Sala bankietowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala bankietowa
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Dyskusje o moralności - tak, dokładnie w te rejony zamierzała udać się z prawowitą małżonką Tristana. Pchał ją tam czysty masochizm, wzbogacony jednak o nutkę...sadyzmu? Czy podświadomie próbowała się odegrać, odnajdując w tej skomplikowanej sytuacji satysfakcję z tej marnej przewagi, jaką posiadała nad Evandrą? Nie mogła równać się z nią wyglądem ani wychowaniem, o skali uczucia, które żywił wobec półwili Rosier, nie wspominając, pozostało więc jedynie reperowanie poszatkowanego oszałamiającym widokiem tańczącego razem nestorstwa ego w najbardziej żałosny ze sposobów. Niewidoczny nawet dla samej arystokratki, bazujący bowiem na wiedzy. Szczyceniu się przed samą sobą niewidzialną przewagą, stroszenie potarganych piórek tak, by przed zwierciadłem własnego odrzucenia poczuć się większą, lepszą, chcianą. Ignorując bolesne fakty: to z Evandrą spędzał większość dni i nocy; to dla niej był w stanie porzucić wszystko; to dziecko, które opuściło jej łono stało się prawowitym dziedzicem fortuny oraz magicznego splendoru. I - co zadziwiająco ją ubodło w porównaniu do skali tych wielkich różnic - to jej talii dotykał tego wieczoru w eleganckim tańcu, budząc zachwyt wszystkich zgromadzonych na wernisażu.
Mericourt cierpiała w milczeniu - i cierpiała ładnie, dalej uprzejmie uśmiechnięta, z uwagą wysłuchująca opowieści o syrenach. Zwodniczych, płytkich, egocentrycznych: takich jak dawna lady Lestrange? - A cóż mogą zaoferować oprócz morskich opowieści, niewyobrażalnego piękna głosu oraz zaledwie połowicznej nagości? - spytała z szczerym zaciekawieniem, wygaszając w głosie krytykę, tak, by pozostała w nim tylko uprzejmość. Współpracowała z syrenami na co dzień, a znoszenie ich kaprysów należało do części jej obowiązków. Wolała jednak konwersować z ludźmi, nawet jeśli oznaczało to natykanie się na jednocześnie zawstydzoną i frustrująco pewną siebie Virginię, płonącą rumieńcem na sam widok smukłej, odzianej w czerń sylwetki madame Mericourt.
Czy rozpoczynając tę rozmowę miała nadzieję na wyrzucenie z la Fantasmagorii właśnie tej krnąbrnej nastolatki? Możliwe; przy Evandrze nie ufała własnym osądom, gubiła się w labiryncie buzujących w niej emocji, w tym gabinecie luster, odbijającym w krzywych zwierciadłach kwilącą zazdrość i majestatyczne przekonanie o tym, że jest cenniejsza od pólwili. - Mam nadzieję, że i w tym miejscu odnajdujesz, lady, choć odrobinę swego dawnego domu. Pociechy, radości, beztroski tamtych chwil, spędzonych z syrenami sławiącymi pieśniami Wyspę Wight - wtrąciła jeszcze uprzejmie, gdy przechodziły na taras, zostawiając za sobą zbyt wścibski tłum oraz duchotę. Noc powitała ich życzliwie, pięknym widokiem i świeżym powietrzem, otrzeźwiającym Deirdre na tyle, by przypomniała sobie o rozluźnieniu szczęki. Niby niewidoczna wskazówka zdenerwowania, lecz miała wpływ zarówno na tembr głosu jak i całą postawę. Nauczyła się perfekcji swych kłamstw i masek; czasem wystarczyło napiąć jeden konkretny mięsień, by cała aura sylwetki przestała wzbudzać podejrzenia czy respekt. Takie drobiazgi wiele znaczyły w przypadku pracy w Wenus, gdy obnażała się cała, lecz również odziana od stóp do głów dbała o całokształt prezencji przybieranej postaci. Obecnie: zaaferowanej, troskliwej oraz nieco zakłopotanej opiekunki magicznego baletu, dzielącej się ze swą przełożoną troskami dotyczącymi personelu. - Oczywiście, lady Rosier - skwitowała długie, dyplomatyczne wypowiedzi Evandry, czujnie spoglądając na nią kątem oka. Co za perfekcyjny profil; linia arystokratycznego noska, gładkiego czoła, pełnych ust cherubinka; nieskazitelna cera okolona złotymi kosmykami włosów, zdającymi się lśnić nawet w półmroku tarasu. Dei ledwie powstrzymała się od uszczypnięcia - siebie? półwili? - by upewnić się, że ta baśniowa istota istnieje. I może w pewien pokrętny sposób jej pomóc. Im pomóc, bo zależało im na tym samym mężczyźnie. - Nie chciałabym sugerować niczego problematycznego ani podejmować decyzji bez lady zgody, ale...czy nie sądzi lady, że dobrze byłoby wspominaną debiutantkę polecić baletowi gdzieś na północy naszego wspaniałego kraju? - zaczęła powoli, wyważonym i troskliwym tonem. - Tam mogłaby się z pewnością lepiej rozwinąć, a chłód tej części kraju złagodziłby ognisty charakter, mogący powodować wiele problemów. Słyszałam, że jeden z lokalnych magicznych domów kultury poszukiwał kogoś o artystycznym zacięciu, byliby zachwyceni móc ugościć tam dziewczynę - kontynuowała miękko, na razie nie dając się ponieść satysfakcji. Tak, oznaczałoby to dla Virginii koniec kariery, zesłanie do jakiegoś zapchlonego baleciku na krańcu świata, a w ferworze wojny...Cóż, mogło skończyć się to nieprzyjemnie, lecz pozory troski o wychowanie dziewczyny przykryłyby jakiegokolwiek wątpliwości. Rozwiązanie idealne, usuwające tę małą, głupią kurwę z Londynu. Specjalnie nie przywoływała jej imienia, nie chcąc jej spersonifikować; nie wiedząc, na ile łaskawa i wyrozumiała jest Evandra, która mogłaby przejąć się lodem czarownicy. Nie powinna taka być, opinia ciągnąca się za Tristanem ostatnio przygasła, lecz Deirdre jasno zasugerowała, że wina leżała po stronie nastoletniej lafiryndy. - I proszę się nie martwić, lady. Lord nestor przy każdym kroku podkreśla miłość i oddanie dla swojej żony - każdy marmurowy schodek tego przybytku jest dowodem na jego niegasnące uczucie - dodała ciszej, poufale, posyłając lady Rosier wspierający uśmiech. Okraszony szczyptą zazdrości, tak, ta teraz pasowała do kontekstu; Deirdre pokusiła się też o machinalne przekręcenie obrączki na wdowim palcu. Odgrywała madame w każdym calu, podkreślając własną nieszkodliwość. Oraz lojalność wobec Evandry Rosier. - Mijałyśmy się na korytarzach la Fantasmagorii, lecz niestety, nasze konwersacje nigdy nie miały szansy zostać pogłębione - odparła dźwięcznie - i wdzięcznie - ale proszę się nie kłopotać, jestem tu po to, by lady służyć. Dlatego wspomniałam o tej dziewczynie, może niepotrzebnie, lecz...czułabym wyrzuty sumienia nie informując lady o istnieniu tak wulgarnie kokieteryjnej istoty - westchnęła z ciężkim sercem, znów uśmiechając się do arystokratki z całym dostępnym urokiem. Cel uświęcał środki. - Nie kryję, że towarzystwo lady jest dla mnie wyjątkowym doznaniem i nobilitacją. Została lady żoną nestora, to chyba wiele zmienia także w codziennym życiu? - dopytała łagodnie, bez natarczywości: zastanawiała się wiele razy, jak to jest być nią. Absurdalnie piękną i zamkniętą w złotej klatce. Posiadającą u boku niezwykłego czarodzieja rosnącego w niewyobrażalną siłę. Czy dalej od niego stroniła? A może narodziny syna oraz szalony polityczny awans sprawił, że ich małżeństwo zamieniło się w sielankę?
Mericourt cierpiała w milczeniu - i cierpiała ładnie, dalej uprzejmie uśmiechnięta, z uwagą wysłuchująca opowieści o syrenach. Zwodniczych, płytkich, egocentrycznych: takich jak dawna lady Lestrange? - A cóż mogą zaoferować oprócz morskich opowieści, niewyobrażalnego piękna głosu oraz zaledwie połowicznej nagości? - spytała z szczerym zaciekawieniem, wygaszając w głosie krytykę, tak, by pozostała w nim tylko uprzejmość. Współpracowała z syrenami na co dzień, a znoszenie ich kaprysów należało do części jej obowiązków. Wolała jednak konwersować z ludźmi, nawet jeśli oznaczało to natykanie się na jednocześnie zawstydzoną i frustrująco pewną siebie Virginię, płonącą rumieńcem na sam widok smukłej, odzianej w czerń sylwetki madame Mericourt.
Czy rozpoczynając tę rozmowę miała nadzieję na wyrzucenie z la Fantasmagorii właśnie tej krnąbrnej nastolatki? Możliwe; przy Evandrze nie ufała własnym osądom, gubiła się w labiryncie buzujących w niej emocji, w tym gabinecie luster, odbijającym w krzywych zwierciadłach kwilącą zazdrość i majestatyczne przekonanie o tym, że jest cenniejsza od pólwili. - Mam nadzieję, że i w tym miejscu odnajdujesz, lady, choć odrobinę swego dawnego domu. Pociechy, radości, beztroski tamtych chwil, spędzonych z syrenami sławiącymi pieśniami Wyspę Wight - wtrąciła jeszcze uprzejmie, gdy przechodziły na taras, zostawiając za sobą zbyt wścibski tłum oraz duchotę. Noc powitała ich życzliwie, pięknym widokiem i świeżym powietrzem, otrzeźwiającym Deirdre na tyle, by przypomniała sobie o rozluźnieniu szczęki. Niby niewidoczna wskazówka zdenerwowania, lecz miała wpływ zarówno na tembr głosu jak i całą postawę. Nauczyła się perfekcji swych kłamstw i masek; czasem wystarczyło napiąć jeden konkretny mięsień, by cała aura sylwetki przestała wzbudzać podejrzenia czy respekt. Takie drobiazgi wiele znaczyły w przypadku pracy w Wenus, gdy obnażała się cała, lecz również odziana od stóp do głów dbała o całokształt prezencji przybieranej postaci. Obecnie: zaaferowanej, troskliwej oraz nieco zakłopotanej opiekunki magicznego baletu, dzielącej się ze swą przełożoną troskami dotyczącymi personelu. - Oczywiście, lady Rosier - skwitowała długie, dyplomatyczne wypowiedzi Evandry, czujnie spoglądając na nią kątem oka. Co za perfekcyjny profil; linia arystokratycznego noska, gładkiego czoła, pełnych ust cherubinka; nieskazitelna cera okolona złotymi kosmykami włosów, zdającymi się lśnić nawet w półmroku tarasu. Dei ledwie powstrzymała się od uszczypnięcia - siebie? półwili? - by upewnić się, że ta baśniowa istota istnieje. I może w pewien pokrętny sposób jej pomóc. Im pomóc, bo zależało im na tym samym mężczyźnie. - Nie chciałabym sugerować niczego problematycznego ani podejmować decyzji bez lady zgody, ale...czy nie sądzi lady, że dobrze byłoby wspominaną debiutantkę polecić baletowi gdzieś na północy naszego wspaniałego kraju? - zaczęła powoli, wyważonym i troskliwym tonem. - Tam mogłaby się z pewnością lepiej rozwinąć, a chłód tej części kraju złagodziłby ognisty charakter, mogący powodować wiele problemów. Słyszałam, że jeden z lokalnych magicznych domów kultury poszukiwał kogoś o artystycznym zacięciu, byliby zachwyceni móc ugościć tam dziewczynę - kontynuowała miękko, na razie nie dając się ponieść satysfakcji. Tak, oznaczałoby to dla Virginii koniec kariery, zesłanie do jakiegoś zapchlonego baleciku na krańcu świata, a w ferworze wojny...Cóż, mogło skończyć się to nieprzyjemnie, lecz pozory troski o wychowanie dziewczyny przykryłyby jakiegokolwiek wątpliwości. Rozwiązanie idealne, usuwające tę małą, głupią kurwę z Londynu. Specjalnie nie przywoływała jej imienia, nie chcąc jej spersonifikować; nie wiedząc, na ile łaskawa i wyrozumiała jest Evandra, która mogłaby przejąć się lodem czarownicy. Nie powinna taka być, opinia ciągnąca się za Tristanem ostatnio przygasła, lecz Deirdre jasno zasugerowała, że wina leżała po stronie nastoletniej lafiryndy. - I proszę się nie martwić, lady. Lord nestor przy każdym kroku podkreśla miłość i oddanie dla swojej żony - każdy marmurowy schodek tego przybytku jest dowodem na jego niegasnące uczucie - dodała ciszej, poufale, posyłając lady Rosier wspierający uśmiech. Okraszony szczyptą zazdrości, tak, ta teraz pasowała do kontekstu; Deirdre pokusiła się też o machinalne przekręcenie obrączki na wdowim palcu. Odgrywała madame w każdym calu, podkreślając własną nieszkodliwość. Oraz lojalność wobec Evandry Rosier. - Mijałyśmy się na korytarzach la Fantasmagorii, lecz niestety, nasze konwersacje nigdy nie miały szansy zostać pogłębione - odparła dźwięcznie - i wdzięcznie - ale proszę się nie kłopotać, jestem tu po to, by lady służyć. Dlatego wspomniałam o tej dziewczynie, może niepotrzebnie, lecz...czułabym wyrzuty sumienia nie informując lady o istnieniu tak wulgarnie kokieteryjnej istoty - westchnęła z ciężkim sercem, znów uśmiechając się do arystokratki z całym dostępnym urokiem. Cel uświęcał środki. - Nie kryję, że towarzystwo lady jest dla mnie wyjątkowym doznaniem i nobilitacją. Została lady żoną nestora, to chyba wiele zmienia także w codziennym życiu? - dopytała łagodnie, bez natarczywości: zastanawiała się wiele razy, jak to jest być nią. Absurdalnie piękną i zamkniętą w złotej klatce. Posiadającą u boku niezwykłego czarodzieja rosnącego w niewyobrażalną siłę. Czy dalej od niego stroniła? A może narodziny syna oraz szalony polityczny awans sprawił, że ich małżeństwo zamieniło się w sielankę?
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Taniec Deirdre, szczycenie się wyższością, tajemną wiedzą, której sekretów nie było Evandrze dane poznać - czy naprawdę było to wystarczające, by ucieszyć się z wygranej? Tak dumnych, władczych kobiet nie satysfakcjonowało przecież własne przeświadczenie, skarbem należało się chwalić! Mericourt była jednak zbyt sprytna na to, by się nazbyt wychylać, dobrze wiedząc, że w ten sposób sama pozbawiłaby siebie przewagi. Jak długo przyjdzie jej tkwić w tym zawieszeniu, niecierpliwości, niedosycie? I czy istniał sposób, by temu zapobiec?
Wszystko wskazywało na to, że Evandra szczerze cieszy się z obecności na bankiecie, jak i towarzystwa swojego małżonka. Nie okazywali sobie czułości, ale przecież publicznie nie wypada, nikt nie mógł więc poddać w wątpliwość uczucia, jakim mieli się darzyć. Snuło się domysły, tworzono plotki, a wszystko tylko po to, by poczuć się lepiej. Paląca zazdrość drażniła okrutnie, dodatkowo tylko zmuszając do puszczania fantazji; w końcu najlepiej zazdrościć tym, którzy mają wszystko, czy tak?
Lady Rosier wielokrotnie słyszała już uprzejmości, komplementowano jej urodę, pogodę ducha, znajomość literatury, poczucie humoru, ale przede wszystkim udane małżeństwo. Nie siliła się nawet na odrobinę szczerości, nie wyprowadzała nikogo z błędu, wszak znaczyło to, że swoją rolę odgrywa bezbłędnie. Oddana, kochająca żona, będąca zarówno nieocenionym wsparciem, jak i błyszczącym klejnotem - czy nie tego zawsze pragnęła? Gdyby stanęła obok, pewnie sama by sobie zazdrościła, nie dostrzegając tego, co kładło się cieniem na jej szczęście, nie pozwalając w pełni cieszyć się spełnianymi marzeniami. Niewielu było tych, którym dane było poznać istotę problemu, można było nawet pokusić się o stwierdzenie, iż nie znał jej nikt.
Dawna lady Lestrange z pewnością różniła się od obecnej lady Rosier, ale czy posunąć się do nazwania jej zwodniczą, płytką, egocentryczną? Świat zawsze kręcił się wokół niej, nigdy nie musiała walczyć o atencję, jak więc zarzucić jej samolubstwo, kiedy tak została nauczona? Zdarzało jej się zwodzić, podkolorowywanie prawdy weszło w nawyk - bo kłamstwem się przecież brzydziła! - a wyrzuty sumienia nie szły z tym w parze. Przez cały dzisiejszy wieczór wdzięczyła się do napotykanych czarodziejów, lecz nie ze złośliwości, a poczucia obowiązku oraz szlachetnego wychowania i czystej sympatii. Nie chciała, by ktokolwiek czuł się w jej towarzystwie źle, więc starała się obdarowywać dobrym słowem, odsuwając myśli swego rozmówcy od tego, co niemiłe. Nie można było jednak zapomnieć o licznych manipulacjach, jakich zaczęła dopuszczać się w czasach szkolnych, kiedy dopiero odkrywała potencjał przekazanych jej w genach umiejętności. Liczne kaprysy, z którymi muszą radzić sobie bliscy Evandry, gdy z czasem dowiadują się o jej chwiejności emocjonalnej oraz tendencji do popadania w skrajności - czy świadczą one o płytkości umysłu, nieumiejętności rozumowania, do wyciągania wniosków, poszukiwania czegoś więcej? Czy gdyby rzeczywiście była zwodnicza, płytka i egocentryczna, lord Rosier darzyłby ją tak wielkiem uczuciem?
Cóż mają do zaoferowania? Ton głosu Deirdre był bardzo uprzejmy, lecz wypowiadane przez nią słowa zbyt bliskie były ironicznej pobłażliwości, by założyć, iż ma ona choć połowicznie dobre zdanie o omawianych przez siebie stworzeniach.
- Nie można prawdziwie poznać drugiego człowieka bez próby jego zrozumienia. Tak samo jest z każdym innym stworzeniem - odpowiedziała równie uprzejmie, chcąc by ta zrozumiała swój błąd, jednocześnie nie wprawiając jej w zakłopotanie. Evandra mogła spędzić kolejne godziny, snując opowieści o swoim życiu z syrenami oraz próbować przekonać madame Mericourt do zmiany zdania, ale i na to przyjdzie pora. - Zgadza się, syreny bywają kapryśne, lecz to część ich niezwykłej natury. Znane są ich umiejętności wokalne, ale niewielu wie jak biegli są w innych dziedzinach sztuki. Jedną z moich ulubionych ozdób jest perłowa broszka wykonana przez nich z finezją, jakiej próżno szukać u innych artystów. Uważam, że możemy się od nich wiele nauczyć.
Chciała się sprzeciwić, zgłosić, że przepełniony obcymi ludźmi budynek nijak miał się do jej dawnego domu na Wight. Pomimo iż teatr powstał na jej cześć nie do końca czuła się w nim jak u siebie. Co prawda to dzięki niemu parę miesięcy temu trzymała się przy względnej sile psychicznej, to balet nie pozwalał jej zupełnie oszaleć i na zawsze zamknąć się w sobie. Po spektaklach długo wracała myślami do skomplikowanych choreografii i zasłyszanych linii melodycznych, jednak wtedy nie umiała jeszcze wrócić do gry na ukochanym instrumencie. Teraz, kiedy przeprosiła się z harfą, a wychodzenie z domu oraz pojawianie się w miejscach publicznych zaczęło jej znów przynosić radość, chciała sięgać coraz dalej, a La Fantasmagorie miały być tego początkiem. Evandra skinęła głową na jakże uprzejme słowa, nie było powodu, by jej nie wierzyć, tak jak i nie dostrzegała nerwowo zaciskanych mięśni szczęki. Czy gdyby wciąż bacznie przyglądała się Deirdre i nie była pod wpływem kilku kieliszków cierpkiego wina, zdołałaby znaleźć choć jeden, drobny defekt w misternie zbudowanej masce, ćwiczonej i podtrzymywanej przez lata? Czy gdyby tak się stało, zwróciłaby na to uwagę, poczuła satysfakcję z rozwiązanej zagadki, może nawet i wyższość?
Lokalne, magiczne domy kultury na północy kraju wcale nie brzmiały zachęcająco i nie trzeba było być znawcą sztuki, by wiedzieć, że to tutaj, w ich londyńskim przybytku, dziewczyna miała największe szanse, by się rozwijać. Bijące serce Evandry nie życzyło nikomu źle, sympatią potrafiła obdarzyć pogardzanego przez innych mugola; o jej miłości i wyrozumiałości wiedzieli już chyba wszyscy, lecz nie każdy miał okazję dowiedzieć się jak wielki potrafił zapłonąć w niej płomień napędzany zazdrością. Półwila rzeczywiście przejęła się losem baletnicy, jej brwi nieznacznie powędrowały ku górze, gdy słuchała sugestii i zapewnień Deridre. Wielka miłość i oddanie Tristana były w tym momencie niczym, bo narastała w niej złość na pojawiające się przed oczami wyobraźni sylwetki wszystkich tutejszych tancerek. Która z nich była tą, która śmiała wzrokiem nie budzącym wątpliwości co do jej intencji spoglądać na lorda Rosier? Nozdrza Evandry zafalowały, kiedy wzdrygnęła się na myśl o sposobach, jakimi czarownica mogłaby posłużyć się, by zmącić spokój nestora; zacisnęła na chwilę powieki, błyskawicznie przywołując na powrót uśmiech na twarz.
- Naturalnie, nie możemy przecież pozwolić na to, by taki talent się zmarnował. - Wzrokiem przesuwała po ciemnym niebie, co wprawniejsze oko wychwyciłoby, że bez żadnego zainteresowania. - Gdyby nie twoja spostrzegawczość i zapobiegliwość, madame, mogłoby dojść do istnej tragedii. Nie ma co zwlekać, nestor nie będzie miał nic przeciwko, ale dobrze byłoby go tym nie trapić. - Nawet jeśli ma jakieś wątpliwości, to lepiej, by o nich zapomniał. Wróciła do Mericourt spojrzeniem porozumiewawczym, obie dobrze wiedziały z czym to się wiązało, choć to Deirdre jako pierwszej przyjdzie mierzyć się z reakcją Tristana, jeśli takowa w ogóle zaistnieje. - Dziękuję za twoją szczerość i że zechciałaś podzielić się ze mną swoimi spostrzeżeniami.
Ani przez moment się nie zwahała, nie poddała jej słów w wątpliwość, nie doszukiwała się prawdy. Gdzie ta sprawiedliwość, którą szumnie się obwiązywała, dążąc do harmonii i równowagi? Gdzie potrzeba drążenia i wyjaśniania sytuacji? Gdzie kobieta, która w dniu egzekucji na Connaught Square wyrażała żal wobec napastniczki, chcąc zrozumieć jej intencje? Gdzieś pod skórą wciąż czuła palącą w żyłach krew, która wzburzyła się w niej podczas tej chwilowej słabości; wyrok zapadł.
- Wszyscy mamy swoje obowiązki, które należy wypełniać. To prawda, że codzienność się zmienia i że nigdy nie można spodziewać się tego, co przyniesie dzień, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by spoglądać na niego z optymizmem. - Znów wymijająca odpowiedź, jakby zaklęta w niej magia nie pozwalała reagować w inny sposób. Jakieś echo wyrzutów sumienia musiało zostać w zakamarkach dziewczęcego umysłu; niepewność związana z oszustwem jakim częstowała tak dobrą wobec niej kobietę. To fakt, że wobec bliższych sobie osób była równie oszczędna w szczerości, ale czy nie obiecała sobie zmian? I czy Deirdre na pewno była odpowiednią osobą do ich wprowadzenia? Uniosła szczupłą, bladą dłoń, kładąc ją na chłodnej barierce, tuż obok niej wylądowała druga, podpierając nóżkę kielicha. - Bywa jednak, że zadania pochłaniają nas tak bardzo, że łatwo zgubić się wśród nieznanych korytarzy. Warto wtedy mieć obok siebie tych, którzy potrafią nas wesprzeć i rozwiać wątpliwości. Wiara i zaufanie są podstawą, by nie dać się zwariować. - Już wcześniej dostrzegła obrączkę widniejącą na wdowim palcu rozmówczyni. Teraz zerknęła nań przelotnie, chcąc nawiązać do niej swoimi słowami. - Nie wiem jak bym sobie poradziła w życiu, gdyby nie obecność Tristana. Takiej pustki po stracie z pewnością nie jest łatwo wypełnić. - Pytała nienachalnie, spojrzeniem sprawdzając reakcje westalki. Jak słusznie podsumowała, nigdy nie miały okazji, by zacieśnić swoją relację, czy była ku temu lepsza okazja, jak wieczorna pogawędka na tarasie?
Wszystko wskazywało na to, że Evandra szczerze cieszy się z obecności na bankiecie, jak i towarzystwa swojego małżonka. Nie okazywali sobie czułości, ale przecież publicznie nie wypada, nikt nie mógł więc poddać w wątpliwość uczucia, jakim mieli się darzyć. Snuło się domysły, tworzono plotki, a wszystko tylko po to, by poczuć się lepiej. Paląca zazdrość drażniła okrutnie, dodatkowo tylko zmuszając do puszczania fantazji; w końcu najlepiej zazdrościć tym, którzy mają wszystko, czy tak?
Lady Rosier wielokrotnie słyszała już uprzejmości, komplementowano jej urodę, pogodę ducha, znajomość literatury, poczucie humoru, ale przede wszystkim udane małżeństwo. Nie siliła się nawet na odrobinę szczerości, nie wyprowadzała nikogo z błędu, wszak znaczyło to, że swoją rolę odgrywa bezbłędnie. Oddana, kochająca żona, będąca zarówno nieocenionym wsparciem, jak i błyszczącym klejnotem - czy nie tego zawsze pragnęła? Gdyby stanęła obok, pewnie sama by sobie zazdrościła, nie dostrzegając tego, co kładło się cieniem na jej szczęście, nie pozwalając w pełni cieszyć się spełnianymi marzeniami. Niewielu było tych, którym dane było poznać istotę problemu, można było nawet pokusić się o stwierdzenie, iż nie znał jej nikt.
Dawna lady Lestrange z pewnością różniła się od obecnej lady Rosier, ale czy posunąć się do nazwania jej zwodniczą, płytką, egocentryczną? Świat zawsze kręcił się wokół niej, nigdy nie musiała walczyć o atencję, jak więc zarzucić jej samolubstwo, kiedy tak została nauczona? Zdarzało jej się zwodzić, podkolorowywanie prawdy weszło w nawyk - bo kłamstwem się przecież brzydziła! - a wyrzuty sumienia nie szły z tym w parze. Przez cały dzisiejszy wieczór wdzięczyła się do napotykanych czarodziejów, lecz nie ze złośliwości, a poczucia obowiązku oraz szlachetnego wychowania i czystej sympatii. Nie chciała, by ktokolwiek czuł się w jej towarzystwie źle, więc starała się obdarowywać dobrym słowem, odsuwając myśli swego rozmówcy od tego, co niemiłe. Nie można było jednak zapomnieć o licznych manipulacjach, jakich zaczęła dopuszczać się w czasach szkolnych, kiedy dopiero odkrywała potencjał przekazanych jej w genach umiejętności. Liczne kaprysy, z którymi muszą radzić sobie bliscy Evandry, gdy z czasem dowiadują się o jej chwiejności emocjonalnej oraz tendencji do popadania w skrajności - czy świadczą one o płytkości umysłu, nieumiejętności rozumowania, do wyciągania wniosków, poszukiwania czegoś więcej? Czy gdyby rzeczywiście była zwodnicza, płytka i egocentryczna, lord Rosier darzyłby ją tak wielkiem uczuciem?
Cóż mają do zaoferowania? Ton głosu Deirdre był bardzo uprzejmy, lecz wypowiadane przez nią słowa zbyt bliskie były ironicznej pobłażliwości, by założyć, iż ma ona choć połowicznie dobre zdanie o omawianych przez siebie stworzeniach.
- Nie można prawdziwie poznać drugiego człowieka bez próby jego zrozumienia. Tak samo jest z każdym innym stworzeniem - odpowiedziała równie uprzejmie, chcąc by ta zrozumiała swój błąd, jednocześnie nie wprawiając jej w zakłopotanie. Evandra mogła spędzić kolejne godziny, snując opowieści o swoim życiu z syrenami oraz próbować przekonać madame Mericourt do zmiany zdania, ale i na to przyjdzie pora. - Zgadza się, syreny bywają kapryśne, lecz to część ich niezwykłej natury. Znane są ich umiejętności wokalne, ale niewielu wie jak biegli są w innych dziedzinach sztuki. Jedną z moich ulubionych ozdób jest perłowa broszka wykonana przez nich z finezją, jakiej próżno szukać u innych artystów. Uważam, że możemy się od nich wiele nauczyć.
Chciała się sprzeciwić, zgłosić, że przepełniony obcymi ludźmi budynek nijak miał się do jej dawnego domu na Wight. Pomimo iż teatr powstał na jej cześć nie do końca czuła się w nim jak u siebie. Co prawda to dzięki niemu parę miesięcy temu trzymała się przy względnej sile psychicznej, to balet nie pozwalał jej zupełnie oszaleć i na zawsze zamknąć się w sobie. Po spektaklach długo wracała myślami do skomplikowanych choreografii i zasłyszanych linii melodycznych, jednak wtedy nie umiała jeszcze wrócić do gry na ukochanym instrumencie. Teraz, kiedy przeprosiła się z harfą, a wychodzenie z domu oraz pojawianie się w miejscach publicznych zaczęło jej znów przynosić radość, chciała sięgać coraz dalej, a La Fantasmagorie miały być tego początkiem. Evandra skinęła głową na jakże uprzejme słowa, nie było powodu, by jej nie wierzyć, tak jak i nie dostrzegała nerwowo zaciskanych mięśni szczęki. Czy gdyby wciąż bacznie przyglądała się Deirdre i nie była pod wpływem kilku kieliszków cierpkiego wina, zdołałaby znaleźć choć jeden, drobny defekt w misternie zbudowanej masce, ćwiczonej i podtrzymywanej przez lata? Czy gdyby tak się stało, zwróciłaby na to uwagę, poczuła satysfakcję z rozwiązanej zagadki, może nawet i wyższość?
Lokalne, magiczne domy kultury na północy kraju wcale nie brzmiały zachęcająco i nie trzeba było być znawcą sztuki, by wiedzieć, że to tutaj, w ich londyńskim przybytku, dziewczyna miała największe szanse, by się rozwijać. Bijące serce Evandry nie życzyło nikomu źle, sympatią potrafiła obdarzyć pogardzanego przez innych mugola; o jej miłości i wyrozumiałości wiedzieli już chyba wszyscy, lecz nie każdy miał okazję dowiedzieć się jak wielki potrafił zapłonąć w niej płomień napędzany zazdrością. Półwila rzeczywiście przejęła się losem baletnicy, jej brwi nieznacznie powędrowały ku górze, gdy słuchała sugestii i zapewnień Deridre. Wielka miłość i oddanie Tristana były w tym momencie niczym, bo narastała w niej złość na pojawiające się przed oczami wyobraźni sylwetki wszystkich tutejszych tancerek. Która z nich była tą, która śmiała wzrokiem nie budzącym wątpliwości co do jej intencji spoglądać na lorda Rosier? Nozdrza Evandry zafalowały, kiedy wzdrygnęła się na myśl o sposobach, jakimi czarownica mogłaby posłużyć się, by zmącić spokój nestora; zacisnęła na chwilę powieki, błyskawicznie przywołując na powrót uśmiech na twarz.
- Naturalnie, nie możemy przecież pozwolić na to, by taki talent się zmarnował. - Wzrokiem przesuwała po ciemnym niebie, co wprawniejsze oko wychwyciłoby, że bez żadnego zainteresowania. - Gdyby nie twoja spostrzegawczość i zapobiegliwość, madame, mogłoby dojść do istnej tragedii. Nie ma co zwlekać, nestor nie będzie miał nic przeciwko, ale dobrze byłoby go tym nie trapić. - Nawet jeśli ma jakieś wątpliwości, to lepiej, by o nich zapomniał. Wróciła do Mericourt spojrzeniem porozumiewawczym, obie dobrze wiedziały z czym to się wiązało, choć to Deirdre jako pierwszej przyjdzie mierzyć się z reakcją Tristana, jeśli takowa w ogóle zaistnieje. - Dziękuję za twoją szczerość i że zechciałaś podzielić się ze mną swoimi spostrzeżeniami.
Ani przez moment się nie zwahała, nie poddała jej słów w wątpliwość, nie doszukiwała się prawdy. Gdzie ta sprawiedliwość, którą szumnie się obwiązywała, dążąc do harmonii i równowagi? Gdzie potrzeba drążenia i wyjaśniania sytuacji? Gdzie kobieta, która w dniu egzekucji na Connaught Square wyrażała żal wobec napastniczki, chcąc zrozumieć jej intencje? Gdzieś pod skórą wciąż czuła palącą w żyłach krew, która wzburzyła się w niej podczas tej chwilowej słabości; wyrok zapadł.
- Wszyscy mamy swoje obowiązki, które należy wypełniać. To prawda, że codzienność się zmienia i że nigdy nie można spodziewać się tego, co przyniesie dzień, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by spoglądać na niego z optymizmem. - Znów wymijająca odpowiedź, jakby zaklęta w niej magia nie pozwalała reagować w inny sposób. Jakieś echo wyrzutów sumienia musiało zostać w zakamarkach dziewczęcego umysłu; niepewność związana z oszustwem jakim częstowała tak dobrą wobec niej kobietę. To fakt, że wobec bliższych sobie osób była równie oszczędna w szczerości, ale czy nie obiecała sobie zmian? I czy Deirdre na pewno była odpowiednią osobą do ich wprowadzenia? Uniosła szczupłą, bladą dłoń, kładąc ją na chłodnej barierce, tuż obok niej wylądowała druga, podpierając nóżkę kielicha. - Bywa jednak, że zadania pochłaniają nas tak bardzo, że łatwo zgubić się wśród nieznanych korytarzy. Warto wtedy mieć obok siebie tych, którzy potrafią nas wesprzeć i rozwiać wątpliwości. Wiara i zaufanie są podstawą, by nie dać się zwariować. - Już wcześniej dostrzegła obrączkę widniejącą na wdowim palcu rozmówczyni. Teraz zerknęła nań przelotnie, chcąc nawiązać do niej swoimi słowami. - Nie wiem jak bym sobie poradziła w życiu, gdyby nie obecność Tristana. Takiej pustki po stracie z pewnością nie jest łatwo wypełnić. - Pytała nienachalnie, spojrzeniem sprawdzając reakcje westalki. Jak słusznie podsumowała, nigdy nie miały okazji, by zacieśnić swoją relację, czy była ku temu lepsza okazja, jak wieczorna pogawędka na tarasie?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jeśli cokolwiek podczas tego wieczornego spotkania Deirdre zaskoczyło, to właśnie empatia Evandry. Postrzegała ją raczej jako rozpieszczoną, wyniosłą i trudną do zniesienia arystokratkę, taką piękniejszą z powodu wilich genów, jasnowłosą wersję Fantine, której nie obchodzi nic i nikt poza własnym zadowoleniem. Prezentowała się przecież nienagannie, a jej urok zapierał dech w piersiach, mącąc w głowie i uniemożliwiając swobodne zachowanie wobec tak oszałamiającej czarownicy - łatwo było więc uznać ją za nieprzystępną i arogancką, skupioną na czubku własnego perfekcyjnego, maleńkiego noska. Im dłużej rozmawiały, tym Mericourt szybciej pojmowała, że ma do czynienia z kimś głęboko wrażliwym. Nie tylko pod względem artystycznym, nie tylko przeżywającym intensywnie bodźce płynące ze sztuki, ale także te, jakimi emanowała historia drugiego człowieka. Lub stworzenia. Na ile była to maska hojnej, wyrozumiałej i wspaniałomyślnej żony nestora, a na ile prawdziwy charakter kobiety - nie była w stanie ocenić, lecz wrażenie troski emanującej z postaci niebiańsko urodziwej lady Rosier mocno niszczyło portret odmalowywany w wyobraźni samej Deirdre. Ten w jaskrawych, nieprzyjemnych dla oka barwach, zbyt ekstrawertyczny a zarazem bez ukrytego znaczenia. - Ma lady wiele z tych tajemniczych, mistycznych istot. Talent, urok, aurę sekretu...i oczywiście budzenia w mężczyznach najsilniejszych uczuć - skomentowała tylko cicho, z odrobiną poufałości, podkreśloną wystudiowanym - nieco nerwowym - gestem zawinięcia za ucho jednego z cienkich, czarnych kosmyków okalających twarz o egzotycznych rysach. Oferowała Evandrze pochlebstwa, ale inne od tych zasłyszanych na salonach, bardziej bezpośrednie, szczere, zrównujące ją ze zwodniczymi syrenami: miała nadzieję, że odbierze tę wypowiedź pozytywnie, zwłaszcza w kontekście wcześniejszej rozmowy. - Na pewno jest jedyna w swoim rodzaju. Staramy się umieścić w la Fantasmagorii elementy syreniej kultury, lecz te są oczywiście niezwykle trudno dostępne. Trytony chronią swoje dziedzictwo - dorzuciła jeszcze z podziwem, słysząc o broszy. Była pod wielkim wrażeniem posiadania tak cennego prezentu, upatrywała też w tym stwierdzeniu jakiejś drogi dotarcia do plemion żyjących w wodach wokół wyspy Wight. - Czy byłaby lady tak łaskawa i mogła wskazać kogoś, kto podjąłby się negocjacji z syrenami? Delikatnie, tak, by okazać im odpowiedni szacunek, a jednocześnie osiągnąć zamierzony cel. Prawdziwym zaszczytem byłoby umożliwienie arystokracji oglądania z bliska podwodnych artefaktów lub dzieł sztuki - dodała ostrożnie, ukrywając własne przekonania: najchętniej posłużyłaby się Imperiusem, to było łatwe i szybkie, lecz nie do końca wiedziała, jak zaklęcie niewybaczalne zadziałałoby na posiadaczy rybich ogonów, zresztą, syrenia brać miała swoje sekrety oraz nasycona była przedziwną magią. Ryzyko porażki, ba, nawet rozpoczęcia wojny z podwodnym królestwem było zbyt wysokie - a Deirdre pragnęła uczynić z la Fantasmagorii prawdziwą perłę, miejsce wyjątkowe. Wzbogacanie oferty kulturalnej magicznego baletu należało do prioryretowych działań, na tyle nurtujących, że na moment zapomniała, że rozmawia z żoną swojego kochanka, bardziej skupiona na planowaniu ewentualnych ekspozycji, które już widziała oczyma wyobraźni, spisując w niej także listę spraw do załatwienia: ekspertów od glonów, zasolenia wód, przechowywania artefaktów, tłumaczy trytońskiego...Pracoholizm ustąpił - choć nie do końca - dopiero przy temacie przeklętej Virginii.
Ta wzbudzała w Evandrze silne uczucia, i dobrze, o to chodziło, o zasianie niechęci wobec tej dziewuchy, o zbudowanie zakulisowego wsparcia. Sama nie odważyłaby się wyrzucić niemoralnej kokietki z baletu, lecz posiadając protekcję w postaci zgody samej lady Rosier nie musiała się niczego obawiać. No, prawie niczego, obydwie myślały o tym samym, o reakcji mężczyzny- i w tej krótkiej chwili, gdy Deirdre złapała nieco wzburzone spojrzenie półwili, coś na sekundę przebiło zlodowaciałe serce cieplejszym tchnieniem. Bynajmniej przyjemnym; czy Tristan kiedykolwiek podniósł rękę na swoją żonę? Czy ją skrzywdził, w jakikolwiek sposób, w wyniku gniewu - i dlatego sugerowała, żeby nie informować go o natychmiastowo odejściu wiotkiej baletnicy? - Oczywiście, dochowam niezbędnej dyskrecji oraz dopilnuję, by ta zagubiona dziewczyna wykorzystała swój talent gdzieś indziej, rozwijając się w bezpiecznych i sprzyjających dojrzewaniu okolicznościach - odparła, uśmiechając się łagodnie do blondynki. Doskonale, pozbędzie się z Londynu dwulicowej, naiwnej i rozchichotanej dziewczynki jak najszybciej. Skinęła lekko głową, słysząc podziękowania: ach, gdyby tylko lady Rosier wiedziała, na czyje dłonie je składa.
I komu zwierza się z doli życiowej towarzyszki nestora. Okrągłymi, pięknymi słówkami, niewiele mającymi wspólnego z brutalną szczerością, jakiej Mericourt skrycie oczekiwała. Pragnęła krwi i brudu, ekspresyjnego odmalowania codzienności u boku Tristana, prawie magimedycznej wiwisekcji łączącej ich relacji; masochistycznie łaknęła intensywniejszych obrazów, choćby w wyobraźni, bo choć podświadomie cierpiała, widząc ich elegancki taniec na bankiecie pełnym ludzi, to pragnienie poznania ich prawdy popychało wizję tego duetu nie na salonach, a w zaciszu sypialni. Wiedziała, że takie opisy nie padną z różanych ust Evy, że ta zadeklamuje pozbawioną konkretów filozoficzną niemal wypowiedź - jak przystało na perfekcyjnie wychowaną szlachciankę - lecz i tak poczuła z tego powodu zawód. - I ma lady obok siebie kogoś takiego? Kto nie pozwala lady zwariować? - spytała lekko, ciekawa reakcji kobiety: czy odbierze to słowo jako przytyk do historii rodziny - czy jako czułą bezpośredniość, odróżniającą Dei od bojących się podjęcia poważnych tematów dam, zazdroszczących lady Rosier urody i...męża.
Tristana, bez którego by sobie nie poradziła; mężczyzny, który tyle dla niej znaczył. Mericourt nawet nie mrugnęła, słysząc to zaskakująco szczere wyznanie, otwierające delikatnie furtkę do tajemniczego ogrodu nestorskiego małżeństwa. - Jakim mężem jest sir Tristan? Wiem, jak zachowuje się tutaj, jak odpowiedzialnym, surowym i wymagającym czarodziejem jest, ale...co kryje jako człowiek, mężczyzna, mąż? - spytała cicho, po czym westchnęła lekko, dobrze udając zawstydzenie. - Proszę wybaczyć, jeśli to zbyt intymne pytanie, ale...patrząc na was, razem, na bankiecie, czułam, jak odżywają moje wspomnienia z czasów małżeństwa. Chciałabym usłyszeć o waszej miłości, by nieco osłodzić sobie rozżalenie - wyjaśniła szybko, zapobiegliwie, mimo to mając nadzieję, że Evandra, choćby z powodu współczucia biedną wdową, zdradzi coś więcej. - I może odnaleźć inspirację dla kolejnych pozycji repertuaru - dodała powracając na profesjonalne tony, by przerzucić przez grząski grunt emocjonalności stabilną kładkę, po której lady Rosier mogłaby wydostać się na bezpieczny grunt, o ile chciałaby ominąć odpowiedź na ostatnie pytania.
Ta wzbudzała w Evandrze silne uczucia, i dobrze, o to chodziło, o zasianie niechęci wobec tej dziewuchy, o zbudowanie zakulisowego wsparcia. Sama nie odważyłaby się wyrzucić niemoralnej kokietki z baletu, lecz posiadając protekcję w postaci zgody samej lady Rosier nie musiała się niczego obawiać. No, prawie niczego, obydwie myślały o tym samym, o reakcji mężczyzny- i w tej krótkiej chwili, gdy Deirdre złapała nieco wzburzone spojrzenie półwili, coś na sekundę przebiło zlodowaciałe serce cieplejszym tchnieniem. Bynajmniej przyjemnym; czy Tristan kiedykolwiek podniósł rękę na swoją żonę? Czy ją skrzywdził, w jakikolwiek sposób, w wyniku gniewu - i dlatego sugerowała, żeby nie informować go o natychmiastowo odejściu wiotkiej baletnicy? - Oczywiście, dochowam niezbędnej dyskrecji oraz dopilnuję, by ta zagubiona dziewczyna wykorzystała swój talent gdzieś indziej, rozwijając się w bezpiecznych i sprzyjających dojrzewaniu okolicznościach - odparła, uśmiechając się łagodnie do blondynki. Doskonale, pozbędzie się z Londynu dwulicowej, naiwnej i rozchichotanej dziewczynki jak najszybciej. Skinęła lekko głową, słysząc podziękowania: ach, gdyby tylko lady Rosier wiedziała, na czyje dłonie je składa.
I komu zwierza się z doli życiowej towarzyszki nestora. Okrągłymi, pięknymi słówkami, niewiele mającymi wspólnego z brutalną szczerością, jakiej Mericourt skrycie oczekiwała. Pragnęła krwi i brudu, ekspresyjnego odmalowania codzienności u boku Tristana, prawie magimedycznej wiwisekcji łączącej ich relacji; masochistycznie łaknęła intensywniejszych obrazów, choćby w wyobraźni, bo choć podświadomie cierpiała, widząc ich elegancki taniec na bankiecie pełnym ludzi, to pragnienie poznania ich prawdy popychało wizję tego duetu nie na salonach, a w zaciszu sypialni. Wiedziała, że takie opisy nie padną z różanych ust Evy, że ta zadeklamuje pozbawioną konkretów filozoficzną niemal wypowiedź - jak przystało na perfekcyjnie wychowaną szlachciankę - lecz i tak poczuła z tego powodu zawód. - I ma lady obok siebie kogoś takiego? Kto nie pozwala lady zwariować? - spytała lekko, ciekawa reakcji kobiety: czy odbierze to słowo jako przytyk do historii rodziny - czy jako czułą bezpośredniość, odróżniającą Dei od bojących się podjęcia poważnych tematów dam, zazdroszczących lady Rosier urody i...męża.
Tristana, bez którego by sobie nie poradziła; mężczyzny, który tyle dla niej znaczył. Mericourt nawet nie mrugnęła, słysząc to zaskakująco szczere wyznanie, otwierające delikatnie furtkę do tajemniczego ogrodu nestorskiego małżeństwa. - Jakim mężem jest sir Tristan? Wiem, jak zachowuje się tutaj, jak odpowiedzialnym, surowym i wymagającym czarodziejem jest, ale...co kryje jako człowiek, mężczyzna, mąż? - spytała cicho, po czym westchnęła lekko, dobrze udając zawstydzenie. - Proszę wybaczyć, jeśli to zbyt intymne pytanie, ale...patrząc na was, razem, na bankiecie, czułam, jak odżywają moje wspomnienia z czasów małżeństwa. Chciałabym usłyszeć o waszej miłości, by nieco osłodzić sobie rozżalenie - wyjaśniła szybko, zapobiegliwie, mimo to mając nadzieję, że Evandra, choćby z powodu współczucia biedną wdową, zdradzi coś więcej. - I może odnaleźć inspirację dla kolejnych pozycji repertuaru - dodała powracając na profesjonalne tony, by przerzucić przez grząski grunt emocjonalności stabilną kładkę, po której lady Rosier mogłaby wydostać się na bezpieczny grunt, o ile chciałaby ominąć odpowiedź na ostatnie pytania.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Oferowane pochlebstwa były ciekawsze od tych, którymi ją zwykle obsypywano, zupełnie jakby madame Mericourt rzeczywiście zadała sobie trud, by Evandrę poznać. Prawdą jest, że zdarzało jej się być trudną do zniesienia arystokratką, zwłaszcza przy nagłych zmianach nastroju i licznych kaprysach, lecz mimo to od najmłodszych lat pełna była empatii. Choć uczono ją dostrzeganie w innych dobra w każdym, niezależnie od pochodzenia czy czystości krwi, jest słabością niegodną damy; tyle że dla niej nie była to jednak wyłącznie niezachwiana wiara, ale przemyślana racjonalizacja i potrzeba rozumienia intencji oraz odmiennego punktu widzenia. To w Hogwarcie nauczyła się stawiać pytania i dążyć do prawdy za każdym razem, gdy tylko ogarną ją wątpliwości. Czy był to przejaw dojrzałości, którym chciała oznajmić wszystkim wokół, że jest gotowa, by wziąć na siebie więcej, czy też chwilowa zachcianka, kaprys zdolny wyprowadzić z równowagi starszych z rodu?
- Zaproponowałabym własną pomoc, lecz nie chodzi zwykłą pogawędkę, prawda? - Nie tylko nie miała dawno okazji do prowadzenia rozmów w języku trytońskim, ale też nie uważała się za najlepszą osobę do podejmowania się negocjacji. Poza tym czy czarodzieje mają coś, czego pragną syreny? Gdzieś w głębi serca liczyła na to, że uda jej się przyczynić do rozwoju La Fantasmagorie, problem polegał na tym, że zupełnie nie wiedziała jak wygląda prowadzenie takiego przybytku. Nie mogło to być jednak trudniejsze od prowadzenia domu. Chyba… - Może mój brat Francis zgodziłby się pomóc? Nawet jeśli nie bezpośrednio podczas rozmów, to może byłby łaskaw podzielić się kilkoma wskazówkami? Jest on świadom drzemiącego w tym porozumieniu potencjału, nie przejdzie obojętnie obok rodzącego się przełomu - zaproponowała nie wiedząc co łączy Deirdre z jej bratem. Gdyby tylko wiedziała, że ta dwójka zna się bardziej, niż przypuszczała, zapewne omijałaby temat lorda Lestrange, nie chcąc wprowadzać w dyskomfort którąkolwiek ze stron. Prawdę mówiąc nie miała pojęcia czy Francis byłby zainteresowany taką współpracą, opisując własne antropologiczne fantazje. Pomysłów związanych z rozbudową magicznego baletu miała wiele i koniecznie chciała podzielić się nimi z madame Mericourt, by później z dumą obserwować jak są wcielane w życie i umacniają ich pozycję na scenie światowej.
Zapewnienia Deirdre uspokoiły ją i przywiodły na twarz zgodny uśmiech; czy tym samym stała się współwinną partnerką w zbrodni? W jej związku z Tristanem nie było ż a d n e j przemocy, gdyby tylko wiedziała jakie domysły krążą po głowie kochanki męża, zaraz ucięłaby wszelkie spekulacje, niezależnie od tego czy mają pokrycie w rzeczywistości czy też nie. Choć lordowi zdarzało się unieść, to nigdy by jej nie skrzywdził, była tego pewna. Nie było tu miejsca na brud, krew i brutalną szczerość, nie na bankiecie, nie w takim towarzystwie.
Kto pozwalał jej nie zwariować? Z łatwością wymieniłaby wiele osób, które do tego szaleństwa ją doprowadzały. Rodzice z oczywistych względów byli poza wszelką kategorią, za to z czystym sumieniem dopisałaby Francisa i Tristana, o których nie wiedziała czy częściej szargają jej nerwami czy też je uspokajają. Ciągłe sprzeczności, którym nie potrafiła sprostać ani ich zrozumieć, a których podstawy zostały zakorzenione głęboko w jej głowie i sercu. Strach ten nie był irracjonalny, starszy brat uwielbiał pakować się w kłopoty, o których nie zwykł mówić. Docierały do niej wyłącznie strzępki informacji i nadmuchane do niemożliwych rozmiarów plotki, którym nie mogła przecież wierzyć na słowo, a mimo to budziły one obawy. Gdzieś w podświadomości przechowywała żal, który na światło dzienne wyglądał wyłącznie w postaci troski otulonej ciepłym uśmiechem. Francis martwił się o nią nad wyraz mocno, tak usilnie starając się przy tym ukryć własne problemy, doskonale wiedząc, że Wanda przyjmie je za swoje. Pragnęła przecież tylko jego szczęścia, świętego spokoju, możliwości realizacji własnych marzeń bez nałożonych nań ograniczeń. Miała jednak świadomość, że życienigdy nie zawsze układa się po naszej myśli, a w swej dość niepewnej sytuacji nie była odosobniona. Zupełnie inaczej, choć wciąż nie bez utrudnień, układała się jej relacja z Tristanem, a który to był obiektem zainteresowania madame Mericourt. Upragniona przez nią opowieść o miłości nijak miała się do ich rzeczywistości, jaka panowała w Château Rose. W trakcie jednego uderzenia serca Evandrę ogarnęły strach i zwątpienie - wstyd przed wyznaniem prawdy czy przed bezczelnym, acz dobrze wyćwiczonym kłamstwem? Czuła że może, że chce jej zaufać, lecz zbyt wiele dostała w ostatnim czasie ostrzeżeń, zarówno od Francisa, jak i Tristana, w tej jednej kwestii byli zgodni. ”Miej baczenie na swoje bezpieczeństwo”, “wśród nich są źli ludzie, ale wśród n a s również”, “pozostań powściągliwa”. Czy popełniła błąd, uchylając drzwi i pozwalając Deirdre wsunąć między nie palce? Spojrzenie błękitnych oczu zawiesiło się na dłuższą chwilę na twarzy opiekunki tutejszego ogniska, starając się nie okazać wahania, jakie rozdzierało ją właśnie na kawałki.
Przeciągający się moment zawieszenia trwał w akompaniamencie dochodzącej z wnętrza sali melodii smyczków, został wreszcie przerwany wpływającym nagle na twarz Evandry uprzejmym uśmiechem.
- Madame, tak piękna i silna kobieta nie powinna żyć wspomnieniami, ani opowieściami o szczęściu innych. Choć nie jestem w stanie wyobrazić sobie bólu związanego ze stratą ukochanego, wiem że zawsze warto jest dać sobie szansę i sięgnąć po własne marzenia. Może o tym powinnyśmy pomyśleć w kwestii repertuaru, o zdobywaniu siły, poszukiwaniu szczęścia, wierze w pomyślność i lepsze jutro? Nasz świat zmienia się na lepsze, to piękny, wdzięczny temat, którym może warto się pochwalić? - Skorzystała z możliwości ucieczki i ominęła odpowiedź na zadane pytanie, szczerze wątpiąc, by ciekawość Deirdre miała zostać w tym temacie kiedykolwiek zaspokojona. - Dziękuję za poświęcony mi czas, madame. - Odsunęła się od barierki i uprzejmie skinęła głową, zarządzając koniec tej krótkiej pogawędki. Wino za mocno mieszało jej w głowie, by zapuszczać się w tę rozmowę coraz głębiej, choć musiała przyznać, że stojąca przed nią kobieta intrygowała ją bardziej, niż początkowo zakładała. Skrywane przez nią tajemnice pobudzały wyobraźnię Evandry, lecz ich odkrywanie musiała zostawić sobie na inną okazję.
| zt x2
- Zaproponowałabym własną pomoc, lecz nie chodzi zwykłą pogawędkę, prawda? - Nie tylko nie miała dawno okazji do prowadzenia rozmów w języku trytońskim, ale też nie uważała się za najlepszą osobę do podejmowania się negocjacji. Poza tym czy czarodzieje mają coś, czego pragną syreny? Gdzieś w głębi serca liczyła na to, że uda jej się przyczynić do rozwoju La Fantasmagorie, problem polegał na tym, że zupełnie nie wiedziała jak wygląda prowadzenie takiego przybytku. Nie mogło to być jednak trudniejsze od prowadzenia domu. Chyba… - Może mój brat Francis zgodziłby się pomóc? Nawet jeśli nie bezpośrednio podczas rozmów, to może byłby łaskaw podzielić się kilkoma wskazówkami? Jest on świadom drzemiącego w tym porozumieniu potencjału, nie przejdzie obojętnie obok rodzącego się przełomu - zaproponowała nie wiedząc co łączy Deirdre z jej bratem. Gdyby tylko wiedziała, że ta dwójka zna się bardziej, niż przypuszczała, zapewne omijałaby temat lorda Lestrange, nie chcąc wprowadzać w dyskomfort którąkolwiek ze stron. Prawdę mówiąc nie miała pojęcia czy Francis byłby zainteresowany taką współpracą, opisując własne antropologiczne fantazje. Pomysłów związanych z rozbudową magicznego baletu miała wiele i koniecznie chciała podzielić się nimi z madame Mericourt, by później z dumą obserwować jak są wcielane w życie i umacniają ich pozycję na scenie światowej.
Zapewnienia Deirdre uspokoiły ją i przywiodły na twarz zgodny uśmiech; czy tym samym stała się współwinną partnerką w zbrodni? W jej związku z Tristanem nie było ż a d n e j przemocy, gdyby tylko wiedziała jakie domysły krążą po głowie kochanki męża, zaraz ucięłaby wszelkie spekulacje, niezależnie od tego czy mają pokrycie w rzeczywistości czy też nie. Choć lordowi zdarzało się unieść, to nigdy by jej nie skrzywdził, była tego pewna. Nie było tu miejsca na brud, krew i brutalną szczerość, nie na bankiecie, nie w takim towarzystwie.
Kto pozwalał jej nie zwariować? Z łatwością wymieniłaby wiele osób, które do tego szaleństwa ją doprowadzały. Rodzice z oczywistych względów byli poza wszelką kategorią, za to z czystym sumieniem dopisałaby Francisa i Tristana, o których nie wiedziała czy częściej szargają jej nerwami czy też je uspokajają. Ciągłe sprzeczności, którym nie potrafiła sprostać ani ich zrozumieć, a których podstawy zostały zakorzenione głęboko w jej głowie i sercu. Strach ten nie był irracjonalny, starszy brat uwielbiał pakować się w kłopoty, o których nie zwykł mówić. Docierały do niej wyłącznie strzępki informacji i nadmuchane do niemożliwych rozmiarów plotki, którym nie mogła przecież wierzyć na słowo, a mimo to budziły one obawy. Gdzieś w podświadomości przechowywała żal, który na światło dzienne wyglądał wyłącznie w postaci troski otulonej ciepłym uśmiechem. Francis martwił się o nią nad wyraz mocno, tak usilnie starając się przy tym ukryć własne problemy, doskonale wiedząc, że Wanda przyjmie je za swoje. Pragnęła przecież tylko jego szczęścia, świętego spokoju, możliwości realizacji własnych marzeń bez nałożonych nań ograniczeń. Miała jednak świadomość, że życie
Przeciągający się moment zawieszenia trwał w akompaniamencie dochodzącej z wnętrza sali melodii smyczków, został wreszcie przerwany wpływającym nagle na twarz Evandry uprzejmym uśmiechem.
- Madame, tak piękna i silna kobieta nie powinna żyć wspomnieniami, ani opowieściami o szczęściu innych. Choć nie jestem w stanie wyobrazić sobie bólu związanego ze stratą ukochanego, wiem że zawsze warto jest dać sobie szansę i sięgnąć po własne marzenia. Może o tym powinnyśmy pomyśleć w kwestii repertuaru, o zdobywaniu siły, poszukiwaniu szczęścia, wierze w pomyślność i lepsze jutro? Nasz świat zmienia się na lepsze, to piękny, wdzięczny temat, którym może warto się pochwalić? - Skorzystała z możliwości ucieczki i ominęła odpowiedź na zadane pytanie, szczerze wątpiąc, by ciekawość Deirdre miała zostać w tym temacie kiedykolwiek zaspokojona. - Dziękuję za poświęcony mi czas, madame. - Odsunęła się od barierki i uprzejmie skinęła głową, zarządzając koniec tej krótkiej pogawędki. Wino za mocno mieszało jej w głowie, by zapuszczać się w tę rozmowę coraz głębiej, choć musiała przyznać, że stojąca przed nią kobieta intrygowała ją bardziej, niż początkowo zakładała. Skrywane przez nią tajemnice pobudzały wyobraźnię Evandry, lecz ich odkrywanie musiała zostawić sobie na inną okazję.
| zt x2
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
5.10 | Po pogrzebie
Dobrze było wydostać się z krypty. Burke nie czuł się tam najlepiej - niewielka, mroczna przestrzeń sprawiała, że stawał się nerwowy. Nic nie mógł poradzić na swoje klaustrofobiczne lęki. Świadomość tego, że znajdowali się w zamkniętej przestrzeni osiadała mu na piersi i ściskała płuca, jakby pragnęła za wszelką cenę i z niego wydusić życie. Odczuł więc wyraźną ulgę - jednocześnie jednak im bardziej zbliżali się do La Fantasmagorie, tym bardziej ponury się stawał. Wiedział, że musi stanąć przed Blackami. Przed rodzeństwem Alpharda. Był im to winny. Spokojną rozmowę, kilka odpowiedzi. Każde z nich było dla niego na swój sposób drogie. Cygnusa bez wahania nazywał przyjacielem, bez trudu przywołać mógł z pamięci wspomnienia wspólnych dni, gdy razem przemierzali szkolne korytarze, beztrosko gnając na lekcję na którą już byli spóźnieni. Żaden z nich nie spodziewał się wtedy, co miała im przynieść przyszłość. Craig szczerze mu współczuł. Współczuł także Rigelowi, choć zdecydowanie słabiej poznanemu. Ciężar utraty brata musiał ich obu niezwykle przytłoczyć.
To nie ich jednak wypatrywał. W oczekiwaniu na tę jedną, konkretną personę pozwolił sobie na odpalenie papierosa. Denerwował się, ale nic nie mógł na to poradzić. Widział, jak spojrzała na niego kiedy wybuchnął gniewem i publicznie ukarał Multon. Czy faktycznie widział wtedy w jej oczach wdzięczność, czy tylko mu się wydawało? Gotów był przeprosić ją za ten wybuch. Właściwie, zamierzał to zrobić tak czy inaczej. Nie powinien się tak unosić. Mógł zrzucić to na karb swojej klaustrofobii czy też stresu, który nadal towarzyszył mu od dnia wyjścia z podziemi. Ale jakie właściwie miałoby to znaczenie. Była to raczej słaba wymówka, szczególnie w oczach kogoś, kto właśnie pochował własnego brata. Nie, skrucha była tu zdecydowanie lepszym rozwiązaniem.
Fantasmagoria była bardzo rozległym lokalem. Przez krótką chwilę Burke zastanawiał się, czy w ogóle będzie w stanie dostrzec Aquilę - teraz, gdy oficjalna część pochówku była już za nimi, zaproszeni goście mieszali się ze sobą zdecydowanie swobodniej. Ale dostrzegł ją - oczywiście że dostrzegł. Dlaczego w ogóle miał wątpliwości.
Nie zamierzał czekać, aż będzie sama. Nie miał pewności, czy taka sytuacja w ogóle będzie mieć miejsce. Kątem oka Craig już widział, jak ku rodzinie Blacków zmierzają kolejni szlachcice, pragnący jeszcze raz złożyć w ich ręce szczere kondolencje. Szczęście mu jednak dopisało, bo znalazł się przed młodą Blackówną jako pierwszy.
- Lady Black, najmocniej przepraszam. - zaczął, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. To z nią tak pragnął porozmawiać - Jeśli mógłbym prosić lady na słowo. Zajmę dosłownie sekundę, obiecuję - skłamał, bo oczywistym przecież było, że ich rozmowa nie miała się skończyć na zaledwie grzecznościowym, osobistym złożeniu kondolencji. A przynajmniej on miał nadzieję, że Aquila to zrozumie. Pozory jednak należało zachować.
A tu rzucam na poroże
Dobrze było wydostać się z krypty. Burke nie czuł się tam najlepiej - niewielka, mroczna przestrzeń sprawiała, że stawał się nerwowy. Nic nie mógł poradzić na swoje klaustrofobiczne lęki. Świadomość tego, że znajdowali się w zamkniętej przestrzeni osiadała mu na piersi i ściskała płuca, jakby pragnęła za wszelką cenę i z niego wydusić życie. Odczuł więc wyraźną ulgę - jednocześnie jednak im bardziej zbliżali się do La Fantasmagorie, tym bardziej ponury się stawał. Wiedział, że musi stanąć przed Blackami. Przed rodzeństwem Alpharda. Był im to winny. Spokojną rozmowę, kilka odpowiedzi. Każde z nich było dla niego na swój sposób drogie. Cygnusa bez wahania nazywał przyjacielem, bez trudu przywołać mógł z pamięci wspomnienia wspólnych dni, gdy razem przemierzali szkolne korytarze, beztrosko gnając na lekcję na którą już byli spóźnieni. Żaden z nich nie spodziewał się wtedy, co miała im przynieść przyszłość. Craig szczerze mu współczuł. Współczuł także Rigelowi, choć zdecydowanie słabiej poznanemu. Ciężar utraty brata musiał ich obu niezwykle przytłoczyć.
To nie ich jednak wypatrywał. W oczekiwaniu na tę jedną, konkretną personę pozwolił sobie na odpalenie papierosa. Denerwował się, ale nic nie mógł na to poradzić. Widział, jak spojrzała na niego kiedy wybuchnął gniewem i publicznie ukarał Multon. Czy faktycznie widział wtedy w jej oczach wdzięczność, czy tylko mu się wydawało? Gotów był przeprosić ją za ten wybuch. Właściwie, zamierzał to zrobić tak czy inaczej. Nie powinien się tak unosić. Mógł zrzucić to na karb swojej klaustrofobii czy też stresu, który nadal towarzyszył mu od dnia wyjścia z podziemi. Ale jakie właściwie miałoby to znaczenie. Była to raczej słaba wymówka, szczególnie w oczach kogoś, kto właśnie pochował własnego brata. Nie, skrucha była tu zdecydowanie lepszym rozwiązaniem.
Fantasmagoria była bardzo rozległym lokalem. Przez krótką chwilę Burke zastanawiał się, czy w ogóle będzie w stanie dostrzec Aquilę - teraz, gdy oficjalna część pochówku była już za nimi, zaproszeni goście mieszali się ze sobą zdecydowanie swobodniej. Ale dostrzegł ją - oczywiście że dostrzegł. Dlaczego w ogóle miał wątpliwości.
Nie zamierzał czekać, aż będzie sama. Nie miał pewności, czy taka sytuacja w ogóle będzie mieć miejsce. Kątem oka Craig już widział, jak ku rodzinie Blacków zmierzają kolejni szlachcice, pragnący jeszcze raz złożyć w ich ręce szczere kondolencje. Szczęście mu jednak dopisało, bo znalazł się przed młodą Blackówną jako pierwszy.
- Lady Black, najmocniej przepraszam. - zaczął, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. To z nią tak pragnął porozmawiać - Jeśli mógłbym prosić lady na słowo. Zajmę dosłownie sekundę, obiecuję - skłamał, bo oczywistym przecież było, że ich rozmowa nie miała się skończyć na zaledwie grzecznościowym, osobistym złożeniu kondolencji. A przynajmniej on miał nadzieję, że Aquila to zrozumie. Pozory jednak należało zachować.
A tu rzucam na poroże
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Ostatnio zmieniony przez Craig Burke dnia 04.03.21 10:32, w całości zmieniany 1 raz
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdy dotarli do La Fantasmagorii, pierwszym co dostrzegła, było wino. Czerwony trunek, idealnie wytrawny i na pewno dobrze schłodzony. W krypcie nie było gorąco, wręcz przeciwnie, jednak teraz potrzebowała czegokolwiek, co ukoi nerwy. A więc stało się, pogrzeb się odbył, ciało Alpharda na zawsze zostało złożone w rodowym grobowcu Blacków, a oni mieli iść dalej w świat, bez jego obecności. Był bohaterem, to w ten sposób mówili o nim wszyscy ci, którzy przemawiali zaledwie chwilę temu na mównicy, tuż obok trumny, w której spoczywał on. Gestem dłoni przywołała do siebie kelnera, który od razu podał jej na tacy kieliszek wina. Nie baczyła na to kto patrzył, upiła łyk zdecydowanie za duży, by można było nazwać go aperitifem. Nie była zresztą głodna, każdy zapach zdawał się mdlić. Goście powoli gromadzili się i mieli rozpocząć ucztę uchwalającą po raz kolejny śmierć jej brata. Bohaterską śmierć jej brata. Obserwowała gdy w jej stronę zmierzali kolejni szlachcie, kolejne dobrze urodzone damy, kolejni ci, którzy chcieli jedynie podlizać się i zdobyć więcej zaufania Blacków, wykorzystując czas żałoby. Na chwilę tylko odwróciła wzrok, gdy tuż przed sobą usłyszała głos, a ciemne oczy od razu uniosły się w stronę mężczyzny, który teraz stał przed nią.
- Tak, oczywiście - wciągnęła tylko lekko powietrze i porywając kieliszek wina, odeszła od rodziny razem z Lordem Burke. Krótkie spojrzenie Aquila posłała nestorowi, nie będąc pewną jego reakcji, ten jednak wydawał się być zbyt zajęty rozmową, by w ogóle zauważyć córkę. To jasne. Pogrzeb, czy tego chcieli, czy nie, był wydarzeniem politycznym, a jeśli znała własnego ojca, to dokładnie tego chciał. - Lordzie Burke, jak zwykle widujemy się w nieplanowanych okolicznościach - nie było jej nawet do śmiechu, ale, o ironio... - Myśli lord, że wciąż pada? Jak długo angielskie niebo może płakać? - przynajmniej łzy mieszały się z kroplami deszczu... Nie. Już nie płakała. Teraz spojrzenie miała ciężkie, nieco rozmyte, a powieki opadały w mrugnięciu wolniej. Swoje kroki skierowała w bok sali, ku fotelom obitym aksamitem, upewniając się jednak, że Celine podąża za nimi, była jej przecież potrzebna. Dopiero gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości od jakichkolwiek gumowych uszu, odezwała się ponownie, kończąc puste frazesy o pogodzie. - Więc... O czym chciałeś ze mną porozmawiać, Crai-... Lordzie Burke? - nie zamierzała być oschła, choć jej głos mógł tak brzmieć, po godzinach spędzonych nad trumną Alpharda. - Co miało tam miejsce...? - widziała jedynie wyrzucaną z krypty kobietę, nie mając pojęcia, kim dokładnie była. Niektórzy szeptali, że rzuciła się w stronę Craiga, padając przed nim niemal na kolana. Czy ta kobieta... Czy to była jego kobieta?
Może zabierzesz mnie stąd do Paryża i wrócimy do tych lepszych czasów, gdy jedynie francuskie cydry szumiały w głowach, a my zbieraliśmy się na balach, nie stypach?
Poprawiła delikatnie czarną rękawiczkę, ponownie mocząc usta w kieliszku Toujour Pour. Aquila Black nie zamierzała sobie oszczędzać, dzisiaj musiała nie czuć.
- Tak, oczywiście - wciągnęła tylko lekko powietrze i porywając kieliszek wina, odeszła od rodziny razem z Lordem Burke. Krótkie spojrzenie Aquila posłała nestorowi, nie będąc pewną jego reakcji, ten jednak wydawał się być zbyt zajęty rozmową, by w ogóle zauważyć córkę. To jasne. Pogrzeb, czy tego chcieli, czy nie, był wydarzeniem politycznym, a jeśli znała własnego ojca, to dokładnie tego chciał. - Lordzie Burke, jak zwykle widujemy się w nieplanowanych okolicznościach - nie było jej nawet do śmiechu, ale, o ironio... - Myśli lord, że wciąż pada? Jak długo angielskie niebo może płakać? - przynajmniej łzy mieszały się z kroplami deszczu... Nie. Już nie płakała. Teraz spojrzenie miała ciężkie, nieco rozmyte, a powieki opadały w mrugnięciu wolniej. Swoje kroki skierowała w bok sali, ku fotelom obitym aksamitem, upewniając się jednak, że Celine podąża za nimi, była jej przecież potrzebna. Dopiero gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości od jakichkolwiek gumowych uszu, odezwała się ponownie, kończąc puste frazesy o pogodzie. - Więc... O czym chciałeś ze mną porozmawiać, Crai-... Lordzie Burke? - nie zamierzała być oschła, choć jej głos mógł tak brzmieć, po godzinach spędzonych nad trumną Alpharda. - Co miało tam miejsce...? - widziała jedynie wyrzucaną z krypty kobietę, nie mając pojęcia, kim dokładnie była. Niektórzy szeptali, że rzuciła się w stronę Craiga, padając przed nim niemal na kolana. Czy ta kobieta... Czy to była jego kobieta?
Może zabierzesz mnie stąd do Paryża i wrócimy do tych lepszych czasów, gdy jedynie francuskie cydry szumiały w głowach, a my zbieraliśmy się na balach, nie stypach?
Poprawiła delikatnie czarną rękawiczkę, ponownie mocząc usta w kieliszku Toujour Pour. Aquila Black nie zamierzała sobie oszczędzać, dzisiaj musiała nie czuć.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jemu także nawet kącik brwi nie drgnął, gdy wspomniała o przypadkowości ich kolejnego spotkania. Naprawdę chciał spełnić jej prośbę, dotrzymać obietnicy, którą złożył jej w bibliotece w Durham. Jednakże los postanowił sobie z niego zadrwić. Okoliczności były jednak zbyt poważne, by robić mu z tego powodu wyrzuty - a przynajmniej taką miał nadzieję. - Liczę, że znajdziesz w sobie, lady, dość życzliwości, by mi wybaczyć - planował, naprawdę planował dla niej różne niespodzianki. Chciał ją zabrać w tyle miejsc, pokazać różne wspaniałości. Nie było jednak ku temu sposobności. Nie teraz. Oby wkrótce, gdy największy ból przeminie. - Nie jestem ekspertem, sądzę jednak, że dopiero o świcie zabraknie mu łez. - odpowiedział z pełną powagą. Takie ulewy trwały długo - zapewne miało padać jeszcze przez całą noc.
Nie zwracał uwagi na jej ton, na tę pozorną oschłość. Nawet jeśli nie miał pewności, czy była ona zamierzona, po prostu ją ignorował. Bo Aquila miała do tego prawo. Miała prawo być załamana, zmęczona, nie panować w pełni nad swoimi emocjami. Strata, której doznała, była zwyczajnie zbyt wielka, by móc z nią przejść do porządku dziennego ot tak. A on potrafił wykazać się cierpliwością. Był w końcu Burke - Aquilo - choć znajdowali się na salonach, gdzie powinni trzymać się etykiety i zwracać do siebie wyłącznie tytułami, zdecydował się wymówić jej imię. Ujął jedną z jej rąk, zamykając ją w ciepłym uścisku własnych dłoni. Nie mógł jej dotknąć bardziej, nie teraz, gdy dookoła spoglądała szlachta. Dziś to musiało wystarczyć. - Pamiętasz co ci powiedziałem tamtego dnia, gdy spotkaliśmy się w bibliotece? Powód, dla którego zdecydowałem się podarować ci tamten klejnot? - oczywiście że pamiętała - Tak samo jak pragnąłem, byś ty wspominała moją osobę, tak teraz chcę cię zapewnić, że ja także często jestem z tobą myślami. Jestem tutaj, Aquilo. Gdybyś kiedyś nie miała dość sił, by iść dalej, gdybyś upadła... ja będę obok. - patrzył jej prosto w oczy, wypowiadając te słowa. Wielu mogło zapomnieć, ale ten pogrzeb tak naprawdę nie był dla Alpharda. On był dla rodziny, która chciała go godnie pożegnać. To im powinno się poświęcić najwięcej uwagi, bo to oni musieli się pogodzić ze stratą, która bolała ich najbardziej. Alphard już spoczywał w krypcie, należało zatem żałować tych, których pozostawił bez swojej opieki.
W momencie gdy Aquila spytała o zamieszanie, które miało miejsce podczas pogrzebu, Burke odrobinę się skrzywił. Na szczęście ceremonia była później już kontynuowana bez przeszkód, ale i tak zastanawiał się czy nie zareagował odrobinę za mocno - Jeden z żałobników zasiadających za mną upuścił różdżkę - zaczął swoje wyjaśnienia. Były dość ogólnikowe, ale chyba nie chciał zdradzać jej wszystkich szczegółów - odnośnie Drew i wywołanego przez niego pożaru. Nie musiała się tym już przejmować - Tamta kobieta... zaczęła przepychać się przez rząd w którym zasiadała moja rodzina, chcąc zwrócić ją właścicielowi. Przeklinając i depcząc po moim kuzynie oraz jego drogiej żonie. Już wcześniej zachowywała się niestosownie, a mi... po prostu puściły nerwy. - puścił jej dłoń, wiedząc że zapewne stanowią niezły obiekt do obserwacji wszystkich zebranych w Fantasmagorii szlachciców. On, ten który tak się uniósł gniewem podczas pogrzebu, oraz ona, siostra pochowanego. - Chciałem cię za to szczerze przeprosić - dodał jeszcze. Później miał zamiar tak samo prosić o wybaczenie lorda nestora Blacków oraz jego małżonkę. Nie chciał myśleć, jak oni musieli się czuć.
Nie zwracał uwagi na jej ton, na tę pozorną oschłość. Nawet jeśli nie miał pewności, czy była ona zamierzona, po prostu ją ignorował. Bo Aquila miała do tego prawo. Miała prawo być załamana, zmęczona, nie panować w pełni nad swoimi emocjami. Strata, której doznała, była zwyczajnie zbyt wielka, by móc z nią przejść do porządku dziennego ot tak. A on potrafił wykazać się cierpliwością. Był w końcu Burke - Aquilo - choć znajdowali się na salonach, gdzie powinni trzymać się etykiety i zwracać do siebie wyłącznie tytułami, zdecydował się wymówić jej imię. Ujął jedną z jej rąk, zamykając ją w ciepłym uścisku własnych dłoni. Nie mógł jej dotknąć bardziej, nie teraz, gdy dookoła spoglądała szlachta. Dziś to musiało wystarczyć. - Pamiętasz co ci powiedziałem tamtego dnia, gdy spotkaliśmy się w bibliotece? Powód, dla którego zdecydowałem się podarować ci tamten klejnot? - oczywiście że pamiętała - Tak samo jak pragnąłem, byś ty wspominała moją osobę, tak teraz chcę cię zapewnić, że ja także często jestem z tobą myślami. Jestem tutaj, Aquilo. Gdybyś kiedyś nie miała dość sił, by iść dalej, gdybyś upadła... ja będę obok. - patrzył jej prosto w oczy, wypowiadając te słowa. Wielu mogło zapomnieć, ale ten pogrzeb tak naprawdę nie był dla Alpharda. On był dla rodziny, która chciała go godnie pożegnać. To im powinno się poświęcić najwięcej uwagi, bo to oni musieli się pogodzić ze stratą, która bolała ich najbardziej. Alphard już spoczywał w krypcie, należało zatem żałować tych, których pozostawił bez swojej opieki.
W momencie gdy Aquila spytała o zamieszanie, które miało miejsce podczas pogrzebu, Burke odrobinę się skrzywił. Na szczęście ceremonia była później już kontynuowana bez przeszkód, ale i tak zastanawiał się czy nie zareagował odrobinę za mocno - Jeden z żałobników zasiadających za mną upuścił różdżkę - zaczął swoje wyjaśnienia. Były dość ogólnikowe, ale chyba nie chciał zdradzać jej wszystkich szczegółów - odnośnie Drew i wywołanego przez niego pożaru. Nie musiała się tym już przejmować - Tamta kobieta... zaczęła przepychać się przez rząd w którym zasiadała moja rodzina, chcąc zwrócić ją właścicielowi. Przeklinając i depcząc po moim kuzynie oraz jego drogiej żonie. Już wcześniej zachowywała się niestosownie, a mi... po prostu puściły nerwy. - puścił jej dłoń, wiedząc że zapewne stanowią niezły obiekt do obserwacji wszystkich zebranych w Fantasmagorii szlachciców. On, ten który tak się uniósł gniewem podczas pogrzebu, oraz ona, siostra pochowanego. - Chciałem cię za to szczerze przeprosić - dodał jeszcze. Później miał zamiar tak samo prosić o wybaczenie lorda nestora Blacków oraz jego małżonkę. Nie chciał myśleć, jak oni musieli się czuć.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ironia losu, że znów widzieli się przypadkiem, ale za to akurat nie winiła Craiga. Od ich ostatniego spotkania, do momentu gdy na Grimmauld Place zjawił się Mathieu Rosier z ciałem Alpharda owiniętym czarnym całunem, minęły 3 dni. Na samo wspomnienie przeszedł ją dreszcz, a żołądek zwinął się w supeł. Oczywiście, że go nie winiła, nie miała czego mu wybaczać, bo przecież to nie Burke był temu winien, że teraz widzieli się na stypie. Trudno zresztą było szukać winowajcy... Wzdrygnęła się lekko gdy ciepły uścisk dłoni Craiga spoczął na jej ręce. Przecież obiecała sobie, że już koniec zamartwiania się, że teraz będzie silna. Poświęci się pracy, zajmie czymś myśli, skupi na celu. Niektóre myśli jednak nawiedzały umysł. Kim jest ten człowiek, za którego jej własny brat oddał życie? I dlaczego to zrobił?
Słuchała uważnie słów mężczyzny, czując jednak, jak jakaś bariera właśnie zostaje przełamywana. Znali się przecież tyle lat. Jednak dopiero teraz, gdy życie postawiło przed Aquilą jedną z najtrudniejszych prób własnej wytrzymałości psychicznej, dopiero wtedy Craig pozwolił sobie powiedzieć te kilka słów, które dawały nadzieję. Być może złudną.
- Pamiętam... Craig, ja... Ja nie upadnę, nie pozwolę sobie na to - rzekła spokojnie, pewna swojej racji tak jak nigdy wcześniej. - Choćby miały kruszyć się skały, a Londyn miała zalać wielka fala Tamizy, nie upadnę. Nawet gdy cień na zawsze spowije Buckinghamshire, a Anglia spłonie dręczona piekielnym ogniem, ja nie upadnę. Wiem, że tak będzie - uniosła nos wyżej, ale w jej spojrzeniu wcale nie było widać sztucznej pewności siebie, wzbogaconej ładnymi słówkami. Nie zagubiła się, pewna swojej drogi do jasno określonego celu. Nie mogłaby też w siebie zwątpić, na pewno nie na tym etapie. Naprawdę w to wierzyła. - Chciałabym jednak... Chciałabym, aby ktoś asekurował drogę, którą kroczę. Nie nosił mnie na rękach, ale trzymał mocno za dłoń i nigdy nie pozwolił, abym wpadła we wrogie mi sidła - zawahała się. Czuła ciepło na ręce, którą dalej w swym uścisku trzymał Craig. Opuszkami palców przesunęła tylko po wewnętrznej części jego dłoni, zaraz potem zaciskając własną wokół jego kciuka. Palce miała zimne, a to ciepło było tak kojące... - Gdy miałam kilka lat, jeszcze przed rozpoczęciem Hogwartu - sama nie wiedziała czemu, tak właściwie zaczyna tę historię. - Alphard strasznie mnie irytował - wypowiedziała na jednym wdechu i chociaż usta nie poruszyły, dalej ściśnięte w smutku, to Burke wpatrując się w jej oczy mógłby dostrzec iskierkę ciepła, na myśl o dzieciństwie. - Potrafił zmieniać nastrój z minuty na minutę, z dnia na dzień. Jednego dnia był dla mnie miły i pokazywał mi swoje czary, a drugiego zamykał się w pokoju. Myślałam kiedyś, że to moja wina, ale on nigdy tak nie twierdził - spuściła wzrok niżej. - Po prostu nie zawsze działał świadomie... Rigel mówił, że Alphard oddał życie za kogoś innego. Ojciec nazywa go bohaterem. Myślisz, że zrobił to świadomie? Że świadomie oddał za kogoś życie? - zebrała się na więcej odwagi. - Primrose napisała mi, że tamtej nocy wróciłeś poturbowany. Widziałeś to na własne oczy...? - zadanie pytanie zapiła ostatnim łykiem Toujour Pour.
Wysłuchała wszystkiego na temat sytuacji z krypty, w której, jak sam powiedział, puściły mu nerwy. Kiwnęła jedynie spokojnie głową. Wydawał się być skruszony, ale przecież to była wina tamtej kobiety. To wszystko i tak wydawało się być gdzieś daleko za mgłą. To przemowa Czarnego Pana wybrzmiała najgłośniej. Gdyby nie szepty gości pogrzebu, w czasie gdy ceremonia się zakończyła, a wszyscy wstawali z miejsc, Black dziś już więcej o tym by nie myślała. - Co to za kobieta? Widziałam jak ją wyprowadzali - ojciec na pewno znał personalia każdej osoby obecnej wtedy w krypcie. Aquila szybko odnalazła go spojrzeniem, jednak wydawał się być zajęty rozmową z kimś, komu właśnie kładł dłoń na ramieniu. Jak wiele politycznych decyzji nestor dzisiaj podejmie, przy okazji tak wzniosłego wydarzenia? Gdy Craig wypuścił jej dłoń, wyprostowała się nieco, poprawiając jeszcze sukienkę, a wzrok kierując na jednego z kelnerów, który już gnał do niej z kolejnym kieliszkiem czerwonego wina. Ja dziś nie usnę...
Słuchała uważnie słów mężczyzny, czując jednak, jak jakaś bariera właśnie zostaje przełamywana. Znali się przecież tyle lat. Jednak dopiero teraz, gdy życie postawiło przed Aquilą jedną z najtrudniejszych prób własnej wytrzymałości psychicznej, dopiero wtedy Craig pozwolił sobie powiedzieć te kilka słów, które dawały nadzieję. Być może złudną.
- Pamiętam... Craig, ja... Ja nie upadnę, nie pozwolę sobie na to - rzekła spokojnie, pewna swojej racji tak jak nigdy wcześniej. - Choćby miały kruszyć się skały, a Londyn miała zalać wielka fala Tamizy, nie upadnę. Nawet gdy cień na zawsze spowije Buckinghamshire, a Anglia spłonie dręczona piekielnym ogniem, ja nie upadnę. Wiem, że tak będzie - uniosła nos wyżej, ale w jej spojrzeniu wcale nie było widać sztucznej pewności siebie, wzbogaconej ładnymi słówkami. Nie zagubiła się, pewna swojej drogi do jasno określonego celu. Nie mogłaby też w siebie zwątpić, na pewno nie na tym etapie. Naprawdę w to wierzyła. - Chciałabym jednak... Chciałabym, aby ktoś asekurował drogę, którą kroczę. Nie nosił mnie na rękach, ale trzymał mocno za dłoń i nigdy nie pozwolił, abym wpadła we wrogie mi sidła - zawahała się. Czuła ciepło na ręce, którą dalej w swym uścisku trzymał Craig. Opuszkami palców przesunęła tylko po wewnętrznej części jego dłoni, zaraz potem zaciskając własną wokół jego kciuka. Palce miała zimne, a to ciepło było tak kojące... - Gdy miałam kilka lat, jeszcze przed rozpoczęciem Hogwartu - sama nie wiedziała czemu, tak właściwie zaczyna tę historię. - Alphard strasznie mnie irytował - wypowiedziała na jednym wdechu i chociaż usta nie poruszyły, dalej ściśnięte w smutku, to Burke wpatrując się w jej oczy mógłby dostrzec iskierkę ciepła, na myśl o dzieciństwie. - Potrafił zmieniać nastrój z minuty na minutę, z dnia na dzień. Jednego dnia był dla mnie miły i pokazywał mi swoje czary, a drugiego zamykał się w pokoju. Myślałam kiedyś, że to moja wina, ale on nigdy tak nie twierdził - spuściła wzrok niżej. - Po prostu nie zawsze działał świadomie... Rigel mówił, że Alphard oddał życie za kogoś innego. Ojciec nazywa go bohaterem. Myślisz, że zrobił to świadomie? Że świadomie oddał za kogoś życie? - zebrała się na więcej odwagi. - Primrose napisała mi, że tamtej nocy wróciłeś poturbowany. Widziałeś to na własne oczy...? - zadanie pytanie zapiła ostatnim łykiem Toujour Pour.
Wysłuchała wszystkiego na temat sytuacji z krypty, w której, jak sam powiedział, puściły mu nerwy. Kiwnęła jedynie spokojnie głową. Wydawał się być skruszony, ale przecież to była wina tamtej kobiety. To wszystko i tak wydawało się być gdzieś daleko za mgłą. To przemowa Czarnego Pana wybrzmiała najgłośniej. Gdyby nie szepty gości pogrzebu, w czasie gdy ceremonia się zakończyła, a wszyscy wstawali z miejsc, Black dziś już więcej o tym by nie myślała. - Co to za kobieta? Widziałam jak ją wyprowadzali - ojciec na pewno znał personalia każdej osoby obecnej wtedy w krypcie. Aquila szybko odnalazła go spojrzeniem, jednak wydawał się być zajęty rozmową z kimś, komu właśnie kładł dłoń na ramieniu. Jak wiele politycznych decyzji nestor dzisiaj podejmie, przy okazji tak wzniosłego wydarzenia? Gdy Craig wypuścił jej dłoń, wyprostowała się nieco, poprawiając jeszcze sukienkę, a wzrok kierując na jednego z kelnerów, który już gnał do niej z kolejnym kieliszkiem czerwonego wina. Ja dziś nie usnę...
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Soundtrack
Znał tę postawę. Znał ją doskonale, bo sam cały czas kierował się podobną ideą. Zdarzało mu się już upadać wiele razy - choć nigdy cios, który mu zadano, nie był tak bolesny. Nawet uwięzienie w Azkabanie nie było tak straszne, jak wizja utraty kogoś bliskiego. Bardziej martwił się o nich, niż o siebie. Z Azkabanu mógł z resztą przecież zawsze wrócić. I wrócił. Choć dręczony koszmarami, nabawiwszy się nowych lęków i obaw, ale wrócił. Oszczędzony przez dementorów z nieznanego powodu, wciąż z duszą w jednym kawałku i na właściwym miejscu. Wrócił do rodziny - całej, kompletnej, wspierającej go i dodającej otuchy. Aquila nie miała już takiej możliwości, a jednak miała zamiar wykazać się podobną siłą. Siłą kogoś niezachwianego, nieugiętego. Nie był pewny, skąd dziewczyna brała tę determinację... ale cieszył się, słysząc jej słowa. Ktoś o podobnych postanowieniach miał szansę zajść daleko. Naprawdę daleko. Przez moment Burke nawet odrobinę przestraszył się, że Blackówna drogę tę chce przejść całkiem sama. Ale jej kolejne słowa, tak samo jak łagodny dotyk kobiecej dłoni na jego skórze, ukoiły te obawy. Asekuracja. To brzmiało dobrze. - Rozumiem - spróbował podarować jej bardzo delikatny uśmiech. Jej postawa była godna podziwu. Wiedział, ze Aquila stanie się podporą dla swojej własnej rodziny, okaleczonej w tak brutalny sposób. A on będzie stał z boku. Asekurował. Na wypadek, gdyby ona kiedyś się potknęła, straciła równowagę. - Będziesz miała moje wsparcie na każdym kroku podczas swojej wędrówki. - zapewnił ją. Liczył na to, że dzięki jego słowom będzie jej odrobinę lżej. Nadzieja, którą chciał jej dziś ofiarować, była czymś, na czym sam także pragnął się oprzeć. Nie było więc mowy o żadnym fałszu, nie chciał karmić złudzeniami ani siebie, ani tym bardziej jej.
Wysłuchał jej krótkiej opowieści o Alphardzie uważnie. Sam nigdy nie znał się z jej bratem aż tak dobrze, nigdy nie łączyła ich bliska przyjaźń. To, co ich zbliżyło, to służba Czarnemu Panu. Każdy z nich miał jednak także drugie oblicze, to niepokazywane na spotkaniach czy podczas misji. Nie znał tego oblicza Alpharda i chętnie o niej posłuchał. Nie spodziewał się tylko tego, że zakończenie tej opowieści dążyć będzie do tak trudnego pytania. Zastygł na krótką chwilę, chyba nawet trochę pobladł. Bo co tak naprawdę mógł jej odpowiedzieć? Sam miał co do tej śmierci tyle pytań. Czy Black świadomie oddał życie za jednego ze śmierciożerców? Wątpił, nikt nie wiedział, że poświęcenie jednej duszy uratuje drugą.
- Tak - odpowiedział krótko, jednocześnie na oba pytania. Nie chciał by Aquila usłyszała w jego głosie zawahanie. Nawet jeśli nie znał prawy, mógł w nią wierzyć. I wierzył w to, że Alphard świadomie oddał swoje życie. Był jednym z najrozsądniejszych ludzi, jakich Burke znał. Bezmyślne chwycenie za jeden z kamieni, który już raz kogoś niemal zabił, było do niego niepodobne. Nie mógł jej też okłamać - Aquila prędzej czy później dowiedziałaby się, że był świadkiem śmierci jej brata. Niemal wszyscy rycerze byli.
- To była... jedna z popleczniczek Czarnego Pana - odpowiedział pokrótce, z lekką niechęcią. To samo już chyba powinno wystarczyć za wyjaśnienie dlaczego Multon w ogóle pojawiła się na pogrzebie. Wszyscy rycerze posiadali specjalne przywileje, możliwość pożegnania Alpharda osobiście była jednym z nich. Nikt jednak nie spodziewał się takich cyrków. Burke oczekiwał że rycerze, nawet ci nieszlachetni, będą potrafili się zachować - w końcu musieli także coś sobą reprezentować. Ale jak widać, rzeczywistość postanowiła te oczekiwania zweryfikować. Nie chciał już więcej rozmawiać o Multon, im dłużej o niej myślał, tym bardziej czuł się zniesmaczony. Nie spodziewał się w ogóle tego, że Aquila mogła wziąć jasnowłosą za jego kobietę. Pomysł wydawał się zwyczajnie niedorzeczny. Wolał jednak nie podawać Aquili jej personaliów. Tak na wszelki wypadek...
Znał tę postawę. Znał ją doskonale, bo sam cały czas kierował się podobną ideą. Zdarzało mu się już upadać wiele razy - choć nigdy cios, który mu zadano, nie był tak bolesny. Nawet uwięzienie w Azkabanie nie było tak straszne, jak wizja utraty kogoś bliskiego. Bardziej martwił się o nich, niż o siebie. Z Azkabanu mógł z resztą przecież zawsze wrócić. I wrócił. Choć dręczony koszmarami, nabawiwszy się nowych lęków i obaw, ale wrócił. Oszczędzony przez dementorów z nieznanego powodu, wciąż z duszą w jednym kawałku i na właściwym miejscu. Wrócił do rodziny - całej, kompletnej, wspierającej go i dodającej otuchy. Aquila nie miała już takiej możliwości, a jednak miała zamiar wykazać się podobną siłą. Siłą kogoś niezachwianego, nieugiętego. Nie był pewny, skąd dziewczyna brała tę determinację... ale cieszył się, słysząc jej słowa. Ktoś o podobnych postanowieniach miał szansę zajść daleko. Naprawdę daleko. Przez moment Burke nawet odrobinę przestraszył się, że Blackówna drogę tę chce przejść całkiem sama. Ale jej kolejne słowa, tak samo jak łagodny dotyk kobiecej dłoni na jego skórze, ukoiły te obawy. Asekuracja. To brzmiało dobrze. - Rozumiem - spróbował podarować jej bardzo delikatny uśmiech. Jej postawa była godna podziwu. Wiedział, ze Aquila stanie się podporą dla swojej własnej rodziny, okaleczonej w tak brutalny sposób. A on będzie stał z boku. Asekurował. Na wypadek, gdyby ona kiedyś się potknęła, straciła równowagę. - Będziesz miała moje wsparcie na każdym kroku podczas swojej wędrówki. - zapewnił ją. Liczył na to, że dzięki jego słowom będzie jej odrobinę lżej. Nadzieja, którą chciał jej dziś ofiarować, była czymś, na czym sam także pragnął się oprzeć. Nie było więc mowy o żadnym fałszu, nie chciał karmić złudzeniami ani siebie, ani tym bardziej jej.
Wysłuchał jej krótkiej opowieści o Alphardzie uważnie. Sam nigdy nie znał się z jej bratem aż tak dobrze, nigdy nie łączyła ich bliska przyjaźń. To, co ich zbliżyło, to służba Czarnemu Panu. Każdy z nich miał jednak także drugie oblicze, to niepokazywane na spotkaniach czy podczas misji. Nie znał tego oblicza Alpharda i chętnie o niej posłuchał. Nie spodziewał się tylko tego, że zakończenie tej opowieści dążyć będzie do tak trudnego pytania. Zastygł na krótką chwilę, chyba nawet trochę pobladł. Bo co tak naprawdę mógł jej odpowiedzieć? Sam miał co do tej śmierci tyle pytań. Czy Black świadomie oddał życie za jednego ze śmierciożerców? Wątpił, nikt nie wiedział, że poświęcenie jednej duszy uratuje drugą.
- Tak - odpowiedział krótko, jednocześnie na oba pytania. Nie chciał by Aquila usłyszała w jego głosie zawahanie. Nawet jeśli nie znał prawy, mógł w nią wierzyć. I wierzył w to, że Alphard świadomie oddał swoje życie. Był jednym z najrozsądniejszych ludzi, jakich Burke znał. Bezmyślne chwycenie za jeden z kamieni, który już raz kogoś niemal zabił, było do niego niepodobne. Nie mógł jej też okłamać - Aquila prędzej czy później dowiedziałaby się, że był świadkiem śmierci jej brata. Niemal wszyscy rycerze byli.
- To była... jedna z popleczniczek Czarnego Pana - odpowiedział pokrótce, z lekką niechęcią. To samo już chyba powinno wystarczyć za wyjaśnienie dlaczego Multon w ogóle pojawiła się na pogrzebie. Wszyscy rycerze posiadali specjalne przywileje, możliwość pożegnania Alpharda osobiście była jednym z nich. Nikt jednak nie spodziewał się takich cyrków. Burke oczekiwał że rycerze, nawet ci nieszlachetni, będą potrafili się zachować - w końcu musieli także coś sobą reprezentować. Ale jak widać, rzeczywistość postanowiła te oczekiwania zweryfikować. Nie chciał już więcej rozmawiać o Multon, im dłużej o niej myślał, tym bardziej czuł się zniesmaczony. Nie spodziewał się w ogóle tego, że Aquila mogła wziąć jasnowłosą za jego kobietę. Pomysł wydawał się zwyczajnie niedorzeczny. Wolał jednak nie podawać Aquili jej personaliów. Tak na wszelki wypadek...
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Black w całym tym dramacie, nie znalazłaby ani krzty energii gdyby nie słowa, które wciąż, pomimo kilku godzin które upłynęły od tamtej chwili, brzmiały w jej głowie.
Niech to Alphard będzie dziś z was dumny.
Głos Czarnego Pana wybrzmiewał w głowie dziewczyny, zakorzenił się tam, wbił głęboko i wyrył już wielkimi literami. Teraz to miało wyznaczać jej ścieżkę i to tą drogą miała podążać. Miał być z niej dumny. Niech i tak będzie. Potrzebowała w tym jednak wsparcia. Wsparcia innego niż mógł zagwarantować jej pan ojciec, innego niż to które otrzymywała od Cygnusa lub Rigela, zupełnie innego niż to, które dawały jej Primrose, Evandra lub Forsythia. Nieświadoma nawet swojego działania, zaczęła tę potrzebę lokować właśnie w Craigu Burke'u. Z początku odseparowana od jakiegokolwiek planowania, teraz już upewniająca się we własnych odczuciach względem jego osoby. Zresztą, podarek w postaci drogiego naszyjnika z ogromnym szmaragdem, czy nawet te słowa, które wypowiadał dzisiaj. Wszystko to zdawało się świadczyć o tym, że nie pomyliła się i, być może, będzie zwyczajnie szczęśliwa. Z nim. Jeśli Merlin wspomoże.
- Czego Ty potrzebujesz ode mnie? - zapytała, nieco bardziej nieśmiało, gdy Craig potwierdził, że będzie ją wspierał, tak jak sobie tego życzy. - Co mogę zrobić, byś był... - na chwilę głos uwiązł jej w gardle. Czy takie pytania to nie za dużo jak na tak wczesny moment znajomości? Z drugiej strony jednak, znali się przecież kilka lat, a niegdyś spędzali całe wieczory na rozmowach i kosztowaniu francuskich win, kołysząc się w tańcu. Ich drogi się rozeszły, a Aquila uznała, że skoro wtedy nie próbował zdobyć jej serca, to zapewne nie będzie ono dla niego interesujące. Oddzielenie przyjacielskich przygód, od rzeczywistego uczucia, było jednak wyjątkowo trudne, zwłaszcza dla osoby niedoświadczonej w owych. - Co mogę zrobić, by Twoje życie było pełne? - zadała to pytanie spuszczając lekko wzrok, wciąż wpatrując się w ich dłonie, by zaraz potem upewnić się, że Celine wciąż jest w pobliżu. Zapewne byli na widoku, w końcu stypa pełna była ludzi, którzy ponad plotki nie cenili nic więcej. Ale to nic. Nie robili przecież nic złego, zwyczajnie rozmawiając i to cichym głosem. Lord Craig Burke okazywał jej wsparcie po śmierci Alpharda. Tak, tak to wyglądało. Nic więcej.
Nie spodziewała się rozbudowanych odpowiedzi na pytania które zadała na temat tamtej nocy, jednak krótkie tak, kompletnie wybiło ją z rytmu. Przez chwilę zmrużyła oczy, tak jakby próbowała przeczytać jego myśli, jednak nic nie wyczytała, nie miała zresztą takich umiejętności by władać sztuką legilimencji. Może kiedyś owe zdobędzie.
- Rozumiem - odpowiedziała krótko i zanurzyła usta w kieliszku wina, powoli sącząc łyk. To nie było miejsce ku temu, nie miała też szans porozmawiać z nim na osobności, tak jak by wolała. Lawirowanie pomiędzy salonową etykietą, własnymi umiejętnościami perswazji, a nawet, korzystaniem z uroku i powabu, byleby dostać informacje, na której jej zależało. Nie mogłaby tego praktykować na nim. Przecież był jej zbyt miły i zbyt bliski. - Kiedyś, gdy czas minie, a rany zagoją się - opowiesz mi o tym jak zginął mój brat - postanowiła, nie prosząc, jedynie wpatrując się w mężczyznę dużymi ciemnymi oczami i lekko pochylając głowę. - Dzięki temu zamknę tę klamrę i pogodzę się z tą myślą. Zrobisz to dla mnie, prawda, Craig? - nie musiała znać szczegółów. Ba, wolała ich nie znać. Jednak to dlaczego, przez kogo, a także za kogo, zginął Alphard... To spędzało sen z jej powiek. Wydarzenia w trakcie pogrzebu były kompletnie zaskakujące, ale fakt, że kobieta była popleczniczką Czarnego Pana, nieco wybił dziewczynę z rytmu. Oczywiście, nie sprawdzała skrupulatnie listy gości, ta należała do jej ojca, jednak wnioski były proste. Kobieta mogła albo reprezentować czystą i szlachetną krew, co Aquila od razu odrzuciła, ze względu na jej brak wychowania. Mogła reprezentować Ministerstwo Magii, a o tym również świadczyłoby lepsze obycie w towarzystwie. Musiała być więc częścią Rycerzy Walpurgii. Teraz wydawało się to takie proste. - Mam nadzieję, że jej umiejętności z których korzysta Czarny Pan, znacznie wykraczają ponad jej obycie salonowe - pozwoliła sobie na cichy żart, chociaż nie uśmiechnęła się ani na milimetr. Jedynie przewróciła oczami. - Primrose pisała, że została przeznaczona lordowi Aresowi Carrowowi... To prawda? Znasz go? - zapytała jeszcze cicho, licząc, że Craig wie coś więcej, a przy okazji zdradzi swoje własne spojrzenie na małżeństwo nie tylko jego kuzynki, ale nawet własne.
Niech to Alphard będzie dziś z was dumny.
Głos Czarnego Pana wybrzmiewał w głowie dziewczyny, zakorzenił się tam, wbił głęboko i wyrył już wielkimi literami. Teraz to miało wyznaczać jej ścieżkę i to tą drogą miała podążać. Miał być z niej dumny. Niech i tak będzie. Potrzebowała w tym jednak wsparcia. Wsparcia innego niż mógł zagwarantować jej pan ojciec, innego niż to które otrzymywała od Cygnusa lub Rigela, zupełnie innego niż to, które dawały jej Primrose, Evandra lub Forsythia. Nieświadoma nawet swojego działania, zaczęła tę potrzebę lokować właśnie w Craigu Burke'u. Z początku odseparowana od jakiegokolwiek planowania, teraz już upewniająca się we własnych odczuciach względem jego osoby. Zresztą, podarek w postaci drogiego naszyjnika z ogromnym szmaragdem, czy nawet te słowa, które wypowiadał dzisiaj. Wszystko to zdawało się świadczyć o tym, że nie pomyliła się i, być może, będzie zwyczajnie szczęśliwa. Z nim. Jeśli Merlin wspomoże.
- Czego Ty potrzebujesz ode mnie? - zapytała, nieco bardziej nieśmiało, gdy Craig potwierdził, że będzie ją wspierał, tak jak sobie tego życzy. - Co mogę zrobić, byś był... - na chwilę głos uwiązł jej w gardle. Czy takie pytania to nie za dużo jak na tak wczesny moment znajomości? Z drugiej strony jednak, znali się przecież kilka lat, a niegdyś spędzali całe wieczory na rozmowach i kosztowaniu francuskich win, kołysząc się w tańcu. Ich drogi się rozeszły, a Aquila uznała, że skoro wtedy nie próbował zdobyć jej serca, to zapewne nie będzie ono dla niego interesujące. Oddzielenie przyjacielskich przygód, od rzeczywistego uczucia, było jednak wyjątkowo trudne, zwłaszcza dla osoby niedoświadczonej w owych. - Co mogę zrobić, by Twoje życie było pełne? - zadała to pytanie spuszczając lekko wzrok, wciąż wpatrując się w ich dłonie, by zaraz potem upewnić się, że Celine wciąż jest w pobliżu. Zapewne byli na widoku, w końcu stypa pełna była ludzi, którzy ponad plotki nie cenili nic więcej. Ale to nic. Nie robili przecież nic złego, zwyczajnie rozmawiając i to cichym głosem. Lord Craig Burke okazywał jej wsparcie po śmierci Alpharda. Tak, tak to wyglądało. Nic więcej.
Nie spodziewała się rozbudowanych odpowiedzi na pytania które zadała na temat tamtej nocy, jednak krótkie tak, kompletnie wybiło ją z rytmu. Przez chwilę zmrużyła oczy, tak jakby próbowała przeczytać jego myśli, jednak nic nie wyczytała, nie miała zresztą takich umiejętności by władać sztuką legilimencji. Może kiedyś owe zdobędzie.
- Rozumiem - odpowiedziała krótko i zanurzyła usta w kieliszku wina, powoli sącząc łyk. To nie było miejsce ku temu, nie miała też szans porozmawiać z nim na osobności, tak jak by wolała. Lawirowanie pomiędzy salonową etykietą, własnymi umiejętnościami perswazji, a nawet, korzystaniem z uroku i powabu, byleby dostać informacje, na której jej zależało. Nie mogłaby tego praktykować na nim. Przecież był jej zbyt miły i zbyt bliski. - Kiedyś, gdy czas minie, a rany zagoją się - opowiesz mi o tym jak zginął mój brat - postanowiła, nie prosząc, jedynie wpatrując się w mężczyznę dużymi ciemnymi oczami i lekko pochylając głowę. - Dzięki temu zamknę tę klamrę i pogodzę się z tą myślą. Zrobisz to dla mnie, prawda, Craig? - nie musiała znać szczegółów. Ba, wolała ich nie znać. Jednak to dlaczego, przez kogo, a także za kogo, zginął Alphard... To spędzało sen z jej powiek. Wydarzenia w trakcie pogrzebu były kompletnie zaskakujące, ale fakt, że kobieta była popleczniczką Czarnego Pana, nieco wybił dziewczynę z rytmu. Oczywiście, nie sprawdzała skrupulatnie listy gości, ta należała do jej ojca, jednak wnioski były proste. Kobieta mogła albo reprezentować czystą i szlachetną krew, co Aquila od razu odrzuciła, ze względu na jej brak wychowania. Mogła reprezentować Ministerstwo Magii, a o tym również świadczyłoby lepsze obycie w towarzystwie. Musiała być więc częścią Rycerzy Walpurgii. Teraz wydawało się to takie proste. - Mam nadzieję, że jej umiejętności z których korzysta Czarny Pan, znacznie wykraczają ponad jej obycie salonowe - pozwoliła sobie na cichy żart, chociaż nie uśmiechnęła się ani na milimetr. Jedynie przewróciła oczami. - Primrose pisała, że została przeznaczona lordowi Aresowi Carrowowi... To prawda? Znasz go? - zapytała jeszcze cicho, licząc, że Craig wie coś więcej, a przy okazji zdradzi swoje własne spojrzenie na małżeństwo nie tylko jego kuzynki, ale nawet własne.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jej pytanie odrobinę go zaskoczyło. W całym tym zamieszaniu Burke czasami zapominał o samym sobie. Kiedy w grę wchodziła krzywda wyrządzona jego bliskim, albo tym, na których Craigowi zależało, jego własne potrzeby schodziły na dalszy plan. A to właśnie była taka sytuacja. Stąd też, gdy Aquila zapytała go wprost, przez krótką chwilę nie wiedział, co właściwie mógłby jej odpowiedzieć. Uciekł nawet wzrokiem w bok - nie chciał okazywać swojego zawahania, ale chyba na to było już za późno. Myślami na moment cofnął się w przeszłość, wspominając dni, gdy oboje byli młodsi i zdobywali francuskie parkiety, flirtując niezobowiązująco, tylko po to by następnie każde rozeszło się w swoją stronę. Pomyślał także o czasach, gdy stracił ją z oczu na dłużej, a gdy w jego życiu pojawiały się inne kobiety. Pojawiały się i znikały. Jedna za drugą. Nawet te, które miały już u jego boku pozostać na dłużej. To właśnie wtedy znalazł swoją odpowiedź - i kiedy spojrzał na Aquilę, jego spojrzenie nabrało ostrości i pewności - Nie opuszczaj mojego boku - odpowiedział krótko. Nie chciał się przyznać przed samym sobą, ale on także potrzebował wsparcia. Rodzina zawsze stanowiła dla niego podporę, Primrose wiedziała o tym tak dobrze jak nikt. Widziała jego wzloty i upadki, widziała go poturbowanego i zawsze była gotowa wyciągnąć rękę by choć spróbować go pocieszyć. Rodzina zawsze była tym, co sprawiało, że Craig podnosił się z łóżka każdego dnia, nawet jeśli łatwiej byłoby mu po prostu pogrążyć się w odmętach szaleństwa - wtedy, po ucieczce z Akabanu, czy też teraz, po niedawnych przeżyciach w podziemiach Gringotta. Aquila sprawiłaby mu zatem wielki dar, ofiarowując to samo, co on obiecywał jej. Swoją obecność, czuły wzrok, ciepłą dłoń na policzku. To byłoby dla niego większą pomocą, niż Aquila była w stanie sobie wyobrazić. Nie chciałby pewnego dnia odwrócić się i zobaczyć u swojego boku puste miejsce - po raz kolejny. Koniec końców, sam popadłby w nicość.
Rozumiał jej dociekliwość, jej pragnienie dowiedzenia się wszystkiego o śmierci Alpharda. Na jej miejscu także dołożyłby wszelkich starań, by dowiedzieć się w jaki sposób przebiegało całe to zdarzenie. Czy można było temu zapobiec, a także - a może przede wszystkim - czy jest ktoś, na kim można się zemścić. Czy miał sumienie by jej skłamać? Lub przeciwnie, czy miał dość serca, by odpowiedzieć na jej pytania? Wiedział, że nie będzie to prosta rozmowa. Przesunięcie jej w czasie dawało mu jednak sporą szansę - szansę by wszystko sobie jeszcze raz poukładać. By opowiedzieć jej to, co pragnęła usłyszeć... ale jednocześnie nie dość, by uchronić ją przed złamanym sercem.
- Kiedy rany się zagoją, a blizna nie będzie już boleć - obiecał jej, składając jeszcze krótki pocałunek na wierzchu jej dłoni - żebyś odzyskała spokój ducha - nie wiedział czy było to możliwe, ale zamierzał spróbować możliwym to uczynić.
Nie chciał już dłużej poruszać tematu Elviry, nie zamierzał jej usprawiedliwiać. Sam także nie znał pełni jej umiejętności, ani razu nie zdarzyło się, by sam korzystał z jej pomocy, czy to w terenie czy też po jakiejś akcji. - Słyszałem, że jest zdolną uzdrowicielką, a to w naszych szeregach jest dość pożądana zdolność - odpowiedział krótko. Mimo wszystko nawet tak przydatna umiejętność nie zwalniała ją z obowiązku zachowywania się właściwie na pogrzebie, ale o tym wiedzieli doskonale oboje.
O Aresie wcale nie miał do powiedzenia więcej. Nie podobał mu się ten człowiek. Ale to niekoniecznie było spowodowane tym, że lord Carrow faktycznie był złym człowiekiem. Craig zwykle odnosił się z ogromną niechęcią do tych, którzy wyrywali członków jego rodziny z rodzinnego gniazda. Taką samą niechęć czuł wobec męża swojej siostry - Słabo. Wierzę jednak, że Edgar wie, co robi, oddając mu moją drogą kuzynkę. Mam wrażenie, że lord Carrow odrobinę się nas obawia - i właściwie to słusznie. Burke'owie nie mieli nic przeciwko temu, żeby wzbudzać szacunek, nawet poprzedzony lękiem. Szczególnie gdy w grę wchodziło dobro Primrose.
Rozumiał jej dociekliwość, jej pragnienie dowiedzenia się wszystkiego o śmierci Alpharda. Na jej miejscu także dołożyłby wszelkich starań, by dowiedzieć się w jaki sposób przebiegało całe to zdarzenie. Czy można było temu zapobiec, a także - a może przede wszystkim - czy jest ktoś, na kim można się zemścić. Czy miał sumienie by jej skłamać? Lub przeciwnie, czy miał dość serca, by odpowiedzieć na jej pytania? Wiedział, że nie będzie to prosta rozmowa. Przesunięcie jej w czasie dawało mu jednak sporą szansę - szansę by wszystko sobie jeszcze raz poukładać. By opowiedzieć jej to, co pragnęła usłyszeć... ale jednocześnie nie dość, by uchronić ją przed złamanym sercem.
- Kiedy rany się zagoją, a blizna nie będzie już boleć - obiecał jej, składając jeszcze krótki pocałunek na wierzchu jej dłoni - żebyś odzyskała spokój ducha - nie wiedział czy było to możliwe, ale zamierzał spróbować możliwym to uczynić.
Nie chciał już dłużej poruszać tematu Elviry, nie zamierzał jej usprawiedliwiać. Sam także nie znał pełni jej umiejętności, ani razu nie zdarzyło się, by sam korzystał z jej pomocy, czy to w terenie czy też po jakiejś akcji. - Słyszałem, że jest zdolną uzdrowicielką, a to w naszych szeregach jest dość pożądana zdolność - odpowiedział krótko. Mimo wszystko nawet tak przydatna umiejętność nie zwalniała ją z obowiązku zachowywania się właściwie na pogrzebie, ale o tym wiedzieli doskonale oboje.
O Aresie wcale nie miał do powiedzenia więcej. Nie podobał mu się ten człowiek. Ale to niekoniecznie było spowodowane tym, że lord Carrow faktycznie był złym człowiekiem. Craig zwykle odnosił się z ogromną niechęcią do tych, którzy wyrywali członków jego rodziny z rodzinnego gniazda. Taką samą niechęć czuł wobec męża swojej siostry - Słabo. Wierzę jednak, że Edgar wie, co robi, oddając mu moją drogą kuzynkę. Mam wrażenie, że lord Carrow odrobinę się nas obawia - i właściwie to słusznie. Burke'owie nie mieli nic przeciwko temu, żeby wzbudzać szacunek, nawet poprzedzony lękiem. Szczególnie gdy w grę wchodziło dobro Primrose.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy nie powinien mieć przygotowanej odpowiedzi na to pytanie? Black nie sądziła, że mogłoby ono nie być dla niego na porządku dziennym. Gdy odwrócił więc wzrok, być może w akcie zawahania się, albo głębszych rozmyślań, cofnęła minimalnie głowę, skupiając spojrzenie na minie mężczyzny. Przypuszczenia co mogło się w nim kryć, należało kiedyś potwierdzić, ale jeszcze nie teraz. W czasie gdy inni mieli zdolności legilimencji, gdy potrafili czytać umysły jak otwarte książki, ona starała się czytać zachowania. Co prawda daleko byłoby Black do magipsychiatry, czy też czarodzieja, który zawodowo zajmuje się rozumieniem innym. Jak tacy, którzy uczestniczą w przesłuchaniach, albo ci, którzy badają mózgi. Nie o to chodziło. Zwyczajnie starała się zrozumieć emocje, wmawiając sobie wciąż, jak niezwykle tolerancyjna jest. Tym samym jednak interesowały ją emocje tylko osób odpowiednich. Tych, którymi da się manipulować i tych, których zwyczajnie potrzebowała w swoim życiu, obdarzając uczuciem. Craig Burke należał do drugiej grupy, zdecydowanie tak. A ten mężczyzna dziś, ten, na którym jej zależało, wyraźnie zawahał się, gdy zadała swoje pytanie. Uciekł wzrokiem i zdawało się, jakby przeglądał wszystkie szuflady w poszukiwaniu odpowiedzi. Czekała cierpliwie. Ostatecznie od tego co powiedział następne, miało zależeć wszystko.
- Craig, ja- - ona również zawahała się, nie opuszczając spojrzeniem jego oczu. Cóż dało się odpowiedzieć na tę prośbę? Przecież nie od niej to zależało, ostatecznie decyzja i tak musiała być ojca. Łut szczęścia jedynie sprawił, że była najmłodsza. Ta niewyczekiwana, jednak spełniająca wymagania w odpowiedni sposób. Ta, którą ojciec opiekował się od maleńkości, poświęcał uwagę, traktował inaczej, nie narzucając więcej wymagań niż po prostu być odpowiednią. I udawało jej się, a tego nie chciałaby zaprzepaścić. Burke był jednak dobry, wspierał sprawę, o którą walczył zarówno ród Blacków, jak i Burków. Chciał się nią opiekować, był dobry, był szanowany, był doświadczony i odpowiedni. - Pragnę tego. Chcę Ci być przyjacielem, w chwilach dobrych i złych - i nie tylko przyjacielem. Burke na pewno wiedział, co powinien robić, przecież nie żył w tym świecie od wczoraj, znał tak samo wszystkie konwenanse, jak i ona. - Tylko bym mogła nim być, będziesz musiał przekonać nie tylko mnie - wiedział to. Nie chciała dodawać nic więcej, posyłając mu jedynie niemą prośbę, poproś, by się zgodził, po czym odwracając wzrok w stronę ojca, który wciąż dyskutował, z co rusz podchodzącymi do niego nowymi żałobnikami.
Wzięła jeszcze głęboki oddech i przysunęła do ust kielich drogiego wina, pogrążając się w rozważaniach na temat tego co faktycznie przydarzyło się Alphardowi. Craig wiedział, był tam. Sam zresztą się do tego przyznał. Była gotowa usłyszeć prawdę, ale nie tu. Tu każdy mógł mieć gumowe uszy, a póki niezobowiązująca (na pozór) rozmowa na temat ich ewentualnej przyszłości, nie przerodziła się w rozważania na temat wydarzeń nocy z 20 na 21 września, było dobrze. Mieli jeszcze na to czas, przecież na pewno uda im się spotkać bez tłumu wokół, który usilnie próbuje wypatrzeć plotki. Jeszcze nie teraz, kiedyś jej powie, ale jeszcze nie teraz. Niech i tak będzie. Kiwnęła głową na jego potwierdzenie, że to zrobi, gdy blizna się zagoi. Och, lordzie Burke. Ta blizna nigdy nie zagoi się do końca, ale mogę kłaść na nią maści, wciąż polewać ją miękkim lipowym miodem, by udawać, że wszystko jest w porządku, gdy mój brat oddał życie dla wygrania tej wojny. Lepiej byśmy ją wygrali, bo nie pozwolę jego śmierci zostać zapomnianej.
Zresztą, póki co należało przeżyć żałobę, a ta miała potrwać do stycznia. Cztery miesiące w czarnych szatach i sukniach, z wiecznie posępną miną. Mogła to zrobić. Absolutnie nie wyobrażała sobie, by zostawić czerń i bawić się na balach, tańszych tak jak wcześniej. Należało jednak działać, bo nie było czasu do stracenia, a przecież Alphard był człowiekiem czynu. W ten sposób będzie z niej dumny. Nawet zachowanie tamtej kobiety na pogrzebie, nie zmieniło szacunku Aquili do niej, skoro wspiera sprawę. Cóż, jednak z pewnością jej nie polubi. Niezależnie od tego jak ogromne problemy psychiczne miała, Black nie była aż tak tolerancyjna. - Uzdrowicielka...? Cóż, godnym podziwu jest fakt, że znajduje czas i siły na to, by służyć Czarnemu Panu - wypowiedziała już nieco mechanicznie. - Kogo przyjmujecie w swoje szeregi, lordzie Burke? - spytała jeszcze, prostując szyję i otwierając szerzej oczy. Przez sekundę przygryzła dolną wargę, w rozmyślaniu na temat tego czy pasowałaby tam. Nie walczyła, to na pewno nie. Miała jednak wiedzę na temat historii, którą nie mógł się poszczycić każdy czarodziej. Wiedziała znacznie więcej na temat polityki i jej efektów na społeczeństwo, ale też na temat legend, artefaktów i tego wszystkiego, co zaginęło przez wieki, a mogłoby dzisiaj okazać się przydatne. Czy w ogóle mogłaby się przydać? - Lord Ares Carrow, również w nich jest? - jeśli nie, to w jaki sposób zamierzał przysłużyć się przyszłości Primrose?
- Craig, ja- - ona również zawahała się, nie opuszczając spojrzeniem jego oczu. Cóż dało się odpowiedzieć na tę prośbę? Przecież nie od niej to zależało, ostatecznie decyzja i tak musiała być ojca. Łut szczęścia jedynie sprawił, że była najmłodsza. Ta niewyczekiwana, jednak spełniająca wymagania w odpowiedni sposób. Ta, którą ojciec opiekował się od maleńkości, poświęcał uwagę, traktował inaczej, nie narzucając więcej wymagań niż po prostu być odpowiednią. I udawało jej się, a tego nie chciałaby zaprzepaścić. Burke był jednak dobry, wspierał sprawę, o którą walczył zarówno ród Blacków, jak i Burków. Chciał się nią opiekować, był dobry, był szanowany, był doświadczony i odpowiedni. - Pragnę tego. Chcę Ci być przyjacielem, w chwilach dobrych i złych - i nie tylko przyjacielem. Burke na pewno wiedział, co powinien robić, przecież nie żył w tym świecie od wczoraj, znał tak samo wszystkie konwenanse, jak i ona. - Tylko bym mogła nim być, będziesz musiał przekonać nie tylko mnie - wiedział to. Nie chciała dodawać nic więcej, posyłając mu jedynie niemą prośbę, poproś, by się zgodził, po czym odwracając wzrok w stronę ojca, który wciąż dyskutował, z co rusz podchodzącymi do niego nowymi żałobnikami.
Wzięła jeszcze głęboki oddech i przysunęła do ust kielich drogiego wina, pogrążając się w rozważaniach na temat tego co faktycznie przydarzyło się Alphardowi. Craig wiedział, był tam. Sam zresztą się do tego przyznał. Była gotowa usłyszeć prawdę, ale nie tu. Tu każdy mógł mieć gumowe uszy, a póki niezobowiązująca (na pozór) rozmowa na temat ich ewentualnej przyszłości, nie przerodziła się w rozważania na temat wydarzeń nocy z 20 na 21 września, było dobrze. Mieli jeszcze na to czas, przecież na pewno uda im się spotkać bez tłumu wokół, który usilnie próbuje wypatrzeć plotki. Jeszcze nie teraz, kiedyś jej powie, ale jeszcze nie teraz. Niech i tak będzie. Kiwnęła głową na jego potwierdzenie, że to zrobi, gdy blizna się zagoi. Och, lordzie Burke. Ta blizna nigdy nie zagoi się do końca, ale mogę kłaść na nią maści, wciąż polewać ją miękkim lipowym miodem, by udawać, że wszystko jest w porządku, gdy mój brat oddał życie dla wygrania tej wojny. Lepiej byśmy ją wygrali, bo nie pozwolę jego śmierci zostać zapomnianej.
Zresztą, póki co należało przeżyć żałobę, a ta miała potrwać do stycznia. Cztery miesiące w czarnych szatach i sukniach, z wiecznie posępną miną. Mogła to zrobić. Absolutnie nie wyobrażała sobie, by zostawić czerń i bawić się na balach, tańszych tak jak wcześniej. Należało jednak działać, bo nie było czasu do stracenia, a przecież Alphard był człowiekiem czynu. W ten sposób będzie z niej dumny. Nawet zachowanie tamtej kobiety na pogrzebie, nie zmieniło szacunku Aquili do niej, skoro wspiera sprawę. Cóż, jednak z pewnością jej nie polubi. Niezależnie od tego jak ogromne problemy psychiczne miała, Black nie była aż tak tolerancyjna. - Uzdrowicielka...? Cóż, godnym podziwu jest fakt, że znajduje czas i siły na to, by służyć Czarnemu Panu - wypowiedziała już nieco mechanicznie. - Kogo przyjmujecie w swoje szeregi, lordzie Burke? - spytała jeszcze, prostując szyję i otwierając szerzej oczy. Przez sekundę przygryzła dolną wargę, w rozmyślaniu na temat tego czy pasowałaby tam. Nie walczyła, to na pewno nie. Miała jednak wiedzę na temat historii, którą nie mógł się poszczycić każdy czarodziej. Wiedziała znacznie więcej na temat polityki i jej efektów na społeczeństwo, ale też na temat legend, artefaktów i tego wszystkiego, co zaginęło przez wieki, a mogłoby dzisiaj okazać się przydatne. Czy w ogóle mogłaby się przydać? - Lord Ares Carrow, również w nich jest? - jeśli nie, to w jaki sposób zamierzał przysłużyć się przyszłości Primrose?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez krótki moment zastanowił się, co właściwie Aquila chciała usłyszeć. Czego się spodziewała. Że Burke pragnie dzieci? Uwielbienia? Bogactw wspanialszych niż te, które spoczywały w skarbu rodowym Burke'ów? Nie pogardziłby żadną z tych rzeczy, były jednak rzeczy ważne i ważniejsze. To dlatego musiał przez moment poszukać odpowiedzi. Znaleźć to, co czym zależało mu najbardziej. Nadal nie był pewny, czy zasługuje na taką towarzyszkę. Ba, nadal nie do końca wierzył w to, że kiedyś takową w ogóle odnajdzie. Wciąż też nie wiedział, czy to właśnie Aquila miała na stałe zajmować miejsce po jego prawicy. Podobała mu się ta myśl, tego nie ukrywał... jednak nadal jego pewność siebie zżerana była przez piętrzące się wątpliwości.
Słysząc jej słowa i dostrzegając, w którym kierunku powędrował jej wzrok, Burke także rzucił ukradkowe spojrzenie ku nestorowi Blacków. Tak, doskonale wiedział, jak to wszystko działało. Uczucia, które dziś czuł z pewnością nie można było określić jako miłość. Jeszcze nie. Niemniej, gdy zdał sobie sprawę jak ważna jest dla niego Aquila, doszedł do wniosku, że nie powinien już dłużej zwlekać. Chyba musiał dojrzeć do tej decyzji, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało. Mężczyzna spróbował więc posłać pannie Black słaby, pokrzepiający uśmiech. - Zrobię, co będzie trzeba. Gdy największy ból przeminie - tak, zamierzał napisać do jej ojca, mając jednak baczenie na trudny okres, jaki teraz przeżywali. Niezwykle nietaktownym byłoby w tym momencie zakłócać żałobę rodziców, opłakujących śmierć jednego dziecka - po to by kazać im zastanawiać się nad przyszłością drugiego. Oni wszyscy musieli poradzić sobie ze stratą. Burke zamierzał to uszanować, a przez czas oczekiwania - mógł wspierać Aquilę tak, jak tego potrzebowała, samemu czerpiąc radość z ich spotkań.
Uniósł lekko brew, słysząc kolejne z pytań, tym razem związane z rekrutacją w szeregi Rycerzy Walpurgii. Mógł spróbować zrozumieć powód jej ciekawości, szczególnie biorąc pod uwagę raczej sceptyczną opinię o Multon. Nie był to, jak mu się zdawało, jedyny powód zadania takiego pytania. - Ludzi o właściwych poglądach, którzy mogą coś wnieść do sprawy - odpowiedział, a jakże! dość lakonicznie. Przyglądał się przez krótki moment Aquili, zanim sam zdecydował się zapytać - Dlaczego cię to interesuje, pani? - domyślał się, że po śmierci brata była zmotywowana, aby przysłużyć się czarodziejskiej Anglii, ale nie sądził, by jej dołączenie było najlepszym wyjściem. Mogła wciąż uczynić Alpharda dumnym, nie związując się z ich organizacją.
- To nie jest najlepsze miejsce na kontynuowanie tej rozmowy - odparł, gdy zapytała o Aresa. Niemniej, z tego co Craig wiedział, Carrow do nich nie przynależał. Z resztą, rycerze zrobili się ostrożni przy wybieraniu sojuszników, po tym, gdy kilkukrotnie zostali zdradzeni. Dziś już nie wystarczyło ofiarowanie Czarnemu Panu swojej służby. Trzeba było odpowiednio się wykazać. Poza tym lord Carrow... wydawał się raczej niezainteresowany przysłużeniem się sprawie w ten sposób. Przynajmniej z tego, co kojarzył Craig.
Dyskusja, którą prowadzili, przyciągała coraz więcej spojrzeń. Nawet Burke, który skupiony był w całości na swojej rozmówczyni, nie mógł tego nie zauważyć. Ludzie niecierpliwili się - chcieli także osobiście, po raz kolejny złożyć lady Black kondolencje. Nie sposób było także zignorować kilku szlachcianek, które zawzięcie szeptały między sobą, co rusz rzucając niby-to-ukradkowe spojrzenia w ich kierunku. I choć Burke pragnąłby kontynuować swoją konwersację z Aquilą, uznał, że musi ustąpić innym. Pozwolił sobie więc po raz kolejny sięgnąć do dłoni kobiety - by musnąć jej skórę ustami w szarmanckim geście. - Moja miła, nie będę dłużej cię przetrzymywać. Wyczekuj wkrótce mojej sowy. Bardzo gorąco liczę na ponowne spotkanie. Tym razem niebędące przypadkiem. Wtedy porozmawiamy swobodniej. - zapewnił ją, puszczając jej rękę. Najchętniej objąłby ją na pożegnanie, zamknął w ciepłym, ciasnym uścisku - nie był to jednak ani czas, ani też miejsce. Jeszcze raz spojrzał w jej ciemne oczy, by po chwili zniknąć w tłumie - zostawiając nieszczęsną Aquilę na łasce tłumu innych szlachciców, którzy pragnęli z nią pomówić.
zt
Słysząc jej słowa i dostrzegając, w którym kierunku powędrował jej wzrok, Burke także rzucił ukradkowe spojrzenie ku nestorowi Blacków. Tak, doskonale wiedział, jak to wszystko działało. Uczucia, które dziś czuł z pewnością nie można było określić jako miłość. Jeszcze nie. Niemniej, gdy zdał sobie sprawę jak ważna jest dla niego Aquila, doszedł do wniosku, że nie powinien już dłużej zwlekać. Chyba musiał dojrzeć do tej decyzji, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało. Mężczyzna spróbował więc posłać pannie Black słaby, pokrzepiający uśmiech. - Zrobię, co będzie trzeba. Gdy największy ból przeminie - tak, zamierzał napisać do jej ojca, mając jednak baczenie na trudny okres, jaki teraz przeżywali. Niezwykle nietaktownym byłoby w tym momencie zakłócać żałobę rodziców, opłakujących śmierć jednego dziecka - po to by kazać im zastanawiać się nad przyszłością drugiego. Oni wszyscy musieli poradzić sobie ze stratą. Burke zamierzał to uszanować, a przez czas oczekiwania - mógł wspierać Aquilę tak, jak tego potrzebowała, samemu czerpiąc radość z ich spotkań.
Uniósł lekko brew, słysząc kolejne z pytań, tym razem związane z rekrutacją w szeregi Rycerzy Walpurgii. Mógł spróbować zrozumieć powód jej ciekawości, szczególnie biorąc pod uwagę raczej sceptyczną opinię o Multon. Nie był to, jak mu się zdawało, jedyny powód zadania takiego pytania. - Ludzi o właściwych poglądach, którzy mogą coś wnieść do sprawy - odpowiedział, a jakże! dość lakonicznie. Przyglądał się przez krótki moment Aquili, zanim sam zdecydował się zapytać - Dlaczego cię to interesuje, pani? - domyślał się, że po śmierci brata była zmotywowana, aby przysłużyć się czarodziejskiej Anglii, ale nie sądził, by jej dołączenie było najlepszym wyjściem. Mogła wciąż uczynić Alpharda dumnym, nie związując się z ich organizacją.
- To nie jest najlepsze miejsce na kontynuowanie tej rozmowy - odparł, gdy zapytała o Aresa. Niemniej, z tego co Craig wiedział, Carrow do nich nie przynależał. Z resztą, rycerze zrobili się ostrożni przy wybieraniu sojuszników, po tym, gdy kilkukrotnie zostali zdradzeni. Dziś już nie wystarczyło ofiarowanie Czarnemu Panu swojej służby. Trzeba było odpowiednio się wykazać. Poza tym lord Carrow... wydawał się raczej niezainteresowany przysłużeniem się sprawie w ten sposób. Przynajmniej z tego, co kojarzył Craig.
Dyskusja, którą prowadzili, przyciągała coraz więcej spojrzeń. Nawet Burke, który skupiony był w całości na swojej rozmówczyni, nie mógł tego nie zauważyć. Ludzie niecierpliwili się - chcieli także osobiście, po raz kolejny złożyć lady Black kondolencje. Nie sposób było także zignorować kilku szlachcianek, które zawzięcie szeptały między sobą, co rusz rzucając niby-to-ukradkowe spojrzenia w ich kierunku. I choć Burke pragnąłby kontynuować swoją konwersację z Aquilą, uznał, że musi ustąpić innym. Pozwolił sobie więc po raz kolejny sięgnąć do dłoni kobiety - by musnąć jej skórę ustami w szarmanckim geście. - Moja miła, nie będę dłużej cię przetrzymywać. Wyczekuj wkrótce mojej sowy. Bardzo gorąco liczę na ponowne spotkanie. Tym razem niebędące przypadkiem. Wtedy porozmawiamy swobodniej. - zapewnił ją, puszczając jej rękę. Najchętniej objąłby ją na pożegnanie, zamknął w ciepłym, ciasnym uścisku - nie był to jednak ani czas, ani też miejsce. Jeszcze raz spojrzał w jej ciemne oczy, by po chwili zniknąć w tłumie - zostawiając nieszczęsną Aquilę na łasce tłumu innych szlachciców, którzy pragnęli z nią pomówić.
zt
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miał rację, że to nie był czas na żadne decyzje. Przyszłość wciąż była niepewna, ale teraz należało zająć się przeszłością i tym, co miało miejsce przeszło dwa tygodnie wcześniej, gdy na Grimmauld Place 12 przynieśli ciało jej brata. Ból jeszcze nie przeminął i miało minąć wiele dni, zanim to nastąpi. Aquila szanowała ten czas, spędzając go na kontemplacji, na rozmyślaniu i na działaniu, bo przecież do tego została stworzona, a przynajmniej tak czuła. Kiwnęła jedynie głową na jego postanowienie, że zrobi to co będzie trzeba, gdy przyjdzie na to pora. Przygryziona lekko dolna warga musiała ustąpić kieliszkowi wina, a z niego Black wysączyła kolejny łyk, przymykając jeszcze na chwilę oczy, by odetchnąć. Wszystko działo się szybko, zdecydowanie zbyt szybko. Śmierci Alpharda, ceremonia, wszystkie wydarzenia, które następowały po sobie w kolejnych tygodniach. Chciała zwolnić, poczekać, pooddychać i odpocząć, ale nie teraz. Nie gdy usłyszała słowa z ust samego Czarnego Pana, które mówiły, że to jej brat ma być z niej dumny. Przecież kierował je właśnie do niej, to znaczyło o wiele więcej, niż była w stanie sobie wyobrazić jeszcze kilka godzin temu, opuszczając mury Grimmauld Place 12, aby udać się do powozu, który pognać miał w stronę Cmentarza dla Magicznych w Londynie, a potem pod Kryptę Blacków. Czarny Pan zszarzał wokół siebie grono ludzi, których sama Aquila była oczywiście ciekawa. Dzisiaj Craig Burke potwierdził, że należy do nich. Sama nie była pewna, dlaczego dokładnie ją to interesuje. Właściwie mógł być to efekt zwykłej chęci poznania, wśbiskości, którą zwykła określać ładnym słowem ciekawość. Zawahała się więc na chwilę, przed udzieleniem odpowiedzi. - Jestem historykiem, Craig... - odpowiedziała tylko cicho, pierwszym co przyszło jej do głowy. - Moim zadaniem jest zdobycie wiedzy i upamiętnienie każdego szlachetnego i wzniosłego czynu, który ma ponieść czarodziejską krew do potęgi - i to właśnie zamierzała uczynić. Oczywiście, pewne rzeczy nie powinny oglądać światła dziennego, jednak to wcale nie znaczyło, że nikt nie powinien o nich wiedzieć. Black miała pod tym względem szczęście. Bliskość Ministerstwa Magii, prawych czarodziejów i dobrej krwi, była na porządku dziennym od jej maleńkości. - Oczywiście - przytaknęła, gdy Burke wspomniał o miejscu. Byli na stypie, a wokół zapewne już czaiło się kilka gumowych uszu, chętnych na wyłapanie każdej ploteczki, jaką tylko dysponowali. W końcu czyż nie do tego służyły podobne spotkania towarzyskie? Bo przecież takowym można było właśnie określić pogrzeb. Ares Carrow ciekawił ją bardziej, niż mogłaby tego przypuszczać, jednak od zawsze chodziło tylko o Primrose i jej szczęście. Pewna, że szanowny brat dziewczyny, razem z jej kuzynem, zadbają o jej przyszłość, nie była tylko pewna, jak przyszłość ukochanej przyjaciółki będzie wyglądać, a przecież chciała dla niej jak najlepiej. Na pewno zdawała sobie z tego sprawę. Gdy pocałował jej dłoń, gdy zaczął oddalać się, kiwnęła jedynie głową. - Dziękuję... - Aquila powiedziała jeszcze cicho, doskonale zdając sobie sprawę, że musiała poświęcić czas innym. Zorientować się w towarzystwie, otrzymać niezliczoną ilość kondolencji od kobiet i mężczyzn, które będą brzmiały dokładnie tak samo.
zt
zt
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozesłane do śmierciożerców listy niosły zaproszenie do Fantasmagorii. Nad Londynem właściwie opadł już wojenny kurz, czyste ulice wydawały się ciche i spokojne, tak harmonijne jak nigdy chyba dotąd. Było w tym coś ponurego, że wiedzieli już, że były to tylko pozory - jeśli wróg był w stanie wedrzeć się do Tower of London, był pewnie w stanie wedrzeć się wszędzie - dosłownie wszędzie. Być może ich obecność w stolicy powinna zacząć być mocniej zauważalna, kluczowe budynki ministerialne znajdowały się wszak właśnie tutaj. Chciał z nimi pomówić, nie tylko o planach, których nie zamierzał snuć przy wszystkich, ale też upewnić się, że wciąż byli sobą po tym, co wydarzyło się w Białej Wywernie. Dotarły do niego tylko mętne strzępy informacji, które były jednak wystarczająco niepokojące w swoim wydźwięku - skłamałby, mówiąc, że nieoczekiwane. Wyglądało to tak, jak gdyby nieoczekiwanie przebudzili tamtego dnia coś... przerażającego. I zbudzili, nie był już sam, towarzyszyła mu krwawa istota, której oddech nieustannie czuł na karku, krwawa przerażająca istota, z którą stanowił jedność. Nie słyszał dzisiaj jej szeptów, ale nie znaczyło to wcale, że nie czuł jej drażniącej obecności.
Zajął jedno z krzeseł ustawionych przy przygotowanym na tę okazję stole. Został zastawiony przystawkami trudniej w ostatnim czasie dostępnymi, ale wciąż obecnymi w tutejszej restauracji. Wzorzysta srebrna taca pobłyskiwała pełnymi kiściami winogron, moreli i jabłek, wziął to ostatnie, przez chwilę obracając w dłoni owoc, by finalnie wgryźć się w jego skórę i nieśpiesznie przełknąć kęs. Miał jeszcze trochę czasu, zaprosił ich na wieczór, a słońce dopiero leniwie chyliło się ku zachodowi, padając barwnymi cieniami na posadzkę tej sali. Nie lubił czasu marnotrawić, toteż wyczekująco przeniósł wzrok na drzwi sali, kiedy tylko rozchyliły się, gdy obsługa lokalu wprowadziła do środka gości, z uwagą lustrując ich twarze spojrzeniem. W nadziei: że ujrzy tam oprzytomniałe spojrzenia tych, których znał i tych, którym mógł ufać, witając się z nimi krótkim słowem i zdawkowym skinięciem głowy.
- Chciałem pomówić o kwestiach strategicznych - objaśnił cel tego spotkania. - Ale nim do tego przejdziemy, czy wczoraj, prócz pytań, pojawiły się odpowiedzi? - zapytał, nie był naocznym świadkiem tamtych zdarzeń, nie miał jak wysnuć własnych wniosków - nie mógł wiedzieć, czy pozostali również ich nie mieli.
rzut na opętanie
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź