; przez tę myśl Marine zapragnęła wspiąć się jeszcze wyżej, na taras widokowy, na którym odbywały się także lekcje Astronomii. Być może po rozmowie z profesorem tam właśnie skieruje swoje kroki; w takich momentach przydawało się bycie prefektem i względna możliwość przebywania poza dormitorium w godzinach wieczornych.
Wybieganie w przyszłość nie pomagało w sprawach doczesnych, dlatego dziewczyna szybko odłożyła plany na bok, a wzrok przeniosła na profesora, wyłaniającego się spomiędzy regałów. Lubiła go. Nie był kolejnym pionkiem dyrektora, wciśniętym na posadę, która praktycznie go nie interesowała, wręcz przeciwnie – Jayden Vane był czarodziejem pełnym pasji do Astronomii i wykładał ten przedmiot przystępnie, interesująco i wiarygodnie. Miał swoje przywary, jak zresztą każdy, lecz spośród grona pedagogicznego wyróżniał się swoją postawą wobec ucznia. I dlatego właśnie Marine nie zawahała się go odwiedzić; wiedziała doskonale, że zostanie wysłuchana, a nie potraktowana jak niedouczona lub z góry zignorowana. I miała rację, bo profesor zdecydował się przyjąć ją od razu, witając wesoło i zapraszając do biurka. Być może wyglądał na nieco zmizerniałego, lecz nie w jej gestii było o to pytać – życie prywatne nauczycieli nie interesowało jej zbyt mocno, nie uważała także za taktowne prób podniesienia ich na duchu. Wszyscy tutaj mieli swoje role do spełnienia i należało się ich trzymać dla zachowania ładu i porządku.
Ruszyła w stronę biurka, w dłoniach wciąż trzymając swoje wypracowanie. Chociaż już na wstępie poinformowała astronoma o powodzie swej wizyty, nie zamierzała od razu rzucać mu pergaminu na biurko i oczekiwać natychmiastowego rozwiązania sprawy. Jeśli chciała odnieść sukces, powinna tę sprawę rozegrać spokojnie i z klasą. Trafiła wszakże na osobę, która o przedmiocie wiedziała trochę więcej, niż ona.
- Temat naprawdę mnie zainteresował i mam nadzieję, ze moja ocena świadczy o tym, że nie są to tylko puste słowa – rzeczywiście spędziła w bibliotece sporo czasu, lecz nie żałowała ani minuty, a profesor, który znał ją już kilka lat, musiał wiedzieć, że mówiła prawdę – Wydawało mi się jednak, że naprawdę go wyczerpałam, stąd moja prośba o konsultację – wytłumaczyła zgrabnie, zajmując miejsce na krześle przy biurku.
Dopiero teraz rozwinęła pergamin i położyła go na blacie przed nauczycielem, dodatkowo rozprostowując podwinięte rogi. Dokładała precyzji do każdej wykonywanej czynności i nie pozostawiała wiele losowi – także w kwestii przekonania nauczyciela zdawała się na własne umiejętności, choć świat nie kończył się po otrzymaniu gorszej oceny. Nie kończył się nawet po wchłonięciu przez czarnomagiczną chmurę, o czym mogła przekonać się kilka nocy temu. Dzięki stawieniu czoła takiemu wyzwaniu, walka o ocenę mogła okazać się tylko formalnością.
Wybieganie w przyszłość nie pomagało w sprawach doczesnych, dlatego dziewczyna szybko odłożyła plany na bok, a wzrok przeniosła na profesora, wyłaniającego się spomiędzy regałów. Lubiła go. Nie był kolejnym pionkiem dyrektora, wciśniętym na posadę, która praktycznie go nie interesowała, wręcz przeciwnie – Jayden Vane był czarodziejem pełnym pasji do Astronomii i wykładał ten przedmiot przystępnie, interesująco i wiarygodnie. Miał swoje przywary, jak zresztą każdy, lecz spośród grona pedagogicznego wyróżniał się swoją postawą wobec ucznia. I dlatego właśnie Marine nie zawahała się go odwiedzić; wiedziała doskonale, że zostanie wysłuchana, a nie potraktowana jak niedouczona lub z góry zignorowana. I miała rację, bo profesor zdecydował się przyjąć ją od razu, witając wesoło i zapraszając do biurka. Być może wyglądał na nieco zmizerniałego, lecz nie w jej gestii było o to pytać – życie prywatne nauczycieli nie interesowało jej zbyt mocno, nie uważała także za taktowne prób podniesienia ich na duchu. Wszyscy tutaj mieli swoje role do spełnienia i należało się ich trzymać dla zachowania ładu i porządku.
Ruszyła w stronę biurka, w dłoniach wciąż trzymając swoje wypracowanie. Chociaż już na wstępie poinformowała astronoma o powodzie swej wizyty, nie zamierzała od razu rzucać mu pergaminu na biurko i oczekiwać natychmiastowego rozwiązania sprawy. Jeśli chciała odnieść sukces, powinna tę sprawę rozegrać spokojnie i z klasą. Trafiła wszakże na osobę, która o przedmiocie wiedziała trochę więcej, niż ona.
- Temat naprawdę mnie zainteresował i mam nadzieję, ze moja ocena świadczy o tym, że nie są to tylko puste słowa – rzeczywiście spędziła w bibliotece sporo czasu, lecz nie żałowała ani minuty, a profesor, który znał ją już kilka lat, musiał wiedzieć, że mówiła prawdę – Wydawało mi się jednak, że naprawdę go wyczerpałam, stąd moja prośba o konsultację – wytłumaczyła zgrabnie, zajmując miejsce na krześle przy biurku.
Dopiero teraz rozwinęła pergamin i położyła go na blacie przed nauczycielem, dodatkowo rozprostowując podwinięte rogi. Dokładała precyzji do każdej wykonywanej czynności i nie pozostawiała wiele losowi – także w kwestii przekonania nauczyciela zdawała się na własne umiejętności, choć świat nie kończył się po otrzymaniu gorszej oceny. Nie kończył się nawet po wchłonięciu przez czarnomagiczną chmurę, o czym mogła przekonać się kilka nocy temu. Dzięki stawieniu czoła takiemu wyzwaniu, walka o ocenę mogła okazać się tylko formalnością.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jay też lubił swój gabinet. Nie bywał w innych pomieszczeniach przeznaczonych dla pozostałych nauczycieli, ale nie potrzebował, żeby wiedzieć jak wyglądały. Gdy był uczniem, często chodził i dopytywał swoich profesorów o wiele spraw. Jak na przykład Marine. Wierzył w to, że dzięki ciekawości zakorzenionej w jego duszy, będzie w stanie pomagać innym ludziom, a przy tym odkryje coś jeszcze. W każdym tlił się mały ogienek przygody i odkrywcy. Każdy też traktował inną rzecz bardziej poważnie, inni mniej. Jayden kochał gwiazdy i nie można było mu tego odebrać. Bo przecież gwiazd nikt nie mógł zgasić ani się ich pozbyć z nieboskłonu, dlatego nic dziwnego że jego pasja miała trwać wiecznie. Nie znalazł się jeszcze taki człowiek, który mógłby wybić mu to skutecznie z głowy. Bez swojej radości Jay był jedynie pustą skorupą, a zabieranie tego, co sobie tak umiłował, byłoby zabiciem całego jego dotychczasowego jestestwa. Może i niektórzy mieli mu za złe, że w wieku trzydziestu lat, nieskończonych jeszcze, wciąż marzył o posiadaniu największego meteorytu lub o własnej fabryce słodkości. Ale czym byliby ludzie bez swoich marzeń? Czy nie one napędzały ich do dalszej walki i większego poznania? Vane jednak znał jeszcze inną przyczynę, której w sekrecie pragnął. Mogłaby ta historia zaciekawić każdego chętnego, ale nie była to żadna tajemnica. Poszukiwanie Świętości Irlandii było dla JJa dziecięcą bajką, legendą, którą opowiadał mu dziadek i rodzice. Mówili o tym, że ten kto zgłębi wszystkie sekrety jednej z dziedzin nauki - odnajdzie legendarne przedmioty i stanie się kimś więcej niż jedynie czarodziejem. Jayden nie chciał sławy ani chwały. Wierzył jednak w to, że jego przodkowie poświęcili się rozwijaniu wiedzy w celu dowiedzenia się, czym tak naprawdę były ów irlandzkie skarby. Niektórzy sądzili, że były one jedynie całą prawdą o nauce, inni mówili, że to namacalne insygnia. Cokolwiek to było, rozbudzało wyobraźnię małego chłopca jak i dorosłego mężczyzny. Czasem o nich myślał i zastanawiał się nad tym czy jemu również będzie przyświecał ten cel.
Tak jak panna Lestrange miała dobre zdanie o swoim prowadzącym, tak Vane ciepło wspominał jej postępy w przedmiocie, który wykładał. Zawsze nienagannie ubrana, z odpowiednim językiem na ustach, perfekcyjna arystokratka i świetnie prosperująca uczennica. JJ lubił wszystkich swoich studentów, ale z wielką ochotą widział jak przychodzili do niego z własnej woli. Czy to na konsultacje, czy chociażby pytanie się o powód wystawienia takiej oceny, a nie innej. Nie złościł się ani nie upierał przy swoim. Każdy kontakt z młodym człowiekiem, pragnącym szerszej wiedzy było wspaniałym doświadczeniem i mógł jedynie się z tego cieszyć. Marine dość często go odwiedzała z różnych powodów i zawsze witał ją ciepłym uśmiechem. Gdy oboje usiedli, przesunęła w jego stronę swoją pracę spisaną w nienaganny sposób i w kontekście kaligrafii nie można było się do niczego przyczepić. Jay wziął do rąk pergamin i odchylił się, opadając luźno na oparcie fotela. Studiował przez chwilę treść, chcąc sobie przypomnieć, co zawierała i jednocześnie słuchał słów uczennicy. Galaktyka Andromedy jest największą oraz najjaśniejszą galaktyką nieba północnego. Obserwacje można prowadzić również gołym okiem, niekiedy wręcz na przedmieściach większych miast. W obszarach izolowanych od oświetlenia widoczna jest jako niewielka mgiełka, ale jej całkowita średnica kątowa przewyższa sześciokrotnie kątowe rozmiary Księżyca.
- Masz rację. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Przyznam ci, że nie spotkałem się z tak dobrą pracą jak twoja. Naprawdę masz zadatki na dobrego astronoma, Marine - odparł, odkładając pracę z powrotem na stół. - Skupiłaś się na pochodzeniu nazwy galaktyki i dość skrupulatnie ją rozpisałaś, czego sam lepiej bym nie zrobił. Tak samo dobrze opisałaś jej położenie, historię odkrycia, jednak wiesz czego mi w tym brakowało? Twojej ciekawości. Wcześniej wszystkie tematy zaliczałaś śpiewająco, dało się wyczuć, że to było twoje pióro. Czytając o Andromedzie wydawało mi się, że gdzieś straciłaś tę ciekawość. Możliwe że tak bardzo skupiłaś się na temacie, suchych faktach, że uleciała ci ona w bok.
Tak jak panna Lestrange miała dobre zdanie o swoim prowadzącym, tak Vane ciepło wspominał jej postępy w przedmiocie, który wykładał. Zawsze nienagannie ubrana, z odpowiednim językiem na ustach, perfekcyjna arystokratka i świetnie prosperująca uczennica. JJ lubił wszystkich swoich studentów, ale z wielką ochotą widział jak przychodzili do niego z własnej woli. Czy to na konsultacje, czy chociażby pytanie się o powód wystawienia takiej oceny, a nie innej. Nie złościł się ani nie upierał przy swoim. Każdy kontakt z młodym człowiekiem, pragnącym szerszej wiedzy było wspaniałym doświadczeniem i mógł jedynie się z tego cieszyć. Marine dość często go odwiedzała z różnych powodów i zawsze witał ją ciepłym uśmiechem. Gdy oboje usiedli, przesunęła w jego stronę swoją pracę spisaną w nienaganny sposób i w kontekście kaligrafii nie można było się do niczego przyczepić. Jay wziął do rąk pergamin i odchylił się, opadając luźno na oparcie fotela. Studiował przez chwilę treść, chcąc sobie przypomnieć, co zawierała i jednocześnie słuchał słów uczennicy. Galaktyka Andromedy jest największą oraz najjaśniejszą galaktyką nieba północnego. Obserwacje można prowadzić również gołym okiem, niekiedy wręcz na przedmieściach większych miast. W obszarach izolowanych od oświetlenia widoczna jest jako niewielka mgiełka, ale jej całkowita średnica kątowa przewyższa sześciokrotnie kątowe rozmiary Księżyca.
- Masz rację. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Przyznam ci, że nie spotkałem się z tak dobrą pracą jak twoja. Naprawdę masz zadatki na dobrego astronoma, Marine - odparł, odkładając pracę z powrotem na stół. - Skupiłaś się na pochodzeniu nazwy galaktyki i dość skrupulatnie ją rozpisałaś, czego sam lepiej bym nie zrobił. Tak samo dobrze opisałaś jej położenie, historię odkrycia, jednak wiesz czego mi w tym brakowało? Twojej ciekawości. Wcześniej wszystkie tematy zaliczałaś śpiewająco, dało się wyczuć, że to było twoje pióro. Czytając o Andromedzie wydawało mi się, że gdzieś straciłaś tę ciekawość. Możliwe że tak bardzo skupiłaś się na temacie, suchych faktach, że uleciała ci ona w bok.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od wielu lat obserwowała swojego ojca oraz dziadków w kontaktach z innymi ludźmi; na ich przykładzie uczyła się, jak szlachta powinna postępować w różnych sytuacjach i co robić, by osiągnąć swoje cele. Widziała ludzi wspinających się na wyżyny manipulacji i takich, którzy dali się omamić jednym słodkim słówkiem, była świadkiem tego, jak celna groźba może zatrząść w posadach morale niektórych osób lub skutecznie stłamsić motywację innych. Uczono ją, że dzięki swojej pozycji może mieć wszystko, po co tylko zapragnie sięgnąć, a niektóre rzeczy są jej należne już przez fakt samego urodzenia. Podejrzewała, że mogłaby poprosić dziadka, by pociągnął za odpowiednie sznurki, a za egzaminy na koniec roku otrzymałaby najwyższe oceny. W rodowych skrytkach Gringotta znalazłoby się wystarczająco złota, by obdzielić nim kadrę nauczycielską, wybudować nową wieżę astronomiczną i wyposażyć ją w najlepsze dostępne na rynku przedmioty i materiały, a jednak Marine ani przez moment nie pomyślała, by opierać się na tym, co wyniosła z domu.
Wierzyła w siebie i na bazie zebranego doświadczenia, choć dopiero kilkuletniego, uznała chyba słusznie, że najlepiej będzie zagrać w otwarte karty. Uprzejmość była wpisana w jej model kontaktu z nauczycielami, a sympatia, jaką darzyła profesora Vane dodawała tej sprawie ważności. Nie śmiałaby nim manipulować, nie chciała brać go na litość. Mogłaby zasłonić się wydarzeniami z pierwszego maja i mieć doskonałą wymówkę, dzięki której być może zdobyłaby nowy termin oddania poprawionej pracy i rzeczywiście napisałaby ją lepiej, ale prawda była taka, że wypracowanie to skończyła jeszcze w kwietniu i nie zamierzała kłamać na ten temat. Chciała zawdzięczać wszystko samej sobie, dlatego cierpliwie czekała na opinię nauczyciela, nie wiercąc się na krześle i nie rozglądając na boki. Jej uwaga skupiona była wyłącznie na słowach płynących z ust Jaydena.
Uśmiechnęła się, słysząc komplement na swój temat.
A czy mam zadatki na dobrą żonę, panie profesorze? Bo tylko taka rola powinna być moim priorytetem.
Jak miała polemizować z takimi argumentami? Musiała przyznać, ze trafiła na godnego przeciwnika, który na dodatek nie szachował jej bezpodstawnymi zapewnieniami i fałszywymi pochwałami.
- Dziękuję, profesorze – uprzejmie i delikatnie skinęła głową, w myślach szukając szybko odpowiednich słów – Pana opinia naprawdę wiele znaczy – wielu zbyłoby uczennicę po dwóch minutach krótkiej rozmowy, a jednak Vane znalazł moment, by zerknąć w jej pracę – Ciężko mi się jednak odnieść do tej kwestii ciekawości, bowiem sama w trakcie pisania nie czułam żadnej różnicy pomiędzy tą pracą a poprzednimi – zmarszczyła lekko brwi, spoglądając dociekliwie na mężczyznę siedzącego po drugiej stronie biurka – Czy ten niewielki uszczerbek jest wyznacznikiem otrzymanej oceny? Szkoda by było przedkładać niuanse nad fakty – nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, próba śmiałego przekonania pedagoga rozbawiła ją samą.
Wierzyła w siebie i na bazie zebranego doświadczenia, choć dopiero kilkuletniego, uznała chyba słusznie, że najlepiej będzie zagrać w otwarte karty. Uprzejmość była wpisana w jej model kontaktu z nauczycielami, a sympatia, jaką darzyła profesora Vane dodawała tej sprawie ważności. Nie śmiałaby nim manipulować, nie chciała brać go na litość. Mogłaby zasłonić się wydarzeniami z pierwszego maja i mieć doskonałą wymówkę, dzięki której być może zdobyłaby nowy termin oddania poprawionej pracy i rzeczywiście napisałaby ją lepiej, ale prawda była taka, że wypracowanie to skończyła jeszcze w kwietniu i nie zamierzała kłamać na ten temat. Chciała zawdzięczać wszystko samej sobie, dlatego cierpliwie czekała na opinię nauczyciela, nie wiercąc się na krześle i nie rozglądając na boki. Jej uwaga skupiona była wyłącznie na słowach płynących z ust Jaydena.
Uśmiechnęła się, słysząc komplement na swój temat.
A czy mam zadatki na dobrą żonę, panie profesorze? Bo tylko taka rola powinna być moim priorytetem.
Jak miała polemizować z takimi argumentami? Musiała przyznać, ze trafiła na godnego przeciwnika, który na dodatek nie szachował jej bezpodstawnymi zapewnieniami i fałszywymi pochwałami.
- Dziękuję, profesorze – uprzejmie i delikatnie skinęła głową, w myślach szukając szybko odpowiednich słów – Pana opinia naprawdę wiele znaczy – wielu zbyłoby uczennicę po dwóch minutach krótkiej rozmowy, a jednak Vane znalazł moment, by zerknąć w jej pracę – Ciężko mi się jednak odnieść do tej kwestii ciekawości, bowiem sama w trakcie pisania nie czułam żadnej różnicy pomiędzy tą pracą a poprzednimi – zmarszczyła lekko brwi, spoglądając dociekliwie na mężczyznę siedzącego po drugiej stronie biurka – Czy ten niewielki uszczerbek jest wyznacznikiem otrzymanej oceny? Szkoda by było przedkładać niuanse nad fakty – nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, próba śmiałego przekonania pedagoga rozbawiła ją samą.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Rodzice Jaydena jak i on sam nie posiadali niesamowitych ilości pieniędzy. Nie mieli wysoko postawionych przyjaciół czy nieosiągalnych znajomości, które mogliby wykorzystać. Żyli normalnym tempem, okręcając się wśród zwyczajnych ludzi, nie musząc zdobywać tego czego pragnęli, idąc po najmniejszej linii oporu. Vane'owie nigdy nie krytykowali szlacheckich zachowań, które dla ogółu nie pozostawały tajemnicą. To zależało od ludzkiego sumienia i nikt nie miał prawa tego osądzać, jednak JJ nie odważyłby się na przekupienie kogoś lub wykorzystywanie pozycji dla szybszego, łatwiejszego zdobycia swojego upragnionego celu. Już wiele razy jego najlepszy przyjaciel, Harold Abbott, wspominał mu, że byłby beznadziejnym szlachcicem. Każdy kto chociaż odrobinę znał profesora musiał to przyznać, że ten nie nadawałby się na życie wśród ostro trzymających się zasad czarodziejów. Przez to że nie patrzył na podziały krwi, że nie stosował się do zasad, a jego zachowanie można było uznać za co najmniej nieprzewidywalne pewnie dawno by go wydziedziczono. Do tego praca jako profesor nawet w szkole takiej jak Hogwart raczej nie była wymarzonym zajęciem dla arystokratycznego dziecka. I jeszcze gdy czasami odechciewało mu się ogolić, uczesać, ubrać w garnitur i wyglądał jak bezdomny też na pewno nie dawałoby mu szans na zdobycie tytułu najlepszego szlachcica roku. Co z tego że taki ranking nie istniał? Jay i tak nie czytał gazet, więc może coś tam takiego było. Ciężko było stwierdzić, jeśli ciągle miało się głowę w chmurach. Nawet gdy spał, śnił o kosmosie i dzikich podbojach Marsa czy locie na jedną z planet Układu Słonecznego. O sprawach damsko-męskich w wykonaniu Jaydena jego rodzice mogli zapomnieć. Łatwiej byłoby przejść wielbłądowi przez ucho igielne, niż astronomowi odnaleźć kobietę, która na tyle by nim zawładnęła, by zapomniał o ciałach niebieskich i swojej pracy. Dlatego te pytania Marine musiała zadawać komuś zdecydowanie innemu, jednak na pewno bardzo by go speszyła, gdyby wypowiedziała je na głos. Nie wiedział, co czeka jego arystokratycznych wychowanków po opuszczeniu murów zamku, nie wiedział też jakimi ludźmi się staną, ale znał ich z czasów nauki. Wiedział to, że panna Lestrange była zdolną uczennicą, która gdy coś sobie postanowiła, dotrzymywała danego sobie słowa i mogłaby być wybitna w każdej dziedzinie, gdyby chciała. Niezmiernie się radował z tego, że właśnie przedmiotowi, który wykładał poświęcała część swojej uwagi. Obcowanie z młodą, tak ambitną i skrupulatną osobą było wielką przyjemnością. Zawsze też mógł usłyszeć w trakcie rozmowy z nią jej dojrzałe wypowiedzi, pełne dyplomacji, ale równocześnie szczere i subtelne. Tak. Marine Lestrange była dobrą osobą.
- Nas wszystkich dotknęły te wydarzenia z początku miesiąca. Albo końca poprzedniego. Zależy jak kto na to patrzy - odparł na jej słowa, po czym odszukał właściwego tomu i uśmiechnął się, gdy wziął do ręki małą, niebieskawą książeczkę ze śmiesznymi, niemal dziecięcymi, gwiazdami na okładce. Dopiero wtedy odwrócił się do Marine i spojrzał na nią z ciepłym uśmiechem, który przebijał się przez tą zmęczoną twarz pokrytą kilkudniowym zarostem. - Masz rację - zaczął, przebiegając spojrzeniem po otwartych stronicach dzieła wyraźnie czegoś szukając. - Dobrze mieć wśród uczniów kogoś, kto to widzi i nie boi się powiedzieć wprost. Nawet profesorowi - zaśmiał się i podszedł do dziewczyny. Zaznaczył odpowiedni rozdział i przekazał jej książkę. - Chciałbym, żebyś przeczytała te kilka stron. To nic poważnego. Autor poświęca trochę czasu właśnie na Andromedę - uśmiechnął się po raz kolejny i obszedł biurko, by zasiąść na niesamowicie wygodnym fotelu i przyjrzeć się raz jeszcze leżącemu przed nim pergaminowi. Przez chwilę tak trwał, wydymając wargi, aż machnął różdżką, a wpisana wcześniej przez niego ocena zniknęła. Wziął pióro i wypisał nową. - Za to że się ze mną targowałaś i nie dałaś za wygraną - odparł, przekazując pracę z wybitnym swojej uczennicy. Spojrzał na nią i mrugnął porozumiewawczo. - Ale zanim stąd wyjdziesz chciałbym jeszcze porozmawiać.
- Nas wszystkich dotknęły te wydarzenia z początku miesiąca. Albo końca poprzedniego. Zależy jak kto na to patrzy - odparł na jej słowa, po czym odszukał właściwego tomu i uśmiechnął się, gdy wziął do ręki małą, niebieskawą książeczkę ze śmiesznymi, niemal dziecięcymi, gwiazdami na okładce. Dopiero wtedy odwrócił się do Marine i spojrzał na nią z ciepłym uśmiechem, który przebijał się przez tą zmęczoną twarz pokrytą kilkudniowym zarostem. - Masz rację - zaczął, przebiegając spojrzeniem po otwartych stronicach dzieła wyraźnie czegoś szukając. - Dobrze mieć wśród uczniów kogoś, kto to widzi i nie boi się powiedzieć wprost. Nawet profesorowi - zaśmiał się i podszedł do dziewczyny. Zaznaczył odpowiedni rozdział i przekazał jej książkę. - Chciałbym, żebyś przeczytała te kilka stron. To nic poważnego. Autor poświęca trochę czasu właśnie na Andromedę - uśmiechnął się po raz kolejny i obszedł biurko, by zasiąść na niesamowicie wygodnym fotelu i przyjrzeć się raz jeszcze leżącemu przed nim pergaminowi. Przez chwilę tak trwał, wydymając wargi, aż machnął różdżką, a wpisana wcześniej przez niego ocena zniknęła. Wziął pióro i wypisał nową. - Za to że się ze mną targowałaś i nie dałaś za wygraną - odparł, przekazując pracę z wybitnym swojej uczennicy. Spojrzał na nią i mrugnął porozumiewawczo. - Ale zanim stąd wyjdziesz chciałbym jeszcze porozmawiać.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby tylko wiedziała, co myśli sobie o niej profesor Vane, najprawdopodobniej już unosiłaby się nad ziemią i pękała z dumy. Podejrzewała, że lubi ją na swój sposób, bowiem nigdy nie dała mu powodu ku temu, by było inaczej, nie spodziewała się jednak tak pozytywnej oceny w jego wykonaniu. Starając się być wzorową uczennicą łaknęła pochwał, jednak te szczere i niewymuszone ceniła sobie ponad dwa razy bardziej, niż zwykle recytowane w razie jej sukcesów formułki. Bycie uznaną za dobrą osobę przez kogoś takiego, jak astronom, mogłoby zadziałać niczym pół kropli Felix Felicis!
Odrobinę zdziwiły ją jego słowa o wydarzeniach z początku miesiąca; chociaż wiedziała, że nie ona jedna padła ofiarą magicznych anomalii, nie pomyślała wcześniej, że grono pedagogiczne także było na nie narażone. Naiwne przeoczenie, za które skarciła się w myślach – przecież nie tylko jej rówieśnicy oraz bliscy w Wielkiej Brytanii stali się ofiarami pierwszomajowej nocy oraz jej następstw. Przeniosła spojrzenie ze swojej pracy na profesora, jednak nie odważyła się zapytać, czy ten ma na myśli coś konkretnego, choć miała na to wielką ochotę.
Śledziła go wzrokiem, gdy sięgał po jakąś książkę, a następnie uśmiechnął się na widok okładki - uśmiech ten był małym śladem beztroski, jaka pozostała mu jeszcze pomimo wyraźnego zatroskania sprawami doczesnymi. Po chwili podniósł się z krzesła i wyszedł zza biurka, podchodząc do niej i wręczając jej tomik do ręki. Przyjęła go od razu, przebiegając wzrokiem po tytule zaznaczonego specjalnie dla niej rozdziału. Wiedziała już, że przeczyta go jeszcze tej nocy.
- Obiecuję, że podzielę się z profesorem przemyśleniami na temat treści – nie spodziewał się chyba, że ta lektura pozostanie bez odpowiedzi?
Marine zauważyła, że nie jest to taka znowu byle książka, najwyraźniej nauczyciel darzył ją pewnego rodzaju sentymentem, lub czymś podobnym, czego dziewczyna nie była jeszcze w stanie nazwać. Znał autora? Przyczynił się do jej powstania? A może pisał artykuły na jej podstawie? Lestrange zanotowała w myślach, by później sprawdzić każdą z tych możliwości.
Mimo iż pojawiła się w jego gabinecie w wiadomym celu, gdy na pergaminie z wypracowaniem pojawił się wymarzony Wybitny, przez krótki moment nie mogła w to uwierzyć. Uśmiechnęła się i spojrzała na Jaydena z wdzięcznością wymalowaną na twarzy. Mała rzecz, a przyniosła jej tyle radości, umacniając jej wiarę w siebie.
- Ostatnią pracę domową z Astronomii w swojej szkolnej karierze napiszę tak dobrze, że będzie ją pan mógł stawiać za wzór dla przyszłych pokoleń – zapowiedziała, przemycając w obietnicy stosowną ilość żartu, wciąż pozwalającą utrzymać wdzięczny ton.
Ale zanim stąd wyjdziesz, chciałbym jeszcze porozmawiać.
Musiało być jakieś ale, prawda? Choć zaskoczona, Marine nie przestała się uśmiechać; odebrała swoją pracę i raz jeszcze przyjrzała się ocenie, zanim zwinęła pergamin w rulon. Następnie spojrzała na profesora wyczekująco, zainteresowana tym, co może mieć jej do powiedzenia. Jej myśli znów zaczęły krążyć wokół pierwszomajowych wydarzeń i wszystkiego, co ze sobą przyniosły.
Odrobinę zdziwiły ją jego słowa o wydarzeniach z początku miesiąca; chociaż wiedziała, że nie ona jedna padła ofiarą magicznych anomalii, nie pomyślała wcześniej, że grono pedagogiczne także było na nie narażone. Naiwne przeoczenie, za które skarciła się w myślach – przecież nie tylko jej rówieśnicy oraz bliscy w Wielkiej Brytanii stali się ofiarami pierwszomajowej nocy oraz jej następstw. Przeniosła spojrzenie ze swojej pracy na profesora, jednak nie odważyła się zapytać, czy ten ma na myśli coś konkretnego, choć miała na to wielką ochotę.
Śledziła go wzrokiem, gdy sięgał po jakąś książkę, a następnie uśmiechnął się na widok okładki - uśmiech ten był małym śladem beztroski, jaka pozostała mu jeszcze pomimo wyraźnego zatroskania sprawami doczesnymi. Po chwili podniósł się z krzesła i wyszedł zza biurka, podchodząc do niej i wręczając jej tomik do ręki. Przyjęła go od razu, przebiegając wzrokiem po tytule zaznaczonego specjalnie dla niej rozdziału. Wiedziała już, że przeczyta go jeszcze tej nocy.
- Obiecuję, że podzielę się z profesorem przemyśleniami na temat treści – nie spodziewał się chyba, że ta lektura pozostanie bez odpowiedzi?
Marine zauważyła, że nie jest to taka znowu byle książka, najwyraźniej nauczyciel darzył ją pewnego rodzaju sentymentem, lub czymś podobnym, czego dziewczyna nie była jeszcze w stanie nazwać. Znał autora? Przyczynił się do jej powstania? A może pisał artykuły na jej podstawie? Lestrange zanotowała w myślach, by później sprawdzić każdą z tych możliwości.
Mimo iż pojawiła się w jego gabinecie w wiadomym celu, gdy na pergaminie z wypracowaniem pojawił się wymarzony Wybitny, przez krótki moment nie mogła w to uwierzyć. Uśmiechnęła się i spojrzała na Jaydena z wdzięcznością wymalowaną na twarzy. Mała rzecz, a przyniosła jej tyle radości, umacniając jej wiarę w siebie.
- Ostatnią pracę domową z Astronomii w swojej szkolnej karierze napiszę tak dobrze, że będzie ją pan mógł stawiać za wzór dla przyszłych pokoleń – zapowiedziała, przemycając w obietnicy stosowną ilość żartu, wciąż pozwalającą utrzymać wdzięczny ton.
Ale zanim stąd wyjdziesz, chciałbym jeszcze porozmawiać.
Musiało być jakieś ale, prawda? Choć zaskoczona, Marine nie przestała się uśmiechać; odebrała swoją pracę i raz jeszcze przyjrzała się ocenie, zanim zwinęła pergamin w rulon. Następnie spojrzała na profesora wyczekująco, zainteresowana tym, co może mieć jej do powiedzenia. Jej myśli znów zaczęły krążyć wokół pierwszomajowych wydarzeń i wszystkiego, co ze sobą przyniosły.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
A jeśli Jayden wiedziałby, że sprawi taką radość swojej uczennicy na pewno powiedziałby, że jest jedną z tych wyjątkowo zdolnych i powinna te talenty rozwijać. Nie wiedział, co zamierzała robić po zakończeniu szkoły i nie chciał jej o to pytać z tego względu, że młode arystokratki bardzo mało kiedy robiły to, co chciały. O ile nie wykraczało to z poziomu przystępnych i odpowiednich dla młodych dam. Nasłuchał się tych odmiennych pozycji na przeróżnych zjazdach naukowych, gdzie nie brakowało również braci szlacheckiej. Czasami udzielał się w ich dyskusjach, w których wychodziło właśnie wychowanie czy stanowisko w sprawie do kobiet w świecie. Niepytany o zdanie nie odpowiadał, ale zdarzało się, że ktoś o dość dobrej reputacji naukowca i znawcy swojej dziedziny, a jeszcze profesora w tak cenionej i prestiżowej szkole, był obiektem rozmów wszelakich. Nie tylko tych, które go interesowały. Zawsze jednak gdy stawał w takiej sytuacji, bronił swojego zdania, więc uważał, że każda jednostka, niezależnie od płci powinna mieć wolną rękę do decydowania o swoim życiu lub jej częściach. Nie było to jednak na jego głowę, zważywszy na to, że arystokracja była dość jednomyślna i nieustępliwa w swoim zdaniu. Samo wspominanie tego sprawiało, że JJ czuł się niepewnie i nie na miejscu. Wystarczyło jednak by podniósł głowę i spojrzał na swój magiczny sufit - jedna z piękniejszych magicznych sztuczek. I chociaż nie umywała się do prawdziwego nieba, robiła wrażenie i potrafiła oczyścić umysł w bardzo łatwy sposób. Nawet czarne chmury, które gromadziły się w jego umyśle, gdy przychodził temat anomalii i druzgoczących wydarzeń mających miejsce w Hogwarcie. Z tego dziwnego zawieszenia wyrwała go na szczęście Marine, za co był jej wdzięczny. Uśmiechnął się również ciepło, słysząc jej słowa. Oj, tak, panno Lestrange. W to nie wątpię, przemknęło mu przez głowę. Wiedział, że na pewno nie zostawiłaby tego bez komentarza, a może nawet dyskusji. Serce radowało się, gdy można było dostrzec chęć i łaknienie wiedzy u młodych osób, szczególnie tych które nie robiły tego dla wyników, a dla własnej chęci ujarzmienia ciekawości i poznania początkowo zagadkowych sentencji. Za każdym razem gdy spotykał się z tymi poszukiwaczami mądrości, wiedział, że świat się nie kończył skoro w dziedzinie nauki zostawały tak wybitne umysły. Na pewno miał żałować takiego potencjału jaki bił od Marine, jednak to jeszcze nie był na to czas. Zaśmiał się wesoło i szczerze, gdy oznajmiła mu, że napisze ostatnią pracę najlepiej ze wszystkich uczniów, których miał kiedykolwiek.
- Wierzę w to. Naprawdę - odparł, a oczy zamieniły mu się w dwa półksiężyce, gdy uśmiech nie schodził mu z twarzy. Pomimo zmęczenia naprawdę poprawiła mu humor i był jej wdzięczny za to, że jednak chciała tu przyjść po wszystkich stopniach i powiedzieć, że nie zgadza się z jego zdaniem. Mała zmiana, a mogła zmienić tor niektórych, nawet bardziej posępnych myśli. Zobaczył jak zwijała swoją pracę i domyślał się, że pewnie myślała, że zmienił zdanie. - Nie martw się. To nie dotyczy twojej próby przekupstwa profesora - powiedział, widząc nieco zmieszaną minę dziewczyny. - Chciałem porozmawiać z tobą jako, że jesteś prefektem. Chciałbym poznać zdanie uczniów na temat zniknięcia dyrektora, dość... Niespokojnych nocy i zmian, które nastąpiły. Ostatnio mam znacznie więcej obowiązków, które nie są niestety tylko uczeniem. Po wypadkach trzeba powiadamiać rodziców, rozmawiać z nimi, obserwować uczniów... Jak to wygląda z waszej strony? - spytał, patrząc na Marine w pewien nawet proszący sposób.
- Wierzę w to. Naprawdę - odparł, a oczy zamieniły mu się w dwa półksiężyce, gdy uśmiech nie schodził mu z twarzy. Pomimo zmęczenia naprawdę poprawiła mu humor i był jej wdzięczny za to, że jednak chciała tu przyjść po wszystkich stopniach i powiedzieć, że nie zgadza się z jego zdaniem. Mała zmiana, a mogła zmienić tor niektórych, nawet bardziej posępnych myśli. Zobaczył jak zwijała swoją pracę i domyślał się, że pewnie myślała, że zmienił zdanie. - Nie martw się. To nie dotyczy twojej próby przekupstwa profesora - powiedział, widząc nieco zmieszaną minę dziewczyny. - Chciałem porozmawiać z tobą jako, że jesteś prefektem. Chciałbym poznać zdanie uczniów na temat zniknięcia dyrektora, dość... Niespokojnych nocy i zmian, które nastąpiły. Ostatnio mam znacznie więcej obowiązków, które nie są niestety tylko uczeniem. Po wypadkach trzeba powiadamiać rodziców, rozmawiać z nimi, obserwować uczniów... Jak to wygląda z waszej strony? - spytał, patrząc na Marine w pewien nawet proszący sposób.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miała to szczęście, że wymarzyła sobie całkiem przystępną i odpowiednia przyszłość, tak więc ograniczenia jej konserwatywnego rodu nie dotykały jej na tyle silnie, na ile mogły. Nie była wolna, lecz z drugiej strony nie czuła się także jak pies na krótkiej smyczy; wydawało jej się, że znalazła złoty środek pomiędzy zadowalaniem członków rodziny, a nie traceniem przy tym siebie. A przecież ona jako ktoś także została w pewnym sensie wykreowana przez ród, z jakiego pochodziła. Gdyby była Flintem, najpewniej realizowałaby się w zielarstwie, a dzięki krwi Carrowów mogłaby się odnajdywać w siodle lepiej od niektórych mężczyzn. Nosiła nazwisko Lestrange, dlatego muzyka płynęła w jej żyłach i grała w sercu – kariera śpiewaczki stanowiła osiągalny cel, do którego Marine dążyła drobnymi, lecz stanowczymi krokami.
Co by się jednak stało, gdyby wybrała karierę astronoma? Gdyby gwiazdy pociągały ją na tyle, by związać z nimi swoją przyszłość? Spoglądanie w niebo nie było dla szlachcianki hańbiącym zajęciem, dlatego ojciec i jego rodzina raczej nie mieliby nic przeciwko takiemu rodzajowi kariery, o ile nie wiązałaby się ona z kontrowersyjnymi publikacjami w periodykach o wątpliwej reputacji. Także przyszły mąż, o ile miałby okazać się człowiekiem wyrozumiałym, nie powinien czuć się zaniedbany z powodu tego, że żona poświęcałaby mu kilka nocy w miesiącu mniej. Nawet po skończeniu szkoły Marine nie zamierzała na długo rozstawać się z lunaskopem, lecz miała nadzieję, że nie będzie musiała walczyć z nikim o swoje drobne przyjemności.
Zauważyła, że profesor na moment zapatrzył się w sklepienie gabinetu, więc także jej wzrok powędrował w górę. Nie dziwiła mu się wcale, widok był zachęcający nawet teraz, gdy niebo zdawało się odwzorowywać nastroje wszystkich Brytyjczyków. Nie patrzyła jednak zbyt długo i pomogła nauczycielowi wrócić do rzeczywistości. Jego uśmiech pozwalał jej sądzić, że czegokolwiek w tym gabinecie nie powie, nie zostanie to wykorzystane przeciwko niej.
Nieczęsto ktoś pytał ją o zdanie w tak istotnych kwestiach – co myśli, jak się czuje, co uważa na dany temat… Podświadomie ucieszyła się, utwierdzając w przekonaniu, że Jayden, który traktuje ją jak dorosłą osobę, zasługuje na jej sympatię.
- Ta noc była koszmarna – przyznała od razu, jakby przez kilka dni wcale nie starała się udawać przed wszystkimi, jaka to nie jest dzielna i wytrzymała.
Prawda była taka, że przeżywała te wydarzenia jak każda normalna nastolatka, jednak ze względu na swoją pozycję i wychowanie ciężko jej było pożalić się komukolwiek na ten temat. Na szczęście profesor Vane potrafił poruszyć odpowiednie struny i wydobyć melodię bez cienia fałszu.
- Wydaje mi się, że mogę powiedzieć za wszystkich, którzy tego doświadczyli, że po prostu byliśmy przerażeni i zdezorientowani. Jaka to musiała być moc, by wynieść nas poza Hogwart? – z którego nie można się przecież teleportować, ale to była oczywista oczywistość, jakiej nie musiała dopowiadać – Zniknięcie dyrektora jest w świetle tych wydarzeń podejrzane, lecz szczerze mówiąc nie słyszałam, by uczniowie rozmawiali o tym między sobą w innym kontekście, niż tylko zmianie nauczyciela obrony przed czarną magią – westchnęła, wspominając te wszystkie rzeczy, jakich najpewniej nie zdąży się już nauczyć – Bardziej martwią się swoimi rodzinami, które ucierpiały podczas tych anomalii, niektórzy stracili najbliższych. Sądzę, że część osób tylko czeka, aż rok szkolny się skończy i będą mogli wrócić do domów, stąd ponure nastroje podczas wspólnych posiłków.
Spojrzała na profesora przepraszająco; nie była w stanie powiedzieć mu wiele więcej, jako iż było wciąż za wcześnie. Dopiero za kilka dni, a może tygodni uczniowie przejdą do porządku dziennego z tym, co się stało i dopiero wtedy będzie można ocenić, jakie realne straty to w nich wywołało.
- Przepraszam za śmiałość, ale czy w takim razie mógłby mi profesor powiedzieć, czy pana też spotkały nieprzyjemności tamtej nocy? – o wiele łatwiej było wymieniać doświadczenia z kimś, kto przeżył podobne rzeczy; sądząc po stanie, w jakim zastała go na początku spotkania, astronom musiał oberwać naprawdę porządnie.
Co by się jednak stało, gdyby wybrała karierę astronoma? Gdyby gwiazdy pociągały ją na tyle, by związać z nimi swoją przyszłość? Spoglądanie w niebo nie było dla szlachcianki hańbiącym zajęciem, dlatego ojciec i jego rodzina raczej nie mieliby nic przeciwko takiemu rodzajowi kariery, o ile nie wiązałaby się ona z kontrowersyjnymi publikacjami w periodykach o wątpliwej reputacji. Także przyszły mąż, o ile miałby okazać się człowiekiem wyrozumiałym, nie powinien czuć się zaniedbany z powodu tego, że żona poświęcałaby mu kilka nocy w miesiącu mniej. Nawet po skończeniu szkoły Marine nie zamierzała na długo rozstawać się z lunaskopem, lecz miała nadzieję, że nie będzie musiała walczyć z nikim o swoje drobne przyjemności.
Zauważyła, że profesor na moment zapatrzył się w sklepienie gabinetu, więc także jej wzrok powędrował w górę. Nie dziwiła mu się wcale, widok był zachęcający nawet teraz, gdy niebo zdawało się odwzorowywać nastroje wszystkich Brytyjczyków. Nie patrzyła jednak zbyt długo i pomogła nauczycielowi wrócić do rzeczywistości. Jego uśmiech pozwalał jej sądzić, że czegokolwiek w tym gabinecie nie powie, nie zostanie to wykorzystane przeciwko niej.
Nieczęsto ktoś pytał ją o zdanie w tak istotnych kwestiach – co myśli, jak się czuje, co uważa na dany temat… Podświadomie ucieszyła się, utwierdzając w przekonaniu, że Jayden, który traktuje ją jak dorosłą osobę, zasługuje na jej sympatię.
- Ta noc była koszmarna – przyznała od razu, jakby przez kilka dni wcale nie starała się udawać przed wszystkimi, jaka to nie jest dzielna i wytrzymała.
Prawda była taka, że przeżywała te wydarzenia jak każda normalna nastolatka, jednak ze względu na swoją pozycję i wychowanie ciężko jej było pożalić się komukolwiek na ten temat. Na szczęście profesor Vane potrafił poruszyć odpowiednie struny i wydobyć melodię bez cienia fałszu.
- Wydaje mi się, że mogę powiedzieć za wszystkich, którzy tego doświadczyli, że po prostu byliśmy przerażeni i zdezorientowani. Jaka to musiała być moc, by wynieść nas poza Hogwart? – z którego nie można się przecież teleportować, ale to była oczywista oczywistość, jakiej nie musiała dopowiadać – Zniknięcie dyrektora jest w świetle tych wydarzeń podejrzane, lecz szczerze mówiąc nie słyszałam, by uczniowie rozmawiali o tym między sobą w innym kontekście, niż tylko zmianie nauczyciela obrony przed czarną magią – westchnęła, wspominając te wszystkie rzeczy, jakich najpewniej nie zdąży się już nauczyć – Bardziej martwią się swoimi rodzinami, które ucierpiały podczas tych anomalii, niektórzy stracili najbliższych. Sądzę, że część osób tylko czeka, aż rok szkolny się skończy i będą mogli wrócić do domów, stąd ponure nastroje podczas wspólnych posiłków.
Spojrzała na profesora przepraszająco; nie była w stanie powiedzieć mu wiele więcej, jako iż było wciąż za wcześnie. Dopiero za kilka dni, a może tygodni uczniowie przejdą do porządku dziennego z tym, co się stało i dopiero wtedy będzie można ocenić, jakie realne straty to w nich wywołało.
- Przepraszam za śmiałość, ale czy w takim razie mógłby mi profesor powiedzieć, czy pana też spotkały nieprzyjemności tamtej nocy? – o wiele łatwiej było wymieniać doświadczenia z kimś, kto przeżył podobne rzeczy; sądząc po stanie, w jakim zastała go na początku spotkania, astronom musiał oberwać naprawdę porządnie.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
A więc Marine miała to szczęście, by być niezwykle elastyczną młodą kobietą, która potrafiła pogodzić się i wykorzystać pozycję, którą posiadała od urodzenia. Należało to jedynie podziwiać i oczekiwać efektów. Każda ścieżka, którą miała obrać na pewno miała okazać się pomyślna i owocna nie tylko dla niej samej, ale również i osób dookoła mogących korzystać z dobra, które przynosił jej talent. Przyszłość pozostała nieznana w każdym przypadku. Nawet zbliżającego się zła. Co mógł poradzić? Czy mógł przewidzieć, że tuż przed nimi czaiło się coś niebezpiecznego? Że nie był to koniec niepokoju i walki o dobro czarodziejskiego świata? Nie mógł. Nikt tego nie potrafił prócz jasnowidzów, ale w nich pan astronom nie wierzył. W sumie to wierzył jedynie w swoje wierne ciała niebieskie, które nigdy nie kłamały. Nie tak jak ludzie, którzy potrafili być dla siebie niezwykle okrutni. O czym nie tylko dowiadywał się ostatnio z gazet lub właściwie od swoich znajomych w Szkole Magii i Czarodziejstwa czy w Hogsmeade, ale był bezpośrednim świadkiem. Liczba zgonów rosła z każdym dniem, poczynając od dziwnych morderstw w marcu po wybuchy przestępstw w kwietniu. No, tak. Podobno jest najciszej w oku cyklonu czyż nie? Jayden mimo wszystko skupiał się na pracy i tym by przypilnować swoich uczniów. To o nich dbał przez cały rok i chciał, żeby nic im się nie wydarzyło. Było to dość zabawne zważywszy na to, że sam często się gubił. A to w Zakazanym Lesie, gdzie nie widział gwiazd, a to w jaskiniach, ale o dziwo zawsze wychodził z tego cało. Raz czy dwa odnajdywała go Eileen, chociaż mógł z łatwością przypomnieć sobie jak centaury odprowadzały go na skraj drzew niedaleko zamku. Vane miał przyjaciół wszędzie, a wszechświat jakby nie chciał, żeby coś mu się przytrafiło. Cudaczne, ale tak zawsze było, a pozytywne nastawienie JJa jedynie go upewniało, że tak właśnie jest w istocie.
Teraz interesowało go ponownie i niezachwianie dobro uczniów, którymi się zajmował. Chciał znać ich zdanie, chciał znać zdanie panny Lestrange, która nie tylko wykazywała się talentem do astronomii, ale również była niezwykle spostrzegawcza i potrafiła odpowiednio ubrać w słowa nawet najtrudniejsze kwestie, których nikt wolałby nie poruszać. I tak jak przy reszcie nauczycieli możliwe, że by się nie otworzyła lub odpowiedziała wymijająco, gdy usłyszał prawdę i szczerość bijącą z jej głosu, zrozumiał, że strach nie minął. Nawet na zamku gdzie chwalono się zwiększoną obroną i zaklęciami ochraniającymi. A jednak on zniknął. Zniknęło wielu uczniów i profesorów czy pracowników znikając ze swoich miejsc pracy, dormitoriów z łatwością przywołania miotły. Patrzył na Marine uważnie i słuchał wypowiedzi, nie zamierzając przegapić ani słowa. To było ważne. Nowy dyrektor miał zapanować nad chaosem, ale nikt go nie znał. Ani studenci, ani nauczyciele. Chwilowo Jayden był jednym z ostatnich, starych ogniw w gronie pedagogicznym i cieszył się, że nie utracił zaufania swoich podopiecznych. Wiele to dla niego znaczyło i czuł się dobrze, wiedząc, że oni również pokładali w nim nadzieję na odnalezienie nie tylko rady, ale również i pomocy.
- Dostałem listę uczniów, których dotknęła ta powszechna teleportacja. Mam nadzieję, że twoi bliscy mają się dobrze - zaczął, patrząc na kompas planetarny na swoim biurku. - Obrażenia psychiczne, silne poparzenia, rany kłute, szarpane, utrata wzroku. To nie powinno was dotknąć. Nie powinno nikogo dotknąć i chociaż nie mogę tego zrobić na Wielkiej Sali to chciałbym przeprosić ciebie i wszystkich uczniów za to, że zawiodłem jako wasz opiekun i nie potrafiłem dostatecznie ochronić każdego z was - urwał na chwilę, podnosząc spojrzenie na Marine. - Straciliśmy zbyt wielu uczniów, żeby wciąż uważać się za odpowiednich ludzi do tej pracy, prawda? - uśmiechnął się blado, ale nie czekał na odpowiedź, wiedząc, że ów pytanie było czysto retoryczne, a dziewczyna przed nim wyczuła to lepiej niż ktokolwiek. Nie obwiniał jej za mało informacji. To mu wystarczyło, by wiedzieć, że uczniowie słusznie wyczekiwali zakończenia edukacji, by wrócić i być z najbliższymi sobie osobami. Przez moment panowała cisza, w której Jay wpatrywał się pusto w jakiś nieznany nikomu punkt. Dopiero głos Marine kazał mu się skupić na zadanym pytaniu. Zerknął na nią i tylko kącik ust drgnął delikatnie w smutnym uśmiechu. - Przeniosłem się wraz ze swoją kuzynką w dość nieciekawe miejsce, jednak odnalazłem kominek i wydostałem nas stamtąd. Niektóre wydarzenia odciskają na nas piętno, które ma pozostać już w nas na zawsze, nie uważasz? - zakończył pytaniem, myśląc nie tylko o widoku poparzonej Jocelyn i jej cierpieniu, ale również lub w szczególności o nieżywym Lewisie. Zaraz jednak odetchnął, nie chcąc za bardzo niepokoić i wprowadzać w zakłopotanie swojej uczennicy, więc odwrócił się do niej przodem, aktualnie siedząc bokiem i posłał pokrzepiające spojrzenie. - Mam nadzieję jednak że to nie sprawi, że przestaniecie przychodzić do mnie na zajęcia - dodał lżej.
Teraz interesowało go ponownie i niezachwianie dobro uczniów, którymi się zajmował. Chciał znać ich zdanie, chciał znać zdanie panny Lestrange, która nie tylko wykazywała się talentem do astronomii, ale również była niezwykle spostrzegawcza i potrafiła odpowiednio ubrać w słowa nawet najtrudniejsze kwestie, których nikt wolałby nie poruszać. I tak jak przy reszcie nauczycieli możliwe, że by się nie otworzyła lub odpowiedziała wymijająco, gdy usłyszał prawdę i szczerość bijącą z jej głosu, zrozumiał, że strach nie minął. Nawet na zamku gdzie chwalono się zwiększoną obroną i zaklęciami ochraniającymi. A jednak on zniknął. Zniknęło wielu uczniów i profesorów czy pracowników znikając ze swoich miejsc pracy, dormitoriów z łatwością przywołania miotły. Patrzył na Marine uważnie i słuchał wypowiedzi, nie zamierzając przegapić ani słowa. To było ważne. Nowy dyrektor miał zapanować nad chaosem, ale nikt go nie znał. Ani studenci, ani nauczyciele. Chwilowo Jayden był jednym z ostatnich, starych ogniw w gronie pedagogicznym i cieszył się, że nie utracił zaufania swoich podopiecznych. Wiele to dla niego znaczyło i czuł się dobrze, wiedząc, że oni również pokładali w nim nadzieję na odnalezienie nie tylko rady, ale również i pomocy.
- Dostałem listę uczniów, których dotknęła ta powszechna teleportacja. Mam nadzieję, że twoi bliscy mają się dobrze - zaczął, patrząc na kompas planetarny na swoim biurku. - Obrażenia psychiczne, silne poparzenia, rany kłute, szarpane, utrata wzroku. To nie powinno was dotknąć. Nie powinno nikogo dotknąć i chociaż nie mogę tego zrobić na Wielkiej Sali to chciałbym przeprosić ciebie i wszystkich uczniów za to, że zawiodłem jako wasz opiekun i nie potrafiłem dostatecznie ochronić każdego z was - urwał na chwilę, podnosząc spojrzenie na Marine. - Straciliśmy zbyt wielu uczniów, żeby wciąż uważać się za odpowiednich ludzi do tej pracy, prawda? - uśmiechnął się blado, ale nie czekał na odpowiedź, wiedząc, że ów pytanie było czysto retoryczne, a dziewczyna przed nim wyczuła to lepiej niż ktokolwiek. Nie obwiniał jej za mało informacji. To mu wystarczyło, by wiedzieć, że uczniowie słusznie wyczekiwali zakończenia edukacji, by wrócić i być z najbliższymi sobie osobami. Przez moment panowała cisza, w której Jay wpatrywał się pusto w jakiś nieznany nikomu punkt. Dopiero głos Marine kazał mu się skupić na zadanym pytaniu. Zerknął na nią i tylko kącik ust drgnął delikatnie w smutnym uśmiechu. - Przeniosłem się wraz ze swoją kuzynką w dość nieciekawe miejsce, jednak odnalazłem kominek i wydostałem nas stamtąd. Niektóre wydarzenia odciskają na nas piętno, które ma pozostać już w nas na zawsze, nie uważasz? - zakończył pytaniem, myśląc nie tylko o widoku poparzonej Jocelyn i jej cierpieniu, ale również lub w szczególności o nieżywym Lewisie. Zaraz jednak odetchnął, nie chcąc za bardzo niepokoić i wprowadzać w zakłopotanie swojej uczennicy, więc odwrócił się do niej przodem, aktualnie siedząc bokiem i posłał pokrzepiające spojrzenie. - Mam nadzieję jednak że to nie sprawi, że przestaniecie przychodzić do mnie na zajęcia - dodał lżej.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Historia rodu Lestrange pełna była szaleńców, a wśród nich musiał znajdować się kiedy jakiś jasnowidz, mimo to Marine sceptycznie podchodziła do takiego rodzaju daru. Bywały zawodne i nieprecyzyjne, potrafiły trwać uśpione kilka lat, by nieoczekiwanie uderzyć z wielką mocą i sprawić posiadaczowi nie lada kłopot – czyż prawujek Adalbert nie obudził się pewnego ranka i nie zaczął nawoływać o rychłym zawaleniu się Akademii Magii Beauxbatons, w której uczyły się jego dzieci? Nic takiego się nie wydarzyło, budynek zagranicznej szkoły stał po dziś dzień, a Adalbert tracił na wiarygodności z każdą kolejną przepowiednią. Gdyby ostrzegł przed pierwszomajowymi tragediami, najpewniej wzięliby go już za kompletnego wariata; to smutne spostrzeżenie pomogło Marine zdać sobie sprawę, że ktoś gdzieś na świecie na pewno przewidział te wszystkie okropności, lecz nikt nie chciał go słuchać, skoro nie zapobiegnięto im w żaden sposób.
To nie tak, że nie interesowała się polityką – przebywając w szkole była względnie odcięta od informacji innych niż plotki i propaganda Proroka Codziennego; czasem w listach od dziadka mogła się doszukać jakichś komentarzy odnośnie aktualnej sytuacji w świecie czarodziejów, ale senior Lestrange ostatnimi czasy nie dzielił się swoimi przemyśleniami tak chętnie, jak kiedyś. Jeśli więc ktoś na górze był w stanie przewidzieć i zapobiec tragediom, Marine o tym nie wiedziała. Tym samym nie obarczała winą nikogo konkretnego, choć takie rozwiązanie byłoby zapewne łatwiejsze od trwania w nieświadomości. Gdy więc profesor Vane postanowił ją przeprosić, zdziwiła się niezmiernie. W najmniejszym nawet stopniu nie czuła się zawiedziona jego działaniami, a choć pierwszego maja nie miała z nim bezpośredniej styczności mogła się założyć o cały kufer nowych sukni, że nie siedział bezczynie w swoim wygodnym fotelu tylko działał na tak wielu frontach, na ilu mógł sobie na to pozwolić.
- Ależ profesorze, to nie pana wina! – odpowiedziała z werwą, pochylając się w jego stronę; nie mogłaby gorliwiej zapewnić go, że nie ma mu niczego za złe – Wszyscy czarodzieje, bez względu na wiek i zajmowaną pozycję zostali dotknięci wydarzeniami tego wieczora. Gdyby nie pomoc, którą otrzymaliśmy w Mungu i w szkole, byłoby znacznie gorzej. Moi bliscy są zdrowi i bezpieczni, dziękuję.
Zamilkła na chwilę, pragnąc ubrać w słowa wszystkie myśli, które krążyły jej teraz w głowie. Nie chciała przekraczać granicy przyzwoitości, lecz nie mogła pozwolić, by siedzący przed nią mężczyzna obwiniał się za coś, na co nie miał wpływu. Jego blady uśmiech i tak sugerował jej, że męczy się z poczuciem winy od kilku dni.
- Bezsilność to najgorsze uczucie – przemówiła wreszcie, wzdychając cicho – Miałam przy sobie różdżkę przez całą noc, a jednak… - nie chciała po raz kolejny przyznawać się na głos do strachu, dlatego urwała w połowie zdania i na chwilę zacisnęła usta – Czy zajęcia z obrony przed czarną magią zostaną odwołane? Wiem, ze metody dyrektora były kontrowersyjne, ale teraz potrzebujemy nauki zaklęć defensywnych jak nigdy wcześniej.
Jeszcze leżąc w Mungu zastanawiała się, czy fakt iż dzięki Grindewaldowi zdołała poznać smak czarnej magii miał wpływ na to, że nie przegrała z nią całkowicie tej felernej nocy. Inni nie mieli tego szczęścia i stracili zdrowie lub nawet życie.
- Nie przestaniemy – zapewniła z lekkim uśmiechem, mając wrażenie, że najgorsze już za nimi.
Choć zdawała sobie sprawę, że profesor Vane nie zacznie jej się nagle zwierzać i na pewno nie zdradził jej wszystkiego, nie zamierzała naciskać. Był dobrym pedagogiem, świetnie wypełniającym swoją misję. Czuła, że mogła na nim polegać i zamierzała zapewnić o tym innych uczniów, jeśli tylko zwrócą się do niej o poradę w tej sprawie.
To nie tak, że nie interesowała się polityką – przebywając w szkole była względnie odcięta od informacji innych niż plotki i propaganda Proroka Codziennego; czasem w listach od dziadka mogła się doszukać jakichś komentarzy odnośnie aktualnej sytuacji w świecie czarodziejów, ale senior Lestrange ostatnimi czasy nie dzielił się swoimi przemyśleniami tak chętnie, jak kiedyś. Jeśli więc ktoś na górze był w stanie przewidzieć i zapobiec tragediom, Marine o tym nie wiedziała. Tym samym nie obarczała winą nikogo konkretnego, choć takie rozwiązanie byłoby zapewne łatwiejsze od trwania w nieświadomości. Gdy więc profesor Vane postanowił ją przeprosić, zdziwiła się niezmiernie. W najmniejszym nawet stopniu nie czuła się zawiedziona jego działaniami, a choć pierwszego maja nie miała z nim bezpośredniej styczności mogła się założyć o cały kufer nowych sukni, że nie siedział bezczynie w swoim wygodnym fotelu tylko działał na tak wielu frontach, na ilu mógł sobie na to pozwolić.
- Ależ profesorze, to nie pana wina! – odpowiedziała z werwą, pochylając się w jego stronę; nie mogłaby gorliwiej zapewnić go, że nie ma mu niczego za złe – Wszyscy czarodzieje, bez względu na wiek i zajmowaną pozycję zostali dotknięci wydarzeniami tego wieczora. Gdyby nie pomoc, którą otrzymaliśmy w Mungu i w szkole, byłoby znacznie gorzej. Moi bliscy są zdrowi i bezpieczni, dziękuję.
Zamilkła na chwilę, pragnąc ubrać w słowa wszystkie myśli, które krążyły jej teraz w głowie. Nie chciała przekraczać granicy przyzwoitości, lecz nie mogła pozwolić, by siedzący przed nią mężczyzna obwiniał się za coś, na co nie miał wpływu. Jego blady uśmiech i tak sugerował jej, że męczy się z poczuciem winy od kilku dni.
- Bezsilność to najgorsze uczucie – przemówiła wreszcie, wzdychając cicho – Miałam przy sobie różdżkę przez całą noc, a jednak… - nie chciała po raz kolejny przyznawać się na głos do strachu, dlatego urwała w połowie zdania i na chwilę zacisnęła usta – Czy zajęcia z obrony przed czarną magią zostaną odwołane? Wiem, ze metody dyrektora były kontrowersyjne, ale teraz potrzebujemy nauki zaklęć defensywnych jak nigdy wcześniej.
Jeszcze leżąc w Mungu zastanawiała się, czy fakt iż dzięki Grindewaldowi zdołała poznać smak czarnej magii miał wpływ na to, że nie przegrała z nią całkowicie tej felernej nocy. Inni nie mieli tego szczęścia i stracili zdrowie lub nawet życie.
- Nie przestaniemy – zapewniła z lekkim uśmiechem, mając wrażenie, że najgorsze już za nimi.
Choć zdawała sobie sprawę, że profesor Vane nie zacznie jej się nagle zwierzać i na pewno nie zdradził jej wszystkiego, nie zamierzała naciskać. Był dobrym pedagogiem, świetnie wypełniającym swoją misję. Czuła, że mogła na nim polegać i zamierzała zapewnić o tym innych uczniów, jeśli tylko zwrócą się do niej o poradę w tej sprawie.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Był typem obserwatora i nie tylko dotyczącym gwiazd, ale również dostrzegał niektóre rzeczy związane z życiem innych ludzi. Obserwował spotykanych czarodziejów i czarownice czy to na korytarzach Szkoły Magii i Czarodziejstwa, czy na ulicach, zastanawiając się jak bardzo ostatnie wydarzenia wpłynęły na ich życie. Wszyscy mieli w jakiś sposób odczuć to, co się działo i może nie każdy został przeniesiony nagłymi wyładowaniami nieznanej magii, ale na pewno miał w rodzinie lub w znajomych kogoś, kto tego doświadczył. Cała masa magicznej społeczności została wrzucona w nieoczekiwany przez nikogo wir dziwnych wydarzeń, który zmienił prawie wszystko. No, właśnie. Prawie... W pewien sposób polityka, Ministerstwo Magii, Hogwart szły ku lepszemu, jednak Jayden nie chciał od razu temu przyklaskiwać. Od tamtej nocy w której musiał zająć się ciałem swojego ucznia, coś w nim pękło i minęło zdecydowanie za mało czasu, żeby zdążyło się naprawić. Ale akurat wiedział, co oznaczają obserwacje i wyciąganie z nich wniosków, bo w końcu tym się zajmował. Do tego drastyczny brak snu niedługo miał się na nim odbić, chociaż jeszcze tego nie dostrzegał. Wcale nie miało to na niego dobrze wpłynąć, szczególnie że powinien być w pełni sił nie tylko dla uczniów, ale również swoich bliskich, którzy go potrzebowali. Czuł, że słabnie, co jeszcze bardziej go irytowało i chciał dawać z siebie więcej nawet kosztem własnego zdrowia. Przez ostatnie dni praktycznie nigdzie nie wychodził poza szkołę, latając z jednego końca na drugi i sprawdzając czy wszystko ze wszystkimi było w porządku. Nie odpoczywał, wiedząc, że ta praca nie mogła czekać podobnie jak poszkodowane osoby. Chodził z listą i zaznaczał każdego, kto czegoś potrzebował; odbierał i wysyłał listy do zaniepokojonych rodzicieli; walczył z chęcią odpisania na prywatne wiadomości, ale nic z tego. Był styrany, ale dla JJa to wciąż było za mało. Nie dał wszystkiego tym ludziom. Jeszcze nie.
Przejechał dłonią po zaroście, słuchając gorliwych słów Marine i uśmiechnął się na sekundę w podzięce. To było dla niego ważne, jednak to właśnie był on - wierzył w to, że mógł temu zapobiec lub zrobić coś, co uchroniłoby niewinnych uczniów przed tym złem. Zawiódł na całej linii, pozwalając, by pod jego nosem działy się rzeczy straszliwe, o których wciąż śnił koszmary. Marine miała rację - bezsilność była potwornością, którą każdy kto ją przeżył, zapamiętał na całe życie. W tak brutalnej wersji jaka objawiła się im, nie było mowy o zapomnieniu. Były myślodsiewnie, ale jeśli ktoś nie potrafił sobie poradzić z własną przeszłością, był warty wchodzenia w nową przyszłość? Przez jakiś czas po słowach dziewczyny panowała cisza, którą przerywał jedynie planetarny zegar cichutko przesuwając planety dookoła Słońca zgodnie z czasem rzeczywistym. Ciężko było sobie uzmysłowić, że kiedyś spokojne miejsce jego własnej nauki, tak bardzo się zmieniło. Teraz kierunek Hogwartu pozostawał nieznany, Jay jednak tym razem nie zamierzał pozostać ślepym jak wcześniej. Zaraz znowu jednak Lestrange wytrąciła go z zamyślenia, pytając o zajęcia z obrony przed czarną magią.
- Nie mam pojęcia - odparł zgodnie z prawdą. - Aktualnie panuje w naszych szeregach taki chaos... Przerzedziło się również grono nauczycieli, więc nie mogę ci nic powiedzieć pewnego. Raczej zajęcia nie będą się odbywały, bo znalezienie kogoś odpowiedniego trochę zajmie - dodał. Nie posiadał żadnych informacji, które mogłyby rozjaśnić jemu i uczniom niektóre sprawy. Wszyscy jedynie wyglądali jakby nad wszystkim panowali, ale wystarczyło się o coś spytać i już tracili pewność. Jayden nie krył swojego zagubienia, bo nie chciał nikogo oszukiwać. Po prostu panował nieład, który ciężko będzie uformować. - Powiedz tylko swoim kolegom i koleżankom, że następny test z galaktyk się nie odbędzie, bo mnie przekonałaś - odparł na koniec, posyłając ostatni słaby uśmiech w stronę dziewczyny i wstał, by przejść z powrotem na drugi koniec gabinetu, gdzie zajmował się swoimi poprzednimi zajęciami.
|zt
Przejechał dłonią po zaroście, słuchając gorliwych słów Marine i uśmiechnął się na sekundę w podzięce. To było dla niego ważne, jednak to właśnie był on - wierzył w to, że mógł temu zapobiec lub zrobić coś, co uchroniłoby niewinnych uczniów przed tym złem. Zawiódł na całej linii, pozwalając, by pod jego nosem działy się rzeczy straszliwe, o których wciąż śnił koszmary. Marine miała rację - bezsilność była potwornością, którą każdy kto ją przeżył, zapamiętał na całe życie. W tak brutalnej wersji jaka objawiła się im, nie było mowy o zapomnieniu. Były myślodsiewnie, ale jeśli ktoś nie potrafił sobie poradzić z własną przeszłością, był warty wchodzenia w nową przyszłość? Przez jakiś czas po słowach dziewczyny panowała cisza, którą przerywał jedynie planetarny zegar cichutko przesuwając planety dookoła Słońca zgodnie z czasem rzeczywistym. Ciężko było sobie uzmysłowić, że kiedyś spokojne miejsce jego własnej nauki, tak bardzo się zmieniło. Teraz kierunek Hogwartu pozostawał nieznany, Jay jednak tym razem nie zamierzał pozostać ślepym jak wcześniej. Zaraz znowu jednak Lestrange wytrąciła go z zamyślenia, pytając o zajęcia z obrony przed czarną magią.
- Nie mam pojęcia - odparł zgodnie z prawdą. - Aktualnie panuje w naszych szeregach taki chaos... Przerzedziło się również grono nauczycieli, więc nie mogę ci nic powiedzieć pewnego. Raczej zajęcia nie będą się odbywały, bo znalezienie kogoś odpowiedniego trochę zajmie - dodał. Nie posiadał żadnych informacji, które mogłyby rozjaśnić jemu i uczniom niektóre sprawy. Wszyscy jedynie wyglądali jakby nad wszystkim panowali, ale wystarczyło się o coś spytać i już tracili pewność. Jayden nie krył swojego zagubienia, bo nie chciał nikogo oszukiwać. Po prostu panował nieład, który ciężko będzie uformować. - Powiedz tylko swoim kolegom i koleżankom, że następny test z galaktyk się nie odbędzie, bo mnie przekonałaś - odparł na koniec, posyłając ostatni słaby uśmiech w stronę dziewczyny i wstał, by przejść z powrotem na drugi koniec gabinetu, gdzie zajmował się swoimi poprzednimi zajęciami.
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nawet pomimo ciężkich przeżyć nie odpuściła sobie funkcji prefekta, dlatego odkąd wróciła do Hogwartu starała się pomagać kadrze i innym uczniom jak tylko mogła. Wiedziała, że szeregi grona pedagogicznego zostały przetrzebione, a tym samym tryb lekcji zachwiany, jednak według niej taka sytuacja nie powinna trwać za długo. Powrót na wydeptane ścieżki, do sprawdzonych schematów mógł mieć zbawienny wpływ na nastroje w szkole – chaos mogła zwalczyć jedynie stabilizacja.
Między innymi dlatego Marine jeszcze mocniej skupiła się na nauce do egzaminów, których przecież nikt nie śmiał (jeszcze?) odwołać. Noce z książkami były znajome, przewidywalne i spokojne; chociaż to podczas jednej z nich nastąpił atak czarnej magii, Lestrange nie podejrzewała, by kiedykolwiek miało się to powtórzyć. Przywracanie ładu w czarodziejskim świecie trwało najlepsze, lecz przede wszystkim należało zacząć od własnego podwórka. A tym był właśnie Hogwart.
Wiedziała, że w pełni nie przekona profesora Vane’a, że to nie jego winą są ranne dzieciaki, lecz podjęła się próby i mówiła szczerze; nic więcej nie mogła zrobić, a granicy pozytywnej relacji między nimi nie zamierzała nigdy przekraczać. Choćby jego myśli krążyły wśród gwiazd, na ziemi wciąż trzymały go doczesne sprawy, ostatnio jakże przykre; to była jego prywatna tragedia.
- Szkoda – powoli podniosła się zza biurka, wygładzając materiał szkolnego mundurka – Na pewno dzięki praktyce poczulibyśmy się bezpieczniej – sama jeszcze nie wiedziała, że myśl ta, wypowiedziana na głos, dała podwaliny pomysłu, który niebawem przyjdzie jej zrealizować.
Póki co, zbliżał się moment opuszczenia gabinetu lubianego profesora. Przyszła tutaj porozmawiać o ocenie, a wychodziła z czymś znacznie ważniejszym.
- Dziękuję za wszystko – rzuciła na pożegnanie, odprowadzając Jaydena wzrokiem.
Nie miała na myśli wyłącznie odwołanego testu, czy Wybitnego w rogu pergaminu trzymanego w dłoniach. Cała rozmowa z profesorem mimo wszystko podniosła ją na duchu. Ktoś wysłuchał jej, podzielił się z nią spostrzeżeniami i zapytał o zdanie. Słowem – potraktował jak dorosłą, równą sobie osobę. Podbudowana tym faktem Marine pożegnała się i ruszyła w dół tysiąca schodów, lecz przeczuwała, że w ciągu następnego tygodnia pokona tę drogę jeszcze nie raz.
| zt
Między innymi dlatego Marine jeszcze mocniej skupiła się na nauce do egzaminów, których przecież nikt nie śmiał (jeszcze?) odwołać. Noce z książkami były znajome, przewidywalne i spokojne; chociaż to podczas jednej z nich nastąpił atak czarnej magii, Lestrange nie podejrzewała, by kiedykolwiek miało się to powtórzyć. Przywracanie ładu w czarodziejskim świecie trwało najlepsze, lecz przede wszystkim należało zacząć od własnego podwórka. A tym był właśnie Hogwart.
Wiedziała, że w pełni nie przekona profesora Vane’a, że to nie jego winą są ranne dzieciaki, lecz podjęła się próby i mówiła szczerze; nic więcej nie mogła zrobić, a granicy pozytywnej relacji między nimi nie zamierzała nigdy przekraczać. Choćby jego myśli krążyły wśród gwiazd, na ziemi wciąż trzymały go doczesne sprawy, ostatnio jakże przykre; to była jego prywatna tragedia.
- Szkoda – powoli podniosła się zza biurka, wygładzając materiał szkolnego mundurka – Na pewno dzięki praktyce poczulibyśmy się bezpieczniej – sama jeszcze nie wiedziała, że myśl ta, wypowiedziana na głos, dała podwaliny pomysłu, który niebawem przyjdzie jej zrealizować.
Póki co, zbliżał się moment opuszczenia gabinetu lubianego profesora. Przyszła tutaj porozmawiać o ocenie, a wychodziła z czymś znacznie ważniejszym.
- Dziękuję za wszystko – rzuciła na pożegnanie, odprowadzając Jaydena wzrokiem.
Nie miała na myśli wyłącznie odwołanego testu, czy Wybitnego w rogu pergaminu trzymanego w dłoniach. Cała rozmowa z profesorem mimo wszystko podniosła ją na duchu. Ktoś wysłuchał jej, podzielił się z nią spostrzeżeniami i zapytał o zdanie. Słowem – potraktował jak dorosłą, równą sobie osobę. Podbudowana tym faktem Marine pożegnała się i ruszyła w dół tysiąca schodów, lecz przeczuwała, że w ciągu następnego tygodnia pokona tę drogę jeszcze nie raz.
| zt
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jayden tęsknił za spokojem panującym w Hogwarcie, którego nie można było tak łatwo wprowadzić po latach przerwy, w której panował strach i niepewność o dalsze losy nie tylko szkoły, ale również i jej uczniów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał już puszczać swoich dzieci do miejsca, gdzie dyrektor uczył czarnej magii i używał zaklęć z tej dziedziny na studentach. I to nawet tych najmłodszych. Wieści rozchodziły się z prędkością światła, dlatego z roku na rok coraz mniej młodych czarodziejów oraz czarownic pojawiało się w murach Hogwartu, a szczególnie tych pochodzących z rodzin mugoli. Mogłoby się wydawać, że po zniknięciu Grindelwalda wszystko wróci do dawnego porządku i już nikt nie będzie musiał się bać. A jednak sprawy miały się zupełnie inaczej. Szczególnie w okolicznościach jakie dawał im koniec kwietnia wraz z początkiem maja. Pytania padały w stronę nauczycieli już nie raz o to jak silna magia przeszła przez kraj, że zdołała pokonać bariery Hogwartu i wyrwać znajdujących się tam ludzi? Nie wszyscy czuli się więc bezpieczni i nie wszyscy również tak łatwo znów byli sobą. Podczas anomalii utracili bliskich, być może brata, siostrę lub rodziców. Mało kto wyszedł z tej nocy bez szwanku. Kilkoro uczniów również już nie miało się pojawić w Szkole Magii i Czarodziejstwa, ale nikt nie odwołał egzaminów końcowych, a to znaczyło, że zajęcia wciąż trwały i miały trwać do końca roku. Nie wszystkim podobał się ten pomysł, ale nie mieli nic do gadania. JJ nie chciał, by szkołę przedwcześnie zamknięto, bo już czuł, że podczas letnich wakacji będzie mu brakowało jego uczniów. Na szczęście miał jeszcze miesiąc, żeby przywyknąć do tej myśli.
Vane miał tego dnia dwie godziny lekcji z czwartą klasą Gryfonów i Puchonów w tym jedno zastępstwo za zajęcia związane z eliksirami. Cóż. Nie znał się na nich, ale z racji wykruszenia się znacznej części kadry nauczycielskiej popierającej byłego dyrektora, godziny zostały poprzestawiane w taki sposób, by uczniowie nie mieli zbyt dużo wolnego, a to pozwalało nowej władzy przynajmniej tymczasowo poszukać kogoś na to miejsce. Musieli się spieszyć, bo grupa chłonnych, młodych umysłów czekała na powtórzenie z zakresu eliksirów, a czasu było niewiele. Co prawda większość profesorów prowadziła normalne tematy w czasie zastępstw, Jayden wybierał coś na zasadzie prelekcji dla wolnych słuchaczy, którzy gromadzili się w klasie zajęciowej, by posłuchać wykładu. Oczywiście nie wszystkich to interesowało, ale cieszył się, gdy widział, że o ustalonych porach przychodziło kilkanaście nowych osób, by spędzić ten czas na dowiadywaniu się nowych rzeczy z dziedziny astronomii. Same jego zajęcia nie wyglądały koszmarnie i nudno jak można było przypuszczać, chociaż na pewno były chaotyczne z tego względu, że sam nie był dość rozgarniętą osobistością. Nie oznaczało to jednak, że musiał specjalnie starać się trzymać w ryzach swoich studentów i nawet nie próbował. Lubił widzieć u nich zapał i chęć wiedzy. Większość tych bardziej sprawiających problemy uczniów, jednak nie miała nawet siły na jakiekolwiek psoty, skoro zajęcia z astronomii odbywały się najczęściej o północy i wszyscy swoją ciekawość przekładali na podziwianie widoków bądź obserwacji nieba przez wielkie teleskopy. Albo zwyczajne starali się nie zasnąć, co zdarzało się nawet największym niepokornym osobnikom. Jayden jednak lubił ich wszystkich i nie mógł stwierdzić, by kiedykolwiek ktoś zaszedł mu za skórę. Gdy było trzeba, stawał za uczniami murem niezależnie od domu, do którego należeli, a i dzieci te młodsze i starsze wiedziały, że mogą przychodzić do niego w każdej sprawie. Nawet polepszenia stanu jedzenia w hogwarckiej kuchni... Czy wymiany kart z czekoladowych żab. Tym razem jednak nie o tym mieli rozmawiać, a kończyli zajęcia z zakresu galaktyk. Najbardziej chyba zaintrygowała wszystkich galaktyka Czarne Oko ze względu na swoją nazwę, ale to nie o niej opowiedział ostatnią ciekawostkę.
- Gdy patrzymy na galaktykę Andromedy oglądamy jej światło, które opuściło galaktykę kiedy pierwsi ludzie pojawili się w Afryce. Działo się to więc około dwóch milionów lat temu. Pomyślcie jak daleko znajduje się więc Ziemia od reszty świata. Jeśli ktoś chce dostać pięć punktów, na jutro może mi przynieść w przybliżeniu obliczenie prędkości światła - zakończył, posyłając uśmiech w stronę siedzących przed nim dzieci. Część z nich zaczęła się rozluźniać, jednak nim wstali jedna ręka wystrzeliła ponad inne i Vane mógł zauważyć, że była to Anabelle Snape, która posiadała dość sporą wiedzę, chociaż bardziej przykładała się do rysowania niż do praktycznych zajęć. Mimo wszystko zawsze zadawała ciekawe pytania i tym razem nie było inaczej.
- Słyszał pan o teorii równoległych światów? Mój wujek jest fizykiem w szkole podstawowej... To ktoś podobny do pana panie profesorze. Czy wiadomo coś panu na ten temat? - spytała, a zebrani uczniowie powędrowali od niej wzrokiem do swojego profesora, który stał oparty o biurko i słuchał uważnie słów padających z ust dziewczyny.
- Na pewno chcecie dalej słuchać tego bełkotu? - zaśmiał się w odwecie, ale przejechał dłonią po rosnącym z każdym dniem poważniejszym zaroście, aż poukładał sobie wszystkie informacje w głowie i zaczął:
- Nie od dziś wiadomo, że wszechświat stale się rozszerza. Zaczęło się to wszystko od teorii Wielkiego Wybuchu, o której była mowa w pierwszej klasie. Mam nadzieję, że pamiętacie o co w niej chodziło. Jednocześnie oznacza to, że ma on swoje granice. Dlatego niektórzy naukowcy są przekonani, że za tymi barierami znajduje się o wiele więcej niż możemy sobie wyobrazić. Na przykład inne wszechświaty, o których wspominała Anabelle. Możliwe że, podobnie jak nasz, rozszerzają się, by w końcu przecisnąć przez własne granice i dotrzeć do nas. Lub my do nich w zależności kto osiągnie to maksimum jako pierwszy. Oczywiście jest to tylko hipoteza, która jednak nie została jeszcze obalona a n i odrzucona. Dlatego nikt nie powiedział jeszcze wprost tak lub nie dla pomysłodawcy - umilkł na chwilę, obserwując swoich uczniów. Wziął pergamin w dłonie i na razie nie robił z nim nim, kontynuując podjęty temat. - Nikt nie może też powiedzieć, jaki kształt ma czasoprzestrzeń. Najnowsze doniesienia mówią nam, że najbardziej prawdopodobne jest to, że jest płaska. Jeśli rzeczywiście tak jest, to oznacza to, że rozciąga się ona w nieskończoność i w pewnym momencie musi się zacząć powtarzać. Rozumiecie co mam na myśli? Weźmy dla przykładu taką sytuację, że jeśli spojrzycie wystarczająco daleko, zobaczycie inną wersję samego siebie. Niektóre będą robiły to co wy, a jeszcze inne mogą mieć już własny dom, dzieci. Samo istnienie multiwersum zależy od czasu i wszechświata, w którym się znajduje. Inaczej... - urwał, widząc brak zrozumienia i machnął różdżką, by pergamin złożył się w sześciokąt, który osadził się delikatnie na wystawionej dłoni profesora. - Znamy trzy wymiary, w których żyjemy. Długość, szerokość i wysokość - mówiąc to, pokazywał różne, odpowiednie jego słowom boki formy. - A co jeśli istnieje coś jeszcze? Coś poza nimi? Co jeśli są to wymiary, których nie da się dostrzec gołym okiem? Tak zakrzywione, tak zwinięte, że nie możemy ich zobaczyć czy dotknąć, ale jednak egzystujące wraz z nami? - Wbił różdżkę w środek bryły, po czym ta ponownie się rozłożył na płasko, by pokazać dziurki w różnych miejscach pergaminu. - Może ciągle gdzieś powstaje nowy Wielki Wybuch, ale tego nie dostrzegamy, bo po prostu nie jesteśmy w stanie? Magii też nie możemy zobaczyć samej w sobie. Owszem. Widzimy efekty, ale jej samej nigdy, a jednak wierzymy, że istnieje. Ze światami równoległymi może być podobnie. Nie od dziś można zauważyć małe jasne kropki na niebie. Według niektórych oznaczają punkty styczności z innymi światami. Jednak zbadanie ich jest niemożliwe, a przynajmniej nie dla nas. Dlaczego? Bo światło, o którym rozmawialiśmy, będące najważniejszym nośnikiem danych w kosmosie, jest zbyt wolne, by przekazać informację z jednego wszechświata do drugiego. Dlatego nie wiadomo czy kiedykolwiek odkryjemy nasze własne odbicia. Chcielibyście jednak spotkać się twarzą twarz z samym sobą? A co jeśli to, co byście dostrzegli by was zawiodło? A może wręcz przeciwnie? Niestety na te pytanie odpowiedzi nie otrzymamy, bo czas mi się skończył. - Jayden rozłożył ręce przepraszająco. - Ale dziękuję wam za uwagę. Na dziś koniec zajęć i widzimy się jutro. Pamiętajcie o obliczeniach i pięciu punktach - zakomunikował, obserwując wychodzących uczniów i zastanawiając się ile jeszcze ludzie nie wiedzieli o wszechświecie.
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Wieża Astronomiczna
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart