Sala bankietowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala bankietowa
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Yaxley nie był w stanie wyobrazić sobie odczuć każdego członka rodu Burke, którzy musieli się zmagać z rodziną zamkniętą w Azkabanie. Chyba oszalałby, gdyby spotkało to kogokolwiek z jego krewnych - momentalnie powędrował spojrzeniem w bok, zerkając na Morgotha. Opanowanego, spokojnego i milczącego, jak zawsze. Trudno było powiedzieć, żeby miał kiedykolwiek zostać złapany, lecz przypadki chodzą po ludziach. Widać wystarczą niekompetentni towarzysze lub nawet zdrajcy, żeby przekreślić swoje szanse na zwieńczenie misji sukcesem. Wiedział, że to Śmierciożercy mają się tam udać, wszakże i Rycerze otrzymali swoje zadania do wykonania, lecz i tak odczuwał lęk o kuzyna. Nawet świadomość posiadania przezeń ogromnych umiejętności oraz zdolności logicznego myślenia nie uspokajała Cynerica do końca. Gdyby coś mu się stało, Rosalie chyba spaliłaby go żywcem z wściekłości - chociaż to nie jej się obawiał, to ta wizja jawiła mu się dostatecznie kiepsko, żeby nie ryzykować jej ziszczenia. Wiedział natomiast, że musiał działać jak najlepiej oraz najskuteczniej - w celu jak największego ułatwienia sytuacji idącym po odsiecz członkom ugrupowania. Całkowicie nieświadom zbliżającej się porażki zachowywał względny spokój. Podoła, dlaczego miałby nie? W tej chwili wszystko wydawało się być prostsze niż w rzeczywistości.
Mimo to nie zazdrościł Śmierciożercom wyprawy, mieli nieporównywalnie gorzej. Jedynym i właściwie nic nieznaczącym plusem był brak szlamu w miejscu, do którego się wybierali. Oni musieli zaś wejść do mugolskiej elektrowni, czymkolwiek to było. Dopiero jutro na spotkaniu w mniejszym gronie mieli omówić szczegóły, wymienić się przedmiotami oraz ustalić podział zadań. Niecierpliwił się, wolał mieć to już za sobą, żeby móc przynajmniej na chwilę odetchnąć. W obecnej sytuacji jego ślub stał pod znakiem zapytania, nie potrafił nawet o nim trzeźwo myśleć. Całkowicie pochłonęły go sprawy związane z organizacją, do której drogę pokazał mu siedzący obok kuzyn. Musiał inaczej poukładać swoje dotychczasowe priorytety. Czy Rosie to zrozumie? Wątpił niestety w jej wyrozumiałość, lecz nie będzie mieć innego wyjścia. To nie ona o tym decydowała, a ich ród na pewno popierał działania swych potomków. Czystość krwi była najważniejsza, reszta musiała się tej idei podporządkować.
Wsłuchiwał się we wszystko - zarówno w krótką opowieść o magicznym, niezwykle przydatnym oraz interesującym obrazie, jak i o zawodzie niektórych Rycerzy. Nie wiedział kto zawiódł, nie uczestniczył w tym zbyt długo, mógł jedynie na to wszystko przytaknąć oraz spróbować wymagać od siebie jak najwięcej.
Mimo to nie zazdrościł Śmierciożercom wyprawy, mieli nieporównywalnie gorzej. Jedynym i właściwie nic nieznaczącym plusem był brak szlamu w miejscu, do którego się wybierali. Oni musieli zaś wejść do mugolskiej elektrowni, czymkolwiek to było. Dopiero jutro na spotkaniu w mniejszym gronie mieli omówić szczegóły, wymienić się przedmiotami oraz ustalić podział zadań. Niecierpliwił się, wolał mieć to już za sobą, żeby móc przynajmniej na chwilę odetchnąć. W obecnej sytuacji jego ślub stał pod znakiem zapytania, nie potrafił nawet o nim trzeźwo myśleć. Całkowicie pochłonęły go sprawy związane z organizacją, do której drogę pokazał mu siedzący obok kuzyn. Musiał inaczej poukładać swoje dotychczasowe priorytety. Czy Rosie to zrozumie? Wątpił niestety w jej wyrozumiałość, lecz nie będzie mieć innego wyjścia. To nie ona o tym decydowała, a ich ród na pewno popierał działania swych potomków. Czystość krwi była najważniejsza, reszta musiała się tej idei podporządkować.
Wsłuchiwał się we wszystko - zarówno w krótką opowieść o magicznym, niezwykle przydatnym oraz interesującym obrazie, jak i o zawodzie niektórych Rycerzy. Nie wiedział kto zawiódł, nie uczestniczył w tym zbyt długo, mógł jedynie na to wszystko przytaknąć oraz spróbować wymagać od siebie jak najwięcej.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Po słowach Mulcibera stracił nieco na pewności siebie. Jego uwaga była trafna - nie wziął pod uwagę większej ilości zależności, tego jak się wszystko łączyło w bardziej skomplikowaną sieć. Patrząc przez pryzmat tego wszystkiego może jego propozycja nie była najlepsza. Musiałby się chyba bardziej na spokojnie nad tym wszystkim zastanowić. Na chwilę obecną bez większego przekonania (w pomysł?
w siebie?) mruknął przytakująco. Stając się bardziej biernym słuchaczem po chwili po prostu uznając podsumowanie tematu przez Mulcibera za wiążące. Myślał o pomyśle Drewa. Śmierć na papierach. To było wykonalne. Jednak co jeśli trzeba byłoby odbębnić część formalną? Mógł uwarzyć wywar żywej śmierci jednak wprawiony uzdrowiciel umiałby wykryć, że coś jest nie tak. Nie miał pomysłu. Nie wiedziałby co mógłby w tej kwestii pomocnego podpowiedzieć więc milczał. Zasępił się i spochmurniał słysząc słowa Rosiera czując się nagle faktycznie winnym sprawienia zawodu Czarnemu Panowi. Zaczął żałować, że nie napił się czegoś przed wyjściem. Zastanawianie się czy nie sięgnąć po wino, lecz czy nie byłby to zbyt oczywisty akt rozpaczy czy też desperacji? Splótł więc dłonie pod piersią i z zaciętą miną patrzył w stół wsłuchując się w pomysł swojego francuskiego przyjaciela dotyczącego malarskiego świata. Możliwości jego pozyskania, zbadania, uzyskania. Jego otwartość zachęciła również Dolohova do ponownego wychylenie łba.
- Jeśli chodzi o tworzenie...Jakby istniała potrzeba stworzenia jakiejś mikstury o konkretnej właściwości to prosiłbym o zwrócenie mi na to uwagi. Co prawda mam wiele pomysłów już obecnie na skonstruowanie kilku przepisów, jednak nie koniecznie ich właściwości mogą pokrywać się z waszym zapotrzebowaniem - zakomunikował dając do zrozumienia, że jest w stanie stworzyć to co tylko zechcą jeśli tylko tego zechcą i dadzą mu to do zrozumienia. Nie stanowiłoby to dla niego większego problemu. I tak przesiadywał dniami oraz nocami w bibliotece. Z przyjemnością przytuliłby powody dla których mógłby to robić bezkarnie częściej.
w siebie?) mruknął przytakująco. Stając się bardziej biernym słuchaczem po chwili po prostu uznając podsumowanie tematu przez Mulcibera za wiążące. Myślał o pomyśle Drewa. Śmierć na papierach. To było wykonalne. Jednak co jeśli trzeba byłoby odbębnić część formalną? Mógł uwarzyć wywar żywej śmierci jednak wprawiony uzdrowiciel umiałby wykryć, że coś jest nie tak. Nie miał pomysłu. Nie wiedziałby co mógłby w tej kwestii pomocnego podpowiedzieć więc milczał. Zasępił się i spochmurniał słysząc słowa Rosiera czując się nagle faktycznie winnym sprawienia zawodu Czarnemu Panowi. Zaczął żałować, że nie napił się czegoś przed wyjściem. Zastanawianie się czy nie sięgnąć po wino, lecz czy nie byłby to zbyt oczywisty akt rozpaczy czy też desperacji? Splótł więc dłonie pod piersią i z zaciętą miną patrzył w stół wsłuchując się w pomysł swojego francuskiego przyjaciela dotyczącego malarskiego świata. Możliwości jego pozyskania, zbadania, uzyskania. Jego otwartość zachęciła również Dolohova do ponownego wychylenie łba.
- Jeśli chodzi o tworzenie...Jakby istniała potrzeba stworzenia jakiejś mikstury o konkretnej właściwości to prosiłbym o zwrócenie mi na to uwagi. Co prawda mam wiele pomysłów już obecnie na skonstruowanie kilku przepisów, jednak nie koniecznie ich właściwości mogą pokrywać się z waszym zapotrzebowaniem - zakomunikował dając do zrozumienia, że jest w stanie stworzyć to co tylko zechcą jeśli tylko tego zechcą i dadzą mu to do zrozumienia. Nie stanowiłoby to dla niego większego problemu. I tak przesiadywał dniami oraz nocami w bibliotece. Z przyjemnością przytuliłby powody dla których mógłby to robić bezkarnie częściej.
Wsłuchała się w słowa mężczyzny mówiącym z silnym, francuskim akcentem, choć po angielsku nienagannie, z zainteresowaniem. O tym, o czym opowiadał miała pojęcie praktycznie żadne. O sztuce nie wiedziała niemal nic, nie potrafiłaby wymienić choćby jednego czarodzieja, który zamiast różdżką wojował pędzlem - choć mógł to być również zaczarowany pędzel, rzecz jasna, ani rzeźbiarza, ani kogokolwiek inszego z szeroko pojętego świata sztuki. W domu Rookwoodów o niej nie mówiono, nie nauczano podstaw, uważając to za absolutnie zbędne, zamiast tego skupiając się na umiejętnościach praktycznych.
Wielkie zdziwienie wzbudziło w Sigrun nazwisko Weasley, a z kontekstu wywnioskowała, iż owa kobieta zdecydowała się służyć Czarnemu Panu. Nie mogła powstrzymać lekkiego uniesienia brwi - nie trzeba było mieć wielkiej wiedzy o świecie arystokracji, by wiedzieć jak wielkimi Weasleyowie są zdrajcami krwi i wielbicielami szlam. Krążyły pogłoski, że rozdali majątek, by je wesprzeć, co zdawało się Sigrun sytuacją tak absurdalną, że wykraczającą poza jej pojęcie. Czyżby choć jeden z nich poszedł po rozum do głowy? Żałowała, że owej Weasleyówny nie spotkała - był to wybryk natury, ciekawy obiekt do obejrzenia. Była jedynie ciekawa, bezgranicznie ufała Czarnemu Panu, który zaufanie to zdobył jeszcze w latach szkolnych i nie śmiałaby zakwestionować jego wyboru. Skoro zasilała szeregi ich organizacji, musiała być przydatna.
Skupila na Ramseyu spojrzenie, gdy powiedziało Azkabanie: zdezorientowane, pytające, jakby nie dowierzała. Zastygła na moment w bezruchu na samo wspomnienie twierdzy, którą odwiedziła w życiu raz. Ten jeden raz wystarczył jej na całe życie. W Sali Bankietowej było ciepło, może aż zbyt ciepło przez tyle osób zgromadzonych przy stole, gęste od dymu papierosowego powietrze, lecz mimo to poczuła zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa na myśl o tym przeklętym miejscu.
Nigdy nie słyszała o nikim, kto uciekłby z Azkabanu. Nikt nie byłby w stanie. Zawsze sądziła, że owe więzienie jest miejscem nie do zdobycia, nie do oblężenia, lecz jednako nigdy nie myślała o nim w kontekście Czarnego Pana - mając na uwadze własne, szkolne wspomnienia i wiarę w słowa Mulcibera, uwierzyła w to, że dla Niego dementorzy nie są żadną przeszkodą.
-Panujecie nad Zaklęciem Patronusa? - potraficie wyczarować patronusa tak silnego, by przepędził dziesiątki, o ile nie setki dementorów? Ton głosu Sigrun był poważny, całkowicie wyzbyty buty, czy arogancji; nie wątpiła w to, że wywyższeni słudzy ich Pana władają potężnymi mocami, lecz owe moce wywodziły się z ciemności - całkowitego przeciwieństwa patronusa, którego przywołać potrafiło niewielu. Pytała ciekawa: innego sposobu na dementorów nie znała.
Wielkie zdziwienie wzbudziło w Sigrun nazwisko Weasley, a z kontekstu wywnioskowała, iż owa kobieta zdecydowała się służyć Czarnemu Panu. Nie mogła powstrzymać lekkiego uniesienia brwi - nie trzeba było mieć wielkiej wiedzy o świecie arystokracji, by wiedzieć jak wielkimi Weasleyowie są zdrajcami krwi i wielbicielami szlam. Krążyły pogłoski, że rozdali majątek, by je wesprzeć, co zdawało się Sigrun sytuacją tak absurdalną, że wykraczającą poza jej pojęcie. Czyżby choć jeden z nich poszedł po rozum do głowy? Żałowała, że owej Weasleyówny nie spotkała - był to wybryk natury, ciekawy obiekt do obejrzenia. Była jedynie ciekawa, bezgranicznie ufała Czarnemu Panu, który zaufanie to zdobył jeszcze w latach szkolnych i nie śmiałaby zakwestionować jego wyboru. Skoro zasilała szeregi ich organizacji, musiała być przydatna.
Skupila na Ramseyu spojrzenie, gdy powiedziało Azkabanie: zdezorientowane, pytające, jakby nie dowierzała. Zastygła na moment w bezruchu na samo wspomnienie twierdzy, którą odwiedziła w życiu raz. Ten jeden raz wystarczył jej na całe życie. W Sali Bankietowej było ciepło, może aż zbyt ciepło przez tyle osób zgromadzonych przy stole, gęste od dymu papierosowego powietrze, lecz mimo to poczuła zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa na myśl o tym przeklętym miejscu.
Nigdy nie słyszała o nikim, kto uciekłby z Azkabanu. Nikt nie byłby w stanie. Zawsze sądziła, że owe więzienie jest miejscem nie do zdobycia, nie do oblężenia, lecz jednako nigdy nie myślała o nim w kontekście Czarnego Pana - mając na uwadze własne, szkolne wspomnienia i wiarę w słowa Mulcibera, uwierzyła w to, że dla Niego dementorzy nie są żadną przeszkodą.
-Panujecie nad Zaklęciem Patronusa? - potraficie wyczarować patronusa tak silnego, by przepędził dziesiątki, o ile nie setki dementorów? Ton głosu Sigrun był poważny, całkowicie wyzbyty buty, czy arogancji; nie wątpiła w to, że wywyższeni słudzy ich Pana władają potężnymi mocami, lecz owe moce wywodziły się z ciemności - całkowitego przeciwieństwa patronusa, którego przywołać potrafiło niewielu. Pytała ciekawa: innego sposobu na dementorów nie znała.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Głosy były różne, zdroworozsądkowe i porywcze (w tym jego), lecz środowisko dyskutantów niezmiennie się przerzedzało, angażując ledwie kilka ponurych sylwetek do wymiany poglądów. Potrzebowali wszystkich, także cichego Cynerica oraz milczących kobiet - czyżby skutek szowinistycznego wychowania nie dał im dojść do słowa? Pojmanie Craiga było ciosem, nawet jeśli miał ogromny powód, aby go nie znosić. Słabość jego córki do ponad trzy razy starszego mężczyzny podjudzała chęć do sabotowania ratowniczej wyprawy, lecz kategorycznie wcielał się w rolę sługi, przybierając śliską skórę niewolniczej liberii. Czarny Pan wydał rozkaz, pragnął Burke'a całego, zdolnego przysłużyć się mu czymś więcej, niż zatrzymaniem sekretów Rycerzy Walpurgii; Magnus więc obligował się do zrobienia absolutnie wszystkiego, aby dopiąć celu. Kolejne straty w ludziach jawiły się jako niedopuszczalne, sojusznicy byli potrzebni, przybocznych nigdy nie brakło, tak jak czarodziejów, wspierających rewolucyjne działania z odpowiedniej odległości. Quentin musiał wymigać się od odpowiedzialności, o co najlepiej zadba jego rodzina, zaś Marianna powinna przeczekać dociekliwą zawieruchę aurorów względem jej osoby. Słowa Deirdre uczuliły Rowle'a, na powrót powędrował wzorkiem przez szereg krzeseł, nie zaszczycając uwagą nikogo, prócz wyniosłej kobiety, zdającej się mrozić aurą gęste powietrze wokół siebie. Nie powinien się dziwić zażyłości z Cassandrą - szedł o zakład, że to Vablatsky wspominała ze znamiennym dla siebie stoickim spokojem. Ile zaufanych uzdrowicielek mieszkało na Nokturnie, ile takich prowizorycznych schronień można było nazwać bezpiecznymi? - bo dokąd mogła udać się po pomoc sponiewierana kobieta upadła, jeśli nie do ulubionej, ponurej magomedyczki?
-krótki czas - odparł, śmiało, nie podważając słusznej idei Tsagairt, w jakiej jednak dostrzegał pewne luki - twoja przyjaciółka jest droga nam wszystkim - rzekł donośnie, nie ukrywając w krótkim zdaniu barbarzyńskich podtekstów. Najbardziej Mulciberom, aczkolwiek stopień poufałości miał mniejsze znaczenie niż pomoc, której Cassandra nigdy nie odmawiała - nie możemy ryzykować, że ukrywając Mariannę sama zostanie narażona na nieprzyjemności - przesłuchania i więzienie. Nokturn był wyłączony spod prawa i ukrywał się pod ogromnym parasolem do momentu wkroczenia na ziemię zakazaną aurorów. Vablatsky nie wykpiłaby się oskarżeniom o wspieranie bandytów i opryszków, choć ta mniejsza grupka stanowiła raczej obiekt zainteresowania magicznej policji, niż łowców czarnoksiężników. Nie wspomniał o córce uzdrowicielki, woląc nie odkrywać całkowicie tożsamości kobiety, ale Deirdre i z tego musiała zdawać sobie sprawę, nazywając Cass swą przyjaciółką. Magnus poważnie powątpiewał, by w krytycznym przypadku ewentualnego zaaresztowania Vablatsky, przygarnęła Lyssandrę do siebie - Drew ma słuszność, rozważając stworzenie dla Goshwak nowej osobowości. Pracownicy ministerstwa mogą pomóc, dostarczając listę osób zaginionych lub zmarłych. Wykreślenie jednego nazwiska nie zostanie zauważone. Wyrwanie Marianny ze szpitala... Eliksir żywej śmierci załatwiłby tę sprawę, wspólnie z parafką Lupusa - poparł Macniara, dorzucając kilka własnych opcji, wędrując wzrokiem do lorda Blacka - posiadanie w szeregach arystokraty-uzdrowiciela okazało się złotym strzałem - poprzez wszystkich alchemików, zasiadających przy stole. Pomoc Valerija, do której ten wprost się palił, okazała się nieoceniona. Mikstura była trudna do uwarzenia, acz stanowiłaby idealne tło dla rozpłynięcia się w powietrzu. Rzekoma śmierć Marianny zamknęłaby sprawę oskarżenia o praktykowanie czarnej magii definitywnie.
-Od misji Rycerzy w dużym stopniu zależy powodzenie zadania Śmierciożerców. Musimy zrobić wszystko, aby ułatwić im dotarcie do Azkabanu. Nie możemy zawieść ani naszych towarzyszy, ani Jego - dodał, werbalizując oczywistość i nie kończąc myśli, że sforsowanie bram strzegących więzienie będzie najłatwiejszym i najprzyjemniejszym punktem planu dla Śmierciożerców. Niuanse przytoczone przez francuskiego fircyka brzmiały interesująco - na tyle, by przełamał się z niechęcią zwracania się bezpośrednio do niego. Durna zazdrość zawładnęła umysłem Rowle'a, chociaż nie było tu na nią miejsca.
-Na pewno nie przeprowadzisz tak szeroko zakrojonych badań w pojedynkę - stwierdził, wysłuchawszy z uwagą rewelacji Apollinare'a - zainwestuję w to, jeśli przyśpieszy to ich przebieg. Mogę także pomóc odnośnie warstwy stricte historycznej- zaoferował - czy ktoś jeszcze jest w stanie okazać Sauveterre swoje wsparcie? - spytał, oczekując jasnych deklaracji. Magiczny obraz miał szansę dużego powodzenia na całkowite ukrycie ich spotkań przed światem. Gdyby posiadali go wcześniej nigdy nie doszłoby do pogromu podobnemu temu, jaki nastąpił w Białej Wywernie - a co - natchnęło Magnusa kolejne pytanie - jeśli takie malowidło zostanie zniszczone? Świat na obrazie przestaje istnieć? Osoby w nim przebywające są w nim uwięzione na zawsze, czy... wyrzuca się je na zewnątrz? - spytał, biorąc tęgi łyk wody z złotego pucharu - Cadanie, może spotkałeś się kiedyś z czymś podobnym? - zwrócił się do Goyle'a, był obieżyświatem, zwiedził kawał ziemi i mógł spotkać się z artefaktami, o jakich im się nawet nie śniło. Tristan ubiegł go, wyczerpując temat Samanthy; Czarny Pan nie winił jej o zaniedbanie, w przeciwieństwie do nich, co musieli odpracować. Pytanie Sigrun okazało się istotne, strzał w dziesiątkę - on nie potrafił i śmiał sądzić, że nikt z nich nie panował na tyle nad białą, dobrą magią - albo Lord Voldemort zwyczajnie odebrał im tę moc, karmiąc nią siłę z przeciwnego bieguna.
|i 48 godzin na odpis
-krótki czas - odparł, śmiało, nie podważając słusznej idei Tsagairt, w jakiej jednak dostrzegał pewne luki - twoja przyjaciółka jest droga nam wszystkim - rzekł donośnie, nie ukrywając w krótkim zdaniu barbarzyńskich podtekstów. Najbardziej Mulciberom, aczkolwiek stopień poufałości miał mniejsze znaczenie niż pomoc, której Cassandra nigdy nie odmawiała - nie możemy ryzykować, że ukrywając Mariannę sama zostanie narażona na nieprzyjemności - przesłuchania i więzienie. Nokturn był wyłączony spod prawa i ukrywał się pod ogromnym parasolem do momentu wkroczenia na ziemię zakazaną aurorów. Vablatsky nie wykpiłaby się oskarżeniom o wspieranie bandytów i opryszków, choć ta mniejsza grupka stanowiła raczej obiekt zainteresowania magicznej policji, niż łowców czarnoksiężników. Nie wspomniał o córce uzdrowicielki, woląc nie odkrywać całkowicie tożsamości kobiety, ale Deirdre i z tego musiała zdawać sobie sprawę, nazywając Cass swą przyjaciółką. Magnus poważnie powątpiewał, by w krytycznym przypadku ewentualnego zaaresztowania Vablatsky, przygarnęła Lyssandrę do siebie - Drew ma słuszność, rozważając stworzenie dla Goshwak nowej osobowości. Pracownicy ministerstwa mogą pomóc, dostarczając listę osób zaginionych lub zmarłych. Wykreślenie jednego nazwiska nie zostanie zauważone. Wyrwanie Marianny ze szpitala... Eliksir żywej śmierci załatwiłby tę sprawę, wspólnie z parafką Lupusa - poparł Macniara, dorzucając kilka własnych opcji, wędrując wzrokiem do lorda Blacka - posiadanie w szeregach arystokraty-uzdrowiciela okazało się złotym strzałem - poprzez wszystkich alchemików, zasiadających przy stole. Pomoc Valerija, do której ten wprost się palił, okazała się nieoceniona. Mikstura była trudna do uwarzenia, acz stanowiłaby idealne tło dla rozpłynięcia się w powietrzu. Rzekoma śmierć Marianny zamknęłaby sprawę oskarżenia o praktykowanie czarnej magii definitywnie.
-Od misji Rycerzy w dużym stopniu zależy powodzenie zadania Śmierciożerców. Musimy zrobić wszystko, aby ułatwić im dotarcie do Azkabanu. Nie możemy zawieść ani naszych towarzyszy, ani Jego - dodał, werbalizując oczywistość i nie kończąc myśli, że sforsowanie bram strzegących więzienie będzie najłatwiejszym i najprzyjemniejszym punktem planu dla Śmierciożerców. Niuanse przytoczone przez francuskiego fircyka brzmiały interesująco - na tyle, by przełamał się z niechęcią zwracania się bezpośrednio do niego. Durna zazdrość zawładnęła umysłem Rowle'a, chociaż nie było tu na nią miejsca.
-Na pewno nie przeprowadzisz tak szeroko zakrojonych badań w pojedynkę - stwierdził, wysłuchawszy z uwagą rewelacji Apollinare'a - zainwestuję w to, jeśli przyśpieszy to ich przebieg. Mogę także pomóc odnośnie warstwy stricte historycznej- zaoferował - czy ktoś jeszcze jest w stanie okazać Sauveterre swoje wsparcie? - spytał, oczekując jasnych deklaracji. Magiczny obraz miał szansę dużego powodzenia na całkowite ukrycie ich spotkań przed światem. Gdyby posiadali go wcześniej nigdy nie doszłoby do pogromu podobnemu temu, jaki nastąpił w Białej Wywernie - a co - natchnęło Magnusa kolejne pytanie - jeśli takie malowidło zostanie zniszczone? Świat na obrazie przestaje istnieć? Osoby w nim przebywające są w nim uwięzione na zawsze, czy... wyrzuca się je na zewnątrz? - spytał, biorąc tęgi łyk wody z złotego pucharu - Cadanie, może spotkałeś się kiedyś z czymś podobnym? - zwrócił się do Goyle'a, był obieżyświatem, zwiedził kawał ziemi i mógł spotkać się z artefaktami, o jakich im się nawet nie śniło. Tristan ubiegł go, wyczerpując temat Samanthy; Czarny Pan nie winił jej o zaniedbanie, w przeciwieństwie do nich, co musieli odpracować. Pytanie Sigrun okazało się istotne, strzał w dziesiątkę - on nie potrafił i śmiał sądzić, że nikt z nich nie panował na tyle nad białą, dobrą magią - albo Lord Voldemort zwyczajnie odebrał im tę moc, karmiąc nią siłę z przeciwnego bieguna.
|i 48 godzin na odpis
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie dowierzała. Po raz kolejny Magnus miał ją za dziewczynkę, która nie zdawała sobie sprawy z tego, co mówi - i co proponowała. Naprawdę sądził, że wystąpiła z sugestią umieszczenia Marianny w nokturnowej lecznicy Cassandry bezmyślnie, beztrosko uznając to za idealne rozwiązanie? Vablatsky wspominała o wizytach Rowle'a w swych skromnych progach, ale szczerze wątpiła, by przyjaciółka opowiadała cokolwiek swoim pacjentom o niej samej i łączącej ich więzi - skąd więc dziwna pewność, błyszcząca w zielonych oczach Magnusa, od razu wędrujących spojrzeniom ku Mulciberom? Deirdre drgnęła i skrzywiła się lekko - nie dlatego, że nie opanowała odruchu, była przecież specjalistką w ukrywaniu emocji; chciała, żeby jej niezadowolenie stało się widoczne. Nie zamierzała marnować na siedzącego za końcem stołu szlachcica kolejnych słów, strzępić języka po to, by łagodnie przypomnieć mu o tym, że szastanie nadmierną troskliwością działa na jego niekorzyść - nie wspominając już o tym, że nawet jeśli Deirdre zaproponowałaby długotrwałe ukrycie Marianny, nie mógłby kwestionować podjętej przez niej decyzji. Milczenie skapywało złotem, dlatego jedynie zacisnęła mocniej usta a aura wokół niej stała się wyraźnie mętniejsza - podszyta drobną irytacją a nie wystudiowaną obojętnością. Propozycja Drew wydała się jej skomplikowana i nieco przesadna, według niej nagły zgon podejrzewanej kobiety byłby bardziej podejrzany niż biurokratyczne rozmycie się dokumentów i ministerialne zapomnienie o sprawie, ale nie zamierzała wygłaszać swych wątpliwości. Wokół znajdowali się ludzie o większym doświadczeniu w tych kwestiach, zamierzała posłuchać więc ich opinii. Znała swoje miejsce i kompetencje, a Drew wypowiadał się o swej propozycji z budzącą zaufanie pewnością. Blade palce Deirdre zacisnęły się na materiale sukni na krótko, ciągle denerwowało ją podejście Magnusa - i niemalże czuła, jak Apollinare także odrobinę wytrąca się z równowagi, śledząc kątem oka jej spięcie. Znał ją, pomimo upływu lat: i zareagował odpowiednio, sięgając po butelkę wina i ponownie napełniając kieliszek Deirdre. Chwyciła go sekundę później, nie dziękując Francuzowi ani skinieniem głowy ani słowem; on także był przecież przyczyną względnego niepokoju. Odsunęła jednak prywatne sprawy na bok, zerknęła na niego, gdy opowiadał o magicznym obrazie i innych światach, ale gdy do głosu znów doszedł Magnus, jej spojrzenie prześlizgnęło się na Tristana, miała wrażenie, że ciągle spogląda w ich stronę wrogo - coś poróżniło go z Apollinarem? Nie, to nie było istotne; do swojego miejsca przywróciło ją ciche, zrezygnowane westchnienie Sauveterre, zapewne reakcja na hojną propozycję Rowle'a. Objęła palcami kielich, zastanawiając się, czy w rozmowie padnie coś jeszcze, coś ważnego, coś o czym mogła nie wiedzieć. Wydawało się, że wszyscy pojęli zadania, jakie postawił przed nimi Czarny Pan. Odbudowa Białej Wywerny, zwerbowanie nowych, odpowiedzialnych sojuszników, oddanie sprawie, posłuszeństwo, pomoc przy misji, prowadzącej ich prosto w objęcia koszmarnego Azkabanu, uzdrawianie anomalii, dzięki czarnomagicznym instrukcjom Lorda Voldemorta. Rycerze oraz Śmierciożercy słuchali z uwagą, ona także, w milczeniu. Upiła kolejny łyk wina, tym razem przesuwając wzrok na siedzącego po jej drugiej stronie Lupusa - upewniając się, że czuje się już swobodniej, nadążając za przekazywanymi informacjami. Wszelkie nieścisłości miała zamiar rozwiać już potem, ale potrafiła być przecież troskliwa - na swój nauczycielski, zachowawczy sposób, ograniczający się do kontrolnego, wiele mówiącego spojrzenia.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Uczestnictwo oraz rozmowy jakby przycichły, czy to oznaczało niedaleki koniec spotkania? Zastanawiałem się nad tym krótką chwilę, zaraz uznając, że nie miało to najmniejszego sensu; kiedyś ten koniec po prostu nadejdzie. Teraz musiałem jak najwięcej wysłuchać oraz zapamiętać, by być na przyszłość bogatszy w cenną wiedzę. Nie chciałem też zawracać głowy Deirdre mnogością pytań. Zerknąłem na nią, dostrzegając, że chyba z jakiegoś powodu jest niezadowolona. Nie wiedziałem czy to wina Magnusa czy kogokolwiek innego, oby tylko nie moja. Poluzowałem palce, złożyłem dłonie na nogach, zasiadając nieco wygodniej. Sztywna atmosfera dość mnie już zmęczyła kiedy inni czuli się dużo swobodniej. Nie piłem ani nie jadłem, ale swoją postawą spuściłem nieco z tonu. Nie przekładało się to oczywiście na jakość słuchania oraz obserwacji. Kuzyn siedzący obok pozostawał milczący, chyba nawet nieobecny; reszta także sprawiała wrażenie coraz mniej zainteresowanych padającymi słowami.
Temat pozorowania śmierci Marianny wciąż trwał, a ja nie do końca mogłem się pogodzić z faktem, że szpital straci dobrze rokującą uzdrowicielkę. To wszystko wydawało mi się nad wyraz abstrakcyjne, szczególnie, że nie było wśród nas samej Goshawk. Może miała zupełnie inny pomysł na siebie? Z drugiej strony czy w ogóle mogłaby mieć?
Nie mogłem dłużej milczeć kiedy padło moje imię oraz związane z nim konkretne oczekiwania. Skinąłem głową mężczyźnie, bo tak naprawdę nie miałem innego wyjścia.
- Zrobię co będzie konieczne – potwierdziłem spokojnie. Nikt jakoś szczególnie nie podłapał tego pomysłu, brakowało chyba innym entuzjazmu do rozpracowania odpowiedniego planu, by trzymał się kupy. Może też uważali to za przesadę? Nie mogłem tego rozgryźć kiedy każdy milczał. Jeśli jednak jedynym rozwiązaniem okaże się stwierdzenie zgonu uzdrowicielki to podpiszę się pod tym zaświadczeniem. Nie było mi to co prawda na rękę, gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, mógłbym mieć poważne problemy; nie mogłem być pewien czy mój ród w tej sytuacji wsparłby karierę w szpitalu. Niby Blackowie posiadali w nim znaczące wpływy, ale na pewno widzieli mnie w Ministerstwie, nie w Świętym Mungu. Mogliby to uznać za idealny moment na przekwalifikowanie moich umiejętności oraz zmianę życia, nawet jeśli doskonale wiedzieli, że jako ostatni w tej gałęzi, a może nawet i we wszystkich, czekałaby mnie jedynie posada zwykłego urzędnika. Sam ten pomysł przyprawiał mnie o mdłości; nadawałem się do leczenia dużo bardziej niż stemplowania dokumentów. Mimo wszystko milczałem na ten temat.
Temat pozorowania śmierci Marianny wciąż trwał, a ja nie do końca mogłem się pogodzić z faktem, że szpital straci dobrze rokującą uzdrowicielkę. To wszystko wydawało mi się nad wyraz abstrakcyjne, szczególnie, że nie było wśród nas samej Goshawk. Może miała zupełnie inny pomysł na siebie? Z drugiej strony czy w ogóle mogłaby mieć?
Nie mogłem dłużej milczeć kiedy padło moje imię oraz związane z nim konkretne oczekiwania. Skinąłem głową mężczyźnie, bo tak naprawdę nie miałem innego wyjścia.
- Zrobię co będzie konieczne – potwierdziłem spokojnie. Nikt jakoś szczególnie nie podłapał tego pomysłu, brakowało chyba innym entuzjazmu do rozpracowania odpowiedniego planu, by trzymał się kupy. Może też uważali to za przesadę? Nie mogłem tego rozgryźć kiedy każdy milczał. Jeśli jednak jedynym rozwiązaniem okaże się stwierdzenie zgonu uzdrowicielki to podpiszę się pod tym zaświadczeniem. Nie było mi to co prawda na rękę, gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, mógłbym mieć poważne problemy; nie mogłem być pewien czy mój ród w tej sytuacji wsparłby karierę w szpitalu. Niby Blackowie posiadali w nim znaczące wpływy, ale na pewno widzieli mnie w Ministerstwie, nie w Świętym Mungu. Mogliby to uznać za idealny moment na przekwalifikowanie moich umiejętności oraz zmianę życia, nawet jeśli doskonale wiedzieli, że jako ostatni w tej gałęzi, a może nawet i we wszystkich, czekałaby mnie jedynie posada zwykłego urzędnika. Sam ten pomysł przyprawiał mnie o mdłości; nadawałem się do leczenia dużo bardziej niż stemplowania dokumentów. Mimo wszystko milczałem na ten temat.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Siedzenie w jednym miejscu oraz wgapianie się w ciszy na ludzi dookoła nie było wymarzonym sposobem Cadana na spędzenie wieczoru. Nie trawił wręcz statyczności - wbrew temu, co pokazywała historia. Na bocianim gnieździe robił przynajmniej coś pożytecznego wypatrując statków oraz przeszkód, w wolnych chwilach ćwicząc język starożytnych run oraz sposobów nakładania na przedmioty klątw. Tutaj? Istniał jako zbędny element wystroju tej sali. Nie miał także zbyt wiele do powiedzenia, jednakże mógł rzucić alternatywą na przygarnięcie uzdrowicielki. Zawsze mogła okazać się nieocenioną pomocą domową, chociaż wątpił, żeby chciała wcielić się w taką rolę. Pomocnica Cassandry - to brzmiało zdecydowanie lepiej niźli zabawianie dzieci oraz prowadzenie domu. Nie spodziewał się, żeby ktokolwiek ośmielił wtargnąć się na Nokturn do Vablatsky, niechybnie poniósłby porażkę, szczególnie auror. Nie trzeba było mówić, że psy gończe nie cieszyły się zbytnim poważaniem w tej dzielnicy, skrzyknięcie okolicznych mętów w celu dokopania intruzom nie powinno nastręczać szczególnych problemów. Zresztą, stało za nią wiele innych osób gotowych do pomocy, dlatego troska wydała się Goyle'owi nad wyrost.
- Ktokolwiek będzie ukrywać Goshawk zostanie narażony na nieprzyjemności - zauważył mało odkrywczo, rzucając Magnusowi przeciągłe spojrzenie. - Na chwilę obecną Nokturn jest najlepszą opcją. Ewentualnie szlachecki dworek - dodał, usiłując ukryć cisnący się na usta ironiczny uśmiech. Wątpił, żeby którykolwiek z arystokratów nagle zapałał chęcią do przygarnięcia kobiety bez nazwiska. Musieli jeszcze patrzeć na nestorów swoich niesamowicie konserwatywnych rodów. Kto wie, może wnioski żeglarza okażą się mylne?
Spojrzał najpierw na uzdrowiciela, później na siedzącego bliżej Valerija. Zapewne zainteresowałby się jego propozycją gdyby nie istotny fakt, że posiadał obok żonę, w której umiejętności wierzył najbardziej - tym samym nie potrzebując eliksirów od nieznajomego mężczyzny. Nie mógł co prawda przewidzieć przyszłości, lecz póki co nie zainteresował się jego słowami.
Zauważył niezadowolenie Deirdre, co samo w sobie było alarmujące. Zwykle nie okazywała żadnych emocji, dlatego musiało być już naprawdę źle. Cadan zaczął poruszać palcami splecionymi na brzuchu, również całym ciałem wiercąc się niespokojnie. Tęsknił do produktywnego oraz aktywnego spędzania czasu, tkwił w unieruchomieniu zbyt długo. Miał jeszcze nadzieję na przekazanie instrukcji dalej, lecz zakrwawiona dama widocznie zasnęła znudzona ich niegodnym dla niej towarzystwem. Z pewnością spojrzałby na nią niechętnie gdyby tylko miał taką możliwość. Spóźnić się i nie okazać cienia zainteresowania, tak mogła postąpić jedynie pani na włościach.
Zamiast rozgrzebywać niewygodny temat poświęcił zainteresowanie pytaniu Sigrun. Uważał, że Śmierciożercy powinni wziąć kilku Rycerzy potrafiących wyczarować cielesną formą patronusa, lecz nigdy nie zamierzał powiedzieć tego na głos, nie był żadnym dowódcą ani liderem, poza tym jego niewyparzona gęba nie byłaby tu mile widziana, dlatego skrupulatnie zaciskał zęby pozwalając mówić innym. Skoro Rowle nie skomentował wiszącego nad nimi pytania, Goyle tym bardziej nie zamierzał się w to wtrącać. Wiedzieli co robili.
- Oprócz znanej nam wszystkim szafki zniknięć nie - zaczął kiedy został wytypowany do odpowiedzi przed całą klasą. - Jednakże ojciec miał kiedyś sklep, do dziś posiada wiele interesujących artefaktów, mogę poszukać czegoś o ile jest to potrzebne - dodał, tym razem kierując się wprost do Sauveterre'a, skoro to był jego pomysł i jego badania. Nie planował się narzucać.
- Ktokolwiek będzie ukrywać Goshawk zostanie narażony na nieprzyjemności - zauważył mało odkrywczo, rzucając Magnusowi przeciągłe spojrzenie. - Na chwilę obecną Nokturn jest najlepszą opcją. Ewentualnie szlachecki dworek - dodał, usiłując ukryć cisnący się na usta ironiczny uśmiech. Wątpił, żeby którykolwiek z arystokratów nagle zapałał chęcią do przygarnięcia kobiety bez nazwiska. Musieli jeszcze patrzeć na nestorów swoich niesamowicie konserwatywnych rodów. Kto wie, może wnioski żeglarza okażą się mylne?
Spojrzał najpierw na uzdrowiciela, później na siedzącego bliżej Valerija. Zapewne zainteresowałby się jego propozycją gdyby nie istotny fakt, że posiadał obok żonę, w której umiejętności wierzył najbardziej - tym samym nie potrzebując eliksirów od nieznajomego mężczyzny. Nie mógł co prawda przewidzieć przyszłości, lecz póki co nie zainteresował się jego słowami.
Zauważył niezadowolenie Deirdre, co samo w sobie było alarmujące. Zwykle nie okazywała żadnych emocji, dlatego musiało być już naprawdę źle. Cadan zaczął poruszać palcami splecionymi na brzuchu, również całym ciałem wiercąc się niespokojnie. Tęsknił do produktywnego oraz aktywnego spędzania czasu, tkwił w unieruchomieniu zbyt długo. Miał jeszcze nadzieję na przekazanie instrukcji dalej, lecz zakrwawiona dama widocznie zasnęła znudzona ich niegodnym dla niej towarzystwem. Z pewnością spojrzałby na nią niechętnie gdyby tylko miał taką możliwość. Spóźnić się i nie okazać cienia zainteresowania, tak mogła postąpić jedynie pani na włościach.
Zamiast rozgrzebywać niewygodny temat poświęcił zainteresowanie pytaniu Sigrun. Uważał, że Śmierciożercy powinni wziąć kilku Rycerzy potrafiących wyczarować cielesną formą patronusa, lecz nigdy nie zamierzał powiedzieć tego na głos, nie był żadnym dowódcą ani liderem, poza tym jego niewyparzona gęba nie byłaby tu mile widziana, dlatego skrupulatnie zaciskał zęby pozwalając mówić innym. Skoro Rowle nie skomentował wiszącego nad nimi pytania, Goyle tym bardziej nie zamierzał się w to wtrącać. Wiedzieli co robili.
- Oprócz znanej nam wszystkim szafki zniknięć nie - zaczął kiedy został wytypowany do odpowiedzi przed całą klasą. - Jednakże ojciec miał kiedyś sklep, do dziś posiada wiele interesujących artefaktów, mogę poszukać czegoś o ile jest to potrzebne - dodał, tym razem kierując się wprost do Sauveterre'a, skoro to był jego pomysł i jego badania. Nie planował się narzucać.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obserwował ludzi, ich reakcje, wsłuchiwał się w wypowiadane słowa - i żałował, że tak niewiele osób mógł dostrzec, zwłaszcza tych siedzących po tej samej stronie co on. Być może wyczytałby z ich spojrzeń więcej, mocniej potrafiłby się skoncentrować na prowadzonych rozmowach. Obecnie może zbyt mocno dekoncentrowała go wila piękność siedząca naprzeciwko. Równie milcząca co urodziwa. Jednakże Cyneric ćwiczył swoją silną wolę oraz jasny umysł, zerkał tam tylko czasami, krótko - zbyt ulotnie, żeby móc posądzić go o jakiekolwiek złe zamiary. Bezgłośnie uderzał palcami o rant stołu, zezując od czasu do czasu na Morgotha. Ten pozostawał niewzruszony niczym skała, milczący, jak gdyby złożył śluby milczenia - może tak właśnie było. Yaxley domyślał się, że jego kuzyn nie strzępił języka daremnie, on także wyznawał taką taktykę. Tym bardziej nie wiedział, że jego milczenie może zostać uznane za niewłaściwe - zwłaszcza, że nie był jedynym nieodzywającym się nad stołem.
Temat tajemniczej Marianny pozostawał żywy - w przeciwieństwie do niej samej, przynajmniej jeśli chodziło o pozory - zdawał się wręcz nie kończyć i tak po prawdzie zaczynał biednego tresera męczyć. Nie odzywał się ani słowem nie poczuwając się do odpowiedzialności wypowiadania się za swój ród, chociaż paradoksalnie to niedawno zrobił zapewniając, że wesprą sprawę odbudowy Wywerny. Nie rzucał słów na wiatr, najdalej dwa dni temu własnoręcznie przerzucali gruzowisko z piwnic, Cynericowi udało się nawet pościerać gdzieniegdzie kurze. Za sprawą magii, lecz zawsze. Szczególnie był z siebie dumny, że nigdy czegoś podobnego nie robił - natomiast anomalie dodatkowo przyprawiły go o porządny ból głowy oraz ogólne osłabienie. Zdecydowanie lepiej czuł się wśród roboty niż niezręcznego milczenia.
Tematu eliksirów także nie skomentował, ponieważ ustalili już z Dolohovem potrzebne mu do zadania specyfiki, jutro miał mu przynieść zdobyte przezeń ingrediencje. Sprawa patronusa należała do Śmierciożerców, nie odzywał się zatem. Nie miał również kontaktów w Ministerstwie - unikał tego miejsca będącego wylęgarnią tolerancji dla szlam. Ustąpienie Tuft oraz likwidacja antymugolskiej policji tylko utwierdziła go w przekonaniu o porażce rządu.
Nie znał się też na sztuce czy artefaktach, wręcz zaczynał sądzić, że jego obecność w tym miejscu była bezzasadna. Dlaczego nie mogli dyskutować o niebezpiecznych, magicznych stworzeniach? Wtedy być może nawet Morgoth włączyłby się do rozmowy znając jego zamiłowanie do smoków. Jednakże nie spotkali się tutaj w celach towarzyskich i w tym tkwił problem.
- Podasz mi wino? - spytał wreszcie młodszego Yaxley'a. Cicho, ledwie słyszalnie, chociaż siedzące najbliżej osoby na pewno usłyszały jego zachrypnięty głos. Skoro nie mógł w tę stronę, to spróbował w inną.
Temat tajemniczej Marianny pozostawał żywy - w przeciwieństwie do niej samej, przynajmniej jeśli chodziło o pozory - zdawał się wręcz nie kończyć i tak po prawdzie zaczynał biednego tresera męczyć. Nie odzywał się ani słowem nie poczuwając się do odpowiedzialności wypowiadania się za swój ród, chociaż paradoksalnie to niedawno zrobił zapewniając, że wesprą sprawę odbudowy Wywerny. Nie rzucał słów na wiatr, najdalej dwa dni temu własnoręcznie przerzucali gruzowisko z piwnic, Cynericowi udało się nawet pościerać gdzieniegdzie kurze. Za sprawą magii, lecz zawsze. Szczególnie był z siebie dumny, że nigdy czegoś podobnego nie robił - natomiast anomalie dodatkowo przyprawiły go o porządny ból głowy oraz ogólne osłabienie. Zdecydowanie lepiej czuł się wśród roboty niż niezręcznego milczenia.
Tematu eliksirów także nie skomentował, ponieważ ustalili już z Dolohovem potrzebne mu do zadania specyfiki, jutro miał mu przynieść zdobyte przezeń ingrediencje. Sprawa patronusa należała do Śmierciożerców, nie odzywał się zatem. Nie miał również kontaktów w Ministerstwie - unikał tego miejsca będącego wylęgarnią tolerancji dla szlam. Ustąpienie Tuft oraz likwidacja antymugolskiej policji tylko utwierdziła go w przekonaniu o porażce rządu.
Nie znał się też na sztuce czy artefaktach, wręcz zaczynał sądzić, że jego obecność w tym miejscu była bezzasadna. Dlaczego nie mogli dyskutować o niebezpiecznych, magicznych stworzeniach? Wtedy być może nawet Morgoth włączyłby się do rozmowy znając jego zamiłowanie do smoków. Jednakże nie spotkali się tutaj w celach towarzyskich i w tym tkwił problem.
- Podasz mi wino? - spytał wreszcie młodszego Yaxley'a. Cicho, ledwie słyszalnie, chociaż siedzące najbliżej osoby na pewno usłyszały jego zachrypnięty głos. Skoro nie mógł w tę stronę, to spróbował w inną.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Na chwilę oddałem się własnym rozmyślaniom. Wróciłem do kilku dni sprzed spotkania podczas których wraz z Ignotusem zajęliśmy się jedną z spraw, która miała status pilnej. Prawdopodobnie to właśnie fakt iż bez wahania przystąpiłem do działania wraz ze starszym i bardziej doświadczonym mężczyzną z pewnością sprawiał, że to mnie przypadł nieszczęsne dowodzenie grupą zmierzającą wprost do mugolskiej elektrowni. Doceniałem zaufanie, jakim zostałem obdarzony, jednak uwierało mnie ono niemiłosiernie. Wolałem działać w pojedynkę, a przewodniczenie grupie nie leżało w moim charakterze. W Galerii zdawało się to łatwe, ale polegało na wypełnieniu kilku raportów, wskazanie miejsc, pozwolenie na jedno czy drugie, nic trudnego. Teraz miałem współpracować z grupą jednostek równie indywidualnych co ja i wszystko to zdawało mi się mocno kłopotliwe, choć nie zamierzałem się wycofać – to również nie leżało w mojej naturze. Wsłuchiwałem się w słowa Mulcibera, nie to, żebym był pesymistą, ale nie mogłem udawać, że nie przebiegło przez moją głowę pytanie: co jeśli, jednak mimo jakże szczerych chęci, zawiedziemy? Tak, byłem pewien, że kara będzie sroga, nie ona jednak mnie zastanawiała a to, czy nasi towarzysze mają jakiś plan b, a nawet c, jeśli plan a okaże się być awykonalny. Nie zadałem jednak pytania, byłem pewien, że i to zdołali już dokładnie przemyśleć i omówić w gronie w którym wybierali się do tego przeklętego miejsca.
Z zamyślenia nie wyrwał mnie głos Magnusa, choć jego słowa docierały do mojej jednostki statycznie i wszystkie, przynajmniej z początku zdawały się jedynie być. Tak samo jak wspomnienie uzdrowicielki z Nokturnu Deirdre, choć zerknięcie w stronę Ramseya jasno zdawało się zawężać kręgi. Rozbawiło mnie to chwilowo, jak mocno kluczyliśmy wokół siebie, choć zdawało się, że jest zgoła odwrotnie. Poczułem jednak jak drgnęłaś, gdy ciało wprawione irytacją okazało je światu – nie, nie miałem złudzeń, chciałaś by każdy widział jak lekko jawi się na twojej twarzy, nie zmieniało to jednak faktu, że to uczucie przejmowało cię całą, zdawało się napełniać kielich gorzkimi kroplami, aż ten przelał się i odnalazł swoje ujście właśnie w tym geście i w krótkim zaciśnięciu dłoni na materiale sukni. Tak samo zaciskałaś ją na Île D'yeu, gdy przytłoczyła cię ogromna masa jaką łącznie była moja rodzina. Uniosłem dłoń napełniając puste szkło stojące przed sobą. Sam już dawno opróżniłem własny, więc i do niego dolałem krwistego płynu. Zamarłem na ułamek sekundy z kieliszkiem w dłoni, gdy zrozumiałem, że Magnus zwraca się do mnie. A nawet nie tyle co zwraca uwagę, a jawnie próbuje dyrygować moją własną personą. W końcu dotknąłem szkłem warg i przechyliłem naczynie pozwalając alkoholowi przelać się przez gardło, jemu zaś pozwalając dalej mówić. Odstawiłem je na stół jeszcze w czasie gdy Rowle mówił i westchnąłem cicho, kompletnie nie panując nad odruchem, gdy domagał się od reszty deklaracji do pomocy. Zerknąłem w stronę Ramseya jakby próbując wyczytać z jego twarzy czy nie przesłyszałem się, a potem zahaczyłem spojrzeniem Rosiera, który nadal taksował mnie wzrokiem innym niż ten, który zapamiętałem z lat szkolnych i którego nie byłem w stanie zrozumieć. To znów sprawiało, że czułem kolejne westchnienie zbliżające się wielką falą. Potem przeniosłem spojrzenie na Cadena, by w końcu postanowić zabrać głos.
- Właśnie dlatego Magnusie, przeprowadzone zostaną badania – co myślałem, zostało już ustalone. - i było tematem zamkniętym, jednak widocznie myliłem się w tej kwesti. - Lustro jest zbyt cenne by testować na nim wypowiedziane przez ciebie wątpliwości. Choć jeśli zajdzie potrzeba i ono zostanie wykorzystane.- kontynuowałem spokojnie tonem który nie wyrażał nic, choć czułem jak wewnątrz zaczynają tłoczyć się niewypowiedziane zdania. - Myślę też, że jestem na tyle dorosły by w razie potrzeby samemu podjąć decyzję kogo poproszę o pomoc – bo fakt, że zostanie mi ona udzielona również zdawała się mi się oczywista. - I że werbalne potwierdzenia swojej gotowości do niej nie jest nikomu – a zwłaszcza mnie - z nas potrzebna. wszak wspomniane dzieło miało służyć nam wszystkim, a właściwie miało zostać stworzone na potrzeby jego rycerzy. Więc nie było mowy, by którakolwiek z osób przy stole odesłała mnie skąd przyszedłem, skoro sprawa opiewała wokół właśnie tych wartości. Uniosłem dłoń i poprawiłem złote oprawki wsuwając je wyżej na nos. - Jednak Twoja hojność jest godna podziwu i z pewnością wspomoże badania. - kto wie, może jeszcze starczy na pozłacaną ramę z pewnością będzie prezentować się godnie i nie wzbudzać podejrzeń w nowo odbudowanej i odremontowanej Białej Wywernie. - Odezwę się do ciebie gdy obliczę wstępny kosztorys. - zapowiedziałem spokojnie uznając tym samym temat już za całkiem zamknięty. Entuzjazmu jednak nie było w stanie wyczuć w moich słowach, zarabiałem dostatecznie dużo jako dyrektor galerii, by móc je opłacić jeśli jednak Magnus pragnął pokryć koszty badań z własnej kieszeni nie zamierzałem mu tego zabraniać, a nawet wykorzystać to. Przesunąłem spojrzenie na Cadena.
- Jeśli możesz. - skinąłem mu głową z wdzięcznością, łapiąc jego spojrzenie. - Każda informacja może okazać się znacząca. - dodałem jeszcze, w końcu ponownie unosząc kieliszek i upijając z niego kolejny łyk, którego zdawałem się pragnąć już od kilku chwil.
Z zamyślenia nie wyrwał mnie głos Magnusa, choć jego słowa docierały do mojej jednostki statycznie i wszystkie, przynajmniej z początku zdawały się jedynie być. Tak samo jak wspomnienie uzdrowicielki z Nokturnu Deirdre, choć zerknięcie w stronę Ramseya jasno zdawało się zawężać kręgi. Rozbawiło mnie to chwilowo, jak mocno kluczyliśmy wokół siebie, choć zdawało się, że jest zgoła odwrotnie. Poczułem jednak jak drgnęłaś, gdy ciało wprawione irytacją okazało je światu – nie, nie miałem złudzeń, chciałaś by każdy widział jak lekko jawi się na twojej twarzy, nie zmieniało to jednak faktu, że to uczucie przejmowało cię całą, zdawało się napełniać kielich gorzkimi kroplami, aż ten przelał się i odnalazł swoje ujście właśnie w tym geście i w krótkim zaciśnięciu dłoni na materiale sukni. Tak samo zaciskałaś ją na Île D'yeu, gdy przytłoczyła cię ogromna masa jaką łącznie była moja rodzina. Uniosłem dłoń napełniając puste szkło stojące przed sobą. Sam już dawno opróżniłem własny, więc i do niego dolałem krwistego płynu. Zamarłem na ułamek sekundy z kieliszkiem w dłoni, gdy zrozumiałem, że Magnus zwraca się do mnie. A nawet nie tyle co zwraca uwagę, a jawnie próbuje dyrygować moją własną personą. W końcu dotknąłem szkłem warg i przechyliłem naczynie pozwalając alkoholowi przelać się przez gardło, jemu zaś pozwalając dalej mówić. Odstawiłem je na stół jeszcze w czasie gdy Rowle mówił i westchnąłem cicho, kompletnie nie panując nad odruchem, gdy domagał się od reszty deklaracji do pomocy. Zerknąłem w stronę Ramseya jakby próbując wyczytać z jego twarzy czy nie przesłyszałem się, a potem zahaczyłem spojrzeniem Rosiera, który nadal taksował mnie wzrokiem innym niż ten, który zapamiętałem z lat szkolnych i którego nie byłem w stanie zrozumieć. To znów sprawiało, że czułem kolejne westchnienie zbliżające się wielką falą. Potem przeniosłem spojrzenie na Cadena, by w końcu postanowić zabrać głos.
- Właśnie dlatego Magnusie, przeprowadzone zostaną badania – co myślałem, zostało już ustalone. - i było tematem zamkniętym, jednak widocznie myliłem się w tej kwesti. - Lustro jest zbyt cenne by testować na nim wypowiedziane przez ciebie wątpliwości. Choć jeśli zajdzie potrzeba i ono zostanie wykorzystane.- kontynuowałem spokojnie tonem który nie wyrażał nic, choć czułem jak wewnątrz zaczynają tłoczyć się niewypowiedziane zdania. - Myślę też, że jestem na tyle dorosły by w razie potrzeby samemu podjąć decyzję kogo poproszę o pomoc – bo fakt, że zostanie mi ona udzielona również zdawała się mi się oczywista. - I że werbalne potwierdzenia swojej gotowości do niej nie jest nikomu – a zwłaszcza mnie - z nas potrzebna. wszak wspomniane dzieło miało służyć nam wszystkim, a właściwie miało zostać stworzone na potrzeby jego rycerzy. Więc nie było mowy, by którakolwiek z osób przy stole odesłała mnie skąd przyszedłem, skoro sprawa opiewała wokół właśnie tych wartości. Uniosłem dłoń i poprawiłem złote oprawki wsuwając je wyżej na nos. - Jednak Twoja hojność jest godna podziwu i z pewnością wspomoże badania. - kto wie, może jeszcze starczy na pozłacaną ramę z pewnością będzie prezentować się godnie i nie wzbudzać podejrzeń w nowo odbudowanej i odremontowanej Białej Wywernie. - Odezwę się do ciebie gdy obliczę wstępny kosztorys. - zapowiedziałem spokojnie uznając tym samym temat już za całkiem zamknięty. Entuzjazmu jednak nie było w stanie wyczuć w moich słowach, zarabiałem dostatecznie dużo jako dyrektor galerii, by móc je opłacić jeśli jednak Magnus pragnął pokryć koszty badań z własnej kieszeni nie zamierzałem mu tego zabraniać, a nawet wykorzystać to. Przesunąłem spojrzenie na Cadena.
- Jeśli możesz. - skinąłem mu głową z wdzięcznością, łapiąc jego spojrzenie. - Każda informacja może okazać się znacząca. - dodałem jeszcze, w końcu ponownie unosząc kieliszek i upijając z niego kolejny łyk, którego zdawałem się pragnąć już od kilku chwil.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W pomieszczeniu daje się wyczuwać dziwną atmosferę napięcia. Nie wiem jak wyglądały poprzednie spotkania Rycerzy - na pierwszym i jedynym, na którym do tej pory byłem, działy się straszne rzeczy obfitujące w starcie z aurorami oraz spalenie Białej Wywerny. Śmierciożerców nawet nie widzieliśmy wtedy na oczy, zaś Czarny Pan owszem, był obecny, ale przez moje dość niekomfortowe położenie jego również nie dostrzegłem. Być może to standardowa procedura podczas wspólnych debat, nie wiem. I tak zastanawiające, że skoro spotykamy się w tak licznym gronie, z tak naprawdę skrajnie różnymi osobistościami, że jeszcze nie wypowiadamy sobie otwartej wojny. Część z obecnych prowadzi raczej wojnę podjazdową starając się wstrzymywać nerwy na wodzy. Czyżby Magnus nie sprawdzał się w roli przewodniczącego? Nie przywiązuję uwagi do detali, pewnie sporo mnie omija, ale nie dążę do rozwiązania tego dyskomfortu. Staram się być jak najmniej zauważany, chociaż nie jest to zadaniem najprostszym. Nie, kiedy powinienem coś powiedzieć.
Procesy myślowe zachodzą w mojej głowie niezwykle szybko - analizuję kilka wątków na raz. Milczący Edgar także nie podnosi mnie na duchu, wręcz przeciwnie. Sam zaczynam czuć się niezręcznie podczas debat dzisiejszego wieczoru, poruszam się nerwowo na krześle. Propozycja przyjęcia Goshawk przez Cassandrę wydaje się być rozsądna. Pozorowanie śmierci zaś jawi mi się jako ogromny trud, ale skoro wystarczy eliksir, parafka uzdrowiciela i papiery z Ministerstwa to nad czym się tu zastanawiać? Obawiam się, że sprawa może być trudniejsza niż się wydaje.
- Możemy też zatrudnić ją jako uzdrowicielkę w Durham - odzywam się w końcu. Cicho, ale w tym napięciu wiszącym w powietrzu i tak pewnie każdy mnie słyszy. Mam wątpliwości co do mojego pomysłu, w dodatku sprowadzam na siebie uwagę - tę negatywną, skoro na mojej głowie nadal widnieją bandaże. Muszę wyglądać żałośnie. Gdzieś w głębi siebie mam nadzieję na zignorowanie przez wszystkich mojej propozycji.
Potyczki słowne dotyczące obrazu, choć pewnie słuszne, sprawiają, że milknę. Nadal nie mogę też pozbyć się z głowy słów Rosiera - Samantha nie zawiodła, cieszy się względami Czarnego Pana. Nie mogę przejść nad tym do porządku dziennego, to po prostu karygodne, ale nie mam żadnego wpływu na tę decyzję, muszę ją uszanować, chociaż ani trochę mi się to nie uśmiecha. Czuję rozgoryczenie rozlewające się po trzewiach. Biedny Craig. Nie potrafię sobie wyobrazić co musi czuć przebywając w tak wstrętnym miejscu. Staram się kierować własne myśli na sprawę obrazu, ale nawet jeśli bardzo chciałbym popatrzeć na postępy tych badań, raczej się do niczego nie przydam - moja obecność byłaby więc pozbawiona sensu. Naprawdę żałuję.
Procesy myślowe zachodzą w mojej głowie niezwykle szybko - analizuję kilka wątków na raz. Milczący Edgar także nie podnosi mnie na duchu, wręcz przeciwnie. Sam zaczynam czuć się niezręcznie podczas debat dzisiejszego wieczoru, poruszam się nerwowo na krześle. Propozycja przyjęcia Goshawk przez Cassandrę wydaje się być rozsądna. Pozorowanie śmierci zaś jawi mi się jako ogromny trud, ale skoro wystarczy eliksir, parafka uzdrowiciela i papiery z Ministerstwa to nad czym się tu zastanawiać? Obawiam się, że sprawa może być trudniejsza niż się wydaje.
- Możemy też zatrudnić ją jako uzdrowicielkę w Durham - odzywam się w końcu. Cicho, ale w tym napięciu wiszącym w powietrzu i tak pewnie każdy mnie słyszy. Mam wątpliwości co do mojego pomysłu, w dodatku sprowadzam na siebie uwagę - tę negatywną, skoro na mojej głowie nadal widnieją bandaże. Muszę wyglądać żałośnie. Gdzieś w głębi siebie mam nadzieję na zignorowanie przez wszystkich mojej propozycji.
Potyczki słowne dotyczące obrazu, choć pewnie słuszne, sprawiają, że milknę. Nadal nie mogę też pozbyć się z głowy słów Rosiera - Samantha nie zawiodła, cieszy się względami Czarnego Pana. Nie mogę przejść nad tym do porządku dziennego, to po prostu karygodne, ale nie mam żadnego wpływu na tę decyzję, muszę ją uszanować, chociaż ani trochę mi się to nie uśmiecha. Czuję rozgoryczenie rozlewające się po trzewiach. Biedny Craig. Nie potrafię sobie wyobrazić co musi czuć przebywając w tak wstrętnym miejscu. Staram się kierować własne myśli na sprawę obrazu, ale nawet jeśli bardzo chciałbym popatrzeć na postępy tych badań, raczej się do niczego nie przydam - moja obecność byłaby więc pozbawiona sensu. Naprawdę żałuję.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnął się smutno do siebie samego. Wydawało mu się, że jego słowa wzniosły się jedynie do jego własnych uszu lub faktycznie nikt nie potrzebował czegoś...nowego. Nie dziwił się, jednak niewykluczenie poczuł uszczypnięcie zawodu w swoim alchemicznym sercu. Powinien się czegoś takiego spodziewać. Powinien może zaproponować coś konkretnego...? Ludzie często postawieni przed możliwością zażyczenia sobie względnie wszystkiego czuli się zagubieni, mieli pustkę w głowach lub nie dowierzali w to, że mogą mieć coś od tak po prostu poprzez wypowiedzenie żądania. Następnym razem może powinien przygotować jakiś konkretniejszy spis swoich pomysłów i popełnić jakąś ankietę? Jednak co jeśli mikstury które on uważał za użyteczne przez innych wcale tak postrzegane by ni były? Problemy. Domyślał się również, że po stare sprawdzone mikstury większość z tu obecnych wolała kierować się z prośbą do Quentina bądź Eir. Ich pozycja była silniejsza i pewniejsza. I to nie tylko w rycerzach. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy.
- Wywar żywej śmierci w środowisku wykwalifikowanych uzdrowicieli - odradzałbym, lecz jeśli będzie potrzeba to uwarzę. Osobiście odradzałbym również podejmowanie się wymyślniejszych i bardziej skomplikowanych form planów, które mogą absorbować nadmiar środków, uwagi - im więcej poprzeczek tym większa szansa, że któraś runie i w spektakularny sposób pociągnie za sobą więcej niż miało. Rozumiał, że to było ważne. Propozycje pomocy i sugestie jednak padły i ci których problem dotyczył bezpośrednio powinni podjąć decyzję. Czy nie...? - Prostota z nastawieniem na efektywność. Ważne by już zareagować i nie odwlekać realizacji w czasie - takie było jego zdanie. Wyszukane metody i wielopoziomowe planowanie w tym przypadku uważał za przerost formy nad treścią. Zwłaszcza, że im dalej brnie ekspansja Czarnego Pana tym więcej osób z tego grona znajdzie się pod ostrzałem zainteresowania. Skupienie się na fingowaniu śmierci każdej kolejnej z osoby z osobna...Nie wyobrażał sobie tego jeżeli mieli jednocześnie w najbliższym czasie szykować się do wypełniania powierzonych im przez Czarnego Pana zadań. Sytuacja była tu jednak o tyle kłopotliwa, że samej Marianny tu nie było i nie mogła się wypowiedzieć. Valerij miał nadzieję, że zostanie to zauważone, że pojawi się nowy temat lub też spotkanie dobiegnie końca.
- Wywar żywej śmierci w środowisku wykwalifikowanych uzdrowicieli - odradzałbym, lecz jeśli będzie potrzeba to uwarzę. Osobiście odradzałbym również podejmowanie się wymyślniejszych i bardziej skomplikowanych form planów, które mogą absorbować nadmiar środków, uwagi - im więcej poprzeczek tym większa szansa, że któraś runie i w spektakularny sposób pociągnie za sobą więcej niż miało. Rozumiał, że to było ważne. Propozycje pomocy i sugestie jednak padły i ci których problem dotyczył bezpośrednio powinni podjąć decyzję. Czy nie...? - Prostota z nastawieniem na efektywność. Ważne by już zareagować i nie odwlekać realizacji w czasie - takie było jego zdanie. Wyszukane metody i wielopoziomowe planowanie w tym przypadku uważał za przerost formy nad treścią. Zwłaszcza, że im dalej brnie ekspansja Czarnego Pana tym więcej osób z tego grona znajdzie się pod ostrzałem zainteresowania. Skupienie się na fingowaniu śmierci każdej kolejnej z osoby z osobna...Nie wyobrażał sobie tego jeżeli mieli jednocześnie w najbliższym czasie szykować się do wypełniania powierzonych im przez Czarnego Pana zadań. Sytuacja była tu jednak o tyle kłopotliwa, że samej Marianny tu nie było i nie mogła się wypowiedzieć. Valerij miał nadzieję, że zostanie to zauważone, że pojawi się nowy temat lub też spotkanie dobiegnie końca.
Wsłuchiwał się w plan Drewa, o ile kwestia Burke'a była do rozwiązania całkiem prosta - siedział tutaj z nimi i był dość dorosły, by zadecydować o sobie samemu - o tyle samo Goshawk nie siedziała między nimi. Mogli jej nakazać podporządkować się do pod snute plany, ale bez jej chęci te plany i tak do niczego ich nie doprowadzą. Nie wchodził więc w to głębiej, jedynie wychwytując przedstawione możliwości, pozostając na bieżąco z tematyką spotkania - na dłużej zatrzymując spojrzenie na twarzy Cadana na widok jego ironicznego uśmieszku, zbył jednak w myślach chęć zapytania go, czy posiada taki dworek na zbyciu. Odnotował również propozycję Valerija, bezosobowo i nie patrząc na nic konkretnego skinąwszy głową, kiedy padła; z pewnością nie wyrzuci jej z pamięci. Na przyszłość. Nie obejrzał się na Sigrun, kiedy padło pytanie, nie zamierzał też na nie odpowiadać: zaklęcie patronusa było bardzo potężne i nawet gdyby czarnoksięskie mocy nie odebrały mu możliwości sięgnięcia po białą magię, szczerze wątpił, by ktokolwiek na tej sali potrafił wyczarować to zaklęcie bez trudu - i panując nad nim. Ściągnął go dopiero wzrok Apolinaire'a - który odwzajemnił z nie mniejszą wrogością niż dotychczas; pojawił się tutaj najeżony - i być takim nie przestał. Dysputa odnośnie lustra docierała do niego jednym uchem, drugim uciekała - nie miał zwyczaju wypowiadać się na temat spraw, o których nie miał pojęcia. Jeśli to zadziała - dobrze. Głos ponownie zabrał Dolohov - Tristan się z nim zgadzał. Skierował więc spojrzenie na Lupusa Blacka, niewyzbyte z niechęci, nie tylko wywołanej rodową animozją, ale nade wszystko towarzystwem, w jakim się tutaj zjawił. Zjawił się po raz pierwszy, więc nie każdy być może wiedział, że Black był uzdrowicielem - co lawirując na salonach Rosier wiedzieć musiał. Mógł za nim nie przepadać - ale nie negował jego medycznego wykształcenia. Ani - a może nawet tym bardziej - doświadczenia. Z pewnością Black potrafił potwierdzić lub zanegować słowa Dolohova - najlepiej wiedział, jak działa szpital, najlepiej znał również anatomiczne niuanse odróżniające rzeczywistą śmierć od upozorowanej - i to on potrafił wskazać szansę powodzenia podobnych działań.
- Co się tyczy twojej propozycji, Valeriju - skierował się do alchemika, oplatając palce wokół naczynia z winem. - Cena, jaką płacimy za sięganie po najczarniejszą z magicznych dziedzin, jest wysoka. Szlachetna sztuka alchemii potrafi jednak zdziałać cuda, czy jesteś w stanie dotrzeć do sposobu, który tę ofiarę obniży? - Istniał eliksir życia, który przedłużał lata; za przemijanie nie płaciło się własnym zdrowiem - wydawała się tutaj zachodzić pewna analogia. Nie spodziewał się prostej odpowiedzi, jednakowo wiedział, że umysł Dolohova da odpowiedź pewną, co musiało jednocześnie oznaczać wystarczającą. Pytanie zostało zadane tak naprawdę w eter: znajdowało się wśród nich wielu poszukiwaczy artefaktów oraz znawców starodawnych klątw, którzy mogli znaleźć odpowiedź na to pytanie równie łatwo - on jej nie znał. - Może się również okazać, że będziemy potrzebować leku na sinicę. - Tutaj ponownie przeniósł spojrzenie na Lupusa, a potem - na Eir i Quentina. Anomalie wywoływały napady, na które podatni byli wszyscy - dla nich wydawały się one szczególnie niefortunne. Sinica uchodziła dotąd za chorobę nieuleczalną - być może nie pochylili się nad nią jeszcze czarodzieje równie zdolni co ci, którzy zasilali szeregi zwolenników Czarnego Pana.
- Co się tyczy twojej propozycji, Valeriju - skierował się do alchemika, oplatając palce wokół naczynia z winem. - Cena, jaką płacimy za sięganie po najczarniejszą z magicznych dziedzin, jest wysoka. Szlachetna sztuka alchemii potrafi jednak zdziałać cuda, czy jesteś w stanie dotrzeć do sposobu, który tę ofiarę obniży? - Istniał eliksir życia, który przedłużał lata; za przemijanie nie płaciło się własnym zdrowiem - wydawała się tutaj zachodzić pewna analogia. Nie spodziewał się prostej odpowiedzi, jednakowo wiedział, że umysł Dolohova da odpowiedź pewną, co musiało jednocześnie oznaczać wystarczającą. Pytanie zostało zadane tak naprawdę w eter: znajdowało się wśród nich wielu poszukiwaczy artefaktów oraz znawców starodawnych klątw, którzy mogli znaleźć odpowiedź na to pytanie równie łatwo - on jej nie znał. - Może się również okazać, że będziemy potrzebować leku na sinicę. - Tutaj ponownie przeniósł spojrzenie na Lupusa, a potem - na Eir i Quentina. Anomalie wywoływały napady, na które podatni byli wszyscy - dla nich wydawały się one szczególnie niefortunne. Sinica uchodziła dotąd za chorobę nieuleczalną - być może nie pochylili się nad nią jeszcze czarodzieje równie zdolni co ci, którzy zasilali szeregi zwolenników Czarnego Pana.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 25.11.17 10:56, w całości zmieniany 1 raz
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Milczał, pozwalając, by to inni wypowiadali słowa wątpliwości, faktów czy dopowiedzeń. Nie zamierzał brać w tym werbalnego udziału. Jeszcze. Nie mając nic ciekawego czy odkrywczego do powiedzenia, wolał zachowywać ciszę. Zresztą przez jakiś czas zdawał się być zupełnie wyłączony z rozmów, chociaż jego umysł wciąż pozostawał na miejscu, a uwaga śledziła przebieg spotkania. Nie mógł się też dziwić swojemu kuzynowi, który nie wtrącał się w tematy poruszane przy sporym stole, zachowując swoje własne przemyślenia dla siebie. Morgoth nie musiał słyszeć jego opinii, bo zdawać by się mogło, że Yaxleyowie potrafili z łatwością porozumieć się telepatycznie. Nie dało się nie zauważyć przy okazji, że siedząca naprzeciwko blondynka była celem wielu ukradkowych spojrzeń Cynerica, szczególnie jeśli było się jego rodziną. Niewątpliwie go to drażniło, bo wolałby żeby jego zmysły pozostały trzeźwe, ale młodszy z Yaxleyów doskonale wiedział, że myśl o przyszłej żonie była dla Ciny i niepokojąca, ale również i wyczekiwana. Rozumiał też jego milczenie i nikt nie powinien się mu dziwić. W niektórych kwestiach zmuszenie któregoś z nich do odezwania się graniczyło z cudem. Wychodzili z założenia że, milczenie było potrzebne tylko wtedy, kiedy nie miało się nic ważnego do powiedzenia. I to ono sprawiało, że nawet głupcy przez chwilę stawali się mędrcami. Ojciec już dawno powiedział mu wartości słuchania i analizowania, które Morgoth cenił sobie bardziej niż cokolwiek. Wiele tych kwestii zostało zmasakrowanych podczas pobytu w Szkole Magii i Czarodziejstwa, gdzie nie rozumiano tak ważnych kwestii. Dlaczego nie pozwalali mu nigdy zachować jego myśli i uwag tylko dla siebie, naciskając by się odezwał? Czy nie mogli zrozumieć, że gadaniem niszczyli wszystko? To utwierdziło go w przekonaniu, że społeczeństwo wolało mówić niż działać, a on nie chciał być taki jak oni. Teraz trwał w milczeniu, nie zamierzając zabierać głosu, gdy preferował wsłuchiwanie się. Nikt nie musiał się martwić o to, że coś mu umknęło, bo słyszał wszystko - rejestrował również dziwny tik kuzyna, który wydawał się być czymś... Poruszony, chociaż zdecydowanie ów określenie nie odnosiło się do Yaxleyów w ten sam sposób jak do innych. Nie odezwał się jednak ani nie reagował, wpatrując się w niewidoczny punkt na stole między nim a Edgarem, a kolejny papieros wylądował w jego dłoni jakby pomagając mu się skupić. Musiał jednak przyznać sam przed sobą, że tak żywa dyskusja o Goshawk była zaskakująco nieefektowna - im więcej osób dyskutowało nad jej losem, tym szanse powodzenia całego przedsięwzięcia malały. Nie twierdził, że ktoś mógł donieść władzom o tych planach, ale lepiej jeśli o jej faktycznych losach wiedziało jak najmniej osób - dla własnego jak i innych bezpieczeństwa. Nikt nie musiałby kłamać. Decyzja powinna należeć do postawionych w hierarchii najwyżej i nie musieliby się tłumaczyć, dlaczego tak się stało. Ci wszyscy próbujący w jakikolwiek sposób ingerować, nie znając postaci o której była mowa, przypominali mu zapalone pieski, chcące się popisać, byle tylko ktoś ich zauważył. Pozostawiało to w nim irytujące poczucie zniesmaczenia. Gdy tylko pojawił się temat eliksirów, nieznacznie podniósł spojrzenie na Quentina, który już niedługo miał zjawić się w jego posiadłości, by przedyskutować pewien temat. Morgoth zastanawiał się również czy nie poruszyć z nim kwestii wywarów i animagii. Powinien nad tym pomyśleć, bo zdecydowanie nie zamierzał zawierzać wszystkim podczas rozpowiadania o swojej umiejętności. Nie chciał, by inni wiedzieli o tym, co potrafi, a przynajmniej nie teraz. I tak część już zdawała sobie z tego sprawę, ale niepotrzebne rzucanie słów było niebezpieczną praktyką i Yaxley zdawał sobie z tego sprawę. Najwidoczniej jego kuzyn poczuł delikatne zatrzęsienie dyskomfortu, gdy zwrócił się do niego o podanie wina. Morgoth podniósł się nieznacznie, by sięgnąć po naczynie i dopiero gdy przekazywał je kuzynowi, spojrzał na niego wymownie. Zdawał sobie sprawę, że wiele słów, które tu padły i paść jeszcze miały były bezwartościowe, ale musieli słuchać. Dzięki temu uczyli się, rozwijali, wiedzieli, co się dzieje. Być może było ono nieco karcące, ale okazywanie zirytowania i nudy nie leżało w ich naturze i Cyneric musiał o tym pamiętać. Młodszy kuzyn jednak nie potępiał go za to - w końcu blondyn był treserem trolli i od zawsze szukał wrażeń. Nic dziwnego, że trochę go spotkanie męczyło, ale musiał wytrwać.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lekkim uniesieniem brwi odpowiedziałem na wyzywające spojrzenie Magnusa, wyrażając tym samym kulturalne i w pełni cywilizowane zaintrygowanie.
- Cassandra sama najlepiej będzie potrafiła ocenić ewentualne ryzyko - byłem ostatnią osobą, która narażałaby Lysandrę na kolejne niebezpieczeństwa. Wieszczka jednak potrafiła bronić swojej córki. Nie mogliśmy zostawić Goshawk, to zdecydowanie była prawda.
- Nie przesadzałbym z tą ostrożnością. Nowa tożsamość nie będzie potrzebna, to dość radykalny krok.
Aurorzy mają mnóstwo rzeczy na głowie, poczekajmy aż im się znudzi. Będziemy się martwić jak dalej będą węszyć - nie było dobrego powodu, dla którego uzdrowicielka miałaby rozstawać się z własną tożsamością. Ta ewentualność zawsze nam pozostanie. - Ale zatrudnienie jej z dala od Munga może być dobrym pomysłem. Aurorzy nie tkną domu arystokracji.
Uśmiechnąłem się do siebie, gdy Ten Francuz odpowiedział Magnusowi. Czasem, gdy tak zgodnie dyskutowaliśmy o niesieniu pomocy jednej z nas łatwo było zapomnieć, że wszystkich nas trzyma tu osoba Czarbego Pana podbudowana egoistycznymi pobudkami takimi jak zemsta, chęć oczyszczenia świata czy jeszcze inne, wspaniale szczytne cele. Ostatecznie wszyscy jesteśmy tu dla siebie i mądrze jest o tym nigdy nie zapominać.
- Poradzimy sobie z dementorami - odparłem tylko Roomwood ucinając temat. To nie było coś, co miałbym ochotę teraz przedyskutowywać. Nie kiedy nie mieliśmy jeszcze żadnego planu. To jednak było zmartwienie Śmierciożerców, nie reszty. Starałem się nie myśleć o tym, że tak naprawdę nie mamy jeszcze pomysłu, jak chcemy przetrwać spotkanie z uosobieniem strachu. Myśl ta była niespecjalnie przyjemna. Większość mojego życia była próbą uniknięcia Azkabanu. A teraz dobrowolnie miałem pakować się w sam środek miejsca, którego nie chciałem nawet oglądać. Myśli na ten temat zatrzymałem jednak dla siebie nie zamierzałem dzielić się nimi z Ramseyem, moim synem, a co dopiero z gromadą obcych ludzi. Musieliśmy jednak się przygotować. I choć przyznawałem to niechętnie, pomoc Dolohova może okazać się konieczna.
- Cassandra sama najlepiej będzie potrafiła ocenić ewentualne ryzyko - byłem ostatnią osobą, która narażałaby Lysandrę na kolejne niebezpieczeństwa. Wieszczka jednak potrafiła bronić swojej córki. Nie mogliśmy zostawić Goshawk, to zdecydowanie była prawda.
- Nie przesadzałbym z tą ostrożnością. Nowa tożsamość nie będzie potrzebna, to dość radykalny krok.
Aurorzy mają mnóstwo rzeczy na głowie, poczekajmy aż im się znudzi. Będziemy się martwić jak dalej będą węszyć - nie było dobrego powodu, dla którego uzdrowicielka miałaby rozstawać się z własną tożsamością. Ta ewentualność zawsze nam pozostanie. - Ale zatrudnienie jej z dala od Munga może być dobrym pomysłem. Aurorzy nie tkną domu arystokracji.
Uśmiechnąłem się do siebie, gdy Ten Francuz odpowiedział Magnusowi. Czasem, gdy tak zgodnie dyskutowaliśmy o niesieniu pomocy jednej z nas łatwo było zapomnieć, że wszystkich nas trzyma tu osoba Czarbego Pana podbudowana egoistycznymi pobudkami takimi jak zemsta, chęć oczyszczenia świata czy jeszcze inne, wspaniale szczytne cele. Ostatecznie wszyscy jesteśmy tu dla siebie i mądrze jest o tym nigdy nie zapominać.
- Poradzimy sobie z dementorami - odparłem tylko Roomwood ucinając temat. To nie było coś, co miałbym ochotę teraz przedyskutowywać. Nie kiedy nie mieliśmy jeszcze żadnego planu. To jednak było zmartwienie Śmierciożerców, nie reszty. Starałem się nie myśleć o tym, że tak naprawdę nie mamy jeszcze pomysłu, jak chcemy przetrwać spotkanie z uosobieniem strachu. Myśl ta była niespecjalnie przyjemna. Większość mojego życia była próbą uniknięcia Azkabanu. A teraz dobrowolnie miałem pakować się w sam środek miejsca, którego nie chciałem nawet oglądać. Myśli na ten temat zatrzymałem jednak dla siebie nie zamierzałem dzielić się nimi z Ramseyem, moim synem, a co dopiero z gromadą obcych ludzi. Musieliśmy jednak się przygotować. I choć przyznawałem to niechętnie, pomoc Dolohova może okazać się konieczna.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Rookwood sądziła, że temat uzdrowicielki Marianny przycichł, lecz znów się pomyliła. Wciąż nad tym debatowano, wyolbrzymiając problem do nader wysokiej rangi, podczas gdy w jej własnej ocenie: rozwiązanie było dużo prostsze. Nie zdecydowała się jednak odzywać po raz wtóry, nie zamierzała się powtarzać, skoro chcieli w kółko wałkować to samo - niech to robią. Zgasiła papierosa, ujęła znów w dłoń złoty kielich, którego wartość najpewniej przekraczała jej miesięczne zarobki. Opróżniła go do dna, a zawartość znów magicznie się zapełniła, zgodnie z jej życzeniem. Przysłuchiwała się dyspucie w milczeniu, opuszkiem palca wodząc po krawędzi kielicha, nienachalnie przyglądając się innym. Zauważyła wyraźne niezadowolenie Azjatki, które absolutnie jej nie dziwiło: została potraktowana lekceważąco bez żadnej przyczyny. Sigrun domyślała się imienia uzdrowicielki, o której kobieta mówiła, tak godna zaufania i utalentowana mogła być jedynie Cassandra Vablatsky. Cassandrę znała i ceniła, a jednocześnie wiedziała, że raczej nie obraca się w arystokratycznym towarzystwie, zdziwiła ją więc uwaga Magnusa, lecz pominęła ją milczeniem.
Poradzimy sobie z dementorami.
Odpowiedzi na zadanie przez siebie pytanie nie uzyskała, lecz nie zamierzała naciskać. Wyczuła w głosie starszego Mulcibera ostrzegawczą nutę i odpowiedziała mu jedynie lekko uniesioną brwią w wyrazie zaskoczenia. Po tym tonie i słowach domyślała się, że odpowiedź mogłaby brzmieć nie, więc misję ocalenia Craiga Burke, o którym wspominano, oceniała niemal jako samobójczą. Nie była wybitnym magizoologiem, lecz o magicznych stworzeniach i istotach wiedziała sporo, z pewnością więcej od przeciętnego czarodzieja - o dementorach także. Nie znała nań innego sposobu, niż srebrzysty patronus, energia wyłoniona z najcieplejszych ludzkich wspomnień. Dla nich, ludzi, którzy wybrali potęgę płynącą z ciemności, wyczarowanie patronusa byłoby zadaniem po stokroć trudniejszym... lecz jakie mieli szanse bez nich w Azkabanie, pełnym dementorów? Nie potrafiła powiedzieć i to na całe szczęście nie było jej zmartwieniem.
Myślami powróciła do ciemnej, ponurej twierdzy po środku morza i znów poczuła zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa.
Poprawiła się na krześle i wyciągnęła z paczki kolejnego papierosa, skupiając spojrzenie na Valeriju: alchemiku wybitnym, którego od lat znała i ceniła. Cieszyło ją, że znalazł się przy tym stole wraz z nimi.
Poradzimy sobie z dementorami.
Odpowiedzi na zadanie przez siebie pytanie nie uzyskała, lecz nie zamierzała naciskać. Wyczuła w głosie starszego Mulcibera ostrzegawczą nutę i odpowiedziała mu jedynie lekko uniesioną brwią w wyrazie zaskoczenia. Po tym tonie i słowach domyślała się, że odpowiedź mogłaby brzmieć nie, więc misję ocalenia Craiga Burke, o którym wspominano, oceniała niemal jako samobójczą. Nie była wybitnym magizoologiem, lecz o magicznych stworzeniach i istotach wiedziała sporo, z pewnością więcej od przeciętnego czarodzieja - o dementorach także. Nie znała nań innego sposobu, niż srebrzysty patronus, energia wyłoniona z najcieplejszych ludzkich wspomnień. Dla nich, ludzi, którzy wybrali potęgę płynącą z ciemności, wyczarowanie patronusa byłoby zadaniem po stokroć trudniejszym... lecz jakie mieli szanse bez nich w Azkabanie, pełnym dementorów? Nie potrafiła powiedzieć i to na całe szczęście nie było jej zmartwieniem.
Myślami powróciła do ciemnej, ponurej twierdzy po środku morza i znów poczuła zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa.
Poprawiła się na krześle i wyciągnęła z paczki kolejnego papierosa, skupiając spojrzenie na Valeriju: alchemiku wybitnym, którego od lat znała i ceniła. Cieszyło ją, że znalazł się przy tym stole wraz z nimi.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź