Wydarzenia


Ekipa forum
Sala bankietowa
AutorWiadomość
Sala bankietowa [odnośnik]08.08.17 18:33
First topic message reminder :

Sala bankietowa

★★★★
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.



Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala bankietowa - Page 26 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala bankietowa [odnośnik]14.10.24 21:40
Pojawiali się kolejni zaproszeni goście, a ich liczba sprawiała, że mimowolnie kącik ust drgnął ku górze. Niby wiedziałem, że sprawę wspiera wiele ludzi, wielu wielkich i znanych czarodziei, jednak dopiero kiedy ich wszystkich tutaj zobaczyłem dotarło do mnie jak dużo ich jest. Napawało to pewnego rodzaju dumą, że mimo wszystko w jakimś stopniu, mniejszym lub większym, należę do tego grona. Nigdy nie ukrywałem i nie miałem zamiaru ukrywać swojego poparcia dla aktualnej władzy i Czarnego Pana. Dopiero jednak możliwość znajdowania się wśród jego popleczników fizycznie sprawiła, że ta świadomość uderzyła we mnie z dużą siłą. Byłem zadowolony, nie ma co ukrywać.
Uścisk na ramieniu wyrwał mnie z zadumy. Powoli uniosłem wzrok, by po chwili skrzyżować spojrzenie z ciemnymi oczami ciotki. Jak zwykle dostojna i elegancka, i tym razem miała nieodgadniony, dla mnie, wyraz twarzy. Przyglądałem jej się przez sekundę w milczeniu, po czym posłałem jej jeden z tych czarujących uśmiechów, który i tak miał na nią nie zadziałać. Nadzieja jednak umiera ostatnia, prawda?
- Naturalnie Irino. - skinąłem głową – Lepszego nie mogłem wybrać. - odparłem spokojnie wskazując na trzy krzesła obok siebie.
Jeśli ciotka miała mi coś do powiedziała, musiała z kazaniem poczekać do końca spotkania, a najlepiej do powrotu do domu. To nie było miejsce na jej „matczyne” zapędy. Przeniosłem spojrzenie na Igora, wydawało mi się, że odkąd mieszkaliśmy w jednym domu, zdążyliśmy się poznać nader dobrze. Może i miał talent do ukrywania swoich emocji, czasami udało mi się go przejrzeć, nie za często, jednak bywały momenty kiedy miałem to szczęście. Dzisiaj jednak jego mina była dla mnie nieodgadniona, w każdym razie na początku.
- Trzeba było przyjść wcześniej. - mruknąłem rozbawiony, na chwilę nachylając się do kuzyna, po czym posłałem mu wymowny uśmiech unosząc brew ku górze.
Po chwili uniosłem nieznacznie kieliszek z szampanem, w geście cichego toastu, po czym upiłem łyk alkoholu, nie odzywając się jednak. Powiodłem wzrokiem nad głowami członków rodziny, by w końcu zatrzymać go na Lucindzie, która właśnie przekroczyła próg. Cień zaskoczenia przemknął przez mą twarz. Nie spodziewałem się, że się pojawi się dzisiejszego wieczora w tym gronie. Zacząłem się nawet zastanawiać czy Drew wiedział o jej planach. W końcu byli teraz narzeczeństwem. Kuzyn na szczęście dość szybko rozwiał wszelkie wątpliwości. Wyjaśnienie obecności Lucindy w tym gronie, w moim mniemaniu, było dobrym posunięciem. Nie byłem jednak pewny czy wszyscy uszanują jego prośbę. Chociaż nie znałem tych ludzi, miałem dziwne wrażenie, że wielu osobom może nie odpowiadać jej obecność mimo wszystko. Była jednak teraz członkiem rodziny, przyszłą żoną namiestnika, więc nawet jeśli jej nie szanowali za przeszłe wydarzenia, musieli ją chociaż tolerować. W milczeniu słuchałem jego słów, jednocześnie wodząc wzrokiem po zgromadzonych. Miny wielu z nich było niewzruszone, niektórzy zdawało się, że unieśli nieznacznie brwi w geście zaskoczenia, a może zniesmaczenia. Tego nie mogłem być pewien.
Kiedy na scenie pojawiła się Madame Maricourt przeniosłem na nią spojrzenie, skupiając się na niej swoją uwagę. Prezentowała się dostojnie i elegancko, roztaczając w około siebie aurę tajemniczości i władzy. Widać rany, które odniosła podczas naszej potyczki z rebeliantami w British Museum, zagoiły się całkowicie, co przyjąłem z zadowoleniem.
Razem zresztą zebranych odpowiedziałem na jej pierwsze słowa, po czym już skupiłem się na tym co miała do powiedzenia. Po jej przemówieniu przeniosłem spojrzenie na czarodzieja, który zajął jej miejsce przy mównicy. To co miał do powiedzenia bardzo mnie ciekawiło. Do tej pory skupiałem się na własnej pracy, na odbudowie Suffolk i tym co mi zlecono poza granicami hrabstwa. Zyskanie informacji na temat szkód jak i postępów prac na terenach innych hrabstw dawało mi szersze pojęcie na temat tego co się dzieje. Dane przekazane przez lorda Avery nie były w dużej mierze optymistyczne. Naturalnie, postępująca naprawa tamy na ziemiach Lertrange’ów była dobrą wiadomością, ale jednocześnie zacząłem się zastanawiać czy na pewno wszystko zostało odpowiednio zaplanowane. W pośpiechu mogą pojawić się niechciane błędy. Nie uważałem się za najlepszego konstruktora w kraju (jeszcze nie), ale niestety na własnej skórze odczułem kiedyś pośpiech w planowaniu i kreśleniu szkicu architektonicznego. Moją uwagę przykuła również informacja odnośnie spichlerzy w okolicach Crawley. Zacząłem zastanawiać się jak wielka musiała być fala by zniszczyć tak duże i przeważnie bardzo stabilne konstrukcje. Ciekaw byłem jakie części budynków oparły się żywiołowi i w jakim tempie idzie praca. Czy mogłem poradzić coś na sytuację w Surrey? Sam na pewno nie, ale nie zaszkodziło udać się tam by na własne oczy zobaczyć ogrom zniszczeń. Kto wie, może te ruiny, o których wspomniał czarodziej, mimo wszystko mogą się do czegoś przydać. Nie wierzyłem, że każdy kamień, każda cegła zostały doszczętnie zniszczone, na pewno dałoby się coś odzyskać.
Kiedy zapadła cisza na sali, spojrzałem w kierunku starszego kuzyna. Chociaż nie byłem do końca pewny czy w ogóle mam prawo się odzywać, doszedłem w końcu do wniosku, że mimo wszystko nie możemy wszystkiego zwalać na Drew. Miał na głowie całe hrabstwo i wiele innych spraw, mogłem więc odciążyć go chociaż w kwestiach budowlanych. W końcu to był mój konik, nie jego. Wziąwszy głęboki wdech odsunąłem po cichu swoje krzesło i podniosłem się, by móc spojrzeć na wszystkich.
- Jeśli można chciałbym zabrać głos. - odezwałem się spokojnie, ale pewnie i na tyle głośno by wszyscy mogli mnie usłyszeć – Z większość z was nie miałem jeszcze sposobności się poznać, nazywam się Mitchell Macnair, z zawodu jestem konstruktorem. Dane przekazane przez lorda Avery są niezwykle cenne i chociaż może na pierwszy rzut oka mogą nie do końca napawać optymizmem, jestem przekonany, że z czasem wszystko będziemy w stanie odbudować. - spojrzałem po zebranych uważnie – Pozwolę sobie przybliżyć aktualną sytuację Suffolk, jeśli chodzi o moją dziedzinę. Podczas sierpniowej kastratory w dużej mierze ucierpiał most w Moulton, który nie tylko miał duże znaczenie sentymentalne dla tamtejszej ludności, ale przede wszystkim był główną drogą transportową dla okolicznych terenów. Po uprzednim sprawdzeniu uszkodzeń, przekazałem wytyczne dla budowniczych w miasteczka, odzyskaliśmy część budulca i w tym momencie odbudowa znajduje się na końcowym etapie. Transport leków, żywności i wszelkich zapasów jakie udaje nam się zdobyć dla potrzebujących odbywa się w większości bez zakłóceń. - nie potrzebowałem notatek by to wszystko przekazać, miałem to wszystko w głowie – Oczyszczanie zniszczonych przez kataklizm terenów idzie powoli, ale skutecznie. Mamy ochotników, którzy pomagają przy oczyszczaniu ruin, jak również i odzyskiwaniu budulca. Warto pamiętać aby nie spisywać na straty wszystkich zniszczonych budynków, z wielu z nich można odzyskać budulec co ułatwi potem odbudowę tego co da się uratować bez ponoszenia niepotrzebnych kosztów. Każdy knut się liczy. Mimo wszystko obudowa zniszczonego mienia jak i osuszanie ziem z cała pewnością zajmie jeszcze trochę czasu, jednak ustępujemy i przemy do przodu. W większych miastach hrabstwa udało nam się rozebrać około 50% niezdatnych do zamieszkania budynków prywatnych jak i użytku publicznego. Budowlańcy pracują w pocie czoła, a ochotnicy robią co mogą być pomóc. Dużo uwagi poświęcamy tym co jeszcze możemy uratować, jednocześnie mając na uwadze tych najbardziej potrzebujących. - skinąłem lekko głową – Lordzie Avery, jeśli będzie taka możliwość chciałbym z panem porozmawiać w sprawie sytuacji spichlerzy w Crawley, możliwe, że mógłbym zaradzić coś w tym temacie. - dodałem jeszcze kierując słowa do mężczyzny przy mównicy, po czym już zająłem na powrót swoje miejsce.
Czułem jak serce mi wali, nie byłem przyzwyczajony do publicznych wystąpień. Na szczęście głos nie zadrżał mi nawet przez moment. Mówiłem o tym o czym miałem największe pojęcie, nie było opcji abym przy tym się zająknął.


Mitch Macnair
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t12141-mitchell-macnair#dogory https://www.morsmordre.net/t12216-listy-do-mitch-a#376210 https://www.morsmordre.net/t12217-mitch-macnair#376211 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t12219-skrytka-bankowa-2608#376217 https://www.morsmordre.net/t12218-mitch-macnair#376212
Re: Sala bankietowa [odnośnik]14.10.24 21:57
Właściwie nie do końca zdawała sobie sprawę do kogo dotarła wieść o jej powrocie z martwych; drugą połowę sierpnia i większość września spędziła w izolacji, wciąż niejako odcięta od świata zewnętrznego, aby w spokoju przejść rekonwalescencję. Widywała nielicznych, tych, którzy nad nią czuwali i jakich darzyła czymś w rodzaju zaufania. Wolała, by jej obecność pozostała tajemnicą dopóki nie odzyska władzy nad własną głową i jasności myśli, nie życzyła sobie, żeby rozprawiali o jej słabości. Nie mogła dziwić się zaskoczonym wyrazom, które pojawiały się na twarzach kolejnych Rycerzy Walpurgii pojawiących się w sali bankietowej La Fantasmagorie. Odwzajemniała ich spojrzenia, patrząc z beznamiętną miną; kąciki ust i brwi drgnęły dopiero, gdy przy ich stoliku stanął nie kto inny jak Elvira Multon.
Linia szczęki wyostrzyła się lekko przez zaciśnięte mocno zęby, gdy w myślach powtarzała sobie jak mantrę to, co cierpliwie mówiła Cassandra - to nie zdrajczyni, nie zdrajczyni...
- Mogę powiedzieć to samo, Elviro. Najlepszym podarkiem jest twoja wierna służba Czarnemu Panu - odpowiedziała po chwili zastanowienia, pozornie ostrożnie ważąc słowa, a w rzeczywistości miała inne postrzeganie upływu czasu niż inni pod wpływem silniejszych niż zwykle wywarów. Odwzajemniła skinięcie głowy, przypominając sobie opowieści o pannie Multon, której nikt nie mógł odmówić zapału i wierności ich sprawie.
Drgnęła lekko, kiedy blondynka zajęła miejsce tak blisko niej; przeniosła więc uwagę na kielich wina. Chwilę obracała go w palcach, nim uchwyciła spojrzenie Harlana Avery i na dłużej przymknęła powieki, pochylając lekko głowę w geście powitania; cieszyła ją obecność przedstawiciela lordów Shropshire przy stole (stołach) Rycerzy Walpurgii. Dawno już powinni byli spróbować zmazać zawód pozostawiony po sobie przez Samaela. Nie zignorowała także jego małżonki, lady Idun, której również skinęła głową. Patrzyła na nich krótko, przenosząc uwagę na swoją kuzynkę, Antonię; dobrze było widzieć ją żywą i właśnie tutaj - zaproszoną na to spotkanie. Pozwalało to Sigrun przypuszczać, że mimo skazy krwi walczyła, by dowieść swojej wartości. Po kilku nieznajomych twarzach przemknęła spojrzeniem bez większego zainteresowania, skupiając się zaraz na Tatianie.
- Nawet Tiara Przydziału wiedziała, że w zieleni mi do twarzy - wyszeptała, siląc się na żart, gdy pochyliła się lekko ku brunetce, na krótką chwilę splatając swoje palce z jej. - Valerie Vanity, co za miła niespodzianka. - Nuta zaskoczenia wkradła się do tonu głosu Rookwood niepostrzeżenie, zanim zdążyła się zastanowić. Panna (nie zauważyła złotej obrączki) Vanity pojawiła się przy ich stole nagle, nie zauważyła jej, pogrążona w rozmowie z Tatianą, lecz skinęła głową w geście zapraszającym do ich stołu. Obecność Larissy potwierdzała jedynie słowa skreślone w liście, dobrze, pomyślała Rookwood, posyłając jej zadowolone spojrzenie - a przynajmniej tak się blondynce wydawało, bo jej oczy wciąż wyglądały bardziej na zmęczone, gdy mrużyła powieki wręcz senne. Pojawienie się lorda Xaviera Burke i lady Primrose Burke nie były zaskoczeniem; raczej nieobecność nestora ich rodu. Nie słyszała żadnych wieści o Edgarze.
Z szacunkiem skinęła głową lordowi Kent, Tristanowi Rosier i jego urodziwej małżonce, lady Evandrze, gdy pojawili się w sali bankietowej; zaczynała się zastanawiać, czy tego wieczoru w istocie omawiane będą sprawy bieżące, czy to spotkanie bardziej towarzyskie - nieliczne damy szlachetnej krwi angażowały się przecież w ich sprawę. Poza walecznymi wyjątkami.
Dłuższą chwilę przyglądała się Macnairom, zajmującym miejsca przy sąsiednym stoliku, szczególnie Drew w towarzystwie blondynki, której twarz jeszcze niedawno zdobiła listy gończe. Zastygła na krótki moment i uniosła kielich do ust, by posmakować wina.
- Lordzie Travers - odrzekła, natychmiast odrywając spojrzenie od Lucindy, by zogniskować je na twarzy znajomego żeglarza. Nie do końca tego żeglarza, którego najbardziej chciała dziś tu ujrzeć, lecz widok wciąż żywego Manannana przywołał blady uśmiech na pełne wargi. - Lady Travers - dodała, przenosząc spojrzenie na jego urokliwą małżonkę, a wówczas znów znieruchomiała na moment. Otworzyła szerzej oczy i rozchyliła wargi jakby chciała coś powiedzieć; nie patrzyła jednak prosto w oczy lady Travers, a jakby nad jej ramieniem, gdzieś obok. Może ugryzła się w język, może zapomniała co miała powiedzieć, może uznała to za nieodpowiedni moment. - Wiesz co mówią, złego diabli nie biorą - powiedziała głucho, odwracając spojrzenie od Melisande; skupiła je na pustej jeszcze mównicy. Bezgłośnie wzięła głębszy oddech, prowadząc intensywny dialog we własnej głowie, zanim uchwyciła spojrzenie Cassandry - patrząc na nią, później na Ramsaya i Ignotusa przypomniał gdzie naprawdę była.

Od natrętnych myśli odciągnęła ją przemowa Drew, niejako rozpoczynająca spotkanie. W chwili, gdy wspomniał o niej uniosła kielich i napiła się z niego, nie czekając na innych, za swój własny powrót. To samo przydałoby się wielu innym Rycerzy Walpurgii, dla których obecność zdrajczyni rodu Selwyn mogła być szokiem. Wrog był jednak sprytniejszy niż sądzili. Wielu nie doceniało Zakonu Feniksa, lecz to nie tylko paru chłystków znających dobrze Protego - poznali sekrety potężnej magii. Niestety. Koniec końców i tak zostaną pokonani. Odbicie Lucindy Już-nie-Selwyn było jednym z kroków ku temu.
Słuchała Macnaira w ciszy, nie patrząc jednak już na niego, a na twarz blondynki. Poniekąd dobrze, że nie schowała głowy w piasek, choć powinna była się wstydzić za ten czas, gdy podnosiła różdżkę przeciwko nim. Świadomie, czy też nie. Wstyd ten trudno będzie wymazać, lecz musiała mieć odwagę i śmiałość. Przede wszystkim zaś pokazać wszystkim, że głos serca zawsze podpowiadal jej dobrą stronę - jedyną słuszną stronę Czarnego Pana.
- Jeśli mogę... - wyrzekła głośno, wstając zaraz po tym, gdy Drew skończył mówić. - Winnaś Drew wdzięczność do końca swoich dni za ratunek, Lucindo. Czarnemu Panu zaś więcej niż służbę i własne życie. Drugiej szansy nie będzie, a nasz zawód będzie długi i bolesny - obiecała Sigrun, kpiące żarty o kawalerstwie Macnaira zostawiając sobie na później; na jej ustach pojawił się ironiczny uśmiech, taki jak przed wieloma miesiącami. Drugiej szansy nie będzie, mówiło spojrzenie Rookwood, która chętnie wymierzyłaby Lucindzie karę tak czy owak - choćby za to, że nie potrafiła się skutecznie obronić przed Zakonem Feniksa. Usiadła zaraz po tym i skupiła spojrzenie na Deirdre, prezentującej się tego wieczoru doskonale w gustownej sukni, która stała już przy mównicy. - Chwała Czarnemu Panu - wyrzekła, zanim umilkła na dłużej, wsłuchując się w przemowę Deirdre, a później raport lorda Avery.
Była chyba jedyną czarownicą w ich gronie, która poniekąd była wdzięczna za kataklizm jaki nawiedził Wielką Brytanię. Skala zniszczeń okazała się ogromna, lecz najwyraźniej tylko taka potężna sila mogła złamać magię Arawn; jeśli poszukiwania Śmierciożerców okazywały się bezskuteczne, mogła pozostać tam na zawsze, gdyby nie kometa. Nie wypowiadała jednak tych słów na głos; docierała do niej świadomość, że wszyscy powinni byli się skupić na tym, aby odbudować Wielką Brytanię. Nie mogli zdobywać świata dla Czarnego Pana, jeśli nie panowali nad własnym podwórkiem.
Raporty Harlana oraz Mitcha budziły słuszną trwogę. Ogrom zniszczeń wprawiał w zszokowanie, nawet Sigrun, która sądziła, że wiele już widziała, a nic gorszego niż anomalie nie mogły się temu krajowi przytrafić; tymczasem zdawał się ześlizgiwać ku końcowi po równi pochyłej.
- Jakie tereny odniosły... powiedzmy, że najmniejsze straty? - spytała głośno, koncentrując spojrzenie najpierw na Harlanie, później prześlizgując nim po twarzach zgromadzonych. - Czy istnieje możliwość, aby przesiedlić najbardziej poszkodowanych w bezpieczniejsze miejsca? - zastanowiła się na głos; dotarły już wcześniej do niej szczątkowe wieści o tym, co się działo, nie miała jednak pełnego oglądu sytuacji. - Kto miał przyjemność, aby zmierzyć się z cienistymi istotami? - spytała jeszcze.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Sala bankietowa [odnośnik]15.10.24 10:30
Kolejne osoby zajmowały miejsca przy gustownie przyszykowanych stołach. Dziwnie było widzieć znajome twarze po tak długim czasie rozłąki. Wszak nie co miesiąc odbywały się podobne zgromadzenia, a miesiące ciszy niejednokrotnie zwiastowały straty. Miała w sobie jednak wiarę, iż tego co udało im się zbudować na przestrzeni ostatnich lat, miesięcy czy tygodni nie jest w stanie strawić ogień, zasypać popiół, zdmuchnąć wiatr. Raczej nie kierowała się nadzieją w swych rozważaniach, a logiką – ta ratowała świat przed całkowitym absurdem. Wiara jednak czasem była tym czego potrzebowali nawet najmężniejsi, najsilniejsi, najbardziej szaleni.
Mimowolnie wyczuwając na sobie wzrok powędrowała spojrzeniem ku stolikowi, przy którym zasiadał lord Burke. Kącik jej ust uniósł się delikatnie w wymownym uśmiechu, a głową skinęła w geście powitania. Krzesło obok niej odsunęło się z delikatnym skrzypnięciem, a to zmusiło ją do przeniesienia wzroku na znajomą jej blondynkę. – Skąd moja intuicja wiedziała, że cię dziś tu spotkam? – zapytała zaczepnie dotykając palcem nóżki kieliszka stojącego przed nią. – Zbierają się – odparła pewnie z ostrą nutą w głosie, bo myśl o tym, że nikt więcej nie przekroczy progu sali bankietowej była nie do przyjęcia. Znaczyłoby to tyle, że wiara jest jednak nikomu i do niczego nie potrzebna.
Dźwięk otwieranych drzwi nie nadążał kończyć swej symfonii i był to dobry znak. Robiło się tłoczno, głośno, żywo. Uniosła spojrzenie na zasiadającego obok Larrisy mężczyznę. Przez chwilę nie odpowiadała, ale w końcu skinęła głową i uniosła wyżej podbródek. – Antonia Borgin – przedstawiła się przełykając gorycz własnej tożsamości. Przez lata nauczyła się mówić z dumą o rodzinie, z której pochodziła pomimo plamy na własnej krwi. – Irino – przywitała się z kobietą wewnętrznie ciesząc się, że widzi ją w zdrowiu. W ich szeregach nie brakowało inteligentnych i lubujących się w ryzyku kobiet, ale niewiele z nich wiedziało czym naprawdę smakowała wojna. Te, które znały jej smak w oczach Antoni zasługiwały na szacunek. Skinęła głową w stronę Karkaroffa, który całkiem niedawno był świadkiem jej karcianych machlojek, ale nie było to miejsce ani czas na rozprawianie o rzeczach błahych. Pojawienie się namiestnika Suffolk przy ich stoliku wcale nie zadziwiało. W końcu wszyscy domownicy Przeklętej Warowni zajęli już swoje miejsce. Szokiem była obecność blondynki, której twarz jeszcze niedawno zdobiła porozwieszane po Wyspach listy gończe. Wsłuchała się w słowa śmierciożercy biorąc dla siebie to co najważniejsze. Kim była w tym całym rozstawieniu by kwestionować decyzję dowódców? Czy tym wyborem kierowała logika? Możliwe. Pozostawiła to zdarzenie bez jakiegokolwiek komentarza.
Pojawienie się madame Mericourt było zwiastunem początku spotkania, dlatego z cierpliwością czekała, aż wszystkie głosy przy stolikach ucichną. To, że ich aktualna sytuacja była idealną opcja dla zamkniętej w podziemiach rebelii było niemalże jasne. Tylko głupiec nie wykorzystałby okazji do osłabienia rządzących w nadziei, iż ci przejęci będą czymś innym. Jedno dzieliło ich znacznie od terrorystów – oni z zapartym tchem bronili każdego człowieka, a Antonia nie przywiązywała wagi do czynnika ludzkiego w takim stopniu. Każdy siedzący w tej sali odniósł rany w kataklizmie i pomimo tego potrafił zaadaptować się do nowej sytuacji. Przetrwał. Takich ludzi potrzebowali. W skupieniu wysłuchała raportu zdanego przez lorda Averego. Borgin nie spodziewała się raczej dobrych wieści i w tej kwestii uniknęła rozczarowania. Raport był szczegółowy i zawierał wszelkie naglące poczynań motywy. Nie przerywała zapamiętując jednak ewentualne pozycje raportu, w których mogłaby jakkolwiek posłużyć własnymi umiejętnościami. Durham również ucierpiało podczas nocy spadających gwiazd, ale widocznie ich zrujnowany krajobraz był nieproporcjonalny do tego co działo się w innych częściach Wyspy. Ponownie swój wzrok przeniosła na Xaviera, bo jeśli ktokolwiek miał odnieść się do stanu jej rodzinnych ziem, to właśnie on.



   
Udziel mi więc tych cierpień
 płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4668-antonia-borgin https://www.morsmordre.net/t4725-vermeer#101224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f467-city-of-london-smiertelny-nokturn-20-13 https://www.morsmordre.net/t4733-skrytka-bankowa-nr-1201#101427 https://www.morsmordre.net/t4726-antonia-borgin#101398
Re: Sala bankietowa [odnośnik]15.10.24 13:45
Witał się z zajmującymi kolejno miejsca Rycerzami Walpurgii i ich sojusznikami, to odpowiadając na uprzejme skinienia, to wymieniając krótkie pozdrowienia. Dłuższe rozmowy musiały poczekać na późniejszą część spotkania, póki co oczekiwał na oficjalne jego rozpoczęcie – podejrzewając, skądinąd słusznie, że nastąpi wraz z pojawieniem się Deirdre. Nim to się stało, uwagę Manannana na dłuższą chwilę skupiła jednak sylwetka innej czarownicy: siedząc przodem do wejścia, zauważył Lucindę niemal od razu, a jego brwi na moment powędrowały do góry. Jej nawrócenie nie było dla niego tajemnicą, wiedział zarówno o złożonej przez byłą rebeliantkę przysiędze wieczystej, jak i o krokach, jakie Drew musiał podjąć, żeby przeciągnąć ją na stronę Czarnego Pana – ale chociaż rozumiał jej przydatność dla sprawy, to jej obecność tutaj, pośród nich, wydała mu się całkowicie niezrozumiała. Jedynym sensownym wyjaśnieniem byłoby ściągnięcie jej na przesłuchanie; jeżeli posiadała informacje, które mogły pomóc Rycerzom w zadaniu dotkliwego ciosu Zakonowi Feniksa, to nadszedł najwyższy czas, żeby się niby podzieliła – ale dumnie zadarta broda przeczyła tym przypuszczeniom. Oderwał od niej wzrok, posyłając krótkie, znaczące spojrzenie Melisande, ciekaw jej myśli – ale nim zdążyłby nachylić się ku niej, jego uwagę ściągnęła Deirdre.
Zamilkł od razu, prostując się i kiwając w jej stronę z szacunkiem, śledząc jej drogę na mównicę. Odstawił kielich na blat stołu, jednocześnie obracając się na krześle, żeby nie siedzieć tyłem do przemawiającej czarownicy. Wyglądała zjawiskowo w obcisłej, zielonej sukni, ale to nie dlatego spoglądał niepodzielnie w jej kierunku; tego wieczoru była dla niego wyłącznie Śmierciożerczynią, wypowiadającą się w imieniu najpotężniejszego z nich. – Chwała Czarnemu Panu – odpowiedział głośno, donośnie, bez cienia zawahania czy sztuczności; pozdrowienie wydawało się całkowicie na miejscu.
Wspomnienie o nowych twarzach podkreślił dźwięk odsuwanego krzesła; Manannan odwrócił się, żeby zatrzymać wzrok na Drew, spodziewając się, że słowa Macnaira rzucą nowe światło na sytuację – ale gdy wybrzmiały, musiał ponownie sięgnąć po kieliszek. Nie zabrał głosu, zachowując milczenie wyłącznie ze względu na respekt wobec pozycji Śmierciożercy, jak i samego Drew – nie zapomniał, że Macnair uratował mu życie w mugolskim forcie, czas nie wymazał też wspomnienia potęgi, jaką posiadł – ale rześki szampan nie dał rady spłukać z języka lepiącego się uczucia niesmaku. Historia o brudnych rebeliantach, którzy jakimś sposobem okiełznali czarną magię na tyle, żeby spętać umysł arystokratki i zasiać w nim nienawiść do własnej krwi, była tak samo prawdopodobna, jak fakt, że ci sami rebelianci byli w stanie wzniecić Szatańską Pożogę. Jedno i drugie bez trudu znalazłoby swoje miejsce na stronach Walczącego Maga, przekonując szare masy do tego, że oto ich wróg nie cofnie się przed niczym, ale sprzedane na spotkaniu Rycerzy Walpurgii brzmiało jak drwina z ich inteligencji. Czy naprawdę wymagano od nich szacunku wobec zdrajczyni, jednocześnie odmawiając im tego samego? Rozejrzał się po sali; nie rozumiał – kiedy obecność na niej przestała być przywilejem, na który trzeba było zapracować.
Przytaknął bezgłośnie słowom Sigrun, nie komentując wypowiedzi Drew w żaden inny sposób, ignorując targającą wnętrznościami irytację. Mógł pomówić z nim o tym później, teraz postanowił jednak skupić się na dalszej wypowiedzi Deirdre; koniec końców, powód, dla jakiego się tu spotkali, był istotniejszy. Wysłuchał raportu Harlana z uwagą, jedynie pod koniec czując, jak zainteresowanie zaczyna mu umykać; nazwy miejscowości i liczby ofiar szybko zlały mu się w jedno, podobne doniesienia docierały do Norfolku od tygodni. Nie miał wątpliwości co do ogromu skali zniszczeń, liczenie zysków i strat pozostawiał jednak w rękach ekonomów i nestorów – sam czekając wyłącznie na informację o konkretnych działaniach, jakich od niego oczekiwano.
Nie przygotowałem szczegółowego sprawozdania ze zniszczeń w Norfolku – zaczął, zabierając głos po tym, jak przemawiać skończyli Mitchell i Sigrun. – Taki raport znajduje się w rękach Koronosa. Hrabstwo ucierpiało, ale przetrwa – pożary zostały już ugaszone, a mieszkańcy z podtopionych terenów przesiedleni na obszary położone głębiej, dalej od morza. Odbudowujemy to, co do odbudowy się nadaje, reszta zostanie rozebrana. Przepadła część zbiorów; wiem, że lord nestor powołał się już na nasze umowy handlowe, żeby rozpocząć import brakujących surowców drogą morską. Ta w ostatnim czasie była utrudniona, na wodach Morza Północnego pojawili się piraci – zaczął, pozwalając, żeby ostatnie nuty zabarwiło niedowierzanie. I nie byliśmy to my, chciał dopowiedzieć, ale uznał, że z uwagi na poważną atmosferę, żart nie mógłby zostać zbyt dobrze odebrany. – Przez cały wrzesień i październik, wraz Szaloną Selmą, patrolowaliśmy szlak morski. Ci, których schwytaliśmy, nie będą stanowić już dla nikogo zagrożenia. Wspólnie z Melisande podjęliśmy też próby – kontynuował, przenosząc przelotnie spojrzenie na żonę – dopilnowania, by ta część morza znalazła się całkowicie pod naszą kontrolą. Udało nam się doprowadzić, by kraken, który wiosną pojawił się u wybrzeży Suffolku, zalęgł tu na dobre. W tej chwili pracujemy nad wytyczeniem bezpiecznej drogi, która omijałaby obszary jego polowań. Udostępnienie jej wyłącznie nam i naszym sojusznikom wyeliminuje problem wrogich okrętów. Te, które desperacko będą chciały dostać się do portów na południu i zachodzie kraju, będziemy mogli warunkowo przepuścić – po uiszczeniu stosownej opłaty na rzecz odbudowy hrabstwa – streścił. Od tego ostatniego wciąż dzieliło ich sporo pracy, ale ufał umiejętnościom Melisande. – Co się tyczy Wyspy Wight i West Sussex – podjął, zwracając się w stronę Harlana. – Jeżeli będzie potrzebna asysta naszych okrętów, do transportu ludzi lub towarów, Traversowie jej udzielą – zapewnił, tyle mógł obiecać; deklaracje w kwestii materialnej pomocy leżały w rękach nestora. Hrabstwa wymienione przez lorda Avery’ego były jednak częścią Cinque Ports, stanowiąc część sojuszu, który wiązał ich z Rosierami; sprawa uhonorowania ich wydawała się oczywista.
Ja – odezwał się jeszcze, odpowiadając na pytanie Sigrun o cieniste istoty – choć nie wiem, czy mierzenie się, jest dobrym określeniem. Póki co żadna z tych istot nie zaatakowała mnie bezpośrednio. Syreny, z którymi wraz z Mathieu i Drew zetknęliśmy się końcem lipca, były – są – w jakiś sposób dotknięte przez tę samą magię. Nie zachowywały się wrogo wobec żadnego z nas, ale bez zastanowienia zaatakowały Kennetha, mojego pierwszego oficera – streścił, dopiero teraz orientując się, że młodszego Rosiera pośród nich nie było. Nie poświęcił temu jednak dłuższej myśli, nie rozwijając też tej historii; wątpił, by układ, jaki zawarł z syrenami, miał wnieść cokolwiek istotnego do aktualnie omawianych kwestii, choć opowieść była tak niezwykła, że chętnie by się nią podzielił. Może później, gdy skończy się oficjalna część spotkania. I poleje się więcej trunków.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Sala bankietowa [odnośnik]15.10.24 19:51
Obejrzał się za Drew, gdy został wywołany i odpowiedział skinieniem głowy - Fantasmagoria zawsze była gotowa na gościnę rycerzy. Nabił na srebrny widelczyk kawałek francuskiego sera i spróbował przekąski, nastepnie odkładając sztuciec na porcelanowy talerzyk przed sobą - jak zwykle wyśmienity, poprosił, by podano ten, którego smak cenił najbardziej. Obecność gospodarza gwarantowała najwyższą klasę obsługi, jego ludzie wiedzieli, że w jego towarzystwie nie mogli pozwolić sobie na błąd.
Czuł na sobie spojrzenie Harlana, przemknął wzrokiem w kierunku Sigrun, która zabrała głos - i miała w swoich słowach słuszność, każdy z tu obecnych zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby Lucinda nie została nałożnicą Drew, czekałaby ją wśród nich tylko śmierć. Czy był to akt łaski, z pewnością, czy zasadny, poniekąd. W żyłach Lucindy płynęła czysta krew, krew cenna, którą bezmyślnie byłoby rozlewać na próżno. Przysięga wieczysta, której był świadkiem, czyniła z niej bezwolną marionetkę w ich rękach, Rycerze mieli jednak prawo opierać się przed końcowym żądaniem Macnaira. Gdy ona walczyła z ich sprawą i pomagała spowalniać ich postępy, pozostali służyli na jej rzecz: a dobre dowództwo nie mogło tych wysiłków pominąć, ani też postawić zdrajczyni na równi z oddanymi i to niezależnie od tego, jak dobra była w łożnicy - wspomnienia mętnie majaczyły w pamięci.
- Wznieśmy toast za wasze dzieci, Drew - podjął, gdy umilkły słowa Rookwood, nieznacznie unosząc kieliszek szampana. Kącik jego ust pozostał uniesiony w górę, lecz uśmiech nie sięgał oczu, kiedy przyglądał się Śmierciożercy. - Piękna to droga do odkupienia win, gdy czystokrwiste czarownice sprzyjające rebelii otwierają oczy, gotowe dopełnić powołania i przysłużyć się społeczeństwu w zgodzie ze swą naturą - oznajmił, nie dbając szczególnie o nawróconą czarownicę - słyszał o niej dostatecznie wiele, by wiedzieć, że jej ambicja nie zamykała się w tych ramach, ale zlekceważył to. Tu i teraz jej rola powinna zostać jasno określona, a brak kary za zdradę wyjaśniony. Po stronie Zakonu Feniksa zajadle walczyło kilka kobiet czystej krwi, jeśli chciały rodzić dzieci Rycerzom - choć wola w tym zakresie, podobnie jak u Lucindy, w zasadzie była zbędna - mogli je przyjąć z powrotem. Walka o wyższość czystej krwi nie mogła opierać się tylko o śmierć.  Czy Lucinda powinna brać udział w dzisiejszych obradach, nie był co do tego przekonany - i był pewien, że nie otrzymała imiennego zaproszenia, ale nie zamierzał publicznie dyskutować z Drew na ten temat. Jego kobieta pozostawała jego decyzją.
Odnalazł wzrokiem Deirdre, gdy rozpoczęła spotkanie. Prześlizgnął się wzrokiem po jej wyeksponowanej sylwetce, poświęcając jej pełnię uwagi, gdy przekierowała uwagę zgromadzonych na właściwe tory, płynnie podnosząc pierwszy z aspektów, jaki mieli tego dnia do poruszenia.
- Chwała - odparł i on, jak pozostali oddając cześć wspólnemu panu. Wysłuchał jej w ciszy, przenosząc uwagę ku Harlanowi, który wkrótce ku niej dołączył. Opowieść o stanie najbardziej zniszczonych ziem przytłaczała - zdawał sobie sprawę z tego, że były to ziemie, których od Kentu nie dzieliła duża odległość. Ziemie, na których działał aktywnie, powołując kierownictwo nad pobliskim kanałem la Manche - na próżno, wszystkie te wysiłki zniweczyła przetrącana z nieba gwiazda. Sieć miała pomóc zaopatrzyć te tereny w żywność skuteczniej - ale działał zbyt wolno, ale ale nie zdążył dopracować szlaków, ale teraz rozciągała się przed nimi już tylko wizja głodu. Zniszczone spichlerze, porwana trzoda, w kraju nie było tyle zapasów, żeby nad tym zapanować. Nie byli na to gotowi. Ich skarbce wciąż były pełne złota, lecz nie mogli najeść się złotem. Wyliczone procenty ukazywały obraz zatrważającej tragedii. Dyskretnie spojrzał na Evandrę, gdy Harlan napomknął o jej rodzinnej wyspie i równie dyskretnie przesunął pod stolikiem dłoń na jej udo gestem wsparcia. Wiedział, że nie mogła tego okazać, ale wiedział, ile kosztowało ją to bólu. Avery nazwał ciąg zdarzeń absolutną katastrofą - i musiał mieć rację. Nadeszła i pora na Surrey, rodzinne ziemie jego matki. Deklaracja Traversów znaczyła wiele, portowy szlak wiele ułatwiał, lecz braki w zaopatrzeniu pozostawały palącym problemem. Nie dało się rządzić popiołami.
A Harlan mówił dalej - o nadchodzącej zimie. I miał rację, nie zgromadzą już więcej zapasów.
- Część tych, którzy przetrwali, mogą zająć pustostany w Londynie, ale z czasem będą musieli zacząć za nie płacić - zwrócił się do Sigrun, gdy spytała o schronienia, niewiele robiąc sobie z tego, że faktyczna rządczyni znajdowała się na spotkaniu i mogła zabrać głos samodzielnie. Miasto nie utrzyma ich samo, upił łyk drogiego szampana, zniesmaczony wizją walczących o przetrwanie bezdomnych. - Gdziekolwiek nie ściągnie się tej hołoty, narobią problemów - Londyn był teraz piękny. Czysty, nawet pośród gruzów. Bez mugolskiego przemysłu opadły brudne mgły zalegające nad uliczkami tego miasta. Ściągnięcie do niego biedoty utworzy w nim slumsy. Spojrzał na Xaviera i Primrose, mogli chcieć wziąć ich do siebie, lecz czy byli gotowi zapłacić cenę, jaką za to poniosą? Wiedział, że nieszczęśliwi ludzie gubili się łatwo i szybko. Wiedział, że musieli się nimi zająć zanim zrobi to wszędobylski Zakon Feniksa.
- Czy jesteśmy w stanie oszacować straty w galeonach? - spytał Harlana, wspólnie dysponowali niemałym majątkiem. Lecz czy pieniądz mógł rzeczywiście rozwiązać którykolwiek  z dzisiejszych problemów? Przeniósł wzrok na Mitcha, gdy zechciał zabrać głos.
- Potrafisz przyśpieszyć proces odbudowy spichlerza? - spytał Mitcha, Harlan został poproszony o ekonomiczną analizę, lecz nie musiał brać na swoje barki wszystkiego, wszak spotkali się tu właśnie po to, by pomówić. Nie widywał dotąd młodszego Macnaira, wywołując go do odpowiedzi chciał dać mu przestrzeń do wypowiedzi na większym forum. Jeśli znał się na magicznych konstrukcjach, być może winien objąć nad tymi pracami wiodącą rolę obok doskonale liczącego monety dotychczasowego prelegenta. Potrzebowali specjalistów, to jedno wiedział na pewno - a jednocześnie sam nie potrafił zaoferować wiele ponad przekazanie środkow. Opowieść o Suffolku dopełniała obrazu tragedii.
Rozmowa z wolna odbiegała w kierunku cieni, lecz nie podjął jej, unosząc spojrzenie w kierunku znajdującej się na scenie Deirdre. Było to istotne zagadnienie tego spotkania, ale wymagało uporządkowania.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Sala bankietowa - Page 26 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala bankietowa [odnośnik]15.10.24 22:09
Z każdą minuta przybywało gości, co bardzo dobrze rokowało. Oznaczało to, że wielu czarodziei stało po słusznej stronie. Napawało go to niejako dumą i chociaż na zewnątrz nie dał po sobie tego poznać, wewnętrznie uśmiechał się sam do siebie. Potrzebowali teraz zgodności i jedności. Przeciwnicy nie odpuszczali, a to właśnie na ich barkach, jako wiernych popleczników Czarnego Pana, leżała odpowiedzialność za utrzymanie porządku w kraju i zapewnienie społeczeństwa, że nie jest im obojętne. Mieli walczyć z tym, pożal się Merlinie, Zakonem Feniska. Wiedział, że w efekcie końcowym wyjdą z tego zwycięsko. Byli silni razem jak również i każdy z nich indywidualnie wykazywał się nieprzeciętnymi umiejętnościami, nawet jeśli nie magicznymi to innymi, którymi mógł wspomóc ogół.
Obserwował ludzi, którzy już zajęli swoje miejsca przy stołach, jak również tych, którzy dopiero przybywali na miejsce. Kiedy spojrzenie jego i Antoniny skrzyżowały się na chwilę, skinął jej głową, a kącik warg lekko drgnął ku górze. Był ciekaw jak odbierze to całe zgromadzenie. Lubił myśleć, że jednak w jakimś stopniu ją znał, wiedział jak mniej więcej działa jej tok rozumowania, jednocześnie wiedząc, że może go zaskoczyć w najmniej nieoczekiwanym momencie. Było to coś co w niej lubił.
- Tristanie. - skinął kuzynowi głową na powitanie - Lady Evandro miło widzieć Lady w dobrym zdrowiu. - dodał po chwili przenosząc wzrok na jego małżonkę.
Kiedy ostatni raz się widzieli ledwo wrócił do kraju po wyjeździe, który miał mu pomóc uporać się ze stratą żony. Czy mu się to wtedy udało? Sam do końca nie był pewny, ale ostatnimi czasy miał na głowie o wiele ważniejsze rzeczy niż użalanie się nad sobą. W każdym razie musiał przyznać, że spotkanie z młodą Lady Doyenne pozwoliło mu spojrzeć na to wszystko w inny sposób.
- Sklep jak i Palarnia na całe szczęście nie ucierpiały podczas tamtej felernej nocy. Mogę więc powiedzieć, że wbrew wszystkiemu, na szczęście, interesy idą dobrze. - odpowiedział spokojnie na pytanie Tristana Mam nadzieję, że Rezerwat również nie ucierpiał. - odbił piłeczkę upijając łyk szampana.
Pod tym względem nie mógł narzekać. O ile Durham w jakimś stopniu ucierpiało podczas Nocy Spadających Gwiazd, o tyle Borgin&Burke trzymał się dobrze, a nawet bardzo dobrze. Ludzie, pchani chęcią oderwania się od przytłaczającej rzeczywistości, z większą chęcią przekraczali próg Palarni aby chociaż na moment dać się porwać otępiającym właściwością opium. Można więc było powiedzieć, że wyszedł z tego wszystkiego obronną ręką.
Kiedy kątem oka zauważył znajomą twarz, obrócił ku niej twarz. Na pojawienie się Lucindy, początkowo zareagował zaskoczonym uniesieniem brwi, po chwili jednak zmarszczył je i szybko powiódł wzrokiem po zgromadzonych. Śmierciożercy nie zareagowali, nie unieśli różdżek, nie padły żadne zaklęcia. Jeszcze niedawno jej twarz łypała na niego z listów gończych, zdecydowanie nie spodziewał się jej tutaj spotkać. Kiedy zajęła miejsce przy stoliku w większości obsadzonym przez rodzinę Macnairów, mimowolnie rzucił Tristanowi pytające spojrzenie. Co prawda nie spodziewał się odpowiedzi w tym momencie, ale nie zmieniało to faktu, że zdecydowanie wolałby być poinformowany o takich rzeczach. Moment później jednak jego uwaga skupiła się na Drew, który poczuł się najwyraźniej aby wyjaśnić całą sytuację. Pierwszy szok minął i Burke przyjął na twarz na nowo maskę obojętności, chociaż słowa Śmierciożercy zdecydowanie nie były mu obojętne. W pewnym sensie wydały mu się wręcz śmieszne, ale nie miał zamiaru się na ten temat wypowiadać głośno. Jak mógł od nich oczekiwać, że powierzą swoje życie komuś pokroju Lucindy? Nawet jeśli faktycznie miałaby być pod wpływem jakieś zmyślnej klątwy nałożonej przez Zakon, w co śmiał szczerze wątpić, to nie można było zapomnieć o tym, że kierowała przeciwko nim różdżki. Przelewała krew, czystą krew czarodziejów walczących o swoje miejsce na świecie i lepsze jutro.
Reakcja Tristana, sprawiła, że jedynie upił łyk alkoholu, nie wznosząc kieliszka w geście toastu. Owszem, czystokrwiste kobiety były potrzebne, miały się przysłużyć społeczeństwu wydając na świat nowe pokolenie czystokrwistych czarodziejów. Ale czy stać ich było na takie ryzyko?
Po chwili na szczęście jego uwaga całkowicie skupiła się na Deirdre, wypowiadając krótkie, ale stanowcze „Chwała”, a następnie na Harlanie. Raport lorda nie wywołał u niego żadnej reakcji. Prawda była taka, że nie dowiedział się nic nowego. Przez zaufanych ludzi spływały do niego informacje z okolicznych hrabstw, tych bliskich jak i tych odległych. Nie zmieniało to jednak faktu, że dane przedstawione przez Harlana były co najmniej niepokojące. Słuchając mężczyzny odchylił się lekko na krześle i na moment zatonął we własnych myślach. Na ziemiach Durham radzili sobie całkiem nieźle. Działali prężnie, dostarczali pomoc tam gdzie była potrzebna, spora część, choć nie większość, była już odbudowana...ale czy było i stać na pomoc? Nie był do końca pewny.
- Decyzja nie należy do nas, chociaż nie sądzę, aby wuj odwrócił się całkowicie od potrzebujących. - odparł cicho na słowa Primrose posyłając jej krótkie spojrzenie.
Oboje reprezentowali rodzinę na tym spotkaniu, więc wychodził z założenia, że mają w takim razie pozwolenie na pewne deklaracje. Jeśli wujowi się one nie spodobają, był gotów ponieść tego konsekwencję. Nie przewidywał jednak takiej ewentualności.
- W przypadku Durham mogę śmiało powiedzieć, że z każdym dniem jest coraz lepiej. Nasza kopalnie nie poniosła dużych strat, zawaliły się dwa szyby, obyło się jednak bez ofiar w ludziach. Oba szyby zostały odkopane i zabezpieczone, a prace ruszyły na nowo. Oficjalne otwarcie kopalni to kwestia czasu, stworzy to również nowe miejsca pracy. - odezwał się głośno nie podnosząc się z miejsca – Powódź nawiedziła Sunderland, niosąc ze sobą zniszczenia i śmierć, a spadające meteoryty zakłóciły magie konstrukcyjną. Rozpoczęliśmy już naprawy zniszczonych domostw, przy pomocy budulca czerpanego z budynków, które zostały spisane na straty. Spora część ludzi ma gdzie mieszkać, a ci, których domy zostały kompletnie zniszczone lub jeszcze nie odbudowane, mają zapewnione schronienie. - spojrzał po reszcie zgromadzonych – Jednocześnie pochyliliśmy się również nad kwestią bezpieczeństwa granic, z racji sąsiadującego z nami hrabstwa Northumberland. Granice naszego hrabstwa są patrolowane, a podróżni są wylegitymowani i sprawdzani. Nie możemy sobie pozwolić na jakiekolwiek bezprawie, albo co gorsza rebeliantów, który chcieli by żerować na dobrych sercach naszych mieszkańców. - rzucił krótkie spojrzenie kuzynce – Biorąc pod uwagę aktualną sytuacje w Durham, myślę, że jesteśmy w stanie przyjąć do nas pewną ilość potrzebujących z Surrey jeśli wyraża chęć podróży. Zaznaczam jednak, że każdy z nich zostanie dokładnie sprawdzony. - dodał kiwając lekko głową.
Chęć pomocy, chęcią pomocy, ale nie mogli sobie pozwolić na brak ostrożności. Czasy były wystarczająco niepewne i nie chciał aby na ich terenie zaczęły gromadzić się jednostki niepożądane. Burke’owie szczycili się oddanymi mieszkańcami, rzadko kiedy zdarzały się sytuacje kiedy ktoś postanowił się zbuntować panującej rodzinie. Ewentualne przypadki były szybko rozwiązywane i rzadko kiedy się powtarzały.
Kwestia cieni leżała mu na sercu już od dłuższego czasu. Sigrun zahaczyła o temat, jednak na razie postanowił milczeć. Był przekonany, że w końcu całą pewnością będą o rozmawiać. Sam miał do powiedzenia kilka słów, jak również chciał zadać kilka pytań. Na razie jednak postanowił się skupić na kwestii sytuacji ekonomiczno-gospodarczej. Na resztę przyjdzie jeszcze czas.


I know what you are doing in the dark

I know what your greatest desires are.
Xavier Burke
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t9606-xavier-burke-w-budowie https://www.morsmordre.net/t9631-korespondencja-lorda-burke#292826 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t10032-skrytka-bankowa-nr-1569#302913 https://www.morsmordre.net/t9630-xavier-burke#292819
Re: Sala bankietowa [odnośnik]15.10.24 23:07
Zerknął na siedzącą obok Cassandry,  Sigrun, ale wyglądała dobrze i co najważniejsze spokojnie. Ocaleli, ona i Ignotus, śmierciożercy byli w komplecie. Wciąż dochodzili do zdrowia, ale ich obecność była dowodem na to, że nic nie mogło ich powstrzymać. Skinął głową Elvirze, kiedy zjawiła się przy ich stoliku. Prezentowała się kwitnąco, kobieco, dostojnie. Czas był jej sprzymierzeńcem, a droga, którą przebyła choć wyboista z pewnością ją umocniła i prowadziła we właściwym kierunku, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Także Harlana i jego żonę powitał podobnym ukłonem, lekkim, zachowawczym, niemalże ledwie dostrzegalnym. Dokumenty, które zostały im przekazane przyczyniły się do podjęcia pewnych tematów i decyzji. Choć skutki katastrofy, której doświadczyli były doskonale widoczne na pierwszy rzut oka, wątpił, aby ktokolwiek ze zgromadzonych miał świadomość o jakiej skali naprawdę mówiono. Wiele mogli dowiedzieć się od siebie wzajemnie. Obrócił lekko głowę, gdy poczuł za plecami swobodny, lekki ruch, który w trakcie krótkiej pauzy zwieńczony został tym samym co zwykle powitaniem. Tatiana przybyła po nich, liczył, że u jej boku dojrzy także Varyę, a jej nieobecność zakłuła cichym rozczarowaniem. Odprowadził siostrę wzrokiem aż na miejsce. Miejsce Rosjanki było dziś tu, przy nich, przy tym stole, gdzie powinna zaprezentować się dumnie i godnie.
— Varya się nie pojawi? — zwrócił się do Cassandry, ponieważ jako pani domu w Warwick wiedziała o wszystkim i o wszystkich absolutnie wszystko, nie mogła jej umknąć niedyspozycja jego kuzynki. Spojrzał na nią miną niewiele mówiącą większości, ale przecież znała go zbyt dobrze, by odczytać po niem niezadowolenie. — Manannanie, Melisande — uśmiechnął się w kierunku przybyłych. Powitał Valerie, a także Drew. Na chwilę zawiesił wzrok na kroczącej u boku Rosiera małżonce, Evandrze, a także na samym Tristanie, wyciągając z kieszeni czarodziejskiej szaty papierośnicę. Po chwili wahania zamkniętą odłożył na stół. Siedząc tyłem do wejścia nie miał możliwości przyglądać się wszystkim wchodzącym, ale niewątpliwie trudno było ominąć pojawienie się jasnowłosej kobiety, której podobizna zdobiła ulice Londynu przez długi czas. Zamaskował zaskoczenie z łatwością, szybko stalowymi tęczówkami przeskakując na wstającego Drew. Uczucia brały górę nad rozumem i gdyby nie wyznanie, które usłyszał od samego Drew przed paroma miesiącami nie uwierzyłby, że coś tak trywialnego jak miłość przysłoniła Macnairowi zdrowy rozsądek. Obecność Lucindy na tym spotkaniu dowodziła jednak, że tracił zmysły. Uczucie niepokoju dotknęło go lekko. Jego żądania nie skomentował ani słowem ani gestem, uznając za wygórowane, obraźliwe i kapryśne, a jej obecność w tym miejscu dzisiaj za zbyteczną i nazbyt teatralną. Zerknął na Sigrun, gdy zabrała głos, a potem wzniósł kieliszek z szampanem w takt wypowiadanego przez Tristana toastu na rzecz potomstwa i przyszłości Macnairów, z trudem powstrzymując się przed spojrzeniem na Cassandrę. Obiecał, że nie przytoczy już tematu własnego artykułu, aby jej nie denerwować. Przemknął spojrzeniem po zgromadzonych, szukał nim Mericourt w końcu dostrzegając ją na scenie.
— Chwała Czarnemu Panu — powtórzył te słowa nie unosząc głowy, przez chwilę mając wzrok utkwiony w zielonym obrusie. Analiza Harlana była mu doskonale znana, wysłuchał jednak jego słów z uwagą, później spoglądając na kolejno zabierających głos czarodziejów. Warwickshire nie ucierpiało tak silnie jak wspominane hrabstwa, smak ulgi nie był znaczący, wciąż wiele domów i kamienic zostało doszczętnie zniszczonych, wiele obszarów leśnych i rolnych, ale nie spodziewał się otrzymania pomocy, tak jak nie był w stanie żadnej udzielić. Ludność zmagała się z głodem, nie mogli ściągnąć odgórnie potrzebujących zwiększając jeszcze niepokoje i trudy mieszkańców. Dotąd żyjący bez opieki szlachetnych rodów teraz zwracali się ze swoimi potrzebami w stronę namiestnika, a on nie planował zwiększać ilości ich problemów w tym — także dla siebie — trudnym czasie. Spojrzał w kierunku Mitcha, gdy się przedstawił. Czarodzieje zajmujący się magią konstrukcyjną mieli teraz ręce pełne roboty, nie inaczej musiało być w przypadku Mancaira.
— Czy któreś strategiczne miejsca wymagają szczególnie naszej uwagi i interwencji? Zakładam, że odbudowane spichlerze to dopiero początek drogi, następnym kłopotem wokół nich będą panoszący się już po hrabstwach szczególnie dotkniętych katastrofą szabrownicy. — Nie mogli rozwiązać problemu głodu, nie będą też w stanie upilnować i strzec strategicznych miejsc w kraju, mieli ważniejsze zadania niż to, ale wśród ich było wielu utalentowanych czarodziejów, którzy mogli służyć jednorazową pomocą, jeśli okazałaby się w najbardziej zagrożonych miejscach niezbędna. Kiedy Sigrun spytała o cienie, przeniósł ciężar ciała na jedną stron, wygodniej rozpadając się na krześle, łokciem podpierając się o podłokietnik od strony swojej żony. Popatrzył na Manannana, który temat podjął. Cenie nie zaatakowały żadnego z nich, ale rzuciły się na towarzyszącego im oficera. Pokiwał głową.
— Jesteśmy... w posiadaniu takowego— odpowiedział krótkoSigrun, nie mogąc zignorować jej pytania.— Mieszka w piwnicy.

|  Dla przypomnienia:

Sala bankietowa - Page 26 RvlIgMM

Stół 1:

1.
2.
3.
4. Lucinda Hensley
5. Drew Macnair
6. Irina Macnair
7. Igor Karkaroff
8. Mitch Macnair
9. Larissa Macnair
10. Antonia Borgin

Stół 2:

1. Manannan Travers
2. Elvira Multon
3. Tatiana Dolohov
4. Sigrun Rookwood
5. Cassandra Mulciber
6. Ramsey Mulciber
7. Ignotus Mulciber
8. Valerie Sallow
9.
10. Melisande Travers


Stół 3:

1. Maerin Scorsone
2.
3. Efrem Yaxley
4. Harlan Avery
5. Idun Avery
6. Primrose Burke
7. Xavier Burke
8.
9. Tristan Rosier
10. Evandra Rosier



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Sala bankietowa - Page 26 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Sala bankietowa [odnośnik]15.10.24 23:45
To absolutnie nie było miejsce kobiet. Spoglądałem na lica kobiet wokół mnie, ale i tych oddalonych, z głębokim powątpieniem. Rola u boku mężczyzn była bowiem niezastąpiona, wszakże sam zdawałem sobie sprawę z własnej udręki, gdyby to moja żona nie przebywała ze mną w najgorszych chwilach. Ile zaś kobiet przybyło tu samotnie? Ile z nich nie powinno, ile było zmuszonych przez wojnę i katastrofę, a ile podążało za rebelianckimi wpływami, które wpływały z podziemi i niepostrzeżenie zakażały podatne na chęć zmian umysły? Nie wypowiedziałem ani słowa, ledwie skinąwszy z powagą do pojawiających się gości, obdarzając co uśmiechem tych, których znałem i obdarzałem krztą emocji. Ile tu wszakże podlotków, światem wojny rządzili młodzi — żądni krwi, jeszcze w kwiecie siły. Dwadzieścia lat temu podążałbym, tak jak i oni, za ideą. Teraz spoglądałem na ledwie dorosłych czarodziejów z odrobiną zwątpienia, na tych ledwie młodzików wypowiadających się zza dwóch stolików zaś ze smutkiem. Nie tematyka była tkliwa, z urzędu zostałem wprowadzony w wir ministerialnego działania ku pomocy ofiarom, nie było się tu czym szczycić samarytańskim działaniem. Ubolewałem nad zabraną im młodością, nad trudami wojny; nad tym, co stało się z ich umysłami, kiedy ślad na nich zostawiło rozpruwanie trzewi i chęć mordu. Nie chciałem mieć świadomości przelanej krwi, wszakże jedynie spaczone umysły robiły to bez mrugnięcia okiem — mój umysł pozostawał trzeźwy, tak chciałem sobie mówić, powtarzając dogmaty ojcowskich opowieści. Na merlina, przez pięćdziesiąt lat nie wyobrażałem sobie słów, które teraz padały.
Lady, proszę wybaczyć moje zagapienie, cała przyjemność po mojej stronie — wypłynęło niemalże naturalnie, gdy słowa kobiety spoczęły w umyśle i osiedliły się na długo, powtarzane niczym mantra. W życiu (i w śmierci) doprawdy liczyły się trzy rzeczy — dobra kawa, dobre wino i dobre kobiety. Skoro dzisiejszy dzień zapełnić miały wszystkie dobrodziejstwa, może w zbyt ciemnych chmurach obserwowałem otaczających mnie ludzi — Maerin Scorsone — nazwisko padło wyjątkowo miękko, włosko, ze smakiem najwybitniejszych Nebbiolo na końcu języka. Uśmiech szelmowski odstąpił miejsca lekkiemu bólowi w stawie kolanowym; po sekundzie skinąłem głową do mężczyzny u boku kobiety, w geście swoistego porozumienia i szacunku. Nim jednak zdołałbym odsunąć się i wsłuchać w wypowiedź Deirdre, nie chciałem jej tu widzieć, nie jej, zdołałem rzucić jeszcze krótkie słowo do Evandry, pozostawiające odrobinę rozbawienia, które ukryłem w wypowiedzi w ledwie ostatnim tonie.
Mi tocca lavare i piatti oggi, madame — i podniąwszy się, wyprostowałem ciało w momencie, w którym dogodnie było się wypowiedzieć.
Chciałbym, drodzy państwo, z niejako służbowego obowiązku, wspomnieć o wsparciu w kierunkach, o których wszakże jeszcze się nie wypowiedziano. Cumberland i Westmorland osiadły się tragedią, ewakuacja była utrudniona, momentami wprost niemożliwa. Ich bliskość względem co niektórych terenów zajętych przez rebeliantów, budzi zwątpienie wśród prawych Wizengamotu. Obecna sytuacja potęguje migracje ludności, a to może potęgować zamieszki i budować coraz większą przestępczość na terenach, które powinniśmy strzec w jedności naszych idei. Mimo głębokiego niezadowolenia, iż wszakże nie widzę tu niektórych znajomych mi twarzy, nawołuję sam, z całym przekonaniem o maksymalnie wykorzystywanych sił Ministerstwa, o wsparcie ze strony silniejszych hrabstw dla tych, które swoimi granicami stanowią bufor, a które nie mają tutaj swojej reprezentacji. — Skinąłem w geście podziękowania za głos, na powrót wracając w cień. W głowie siedziało mi więcej, pozostawiałem to jednak sobie. Niebezpieczeństwo kryło się wszędzie, problemem byłaby jednak ucieczka z terenów promugolskich na nasze, stanowiąc dodatkowe obciążenie budżetu ministerstwa i rozsianie potencjalnej zarazy. Nie mieliśmy statystyk dotyczących nienależących do nas ziem, pewnością jest jednak to, że musiałby stracić równie mocno, co i my.
Miałem taką nadzieję, bynajmniej. A może nie miałem jej wcale, w cierpieniu i tragedii upatrując koniec czegoś, w czego początku na powrót uczestniczyłem.



prawda jest jak dobre wino
często znajduje się je w najciemniejszym kącie piwnicy. co jakiś czas trzeba je odwrócić. a także delikatnie odkurzyć, zanim wyjmie się je na światło dzienne i spożytkuje.
Maerin Scorsone
Maerin Scorsone
Zawód : znawca prawa magicznego, zastępca kierownika służb administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 52 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
kłamałem więcej
niż kiedykolwiek chciałbym przyznać
a w moich żyłach płynęła krew
zimniejsza niż stal
OPCM : 15 +3
UROKI : 8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +2
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11770-maerin-scorsone https://www.morsmordre.net/t11896-gufo https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11898-skrytka-bankowa-nr-2553#367831 https://www.morsmordre.net/t11897-maerin-scorsone
Re: Sala bankietowa [odnośnik]16.10.24 0:14
Zabini, Zabini, Zabini. Larissa Zabini.
Mantrę powtarzałam w kółko, wyuczoną, gdy sama się już gubiłam. Całe życie bycie Macnairem oznaczało ojca od siedmiu boleści i tragiczną w skutkach samotność matki — teraz zasiadałam przy stoliku, do którego dosiadł się ten, którego obawiałam się odrobinę.
A to dopiero początek.
Obecność Antonii dawała mi ucieczkę, przytaknęłam jej krótko i zaśmiałam się, z natury opierając się nonszalancko łokciem o blat stołu, nim spostrzegłam, że chyba nie wypada. Poprawiłam się, poprawiłam kieckę i wyklęłam wszystkie byty tego świata za te bezsensowne wymysły wbijajace się w plecy, nim u mojego boku zasiadł Mitch. Krótkie przywitanie zwiastowało katastrofę, o tym byłam święcie przekonana i niewiele się myliłam, słysząc słowa wypowiedziane w moją stronę, które, choć potęgowały dumę, jednocześnie wymagały maksimum skupienia.
—  Larissa M...Zabini —  uśmiechnęłam się do Iriny, wszakże było w niej coś, co powodowało we mnie miłe uczucie... zadowolenia? Dumy? Może po prostu fakt, że była kurewsko piękna, tak sprawiał... no nieważne, czułam, jak rumienią mi się policzki, a to dopiero początek —  niezmiernie mi miło. To czas, byśmy wzięły sprawy w nasze ręce. — Wróciłam na krzesło, zalewając się lekko zestresowanym oddechem, a spojrzenie skupiłam na siedzącej niedaleko Sigrun, którą obdarzyłam na powrót skinieciem głowy. Zależało mi, aby mnie tu ujrzała i widziała wkład, jaki chcę wnieść. Pojawienie się w kuluarach Walpurgii stanowiło wyjście ze strefy komfortu, ale byłam w stanie to uczynić. Do pokonywania własnych granic przygotowało mnie wszakże współczesne społeczeństwo i puszczalska matka.
Albo stary co poszedł po mleko do rolnika i nie wrócił.
Nieważne.
Gdy przy stoliku pojawili się kolejni ludzie, nieznacznie skinęłam głową i podniosła, się z siedzenia, obdarzając każdego z osobna lekkim uśmiechem. To o niego, się pytali. To on rozpromował moje warte kilka złamanych groszy nazwisko jakiegoś alkoholika, czyniąc na ustach poznawanej klienteli grzecznościowe ,,ach, od namiestnika?''. Nie, kurczę, nie od żadnego namiestnika, bo patrzyłam teraz na obcych sobie ludzi i takimi mieli pozostać, poza grzecznościową obecnością.
Czy ja już żałuję?
Przemowy się zaczęły, a podniesione tony skupiały moją uwagę. Co wy wiecie o głodzie, co wy wiecie o stratach? Kryłam kpinię w gardle, popiłam ją łykiem alkoholu, bo zaprawdę brało mnie na mdłości, gdy wypachnieni zaczęli opowiadać o tej całej katastrofie. Doprawdy, byli tacy? Tacy górnolotni, nauczeni cyferek i przechwałek. Ja i ja zrobiłem to, ja i ja byłem tam. Tysiące ludzi ginęło brutalnie, ile ludzi zaznało głodu jak ja przed laty; w dupie byli i nic nie widzieli, tyle mogłam im powiedzieć, w głowie układając co bogatszą wiązankę, którą ochotę miałam wykrzyczeć coraz silniej, ale język zagryzany był przez zęby tak bardzo, że aspirować mogłam na cuchnącego wilkołaka. Nie wiedzieli czym jest cierpienie, ból, głód, chęć mordu spotęgowana zazdrością. Rzucali cyframi, zamknięci tutaj wśród luksusu i przybytku. Kim się stałam, że ja także tutaj byłam? Kim byłam, że stałam się jedną z nich?
Larissa Macnair
Larissa Macnair
Zawód : konstruktorka, przyszła naukowczyni
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
all the hate coming out from a generation
who got everything and nothing, guided by temptation
are you killing for yourself or killing for your saviour?
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16
CZARNA MAGIA : 8
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t12165-larissa-a-macnair https://www.morsmordre.net/t12350-tretten#379537 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12351-larissa-a-macnair#379538
Re: Sala bankietowa [odnośnik]16.10.24 16:52
Chwała Czarnemu Panu – zareagowała na poważne otwarcie namiestniczki Londynu, wlewając w te słowa, ciche lecz nie bezgłośne, należny szacunek. Nim jednak madame Mericourt zdążyłaby wykroczyć poza wstęp swej przemowy, skupić się na konkretach, od strony najodleglejszego stolika rozległ się odgłos odsuwanego krzesła, a ponad zasiadającymi tam czarodziejami wyrosła sylwetka powstającego z miejsca namiestnika Suffolk. W pierwszej chwili nie dostrzegła wśród nich Lucindy, przesłaniali ją inni goście Fantasmagorii, słowa Macnaira nie pozostawiły jednak najmniejszej wątpliwości – pojawiła się tutaj, wśród nich, jak gdyby nigdy nie odwróciła się od wspólnych wartości, jak gdyby nie przelewała ich krwi. Choć głównym tematem ostatnich miesięcy była katastrofa, a także jej tragiczne skutki, tak do Idun dotarły również oszczędne relacje z wrześniowego spotkania w łaźniach; nie interesowała się nim zbytnio, nie dawała wiary tym, którzy twierdzili, że widzieli jeszcze do niedawna poszukiwaną listem gończym zdrajczynię krwi w roli gościa, wszak pomysł ten wydawał się więcej niż śmieszny. Teraz jednak nie mogła dłużej ignorować tej pogłoski. Zakołysała wciąż trzymanym w dłoni kieliszkiem, utrzymując na twarzy wystudiowaną maskę uprzejmego zainteresowania; w milczeniu wysłuchała całej przemowy, odnotowując w pamięci kluczowe fragmenty, do których najpewniej wrócą z Harlanem po powrocie do Ludlow. Nie musiała czytać mu w myślach, by wiedzieć, jak silne musiało być mężowskie oburzenie; Avery nie słynęli z pobłażliwości, zaś to, czego stali się właśnie świadkami, stanowiło policzek dla wszystkich tych, którzy wiernie trwali na straży nowego, lepszego porządku. Rebelianci nałożyli na Selwynównę klątwę, tylko dlatego zwróciła się przeciwko swoim, tylko dlatego stała się kolejną czarną owcą w stadku salamander – jednak czy by tego dokonać, by utrzymać ten stan przez wiele długich miesięcy, nie musiałby zajmować się tym ktoś niezwykle biegły w sztuce czarnej magii? Lata spędzone w Durmstrangu dały jej pewien ogląd na ten temat, a z pewnością wielu obecnych tu członków socjety miało dużo większą wiedzę dotyczącą klątw, jak chociażby siedzący obok lord i lady Burke. Czy naprawdę wśród zaproszonych tego wieczoru do Fantasmagorii czarodziejów był ktokolwiek, kto miał ślepo uwierzyć w Zakon Feniksa porzucający dotychczasowe opory i odważnie sięgający po skrywaną w mrocznych arkanach potęgę...? Przedstawiona narracja pasowała raczej do serwowanej na łamach gazet propagandy, i choć propaganda ta przydawała się, by zapanować nad masami, tak nie przystawała do spotkania w – jak sądziła – zaufanym gronie. Jakikolwiek był powód tej nagłej, niezrozumiałej zmiany stron, cokolwiek skrywało się za fasadą uprawianej przez namiestnika Suffolk polityki, Lucinda nie powinna uczynić im krzywdy – w fakt złożenia przez nią wieczystej przysięgi, przysięgi gwarantującej im wszystkim bezpieczeństwo, Idun nie zamierzała wątpić. Ostatnia uwaga, ta dotycząca planowanych zaślubin, rzuciła więcej światła na okazaną czarownicy łaskę; ciekawe czy Morgana zamierzała udzielić im swego błogosławieństwa.
Odnalazła wzrokiem sylwetkę Sigrun, gdy ta zabrała głos, później zaś Tristana, wtórując wzniesionemu przez kuzyna toastowi. Z wdzięcznością przyjęła zmianę tematu, przenosząc spojrzenie na ponownie skupiającą na sobie uwagę Deirdre; choć omówienie odniesionych w ostatnich miesiącach strat, a także podjętych działań naprawczych trudno byłoby nazwać przyjemnym, tak należało to uczynić. Problem ten jawił się w jej oczach jako wiele istotniejszy, zaś zwołane spotkanie stanowiło pierwszą okazją do wymiany myśli, spostrzeżeń, raportów w większym gronie. Z uwagą przyjmowała sporządzone przez Harlana podsumowanie, dumna z poczynionych przez męża wysiłków, choć o większości opisywanych zdarzeń wiedziała już od pewnego czasu, wspierając go nie tylko w opanowywaniu kryzysu dotykającego Shropshire, ale również wysłuchując wniosków wysnuwanych na podstawie wizyt w znajdujących się w dużo gorszym stanie hrabstwach czy pomagając w wyborze trolli górskich oddelegowanych do odbudowy tamy. Cieszyła się, gdy kolejni czarodzieje zabierali głos, przybliżając sytuacje swych ziem, oferując wsparcie, próbując ustalić, na czym powinni – wspólnie – skupić się w pierwszej kolejności, które ze zdiagnozowanych problemów wymagały najpilniejszej reakcji. Osiągnęli już niemało, niewątpliwie, była to jednak tylko kropla w morzu potrzeb. Nie odzywała się, przynajmniej jeszcze nie, z niesłabnącym zainteresowaniem śledząc wymianę zdań.
Zmarszczyła brwi dopiero w reakcji na wspomnienie cienistych istot, jeszcze wyraźniej – gdy namiestnik Warwickshire wspomniał, że trzymają jedną z nich w swojej piwnicy. Czyżby się przesłyszała? A może nie zrozumiała żartu?


And when the sun fell down
And when the moon failed to rise
And when the world came apart
Where were you? Were you with me?
Idun Avery
Idun Avery
Zawód : znawczyni trolli, pasjonatka perfumiarstwa
Wiek : 37
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna

a wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk


OPCM : 2 +2
UROKI : 2 +1
ALCHEMIA : 11 +5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t12211-idun-lorelei-avery https://www.morsmordre.net/t12252-sigyn#376979 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f230-shropshire-ludlow-castle https://www.morsmordre.net/t12214-idun-avery#376152
Re: Sala bankietowa [odnośnik]16.10.24 18:43
Po serii powitań i bezbarwnych pytań o nieistotne szczegóły, Elvira przez większość czasu decydowała się milczeć, odpowiadając tylko w oszczędnych słowach i przyglądając przybywającym Rycerzom w leniwie oceniający sposób. Nie zdecydowała się na żaden sarkastyczny żart czy przytyk nawet wówczas, gdy do stolika dosiadła się Valerie. Skinęła jej głową równie neutralnie co wszystkim innym. Przyglądała się na przemian twarzom i własnym dłoniom, bladym i niezdrowo sinym w okolicach paznokci. Pierścionek ze zwyczajnego srebra na środkowym palcu niemalże zlewał się ze skórą. Nie umknęły jej uwadze dziwne maniery Sigrun; to że drgnęła, gdy usiadła obok, chociaż to Elvira zwykła drżeć w jej towarzystwie. Słowa wypowiadane pustym głosem, sztucznie zmiękczone jak większość tego co dzisiaj wychodziło z ust Elviry. Niczego nie komentowała jednak przy stole pełnym ludzi, odnotowując sobie, by zaczepić ją później; biorąc pod uwagę lokalizację spotkania, tak różną od Białej Wywerny, zapewne czekał ich bankiet.
Sztywny bezruch Elviry przełamał się dopiero wówczas, gdy do sali weszli - jedni po drugich, jak jedność, jak rodzina - Irina, Mitchell, Drew, Igor i... kobieta, której twarz kojarzyła, choć nie miała pojęcia skąd, nie miała pojęcia dlaczego. Kiedy wzrok Igora na krótką chwilę odnalazł ją w tłumie, posłała mu krzywy uśmiech - jeden z pierwszych dziś. Pozostałym skinęła grzecznie głową. Serce biło jej jakby szybciej, jakby mocniej, ale nie dała po sobie niczego poznać. Wzięła głębszy oddech i skupiła się na innych.
- Lordzie, lady. - Dosiadającym się do ich stolika Traversom zaoferowała cieplejsze słowa, łagodniejszy uśmiech, więcej szczerości pozornie przebijającej przez stalowe maski. Była to ułuda, rzecz jasna, ale życzyła sobie ich aprobaty; lorda nie miała jeszcze okazji poznać lepiej, a Melisande, można rzec, polubiła. - To zaszczyt i przyjemność - Czy miała na myśli ich obecność przy stole, dłuższe spojrzenia, czy może całe spotkanie Rycerzy, nie miało to znaczenia.
Nie miało, bo jej uwagę - jak przewidywalnie - momentalnie przykuł mocny głos, za którymś kiedyś zwykła wchodzić w ogień. Obróciła się nieco na krześle, zwracając do Drew nie tylko twarzą, ale całym ciałem, przez krótką chwilę pewna, że swoją zwykłą manierą zamierza po prostu wznieść głośny toast. Ale rzeczy, które miał do powiedzenia były znacznie bardziej zaskakujące. Usłyszenie imienia nieznanej kobiety odblokowało wspomnienie starych plakatów z poszukiwanymi przestępcami, które niegdyś wkuwała na pamięć, by mieć pewność, że jeśli ich spotka, natychmiast wymierzy im sprawiedliwość. W ustach jej zaschło i na kilka długich sekund przygryzła wargę, ale gdy zrozumiała co robi wyprostowała się w krześle i uparcie przywołała na twarz ten sam co wcześniej wyraz leniwej pustki. Wysłuchała wyjaśnień w milczeniu, zawierzając im z marszu - w końcu były słowami śmierciożercy, były słowami Drew, jej przyjaciela - dopóki nie dodał tego jednego, ostatniego zdania.
Żona.
Opuściła wzrok na własne dłonie, które bezwiednie zacisnęła. Coś w jej środku, jakaś zapomniana, dawno wyparta cząstka zapłonęła wściekłością, zadrżała, zawyła... ale po chwili z nieskrywanym zaskoczeniem odkryła, że fala gorąca przebiegła tylko po niej jak palący łyk Ognistej, pozostawiając po sobie kojący chłód i wieczne zmęczenie. Rozluźniła ręce, uśmiechnęła się smętnie i uniosła głowę. Coś podpowiadało jej, by wznieść toast, ale nie miała czym, nie miała też właściwie nic do powiedzenia - więc odnalazła tylko spojrzenie Drew, gdy przyglądał się zebranym i skinęła mu w niemych gratulacjach. Uśmiech na jej różanych ustach nie był do końca szczery, ale nie był też obłudny. Melancholia za życiem, którego nigdy nie dane było jej przeżyć, trzymała ją w zimnej garści, ale smakowała mniej cierpko niż zwykle. Może to fakt, że siedziała tu między nimi na nowo, może wiecznie obecna świadomość ciąży, a może powracające w ostatnich dniach wciąż i wciąż echo śmiechu Harlanda.
Dalej było już łatwiej.
Chwała Czarnemu Panu - odpowiadała na zawołanie za każdym razem, słowa mocne i przepełnione pasją, nie budzące najmniejszej wątpliwości. Uśmiechała się na wieść, że ich Pan był z nich dumny i posępniała, gdy widmo wciąż żywych i palących problemów opadało na nich niczym lepka, mokra pajęczyna. Sprawozdanie lorda Avery'ego mroziło krew w żyłach i choć wewnętrzna potrzeba działania, udowodnienia innym, że byłaby w stanie poradzić sobie ze wszystkim goniła ją do tego, by planować, by wypychać swój i tak napięty do granic możliwości grafik... gryzła się w język raz za razem, bo wiedziała, że nie jest w stanie zaoferować tak monstrualnie złożonej pomocy, nie ma ku temu ani środków ani znajomości, ani - w ostatnim czasie - zdrowia.
Sama zabrała głos po Mitchellu, wstając, decydując się zabrać głos w imieniu hrabstw Parkinsonów, choćby i tylko dlatego, że żadnego z nich tu dziś nie widziała. Czuła się odpowiedzialna.
- Chwała Czarnemu Panu. Pozwolę sobie sprawozdać sytuację w Worcestershire, Gloucestershire i Herefordshire. Najbardziej ucierpiały okolice Worcester - Jej dom. - Ponad połowa lasów pod Bredon Hill spłonęła do gołej ziemi, przestały funkcjonować miejscowe tartaki i przetwórnie drewna. Huragan, który spustoszył hrabstwo niedługo po deszczu meteorów zabił, wedle doniesień, dwieście jedenaście czarodziejów, ale po dzień dzisiejszy miejscowa prasa publikuje listy zaginionych opiewające na setki. Domy zniszczone przez wiatr, deszcz, ogień i lawiny w dużej mierze pozostają nieodbudowane; brakuje na to drewna, brakuje materiałów - Odnalazła wzrokiem Mitcha, pamiętając o jego radach, jego pomocy. - W chwili obecnej większe miasta, Worcester i Evesham, lokują ludzi w schroniskach, ale te są już przepełnione. Szerzą się w ich zakaźne choroby. Zniszczeniu uległ też największy spichlerz w hrabstwie, straciliśmy w ten sposób ponad jedną trzecią plonów, ale dzięki współpracy z burmistrzem, nestorem ziem i rodem Macnair... - Miała na myśli głównie Mitcha, ale nie było sensu wchodzić w szczegóły - ...odbudowa niemal dobiegła końca. Część żywności udało się uratować; nie będzie to wystarczająca ilość dla wszystkich. Do odbudowy spichlerza rozebraliśmy stare mugolskie fabryki. Optowałam za tym, by wykorzystywać ich budynki również do odbudowy wiosek - Dokładnie tak jak sugerował Mitch. - Najmniejszych zniszczeń doznało Herefordshire, choć tam społeczność użera się z fałszywymi informacjami publikowanymi w lokalnej prasie i szkodliwymi plotkami. We wrześniu przepełnione lazarety zapełniły się ludźmi, którzy uwierzyli w odmładzające właściwości wody doprawionej gwiezdnym pyłem... - Urwała, zmarszczyła brwi. - Jestem zmuszona przyznać, że te ziemie bezpośrednio graniczące z Półwyspem są obecnie w rozsypce; granice niepewne, źle strzeżone. Bardzo łatwo jest przekroczyć je szabrownikom i szpiegom, gdy oczy władz skierowane są ku gaszeniu najpilniejszych pożarów - Skinęła głową do nikogo konkretnie, wzięła głębszych oddech i usiadła. Potem skierowała wzrok na Sigrun, odnotowując jej dziwne pytanie, tę zmianę tematu.
Już otwierała usta, by przyznać, że tak, spotkała się z Cieniami, ale odpuściła; i tak zaschło jej już w gardle, ale szczęśliwie gdy tylko sięgnęła po szklankę najbliższy dzban z zimną wodą z limonką i miętą sam napełnił ją po brzegi, jakby słyszał jej myśli i rozumiał, że nie zamierzała sięgać po alkohol. Przytknęła krawędź szklanki do ust, by uzasadnić dalsze milczenie.
Starała się słuchać pozostałych sprawozdań z pełną uwagą, ale kilka razy przyłapywała się na odbieganiu myślami. Między nerwy szczególnie wpiło jej się imię Kennetha, pierwszego oficera, które padło z ust lorda Traversa. Przyglądała się mężczyźnie uważnie, niepewnie, a potem uciekła wzrokiem gdzie indziej, zduszając chęć zapytania o nazwisko. Później. Być może.
Powinna już wszak dawno odpuścić.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Sala bankietowa [odnośnik]16.10.24 18:47
Przypatrywałem się kiedy inni wchodzili do sali, zajmując miejsca, nie racząc nikogo więcej niż skinieniem głowy. Sigrun wzbudzała największe zainteresowanie, co całkowicie zrozumiałe. Posłałem jej ukradkowe spojrzenie upewniając się, że dobrze znosiła wyjście z domu. Przyglądając się twarzom siedzących przy stoliku czarodziejów miałem wrażenie jakbyśmy wciąż byli w Niedźwiedziej Jamie. Ostatnio nasz dom wypełnił się ludźmi. Odkąd opuściłem mury Tower nie miałem niczego, o czym myślałem w ten sposób. Chociaż, gdybym miał być szczery, ostatnim naprawdę bliskim mojemu sercu miejscem była niewielka chatka, w której się wychowałem, a która stała się grobem dla moich rodziców. Dawno już odżałowałem ich śmierć naznaczającą utratę dzieciństwa. Pojęcie domu było mi więc w zasadzie obce. Nie do końca potrafiłem odnaleźć się w jego koncepcie, ale myśl o Niedźwiedziej Jamie wypełniała mnie komfortowym ciepłem, które trzymałem przy sobie częściej niż chciałbym przyznać. Zatrzymałem na dłużej wzrok na pustym miejscu. Mogła je zająć Varya. Zdziwiło mnie, że chciałem żeby tu była. Nie dlatego, że tego od niej wymagałem, a raczej bo przywykłem do postrzegania jej jako jednej z nas. Rodzinę, która przez lata była dla mnie równie obca jak dom, ale której istnienie teraz wydawało mi się jedną z najważniejszych rzeczy na świecie. Miejsce Varyi było razem z nami.
Irinę obdarzyłem delikatnym uśmiechem i z szacunkiem skinąłem jej głową, gdy zmierzała do swojego stolika. Jej spojrzenie prześlizgnęło się na siedzącą obok mnie Valerie, której obecności nie skomentowała jednak nawet zmarszczeniem czoła, na które mógłbym odpowiedzieć. Wróciłem więc do obserwowania drzwi.
- Manannanie - odpowiedziałem na powitanie Traversa, który wraz ze swoją małżonką zajął miejsce przy naszym stoliku.
- Lady Travers - skłoniłem głowę. Nie byłem może najbardziej na bieżąco ze związkami angielskiej socjety, ale coś w Melisande przywodziło na myśl Tristana, a nawet idąc krok dalej, Cedrinę. Cień uśmiechu rozchmurzył moją naturalnie pozbawioną wyrazu twarz, kiedy bez zawstydzenia odpowiadałem na jej zaciekawiony wzrok własnym, badawczym spojrzeniem. - Ignotus Mulciber - przedstawiłem się wreszcie, gdy Cassandra zakończyła swoje powitanie.
Moją uwagę przykuło jednak pojawienie się innej kobiety, od której tylko na chwilę oderwałem wzrok, by skinąć Tristanowi, jakby na potwierdzenie jego milczącego pytania, którego nie musiał zadawać, wiedziałem, że byłem poddawany ocenie, nie miałem nic do ukrycia. Na chwilę spojrzałem tylko nad Drew, kiedy przedstawiał zgromadzonym Lucindę Selwyn. To w nią wpatrywałem się intensywnie przez większość czasu. Nie miało znaczenia czy wierzyłem w zapewnienia Macnaira o runicznych znakach zmuszających kobietę do zdrady rodu i wsparcia rebelii. Nie była jedynym Selwynem, który odwrócił się od swojej krwi plecami. Nie ode mnie zależało wyznaczanie kary za podobne odstępstwa, miałem w sobie najwyraźniej mniej wyrozumiałości dla błądzących niż Drew. Ale może tak właśnie wygrywało się wojny, odpowiednio okazaną łaską. Sztandarem ze znajomą twarzą, która wreszcie przejrzała na oczy. Odbieraniem nadziei tym, którzy musieli na niego patrzeć. Roztrzaskiwaniem ich małych zwycięstw. Potrafiłem dostrzec przebiegłość takich kroków. I może gdyby nie deklaracja planowanego ślubu, uwierzyłbym, że historia rzeczywiście kończyła się w tym miejscu. Obecnie miałem wątpliwości odnośnie tego, gdzie tak naprawdę się zaczynała. Ale nie musiałem znać jeszcze odpowiedzi. Musiałem zaufać aktywnym Śmierciożercom i potrafiłem ten fakt zaakceptować. Wzniosłem za przykładem Tristana toast, na tym kończąc swoje dalsze rozważania, wzrok skupiając tym razem na Deirdre, która oficjalnie rozpoczęła spotkanie. Wysłuchałem najpierw Śmierciożerczyni - Chwała Czarnemu Panu -, a następnie raportu Harlana Avery'ego i uzupełnienia wygłoszonego przez młodego Mitchella. Uważnie łowiłem wszystkie informacje, którymi się dzielili, w myślach odnotowując co ważniejsze fakty. Musiałem szybko wrócić do dawnej sprawności, nie tylko fizycznej, ale i umysłowej, a do tej potrzebowałem widzieć wszystko klarownie. Zwróciłem też swoją uwagę do odzywającej się Sigrun, z której słów, jak za dawnych czasów, wybrzmiewał niezaspokojony głód krwi. Nie tylko ja wracałem do siebie.
- Rozumiem, że zarówno lord Shacklebolt jak i Lord Lestrange byli wdzięczni za udzieloną pomoc i - moje spojrzenie powędrowało na moment w kierunku Lucindy, żeby następnie wrócić do Lorda Avery'ego, do którego kierowałem pytanie - nie pozwolili by katastrofy wpłynęły negatywnie na lojalność mieszkańców ich ziem?
Nie byłem politykiem, ale znałem się na ludziach. W obliczu zagrożenia potrafili podejmować niebezpieczne decyzje.
Z dalej wygłaszanych raportów sytuacja wyglądała nieco mniej opłakanie. Zarówno Travers jak i Burke wydawali się dość spokojni w swoich opisach i przyszłość ich hrabstw nie jawiła się w najczarniejszych barwach. W przeciwieństwie do tych, o których wspominała Elvira.
- Przykładne ukaranie kilku szabrowników powinno nieco zmniejszyć liczbę kradzieży - podsunąłem Ramseyowi, gdy nakreślał kolejne kierunki naszych działań. - Jeśli już się gdzieś pojawili, jestem gotowy się tym zająć - zaoferowałem swoją różdżkę. Chciałem, potrzebowałem działania, ćwiczeń, żeby wrócić do siebie. Ale to, czego ja potrzebowałem pozostawało drugorzędne. Dlatego czekałem cierpliwie i pokornie na pozwolenie na działanie.
Nie zareagowałem na wiadomość o cieniu w piwnicy. Wciąż w pamięci mając noc, w którą spadła na nas kometa, a cień okupował nasz jedyny schron. Może gdyby Sigrun dołączyła do nas nieco wcześniej, wiadomość o kolejnym gościu Niedźwiedziej Jamy nie zaskoczyłaby jej akurat na spotkaniu. Ale jak już wspomniałem, ostatnio było nas w domu dużo.



Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss.  The abyss gazes also into you.

Ignotus Mulciber
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sala bankietowa - Page 26 B3e8d48ddeaf7e46b947b02738129a68
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t1112-ignotus-mulciber https://www.morsmordre.net/t1438-listy-ignacego-vitkowskiego#12506 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-smiertelny-nokturn-34-2 https://www.morsmordre.net/t4270-skrytka-bankowa-nr-324 https://www.morsmordre.net/t4143-ignotus-mulciber#82512
Re: Sala bankietowa [odnośnik]16.10.24 19:22
Sala powoli zapełniała się osobistościami. Ilość wspierających Rycerzy Walpurgi, opowiadających się po słusznej stronie, pozytywnie zaskoczyła. Dzisiejsze spotkanie było pierwszym, na które Valerie dostała zaproszenie. Do tej pory tylko mgliście orientowała się w wewnętrznych powiązaniach, czy to przy okazji państwowych uroczystości, czy poleceń, które dostawała. Niemniej jednak nie mogła pozbyć się uczucia pustki. Pustki pogłębiającej się tym mocniej, im bardziej zwracała uwagę na puste siedzenie obok siebie. Utrzymywała jednak maskę uprzejmej, radosnej persony, nie pozwalając drgnąć nawet jednemu mięśniowi jej twarzy. Spojrzenie na sekundę umknęło ku siedzącemu przy tym samym stoliku Ramseyu, jak zareagują Śmierciożercy na nieobecność jej męża?, ale z twarzy Mulcibera — jak dość często — nie dało się nic wyczytać. Jako rodzina nie zaniedbywali swoich obowiązków, pod nieobecność męża winna była godnie reprezentować rodzinę spod znaku czerwonej wierzby.
Okazja przyszła prędko. Sigrun zwróciła się do niej panieńskim nazwiskiem, lecz Valerie nie odebrała tego jako obelgi. Nie widziały się latami, gdy madame Sallow powróciła do kraju z Niemiec, nie szukała jej towarzystwa, przygnieciona innymi obowiązkami, powrotnym budowaniem życia w stolicy.
— Od czerwca już Valerie Sallow — odpowiedziała łagodnym tonem, nienoszącym w sobie nawet okruchów zwady czy braku pokory. Zwróciła się do niej po prostu — jak do dawno niewidzianej znajomej; nie były już tamtymi dziewczętami, co w Hogwarcie. Kiedyś sobie bliskie, ruszyły innymi ścieżkami. — Cóż za radość, że dzięki Czarnemu Panu mogłyśmy znów patrzeć we wspólnym kierunku — słyszała sposób, w jaki zwracała się do Elviry. I choć sama Valerie bezsprzecznie była posłuszna sprawie, uznała ten drobny chwyt retoryczny za dobry sposób na upozycjonowanie się w myślach Sigrun wciąż po stronie jej życzliwych.
Pojawienie się lady Evandry nie umknęło uwadze nikogo, Valerie uśmiechnęła się uprzejmie w jej kierunku, pamiętając łączące je plany, które — na to wyglądało — musiały poczekać do czasu narodzin kolejnych przedstawicieli błękitno i czystokrwistego nowego pokolenia. Odpowiedziała również na powitanie jej małżonka, sir Tristana, na ułamek sekundy odbijając spojrzenie w stronę Elviry. Ciepłe odczucia uleciały w kierunku pojawiającej się reprezentacji Macnairów, choć ich największą adresatką była bezsprzecznie Irina. Gdy odwiedzała Przeklętą Warownię, ta wydawała się być zbyt cicha jak na ilość jej — potencjalnych — mieszkańców; ostatecznie jednak dobrze było wiedzieć, że ich rodzina rosła w siłę. W szczególności towarzystwo dwóch młodych mężczyzn zwróciło jej uwagę, jak byli ze sobą połączeni? Och, musiała nadrobić towarzyskie zaległości. Szczera radość zagościła na jej twarzy najpierw, gdy w zasięgu wzroku pojawił się Maerin, a później, gdy przy ich stoliku zatrzymał się lord Manannan Travers z małżonką. Choć przy pierwszym spotkaniu obawiała się tegoż mężczyzny, oceniając wyłącznie jego powierzchowność, los chciał, aby spotykali się ze sobą przy oficjalnych okazjach, często zasiadając obok siebie.
— Lordzie Travers, czyni mi pan niezwykły zaszczyt. Proszę mi wybaczyć, że nie mogę Was powitać z równą lekkością, co zazwyczaj — odpowiedziała na jego powitanie śpiewnie, gdy dłoń odruchowo ułożyła się na widocznym już ciążowym brzuchu. Lady Travers, cudownie widzieć Was w dobrym zdrowiu, czas tylko korzystnie wpływa na Waszą urodę — zwróciła się też do zasiadającej bliżej niej małżonki, nim spojrzenie jasnoniebieskich oczu nie powróciło do mężczyzny. Pytanie o Corneliusa przyciągnęło do niej spychane wcześniej z trudem czarne myśli, jednak życie było teatrem. A Valerie była w nim dość dobrą aktorką. — Od czasu powołania na urząd Szefa Departamentu Informacji Cornelius jeszcze bardziej pogrążył się w służbie dla kraju — przechyliła się nieznacznie w stronę Melisande, aby i jej mąż mógł dosłyszeć słowa wymawiane ściszonym tonem. — Niemniej jednak, chcielibyśmy ugościć Was na uroczystej kolacji w Sallow Coppice — zgrabne przekierowanie tematu miało odbić uwagę pary od tematu, który był dla Valerie niewygodny. Gościny nie wymyśliła na poczekaniu, nosiła się z tym zaproszeniem już od dłuższego czasu, zwłaszcza, że szkody w Sallow Coppice zostały już naprawione. — O detalach i terminie rada byłabym pomówić po spotkaniu — obniżyła skromnie spojrzenie; wszak pewnego decorum nie należało łamać na podobnego typu spotkaniach.
Ucichnięcie muzyki, stukot obcasów, uwaga Valerie natychmiastowo skupiła się na scenie, na której od razu dostrzegła Deirdre w cudownej kreacji. Co prawda sama nie lubiła zielonego, ale gdyby podobna suknia była dostępna w czerwieni, pewnie zastanowiłaby się nad jej zakupem.
— Chwała Czarnemu Panu — odpowiedziała na jej powitanie bez wahania, chociaż było w Deirdre coś, czego nie poznawała. Nowa strona, dodająca jej powagi i wzbudzająca szacunek. Właściwie... Taka poza znacznie bardziej, w mniemaniu Valerie, pasowała Namiestniczce Londynu. Czuła jej chwilowe spojrzenie na sobie, spojrzenie umacniające madame Sallow w przekonaniu, że jej obecność w Fantasmagorie znaczyła dziś wiele więcej, niż zazwyczaj. Nosiła na swoich barkach odpowiedzialność za całą rodzinę. Jej rodzinę. Na dobre i na złe.
Pojawienie się Lucindy nie było niczym prawdziwie nowym, wszak pojawiła się już w Noc Oczyszczenia w Zaciszu Kirke, w towarzystwie Iriny. Nie spodziewała się jednakże, choć miło zaskoczyła przemową Drew. Och, cóż za romantyczna, prawdziwie przejmująca historia. Łzy wzruszenia zakręciły się w jasnych oczach, gdy wzniosła dłoń ku swemu sercu. Och, jakie ona miała szczęście, że trafiła na takiego człowieka, jak Macnair, który poświęcił tyle czasu i energii ku jej ocaleniu. Odnajdywała w tej historii elementy łączące ją z Lucindą; co prawda Cornelius nie łamał nałożonej na nią klątwy, ale uwolnił ją z niebezpiecznego małżeństwa bardziej przyziemnymi metodami. Nie czuła, jakby względem Hensley rosła w niej nieufność, zwłaszcza gdy Drew mówił o wyciszeniu znaków; nawet jeżeli taka by w niej wykiełkowała, wieczysta przysięga, której gwarantem był Ramsey, a szczególnie zapowiedź ślubu zupełnie jej wystarczyły. Podzielała zdanie Tristana, po cichu szczęśliwa, że przewodniczący im mężczyźni mieli podobne zdanie, co ona sama. Ale Valerie Sallow była artystką, była romantyczką i to jej mąż pełnił rolę przenikliwego czarodzieja.
Mąż, który został przywołany przez lorda Avery w jego sprawozdaniu. Obraz, jaki snuł przemawiający mężczyzna był przygnębiający, okrutnie ciężki w porównaniu do wcześniejszego entuzjazmu, z jakim witała słowa Drew. Deirdre zapraszała do przemawiania na temat stanu hrabstw zamieszkania, lecz Valerie milczała. Zamieszkiwała Shropshire, ziemie Averych, nie będzie w dobrym tonie, gdy wetnie im się w sprawozdanie. Słuchała natomiast wstawek pozostałych czarodziejów, często mądrzejszych od niej samej. Wielu miało większe możliwości pomocy — materialnej, finansowej, mogli wesprzeć siłą, jak deklarujący się właśnie, siedzący koło niej pan Mulciber. Właściwie to jego słowa zachęciły ją do wyraźnego wyrażenia własnej chęci zaangażowania się. Co prawda nie w walce, lecz...
Madame Mericourt podniosła, że winniśmy również zadbać o morale mieszkańców. Z tego miejsca deklaruję, że uczynię wszystko, co w mej mocy, aby moje talenta okazały się najbardziej przydatne — wzniosła spojrzenie na Deirdre, pewne powziętego postanowienia, świadome tego, że zostanie z niego rozliczona. — Gdziekolwiek i kiedykolwiek będą potrzebne.




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f452-shropshire-sallow-coppice https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759
Re: Sala bankietowa [odnośnik]16.10.24 20:36
- Istotnie. - zgodziła się z Cassandrą, rozciągając wargi w uśmiechu z którym skrywała zarówno myśli jak i zadowolenie. Wzrok który gładko - choć ledwie zauważalnie - przesunął się po sali przyniósł jej informację, która wprawiła ją jedynie w lepszy nastrój. Ze spokojem witała pojawiające się sylwetki odpowiadając na powitania, swojego wzroku od Ignostusa - który niepomiernie kojarzył jej się mgliście z festiwalem, choć nie miała co do tego żadnej pewności - nie odwracając od razu. - Melisande. - przedstawiła się, krótkim skinieniem głową potwierdzając to, co już padło nad stołem. I dłużą chwilę poświęcając Sigrun, która po krótkim przywitaniu wydawała się niemal zaskoczona jej obecnością. Wiedziała? O tym jak poległa w starciu z akormantulą? To to ją tak zdziwiło? Tristan ją ostrzegał - nikt jej tego nie zapomni, wypomni - z pewnością. Ale jej wzrok zdawał się nie skupiać dokładnie na niej. Może tylko to sobie wyobraziła? Przekręciła odrobinę głowę by spojrzeć na Valerie, od której oddzielało ją puste miejsce. Uniosła wargi w urokliwym uśmiechu. Zaśmiała się krótko na padający komplement.
- Dziękuję. - powiedziała pochylając odrobinę głowę. - Z przyjemnością - zgodziła się, unosząc rękę, by ułożyć ją na przedramieniu męża. - zjemy razem z wami. - zgodziła się, spoglądając na chwilę w kierunku męża. Choć wiedziała, że decyzje co do tego czy na owej kolacji są zjawią - i kiedy - pozostawi jej samej. Korzyści - to dostrzegła w tej propozycji, nie było sensu by ją odrzucić. - Wspólnie z pewnością znajdziemy dogodny termin. - dodała jeszcze
Pojawie się Lucindy sprawiło, że niemal poczuła jak atmosfera stężała, wzrok pomknął w kierunku drzwi. Sekundę - tyle zajęło jej podjęcie decyzji. Zduszenie uczucia, które w niej rozgorzało. Swoją drogę, obrała wcześniej - choć pojawienie się jej tutaj było zaskakujące, tak nie zmieniało niczego. Była lady Selwyn, miała stać się jej nową korzyścią. Nie odjęła od niej tęczówek wyczekując momentu w którym się spotkają i właśnie wtedy posłała jej uśmiech - przyjacielski, uprzejmy w szaleństwie wyrażeń może i dodający nawet otuchy. Kiedy inni skupią się na tym, jak znajdowała się nie na miejscu, ona pójdzie krok dalej. Do przodu. Skrzętnie. Pewnie. Nie, nie dlatego, że zadowoliła ją jej obecność. W pierwszej chwili chciała spojrzeć pytająco na brata, męża, siedzącego obok Ramseya. Chciała wyjaśnień. Lata zajęło jej dotarcie do tego miejsca, możliwym było, by ścieżka była łatwiejsza? Jeśli tak, dlaczego i ona jej nie dostała? W końcu, była wierniejsza. Zabrany przed Drew głos ściągnął jej uwagę, odwróciła się łagodnie by zogniskować na nim spojrzenie. Nie drgnęła ofiarując mu całą uwagę, choć wypowiadane słowa zdawały się idealnie pasować do propagandy dla cywili - podobnie, do artykułu, który wzburzył ostatnimi czasy wiele kobiet. Nie była pewna, czy Drew podjął dobrą decyzję, ale tak długo, jak nie przeszkadzała ona w jej własnych planach, nie miała znaczenia. Wiedziała jednak jedno, padające życzenie tylko nim miało pozostać - Lucinda na szacunek, będzie musiała sobie zaprać u każdego kto znajdował się w tej sali. Bycie czyjąś żoną, siostrą, kuzynkę, tego nie zmieniało. Nie mogło. Jeśli miało, jej wściekłość rozleje się szybciej i dotkliwiej, niżli sama Pożoga szalejąca po zamkowym korytarzu. Wzniosła swój kielich wraz z toastem brata, dopiero teraz spoglądając w jego kierunku, odwracając głowę od Macnaira, przesunęła uwagę na Deirdre wchodzącą na mównicę, przesuwając odrobinę ciało tak, by wygodnie na nią patrzeć i nie trzymać głowy w dziwnej pozycji.
- Chwała. - zawtórowała Deirdre i reszcie. Fakt, że przedstawieniem sprawozdania zajął się Harland nie był dla niej wielkim zaskoczeniem. Od lat ceniła jego wiedzę i nie raz miała zamiar skorzystać jeszcze z jego umiejętności. Przedstawiane informacji nie należały do najoptymistyczniejszych - ale Melisande trudno było odczuwać coś więcej poza poczuciem obowiązku, który sprawiał że była gotowa podjąć się wskazanych i potrzebnych zadań. Zniszczeń było dużo i pracy z pewnością wiele, ale wątpiła by to do niej ktoś zwrócił się z potrzebą zajęcia właśnie tym tematem. Słuchała jednak uważnie mimowolnie podejrzewając, że suche fakty i liczby niekoniecznie skupią uwagę jej męża na dłużej - od tego w końcu, miał ją. To było miejsce w które mogła łagodnie się wsunąć, dopasować, zapamiętać. Nie miała pytań, kiedy Harlan skończył, nie zamierzała też zabrać głosu by streścić sytuację w Norfolku - choć ten znajdował się teraz pod jej skrzydłami to nie ona winna o nim mówić na tym spotkaniu. Zabierający gdzieś za jej plecami głos mężczyzna sprawił, że chciała przesunąć się jeszcze odrobinę nie zauważając kiedy jej noga, oparła się o tą należącą do Manannana i choć poczuła ciepło bijące od jego ciała spojrzenie skierowała na Mitchela, którego miała okazję już poznać. Suffolk interesowało ją mocniej, bo znajdowało się też bliżej - ale ważniejsze w samej wypowiedzi były umiejętności o których mówił. Jej brwi zeszły się lekko. Magiczne konstrukcje. Odnotowała w pamięci. Pytania Sigrun były zasadne - a co ważniejsze, sama chciała usłyszeć więcej o cieniach które mimowolnie przyciągały jej uwagę. Manannan - dokładnie jak zakładała i podejrzewała - streścił to, czym zajmował się ostatnim czasem kiedy znikał z zamku. Wpatrywała się w niego ze spokojem, a kiedy ich tęczówki się spotkały, kącik jej ust uniósł się odrobinę, broda dźwignęła. Zabierała informacje i poszukiwała ich w ostatnim czasie, dzieląc ten należący do niej - wyznaczając priorytety. Czując jednoczesne podniecenie, ale i niechęć ze świadomością, że jej pozegnanie z rezerwatem jest coraz bliższe - czy całkowite? Tego nie mogła dzisiaj przewidzieć. Nie uzupełniła wypowiedzi męża o żadne dodatkowe informacje. Mogła spróbować - dorzucić od siebie kilka słów. Wybrzmieć, pozwolić by melodyjny głos rozszedł się po sali. Ale chociaż lubiła uwagę - i przeważnie skupiała ją na sobie z rozmysłem, tak dzisiaj ważniejsze były inne rzeczy niż samo bycie. Zaistniała w świadomości tych, którzy jeszcze jej nie znali - i tych, którzy mogli poddawać pod wątpliwość jej obecność. Tyle na ten moment miało starczyć.
Dalszych słów słuchała z uwagą, obserwują też otoczenie wokół przenosząc tęczówki od jednego mówcy do drugiego, to Ramsey przyciągnął mocniej jej spojrzenie, sprawiając, że jej brwi najpierw uniosły się w wyrazie krótkiego zaskoczenia, by później opadły, a na usta wszedł łagodny - choć tylko w określeniu tego jak wysoko uniosła kąciki ust - uśmiech. Głowa opadła odrobinę.
- Niecodzienny współlokator - skomentowała cicho; była ciekawa, była głodna wiedzy, informacji o tym, czym były te istoty - skąd się wzięły, dlaczego, co nimi kierowało i czemu niektórych z rycerzy zdawały się szanować - a może omijać? Miała własne wnioski, tezy które wysnuła na podstawie rozmów, ale doskonale wiedziała, że jeśli gdzieś i u kogoś mogły znajdować się odpowiedzi - to właśnie tutaj, pośród tych ludzi, którzy z Czarną Magią obcowali na co dzień. Ale nie domagała się odpowiedzi już teraz pewna, że otrzyma te, które miały do niej dotrzeć jeszcze dzisiaj.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Sala bankietowa [odnośnik]16.10.24 20:45
Nieme obserwacje wystawnej sali spoczywały kolejno na ciężkich materiałach zasłon, na żyrandolu kiwającym się nad głową, na pustym kieliszku, w którym nie było już szampana; kwaśny uśmiech majaczącej nieopodal Elviry potraktował z suchą obojętnością, bo po ostatniej, epistolarnej wymianie zdań, nie mieli dotąd okazji zamienić choćby słowa. Znaczniejsza jeszcze gorycz rozlała się po języku, gdy kątem oka, niechętnie i z niezrozumiałym wrażeniem ambiwalencji, dojrzał w pobliżu blondynki znajomą sylwetkę Dolohov; spojrzenie zbiegło z jej ramion jednak od razu, jakoś naturalnie zostawiwszy za plecami niewypowiedziane głośno obawy — a wraz z nimi wspomnienie ciszy zastygłej pomiędzy nimi na długie tygodnie. Machinalne wciśnięcie sobie papierosa między wargi nie miało być chyba żadnym manifestem, a zaledwie próbą stłumienia kaskad sprzecznych ze sobą emocji; od niedbalstwa po zainteresowanie, od niechęci po zaangażowanie, od tragedii po... komedię.
Bo nikły uśmiech wykwitł na ustach wraz z teatralnym pojawieniem się na sali Lucindy, przybyłej samotnie, w zauważalnie wyraźnej autonomii, nie w formule ładnej, acz milczącej maskotki; a tuż zaraz, gdy jej obecność przyniosła ze sobą brzmienie kolejnych mów, parę patetycznych hołdów i uwag, a lokalne krajobrazy wyglądały cierpkością nieskrywanego wśród zgromadzonych niezadowolenia, ten sam wyraz cynizmu rozciągnął się na jego twarzy jeszcze szerzej. Zasiane w eterze ziarno zwątpienia — w Drew, w jego poręczenia, w jego historię — dobitnie udowadniały o niepokojąco niskiej wartości zaufania; wszakże niezależnie od kształtów, które zarysowywały widmo prawdy — tej prezentowanej i tej realnej, większości tu raczej nieznanej, sceptycyzm był dlań najpewniej bolesnym ośrodkiem zniewagi. Swoistym splunięciem na jego dotychczasowe osiągnięcia i zasługi; swoistym splunięciem na jego lojalność i bezwarunkowe oddanie. Dało się zrozumieć podstawy szeptów krytyki, dało się zrozumieć wymowne skinienia głów na wystosowane prośby, ale naiwna wiara, że tamten oszalał dla k o b i e t y, że gotów byłby zaryzykować wywalczony — na przekór trudom życia — sukces przez k o b i e t ę, niósł się w głowie echem groteskowej kpiny.
Bo przecież nikt o zdrowych zmysłach nie dopuściłby wroga — bynajmniej nie tego stanowiącego dalej potencjalne zagrożenie — do hermetycznego zgromadzenia garstki najniebezpieczniejszych ludzi w kraju.
Bo przecież nikt o zdrowych zmysłach nie opuściłby gardy — ani Irina, ani wtajemniczeni w charakter całości sprzymierzeńcy — na samo bodaj wspomnienie o powziętych już dawno temu planach Macnaira, choćby i nosiły one w sobie pierwiastek rozczulająco ludzkiej opowiastki o kochaniu.
Nikt, absolutnie nikt, nie dopuściłby oblicza, znanego z gończych plakatów, do stołu zdeklarowanych sług Czarnego Pana, bez uprzedniego utemperowania ideałów, bez uprzedniego wyrysowania run — znawców tychże okazało się tutaj zaskakująco wielu — bez uprzedniego złożenia przysięgi wartej każdego jej tchnienia.
Bo przecież, tak po prawdzie, to nie była już nawet Lucinda; bo przecież, tak po prawdzie, tamten egoistycznie uczynił z niej podległą swej woli kukiełkę, swoistą marionetkę dla osobistych zachcianek. Jeśli zechciałaby się kiedykolwiek sprzeciwić, uczyniłaby to raczej w akcie desperacko symbolicznej — i ostatecznie chyba bezwartościowej — ofiary. Znała cenę buntu, a przy tym nie pamiętała już o wymazanym ja; w imię czego miałaby się ponownie buntować?
Zwątpienie audytorium to może przejaw niewystarczającej charyzmy mówcy, może zaś jego niedostatecznie dobre zaplecze retoryczne; niezależnie od tego, po wszystkim posłał kuzynowi porozumiewawcze spojrzenie, potem jeszcze uzupełnił szkło jasnym trunkiem, by wkrótce przypieczętować łykiem zapowiedziane deklaracje.
Bo sam nadto dobrze pojmował, co zwykło robić się z miłości.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859

Strona 26 z 33 Previous  1 ... 14 ... 25, 26, 27 ... 29 ... 33  Next

Sala bankietowa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach