Sala bankietowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala bankietowa
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Kapiące minuty, uporczywe stękniącia drzwi rozwierających się z zadziwiającą regularnością, kolejne dobrze poinformowane cienie wsuwające się w krąg światła, padającego z kryształowych kandelabrów. Liczył - wydawało mu się, iż zebrali się już wszyscy, a przynajmniej na to wskazywało krótkie wahadło zegara. Rozsądek podpowiadał zachowanie wstrzemięźliwości oraz uszanowanie czasu, wbrew pięknemu wnętrzu, doborowemu towarzystwu oraz półmiskom wystawnymi przystawkami, spęd w Fantasmagorii nie służył celom rozrywkowym. A przynajmniej... nie tylko. Idąc za przykładem swego wuja, oderwał kilka krągłych kulek winogrona i wrzucił je sobie do ust, rozkoszując się świeżym smakiem dorodnych owoców. Wargi przepłukał winem, sięgnął też po drugi kielich, bez słowa podając go Ramseyowi. Tym razem nie musiał go już poić, aczkolwiek wciąż miał bliżej do srebrnych tac od młodszego Mulcibera. Pewne fakty - najważniejsze - nie były Rowle'owi całkiem obce, powiedzmy że, doglądanie Ramseya wespół z Cassandrą niosło pewne korzyści. Niemniej jednak, obwieszczenie Morgotha pogłębiło ciekawość Magnusa, szczegóły wyprawy Śmierciożerców (nieco gryzł się, iż jako jedyny został oddelegowany do innego zadania) wciąż bowiem kryły się za lekkim tumanem kurzu tajemnicy. Znał finalny produkt karkołomnej eskapady, acz intrygowało to, co kryło się pomiędzy. Za murami. W murach.
Obrócił się na krześle, aby wyraźniej widzieć produkującego się Francuza. Żyłka leko zapulsowała na jego skroni, śmieszne, nie on wiódł prym w tej wyprawie, lecz jeśli chciał mówić - proszę bardzo.
-Zezwoliłeś na to - powtórzył głośno i wyraźnie - kpiąco. Nie pytał o pozwolenie, ale skoro ten pragnął przedstawić to w taki sposób, znakomicie - a w środku znaleźliśmy kilku zmutowanych mugoli. Na kształt inferisuów, lecz znacznie bardziej żywych i żwawych. Ciskali kulami ognia, mieli kilkunastocalowe szpony i krwawili czarną krwią. Może zainteresują się tym nasi naukowcy, trochę tej materii powinienem mieć jeszcze na strzępach koszuli. Niechętnie to przyznam, lecz te potwory przysporzyły na nieco kłopotów. Gdyby tak kontrolować te mutacje... mogłyby okazać się całkiem przyjemnymi okazami - stwierdził spokojnie, jakby opisywał nowy gatunek wyhodowany w ogrodzie zoologicznym. Rzeczywiście, wydarzenia z elektrownii rozważane na chłodno, rozszerzyły nieco poglądy Magnusa. Tam, w środku, był tylko wkurwiony i podminowany, obecnie docenił i tak już martwe mięso armatnie. Nie miał zielonego pojęcia, co wywołało u tych mugoli tak drastyczną przemianę, ale skoro w szóstkę poskromili potężną anomalię, przypuszczalnie poradziliby sobie również z kontrolowaniem eksperymentów na niemagach.
-Anomalia, którą musieliśmy ujarzmić znajdowała się opodal leża krakena. Okazało się, że opowieść, którą dotychczas uważałem za legendę, jest zupełnie prawdziwa. Opowiadała ona o czaronksiężniku i wiedźmie, o ich miłości, o przedziwnym dziecku-potworze. Podziemia elektrownii były labiryntem chroniącym monstrum, a prócz szeregu zaułków i korytarzy, aby się tam dostać musieliśmy rozwiązać pewną zagadkę. Osłabić się. Dzięki pomocy widma kobiety, ukochanej czarnoksiężnika z legendy, udało nam się odnaleźć ukryte przejście. Borgin i Macnair z powrotem nałożyli klątwę na krakena i zdolaliśmy zapanować nad anomalią. Obawiam się jednak, że pominęliśmy coś istotnego - zakończył, odkładając niedopity kielich z winem na lewitującą tacę. Wcześniej o tym zapomniał, wydawało mu się mało istotne, rozmycie świata w bieli, ostry ból głowy i przepowiednia Cassandry odsunęła jakoś obrazy stosu kości spoczywającego w jednej z wnęk podziemnej komnaty.
-Obiecaliśmy, że zdejmiemy klątwę z ducha, który nas pokierował. Nie zrobiliśmy tego. Nie mam pojęcia, czy poza swoim więzieniem ma nad nami moc... - urwał, odczuwał znaczny dyskomfort - nigdy nie łamał raz danego słowa, nawet, jeśli petent już nie żył. Może powinien zapytać Louvela, jak zmarli załatwiają swoje niedokończone sprawy?
Obrócił się na krześle, aby wyraźniej widzieć produkującego się Francuza. Żyłka leko zapulsowała na jego skroni, śmieszne, nie on wiódł prym w tej wyprawie, lecz jeśli chciał mówić - proszę bardzo.
-Zezwoliłeś na to - powtórzył głośno i wyraźnie - kpiąco. Nie pytał o pozwolenie, ale skoro ten pragnął przedstawić to w taki sposób, znakomicie - a w środku znaleźliśmy kilku zmutowanych mugoli. Na kształt inferisuów, lecz znacznie bardziej żywych i żwawych. Ciskali kulami ognia, mieli kilkunastocalowe szpony i krwawili czarną krwią. Może zainteresują się tym nasi naukowcy, trochę tej materii powinienem mieć jeszcze na strzępach koszuli. Niechętnie to przyznam, lecz te potwory przysporzyły na nieco kłopotów. Gdyby tak kontrolować te mutacje... mogłyby okazać się całkiem przyjemnymi okazami - stwierdził spokojnie, jakby opisywał nowy gatunek wyhodowany w ogrodzie zoologicznym. Rzeczywiście, wydarzenia z elektrownii rozważane na chłodno, rozszerzyły nieco poglądy Magnusa. Tam, w środku, był tylko wkurwiony i podminowany, obecnie docenił i tak już martwe mięso armatnie. Nie miał zielonego pojęcia, co wywołało u tych mugoli tak drastyczną przemianę, ale skoro w szóstkę poskromili potężną anomalię, przypuszczalnie poradziliby sobie również z kontrolowaniem eksperymentów na niemagach.
-Anomalia, którą musieliśmy ujarzmić znajdowała się opodal leża krakena. Okazało się, że opowieść, którą dotychczas uważałem za legendę, jest zupełnie prawdziwa. Opowiadała ona o czaronksiężniku i wiedźmie, o ich miłości, o przedziwnym dziecku-potworze. Podziemia elektrownii były labiryntem chroniącym monstrum, a prócz szeregu zaułków i korytarzy, aby się tam dostać musieliśmy rozwiązać pewną zagadkę. Osłabić się. Dzięki pomocy widma kobiety, ukochanej czarnoksiężnika z legendy, udało nam się odnaleźć ukryte przejście. Borgin i Macnair z powrotem nałożyli klątwę na krakena i zdolaliśmy zapanować nad anomalią. Obawiam się jednak, że pominęliśmy coś istotnego - zakończył, odkładając niedopity kielich z winem na lewitującą tacę. Wcześniej o tym zapomniał, wydawało mu się mało istotne, rozmycie świata w bieli, ostry ból głowy i przepowiednia Cassandry odsunęła jakoś obrazy stosu kości spoczywającego w jednej z wnęk podziemnej komnaty.
-Obiecaliśmy, że zdejmiemy klątwę z ducha, który nas pokierował. Nie zrobiliśmy tego. Nie mam pojęcia, czy poza swoim więzieniem ma nad nami moc... - urwał, odczuwał znaczny dyskomfort - nigdy nie łamał raz danego słowa, nawet, jeśli petent już nie żył. Może powinien zapytać Louvela, jak zmarli załatwiają swoje niedokończone sprawy?
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Dobrze — odpowiedział cicho Ignotusowi, po czym powoli i głęboko zaciągnął nikotynowy dym w płuca, cierpliwie czekając na rozpoczęcie spotkania, któremu tym razem przewodzili Morgoth z Tristanem. Nie podnosił wzroku, gdy do sali wkraczały kolejne osoby. Wpatrywał się przed siebie beznamiętnie, puste, tępe spojrzenie pozostawiając utkwione w podłodze tuż przed nim. Zdarzało mu się to ostatnio — pogrążać w niechcianych myślach, których nie kontrolował, tracąc tym samym kontakt z najbliższym otoczeniem. To nie było bezpieczne, ani stosowne. Dopiero głos Morgotha przywołał go do sali La Fantasmagorii. Przymknął na chwilę powieki, pozwalając zmęczonym oczom odpocząć przez moment, wsłuchując się w głos Śmierciożercy, koncentrując na nim. Kiedy rozchylił je ponownie, szare spojrzenie wzniósł ku stołowi, na Francuza, który zabrał głos. Spoglądał kolejno na wszystkich, których wymieniał w swej treściwej relacji sprzed Azkabanu. Wspomnienie Macnaira powinno przywołać satysfakcję, zadowolenie - wiedział, że będzie godnym i wartościowym członkiem Rycerzy, że się sprawdzi, że okaże się przydatny. Nie poczuł jednak niczego, wciąż tak samo beznamiętnie patrząc na różne twarze. Nie wiedzieli, co wydarzyło się w elektrowni, co ich spotkało - aż do teraz. Teleportacja wciąż nie działała, kominki jednak działały, choć wadliwie. Słyszał o przypadkach, w których przenosiły czarodziejów w przypadkowe miejsca, a jedno z pierwszych wydań Proroka Codziennego po ich misji potwierdziło trudności z komunikacją. Zatrzymał wzrok w Percivalu, widział go dość dobrze. Co poszło nie tak?
Odebrał kielich, który niespodziewanie podał mu Magnus. Musiał przełożyć papierosa do drugiej ręki, aby nie odchylać się za bardzo nad ojcem. Spojrzał w ciemną zawartość. Wino. Dopiero po chwili namysłu uniósł go do ust, upił jednak łapczywie kilka łyków. Zignorował ton, jakim w swym powtórzeniu Magnus skierował do Apollinare. Zmutowani mugole, o których mówił Rowle nieco bardziej go zainteresowali, a ich określenie wydało mu się dziwnie i nieprzyjemnie znajome. Podobnie dla niego wyglądał Minister Magii, Ignacy Tuft, kiedy wraz z nim wylądował w prosektorium Munga. Wydawało mu się niemożliwe, by przeżył, by funkcjonował, wszak dementorzy wyssali z niego duszę. Czy mogła go wypełnić moc anomalii w chwili wybuchu? Wstrzymał się jednak z odniesieniem do tego - być może mieli związek z anomalią.
— Jeśli badacze będą potrzebować materiału, dostarczymy im go w całości — odpowiedział, znacznie ciszej od niego. Nie wszyscy musieli go słyszeć. Gdyby członkowie jednostki zamierzali zbadać tych lub podobnych mugoli, dostaną ich żywych lub martwych, wedle upodobań. Nie powinno to stanowić dla nich żadnego problemu. — Ten duch mógłby was jakoś skrzywdzić?— spytał, przenosząc wzrok z Rowle'a, na Francuza. Rozzłoszczone duchy były uciążliwe. A czy mogły być też niebezpieczne?
Odebrał kielich, który niespodziewanie podał mu Magnus. Musiał przełożyć papierosa do drugiej ręki, aby nie odchylać się za bardzo nad ojcem. Spojrzał w ciemną zawartość. Wino. Dopiero po chwili namysłu uniósł go do ust, upił jednak łapczywie kilka łyków. Zignorował ton, jakim w swym powtórzeniu Magnus skierował do Apollinare. Zmutowani mugole, o których mówił Rowle nieco bardziej go zainteresowali, a ich określenie wydało mu się dziwnie i nieprzyjemnie znajome. Podobnie dla niego wyglądał Minister Magii, Ignacy Tuft, kiedy wraz z nim wylądował w prosektorium Munga. Wydawało mu się niemożliwe, by przeżył, by funkcjonował, wszak dementorzy wyssali z niego duszę. Czy mogła go wypełnić moc anomalii w chwili wybuchu? Wstrzymał się jednak z odniesieniem do tego - być może mieli związek z anomalią.
— Jeśli badacze będą potrzebować materiału, dostarczymy im go w całości — odpowiedział, znacznie ciszej od niego. Nie wszyscy musieli go słyszeć. Gdyby członkowie jednostki zamierzali zbadać tych lub podobnych mugoli, dostaną ich żywych lub martwych, wedle upodobań. Nie powinno to stanowić dla nich żadnego problemu. — Ten duch mógłby was jakoś skrzywdzić?— spytał, przenosząc wzrok z Rowle'a, na Francuza. Rozzłoszczone duchy były uciążliwe. A czy mogły być też niebezpieczne?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Najprawdopodobniej wszyscy się zebrali, toteż same zebranie zostało rozpoczęte. Choć Cygnus nie miał okazji przyczynić się do ostatniej misji, dokładnie wsłuchiwał się w słowa kolejnych to osób. Wciąż należał do organizacji, praktycznie od początku jej istnienia, a jednak nie wychylał się nigdy za bardzo. Był raczej cichym wsparciem na które każde z nich mogło liczyć. Rozszerzał swoje sieci kontaktów, zdobywał informatorów, wspierał w razie większych problemów. Pracował w ministerstwie, jak wielu z zebranych tutaj, a jednak wciąż był przydatny. Wyciągnął z kieszeni kolejnego papierosa, odpalił go sobie na spokojnie. Przy okazji drugą ręką chwycił za kielich z winem, coby nieco przepłukać sobie usta. Ciemne oczy wędrowały wraz ze zmianą osoby, która zabierała głos. Dokładnie lustrował wypowiadających się, analizował co mówili. Faktycznie, problemy związane z transportem były odczuwalne nawet dla niewtajemniczonych czarodziejów. Black zdążył się na swój sposób przyzwyczaić do tego problemu, ale słowa innych zaczynały przybierać mroczniejszych barw. Anomalie, które istnieją na tym świecie wyglądają coraz gorzej.
Najprawdopodobniej właśnie słowa siedzącego nieopodal Magnusa go zaintrygowały. Pomimo, że nie był naukowcem, nie przeprowadzał szalonych eksperymentów, to właśnie ta informacja najbardziej pobudziła jego umysł. Zresztą, nie ma co się mu dziwić. Zmutowani mugole, czarna krew, a nawet informacje związana z legendą o krakenie. No na brodę Merlina! Trzeba byłoby być małpą, żeby w ogóle nie zainteresować się tym tematem. Cygnus nie zabierał w tej sytuacji głosu, byłby zupełnie bezsensowny. Wszakże co mógłby powiedzieć na ten temat nieobecny wtedy polityk? Nawet jego zdolności mówcze nie nabrałyby w żadnym wypadku rozpędu, całkowicie ośmieszając swoją osobę. Zatem w ciszy wysłuchiwał zebranych, co jakiś czas mocząc usta w kielichu z winem i popalając ulubioną, waniliową fajkę.
Najprawdopodobniej właśnie słowa siedzącego nieopodal Magnusa go zaintrygowały. Pomimo, że nie był naukowcem, nie przeprowadzał szalonych eksperymentów, to właśnie ta informacja najbardziej pobudziła jego umysł. Zresztą, nie ma co się mu dziwić. Zmutowani mugole, czarna krew, a nawet informacje związana z legendą o krakenie. No na brodę Merlina! Trzeba byłoby być małpą, żeby w ogóle nie zainteresować się tym tematem. Cygnus nie zabierał w tej sytuacji głosu, byłby zupełnie bezsensowny. Wszakże co mógłby powiedzieć na ten temat nieobecny wtedy polityk? Nawet jego zdolności mówcze nie nabrałyby w żadnym wypadku rozpędu, całkowicie ośmieszając swoją osobę. Zatem w ciszy wysłuchiwał zebranych, co jakiś czas mocząc usta w kielichu z winem i popalając ulubioną, waniliową fajkę.
Gość
Gość
Siedział w ciszy, słowem nie próbując przerwać relacji innych rycerzy. Oczywiście zauważył, że na spotkaniu pojawiła się Eir, później zaś Cadan; cieszył się, że jego bratu udało uniknąć się poważniejszych obrażeń, podejrzewał jednak, że nie najlepiej zniósł on niedawną wizytą w Azkabanie - i że nie najlepiej znosił ją dalej. Tym jednak mogli się zająć później... O ile oczywiście Cadan będzie chciał w ogóle rozmawiać. Jego uwadze nie umknęła również obecność Rookwood, która zasiadła na miejscu obok; wyglądała jednak inaczej.
Wysłuchał relacji francuza, później zaś wypowiedzi arystokraty, który postanowił uzupełnić ją o swe spostrzeżenia. Caelan miał przemożną ochotę westchnąć, jednak powstrzymał się przed tym, miast tego obdarzając Rowle'a obojętnym, nieco lekceważącym spojrzeniem; kpina wyraźnie pobrzmiewająca w jego głosie była zbędna. Najwidoczniej jednak należał on do tego grona arystokracji, które i tutaj - na spotkaniu organizacji, w której wszyscy dzielili ten sam cel, to samo pragnienie - musiało pokazywać swą pseudowyższość.
Kiedy jednak Magnus skończył mówić, Goyle przeniósł wzrok na Ramseya; przemówił on cicho, jednak siedział na tyle blisko, że Caelan nie miał problemu z dosłyszeniem każdego jego słowa. Opisane przez Rowle'a kreatury zaiste mogły okazać się przydatne dla ich sprawy, zdecydowanie dobrze byłoby zgłębić ich naturę bliżej, może nawet nauczyć się nad nimi panować - takie decyzje podejmować powinni w dalszej kolejności. A raczej - ich Pan powinien ocenić, czy mieli czas na takie badania, czy ich uwaga nie powinna zostać skierowana w inną stronę.
Zaś czy duch, o którym wspomnieli, mógł okazać się groźny... Cóż, nie do końca w to wierzył. Zapewne gdyby chciał - i mógł - im coś zrobić, już dawno by się o tym dowiedzieli, wszyscy. Nie miał zamiaru wypowiadać swych myśli na głos; czekał na dalszy rozwój sytuacji, na kolejne sprawozdania, które mogłyby go nieco bardziej wprowadzić w ostatnie działania rycerzy. I Śmierciożerców. Co naprawdę stało się w Azkabanie? I ilu tam zostało?
Wysłuchał relacji francuza, później zaś wypowiedzi arystokraty, który postanowił uzupełnić ją o swe spostrzeżenia. Caelan miał przemożną ochotę westchnąć, jednak powstrzymał się przed tym, miast tego obdarzając Rowle'a obojętnym, nieco lekceważącym spojrzeniem; kpina wyraźnie pobrzmiewająca w jego głosie była zbędna. Najwidoczniej jednak należał on do tego grona arystokracji, które i tutaj - na spotkaniu organizacji, w której wszyscy dzielili ten sam cel, to samo pragnienie - musiało pokazywać swą pseudowyższość.
Kiedy jednak Magnus skończył mówić, Goyle przeniósł wzrok na Ramseya; przemówił on cicho, jednak siedział na tyle blisko, że Caelan nie miał problemu z dosłyszeniem każdego jego słowa. Opisane przez Rowle'a kreatury zaiste mogły okazać się przydatne dla ich sprawy, zdecydowanie dobrze byłoby zgłębić ich naturę bliżej, może nawet nauczyć się nad nimi panować - takie decyzje podejmować powinni w dalszej kolejności. A raczej - ich Pan powinien ocenić, czy mieli czas na takie badania, czy ich uwaga nie powinna zostać skierowana w inną stronę.
Zaś czy duch, o którym wspomnieli, mógł okazać się groźny... Cóż, nie do końca w to wierzył. Zapewne gdyby chciał - i mógł - im coś zrobić, już dawno by się o tym dowiedzieli, wszyscy. Nie miał zamiaru wypowiadać swych myśli na głos; czekał na dalszy rozwój sytuacji, na kolejne sprawozdania, które mogłyby go nieco bardziej wprowadzić w ostatnie działania rycerzy. I Śmierciożerców. Co naprawdę stało się w Azkabanie? I ilu tam zostało?
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obserwował zapełniającą się salę ze spokojnym milczeniem, odpowiadając na kierowane w jego stronę skinienia i w myślach licząc pojawiające się sylwetki. Nie wszystkich z zasiadających przy stole Rycerzy znał, niektórych z kolei w jego rachunku brakowało; odnotowywał te fantomowe, puste miejsca w tyle własnego umysłu, z zaskoczeniem stwierdzając, że ponura realizacja nie budziła w nim większych emocji. Być może powinna, może powinien zacząć drżeć o własne życie, skoro to zdawało się dosyć prędko i gorliwie umykać spomiędzy struktur organizacji, ale tak nie było; strach i obawy pozostały za nim, gdzieś w zawalonych korytarzach manufaktury, i chociaż wciąż jeszcze pamiętał, że walczył o przetrwanie, starając się nie utonąć w przemierzanych samotnie podziemiach, to aktualnie to wspomnienie wydawało mu się odległą, pozbawioną barw historią, pobudzaną do życia jedynie przez pojawiającą się tuż obok sylwetkę Marianny.
Na jej widok skinął uprzejmie głową, chociaż kąciki jego ust nie drgnęły do pełnego ulgi uśmiechu; słyszał już, że zarówno ona, jak i Rhysand przeżyli wybuch w Albury, mimo że nigdzie wśród zebranych nie był w stanie dostrzec postaci kuzyna. – Ciebie również – odpowiedział jej cicho, nie wciągając jej jednak do rozmowy, bo wkrótce potem odezwał się Morgoth, prosząc kolejnych Rycerzy o zabranie głosu. Percival słuchał uważnie, chłonąc każde padające słowo; chciał wiedzieć, co dokładnie miało miejsce w elektrowni i Azkabanie, zrozumieć sposób, w jaki te trzy miejsca były ze sobą powiązane. Tego, że jedynie oni zawiedli, domyślał się już wcześniej; fakt, że spośród ich sześcioosobowej grupy, pozostali tylko on i Marianna, mówił sam za siebie.
Gdy swoje raporty skończyli przedstawiać Sauveterre i Rowle, przeniósł naglące spojrzenie na Goshawk, z lekkim napięciem oczekując zdań, które opuszczą jej usta, jednak kobieta póki co milczała, nie wypowiadając nawet sylaby. Zastanawiał się, czy powinien zabrać głos zamiast niej, koniec końców, to on jako jedyny dotarł do komnaty z anomalią – ale ostatecznie zdecydował się na milczenie. Dowodzenie nad misją nie należało do niego, a przynajmniej nie od początku i nie oficjalnie, a Morgoth nie przekazał mu prawa głosu; czekał więc dalej, czując coraz gęściej nawarstwiającą się ciszę – ale na co czekała Marianna?
Na jej widok skinął uprzejmie głową, chociaż kąciki jego ust nie drgnęły do pełnego ulgi uśmiechu; słyszał już, że zarówno ona, jak i Rhysand przeżyli wybuch w Albury, mimo że nigdzie wśród zebranych nie był w stanie dostrzec postaci kuzyna. – Ciebie również – odpowiedział jej cicho, nie wciągając jej jednak do rozmowy, bo wkrótce potem odezwał się Morgoth, prosząc kolejnych Rycerzy o zabranie głosu. Percival słuchał uważnie, chłonąc każde padające słowo; chciał wiedzieć, co dokładnie miało miejsce w elektrowni i Azkabanie, zrozumieć sposób, w jaki te trzy miejsca były ze sobą powiązane. Tego, że jedynie oni zawiedli, domyślał się już wcześniej; fakt, że spośród ich sześcioosobowej grupy, pozostali tylko on i Marianna, mówił sam za siebie.
Gdy swoje raporty skończyli przedstawiać Sauveterre i Rowle, przeniósł naglące spojrzenie na Goshawk, z lekkim napięciem oczekując zdań, które opuszczą jej usta, jednak kobieta póki co milczała, nie wypowiadając nawet sylaby. Zastanawiał się, czy powinien zabrać głos zamiast niej, koniec końców, to on jako jedyny dotarł do komnaty z anomalią – ale ostatecznie zdecydował się na milczenie. Dowodzenie nad misją nie należało do niego, a przynajmniej nie od początku i nie oficjalnie, a Morgoth nie przekazał mu prawa głosu; czekał więc dalej, czując coraz gęściej nawarstwiającą się ciszę – ale na co czekała Marianna?
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Ćmiła papierosa w milczeniu, gdy obok usiadła Eir i chwyciła jej lewą dłoń; odwzajemniła uścisk i blady uśmiech, który nie sięgał oczy. Kiwnęła głową i bezgłośnie wyrzekła: -Wszystko w porządku - była wdzięczna za troskę kuzynki, lecz Eir mogła być pewna, że sobie poradzi. To tymczasowe, przeminie. Co ich zabije, to ich wzmocni. Po niej przyszli inni; Ramseya i Ignotusa powitała skinieniem głowy. Sięgnęła po butelkę wina, przed nią pojawił się bogato zdobiony kielich; poprzednim razem drogi alkohol pieścił zmysły, dlaczego i teraz by z tego nie skorzystać? Zwilżyła wargi, słuchają w milczeniu przemowy Morgotha, a później opowieści Sauvetterre o misji w elektrowni. Słuchała uważnie, ciekawa tego, co mogło dotyczyć jej samej; była poniekąd dumna z tego, że wybrano ją do towarzyszenia Śmierciożercom.
Chociaż na misję w więzieniu wyruszyła nieco inaczej, niż było to w planach.
Oczekiwano, że to ona zda sprawozdanie z tego, co zrobiła w Azkabanie ich grupa; dobrze, niech tak będzie, choć mówcą była dość kiepskich. Słuchając Francuza układała w głowie własne słowa, oczekiwała, że przed nią głos zajmie Goshawk i Goyle.
Marianna milczała jednak jak zaklęta, Sigrun uniosła brew zdziwiona tym, że nie odpowiadała na wezwanie, podobnie jak i Goyle. Nagle zmysły podrażnił zapach słodki i dziwny. Spojrzała w bok i dostrzegła, że lord Black ćmi waniliowego papierosa; skrzywiła się nieco, dotychczas widywała wyłącznie kobiety z takimi używkami. Jej babcia zawsze powtarzała, że mężczyzna ma pachnieć wódką, koniem i tytoniem.
Marianna i Cadan dalej milczeni, zabrała więc głos przed nimi.
- Poprzedniej nocy trafiłam do Azkabanu - zaczęła Rookwood z cierpkim uśmiechem, darując sobie opowieść w jakich okolicznościach miało to miejsce i dlaczego; pech chciał, że trafili z Ignotusem na aurorów, świetnie wyszkolonych do ludźmi takimi jak oni - taki los mógł spotkać każdego z obecnych przy tym stole. - Znalazł mnie Burke. Otworzyliśmy kraty. Jeden z więźniów powiedział, że w ostatnim czasie w Azabanie... Działy się dziwne rzeczy, że dementorów było więcej, że byli czuniejsi, znikali na całe godziny, albo nawet dnie. Próbowaliśmy z Burke'm dotrzeć do Śmierciożerców. Na drodze stanęli nam dementorzy. Rozdzieliśmy się, zostałam wtedy sama. Znalazłam Crispina Russella. Potwierdził słowa innego wieźnia o tym, co się w Azkabanie działo, o tym, że dementorzy wyciągali z cel więźniów, lecz nie po to, by złożyć na nich pocałunek, lecz zaciągnąć ich gdzieś, skąd nigdy nie wracali. Później powiedział też, że do Azkabanu przybyli czarodzieje, nie był pewien, czy z Ministerstwa, ale to prawdopodobne. Chcieli zbadać anomalię, ale Bagman, tak sądzę, odradził im tego. Wyciągnęłam Russella z celi. Później znalazła nas grupa Ignotusa, był już z nimi Craig. Russell znalazł się pod jego Imperiusem. Dołączyliśmy do nich. Na zewnątrz, a raczej... W środku Azkabanu znajdował się wodny wir, który napędzała potężna anomalia. Wchłaniała zaklęcia, zaburzała ich działanie jeszcze mocniej, niz gdziekolwiek indziej.. Znalazł nas patronus, kruk. Przyniósł wiadomoć od Rosiera, że znaleźli Bagmana, lecz aby się wydostać, musimy okiełznać anmalię, lecz na przeszkodzie stoją kotwice znajdujące się na dole. Ponoć Bagmanowi brakowało więźniów, by to zrobić. Zaczęliśmy więc szukać zejścia. W jednej z cel znaleźliśmy właz, zeszliśmy tam. Do komnaty pełnej pieprzonych, wściekłych węży. Pod wyjściem z tuneli były drzwi, z których wychynął dementor. Udało nam się go zatrzymać i dostać do tamtej komnaty. Znaleźliśmy tam rzeźbione drzwi, na których widniały runy, a także stół pełen martwego robactwa i popiołu, była też zastawa dla dwóch osób dzban z cieczą przypominają krew, choć pachniała jak wino. To były runy śmierci, zbrodni, kary i zemsty. Była tam też obecna jakaś zjawa, duch, nie wiem, nie widzieliśmy go, ale przemawiała męskim głosem. Deirdre wyciągnęła z niego nazwisko... Daley Mac Neachtain? Chyba tak się nazywał. Odpowiadał nam, a jednocześnie jakby rozmawiał ze swoim bratem. Dopiero zaklęcie ujawniło obecność tegoż brata... Wisiał nad sufitem, pozbawiony duszy i świadomości, krwawiący i pusty. Ignotus nakazał wypić Crispinowi wino, wydawał się dziwnie zadowolny, gdy to zrobił, ale po chwili padł prawie martwy na ziemię, tocząc z ust żółtą pianę - skrzywiła się lekko na wspomnienie tego obrzydliwego widoku. - Duch wyjawił nam, że dementorzy przyprowadzali do tej komnaty skazańców i topili w ich wirze, a anomalia rosła w siłę. Powiedział, że zdawała się lubić śmierć, w pewnej chwili podeszłam do tego wiru i zaczął mnie wciągać, sprawiał ból, ledwie się odsunęłam. Powiedział też, że brat go otruł, a teraz jego ciało jest naczyniem, a on pilnuje jedynie tego, aby dostał na co zasłużył. A wino mógł wypić tylko ten, kto zdradził swoją brać. Duch powiedział jednak, ze dzban jest pusty, a pragnienie nie przemija. Ściągnęliśmy ciało tego brata i napoiliśmy go krwią Russella. Burke naznaczył też nią runy wyryte na drzwiach. Truciciel zaczął krztusić się przez krew zdrajcy, dusił się, zaczął pluć dziwną, żrącą substancją. Umierał, a wtedy... coś solidnie pierdolnęło - urwała na chwilę wspominając ten potężny grzmot. - Zatrząsł się cały Azkaban, było jasno jakby uderzyły w niego wszystkie błyskawice świata. A potem anomalia dziwnie ucichła. Kotwica została zniszczona. Przeszliśmy przez drzwi, szukając wyjścia, zamierzaliśmy znaleźć resztę. Wtedy pojawili się dementorzy... Byli wszędzie. Ale nie zdążyliśmy zrobić nic, bo nagle jakby czas się zatrzymał, nie poruszało. A potem wszytkich nas wciągnęło. Ocknęłam się obok Edgara Burke'a.
To było już wszystko. Wszystko co zdołała zapamiętać i co później omówiła z resztą w lecznicy Cassandry, łącząc wszystko z składną całość.
Chociaż na misję w więzieniu wyruszyła nieco inaczej, niż było to w planach.
Oczekiwano, że to ona zda sprawozdanie z tego, co zrobiła w Azkabanie ich grupa; dobrze, niech tak będzie, choć mówcą była dość kiepskich. Słuchając Francuza układała w głowie własne słowa, oczekiwała, że przed nią głos zajmie Goshawk i Goyle.
Marianna milczała jednak jak zaklęta, Sigrun uniosła brew zdziwiona tym, że nie odpowiadała na wezwanie, podobnie jak i Goyle. Nagle zmysły podrażnił zapach słodki i dziwny. Spojrzała w bok i dostrzegła, że lord Black ćmi waniliowego papierosa; skrzywiła się nieco, dotychczas widywała wyłącznie kobiety z takimi używkami. Jej babcia zawsze powtarzała, że mężczyzna ma pachnieć wódką, koniem i tytoniem.
Marianna i Cadan dalej milczeni, zabrała więc głos przed nimi.
- Poprzedniej nocy trafiłam do Azkabanu - zaczęła Rookwood z cierpkim uśmiechem, darując sobie opowieść w jakich okolicznościach miało to miejsce i dlaczego; pech chciał, że trafili z Ignotusem na aurorów, świetnie wyszkolonych do ludźmi takimi jak oni - taki los mógł spotkać każdego z obecnych przy tym stole. - Znalazł mnie Burke. Otworzyliśmy kraty. Jeden z więźniów powiedział, że w ostatnim czasie w Azabanie... Działy się dziwne rzeczy, że dementorów było więcej, że byli czuniejsi, znikali na całe godziny, albo nawet dnie. Próbowaliśmy z Burke'm dotrzeć do Śmierciożerców. Na drodze stanęli nam dementorzy. Rozdzieliśmy się, zostałam wtedy sama. Znalazłam Crispina Russella. Potwierdził słowa innego wieźnia o tym, co się w Azkabanie działo, o tym, że dementorzy wyciągali z cel więźniów, lecz nie po to, by złożyć na nich pocałunek, lecz zaciągnąć ich gdzieś, skąd nigdy nie wracali. Później powiedział też, że do Azkabanu przybyli czarodzieje, nie był pewien, czy z Ministerstwa, ale to prawdopodobne. Chcieli zbadać anomalię, ale Bagman, tak sądzę, odradził im tego. Wyciągnęłam Russella z celi. Później znalazła nas grupa Ignotusa, był już z nimi Craig. Russell znalazł się pod jego Imperiusem. Dołączyliśmy do nich. Na zewnątrz, a raczej... W środku Azkabanu znajdował się wodny wir, który napędzała potężna anomalia. Wchłaniała zaklęcia, zaburzała ich działanie jeszcze mocniej, niz gdziekolwiek indziej.. Znalazł nas patronus, kruk. Przyniósł wiadomoć od Rosiera, że znaleźli Bagmana, lecz aby się wydostać, musimy okiełznać anmalię, lecz na przeszkodzie stoją kotwice znajdujące się na dole. Ponoć Bagmanowi brakowało więźniów, by to zrobić. Zaczęliśmy więc szukać zejścia. W jednej z cel znaleźliśmy właz, zeszliśmy tam. Do komnaty pełnej pieprzonych, wściekłych węży. Pod wyjściem z tuneli były drzwi, z których wychynął dementor. Udało nam się go zatrzymać i dostać do tamtej komnaty. Znaleźliśmy tam rzeźbione drzwi, na których widniały runy, a także stół pełen martwego robactwa i popiołu, była też zastawa dla dwóch osób dzban z cieczą przypominają krew, choć pachniała jak wino. To były runy śmierci, zbrodni, kary i zemsty. Była tam też obecna jakaś zjawa, duch, nie wiem, nie widzieliśmy go, ale przemawiała męskim głosem. Deirdre wyciągnęła z niego nazwisko... Daley Mac Neachtain? Chyba tak się nazywał. Odpowiadał nam, a jednocześnie jakby rozmawiał ze swoim bratem. Dopiero zaklęcie ujawniło obecność tegoż brata... Wisiał nad sufitem, pozbawiony duszy i świadomości, krwawiący i pusty. Ignotus nakazał wypić Crispinowi wino, wydawał się dziwnie zadowolny, gdy to zrobił, ale po chwili padł prawie martwy na ziemię, tocząc z ust żółtą pianę - skrzywiła się lekko na wspomnienie tego obrzydliwego widoku. - Duch wyjawił nam, że dementorzy przyprowadzali do tej komnaty skazańców i topili w ich wirze, a anomalia rosła w siłę. Powiedział, że zdawała się lubić śmierć, w pewnej chwili podeszłam do tego wiru i zaczął mnie wciągać, sprawiał ból, ledwie się odsunęłam. Powiedział też, że brat go otruł, a teraz jego ciało jest naczyniem, a on pilnuje jedynie tego, aby dostał na co zasłużył. A wino mógł wypić tylko ten, kto zdradził swoją brać. Duch powiedział jednak, ze dzban jest pusty, a pragnienie nie przemija. Ściągnęliśmy ciało tego brata i napoiliśmy go krwią Russella. Burke naznaczył też nią runy wyryte na drzwiach. Truciciel zaczął krztusić się przez krew zdrajcy, dusił się, zaczął pluć dziwną, żrącą substancją. Umierał, a wtedy... coś solidnie pierdolnęło - urwała na chwilę wspominając ten potężny grzmot. - Zatrząsł się cały Azkaban, było jasno jakby uderzyły w niego wszystkie błyskawice świata. A potem anomalia dziwnie ucichła. Kotwica została zniszczona. Przeszliśmy przez drzwi, szukając wyjścia, zamierzaliśmy znaleźć resztę. Wtedy pojawili się dementorzy... Byli wszędzie. Ale nie zdążyliśmy zrobić nic, bo nagle jakby czas się zatrzymał, nie poruszało. A potem wszytkich nas wciągnęło. Ocknęłam się obok Edgara Burke'a.
To było już wszystko. Wszystko co zdołała zapamiętać i co później omówiła z resztą w lecznicy Cassandry, łącząc wszystko z składną całość.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Siedział znudzony wychylając właśnie drugi kieliszek wina, które wypijał niemalże duszkiem zupełnie ignorując całą otaczającą spożywanie tego konkretnego alkoholu etykietę. Gdyby był rum, może nikt nie musiałby się czuć zgorszony. Gdyby spotkanie było ciekawsze - też. Ci wszyscy ludzie gadali zupełnie bez sensu i o niczym interesującym na dłuższą metę. W dodatku nie mieli żadnych zdolności do opowiadania historii. Dobra opowieść, co wie każdy marynarz, zaczyna się od sztormu lub ataku bestii, a potem robi się coraz gorzej. W międzyczasie jest kilka okazji, żeby się głośno zaśmiać i wznieść przynajmniej trzy toasty. A nie suche raportowanie o jakichś żabach. Ciekawie zaczęło się robić na koniec opowieści Francuza o dziwnym nazwisko, którego Salazar nigdy nie zapamiętał, ale za to jego nosiciela lubił. Jako jedyny spróbował nawiązać jakąkolwiek interesującą konwersację na początku spotkania. Kraken brzmiał jak coś, o czym Travers chętnie dowiedziałby się więcej. Ale zdawkowy raport na tym się zakończył i nie zdradził niestety szczegółów. Salazar myślał nawet czy by o nie nie dopytać. Uprzedził go jednak głos zza pleców. Który jeszcze bardziej utrudnił rozeznanie w temacie. Dlatego niespecjalnie orientował się w opowieści blondynki o Azkabanie. Wyławiał poszczególne słowa, tworząc sobie obraz całej historii jedynie mniej więcej.
- Dobra, chwila - odezwał się wreszcie donośnym głosem. - Kto w tej całej elektrowni w końcu dowodził? I co to był za kraken? Słodko czy słonowodny?
To zdecydowanie były pytania, na które należało odpowiedzieć. Salazar naprawdę próbował nadążyć za opowieścią. Również dlatego że nie wiedział, czy krakeny, morskie potwory, mogą żyć w rzekach. Chyba że ta cała elektrownia była na morzu, to też mogła być odpowiedź. Ważniejsze jednak było, nieco metaforycznie rzecz ujmując (oczywiście na tyle, na ile Travers książki traktujący jako ozdoby półek albo rozpałkę do kominka metafory umiał tworzyć) - któż był kapitanem okrętu przy abordażu na Elektrownię? Było to bowiem coraz mniej dla niego jasne.
- Dobra, chwila - odezwał się wreszcie donośnym głosem. - Kto w tej całej elektrowni w końcu dowodził? I co to był za kraken? Słodko czy słonowodny?
To zdecydowanie były pytania, na które należało odpowiedzieć. Salazar naprawdę próbował nadążyć za opowieścią. Również dlatego że nie wiedział, czy krakeny, morskie potwory, mogą żyć w rzekach. Chyba że ta cała elektrownia była na morzu, to też mogła być odpowiedź. Ważniejsze jednak było, nieco metaforycznie rzecz ujmując (oczywiście na tyle, na ile Travers książki traktujący jako ozdoby półek albo rozpałkę do kominka metafory umiał tworzyć) - któż był kapitanem okrętu przy abordażu na Elektrownię? Było to bowiem coraz mniej dla niego jasne.
Port, to jest poezjaumu i koniaku, port, to jest poezja westchnień cudzych żon. Wyobraźnia chodzi z ręką na temblaku, dla obieżyświatów port, to dobry dom.
Odchyliwszy się na krześle do tyłu, Burke wysłuchiwał każdego z głosów rozbrzmiewających w sali. Może było to zboczenie, które pozostało mu po okresie uwięzienia, że w skupieniu nasłuchiwał nawet najmniejszych szmerów poruszanego przez ruch ubrania czy skrzypnięcia siedzisk, gdy któryś z zebranych zmieniał pozycję. Takie drobne odgłosy potrafiły czasem zdradzić więcej niż słowa opowiadających. Zdradzić, który z nich się denerwuje, zaakcentować, która część z historii jest tą najważniejszą. W umyśle Craiga powstawał jednak coraz większy mętlik. Nie spodziewał się, że od razu dostanie odpowiedzi na wszystkie dręczące go pytania, jednak oczekiwał, że co nieco mu się rozjaśni. Dowiedział się już od kuzynostwa o wybuchu pierwszomajowym oraz o konsekwencjach, jakie ze sobą niósł. Poinformowano go o anomaliach oraz o próbie ich opanowania, a także o pożarze, który strawił Białą Wywernę. To wszystko był jednak zaledwie wierzchołek góry lodowej, jak się okazało. Działo się znacznie, znacznie więcej.
Skrzywił się wyraźnie, gdy Rookwood zabrała się za krótki raport, dotyczący podróży przez Azkaban. Ta opowieść w jej ustach wydawała się taka... płytka. Nie oddawała nawet w minimalnym stopniu jak przerażające było to miejsce - jak po wyjściu z celi trzeba się było stale mieć na baczności, bo za każdym rogiem mógł kryć się niosący śmierć dementor. Nie pisnęła nawet słowem o ogarniającym wszystkich poczuciu beznadziei, ani o przerażeniu, które każdemu zaglądało w oczy, obiecując marny koniec zarówno dla każdego ze śmierciożerców, ale także ich rodzin i najbliższych. Brak tam było szczegółów o lodowatym mroku, który wgryzał się w serce i pożerał wszelaką nadzieję na zobaczenie światła słonecznego po raz kolejny...
Szybko jednak zbeształ się za takie myśli. Rycerzom nie trzeba było teraz literackiego opisu, określającego ze szczegółami horror, który zastać można było na miejscu. Najważniejsze były suche fakty, pozwalające rozeznać się w sytuacji i poznać przebieg całej akcji ratunkowej. Starczyło, że z koszmarami musieli zmagać się ci, którzy byli na miejscu. Burke zagryzł wargę, otulając się szczelniej swoją szatą.
- To była zbyt łagodna śmierć dla Russella - szepnął tylko, gdy Rookwood zakończyła swoją opowieść. Żałował, że nie miał okazji zabrać zdrajcy ze sobą do Durham. Craig był pewien, że ich gość nie mógłby powiedzieć złego słowa o gościnności Burke'ów.
Skrzywił się wyraźnie, gdy Rookwood zabrała się za krótki raport, dotyczący podróży przez Azkaban. Ta opowieść w jej ustach wydawała się taka... płytka. Nie oddawała nawet w minimalnym stopniu jak przerażające było to miejsce - jak po wyjściu z celi trzeba się było stale mieć na baczności, bo za każdym rogiem mógł kryć się niosący śmierć dementor. Nie pisnęła nawet słowem o ogarniającym wszystkich poczuciu beznadziei, ani o przerażeniu, które każdemu zaglądało w oczy, obiecując marny koniec zarówno dla każdego ze śmierciożerców, ale także ich rodzin i najbliższych. Brak tam było szczegółów o lodowatym mroku, który wgryzał się w serce i pożerał wszelaką nadzieję na zobaczenie światła słonecznego po raz kolejny...
Szybko jednak zbeształ się za takie myśli. Rycerzom nie trzeba było teraz literackiego opisu, określającego ze szczegółami horror, który zastać można było na miejscu. Najważniejsze były suche fakty, pozwalające rozeznać się w sytuacji i poznać przebieg całej akcji ratunkowej. Starczyło, że z koszmarami musieli zmagać się ci, którzy byli na miejscu. Burke zagryzł wargę, otulając się szczelniej swoją szatą.
- To była zbyt łagodna śmierć dla Russella - szepnął tylko, gdy Rookwood zakończyła swoją opowieść. Żałował, że nie miał okazji zabrać zdrajcy ze sobą do Durham. Craig był pewien, że ich gość nie mógłby powiedzieć złego słowa o gościnności Burke'ów.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Początkowo się nie odzywał, słuchając przede wszystkim Morgotha, dopiero później całej reszty. Stracił też zainteresowanie osobami wchodzącymi - jednakże jedna konkretna wprawiła go w niemałe zdumienie. Spodziewał się spotkać tutaj naprawdę chyba każdego, lecz nie Elisabeth. Posłał jej więc pytające spojrzenie nie dowierzając, że jakakolwiek arystokratka mogłaby być częścią Rycerzy Walpurgii. Naprawdę ją cenił, lecz nie uważał, żeby kobiety ogółem nadawały się do walki. Istnienie innych czarownic potrafił przełknąć, bowiem nie miały krwi najczystszej, zatem pozwalano im na więcej i na niczym im nie zależało, jednakże obecność Parkinsonówny odebrał bardzo negatywnie. Trudno się dziwić - pochodził ze starego, konserwatywnego rodu i naprawdę potrzeba byłoby długich lat, żeby mógł pogodzić się z podobnym stanem rzeczy.
Odwrócił więc głowę, wlepiając wzrok w środek blatu. Nasłuchiwał uważnie najpierw relacji Sauveterre'a, potem uzupełnienia Rowle'a, na koniec zaś wykładu niejakiej Rookwood. Złączył ze sobą obie dłonie, pozwolił sobie też zabrać głos w chwilach dłuższej przerwy.
- Wedle zapisków na ścianie jaskini, w której znajdował się duch, woda brzozowa miała właściwości ochronne - doprecyzował wzmiankę na jej temat. - Niestety nie udało mi się jej zabrać ze sobą - dodał nie bez goryczy. Uprzejmie pominął obciążający go fakt, że stało się to przez jego nieuwagę. Nie czuł potrzeby kopać pod sobą dołków, chociaż gdyby ktoś zapytałby go wprost o przyczynę - odpowiedziałby. Nie należał do ludzi przerzucających winę na innych, zaś ponoszenie konsekwencji za swoje błędy uważał za przejaw dojrzałości. Bez względu na gorycz porażki.
- Żaba zaś… była ogromna. Chwyciła mnie za rękę i miała naprawdę wiele siły. Z tego co wiem to nie była żadnym prastarym gatunkiem, a płazem zmienionym przez anomalię - opowiedział, skoro Sauveterre poruszył ten aspekt opowieści. Wypadało więc uzupełnić przekazane informacje.
I zjadła moją ukochaną bułkę z pomidorem, przeszło mu przez myśl, lecz oczywiście nie powiedział tego na głos. Nikt poza nim nie mógł wiedzieć o żałobie noszonej w sercu z tego powodu.
Miał nic więcej nie mówić, lecz niegrzecznym było zignorować pytania Traversa, na które zresztą Cyneric uniósł wysoko brwi. Wiedział, oczywiście, że wiedział, iż była to zwykła zaczepka, lecz nawet ona nie mogła pozostać bez odpowiedzi, jak naiwnie stwierdził w myślach.
- Dowodził Apollinare - rzucił najpierw, zgodnie z wytycznymi jakie dostali przed misją. Zdawał sobie sprawę, że w międzyczasie zaszły zmiany w ugrupowaniu, a zatem w hierarchii, jednakże bazował na rozkazach od Czarnego Pana. To nie Yaxley to wymyślił. - Kraken natomiast był słonowodny - dodał z przekonaniem, którego brakowało mu tak naprawdę. Nie miał pojęcia jaki to był potwór, bazował jedynie na logice. Nie chciał jednak wyjść na kogoś pozbawionego wiedzy, postanowił zatem zaryzykować. Ostatecznie miał pięćdziesiąt procent szans na trafienie.
Na temat ducha nie zabrał głosu - tak naprawdę to nie miał z nim do czynienia - nie licząc ukłonu, kiedy wracał po zlewkę - wtedy walczył o życie z gigantyczną ropuchą. Nie znał się zresztą na istotach niematerialnych.
Odwrócił więc głowę, wlepiając wzrok w środek blatu. Nasłuchiwał uważnie najpierw relacji Sauveterre'a, potem uzupełnienia Rowle'a, na koniec zaś wykładu niejakiej Rookwood. Złączył ze sobą obie dłonie, pozwolił sobie też zabrać głos w chwilach dłuższej przerwy.
- Wedle zapisków na ścianie jaskini, w której znajdował się duch, woda brzozowa miała właściwości ochronne - doprecyzował wzmiankę na jej temat. - Niestety nie udało mi się jej zabrać ze sobą - dodał nie bez goryczy. Uprzejmie pominął obciążający go fakt, że stało się to przez jego nieuwagę. Nie czuł potrzeby kopać pod sobą dołków, chociaż gdyby ktoś zapytałby go wprost o przyczynę - odpowiedziałby. Nie należał do ludzi przerzucających winę na innych, zaś ponoszenie konsekwencji za swoje błędy uważał za przejaw dojrzałości. Bez względu na gorycz porażki.
- Żaba zaś… była ogromna. Chwyciła mnie za rękę i miała naprawdę wiele siły. Z tego co wiem to nie była żadnym prastarym gatunkiem, a płazem zmienionym przez anomalię - opowiedział, skoro Sauveterre poruszył ten aspekt opowieści. Wypadało więc uzupełnić przekazane informacje.
I zjadła moją ukochaną bułkę z pomidorem, przeszło mu przez myśl, lecz oczywiście nie powiedział tego na głos. Nikt poza nim nie mógł wiedzieć o żałobie noszonej w sercu z tego powodu.
Miał nic więcej nie mówić, lecz niegrzecznym było zignorować pytania Traversa, na które zresztą Cyneric uniósł wysoko brwi. Wiedział, oczywiście, że wiedział, iż była to zwykła zaczepka, lecz nawet ona nie mogła pozostać bez odpowiedzi, jak naiwnie stwierdził w myślach.
- Dowodził Apollinare - rzucił najpierw, zgodnie z wytycznymi jakie dostali przed misją. Zdawał sobie sprawę, że w międzyczasie zaszły zmiany w ugrupowaniu, a zatem w hierarchii, jednakże bazował na rozkazach od Czarnego Pana. To nie Yaxley to wymyślił. - Kraken natomiast był słonowodny - dodał z przekonaniem, którego brakowało mu tak naprawdę. Nie miał pojęcia jaki to był potwór, bazował jedynie na logice. Nie chciał jednak wyjść na kogoś pozbawionego wiedzy, postanowił zatem zaryzykować. Ostatecznie miał pięćdziesiąt procent szans na trafienie.
Na temat ducha nie zabrał głosu - tak naprawdę to nie miał z nim do czynienia - nie licząc ukłonu, kiedy wracał po zlewkę - wtedy walczył o życie z gigantyczną ropuchą. Nie znał się zresztą na istotach niematerialnych.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Łudził się. Do końca łudził się, że pozostanie niezauważony. Niewiele osób - na szczęście - zwróciło uwagę na jego przybycie, zaś ta garstka, która nań spojrzała, nie robiła na Cadanie wrażenia. Niestety, idylla nie mogła trwać wiecznie. Ktoś przychodził, ktoś coś mówił, lecz do jego uszu docierał jedynie niezrozumiały bełkot. Ten wyostrzył się wraz z zabraniem głosu przez Yaxley'a, który wywołał do tablicy jego nazwisko. W pierwszym odruchu obejrzał się na Caelana - był starszy, dłużej służył też Czarnemu Panu, to na pewno o niego chodziło. Tak uważał do momentu, w którym nie zrozumiał, że chodziło o sprawozdanie z Azkabanu. Wzdrygnął się po raz kolejny, bardzo nie chcąc wracać do tamtych chwil. Niestety było to nieuniknione.
Poczuł na sobie wzrok innych, odruchowo chcąc zasłonić twarz, żeby nie było widać braku nosa - nie czuł się z tym defektem zbyt komfortowo. Doceniał starania żony oraz to, że utracony organ właśnie dojrzewał w stworzonej przez niej miksturze, lecz na chwilę obecną nie potrafił podejść do tego w racjonalny sposób. Zrobił serię nieokreślonych gestów, tym samym ściągając na siebie jeszcze więcej niepotrzebnej uwagi. Zamierzał zabrać głos zgodnie z oczekiwaną kolejnością - najpierw Sauveterre, potem Goshawk, lecz widocznie kobieta zbierała myśli. Zaczął w takim razie po relacji Sigrun.
- Po uprzednim pozbyciu się pracowników Ministerstwa - powiedział, zerkając w stronę Śmierciożerców. - Jedynym, którego mieliśmy spotkać - my czyli Tristan, Ignotus, Ramsey, Deirdre, Morgoth, Selwyn i ja - w szatni, był niejaki Mason. Tristan rzucił na niego zaklęcie imperio i ten wyśpiewał nam wszystko, co wiedział. W międzyczasie przyszły do nas urzędniczki Doyle i Powell. Cała trójka zginęła nim opuściliśmy pomieszczenie. Ten Selwyn znał się na legilimencji, więc wyciągnął trochę wspomnień z Masona. Wszyscy wypiliśmy eliksiry wielosokowe, przebraliśmy się w ministerialne szaty, zabraliśmy zamordowanym różdżki, schowaliśmy ciała w szafkach i poszliśmy na umówione spotkanie. Było tam dwóch urzędników, nie pamiętam jak się nazywali. Poprosili nas o różdżki i wyjaśnili plan dalszego postępowania. Miała przyjść eskorta, którą okazali się Avery i Runcorn - opowiadał robiąc krótkie pauzy. Na pewno wszyscy kojarzyli tę dwójkę, nie zamierzał ich opisywać. - Spotkaliśmy się wszyscy z Ministrem w sali świstoklików. Tuż przed dotknięciem aktywowanego świstoklika rzuciliśmy na budynek Szatańskie Pożogi - mówił dalej, celowo omijając co wstydliwsze fragmenty, takie jak to, że był kobietą oraz niemal nabawił się sinicy przez głupią próbę zmniejszenia torby, którą ostatecznie musiał zostawić. - Niestety coś poszło nie tak. Avery w trakcie przenoszenia się do Azkabanu puścił materiał. Nie wiemy co się z nim stało. Ostatecznie znaleźliśmy się w Azkabanie. Tristan, Ramsey, Tuft, jeden z urzędników, Selwyn i ja. Ten z Ministerstwa został zabity przez Rosiera, Minister nie chciał współpracować, więc został zaimperiusowany. Niestety zdążył ściągnąć na nas dementorów. Wyłaniali się z białej mgły i nie uciekali przed zaklęciem patronusa tak, jak powinni byli to robić. Po prostu stali w bezruchu czekając, aż urok przestanie działać. A przestawał zaskakująco szybko - podzielił się swoimi niewesołymi wnioskami. - Próbowaliśmy je rzucać z Ministrem i tym Selwynem, ale różnie nam szło. Ten kruk, który dotarł do drugiej grupy, to była wiadomość od niego - wyjaśnił. - Potem Tuft został gęsią, żeby przebić się przez barierę dementorów i rozeznać się w sytuacji, nie wiedzieliśmy bowiem gdzie iść, w którą stronę. Numeracja Azkabanu wydawała się nie mieć sensu logicznego. Jednak udało mu się ocenić gdzie powinniśmy iść - do celi numer trzy, gdzie miał być Bagman - i tam właśnie pobiegliśmy. Później te istoty udało się zatrzymać protego kletvą, bo cały czas nas goniły - ciągnął dalej, czując, że powoli wkraczał na grząski grunt. Nienawidził tych zakapturzonych postaci; nawet jak już opuścił mury tamtego cholernego więzienia, to musiał wylądować na ziemi z jednym z nich, który nie chciał go puścić.
- Wreszcie udało nam się do niego dotrzeć. Wpuścił nas do swojego… mieszkania. Bo to nie była cela, a on nie był więźniem. Dementorzy nie mogli tam wejść. Miał w środku mnóstwo książek. Niestety mężczyzna nie chciał z nami iść. Wyjaśnił nam tylko istotę anomalii i tego, co powinniśmy robić. Wręczył księgę z runami i mapę. Polecił dotarcie do centrum załamania magii i zniszczenie kotwic. W jego mniemaniu powinny być one ułożone w trójkąt względem siebie. Jedna z nich miała być u góry, trzydzieści siedem pięter wyżej. To tam ostatecznie poszliśmy - referował wciąż. - Kotwicami, skądinąd, były dusze. Nie można było ich zabić, należało zerwać to, co łączyło je ze światem materialnym - dodał gwoli wyjaśnienia. - Na dole zaś miało być źródło czarnomagicznej mocy. W każdym razie, podjęliśmy trud wspinania się na te przeklęte schody. Było ślisko, beznadziejnie zimno i niebezpiecznie. W samym centrum bulgotała woda, która lubiła od czasu do czasu wezbrać w górę zamrażając wszystko, co napotkała na swojej drodze. Nabawiliśmy się wtedy sporo odmrożeń - powiedział, zerkając na Rookwood, bowiem coś chyba o tym wspominała. - W międzyczasie ten oszust Selwyn pozbawił mnie nosa - stwierdził, bezradnie rozkładając ramiona. - Tuft pożegnał się z duszą. Nie wiem jak inni, lecz ja pierwszy raz widziałem na oczy pocałunek dementora i nie chciałbym go ujrzeć ponownie - dopowiedział z wyraźnym zniesmaczeniem zmieszanym z lękiem. - W ostatniej chwili umknęliśmy dementorom i jakimś niewyjaśnionym cudem udało nam się znaleźć na górze. Były tam żurawie z liną, na której zawieszone były wiadra. Oraz tajemnicza płaskorzeźba z wyrytą weń kobietą, było w niej coś dziwnego. Obok były runy oznaczające macierzyństwo, kobiecość i czułość. Ramsey pomacał więc rzeźbę a ona odżyła - rzucił, może odrobinę kpiącym tonem, lecz powstrzymał się od głupich uwag. Jak nie on! - Otworzyła nam drzwi do korytarza. Bardzo dziwnego. Słyszeliśmy śmiech dziecka, w środku znajdował się ogień. Podobny ponoć do smoczego, lecz chociaż był gorący, to nie palił niczego ani się nie rozprzestrzeniał. Udało nam się przejść przez niego dzięki wyczarowanej przez Tristana wyrwie i dotarliśmy do jednej z kotwic. W miarę jak szliśmy, to na ścianach, podłodze oraz suficie pojawiało się coraz więcej runicznych znaków. Takich, których nigdy nie widziałem na oczy. Bagman też nie, ponieważ miał w księdze przy ich rysunkach znaki zapytania. Próbowaliśmy je zniszczyć, ponieważ według ożywionej rzeźby tworzył je jakiś chłopiec. Niestety nasze próby nie odniosły oczekiwanego efektu, nic się nie zadziało. Najprawdopodobniej te znaki zostawiały dusze, o których mówił Elijah - mówił dalej. - W pewnym momencie trafiliśmy do celi. Było w niej mnóstwo ciał w stanie rozkładu, śmierdziało tam potwornie. Wśród nich znajdował się gnijący chłopiec, który budował sobie nowe ciało ze szczątek smoka oraz serca bazyliszka. Poprosił nas o przeprowadzenie rytuału, który pozwoliłby mu na stałe wniknąć do organizmu i stać się niezniszczalnym. Wziąłem pędzelek, krew jednego ze świeżych truposzy i zacząłem malować po tym cielsku, jednakże nie to, czego to dziecko oczekiwało. Wokół serca namalowałem znaki, które miały go zniszczyć, Ramsey ostatecznie przebił serce bazyliszka sztyletem. W tym samym momencie magia wybuchła odrzucając nas w tył. Myślałem, że umrzemy, lecz wszystko się uspokoiło, zaś anomalia osłabła. Dlatego stanęliśmy otaczając jej źródło oraz zgodnie z instrukcjami naszego Pana wzięliśmy ją we władanie. Wokół zebrało się mnóstwo dementorów z ciałami więźniów, Selwyn wskoczył w środek wody zgodnie z poleceniem. Tristan uwolnił moc i nastąpił znów wybuch. Kotwica została zerwana, anomalia ujarzmiona, co wywołało jej eskalację. Ilość czarnej magii stała się wręcz nie do zniesienia. Wyrzuciło nas z Azkabanu, a świstokliki i punkty ściągające przygotowane przez Czarnego Pana oraz członków naszej organizacji pozwoliły nam wrócić - zakończył przydługą historię, lecz wiedział, że na pewno wiele szczegółów niestety pominął. - Przepraszam jeśli coś przeoczyłem - dodał zatem, zerkając na innych, którzy z nim byli. Najwyżej uzupełnią jego wypowiedź.
Poczuł na sobie wzrok innych, odruchowo chcąc zasłonić twarz, żeby nie było widać braku nosa - nie czuł się z tym defektem zbyt komfortowo. Doceniał starania żony oraz to, że utracony organ właśnie dojrzewał w stworzonej przez niej miksturze, lecz na chwilę obecną nie potrafił podejść do tego w racjonalny sposób. Zrobił serię nieokreślonych gestów, tym samym ściągając na siebie jeszcze więcej niepotrzebnej uwagi. Zamierzał zabrać głos zgodnie z oczekiwaną kolejnością - najpierw Sauveterre, potem Goshawk, lecz widocznie kobieta zbierała myśli. Zaczął w takim razie po relacji Sigrun.
- Po uprzednim pozbyciu się pracowników Ministerstwa - powiedział, zerkając w stronę Śmierciożerców. - Jedynym, którego mieliśmy spotkać - my czyli Tristan, Ignotus, Ramsey, Deirdre, Morgoth, Selwyn i ja - w szatni, był niejaki Mason. Tristan rzucił na niego zaklęcie imperio i ten wyśpiewał nam wszystko, co wiedział. W międzyczasie przyszły do nas urzędniczki Doyle i Powell. Cała trójka zginęła nim opuściliśmy pomieszczenie. Ten Selwyn znał się na legilimencji, więc wyciągnął trochę wspomnień z Masona. Wszyscy wypiliśmy eliksiry wielosokowe, przebraliśmy się w ministerialne szaty, zabraliśmy zamordowanym różdżki, schowaliśmy ciała w szafkach i poszliśmy na umówione spotkanie. Było tam dwóch urzędników, nie pamiętam jak się nazywali. Poprosili nas o różdżki i wyjaśnili plan dalszego postępowania. Miała przyjść eskorta, którą okazali się Avery i Runcorn - opowiadał robiąc krótkie pauzy. Na pewno wszyscy kojarzyli tę dwójkę, nie zamierzał ich opisywać. - Spotkaliśmy się wszyscy z Ministrem w sali świstoklików. Tuż przed dotknięciem aktywowanego świstoklika rzuciliśmy na budynek Szatańskie Pożogi - mówił dalej, celowo omijając co wstydliwsze fragmenty, takie jak to, że był kobietą oraz niemal nabawił się sinicy przez głupią próbę zmniejszenia torby, którą ostatecznie musiał zostawić. - Niestety coś poszło nie tak. Avery w trakcie przenoszenia się do Azkabanu puścił materiał. Nie wiemy co się z nim stało. Ostatecznie znaleźliśmy się w Azkabanie. Tristan, Ramsey, Tuft, jeden z urzędników, Selwyn i ja. Ten z Ministerstwa został zabity przez Rosiera, Minister nie chciał współpracować, więc został zaimperiusowany. Niestety zdążył ściągnąć na nas dementorów. Wyłaniali się z białej mgły i nie uciekali przed zaklęciem patronusa tak, jak powinni byli to robić. Po prostu stali w bezruchu czekając, aż urok przestanie działać. A przestawał zaskakująco szybko - podzielił się swoimi niewesołymi wnioskami. - Próbowaliśmy je rzucać z Ministrem i tym Selwynem, ale różnie nam szło. Ten kruk, który dotarł do drugiej grupy, to była wiadomość od niego - wyjaśnił. - Potem Tuft został gęsią, żeby przebić się przez barierę dementorów i rozeznać się w sytuacji, nie wiedzieliśmy bowiem gdzie iść, w którą stronę. Numeracja Azkabanu wydawała się nie mieć sensu logicznego. Jednak udało mu się ocenić gdzie powinniśmy iść - do celi numer trzy, gdzie miał być Bagman - i tam właśnie pobiegliśmy. Później te istoty udało się zatrzymać protego kletvą, bo cały czas nas goniły - ciągnął dalej, czując, że powoli wkraczał na grząski grunt. Nienawidził tych zakapturzonych postaci; nawet jak już opuścił mury tamtego cholernego więzienia, to musiał wylądować na ziemi z jednym z nich, który nie chciał go puścić.
- Wreszcie udało nam się do niego dotrzeć. Wpuścił nas do swojego… mieszkania. Bo to nie była cela, a on nie był więźniem. Dementorzy nie mogli tam wejść. Miał w środku mnóstwo książek. Niestety mężczyzna nie chciał z nami iść. Wyjaśnił nam tylko istotę anomalii i tego, co powinniśmy robić. Wręczył księgę z runami i mapę. Polecił dotarcie do centrum załamania magii i zniszczenie kotwic. W jego mniemaniu powinny być one ułożone w trójkąt względem siebie. Jedna z nich miała być u góry, trzydzieści siedem pięter wyżej. To tam ostatecznie poszliśmy - referował wciąż. - Kotwicami, skądinąd, były dusze. Nie można było ich zabić, należało zerwać to, co łączyło je ze światem materialnym - dodał gwoli wyjaśnienia. - Na dole zaś miało być źródło czarnomagicznej mocy. W każdym razie, podjęliśmy trud wspinania się na te przeklęte schody. Było ślisko, beznadziejnie zimno i niebezpiecznie. W samym centrum bulgotała woda, która lubiła od czasu do czasu wezbrać w górę zamrażając wszystko, co napotkała na swojej drodze. Nabawiliśmy się wtedy sporo odmrożeń - powiedział, zerkając na Rookwood, bowiem coś chyba o tym wspominała. - W międzyczasie ten oszust Selwyn pozbawił mnie nosa - stwierdził, bezradnie rozkładając ramiona. - Tuft pożegnał się z duszą. Nie wiem jak inni, lecz ja pierwszy raz widziałem na oczy pocałunek dementora i nie chciałbym go ujrzeć ponownie - dopowiedział z wyraźnym zniesmaczeniem zmieszanym z lękiem. - W ostatniej chwili umknęliśmy dementorom i jakimś niewyjaśnionym cudem udało nam się znaleźć na górze. Były tam żurawie z liną, na której zawieszone były wiadra. Oraz tajemnicza płaskorzeźba z wyrytą weń kobietą, było w niej coś dziwnego. Obok były runy oznaczające macierzyństwo, kobiecość i czułość. Ramsey pomacał więc rzeźbę a ona odżyła - rzucił, może odrobinę kpiącym tonem, lecz powstrzymał się od głupich uwag. Jak nie on! - Otworzyła nam drzwi do korytarza. Bardzo dziwnego. Słyszeliśmy śmiech dziecka, w środku znajdował się ogień. Podobny ponoć do smoczego, lecz chociaż był gorący, to nie palił niczego ani się nie rozprzestrzeniał. Udało nam się przejść przez niego dzięki wyczarowanej przez Tristana wyrwie i dotarliśmy do jednej z kotwic. W miarę jak szliśmy, to na ścianach, podłodze oraz suficie pojawiało się coraz więcej runicznych znaków. Takich, których nigdy nie widziałem na oczy. Bagman też nie, ponieważ miał w księdze przy ich rysunkach znaki zapytania. Próbowaliśmy je zniszczyć, ponieważ według ożywionej rzeźby tworzył je jakiś chłopiec. Niestety nasze próby nie odniosły oczekiwanego efektu, nic się nie zadziało. Najprawdopodobniej te znaki zostawiały dusze, o których mówił Elijah - mówił dalej. - W pewnym momencie trafiliśmy do celi. Było w niej mnóstwo ciał w stanie rozkładu, śmierdziało tam potwornie. Wśród nich znajdował się gnijący chłopiec, który budował sobie nowe ciało ze szczątek smoka oraz serca bazyliszka. Poprosił nas o przeprowadzenie rytuału, który pozwoliłby mu na stałe wniknąć do organizmu i stać się niezniszczalnym. Wziąłem pędzelek, krew jednego ze świeżych truposzy i zacząłem malować po tym cielsku, jednakże nie to, czego to dziecko oczekiwało. Wokół serca namalowałem znaki, które miały go zniszczyć, Ramsey ostatecznie przebił serce bazyliszka sztyletem. W tym samym momencie magia wybuchła odrzucając nas w tył. Myślałem, że umrzemy, lecz wszystko się uspokoiło, zaś anomalia osłabła. Dlatego stanęliśmy otaczając jej źródło oraz zgodnie z instrukcjami naszego Pana wzięliśmy ją we władanie. Wokół zebrało się mnóstwo dementorów z ciałami więźniów, Selwyn wskoczył w środek wody zgodnie z poleceniem. Tristan uwolnił moc i nastąpił znów wybuch. Kotwica została zerwana, anomalia ujarzmiona, co wywołało jej eskalację. Ilość czarnej magii stała się wręcz nie do zniesienia. Wyrzuciło nas z Azkabanu, a świstokliki i punkty ściągające przygotowane przez Czarnego Pana oraz członków naszej organizacji pozwoliły nam wrócić - zakończył przydługą historię, lecz wiedział, że na pewno wiele szczegółów niestety pominął. - Przepraszam jeśli coś przeoczyłem - dodał zatem, zerkając na innych, którzy z nim byli. Najwyżej uzupełnią jego wypowiedź.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jako ostatnia, krótko po czasie, w sali pojawiła się Elisabeth; Tristan na krótko zatrzymał spojrzenie na jej twarzy. Decyzję co do jej dołączenia do rycerzy pozostawił Deirdre, również na nią zrzucając ciężar odpowiedzialności za jej ewentualne niepowodzenie - wierzył, że kuzynka miała w sobie silny wewnętrzny ogień, ale jednakowo nie ufał kobiecej słabości. Lady Parkinson miała szansę się wykazać, czy to zrobi - zależało już teraz tylko od niej. Skinął Morgothowi, czując na sobie jego spojrzenie, jeszcze nim wstał i rozpoczął spotkanie - Tristan nie poszedł jego śladem, oddając mu pierwsze skrzypce dzisiejszego zebrania.
Wsłuchiwał się wpierw w słowa Sauveterre'a, rozpoznając się w dokładnej relacji. Na podkreślenie, jakoby Apolinaire był w stanie na cokolwiek zezwolić śmierciożercy, kącik jego ust uniósł się lekko w górę - nie wypowiedział jednak ani słowa, przenosząc spojrzenie na Magnusa, nieco z zaciekawieniem i zaintrygowaniem, jaki będzie ciąg dalszy tej zabawnej przepychanki. Magnus jednak nie dał się sprowokować, być może świadczyło to jego dojrzalszym podejściu. Wierzył, że Rowle nie potrzebował niańki, która zajmie się ochroną jego autorytetu i że potrafił zrobić to sam - był śmierciożercą, Sauvettere był mu zatem winny szacunek i posłuszeństwo.
Jako druga głos zabrała Sigrun. Tristan przeniósł spojrzenie na wywołaną do odpowiedzi Mariannę, nie przerywał jednak rycerce w jej wypowiedzi - wsłuchując się w słowa, które wcześniej już usłyszał od innych. Craig miał rację, Russell zasługiwał na potworniejszą śmierć, ale w tamtym momencie podjęli słuszną decyzję. W pierwszej kolejności musieli skoncentrować się na zadaniu i skuteczności, dopiero w drugiej: na zemście.
- Magnusie - zwrócił się do śmierciożercy, kiedy na niezbyt lotną zaczepkę wuja odpowiedział Cyneric - z zastanowieniem. - Czy twoi towarzysze pominęli kwestię buntu, w ramach którego zadecydowali, że mroczny znak na twoim przedramieniu nie istnieje? - Przeniósł spojrzenie na Sauveterre'a, który jako pierwszy podjął tę polemikę. - Magnus jest śmierciożercą, dowództwo przekazane przez Czarnego Pana ani przez moment nie wywyższyło cię ponad niego - wytłumaczył Apolinairowi spokojnym, balansującym na granicy szeptu tonem głosu, ignorując Salazara. Jego skonfundowanie obnażyło wyraźną lukę w rozumowaniu rycerzy, walki kogutów nie były im dzisiaj potrzebne.
Ostatnia z relacji dotyczyła wydarzeń, których był naocznym świadkiem - ich wspomnienie otwierało z trudem zaleczone blizny, nie na ciele, ich nie miał wiele, te na umyśle - rozdarte obecnością dementorów, zasypane solą wspomnień potwornych wizji i nie mniej potwornych snów, jakie zadręczały go dzień po dniu, odkąd tylko opuścił tamto ponure miejsce. Wszystkie obrazy wracały jak żywe - pomimo bladości skinął głową, kiedy Cadan skończył, sygnalizując, że nie miał nic więcej do dodania. Goyle poruszył jednak istotny temat.
- Perseus Avery - powtórzył za nim. - Wciąż nie znaleziono jego ciała. - Być może po prostu nie było już czego szukać, ogień szatańskiej pożogi mógł go spopielić. A być może Avery przeżył i zaginął, ale nie potrafili do niego dotrzeć. - Zachowajcie uwagę, jeśli komukolwiek uda się nawiązać z kontakt z Perseusem, Czarny Pan będzie chciał o tym wiedzieć. - Mógł za nim nie przepadać, ale Avery był dla ich przywódcy szczególnie cenny, wkradł się w jego łaski. Quinran nie przysłużył się ich sprawie zanadto, jednak formalności musiało stać się zadość. - Co z Runcornem? - Pytanie zostało zadane w przestrzeń, Sigrun dołączyła do grupy później - nie mogła znać odpowiedzi.
- Panno Goshawk? - ponaglająco zwrócił się do kobiety, która została przez Morgotha wywołana do odpowiedzi - milczała. - Wyszliśmy z tamtej nocy zwycięsko, jednak doniesienia gazet odnośnie sieci Fiuu wydają się mieszane. Percivalu - Przeniósł spojrzenie na Notta. Przedłużająca się cisza zmuszała do odebrania kobiecie głosu. - Zechcesz przerwać to milczenie? - Nie było pośród nich nikogo więcej, kto mógłby przybliżyć wydarzenia w Albury.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wsłuchiwał się wpierw w słowa Sauveterre'a, rozpoznając się w dokładnej relacji. Na podkreślenie, jakoby Apolinaire był w stanie na cokolwiek zezwolić śmierciożercy, kącik jego ust uniósł się lekko w górę - nie wypowiedział jednak ani słowa, przenosząc spojrzenie na Magnusa, nieco z zaciekawieniem i zaintrygowaniem, jaki będzie ciąg dalszy tej zabawnej przepychanki. Magnus jednak nie dał się sprowokować, być może świadczyło to jego dojrzalszym podejściu. Wierzył, że Rowle nie potrzebował niańki, która zajmie się ochroną jego autorytetu i że potrafił zrobić to sam - był śmierciożercą, Sauvettere był mu zatem winny szacunek i posłuszeństwo.
Jako druga głos zabrała Sigrun. Tristan przeniósł spojrzenie na wywołaną do odpowiedzi Mariannę, nie przerywał jednak rycerce w jej wypowiedzi - wsłuchując się w słowa, które wcześniej już usłyszał od innych. Craig miał rację, Russell zasługiwał na potworniejszą śmierć, ale w tamtym momencie podjęli słuszną decyzję. W pierwszej kolejności musieli skoncentrować się na zadaniu i skuteczności, dopiero w drugiej: na zemście.
- Magnusie - zwrócił się do śmierciożercy, kiedy na niezbyt lotną zaczepkę wuja odpowiedział Cyneric - z zastanowieniem. - Czy twoi towarzysze pominęli kwestię buntu, w ramach którego zadecydowali, że mroczny znak na twoim przedramieniu nie istnieje? - Przeniósł spojrzenie na Sauveterre'a, który jako pierwszy podjął tę polemikę. - Magnus jest śmierciożercą, dowództwo przekazane przez Czarnego Pana ani przez moment nie wywyższyło cię ponad niego - wytłumaczył Apolinairowi spokojnym, balansującym na granicy szeptu tonem głosu, ignorując Salazara. Jego skonfundowanie obnażyło wyraźną lukę w rozumowaniu rycerzy, walki kogutów nie były im dzisiaj potrzebne.
Ostatnia z relacji dotyczyła wydarzeń, których był naocznym świadkiem - ich wspomnienie otwierało z trudem zaleczone blizny, nie na ciele, ich nie miał wiele, te na umyśle - rozdarte obecnością dementorów, zasypane solą wspomnień potwornych wizji i nie mniej potwornych snów, jakie zadręczały go dzień po dniu, odkąd tylko opuścił tamto ponure miejsce. Wszystkie obrazy wracały jak żywe - pomimo bladości skinął głową, kiedy Cadan skończył, sygnalizując, że nie miał nic więcej do dodania. Goyle poruszył jednak istotny temat.
- Perseus Avery - powtórzył za nim. - Wciąż nie znaleziono jego ciała. - Być może po prostu nie było już czego szukać, ogień szatańskiej pożogi mógł go spopielić. A być może Avery przeżył i zaginął, ale nie potrafili do niego dotrzeć. - Zachowajcie uwagę, jeśli komukolwiek uda się nawiązać z kontakt z Perseusem, Czarny Pan będzie chciał o tym wiedzieć. - Mógł za nim nie przepadać, ale Avery był dla ich przywódcy szczególnie cenny, wkradł się w jego łaski. Quinran nie przysłużył się ich sprawie zanadto, jednak formalności musiało stać się zadość. - Co z Runcornem? - Pytanie zostało zadane w przestrzeń, Sigrun dołączyła do grupy później - nie mogła znać odpowiedzi.
- Panno Goshawk? - ponaglająco zwrócił się do kobiety, która została przez Morgotha wywołana do odpowiedzi - milczała. - Wyszliśmy z tamtej nocy zwycięsko, jednak doniesienia gazet odnośnie sieci Fiuu wydają się mieszane. Percivalu - Przeniósł spojrzenie na Notta. Przedłużająca się cisza zmuszała do odebrania kobiecie głosu. - Zechcesz przerwać to milczenie? - Nie było pośród nich nikogo więcej, kto mógłby przybliżyć wydarzenia w Albury.
[bylobrzydkobedzieladnie]
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 21.05.18 15:02, w całości zmieniany 1 raz
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Różnorodność zebranych Rycerzy nie dawała o sobie zapomnieć. Gromadzili się tłumnie, by być częścią czegoś znacznie większego do siebie samych. Musieli nauczyć się współpracować i co najmniej tolerować, by osiągnąć swój cel. I nie chodziło jedynie o status krwi, ale zaangażowanie, wtajemniczenie i odpowiedzialność. Nie tak dawno pomiędzy nimi zasiadał chociażby wilkołak i mimo że lojalność Weasley jak widać była na sprzedaż, a kundel zawsze wracał tam, skąd wypełzł, nie moli mieć ograniczeń. Wszyscy jednak bez względu na to jak wysoko czy jak nisko znajdowali się w hierarchii, musieli zdawać sobie sprawę z tego jak ważna była idea, do której dążyli. Nie mogli się wewnętrznie spierać ani posiadać przed sobą sekretów - jeśli ktoś zostałby tej wiedzy pozbawiony, możliwości stwarzających i piętrzących się błędów jedynie wzrastały. Dlatego tak ważne było, by wszyscy usłyszeli o tym, czego dokonali, a wsłuchując się w słowa Francuza, Morgoth sam zaznajamiał się z nieodkrytą prawdą o wydarzeniach mających miejsce tamtej nocy. Nie chciał rozmawiać o tym z Cynericiem, wiedząc, że dowie się tego na spotkaniu, a jakiekolwiek rozmowy na ten temat poza zaufanym kręgiem zainteresowanych było co najmniej lekkomyślne. I nie chodziło o brak zaufania - absolutnie. Jednak odkąd wrócił po tych godzinach spędzonych w Azkabanie, stał się o wiele bardziej mrukliwy i milczący, szukający własnej samotni, w której mógłby oddać się rozmyślaniom. Wszystko się zmieniło i nie mógł powiedzieć, by dokładnie wiedział co. Wciąż snuł się po korytarzach Yaxley's Hall, dopatrując się w każdym powiewie ciężkich kotar obecności więziennego strażnika, którego z taką łatwością mógłby przywołać we wspomnieniach. Tego nie sposób było zapomnieć i nawet jednak jeśli tego chciał, w świadomości kryła się również pewna siła. Nie mógł sobie pozwolić, by odrzucić błędy w niepamięć i następnego dnia znów ich dokonać. To nie był on. Nie postępował w ten sposób. Dlatego pod pewnymi względami był zadowolony z tego spotkania akurat teraz - w domu zostały poruszone tematy, które wcześniej zdawały się być jedynie senną przyszłością. Teraz były teraźniejszością, a oderwanie się od nich chociażby przez chwilę było Yaxleyowi na rękę. Skupił się na słowach kolejnych Rycerzy, pomijając nic nie wnoszące kwestie osób, które równie dobrze mogłyby milczeć. Przeniósł spojrzenie na Rowle'a, który uzupełnił wypowiedź Sauveterre - jego opis przykuwał uwagę, lecz Morgoth nie odezwał się. Zmutowani mugole byli interesującym szczegółem, którego raczej nie powinno było się omijać. Przypomniał sobie oszalałą więźniarkę, która przeniosła się wraz z nimi pod Wieżę Astrologów, lecz to było jedynie szaleństwo. Co jeśli ludzi dało się omotać taką siłą i to jeszcze nie wykorzystując magii w ich ciałach? Była to konsekwencja anomalii, nad którymi nie panowali? A może w tym wszystkim znajdował się ktoś jeszcze kogo pominęli? Jedynie na chwilę zerknął na siedzącego po jego lewej stronie Tristana. Pamiętał, by poruszyć rzucone tu tematy w dalszej części spotkania. Póki co mieli uzupełnić luki z wydarzeń, które miały miejsce i zlepić je w całość. Gdy tylko Sauveterre zamilkł, głos powinna zabrać Marianna, ale zamierzała milczeć. Dobrze jednak, że inni zaczęli wypowiadać się o tym, co pamiętali - czas był niezwykle cenny. Podczas raportu Rookwood nie słyszał jej słów, a jedynie pojawiały się przed jego oczami obrazy ze zdarzeń, które opisywała. To było paskudne i ciągle nie mógł się pozbyć tego wrażenia, że część jego została w Azkabanie i już nigdy nie miała się uwolnić, związując element jego duszy na stałe z tamtym miejscem. Opis Goyle'a wcale nie sprawił, że poczuł się lepiej. Wcześniej takie historie mogły się pojawiać wszędzie, tylko nie w prawdziwym życiu, a teraz? Były prawdą, a on był ich częścią. Teraz i jego luki dotyczące działań drugiej grupy zostały uzupełnione. Brakowało jedynie uzupełnienia ze strony Goshawk, która wciąż milczała i zdawała się nie przejmować swoimi obowiązkami. Ani jako przewodniczącej zadaniu, ani jako uzdrowicielki. Gdy Tristan zakończył swoją wypowiedź, Morgoth ponownie przejął kontrolę, wiedząc, że kuzyn nie zamierzał pozwolić na to, by jakakolwiek sprawa została pominięta i czuł się dzięki temu pewniej. Nie zamierzał komentować słów odnoszących się do Marianny - słowa Rosiera były definitywną naganą. Odpowiedział jednak na pytanie dotyczące Runcorna.
- Pochłonął go ogień. Już nie żył, gdy byliśmy w Azkabanie - odparł, wiedząc, że wszyscy mieli prawo wiedzieć. - Był tam jeszcze jeden mężczyzna. Uzdrowiciel o nazwisku Bennett, który był z nami, skoczył w środek wielkiego wiru. Już nie wypłynął - dodał, uzupełniając tę kwestię, o której zapomniał Goyle i patrząc na Cadana. Nie sądził, by i jego anomalia oszczędziła, ale fakt ów śmierci był istotny z uwagi na dalsze możliwe pytania. Zaraz jednak przeszedł do dalszej części, nie zamierzając tracić czasu. - Na ostatnim spotkaniu był już poruszany temat anomalii i wciąż jest on aktualny. Ci, którzy nie skupiają się na badaniach lub innych ważniejszych zadaniach, mają się nimi zająć. Trwanie w tej organizacji jedynie dla samozadowolenia nie będzie miało miejsca. Zostaniecie rozliczeni z podejmowanych działań - urwał na chwilę, by dostrzec wszystkie nowe twarze, a przy okazji skupić ją na tych, którzy byli już jakiś czas w szeregach, lecz nie wybijali się przed szereg. Czas było to zmienić. - Co do badaczy - każdy kto posiada odpowiednią wiedzę i umiejętności ma zasilić tę grupę. Potrzebujemy nie tylko walczących, ale również i tych, którzy nas umocnią. Dolohov - jak idą badania? - Przeniósł uwagę na znajdującego się po prawej alchemika. - Odwołaliśmy się do twojej prośby i proponujemy dla alchemików skrytkę, w której każdy z nas będzie mógł schować ingrediencje, a tylko wy będziecie w stanie wyjąć je z powrotem. Dzięki temu zostaną odciążone te osoby, które dotychczas zasilały laboratorium, a obowiązek ten przejdzie na każdego z nas. Dolohov sporządzi listę najpotrzebniejszych eliksirów, które przydadzą się podczas naprawy anomalii i spotkań z Zakonem Feniksa. Im więcej składników tym więcej eliksirów - zakończył, chcąc mieć pewność, że nikt nie miał wątpliwości co do poruszanego tematu. Eliksiry były niezwykle ważne, grupa badawcza również. Powinni wykorzystać potencjał znajdujący się w naukowych elementach Rycerzy Walpurgii i rozwinąć je na tyle, na ile się da. Liczył na to, że wszyscy potrafili ocenić swoje możliwości i nie zamierzali opóźniać organizacji, zostając w aktywnej sile, preferując walkę nad badania. Była to głupota i brak perspektywy. - Pozostaje jeszcze kwestia tożsamości Craiga Burke - odezwał się w końcu, podnosząc wolno spojrzenie w kierunku Śmierciożercy. - Trzeba ją naprostować. - Jeśli ktokolwiek miał jakiś pomysł, powinien się odezwać. Znajdowali się wśród nich wpływowi ludzie, którzy razem mogli być nie do powstrzymania. Wspólnie na pewno mieli temu sprostać. - Będziesz miała z tym podobny problem? - spytał, zwracając się do Rookwood, której nie towarzyszył tytuł szlachecki i posiadała umiejętności, których nie miał Craig.
|Kolejny post pojawi się za 48h.
- Pochłonął go ogień. Już nie żył, gdy byliśmy w Azkabanie - odparł, wiedząc, że wszyscy mieli prawo wiedzieć. - Był tam jeszcze jeden mężczyzna. Uzdrowiciel o nazwisku Bennett, który był z nami, skoczył w środek wielkiego wiru. Już nie wypłynął - dodał, uzupełniając tę kwestię, o której zapomniał Goyle i patrząc na Cadana. Nie sądził, by i jego anomalia oszczędziła, ale fakt ów śmierci był istotny z uwagi na dalsze możliwe pytania. Zaraz jednak przeszedł do dalszej części, nie zamierzając tracić czasu. - Na ostatnim spotkaniu był już poruszany temat anomalii i wciąż jest on aktualny. Ci, którzy nie skupiają się na badaniach lub innych ważniejszych zadaniach, mają się nimi zająć. Trwanie w tej organizacji jedynie dla samozadowolenia nie będzie miało miejsca. Zostaniecie rozliczeni z podejmowanych działań - urwał na chwilę, by dostrzec wszystkie nowe twarze, a przy okazji skupić ją na tych, którzy byli już jakiś czas w szeregach, lecz nie wybijali się przed szereg. Czas było to zmienić. - Co do badaczy - każdy kto posiada odpowiednią wiedzę i umiejętności ma zasilić tę grupę. Potrzebujemy nie tylko walczących, ale również i tych, którzy nas umocnią. Dolohov - jak idą badania? - Przeniósł uwagę na znajdującego się po prawej alchemika. - Odwołaliśmy się do twojej prośby i proponujemy dla alchemików skrytkę, w której każdy z nas będzie mógł schować ingrediencje, a tylko wy będziecie w stanie wyjąć je z powrotem. Dzięki temu zostaną odciążone te osoby, które dotychczas zasilały laboratorium, a obowiązek ten przejdzie na każdego z nas. Dolohov sporządzi listę najpotrzebniejszych eliksirów, które przydadzą się podczas naprawy anomalii i spotkań z Zakonem Feniksa. Im więcej składników tym więcej eliksirów - zakończył, chcąc mieć pewność, że nikt nie miał wątpliwości co do poruszanego tematu. Eliksiry były niezwykle ważne, grupa badawcza również. Powinni wykorzystać potencjał znajdujący się w naukowych elementach Rycerzy Walpurgii i rozwinąć je na tyle, na ile się da. Liczył na to, że wszyscy potrafili ocenić swoje możliwości i nie zamierzali opóźniać organizacji, zostając w aktywnej sile, preferując walkę nad badania. Była to głupota i brak perspektywy. - Pozostaje jeszcze kwestia tożsamości Craiga Burke - odezwał się w końcu, podnosząc wolno spojrzenie w kierunku Śmierciożercy. - Trzeba ją naprostować. - Jeśli ktokolwiek miał jakiś pomysł, powinien się odezwać. Znajdowali się wśród nich wpływowi ludzie, którzy razem mogli być nie do powstrzymania. Wspólnie na pewno mieli temu sprostać. - Będziesz miała z tym podobny problem? - spytał, zwracając się do Rookwood, której nie towarzyszył tytuł szlachecki i posiadała umiejętności, których nie miał Craig.
|Kolejny post pojawi się za 48h.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wiedziała, że będzie musiała powiedzieć co wydarzyło się w fabryce i nie będzie to zbyt przyjemne. Póki co milczała słuchając tego co inni mieli do powiedzenia i miała jakieś dziwne wrażenie, że poszłlo im zdecydowanie lepiej niż jej grupie. Hm, ciekawe dlaczego. U nich od samego początku szło wszystko nie tak. Nie tak zaczęli, nie tak było wszystko w środku i nie tak zakończyli. Być może mogli zrobić coś lepiej, mogli zrobić coś inaczej i mogli poradzić sobie lepiej. Ale tego nie zrobili. I niestety teraz absolutnie nic nie mogli na to poradzić.
- Nie trzeba - powiedziała w końcu, starając się brzmieć odważnie. - Ja wyjaśnię, grupa była przecież pod moim przewodnictwem.
Musiała wziąć odpowiedzialność za całe te wydarzenia, przecież po to jej to zadanie zostało powierzone. Przez sekundę próbowała ułożyć sobie to wszystko w głowie, przerzuciła wzrok przez wszystkich, a potem utkwiła je w jednym punkcie.
- Nasze zadanie od samego początku szło nie tak jak trzeba. Zanim jeszcze wyruszyliśmy wycofała się z zadania Brinhilda. Do fabryki wyruszyliśmy więc z Rhysandem, który miał nam pomóc. Gdy wylądowaliśmy przy skraju lasu dostrzegł nas mugol i zaatakował swoją mugolską bronią. Udało nam się go unieszkodliwić, niestety Isla nie obroniła się przed atakiem i z tego co wiem, to zmarła na miejscu. Ruszyliśmy więc w okrojonym składzie do posiadłości dyrektora fabryki. Od Brinhldy dostaliśmy coś jakby wierszyk, który miał nas bezpieczne przeprowadzić przez ogród, ale to było tak pokręcone i niezrozumiałe, że niestety, ale na nic nam się przydało. W tym całym domu znaleźliśmy tego całego dyrektora, zaczęliśmy z nim walczyć, dom się zawalił i zaatakowały nas jakieś zmutowane bahanki. Z tego całego zajścia cało wyszłam ja, Rhysand, Percival i nasz poszukiwany, który zaprowadził nas do fabryki. Cassius oraz Yvette zostali pogrzebani pod gruzami budynku, nie mieliśmy jak do nich wrócić. Gdy weszliśmy do fabryki zostawiliśmy dyrektora w wejściu, sami ruszyliśmy kominkami do anomalii, ale kominki nas rozdzieliły. Budynek zaczął się walić. Tam się wszystko waliło. Trafiłam na bogina, gdy spotkaliśmy się z Rhysandem to akurat walczyłam z jakimś potworem. Nie wiem co to, podejrzewam, że mugol pod wpływem anomalii. Bardzo wytrzymały, okropnie silny. Gdy zeszliśmy pod budynek nie wiedzieliśmy co z Percivalem. Rozdzieliliśmy się, poszliśmy w różne korytarze. Było ich sześć. Trafiłam na pomieszczenie, w którym zapalił się ogień gdy weszłam do środka i mogłam pójść dalej wybierając odpowiedni eliksir. Ale już nie zdążyłam. Nagle coś wybuchło, wszystko się zawaliło i obudziłam się wraz z Rhysandem w lesie. Na pomoc przybył nam Lupus wysłany przez Czarnego Pana - skończyła, delikatnie jeszcze raz kiwając głową Lupusowi w podzięce na pomoc.
Zamilkła. Nie miała nic więcej do powiedzenia. Opowiedziała wszystko co pamiętała, jeśli coś pominęła, to z powodu ogromnego szoku, który przeżyła przy wybuchu i część mogła zapomnieć. Zerknęła na Percivala, jeśli miał coś do dodania to był to odpowiedni moment. Zawiedli, nie pomogli i Marianna czuła z tego powodu wyrzuty sumienia. Ale jedyne co mogła teraz zrobić to na klatę przyjąć konsekwencje, mimo że wewnętrznie trzęsła się ze strachu.
| Przepraszam za spóźnienie, do wczoraj miałam nieobecność i wcześniej nie miałam kiedy odpisać.
- Nie trzeba - powiedziała w końcu, starając się brzmieć odważnie. - Ja wyjaśnię, grupa była przecież pod moim przewodnictwem.
Musiała wziąć odpowiedzialność za całe te wydarzenia, przecież po to jej to zadanie zostało powierzone. Przez sekundę próbowała ułożyć sobie to wszystko w głowie, przerzuciła wzrok przez wszystkich, a potem utkwiła je w jednym punkcie.
- Nasze zadanie od samego początku szło nie tak jak trzeba. Zanim jeszcze wyruszyliśmy wycofała się z zadania Brinhilda. Do fabryki wyruszyliśmy więc z Rhysandem, który miał nam pomóc. Gdy wylądowaliśmy przy skraju lasu dostrzegł nas mugol i zaatakował swoją mugolską bronią. Udało nam się go unieszkodliwić, niestety Isla nie obroniła się przed atakiem i z tego co wiem, to zmarła na miejscu. Ruszyliśmy więc w okrojonym składzie do posiadłości dyrektora fabryki. Od Brinhldy dostaliśmy coś jakby wierszyk, który miał nas bezpieczne przeprowadzić przez ogród, ale to było tak pokręcone i niezrozumiałe, że niestety, ale na nic nam się przydało. W tym całym domu znaleźliśmy tego całego dyrektora, zaczęliśmy z nim walczyć, dom się zawalił i zaatakowały nas jakieś zmutowane bahanki. Z tego całego zajścia cało wyszłam ja, Rhysand, Percival i nasz poszukiwany, który zaprowadził nas do fabryki. Cassius oraz Yvette zostali pogrzebani pod gruzami budynku, nie mieliśmy jak do nich wrócić. Gdy weszliśmy do fabryki zostawiliśmy dyrektora w wejściu, sami ruszyliśmy kominkami do anomalii, ale kominki nas rozdzieliły. Budynek zaczął się walić. Tam się wszystko waliło. Trafiłam na bogina, gdy spotkaliśmy się z Rhysandem to akurat walczyłam z jakimś potworem. Nie wiem co to, podejrzewam, że mugol pod wpływem anomalii. Bardzo wytrzymały, okropnie silny. Gdy zeszliśmy pod budynek nie wiedzieliśmy co z Percivalem. Rozdzieliliśmy się, poszliśmy w różne korytarze. Było ich sześć. Trafiłam na pomieszczenie, w którym zapalił się ogień gdy weszłam do środka i mogłam pójść dalej wybierając odpowiedni eliksir. Ale już nie zdążyłam. Nagle coś wybuchło, wszystko się zawaliło i obudziłam się wraz z Rhysandem w lesie. Na pomoc przybył nam Lupus wysłany przez Czarnego Pana - skończyła, delikatnie jeszcze raz kiwając głową Lupusowi w podzięce na pomoc.
Zamilkła. Nie miała nic więcej do powiedzenia. Opowiedziała wszystko co pamiętała, jeśli coś pominęła, to z powodu ogromnego szoku, który przeżyła przy wybuchu i część mogła zapomnieć. Zerknęła na Percivala, jeśli miał coś do dodania to był to odpowiedni moment. Zawiedli, nie pomogli i Marianna czuła z tego powodu wyrzuty sumienia. Ale jedyne co mogła teraz zrobić to na klatę przyjąć konsekwencje, mimo że wewnętrznie trzęsła się ze strachu.
| Przepraszam za spóźnienie, do wczoraj miałam nieobecność i wcześniej nie miałam kiedy odpisać.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Unosząca się w La Fantasmagorie cisza służyła skupieniu i koncentracji. Słuchała więc uważnie każdego, kto zabrał głos, od razu łącząc go z odpowiednią twarzą. Nie znała większości osób, było to jednak całkiem nieistotne – wszyscy przysłużyli się sprawie, o którą razem walczyli, w ten lub inny sposób. Jej rola w organizacji była niewielka, stanowiła raczej pewną możliwość, jedną z wielu, a nie filar, dzięki któremu cała konstrukcja wciąż była stabilna. Miała szacunek wobec tych, którzy odważyli się i byli w stanie wypełnić powierzone im zadania.
Relacje z misji chwilami wydawały jej się koszmarną pomyłką. Gdzie niby w Londynie miałby znajdować się kraken? Wyszła za mąż za żeglarza, weszła do rodziny posiadającej ogromną wiedzę na temat morza i potworów w niej bytujących i były momenty, kiedy mężczyźni od Goyle’ów namiętnie wspominali potyczki na niepokornych wodach, gdzie pokonywali podobne kreatury, słyszała więc o nich, była świadoma ich istnienia. Ale w londyńskich rzekach? Najwyraźniej to sama kwestia zastanowiła nieznajomego siedzącego stosunkowo blisko niej. Nie zamierzała, w przeciwieństwie do niego, pytać o to przeklęte zwierzę. Gdy Cadan zabrał głos, również utkwiła w nim swój wzrok. Minęło kilka dni od czasu jego powrotu, sądziła, że zdążyła przyzwyczaić się do widoku jego twarzy, to okazywała się jednak trudniejsze niż sądziła. Po krótkiej chwili przebiegła wzrokiem po siedzących Rycerzach, by finalnie zogniskować je na Deirdre. Stanowiła tło dla głosu Cadana, na którego nie mogła dzisiaj patrzeć. Nie w trakcie opowieści, która przedstawiała tysiące sposobów na ich widowiskową śmierć. Zwyciężyli, wrócili żywi, wypełnili zadanie, ale strach pozostał. A razem z nim nadeszły koszmary. Wzięła głębszy wdech, powoli wypuściła powietrze z płuc. Dym papierosowy z początku gryzł w nozdrza, teraz stał się dla niej obojętny.
W myślach obiecała sobie wspomóc jednostkę jak tylko będzie mogła, jednak wciąż brakowało jej pewnych umiejętności, by do niej dołączyć. Rozczłonkowała swoją wiedzę, dlatego znajomość astronomii wciąż nie była u niej pełna. Mogła jednak poszczycić się większym obeznaniem w temacie ingrediencji.
Głos kobiety, która wezwana została do złożenia raportu, już nie bardzo ją interesował – sprawa się jednak zmieniła, kiedy usłyszała imię swojej siostry. Poruszyła się w krześle, słuchając uważniej jej słów – a raczej zatrzymując się na frazie „wycofała się z zadania”. O niczym nie wiedziała. Niczego nie rozumiała.
Relacje z misji chwilami wydawały jej się koszmarną pomyłką. Gdzie niby w Londynie miałby znajdować się kraken? Wyszła za mąż za żeglarza, weszła do rodziny posiadającej ogromną wiedzę na temat morza i potworów w niej bytujących i były momenty, kiedy mężczyźni od Goyle’ów namiętnie wspominali potyczki na niepokornych wodach, gdzie pokonywali podobne kreatury, słyszała więc o nich, była świadoma ich istnienia. Ale w londyńskich rzekach? Najwyraźniej to sama kwestia zastanowiła nieznajomego siedzącego stosunkowo blisko niej. Nie zamierzała, w przeciwieństwie do niego, pytać o to przeklęte zwierzę. Gdy Cadan zabrał głos, również utkwiła w nim swój wzrok. Minęło kilka dni od czasu jego powrotu, sądziła, że zdążyła przyzwyczaić się do widoku jego twarzy, to okazywała się jednak trudniejsze niż sądziła. Po krótkiej chwili przebiegła wzrokiem po siedzących Rycerzach, by finalnie zogniskować je na Deirdre. Stanowiła tło dla głosu Cadana, na którego nie mogła dzisiaj patrzeć. Nie w trakcie opowieści, która przedstawiała tysiące sposobów na ich widowiskową śmierć. Zwyciężyli, wrócili żywi, wypełnili zadanie, ale strach pozostał. A razem z nim nadeszły koszmary. Wzięła głębszy wdech, powoli wypuściła powietrze z płuc. Dym papierosowy z początku gryzł w nozdrza, teraz stał się dla niej obojętny.
W myślach obiecała sobie wspomóc jednostkę jak tylko będzie mogła, jednak wciąż brakowało jej pewnych umiejętności, by do niej dołączyć. Rozczłonkowała swoją wiedzę, dlatego znajomość astronomii wciąż nie była u niej pełna. Mogła jednak poszczycić się większym obeznaniem w temacie ingrediencji.
Głos kobiety, która wezwana została do złożenia raportu, już nie bardzo ją interesował – sprawa się jednak zmieniła, kiedy usłyszała imię swojej siostry. Poruszyła się w krześle, słuchając uważniej jej słów – a raczej zatrzymując się na frazie „wycofała się z zadania”. O niczym nie wiedziała. Niczego nie rozumiała.
Powiedz ty mi, kości biała,
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
Zmrużyłem lekko oczy spoglądając na Magusa. Powinienem dokładniej dobierać słowa i jedynie to było moim błędem. Jedynie, albo aż. Przeczuwałem podskórnie że z tych dwóch będzie to jednak to drugie. Nie odpowiedziałem na pytanie zadane przez Salazara, nie zrobiła tego też Antonia i Drew, jednak gdy padło moje imię wiedziałem dokąd dokładnie dojdzie ta rozmowa. Niewiele się pomyliłem. Rowle zasługiwał na szacunek z racji swojej pozycji i byłem tego świadom. Niezależnie od moich odczuć względem niego. Nie zamierzałem wdawać się w dysputy na ten temat nie posiadając odpowiednich argumentów - a może bardziej, żadnych.
- Nie jestem pewien, wszystko zdaje się być zależne od tego czy duch uwiązany był do miejsca. Jeśli tak nie mamy się czego obawiać. Jeśli nie, cóż, może być zgoła odwrotnie. Jednak nie jestem znawcą duchów i nigdy nie zagłębiałem tej materii. - przyznałem odpowiadając na pytanie zadane przez Mulcibera i to na niego przenosząc spojrzenie. Mój wzrok szybko prześlizgnął się na blondynkę która zdawała następną z relacji, na chwilę moje spojrzenie zatrzymało się na Mariannie, która zdawała się milczeć jak zaklęta. Potem przemówiła kolejna osoba. Jednak cichy prawie szept wysnuty w moim kierunku był tym, czego oczekiwałem od momentu gdy usta Cynerica wymówiły moje imię.
- Nigdy nie sądziłem że jest inaczej Tristanie, zwyczajowy zły dobór słów. - spoważniałem odpowiadając mężczyźnie który siedział prawie na przeciw mnie, nie moją winą było rozdrażnienie w które wprawiło to słowo Magnusa. Nie czułem się winny, choć to wcale nie oznaczało że nie szanowałem Magnusa jako oddanego sługi Czarnego Pana postawionego w hierarchii wyżej niż ja - przynajmniej na razie. Miałem jednak konkretne zadanie w elektrowni - dostać się do piwnic, odnaleźć anomalie i wykorzystać ją zgodnie z założeniami. Krajoznawcze wycieczki nie leżały w spektrum wytycznych które otrzymałem, nie wnikałem w to, jakie rozkazy otrzymał Rowle. - Tak jak mówiłem - znaleźliśmy się na rozwidleniu, pokój który Magnus chciał sprawdzić mógł być ważny, ale jednocześnie był ślepym zaułkiem i nie był naszym celem. Zezwoliłem, zgodziłem się, przyznałem rację – nie stricte jemu jednemu, a reszcie która wraz z nim pozostała. Byliśmy grupą i działaliśmy jako grupa. - wytłumaczyłem spokojnie nie odrywając spojrzenia od Tristana. Przeniosłem je jednak dalej, gdy wywołał Goshawk ponownie z zaciekawieniem przenosząc na nią spojrzenie, mając nadzieję że na ten moment ten wątek i sprzeczanie się o jedno słowo się zakończyło. Każde ze zdań Magnusa było ważne i każde z nich zostało wzięte pod uwagę. Widocznie nadepnąłem mu na odcisk już wcześniej, nic jednak poza przyznaniem się do błędu nie mogłem zrobić. Zdawało im się, że grupa którą dowodziła Goshawk ucierpiała zdecydowanie bardziej niźli nasza. Możliwe, że nie przygotowali się odpowiednio. Mnie zdawało się iż nasze przygotowania poszły zbyt gładko, a mimo wszystko i tak napotkaliśmy wiele trudności w miejscu należącym do mugoli. Zmarszczyłem lekko nos słysząc o anomaliach, zerkając ponuro w stronę Macnaira - w ilu miejscach zdążyliśmy się już pojawić? Musieliśmy sprawdzić jeszcze raz wytyczne, musieliśmy robić coś nie tak, skoro anomalie nadal nie chciały poddać się naszym działaniom.
- Nie jestem pewien, wszystko zdaje się być zależne od tego czy duch uwiązany był do miejsca. Jeśli tak nie mamy się czego obawiać. Jeśli nie, cóż, może być zgoła odwrotnie. Jednak nie jestem znawcą duchów i nigdy nie zagłębiałem tej materii. - przyznałem odpowiadając na pytanie zadane przez Mulcibera i to na niego przenosząc spojrzenie. Mój wzrok szybko prześlizgnął się na blondynkę która zdawała następną z relacji, na chwilę moje spojrzenie zatrzymało się na Mariannie, która zdawała się milczeć jak zaklęta. Potem przemówiła kolejna osoba. Jednak cichy prawie szept wysnuty w moim kierunku był tym, czego oczekiwałem od momentu gdy usta Cynerica wymówiły moje imię.
- Nigdy nie sądziłem że jest inaczej Tristanie, zwyczajowy zły dobór słów. - spoważniałem odpowiadając mężczyźnie który siedział prawie na przeciw mnie, nie moją winą było rozdrażnienie w które wprawiło to słowo Magnusa. Nie czułem się winny, choć to wcale nie oznaczało że nie szanowałem Magnusa jako oddanego sługi Czarnego Pana postawionego w hierarchii wyżej niż ja - przynajmniej na razie. Miałem jednak konkretne zadanie w elektrowni - dostać się do piwnic, odnaleźć anomalie i wykorzystać ją zgodnie z założeniami. Krajoznawcze wycieczki nie leżały w spektrum wytycznych które otrzymałem, nie wnikałem w to, jakie rozkazy otrzymał Rowle. - Tak jak mówiłem - znaleźliśmy się na rozwidleniu, pokój który Magnus chciał sprawdzić mógł być ważny, ale jednocześnie był ślepym zaułkiem i nie był naszym celem. Zezwoliłem, zgodziłem się, przyznałem rację – nie stricte jemu jednemu, a reszcie która wraz z nim pozostała. Byliśmy grupą i działaliśmy jako grupa. - wytłumaczyłem spokojnie nie odrywając spojrzenia od Tristana. Przeniosłem je jednak dalej, gdy wywołał Goshawk ponownie z zaciekawieniem przenosząc na nią spojrzenie, mając nadzieję że na ten moment ten wątek i sprzeczanie się o jedno słowo się zakończyło. Każde ze zdań Magnusa było ważne i każde z nich zostało wzięte pod uwagę. Widocznie nadepnąłem mu na odcisk już wcześniej, nic jednak poza przyznaniem się do błędu nie mogłem zrobić. Zdawało im się, że grupa którą dowodziła Goshawk ucierpiała zdecydowanie bardziej niźli nasza. Możliwe, że nie przygotowali się odpowiednio. Mnie zdawało się iż nasze przygotowania poszły zbyt gładko, a mimo wszystko i tak napotkaliśmy wiele trudności w miejscu należącym do mugoli. Zmarszczyłem lekko nos słysząc o anomaliach, zerkając ponuro w stronę Macnaira - w ilu miejscach zdążyliśmy się już pojawić? Musieliśmy sprawdzić jeszcze raz wytyczne, musieliśmy robić coś nie tak, skoro anomalie nadal nie chciały poddać się naszym działaniom.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź