Restauracja
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Restauracja
Restauracja mieści się w bocznym korytarzu nieopodal głównej sali; to nieduże pomieszczenie - zaledwie sześć małych stolików - rozsypanych po lśniących połyskiem parkiecie w odległości wystarczająco dalekiej, by zapewnić pełną dyskrecję. Blaty wykonane z ciemnego drewna mają owalne kształty, na każdym - prócz kryształowego wazonu ze świeżą różą - znajdują się popielnice w kształcie muszel. Dostawione do nich krzesła to miękkie, kremowe siedziska o wysokich oparciach i bogato zdobionych nogach, które zapewniają wygodny komfort. W menu królują owoce morza, małże, ostrygi, kałamarnice, krewetki, czy ryby, ale również francuskie sery i trufle, wszech znane jest to miejsce także z potraw wykonywanych na bazie egzotycznych owoców, wyeksponowanych na srebrnych półmiskach w terrarium ciągnącym się wzdłuż ściany, wewnątrz którego zastygły żywe czarne węże. Przez okna po drugiej stronie roztacza się widok na przepiękne ogrody na zewnątrz. Dania podawane są na srebrnej zastawie, całość obsługują kelnerzy tak dyskretni, że niemal niewidzialni. Sufit zakrywa płachta z czarnego aksamitu, podobne materiały ścielą podłogę. Goście, którzy mają problemy z zachowaniem, są wypraszani, wymaga się również odpowiednio eleganckiego stroju. Złoty gramofon znajdujący się w kącie sali gra Wagnera. Przy wejściu czarodzieje proszeni są o podanie nazwiska - tylko jeśli nie jest ono oczywiste, obsługa jest doskonale zaznajomiona ze skorowidzem czystości krwi i jego nielicznymi beneficjentami - które następnie podlega weryfikacji jako czystokrwiste.
Wstęp wyłącznie dla postaci krwi czystej. Muffliato.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:21, w całości zmieniany 1 raz
Jego świadomość była coraz jaśniejsza w gestii podejmowanych kroków oraz składanych propozycji. Nie było to już towarzyskie spotkanie; pełnia politycznej gry rozpościerała się przed oczami Zechariaha. Będąc reprezentantem stanowiska rodu na wiecu jasno nakreślił to, co od wieków przyświecało ich działalności. Jednocześnie rozwiał wszelkie wątpliwości co do tego, że Shafiqowie trzymali się z dala od angielskiej polityki, zajmując się jedynie tą egipską, a na brytyjskich ziemiach byli jedynie obserwatorami bacznie przyglądającymi się postępowaniu innych, by w dogodnym momencie zamknąć posiadłość na Wyspie na cztery spusty i zniknąć, pozostawiając po sobie tylko miejsce.
Wiedział, że przystąpienie do polityki stanowiło całkowicie jednostronny krok; nie istniała możliwość wycofania się oraz zaprzeczenia z tego, co powiedział. Nie wiedział tylko, czy wyznaczenie jego na mówcę miało być uczynieniem z niego kozła ofiarnego, czy stanowiło jakiś krok ku nadaniu mu nieco władzy przez samego nestora. Pewność miał co do jednego: za każde wypowiedziane słowo, każdą złożoną propozycję, każdy swój czyn był gotów ponieść konsekwencje. Nie mógł przez całe życie trzymać w garści przywilejów, próbując zgromadzić ich jak najwięcej. Całkowicie zaangażował się w pełnienie obowiązków spoczywających na jego barkach, zdając sobie sprawę z faktu wystosowania zaproszenia do samego nestora rodu, z którym pozostawali w stonowanym dystansie. Jednakże uznawał to za właściwy krok, aby zacząć podkreślać obecność Shafiqów na tych ziemiach oraz ich zaangażowanie w sprawę i wprawdzie nie posiadał mądrości przodownika własnej rodziny, to w swoim nikłym doświadczeniu z ludźmi przeczuwał, że budowanie potężnych sojuszy należało rozpocząć w taki sposób.
— Z radością ugościmy cię w naszych progach, choć możesz być nieco rozczarowany zewnętrzną bryłą i ogrodami, lordzie nestorze — odparł z lekkim żalem. — Co do wnętrza mogę cię zapewnić, że jest odzwierciedleniem naszych egipskich posiadłości i ku własnej radości pozostaje ciepłe pomimo angielskiej pogody. — Uzupełnił całkowicie szczerze, nie mając do ukrycia nic, co mogłoby przyprawić architekta wyspiarskiej rezydencji o wstyd. Doceniał wszelkie prace, które poczyniono, żeby budowla jak najtrafniej oddawała ich rodzime barwy i kształty. Szczególnie mocno hołdował oranżerii pozwalającej mu cieszyć się egipską roślinnością tutaj, nie musząc odbywać podróży na afrykański kontynent tylko po to, by napawać się tym, do czego miał rękę. Teraz przykładał ją do spraw, w których dopiero odnajdywał się, uczył; czuł zaskakującą łatwość, jak wszystkie polityczne aspekty zazębiały się ze sobą, jak łatwo przychodziło mu mówienie w odpowiedni sposób. I nawet irracjonalne uczucie, że był poddawany ocenie lorda Rosiera, nie peszyło go, gdy starał się przejrzyście ulokować własną rodzinę w kataklizmie nawiedzającym brytyjskie wyspy.
Tkwiło w nim przekonanie, że właśnie tego angielska arystokracja oczekiwała od swoich gości, choć w tym przypadku prościej byłoby mówić o najeźdźcach, wszak pojawili się znikąd, poszerzając swoje zamorskie wpływy. Nie rozpamiętywał jednak tego, co stało się lata temu, czego tym samym nie mógł być świadkiem. Uparcie trzymał się faktów, z którymi miał do czynienia osobiście, upatrując w nich powodów do działania oraz zaznaczania obecności Shafiqów. Nie miał całkowitej pewności, czy w ten sposób postępował na wyrost oczekiwaniom nestora, przeciw jego wieloletniemu doświadczeniu, czy może jeszcze w bliżej nieznany mu sposób, ściągając na siebie konsekwencje. Konsekwencje, które gotów był ponieść w imię służby rodowej chlubie, chcąc uświetnić ją na kolejne stulecia.
— Za wspólną przyszłość — zawtórował cicho, sięgnąwszy po kieliszek z winem i uniósłszy go w toaście. Lekko skinął głową i upił niewielki łyk, myślami wędrując w stronę tej najbliższej przyszłości, wymagającej niezwłocznej interwencji, jeśli wszystko miało skończyć się w jak najmniej krwawy sposób. Widok krwi był mu głęboko obojętny, lecz to jej waga wprawiała go w drżenie przypominające delirium, gdyż – co pokazało Stonehenge – niewiele dało się zrobić, aby błądzących przekonać do powrotu na właściwą, zgodną z nadziejami ich przodków ścieżkę. Wierzył, że wciąż istniały sposoby na zażegnanie konfliktów w bezkrwawy, czysto retoryczny sposób, lecz tym samym zdawał sobie sprawę z braku sentymentu, kiedy różdżki znajdą się w rękach. Konsekwentnie zamierzał walczyć z postępem wpychającym się w próg jego domu, smakując na ustach suchość oraz skuteczność staromodnej sprawiedliwości w kraju przodków, nieco wahając się, czy aby w ostatnich latach nie uległa ona zbytniej liberalizacji.
— To dość skomplikowana kwestia mocno zależna od statusu karanego — odpowiedział powoli. — Obcięcie ręki i pozbawienie prawa do skorzystania z usług uzdrowiciela nie będzie tak skuteczne, gdy mamy możliwość odtworzenia utraconego organu. Im więcej tytułów ma karany, tym bardziej wyrafinowana kara. Ze słuchu wiem jedynie o sposobach na pozbawianie magii, co w przypadku starych rodów wydaje się karą skuteczniejszą niż pozostałe, bowiem za nią idzie całkowite pozbawienie wszelkich tytułów i odzyskanie magii tego nie odwróci. O tym jednak tylko słyszałem. Wszystkich za to raduje publiczna chłosta tym wymyślniejsza, im zbrodnia poważniejsza. — Mówił powoli, dzieląc się własnym doświadczeniem, gdy bywał na magicznych ulicach Kairu i obserwował barwne życie, nigdy nie zastanawiając się nad tym, czy w innych krajach panowały podobne zasady. Teraz zastanawiał się, czy w Egipcie prawo uległo zmiano, czy nadal pozostawało tak surowe jak je zapamiętał, mając je zaledwie za symbol przeszłości, od której oddalała się angielska socjeta.
— Potrzeba zaistnienia symbolu wydaje się być słuszna — stwierdził w lekkiej zadumie, przypominając sobie piramidy postawione przez przodków, stojące do dziś i będące symbolem świetności dawnych czasów. Były to wprawdzie budowle, lecz przetrwały tysiące lat i w jego oczach odzwierciedlały poniekąd arystokratyczny zamysł uwiecznienia doskonałości. W przypadku Stonehenge symbolizowało to rozłam oraz porzucenie dawnego porządku, a także chęć powrócenia doń przez tych, którzy szanowali święte tradycje przodków. Nie wiedział, czy dało się to w jakiś sposób załagodzić, korzystając z kapłańskich mądrości w aleksandryjskich zbiorach. Nigdy nie doznał zaszczytu, by móc w nie spojrzeć, choć w najkrótszy papirus czy najcieńszą z ksiąg. Żadne bogactwo nie dawało mu prawa wkroczyć do tego świata; podejrzewał jedynie, że ktoś o wyjątkowo wzniosłym tytule mógł mieć na żądanie otwarte masywne drzwi, lecz i względem tego pojawiały się wątpliwości. Wiedza o starożytnej magii bywała niebezpieczna, jeśli spoglądało się na nią zbyt pochopnie i chciwie; wymagała rozwagi, należytej ostrożności, a nie miał pojęcia, czy byłoby go stać na powściągliwość, gdyby dostał szansę spojrzenia w te cudowności. Być może znalazłby w nich odpowiedź na anomalie – plagę w ustach lorda Rosiera – może jakąś wskazówkę, która poprowadziłaby go dalej, gdyby nie fakt, że wpierw musiałby uporać się z własnym głodem poznania uzdrowicielskich tajemnic kuszących go dużo bardziej niż cokolwiek innego.
— Jedynie nad ofiarami anomalii, którym przytrafiło się nieszczęście rzucić czar w złą godzinę — odparł bez cienia skruchy, posiadając jasny priorytet w swoich zajęciach, będąc jednak wdzięcznym za uchylenie rąbka tajemnicy, z którego mógł skorzystać i nauczyć się czegoś zupełnie nowego, tak jak dzisiaj miał szansę spróbować wykwintnych specjałów wprost z Francji.
Podążał za swym gospodarzem, przygotowując się do otwarcia duszonej ramory, by nasycić się jej aromatem, nim przyjdzie mu skosztować choćby jeden kęs. Spokojnie odpowiedział na prosto zadane pytanie, wiedząc, że został uważnie wysłuchany, dopiero wtedy oddzielając sztućcami niewielki kawałek mięsa od całości, aby przełknąć powoli, delektując się kulinarnym kunsztem, który mu zaserwowano. Smak oddający to, co cenił w delikatnych owocach morza wydawał mu się powrotem w rodzinne rejony, prosto do myśli o nestorze pokładającym w nim zaufanie, stwierdzeniu, co do którego nie potrafił odnieść się zbyt klarownie nie tylko przez wzgląd na własny brak politycznych doświadczeń, ale także rybę nęcącą go niczym zanęta rzucana, by uzyskać jak największy połów. Ostatecznie nie zdecydował się odpowiedzieć ani kontynuować tego tematu. Nie było słów, których mógłby użyć, żeby jeszcze bardziej sprecyzować sytuację ze Stonehenge, a lord nestor wydawał się usatysfakcjonowany tym, czego się dowiedział i myśl ta była dostatecznie uspokajająca.
— Będę niezmiernie zobowiązany — odpowiedział wreszcie, gdy finalny kęs znalazł się w jego ustach i mógł odłożyć sztućce na bok, sygnalizując głównie sytość własnego żołądka, będąc niezwykle zadowolonym z zaserwowanej uczty. — Gdy tylko zapoznam się z dokumentacją, poślę Ammuna ze stosownym wyprzedzeniem — dodał, całkowicie nie przejmując się tym, że imię ptasiego przyjaciela wymawiał tak zwyczajnie, jakby należało do drugiego człowieka. Nie uznawał tego za dziwny obyczaj, wszak ptak pełniący rolę listownego posłańca nierzadko stanowił wiernego przyjaciela części czarodziejów, niemal w ten sam sposób składając gratulacje zgodnie z kapłańskimi praktykami przodków, które dane mu było poznać. Być może ta kulturowa odmienność w oczach lorda Rosiera została uznana za coś dziwnego i pokrętnie cudacznego, to taktownie przemilczał to i nie czynił mu z tego powodu żadnych aluzji. Tym niemniej wiedział, że powoli nadchodził kres spotkania i poczynione zostały pierwsze kroki ku zbudowaniu relacji nieco trwalszej, solidniejszej niż ta dotychczasowa, co sprowadzało go do tego, że należało wyprowadzić lorda nestora ze starego błędu, lecz niestety nie potrafił odnaleźć słów właściwych dla tego wyznania, konsekwentnie przymykając je, wszak niemal wszyscy zwracali się do niego w ten sposób.
— Wspaniała kuchnia, lordzie nestorze — odezwał się, upiwszy łyk wina. — Z cała pewnością zapragnę do niej powrócić, gdy będę miał ku temu okazję. — Wstał od stołu, powoli zbierając się do opuszczenia restauracji w sposób całkowicie niepozwalający mu nie zostawić zapłaty. Choć był gościem, nie wyobrażał sobie, by rachunek został w całości zapłacony przez gospodarza. Nawet jeśli zamierzał to uczynić, miał w sobie przekonanie, że zostawiona przezeń sakiewka trafi w ręce obsługi lokalu na poczet stosownego napiwku. Więcej zmartwień nie targało jego myśli. Był spokojny i zadowolony z przebiegu spotkania. Dowiedział się wielu rzeczy, nakreślił sytuację z własnej strony, dając wyraźny znak, że słowa wypowiedziane podczas Stonehenge oraz tego spotkania miały odnaleźć konsekwencje w nadchodzącej przyszłości. Pochylił jeszcze głowę, ściskając dłoń lorda Rosiera w pożegnaniu, po czym skierował się ku wejściu do restauracji, aby odebrać wierzchnią szatę i opuścić lokal, będąc pełnym nadziei na przyszłość.
zt
Wiedział, że przystąpienie do polityki stanowiło całkowicie jednostronny krok; nie istniała możliwość wycofania się oraz zaprzeczenia z tego, co powiedział. Nie wiedział tylko, czy wyznaczenie jego na mówcę miało być uczynieniem z niego kozła ofiarnego, czy stanowiło jakiś krok ku nadaniu mu nieco władzy przez samego nestora. Pewność miał co do jednego: za każde wypowiedziane słowo, każdą złożoną propozycję, każdy swój czyn był gotów ponieść konsekwencje. Nie mógł przez całe życie trzymać w garści przywilejów, próbując zgromadzić ich jak najwięcej. Całkowicie zaangażował się w pełnienie obowiązków spoczywających na jego barkach, zdając sobie sprawę z faktu wystosowania zaproszenia do samego nestora rodu, z którym pozostawali w stonowanym dystansie. Jednakże uznawał to za właściwy krok, aby zacząć podkreślać obecność Shafiqów na tych ziemiach oraz ich zaangażowanie w sprawę i wprawdzie nie posiadał mądrości przodownika własnej rodziny, to w swoim nikłym doświadczeniu z ludźmi przeczuwał, że budowanie potężnych sojuszy należało rozpocząć w taki sposób.
— Z radością ugościmy cię w naszych progach, choć możesz być nieco rozczarowany zewnętrzną bryłą i ogrodami, lordzie nestorze — odparł z lekkim żalem. — Co do wnętrza mogę cię zapewnić, że jest odzwierciedleniem naszych egipskich posiadłości i ku własnej radości pozostaje ciepłe pomimo angielskiej pogody. — Uzupełnił całkowicie szczerze, nie mając do ukrycia nic, co mogłoby przyprawić architekta wyspiarskiej rezydencji o wstyd. Doceniał wszelkie prace, które poczyniono, żeby budowla jak najtrafniej oddawała ich rodzime barwy i kształty. Szczególnie mocno hołdował oranżerii pozwalającej mu cieszyć się egipską roślinnością tutaj, nie musząc odbywać podróży na afrykański kontynent tylko po to, by napawać się tym, do czego miał rękę. Teraz przykładał ją do spraw, w których dopiero odnajdywał się, uczył; czuł zaskakującą łatwość, jak wszystkie polityczne aspekty zazębiały się ze sobą, jak łatwo przychodziło mu mówienie w odpowiedni sposób. I nawet irracjonalne uczucie, że był poddawany ocenie lorda Rosiera, nie peszyło go, gdy starał się przejrzyście ulokować własną rodzinę w kataklizmie nawiedzającym brytyjskie wyspy.
Tkwiło w nim przekonanie, że właśnie tego angielska arystokracja oczekiwała od swoich gości, choć w tym przypadku prościej byłoby mówić o najeźdźcach, wszak pojawili się znikąd, poszerzając swoje zamorskie wpływy. Nie rozpamiętywał jednak tego, co stało się lata temu, czego tym samym nie mógł być świadkiem. Uparcie trzymał się faktów, z którymi miał do czynienia osobiście, upatrując w nich powodów do działania oraz zaznaczania obecności Shafiqów. Nie miał całkowitej pewności, czy w ten sposób postępował na wyrost oczekiwaniom nestora, przeciw jego wieloletniemu doświadczeniu, czy może jeszcze w bliżej nieznany mu sposób, ściągając na siebie konsekwencje. Konsekwencje, które gotów był ponieść w imię służby rodowej chlubie, chcąc uświetnić ją na kolejne stulecia.
— Za wspólną przyszłość — zawtórował cicho, sięgnąwszy po kieliszek z winem i uniósłszy go w toaście. Lekko skinął głową i upił niewielki łyk, myślami wędrując w stronę tej najbliższej przyszłości, wymagającej niezwłocznej interwencji, jeśli wszystko miało skończyć się w jak najmniej krwawy sposób. Widok krwi był mu głęboko obojętny, lecz to jej waga wprawiała go w drżenie przypominające delirium, gdyż – co pokazało Stonehenge – niewiele dało się zrobić, aby błądzących przekonać do powrotu na właściwą, zgodną z nadziejami ich przodków ścieżkę. Wierzył, że wciąż istniały sposoby na zażegnanie konfliktów w bezkrwawy, czysto retoryczny sposób, lecz tym samym zdawał sobie sprawę z braku sentymentu, kiedy różdżki znajdą się w rękach. Konsekwentnie zamierzał walczyć z postępem wpychającym się w próg jego domu, smakując na ustach suchość oraz skuteczność staromodnej sprawiedliwości w kraju przodków, nieco wahając się, czy aby w ostatnich latach nie uległa ona zbytniej liberalizacji.
— To dość skomplikowana kwestia mocno zależna od statusu karanego — odpowiedział powoli. — Obcięcie ręki i pozbawienie prawa do skorzystania z usług uzdrowiciela nie będzie tak skuteczne, gdy mamy możliwość odtworzenia utraconego organu. Im więcej tytułów ma karany, tym bardziej wyrafinowana kara. Ze słuchu wiem jedynie o sposobach na pozbawianie magii, co w przypadku starych rodów wydaje się karą skuteczniejszą niż pozostałe, bowiem za nią idzie całkowite pozbawienie wszelkich tytułów i odzyskanie magii tego nie odwróci. O tym jednak tylko słyszałem. Wszystkich za to raduje publiczna chłosta tym wymyślniejsza, im zbrodnia poważniejsza. — Mówił powoli, dzieląc się własnym doświadczeniem, gdy bywał na magicznych ulicach Kairu i obserwował barwne życie, nigdy nie zastanawiając się nad tym, czy w innych krajach panowały podobne zasady. Teraz zastanawiał się, czy w Egipcie prawo uległo zmiano, czy nadal pozostawało tak surowe jak je zapamiętał, mając je zaledwie za symbol przeszłości, od której oddalała się angielska socjeta.
— Potrzeba zaistnienia symbolu wydaje się być słuszna — stwierdził w lekkiej zadumie, przypominając sobie piramidy postawione przez przodków, stojące do dziś i będące symbolem świetności dawnych czasów. Były to wprawdzie budowle, lecz przetrwały tysiące lat i w jego oczach odzwierciedlały poniekąd arystokratyczny zamysł uwiecznienia doskonałości. W przypadku Stonehenge symbolizowało to rozłam oraz porzucenie dawnego porządku, a także chęć powrócenia doń przez tych, którzy szanowali święte tradycje przodków. Nie wiedział, czy dało się to w jakiś sposób załagodzić, korzystając z kapłańskich mądrości w aleksandryjskich zbiorach. Nigdy nie doznał zaszczytu, by móc w nie spojrzeć, choć w najkrótszy papirus czy najcieńszą z ksiąg. Żadne bogactwo nie dawało mu prawa wkroczyć do tego świata; podejrzewał jedynie, że ktoś o wyjątkowo wzniosłym tytule mógł mieć na żądanie otwarte masywne drzwi, lecz i względem tego pojawiały się wątpliwości. Wiedza o starożytnej magii bywała niebezpieczna, jeśli spoglądało się na nią zbyt pochopnie i chciwie; wymagała rozwagi, należytej ostrożności, a nie miał pojęcia, czy byłoby go stać na powściągliwość, gdyby dostał szansę spojrzenia w te cudowności. Być może znalazłby w nich odpowiedź na anomalie – plagę w ustach lorda Rosiera – może jakąś wskazówkę, która poprowadziłaby go dalej, gdyby nie fakt, że wpierw musiałby uporać się z własnym głodem poznania uzdrowicielskich tajemnic kuszących go dużo bardziej niż cokolwiek innego.
— Jedynie nad ofiarami anomalii, którym przytrafiło się nieszczęście rzucić czar w złą godzinę — odparł bez cienia skruchy, posiadając jasny priorytet w swoich zajęciach, będąc jednak wdzięcznym za uchylenie rąbka tajemnicy, z którego mógł skorzystać i nauczyć się czegoś zupełnie nowego, tak jak dzisiaj miał szansę spróbować wykwintnych specjałów wprost z Francji.
Podążał za swym gospodarzem, przygotowując się do otwarcia duszonej ramory, by nasycić się jej aromatem, nim przyjdzie mu skosztować choćby jeden kęs. Spokojnie odpowiedział na prosto zadane pytanie, wiedząc, że został uważnie wysłuchany, dopiero wtedy oddzielając sztućcami niewielki kawałek mięsa od całości, aby przełknąć powoli, delektując się kulinarnym kunsztem, który mu zaserwowano. Smak oddający to, co cenił w delikatnych owocach morza wydawał mu się powrotem w rodzinne rejony, prosto do myśli o nestorze pokładającym w nim zaufanie, stwierdzeniu, co do którego nie potrafił odnieść się zbyt klarownie nie tylko przez wzgląd na własny brak politycznych doświadczeń, ale także rybę nęcącą go niczym zanęta rzucana, by uzyskać jak największy połów. Ostatecznie nie zdecydował się odpowiedzieć ani kontynuować tego tematu. Nie było słów, których mógłby użyć, żeby jeszcze bardziej sprecyzować sytuację ze Stonehenge, a lord nestor wydawał się usatysfakcjonowany tym, czego się dowiedział i myśl ta była dostatecznie uspokajająca.
— Będę niezmiernie zobowiązany — odpowiedział wreszcie, gdy finalny kęs znalazł się w jego ustach i mógł odłożyć sztućce na bok, sygnalizując głównie sytość własnego żołądka, będąc niezwykle zadowolonym z zaserwowanej uczty. — Gdy tylko zapoznam się z dokumentacją, poślę Ammuna ze stosownym wyprzedzeniem — dodał, całkowicie nie przejmując się tym, że imię ptasiego przyjaciela wymawiał tak zwyczajnie, jakby należało do drugiego człowieka. Nie uznawał tego za dziwny obyczaj, wszak ptak pełniący rolę listownego posłańca nierzadko stanowił wiernego przyjaciela części czarodziejów, niemal w ten sam sposób składając gratulacje zgodnie z kapłańskimi praktykami przodków, które dane mu było poznać. Być może ta kulturowa odmienność w oczach lorda Rosiera została uznana za coś dziwnego i pokrętnie cudacznego, to taktownie przemilczał to i nie czynił mu z tego powodu żadnych aluzji. Tym niemniej wiedział, że powoli nadchodził kres spotkania i poczynione zostały pierwsze kroki ku zbudowaniu relacji nieco trwalszej, solidniejszej niż ta dotychczasowa, co sprowadzało go do tego, że należało wyprowadzić lorda nestora ze starego błędu, lecz niestety nie potrafił odnaleźć słów właściwych dla tego wyznania, konsekwentnie przymykając je, wszak niemal wszyscy zwracali się do niego w ten sposób.
— Wspaniała kuchnia, lordzie nestorze — odezwał się, upiwszy łyk wina. — Z cała pewnością zapragnę do niej powrócić, gdy będę miał ku temu okazję. — Wstał od stołu, powoli zbierając się do opuszczenia restauracji w sposób całkowicie niepozwalający mu nie zostawić zapłaty. Choć był gościem, nie wyobrażał sobie, by rachunek został w całości zapłacony przez gospodarza. Nawet jeśli zamierzał to uczynić, miał w sobie przekonanie, że zostawiona przezeń sakiewka trafi w ręce obsługi lokalu na poczet stosownego napiwku. Więcej zmartwień nie targało jego myśli. Był spokojny i zadowolony z przebiegu spotkania. Dowiedział się wielu rzeczy, nakreślił sytuację z własnej strony, dając wyraźny znak, że słowa wypowiedziane podczas Stonehenge oraz tego spotkania miały odnaleźć konsekwencje w nadchodzącej przyszłości. Pochylił jeszcze głowę, ściskając dłoń lorda Rosiera w pożegnaniu, po czym skierował się ku wejściu do restauracji, aby odebrać wierzchnią szatę i opuścić lokal, będąc pełnym nadziei na przyszłość.
zt
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W zasadzie nie potrzebował zapewnień; pewien był, że wielowiekowy ród nie zagościł by w Anglii na dłużej bez odpowiednich ku temu warunków, nawet jeśli ich właściwa siedziba mieściła się daleko stąd - czasowa musiała zostać dostosowana do ich potrzeb. Uniósł lekko dłoń w uspokajającym geście, gdy dotarła do niego przestroga przed zewnętrznymi ściany ich posiadłości, nawet ich magia miała ograniczenia, których nie potrafili przejść. Egipskie posiadłości niewątpliwie miały w sobie orientalny czar, którego - choć nigdy nie widział - potrafił sobie wyobrazić, a wyobraźnią przenieść na korytarze ichniejszego domostwa, a ogród z pewnością i tak był piękny: trudno jednak było zachwycić w tym względzie nestora rodziny, która szczyciła się ogrodami najpiękniejszymi pośród pięknych. Zapach róż kwitnących wokół Chateu Rose obezwładniłby każdego. Skinął spokojnie głową, dziękując za zaproszenie i przyjmując je zarazem. Dziwnie było myśleć o tym spotkaniu w kategoriach politycznych, ale przecież odtąd każde jego spotkanie miało nieść właśnie taki wymiar: został lordem nestorem, odpowiadał już nie tylko za siebie, a każde jego zachowanie był zachowaniem nie tylko jego, a zachowaniem całego rodu. Wymiana uprzejmości z Shafiqiem i wzajemne zaproszenia również niosły w sobie coś doniosłego - i coś nowego, otwierającego się na przyszłość, która, choć nieznana, niosła niezwykłą nadzieję. Rodziny, które odnalazły sens w ideologii Czarnego Pana, były w obowiązku udzielania sobie wzajemnego wsparcia na każdej możliwej płaszczyźnie, nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.
Dlatego też nie zawahał się, gdy - usłyszawszy toast Zachary'ego - nonszalanckim ruchem sięgnął po kielich wypełniony winem i uniósł go tylko pozornie niedbale, wtórując jego słowom. Wspólna nowa przyjaźń miała zostać zbudowana na rozlanej krwi gorzej urodzonych - którzy musieli wreszcie zrozumieć, gdzie właściwie było ich miejsce. Nie sprawiało mu to radości, było środkiem do celu - bez tego nie dało wybudować się nowego wspaniałego świata. Zwilżył usta czerwonym alkoholem, smakując się w doskonałym roczniku wina.
O egipskich karach słuchał z zainteresowaniem i nieco mniejszym entuzjazmem, gdy dotarło do niego, ze czarodziej wyżej urodzony otrzymywał karę bardziej wymyślną. Inaczej niż w Europie, gdzie tytuły graniczyły ze świętością i niejednokrotnie zapewniały immunitet za najgorsze przewiny. Pozbawienie magii dziedzica pradawnego rodu - Craiga nie uratowałby dzisiaj nic. Z dwojga złego, europejskie zasady, a może brytyjskie - choć zapomniane - niosły za sobą ducha, z którym trudno się było spierać, odpowiednio zakorzenionego w klasowości. Niekiedy radowało go, że jego rodzina lata temu opuściła niebezpieczną Francję - ojczyzna, choć piękna, naznaczona była niechlubnym cieniem niespokojnej przeszłości.
Skinął też głową, słysząc o symbolu - nie mógł się z tym nie zgodzić; to symbole budowały historię i to symbole budowały to, kim byli oni. Korona, pieniądz, tytuł, oznaki władzy - nawet brosza zapięta u jego szyi - a nade wszystko pierścień nestora, który spoczywał na jego dłoni. To wszystko było symbolami, które budowały jego jestestwo, to, kim był i kim stać się mógł, jego władzę i jego możliwości. Brak odpowiedzi ze strony Zachary'ego go nie zaskoczyła - puszenie się zaufaniem własnej rodziny stawiałoby go w sytuacji pieniacza, a nie sprawiał przecież wcale takiego wrażenia. Jego powściągliwość robiła na Tristanie najlepsze wrażenie, utwierdzające w przekonaniu nie tylko o tym, że był on człowiekiem mądrym i rozsądnym - ale i pokładanego w nim zaufania wartym. Zaskakująco dobrze odnalazł się na politycznych salonach Anglii - a że stanął po właściwej stronie, stając się cennym sojusznikiem wszystkich rodzin skierowanych przeciwko mugolom, życzył mu w tym wszystkim wyłącznie powodzenia. Rybę jadł powoli, delektując się każdym jej kęsem skropionym cytrynowym sokiem; w jego domu spożywanie posiłków było rytuałem, który wart był odpowiedniej celebracji. Przytaknął na jego słowa, kwestię przyjęcia jego uzdrowicielskich praktyk uznając za zamkniętą - i przekonany o słuszności swojego wyboru. Wiedział już, że gdy tylko wróci do domu, zaleci przygotowanie dokumentacji i osobiście prześlę sowę, która ją dostarczy. Nie oddałby Evandry w mało wykwalifikowane ręce - dziś pewien był, że lepszych nigdy by nie znalazł. O mądrości Shafiqów mówiono lepiej, czuł się dobrze z myślą, że mógł poznać jej skutki na skórze własnej żony - i własnego dziecka, na dodatek pierworodnego.
Gdy powstał, pożegnał się z nim stosownie, kątem oka dostrzegając sakiewkę złota.
- Byłeś moim gościem, lordzie Shafiq - zapewnił, nie zamierzając sakiewki zabierać dla siebie, w zapłacie za kolację, nie zamierzał jednak sprzeciwić się obsypaniu złotem obsługi lokalu - podstawowa wiedza o kraju Zachary'ego pozwalała mu wiedzieć, że w jego stronach było to podstawą. Koszta samej kolacji - zamierzał ponieść samodzielnie. Pożegnał go silnym uściskiem dłoni, odprowadzając pod próg Fantasmagorii - samemu niedługo później znikając z tego miejsca - do Dover.
zt
Dlatego też nie zawahał się, gdy - usłyszawszy toast Zachary'ego - nonszalanckim ruchem sięgnął po kielich wypełniony winem i uniósł go tylko pozornie niedbale, wtórując jego słowom. Wspólna nowa przyjaźń miała zostać zbudowana na rozlanej krwi gorzej urodzonych - którzy musieli wreszcie zrozumieć, gdzie właściwie było ich miejsce. Nie sprawiało mu to radości, było środkiem do celu - bez tego nie dało wybudować się nowego wspaniałego świata. Zwilżył usta czerwonym alkoholem, smakując się w doskonałym roczniku wina.
O egipskich karach słuchał z zainteresowaniem i nieco mniejszym entuzjazmem, gdy dotarło do niego, ze czarodziej wyżej urodzony otrzymywał karę bardziej wymyślną. Inaczej niż w Europie, gdzie tytuły graniczyły ze świętością i niejednokrotnie zapewniały immunitet za najgorsze przewiny. Pozbawienie magii dziedzica pradawnego rodu - Craiga nie uratowałby dzisiaj nic. Z dwojga złego, europejskie zasady, a może brytyjskie - choć zapomniane - niosły za sobą ducha, z którym trudno się było spierać, odpowiednio zakorzenionego w klasowości. Niekiedy radowało go, że jego rodzina lata temu opuściła niebezpieczną Francję - ojczyzna, choć piękna, naznaczona była niechlubnym cieniem niespokojnej przeszłości.
Skinął też głową, słysząc o symbolu - nie mógł się z tym nie zgodzić; to symbole budowały historię i to symbole budowały to, kim byli oni. Korona, pieniądz, tytuł, oznaki władzy - nawet brosza zapięta u jego szyi - a nade wszystko pierścień nestora, który spoczywał na jego dłoni. To wszystko było symbolami, które budowały jego jestestwo, to, kim był i kim stać się mógł, jego władzę i jego możliwości. Brak odpowiedzi ze strony Zachary'ego go nie zaskoczyła - puszenie się zaufaniem własnej rodziny stawiałoby go w sytuacji pieniacza, a nie sprawiał przecież wcale takiego wrażenia. Jego powściągliwość robiła na Tristanie najlepsze wrażenie, utwierdzające w przekonaniu nie tylko o tym, że był on człowiekiem mądrym i rozsądnym - ale i pokładanego w nim zaufania wartym. Zaskakująco dobrze odnalazł się na politycznych salonach Anglii - a że stanął po właściwej stronie, stając się cennym sojusznikiem wszystkich rodzin skierowanych przeciwko mugolom, życzył mu w tym wszystkim wyłącznie powodzenia. Rybę jadł powoli, delektując się każdym jej kęsem skropionym cytrynowym sokiem; w jego domu spożywanie posiłków było rytuałem, który wart był odpowiedniej celebracji. Przytaknął na jego słowa, kwestię przyjęcia jego uzdrowicielskich praktyk uznając za zamkniętą - i przekonany o słuszności swojego wyboru. Wiedział już, że gdy tylko wróci do domu, zaleci przygotowanie dokumentacji i osobiście prześlę sowę, która ją dostarczy. Nie oddałby Evandry w mało wykwalifikowane ręce - dziś pewien był, że lepszych nigdy by nie znalazł. O mądrości Shafiqów mówiono lepiej, czuł się dobrze z myślą, że mógł poznać jej skutki na skórze własnej żony - i własnego dziecka, na dodatek pierworodnego.
Gdy powstał, pożegnał się z nim stosownie, kątem oka dostrzegając sakiewkę złota.
- Byłeś moim gościem, lordzie Shafiq - zapewnił, nie zamierzając sakiewki zabierać dla siebie, w zapłacie za kolację, nie zamierzał jednak sprzeciwić się obsypaniu złotem obsługi lokalu - podstawowa wiedza o kraju Zachary'ego pozwalała mu wiedzieć, że w jego stronach było to podstawą. Koszta samej kolacji - zamierzał ponieść samodzielnie. Pożegnał go silnym uściskiem dłoni, odprowadzając pod próg Fantasmagorii - samemu niedługo później znikając z tego miejsca - do Dover.
zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
6.11.1956
Isabelle jadła obiad samotnie. Dawno się jej to nie zdarzyło - w zamku zwykle spędzała wieczory z ojcem, a w najgorszym razie prosiła o towarzystwo najbardziej zaufane służące. Nie lubiła pustego stołu. Kiedyś wyobrażała sobie, że we wszystkie wieczory będzie jadać z mężem i gromadką dzieci. Ale miała przecież nie myśleć o Percy'm i zgodnie z zaleceniami Madeline skupić się na dobrych stronach życia. Pozytywem było na przykład to, że zachowała szlachecki tytuł i nadal miała wstęp do restauracji. Miała nadzieję spotkać się tu niedługo z lordem Rosier, który ją niezmiennie onieśmielał, ale na którego sympatię wciąż liczyła. Oby zdrada Percy'ego nie wpłynęła na ich starą znajomość z Beauxbatons - szczególną przyjaźń, która pokonała nawet rodowe uprzedzenia.
Tymczasem mogła jedynie rozmyślać o lordzie Tristanie, bo nie widziała go nigdzie w restauracji. Zamówiła pieczeń i herbatę. Nigdy sporo nie piła, ale będąc w ósmym miesiącu ciąży, tęskniła już za smakiem czerwonego wina.
Jadła powoli, krojąc mięso na małe kawałeczki. Nigdzie się nie śpieszyła, a szalejąca burza uniemożliwiała spacery po Londynie. Damie nie wypada czytać książki przy jedzeniu, więc Isabelle znudzonym wzrokiem rozglądała się po sali.
I wtedy ujrzała Elise, wchodzącą do restauracji. Wzięła głęboki oddech, wpatrując się w - elegancką i pewną siebie, jak zawsze - kuzynkę Percivala. Po wydarzeniach w Stonehenge nie miały okazji się spotkać i Isabelle zastanawiała się, co panna Nott teraz o niej sądzi. Czy było jej żal po utracie kuzyna i jego żony? Czy odczuła ulgę, że nie musi już zajmować się szarą myszką, która nagle stała się częścią ich rodziny, ale nigdy do końca co niej nie pasowała?
Niezależnie od nieśmiałości i ewentualnych uprzedzeń, Isabelle musiała porozmawiać z Elise i była losowi wdzięczna za to przypadkowe spotkanie. Elise widziała szczyt Stonehenge na własne oczy, a Isabelle do dzisiaj wyrzucała sobie, że tam nie poszła. Bardzo, bardzo pragnęła usłyszeć od panny Nott jej wersję wydarzeń. Dlatego spróbowała złapać z nią kontakt wzrokowy i uśmiechnęła się nieśmiało, gestem zapraszając ją do swojego stolika.
Isabelle jadła obiad samotnie. Dawno się jej to nie zdarzyło - w zamku zwykle spędzała wieczory z ojcem, a w najgorszym razie prosiła o towarzystwo najbardziej zaufane służące. Nie lubiła pustego stołu. Kiedyś wyobrażała sobie, że we wszystkie wieczory będzie jadać z mężem i gromadką dzieci. Ale miała przecież nie myśleć o Percy'm i zgodnie z zaleceniami Madeline skupić się na dobrych stronach życia. Pozytywem było na przykład to, że zachowała szlachecki tytuł i nadal miała wstęp do restauracji. Miała nadzieję spotkać się tu niedługo z lordem Rosier, który ją niezmiennie onieśmielał, ale na którego sympatię wciąż liczyła. Oby zdrada Percy'ego nie wpłynęła na ich starą znajomość z Beauxbatons - szczególną przyjaźń, która pokonała nawet rodowe uprzedzenia.
Tymczasem mogła jedynie rozmyślać o lordzie Tristanie, bo nie widziała go nigdzie w restauracji. Zamówiła pieczeń i herbatę. Nigdy sporo nie piła, ale będąc w ósmym miesiącu ciąży, tęskniła już za smakiem czerwonego wina.
Jadła powoli, krojąc mięso na małe kawałeczki. Nigdzie się nie śpieszyła, a szalejąca burza uniemożliwiała spacery po Londynie. Damie nie wypada czytać książki przy jedzeniu, więc Isabelle znudzonym wzrokiem rozglądała się po sali.
I wtedy ujrzała Elise, wchodzącą do restauracji. Wzięła głęboki oddech, wpatrując się w - elegancką i pewną siebie, jak zawsze - kuzynkę Percivala. Po wydarzeniach w Stonehenge nie miały okazji się spotkać i Isabelle zastanawiała się, co panna Nott teraz o niej sądzi. Czy było jej żal po utracie kuzyna i jego żony? Czy odczuła ulgę, że nie musi już zajmować się szarą myszką, która nagle stała się częścią ich rodziny, ale nigdy do końca co niej nie pasowała?
Niezależnie od nieśmiałości i ewentualnych uprzedzeń, Isabelle musiała porozmawiać z Elise i była losowi wdzięczna za to przypadkowe spotkanie. Elise widziała szczyt Stonehenge na własne oczy, a Isabelle do dzisiaj wyrzucała sobie, że tam nie poszła. Bardzo, bardzo pragnęła usłyszeć od panny Nott jej wersję wydarzeń. Dlatego spróbowała złapać z nią kontakt wzrokowy i uśmiechnęła się nieśmiało, gestem zapraszając ją do swojego stolika.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Burza nadal nie dawała wytchnienia mieszkańcom Wysp Brytyjskich. Elise nie mogła jednak spędzać całych dni zamknięta w dworze, bo wtedy najpiękniejsze miesiące młodości uciekałyby jej przez palce. W zamknięciu marniała, potrzebowała bywać w miejscach, w których młodym lady bywać wypadało. Potrzebowała przebywać z ludźmi i zawierać nowe znajomości, więc wyprawę do Londynu, pierwszą w tym miesiącu, powitała z ulgą, ale i z pewnymi obawami o anomalie. W ostatnich dniach różnie wyobrażała sobie to, jak działał Londyn pełen przerażonych anomaliami mugoli i zastanawiała się z przestrachem, czy czasem nie zapanowała tam kompletna anarchia zagrażająca bezpieczeństwu szlachetnie urodzonych. Nie zamierzała jednak pojawić się w żadnym mugolskim miejscu, a przybytku dostępnym wyłącznie czarodziejom. Oby to było bezpieczne.
Elise zjawiła się w Fantasmagorii z matką w celu obejrzenia jednego z organizowanych tu pokazów. Jej matka, jako lady Lestrange z pochodzenia, uwielbiała oglądać tutejsze pokazy umiejętności syren, a także inne występy. Było to stosunkowo nowe miejsce na mapie magicznego Londynu, ale lady Cassiopeia od dawien dawna dbała o muzyczny rozwój córek, choć to Rosalind i Elise miały ku temu największą pasję i predyspozycje.
Po pokazie postanowiły pozostać na obiedzie, na który zostały zaproszone przez krewnego matki oraz jego żonę, będącą przyjaciółką dawnej lady Lestrange; również w ich towarzystwie były widzami dzisiejszego pokazu. Do tutejszej restauracji nie wpuszczano osób o nieczystej krwi, więc nie musiały obawiać się nieodpowiedniego towarzystwa. Elise zawsze zresztą unikała lokali o niższym standardzie, gdzie zbyt łatwo byłoby napotkać niepożądany element. Po siedmiu latach w Hogwarcie miała zdecydowanie dość dzielenia przestrzeni z pospólstwem.
Wsunęła się do restauracyjnej sali z dumnie uniesioną głową, odziana w piękną suknię i starannie uczesana. Jeśli byli tu obecni jacyś szlachetnie urodzeni kawalerowie, chciała by spojrzeli w jej kierunku i widzieli, że mimo bolesnego ciosu, który otrzymała jej rodzina, nadal wypełniała swoje obowiązki lady i dbała o to, by pojawiać się w odpowiednich miejscach. Nie spodziewała się jednak ujrzenia przy jednym ze stolików Isabelle, i to samotnej. Ostatni raz widziała ją jeszcze przed szczytem, kiedy nosiły to samo nazwisko i były rodziną. Później, po zdradzie Percivala i unieważnieniu ich małżeństwa, Isabelle stała się znowu lady Carrow i wróciła do panieńskiego rodu jako zhańbiona wdowa.
Elise nie miała okazji z nią porozmawiać i poznać jej punktu widzenia. Choć czyn Percivala nadal ją bolał, nie winiła za niego Isabelle, która była największą ofiarą jego uczynku. Ucierpiała niezasłużenie, i mimo wszelkich różnic oraz niezgodności, Elise nie życzyła jej takiego losu ani nie cieszyła się z jej położenia. Mogła uważać ją za nieco dziwną i zahukaną, ale przez kilka miesięcy były rodziną, a Elise próbowała z niej zrobić salonową damę i uczyć ją większej śmiałości i otwartości. Nie myślała, że mogą przestać być rodziną, i spodziewała się, że aż do czasu jej ślubu będą mieszkać pod jednym dachem, a i później będą się widywać, bo Elise nawet po wyjściu za mąż zamierzała podtrzymywać więzi z Nottami. Percival zawsze był jej bliski – przynajmniej do dnia zdrady.
Isabelle nie została wydziedziczona, więc przebywanie z nią nie uwłaczało godności. Elise przeprosiła matkę i podeszła do niej, zasiadając przy jej stoliku, podczas gdy rodzicielka po grzecznym powitaniu lady Carrow oddaliła się, zasiadając już z krewnym i jego żoną; nie chciała przeszkadzać dziewczętom w rozmowie, choć zaznaczyła, że nie powinny rozmawiać zbyt długo, w końcu Elise miała zjeść z matką i jej towarzyszami. Ale jako że nie było im się dane należycie pożegnać w październiku, Elise potrzebowała tej rozmowy.
- Witaj, Isabelle – odezwała się, zasiadając naprzeciwko niej. – Nie spodziewałam się, że cię tu spotkam. Nie widziałyśmy się... od prawie miesiąca. Czy też byłaś na dzisiejszym występie syreniego baletu? – zaczęła. I ona chciała wypytać Isabelle o kilka spraw i musiała się bardzo hamować, żeby nie popaść w słowotok. – Może nie zawsze układało się między nami idealnie, ale trochę brakuje mi twojej obecności w Ashfield Manor, ale żywię nadzieję, że wśród najbliższych niczego ci nie brakuje, że przyjęli cię dobrze i możesz dochodzić do siebie po nieszczęściu, które wyrządził ci... on. – W ostatniej chwili jego imię zamarło w jej ustach i nie wypowiedziała go. I tak zaczęła dość bezpośrednio.
I co przyszło Isabelle z tej miłości i zapatrzenia w męża? Jego zdrada musiała być tym bardziej bolesna, bo ludzie, których się kochało, ranili najboleśniej ze wszystkich. Może gdyby byli typowym aranżowanym małżeństwem przeżyłaby to lepiej?
Elise zjawiła się w Fantasmagorii z matką w celu obejrzenia jednego z organizowanych tu pokazów. Jej matka, jako lady Lestrange z pochodzenia, uwielbiała oglądać tutejsze pokazy umiejętności syren, a także inne występy. Było to stosunkowo nowe miejsce na mapie magicznego Londynu, ale lady Cassiopeia od dawien dawna dbała o muzyczny rozwój córek, choć to Rosalind i Elise miały ku temu największą pasję i predyspozycje.
Po pokazie postanowiły pozostać na obiedzie, na który zostały zaproszone przez krewnego matki oraz jego żonę, będącą przyjaciółką dawnej lady Lestrange; również w ich towarzystwie były widzami dzisiejszego pokazu. Do tutejszej restauracji nie wpuszczano osób o nieczystej krwi, więc nie musiały obawiać się nieodpowiedniego towarzystwa. Elise zawsze zresztą unikała lokali o niższym standardzie, gdzie zbyt łatwo byłoby napotkać niepożądany element. Po siedmiu latach w Hogwarcie miała zdecydowanie dość dzielenia przestrzeni z pospólstwem.
Wsunęła się do restauracyjnej sali z dumnie uniesioną głową, odziana w piękną suknię i starannie uczesana. Jeśli byli tu obecni jacyś szlachetnie urodzeni kawalerowie, chciała by spojrzeli w jej kierunku i widzieli, że mimo bolesnego ciosu, który otrzymała jej rodzina, nadal wypełniała swoje obowiązki lady i dbała o to, by pojawiać się w odpowiednich miejscach. Nie spodziewała się jednak ujrzenia przy jednym ze stolików Isabelle, i to samotnej. Ostatni raz widziała ją jeszcze przed szczytem, kiedy nosiły to samo nazwisko i były rodziną. Później, po zdradzie Percivala i unieważnieniu ich małżeństwa, Isabelle stała się znowu lady Carrow i wróciła do panieńskiego rodu jako zhańbiona wdowa.
Elise nie miała okazji z nią porozmawiać i poznać jej punktu widzenia. Choć czyn Percivala nadal ją bolał, nie winiła za niego Isabelle, która była największą ofiarą jego uczynku. Ucierpiała niezasłużenie, i mimo wszelkich różnic oraz niezgodności, Elise nie życzyła jej takiego losu ani nie cieszyła się z jej położenia. Mogła uważać ją za nieco dziwną i zahukaną, ale przez kilka miesięcy były rodziną, a Elise próbowała z niej zrobić salonową damę i uczyć ją większej śmiałości i otwartości. Nie myślała, że mogą przestać być rodziną, i spodziewała się, że aż do czasu jej ślubu będą mieszkać pod jednym dachem, a i później będą się widywać, bo Elise nawet po wyjściu za mąż zamierzała podtrzymywać więzi z Nottami. Percival zawsze był jej bliski – przynajmniej do dnia zdrady.
Isabelle nie została wydziedziczona, więc przebywanie z nią nie uwłaczało godności. Elise przeprosiła matkę i podeszła do niej, zasiadając przy jej stoliku, podczas gdy rodzicielka po grzecznym powitaniu lady Carrow oddaliła się, zasiadając już z krewnym i jego żoną; nie chciała przeszkadzać dziewczętom w rozmowie, choć zaznaczyła, że nie powinny rozmawiać zbyt długo, w końcu Elise miała zjeść z matką i jej towarzyszami. Ale jako że nie było im się dane należycie pożegnać w październiku, Elise potrzebowała tej rozmowy.
- Witaj, Isabelle – odezwała się, zasiadając naprzeciwko niej. – Nie spodziewałam się, że cię tu spotkam. Nie widziałyśmy się... od prawie miesiąca. Czy też byłaś na dzisiejszym występie syreniego baletu? – zaczęła. I ona chciała wypytać Isabelle o kilka spraw i musiała się bardzo hamować, żeby nie popaść w słowotok. – Może nie zawsze układało się między nami idealnie, ale trochę brakuje mi twojej obecności w Ashfield Manor, ale żywię nadzieję, że wśród najbliższych niczego ci nie brakuje, że przyjęli cię dobrze i możesz dochodzić do siebie po nieszczęściu, które wyrządził ci... on. – W ostatniej chwili jego imię zamarło w jej ustach i nie wypowiedziała go. I tak zaczęła dość bezpośrednio.
I co przyszło Isabelle z tej miłości i zapatrzenia w męża? Jego zdrada musiała być tym bardziej bolesna, bo ludzie, których się kochało, ranili najboleśniej ze wszystkich. Może gdyby byli typowym aranżowanym małżeństwem przeżyłaby to lepiej?
Isabelle cieszyła się, że Elise podeszła do niej sama. Chociaż darzyła sympatią również jej matkę, lady Nott z domu Lestrange, to nie wiedziała, czy byłaby w stanie podołać im obu. Z samą Elise rozmawiało się dość...intensywnie, a jej matka onieśmielała Isabelle choćby ze względu na wiek i autorytet. Po śmierci matki, Isabelle wychowywała głównie surowa ciotka. To przez nią lady Nott Carrow podejrzewała wszystkie inne damy o podobną surowość.
Z drugiej strony, zmartwiło ją nieco, że lady Carrow nie podeszła się przywitać. Naturalne, że miała tutaj swoje towarzystwo i obowiązki w zabawianiu rozmową osób, z którymi naprawdę się pojawiła. Ale Isabelle zawsze martwiła się społecznymi konwenansami i własną niemożnością odczytywania ich poprawnie. Czy mama Elise chciała im dać nieco prywatności, czy też chowała do Isabelle jakąś urazę?
Isabelle przygotowała się psychicznie na zwyczajowy słowotok panny Nott, dlatego zdziwiła ją nieco nagła pauza Elise. Dopiero po kilku sekundach Belle zrozumiała, że kuzynka Percivala jest najwyraźniej nieco onieśmielona, zmartwiona. Czyżby zdrada Percivala stłumiła nawet jej silną osobowość? Belle mimowolnie zacisnęła piąstkę pod stołem. Nie rozumiała się z Elise idealnie, ale darzyła ją szczerą sympatią. Uważała ją nawet za nieco naiwną (i vice versa...) i zraniłoby ją, gdyby ta młodziutka i pełna energii istotka została skrzywdzona poczynaniami jej byłego męża. Najwyraźniej w Elise kryły się pokłady wrażliwości, których Isabelle wcześniej nie dostrzegała. Niewymówienie imienia Percivala (ze względu na nią? Na siebie? Na niego?) było jedną z takich niespodzianek - znakiem, że żywiołowa i pewna siebie Elise zaczyna się wahać nad własnymi słowami.
Uśmiechnęła się uspokajająco, nagle odnajdując w sobie dziwną siłę. Rozpaczała w samotności, przy ojcu, przy magipsychiatrze. Dla Elise chciała być silna i opanowana.
-Żałuję, że nie miałyśmy wtedy okazji porozmawiać i bardzo się cieszę, że cię widzę, Elise. - zapewniła. -Wybacz, że nie napisałam, ale najpierw byłam we Francji, a potem...nie byłam pewna, co wypada. - przyznała szczerze. Elise była bardziej biegła w szlacheckich konwenansach, może wzgardzi niezorganizowaniem Belle. Z drugiej strony mogła napisać do niej sama, ale to Belle była starsza i pewnie to ona powinna pierwsza wysłać sowę. Nie tyle ze względu na etykietę, co na mądrość, płynącą z wiekiem. Elise pewnie miała sporo bali i debiutów na głowie, a nie eks-rodzinę.
-Balet był naprawdę niesamowity. Zdumiewa mnie...kreatywność tego miejsca. - cały zamysł: lokalizacja w porcie, syreni balet, restauracja dla czystokrwistych, szalenie się jej podobał. Zawsze doceniała bystry umysł Tristana i cieszyła się, że dzięki niemu stworzył coś dla całejczystokrwistej czarodziejskiej społeczności. Szkoda, że musiała być na balecie sama, jeść obiad sama, i tak dalej. Ale tak miało teraz wyglądać jej życie.
-Niczego mi nie brakuje. - zapewniła pośpiesznie. -Jeśli będziesz miała czas i chęć...i gdy ta pogoda wreszcie się uspokoi, a moja ciąża rozwiąże pomyślnie, zapraszam cię serdecznie do Sandal Castle. - paradoksalnie, wydziedziczenie Percivala zapobiegło popsuciu relacji między ich rodami, więc miała nadzieję, że gdy skandal ucichnie, Elise będzie mogła skorzystać z zaproszenia.
-Zżyłam się z Ashfield Manor, z rodziną Nottów i z Tobą. Nie chciałabym zupełnie tracić kontaktu. - przyznała smutno.
-Percival...próbował się z Wami kontaktować, czy zniknął zupełnie? - dodała ściszonym głosem. W przeciwieństwie do Elise, swobodnie wypowiadała imię byłego męża, ale panna Nott pamiętała przecież, że Belle zawsze nazywała go Percy. Jeśli miała złamane serce, nie okazywała tego jednak w inny sposób. Była w luksusowej restauracji z kuzynką byłego męża i zwrócone były na nie oczy lady Nott oraz jej krewnych. Musiała się trzymać, jak wzorowa szlachcianka.
Z drugiej strony, zmartwiło ją nieco, że lady Carrow nie podeszła się przywitać. Naturalne, że miała tutaj swoje towarzystwo i obowiązki w zabawianiu rozmową osób, z którymi naprawdę się pojawiła. Ale Isabelle zawsze martwiła się społecznymi konwenansami i własną niemożnością odczytywania ich poprawnie. Czy mama Elise chciała im dać nieco prywatności, czy też chowała do Isabelle jakąś urazę?
Isabelle przygotowała się psychicznie na zwyczajowy słowotok panny Nott, dlatego zdziwiła ją nieco nagła pauza Elise. Dopiero po kilku sekundach Belle zrozumiała, że kuzynka Percivala jest najwyraźniej nieco onieśmielona, zmartwiona. Czyżby zdrada Percivala stłumiła nawet jej silną osobowość? Belle mimowolnie zacisnęła piąstkę pod stołem. Nie rozumiała się z Elise idealnie, ale darzyła ją szczerą sympatią. Uważała ją nawet za nieco naiwną (i vice versa...) i zraniłoby ją, gdyby ta młodziutka i pełna energii istotka została skrzywdzona poczynaniami jej byłego męża. Najwyraźniej w Elise kryły się pokłady wrażliwości, których Isabelle wcześniej nie dostrzegała. Niewymówienie imienia Percivala (ze względu na nią? Na siebie? Na niego?) było jedną z takich niespodzianek - znakiem, że żywiołowa i pewna siebie Elise zaczyna się wahać nad własnymi słowami.
Uśmiechnęła się uspokajająco, nagle odnajdując w sobie dziwną siłę. Rozpaczała w samotności, przy ojcu, przy magipsychiatrze. Dla Elise chciała być silna i opanowana.
-Żałuję, że nie miałyśmy wtedy okazji porozmawiać i bardzo się cieszę, że cię widzę, Elise. - zapewniła. -Wybacz, że nie napisałam, ale najpierw byłam we Francji, a potem...nie byłam pewna, co wypada. - przyznała szczerze. Elise była bardziej biegła w szlacheckich konwenansach, może wzgardzi niezorganizowaniem Belle. Z drugiej strony mogła napisać do niej sama, ale to Belle była starsza i pewnie to ona powinna pierwsza wysłać sowę. Nie tyle ze względu na etykietę, co na mądrość, płynącą z wiekiem. Elise pewnie miała sporo bali i debiutów na głowie, a nie eks-rodzinę.
-Balet był naprawdę niesamowity. Zdumiewa mnie...kreatywność tego miejsca. - cały zamysł: lokalizacja w porcie, syreni balet, restauracja dla czystokrwistych, szalenie się jej podobał. Zawsze doceniała bystry umysł Tristana i cieszyła się, że dzięki niemu stworzył coś dla całej
-Niczego mi nie brakuje. - zapewniła pośpiesznie. -Jeśli będziesz miała czas i chęć...i gdy ta pogoda wreszcie się uspokoi, a moja ciąża rozwiąże pomyślnie, zapraszam cię serdecznie do Sandal Castle. - paradoksalnie, wydziedziczenie Percivala zapobiegło popsuciu relacji między ich rodami, więc miała nadzieję, że gdy skandal ucichnie, Elise będzie mogła skorzystać z zaproszenia.
-Zżyłam się z Ashfield Manor, z rodziną Nottów i z Tobą. Nie chciałabym zupełnie tracić kontaktu. - przyznała smutno.
-Percival...próbował się z Wami kontaktować, czy zniknął zupełnie? - dodała ściszonym głosem. W przeciwieństwie do Elise, swobodnie wypowiadała imię byłego męża, ale panna Nott pamiętała przecież, że Belle zawsze nazywała go Percy. Jeśli miała złamane serce, nie okazywała tego jednak w inny sposób. Była w luksusowej restauracji z kuzynką byłego męża i zwrócone były na nie oczy lady Nott oraz jej krewnych. Musiała się trzymać, jak wzorowa szlachcianka.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Elise nigdy wcześniej nie znalazła się w podobnej sytuacji. Nie miała okazji rozmawiać z innymi żonami zdrajców krwi, a już na pewno nie z takimi, które zdradził jej krewny. Przypadki takich zdrad zdarzały się rzadko, a jeśli się zdarzały, najczęściej dotyczyły młodych ludzi skuszonych miłością do osoby z niższych warstw społecznych. Młodych i głupich czarodziejów, których upoiła wizja wielkiej, prawdziwej miłości, a dla których powrotu już nie było, gdy zrozumieli swój błąd i przekonali się, że życie zwykłych ludzi wcale nie jest tak ciekawe jak się wydawało. Nieczęsto decydował się na taki krok ktoś, kto już miał żonę i dziecko w drodze, więc Isabelle była przypadkiem dość osamotnionym i pewnie wielu ludzi nie do końca wiedziało, jak ją traktować. Elise miała jednak nadzieję, że Isabelle nie wiedziała nic o planach Percivala. Bo jeśli wiedziała i nie próbowała temu zapobiec... Ale nie, to byłoby nieracjonalne. Przecież to Isabelle była tą, która ucierpiała najmocniej, więc gdyby wiedziała, to czy nie zrobiłaby wszystkiego, by przekonać męża do pozostania z nią i dzieckiem? Gdyby Elise wiedziała, gdyby podczas ich ostatniej rozmowy coś jej zdradził, od razu udałaby się do nestora i opowiedziałaby mu o wszystkim, by mógł zareagować w porę.
Niełatwo było być krewną zdrajcy, więc musiała starać się tym bardziej, by wszyscy widzieli, że pozostawała wierna rodowi i kuzyn nie zdążył wsączyć w jej umysł swojej szkodliwej, miłującej równość ideologii. W Ashfield Manor Percival był swego rodzaju tematem tabu i jedynie z Ophelią mogła o nim porozmawiać, oczywiście kiedy były same. Wszyscy inni reagowali niechęcią na samą wzmiankę. Dla Nottów Percival z chwilą swojej zdrady umarł, a na pewno przestał być częścią rodziny. Uczyła się więc unikać jego imienia, więc i przy Isabelle postanowiła je taktownie przemilczeć, przynajmniej dopóki ta sama nie poruszyła tematu swojego męża zdrajcy.
- Też żałuję, choć to był trudny okres dla nas wszystkich – odrzekła. Elise po szczycie była kompletnie niepodobna do siebie. Po zdradzie Percivala, grozie szczytu i bliskim spotkaniu z dementorami, a także odniesionych wskutek trzęsienia ziemi ranach była przerażona i rozdygotana. Przez tydzień nawet nie pokazywała się nikomu poza najbliższą rodziną i prawie nie wychodziła z komnat. Nie chciała, by ktoś oglądał ją taką. – Nie dziwię się, że wyjechałaś. Przynajmniej ominął cię ten najgorszy okres. – Choć pewnie i teraz musiała się liczyć ze spojrzeniami, każdy w wyższych sferach wiedział, że to właśnie ona była ofiarą zdrady swego męża, który bardziej niż żonę i dziecko ukochał sobie mugoli. W obecnych okolicznościach nawet nie miała serca potępiać Isabelle. I tak miała wiele odwagi, że wróciła i mierzyła się z tym wszystkim, choć wcześniej Elise nie posądzałaby jej o podobną siłę. Zawsze widziała w niej kobietę słabą i delikatną, niestworzoną do świata pełnego fałszu, intryg i gry pozorów. Zbyt dobrą.
- Prawda, że to wyjątkowy przybytek artystyczny? Mam nadzieję, że powstanie więcej miejsc, do których nie wpuszcza się gminu – powiedziała z zadowoleniem. To była jedna z największych zalet baletu, że mogła oglądać piękne występy i jeść potrawy najwyższej jakości nie bojąc się, że obok usiądzie szlama. Elise bardzo brzydziła się szlam, nie lubiła przebywać w ich pobliżu, więc najbardziej lubiła te miejsca, które z racji ekskluzywności wpuszczały jedynie osoby o odpowiedniej zasobności sakiewki oraz statusie krwi, co odsiewało większość biedoty i szlamu.
- Chętnie złożę ci kiedyś wizytę – potwierdziła, choć nie wiadomo, kiedy by to miało nastąpić. Niemniej jednak z Carrowami nadal łączyły ich dobre relacje, więc nie powinno być większych problemów z odwiedzinami. – Rozumiem. Wychodząc za Percivala myślałaś, że przyjdzie ci spędzić resztę życia wśród nas i zestarzejesz się jako lady Nott, ale życie niestety napisało dla ciebie inny scenariusz. – Tym razem wypowiedziała jego imię, ale zabrzmiało w jej ustach dość gorzko, nasycone negatywnymi emocjami. Myśli o nim również były pełne goryczy oraz sprzecznych emocji, bo choć dawniej go kochała, teraz był zdrajcą. Już nie rodziną, a kimś obcym, kto zdeptał łączące ich więzi i uznał je za mniej ważne niż stawanie w obronie uciśnionych szlam. Kiedy usłyszała pytanie Isabelle, przez jej twarz przemknął ledwie dostrzegalny cień. – Już nie. Z chwilą zdrady przestał być naszą rodziną, umarł dla nas. Nie wiem, gdzie teraz jest ani czy żyje. Jeśli miał dość rozsądku, pewnie wyjechał za granicę. – Choć znając Percivala pewnie tego nie zrobił. Gdzie więc się podziewał? Czy któryś z miłowanych przez niego mugolaków przygarnął go pod swój dach? Elise w październiku wielokrotnie zastanawiała się nad napisaniem do niego listu, a nawet wyjca, ale wszystkie szkice wylądowały w kominku. Jej milczenie miało być dla niego najlepszą karą. Brakiem akceptacji dla jego poczynań, kategorycznym odcięciem się i unikaniem jakiegokolwiek kontaktu. – Naprawdę bardzo mi wstyd za to, że mój już były krewny popełnił tak niegodny czyn i naraził cię na takie przeżycia. Mam nadzieję, że nie żywisz urazy do pozostałych Nottów, żadne z nas nie popiera tego, co zrobił Percival tobie i nam wszystkim – dodała ciszej, podkreślając słowo „były krewny”.
Niełatwo było być krewną zdrajcy, więc musiała starać się tym bardziej, by wszyscy widzieli, że pozostawała wierna rodowi i kuzyn nie zdążył wsączyć w jej umysł swojej szkodliwej, miłującej równość ideologii. W Ashfield Manor Percival był swego rodzaju tematem tabu i jedynie z Ophelią mogła o nim porozmawiać, oczywiście kiedy były same. Wszyscy inni reagowali niechęcią na samą wzmiankę. Dla Nottów Percival z chwilą swojej zdrady umarł, a na pewno przestał być częścią rodziny. Uczyła się więc unikać jego imienia, więc i przy Isabelle postanowiła je taktownie przemilczeć, przynajmniej dopóki ta sama nie poruszyła tematu swojego męża zdrajcy.
- Też żałuję, choć to był trudny okres dla nas wszystkich – odrzekła. Elise po szczycie była kompletnie niepodobna do siebie. Po zdradzie Percivala, grozie szczytu i bliskim spotkaniu z dementorami, a także odniesionych wskutek trzęsienia ziemi ranach była przerażona i rozdygotana. Przez tydzień nawet nie pokazywała się nikomu poza najbliższą rodziną i prawie nie wychodziła z komnat. Nie chciała, by ktoś oglądał ją taką. – Nie dziwię się, że wyjechałaś. Przynajmniej ominął cię ten najgorszy okres. – Choć pewnie i teraz musiała się liczyć ze spojrzeniami, każdy w wyższych sferach wiedział, że to właśnie ona była ofiarą zdrady swego męża, który bardziej niż żonę i dziecko ukochał sobie mugoli. W obecnych okolicznościach nawet nie miała serca potępiać Isabelle. I tak miała wiele odwagi, że wróciła i mierzyła się z tym wszystkim, choć wcześniej Elise nie posądzałaby jej o podobną siłę. Zawsze widziała w niej kobietę słabą i delikatną, niestworzoną do świata pełnego fałszu, intryg i gry pozorów. Zbyt dobrą.
- Prawda, że to wyjątkowy przybytek artystyczny? Mam nadzieję, że powstanie więcej miejsc, do których nie wpuszcza się gminu – powiedziała z zadowoleniem. To była jedna z największych zalet baletu, że mogła oglądać piękne występy i jeść potrawy najwyższej jakości nie bojąc się, że obok usiądzie szlama. Elise bardzo brzydziła się szlam, nie lubiła przebywać w ich pobliżu, więc najbardziej lubiła te miejsca, które z racji ekskluzywności wpuszczały jedynie osoby o odpowiedniej zasobności sakiewki oraz statusie krwi, co odsiewało większość biedoty i szlamu.
- Chętnie złożę ci kiedyś wizytę – potwierdziła, choć nie wiadomo, kiedy by to miało nastąpić. Niemniej jednak z Carrowami nadal łączyły ich dobre relacje, więc nie powinno być większych problemów z odwiedzinami. – Rozumiem. Wychodząc za Percivala myślałaś, że przyjdzie ci spędzić resztę życia wśród nas i zestarzejesz się jako lady Nott, ale życie niestety napisało dla ciebie inny scenariusz. – Tym razem wypowiedziała jego imię, ale zabrzmiało w jej ustach dość gorzko, nasycone negatywnymi emocjami. Myśli o nim również były pełne goryczy oraz sprzecznych emocji, bo choć dawniej go kochała, teraz był zdrajcą. Już nie rodziną, a kimś obcym, kto zdeptał łączące ich więzi i uznał je za mniej ważne niż stawanie w obronie uciśnionych szlam. Kiedy usłyszała pytanie Isabelle, przez jej twarz przemknął ledwie dostrzegalny cień. – Już nie. Z chwilą zdrady przestał być naszą rodziną, umarł dla nas. Nie wiem, gdzie teraz jest ani czy żyje. Jeśli miał dość rozsądku, pewnie wyjechał za granicę. – Choć znając Percivala pewnie tego nie zrobił. Gdzie więc się podziewał? Czy któryś z miłowanych przez niego mugolaków przygarnął go pod swój dach? Elise w październiku wielokrotnie zastanawiała się nad napisaniem do niego listu, a nawet wyjca, ale wszystkie szkice wylądowały w kominku. Jej milczenie miało być dla niego najlepszą karą. Brakiem akceptacji dla jego poczynań, kategorycznym odcięciem się i unikaniem jakiegokolwiek kontaktu. – Naprawdę bardzo mi wstyd za to, że mój już były krewny popełnił tak niegodny czyn i naraził cię na takie przeżycia. Mam nadzieję, że nie żywisz urazy do pozostałych Nottów, żadne z nas nie popiera tego, co zrobił Percival tobie i nam wszystkim – dodała ciszej, podkreślając słowo „były krewny”.
Isabelle rozmawiała już o Percivalu z wieloma osobami, nie sposób było się do tego nie odnosić. Skandal podążał za nią krok w krok, czy to w postaci wścibskich spojrzeń, czy niewygodnych pytań. Rozmowy z rodziną Nottów były jeszcze trudniejsze i smutniejsze w tej całej okropnej sytuacji. Przy nich nie mogła skryć się za konwenansami i półsłówkami, a zarazem wszyscy musieli udawać, że Percival na dobre zniknął ich życia i serc. W przypadku Isabelle tak nie było - wciąż go kochała, a pod sercem nosiła jego dziecko. Tyle, że on sam chyba chciał zniknąć. W niedawnym liście, który niezmiernie ją wzburzył, prosił by wróciła do Francji. Jakby chciał się jej pozbyć, skrywając swą motywację za dymną zasłoną "bezpieczeństwa".
Wiedziała, że był ulubionym kuzynem Elise i wiedziała, że dziewczyna troszczy się o zasady i konwenanse. Jak każda szlachcianka, panna Nott musiała przyzwyczaić się do arystokratycznej hipokryzji (i radziła z tym sobie lepiej niż Belle), ale na taką sytuację nic nie mogło jej przygotować. A najgorsze było chyba to, że motywacje Percivala pozostawały dla nich obu bardziej skomplikowane i enigmatyczne niż zwykły ślub z mugolaczką.
-Ja też. - przytaknęła pomysłowi "czystokrwistych", nie tylko z powodu własnej wygody. Fantasmagorie było miejcem, w którym bezpiecznie mogła jeść obiad sama, bez opieki rodziny. Zarazem Percival nadwyrężył jej neutralny stosunek do mugoli. Może powinna zrozumieć jego motywacje i uwierzyć, że miał dobry powód, że jego ideały są słuszne, skoro wybrał je nad rodzinę. Ale jako porzucona żona czuła się wręcz, jakby mugole i czarodzieje o liberalnych poglądach ukradli jej męża. Zmanipulowali, zwiedli na manowce, doprowadzili do tej całej tragedii. Dlatego, choć miała dobre serce, od października patrzyła na mugoli i ich sympatyków z coraz większą niechęcią i podejrzliwością...
-Tak, poczułam się już częścią Waszej rodziny, jeśli to nie nadmierna śmiałość z mojej strony. A teraz to już nie "nasza" rodzina, tylko Wasza. - westchnęła. Ciekawe, jak wyjaśni to wszystko swojemu dziecku. "Rodzina taty uważa go za zdrajcę i dlatego jesteś bękartem."
Umknęła spojrzeniem, na dywagacje Elise odnośnie tego, czy Percival żyje i czy jest w Anglii. Wiedziała jej tak, ale nie powinna jej tego mówić, choć bardzo było jej żal dziewczyny. Nie sądziła jednak, że Nottowie powinni wiedzieć o losach Percivala, bo najwyraźniej narobił sobie zbyt wielu wrogów. Choć chciałaby wierzyć, że jest szczęśliwy i poluje na smoki, to jego ostatni list wyrażał strach i poczucie zagrożenia.
-Najgorsze jest to, że nie wiem co mogło okazać się ważniejsze od nas, od pochodzenia, a wreszcie od samego komfortu życia. Nawet jeśli nie był przywiązany do rodziny, a przecież wiemy że był - tylko niedostatecznie - to męczy mnie świadomość, że coś skłoniło go do wiecznej tułaczki. Że coś było ważniejsze nie tylko od nazwiska, ale od całego jego życia. - przyznała z goryczą.
Podniosła na Elise nieco zaszklone oczy.
-Oczywiście, że znam stanowisko Nottów i myślę o Was same dobre rzeczy. W każdej rodzinie może się trafić...czarna owca. - kiedyś takie słowa nie przeszłyby jej przez gardło, ale ostatnio pozwalała sobie na artykułowanie gniewu wobec męża. -Nie zaważa to w żadnym stopniu na moim stosunku do Was i sądzę, że gdy tylko plotki nieco umilkną, nie zaważy to na niczyim stosunku do Ciebie, droga Elise. - to ona nosiła tu ciężar hańby, nie kuzynki Percivala. -Mam nadzieję, że wszyscy wiecie, że ja również nie byłam w żadnym stopniu świadoma planów byłego męża... - dodała ciszej, rzucając niespokojne spojrzenie w stronę stolika lady Nott, mamy Elise.
Wiedziała, że był ulubionym kuzynem Elise i wiedziała, że dziewczyna troszczy się o zasady i konwenanse. Jak każda szlachcianka, panna Nott musiała przyzwyczaić się do arystokratycznej hipokryzji (i radziła z tym sobie lepiej niż Belle), ale na taką sytuację nic nie mogło jej przygotować. A najgorsze było chyba to, że motywacje Percivala pozostawały dla nich obu bardziej skomplikowane i enigmatyczne niż zwykły ślub z mugolaczką.
-Ja też. - przytaknęła pomysłowi "czystokrwistych", nie tylko z powodu własnej wygody. Fantasmagorie było miejcem, w którym bezpiecznie mogła jeść obiad sama, bez opieki rodziny. Zarazem Percival nadwyrężył jej neutralny stosunek do mugoli. Może powinna zrozumieć jego motywacje i uwierzyć, że miał dobry powód, że jego ideały są słuszne, skoro wybrał je nad rodzinę. Ale jako porzucona żona czuła się wręcz, jakby mugole i czarodzieje o liberalnych poglądach ukradli jej męża. Zmanipulowali, zwiedli na manowce, doprowadzili do tej całej tragedii. Dlatego, choć miała dobre serce, od października patrzyła na mugoli i ich sympatyków z coraz większą niechęcią i podejrzliwością...
-Tak, poczułam się już częścią Waszej rodziny, jeśli to nie nadmierna śmiałość z mojej strony. A teraz to już nie "nasza" rodzina, tylko Wasza. - westchnęła. Ciekawe, jak wyjaśni to wszystko swojemu dziecku. "Rodzina taty uważa go za zdrajcę i dlatego jesteś bękartem."
Umknęła spojrzeniem, na dywagacje Elise odnośnie tego, czy Percival żyje i czy jest w Anglii. Wiedziała jej tak, ale nie powinna jej tego mówić, choć bardzo było jej żal dziewczyny. Nie sądziła jednak, że Nottowie powinni wiedzieć o losach Percivala, bo najwyraźniej narobił sobie zbyt wielu wrogów. Choć chciałaby wierzyć, że jest szczęśliwy i poluje na smoki, to jego ostatni list wyrażał strach i poczucie zagrożenia.
-Najgorsze jest to, że nie wiem co mogło okazać się ważniejsze od nas, od pochodzenia, a wreszcie od samego komfortu życia. Nawet jeśli nie był przywiązany do rodziny, a przecież wiemy że był - tylko niedostatecznie - to męczy mnie świadomość, że coś skłoniło go do wiecznej tułaczki. Że coś było ważniejsze nie tylko od nazwiska, ale od całego jego życia. - przyznała z goryczą.
Podniosła na Elise nieco zaszklone oczy.
-Oczywiście, że znam stanowisko Nottów i myślę o Was same dobre rzeczy. W każdej rodzinie może się trafić...czarna owca. - kiedyś takie słowa nie przeszłyby jej przez gardło, ale ostatnio pozwalała sobie na artykułowanie gniewu wobec męża. -Nie zaważa to w żadnym stopniu na moim stosunku do Was i sądzę, że gdy tylko plotki nieco umilkną, nie zaważy to na niczyim stosunku do Ciebie, droga Elise. - to ona nosiła tu ciężar hańby, nie kuzynki Percivala. -Mam nadzieję, że wszyscy wiecie, że ja również nie byłam w żadnym stopniu świadoma planów byłego męża... - dodała ciszej, rzucając niespokojne spojrzenie w stronę stolika lady Nott, mamy Elise.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
W Ashfield Manor imienia Percivala unikano, ale miała wrażenie, że i jej niekiedy towarzyszyły spojrzenia i szepty, niektórzy zadawali jej pytania, a Isabelle, jako żona zdrajcy, pewnie musiała znosić to w znacznie większym natężeniu. W końcu to jej małżeństwo publicznie rozwiązano i odesłano ją do panieńskiego rodu, by ocalić ją przed losem, który mógł jej zgotować Percival. Ale od piętna skandalu Isabelle prawdopodobnie nie uwolni się nigdy, choć każdy ród miał w swojej historii jakąś czarną owcę. Percival nie był pierwszym ani ostatnim zdrajcą krwi wśród wielkich rodzin, ale pożegnał się z rodem w sposób wyjątkowo skandaliczny i ostentacyjny, stanowiąc czarną kartę historii Nottów. Jako ród pozostawali jednak zjednoczeni i silni, i musieli się po tej hańbie szybko podnieść.
Dla niej to nie była pierwsza lepsza osoba znana z salonów, ani nie pierwszy lepszy krewny, którego kojarzyła tylko z widzenia. Percival do niedawna był jej bardzo bliski, spośród najbliższego kuzynostwa noszącego nazwisko Nott mimo różnicy wieku lubiła go chyba najbardziej, więc tym mocniej bolał cios z jego strony. Również miała takie poczucie, że mugolacy i ich miłośnicy ukradli go rodzinie, omamili go i przeciągnęli na swoją stronę, co wzbudziło w niej jeszcze większą niechęć do niższych warstw społecznych, które dla Percy’ego okazały się ważniejsze niż bliscy.
Najwyraźniej Isabelle nie było pisane zostanie lady Nott ani małżeńskie szczęście. Z chwilą unieważnienia małżeństwa przestała być ich rodziną, ale nie musiało to oznaczać kresu wszystkich relacji, skoro to nie ona zdradziła. Mimo wszystko żałowała, że Isabelle już z nimi nie ma, bo nawet jeśli była nieco dziwna i zahukana, to gdyby wszystko potoczyło się jak należy, gdyby Percival nie popełnił niewybaczalnego błędu, od momentu ślubu powinna być częścią ich rodziny do końca swojego życia, a jej dziecko, a może i kolejne, które mogłyby się kiedyś pojawić, stanowiłyby nowe pokolenie rodu Nott. Taka powinna być naturalna kolej rzeczy, że poślubiona żona zostaje przy swoim mężu i jego rodzinie, rodzi mu potomków którzy przedłużają ród, ale w tym przypadku mąż okazał się zdrajcą.
- Także tego nie wiem i nie potrafię zrozumieć. Zawsze myślałam, że był z tobą szczęśliwy. – Dlatego mimo początkowego niezbyt korzystnego wrażenia w końcu zaakceptowała Isabelle, bo Percival wydawał się być szczęśliwy. Wydawali się dobrym, zgodnym małżeństwem, więc tym bardziej niezrozumiałe było, dlaczego tak po prostu ją odrzucił. – Że był jednym z nas, Nottem, i myślał podobnie jak my wszyscy. Ale dzieliło nas czternaście lat... i zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę niewiele o nim wiedziałam, skoro przez ostatnich siedem lat widywałam go wyłącznie w wakacje, i to tylko wtedy jeśli akurat nigdzie nie wyjeżdżał.
Przy takiej różnicy wieku trudno było wiedzieć o sobie wszystko. Przez ten czas, kiedy się nie widzieli, Percival mógł gdzieś wpaść w złe towarzystwo i nasiąknąć niewłaściwymi poglądami, a kiedy już przyszło im spędzać czas razem, skutecznie to przed nią ukrywał. Ale choć był zdrajcą, to wcześniej był i Nottem, więc kłamstwa i umiejętność dopasowania się do sytuacji nie były mu obce. Od jak dawna coś ukrywał?
- Zawsze uczono mnie, że zdrajcy zasługują wyłącznie na pogardę i nienawiść, bo depczą wszystkie ważne dla naszego stanu wartości. Nigdy nie rozumiałam, jak można porzucać tak wygodne, dostatnie życie, a przede wszystkim własną rodzinę. Ale nic nie przygotowało mnie na dzień, kiedy to w mojej rodzinie pojawi się zgniła gałąź, którą nestor słusznie zdecydował się odciąć – mówiła dalej, cicho, tak, aby usłyszała to tylko Isabelle, choć stoliki były od siebie oddalone na tyle, że nie słyszała nic z rozmów toczących się przy innych. Niemniej jednak tak właśnie było: wiedziała, że zdrajcy gdzieś tam istnieją, ale nigdy nie wypatrywała ich w swoim otoczeniu, pewna że Nottów, twórców Skorowidzu, takie problemy nie dotyczą. Dlatego, jeśli były jakieś sygnały wcześniej, była na nie ślepa.
- Może nigdy nie dowiemy się, dlaczego to zrobił i przedłożył dobro mugoli ponad ciebie, dziecko oraz nasz ród. Możemy się tylko zastanawiać, od jak dawna oszukiwał nas wszystkich i planował swoją zdradę – odezwała się po chwili milczenia. – Gdybyś wiedziała, to czy nie zrobiłabyś wszystkiego, żeby go zatrzymać? To ty ucierpiałaś najmocniej, dlatego trudno byłoby mi uwierzyć w to, że świadomie pozwoliłabyś na to, żeby tak cię potraktował. – Ale gdyby jednak pozwoliła, w oczach Elise byłaby skończoną naiwniaczką, która słusznie poniosła karę za swoją uczuciowość i naiwność. – Gdybym ja wiedziała, to nie wahałabym się ani przez chwilę, poszłabym do nestora i opowiedziałabym wszystko, by mógł zareagować w porę i nie dopuścić do tego, co się stało.
Może to byłoby egoistyczne z jej strony, zatrzymać kuzyna w rodzinie wbrew jego przekonaniom, ale tak by zrobiła. Dobro rodu musiało stać ponad dobrem jednej osoby. Gdyby nestor zamknął Percivala pod kluczem i naprostował jego światopogląd w porę, wielu tragedii dałoby się uniknąć. Tak przynajmniej jej się wydawało z jej nastoletniego punktu widzenia. Wolałaby, żeby Percival zrezygnował wtedy ze swoich przekonań i wybrał rodzinę.
Dla niej to nie była pierwsza lepsza osoba znana z salonów, ani nie pierwszy lepszy krewny, którego kojarzyła tylko z widzenia. Percival do niedawna był jej bardzo bliski, spośród najbliższego kuzynostwa noszącego nazwisko Nott mimo różnicy wieku lubiła go chyba najbardziej, więc tym mocniej bolał cios z jego strony. Również miała takie poczucie, że mugolacy i ich miłośnicy ukradli go rodzinie, omamili go i przeciągnęli na swoją stronę, co wzbudziło w niej jeszcze większą niechęć do niższych warstw społecznych, które dla Percy’ego okazały się ważniejsze niż bliscy.
Najwyraźniej Isabelle nie było pisane zostanie lady Nott ani małżeńskie szczęście. Z chwilą unieważnienia małżeństwa przestała być ich rodziną, ale nie musiało to oznaczać kresu wszystkich relacji, skoro to nie ona zdradziła. Mimo wszystko żałowała, że Isabelle już z nimi nie ma, bo nawet jeśli była nieco dziwna i zahukana, to gdyby wszystko potoczyło się jak należy, gdyby Percival nie popełnił niewybaczalnego błędu, od momentu ślubu powinna być częścią ich rodziny do końca swojego życia, a jej dziecko, a może i kolejne, które mogłyby się kiedyś pojawić, stanowiłyby nowe pokolenie rodu Nott. Taka powinna być naturalna kolej rzeczy, że poślubiona żona zostaje przy swoim mężu i jego rodzinie, rodzi mu potomków którzy przedłużają ród, ale w tym przypadku mąż okazał się zdrajcą.
- Także tego nie wiem i nie potrafię zrozumieć. Zawsze myślałam, że był z tobą szczęśliwy. – Dlatego mimo początkowego niezbyt korzystnego wrażenia w końcu zaakceptowała Isabelle, bo Percival wydawał się być szczęśliwy. Wydawali się dobrym, zgodnym małżeństwem, więc tym bardziej niezrozumiałe było, dlaczego tak po prostu ją odrzucił. – Że był jednym z nas, Nottem, i myślał podobnie jak my wszyscy. Ale dzieliło nas czternaście lat... i zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę niewiele o nim wiedziałam, skoro przez ostatnich siedem lat widywałam go wyłącznie w wakacje, i to tylko wtedy jeśli akurat nigdzie nie wyjeżdżał.
Przy takiej różnicy wieku trudno było wiedzieć o sobie wszystko. Przez ten czas, kiedy się nie widzieli, Percival mógł gdzieś wpaść w złe towarzystwo i nasiąknąć niewłaściwymi poglądami, a kiedy już przyszło im spędzać czas razem, skutecznie to przed nią ukrywał. Ale choć był zdrajcą, to wcześniej był i Nottem, więc kłamstwa i umiejętność dopasowania się do sytuacji nie były mu obce. Od jak dawna coś ukrywał?
- Zawsze uczono mnie, że zdrajcy zasługują wyłącznie na pogardę i nienawiść, bo depczą wszystkie ważne dla naszego stanu wartości. Nigdy nie rozumiałam, jak można porzucać tak wygodne, dostatnie życie, a przede wszystkim własną rodzinę. Ale nic nie przygotowało mnie na dzień, kiedy to w mojej rodzinie pojawi się zgniła gałąź, którą nestor słusznie zdecydował się odciąć – mówiła dalej, cicho, tak, aby usłyszała to tylko Isabelle, choć stoliki były od siebie oddalone na tyle, że nie słyszała nic z rozmów toczących się przy innych. Niemniej jednak tak właśnie było: wiedziała, że zdrajcy gdzieś tam istnieją, ale nigdy nie wypatrywała ich w swoim otoczeniu, pewna że Nottów, twórców Skorowidzu, takie problemy nie dotyczą. Dlatego, jeśli były jakieś sygnały wcześniej, była na nie ślepa.
- Może nigdy nie dowiemy się, dlaczego to zrobił i przedłożył dobro mugoli ponad ciebie, dziecko oraz nasz ród. Możemy się tylko zastanawiać, od jak dawna oszukiwał nas wszystkich i planował swoją zdradę – odezwała się po chwili milczenia. – Gdybyś wiedziała, to czy nie zrobiłabyś wszystkiego, żeby go zatrzymać? To ty ucierpiałaś najmocniej, dlatego trudno byłoby mi uwierzyć w to, że świadomie pozwoliłabyś na to, żeby tak cię potraktował. – Ale gdyby jednak pozwoliła, w oczach Elise byłaby skończoną naiwniaczką, która słusznie poniosła karę za swoją uczuciowość i naiwność. – Gdybym ja wiedziała, to nie wahałabym się ani przez chwilę, poszłabym do nestora i opowiedziałabym wszystko, by mógł zareagować w porę i nie dopuścić do tego, co się stało.
Może to byłoby egoistyczne z jej strony, zatrzymać kuzyna w rodzinie wbrew jego przekonaniom, ale tak by zrobiła. Dobro rodu musiało stać ponad dobrem jednej osoby. Gdyby nestor zamknął Percivala pod kluczem i naprostował jego światopogląd w porę, wielu tragedii dałoby się uniknąć. Tak przynajmniej jej się wydawało z jej nastoletniego punktu widzenia. Wolałaby, żeby Percival zrezygnował wtedy ze swoich przekonań i wybrał rodzinę.
Isabelle zarumieniła się gwałtownie, gdy Elise w dość bezpośredni (jak na standardy Belle, panna Nott zawsze była w przedziwny sposób przestrzegająca etykiety i bezpośrednia zarazem) sposób skomentowała jej małżeństwo z Percym. Wbiła wzrok w stół, czując gorzką gulę w gardle.
-Też myślałam, że jest ze mną szczęśliwy. - wykrztusiła, a na jej twarzy było widać bezbrzeżne rozczarowanie. Percival ją szanował, lubił z nią rozmawiać, wydawał się cieszyć z jej obecności i spłodził jej syna. Ona go podziwiała i wspierała i zapewniała, że może jej powiedzieć o wszystkim. Jak widać, nie mówił jej o wszystkim. Jak widać, to wszystko nie wystarczyło. Nawet dziecko nie było w stanie go powstrzymać - a przecież najważniejszym zadaniem każdej szlachcianki, po znalezieniu męża i spełnieniu woli nestora, było wydanie na świat potomków. A ona, mimo że chorowita i słabowita, wypełniła wszystkie stawiane przed nią zadania i wymagania. A w dodatku zakochała się we własnym mężu i nie wydawała pochopnie pieniędzy ani nie życzyła sobie bezustannie nowych sukien.
-Nawet widując go codziennie, mogłaś nic o nim nie wiedzieć. Wydawało mi się, że znam go jak najlepszego przyjaciela, ale może to wszystko to była jakaś...gra z jego strony. - westchnęła. Pozwoliła sobie na wyjątkową bezpośredniość w ocenie Percivala, ale miała w tym też własny cel. Chciała wybielić się w oczach Nottów i nadal uchodzić za (byłą) żonę idealną i konserwatywną arystokratkę. Chciała, aby bękart Percivala nie był bezwzględnie odrzucany poprzez swoją rodzinę - chciała, aby od otwartej pogardy i wrogości powstrzymywał szacunek względem jego matki. Zarazem chciała znaleźć sposób na spotkanie się z byłym mężem, ale w jej interesie było, aby Nottowie nic nie wiedzieli o jej kontaktach z Percivalem. Jemu też to służyło - w liście brzmiał na dziwnie przestraszonego, a ona nie wiedziała jeszcze czego konkretnie się obawia i komu sama mogła ufać. Mówiąc o nim z żalem i złością, miała nadzieję odsunąć od siebie wszystkie podejrzenia co do znajomości lokacij i planów Percy'ego. Teraz faktycznie nic nie wiedziała, ale miała zamiar się dowiedzieć.
Nawigowała nieznane sobie wody, pierwszy raz znajdując się w epicentrum skandalu i w tak trudnej roli. Musiała dbać o interesy swoje, swojego panieńskiego rodu, swojego nienarodzonego dziecka, a także - wiedziona lojalnością i miłością - byłego męża. Zarazem zmagała się ze złamanym sercem i poczuciem rozżalenia względem Percivala, nestorów, ojca i całego świata. Wizyta u magipsychiatry pomogła tylko trochę, dlatego, z poczucia desperacji, zaprosiła do siebie nawet jasnowidzkę. Wróżbitka miała odwiedzić Sandal Castle za kilka dni, gdy Belle wróci już z Londynu.
Elise, która zachowała swój honor, miała o wiele mniej zmartwień. Ale Belle widziała, że nawet ją trochę złamało zachowanie Percy'ego.
Czy on w ogóle o nich pomyślał, choć przez chwilę?
-Zrobiłabym wszystko. Nie wiem, na ile szanował nestora, skoro nas zdradził. Więc najpierw zapewne szafowałabym zdrowiem własnym i dziecka, wydawało mi się, że zawsze szczerze się o to martwił. Ale nie wiem, czy to by poskutkowało, skoro zostawił mnie, wiedząc jak stres wpływa na klątwę Ondyny. Może faktycznie nestor byłby najlepszym rozwiązaniem, może dałoby się to rozwiązać prywatnie, bo po jego publicznym wystąpieniu na Stonehenge nie było już odwrotu...ale możemy tylko gdybać, Elise. Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej ze swoją niewiedzą, to zapewniam cię, że Percival potrafił być niebywale uparty. Nawet jeśli byśmy coś podejrzewały, mogłybyśmy nie być w stanie go powstrzymać. A z porażką jeszcze ciężej żyć niż z ignorancją. - Elise chyba nigdy nie usłyszała takiego potoku słów z ust nieśmiałej krewnej. Isabelle bywała otwarta, ale akurat niekoniecznie przy pannie Nott, która zawsze ją onieśmielała. Teraz najwyraźniej postanowiła się z nią podzielić wszystkimi przemyśleniami.
-Też myślałam, że jest ze mną szczęśliwy. - wykrztusiła, a na jej twarzy było widać bezbrzeżne rozczarowanie. Percival ją szanował, lubił z nią rozmawiać, wydawał się cieszyć z jej obecności i spłodził jej syna. Ona go podziwiała i wspierała i zapewniała, że może jej powiedzieć o wszystkim. Jak widać, nie mówił jej o wszystkim. Jak widać, to wszystko nie wystarczyło. Nawet dziecko nie było w stanie go powstrzymać - a przecież najważniejszym zadaniem każdej szlachcianki, po znalezieniu męża i spełnieniu woli nestora, było wydanie na świat potomków. A ona, mimo że chorowita i słabowita, wypełniła wszystkie stawiane przed nią zadania i wymagania. A w dodatku zakochała się we własnym mężu i nie wydawała pochopnie pieniędzy ani nie życzyła sobie bezustannie nowych sukien.
-Nawet widując go codziennie, mogłaś nic o nim nie wiedzieć. Wydawało mi się, że znam go jak najlepszego przyjaciela, ale może to wszystko to była jakaś...gra z jego strony. - westchnęła. Pozwoliła sobie na wyjątkową bezpośredniość w ocenie Percivala, ale miała w tym też własny cel. Chciała wybielić się w oczach Nottów i nadal uchodzić za (byłą) żonę idealną i konserwatywną arystokratkę. Chciała, aby bękart Percivala nie był bezwzględnie odrzucany poprzez swoją rodzinę - chciała, aby od otwartej pogardy i wrogości powstrzymywał szacunek względem jego matki. Zarazem chciała znaleźć sposób na spotkanie się z byłym mężem, ale w jej interesie było, aby Nottowie nic nie wiedzieli o jej kontaktach z Percivalem. Jemu też to służyło - w liście brzmiał na dziwnie przestraszonego, a ona nie wiedziała jeszcze czego konkretnie się obawia i komu sama mogła ufać. Mówiąc o nim z żalem i złością, miała nadzieję odsunąć od siebie wszystkie podejrzenia co do znajomości lokacij i planów Percy'ego. Teraz faktycznie nic nie wiedziała, ale miała zamiar się dowiedzieć.
Nawigowała nieznane sobie wody, pierwszy raz znajdując się w epicentrum skandalu i w tak trudnej roli. Musiała dbać o interesy swoje, swojego panieńskiego rodu, swojego nienarodzonego dziecka, a także - wiedziona lojalnością i miłością - byłego męża. Zarazem zmagała się ze złamanym sercem i poczuciem rozżalenia względem Percivala, nestorów, ojca i całego świata. Wizyta u magipsychiatry pomogła tylko trochę, dlatego, z poczucia desperacji, zaprosiła do siebie nawet jasnowidzkę. Wróżbitka miała odwiedzić Sandal Castle za kilka dni, gdy Belle wróci już z Londynu.
Elise, która zachowała swój honor, miała o wiele mniej zmartwień. Ale Belle widziała, że nawet ją trochę złamało zachowanie Percy'ego.
Czy on w ogóle o nich pomyślał, choć przez chwilę?
-Zrobiłabym wszystko. Nie wiem, na ile szanował nestora, skoro nas zdradził. Więc najpierw zapewne szafowałabym zdrowiem własnym i dziecka, wydawało mi się, że zawsze szczerze się o to martwił. Ale nie wiem, czy to by poskutkowało, skoro zostawił mnie, wiedząc jak stres wpływa na klątwę Ondyny. Może faktycznie nestor byłby najlepszym rozwiązaniem, może dałoby się to rozwiązać prywatnie, bo po jego publicznym wystąpieniu na Stonehenge nie było już odwrotu...ale możemy tylko gdybać, Elise. Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej ze swoją niewiedzą, to zapewniam cię, że Percival potrafił być niebywale uparty. Nawet jeśli byśmy coś podejrzewały, mogłybyśmy nie być w stanie go powstrzymać. A z porażką jeszcze ciężej żyć niż z ignorancją. - Elise chyba nigdy nie usłyszała takiego potoku słów z ust nieśmiałej krewnej. Isabelle bywała otwarta, ale akurat niekoniecznie przy pannie Nott, która zawsze ją onieśmielała. Teraz najwyraźniej postanowiła się z nią podzielić wszystkimi przemyśleniami.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Obie miały swoje wyobrażenia na temat Percivala i jak się okazało, obie się myliły i żyły w kłamstwie. Elise wierzyła, że ma w nim kogoś na miarę starszego brata, przyjaciela który ją zrozumie i wysłucha jej nastoletnich bolączek, a potem uraczy własnymi ciekawymi historiami. Tego z pewnością miało jej brakować, ale zasady mówiły jasno, że zgniłe gałęzie trzeba odcinać, że zdrajcy przestają być częścią rodziny. Nie miała prawa nazywać Percivala swoją rodziną ani szukać kontaktu z nim, więc nie robiła tego, trzymając się zasad. Percy został wymazany z rodowego drzewa i powinien zniknąć również z ich pamięci, choć tam władza nestora nie sięgała i Elise pamiętała, jednocześnie czując prawdziwy mętlik. Bo czy dało się kogoś kochać i nienawidzić? Najwyraźniej tak, bo między tymi uczuciami istniała naprawdę cienka granica. Wspomnienia szczytu budziły w niej gniew, złość i rozżalenie. A co myślała Isabelle? Jak czuła się wtedy, kiedy ktoś powiedział jej straszliwą prawdę o tym, że już nie ma męża ani nie nazywa się Nott, tylko Carrow, i jej dziecko narodzi się jako bękart? Nie widziała ani nie słyszała tego, co Elise, o wszystkim dowiedziała się później i została postawiona przed faktem dokonanym za jej plecami, nie mając już szansy by wpłynąć na decyzję męża.
- Ciekawe, od jak dawna grał przed nami wszystkimi i od jak dawna planował zrobić to, co zrobił – odezwała się. Prawdopodobnie nikt tego nie wiedział. Z racji różnicy wieku Percival siłą rzeczy nie mówił jej o wszystkim, co było normalne, nie miała pełnego wglądu w jego życie i wiedziała tylko o tym, co jej zdradził, a był to zapewne ledwie ułamek jego przeżyć. Znając jasny i sprecyzowany światopogląd Elise mógł nie chcieć jej się przyznać do niczego niestosownego, bo nie spotkałoby się to z jej zrozumieniem. Pozwalał jej myśleć, że kroczyli tą samą drogą i wierzyła w to aż do dnia szczytu, widząc w nim Notta i wierząc, że wszyscy byli wierni tym samym wartościom. Elise była wierna zasadom rodu i były one dla niej ważniejsze niż uczucia do Percivala. Ród jako całość był ważniejszy niż uczucia poszczególnych jego członków. Ważniejszy niż jeden zdrajca, który sam wyparł się rodziny oraz rodowych idei, i wybrał życie wyrzutka.
Elise chciała wierzyć, że Isabelle pozostaje wierna konserwatywnym zasadom rodziny. Gdyby wiedziała, że ta chce utrzymywać kontakt ze zdrajcą na pewno nie byłaby do tego zbyt przychylnie nastawiona, nie rozumiejąc uczuć beznadziejnie i naiwnie zakochanej żony. Sama się od byłego krewnego odcięła, spotykanie się ze zdrajcą wbrew woli nestora byłoby zachowaniem niestosownym i buntowniczym, a Elise zbuntowana nie była. Miłowanie i rozumienie zdrajców było raczej domeną mugololubów, zakał Skorowidzu takich jak Weasleyowie i Prewettowie, którzy wręcz przyklaskiwali łamaniu zasad i nie na darmo byli odwiecznymi wrogami pielęgnujących czystość krwi Nottów.
- Dla kogoś, kto porzucił ciężarną żonę, najwyraźniej nie istniały żadne wartości – odezwała się. Jeśli nie myślał o rodzicach, rodzeństwie i kuzynkach, ani nawet o nestorze, to powinien myśleć przynajmniej o Isabelle, chorej i w ciąży. Taki szok mógł ją wtedy nawet zabić, ale Percival najwyraźniej o tym nie myślał. Gdyby myślał, nie zrobiłby tego. Porzuciłby idealistyczne przekonania i został, dbając o żonę i dziecko. – Tamtego dnia przed szczytem przyszedł do mnie, gdy w pokoju muzycznym grałam na fortepianie. Zaprosił mnie na przechadzkę po ogrodach, rozmawialiśmy, ale nie zająknął się ani słowem na temat swoich planów. Choć wtedy o tym nie wiedziałam, to z perspektywy czasu mam wrażenie, że to było jego pożegnanie ze mną i z posiadłością. Że już wiedział, co zrobi, a ja niczego nie podejrzewałam, tak naiwnie pewna, że wszyscy stoimy w jednym rzędzie i wierzymy w te same wartości.
To była ich ostatnia rozmowa. Ostatnia w której byli rodziną. Percival nigdy więcej nie przekroczył progów rodowej posiadłości, nie miał już tam wstępu. Nie był Nottem. Nie wiedziała nawet, kim był teraz i gdzie się podziewał, ale to już nie była jej sprawa.
- Może ty go kochałaś, ale czy te uczucia były odwzajemnione, skoro cię porzucił? Mugole okazali się dla niego ważniejsi, choć tego zrozumieć nie potrafię i nie chcę – dodała po chwili, być może nieco brutalnie zduszając naiwne uczucia młodej kobiety, ale na swój sposób chciała jej pomóc uzmysłowić sobie, że Percival ją skrzywdził, by łatwiej jej było przestać o nim myśleć i zaakceptować rzeczywistość bez niego. Kochający mąż nie zrobiłby jej tego. – Był uparty, i to bardzo – potwierdziła jednak, lecz nie wiedziała, gdzie i kiedy Percival mógł nasiąknąć tak zgubnymi ideami. Równość była bluźnierstwem wobec odwiecznych zasad i stuleci pielęgnowania czystości krwi. Podobała się tylko nizinom oraz zdrajcom, ale Elise zawsze wierzyła, że jest kimś więcej niż mugolacy i mieszańcy, nawet wtedy, kiedy rówieśnicy o brudniejszej krwi osiągali lepsze wyniki w nauce. To nie miało znaczenia, krew i tradycje były ważniejsze niż umiejętności, przynajmniej dla niej. Przecież gdyby tylko jej się chciało, z pewnością wyprzedziłaby ich wszystkich, ale pod koniec Hogwartu wolała myśleć o swoim przyszłym debiutanckim sabacie i o tym, w jakiej sukni na nim wystąpi niż o nauce do egzaminów. – Ale gdybym wiedziała, powiedziałabym nestorowi, bo tylko on jeden mógł mieć nad nim dostateczną władzę, by w porę go powstrzymać. – Przekonywania Elise, a nawet Isabelle pewnie na nic by się nie zdały. Obie trwały jednak w niewiedzy i jedyne co pozostawało to zastanawianie się, czy można było temu zapobiec, czy może, znając upór Percivala, było to z góry skazane na klęskę. Mleko już się rozlało. Percival zdradził, Isabelle wróciła do Carrowów, a Elise przyzwyczajała się do gorzkiej myśli, że zdradził ją ktoś, kogo darzyła zaufaniem, i że tak naprawdę nikomu nie można ufać, bo cios może nadejść z każdej strony i że w każdym rodzie może się pojawić zdrajca krwi.
- Ciekawe, od jak dawna grał przed nami wszystkimi i od jak dawna planował zrobić to, co zrobił – odezwała się. Prawdopodobnie nikt tego nie wiedział. Z racji różnicy wieku Percival siłą rzeczy nie mówił jej o wszystkim, co było normalne, nie miała pełnego wglądu w jego życie i wiedziała tylko o tym, co jej zdradził, a był to zapewne ledwie ułamek jego przeżyć. Znając jasny i sprecyzowany światopogląd Elise mógł nie chcieć jej się przyznać do niczego niestosownego, bo nie spotkałoby się to z jej zrozumieniem. Pozwalał jej myśleć, że kroczyli tą samą drogą i wierzyła w to aż do dnia szczytu, widząc w nim Notta i wierząc, że wszyscy byli wierni tym samym wartościom. Elise była wierna zasadom rodu i były one dla niej ważniejsze niż uczucia do Percivala. Ród jako całość był ważniejszy niż uczucia poszczególnych jego członków. Ważniejszy niż jeden zdrajca, który sam wyparł się rodziny oraz rodowych idei, i wybrał życie wyrzutka.
Elise chciała wierzyć, że Isabelle pozostaje wierna konserwatywnym zasadom rodziny. Gdyby wiedziała, że ta chce utrzymywać kontakt ze zdrajcą na pewno nie byłaby do tego zbyt przychylnie nastawiona, nie rozumiejąc uczuć beznadziejnie i naiwnie zakochanej żony. Sama się od byłego krewnego odcięła, spotykanie się ze zdrajcą wbrew woli nestora byłoby zachowaniem niestosownym i buntowniczym, a Elise zbuntowana nie była. Miłowanie i rozumienie zdrajców było raczej domeną mugololubów, zakał Skorowidzu takich jak Weasleyowie i Prewettowie, którzy wręcz przyklaskiwali łamaniu zasad i nie na darmo byli odwiecznymi wrogami pielęgnujących czystość krwi Nottów.
- Dla kogoś, kto porzucił ciężarną żonę, najwyraźniej nie istniały żadne wartości – odezwała się. Jeśli nie myślał o rodzicach, rodzeństwie i kuzynkach, ani nawet o nestorze, to powinien myśleć przynajmniej o Isabelle, chorej i w ciąży. Taki szok mógł ją wtedy nawet zabić, ale Percival najwyraźniej o tym nie myślał. Gdyby myślał, nie zrobiłby tego. Porzuciłby idealistyczne przekonania i został, dbając o żonę i dziecko. – Tamtego dnia przed szczytem przyszedł do mnie, gdy w pokoju muzycznym grałam na fortepianie. Zaprosił mnie na przechadzkę po ogrodach, rozmawialiśmy, ale nie zająknął się ani słowem na temat swoich planów. Choć wtedy o tym nie wiedziałam, to z perspektywy czasu mam wrażenie, że to było jego pożegnanie ze mną i z posiadłością. Że już wiedział, co zrobi, a ja niczego nie podejrzewałam, tak naiwnie pewna, że wszyscy stoimy w jednym rzędzie i wierzymy w te same wartości.
To była ich ostatnia rozmowa. Ostatnia w której byli rodziną. Percival nigdy więcej nie przekroczył progów rodowej posiadłości, nie miał już tam wstępu. Nie był Nottem. Nie wiedziała nawet, kim był teraz i gdzie się podziewał, ale to już nie była jej sprawa.
- Może ty go kochałaś, ale czy te uczucia były odwzajemnione, skoro cię porzucił? Mugole okazali się dla niego ważniejsi, choć tego zrozumieć nie potrafię i nie chcę – dodała po chwili, być może nieco brutalnie zduszając naiwne uczucia młodej kobiety, ale na swój sposób chciała jej pomóc uzmysłowić sobie, że Percival ją skrzywdził, by łatwiej jej było przestać o nim myśleć i zaakceptować rzeczywistość bez niego. Kochający mąż nie zrobiłby jej tego. – Był uparty, i to bardzo – potwierdziła jednak, lecz nie wiedziała, gdzie i kiedy Percival mógł nasiąknąć tak zgubnymi ideami. Równość była bluźnierstwem wobec odwiecznych zasad i stuleci pielęgnowania czystości krwi. Podobała się tylko nizinom oraz zdrajcom, ale Elise zawsze wierzyła, że jest kimś więcej niż mugolacy i mieszańcy, nawet wtedy, kiedy rówieśnicy o brudniejszej krwi osiągali lepsze wyniki w nauce. To nie miało znaczenia, krew i tradycje były ważniejsze niż umiejętności, przynajmniej dla niej. Przecież gdyby tylko jej się chciało, z pewnością wyprzedziłaby ich wszystkich, ale pod koniec Hogwartu wolała myśleć o swoim przyszłym debiutanckim sabacie i o tym, w jakiej sukni na nim wystąpi niż o nauce do egzaminów. – Ale gdybym wiedziała, powiedziałabym nestorowi, bo tylko on jeden mógł mieć nad nim dostateczną władzę, by w porę go powstrzymać. – Przekonywania Elise, a nawet Isabelle pewnie na nic by się nie zdały. Obie trwały jednak w niewiedzy i jedyne co pozostawało to zastanawianie się, czy można było temu zapobiec, czy może, znając upór Percivala, było to z góry skazane na klęskę. Mleko już się rozlało. Percival zdradził, Isabelle wróciła do Carrowów, a Elise przyzwyczajała się do gorzkiej myśli, że zdradził ją ktoś, kogo darzyła zaufaniem, i że tak naprawdę nikomu nie można ufać, bo cios może nadejść z każdej strony i że w każdym rodzie może się pojawić zdrajca krwi.
Isabelle już nigdy nie wybaczy sobie, że nie była wtedy w Stonehenge, że jej introwertyzm i wymówka zdrowotna zwyciężyły nad rodowym i rodzinnym obowiązkiem, że nie miała szansę wpłynąć na męża ani dostrzec sygnałów ostrzegawczych. Postawiona przed faktem dokonanym, wpadła w tak ciężki atak klątwy Ondyny, że o mało nie umarła. Teraz dbała już o siebie i starała się mniej stresować, ale wciąż mieszały się w niej silne i sprzeczne emocje. Miłość, żal i rozczarowanie.
-Wolę nawet nie wiedzieć. - wzruszyła ramionami i wbiła wzrok w talerz. Problem w tym, że w odróżnieniu od Elise, od kilku miesięcy widziała, że z mężem jest coś nie tak. Był osowiały, rozkojarzony i jakby przestraszony. Zapewne już wtedy bił się z myślami, a ona, naiwna nie dopytywała. Wierzyła, że dobre żony pozwalają mężczyznom na ich małe tajemnice. Że nic nie jest w stanie zagrozić ich rodzinie, że Percival jest silny i ogarnie swoje wątpliwości sam. Nie spodziewała się, że może uznać zdradę za rozwiązanie. Chociaż wiedziała, że coś jest źle, do dzisiaj nie wiedziała w pełni jakie motywy nim kierowały i zżerało ją to od środka.
Przy Elise udawała jednak, że nie podejrzewała zupełnie nic, że Percival zawsze był "taki sam jak zwykle", choć nie był. Gdyby wyszło na jaw, że coś zauważyła, jej pozycja wśród Nottów tylko by się pogorszyła. A walczyła przecież nie tylko o możliwość sekretnego kontaktu z Percivalem, ale też o własną pozycję wśród szlachty i jak najlepszą przyszłość dla swojego dziecka.
I to na sobie musiała polegać, bo na mężu już nie mogła. Jedynym, co dla niej zrobił, było wysłanie listu sugerującego powrót do Francji. I wymuszone życzenia zdrowia, tak jakby dobro jej i dziecka jeszcze go obchodziło. Chciała wierzyć, że tak, ale coraz bardziej w to wątpiła. Jej jednak leżało na sercu dobro Percivala i dopóki jego sytuacja w pełni się nie wyjaśni, chciała być w Anglii, bliżej niego. Beznadziejnie zakochana i na każde skinienie, a zarazem z burzą gniewu, gotującego się pod powierzchnią jej smutnego uśmiechu.
-Myślałam, że jest inny. - przyznała ze smutkiem. Odważny, szczery i honorowy. Zdrada nie pasowała jej do tych cech.
Zarumieniła się gwałtownie na słowa Elise i podniosła na nią pochmurne spojrzenie.
-Kochałam. - przyznała wreszcie to, czego nie chciała wyznać przy pierwszym spotkaniu z panną Nott. -Wiem, że masz inne podejście do małżeństwa i Twoje zapewne jest rozsądniejsze. Uchroni cię przed bólem, tak jak chroni wiele innych szlachcianek. Może Percival miał jeszcze gorsze podejście od nas, traktując mnie jak przedmiot, o którym można zapomnieć. Ale nie żałuję swoich uczuć ani tych chwil. Polityka mogła zabrać mi męża, ale nie zabierze mi wspomnień i dziecka. - wypaliła z zadziwiającą jak na siebie pewnością i stanowczością. Nigdy jeszcze nie przeciwstawiała się tak wprost opinii Elise, nigdy nie wygłaszała wprost opinii, które różniły się od poglądów większości szlachcianek. Ale nie da sobie wmówić, że jej uczucie było bezwartościowe, bo było jedynym, co trzymało ją przy życiu.
-Przepraszam, rozumiem Twój punkt widzenia. Ale chcę, żebyś wiedziała, że nie żałuję niczego ze swojej strony, bo nie mam powodu. W swoim postępowaniu zmieniłabym tylko uważność na kłamstwa Percy'ego, nic innego. To on jest winny tej całej sytuacji. - dodała łagodniej.
-Wolę nawet nie wiedzieć. - wzruszyła ramionami i wbiła wzrok w talerz. Problem w tym, że w odróżnieniu od Elise, od kilku miesięcy widziała, że z mężem jest coś nie tak. Był osowiały, rozkojarzony i jakby przestraszony. Zapewne już wtedy bił się z myślami, a ona, naiwna nie dopytywała. Wierzyła, że dobre żony pozwalają mężczyznom na ich małe tajemnice. Że nic nie jest w stanie zagrozić ich rodzinie, że Percival jest silny i ogarnie swoje wątpliwości sam. Nie spodziewała się, że może uznać zdradę za rozwiązanie. Chociaż wiedziała, że coś jest źle, do dzisiaj nie wiedziała w pełni jakie motywy nim kierowały i zżerało ją to od środka.
Przy Elise udawała jednak, że nie podejrzewała zupełnie nic, że Percival zawsze był "taki sam jak zwykle", choć nie był. Gdyby wyszło na jaw, że coś zauważyła, jej pozycja wśród Nottów tylko by się pogorszyła. A walczyła przecież nie tylko o możliwość sekretnego kontaktu z Percivalem, ale też o własną pozycję wśród szlachty i jak najlepszą przyszłość dla swojego dziecka.
I to na sobie musiała polegać, bo na mężu już nie mogła. Jedynym, co dla niej zrobił, było wysłanie listu sugerującego powrót do Francji. I wymuszone życzenia zdrowia, tak jakby dobro jej i dziecka jeszcze go obchodziło. Chciała wierzyć, że tak, ale coraz bardziej w to wątpiła. Jej jednak leżało na sercu dobro Percivala i dopóki jego sytuacja w pełni się nie wyjaśni, chciała być w Anglii, bliżej niego. Beznadziejnie zakochana i na każde skinienie, a zarazem z burzą gniewu, gotującego się pod powierzchnią jej smutnego uśmiechu.
-Myślałam, że jest inny. - przyznała ze smutkiem. Odważny, szczery i honorowy. Zdrada nie pasowała jej do tych cech.
Zarumieniła się gwałtownie na słowa Elise i podniosła na nią pochmurne spojrzenie.
-Kochałam. - przyznała wreszcie to, czego nie chciała wyznać przy pierwszym spotkaniu z panną Nott. -Wiem, że masz inne podejście do małżeństwa i Twoje zapewne jest rozsądniejsze. Uchroni cię przed bólem, tak jak chroni wiele innych szlachcianek. Może Percival miał jeszcze gorsze podejście od nas, traktując mnie jak przedmiot, o którym można zapomnieć. Ale nie żałuję swoich uczuć ani tych chwil. Polityka mogła zabrać mi męża, ale nie zabierze mi wspomnień i dziecka. - wypaliła z zadziwiającą jak na siebie pewnością i stanowczością. Nigdy jeszcze nie przeciwstawiała się tak wprost opinii Elise, nigdy nie wygłaszała wprost opinii, które różniły się od poglądów większości szlachcianek. Ale nie da sobie wmówić, że jej uczucie było bezwartościowe, bo było jedynym, co trzymało ją przy życiu.
-Przepraszam, rozumiem Twój punkt widzenia. Ale chcę, żebyś wiedziała, że nie żałuję niczego ze swojej strony, bo nie mam powodu. W swoim postępowaniu zmieniłabym tylko uważność na kłamstwa Percy'ego, nic innego. To on jest winny tej całej sytuacji. - dodała łagodniej.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Elise żałowała, że tam była. Wolałaby pozostać w posiadłości, by uniknąć nieprzyjemności których tam doświadczyła, ale idąc tam nie myślała, że cokolwiek się wydarzy. Spodziewała się nudnych obrad, w których miłośnicy mugoli będą próbowali przeforsować swoje racje i daremnie przekonać resztę szlachetnie urodzonych do bzdurnej ideologii równości. Nie śniła, że wydarzy się tak wiele złego, i że zdrada Percivala będzie tylko jedną z wielu tragedii. Ale o ile fizyczne rany już się zagoiły, tak poczucie zdrady dokonanej przez bliską osobę bolało nadal.
Wybierając się z rodziną na szczyt miała być wizytówką rodu. Piękną młódką, niezabierającą jednak głosu, a tylko ładnie wyglądającą jako tło dla przemawiającego ojca, wystawiona na widok dla kawalerów, którzy mogliby zwrócić na nią uwagę. Kobietom nie wypadało przemawiać, choć całkowicie identyfikowała się z zasadami Nottów. Szkoda, że Percival się nie identyfikował i sprawił im taki wstyd. Czy jeśli już koniecznie chciał odejść od rodu i szukać wolności, a także miłować mugolaków, nie mógł tego zrobić po cichu?
Isabelle słusznie była ostrożna, bo Elise z pewnością nie zaaprobowałaby wieści o tym, że jej rozmówczyni zauważyła coś wcześniej i nikomu nie powiedziała, ani jej planów utrzymywania ze zdrajcą kontaktu. Nie rozumiała miłości, bo sama nigdy jej nie przeżywała, i na ten moment najbardziej na całym świecie miłowała samą siebie i swoje wygodne życie, a także swoją rodzinę. I jak przystało na osóbkę dość płytką i egocentryczną, odnosiła się niechętnie do wszystkiego, czego nie rozumiała – a poza swoim niezrozumieniem dla romantycznej miłości nie rozumiała przedkładania szumnych, równościowych idei ponad rodzinę i wygody, a także poświęcania się dla innych, zwłaszcza tych niżej urodzonych. Wydawało jej się, że sama z łatwością odkochałaby się od męża-zdrajcy i po czymś takim by go wyłącznie nienawidziła i życzyła mu jak najgorzej.
- Moja matka zawsze mówiła, że to nie miłość jest najważniejsza, a obowiązek wobec rodu – rzekła, powtarzając słowa, które jej matka wyrzekła po ślubie jej najstarszej siostry, by już zawczasu zdusić w córce podobne rojenia. Dlatego też Elise nie marzyła o wielkiej miłości, uważając podobne uczucia za słabość, zwłaszcza jeśli byłyby żywione w kierunku osoby, której kochać nie uchodziło. Kochająca Percivala Isabelle także była słaba i naiwna, choć gdyby Percival odwzajemniał jej uczucia, gdyby został przy rodzinie i był takim Nottem jakim powinien być, może byłaby szczęśliwsza, niż Elise kiedykolwiek będzie? Ale to już była przeszłość. Isabelle ulokowała swoje uczucia w nieodpowiedniej osobie i przez to cierpiała. Elise kochała Percivala inaczej, jako część rodziny, ale też przeżywała to na swój własny sposób, bo gdyby nie przeżywała, to nie myślałaby o nim tak często. Ale to też była przeszłość, bo już nie był jej rodziną.
- Tak czy inaczej, przykro mi, że musiałaś przeżyć coś tak podłego i krzywdzącego z winy osoby, która powinna być ci najbliższa, a której priorytety okazały się niewłaściwe – odrzekła, mając wrażenie, że swoimi wcześniejszymi słowami poruszyła wrażliwą strunę i sprowokowała Isabelle do żywszej reakcji. Elise jednak przede wszystkim jej współczuła tego, że została zdradzona i spędzi resztę życia samotnie, nie zdążywszy nawet nacieszyć się małżeńskim stanem.
Powiodła spojrzeniem w kierunku stolika, przy którym siedziała matka. I tak przedłużyła rozmowę z Isabelle, z czego rodzicielka zapewne nie była zadowolona.
- Obawiam się, że muszę dołączyć do matki, która oczekuje mojej obecności. Nie będę zabierać ci więcej czasu, droga Isabelle – rzekła, po czym wstała. Pożegnała się z nią, a potem udała się do stołu matki, przepraszając ją i jej towarzyszy za zwłokę. To z nimi zjadła obiad, a później wróciły do Ashfield Manor.
| zt. x2
Wybierając się z rodziną na szczyt miała być wizytówką rodu. Piękną młódką, niezabierającą jednak głosu, a tylko ładnie wyglądającą jako tło dla przemawiającego ojca, wystawiona na widok dla kawalerów, którzy mogliby zwrócić na nią uwagę. Kobietom nie wypadało przemawiać, choć całkowicie identyfikowała się z zasadami Nottów. Szkoda, że Percival się nie identyfikował i sprawił im taki wstyd. Czy jeśli już koniecznie chciał odejść od rodu i szukać wolności, a także miłować mugolaków, nie mógł tego zrobić po cichu?
Isabelle słusznie była ostrożna, bo Elise z pewnością nie zaaprobowałaby wieści o tym, że jej rozmówczyni zauważyła coś wcześniej i nikomu nie powiedziała, ani jej planów utrzymywania ze zdrajcą kontaktu. Nie rozumiała miłości, bo sama nigdy jej nie przeżywała, i na ten moment najbardziej na całym świecie miłowała samą siebie i swoje wygodne życie, a także swoją rodzinę. I jak przystało na osóbkę dość płytką i egocentryczną, odnosiła się niechętnie do wszystkiego, czego nie rozumiała – a poza swoim niezrozumieniem dla romantycznej miłości nie rozumiała przedkładania szumnych, równościowych idei ponad rodzinę i wygody, a także poświęcania się dla innych, zwłaszcza tych niżej urodzonych. Wydawało jej się, że sama z łatwością odkochałaby się od męża-zdrajcy i po czymś takim by go wyłącznie nienawidziła i życzyła mu jak najgorzej.
- Moja matka zawsze mówiła, że to nie miłość jest najważniejsza, a obowiązek wobec rodu – rzekła, powtarzając słowa, które jej matka wyrzekła po ślubie jej najstarszej siostry, by już zawczasu zdusić w córce podobne rojenia. Dlatego też Elise nie marzyła o wielkiej miłości, uważając podobne uczucia za słabość, zwłaszcza jeśli byłyby żywione w kierunku osoby, której kochać nie uchodziło. Kochająca Percivala Isabelle także była słaba i naiwna, choć gdyby Percival odwzajemniał jej uczucia, gdyby został przy rodzinie i był takim Nottem jakim powinien być, może byłaby szczęśliwsza, niż Elise kiedykolwiek będzie? Ale to już była przeszłość. Isabelle ulokowała swoje uczucia w nieodpowiedniej osobie i przez to cierpiała. Elise kochała Percivala inaczej, jako część rodziny, ale też przeżywała to na swój własny sposób, bo gdyby nie przeżywała, to nie myślałaby o nim tak często. Ale to też była przeszłość, bo już nie był jej rodziną.
- Tak czy inaczej, przykro mi, że musiałaś przeżyć coś tak podłego i krzywdzącego z winy osoby, która powinna być ci najbliższa, a której priorytety okazały się niewłaściwe – odrzekła, mając wrażenie, że swoimi wcześniejszymi słowami poruszyła wrażliwą strunę i sprowokowała Isabelle do żywszej reakcji. Elise jednak przede wszystkim jej współczuła tego, że została zdradzona i spędzi resztę życia samotnie, nie zdążywszy nawet nacieszyć się małżeńskim stanem.
Powiodła spojrzeniem w kierunku stolika, przy którym siedziała matka. I tak przedłużyła rozmowę z Isabelle, z czego rodzicielka zapewne nie była zadowolona.
- Obawiam się, że muszę dołączyć do matki, która oczekuje mojej obecności. Nie będę zabierać ci więcej czasu, droga Isabelle – rzekła, po czym wstała. Pożegnała się z nią, a potem udała się do stołu matki, przepraszając ją i jej towarzyszy za zwłokę. To z nimi zjadła obiad, a później wróciły do Ashfield Manor.
| zt. x2
20.11? do ustalenia
Kolejna już wizyta w Londynie. Isabelle wiedziała, że w swoim błogosławionym stanie powinna spędzać czas głównie w domu i wiedziała, że już druga w tym miesiącu podróż do Londynu z ojcem pod pretekstem zobaczenia uzdrowiciela, magipsychiatry i kupienia składników alchemicznych będzie ciążyć na jej sumieniu. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby jej głównym celem faktycznie były konsultacje w szpitalu św. Munga. Jednakże wiedziała, że nie wybrałaby się do miasta, gdyby nie perspektywa spotkania z lordem Rosier. Z dawnym przyjacielem, którego nie mogła zaprosić do Sandal Castle ani odwiedzić w Dover bez narażania się na gniew własnego nestora. Już i tak była byłą żoną zdrajcy, nie mogła ryzykować swojej chwiejnej pozycji w rodzinie Carrow. Ojciec jak na razie stał za nią murem, ale od szczytu w Stonehenge nauczyła się, że nie może już nigdy liczyć na niczyją stałość i pomoc. Mogł liczyć tylko na siebie.
Właśnie dlatego oczekiwała Tristana przy stoliku z bardzo mieszanymi uczuciami. Z jednej strony był jej przyjacielem od czasów szkolnych. Pierwszym zauroczeniem, do którego nie przyznała się nawet przed samą sobą. Szarmanckim kolegą z klubu jeździeckiego w Beauxbatons, przy którym czuła się o wiele swobodniej niż przy trzpiotliwych koleżankach. Dobrym, jak się jej wydawało, człowiekiem, z którym znalazła nić porozumienia silniejszą niż rodowe animozje. Jedynym Rosierem, przy którym czuła się swobodnie jako lady Carrow. W młodości roiła sobie czasami głupiutkie marzenia, w których poprawia stosunki rodowe dzięki ślubowi z Tristanem. Wtedy jeszcze chciała się przysłużyć swojej rodzinie, jeszcze była lojalna, jeszcze nikt nie rozwiązał jej małżeństwa za jej plecami. Ale o ile pragnęła polepszyć stosunki rodowe, o tyle głupiutkie marzenia pryskały jak bańka mydlana. Tristan zawsze był otoczony wianuszkiem dziewcząt i ożenił się z półwilą. Nigdy nie byłby dla niej nikim więcej niż przyjacielem, a nawet ich przyjaźń ją zaskakiwała. Cóż w końcu chorowita alchemiczka miała do zaoferowania charyzmatycznemu smokologowi? Zawsze czuła się przy nim onieśmielona, a przy Percivalu nigdy. Właśnie dlatego wydawało się jej, że złapała szczęście za nogi, wychodząc za lorda Notta. Byli idealnie dobrani. Do niedawna. Od kilku tygodni wątpiła w swoją decyzję i zastanawiała się, czy powinna zadowolić się kimś takim jak lord Rosier. Oczywiście nie nim samym, to było nierealne. Ale kimś, kto szanuje swoją żonę ponad wszystko inne. Kimś, kto ma szanse zostać nestorem własnego rodu i myślał o realnych golach politycznych, a nie idealistycznych i naiwnych marzeniachpodszepniętych przez mugolskie kochanki.
Nestor Rosier. Pomimo szczerej sympatii, jaką darzyła Tristana, w uszach wciąż dudniły jej słowa Percivala. Nie ufaj nikomu. Chociaż spotkanie z mężem złamało jej serce, nie umiała przestać go kochać i nie mogła nie przejmować się jego ostrzeżeniami. Dlatego, choć spotykała się z przyjacielem, wiedziała, że nie mogą już rozmawiać tak, jak dawniej. On był nestorem wrogiego rodu, a ona byłą żoną zdrajcy. Musi mieć się na baczności, a przede wszystkim nie okazać w żaden sposób, że nadal kocha tego zdrajcę. Wzięła kilka głębokich wdechów. Wydawało się jej, że przy osobach, które lubiła i ceniła, zawsze musi być szczera. Kłamała często, ale tylko jeśli dotyczyło to ludzi, których i tak lekceważyła. Z drugiej strony, dwa tygodnie temu naruszyła wszystkie swoje świętości i symulowała atak klątwy Ondyny przy własnym mężu. Po czymś takim nie powinna obawiać się tego, czy zachowa zimną krew podczas zwykłej kolacji z przyjacielem ze szkoły....prawda?
Kolejna już wizyta w Londynie. Isabelle wiedziała, że w swoim błogosławionym stanie powinna spędzać czas głównie w domu i wiedziała, że już druga w tym miesiącu podróż do Londynu z ojcem pod pretekstem zobaczenia uzdrowiciela, magipsychiatry i kupienia składników alchemicznych będzie ciążyć na jej sumieniu. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby jej głównym celem faktycznie były konsultacje w szpitalu św. Munga. Jednakże wiedziała, że nie wybrałaby się do miasta, gdyby nie perspektywa spotkania z lordem Rosier. Z dawnym przyjacielem, którego nie mogła zaprosić do Sandal Castle ani odwiedzić w Dover bez narażania się na gniew własnego nestora. Już i tak była byłą żoną zdrajcy, nie mogła ryzykować swojej chwiejnej pozycji w rodzinie Carrow. Ojciec jak na razie stał za nią murem, ale od szczytu w Stonehenge nauczyła się, że nie może już nigdy liczyć na niczyją stałość i pomoc. Mogł liczyć tylko na siebie.
Właśnie dlatego oczekiwała Tristana przy stoliku z bardzo mieszanymi uczuciami. Z jednej strony był jej przyjacielem od czasów szkolnych. Pierwszym zauroczeniem, do którego nie przyznała się nawet przed samą sobą. Szarmanckim kolegą z klubu jeździeckiego w Beauxbatons, przy którym czuła się o wiele swobodniej niż przy trzpiotliwych koleżankach. Dobrym, jak się jej wydawało, człowiekiem, z którym znalazła nić porozumienia silniejszą niż rodowe animozje. Jedynym Rosierem, przy którym czuła się swobodnie jako lady Carrow. W młodości roiła sobie czasami głupiutkie marzenia, w których poprawia stosunki rodowe dzięki ślubowi z Tristanem. Wtedy jeszcze chciała się przysłużyć swojej rodzinie, jeszcze była lojalna, jeszcze nikt nie rozwiązał jej małżeństwa za jej plecami. Ale o ile pragnęła polepszyć stosunki rodowe, o tyle głupiutkie marzenia pryskały jak bańka mydlana. Tristan zawsze był otoczony wianuszkiem dziewcząt i ożenił się z półwilą. Nigdy nie byłby dla niej nikim więcej niż przyjacielem, a nawet ich przyjaźń ją zaskakiwała. Cóż w końcu chorowita alchemiczka miała do zaoferowania charyzmatycznemu smokologowi? Zawsze czuła się przy nim onieśmielona, a przy Percivalu nigdy. Właśnie dlatego wydawało się jej, że złapała szczęście za nogi, wychodząc za lorda Notta. Byli idealnie dobrani. Do niedawna. Od kilku tygodni wątpiła w swoją decyzję i zastanawiała się, czy powinna zadowolić się kimś takim jak lord Rosier. Oczywiście nie nim samym, to było nierealne. Ale kimś, kto szanuje swoją żonę ponad wszystko inne. Kimś, kto ma szanse zostać nestorem własnego rodu i myślał o realnych golach politycznych, a nie idealistycznych i naiwnych marzeniach
Nestor Rosier. Pomimo szczerej sympatii, jaką darzyła Tristana, w uszach wciąż dudniły jej słowa Percivala. Nie ufaj nikomu. Chociaż spotkanie z mężem złamało jej serce, nie umiała przestać go kochać i nie mogła nie przejmować się jego ostrzeżeniami. Dlatego, choć spotykała się z przyjacielem, wiedziała, że nie mogą już rozmawiać tak, jak dawniej. On był nestorem wrogiego rodu, a ona byłą żoną zdrajcy. Musi mieć się na baczności, a przede wszystkim nie okazać w żaden sposób, że nadal kocha tego zdrajcę. Wzięła kilka głębokich wdechów. Wydawało się jej, że przy osobach, które lubiła i ceniła, zawsze musi być szczera. Kłamała często, ale tylko jeśli dotyczyło to ludzi, których i tak lekceważyła. Z drugiej strony, dwa tygodnie temu naruszyła wszystkie swoje świętości i symulowała atak klątwy Ondyny przy własnym mężu. Po czymś takim nie powinna obawiać się tego, czy zachowa zimną krew podczas zwykłej kolacji z przyjacielem ze szkoły....prawda?
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Nie pozwoliłby na siebie czekać damie, nawet jako nestor, pojawił się na miejscu wcześniej, uprzednio dając o swojej obecności znak, by przetrzymano dla niego wystarczająco kameralny stolik - wiadomość od Isabelle nie była może zaskakująca, gratulacje od przyjaciółki musiały nadejść prędzej czy później, jednak wyczuwał z niego dystans, który wkradł się między wiersze - Percival zhańbił ją w oczach arystokracji, wystawił na pośmiewisko, uczynił śmieszną. Miała prawo czuć się niepewnie. Wiedziała jednak, że to on był tym, który wstawił się za nią otwarcie pomimo wrogości pomiędzy ich rodzinami, z pewnością wiedziała też, że był również tym, który jako pierwszy zażądał od Percivala wycofania się z powziętych słów. Nie mogła jednak wiedzieć, że nie czynił tego jako jej przyjaciel, nie uczynił tego także z sympatii do drogiej przyjaciółki: a jako śmierciożerca, który domagał się od rycerza podążającego za rozkazami Czarnego Pana subordynacji. Percival dokonał tamtego dnia trzech zdrad: zdradził swoją żonę, zdradził rodzinę i zdradził Czarnego Pana. A Isabella: Isabella miała szansę pielęgnować w sercu żal, który prędzej czy później doprowadzi prosto do tego przeklętego zdrajcy. Tristan gotów był przetrząsnąć niebo i ziemię, żeby go znaleźć - żeby go rozszarpać, pokazowo ukazując światu, co grozi za sprzeciwianie się woli tego, którego imienia wkrótce nikt nie będzie miał odwagi wymawiać. Był taki czas, że Percy był mu bliski - łączyło ich więcej niż smocza pasja, porozumienie, uwidocznione gdzieś podczas szlacheckich spendów, opierająca się jednak na sprzeciwie wobec konwenansów i niechęci do szlacheckiej tresury - tak bardzo zmienił się Percival i tak bardzo zmienił się od tamtych czasów on sam. To, co dla niego było przejściowym i nieszkodliwym buntem, buntem właściwym dla młodzieńczego wieku, dla Percivala - stało się czymś więcej. Wzgardziłby nim i zapomniał o jego imieniu, gdyby tylko przy tym wszystkim nie zdradziłby również najpotężniejszego czarnoksiężnika wszechczasów. Narażając przy tym samą Isabelle, miał przecież w pamięci każde słowo, które padło początkiem miesiąca podczas spotkania Rycerzy Walpurgii.
Dostrzegłszy u progu kobietę, obserwował ze spokojem obsługę, która odebrała odeń płaszcz i poprowadziła ją do stolika, przy którym już czekał - dopiero wówczas wstał, by ją powitać.
- Lady No - urwał, z przyzwyczajenia sięgając po niebyłe nazwisko; znacznie bardziej lubił ją z nim. - Lady Carrow - poprawił się, uśmiechając się przepraszająco, wracając do pozycji siedzącej dopiero wówczas, gdy i ona zajęła miejsce. - Isabelle - wypowiedział ciszej, już bez oficjalnego tytułu. Kątem oka dostrzegł kelnera, który stanął przy stoliku - nie zwlekał, czyniąc honory gospodarza.
- Czego się napijesz? Wina? Mogę polecić czerwone, szczep syrah z Francji, doskonały rocznik - Na stoliku pojawiły się przystawki, talerz serów, kawior, ślimaki po burgundzku, podpiekana bagietka. - Dobrze cię widzieć w dobrym zdrowiu, Isabelle. Od października zastanawiałem się, jak się czujesz. Zniknęłaś nagle, ale byłbym głupcem, gdybym prosił cię o tłumaczenia - mam nadzieję, że chwila samotności przyniosła ci upragnioną ulgę, choć przypuszczam, że w tej sytuacji... długo nic nie zagoi rozdrapanych ran. Pewnie słyszysz to co krok, daruj, nie chcę okrywać cię wstydem, ale czuję, że powiedzieć to muszę - jest mi przykro, że cię to spotkało. - Że on ci to zrobił, Isabelle. Trzymał brodę wysoko, naturalnym gestem, który trzymał się go od lat, wpatrywał się jednak w jej twarz z uwagą, poszukując reakcji na jego słowa, tych mniej i tych bardziej kontrolowanych. Nie był jej już tylko przyjacielem. Stał się wrogiem i łowcą jej dawnego - martwego? - męża - miała tak niepowtarzalną okazję do zemsty, gdyby tylko jej serce było czarniejsze niż to, które poznał.
Dostrzegłszy u progu kobietę, obserwował ze spokojem obsługę, która odebrała odeń płaszcz i poprowadziła ją do stolika, przy którym już czekał - dopiero wówczas wstał, by ją powitać.
- Lady No - urwał, z przyzwyczajenia sięgając po niebyłe nazwisko; znacznie bardziej lubił ją z nim. - Lady Carrow - poprawił się, uśmiechając się przepraszająco, wracając do pozycji siedzącej dopiero wówczas, gdy i ona zajęła miejsce. - Isabelle - wypowiedział ciszej, już bez oficjalnego tytułu. Kątem oka dostrzegł kelnera, który stanął przy stoliku - nie zwlekał, czyniąc honory gospodarza.
- Czego się napijesz? Wina? Mogę polecić czerwone, szczep syrah z Francji, doskonały rocznik - Na stoliku pojawiły się przystawki, talerz serów, kawior, ślimaki po burgundzku, podpiekana bagietka. - Dobrze cię widzieć w dobrym zdrowiu, Isabelle. Od października zastanawiałem się, jak się czujesz. Zniknęłaś nagle, ale byłbym głupcem, gdybym prosił cię o tłumaczenia - mam nadzieję, że chwila samotności przyniosła ci upragnioną ulgę, choć przypuszczam, że w tej sytuacji... długo nic nie zagoi rozdrapanych ran. Pewnie słyszysz to co krok, daruj, nie chcę okrywać cię wstydem, ale czuję, że powiedzieć to muszę - jest mi przykro, że cię to spotkało. - Że on ci to zrobił, Isabelle. Trzymał brodę wysoko, naturalnym gestem, który trzymał się go od lat, wpatrywał się jednak w jej twarz z uwagą, poszukując reakcji na jego słowa, tych mniej i tych bardziej kontrolowanych. Nie był jej już tylko przyjacielem. Stał się wrogiem i łowcą jej dawnego - martwego? - męża - miała tak niepowtarzalną okazję do zemsty, gdyby tylko jej serce było czarniejsze niż to, które poznał.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Uśmiechnęła się ciepło na widok Tristana - lorda, który wstawił się za nią na szczycie, który został jej przyjacielem pomimo wrogości dzielącej ich rody, który znalazł dla niej czas jako nestor Rosierów, który uosabiał wszystko to, czym nie był już Percival. Może i nie była typową szlachcianką, może interesowała się aetonanami bardziej niż tańcami, może czuła się pewniej w pracowni alchemicznej niż podczas Sabatów... ale otrzymała przecież szlacheckie wychowanie i szlacheckie ambicje. Dlatego szczytem jej marzeń nie był ani świat rządzony przez Czarnego Pana, ani walka o prawa mugoli, lecz obraz jej i Percy'ego na czele rodu Nott. W głębi duszy wiedziała, że Percy nie byłby szczęśliwy jako nestor, ale nie oczekiwała tego od niego. Miała tylko nadzieję, że mąż utrzyma na tyle wysoką pozycję, aby to ich syn był kiedyś nestorem. Albo któryś z synów - zawsze wyobrażała sobie ich rodzinę z wesołą gromadką dzieci. Oczywiście, w scenariuszu, w którym klątwa Ondyny pozwoliłaby jej na dożycie wieku średniego. Wiedziała, że nie może brać życia za pewnik, ale miała nadzieję, że nawet w przypadku nagłej śmierci zostawi Percy'ego ze szczęśliwymi wspomnieniami i szczęśliwymi dziedzicami.
Ale to Percy zostawił ją. Z dzieckiem, które będzie jedynakiem (lub jedynaczką) i bękartem. Tymczasem piękna żona Tristana spodziewała się dziedzica Rosierów. Idealistyczna Isabelle wierzyła, że wspólnie z Percym będzie nawet mogła popracować nad zmianą i odbudowaniem stosunków pomiędzy Rosierami i swoim panieńskim rodem. Teraz była zaś bezsilna i zostawiona z gorzką świadomością, że to lord Rosier był jej pierwszym w życiu zauroczeniem. Zauroczeniem z Beauxbatons, które stłumiła w sobie właściwie w przeciągu kilku dni, wiedząc, że jest drobniutką i chorowitą dziewczyną, a tego chłopaka otacza zawsze gromadka piękniejszych i mniej nieśmiałych kobiet. Była przecież rozsądna. Ale teraz, widząc przed sobą przystojnego nestora Rosierów, poczuła na moment uczucie żalu - niekoniecznie za nim, ale za utraconą przyszłością. Nigdy nie mogłaby konkurować z przepiękną Evandrą, ale może dawno temu powinna była dać sobie szansę, powinna spróbować? Może istniała alternatywna rzeczywistość, w której Isabelle wciąż była szczęśliwą żoną i matką dziedziców nestora, a w dodatku bohatersko poprawiała rodowe stosunki. Nikt inny nie mógłby jej dać tyle szczęścia co Percy, ale gdzie doprowadziła ją pogoń za szczęściem i słuchanie serca? Do sytuacji, w której stała się śmiesznym wyrzutkiem w oczach arystokracji.
-Lordzie Rosier. - przywitała się, nie zdradzając niczym (poza smutkiem w oczach), że zabolało ją użycie dawnego nazwiska. Tak bardzo chciałaby wciąż być lady Nott.
-Tristanie, tak dobrze cię widzieć. - dodała ciszej, zajmując miejsce przy stole i spoglądając na niego ufnie i ciepło; miło dotknięta użyciem jej imienia i zalana poczuciem ulgi, że może przynajmniej między nimi nic się nie zmieniło. Że pomimo upokorzenia i całego bałaganu, wciąż ma na świecie przyjaciela.
-Zawsze lubiłam francuskie wino. - nigdy piła dużo, ale Francja kojarzyła się jej przecież z Beuxbatons, z początkami przyjaźni z Tristanem, z młodzieńczą beztroską. Uśmiechnęła się nieco porozumiewawczo i skinęła głową na jego propozycję.
-Dziękuję, za troskę i...zrozumienie. - odparła dość oficjalnie na jego szczere (?) słowa. Musiała zachować klasę - Tristan był jej przyjacielem, ale nie był jej (byłym) mężem, przyjaciółką, ani ulicznym bohaterem z plebsu, przed którymi mogła pozwolić sobie na łzy. Dlatego nie mogła okazać przy nim jawnie smutku, żalić się na swój los, ani poskarżyć na niemal śmiertelny atak choroby. Nie wypadało. Po jej twarzy przemknął jednak smutny cień, a i od pierwszego wejrzenia Tristan mógł wywnioskować, że lady Carrow nie była już tą samą Isabelle. Zawsze była nieśmiała, ale dość radosna, a w trakcie małżeństwa wręcz promieniała. Teraz - pomimo wysiłku włożonego w to, by wyglądać ładnie i elegancko - po prostu zgasła, a na jej bladej twarzy wciąż widać było ślady przebytego miesiąc temu ataku choroby.
-Wiesz, że nie tak wyobrażałam sobie własne życie, życie mojego dziecka. Ale jestem wdzięczna nestorowi i ojcu za ich opiekę i...trzeba żyć dalej. - uśmiechnęła się blado, mówiąc o nadziei, którą powinna czuć. Żal do własnego ojca i miłość do byłego, zdradzieckiego męża napawały ją poczuciem winy. I wstydem. Chociaż zazwyczaj panowała nad własną mimiką, to między jej brwiami pojawiła się drobna zmarszczka gdy znów, wbrew swojej woli, przypomniała sobie o kimś innym w życiu Percy'ego.
Czy Tristan poświęciłby Evandrę dla własnych kochanek? Po pierwsze, był zbyt dobry i szlachetny aby mieć kochanki - na pewno wyrósł już z szarmanckiego stylu bycia, który przejawiał w Beauxbatons. A po drugie, nawet gdyby dopuścił się chwili słabości, na pewno bardziej szanowałby żonę i ród niż własne żądze. Prawda?
Ale to Percy zostawił ją. Z dzieckiem, które będzie jedynakiem (lub jedynaczką) i bękartem. Tymczasem piękna żona Tristana spodziewała się dziedzica Rosierów. Idealistyczna Isabelle wierzyła, że wspólnie z Percym będzie nawet mogła popracować nad zmianą i odbudowaniem stosunków pomiędzy Rosierami i swoim panieńskim rodem. Teraz była zaś bezsilna i zostawiona z gorzką świadomością, że to lord Rosier był jej pierwszym w życiu zauroczeniem. Zauroczeniem z Beauxbatons, które stłumiła w sobie właściwie w przeciągu kilku dni, wiedząc, że jest drobniutką i chorowitą dziewczyną, a tego chłopaka otacza zawsze gromadka piękniejszych i mniej nieśmiałych kobiet. Była przecież rozsądna. Ale teraz, widząc przed sobą przystojnego nestora Rosierów, poczuła na moment uczucie żalu - niekoniecznie za nim, ale za utraconą przyszłością. Nigdy nie mogłaby konkurować z przepiękną Evandrą, ale może dawno temu powinna była dać sobie szansę, powinna spróbować? Może istniała alternatywna rzeczywistość, w której Isabelle wciąż była szczęśliwą żoną i matką dziedziców nestora, a w dodatku bohatersko poprawiała rodowe stosunki. Nikt inny nie mógłby jej dać tyle szczęścia co Percy, ale gdzie doprowadziła ją pogoń za szczęściem i słuchanie serca? Do sytuacji, w której stała się śmiesznym wyrzutkiem w oczach arystokracji.
-Lordzie Rosier. - przywitała się, nie zdradzając niczym (poza smutkiem w oczach), że zabolało ją użycie dawnego nazwiska. Tak bardzo chciałaby wciąż być lady Nott.
-Tristanie, tak dobrze cię widzieć. - dodała ciszej, zajmując miejsce przy stole i spoglądając na niego ufnie i ciepło; miło dotknięta użyciem jej imienia i zalana poczuciem ulgi, że może przynajmniej między nimi nic się nie zmieniło. Że pomimo upokorzenia i całego bałaganu, wciąż ma na świecie przyjaciela.
-Zawsze lubiłam francuskie wino. - nigdy piła dużo, ale Francja kojarzyła się jej przecież z Beuxbatons, z początkami przyjaźni z Tristanem, z młodzieńczą beztroską. Uśmiechnęła się nieco porozumiewawczo i skinęła głową na jego propozycję.
-Dziękuję, za troskę i...zrozumienie. - odparła dość oficjalnie na jego szczere (?) słowa. Musiała zachować klasę - Tristan był jej przyjacielem, ale nie był jej (byłym) mężem, przyjaciółką, ani ulicznym bohaterem z plebsu, przed którymi mogła pozwolić sobie na łzy. Dlatego nie mogła okazać przy nim jawnie smutku, żalić się na swój los, ani poskarżyć na niemal śmiertelny atak choroby. Nie wypadało. Po jej twarzy przemknął jednak smutny cień, a i od pierwszego wejrzenia Tristan mógł wywnioskować, że lady Carrow nie była już tą samą Isabelle. Zawsze była nieśmiała, ale dość radosna, a w trakcie małżeństwa wręcz promieniała. Teraz - pomimo wysiłku włożonego w to, by wyglądać ładnie i elegancko - po prostu zgasła, a na jej bladej twarzy wciąż widać było ślady przebytego miesiąc temu ataku choroby.
-Wiesz, że nie tak wyobrażałam sobie własne życie, życie mojego dziecka. Ale jestem wdzięczna nestorowi i ojcu za ich opiekę i...trzeba żyć dalej. - uśmiechnęła się blado, mówiąc o nadziei, którą powinna czuć. Żal do własnego ojca i miłość do byłego, zdradzieckiego męża napawały ją poczuciem winy. I wstydem. Chociaż zazwyczaj panowała nad własną mimiką, to między jej brwiami pojawiła się drobna zmarszczka gdy znów, wbrew swojej woli, przypomniała sobie o kimś innym w życiu Percy'ego.
Czy Tristan poświęciłby Evandrę dla własnych kochanek? Po pierwsze, był zbyt dobry i szlachetny aby mieć kochanki - na pewno wyrósł już z szarmanckiego stylu bycia, który przejawiał w Beauxbatons. A po drugie, nawet gdyby dopuścił się chwili słabości, na pewno bardziej szanowałby żonę i ród niż własne żądze. Prawda?
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Restauracja
Szybka odpowiedź