Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Wieża Astronomiczna
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wieża Astronomiczna
Najwyższa wieża w Hogwarcie służąca jako miejsce zajęć z astronomii. To właśnie tutaj uczniowie rozszerzają swoją wiedzę na temat gwiazd i planet, obserwując je przez teleskopy, a także masę innych urządzeń służących do badania nieba. Najczęściej lekcje odbywają się o północy w bezksiężycowe noce, gdy ciała niebieskie są najlepiej widoczne. Wieża jest zazwyczaj zamknięta z wyjątkiem zajęć. Na jej szczyt prowadzi dokładnie tysiąc jeden stopni spiralnych schodów. To tutaj znajduje się również położony centralnie pod tarasem widokowym gabinet każdego nauczyciela astronomii, który uczył w szkole. Najczęściej jest zapełniony po brzegi książkami poświęconymi tej dziedzinie nauki jak i przedmiotami pomocnymi przy badaniu sklepienia. Sufit pomieszczenia zaczarowany jest w taki sposób, by pokazywał aktualne rozmieszczenie gwiazd bez potrzeby opuszczania pokoju.
Jay pokiwał głową, gdy auror również dostrzegł różnicę. Nie wątpił w jego umiejętności — astronom wiedział jednak, że jeśli mężczyzna widział symbole, których nie rozumiał, nie zamierzał się specjalnie na nich skupić, dlatego coś tak oczywistego mogło mu zwyczajnie umknąć. - Widać różnice między autorami symboli, gdy się przyjrzysz - odpowiedział na zadane pytanie. - Niektóre z nich są pisane przez chłopca, inne przez kogoś innego. Ale ten drugi to jedna osoba - oznajmił pewien swego. Wprawne ruchy w naznaczaniu języka znanego badaczom kosmosu wyróżniały pierwszego właściciela notesu. Lub jego mentora, chociaż Jayden nie chciał domniemywać, że ktoś uczył chłopca. To, co aktualnie łamał, nie było w żadnym wypadku skomplikowane. - Myślę, że nie było to nic konkretnego - zaczął ostrożnie, odkładając po chwili pióro i przenosząc uwagę na Tonksa. - Jednak chciałbym, żebyś dał mi jeszcze kilka dni dla rozstrzygnięcia tych starszych notatek. Chłopak ewidentnie próbował powtórzyć sekwencję, ale przerysowywał symbole bez większego sensu. Układał z nich proste słowa i zdania. Widzisz ten symbol? Uskrzydlony hełm Merkurego i kaduceusz to symbol Merkurego. Dalej piorun Jowisza. Pomiędzy nimi zwyczajne A, co daje po prostu słowo maj. Dalej przypadkowe jak wóz, nów pisane przez u... - urwał, nie musząc mówić, że chłopiec nie wiedział dokładnie, jak się pisze niektóre ze słów i robił błędy ortograficzne. - Brał pierwsze litery z nazw planet i to był cały jego szyfr. Nie jestem tylko przekonany co do intencji tych drugich zapisków... - Vane odchylił się i oparł o tył fotela, pogrążając się na chwilę we własnych myślach. Widać było gołym okiem, że stuprocentowo poświęcił się tej kwestii, w której tajemnicze zapiski kogoś bardziej znamienitego od kilkuletniego chłopca mogły mieć drugie dno. Czy stanowiły zagrożenie? Tego nie wiedział. - Czy samo napisanie czarnomagicznego słowa kumuluje w sobie magię? - spytał po chwili przerwy. - Nie jestem przekonany w stu procentach, z czym mam konkretnie do czynienia, bo symbolika chłopca jest prosta. Ta druga — niekoniecznie. Nie chcę dawać ci też niepewnej odpowiedzi. Obaj raczej chcemy uniknąć naruszania prywatności tej rodziny. Chcę się upewnić, że to nic niepokojącego - wytłumaczył. Prosił tylko o kilka dni, ale podejrzewał, że następne noce miały stać pod znakiem odcyfrowywania dziennika.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Michael zaczął się zastanawiać nad współautorem dziennika. Jeśli był pierwszym właścicielem notesu, nie miał aktywnego wpływu na życie chłopca, choć inspirował go zapewne do własnych badań astronomicznych. Ambitny dzieciak, w jego wieku Mike'a interesowały tylko zabawy. Nie miał wtedy nawet pojęcia o Hogwarcie, mama tylko mgliście wspomniała o jakiejś szkole dla czarodziejów gdy Justine ujawniła swoje zdolności. Uśmiechnął się pod nosem na komentarz o błędzie ortograficznym. Dobrze wiedzieć, że syn pani Wilkes jest zwykłym chłopakiem z trudnościami w ortografii, a nie geniuszem.
Jeśli twórca notatek był za aktywnym mentorem chłopca, to należało porozmawiać o tym z panią Wilkes. Nie istniał dowód na jego związki z czarną magią, ale lepiej wiedzieć, kto to.
-Oczywiście, ile tylko czasu potrzebujesz. Dziękuję. - przytaknął, wdzięczny, że Vane pomoże mu pchnąć sprawę do przodu.
-Matka upatrywała się głównego zagrożenia w tym dzienniku i w podejrzanych zapiskach dzieciaka - teraz już go pilnuje, a "przyczynę zła" mamy my. Przez te kilka dni wypytam ją o to, czy chłopiec mógł spotykać się z kimś, kto pisał te drugie notatki. Najchętniej ustaliłbym jego tożsamość, ale przede wszystkim dowiemy się, czy były pisane wcześniej, przez poprzedniego właściciela, czy równolegle. Czy twoim zdaniem jest jeszcze coś, o co powinienem ją wypytać albo na co uczulić? Dotychczas kontaktowaliśmy się tylko listownie, ale umówię z nią jakieś...dyskretne spotkanie. - nakreślił przed Jaydenem ogólny plan działania.
-Prawdę mówiąc, nie mam pewności co do pisania czarnomagicznych słów. Wszystko zależy od zdolności magicznych oraz intencji piszącego. - Michael miał racjonalny umysł i nie wierzył w czarnomagiczne opętania niewinnych osób (choć z żadnym nie miał do czynienia). Z drugiej strony zaniepokoiłaby go pisana w złości i żalu klątwa kogoś z klątwą Serpentyny - te dziewczynki nie kontrolowały swojej magii i w przypływie emocji, oraz przy niepodowiedniej wiedzy, mogły doprowadzić do niebezpiecznego wybuchu czarów. Chłopcu nie groziła ta akurat choroba genetyczna, ale i tak niepokojąca byłaby sama znajomość czarnomagicznych słów. To nie jest coś, o czym powinni wiedzieć dziesięciolatkowie z dobrych rodzin. Przynajmniej nie oficjalnie. Ale matka nie kontaktowałaby się z aurorami, gdyby ich rodzina była jedną z tych, które potajemnie kontynuowały czarnomagiczne tradycje w domowym zaciszu.
-Przezorny zawsze ubezpieczony. Lubię z tobą pracować, Jayden, nic nigdy nie umyka Twojej uwadze. Wpadnę po notatki na początku listopada tydzień powinien mu wystarczyć, prawda? Mike nie miał pojęcia o pracy nauczycieli i górze prac pierwszoklasistów, wymagających sprawdzenia. Ale jeśli coś zaniepokoiłoby cię wcześniej, wyślij mi proszę sowę. Najlepiej w sumie do domu. - nie chciał, aby Ministerstwo patrzyło mu na ręce, tak jak w kwestii przeszukania domu. Zapisał Vane'owi nowy adres - odkąd został wilkołakiem i przeprowadził się do lasu, nie mieli jeszcze okazji współpracować. Tym bardziej cieszył się, że ich spotkanie przebiega tak...normalnie. Vane z pewnością słyszał przecież o pierwszym zarejestrowanym wilkołaku w szeregach aurorów.
Jeśli twórca notatek był za aktywnym mentorem chłopca, to należało porozmawiać o tym z panią Wilkes. Nie istniał dowód na jego związki z czarną magią, ale lepiej wiedzieć, kto to.
-Oczywiście, ile tylko czasu potrzebujesz. Dziękuję. - przytaknął, wdzięczny, że Vane pomoże mu pchnąć sprawę do przodu.
-Matka upatrywała się głównego zagrożenia w tym dzienniku i w podejrzanych zapiskach dzieciaka - teraz już go pilnuje, a "przyczynę zła" mamy my. Przez te kilka dni wypytam ją o to, czy chłopiec mógł spotykać się z kimś, kto pisał te drugie notatki. Najchętniej ustaliłbym jego tożsamość, ale przede wszystkim dowiemy się, czy były pisane wcześniej, przez poprzedniego właściciela, czy równolegle. Czy twoim zdaniem jest jeszcze coś, o co powinienem ją wypytać albo na co uczulić? Dotychczas kontaktowaliśmy się tylko listownie, ale umówię z nią jakieś...dyskretne spotkanie. - nakreślił przed Jaydenem ogólny plan działania.
-Prawdę mówiąc, nie mam pewności co do pisania czarnomagicznych słów. Wszystko zależy od zdolności magicznych oraz intencji piszącego. - Michael miał racjonalny umysł i nie wierzył w czarnomagiczne opętania niewinnych osób (choć z żadnym nie miał do czynienia). Z drugiej strony zaniepokoiłaby go pisana w złości i żalu klątwa kogoś z klątwą Serpentyny - te dziewczynki nie kontrolowały swojej magii i w przypływie emocji, oraz przy niepodowiedniej wiedzy, mogły doprowadzić do niebezpiecznego wybuchu czarów. Chłopcu nie groziła ta akurat choroba genetyczna, ale i tak niepokojąca byłaby sama znajomość czarnomagicznych słów. To nie jest coś, o czym powinni wiedzieć dziesięciolatkowie z dobrych rodzin. Przynajmniej nie oficjalnie. Ale matka nie kontaktowałaby się z aurorami, gdyby ich rodzina była jedną z tych, które potajemnie kontynuowały czarnomagiczne tradycje w domowym zaciszu.
-Przezorny zawsze ubezpieczony. Lubię z tobą pracować, Jayden, nic nigdy nie umyka Twojej uwadze. Wpadnę po notatki na początku listopada tydzień powinien mu wystarczyć, prawda? Mike nie miał pojęcia o pracy nauczycieli i górze prac pierwszoklasistów, wymagających sprawdzenia. Ale jeśli coś zaniepokoiłoby cię wcześniej, wyślij mi proszę sowę. Najlepiej w sumie do domu. - nie chciał, aby Ministerstwo patrzyło mu na ręce, tak jak w kwestii przeszukania domu. Zapisał Vane'owi nowy adres - odkąd został wilkołakiem i przeprowadził się do lasu, nie mieli jeszcze okazji współpracować. Tym bardziej cieszył się, że ich spotkanie przebiega tak...normalnie. Vane z pewnością słyszał przecież o pierwszym zarejestrowanym wilkołaku w szeregach aurorów.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Zdecydowanie zaciekawiła go ta sprawa. Nie było łatwo odnaleźć się w trwającej rzeczywistości, w której czarna magia atakowała z każdej strony nawet na ulicy, lecz nie była ona wszechogarniająca. Nie można było się jej poddawać ani tym bardziej ulegać. W końcu inne dziedziny magii były tak samo mocne, chociaż zakazany owoc smakował najlepiej. Dla niezaznajomionych z jego skutkami był niczym nowy ląd. Jayden jednak doświadczał przez lata uciśnienia ze strony Grindelwalda, który brutalnymi czarami potrafił karać nie tylko uczniów, lecz i nauczycieli. Astronom z całych sił walczył wtedy za swoich uczniów, nie zamierzając zostawiać ich samym sobie — wszak nie został nauczycielem jedynie dla prestiżu czy wysokiego stołka. Był odpowiedzialny za tak wiele młodych żyć i poczuwał się w obowiązku, by zapewnić im bezpieczeństwo. By utrzymać Szkołe Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie w duchu sprzyjającym rozwojowi młodej jednostki. To w tych pokoleniach dopatrywał się przyszłości ich świata i nikt nie mógł mu tego przekonania odebrać. Nikt. Nigdy.
- Spytałbym ją, czy ktoś z jej krewnych — żyjących i nie — zajmowali się astronomią lub alchemią. - odpowiedział od razu, gdy usłyszał słowa Michaela o to, czy był temat, na który poważnie miał się uczulić. - Jeśli nie mieszkali w tym domu od zawsze, może wiedziałaby coś o poprzednich mieszkańcach. Albo ktoś z jego nauczycieli... - umilkł jednak. Nie pracował w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów i nie jego zadaniem było rozstrzyganie, co powinni zrobić aurorzy, mając podobne sprawy. Mógł jedynie nakierować pod własnym doświadczeniem.
- Rozumiem - odpowiedział, gdy usłyszał wytłumaczenie na swoje pytanie. Auror był rozsądnym człowiekiem i nie można było odmówić mu przezorności. Jay nie wątpił w to, że wspólnymi siłami mieli wytłumaczyć sytuację dziwnego dziennika. - Dziękuję za zaufanie, Michael. Będę cię informował - powiedział, wstając i wyciągając rękę do mężczyzny, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Te odwiedziny zdecydowanie podniosły go na duchu, przenosząc myśli w inne rejony niż jedynie pełne depresji złudzenia dobra. - Wszyscy nosimy swoje piętna - dodał na koniec, patrząc wymownie wprost w oczy drugiego czarodzieja. Zupełnie jakby chciał przekazać mu nieme wsparcie. Tonks był wilkołakiem i aurorem. Vane uczył dzieci w głębokiej depresji. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie nadawali się do tej pracy, ale byli właściwymi ludźmi na właściwych miejscach. I dawali z siebie wszystko.
|zt
- Spytałbym ją, czy ktoś z jej krewnych — żyjących i nie — zajmowali się astronomią lub alchemią. - odpowiedział od razu, gdy usłyszał słowa Michaela o to, czy był temat, na który poważnie miał się uczulić. - Jeśli nie mieszkali w tym domu od zawsze, może wiedziałaby coś o poprzednich mieszkańcach. Albo ktoś z jego nauczycieli... - umilkł jednak. Nie pracował w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów i nie jego zadaniem było rozstrzyganie, co powinni zrobić aurorzy, mając podobne sprawy. Mógł jedynie nakierować pod własnym doświadczeniem.
- Rozumiem - odpowiedział, gdy usłyszał wytłumaczenie na swoje pytanie. Auror był rozsądnym człowiekiem i nie można było odmówić mu przezorności. Jay nie wątpił w to, że wspólnymi siłami mieli wytłumaczyć sytuację dziwnego dziennika. - Dziękuję za zaufanie, Michael. Będę cię informował - powiedział, wstając i wyciągając rękę do mężczyzny, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Te odwiedziny zdecydowanie podniosły go na duchu, przenosząc myśli w inne rejony niż jedynie pełne depresji złudzenia dobra. - Wszyscy nosimy swoje piętna - dodał na koniec, patrząc wymownie wprost w oczy drugiego czarodzieja. Zupełnie jakby chciał przekazać mu nieme wsparcie. Tonks był wilkołakiem i aurorem. Vane uczył dzieci w głębokiej depresji. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie nadawali się do tej pracy, ale byli właściwymi ludźmi na właściwych miejscach. I dawali z siebie wszystko.
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Dobry pomysł. - przyznał Mike, w duchu dodając, że spyta panią Wilkes również o czarną magię. Musiał tylko przekonać ją do spotkania, bo kobiecie z dziwnych powodów zależałon na dyskrecji. Mike podejrzewał, że jest to jakoś związane z jej mężem, a nie chciał mieszać się w rodzinne kłopoty. Z drugiej strony, irytowało go to, że przez jakieś sprawy personalne, kobieta zapewnie odmówi wpuszczenia go do domu dopóki nie wyjaśni w pełni sprawy samego dziennika. Powinien już przywyknąć do przedmiotowego traktowania aurorów - Jesteś mugolakiem, ale potrzebuję cię do ochrony domu przed czarną magią, ale i tak nazwę cię potem szlamą. Chcę rozwiązania zagadki, ale dam ci tylko część informacji i nie wpuszczę cię do domu. i tak dalej. Wliczając jego ostatnie traumatyczne Nie przygotowaliśmy twoich eliksirów na czas, a Charlene nie ma, ale stażysta zaraz uwarzy brakującą porcję - tamta sprawa zakończyła się traumatycznym szukaniem toalety w Gringottcie i utratą całego autorytetu (o ile jako mugolak-wilkołak kiedykolwiek go miał) w oczach panny Figg.
-Prawie szkoda, że jest o rok za młody na Hogwart. Gdyby był pierwszoklasistą, to pewnie wiedziałbyś o nim coś więcej. - uśmiechnął się blado. Młody Wilkes był na razie dla nich zagadką, ale Mike z chęcią spotkałby się także z nim.
-To ja dziękuję, naprawdę. - uścisnął astronomowi rękę, doceniając serce, jakie wkładał w tą sprawę. Wiedział, że konsultacje to przecież tylko dodatkowe zajęcie Vane'a, który był przede wszystkim profesorem. Nie podejrzewał nawet, że właśnie takie losowe momenty dają profesorowi potrzebne wytchnienie, pozwalając oderwać myśli od studentów i poczuć się potrzebnym w wielkim świecie. Depresja była niewidzialnym potworem, atakującym dyskretniej niż likantropia. Mike był świadomy, że Jayden boryka się z własnymi demonami. Czasami zaprzyjaźniał się z kolegami z pracy - z Longbottomem wiedzieli o sobie całkiem sporo i często spędzali razem czas po pracy. Norwegowie z tamtejszego biura byli dla niego niemal jak rodzina, szczególnie Astrid... Vane był na tyle sympatyczny i bystry, że Mike pewnie spróbowałby się z nim zakolegować gdyby pracowali w jednym miejscu. Spotykali się jednak tylko okazjonalnie, przy okazji takich konsultacji jak ta.
Dlatego przenikliwe słowa i spojrzenie Jaydena zaskoczyły, a nawet wzruszyły Michaela. Odkąd został likantropem, stał się nieco bardziej emocjonalny i urzekał go każdy przejaw dobra. Tak jakby wyraźniej widział całą szarość świata, rozjaśnianą właśnie takimi momentami. Jemu ta wizyta też poprawiła humor - sprawa dziennika najpierw wydawała mu się błaha, a potem niepotrzebnie utrudniona. Dzięki Vane'owi miał więcej konkretów i plan działania.
Uśmiechnął się szczerze, wdzięczny za wsparcie czarodzieja.
-Nosimy i się nie poddajemy. - z czymkolwiek borykał się Vane, radził sobie całkiem dobrze, przynajmniej na tym spotkaniu. -Do zobaczenia.
Gdy wyszedł z gabinetu, udał się jeszcze na moment na błonia - pooddychać świeżym powietrzem zanim wróci do Ministerstwa i powspominać czasy gry w Quidditcha. Do Londynu wrócił na miotle, nieświadomy, że za zaledwie kilka dni przedziwna burza uniemożliwi mu latanie.
/zt
-Prawie szkoda, że jest o rok za młody na Hogwart. Gdyby był pierwszoklasistą, to pewnie wiedziałbyś o nim coś więcej. - uśmiechnął się blado. Młody Wilkes był na razie dla nich zagadką, ale Mike z chęcią spotkałby się także z nim.
-To ja dziękuję, naprawdę. - uścisnął astronomowi rękę, doceniając serce, jakie wkładał w tą sprawę. Wiedział, że konsultacje to przecież tylko dodatkowe zajęcie Vane'a, który był przede wszystkim profesorem. Nie podejrzewał nawet, że właśnie takie losowe momenty dają profesorowi potrzebne wytchnienie, pozwalając oderwać myśli od studentów i poczuć się potrzebnym w wielkim świecie. Depresja była niewidzialnym potworem, atakującym dyskretniej niż likantropia. Mike był świadomy, że Jayden boryka się z własnymi demonami. Czasami zaprzyjaźniał się z kolegami z pracy - z Longbottomem wiedzieli o sobie całkiem sporo i często spędzali razem czas po pracy. Norwegowie z tamtejszego biura byli dla niego niemal jak rodzina, szczególnie Astrid... Vane był na tyle sympatyczny i bystry, że Mike pewnie spróbowałby się z nim zakolegować gdyby pracowali w jednym miejscu. Spotykali się jednak tylko okazjonalnie, przy okazji takich konsultacji jak ta.
Dlatego przenikliwe słowa i spojrzenie Jaydena zaskoczyły, a nawet wzruszyły Michaela. Odkąd został likantropem, stał się nieco bardziej emocjonalny i urzekał go każdy przejaw dobra. Tak jakby wyraźniej widział całą szarość świata, rozjaśnianą właśnie takimi momentami. Jemu ta wizyta też poprawiła humor - sprawa dziennika najpierw wydawała mu się błaha, a potem niepotrzebnie utrudniona. Dzięki Vane'owi miał więcej konkretów i plan działania.
Uśmiechnął się szczerze, wdzięczny za wsparcie czarodzieja.
-Nosimy i się nie poddajemy. - z czymkolwiek borykał się Vane, radził sobie całkiem dobrze, przynajmniej na tym spotkaniu. -Do zobaczenia.
Gdy wyszedł z gabinetu, udał się jeszcze na moment na błonia - pooddychać świeżym powietrzem zanim wróci do Ministerstwa i powspominać czasy gry w Quidditcha. Do Londynu wrócił na miotle, nieświadomy, że za zaledwie kilka dni przedziwna burza uniemożliwi mu latanie.
/zt
Can I not save one
from the pitiless wave?
- Profesorze. Co to takiego?
Jayden podniósł głowę znad jednego z teleskopów, które pomagał ustawiać pierwszorocznym Ślizgonom i Krukonom, gdy usłyszał głos Nathana Meadowesa. Ten ciekawski członek domu Salazara Slytherina nie odpuszczał mu ani przez chwilę, jednak Vane'owi wcale to nie przeszkadzało. Relacje z najbliższymi mu osobami uległy drastycznej zmianie jeszcze przed rozpoczęciem się Nowego Roku, jednak jego uczniowie wciąż traktowali go tak samo, jak przed przerwą świąteczną. Był dla nich ważny i to się tylko liczyło. Nic więcej. W ich spojrzeniach Jay odnajdował spokój i zapomnienie skomplikowanego życia; wiedział, co było najważniejsze, a w tym momencie to właśnie nauka i opieka nad młodymi czarodziejami oraz czarownicami stała się dla niego priorytetem. Nie miał wpływu na zachowanie innych ludzi, jednak mógł pozwalać na zwiększanie świadomości swoich podopiecznych. Czerpał z tego satysfakcję, gdy nie odnajdywał w niczym innym takiej motywacji do dalszego działania. Na szczęście jednak jego życie na zawsze miało być już związane ze Szkołą Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, gdzie wystarczyło, że przekroczył próg zamku, a czuł się jak w domu. Między jego murami, między ukrytymi tam uczniami. Dlatego nigdy nie miał mieć dość dzieci jak Nathan Meadowes, który wbijał uważne spojrzenie w opiekuna. Ciemne oczy chłopca nie opuszczały dorosłego czarodzieja tak długo, aż ten nie stanął zaraz obok, uprzednio przejeżdżając dłonią w przydługich włosach, który opadły mu na twarz. Dookoła niego zebrała się już grupa pierwszorocznych zaintrygowanych działaniami astronoma. Zupełnie jakby miał im przedstawić wiedzę tajemną. Ciepły uśmiech zaplątał się w kącikach ust Jaydena, gdy obserwował okrągłe, ciekawskie oczy wpatrzone w najmniejszy jego ruch. - Profesor patrzy - Ślizgon pogonił wręcz z niecierpliwością mężczyznę, zupełnie jakby niebo się gdzieś spieszyło. Tej nocy nie mieli podziwiać meteorytów, dlatego Jay nie przejmował się tym, że miał się spóźnić z obserwacją. Nachylił się nad soczewką, poprawiając przy okazji ostrość, którą rozregulował nadgorliwy uczeń i gdy zobaczył końcowy efekt, z jego ust wydobyło się ciche O, które okazało się niezwykle ważne dla zebranych wokół dzieci. Przez moment obserwował jeszcze zjawisko, ustawił teleskop w idealnej pozycji, po czym wyprostował się i zachęcił innych do zbadania pięknej smugi jaśniejącej na niebie.
- Brawo. Udało ci się zaobserwować osobliwą śmierć potężnej gwiazdy, Nathanie - odezwał się, skinąwszy głową dumnemu z nagrody Ślizgonowi. - Eksplodowała w postaci słabej i szybko zanikającej supernowej. To charakterystyczne muśnięcie to ostatni szept umierającej gwiazdy - dodał, obserwując zafascynowanie nowym słowem u niektórych z pierwszaków. Widział tam jednak coś jeszcze, co przebijało się przez ów uwielbienie — była to niepewność. Jego słowa brzmiały tak wspaniale i naukowo, mało kto chciał się jednak przyznać do tego, że nie rozumiał jego znaczenia. Ile to już razy spotkał się z podobną reakcją? Widział ją w każdym odcieniu, dlatego nie było to nic trudnego, by wyczytać z uczniów wstyd swoją własną niewiedzą. Do której mieli pełne prawo, jednak będąc jedenastoletnim, młodym czarodziejem dopiero wchodzącym w pełnoprawny świat magii, nie chciało wykazywać się słabością. A niewiedza była przez większość ludzi uznawana za słabość i to bardzo niesłusznie. Vane nie zamierzał trzymać Krukonów oraz Ślizgonów w niepewności, dlatego więc gdy oni oglądali śmierć ciała niebiesko, zaczął im przybliżać ów temat. - Supernowa to nic innego jak po prostu wybuch kończący życie gwiazdy. Pamiętacie jak opowiadałem wam o Wielkim Początku, prawda? To też była eksplozja. W jej wyniku powstały pierwiastki cięższe od żelaza, co znaczy, że każdy z nas ma coś w sobie z supernowej. Jednak niektóre gwiazdy zachowują się tak, jakby lepiej im było się wypalić, niż powoli zniknąć. Kończą więc swoje życie w ogromnych wybuchach zwanych właśnie supernowymi, którego emisję możecie właśnie zaobserwować - urwał na chwilę, cofając się o krok, żeby podejść do innych teleskopów i poustawiać je identycznie jak pierwszy. Dzięki temu dzieci nie musiały się gromadzić przy jednym sprzęcie, a mogły dzielić się nim parami. Podczas tej czynności nie przestawał mówić, chcąc, żeby uczniowie nie dostali jedynie powierzchownych informacji. Szczególnie że mieli czas na to, by pogłębił temat. - Podczas wybuchu supernowej materia zostaje wyrzucona w przestrzeń z nieprawdopodobną wręcz prędkością, której nasz umysł nie jest w stanie pojąć. Mówimy o setkach tysięcy mil na godzinę. Można by powiedzieć, że to smutne zdarzenie, a jednak te eksplozje odpowiedzialne są za większość materii we Wszechświecie — w tym niektóre z pierwiastków, takie jak żelazo, z których składa się nasza planeta. Jak już wspominałem, pierwiastki ciężkie powstają jedynie w supernowych, więc każdy z nas nosi w sobie resztki tych dalekich wybuchów. Dzięki nim kosmiczne obłoki pyłu i gazu międzygwiezdnego są wzbogacane o dodatkowe atomy, aż pojawia się fala uderzeniowa, która ściska chmury gazu, kondensuje je, ułatwiając powstawanie nowych gwiazd.
- A więc każda gwiazda może być super... Super... Supernową? - padło pytanie z ust niepewnej siebie Krukonki, której sprężyste włosy podskakiwały przy każdym ruchu.
- Dobre pytanie, Evangelino. Tylko wybrane gwiazdy staną się supernowymi. Wiele ostygnie w późniejszym stadium życia, przekształcając się w białe, a później czarne karły.
- Jak to się dzieje, że gwiazda umiera? Męczy się?
- To nieco bardziej złożona kwestia. Widzisz, Jacob... Masywne gwiazdy, wiele razy większe od naszego Słońca, mogą zakończyć życie jako supernowy, gdy zabraknie paliwa do prowadzenia niezwykle ważnego procesu zwanego jako synteza jądrowa. Proces ten w gwiazdach zapewnia stałe ciśnienie do zewnątrz, które równoważy przyciąganie grawitacyjne gwiazdy spowodowane jej masą. Czyli im większa gwiazda, tym większe ciążenie, bo ma większą masę. Gdy proces fuzji spowalnia, ciśnienie skierowane do zewnątrz spada, a jądro gwiazdy zaczyna się stawać coraz gęstsze pod wpływem grawitacji — coraz gęstsze i gorętsze. Rośnie, a gwiazda od zewnątrz zdaje się rosnąć i puchnąć. Nazywamy ją wtedy czerwonym nadolbrzymem. Dalsze kurczenie się jądra oznacza, że supernowa musi się wydarzyć, czyli śmierć gwiazdy jest bardziej niż pewna.
- A co się stanie, gdy to całe jontro... No, wie pan. Zniknie?
Zanim zdecydował się kontynuować, Jayden machnął różdżką, dziękując za brak anomalii. Zaklęcia znów mogły być używane bez strachu przed niechcianymi konsekwencjami, a prowadzenie zajęć było znacznie przyjemniejsze. Wystarczyło jednak, by ukazać dzieciom dokładnie ten proces, o którym miał mówić w formie projekcji. Niezwykle realistycznej, lecz równocześnie oddziałującej na wyobraźnię. - Jak mówiłem, jądro wciąż się kurczy, a gdy skurczy się na tyle, że już ukryta w nim moc przekroczy możliwość wchłaniania, zajdzie cała kaskada reakcji. Synteza zatrzymuje zapadnięcie się jądra, ale tylko do momentu, gdy nie zacznie składać się głównie z żelaza, a jak wiecie, żelazo jest niezwykle ciężkie. Dlatego też podtrzymywana reakcja nie może dalej trwać. Wtedy dzieją się naprawdę niesamowite rzeczy. W przeciągu dosłownie mikrosekundy, czyli jeszcze krótszego czasu od jednej sekundy, wnętrze jądra potrafi osiągnąć temperaturę miliardów stopni Celsjusza. Atomy żelaza zostają tak mocno ściśnięte, że siła odpychania ich jąder powoduje rozbicie jądra gwiazdy, co powoduje wybuch gwiazdy jako supernowej i tworzy ogromną, rozgrzaną do granic możliwości falę uderzeniową. - Gdy mówił, dzieci mogły widzieć jak wyczarowana gwiazda rozbłyskała upodabniając się do tego, co mogły zaobserwować przez swoje teleskopy. - Jeśli gwiazda była tak ogromna, czyli przyjmujemy, że była co najmniej dziesięć razy większa od naszego Słońca, że pozostawiła po sobie duże jądro, zajdzie inne zjawisko. Takie wykończone jądro nie ma energii niezbędnej do przeprowadzania fuzji, o której wam przed momentem wspominałem, i dlatego nie wytwarza skierowanej do zewnątrz siły i może zapaść się pod wpływem własnej grawitacji. Nie wytrzymuje własnego ciężaru, zmieniając się w kosmiczną dziurę pochłaniającą energię, materię, a nawet światło — czarną dziurę. Ale to już temat na inne zajęcia - zakończył, a gdy usłyszał jęki niezadowolenia, zaśmiał się krótko. - Przykro mi, dzieci. Ale musimy już kończyć. Jutro też jest dzień nauki, pamiętajcie. - Obserwował niepocieszonych, ale wyraźnie zmęczonych uczniów, gdy pomagali mu znieść sprzęt astronomiczny z powrotem do wnętrza gabinetu i poczuł kolejną falę czułości. Jak kiedykolwiek mógł pomyśleć o odejściu i zostawieniu ich samych? Odprowadził obie grupy do ich Pokojów Wspólnych, po czym sam wrócił na Wieżę Astronomiczną, by poprzyglądać się i posiedzieć przy umierającej gwieździe. By jej ostatni szept nie rozmył się w przestrzeni.
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obserwując wchodzący piąty rok uczniów, Jayden miał już przygotowany cały wykład, który miał im przedstawić. Była to jedna z najświeższych informacji ze świata astronomii i nie mógł się doczekać, by się z nimi tym podzielić. Oczywiście, że wiedział, że nie wszyscy mieli podzielać jego entuzjazm, ale czasy obowiązkowego uczęszczania na astronomię dobiegł końca i wśród przybyłych znajdowali się jedynie ci młodzi czarodzieje, którzy naprawdę chcieli tam być. Co ciekawe z roku na rok było ich coraz więcej. Przyszli alchemicy, astronomowie, żeglarze i naukowcy, a może i pasjonaci siedzieli w swoich ławkach i słuchali. To było naprawdę coś i Jayden mógł się jedynie cieszyć z ich rosnącej obecności. Uśmiechnął się do każdego i poinformował, że zajęcia będą miały formę wykładów, a na pytania i dyskusje zostawią sobie czas na później. Nie był to pierwszy raz, gdy właśnie tak pracowali, jednak Vane był zwolennikiem integracji, dlatego sięgał po ów sposób dość sporadycznie. Aktualnie było to mimo wszystko najadekwatniejsze do poruszanego tematu oraz przedstawienia całej teorii. Dlatego gdy tylko drzwi do Wieży Astronomicznej się zamknęły, profesor odetchnął i zaczął opowiadać, pozwalając na to, by wcześniej przygotowane szkice, mapy oraz iluzje pojawiały się w całej sali zajęciowej i pomagały poruszyć wyobraźnię jego uczniów. - Gwiazdy neutronowe są najgęstszymi obiektami, które nie są czarnymi dziurami. W ich jądrach możemy znaleźć jedną z najniebezpieczniejszych substancji we wszechświecie. Najbardziej niebezpieczną substancję znaną ludzkości. Dziwną materię – kuriozalną rzecz, tak ekstremalną, że nagina zasady wszechświata oraz może zainfekować i zniszczyć wszystko, co wejdzie z nią w kontakt. Albo może też nauczyć nas, jak powstał wszechświat, o ile będziemy na tyle odważni, żeby się jej przyjrzeć. A może jedno i drugie? Aby zrozumieć, jak ekstremalna jest dziwna materia, o której będziemy mówić, wpierw musimy poznać kilka podstaw. Czym jest gwiazda neutronowa? Oraz w jaki sposób dziwna materia niszczy wszechświat? Aby zamknąć wszystko w jednym wykładzie, podam wam skondensowaną wiedzę, lecz powiem później, gdzie znajdziecie lektury, które będą w stanie naświetlić wam ów problem szerzej. I może któreś z was zainteresuje się tym na tyle, by napisać pracę zaliczeniową na koniec roku właśnie na ten temat? - urwał, zerkając na uczniów. Zawsze lubił ich trochę naprowadzać na to, co mogliby wykorzystać przy końcówce roku i z czego przygotować opracowanie. - Gwiazda neutronowa jest tym, co zostaje po eksplozji bardzo masywnej gwiazdy w supernowej. Mówiliśmy o tym na ostatnich zajęciach, ale jeszcze przypomnę dla odświeżenia waszej pamięci. W trakcie tego procesu jądro gwiazdy zapada się pod własną grawitacją z tak dużymi siłami skierowanymi do wewnątrz, że gwałtownie kompresuje jądra i cząsteczki. To znaczy, że skupiają się w jednym, małym miejscu i są do niego na siłę upychane. Elektrony są wpychane w protony, w wyniku czego łączą się i stają się neutronami. Cała ta pustka wewnątrz atomów nagle zostaje całkowicie wypełniona cząsteczkami, które bardzo nie chcą się do siebie zbliżać, ale nie mają wyboru. Bo kompresja. Desperacko pchają się przeciwko grawitacji i rozpadowi. Jeśli grawitacja wygra, stają się czarną dziurą. W przeciwnym wypadku stają się gwiazdą neutronową. To sprawia, że gwiazdy neutronowe są jądrami atomów wielkości miasta, ale mają masę słońca. I właśnie w tym momencie wszystko staje się dziwne. Środowisko rdzenia jest tak ekstremalne, że zasady numerologii astronomicznej się zmieniają. I może prowadzić to do ekstremalnie niebezpiecznych substancji. Ale spokojnie. Nie rozpędzajmy się za bardzo - urwał na chwilę, pozwalając na to, by jedna z iluzji skończyła się i nie kolidowała z jego następnymi słowami. - Wpierw musimy poznać zasady, by dowiedzieć się, jak mogą być złamane. Jak już sobie przypomnieliśmy, protony i neutrony, czyli cząsteczki tworzące jądra atomów są stworzone z mniejszych cząsteczek znanych kwarkami. Kwarki nie chcą żyć oddzielnie, nie chcą żyć samotnie. Zwiemy je ograniczonymi. Możecie dla przykładu spróbować je oddzielić, ale im mocniej byście ciągnęli, tym mocniej próbowałyby się złączyć. Jeśli użylibyśmy ogromnego nakładu energii, dla przykładu staralibyśmy się rzucać na nie wszystkie zaklęcia, jakie znamy, wykorzystają tę energię, by stworzyć nowy kwark. Kwarki istnieją tylko jako budulec dla innych cząsteczek i nigdy, nigdy nie zostały zaobserwowane samotnie. Występują w różnych rodzajach, ale tylko dwie wydają się tworzyć stabilną materię. Górne i dolne kwarki znajdujące się w naszych protonach i neutronach. Wszystkie inne rodzaje szybko się rozkładają. Ale to jest inne w gwieździe neutronowej. Siła operująca w rdzeniu jest tak ekstremalna, że przypomina kosmos po Wielkim Wybuchu. Rdzenie gwiazd neutronowych są jak skamieliny z prapoczątków wszechświata, które umożliwiają badanie rozpoczęcia procesu… No, cóż. Nie przesadzę, jeśli powiem, że wszystkiego. Także nauka jak kwarki zachowują się wewnątrz gwiazdy neutronowej, to nic innego jak sposób, by zrozumieć naturę wszechświata samą w sobie. Jedna z hipotez zakłada, że w rdzeniu gwiazdy neutronowej protony i neutrony rozpraszają się. Wszystkie cząsteczki zaś wciskają się, ramię w ramię. Rozkładają się i tworzą coś na wzór cieszy składającą się z kwarków. Niezliczone ilości cząstek składają się na jeden ogromny twór powstały z kwarków. Nazywamy to materią kwarkową. Wyobraźcie sobie jakbyście mieli rozdzielić coś tak masywnego. Nie dałoby się z tym walczyć w żaden sposób. Powstała w ten sposób gwiazda nazywana jest gwiazdą kwarkową. Chociaż z zewnątrz może nie różnić się zbyt wiele od zwykłej gwiazdy neutronowej. I terazteraz gdy już to wszystko wiemy i rozumiemy zachodzące procesy, możemy porozmawiać o najniebezpieczniejszej substancji. Jeżeli ciśnienie wewnątrz gwiazdy kwarkowej jest odpowiednio duże, może stać się dziwniejsze. I przez dziwniejsze mam na myśli dosłownie zdziwaczenie. W jądrze naszej gwiazdy niektóre kwarki mogą przemienić się w dziwne kwarki. Czym one są? Mają one nietypowe własności i są cięższe oraz silniejsze, z braku odpowiedniego słowa, ale rozumiecie, co mam na myśli. Jeśli się pojawią, są zdolne do wytworzenia dziwnej materii. Co ciekawe i trochę ironiczne dziwna materia może być idealnym stanem materii. Jakim sposobem spytacie? Idealnie gęsta, idealnie stabilna. Po prostu niezniszczalna. Stabilniejsza niż jakakolwiek inna materia we wszechświecie. Na tyle stabilna, że może istnieć poza gwiazdami neutronowymi. Jeśli tak właśnie jest, no to mamy problem. Może być tak silna jak wirus, czyli zaraźliwa. Wyobraźcie sobie chorobę, której nie da się uleczyć, bo przejmuje kontrolę nad wszystkim. Jest tak stabilna, że nie do przezwyciężenia. Każdy kawałek materii, który ją dotknie, może być pod takim wrażeniem jej stabilności, że w mgnieniu oka przemieni się w dziwną materię. Najmniejsza cząsteczka roztopiłaby się i stała częścią cieczy z kwarków, która ma za zadanie uwalnianie energii i tworzenia coraz to nowej dziwnej materii, pochłaniając wszystko na swojej drodze. Jedynym sposobem na eliminację i pozbycie się jej, byłoby wepchnięcie jej do większego kolosa, czyli do czarnej dziury, ale ludzkość nie byłaby w stanie tego dokonać. Plus dziwna materia istnieje tylko wewnątrz gwiazd neutronowych. Chyba że dwie takie gwiazdy zderzą się ze sobą lub z czarną dziurą i wtedy wyrzucają ogromne ilości ich wnętrza na zewnątrz. Ów fragmenty są gęste jak jądra gwiazd neutronowych, bo w końcu z nich pochodzą. Mogą być naprawdę małe. Tak małe, że nie bylibyśmy w stanie dostrzec ich gołym okiem. Dryfowałyby przez galaktyki. Przez miliony, a może miliardy lat dopóki nie dotknęłyby jakiejś planety lub gwiazdy.i pamiętacie o wirusie? Gdyby taki fragment dotknął Ziemi, to, co znamy natychmiastowo przemieniłaby się w dziwną materię. Im więcej przemieni, tym szybciej rośnie i tak najsilniejszy wirus strawiłby Ziemię w całości, a nasza planeta skurczyłaby się do wielkości asteroidy. Gdyby ów fragment uderzył w Słońce, zapadłoby się w sobie i pomimo że nie zmieniłoby to masy Słońca, stałoby się ciemniejsze, więc Ziemia by zamarzła. Ale żeby was zbytnio nie dołować, mamy inne teorie. Te są jeszcze gorsze od kolejnego zlodowacenia. Otóż niektórzy sugerują, że te fragmenty po gwiazdach neutronowych są częstsze niż myślimy, bombardując gwiazdy i planety na swej drodze. Co ciekawe mogły powstać podczas tworzenia się świata, a ich moc formowała galaktyki i skupiała światy. Interesującym jest fakt, że w każdej galaktyce, w centrum występuje czarna dziura. A co jeśli w centrum całego wszechświata znajduje się taka czarna dziura, lecz złożona z fragmentów gwiazdy neutronowej i stabilizująca wszystko dokoła? Z drugiej strony może wcale tak nie jest, skoro nasz świat jeszcze nie został pożarty? Ale kto wie. Może w przyszłości... - zamilkł, czując suchość w gardle, lecz równocześnie zauważając, że twarze uczniów wyrażały zainteresowanie. I to niemałe, bo wręcz nie mogli się doczekać, aż profesor zakończy swoją wypowiedź i będą mogli zadawać pytania. Na szczęście dla nich i dla Jaydena, ów część wykładowa dobiegła końca, a projekcje jedynie zapętlały się, by ugrząźć w pamięci studentów. - Są pytania? - spytał astronom i uśmiechnął się pod nosem, dostrzegając żywe zainteresowanie najdziwniejszą i przy okazji najniebezpieczniejszą rzeczą we wszechświecie. Cóż. Ryzyko zawsze było wyjątkowe magnetyczne.
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
1 maja 1957 roku
Ileż to lat minęło od czasu gdy po raz ostatni opuściła kamienne ściany zamku jako dorosła, gotowa do rozpoczęcia samodzielnego życia czarownica? Ileż to lat minęło od utraty słodkiej, dziecięcej swobody, beztroski, naiwności, wielkich planów poczynionych względem nadchodzącej przyszłości? Ileż z tego okazało się prawdą?
Ukłucie nostalgii towarzyszyło Wren od momentu gdy świstoklik łagodnie osadził ją na przemoczonej deszczem glebie Hogsmeade, skąd piechotą udała się w dalszą drogę. Wokół niej pochłonięci własnymi sprawunkami czarodzieje przemierzali wioskę w gwarze, większość z nich dopiero wracała do domostw z pracy w innych częściach czarodziejskiego świata, w innych dzielnicach; choć kilkukrotnie miała okazję pojawić się w miejscowości ze względu na pracę, nigdy wcześniej nie prowadziła jej ona do tak ukochanego w przeszłości zamku. Zamku, na którego widok na chwilę wstrzymała oddech, obserwowała mury skąpane w popołudniowym słońcu, bramę górującą nad głową. Mimowolnie pozwoliła sobie na zanurzenie się w objęciach wspomnień. Szkolne życie smakowało pierwszym szaleństwem wolności, jakim zachłysnęła się niedługo po przydzieleniu do Slytherinu, jeszcze na pierwszym roku. Mając możliwość, czy przeżyłaby te lata ponownie, inaczej?
Po chwili oczekiwania na horyzoncie pojawił się zapowiedziany woźny; mężczyzna dopytał o powód jej wizyty, zweryfikował wnoszone przez czarownicę na szkolne ziemie przedmioty, po czym zaprosił ją do środka, wcześniej uprzedzony o jej zjawieniu. I im dalej ją prowadził, tym usilniej Wren starała się przeciwstawić nadchodzącemu rozkojarzeniu; sprowadziła ją tu praca, spoczywający w szklanej fiolce pył, perspektywa zarobienia pokaźnej sumy galeonów, nie podróż w przeszłość, gdzie wszystko wydawało się łatwiejsze, a konsekwencje nietrafionych wyborów mniej dotkliwe.
- Rozumiem, dziękuję - zwróciła się do prowadzącego ją mężczyzny, gdy ten polecił jej poczekanie przed wejściem na wieżę astronomiczną. W tym czasie sam ruszył w innym kierunku, najpewniej po to, by poinformować profesora Vane o jej nadejściu, tak jak nauczyciel zapewnił w liście.
Chang oczekiwała w ciszy. Oparta o kamienną ścianę, ze skórzaną torbą przewieszoną przez ramię i czarnymi włosami splecionymi w warkocz. I modliła się, by Jayden Vane pojawił się na horyzoncie jak najszybciej; im dłużej w samotności przyglądała się znajomym widokom, tym bardziej czuła, jak jej serce topnieje, wyrywa się z piersi - robiło wszystko, czego nie potrzebowała. Nie teraz, nie w świecie, w którym być albo nie być zależało od twardości skóry i żelaznej woli, od braku przywiązania i nieokazywania żadnej ze swoich słabości. Szczególnie przed nieznajomymi. Zamiast tego próbowała skupić się na zadaniu, z jakim w ogóle przyszło jej się tu znaleźć: w myślach wertowała informacje pozyskane od czarodzieja, który koniec końców zdecydował się oddać jej cenny, gloryfikowany przezeń specyfik właściwie za bezcen. Czy powinna mieć wyrzuty sumienia, przypominając sobie plecionkę kłamstw, która zaskarbiła jej podobną przysługę? Być może. Zależnie od tego na ile słowa owego naukowca były zgodne z prawdą, a na ile pragnieniem zmęczonej biegiem lat głowy żyjącego w baśniach starca.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Obserwował wychodzącą uczennicę, zastanawiając się, ilu jeszcze jej podobnych uczniów będzie musiał gościć w swoim gabinecie. Brak koncentracji na zajęciach, zirytowanie i dystans w relacjach, a podczas dłuższej rozmowy poza wzrokiem rówieśników - płacz. Rozumiał, dlaczego tak się działo - w końcu sam był dzieckiem, gdy Wielka Wojna Czarodziejów szalała, a on martwił się o swoich bliskich. Niektórzy z jego kolegów tracili rodziców, rodzeństwo; jemu udało się przetrwać wraz z krewnymi, jednak nie wszyscy dzielili ten sam los. Teraz sytuacja jakby zataczała koło i nikt nie mógł tego powstrzymać, bo działo się to niezależnie od nich. Jayden chciał, żeby chociaż uczniowie czuli się bezpiecznie i to zawsze było jego priorytetem; dopiero na drugim miejscu znajdowała się nauka. Patrząc na Gryfonkę, która właśnie zniknęła za drzwiami, Vane zdał sobie sprawę, że rozmowami niczego nie można było załatwić. Musieli wziąć odpowiedzialność za uczniów znajdujących się pod opieką hogwarckich profesorów i coś z tym zrobić; nie czekać na niewiadome zbawienie. Irene była zdolna - najlepsza ze swojego rocznika. Była już młodą dorosłą, a w tej siódmoklasistce nie pozostał ślad po tej podkochującej się w swoim nauczycielu dziewczynie - rozpłakała się jednak, mówiąc o tym, że nie wie, gdzie byli jej bliscy, czy w ogóle żyli i że nie może wrócić do Londynu. Strach o bliskich sprawiał, że każdy zaczynał przewartościowywać swoje życie, odnajdując to, co było naprawdę ważne, jednak będąc wciąż uczniem, ciężko było się rozdwoić. Skupienie się na nauce w sytuacjach stresowych było niemożliwe nawet dla najlepszych. To było jak domino - zaczęło się od Thomasa McLaggena, a później była już tylko równia pochyła. Dzieciaki musiały mierzyć się z ogromną presją, niezrozumieniem, tęsknotą. Niektórzy rodzice wprost mówili, że bezpieczniej im będzie w Hogwarcie niż w domu rodzinnym. Inni w ogóle nie mieli wiadomości od krewnych - tak jak w przypadku Irene.
Jayden opadł na swój fotel, biorąc głęboki wdech. Poluźnił krawat, czując, że te chwile brały od niego wiele emocji, a na koniec pozostawiały dziwne spięcie, którego Vane nie potrafił się pozbyć. Takie rozmowy nigdy nie były proste, a w najbliższym czasie zapewne miał ich odbyć całkiem sporo. Właśnie też przez to wrócił do treningów wyciszania umysłu zgodnie z zasadami oklumencji, żeby odsunąć od siebie buchające uczucia i podejść do sprawy ze świeżością umysłu. Nie mógł opierać się na zrywach momentu, bo w końcu nie był dzieckiem, żeby podejmować decyzje pod wpływem kaprysów. Nie. Wstał, zsunął z ramion marynarkę, podciągnął rękawy koszuli i przywołał do siebie pergamin oraz pióro. Spisywanie myśli na papier nie zajęło mu długo, a właśnie gdy kończył pisać list do dyrektora Dippeta - tego człowieka nie dało się teraz złapać - dostał wiadomość o tym, że umówiona pani Chang czeka na niego i na ich spotkanie. Nie podnosząc się jeszcze zza biurka, machnął różdżką, by zaklęciem otworzyć drzwi czarownicy. - Zapraszam. Proszę usiąść i mi wybaczyć. Zaraz zajmę się pani sprawą, tylko dokończę list - powiedział, dopisując ostatnie zdania. To nie mogło czekać, dlatego złożył zamaszysty podpis i podszedł do stanowiska swojego sokoła. Intensywnie niebieski ptak wydał z siebie dźwięk zadowolenia, gdy jego właściciel dał mu mysz, a później kopertę. Dopiero gdy Steve wzbił się i wyleciał przez otwarte okno gabinetu Wieży Astronomicznej, Jayden mógł skupić się na aktualnie trwającym spotkaniu. Odwrócił się, trafiając spojrzeniem na egzotyczną, bardzo młodą twarz i posłał jej ciepły, acz przepraszający uśmiech. - Mam nadzieję, że nie czekała pani zbyt długo - powiedział. - Zanim przejdziemy do sprawy... Napije się pani czegoś? - spytał, przejeżdżając dłonią przez przydługawe włosy, które zdążyły opaść mu na czoło, gdy pochylał się nad listem.
Jayden opadł na swój fotel, biorąc głęboki wdech. Poluźnił krawat, czując, że te chwile brały od niego wiele emocji, a na koniec pozostawiały dziwne spięcie, którego Vane nie potrafił się pozbyć. Takie rozmowy nigdy nie były proste, a w najbliższym czasie zapewne miał ich odbyć całkiem sporo. Właśnie też przez to wrócił do treningów wyciszania umysłu zgodnie z zasadami oklumencji, żeby odsunąć od siebie buchające uczucia i podejść do sprawy ze świeżością umysłu. Nie mógł opierać się na zrywach momentu, bo w końcu nie był dzieckiem, żeby podejmować decyzje pod wpływem kaprysów. Nie. Wstał, zsunął z ramion marynarkę, podciągnął rękawy koszuli i przywołał do siebie pergamin oraz pióro. Spisywanie myśli na papier nie zajęło mu długo, a właśnie gdy kończył pisać list do dyrektora Dippeta - tego człowieka nie dało się teraz złapać - dostał wiadomość o tym, że umówiona pani Chang czeka na niego i na ich spotkanie. Nie podnosząc się jeszcze zza biurka, machnął różdżką, by zaklęciem otworzyć drzwi czarownicy. - Zapraszam. Proszę usiąść i mi wybaczyć. Zaraz zajmę się pani sprawą, tylko dokończę list - powiedział, dopisując ostatnie zdania. To nie mogło czekać, dlatego złożył zamaszysty podpis i podszedł do stanowiska swojego sokoła. Intensywnie niebieski ptak wydał z siebie dźwięk zadowolenia, gdy jego właściciel dał mu mysz, a później kopertę. Dopiero gdy Steve wzbił się i wyleciał przez otwarte okno gabinetu Wieży Astronomicznej, Jayden mógł skupić się na aktualnie trwającym spotkaniu. Odwrócił się, trafiając spojrzeniem na egzotyczną, bardzo młodą twarz i posłał jej ciepły, acz przepraszający uśmiech. - Mam nadzieję, że nie czekała pani zbyt długo - powiedział. - Zanim przejdziemy do sprawy... Napije się pani czegoś? - spytał, przejeżdżając dłonią przez przydługawe włosy, które zdążyły opaść mu na czoło, gdy pochylał się nad listem.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dzieci nigdy nie miały łatwo. Jako te niewinne, młodziutkie, nieświadome, powoli wkraczające w życie często stawały się ofiarami konfliktów nierozpoczętych przez nie same, ponosiły surowe konsekwencje wyborów pokolenia, od którego dzieliły je lata doświadczeń. Wren wychowywała się w takim świecie. W kamienne mury zamku wgryzało się widmo wojny jaka zatruła czarodziejskie dominium Wysp niedługo po otwarciu Komnaty Tajemnic i śmierci mugolskiej uczennicy, listy od matki przepełniały pełne histerycznego strachu wersy. Listy od ojca nie mówiły nic. O przebiegu walk dowiadywała się z gazet, pamiętając jak wraz z przyjaciółmi młodości wyczekiwali często na nowe wydania by dowiedzieć się jakie żniwa tym razem zebrała wojna. Wojna, w jakiej sami nie mogli walczyć. Dla niej było to pewnego rodzaju adrenaliną, nieznanym, dla młodziutkich uczniów profesora astronomii - najwyraźniej katorgą. Wspinając się na wieżę miała okazję minąć uczennicą, z którą się spotkał. Różane poliki pokryte głębokim szkarłatem wciąż nosiły ślady nieudolnie wytartej wilgoci świeżych łez, powieki delikatnie już spuchły, gałki oczne zaczerwieniły. Sama Chang odebrała to jako wyraz surowości nauczyciela; poza opinią o jego fachowości w wyspecjalizowanej dziedzinie nie wiedziała o nim nic. Może akurat wlepił dziewczynie szlaban, zbeształ za źle wykonaną pracę domową? Zakładała, że twarzą w twarz przyjdzie jej zmierzyć się z nieuprzejmym gburem, może podstarzałym złośliwcem - stąd pewne zdziwienie, gdy otworzone zaklęciem drzwi ukazały siedzącego za biurkiem młodego mężczyznę o dość przyjemnej prezencji.
- Dziękuję, profesorze Vane. Oczywiście, zaczekam - przytaknęła z wdzięcznością, wchodząc do środka pomieszczenia i zamykając za sobą drzwi. Za szkolnych czasów nigdy nie miała okazji osobiście zjawić się w tym gabinecie. Podczas gdy czarodziej powrócił do swoich sprawunków, Wren wykorzystała szansę rozejrzenia się dookoła. Nawet nie wiedziała kiedy to miejsce wyobraziła sobie jako niemal czarne, mistyczne wnętrze wypełnione modelami latających dokoła planet, gwiazd, konstelacji - tymczasem rzeczywistość okazała się zgoła zwyczajna. Przyborów naukowych jako takich oczywiście nie brakowało, ale gdzie wyparowała kurtyna mistycyzmu odległych galaktyk, tajemnica ciał niebieskich, o których ujarzmieniu ludzkość mogła tylko pomarzyć? Zręcznie ukryła niezadowolenie, jakie pragnęło zdominować jej mimikę. Nie czas i nie miejsce na pokaz prywatnych oczekiwań; jej twarz pozostawała neutralna, spojrzenie uprzejmie zaciekawione. Wkrótce zwróciła je także w stronę ptasiego posłańca, do którego nóżki Vane przytwierdzał wiadomość.
- Przepiękne stworzenie. I ten kolor. Spodziewałam się sowy niosącej odpowiedź i przyznam szczerze, że z początku ciężko było mi skupić się na pańskim liście kiedy obserwował mnie z parapetu - odezwała się jeszcze zanim ptak opuścił gabinet, szczerze, z podziwem. Yue, jej własna sówka, była dość przeciętnego wyglądu, niczym niezwykłym nie wybijała się z tłumu upierzonych listonoszy. Inaczej było ze zwierzęciem posłusznym Jaydenowi.
Na uśmiech profesora odpowiedziała swym własnym, delikatnie potrząsnęła głową w proteście względem swojego oczekiwania. Nieprzesadnie zresztą spieszyło jej się tego popołudnia dokądkolwiek, mogła przeznaczyć więc dodatkową chwilę na zaplanowaną weryfikację jej zdobyczy. Kto wie, może pomoc mężczyzny okazałaby się przydatna na dłuższą metę?
- Czy ma profesor sok dyniowy? Nie piłam go od czasu ukończenia nauki. Jeżeli nie, woda w zupełności wystarczy, dziękuję. - Smak soku zawsze kojarzył jej się tylko i wyłącznie z Hogwartem. - Schody tutaj z pewnością nie ujmują pragnienia - dodała jeszcze z odrobinę szerszym uśmiechem. Kto kierował się przekonaniem, że umieszczenie ponad tysiąca stopni przysporzy wieży astronomicznej wielu wielbicieli? Wspomnienia niechęci do przedmiotu za czasów szkolnych rozgorzały nowym ogniem, zakładała, że przysporzą jej jutro zakwasów. - Mam nadzieję, że nie zabiorę profesorowi za dużo czasu. Do tej pory oceną moich ingrediencji astronomicznych zajmował się Leopold Skeeter, może pan kojarzy? - W liście nie wspominała go polecił jej spotkać się właśnie z Jaydenem, toteż postanowiła uchylić rąbka tajemnicy - która wcale takową nie była.
- Dziękuję, profesorze Vane. Oczywiście, zaczekam - przytaknęła z wdzięcznością, wchodząc do środka pomieszczenia i zamykając za sobą drzwi. Za szkolnych czasów nigdy nie miała okazji osobiście zjawić się w tym gabinecie. Podczas gdy czarodziej powrócił do swoich sprawunków, Wren wykorzystała szansę rozejrzenia się dookoła. Nawet nie wiedziała kiedy to miejsce wyobraziła sobie jako niemal czarne, mistyczne wnętrze wypełnione modelami latających dokoła planet, gwiazd, konstelacji - tymczasem rzeczywistość okazała się zgoła zwyczajna. Przyborów naukowych jako takich oczywiście nie brakowało, ale gdzie wyparowała kurtyna mistycyzmu odległych galaktyk, tajemnica ciał niebieskich, o których ujarzmieniu ludzkość mogła tylko pomarzyć? Zręcznie ukryła niezadowolenie, jakie pragnęło zdominować jej mimikę. Nie czas i nie miejsce na pokaz prywatnych oczekiwań; jej twarz pozostawała neutralna, spojrzenie uprzejmie zaciekawione. Wkrótce zwróciła je także w stronę ptasiego posłańca, do którego nóżki Vane przytwierdzał wiadomość.
- Przepiękne stworzenie. I ten kolor. Spodziewałam się sowy niosącej odpowiedź i przyznam szczerze, że z początku ciężko było mi skupić się na pańskim liście kiedy obserwował mnie z parapetu - odezwała się jeszcze zanim ptak opuścił gabinet, szczerze, z podziwem. Yue, jej własna sówka, była dość przeciętnego wyglądu, niczym niezwykłym nie wybijała się z tłumu upierzonych listonoszy. Inaczej było ze zwierzęciem posłusznym Jaydenowi.
Na uśmiech profesora odpowiedziała swym własnym, delikatnie potrząsnęła głową w proteście względem swojego oczekiwania. Nieprzesadnie zresztą spieszyło jej się tego popołudnia dokądkolwiek, mogła przeznaczyć więc dodatkową chwilę na zaplanowaną weryfikację jej zdobyczy. Kto wie, może pomoc mężczyzny okazałaby się przydatna na dłuższą metę?
- Czy ma profesor sok dyniowy? Nie piłam go od czasu ukończenia nauki. Jeżeli nie, woda w zupełności wystarczy, dziękuję. - Smak soku zawsze kojarzył jej się tylko i wyłącznie z Hogwartem. - Schody tutaj z pewnością nie ujmują pragnienia - dodała jeszcze z odrobinę szerszym uśmiechem. Kto kierował się przekonaniem, że umieszczenie ponad tysiąca stopni przysporzy wieży astronomicznej wielu wielbicieli? Wspomnienia niechęci do przedmiotu za czasów szkolnych rozgorzały nowym ogniem, zakładała, że przysporzą jej jutro zakwasów. - Mam nadzieję, że nie zabiorę profesorowi za dużo czasu. Do tej pory oceną moich ingrediencji astronomicznych zajmował się Leopold Skeeter, może pan kojarzy? - W liście nie wspominała go polecił jej spotkać się właśnie z Jaydenem, toteż postanowiła uchylić rąbka tajemnicy - która wcale takową nie była.
Uwielbiał tę pracę - i nie dlatego, że wykładał swoją ukochaną astronomię, ale dlatego, że mógł dzielić się ów wiedzą z najmłodszym pokoleniem czarodziejów i mógł obserwować ich wzrastanie. Chłonne, ciekawe świata umysły potrafiły zdziałać cuda, a obserwując przez lata osiągnięcia, postępy oraz możliwości studentów, Jayden był pewien, że przyszłość leżała w rękach właśnie tego pokolenia - nie zaś aktualnie dorosłego i panującego. Oni w końcu wyniszczali się nawzajem, nie rozumiejąc, co tak naprawdę leżało u podstawy walki. Spierając się o coś tak ulotnego jak władza, tracili inne cele po drodze, a śledząc już od dłuższego czasu całą sytuację, profesor nie widział ratunku. Nie zwodził siebie wizjami, gdzie nagle konserwatyści i promugolska bojówka dostaną oświecenia i zaprzestaną konfliktów. To trwało za długo i zaszło za daleko. Czarodzieje zabijali się nawzajem, powołując się na szlachetne jak i okrutne cele. Zabijali nieważne w imię czego - czym się różnili, stając nad nieruchomym ciałem drugiego człowieka i decydując o tym, kto miał żyć a kto ginąć? Walczyli o władzę nad światem, którego nie miało być na samym końcu - bo skoro mogli żyć tylko jedni, co miało pozostać prócz trupów? Dlatego właśnie całą wiarę pokładał w uczących się i wychodzących z Hogwartu młodych czarodziejach i czarownicach. Chciał, żeby byli jak najlepszymi ludźmi, którzy umieli czerpać z własnych rozważań, nie tych, które były im podsuwane pod nos i wpajane. Musieli umieć myśleć samodzielnie, jeśli chcieli być potężnymi, mądrymi jednostkami wspólnie w przyszłych dniach mającymi tworzyć trwałe społeczeństwo. Zdrowe społeczeństwo. Mogące nie tylko ze sobą rozmawiać, ale również i nie bać się sprowadzać na ów świat kolejne pokolenia. Jako przyszły ojciec, Jayden odczuwał ten strach silniej niż wcześniej - że jego dzieciom przyjdzie dorastać w pokrzywionej rzeczywistość i nieważne co by robił, to zło i tak kiedyś do nich przyjdzie. Nie można było mówić, że wcześniej go to nie przerażało - w końcu martwił się o swoich uczniów oraz o ich przyszłość. O ich bezpieczeństwo, jednak wraz z informacją o ciąży jego żony odkrył szerszy aspekt rodzicielstwa. Zrozumiał, jak bardzo ciężko było przewidzieć przyszłe wydarzenia i uchronić przed rozciągającym się złem tych, na których mu zależało.
Tego dnia świadomość, że część z jego uczniów nie miała już, do czego i do kogo wracać była przerażająca. Potracili domy, rodziny... Nie mieli dokąd pójść. Ale Vane nie zamierzał tak po prostu czekać i patrzeć na to, jedynie zapewniając ich o swoim współczuciu. Hogwart musiał odpowiedzieć na potrzeby swoich podopiecznych i zapewnić ich, że mieli wsparcie. Że nie zostali sami i nie potracili zbyt wcześnie dzieciństwa. Zostając profesorem w szalenie młodym wieku, Jayden nie spodziewał się, jak bardzo ta praca wpłynie na jego życie. I nie chodziło jedynie o rozpoznawalność jego nazwiska czy wyniesienie jego kompetencji do rangi międzynarodowej. Nawet nie chodziło o poznanie Pomony i odnalezienie w niej towarzyszki życia. To relacje i istota ich ważności. Do teraz miał z niektórymi uczniami kontakt, niektórzy przychodzili do niego, pokładając w nim zaufanie i prosząc o radę. Za czasów Grindelwalda Jay zawsze bronił swoich studentów, nie bojąc się konsekwencji - jak utrzymał swoją pracę, to było pytanie, na które nie potrafił odpowiedzieć.
Teraz jednak ciężkość emocjonalnego aspektu musiała być odsunięta w dal, gdy przyszedł kolejny gość do Wieży Astronomicznej a wraz z nim i ciekawy obiekt badań. Zaśmiał się krótko, słysząc słowa młodej czarownicy, gdy wspomniała o jego sokole. - Dziękuję. Zawsze miałem słabość do tych odcieni. Steve jest nieco postrzelony, ale mam nadzieję, że nie narobił problemów - odezwał się, siadając już na fotelu naprzeciwko Wren. - Proszę uprzejmie. - Jedno machnięcie różdżki sprawiło, że przed nią pojawił się oczekiwany sok dyniowy przelewający się do kubka z ruszającym się na nim Układem Słonecznym. Cóż... Nie trzeba było być specjalnie spostrzegawczym, by dostrzec, że profesor po prostu uwielbiał astronomię. Zaraz po tym Vane wsłuchał się w słowa kobiety, przypominając sobie treść jej listu. Pokiwał głową, słysząc znajome nazwisko, chociaż nie wiedział do końca, dlaczego skierował czarownicę właśnie do niego. - Pan Skeeter był pracownikiem Wieży Astrologów, gdy odbywałem tam staż potwierdził. - Jednak było to ponad siedem lat temu. Nie sądziłem, że jeszcze o nim usłyszę. Zbadał próbkę przed wydaniem oświadczenia o jej nieskazitelności? - spytał, przechodząc od razu do tematu. Nie mógł potwierdzić ani zaprzeczyć kompetencjom astronoma, z którym nie miał specjalnie kontaktu, ale każdy z nich miał swoje własne sposoby na badania. A skoro Skeeter był w pośpiechu, rzucił okiem czy faktycznie pochylił się nad zjawiskiem? Jayden wolał nie poddawać się nazbyt ekscytacji, która mogła okazać się płonna.
Tego dnia świadomość, że część z jego uczniów nie miała już, do czego i do kogo wracać była przerażająca. Potracili domy, rodziny... Nie mieli dokąd pójść. Ale Vane nie zamierzał tak po prostu czekać i patrzeć na to, jedynie zapewniając ich o swoim współczuciu. Hogwart musiał odpowiedzieć na potrzeby swoich podopiecznych i zapewnić ich, że mieli wsparcie. Że nie zostali sami i nie potracili zbyt wcześnie dzieciństwa. Zostając profesorem w szalenie młodym wieku, Jayden nie spodziewał się, jak bardzo ta praca wpłynie na jego życie. I nie chodziło jedynie o rozpoznawalność jego nazwiska czy wyniesienie jego kompetencji do rangi międzynarodowej. Nawet nie chodziło o poznanie Pomony i odnalezienie w niej towarzyszki życia. To relacje i istota ich ważności. Do teraz miał z niektórymi uczniami kontakt, niektórzy przychodzili do niego, pokładając w nim zaufanie i prosząc o radę. Za czasów Grindelwalda Jay zawsze bronił swoich studentów, nie bojąc się konsekwencji - jak utrzymał swoją pracę, to było pytanie, na które nie potrafił odpowiedzieć.
Teraz jednak ciężkość emocjonalnego aspektu musiała być odsunięta w dal, gdy przyszedł kolejny gość do Wieży Astronomicznej a wraz z nim i ciekawy obiekt badań. Zaśmiał się krótko, słysząc słowa młodej czarownicy, gdy wspomniała o jego sokole. - Dziękuję. Zawsze miałem słabość do tych odcieni. Steve jest nieco postrzelony, ale mam nadzieję, że nie narobił problemów - odezwał się, siadając już na fotelu naprzeciwko Wren. - Proszę uprzejmie. - Jedno machnięcie różdżki sprawiło, że przed nią pojawił się oczekiwany sok dyniowy przelewający się do kubka z ruszającym się na nim Układem Słonecznym. Cóż... Nie trzeba było być specjalnie spostrzegawczym, by dostrzec, że profesor po prostu uwielbiał astronomię. Zaraz po tym Vane wsłuchał się w słowa kobiety, przypominając sobie treść jej listu. Pokiwał głową, słysząc znajome nazwisko, chociaż nie wiedział do końca, dlaczego skierował czarownicę właśnie do niego. - Pan Skeeter był pracownikiem Wieży Astrologów, gdy odbywałem tam staż potwierdził. - Jednak było to ponad siedem lat temu. Nie sądziłem, że jeszcze o nim usłyszę. Zbadał próbkę przed wydaniem oświadczenia o jej nieskazitelności? - spytał, przechodząc od razu do tematu. Nie mógł potwierdzić ani zaprzeczyć kompetencjom astronoma, z którym nie miał specjalnie kontaktu, ale każdy z nich miał swoje własne sposoby na badania. A skoro Skeeter był w pośpiechu, rzucił okiem czy faktycznie pochylił się nad zjawiskiem? Jayden wolał nie poddawać się nazbyt ekscytacji, która mogła okazać się płonna.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jej spojrzenie przez dłuższy moment utonęło w układzie słonecznym zdobiącym kubek zaklęciem napełniający się sokiem dyniowym; żłobienia poruszały się względem swoich prawdziwych odpowiedników, zachowywały prawidłowe odległości w dokładnie wymierzonej skali. Wcześniej nie widziała w Hogwarcie tego typu zastawy, musiała należeć więc bezpośrednio do profesora. A szkoda; uczty w Wielkiej Sali przepełnione były przepychem, to prawda, jednak ich oprawa była dość przeciętna względem możliwości jakie oferowała magia. Magiczny sufit drzemał nad głowami pałaszujących uczniów, gdzieniegdzie unosiły się świece podtrzymywane w powietrzu inkantacją, gdzie indziej ujawniały się duchy - a stoły, sztućce, wszystko to było raczej normalne. Wren powstrzymała nostalgiczne westchnienie, które chciało wyrwać się z płuc, zakamuflowała je łykiem napoju, znajomym smakiem z dawnych lat. Kiedyś kolacja bez soku dyniowego była fenomenem nie do pomyślenia, obrazą majestatu. Dziś prawie zapomniała o jego istnieniu. Klątwa dorosłości była naprawdę wstrętna.
- Dziękuję - powtórzyła ów słowo ponownie, podążyło za nim wdzięczne skinienie głowy, gdy pragnienie wspinaczką zostało zaspokojone. - Ach, od razu lepiej. Może nie wyzionę ducha przy pokonywaniu tej samej liczby stopni w drodze powrotnej. - Tym razem pozwoliła sobie na krótkie parsknięcie, dźwięczne, dość ciche, które szybko zlało się w jedność w panującym wokół spokojem. Bardziej prawdopodobnym w czekającym nań procesie byłoby skręcenie kostki, może nawet całkowita rezygnacja w połowie zadania - ale na pierwsze wcale nie miała ochoty, drugie natomiast nie leżało w obrębie jej charakteru.
Gdy temat zgrabnie zszedł na źródło jej wizyty, Wren pozwoliła sobie odstawić szklankę na biurko mężczyzny i sięgnęła do torby, by z jej wnętrza wydobyć znalezisko i jego opis sporządzony przez pierwszego właściciela. Pył przechowywała w sporych rozmiarów butelce, przezroczystej, zakorkowanej, niemalże hermetycznej. Czy był to poprawny sposób? Nie była do końca przekonana, choć wydawał się jej w miarę logiczny. Z ingrediencjami alchemicznymi miała do czynienia bardzo rzadko.
- Nie miał takiej możliwości, - zaczęła, - nie zbadał jej dokładnie. Poświęcił tylko moment by rzucić na nią okiem i odniosłam wrażenie, że wydawała się go interesować. Niestety przegraliśmy z czasem: konieczność wyjazdu z Londynu była na tyle nagląca, że mieliśmy okazję zamienić dwa słowa tuż przed jego opuszczeniem miasta, gdy jedną nogą stał w pociągu. Leopold zasugerował, że właśnie pan mógłby być zainteresowany tym egzemplarzem. I wydać takie oświadczenie, jeżeli to nie bubel. - Czarownica delikatnie ułożyła buteleczkę przed Jaydenem, obok niej plik skrupulatnie zapisanych papierów. Sama ingrediencja już na pierwszy rzut oka różniła się barwą od sproszkowanych meteorytów, jakie wcześniej widziała podczas pracy w sklepie alchemicznym na Pokątnej. Proszek był jaśniejszy, bardziej błyszczący, w świetle niemal złocisty. Wyprostowała się na krześle i splotła ze sobą dłonie, spojrzenie kierując na rozmówcę. - Według skompletowanych danych meteoryt uderzył w ziemie egipskie w Dolinie Królów. Odsłonił wejście do wtedy jeszcze niezbadanego grobowca. Łowca ingrediencji, pierwszy właściciel, mówił o ciekawych właściwościach, jakie uwolniło w meteorycie właśnie to miejsce uderzenia; ponoć przesiąkła go starożytna magia ulatująca ze środka, z głównej komnaty miejsca pochówku. Na poparcie tych zapewnień udostępniono mi dokumentację badacza, który zajął się sprawdzeniem meteorytu jeszcze w Egipcie. Tekst jest przetłumaczony, ale ja sama niewiele z niego rozumiem. - Ruchem głowy wskazała na plik dokumentów ujętych w teczce. - Daleko mi do biegłości w rozumieniu astronomii. Profesor z lat szkolnych nie zaszczepił w moim roczniku do niej wielkiej miłości - przyznała niejako z wyzwaniem, odrobinę prowokacyjnie, faktem tym dość rozbawiona.
- Dziękuję - powtórzyła ów słowo ponownie, podążyło za nim wdzięczne skinienie głowy, gdy pragnienie wspinaczką zostało zaspokojone. - Ach, od razu lepiej. Może nie wyzionę ducha przy pokonywaniu tej samej liczby stopni w drodze powrotnej. - Tym razem pozwoliła sobie na krótkie parsknięcie, dźwięczne, dość ciche, które szybko zlało się w jedność w panującym wokół spokojem. Bardziej prawdopodobnym w czekającym nań procesie byłoby skręcenie kostki, może nawet całkowita rezygnacja w połowie zadania - ale na pierwsze wcale nie miała ochoty, drugie natomiast nie leżało w obrębie jej charakteru.
Gdy temat zgrabnie zszedł na źródło jej wizyty, Wren pozwoliła sobie odstawić szklankę na biurko mężczyzny i sięgnęła do torby, by z jej wnętrza wydobyć znalezisko i jego opis sporządzony przez pierwszego właściciela. Pył przechowywała w sporych rozmiarów butelce, przezroczystej, zakorkowanej, niemalże hermetycznej. Czy był to poprawny sposób? Nie była do końca przekonana, choć wydawał się jej w miarę logiczny. Z ingrediencjami alchemicznymi miała do czynienia bardzo rzadko.
- Nie miał takiej możliwości, - zaczęła, - nie zbadał jej dokładnie. Poświęcił tylko moment by rzucić na nią okiem i odniosłam wrażenie, że wydawała się go interesować. Niestety przegraliśmy z czasem: konieczność wyjazdu z Londynu była na tyle nagląca, że mieliśmy okazję zamienić dwa słowa tuż przed jego opuszczeniem miasta, gdy jedną nogą stał w pociągu. Leopold zasugerował, że właśnie pan mógłby być zainteresowany tym egzemplarzem. I wydać takie oświadczenie, jeżeli to nie bubel. - Czarownica delikatnie ułożyła buteleczkę przed Jaydenem, obok niej plik skrupulatnie zapisanych papierów. Sama ingrediencja już na pierwszy rzut oka różniła się barwą od sproszkowanych meteorytów, jakie wcześniej widziała podczas pracy w sklepie alchemicznym na Pokątnej. Proszek był jaśniejszy, bardziej błyszczący, w świetle niemal złocisty. Wyprostowała się na krześle i splotła ze sobą dłonie, spojrzenie kierując na rozmówcę. - Według skompletowanych danych meteoryt uderzył w ziemie egipskie w Dolinie Królów. Odsłonił wejście do wtedy jeszcze niezbadanego grobowca. Łowca ingrediencji, pierwszy właściciel, mówił o ciekawych właściwościach, jakie uwolniło w meteorycie właśnie to miejsce uderzenia; ponoć przesiąkła go starożytna magia ulatująca ze środka, z głównej komnaty miejsca pochówku. Na poparcie tych zapewnień udostępniono mi dokumentację badacza, który zajął się sprawdzeniem meteorytu jeszcze w Egipcie. Tekst jest przetłumaczony, ale ja sama niewiele z niego rozumiem. - Ruchem głowy wskazała na plik dokumentów ujętych w teczce. - Daleko mi do biegłości w rozumieniu astronomii. Profesor z lat szkolnych nie zaszczepił w moim roczniku do niej wielkiej miłości - przyznała niejako z wyzwaniem, odrobinę prowokacyjnie, faktem tym dość rozbawiona.
Gdy Wren myślała o suficie Wielkiej Sali, Jayden odchylił się na swoim fotelu i wpatrywał się wprost w odsłonięte niebo nad ich głowami. Ukazywało piękno kosmosu, konstelacje jaśniały niczym świece zawieszone pod stropem i mogłoby się wydawać, że to jedynie wymysł magii, lecz to istniało naprawdę. Widział to. Podróżował spojrzeniem po tajemnicach nieskończoności, odkrywając nieznane. Nikt nigdy przed nim ani po nim nie miał zbadać Wszechrzeczy, być bliski rozwikłania jej sekretów, zrozumienia istoty. A jednak próbował, starając się pochłonąć jak najwięcej informacji, poszerzyć spektrum postrzegania nie tylko z samego kierunku astronomii, lecz również i życia. Bo to wszystko się łączyło. Holistycznie nabierało sensu, podczas gdy oddzielnie było jedynie częścią. Należało więc starać się zrozumieć istnienie właśnie przez pryzmat całości - nie zaś wyrywkowych informacji. A początek oraz koniec znajdowały się nad głowami ludzkości, niemo wędrując po bezkresie wiedzy. Jak można było się tym nie fascynować? Nie pragnąć więcej? Stwierdzić, że to sie nie liczyło? Jayden nigdy nie miał wyjść z podziwu nad złożonością życia. Zawsze tak było - jego zachwyt nad wspaniałością sklepienia niebieskiego nigdy się nie zmienił i nie zmalał. Odkąd tylko zrozumiał, czym była astronomia, dążył ku niej, a wraz z nią odkrywał całą resztę.
Gdy czarownica wyjęła z torby przedmiot całego spotkania, profesor zmierzył uważnym spojrzeniem znajdujący się w fiolce pył, lecz nie sięgnął ani po próbkę, ani po dokumentację - wsłuchiwał się jedynie w słowa wypowiadane przez kobietę, starając się sobie wszystko poukładać w głowie. Nie zignorował żadnego słowa, czekał. Przez chwilę jeszcze milczał, wpatrując się w sproszkowany meteoryt i dopiero po kilku dłuższych momentach, odpowiedział. - To fascynujące jak już starożytne cywilizacje były zafascynowane pozaziemskimi znaleziskami. Spartanie uznawali meteor za znak, że król zgrzeszył i powinien abdykować, Rzymianie zaś za wysłanego przez Jowisza zwiastuna burzy, zapowiedź narodzin dziecka lub innych doniosłych wydarzeń. W folklorze słowiańskim stanowi znak, że dusza opuściła zaświaty, ostrzeżenie przed najazdem lub śmiercią. W folklorze zachodnim spadające gwiazdy to kamienie ciskane przez anioły, aby odpędzić dżinny od nieba. Natomiast starożytni Egipcjanie przywiązywali ogromną wagę do żelaza pochodzenia pozaziemskiego, uznawali je za dar i wiadomość od bogów. I chociaż nikt z nich nie miał racji... Nie mylili się co do tego, że meteoryty niosły w sobie wiele mocy - urwał, po czym wziął wpierw dokumenty spisane prędkim, acz starannym pismem i przebiegł po nich spojrzeniem. Nie trwało długo, nim wstał i podszedł do jednej z wysokich szaf wypełnionych książkami. Od samej podłogi pięły się aż do samego sufitu, zlewając się z zaczarowanym sklepieniem. Profesor wyraźnie czegoś szukał, lecz nie przerywał swojej opowieści, która mogła się początkowo wydawać zupełnie oddalona od tematu. Tak jednak nie było. W tym samym momencie, w którym Vane kontynuował, złapał odpowiednią książkę i zaczął wracać do biurka. - Gdy w listopadzie dwudziestego drugiego roku profesor historii magii Howard Carter wraz ze swoim mugolskim towarzyszem Georgem Carnarvoną odkryli niesplądrowany wówczas egipski grobowiec, nie wiedzieli, z czym mieli do czynienia. Towarzyszył im trzeci badacz - również czarodziej. Wśród wielu skarbów jeden konkretny przedmiot przykuł jego uwagę - sztylet, który trzymała znajdująca się w sarkofagu mumia. Niedotknięty zębem czasu zdawał się emanować jakąś wewnętrzną energią. Trzeci mężczyzna zabrał więc ze sobą broń, zbadał ją i potwierdził, że ostrze było wykonane z meteorytu. Reszta ekipy poszukiwawczej zmarła wkrótce po tym i tylko on przeżył. Bo miał przy sobie sztylet. - Na potwierdzenie swoich słów Jayden ułożył przed kobietą zabraną z półki wcześniej książkę na ruchomym zdjęciu przedstawiającym ów sztylet, a tuż obok również fotografię mężczyzny bardzo podobnego do astronoma. - Dziadek opowiadał mi tę historię setki, jeśli nie tysiące razy. Od zawsze podróżował po świecie za meteorytami, stając się w nich ekspertem. To właśnie on też nauczył mnie, że przeszłość kryje więcej prawdy, niż może nam się wydawać. Istnieje teoria, w której meteoryty mają być nośnikami magii. Zgodnie z jej ideą życie rozprzestrzenia się wśród ciał niebieskich dzięki naturalnym procesom. Również poprzez meteoryty. Grek Anaksagoras zradykalizował myśl twórcy teorii bytu, wskazując na istnienie nieskończenie wielu pierwiastków. Nazwał je homoimeriami. Nie chcę zanudzać pani szczegółami, ale sęk w tym, że Anaksagoras odkrył cząstki, budujące magię. - Jayden nie odrywał spojrzenia od swojej rozmówczyni, chcąc wiedzieć, czy nadążała za jego tokiem myślenia oraz rozumiała to, co chciał jej powiedzieć. Bo nie uczono tego na lekcjach w Hogwarcie, a przynajmniej nie na historii. Vane jednak miał o wiele śmielsze, wykraczające poza tradycjonalistyczną wiedzę chęć zrozumienia i właśnie to chciał przekazywać uczniom. - Nie jestem historykiem, ale jeśli teoria jest prawdziwa, to nie Dolina Królów napełniła meteoryt magią. Było dokładnie na odwrót. - Umilkł. Czy rozumiała? Nie zbadał jeszcze jej meteorytu, lecz odkrycia zdawały się spajać w jedno. W holistyczny cement jego opowieści.
Gdy czarownica wyjęła z torby przedmiot całego spotkania, profesor zmierzył uważnym spojrzeniem znajdujący się w fiolce pył, lecz nie sięgnął ani po próbkę, ani po dokumentację - wsłuchiwał się jedynie w słowa wypowiadane przez kobietę, starając się sobie wszystko poukładać w głowie. Nie zignorował żadnego słowa, czekał. Przez chwilę jeszcze milczał, wpatrując się w sproszkowany meteoryt i dopiero po kilku dłuższych momentach, odpowiedział. - To fascynujące jak już starożytne cywilizacje były zafascynowane pozaziemskimi znaleziskami. Spartanie uznawali meteor za znak, że król zgrzeszył i powinien abdykować, Rzymianie zaś za wysłanego przez Jowisza zwiastuna burzy, zapowiedź narodzin dziecka lub innych doniosłych wydarzeń. W folklorze słowiańskim stanowi znak, że dusza opuściła zaświaty, ostrzeżenie przed najazdem lub śmiercią. W folklorze zachodnim spadające gwiazdy to kamienie ciskane przez anioły, aby odpędzić dżinny od nieba. Natomiast starożytni Egipcjanie przywiązywali ogromną wagę do żelaza pochodzenia pozaziemskiego, uznawali je za dar i wiadomość od bogów. I chociaż nikt z nich nie miał racji... Nie mylili się co do tego, że meteoryty niosły w sobie wiele mocy - urwał, po czym wziął wpierw dokumenty spisane prędkim, acz starannym pismem i przebiegł po nich spojrzeniem. Nie trwało długo, nim wstał i podszedł do jednej z wysokich szaf wypełnionych książkami. Od samej podłogi pięły się aż do samego sufitu, zlewając się z zaczarowanym sklepieniem. Profesor wyraźnie czegoś szukał, lecz nie przerywał swojej opowieści, która mogła się początkowo wydawać zupełnie oddalona od tematu. Tak jednak nie było. W tym samym momencie, w którym Vane kontynuował, złapał odpowiednią książkę i zaczął wracać do biurka. - Gdy w listopadzie dwudziestego drugiego roku profesor historii magii Howard Carter wraz ze swoim mugolskim towarzyszem Georgem Carnarvoną odkryli niesplądrowany wówczas egipski grobowiec, nie wiedzieli, z czym mieli do czynienia. Towarzyszył im trzeci badacz - również czarodziej. Wśród wielu skarbów jeden konkretny przedmiot przykuł jego uwagę - sztylet, który trzymała znajdująca się w sarkofagu mumia. Niedotknięty zębem czasu zdawał się emanować jakąś wewnętrzną energią. Trzeci mężczyzna zabrał więc ze sobą broń, zbadał ją i potwierdził, że ostrze było wykonane z meteorytu. Reszta ekipy poszukiwawczej zmarła wkrótce po tym i tylko on przeżył. Bo miał przy sobie sztylet. - Na potwierdzenie swoich słów Jayden ułożył przed kobietą zabraną z półki wcześniej książkę na ruchomym zdjęciu przedstawiającym ów sztylet, a tuż obok również fotografię mężczyzny bardzo podobnego do astronoma. - Dziadek opowiadał mi tę historię setki, jeśli nie tysiące razy. Od zawsze podróżował po świecie za meteorytami, stając się w nich ekspertem. To właśnie on też nauczył mnie, że przeszłość kryje więcej prawdy, niż może nam się wydawać. Istnieje teoria, w której meteoryty mają być nośnikami magii. Zgodnie z jej ideą życie rozprzestrzenia się wśród ciał niebieskich dzięki naturalnym procesom. Również poprzez meteoryty. Grek Anaksagoras zradykalizował myśl twórcy teorii bytu, wskazując na istnienie nieskończenie wielu pierwiastków. Nazwał je homoimeriami. Nie chcę zanudzać pani szczegółami, ale sęk w tym, że Anaksagoras odkrył cząstki, budujące magię. - Jayden nie odrywał spojrzenia od swojej rozmówczyni, chcąc wiedzieć, czy nadążała za jego tokiem myślenia oraz rozumiała to, co chciał jej powiedzieć. Bo nie uczono tego na lekcjach w Hogwarcie, a przynajmniej nie na historii. Vane jednak miał o wiele śmielsze, wykraczające poza tradycjonalistyczną wiedzę chęć zrozumienia i właśnie to chciał przekazywać uczniom. - Nie jestem historykiem, ale jeśli teoria jest prawdziwa, to nie Dolina Królów napełniła meteoryt magią. Było dokładnie na odwrót. - Umilkł. Czy rozumiała? Nie zbadał jeszcze jej meteorytu, lecz odkrycia zdawały się spajać w jedno. W holistyczny cement jego opowieści.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pierwszy potok słów opuszczający gardło mężczyzny przypominał jej sławetną puszkę Pandory, której wieko niechcący uchyliła swoją zdobyczą; zagłębiał się w czasy, które mijały się z jej zainteresowaniem, powiedz mi tylko, czy na tym zarobię, wrzeszczał ogarnięty niemocą umysł, choć twarz pozostała niewzruszona. Nie zdradziła ani jednego sekretu nagle wzburzonych myśli przeklinających los, tysiąc jeden stopni prowadzących do gabinetu, wymyślny dowcip starego Skeetera i wszystko inne, co akurat przyszło jej do głowy; ile pożytku mogła mieć bowiem z wierzeń Greków, przekonań Spartan, z paplaniny cywilizacji oddalonych od jej pokolenia setkami, tysiącem lat? Żadnego! Ani krztyny, ani kropli, ani... Zanim zorientowała się w momentalnym rozdrażnieniu, jej uwaga skupiła się na opowiadanej przez niego historii, a sama czarownica już chłonęła jego słowa. Było w nich dużo więcej czaru niż w opowieściach jej dawnego profesora, skądinąd tego samego, który od przedmiotu skutecznie ją odrzucił monotonnym wykładem. Serce w jej piersi zabiło mocniej gdy Vane opowiadał o sztylecie znalezionym w pradawnym grobowcu, którego eksploracji podjęli się trzej poszukiwacze magicznych przygód. Z początku bała się, że mężczyzna przerwie opowieść gdy wstał i ruszył w stronę regału, jednak to pozostawiło jedynie krótkie okienko, w którym zdążyła zadać nurtujące ją pytanie.
- Nie rozumiem. Przeżył bo miał przy sobie sztylet; w jaki sposób ochronił go przed śmiercią? - spytała, zmarszczyła brwi, później pochyliła się do przodu i przyjrzała ułożonym przed nią zdjęciom. A zatem bohater historii był krewnym profesora... Nic zatem dziwnego, że Leopold Skeeter skierował ją właśnie pod ten adres, do tego gabinetu, tego umysłu.
Chwilowo spięte mięśnie rozluźniły się dziwnie, gdy Jayden kontynuował. Równie dobrze mogłaby go słuchać bez jakiegokolwiek interesu w całym przedsięwzięciu - a dla własnej, egoistycznej przyjemności. Odkrywał przed nią tajniki dziedziny, jaka do tej pory wydawała jej się niesamowicie, bezdennie nużąca, budził w niej coś uśpionego. Głód czegoś, czego nie otrzymała w Hogwarcie w trakcie lat swej nauki. Poczucie straty, zmarnowanego czasu. Wyrecytowane ze znudzeniem formułki szkolnego autorytetu nijak miały się do sposobu wypowiedzi Jaydena, do tego, jak krok po kroku prowadził ją do celu zrozumienia problemu, do meritum ich spotkania. Nie chcę zanudzać pani szczegółami, ale sęk w tym, że Anaksagoras odkrył cząstki budujące magię, powiedział, a Wren całą sobą musiała powstrzymać dłoń pragnącą uderzyć w blat, słowa z desperacją naciskające na wargi, proszę mnie zanudzać.
- A zatem, jeśli nie mamy do czynienia z falsyfikatem, czy ten meteoryt mógł uczynić grobowiec, przy którym został pobrany, miejscem niebezpiecznym? - Przypomniała sobie twarz poczciwca powracającego na kilka dni do swej pracowni wprost z Egiptu, który pod wpływem słodkich kłamstw podarował jej ingrediencję. Nie pałała do niego miłością, nie pałała do niego również niechęcią, nie miała jednak zamiaru mieć go na sumieniu. - W Dolinie Królów wciąż trwają prace dokumentujące resztę przedmiotów znalezionych przy zmarłym. Zgromadzono tam zespół naukowy nadzorujący przedsięwzięcie, sporo szanowanych nazwisk, nie wiem tylko, czy mogą podzielić los kampanii pana dziadka. Powinni zostać ostrzeżeni?
Na ile łowca ingrediencji był szczery w podzieleniu się wiedzą z archeologami, gdy zgłaszał znalezisko, o tym nie miała pojęcia. Być może nawet nie wspomniał o meteorycie, zbyt pochłonięty kompletowaniem egipskich dóbr alchemicznych. Nie był to w końcu jedyny egzemplarz, o jakim jej opowiadał, ale zdecydowanie najczystszy, najciekawszy i najbardziej drogocenny. Mężczyzna był przekonany, że dzieląc się z Wren zdobyczą pomagał skrzywdzonej przez los sierocie rozpocząć nowe życie. A ona nie chciała teraz, by swoje musiał w jej imieniu zakończyć.
- Nie rozumiem. Przeżył bo miał przy sobie sztylet; w jaki sposób ochronił go przed śmiercią? - spytała, zmarszczyła brwi, później pochyliła się do przodu i przyjrzała ułożonym przed nią zdjęciom. A zatem bohater historii był krewnym profesora... Nic zatem dziwnego, że Leopold Skeeter skierował ją właśnie pod ten adres, do tego gabinetu, tego umysłu.
Chwilowo spięte mięśnie rozluźniły się dziwnie, gdy Jayden kontynuował. Równie dobrze mogłaby go słuchać bez jakiegokolwiek interesu w całym przedsięwzięciu - a dla własnej, egoistycznej przyjemności. Odkrywał przed nią tajniki dziedziny, jaka do tej pory wydawała jej się niesamowicie, bezdennie nużąca, budził w niej coś uśpionego. Głód czegoś, czego nie otrzymała w Hogwarcie w trakcie lat swej nauki. Poczucie straty, zmarnowanego czasu. Wyrecytowane ze znudzeniem formułki szkolnego autorytetu nijak miały się do sposobu wypowiedzi Jaydena, do tego, jak krok po kroku prowadził ją do celu zrozumienia problemu, do meritum ich spotkania. Nie chcę zanudzać pani szczegółami, ale sęk w tym, że Anaksagoras odkrył cząstki budujące magię, powiedział, a Wren całą sobą musiała powstrzymać dłoń pragnącą uderzyć w blat, słowa z desperacją naciskające na wargi, proszę mnie zanudzać.
- A zatem, jeśli nie mamy do czynienia z falsyfikatem, czy ten meteoryt mógł uczynić grobowiec, przy którym został pobrany, miejscem niebezpiecznym? - Przypomniała sobie twarz poczciwca powracającego na kilka dni do swej pracowni wprost z Egiptu, który pod wpływem słodkich kłamstw podarował jej ingrediencję. Nie pałała do niego miłością, nie pałała do niego również niechęcią, nie miała jednak zamiaru mieć go na sumieniu. - W Dolinie Królów wciąż trwają prace dokumentujące resztę przedmiotów znalezionych przy zmarłym. Zgromadzono tam zespół naukowy nadzorujący przedsięwzięcie, sporo szanowanych nazwisk, nie wiem tylko, czy mogą podzielić los kampanii pana dziadka. Powinni zostać ostrzeżeni?
Na ile łowca ingrediencji był szczery w podzieleniu się wiedzą z archeologami, gdy zgłaszał znalezisko, o tym nie miała pojęcia. Być może nawet nie wspomniał o meteorycie, zbyt pochłonięty kompletowaniem egipskich dóbr alchemicznych. Nie był to w końcu jedyny egzemplarz, o jakim jej opowiadał, ale zdecydowanie najczystszy, najciekawszy i najbardziej drogocenny. Mężczyzna był przekonany, że dzieląc się z Wren zdobyczą pomagał skrzywdzonej przez los sierocie rozpocząć nowe życie. A ona nie chciała teraz, by swoje musiał w jej imieniu zakończyć.
Gdyby słyszał myśli Wren na samym początku swoich dywagacji o starożytnym świecie, wcale by się nie zdziwił, że budziło to w niej frustrację. Jak każdy naukowiec miał tendencje do opowiadania wyjątkowo długich elaboratów na tematy, które go pasjonowały. Jay jednak nigdy nie chciał chwalić się przed innymi swoją wiedzą, a chodziło o podzielenie się nią z tymi, którzy stali w jego zasięgu. Znajdował się wtedy w zupełnie innym świecie, dając pochłaniać się kolejnym analizom, procesom myślowym, łączeniom faktów oraz wędrowaniu po nieskończonym bezkresie wyobraźni. Można było wręcz powiedzieć, że zachłysnął się możliwościami, które otwierały przed nim nawet pojedyncze słowa lub aspekty. Od dziecka nosił w sobie pasję do astronomii, dlatego nic dziwnego, że niektórzy mogli poczuć się wyjątkowo przytłoczeni tym, co się działo, gdy podejmował się określonego tematu. Zawsze też przepraszał słuchaczy, gdy łapał się na tym, że mógł przedobrzyć, jednak w tym momencie nie dotarł jeszcze do ów chwili. Ciągnął opowieść, nawet nie wiedząc, że zmienił podejście młodej czarownicy do poruszanego przez siebie tematu. Na pewno jednak na jego twarzy pojawiłby się rumieńce zawstydzenia, gdyby podzieliła się z nim tą wiadomością. Bądź co bądź pozostało w nim coś z tego chłopca, którym jeszcze do niedawna był.
- Homoiomerie, jeśli odpowiadają za stworzenie magii, zawierają się w meteorytach. A jeśli odpowiadają za coś tak silnego, dlaczego nie miałyby równocześnie wzmocnić jego wewnętrznej energii? - odpowiedział pytaniem na pytanie, samemu będąc po wrażeniem tego, co wywołało przypadkowe spotkanie. Nigdy nie sądził, że cokolwiek wróci go do opowiadanej przez dziadka historii. I że równocześnie zmusi go do poważnego zastanawiania się nad kolejnymi krokami swojej naukowej drogi. Wszak to, o czym aktualnie spekulowali, było jedynie hipotezą, ale nie bezpodstawną. Rozpoczęte już w starożytności badania nad istotą magii przechodziły z rąk do rąk i nikt tak naprawdę nie chciał nad tym usiąść, bo przecież... Magia była dla czarodziejów niczym powietrze - mimo że była tak istotnym elementem ich życia, teorie tyczące się jej powstania, mogły okazać się kontrowersyjne. Jayden jednak już dawno odrzucił jakąkolwiek obawę o swoją reputację - wszak myślał bardzo modernistycznie, a jako naukowiec, jako Vane musiał być gotowy, by podejmować ryzyko. Wszak Sola ratio perfecta beatum facit jak głosiło rodzinne motto. Gdy czarownica poruszyła temat aktualnie znajdujących się czarodziejów w Dolinie Królów, profesor zamilkł na moment. - W przypadku grobu Tutanchamona mówimy o meteorycie, który znajdował się we wnętrzu tysiące lat. Przez ten czas energia miała możliwość wtopienia się w otoczenie podtrzymywane przez ukrytą w sztylecie magię. Nie jestem specjalistą, a ten temat wciąż pozostaje niezbadany, jednak możliwe, że tak prędka ingerencja w przypadku przyniesionego przez panią fragmentu, mogła ochronić środowisko przed... Nazwijmy to skażeniem. Oczywiście to są wszystko spekulacje - nikt nie wie, dlaczego w latach dwudziestych badacze umarli. Mówi się o klątwie, lecz dziadek był z nimi przy otwieraniu grobowca. Klątwa nie wybiera, a przynajmniej nie w takich momentach. Nie, gdy została nałożona na miejsce. Sądzę jednak, że podjęcie się środków ostrożności będzie właściwą decyzją. Mam napisać list, czy chce się pani tym zająć osobiście? - spytał, będąc gotowym złapać za pergamin i zacząć działać. Nie miał pojęcia, ale raczej przy takich znaleziskach, do tego egipskich, które słynęły z nakładanych klątw, ekipie powinien towarzyszyć ktoś, kto znał się na przeciwzwalczaniu czarnej magii. Nie był specjalistą z dziedziny obrony, lecz zaczytywał się w odpowiednich lekturach, chcąc zwiększyć swoją wiedzę oraz rozszerzyć możliwości oklumenty. Przy okazji rozmowy z jego kolegą z pracy zajmującego się ów tematem należały do codzienności. Astronom na pewno nie był ignorantem. - Jeśli chodzi o przyniesioną przez panią próbę - przebadanie zajmie mi kilka dni do pewnie dwóch lub trzech tygodni. W zależności od czasu, który będę mógł na to przeznaczyć. Śpieszy się pani ze sprzedażą? - spytał raczej z grzeczności, bo nieważne, czego by nie robił, nie mógł rozciągnąć sobie czasu. Kobieta zawsze mogła pójść do kogoś innego, jednak nie posiadała pewności, że zrobiłby to tak porządnie jak szanowany profesor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Homoiomerie, jeśli odpowiadają za stworzenie magii, zawierają się w meteorytach. A jeśli odpowiadają za coś tak silnego, dlaczego nie miałyby równocześnie wzmocnić jego wewnętrznej energii? - odpowiedział pytaniem na pytanie, samemu będąc po wrażeniem tego, co wywołało przypadkowe spotkanie. Nigdy nie sądził, że cokolwiek wróci go do opowiadanej przez dziadka historii. I że równocześnie zmusi go do poważnego zastanawiania się nad kolejnymi krokami swojej naukowej drogi. Wszak to, o czym aktualnie spekulowali, było jedynie hipotezą, ale nie bezpodstawną. Rozpoczęte już w starożytności badania nad istotą magii przechodziły z rąk do rąk i nikt tak naprawdę nie chciał nad tym usiąść, bo przecież... Magia była dla czarodziejów niczym powietrze - mimo że była tak istotnym elementem ich życia, teorie tyczące się jej powstania, mogły okazać się kontrowersyjne. Jayden jednak już dawno odrzucił jakąkolwiek obawę o swoją reputację - wszak myślał bardzo modernistycznie, a jako naukowiec, jako Vane musiał być gotowy, by podejmować ryzyko. Wszak Sola ratio perfecta beatum facit jak głosiło rodzinne motto. Gdy czarownica poruszyła temat aktualnie znajdujących się czarodziejów w Dolinie Królów, profesor zamilkł na moment. - W przypadku grobu Tutanchamona mówimy o meteorycie, który znajdował się we wnętrzu tysiące lat. Przez ten czas energia miała możliwość wtopienia się w otoczenie podtrzymywane przez ukrytą w sztylecie magię. Nie jestem specjalistą, a ten temat wciąż pozostaje niezbadany, jednak możliwe, że tak prędka ingerencja w przypadku przyniesionego przez panią fragmentu, mogła ochronić środowisko przed... Nazwijmy to skażeniem. Oczywiście to są wszystko spekulacje - nikt nie wie, dlaczego w latach dwudziestych badacze umarli. Mówi się o klątwie, lecz dziadek był z nimi przy otwieraniu grobowca. Klątwa nie wybiera, a przynajmniej nie w takich momentach. Nie, gdy została nałożona na miejsce. Sądzę jednak, że podjęcie się środków ostrożności będzie właściwą decyzją. Mam napisać list, czy chce się pani tym zająć osobiście? - spytał, będąc gotowym złapać za pergamin i zacząć działać. Nie miał pojęcia, ale raczej przy takich znaleziskach, do tego egipskich, które słynęły z nakładanych klątw, ekipie powinien towarzyszyć ktoś, kto znał się na przeciwzwalczaniu czarnej magii. Nie był specjalistą z dziedziny obrony, lecz zaczytywał się w odpowiednich lekturach, chcąc zwiększyć swoją wiedzę oraz rozszerzyć możliwości oklumenty. Przy okazji rozmowy z jego kolegą z pracy zajmującego się ów tematem należały do codzienności. Astronom na pewno nie był ignorantem. - Jeśli chodzi o przyniesioną przez panią próbę - przebadanie zajmie mi kilka dni do pewnie dwóch lub trzech tygodni. W zależności od czasu, który będę mógł na to przeznaczyć. Śpieszy się pani ze sprzedażą? - spytał raczej z grzeczności, bo nieważne, czego by nie robił, nie mógł rozciągnąć sobie czasu. Kobieta zawsze mogła pójść do kogoś innego, jednak nie posiadała pewności, że zrobiłby to tak porządnie jak szanowany profesor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 15.07.20 22:00, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Homoimery, rozważania na temat fundamentów narodzin magii, starożytne kultury badające pochodzenie sączących się przez żyły arkan, umiejętności przeczących ubogiej logice mugoli - Leopold Skeeter nie wiedział nawet, jak wielkim prezentem było wymówienie nazwiska Vane'a kierując ją do innego od siebie specjalisty. Wren czuła dokładnie każdy dreszcz przebiegający po jej ciele gdy mężczyzna wprowadzał ją do zignorowanego dotychczas świata mistyki i zagadek, nauki przekraczającej jej własne możliwości; nie była filozofem, tym bardziej nie badaczem, opowieści i wyjaśnienia serwowane przez profesora były jej obce. Niczym nie przypominały suchych formułek i żmudnych obserwowań nocnego nieba za czasów szkolnej nauki przypieczętowanej dość miernym wynikiem, wstydliwą oceną rzutującą na dalszy brak zainteresowania, chęci rozwoju. Astronomia była jej do niczego niepotrzebna, Wren pragnęła ciskać uroki, bronić się przed nimi, krztusić adrenaliną, zamiast z historii i tez wszelakich wydrapywać odpowiedzi na nurtujące pytania, szukać ich w gwiazdach. Czy to możliwe, by cały ten czas była w błędzie, spychając ową dziedzinę magii na dalszy, zapomniany plan? Pozwalając jej przykryć się całunem kurzu niepamięci, ignorancji, poczucia braku jakkolwiek porywającej wartości?
W milczeniu trawiła postawione przez niego pytanie. To co mówił miało sens, sporo sensu, oczywiście, ale nieustannie gryzły ją niepewnością. Niepojętością. Nawet jeśli dalej nie mogła oprzeć się wrażeniu, że powołane w niej do życia rozważania były tylko błądzeniem po omacku absolutnego laika, który zamiast dotrzeć do celu - skręca w błędne korytarze, nagle chciała wszystko to zrozumieć. Dotrzeć do samego dna. Jayden uczył się całe życie, studiował tajemnice przekraczające wyobraźnię handlarki; nie śmiałaby próbować mu dorównać, nie teraz. Zamiast tego bez słowa sprzeciwu akceptowała rolę ciekawskiego uczniaka zasypującego autorytet gromem pytań.
- Mogą odpowiadać za stworzenie magii, jak pan mówi, za największy cywilizacyjny cud, a jednocześnie skażają teren, w który przyjdzie im uderzyć - zastanowiła się głośno. Odchyliła głowę by przyjrzeć się magicznemu sufitowi, jakby miał rozjaśnić jej myśli. - Jednego bronią przed śmiercią, innych pchają w jej objęcia pewnie przedwcześnie. Kto wie czy na grobowiec tamtego faraona rzeczywiście nałożono klątwę, czy nie była ona po prostu wynikiem, efektem ubocznym działania tych cząsteczek? Homoimerów, muszę zapamiętać tę nazwę. A ci dwaj badacze, którzy nie mieli styczności ze sztyletem po tym, jak pański dziadek zabrał go do badań, może ich organizmy nie były w stanie nagle obejść się bez takiego stężenia magicznego źródła? - Ciemne brwi ściągnęły się w wyrazie skupienia, nim po chwili wydała z siebie donośne westchnienie przegrańca. - Och, do diabła, już się pogubiłam... To okrutnie skomplikowany temat. Czy napisano o tym jakieś warte uwagi lektury, zrozumiałe dla nowicjusza? - Spojrzenie Wren powróciło do twarzy mężczyzny.
Przytaknęła gdy w spekulacjach orzekł, że istnieje cień zagrożenia rzucony na archeologicznie egzaminowany grobowiec; spodziewała się tego już od poznania historii jego przodka, jego towarzyszy w wyprawie i ich zgoła nieszczęsnego losu.
- Proszę się nie kłopotać, napiszę sama - zapewniła, przytakując delikatnie, po czym upiła kolejny łyk z kubka wypełnionego sokiem dyniowym. Niosący ostrzeżenie i troskę list mógłby nie tyle uchronić naukowców przed widmem katastrofy, co otworzyć jej drogę do nawiązania koneksji z szanowanymi osobistościami, a nigdy nie wiadomo, kiedy nadarzy się okazja do ich wykorzystania. - Zaczekam cierpliwie na efekty pańskiego badania, profesorze Vane. Sprzedanie jej bez potwierdzenia czystości mogłoby przysporzyć mi więcej problemów w razie nieprawdziwych zapewnień, niż galeonów. Rozumiem, że z panem będzie bezpieczna? - spytała jeszcze, na wszelki wypadek. W końcu po zamku kręciły się dzieci w przeróżnych przedziałach wiekowych, często wyjątkowo utalentowane i zdolne do wślizgnięcia się gdziekolwiek, nawet do gabinetu swego nauczyciela.
W milczeniu trawiła postawione przez niego pytanie. To co mówił miało sens, sporo sensu, oczywiście, ale nieustannie gryzły ją niepewnością. Niepojętością. Nawet jeśli dalej nie mogła oprzeć się wrażeniu, że powołane w niej do życia rozważania były tylko błądzeniem po omacku absolutnego laika, który zamiast dotrzeć do celu - skręca w błędne korytarze, nagle chciała wszystko to zrozumieć. Dotrzeć do samego dna. Jayden uczył się całe życie, studiował tajemnice przekraczające wyobraźnię handlarki; nie śmiałaby próbować mu dorównać, nie teraz. Zamiast tego bez słowa sprzeciwu akceptowała rolę ciekawskiego uczniaka zasypującego autorytet gromem pytań.
- Mogą odpowiadać za stworzenie magii, jak pan mówi, za największy cywilizacyjny cud, a jednocześnie skażają teren, w który przyjdzie im uderzyć - zastanowiła się głośno. Odchyliła głowę by przyjrzeć się magicznemu sufitowi, jakby miał rozjaśnić jej myśli. - Jednego bronią przed śmiercią, innych pchają w jej objęcia pewnie przedwcześnie. Kto wie czy na grobowiec tamtego faraona rzeczywiście nałożono klątwę, czy nie była ona po prostu wynikiem, efektem ubocznym działania tych cząsteczek? Homoimerów, muszę zapamiętać tę nazwę. A ci dwaj badacze, którzy nie mieli styczności ze sztyletem po tym, jak pański dziadek zabrał go do badań, może ich organizmy nie były w stanie nagle obejść się bez takiego stężenia magicznego źródła? - Ciemne brwi ściągnęły się w wyrazie skupienia, nim po chwili wydała z siebie donośne westchnienie przegrańca. - Och, do diabła, już się pogubiłam... To okrutnie skomplikowany temat. Czy napisano o tym jakieś warte uwagi lektury, zrozumiałe dla nowicjusza? - Spojrzenie Wren powróciło do twarzy mężczyzny.
Przytaknęła gdy w spekulacjach orzekł, że istnieje cień zagrożenia rzucony na archeologicznie egzaminowany grobowiec; spodziewała się tego już od poznania historii jego przodka, jego towarzyszy w wyprawie i ich zgoła nieszczęsnego losu.
- Proszę się nie kłopotać, napiszę sama - zapewniła, przytakując delikatnie, po czym upiła kolejny łyk z kubka wypełnionego sokiem dyniowym. Niosący ostrzeżenie i troskę list mógłby nie tyle uchronić naukowców przed widmem katastrofy, co otworzyć jej drogę do nawiązania koneksji z szanowanymi osobistościami, a nigdy nie wiadomo, kiedy nadarzy się okazja do ich wykorzystania. - Zaczekam cierpliwie na efekty pańskiego badania, profesorze Vane. Sprzedanie jej bez potwierdzenia czystości mogłoby przysporzyć mi więcej problemów w razie nieprawdziwych zapewnień, niż galeonów. Rozumiem, że z panem będzie bezpieczna? - spytała jeszcze, na wszelki wypadek. W końcu po zamku kręciły się dzieci w przeróżnych przedziałach wiekowych, często wyjątkowo utalentowane i zdolne do wślizgnięcia się gdziekolwiek, nawet do gabinetu swego nauczyciela.
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Wieża Astronomiczna
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart