Sala bankietowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala bankietowa
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Dzieci były przyszłością - bez dwóch zdań. Nie miała nic cenniejszego od nich, zapewne dlatego, gdy rozmowa skupiła się na dzieciach zgromadzonych, odczuła ponury dyskomfort. Przyglądała się Ramseyowi z uwagą, nie wypowiadając ni słowa, wiedziała, że miał zbyt ostry umysł, żeby poświęcić własne dzieci na rzecz idei do tego stopnia, by straciły własny rozum: nawet w jego oczach krzewić miały idee w sposób mądry, nie odgórnie kierowany. A jednak wizja wspólnych mundurków, wspólnego spędzania czasu ku chwale Czarnego Pana, budziła jej wewnętrzny sprzeciw. Nie chciała dla swoich dzieci indoktrynacji. Chciała dla nich szansy: czy w ten sposób mogły ją uzyskać? Uniosła spojrzenie w kierunku Ignotusa, gdy odezwał się w tym temacie, ale wciąż nie powiedziała nic. Podniosłe słowa budziły w niej inną emocję, rozbudzona tamtego dnia nad okładką Czarownicy, podczas rozmowy z uwłaczającym jej reportażyną. Myśl o tym że tylko gdy pochyli się nad nauką przyszłych pokoleń, będzie miała wpływ na kształt ich dalszych umysłów.
Miała dużo codziennych obowiązków, prowadziła lecznicę. Była też żoną namiestnika, a jako taka musiała wspomagać go w jego zadaniach. I była też brzemienna, a to wymagało od niej odpoczynku. Czy chciała się do tego mieszać, nie wiedziała. Lecznica zapewniała jej autonomię, podczas której nikt nie patrzył jej na ręce - i czuła się z tym znacznie lepiej. Czy podobną byłaby w stanie osiągnąć w organizacji? Przemknęła wzrokiem ku Deirdre, powiodła nim po Valerie, Melisande i Evandrze - z zastanowieniem. Potrzebowała czasu na decyzję. Musiała to sobie przemyśleć, rozważyć za i przeciw, przyjrzeć się ewolucji konceptu. Chyba chciałaby mieć na nią wpływ, ale w tym momencie nie była pewna jak konkretnie. Interesował ją jedynie osobisty kontakt z dziewczętami, niewątpliwie posiadała zasoby, by ten kontakt uzyskać. Mogłaby to wykorzystać i wlać im do głów odrobiny oleju.
- Tak duże przedsięwzięcie może wymagać od nas różnorodnych umiejętności - zwróciła się do Deirdre, błądząc wzrokiem po pozostałych kobietach, które zechciały wykazać swoje zaangażowanie, ale i przemykając wzrokiem po profilu Ignotusa i Ramseya. - Chciałabym zaoferować swoją opiekę Giermkom. Dbanie o ich rozwój musi obejmować także ciało, a wszystkie zajęcia muszą zostać dostosowane do warunków psychofizycznych dzieci. Dojrzewanie młodych dziewcząt jest kwestią, na którą należy położyć szczególne baczenie - podkreślenie przebiegu adolescencji w towarzystwie złożonym głównie z mężczyzn miało odebrać im argumenty. Wielu z nich było żonatych, powinni rozumieć. - Chciałabym wnieść głos, który zwróci uwagę na dobrostan młodzieży. - Rycerze w większości, w tym wszyscy Śmierciożercy, wiedzę mieli w tym względzie żadną.
Poczuła na sobie spojrzenie Tatiany, odpowiedziała jej własnym, pozbawionym jednak grymasu - tak samo niechętnego, jak naznaczonego sympatią. Znała ją dobrze, sądziła, że rozumie jej myśli, ale nie był to ani czas ani miejsce, by dać po sobie poznać choć cień zawahania. Towarzyszyły tutaj Ramseyowi. Niewolnictwo mugoli nie budziło w niej większych emocji, nie zamierzała odwiedzać zalanej krwią areny walk.
Miała dużo codziennych obowiązków, prowadziła lecznicę. Była też żoną namiestnika, a jako taka musiała wspomagać go w jego zadaniach. I była też brzemienna, a to wymagało od niej odpoczynku. Czy chciała się do tego mieszać, nie wiedziała. Lecznica zapewniała jej autonomię, podczas której nikt nie patrzył jej na ręce - i czuła się z tym znacznie lepiej. Czy podobną byłaby w stanie osiągnąć w organizacji? Przemknęła wzrokiem ku Deirdre, powiodła nim po Valerie, Melisande i Evandrze - z zastanowieniem. Potrzebowała czasu na decyzję. Musiała to sobie przemyśleć, rozważyć za i przeciw, przyjrzeć się ewolucji konceptu. Chyba chciałaby mieć na nią wpływ, ale w tym momencie nie była pewna jak konkretnie. Interesował ją jedynie osobisty kontakt z dziewczętami, niewątpliwie posiadała zasoby, by ten kontakt uzyskać. Mogłaby to wykorzystać i wlać im do głów odrobiny oleju.
- Tak duże przedsięwzięcie może wymagać od nas różnorodnych umiejętności - zwróciła się do Deirdre, błądząc wzrokiem po pozostałych kobietach, które zechciały wykazać swoje zaangażowanie, ale i przemykając wzrokiem po profilu Ignotusa i Ramseya. - Chciałabym zaoferować swoją opiekę Giermkom. Dbanie o ich rozwój musi obejmować także ciało, a wszystkie zajęcia muszą zostać dostosowane do warunków psychofizycznych dzieci. Dojrzewanie młodych dziewcząt jest kwestią, na którą należy położyć szczególne baczenie - podkreślenie przebiegu adolescencji w towarzystwie złożonym głównie z mężczyzn miało odebrać im argumenty. Wielu z nich było żonatych, powinni rozumieć. - Chciałabym wnieść głos, który zwróci uwagę na dobrostan młodzieży. - Rycerze w większości, w tym wszyscy Śmierciożercy, wiedzę mieli w tym względzie żadną.
Poczuła na sobie spojrzenie Tatiany, odpowiedziała jej własnym, pozbawionym jednak grymasu - tak samo niechętnego, jak naznaczonego sympatią. Znała ją dobrze, sądziła, że rozumie jej myśli, ale nie był to ani czas ani miejsce, by dać po sobie poznać choć cień zawahania. Towarzyszyły tutaj Ramseyowi. Niewolnictwo mugoli nie budziło w niej większych emocji, nie zamierzała odwiedzać zalanej krwią areny walk.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Trudno było utrzymać pozory oddania, gdy po raz pierwszy miał możliwość wsłuchania się w wywody i poglądy reszty członków tego zacnego, choć od dawna skostniałego grona. Najbardziej nieścisłe wydawały się proporcje obecnych. Jeszcze kilka lat temu dominująca obecność arystokracji była niemal pewnikiem. Dziś jednak ich liczba malała, jakby towarzyszyła im stopniowa, nieunikniona erozja władzy. Z każdym kolejnym spotkaniem znikali niektórzy z dawnych twarzy, zastępowani nowymi, często znacznie bardziej elastycznymi jednostkami. Tak przynajmniej zasłyszał z plotek. Czyżby upadek, który obserwował, był zapowiedzią większych zmian, które dopiero miały nadejść? Arystokracja na nowo mogła pozostawać niepewnym elementem, którego znaczenie już dawno osłabło. Nie oceniał. Nie miał takich chęci, a przynajmniej nie w sposób, w jaki robili to inni. To nie była jego rola, choć wielu mogłoby uznać, że powinien czuć się zobowiązany do podjęcia stanowiska. Sam przecież niegdyś należał do tego świata, był jego częścią, zanim udało mu się uciec – zarówno od niego, jak i od bagażu oczekiwań, który ciążył na każdym kroku. Spędził lata pracując w innym miejscu, z dala od ciągłych intryg, zakulisowych rozmów i politycznych manewrów, które tak dobrze znał, a które w tamtych czasach wydawały się niemal codziennym zajęciem. Zamiast tego pozwolił sobie na chwilową iluzję wolności, na oddech z dala od ciążącej na nim spuścizny.
- Istniały - odpowiedział namiestniczce Mericourt. - Zachowały się najstarsze zapiski i dokumenty, jednak przez ostatnie lata mocno zaniedbano dbałość o tak znaczące walory naszego społeczeństwa. - nie chciał tego przyznać, acz był to pewnik już potwierdzony. Jego ojciec osobiście zajął się badaniem tejże sprawy, otrzymując niekorzystny dla nich wynik.
Patrzył na to z chłodnym, niemal beznamiętnym dystansem, nie dając nic po sobie poznać. To, że kiedyś udało mu się uciec, nie oznaczało, że zapomniał, jak funkcjonuje ten świat. Znał jego mechanizmy, wiedział, jak się poruszać, kiedy milczeć, a kiedy działać. Czasem przywodziło mu to na myśl niemalże grę w szachy, w której każdy ruch musiał być dokładnie przemyślany, ale jednocześnie odznaczać się pewnym dystansem. Teraz jednak nie był już pionkiem w tej grze, ani nawet jednym z graczy – stał się widzem, a widz miał ten luksus, że mógł przyglądać się rozgrywce bez emocji.
Wraz z upływem czasu, wypełnionym powtarzającymi się przemówieniami, coś zaczynało niepokojąco świtać na krańcu jego świadomości. Jak oddech na karku – dziwne, chłodne poczucie zdziwienia, zmieszanego z niezrozumieniem. Było to uczucie, które, choć nieuchwytne, powoli narastało, aż w końcu stało się nie do zignorowania. To, co dotarło do niego jako pierwsze, było przemycane między wierszami – dzieci, młodzi, niewinni, mieli zostać posunięci na pierwszą linię obrony. Pomysł ten, absurdalny i brutalny, wstrząsnął nim, choć zewnętrznie nie dał tego po sobie poznać. Znał historię, znał taktyki wojenne i polityczne ruchy, ale to... To było czymś więcej niż tylko nieetycznym posunięciem – było to jawnym przekroczeniem granic człowieczeństwa. Cios poniżej pasa, z którego zaledwie kilka jednostek mogło być dumnych. A tutaj każdy wydawał się być takim posunięciem wręcz zahipnotyzowany. Jednak taki był świat, w którym przyszło im żyć. Świat, gdzie wojna i polityka przeplatały się ze sobą, tworząc dziwaczną mozaikę zdrady, okrucieństwa i oportunizmu. Nie mógł powstrzymać myśli, że podobne idee już gdzieś napotkał, może na niemieckich włościach, w tamtych kręgach, gdzie otwarcie omawiano najbardziej przerażające scenariusze, jako rozegrały się kilka lat temu.
- Pomówię z nestorem o użyciu trolli do omawianych walk - chociaż miał nadzieję, że pozytywne rozpatrzenie nie ujrzy światła dziennego. Zdawało się, że ludzkość nieustannie zmierzała ku swojej własnej destrukcji, jakby historia nieustannie zataczała kręgi, przypominając dawno zapomniane przepisy chaosu, wyjęte wprost z kart upadającego Rzymu. Wojny, konflikty, nieporozumienia – wszystko to wracało, jakby świat nie potrafił wyciągnąć wniosków z przeszłości. Niemagiczne jednostki, teoretycznie oderwane od mistycznych spraw czarodziejów, w ostatnich miesiącach zdawali się nie być problemem. Jednak to, co było najbardziej uderzające, to fakt, że sami czarodzieje, ci, którzy od wieków strzegli swojego świata i wiedzy, zaczynali ulegać własnym błędom i słabościom. Zamiast wykorzystać swoje umiejętności do załagodzenia narastającego chaosu, z wolna kłaść sobie kłody pod nogi. Nie kwestionował niczego, zamierzał pozostawać na szczeblu dotychczasowych obowiązków w pracy, bo dyplomacja była ideałem możliwości ucieczki od tych spraw. Widmo ciągnących się skandali wprowadzanych w życia napastliwie szeptało mu do ucha, iż nie zamierzał swojej przyszłej rodziny wpychać w krąg chaosu. Czyżby miał to być odpowiedni czas w najbliższych miesiącach, by zabrać przyszłą żonę i ponownie wyjechać na kontynent? Nie wiedział. Nie porzucił tejże myśli, pozostawiając ją na ławie priorytetów.
- Istniały - odpowiedział namiestniczce Mericourt. - Zachowały się najstarsze zapiski i dokumenty, jednak przez ostatnie lata mocno zaniedbano dbałość o tak znaczące walory naszego społeczeństwa. - nie chciał tego przyznać, acz był to pewnik już potwierdzony. Jego ojciec osobiście zajął się badaniem tejże sprawy, otrzymując niekorzystny dla nich wynik.
Patrzył na to z chłodnym, niemal beznamiętnym dystansem, nie dając nic po sobie poznać. To, że kiedyś udało mu się uciec, nie oznaczało, że zapomniał, jak funkcjonuje ten świat. Znał jego mechanizmy, wiedział, jak się poruszać, kiedy milczeć, a kiedy działać. Czasem przywodziło mu to na myśl niemalże grę w szachy, w której każdy ruch musiał być dokładnie przemyślany, ale jednocześnie odznaczać się pewnym dystansem. Teraz jednak nie był już pionkiem w tej grze, ani nawet jednym z graczy – stał się widzem, a widz miał ten luksus, że mógł przyglądać się rozgrywce bez emocji.
Wraz z upływem czasu, wypełnionym powtarzającymi się przemówieniami, coś zaczynało niepokojąco świtać na krańcu jego świadomości. Jak oddech na karku – dziwne, chłodne poczucie zdziwienia, zmieszanego z niezrozumieniem. Było to uczucie, które, choć nieuchwytne, powoli narastało, aż w końcu stało się nie do zignorowania. To, co dotarło do niego jako pierwsze, było przemycane między wierszami – dzieci, młodzi, niewinni, mieli zostać posunięci na pierwszą linię obrony. Pomysł ten, absurdalny i brutalny, wstrząsnął nim, choć zewnętrznie nie dał tego po sobie poznać. Znał historię, znał taktyki wojenne i polityczne ruchy, ale to... To było czymś więcej niż tylko nieetycznym posunięciem – było to jawnym przekroczeniem granic człowieczeństwa. Cios poniżej pasa, z którego zaledwie kilka jednostek mogło być dumnych. A tutaj każdy wydawał się być takim posunięciem wręcz zahipnotyzowany. Jednak taki był świat, w którym przyszło im żyć. Świat, gdzie wojna i polityka przeplatały się ze sobą, tworząc dziwaczną mozaikę zdrady, okrucieństwa i oportunizmu. Nie mógł powstrzymać myśli, że podobne idee już gdzieś napotkał, może na niemieckich włościach, w tamtych kręgach, gdzie otwarcie omawiano najbardziej przerażające scenariusze, jako rozegrały się kilka lat temu.
- Pomówię z nestorem o użyciu trolli do omawianych walk - chociaż miał nadzieję, że pozytywne rozpatrzenie nie ujrzy światła dziennego. Zdawało się, że ludzkość nieustannie zmierzała ku swojej własnej destrukcji, jakby historia nieustannie zataczała kręgi, przypominając dawno zapomniane przepisy chaosu, wyjęte wprost z kart upadającego Rzymu. Wojny, konflikty, nieporozumienia – wszystko to wracało, jakby świat nie potrafił wyciągnąć wniosków z przeszłości. Niemagiczne jednostki, teoretycznie oderwane od mistycznych spraw czarodziejów, w ostatnich miesiącach zdawali się nie być problemem. Jednak to, co było najbardziej uderzające, to fakt, że sami czarodzieje, ci, którzy od wieków strzegli swojego świata i wiedzy, zaczynali ulegać własnym błędom i słabościom. Zamiast wykorzystać swoje umiejętności do załagodzenia narastającego chaosu, z wolna kłaść sobie kłody pod nogi. Nie kwestionował niczego, zamierzał pozostawać na szczeblu dotychczasowych obowiązków w pracy, bo dyplomacja była ideałem możliwości ucieczki od tych spraw. Widmo ciągnących się skandali wprowadzanych w życia napastliwie szeptało mu do ucha, iż nie zamierzał swojej przyszłej rodziny wpychać w krąg chaosu. Czyżby miał to być odpowiedni czas w najbliższych miesiącach, by zabrać przyszłą żonę i ponownie wyjechać na kontynent? Nie wiedział. Nie porzucił tejże myśli, pozostawiając ją na ławie priorytetów.
Wolę raczej swoją wolność niż Twoją miłość. Jeśli masz do wyboru towarzystwo w więzieniu i samotny spacer na wolności, co wybierasz?
Efrem Yaxley
Zawód : polityk, wsparcie Ambasadora Anglii w Magicznej Konfederacji Czarodziejów
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdy się ktoś zaczyta, zawsze się czegoś nauczy, albo zapomni o tym, co mu dolega, albo zaś nie – w każdym razie wygra...
OPCM : 7 +2
UROKI : 6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Gratulacje - wyrzekła beznamiętnym tonem, dopiero teraz zwracając uwagę na wypukłość brzucha pod szatą Valerie. Po pytaniu Manannana o Corneliusa wywnioskowała jak dobrą partię udało się niegdysiejszej pannie Vanity dorwać. Bądź odwrotnie. Rozumiała też, że zaproszenie do Sallow Coppice otrzymali tylko lord i lady Travers, natomiast Mulciberowie, Elvira oraz ona mogli jedynie uśmiechać się krzywo, co też Sigrun uczyniła.
Skala zniszczeń wzbudzała słuszną trwogę i wciąż Rookwood zaskakiwała. Zbyt wiele nie widziała jeszcze na własne oczy; odczuwała coraz dotkliwiej, że za dużo też straciła, tyle ją ominęło. Mogła jedynie pluć sobie w brodę, że pozwoliła się Arawn spętać i uwięzić; a jednocześnie czuła jakąś ulgę przez to, że to było zaledwie kilka realnych miesięcy, bo tam czas płynął zupełnie inaczej. Kilka miesięcy wystarczyło jednak, aby niemal obrócić Wielką Brytanię w proch.
Intrygowała ją kwestia cieni. Ich zachowania, natury, tego, czy mogli w jakiś sposób zyskać nad nimi władzę. Wiadomości, że w pewnych momentach powściągały wrogość wobec Rycerzy Walpurgii, wydawały się intrygujące, lecz nie ciągnęła nikogo za język i nie drążyła tematu, uznawszy, że może poruszyła go zbyt wcześnie; sprawy zniszczeń i odbudowy kraju były bardziej naglące. Potwierdziła to sama Deirdre, zauważając, że przejdą do tego tematu później.
- Och - odparowała zaskoczona na słowa Ramseya, koncentrując na nim spojrzenie, zła na siebie, że po przeszło dwóch miesiącach nie odkryła obecności cienia w piwnicy. Cóż, po ziemniaki zwykł schodzić Smętek, nie ona. - Rychło w czas - mruknęła jedynie, uznawszy, że to nie czas i miejsce na pytania co jeszcze kryło się przed nią w Niedźwiedziej Jamie. Uchwyciła spojrzenie Cassandry, śpieszącej z wyjaśnieniem, uśmiechając się lekko.
Podążyła za tematem rozmów, z uwagą słuchając kolejnych opowieści o zniszczeniach i podjętych działaniach.
- Należałoby więc zorganizować dla nich zajęcie. Ulica Pokątna to jedno z najważniejszych miejsc w kraju, wymaga odbudowania - odpowiedziała Tristanowi na jego słowa o pustostanach w Londynie. Aby hołota płaciła, utrzymywała miasto i nie zmieniła go w ruinę, należało im zorganizować odpowiednie zajęcie. Ignotus Mulciber miał słuszność pytając o lojalność mieszkańców ziem, nad którymi władzę sprawowały rody wierne Czarnemu Panu. Koniec końców musieli zadbać o to, by pozostali im lojalni; w obliczu tej katastrofy sam strach przed karą nie wystarczy, gdy w oczy zaglądał im jeszcze głód, choroby i niedostatek. Piosenki Valerie, nieważne jak piękne, nie będą wielką pociechą, lecz pozostawiła tę propozycję bez komentarza.
Na chwilę skupiła spojrzenie na sylwetce drugiego lorda Travers, którego twarz, zdecydowanie młodsza, majaczyła gdzieś w szkolnych wspomnieniach, lecz nie odezwała się do niego w tamtej chwili, skoncentrowana na dyskusji. Skinęła jedynie głową, aby wypełnił pusty już kielich szampanem. Zajęła się nim, odprowadzając spojrzeniem na mównicę Ramseya, później zaś Lucindę do drzwi. Szczegółowa analiza pełna cyfr, kwot, zapewne wykresów i diagramów sprawiała, że uniosła kielich do ust, szykując się na garść suchych informacji, których najpewniej nie zapamięta. Mulciber zdołał wzbudzić w niej niejakie zaskoczenie. Spodziewała się, że poruszać będą kwestie przede wszystkim odbudowy Wielkiej Brytanii, bo nie będą wszak rządzić zgliszczami i ruinami, lecz wyobrażała sobie to nieco inaczej. Odbudowę tę wyobrażała sobie nieco inaczej, aniżeli kolejny wiec z przemowami. Sigrun milczała, słuchając dalej; pomysł, aby uczynić z mugoli niewolników i służbę budził w wiedźmie mieszane uczucia. Koegzystencja z tym robactwem wprawiała ją w niejakie obrzydzenie, z drugiej jednak strony rozumiała, że jest ich zbyt niewielu, zwłaszcza magicznych specjalistów, aby odbudować kraj jako pierwsi. Darmowa siła robocza będzie przydatna. Przynajmniej do czasu. Pewnego dnia przestaną ich potrzebować, a wtedy się ich pozbędą - tak to widziała. Na wizję igrzysk z mugolami w roli głównej uśmiechnęła się pod nosem.
Przy pytaniu o ich przyszłość i spuściznę pewnie jako jedna z niewielu kobiet czuła dezorientację. Ach, dzieci, niemal wzdrygnęła się z niechęcią, lecz powstrzymała się. Dyskusję o Giermkach Nocy Walpurgii pozostawiła tym, którzy będą mieli względem tej organizacji większy zapał; przytakiwała pomysłowi, uważała go za słuszny i potrzebny, winni byli edukować najmłodszych, którzy powinni marzyć o dołączeniu do Rycerzy Walpurgii, jednakże sama obcować z dziećmi nie znosiła. Mroczny Znak był dla niej jednak zobowiązaniem do zaangażowania, dlatego w pewnym momencie wysunęła propozycję.
- Starszych Giermków i powiedzmy, że Paziów, mogę nauczyć polować na zwierzęta. Niech najpierw nauczą się patrzeć i słuchać, znajdować ślady zwierząt, później przyjdzie pora na zdrajców i mugoli - wyrzekła, niedługo po Deirdre, która zaproponowała, że przejmie opiekę nad sekcją dla dziewcząt. Młode czarownice znalazłyby się w dobrych rękach. Dyskusję o książkach dla najmłodszych, wymianę zdań pomiędzy lady Travers, a Rosier pozostawiła bez komentarza.
Znacznie bardziej interesowała ją kwestia areny.
- Chętnie podejmę się zadania zapewnienia towaru na bożonarodzeniowy jarmark oraz arenę, która powstanie - zaproponowała, dołączając się do czarodziejów, którzy zaoferowali już swoje różdżki w tropieniu mugoli. - Przychodzi mi jednak do głowy pewien pomysł. Poza mugolami, którzy będą sprzedawani każdej rodzinie czarodziejów, aby służyć im jako parobkowie i pomoc domowa, to powinniśmy pomyśleć szerzej. Żadne gospodarstwo domowe obecnie nie będzie w pełni samowystarczalne. Katastrofa spustoszyła uprawy i hodowle zwierząt, które miały iść pod rzeź. Importowana żywność może nie być wystarczająca. Proponuję zatem, aby nasi Lordowie wydzielili miejsca z żyzną glebą, niezniszczone, które będzie można zaaranżować na uprawy roślin jadalnych oraz hodowlę zwierząt. Pracować będą przy nich wspomniani mugole. Dzięki temu zapewnimy sobie zapasy, jak sądzę, a czarodzieje będą mogli zająć się tym, o czym mugolskie robactwo nawet nie śni. Pozostaje kwestia podziału plonów i mięsa, lecz to winno odbywać się wedle potrzeb.
Nie wiedziała jak duże byłyby to koszty, jaki byłby podział, lecz ufała, że w ich szeregach znajdą się specjaliści od galeonów, którzy potrafiliby to wszystko oszacować.
Skala zniszczeń wzbudzała słuszną trwogę i wciąż Rookwood zaskakiwała. Zbyt wiele nie widziała jeszcze na własne oczy; odczuwała coraz dotkliwiej, że za dużo też straciła, tyle ją ominęło. Mogła jedynie pluć sobie w brodę, że pozwoliła się Arawn spętać i uwięzić; a jednocześnie czuła jakąś ulgę przez to, że to było zaledwie kilka realnych miesięcy, bo tam czas płynął zupełnie inaczej. Kilka miesięcy wystarczyło jednak, aby niemal obrócić Wielką Brytanię w proch.
Intrygowała ją kwestia cieni. Ich zachowania, natury, tego, czy mogli w jakiś sposób zyskać nad nimi władzę. Wiadomości, że w pewnych momentach powściągały wrogość wobec Rycerzy Walpurgii, wydawały się intrygujące, lecz nie ciągnęła nikogo za język i nie drążyła tematu, uznawszy, że może poruszyła go zbyt wcześnie; sprawy zniszczeń i odbudowy kraju były bardziej naglące. Potwierdziła to sama Deirdre, zauważając, że przejdą do tego tematu później.
- Och - odparowała zaskoczona na słowa Ramseya, koncentrując na nim spojrzenie, zła na siebie, że po przeszło dwóch miesiącach nie odkryła obecności cienia w piwnicy. Cóż, po ziemniaki zwykł schodzić Smętek, nie ona. - Rychło w czas - mruknęła jedynie, uznawszy, że to nie czas i miejsce na pytania co jeszcze kryło się przed nią w Niedźwiedziej Jamie. Uchwyciła spojrzenie Cassandry, śpieszącej z wyjaśnieniem, uśmiechając się lekko.
Podążyła za tematem rozmów, z uwagą słuchając kolejnych opowieści o zniszczeniach i podjętych działaniach.
- Należałoby więc zorganizować dla nich zajęcie. Ulica Pokątna to jedno z najważniejszych miejsc w kraju, wymaga odbudowania - odpowiedziała Tristanowi na jego słowa o pustostanach w Londynie. Aby hołota płaciła, utrzymywała miasto i nie zmieniła go w ruinę, należało im zorganizować odpowiednie zajęcie. Ignotus Mulciber miał słuszność pytając o lojalność mieszkańców ziem, nad którymi władzę sprawowały rody wierne Czarnemu Panu. Koniec końców musieli zadbać o to, by pozostali im lojalni; w obliczu tej katastrofy sam strach przed karą nie wystarczy, gdy w oczy zaglądał im jeszcze głód, choroby i niedostatek. Piosenki Valerie, nieważne jak piękne, nie będą wielką pociechą, lecz pozostawiła tę propozycję bez komentarza.
Na chwilę skupiła spojrzenie na sylwetce drugiego lorda Travers, którego twarz, zdecydowanie młodsza, majaczyła gdzieś w szkolnych wspomnieniach, lecz nie odezwała się do niego w tamtej chwili, skoncentrowana na dyskusji. Skinęła jedynie głową, aby wypełnił pusty już kielich szampanem. Zajęła się nim, odprowadzając spojrzeniem na mównicę Ramseya, później zaś Lucindę do drzwi. Szczegółowa analiza pełna cyfr, kwot, zapewne wykresów i diagramów sprawiała, że uniosła kielich do ust, szykując się na garść suchych informacji, których najpewniej nie zapamięta. Mulciber zdołał wzbudzić w niej niejakie zaskoczenie. Spodziewała się, że poruszać będą kwestie przede wszystkim odbudowy Wielkiej Brytanii, bo nie będą wszak rządzić zgliszczami i ruinami, lecz wyobrażała sobie to nieco inaczej. Odbudowę tę wyobrażała sobie nieco inaczej, aniżeli kolejny wiec z przemowami. Sigrun milczała, słuchając dalej; pomysł, aby uczynić z mugoli niewolników i służbę budził w wiedźmie mieszane uczucia. Koegzystencja z tym robactwem wprawiała ją w niejakie obrzydzenie, z drugiej jednak strony rozumiała, że jest ich zbyt niewielu, zwłaszcza magicznych specjalistów, aby odbudować kraj jako pierwsi. Darmowa siła robocza będzie przydatna. Przynajmniej do czasu. Pewnego dnia przestaną ich potrzebować, a wtedy się ich pozbędą - tak to widziała. Na wizję igrzysk z mugolami w roli głównej uśmiechnęła się pod nosem.
Przy pytaniu o ich przyszłość i spuściznę pewnie jako jedna z niewielu kobiet czuła dezorientację. Ach, dzieci, niemal wzdrygnęła się z niechęcią, lecz powstrzymała się. Dyskusję o Giermkach Nocy Walpurgii pozostawiła tym, którzy będą mieli względem tej organizacji większy zapał; przytakiwała pomysłowi, uważała go za słuszny i potrzebny, winni byli edukować najmłodszych, którzy powinni marzyć o dołączeniu do Rycerzy Walpurgii, jednakże sama obcować z dziećmi nie znosiła. Mroczny Znak był dla niej jednak zobowiązaniem do zaangażowania, dlatego w pewnym momencie wysunęła propozycję.
- Starszych Giermków i powiedzmy, że Paziów, mogę nauczyć polować na zwierzęta. Niech najpierw nauczą się patrzeć i słuchać, znajdować ślady zwierząt, później przyjdzie pora na zdrajców i mugoli - wyrzekła, niedługo po Deirdre, która zaproponowała, że przejmie opiekę nad sekcją dla dziewcząt. Młode czarownice znalazłyby się w dobrych rękach. Dyskusję o książkach dla najmłodszych, wymianę zdań pomiędzy lady Travers, a Rosier pozostawiła bez komentarza.
Znacznie bardziej interesowała ją kwestia areny.
- Chętnie podejmę się zadania zapewnienia towaru na bożonarodzeniowy jarmark oraz arenę, która powstanie - zaproponowała, dołączając się do czarodziejów, którzy zaoferowali już swoje różdżki w tropieniu mugoli. - Przychodzi mi jednak do głowy pewien pomysł. Poza mugolami, którzy będą sprzedawani każdej rodzinie czarodziejów, aby służyć im jako parobkowie i pomoc domowa, to powinniśmy pomyśleć szerzej. Żadne gospodarstwo domowe obecnie nie będzie w pełni samowystarczalne. Katastrofa spustoszyła uprawy i hodowle zwierząt, które miały iść pod rzeź. Importowana żywność może nie być wystarczająca. Proponuję zatem, aby nasi Lordowie wydzielili miejsca z żyzną glebą, niezniszczone, które będzie można zaaranżować na uprawy roślin jadalnych oraz hodowlę zwierząt. Pracować będą przy nich wspomniani mugole. Dzięki temu zapewnimy sobie zapasy, jak sądzę, a czarodzieje będą mogli zająć się tym, o czym mugolskie robactwo nawet nie śni. Pozostaje kwestia podziału plonów i mięsa, lecz to winno odbywać się wedle potrzeb.
Nie wiedziała jak duże byłyby to koszty, jaki byłby podział, lecz ufała, że w ich szeregach znajdą się specjaliści od galeonów, którzy potrafiliby to wszystko oszacować.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie była zażenowana koniecznością publicznego wystąpienia; to nie był pierwszy raz, gdy stawała w ten sposób przed dużą grupą ważnych ludzi i nawet świadomość tego jak istotne było wrażenie jakie wywoła na pierwszym od dawna spotkaniu z Rycerzami nie mogło wepchnąć jej w pęta tremy. Nie, to uczucie było jej obce - i może nie każdemu spoglądała w oczy, nie kusiła się o charyzmatyczną gestykulację, ale jej sprawozdanie było rzeczowe, zwięzłe, bez zająknięcia czy zawahania. Siadała z powrotem na swoim miejscu z równie beznamiętną miną, z jaką rozpoczynała - a potem upiła łyk wody, aby zwilżyć gardło i wsłuchała się w to co mieli do powiedzenia pozostali.
Ramowym punktem spotkania okazało się rzecz jasna przemówienie Ramseya; przechyliła głowę z nieznacznie zmarszczonymi brwiami, kiedy odesłał Lucindę. Było to dla niej zrozumiałe, nie znała pełnej historii powrotu czarownicy na łono zwycięzców, ale jako że sama nie była specjalnie miłosiernym typem, podejrzewała, że kobiety nie obdarzono na powrót równoważnym zaufaniem. Chociaż kąciki ust drżały jej gniewnie na toasty mężczyzn pokroju Tristana, lekceważąca prośba Mulcibera nie zrobiła na niej wrażenia. Zastanawiała się tylko, w jaki sposób odbierze ją Drew, skoro zamierzał Selwyn poślubić. Nie pozwoliła jednak, aby jej wzrok uciekał w kierunku mężczyzny częściej niż to było rozsądne.
Przy całej trudnej historii jaka łączyła Elvirę z Ramseyem, czarownica musiała przyznać, że jego mowa była bezsprzecznie pociągająca. Oparła brodę na szczupłych palcach, wyobrażając sobie tę malowaną słowem przyszłość z niewielkim uśmiechem na ustach. Był to z jej strony przejaw tłumionego okrucieństwa, że chyba najwięcej satysfakcji sprawiła jej perspektywa ostatecznego i finalnego zniewolenia mugoli; umieszczenia ich w roli, jaką od wieków winni pełnić dla czarodziejów. Nie była wcale przekonana, czy ją samą będzie stać na kogoś wystarczająco kompetentnego, by nie musiała go w krótkim czasie zutylizować, ale być może przyjdzie jej powołać się na swoją nowo odzyskaną pozycję.
Uśmiech spłynął z jej ust, zmieniając się w wyraz napiętej pustki dopiero wówczas, gdy temat zszedł na dzieci; rzecz na tyle ważną dla niemal wszystkich obecnych w Fantasmagorii, że błyskawicznie zaczęto przerzucać się ideami. Ona sama z milczeniem przesuwała opuszkiem palca po krawędzi swojej szklanki. Słuchała z ciężko bijącym sercem, z drętwiejącymi nogami, z bólem, który zdawał się promieniować od jej brzucha do serca, choć było to tylko fantomowe wrażenie oparte na lęku. Wciąż nie była przekonana, co zrobi ze swoją przypadłością, lecz słuchając o przyszłości ich rodzin, o silnych, czystokrwistych czarodziejach, o jednostkach młodzieżowych podporządkowanych Rycerzom Walpurgii, przyszłych śmierciożercach - gdzieś w dalekich odmętach jej podświadomości zakwitła wizja syna lub córki do których piersi własnoręcznie przypinałaby order czaszki i węża, których sama uczyłaby najgłębszych arkan magii, które mogłaby wreszcie oddać w ofierze Czarnemu Panu, z dumą, z satysfakcją, z...
Przygryzła wargę, niemalże do krwi.
- I ja podejmę się segregacji mugoli schwytanych na pierwszy targ w Londynie. Segregacji zdrowotnej - Skinęła głową Antonii, która wyszła z tym pomysłem pierwsza, do której mogła dołączyć. - Prowadziłam badania na temat ich anatomii w zestawieniu z anatomią człowieka - czarodzieja - wiem jakie ich choroby są nam obojętne, a jakie dyskwalifikują z życia w czarodziejskim domu, będę w stanie ocenić też ich fizjonomię, wytrzymałość, a więc szacowaną wartość podczas aukcji - powiedziała wreszcie, wybierając dogodny moment na zabranie głosu. Następnie zwróciła się do Primrose i Evandry. Do Deirdre. - Byłabym także wdzięczna i zaszczycona mogąc wspomóc lady oraz namiestniczkę w projektowaniu programu dla młodych dziewcząt. - Nie próbowała argumentować swojego pomysłu tym, że sporo młodych czarownic mogło potrzebować perspektywy kogoś, kto nie mieszkał w pałacu; kto mógł zrozumieć ich zmagania i ambicje. Myśl o obnażaniu się w ten sposób przed wszystkimi, zwłaszcza przed mężczyznami, budziła jej niesmak, zamierzała jednak porozmawiać o tym z samymi paniami Durham i Kentu i zasięgnąć ich opinii. Wierzyła w to, że będą w stanie współpracować, że ona sama mogła dać od siebie wiele.
Przelotne rozważania na temat płci własnego potencjonalnego dziecka odepchnęła, by wrócić do nich później.
Ramowym punktem spotkania okazało się rzecz jasna przemówienie Ramseya; przechyliła głowę z nieznacznie zmarszczonymi brwiami, kiedy odesłał Lucindę. Było to dla niej zrozumiałe, nie znała pełnej historii powrotu czarownicy na łono zwycięzców, ale jako że sama nie była specjalnie miłosiernym typem, podejrzewała, że kobiety nie obdarzono na powrót równoważnym zaufaniem. Chociaż kąciki ust drżały jej gniewnie na toasty mężczyzn pokroju Tristana, lekceważąca prośba Mulcibera nie zrobiła na niej wrażenia. Zastanawiała się tylko, w jaki sposób odbierze ją Drew, skoro zamierzał Selwyn poślubić. Nie pozwoliła jednak, aby jej wzrok uciekał w kierunku mężczyzny częściej niż to było rozsądne.
Przy całej trudnej historii jaka łączyła Elvirę z Ramseyem, czarownica musiała przyznać, że jego mowa była bezsprzecznie pociągająca. Oparła brodę na szczupłych palcach, wyobrażając sobie tę malowaną słowem przyszłość z niewielkim uśmiechem na ustach. Był to z jej strony przejaw tłumionego okrucieństwa, że chyba najwięcej satysfakcji sprawiła jej perspektywa ostatecznego i finalnego zniewolenia mugoli; umieszczenia ich w roli, jaką od wieków winni pełnić dla czarodziejów. Nie była wcale przekonana, czy ją samą będzie stać na kogoś wystarczająco kompetentnego, by nie musiała go w krótkim czasie zutylizować, ale być może przyjdzie jej powołać się na swoją nowo odzyskaną pozycję.
Uśmiech spłynął z jej ust, zmieniając się w wyraz napiętej pustki dopiero wówczas, gdy temat zszedł na dzieci; rzecz na tyle ważną dla niemal wszystkich obecnych w Fantasmagorii, że błyskawicznie zaczęto przerzucać się ideami. Ona sama z milczeniem przesuwała opuszkiem palca po krawędzi swojej szklanki. Słuchała z ciężko bijącym sercem, z drętwiejącymi nogami, z bólem, który zdawał się promieniować od jej brzucha do serca, choć było to tylko fantomowe wrażenie oparte na lęku. Wciąż nie była przekonana, co zrobi ze swoją przypadłością, lecz słuchając o przyszłości ich rodzin, o silnych, czystokrwistych czarodziejach, o jednostkach młodzieżowych podporządkowanych Rycerzom Walpurgii, przyszłych śmierciożercach - gdzieś w dalekich odmętach jej podświadomości zakwitła wizja syna lub córki do których piersi własnoręcznie przypinałaby order czaszki i węża, których sama uczyłaby najgłębszych arkan magii, które mogłaby wreszcie oddać w ofierze Czarnemu Panu, z dumą, z satysfakcją, z...
Przygryzła wargę, niemalże do krwi.
- I ja podejmę się segregacji mugoli schwytanych na pierwszy targ w Londynie. Segregacji zdrowotnej - Skinęła głową Antonii, która wyszła z tym pomysłem pierwsza, do której mogła dołączyć. - Prowadziłam badania na temat ich anatomii w zestawieniu z anatomią człowieka - czarodzieja - wiem jakie ich choroby są nam obojętne, a jakie dyskwalifikują z życia w czarodziejskim domu, będę w stanie ocenić też ich fizjonomię, wytrzymałość, a więc szacowaną wartość podczas aukcji - powiedziała wreszcie, wybierając dogodny moment na zabranie głosu. Następnie zwróciła się do Primrose i Evandry. Do Deirdre. - Byłabym także wdzięczna i zaszczycona mogąc wspomóc lady oraz namiestniczkę w projektowaniu programu dla młodych dziewcząt. - Nie próbowała argumentować swojego pomysłu tym, że sporo młodych czarownic mogło potrzebować perspektywy kogoś, kto nie mieszkał w pałacu; kto mógł zrozumieć ich zmagania i ambicje. Myśl o obnażaniu się w ten sposób przed wszystkimi, zwłaszcza przed mężczyznami, budziła jej niesmak, zamierzała jednak porozmawiać o tym z samymi paniami Durham i Kentu i zasięgnąć ich opinii. Wierzyła w to, że będą w stanie współpracować, że ona sama mogła dać od siebie wiele.
Przelotne rozważania na temat płci własnego potencjonalnego dziecka odepchnęła, by wrócić do nich później.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie za sprawką posiadanego daru, lecz wizji śmierciożerców roztoczonej przed wszystkimi wierzył w przyszłość zbudowaną na potędze, sile i wspólnocie. Siedzieli przed nim czarodzieje wpływowi i pełni rozmaitych talentów, czy umiejętności, których jak sądził, brakowało ich wrogom. Wspólne działania miały zasiać ziarno, które niezależnie od przyszłych zdarzeń kiedyś wyda ich plony. Gdy Ignotus podniósł się z krzesła, skierował ku niemu wzrok. Nie widział w nim w tej chwili powracającego do zdrowia ojca, a powstającego Rycerza Walpurgii, Śmierciożercę, który wyrwał się z rąk samej śmierci, by zjednać z nimi na nowo i przyczynić się do realizacji planów. Nie spuszczając z niego wzroku, pokiwał głową, przyjmując jego zobowiązanie z dumą. Zaraz potem spojrzał na Sigrun, podobnym ruchem głowy przystając na jej propozycję ścigania mugoli. Oboje byli zaprawieni w boju, doświadczeni. Wiedzieli, czego się spodziewać po mugolskim pomiocie, ale Rycerzy Walpurgii wspierali także czarodzieje dopiero rozpoczynający swoją przygodę na wojnie.
— Zwyczaje i możliwości mugoli są wam doskonale znane. Niektóre starcia i konflikty będą wymagały więcej, niektórzy zapewne będą dysponować swoją prymitywną bronią. Inne polowania okażą się banalne. To doskonałe pole do praktyki i nauki także dla młodszych i mniej doświadczonych czarodziejów. I nowych sojuszników, których — mamy nadzieję — niedługo pozyskamy. — Wierzył, że znajdą się chętni, którzy zechcą towarzyszyć śmierciożercom. Ilu arystokratów wciąż migało się od obywatelskiego i rodzinnego obowiązku dbania o swoją rodzinę, reprezentowania ją dzisiaj w miejscach takich jak to? Nie widział przedstawicieli Parkinsonów, Crouchów. Nie było między nimi Selwynów, Lestrangeów, czy Blacków. Mogli czuć wyłącznie wstyd. Popatrzył na spóźnionego krewniaka, któremu także przytaknął, nie wchodząc Deirdre w słowo do niego skierowane.
— Więc nie umkną ani na lądzie, ani na morzu — zwrócił się za to w stronę Manannana i jego młodszego brata.— Mugolscy marynarze z pewnością staną się wielką atrakcją na londyńskiej arenie. Widowisko z ich udziałem przyciągnie większy tłum. Szczególnie, jeśli staną oko w oko z bestią. — Skinął głową Harlanowi, a potem spojrzał na młodego Yaxleya, gdy obaj zobowiązali się zorientować w kwestii trolli. Igrzyska, rzeź. To nie było widowisko dla każdego. Sfrustrowani wojną i kataklizmem obywatele potrzebowali miejsca, w którym ziszczą się ich fantazje. Nie chcieli dopuścić by głód i nieustane poczucie zagrożenia przerodziło obywateli w bandytów trafiających do Tower, nie chcieli doprowadzać do zamieszek wynikających z rosnącego niezadowolenia. Mieli im do zaoferowania w pełni legalne miejsce niosące wyjątkową rozrywkę. Miejsce, gdzie mogli dać upust złości i frustracji. Rozrywkę, gdzie mogli się wyżyć i obwinić mugoli za całe zło, korę ich spotkało. Arena będzie na siebie zarabiać, a rządze i złość znajdą swój upust w oglądaniu krwawych widowisk. Przyzwolenie na kontrowersyjne spędy odniesie znacznie lepszy skutek, niż dyplomatyczne zażegnanie agresji i konfliktu. Wciąż byli w stanie wojny i ta szybko miała się nie skończyć.
— Bez kategoryzacji naszych zbiorów nie będziemy w stanie wystawić ich na targu, to oczywiste — przytaknął pannie Borgin. — Zakładamy, że posiadamy aparaty i instrumenty, które są w stanie skutecznie zniewolić mugoli. — Byli w końcu czarodziejami, znajdowali się znacznie wyżej od nich w hierarchii. — To właśnie odpowiednie etykietowanie niewolników zapewni temu pomysłowi powodzenie. Silnych, zdrowych i młodych niemagicznych... Będziemy potrzebować przez moment w najcięższych mrówczych pracach. Pierwszym sprawdzianem dla nich okaże się budowa areny. Czarodzieje odpowiedzialni za to będą mogli wydać werdykt, czy zachowanie takich jednostek jest w ogóle opłacalne, czy stanowią więcej problemu, czy nadają się do odbudowy. W przypadku handlu stawiamy raczej na kobiety i dzieci, które będą chciały żyć. I okazaną łaskę odpracują przy waszych podwórkach, gospodarstwach, domach. — Nigdy nie zamierzali traktować ich na równi z czarodziejską służbą, choć trudno nie myśleć o tym, że posiadanie mugola napewno podziała motywująco dla dotychczasowych pracowników. Ktoś komu ofiarowało się łaskę bywał znacznie bardziej lojalny i przywiązany niż można przypuszczać. Nie posiadał w sobie wiele litości, ale nie mogli ograniczać się wyłącznie do samych siebie.— Wiedza i doświadczenie Elviry przydadzą się w odpowiednim ustalaniu kategorii. Będziecie miały autonomię w decydowaniu komu dać szansę na życie, a kogo skazać na arenę. — Spojrzał na Multon, wiedział, że lubiła czuć podobną władzę. Nikt efektywniej i skuteczniej nie podejdzie tematu niż Borgin i Multon. Spodziewał się i liczył na zaangażowanie krewnego Drew. Więc kiedy Mitchell potwierdził swoją gotowość do działania w kwestii areny, zwrócił się z odpowiedzią także w jego stronę.
— Zbudowanie areny będzie wymagało zgromadzenia odpowiedniej ilości materiałów i ich transportu. Jeśli przygotujesz kosztorys będziemy, Harlan się z nim napewno zapozna i oceni w jakim stopniu jesteśmy w stanie pokryć niezbędne koszty i zapewne ocenić kolejne nasze możliwości. — Spojrzał w stronę Avery’ego, którego zaangażowanie w przypadku inwestycji będzie nieocenione, by mądrze zarządzać środkami. Krótkim kiwnięciem zaaprobował ofertę finansową — wierzył, że będzie hojna. Jak już wspomniał, wszyscy Rycerze Walpurgii będą świecić przykładem, a datki pokażą jaką wspólnotą jest organizacja. Jej członkowie mogą liczyć na siebie wzajemnie — to Czarny Pan ich tego nauczył, wymógł od nich dbania wzajemnie o własne interesy, co w przypadku ludzi takich jak oni nie było ani łatwe ani szybkie. Ale właśnie ta jednością mieli kupić sobie uznanie i poparcie, wdzięczność i lojalność.
Kwestia dzieci z poruszonych spraw wydawała mu się najbardziej istotna, najbardziej wymagająca i jednocześnie delikatna, bo dotyczała także dzieci tu zasiadających, ale nie wątpił w inteligencję zgromadzonych i tego samego wymagał od wszystkich Rycerzy Walpurgii wobec siebie. Niewiele pojawiło się pytań dotyczących planowanych przez nich działań, więc sprawa wydawała się jasna i nie pozostawiająca zbyt wiele wątpliwości. Założył, że intencja jest dobrze zrozumiana. Popatrzył na Ignotusa, twierdząco kiwając głową, a potem wysłuchał słów pozostałych chętnych do podjęcia się tego trudnego i wymagającego zadania.
— Polowania będą świetną zabawą, kultywowaniem wieloletnich tradycji i testem możliwości dla naszych Giermków. — Zwrócił się w kierunku Sigrun. — Może z podziałem na drużyny? Dla urozmaicenia, odrobiny rywalizacji i podsycenia atmosfery sportu? — Nie był zwolennikiem słania dzieci do lasu, w którym zwierzęta i dzikość niosły większe zagrożenia, niż wyłamujący się z kreowanej przez nich wizji mieszkańcy wielkich miast, a nawet część mugoli, z którymi mogliby się przypadkiem zmierzyć. Jego krewni otrzymywali równie surową i brutalną lekcję życia na Syberii, ale nie zamierzali dokonywać selekcji naturalnej na dzieciach ani testować ich wytrzymałości psychicznej na przyszłych ofiarach. Kruchość dziecięcej psychiki doświadczał w Gwiezdnym Proroku, zamierzał być ostrożny przy wczesnym wprowadzaniu podobnych praktyk. — Starszej Młodzieży przyda się surowsza i bardziej wymagająca lekcja, podobnie jak w przypadku wymagającej żeglugi. Aby zapewnić dzieciom nie tylko szkołę życia, ale i odpowiedni rozwój będziemy potrzebować odpowiednich opinii.— Nie winił prostej perspektywy Sigrun. Nie posiadała własnych dzieci, a przecież zgodnie z ich myślą zamierzali zadbać o własną przyszłość za ich sprawą. — Rozumiem, że do mugoli pracujących na produkujących żywość farmach przypadnie określona ilośc czarodziejów, którzy będą ich pilnować?— Spojrzał na blondwłosa wiedźmę, jej propozycję zamierzając dobrze przemyśleć. Nie znał się na uprawie roli ani tym bardziej okresach w jakich się to odbywało. Rozejrzał się więc po sali, szukając chętnych do zabrania głosu w tej dziedzinie. Stalowym spojrzeniem wrócił do Manannana.
— Żeglarstwo będzie doskonałym sprawdzianem dla młodzików. Nie możemy jednak zapomnieć, że giermkowie będą potrzebować zajęć już teraz. Takich, które wzmocnią ich ciała i ukształtują charakter. Zbudują hart ducha. — Przytaknął Deirdre i Tristanowi.— Jestem pewien, że i w tym moglibyście pomóc — zogniskował spojrzenie na Manannanie i jego młodszym bracie. Morze nie wybaczało, nie znało litości. Do wyprawę nad wielką wodę młodych należało przygotować, zacząć od najprostszych rzeczy. Młodzi lordowie często uczyli się fechtunku, czy jazdy konnej. Dostępu do podobnych możliwości nie będą miały pozostali młodzi czarodzieje i nie zamierzali ich równać pod tym kątem, ale ich ciała musiały rozwijać się w dobrej kondycji, dobrym zdrowiu. Uczyć się dyscypliny. — Jesteście w stanie wziąć pod opiekę program sportowy dla Giermków, w którym zadbacie o ich tężyznę i siłę? — Najsłabsi odpadną, ale to nie był czas na tak daleko idące wnioski, które mogłyby odstraszyć ich przed podjęciem się tego wyzwania. Mieli pozostać najlepsi. Najwytrwalsi. Najdzielniejsi i najmądrzejsi. Popatrzył też na Primrose, gdy zabierała głos, nie pozwalając sobie na to, by choćby cień podejrzliwości wynikający z postaw i poglądów czarownicy, przeciął mu twarz. Z niezmienną miną przyglądał się także Evandrze, Melisande i Deirdre, gdy podjęły się tematu wychowania i edukacji. Na dłużej zogniskował spojrzenie na własnej żonie, gdy zabrała głos.
— W kwestii formalności i administracji, pochylę się nad nimi z tobą, Primrose— zwrócił się już bezpośrednio do młodej Burkówny. — Podejmę się także organizacji edukacji i szkoleń dla młodych chłopców. Pieczę nad nad nimi będzie sprawował Ignotus. — Nie wykazał się jako ojciec, ale właśnie dlatego wierzył, że sprawdzi się w nowej roli. — Wraz z Manannanem, Fearghasem i zapewne innymi czarodziejami przekażecie im najważniejsze wartości, zadbacie o rozwój zarówno fizyczny jak i magiczny. Nauczycie ich wszystkiego, co najważniejsze, by strzegli wyznawanych przez nas wartości i idei, ale także by byli zdolni chronić własne życie i rodziny na wypadek występków terrorystów póki nie zostaną zwalczeni co do jednego. — Bo obowiązkiem mężczyzn było chronić swe rodziny i młodym chłopcom od małego należało wpajać, że parasol ochronny w czasach tak trudnych i niebezpiecznych mógł zniknąć w każdej chwili, a gdy dorośli zawiodą i polegną — będą gotowi. Prewencja, nauka, organizacja. Zamierzali przygotować dzieci do świata, w którym przyszło im żyć, a czasy były wciąż trudne i niestabilne i wymagały odpowiednio dopasowanych rozwiązań. — Dziewczęta zaś będą otoczone mądrymi czarownicami. Pod okiem Deirdre młode panny i damy nie zboczą z właściwej drogi. Tobie i pozostałym czarownicom oddajemy wielką odpowiedzialność wykształcenia i wychowania ich. Dzięki wam, Evandro, Primrose i Elviro, czarownice te będą miały szansę na odpowiedni rozwój. Przygotujecie je do roli, które będą pełnić gdy dorosną, nauczycie ich wszystkich ważnych i przydatnych umiejętności, wskażecie im atuty i nie pozwolicie, by podążyły niebezpieczna ścieżką zdrajczyń i rebeliantek. — Bo o takiej edukacji w zakresie Giermków myśleli. — Cassandro. Pilnując dobrostanu najmłodszych będziesz doglądać ich rozwoju, wychowania i stanu, a twoje opinie i sugestie będą dla nas wskazówką i podpowiedzią w zakresie wyznaczania im kierunków, planowania edukacji i wyzwań. My, Śmierciożercy zobowiązujemy się do badania efektów i kontroli wszystkich tych działań. Ku chwale Czarnego Pana. Ilustrowane książki dla dzieci przyniesą nam z pewnością wiele korzyści. Czy przy okazji, Evandro, zleciłabyś owemu artyście przygotowanie ulotek i plakatów propagujących posyłanie dzieci do Giermków? — Chcieli wyjść z rozmachem, nie było sensu ograniczać się do rejonu. Cała historia zacznie się w Londynie, ale wierzyli, że większość jednostek powstanie z czasem w całym kraju. Gdy głos zabrała Deirdre w kwestii wiecu i podziękowań za propozycje zarówno Melisande i Xavierowi tylko przytaknął. Decyzja o obszarze i zakresie działań pozostawiał całkowicie śmierciożerczyni i namiestniczce Londynu, w której kompetencje nie zamierzał ingerować. Przeniósł wzrok na żonę Corneliusa, kiedy zaproponowała swoje wsparcie. Trudno było ukryć, że ze wszystkich tu obecnych miała największe predyspozycje by się tym zająć. Była w ciąży, trudno było mu ocenić w jak bardzo zaawansowanej. Czy stan zdrowia pozwoli jej zająć się tym tematem? — Z pewnością inauguracja Giermków Nocy Walpurgii pod twoim przewodnictwem wypadnie wspaniale, Valerie. Jeszcze lepiej, jeśli zadbasz o wrażliwą, artystyczną stronę naszej młodzieży także później. Czy razem z Melisande podjęłybyście się także kwestii ubrania naszej młodzieży? — Przemknął spojrzeniem od Xaviera po czarownice, w międzyczasie zahaczając o Harlana. Dysponowali różnymi kontaktami, zapewne ich współpraca okaże się bardzo owocna, a wszyscy wyrazili chęć zaangażowania, doskonale uzupełniając swoimi możliwościami. — Rzeczywiście, tak jak Xavier wspomniał, ich prezentacja podczas wiecu okaże się kluczowa dla ich późniejszego postrzegania. Nikt lepiej od was tego nie uczyni.— Pozorna prośba miała w sobie subtelną nutę sugestii. Nie spodziewał się, że ubiorą je w sposób dosłowny; a raczej zleciły to zadanie profesjonalistom. Miały mieć jednak prawo do decydowania o tym, jak finalnie będą prezentować się dzieci. Kwestię honorowego uczestnictwa wśród młodzieży nie skomentował. Przeniósł wzrok na Tristana, który podkreślił rolę, jaką przyjdzie im pełnić. Zgadzali się nią wszyscy. Choć propozycja miała być uprzejmością nie chcieli spoufalenia z Giermkami. Zamierzali stać się dla nich wzorami do naśladowania, największymi autorytetami.
— Nim przejdziemy do kwestii ostatniej, to skoro już omówiliśmy przyszłość to chciałbym jeszcze na moment cofnąć się o trzy miesiące. Część z was poświęciła wiele pracy i czasu badając przedziwne zjawiska, które miały miejsce w całej Anglii. W lipcu, tuż po tym jak kometa pojawiła się na niebie doszło do zdarzenia dwóch okrętów w pobliżu klifów w Dover. — Spojrzał na Tristana, wierząc, że jeśli będzie chciał dodać coś więcej o tamtych zdarzeniach to przerwie mu w tej chwili. — Jeden z nich zaleziony został w pobliżu Kent, drugi, w Suffolk. Oba z nich puste rozbiły się na mieliźnie, na żadnym nie znaleziono ani ciał ani tym bardziej żywej duszy. Statek, którego pozostałości osiadły w Suffolk był trójmasztowcem należącym do przemytnika i handlarza czarnomagicznymi przedmiotami znanego jako Krwawy Theo. — Zrobił krótką pauzę, by popatrzeć po zgromadzonych i wyczytać z ich min, czy te personalia były im znane. — Wiemy też, że na pokładzie jednego tych okrętów znalazła się bestia, która pozbawiła życia całą załogę. Część wchłonęła, część skłoniła do opuszczenia pokładu. W trakcie sztormu. Po prostu z niego wyskoczyli do wody. Jak pod wpływem klątwy. W lipcu zamordowano także polityka Giffarda Abberleya, którego śmierci przyglądała się Deirdre. Miał on kontakty z przemytnikami i handlarzami czarnomagicznych artefaktów. Zamordował własną żonę, a później w szale zabił także siebie. W rezydencji znajdował się artefakt, który pulsując czarną magią próbował ściągnąć na sobie uwagę Deirdre. — Popatrzył na nią, a później przeniósł wzrok na Xaviera. — Ten artefakt to Złodziej Myśli, prawda? Jesteś w stanie opowiedzieć nam o nim coś więcej? — Burkę był specjalistą w tym zakresie, napewno miał coś interesującego do dodania. — Co się wydarzyło po dotknięciu go? — Wrócił wzrokiem do Deirdre. Nie chciał opowiadać o jej osobistych odczuciach w sposób, w który podzieliła się z nimi w zaufaniu.
— W okolicach Skalnego Wybrzeża zaginęła załoga floty Manannana. Czy tak było? — Spojrzał na Traversa, robiąc krótką pauzę, by wzbogacił krótką informację o własne doświadczenia. — W Beamish Town, w Durham — spojrzał w stronę Primrose. — W ratuszu ulokowano szaleńców. Elviro, opowiedz, jak oceniłaś stan tych ludzi? — Badała ich, szukała u nich objaw chorób. — Pacjentów przykuto do łóżek dla ich własnego bezpieczeństwa, ponieważ miały skłonności samobójcze, a łączyło ich to, że wszyscy lgnęli do wody. Bezwolnie rzucali się w morską toń. Nie reagowali na otoczenie. Ale ze mną porozmawiali. Pewien głos ciągnął ich do wody. By ich uratować. Tak twierdzili. — Na tym się zatrzymał nie wspominając o ataku Burkówy jakiego dokonała pod ratuszem. — W szpitalu Asfodela w Warwick do mojej żony przybył ojciec z dziewczynką, którą coś ciągnęło do wody. Spirytystka, która jej towarzyszyła porozumiała się z duchem i usłyszała, że służy on czemuś co zostało uwolnione podstępem, przez rozlewający się na niebie szkarłat. Zechcesz opowiedzieć wszystkim, co jeszcze wtedy usłyszałaś? — zwrócił się do Cassandry. Rozmwiali o tym, powiedziała mu, że duch zdradził jej miejsce pobytu bestii. — W Warwickshire, w ruinach gdzie nocą podczas burzy dało się dostrzec błyski przypominające zaklęcia pojawił się kamieni kromlech, w którego obrębie odnalazłem pozostałości po barierze ochronnej. Takiej, która najprawdopodobniej miała coś zamknąć w środku. Wewnątrz kromlechu pozostała czarna, smolista substancja nieznanego pochodzenia. Emanowała czarną magią. Prawdopodobnie próbowano zamknąć bestię w jego środku, a substancja to coś, co po sobie pozostawiła, ale magia która próbowała ją spętać była zbyt słaba, by to się powiodło. Istota, o której cały czas wspominam ma postać węża. Węża utkanego z cienia. I uciekł w las. W okolicy odnaleziono gobliny, z których jeden był w stanie bardzo ciężkim. Mieli tam spotkać się z Krwawym Theo w sprawach biznesowych. Niestety się nie spotkali. Przemytnik obiecał im coś wyjątkowego, ale nie zdradził szczegółów. I zaginął. W Grocie Krzyku w Durham Primrose i Drew odkryli świetliste symbole, które tchnięte były bardzo starą magią. Potężną, ale od bardzo dawna niepraktykowaną. Założyliśmy, że musiała być klatką pętającą bestię. Podczas tych wszystkich zdarzeń, w których braliśmy udział doświadczaliśmy przeróżnych odczuć i wrażeń. Słyszeliśmy o czymś utkanym z ciemności, splecionym z ciemnością— popatrzył na Drew, to on opowiedział mu co usłyszał od tych istot. —O uwolnionej bestii, której pragnieniem było dokonanie zemsty. — Zerknął na Deirdre, a potem przemknął wzrokiem po pozostałych. — A także o miejscu, które nam niewiele mówi. Drodze między kamiennymi kolumnami, na których znajdowały się rzeźby. Gargulce. Kamieni strażnicy. Ciemne, zimne i wilgotne miejsce. Z jasnowłosą kobietą ze szmaragdem na szyi. Jesteśmy także w posiadaniu dziennika Krwawego Theo, w których znajdują się głównie nazwiska. Jego różdżki, próbki mazi pozostawionej przez bestię i jedną istotę z cienia. Potwora, którego spętała moja żona. Jak już o tym wspomnieliśmy. — Popatrzył na Cassadrę, powstrzymując kącik ust przed uniesieniem się. — Czy jest coś jeszcze, co się wydarzyło, a o czym nie wiemy? Co o tym myślicie? — Oparł się dłonią o mównicę, czekając na spostrzeżenia i przeczucia Rycerzy Walpurgii. Mieli własne, ale nie chciał sugestią barwić myśli, które im samym mogły umknąć wyłącznie z powodu perspektywy.
| Czas na odpis mija 30 października o 8:00 (rano). Oczywiście, jeśli chcecie możecie napisać więcej niż jeden post.
Stół 1:
1.
2.
3.
4. Lucinda Hensley (na ten moment nieobecna)
5. Drew Macnair
6. Irina Macnair
7. Igor Karkaroff
8. Mitch Macnair
9. Larissa Macnair
10. Antonia Borgin
Stół 2:
1. Manannan Travers
2. Elvira Multon
3. Tatiana Dolohov
4. Sigrun Rookwood
5. Cassandra Mulciber
6. Ramsey Mulciber
7. Ignotus Mulciber
8. Valerie Sallow
9. Fearghas Travers
10. Melisande Travers
Stół 3:
1. Maerin Scorsone
2. Leonhard Rowle
3. Efrem Yaxley
4. Harlan Avery
5. Idun Avery
6. Primrose Burke
7. Xavier Burke
8. Deirdre Mericourt
9. Tristan Rosier
10. Evandra Rosier
— Zwyczaje i możliwości mugoli są wam doskonale znane. Niektóre starcia i konflikty będą wymagały więcej, niektórzy zapewne będą dysponować swoją prymitywną bronią. Inne polowania okażą się banalne. To doskonałe pole do praktyki i nauki także dla młodszych i mniej doświadczonych czarodziejów. I nowych sojuszników, których — mamy nadzieję — niedługo pozyskamy. — Wierzył, że znajdą się chętni, którzy zechcą towarzyszyć śmierciożercom. Ilu arystokratów wciąż migało się od obywatelskiego i rodzinnego obowiązku dbania o swoją rodzinę, reprezentowania ją dzisiaj w miejscach takich jak to? Nie widział przedstawicieli Parkinsonów, Crouchów. Nie było między nimi Selwynów, Lestrangeów, czy Blacków. Mogli czuć wyłącznie wstyd. Popatrzył na spóźnionego krewniaka, któremu także przytaknął, nie wchodząc Deirdre w słowo do niego skierowane.
— Więc nie umkną ani na lądzie, ani na morzu — zwrócił się za to w stronę Manannana i jego młodszego brata.— Mugolscy marynarze z pewnością staną się wielką atrakcją na londyńskiej arenie. Widowisko z ich udziałem przyciągnie większy tłum. Szczególnie, jeśli staną oko w oko z bestią. — Skinął głową Harlanowi, a potem spojrzał na młodego Yaxleya, gdy obaj zobowiązali się zorientować w kwestii trolli. Igrzyska, rzeź. To nie było widowisko dla każdego. Sfrustrowani wojną i kataklizmem obywatele potrzebowali miejsca, w którym ziszczą się ich fantazje. Nie chcieli dopuścić by głód i nieustane poczucie zagrożenia przerodziło obywateli w bandytów trafiających do Tower, nie chcieli doprowadzać do zamieszek wynikających z rosnącego niezadowolenia. Mieli im do zaoferowania w pełni legalne miejsce niosące wyjątkową rozrywkę. Miejsce, gdzie mogli dać upust złości i frustracji. Rozrywkę, gdzie mogli się wyżyć i obwinić mugoli za całe zło, korę ich spotkało. Arena będzie na siebie zarabiać, a rządze i złość znajdą swój upust w oglądaniu krwawych widowisk. Przyzwolenie na kontrowersyjne spędy odniesie znacznie lepszy skutek, niż dyplomatyczne zażegnanie agresji i konfliktu. Wciąż byli w stanie wojny i ta szybko miała się nie skończyć.
— Bez kategoryzacji naszych zbiorów nie będziemy w stanie wystawić ich na targu, to oczywiste — przytaknął pannie Borgin. — Zakładamy, że posiadamy aparaty i instrumenty, które są w stanie skutecznie zniewolić mugoli. — Byli w końcu czarodziejami, znajdowali się znacznie wyżej od nich w hierarchii. — To właśnie odpowiednie etykietowanie niewolników zapewni temu pomysłowi powodzenie. Silnych, zdrowych i młodych niemagicznych... Będziemy potrzebować przez moment w najcięższych mrówczych pracach. Pierwszym sprawdzianem dla nich okaże się budowa areny. Czarodzieje odpowiedzialni za to będą mogli wydać werdykt, czy zachowanie takich jednostek jest w ogóle opłacalne, czy stanowią więcej problemu, czy nadają się do odbudowy. W przypadku handlu stawiamy raczej na kobiety i dzieci, które będą chciały żyć. I okazaną łaskę odpracują przy waszych podwórkach, gospodarstwach, domach. — Nigdy nie zamierzali traktować ich na równi z czarodziejską służbą, choć trudno nie myśleć o tym, że posiadanie mugola napewno podziała motywująco dla dotychczasowych pracowników. Ktoś komu ofiarowało się łaskę bywał znacznie bardziej lojalny i przywiązany niż można przypuszczać. Nie posiadał w sobie wiele litości, ale nie mogli ograniczać się wyłącznie do samych siebie.— Wiedza i doświadczenie Elviry przydadzą się w odpowiednim ustalaniu kategorii. Będziecie miały autonomię w decydowaniu komu dać szansę na życie, a kogo skazać na arenę. — Spojrzał na Multon, wiedział, że lubiła czuć podobną władzę. Nikt efektywniej i skuteczniej nie podejdzie tematu niż Borgin i Multon. Spodziewał się i liczył na zaangażowanie krewnego Drew. Więc kiedy Mitchell potwierdził swoją gotowość do działania w kwestii areny, zwrócił się z odpowiedzią także w jego stronę.
— Zbudowanie areny będzie wymagało zgromadzenia odpowiedniej ilości materiałów i ich transportu. Jeśli przygotujesz kosztorys będziemy, Harlan się z nim napewno zapozna i oceni w jakim stopniu jesteśmy w stanie pokryć niezbędne koszty i zapewne ocenić kolejne nasze możliwości. — Spojrzał w stronę Avery’ego, którego zaangażowanie w przypadku inwestycji będzie nieocenione, by mądrze zarządzać środkami. Krótkim kiwnięciem zaaprobował ofertę finansową — wierzył, że będzie hojna. Jak już wspomniał, wszyscy Rycerze Walpurgii będą świecić przykładem, a datki pokażą jaką wspólnotą jest organizacja. Jej członkowie mogą liczyć na siebie wzajemnie — to Czarny Pan ich tego nauczył, wymógł od nich dbania wzajemnie o własne interesy, co w przypadku ludzi takich jak oni nie było ani łatwe ani szybkie. Ale właśnie ta jednością mieli kupić sobie uznanie i poparcie, wdzięczność i lojalność.
Kwestia dzieci z poruszonych spraw wydawała mu się najbardziej istotna, najbardziej wymagająca i jednocześnie delikatna, bo dotyczała także dzieci tu zasiadających, ale nie wątpił w inteligencję zgromadzonych i tego samego wymagał od wszystkich Rycerzy Walpurgii wobec siebie. Niewiele pojawiło się pytań dotyczących planowanych przez nich działań, więc sprawa wydawała się jasna i nie pozostawiająca zbyt wiele wątpliwości. Założył, że intencja jest dobrze zrozumiana. Popatrzył na Ignotusa, twierdząco kiwając głową, a potem wysłuchał słów pozostałych chętnych do podjęcia się tego trudnego i wymagającego zadania.
— Polowania będą świetną zabawą, kultywowaniem wieloletnich tradycji i testem możliwości dla naszych Giermków. — Zwrócił się w kierunku Sigrun. — Może z podziałem na drużyny? Dla urozmaicenia, odrobiny rywalizacji i podsycenia atmosfery sportu? — Nie był zwolennikiem słania dzieci do lasu, w którym zwierzęta i dzikość niosły większe zagrożenia, niż wyłamujący się z kreowanej przez nich wizji mieszkańcy wielkich miast, a nawet część mugoli, z którymi mogliby się przypadkiem zmierzyć. Jego krewni otrzymywali równie surową i brutalną lekcję życia na Syberii, ale nie zamierzali dokonywać selekcji naturalnej na dzieciach ani testować ich wytrzymałości psychicznej na przyszłych ofiarach. Kruchość dziecięcej psychiki doświadczał w Gwiezdnym Proroku, zamierzał być ostrożny przy wczesnym wprowadzaniu podobnych praktyk. — Starszej Młodzieży przyda się surowsza i bardziej wymagająca lekcja, podobnie jak w przypadku wymagającej żeglugi. Aby zapewnić dzieciom nie tylko szkołę życia, ale i odpowiedni rozwój będziemy potrzebować odpowiednich opinii.— Nie winił prostej perspektywy Sigrun. Nie posiadała własnych dzieci, a przecież zgodnie z ich myślą zamierzali zadbać o własną przyszłość za ich sprawą. — Rozumiem, że do mugoli pracujących na produkujących żywość farmach przypadnie określona ilośc czarodziejów, którzy będą ich pilnować?— Spojrzał na blondwłosa wiedźmę, jej propozycję zamierzając dobrze przemyśleć. Nie znał się na uprawie roli ani tym bardziej okresach w jakich się to odbywało. Rozejrzał się więc po sali, szukając chętnych do zabrania głosu w tej dziedzinie. Stalowym spojrzeniem wrócił do Manannana.
— Żeglarstwo będzie doskonałym sprawdzianem dla młodzików. Nie możemy jednak zapomnieć, że giermkowie będą potrzebować zajęć już teraz. Takich, które wzmocnią ich ciała i ukształtują charakter. Zbudują hart ducha. — Przytaknął Deirdre i Tristanowi.— Jestem pewien, że i w tym moglibyście pomóc — zogniskował spojrzenie na Manannanie i jego młodszym bracie. Morze nie wybaczało, nie znało litości. Do wyprawę nad wielką wodę młodych należało przygotować, zacząć od najprostszych rzeczy. Młodzi lordowie często uczyli się fechtunku, czy jazdy konnej. Dostępu do podobnych możliwości nie będą miały pozostali młodzi czarodzieje i nie zamierzali ich równać pod tym kątem, ale ich ciała musiały rozwijać się w dobrej kondycji, dobrym zdrowiu. Uczyć się dyscypliny. — Jesteście w stanie wziąć pod opiekę program sportowy dla Giermków, w którym zadbacie o ich tężyznę i siłę? — Najsłabsi odpadną, ale to nie był czas na tak daleko idące wnioski, które mogłyby odstraszyć ich przed podjęciem się tego wyzwania. Mieli pozostać najlepsi. Najwytrwalsi. Najdzielniejsi i najmądrzejsi. Popatrzył też na Primrose, gdy zabierała głos, nie pozwalając sobie na to, by choćby cień podejrzliwości wynikający z postaw i poglądów czarownicy, przeciął mu twarz. Z niezmienną miną przyglądał się także Evandrze, Melisande i Deirdre, gdy podjęły się tematu wychowania i edukacji. Na dłużej zogniskował spojrzenie na własnej żonie, gdy zabrała głos.
— W kwestii formalności i administracji, pochylę się nad nimi z tobą, Primrose— zwrócił się już bezpośrednio do młodej Burkówny. — Podejmę się także organizacji edukacji i szkoleń dla młodych chłopców. Pieczę nad nad nimi będzie sprawował Ignotus. — Nie wykazał się jako ojciec, ale właśnie dlatego wierzył, że sprawdzi się w nowej roli. — Wraz z Manannanem, Fearghasem i zapewne innymi czarodziejami przekażecie im najważniejsze wartości, zadbacie o rozwój zarówno fizyczny jak i magiczny. Nauczycie ich wszystkiego, co najważniejsze, by strzegli wyznawanych przez nas wartości i idei, ale także by byli zdolni chronić własne życie i rodziny na wypadek występków terrorystów póki nie zostaną zwalczeni co do jednego. — Bo obowiązkiem mężczyzn było chronić swe rodziny i młodym chłopcom od małego należało wpajać, że parasol ochronny w czasach tak trudnych i niebezpiecznych mógł zniknąć w każdej chwili, a gdy dorośli zawiodą i polegną — będą gotowi. Prewencja, nauka, organizacja. Zamierzali przygotować dzieci do świata, w którym przyszło im żyć, a czasy były wciąż trudne i niestabilne i wymagały odpowiednio dopasowanych rozwiązań. — Dziewczęta zaś będą otoczone mądrymi czarownicami. Pod okiem Deirdre młode panny i damy nie zboczą z właściwej drogi. Tobie i pozostałym czarownicom oddajemy wielką odpowiedzialność wykształcenia i wychowania ich. Dzięki wam, Evandro, Primrose i Elviro, czarownice te będą miały szansę na odpowiedni rozwój. Przygotujecie je do roli, które będą pełnić gdy dorosną, nauczycie ich wszystkich ważnych i przydatnych umiejętności, wskażecie im atuty i nie pozwolicie, by podążyły niebezpieczna ścieżką zdrajczyń i rebeliantek. — Bo o takiej edukacji w zakresie Giermków myśleli. — Cassandro. Pilnując dobrostanu najmłodszych będziesz doglądać ich rozwoju, wychowania i stanu, a twoje opinie i sugestie będą dla nas wskazówką i podpowiedzią w zakresie wyznaczania im kierunków, planowania edukacji i wyzwań. My, Śmierciożercy zobowiązujemy się do badania efektów i kontroli wszystkich tych działań. Ku chwale Czarnego Pana. Ilustrowane książki dla dzieci przyniesą nam z pewnością wiele korzyści. Czy przy okazji, Evandro, zleciłabyś owemu artyście przygotowanie ulotek i plakatów propagujących posyłanie dzieci do Giermków? — Chcieli wyjść z rozmachem, nie było sensu ograniczać się do rejonu. Cała historia zacznie się w Londynie, ale wierzyli, że większość jednostek powstanie z czasem w całym kraju. Gdy głos zabrała Deirdre w kwestii wiecu i podziękowań za propozycje zarówno Melisande i Xavierowi tylko przytaknął. Decyzja o obszarze i zakresie działań pozostawiał całkowicie śmierciożerczyni i namiestniczce Londynu, w której kompetencje nie zamierzał ingerować. Przeniósł wzrok na żonę Corneliusa, kiedy zaproponowała swoje wsparcie. Trudno było ukryć, że ze wszystkich tu obecnych miała największe predyspozycje by się tym zająć. Była w ciąży, trudno było mu ocenić w jak bardzo zaawansowanej. Czy stan zdrowia pozwoli jej zająć się tym tematem? — Z pewnością inauguracja Giermków Nocy Walpurgii pod twoim przewodnictwem wypadnie wspaniale, Valerie. Jeszcze lepiej, jeśli zadbasz o wrażliwą, artystyczną stronę naszej młodzieży także później. Czy razem z Melisande podjęłybyście się także kwestii ubrania naszej młodzieży? — Przemknął spojrzeniem od Xaviera po czarownice, w międzyczasie zahaczając o Harlana. Dysponowali różnymi kontaktami, zapewne ich współpraca okaże się bardzo owocna, a wszyscy wyrazili chęć zaangażowania, doskonale uzupełniając swoimi możliwościami. — Rzeczywiście, tak jak Xavier wspomniał, ich prezentacja podczas wiecu okaże się kluczowa dla ich późniejszego postrzegania. Nikt lepiej od was tego nie uczyni.— Pozorna prośba miała w sobie subtelną nutę sugestii. Nie spodziewał się, że ubiorą je w sposób dosłowny; a raczej zleciły to zadanie profesjonalistom. Miały mieć jednak prawo do decydowania o tym, jak finalnie będą prezentować się dzieci. Kwestię honorowego uczestnictwa wśród młodzieży nie skomentował. Przeniósł wzrok na Tristana, który podkreślił rolę, jaką przyjdzie im pełnić. Zgadzali się nią wszyscy. Choć propozycja miała być uprzejmością nie chcieli spoufalenia z Giermkami. Zamierzali stać się dla nich wzorami do naśladowania, największymi autorytetami.
— Nim przejdziemy do kwestii ostatniej, to skoro już omówiliśmy przyszłość to chciałbym jeszcze na moment cofnąć się o trzy miesiące. Część z was poświęciła wiele pracy i czasu badając przedziwne zjawiska, które miały miejsce w całej Anglii. W lipcu, tuż po tym jak kometa pojawiła się na niebie doszło do zdarzenia dwóch okrętów w pobliżu klifów w Dover. — Spojrzał na Tristana, wierząc, że jeśli będzie chciał dodać coś więcej o tamtych zdarzeniach to przerwie mu w tej chwili. — Jeden z nich zaleziony został w pobliżu Kent, drugi, w Suffolk. Oba z nich puste rozbiły się na mieliźnie, na żadnym nie znaleziono ani ciał ani tym bardziej żywej duszy. Statek, którego pozostałości osiadły w Suffolk był trójmasztowcem należącym do przemytnika i handlarza czarnomagicznymi przedmiotami znanego jako Krwawy Theo. — Zrobił krótką pauzę, by popatrzeć po zgromadzonych i wyczytać z ich min, czy te personalia były im znane. — Wiemy też, że na pokładzie jednego tych okrętów znalazła się bestia, która pozbawiła życia całą załogę. Część wchłonęła, część skłoniła do opuszczenia pokładu. W trakcie sztormu. Po prostu z niego wyskoczyli do wody. Jak pod wpływem klątwy. W lipcu zamordowano także polityka Giffarda Abberleya, którego śmierci przyglądała się Deirdre. Miał on kontakty z przemytnikami i handlarzami czarnomagicznych artefaktów. Zamordował własną żonę, a później w szale zabił także siebie. W rezydencji znajdował się artefakt, który pulsując czarną magią próbował ściągnąć na sobie uwagę Deirdre. — Popatrzył na nią, a później przeniósł wzrok na Xaviera. — Ten artefakt to Złodziej Myśli, prawda? Jesteś w stanie opowiedzieć nam o nim coś więcej? — Burkę był specjalistą w tym zakresie, napewno miał coś interesującego do dodania. — Co się wydarzyło po dotknięciu go? — Wrócił wzrokiem do Deirdre. Nie chciał opowiadać o jej osobistych odczuciach w sposób, w który podzieliła się z nimi w zaufaniu.
— W okolicach Skalnego Wybrzeża zaginęła załoga floty Manannana. Czy tak było? — Spojrzał na Traversa, robiąc krótką pauzę, by wzbogacił krótką informację o własne doświadczenia. — W Beamish Town, w Durham — spojrzał w stronę Primrose. — W ratuszu ulokowano szaleńców. Elviro, opowiedz, jak oceniłaś stan tych ludzi? — Badała ich, szukała u nich objaw chorób. — Pacjentów przykuto do łóżek dla ich własnego bezpieczeństwa, ponieważ miały skłonności samobójcze, a łączyło ich to, że wszyscy lgnęli do wody. Bezwolnie rzucali się w morską toń. Nie reagowali na otoczenie. Ale ze mną porozmawiali. Pewien głos ciągnął ich do wody. By ich uratować. Tak twierdzili. — Na tym się zatrzymał nie wspominając o ataku Burkówy jakiego dokonała pod ratuszem. — W szpitalu Asfodela w Warwick do mojej żony przybył ojciec z dziewczynką, którą coś ciągnęło do wody. Spirytystka, która jej towarzyszyła porozumiała się z duchem i usłyszała, że służy on czemuś co zostało uwolnione podstępem, przez rozlewający się na niebie szkarłat. Zechcesz opowiedzieć wszystkim, co jeszcze wtedy usłyszałaś? — zwrócił się do Cassandry. Rozmwiali o tym, powiedziała mu, że duch zdradził jej miejsce pobytu bestii. — W Warwickshire, w ruinach gdzie nocą podczas burzy dało się dostrzec błyski przypominające zaklęcia pojawił się kamieni kromlech, w którego obrębie odnalazłem pozostałości po barierze ochronnej. Takiej, która najprawdopodobniej miała coś zamknąć w środku. Wewnątrz kromlechu pozostała czarna, smolista substancja nieznanego pochodzenia. Emanowała czarną magią. Prawdopodobnie próbowano zamknąć bestię w jego środku, a substancja to coś, co po sobie pozostawiła, ale magia która próbowała ją spętać była zbyt słaba, by to się powiodło. Istota, o której cały czas wspominam ma postać węża. Węża utkanego z cienia. I uciekł w las. W okolicy odnaleziono gobliny, z których jeden był w stanie bardzo ciężkim. Mieli tam spotkać się z Krwawym Theo w sprawach biznesowych. Niestety się nie spotkali. Przemytnik obiecał im coś wyjątkowego, ale nie zdradził szczegółów. I zaginął. W Grocie Krzyku w Durham Primrose i Drew odkryli świetliste symbole, które tchnięte były bardzo starą magią. Potężną, ale od bardzo dawna niepraktykowaną. Założyliśmy, że musiała być klatką pętającą bestię. Podczas tych wszystkich zdarzeń, w których braliśmy udział doświadczaliśmy przeróżnych odczuć i wrażeń. Słyszeliśmy o czymś utkanym z ciemności, splecionym z ciemnością— popatrzył na Drew, to on opowiedział mu co usłyszał od tych istot. —O uwolnionej bestii, której pragnieniem było dokonanie zemsty. — Zerknął na Deirdre, a potem przemknął wzrokiem po pozostałych. — A także o miejscu, które nam niewiele mówi. Drodze między kamiennymi kolumnami, na których znajdowały się rzeźby. Gargulce. Kamieni strażnicy. Ciemne, zimne i wilgotne miejsce. Z jasnowłosą kobietą ze szmaragdem na szyi. Jesteśmy także w posiadaniu dziennika Krwawego Theo, w których znajdują się głównie nazwiska. Jego różdżki, próbki mazi pozostawionej przez bestię i jedną istotę z cienia. Potwora, którego spętała moja żona. Jak już o tym wspomnieliśmy. — Popatrzył na Cassadrę, powstrzymując kącik ust przed uniesieniem się. — Czy jest coś jeszcze, co się wydarzyło, a o czym nie wiemy? Co o tym myślicie? — Oparł się dłonią o mównicę, czekając na spostrzeżenia i przeczucia Rycerzy Walpurgii. Mieli własne, ale nie chciał sugestią barwić myśli, które im samym mogły umknąć wyłącznie z powodu perspektywy.
| Czas na odpis mija 30 października o 8:00 (rano). Oczywiście, jeśli chcecie możecie napisać więcej niż jeden post.
Stół 1:
1.
2.
3.
4. Lucinda Hensley (na ten moment nieobecna)
5. Drew Macnair
6. Irina Macnair
7. Igor Karkaroff
8. Mitch Macnair
9. Larissa Macnair
10. Antonia Borgin
Stół 2:
1. Manannan Travers
2. Elvira Multon
3. Tatiana Dolohov
4. Sigrun Rookwood
5. Cassandra Mulciber
6. Ramsey Mulciber
7. Ignotus Mulciber
8. Valerie Sallow
9. Fearghas Travers
10. Melisande Travers
Stół 3:
1. Maerin Scorsone
2. Leonhard Rowle
3. Efrem Yaxley
4. Harlan Avery
5. Idun Avery
6. Primrose Burke
7. Xavier Burke
8. Deirdre Mericourt
9. Tristan Rosier
10. Evandra Rosier
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Mugoli, którzy zostaną schwytani między innymi przez niego, Leonhard nie widział w roli służby domowej w zamku Beeston. Oznaczałoby to wpuszczenie obcych pod ich dach. Jedynym miejscem, do którego niemagiczni niewolnicy mogliby trafić, byłyby podziemia posiadłości albo psiarnia. Nie zabraknie mu kreatywności, jeśli chodzi o rozprawienie się z tą niemagiczną hołotą. Miało to swoje wady, gdyż łatwo było go znudzić i potrzebował więcej rozrywki, niż inni domownicy. Nawet jeśli odważyliby się zbuntować to byłby w stanie krwawo stłumić ten bunt.
Skoro już zasiadł przy stole, mogąc przebywać w tak znakomitym gronie, miał sposobność do przeanalizowania wcześniejszych słów Namiestnika. W szczególności, że nie jeszcze nie zakończyli rozmów o planowanym przedsięwzięciu. Przemawiała do niego ta dyscyplina, wymierzanie sprawiedliwości w imieniu tych, których pozostawał sojusznikiem. Przysposobienie obronne było niezbędne w tych czasach. Przyszło mu się zmierzyć z uzbrojonymi mugolami, którzy ostatecznie skończyli gorzej od niego.
— W imieniu własnym oraz seniora naszego rodu zapewniam, że jesteśmy gotowi działać z pełnym oddaniem. — Zapewnił Namiestniczkę o zaangażowaniu całego rodu w to przedsięwzięcie, gdyż wszyscy jako ród jednogłośnie popierali Czarnego Pana i nie kryli swojego wrogiego stosunku do mugoli i mugolaków.
— Jestem również w stanie zaoferować swój udział w nauczaniu w zakresie szermierki czy jazdy konnej, w zależności od tego, co będzie najbardziej potrzebne Giermkom Nocy Walpurgii. Jeśli to możliwe to sugerowałbym praktyczne zajęcia bez podziału na płeć. Dla samych chłopców natomiast uznałbym za wskazane nabywanie umiejętności strzeleckich. — Zwrócił się do Namiestnika, jak i pozostałych zebranych. Nie było tak, że nie szanował obowiązujących w ich społeczności konwenansów, jednak przemawiało przez niego całe jestestwo Rowle'ów - bez względu na płeć uczono ich szermierki i jazdy konnej, poświęcając przy tym mniej czasu na opanowanie tańców. To wszystko miało odzwierciedlenie w wystosowanej przez niego propozycji. Nie postrzegał tego, jako przejaw postępowości ze strony swojej i całego rodu Rowle. Gdyby miał możliwość prowadzić tego typu treningi to doskonale wiedział, że przyszłoby mu szkolić w dużej mierze chłopców zamiast dziewcząt. To jak go ukształtowano sprawiłoby, że byłby surowym i wymagającym mentorem.
— Posiadana przez mugoli prymitywna broń w odpowiednich rękach jest skuteczna, zwłaszcza przy posiadanym przez nich elemencie zaskoczenia. Nie powinniśmy ruszać na te polowania bez uprzedniego rozpoznania. — Skierował te słowa do Ramseya. Przemawiało przez niego doświadczenie, zdobyte podczas prywatnych polowań na mugoli i to, że na własnej skórze przekonał się o tym, jak bardzo potrafiła być skuteczna broń palna. Tak samo jak skuteczna była czarodziejska kusza, a ich skuteczność określała dalekosiężność. Widły i pochodnie wyszły z mody od czasów średniowiecza.
Jego uwagę przykuła Sigrun Rookwood, po tym jak wyraziła gotowość do uczenia Giermków polować na zwierzęta, a w późniejszym czasie na zdrajców i mugoli. Ten ostatni rodzaj polowań stał się jego pasją. Siedząc wśród z nich, tym razem z błyskiem w oku i pełnym zadowolenia uśmiechem, liczył na to, że kobiecie uda się zaszczepić tego bakcyla młodszemu pokoleniu. Drużynowe polowania z elementem rywalizacji brzmiały jeszcze ciekawiej, chociaż to nie było to samo, co wysłanie małoletniego łowcy do lasu i nakazanie aby upolował swoją pierwszą zwierzynę. Podczas jego pierwszego polowania towarzyszył mu ojciec, czuwający nad jego bezpieczeństwem - w tym wieku nie poradziłby sobie z niedźwiedziem. Bez użycia magii to nawet doświadczonym łowcom jest trudno ubić niedźwiedzia.
— Jestem pewien, że w każdym hrabstwie jest wystarczająco ziemi, którą można by zagospodarować w ten właśnie sposób. Mam wątpliwości co do podziałów żywności. Ciężko oszacować to według potrzeb - wszyscy potrzebujemy żywności i będą potrzebować jej wyznaczeni do prac rolnych i hodowli niemagiczni niewolnicy, choć nie w takiej ilości, co my. Obawiam się, że gdyby to rozwiązanie weszło w życie, to w pewnym momencie moglibyśmy zacząć wydzierać sobie wyprodukowaną żywność. — Podzielił się swoim spostrzeżeniem w tym aspekcie. Mierząc innych swoją miarą, nawykł do spożywania wyszukanych posiłków i urozmaicania sobie tym samym rutynowej diety. Żywienie służby nie było przejawem dobroci serca, tylko pragmatyzmu - względnie dobrze wyżywiony sługa był w stanie lepiej i wydajniej pracować oraz mniej zapadał na choroby.
Zasiadając na swoim krześle wychylił się nieznacznie aby spojrzeć na lorda Traversa. Doskonale pamiętał każdy rejs należącym do Durmstrangu okrętem i to jak sam hartował swoje ciało w lodowato zimnej wodzie otaczającą wyspę, na której mieścił się Instytut. Wspomniał też swoje relacje z innymi wychowankami Durmstrangu. Jego serce od zawsze należało do okalających rodową siedzibę leśnych ostępów i to nigdy nie ulegnie zmianie. Tam było jego miejsce, wśród zamkowych murów i głuszy. W słusznej sprawie postanowił pozostawić je za sobą. Przebywając w tak znamienitym gronie, pomimo swojego spóźnienia, zamierzał zachowywać się tak jak przystało na arystokratę i nie stracić przy tym własnej indywidualności.
— Z całym szacunkiem, lordzie Rosier, nie uważam aby sztuka była niezbędna chłopcom, zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy trzeba zupełnie odmiennych umiejętności do budowania tego świata. Nie staną się z braku sztuki w swoim życiu barbarzyńcami. — Włączył się w dyskusję odnośnie roli sztuki w edukacji dzieci, postanawiając podzielić się ze swoim kuzynem zupełnie odmienną opinią na ten temat. W przypadku dziewcząt był w stanie zaakceptować to, że one powinny mieć jakiekolwiek pojęcie o sztuce, nawet jak dla niego to miało drugorzędne znaczenie. Sam natomiast nie odebrał edukacji tego rodzaju i nie postrzegał się za barbarzyńcę, choć zdania w tej materii mogły być podzielone.
Ostatnia kwestia, jaką poruszył Ramsey, wydała mu się najbardziej niepokojąca. Przedziwne zjawiska znacznie bardziej go interesowały, niż przyziemne problemy, z jakimi borykało się Cheshire - deszcz meteorytów spowodował rozległe zniszczenia w hrabstwie, a problemem maluczkich była utrata dobytku, to, że kilka wiosek w obróciło się w ruinę i że brakuje zasobów do odbudowy. W erupcji tego krateru zginęło wiele osób i to jedynie mógł uznać za stratę z tego względu, że ci wszyscy mugole mogliby zostać schwytani i wystawieni na sprzedaż. Z tymi, co potracili dobytek może pójść znacznie łatwiej - może dałoby się ich zwieść obietnicą przekazania im nowych domów i złudzeniem stabilności, przez co poszliby niczym owce na rzeź.
Krwawy Theo... żaden taki handlarz nie zapukał do bram zamku Beeston. Cóż to musi być za potwór, skoro potrafi doprowadzić do czegoś takiego. Bestia o postaci węża z cienia, bytująca w lasach. Nie przepadał za artefaktami - jak widać kontakt z nimi nie oznacza nic dobrego. Teraz. jak o tym słuchał, że ci wszyscy szaleni ludzie lgnęli do wody, cieszył się z bliskości stałego lądu. Najbardziej intrygujący w tym wszystkim był udział spirytystki i nawiązany przez nią kontakt z duchem. O tym zdecydowanie posłucha więcej. Sam przecież jest spirytystą i pod tym względem chętnie by zaangażował się w tę sprawę. Wszystkie zasłyszane informacje zamierzał przeanalizować, skoro nie brał udziału w tych wszystkich wydarzeniach. Z tego względu na razie wstrzymał się z zabieraniem głosu.
Skoro już zasiadł przy stole, mogąc przebywać w tak znakomitym gronie, miał sposobność do przeanalizowania wcześniejszych słów Namiestnika. W szczególności, że nie jeszcze nie zakończyli rozmów o planowanym przedsięwzięciu. Przemawiała do niego ta dyscyplina, wymierzanie sprawiedliwości w imieniu tych, których pozostawał sojusznikiem. Przysposobienie obronne było niezbędne w tych czasach. Przyszło mu się zmierzyć z uzbrojonymi mugolami, którzy ostatecznie skończyli gorzej od niego.
— W imieniu własnym oraz seniora naszego rodu zapewniam, że jesteśmy gotowi działać z pełnym oddaniem. — Zapewnił Namiestniczkę o zaangażowaniu całego rodu w to przedsięwzięcie, gdyż wszyscy jako ród jednogłośnie popierali Czarnego Pana i nie kryli swojego wrogiego stosunku do mugoli i mugolaków.
— Jestem również w stanie zaoferować swój udział w nauczaniu w zakresie szermierki czy jazdy konnej, w zależności od tego, co będzie najbardziej potrzebne Giermkom Nocy Walpurgii. Jeśli to możliwe to sugerowałbym praktyczne zajęcia bez podziału na płeć. Dla samych chłopców natomiast uznałbym za wskazane nabywanie umiejętności strzeleckich. — Zwrócił się do Namiestnika, jak i pozostałych zebranych. Nie było tak, że nie szanował obowiązujących w ich społeczności konwenansów, jednak przemawiało przez niego całe jestestwo Rowle'ów - bez względu na płeć uczono ich szermierki i jazdy konnej, poświęcając przy tym mniej czasu na opanowanie tańców. To wszystko miało odzwierciedlenie w wystosowanej przez niego propozycji. Nie postrzegał tego, jako przejaw postępowości ze strony swojej i całego rodu Rowle. Gdyby miał możliwość prowadzić tego typu treningi to doskonale wiedział, że przyszłoby mu szkolić w dużej mierze chłopców zamiast dziewcząt. To jak go ukształtowano sprawiłoby, że byłby surowym i wymagającym mentorem.
— Posiadana przez mugoli prymitywna broń w odpowiednich rękach jest skuteczna, zwłaszcza przy posiadanym przez nich elemencie zaskoczenia. Nie powinniśmy ruszać na te polowania bez uprzedniego rozpoznania. — Skierował te słowa do Ramseya. Przemawiało przez niego doświadczenie, zdobyte podczas prywatnych polowań na mugoli i to, że na własnej skórze przekonał się o tym, jak bardzo potrafiła być skuteczna broń palna. Tak samo jak skuteczna była czarodziejska kusza, a ich skuteczność określała dalekosiężność. Widły i pochodnie wyszły z mody od czasów średniowiecza.
Jego uwagę przykuła Sigrun Rookwood, po tym jak wyraziła gotowość do uczenia Giermków polować na zwierzęta, a w późniejszym czasie na zdrajców i mugoli. Ten ostatni rodzaj polowań stał się jego pasją. Siedząc wśród z nich, tym razem z błyskiem w oku i pełnym zadowolenia uśmiechem, liczył na to, że kobiecie uda się zaszczepić tego bakcyla młodszemu pokoleniu. Drużynowe polowania z elementem rywalizacji brzmiały jeszcze ciekawiej, chociaż to nie było to samo, co wysłanie małoletniego łowcy do lasu i nakazanie aby upolował swoją pierwszą zwierzynę. Podczas jego pierwszego polowania towarzyszył mu ojciec, czuwający nad jego bezpieczeństwem - w tym wieku nie poradziłby sobie z niedźwiedziem. Bez użycia magii to nawet doświadczonym łowcom jest trudno ubić niedźwiedzia.
— Jestem pewien, że w każdym hrabstwie jest wystarczająco ziemi, którą można by zagospodarować w ten właśnie sposób. Mam wątpliwości co do podziałów żywności. Ciężko oszacować to według potrzeb - wszyscy potrzebujemy żywności i będą potrzebować jej wyznaczeni do prac rolnych i hodowli niemagiczni niewolnicy, choć nie w takiej ilości, co my. Obawiam się, że gdyby to rozwiązanie weszło w życie, to w pewnym momencie moglibyśmy zacząć wydzierać sobie wyprodukowaną żywność. — Podzielił się swoim spostrzeżeniem w tym aspekcie. Mierząc innych swoją miarą, nawykł do spożywania wyszukanych posiłków i urozmaicania sobie tym samym rutynowej diety. Żywienie służby nie było przejawem dobroci serca, tylko pragmatyzmu - względnie dobrze wyżywiony sługa był w stanie lepiej i wydajniej pracować oraz mniej zapadał na choroby.
Zasiadając na swoim krześle wychylił się nieznacznie aby spojrzeć na lorda Traversa. Doskonale pamiętał każdy rejs należącym do Durmstrangu okrętem i to jak sam hartował swoje ciało w lodowato zimnej wodzie otaczającą wyspę, na której mieścił się Instytut. Wspomniał też swoje relacje z innymi wychowankami Durmstrangu. Jego serce od zawsze należało do okalających rodową siedzibę leśnych ostępów i to nigdy nie ulegnie zmianie. Tam było jego miejsce, wśród zamkowych murów i głuszy. W słusznej sprawie postanowił pozostawić je za sobą. Przebywając w tak znamienitym gronie, pomimo swojego spóźnienia, zamierzał zachowywać się tak jak przystało na arystokratę i nie stracić przy tym własnej indywidualności.
— Z całym szacunkiem, lordzie Rosier, nie uważam aby sztuka była niezbędna chłopcom, zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy trzeba zupełnie odmiennych umiejętności do budowania tego świata. Nie staną się z braku sztuki w swoim życiu barbarzyńcami. — Włączył się w dyskusję odnośnie roli sztuki w edukacji dzieci, postanawiając podzielić się ze swoim kuzynem zupełnie odmienną opinią na ten temat. W przypadku dziewcząt był w stanie zaakceptować to, że one powinny mieć jakiekolwiek pojęcie o sztuce, nawet jak dla niego to miało drugorzędne znaczenie. Sam natomiast nie odebrał edukacji tego rodzaju i nie postrzegał się za barbarzyńcę, choć zdania w tej materii mogły być podzielone.
Ostatnia kwestia, jaką poruszył Ramsey, wydała mu się najbardziej niepokojąca. Przedziwne zjawiska znacznie bardziej go interesowały, niż przyziemne problemy, z jakimi borykało się Cheshire - deszcz meteorytów spowodował rozległe zniszczenia w hrabstwie, a problemem maluczkich była utrata dobytku, to, że kilka wiosek w obróciło się w ruinę i że brakuje zasobów do odbudowy. W erupcji tego krateru zginęło wiele osób i to jedynie mógł uznać za stratę z tego względu, że ci wszyscy mugole mogliby zostać schwytani i wystawieni na sprzedaż. Z tymi, co potracili dobytek może pójść znacznie łatwiej - może dałoby się ich zwieść obietnicą przekazania im nowych domów i złudzeniem stabilności, przez co poszliby niczym owce na rzeź.
Krwawy Theo... żaden taki handlarz nie zapukał do bram zamku Beeston. Cóż to musi być za potwór, skoro potrafi doprowadzić do czegoś takiego. Bestia o postaci węża z cienia, bytująca w lasach. Nie przepadał za artefaktami - jak widać kontakt z nimi nie oznacza nic dobrego. Teraz. jak o tym słuchał, że ci wszyscy szaleni ludzie lgnęli do wody, cieszył się z bliskości stałego lądu. Najbardziej intrygujący w tym wszystkim był udział spirytystki i nawiązany przez nią kontakt z duchem. O tym zdecydowanie posłucha więcej. Sam przecież jest spirytystą i pod tym względem chętnie by zaangażował się w tę sprawę. Wszystkie zasłyszane informacje zamierzał przeanalizować, skoro nie brał udziału w tych wszystkich wydarzeniach. Z tego względu na razie wstrzymał się z zabieraniem głosu.
Leonhard Rowle
Zawód : Spirytysta, wróżbita
Wiek : 39
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
So what if you can see the darkest side of me?
No one will ever change this animal I have become
No one will ever change this animal I have become
OPCM : 10 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Z wyważonym spokojem obserwowałem kolejne podziały zadań i wypowiadane deklaracje; nakreślony przez Ramseya projekt zdawał się jednoczyć wszystkich w działaniu, któremu przyświecał jeden cel: budowa nowego świata. Świata w którym krew znaczy tyle, ile powinna; świata w którym talent magiczny jest odpowiednio uhonorowany i oczyszczony. Podzielałem tę wizję. Wychowałem się w tej wizji, bowiem wpajał mi ją nie tylko pan ojciec, ale i dziad, a wraz z nim całe zastępy starszych kuzynów, wujów i ciotek. Od lat znani byliśmy ze swojej ponadprzeciętnej niechęci do mugoli i im podobnych, od lat czekaliśmy na podobną zmianę władz.
W istocie, chwała Czarnemu Panu.
– Dopilnuję wszelkich formalności – odparłem Deirdre, w myślach już dokonując niezbędnych poprawek we własnym terminarzu.
Poruszywszy kwestię trolli, spojrzałem w stronę Idun. Wielokrotnie towarzyszyła mi przy ocenie okazów pod zawierane umowy i liczyłem, że to zadanie nie będzie wyjątkiem; potrzebowaliśmy odpowiednich jednostek, wybranych specjalnie pod jedno zadanie. W Ironbridge znajdowały się różne okazy, w różnym stadium rozwoju, jak i na odmiennym etapie łamania woli. Być może powinniśmy opracować specjalny program by ułożyć trolla tylko pod komendę tresera na arenie? Znając behawioryzm tych stworzeń już mogłem stwierdzić, że wyhodowanie trolla pod ochronę wymagało innej ścieżki rozwoju niż ta, która miała doprowadzić do urządzenia krwawej masakry na arenie.
Kolejną kwestią – prócz czekającej mnie rozmowy w Gringottcie – był zapowiadany przez Ramseya datek. Julius był dobrym nestorem, zorientowanym w polityce i z lotnym umysłem, ale jego nieobecność w dzisiejszym spotkaniu pozostawiała w moich myślach niewygodną lukę. Trolle, arena, Ironbridge, w końcu też: datek. Rozkład środków w rodowym skarbcu znałem na wylot, podobnie jak planowane inwestycje i miesięczne wydatki na utrzymanie warowni i życia całego rodu na odpowiednim poziomie. Wiedziałem, że jest tam dość złota by wesprzeć sprawę Rycerzy w sposób odpowiadający moim standardom i oddający zaangażowanie w sprawę.
Z rozmyślań o pieniądzach, trollach i terminach wyrwała mnie zmiana tematu. Nadstawiłem ucha – z cieniami nie miałem zbyt wiele do czynienia, zatem każda nowinka w tej kwestii była dla mnie niczym powiew świeżości. Z wyciągnięciem wniosków wstrzymałem się jednak póki słowa Ramseya nie zostaną uzupełnione przez przywołanych w trakcie opowieści Rycerzy.
W istocie, chwała Czarnemu Panu.
– Dopilnuję wszelkich formalności – odparłem Deirdre, w myślach już dokonując niezbędnych poprawek we własnym terminarzu.
Poruszywszy kwestię trolli, spojrzałem w stronę Idun. Wielokrotnie towarzyszyła mi przy ocenie okazów pod zawierane umowy i liczyłem, że to zadanie nie będzie wyjątkiem; potrzebowaliśmy odpowiednich jednostek, wybranych specjalnie pod jedno zadanie. W Ironbridge znajdowały się różne okazy, w różnym stadium rozwoju, jak i na odmiennym etapie łamania woli. Być może powinniśmy opracować specjalny program by ułożyć trolla tylko pod komendę tresera na arenie? Znając behawioryzm tych stworzeń już mogłem stwierdzić, że wyhodowanie trolla pod ochronę wymagało innej ścieżki rozwoju niż ta, która miała doprowadzić do urządzenia krwawej masakry na arenie.
Kolejną kwestią – prócz czekającej mnie rozmowy w Gringottcie – był zapowiadany przez Ramseya datek. Julius był dobrym nestorem, zorientowanym w polityce i z lotnym umysłem, ale jego nieobecność w dzisiejszym spotkaniu pozostawiała w moich myślach niewygodną lukę. Trolle, arena, Ironbridge, w końcu też: datek. Rozkład środków w rodowym skarbcu znałem na wylot, podobnie jak planowane inwestycje i miesięczne wydatki na utrzymanie warowni i życia całego rodu na odpowiednim poziomie. Wiedziałem, że jest tam dość złota by wesprzeć sprawę Rycerzy w sposób odpowiadający moim standardom i oddający zaangażowanie w sprawę.
Z rozmyślań o pieniądzach, trollach i terminach wyrwała mnie zmiana tematu. Nadstawiłem ucha – z cieniami nie miałem zbyt wiele do czynienia, zatem każda nowinka w tej kwestii była dla mnie niczym powiew świeżości. Z wyciągnięciem wniosków wstrzymałem się jednak póki słowa Ramseya nie zostaną uzupełnione przez przywołanych w trakcie opowieści Rycerzy.
close your eyes, pay the price for your paradise
Harlan Avery
Zawód : analityk finansowy, doradca nestora
Wiek : 44
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I know there will come a day
When red runs the river
OPCM : 7 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 21 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Statyczna twarz nie zdradzała się żadną wymowną myślą, choć tych miał przecież aż nadto. Letargiczny ruch ręki strzepnął resztki papierosa do popielnicy, w której dogasały też ostatnie świadectwa cudzej obecności; chwilowo zdawał się wyłączyć liczność rozbrzmiewających naokoło głosów, mieszających gadkę o szwarcu, mydle i powidle z poważnymi dywagacjami o sile powstającego na nogi kraju. Państwa, którego potęgę zaburzyła jedna, wciąż niewyjaśniona szczegółami, sierpniowa noc; społeczeństwa, jedność którego sprawdzić miała katastroficzna przypadłość dnia trzynastego, wznosząc się w eterze brzmieniem paskudnego płaczu i zapachem otwartych, niegojących ran. On sam dołożył cegiełkę do starań o przywrócenie dawnego porządku, choć wierutnym kłamstwem byłoby przyznanie, że wytężył w tym celu każdą z dostępnych mu sił; był to wszakże zaledwie blady atom w gęstwinie zbudowanej z ich milionów komórki, zapewne niewielki ułamek znacznie większej układanki, ale egoistyczne zobojętnienie nie pozwalało mu chyba na nic więcej. W duchu, jak mantrę, powtarzał zaciekle, że to nie była jego ojczyzna, jego dom i jego miejsce; bez wzruszenia więc przysłuchiwał się kolejno planom i rozrachunkom, wspomnieniom niedawnej przeszłości i nadchodzącej przyszłości. Z dziwacznej matni wyrwało go dopiero wymowne powstanie Lucindy, jej milczące opuszczenie sali na pokrętną prośbę Ramseya, które bez słowa przypieczętował zaledwie wwierceniem fajki w dno osmolonego szkiełka.
Tak może było lepiej.
Spojrzenie odnalazło to należące do matki, niemo karcącej go za przedwczesny toast, może też za nietypową dlań ciszę, albo zgoła arogancką ostentację, którą skrywało napięcie ciała; bo następne, i jeszcze kolejne, słowa wybrzmiałe zza mównicy, poniosły się dźwiękiem wątpliwej trwogi. Źrenice rozszerzyły się widocznie, a oddech stał się jakby nieco płytszy, bo zniewolenie mugoli — wspierane silnym filarem współdzielonej w tych kręgach idei nadczłowieka — skutecznie zasiało ziarno zaniepokojenia. Suchość w gardle odratował leciwym posmakiem szampana, ale to nie wystarczało; bo choć chciałby wierzyć, w głębi ducha, szczerze i bezgranicznie, w słuszność podjętej decyzji, strach doszczętnie już zdążył go sparaliżować. Żaden system nie był idealny, a ten, z pozoru, podtrzymywał się na całkiem stabilnym fundamencie. Fundamencie przekonania, że ichniejsza cywilizacja nigdy nie zakładała równości ras; że niewolnictwo — podporządkowane rasie nadrzędnej — jest stanem normalnym i zupełnie naturalnym.
I pewnie twierdząco skinąłby w tej sprawie głową — bo podstawy tej filozofii poniekąd przekonywałyby i jego — gdyby nie myśl, że to właśnie mugole — liczni, jak plaga, a przecież każda zaraza pozostawiała za sobą zgliszcza — od wieków rządzili tym podłym światem. To nie oni musieli ukrywać się ze swoim pochodzeniem, to nie ich palono niegdyś na stosach w oskarżeniu o pogańskie uprawianie magii; to właśnie o n i, jak ta epidemia dżumy, rozprzestrzeniali się niebezpiecznie wzdłuż każdego lądu, to oni, jak ostateczni decydenci i panowie wszystkiego, sankcjonowali istnienie czarodziejów, łaskawie użyczając im praw do wzajemnej koegzystencji. Czy oni, elitarni przedstawiciele mniejszości, mogli realnie zapanować nad czymś, co na podobę robactwa gnieździło się w każdym zakamarku tego niby pojemnego, a jakże ciasnego, globu? Czy mogli bez konsekwencji posyłać nieprzydatnych wybrańców na śmierć, w charakterze barbarzyńskiego audytorium zaśmiewając się na arenach na widok spektakularnych igrzysk? Powstrzymał się od komentarza, bo ten wydawał się zbędny w sprawie, w której decyzja już zapadła; wiedział jednak, że osobliwe pomysły Czarnego Pana, i jego sprzymierzeńców, prowadziły Anglię w kierunku bliżej niedookreślonej dziwności. Niewiadomej, w której strachem było opowiadać się po którejkolwiek ze stron, a przy tym niewygodą było pozostawać zupełnie biernym; niewiadomej, w której niechętnie myślało się o zakładaniu rodziny i płodzeniu kolejnych potomków sukcesji tak łatwej do zaprzepaszczenia.
I za dwa miesiące najpewniej najdzie go ta podła myśl, że — paradoksalnie — bezpieczniej byłoby jemu, jej i ich dziecku w zapyziałej Bułgarii, biednej Rosji, albo i prymitywnej Norwegii; wszędzie tam, gdzie nie czyhałoby nań widmo niestabilnego jutra, w którym co odważniejszy niewolnik gotowałby się do poderżnięcia mu gardła we śnie, a tocząca się do miesięcy wojna domowa przeistoczyła w konflikt o międzynarodowej skali.
— Zabiorę głos, jeśli państwo pozwolą — odezwał się w końcu, podniósłszy się z krzesła; porozumiewawczo omiótł wszystkich wzrokiem i kontynuował pewnym tonem: — Z chęcią zaangażuję się w proces wychowania Giermków Nocy Walpurgii. Choć nie mam w tym zakresie większego doświadczenia, wierzę, że młodzież spojrzy przychylnie na kogoś w podobnym im wieku. Kogoś, z kim będą w stanie się utożsamić; kogoś, kto ukierunkuje ich na dobre tory nie surową dyscypliną, a wrażeniem... familiarności i autentyczności. — Wszakże tak najłatwiej pozyskiwało się lojalność młodych — budowaniem wiary opartej o małe ośrodki manipulacji. — Mógłbym nauczać ich podstaw czarnej magii, skoro lordowie Travers zadbaliby już o hart ducha i ciała — skwitował wyczekująco, choć rozpatrzenie jego propozycji nie wydawało się sprawą leżącą u zalążka jego ambicji. Czynił to raczej dla nich, swojej rodziny, która najpewniej liczyła i na jego głos. Mitch chwalił się zasługami, a Irina i Drew nosili się reputacją, której nie sposób było podważyć. Tym razem i on musiał jakoś udowodnić, że był tu po coś.
Tak może było lepiej.
Spojrzenie odnalazło to należące do matki, niemo karcącej go za przedwczesny toast, może też za nietypową dlań ciszę, albo zgoła arogancką ostentację, którą skrywało napięcie ciała; bo następne, i jeszcze kolejne, słowa wybrzmiałe zza mównicy, poniosły się dźwiękiem wątpliwej trwogi. Źrenice rozszerzyły się widocznie, a oddech stał się jakby nieco płytszy, bo zniewolenie mugoli — wspierane silnym filarem współdzielonej w tych kręgach idei nadczłowieka — skutecznie zasiało ziarno zaniepokojenia. Suchość w gardle odratował leciwym posmakiem szampana, ale to nie wystarczało; bo choć chciałby wierzyć, w głębi ducha, szczerze i bezgranicznie, w słuszność podjętej decyzji, strach doszczętnie już zdążył go sparaliżować. Żaden system nie był idealny, a ten, z pozoru, podtrzymywał się na całkiem stabilnym fundamencie. Fundamencie przekonania, że ichniejsza cywilizacja nigdy nie zakładała równości ras; że niewolnictwo — podporządkowane rasie nadrzędnej — jest stanem normalnym i zupełnie naturalnym.
I pewnie twierdząco skinąłby w tej sprawie głową — bo podstawy tej filozofii poniekąd przekonywałyby i jego — gdyby nie myśl, że to właśnie mugole — liczni, jak plaga, a przecież każda zaraza pozostawiała za sobą zgliszcza — od wieków rządzili tym podłym światem. To nie oni musieli ukrywać się ze swoim pochodzeniem, to nie ich palono niegdyś na stosach w oskarżeniu o pogańskie uprawianie magii; to właśnie o n i, jak ta epidemia dżumy, rozprzestrzeniali się niebezpiecznie wzdłuż każdego lądu, to oni, jak ostateczni decydenci i panowie wszystkiego, sankcjonowali istnienie czarodziejów, łaskawie użyczając im praw do wzajemnej koegzystencji. Czy oni, elitarni przedstawiciele mniejszości, mogli realnie zapanować nad czymś, co na podobę robactwa gnieździło się w każdym zakamarku tego niby pojemnego, a jakże ciasnego, globu? Czy mogli bez konsekwencji posyłać nieprzydatnych wybrańców na śmierć, w charakterze barbarzyńskiego audytorium zaśmiewając się na arenach na widok spektakularnych igrzysk? Powstrzymał się od komentarza, bo ten wydawał się zbędny w sprawie, w której decyzja już zapadła; wiedział jednak, że osobliwe pomysły Czarnego Pana, i jego sprzymierzeńców, prowadziły Anglię w kierunku bliżej niedookreślonej dziwności. Niewiadomej, w której strachem było opowiadać się po którejkolwiek ze stron, a przy tym niewygodą było pozostawać zupełnie biernym; niewiadomej, w której niechętnie myślało się o zakładaniu rodziny i płodzeniu kolejnych potomków sukcesji tak łatwej do zaprzepaszczenia.
I za dwa miesiące najpewniej najdzie go ta podła myśl, że — paradoksalnie — bezpieczniej byłoby jemu, jej i ich dziecku w zapyziałej Bułgarii, biednej Rosji, albo i prymitywnej Norwegii; wszędzie tam, gdzie nie czyhałoby nań widmo niestabilnego jutra, w którym co odważniejszy niewolnik gotowałby się do poderżnięcia mu gardła we śnie, a tocząca się do miesięcy wojna domowa przeistoczyła w konflikt o międzynarodowej skali.
— Zabiorę głos, jeśli państwo pozwolą — odezwał się w końcu, podniósłszy się z krzesła; porozumiewawczo omiótł wszystkich wzrokiem i kontynuował pewnym tonem: — Z chęcią zaangażuję się w proces wychowania Giermków Nocy Walpurgii. Choć nie mam w tym zakresie większego doświadczenia, wierzę, że młodzież spojrzy przychylnie na kogoś w podobnym im wieku. Kogoś, z kim będą w stanie się utożsamić; kogoś, kto ukierunkuje ich na dobre tory nie surową dyscypliną, a wrażeniem... familiarności i autentyczności. — Wszakże tak najłatwiej pozyskiwało się lojalność młodych — budowaniem wiary opartej o małe ośrodki manipulacji. — Mógłbym nauczać ich podstaw czarnej magii, skoro lordowie Travers zadbaliby już o hart ducha i ciała — skwitował wyczekująco, choć rozpatrzenie jego propozycji nie wydawało się sprawą leżącą u zalążka jego ambicji. Czynił to raczej dla nich, swojej rodziny, która najpewniej liczyła i na jego głos. Mitch chwalił się zasługami, a Irina i Drew nosili się reputacją, której nie sposób było podważyć. Tym razem i on musiał jakoś udowodnić, że był tu po coś.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Bez trudu odczytał niezadane pytanie z rzuconego mu przez brata spojrzenia, ale nie skomentował wyjścia Lucindy w żaden sposób. Później, mówił jego wzrok wyraźnie, miał zamiar powtórzyć Fergusowi wszystko, co ominęło go ze względu na spóźnienie – ale to nie był dobry moment na streszczenia. Na wyjaśnianie wszystkim zgromadzonym barwnej metafory kanału La Manche – też nie; odwrócił się w stronę Tristana bez śladu zakłopotania, nie kryjąc za to rozbawienia pytaniem głośno zadanym przez szwagra. Nie sądził, że cicha wymówka poczyniona przez brata dotrze do innych stolików, ale fotel, który zajmował nestor Rosierów, znajdował się właściwie zaraz obok jego miejsca – musiał więc ją wychwycić. – Nazywamy tak przesmyk oddzielający wyspę Corbenic od głównego lądu, od upadku komety mamy z nim trochę kłopotów – wyjaśnił, szybko decydując się pobiec młodszemu bratu na ratunek. W innych okolicznościach z radością pozwoliłby mu na samodzielnie wybrnięcie z towarzyskiego bagna, w które nieopacznie wpełzł, i na dodatek bawiłby się przy tym wyśmienicie, ale Fearghas wyglądał dzisiaj na równie zestresowanego co wtedy, kiedy miał dwanaście lat i musiał wytłumaczyć ciotce Leokadii, że jej kuguchar nie wróci już do zamku, bo razem z Manannanem postanowili sprawdzić, czy uda im się z pomocą zwierzaka zwabić morskiego stwora. – Podejrzewamy, że to przez pył, który unosi się wokół zamku – zdarza się, że łódź w niego wpływa i pojawia się w zupełnie innym miejscu – ciągnął, wychylając się, żeby uchwycić spojrzenie Tristana. To nie było do końca kłamstwo, Corbenic Castle rzeczywiście od tygodni schowane było w przeklętym, gwiezdnym pyle – i już nie raz w nim zabłądził. – Raz wyrzuciło mnie w faktycznym kanale la Manche, to niesamowita historia. – Na pewno taka właśnie będzie, kiedy już ją wymyśli. – Fearghas z pewnością później też chętnie opowie swoją – dodał, spoglądając na brata porozumiewawczo; oby Tristan zdążył zapomnieć o tej deklaracji do końca spotkania.
Szczęśliwie – póki co nie było czasu na ciągnięcie tego tematu, skupieni na przemowach Śmierciożerców, nie wrócili do niego więcej, a sam Manannan łatwo o tej kwestii zapomniał, zaaferowany kreśloną pośród Rycerzy Walpurgii wizją niedalekiej przyszłości. Skinął z szacunkiem głową Deirdre oraz Tristanowi, gdy przytaknęli wysuniętej przez niego propozycji. Przez jego twarz przelotnie przemknęło zaskoczenie słowami Ramseya, nie spodziewał się, że w ich ręce zostanie przekazana tak duża część edukacyjnego programu – ale nie miał zamiaru uchylić się przed tym wyzwaniem, uznając je za zaszczyt. – Aye – zgodził się, spoglądając na brata, nim ponownie powrócił spojrzeniem do Ramseya. – Przygotujemy ramowy plan programu i wkrótce przedstawimy wam propozycję – zapowiedział, kiwając głową również Ignotusowi. Nie znał go dobrze, po raz pierwszy ich ścieżki skrzyżowały się na festiwalu lata, ale nie było trudno zauważyć, że cieszył się pośród Rycerzy szacunkiem; Manannan zakładał, że zasłużenie.
– Na jakie fizyczne trudy chcesz przygotowywać dziewczęta, lordzie Rowle? – zwrócił się do Leonharda, gdy ten zaproponował prowadzenie zajęć fizycznych bez podziału na płeć. Pomysł wydawał mu się absurdalny, wychowane w szeregach Giermków kobiety miały w przyszłości przyjąć rolę żon i matek; wojowanie było domeną rebeliantek. Nie mówiąc już o wizji wpuszczenia ich na statek; morze nie było dla nich miejscem. – Chłopcy z pewnością skorzystają na tych lekcjach – dodał po chwili, Rowlowie słynęli ze swojego zamiłowania do polowań.
W reakcji na wspomnienie mugolskiej broni uśmiechnął się gorzko. – Zaiste – mruknął, przez sekundę próbując uchwycić spojrzenie Drew; obaj dobrze wiedzieli, jak smakował strzelniczy proch i jak mocno w ciało wwiercały się metalowe pociski. Przesunął dłonią po klatce piersiowej, wygładzając koszulę; odpychając od siebie fantomowe swędzenie blednących blizn. Gdy głos zabrał młody czarodziej siedzący pomiędzy Macnairami, wychylił się w jego stronę z zainteresowaniem; lekcje z podstaw czarnej magii? Uniósł brwi z uznaniem, młodzieniec wyglądał, jakby sam mógł zająć miejsce pośród Giermków – musiał być niezwykle pojętny, skoro zdążył już posiąść wiedzę wystarczają, by ich uczyć.
Kiedy głos ponownie zabrał Ramsey, zarysowując serię tajemniczych wydarzeń, znów obrócił się na krześle – uważnie chłonąc każde słowo padające z mównicy. Skrawki tych historii już do niego docierały, Ramsey pisał mu w liście o swojej wizji, informacji na temat morskich stworzeń szukała też u niego Primrose – ale do tej pory nie miał okazji usłyszeć całej historii. – Zgadza się – odpowiedział Śmierciożercy, gdy ten wywołał go po imieniu. – Początkiem lipca otrzymałem niepokojącą wiadomość od jednego z moich załogantów, w której twierdził, jakoby jeden z naszych statków, Słoną Catherine, zaatakowały syreny. Historia wydawała mi się mało prawdopodobna, bo nigdy nie mieliśmy z nimi kłopotu tak blisko naszego wybrzeża, ale wyruszyłem, żeby zbadać sprawę. Towarzyszyli mi Drew i Mathieu – kontynuował, na chwilę przenosząc wzrok na Macnaira. – Słona Catherine miała odebrać ładunek w grocie na północ od Norfolku, dlatego to tam zaczęliśmy poszukiwania. I w istocie – natknęliśmy się na syreny. – Zrobił krótką pauzę. – Były inne, niż jakiekolwiek plemię trytonów, które miałem okazję do tej pory spotkać. Naznaczone przez czarną magię. Zaatakowały moją załogę, ale nie tknęły nas, choć ich głosy były w stanie namieszać w głowie, odebrać zmysły. Udało mi się porozumieć z jedną z nich, Arwą. Nazwała mnie posłańcem Pana Śmierci i kazała wypatrywać spadających gwiazd. – Zamilkł na chwilę. Do tej pory nie był w stanie zdecydować, czy syreny naprawdę wiedziały wcześniej, co nastąpi – czy ich słowa stanowiły jedynie oderwaną od rzeczywistości metaforę. – Nie zrozumiałem wtedy, co mogła mieć na myśli, ale dzisiaj wydaje mi się, że magia, która na nie oddziałuje, ma silny związek z kometą. Tamtego dnia nie chciały nas wypuścić, domagały się daru złożonego z mojej załogi – w zamian zaoferowałem im już straconą Słoną Catherine oraz obietnicę ofiary składanej raz w miesiącu z tuzina mugoli. Zapewniły mnie, że gdy po nie poślę, odpowiedzą na wezwanie – zakończył. Tę część historii do tej pory pozostawiał niewypowiedzianą, ale nie widział powodu do zatajenia jej teraz; syreny mogły – w razie potrzeby – okazać się silnym sojusznikiem w walce z wrogiem. Jeżeli były do jego dyspozycji, to były też do dyspozycji Rycerzy Walpurgii.
Po podzieleniu się własną opowieścią, zamilkł, póki co nie zabierając więcej głosu; chciał wysłuchać wszystkich innych przed wysnuciem własnych przypuszczeń. – Czy wszystkie te wydarzenia miały miejsce jednocześnie? – zapytał jedynie, zastanawiając się, że wszystko to było następstwem tego samego zdarzenia, czy istniał tu jakiś ciąg przyczynowo-skutkowy?
Szczęśliwie – póki co nie było czasu na ciągnięcie tego tematu, skupieni na przemowach Śmierciożerców, nie wrócili do niego więcej, a sam Manannan łatwo o tej kwestii zapomniał, zaaferowany kreśloną pośród Rycerzy Walpurgii wizją niedalekiej przyszłości. Skinął z szacunkiem głową Deirdre oraz Tristanowi, gdy przytaknęli wysuniętej przez niego propozycji. Przez jego twarz przelotnie przemknęło zaskoczenie słowami Ramseya, nie spodziewał się, że w ich ręce zostanie przekazana tak duża część edukacyjnego programu – ale nie miał zamiaru uchylić się przed tym wyzwaniem, uznając je za zaszczyt. – Aye – zgodził się, spoglądając na brata, nim ponownie powrócił spojrzeniem do Ramseya. – Przygotujemy ramowy plan programu i wkrótce przedstawimy wam propozycję – zapowiedział, kiwając głową również Ignotusowi. Nie znał go dobrze, po raz pierwszy ich ścieżki skrzyżowały się na festiwalu lata, ale nie było trudno zauważyć, że cieszył się pośród Rycerzy szacunkiem; Manannan zakładał, że zasłużenie.
– Na jakie fizyczne trudy chcesz przygotowywać dziewczęta, lordzie Rowle? – zwrócił się do Leonharda, gdy ten zaproponował prowadzenie zajęć fizycznych bez podziału na płeć. Pomysł wydawał mu się absurdalny, wychowane w szeregach Giermków kobiety miały w przyszłości przyjąć rolę żon i matek; wojowanie było domeną rebeliantek. Nie mówiąc już o wizji wpuszczenia ich na statek; morze nie było dla nich miejscem. – Chłopcy z pewnością skorzystają na tych lekcjach – dodał po chwili, Rowlowie słynęli ze swojego zamiłowania do polowań.
W reakcji na wspomnienie mugolskiej broni uśmiechnął się gorzko. – Zaiste – mruknął, przez sekundę próbując uchwycić spojrzenie Drew; obaj dobrze wiedzieli, jak smakował strzelniczy proch i jak mocno w ciało wwiercały się metalowe pociski. Przesunął dłonią po klatce piersiowej, wygładzając koszulę; odpychając od siebie fantomowe swędzenie blednących blizn. Gdy głos zabrał młody czarodziej siedzący pomiędzy Macnairami, wychylił się w jego stronę z zainteresowaniem; lekcje z podstaw czarnej magii? Uniósł brwi z uznaniem, młodzieniec wyglądał, jakby sam mógł zająć miejsce pośród Giermków – musiał być niezwykle pojętny, skoro zdążył już posiąść wiedzę wystarczają, by ich uczyć.
Kiedy głos ponownie zabrał Ramsey, zarysowując serię tajemniczych wydarzeń, znów obrócił się na krześle – uważnie chłonąc każde słowo padające z mównicy. Skrawki tych historii już do niego docierały, Ramsey pisał mu w liście o swojej wizji, informacji na temat morskich stworzeń szukała też u niego Primrose – ale do tej pory nie miał okazji usłyszeć całej historii. – Zgadza się – odpowiedział Śmierciożercy, gdy ten wywołał go po imieniu. – Początkiem lipca otrzymałem niepokojącą wiadomość od jednego z moich załogantów, w której twierdził, jakoby jeden z naszych statków, Słoną Catherine, zaatakowały syreny. Historia wydawała mi się mało prawdopodobna, bo nigdy nie mieliśmy z nimi kłopotu tak blisko naszego wybrzeża, ale wyruszyłem, żeby zbadać sprawę. Towarzyszyli mi Drew i Mathieu – kontynuował, na chwilę przenosząc wzrok na Macnaira. – Słona Catherine miała odebrać ładunek w grocie na północ od Norfolku, dlatego to tam zaczęliśmy poszukiwania. I w istocie – natknęliśmy się na syreny. – Zrobił krótką pauzę. – Były inne, niż jakiekolwiek plemię trytonów, które miałem okazję do tej pory spotkać. Naznaczone przez czarną magię. Zaatakowały moją załogę, ale nie tknęły nas, choć ich głosy były w stanie namieszać w głowie, odebrać zmysły. Udało mi się porozumieć z jedną z nich, Arwą. Nazwała mnie posłańcem Pana Śmierci i kazała wypatrywać spadających gwiazd. – Zamilkł na chwilę. Do tej pory nie był w stanie zdecydować, czy syreny naprawdę wiedziały wcześniej, co nastąpi – czy ich słowa stanowiły jedynie oderwaną od rzeczywistości metaforę. – Nie zrozumiałem wtedy, co mogła mieć na myśli, ale dzisiaj wydaje mi się, że magia, która na nie oddziałuje, ma silny związek z kometą. Tamtego dnia nie chciały nas wypuścić, domagały się daru złożonego z mojej załogi – w zamian zaoferowałem im już straconą Słoną Catherine oraz obietnicę ofiary składanej raz w miesiącu z tuzina mugoli. Zapewniły mnie, że gdy po nie poślę, odpowiedzą na wezwanie – zakończył. Tę część historii do tej pory pozostawiał niewypowiedzianą, ale nie widział powodu do zatajenia jej teraz; syreny mogły – w razie potrzeby – okazać się silnym sojusznikiem w walce z wrogiem. Jeżeli były do jego dyspozycji, to były też do dyspozycji Rycerzy Walpurgii.
Po podzieleniu się własną opowieścią, zamilkł, póki co nie zabierając więcej głosu; chciał wysłuchać wszystkich innych przed wysnuciem własnych przypuszczeń. – Czy wszystkie te wydarzenia miały miejsce jednocześnie? – zapytał jedynie, zastanawiając się, że wszystko to było następstwem tego samego zdarzenia, czy istniał tu jakiś ciąg przyczynowo-skutkowy?
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
W milczeniu przysłuchiwał się kolejnym wypowiedziom. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągając papierośnicę, po czym odpalił papierosa i zaciągnął się porządnie, by po chwili wydmuchać dym w górę. Padające deklaracje i pomysły przyjmował ze spokojem wymalowanym na twarzy, ale zadowoleniem czającym się w lekko uniesionym kąciku ust. Skinął głową Deirdre kiedy ta napomknęła, że jego znajomości mogą pomóc przy organizowaniu wiecu. Sam był tego pewny, doskonale zdawał sobie sprawę, że nazwisko Burke otwiera wiele drzwi, a jego doświadczenie w prowadzeniu biznesu jak i negocjacji, będzie miało dobry wpływ na więc, zwłaszcza jeśli chodziło o zbijanie z ceny. Wiedział, że pieniądze będą grały największą rolę przy organizowaniu tego typu wydarzenia, umiejętności targowania się z dostawcami z całą pewnością będą przydatne.
Przez moment zamyślił się nad słowami Tristana odnośnie wykształcenia chłopców pod względem sztuki. Zgadzał się w tym temacie z kuzynem. Może nie do końca przychylał się do stwierdzenia, że sztuka miała za zadanie łagodzić obyczaje, ale doskonale wiedział, że kiedy ktoś miał chociaż minimalne ma do czynienia ze sztuką, jest w stanie inaczej spojrzeć na niektóre rzeczy. Cieszył się więc, że Charlotte nakładała duży nacisk na sztukę w edukowaniu dzieci. Mała Melody wykazywała zainteresowanie sztuką zdecydowanie w większym stopniu niż jej brat, ale nie miał nic przeciwko. Cornel przykładał więcej uwagi w rozwój fizyczny i intelektualny, co wywoływało u ojca zadowolenia. Dlatego podobał mu się pomysł Travers’a odnośnie zorganizowania chłopcom czasu na statkach, z całą pewnością dodatkowo zahartuje to młodego Burke’a.
Zajmowanie się Giermkami jak i organizowanie dostaw na arenę i igrzyska zostawił tym, którzy byli do tego chętni. Chociaż nigdy nie cofał się przed walką i gdzieś tam wiedział, że mógłby przyłożyć swoją różdżkę do dostarczania towaru w postaci mugoli, wolał się skupić na tym co potrafił najlepiej. Nie zmieniało to jednak faktu, że słuchał uważanie i zapamiętywał co wszyscy mieli do powiedzenia. Z resztą, na pewno zerknie na to co będzie tworzyć Primrose.
Kiedy Ramsey przeszedł do kwestii cieni, Xavier uniósł się lekko na krześle. To był temat, który tak naprawdę najbardziej go interesował. Słuchał słów Śmierciożercy z uwagą, palcami pukając w blat stołu. Pamiętał o statkach, przeszukiwał wrak jednego z nich w towarzystwie Drew. Znaleźli wtedy dziwną szkatułę w kabinie kapitana, ale żadnych wskazówek odnośnie tego co wydarzyło się na pokładzie. Od tego czasu minęło kilka miesięcy, wydarzyło się wiele innych rzeczy i skupił się na nich, jako, że sprawy Suffolk leżały na barkach Macnair’a.
- Tak, przedmiot, który znalazła Deirdre znany jest pod nazwą Złodzieja Myśli. - pokiwał głową kiedy Mulciber zwrócił się do niego z pytaniem – Aktualnie na świecie pozostało tylko kilka egzemplarzy tego artefaktu. Jest to naznakowany czarną magią artefakt, który został zakazany wiele lat temu, ze względu na skutki uboczne, które powodował. Pierwotnym zamysłem Złodzieja Myśli, było wykradanie myśli i wspomnień na użytek złodzieja. Występują pod postacią kryształowych lub szklanych kul, z lekkim światłem we wnętrzu. Wystarczyło umieścić je w pobliżu osoby, której myśli chciało się wykraść, a artefakt sam zaczynał powoli wyciągać wszystko z głowy nieświadomej ofiary. Jeśli chodzi o skutki uboczne, z czasem okazało się, że dłuższe obcowanie z tym artefaktem doprowadzało do szaleństwa nie tylko ofiarę, ale również i złodzieja. Osoby, które miały z nim styczność doświadczały paranoi, niekontrolowanych ataków szału, mani prześladowczej, robiły się agresywne...w skrócie, traciły zmysły. - odparł po czym zaciągnął się papierosem, by po chwili kontynuować – Z tego co udało mi się dowiedzieć, na świecie pozostały raptem trzy Złodzieje Myśli, reszta została zniszczona. Jeden z nich Deirdre znalazła w domu polityka. Nie wyglądał on jednak tak jak pozostałe, w jego wnętrzu nie było jasnego światła, a czarna masa, która po tym jak moja różdżka dotknęła szkła zaczęła się po niej wspinać do góry. - nieprzyjemny dreszcz przeszedł jego ciało na samo wspomnienie – Kiedy czarna maź dotarła do mojej skóry, przeniosłem się do pewnego rodzaju wymiaru, w którym były zamknięte wspomnienia. Wierzę, że widziałem wspomnianą, przez ciebie Ramsey’u, blondwłosą kobietę ze szmaragdem, jestem też przekonany, że jest ona francuską. Od tamtej chwili piosenka, którą śpiewała towarzyszy mi w każdym momencie dnia. Przebywała ona na jednym ze statków, doskonale pamiętam bulaje na ścianach pomieszczenia, w którym siedziała. Po tym jak pomieszczenie nagle zalała czerń, a z ust dziewczyny wydobył się wielki czarny, utkany z cienia wąż znalazłem się na pokładzie tonącego statku. Nie było na nim załogi, jedynie krew i woda. Teraz jestem już przekonany, że był to jeden z dwóch, które zatonęły z początkiem lipca. W międzyczasie przeniosłem się między wspomnieniami i jestem przekonany, że doświadczyłem wspomnień jednego z cieni, potężnej istoty, pchanej rządzą krwi, na której drodze pojawiła się pani Sallow. Widziałem to wyraźnie, jednak zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, powróciłem znów na statek, gdzie po chwili zostałem zaatakowany przez wielkiego węża, przed którym nie byłem w stanie się obronić. Po wszystkim odzyskałem świadomość. - opowiedział wszystko dokładnie tak jak to zapamiętał, nie było mowy o jakimkolwiek błędzie, przeżywał to co noc, co noc budziły go koszmary, a jego bezsenność pogłębiała się z każdym dniem.
Zerknął w kierunku siedzącej obok Deirdre, a potem na moment przeniósł wzrok na Primrose. Nie chciał aby tak się tego wszystkiego dowiedziała, ale teraz było już za późno. Mleko się rozlało.
- Od tamtej pory również doświadczam dziwnych skutków ubocznych. Nie są niebezpieczne, powiedziałbym bardziej, że irytujące. Jednak z całą pewnością mogę stwierdzić, że Złodziej Myśli wchłonął w sobie wspomnienia i magię jednej z istot utkanych z cienia. Istoty potężnej i nieprzewidywalnej. - dodał jeszcze, kończąc tym samym swój wywód.
Miał nadzieję, że inni też będą mieli coś do powiedzenia w tym temacie. Od incydentu w bibliotece w każdej wolnej chwili szukał odpowiedzi na swoje pytania, liczył, że ktoś będzie mu w stanie się do nich zbliżyć tego wieczoru.
Przez moment zamyślił się nad słowami Tristana odnośnie wykształcenia chłopców pod względem sztuki. Zgadzał się w tym temacie z kuzynem. Może nie do końca przychylał się do stwierdzenia, że sztuka miała za zadanie łagodzić obyczaje, ale doskonale wiedział, że kiedy ktoś miał chociaż minimalne ma do czynienia ze sztuką, jest w stanie inaczej spojrzeć na niektóre rzeczy. Cieszył się więc, że Charlotte nakładała duży nacisk na sztukę w edukowaniu dzieci. Mała Melody wykazywała zainteresowanie sztuką zdecydowanie w większym stopniu niż jej brat, ale nie miał nic przeciwko. Cornel przykładał więcej uwagi w rozwój fizyczny i intelektualny, co wywoływało u ojca zadowolenia. Dlatego podobał mu się pomysł Travers’a odnośnie zorganizowania chłopcom czasu na statkach, z całą pewnością dodatkowo zahartuje to młodego Burke’a.
Zajmowanie się Giermkami jak i organizowanie dostaw na arenę i igrzyska zostawił tym, którzy byli do tego chętni. Chociaż nigdy nie cofał się przed walką i gdzieś tam wiedział, że mógłby przyłożyć swoją różdżkę do dostarczania towaru w postaci mugoli, wolał się skupić na tym co potrafił najlepiej. Nie zmieniało to jednak faktu, że słuchał uważanie i zapamiętywał co wszyscy mieli do powiedzenia. Z resztą, na pewno zerknie na to co będzie tworzyć Primrose.
Kiedy Ramsey przeszedł do kwestii cieni, Xavier uniósł się lekko na krześle. To był temat, który tak naprawdę najbardziej go interesował. Słuchał słów Śmierciożercy z uwagą, palcami pukając w blat stołu. Pamiętał o statkach, przeszukiwał wrak jednego z nich w towarzystwie Drew. Znaleźli wtedy dziwną szkatułę w kabinie kapitana, ale żadnych wskazówek odnośnie tego co wydarzyło się na pokładzie. Od tego czasu minęło kilka miesięcy, wydarzyło się wiele innych rzeczy i skupił się na nich, jako, że sprawy Suffolk leżały na barkach Macnair’a.
- Tak, przedmiot, który znalazła Deirdre znany jest pod nazwą Złodzieja Myśli. - pokiwał głową kiedy Mulciber zwrócił się do niego z pytaniem – Aktualnie na świecie pozostało tylko kilka egzemplarzy tego artefaktu. Jest to naznakowany czarną magią artefakt, który został zakazany wiele lat temu, ze względu na skutki uboczne, które powodował. Pierwotnym zamysłem Złodzieja Myśli, było wykradanie myśli i wspomnień na użytek złodzieja. Występują pod postacią kryształowych lub szklanych kul, z lekkim światłem we wnętrzu. Wystarczyło umieścić je w pobliżu osoby, której myśli chciało się wykraść, a artefakt sam zaczynał powoli wyciągać wszystko z głowy nieświadomej ofiary. Jeśli chodzi o skutki uboczne, z czasem okazało się, że dłuższe obcowanie z tym artefaktem doprowadzało do szaleństwa nie tylko ofiarę, ale również i złodzieja. Osoby, które miały z nim styczność doświadczały paranoi, niekontrolowanych ataków szału, mani prześladowczej, robiły się agresywne...w skrócie, traciły zmysły. - odparł po czym zaciągnął się papierosem, by po chwili kontynuować – Z tego co udało mi się dowiedzieć, na świecie pozostały raptem trzy Złodzieje Myśli, reszta została zniszczona. Jeden z nich Deirdre znalazła w domu polityka. Nie wyglądał on jednak tak jak pozostałe, w jego wnętrzu nie było jasnego światła, a czarna masa, która po tym jak moja różdżka dotknęła szkła zaczęła się po niej wspinać do góry. - nieprzyjemny dreszcz przeszedł jego ciało na samo wspomnienie – Kiedy czarna maź dotarła do mojej skóry, przeniosłem się do pewnego rodzaju wymiaru, w którym były zamknięte wspomnienia. Wierzę, że widziałem wspomnianą, przez ciebie Ramsey’u, blondwłosą kobietę ze szmaragdem, jestem też przekonany, że jest ona francuską. Od tamtej chwili piosenka, którą śpiewała towarzyszy mi w każdym momencie dnia. Przebywała ona na jednym ze statków, doskonale pamiętam bulaje na ścianach pomieszczenia, w którym siedziała. Po tym jak pomieszczenie nagle zalała czerń, a z ust dziewczyny wydobył się wielki czarny, utkany z cienia wąż znalazłem się na pokładzie tonącego statku. Nie było na nim załogi, jedynie krew i woda. Teraz jestem już przekonany, że był to jeden z dwóch, które zatonęły z początkiem lipca. W międzyczasie przeniosłem się między wspomnieniami i jestem przekonany, że doświadczyłem wspomnień jednego z cieni, potężnej istoty, pchanej rządzą krwi, na której drodze pojawiła się pani Sallow. Widziałem to wyraźnie, jednak zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, powróciłem znów na statek, gdzie po chwili zostałem zaatakowany przez wielkiego węża, przed którym nie byłem w stanie się obronić. Po wszystkim odzyskałem świadomość. - opowiedział wszystko dokładnie tak jak to zapamiętał, nie było mowy o jakimkolwiek błędzie, przeżywał to co noc, co noc budziły go koszmary, a jego bezsenność pogłębiała się z każdym dniem.
Zerknął w kierunku siedzącej obok Deirdre, a potem na moment przeniósł wzrok na Primrose. Nie chciał aby tak się tego wszystkiego dowiedziała, ale teraz było już za późno. Mleko się rozlało.
- Od tamtej pory również doświadczam dziwnych skutków ubocznych. Nie są niebezpieczne, powiedziałbym bardziej, że irytujące. Jednak z całą pewnością mogę stwierdzić, że Złodziej Myśli wchłonął w sobie wspomnienia i magię jednej z istot utkanych z cienia. Istoty potężnej i nieprzewidywalnej. - dodał jeszcze, kończąc tym samym swój wywód.
Miał nadzieję, że inni też będą mieli coś do powiedzenia w tym temacie. Od incydentu w bibliotece w każdej wolnej chwili szukał odpowiedzi na swoje pytania, liczył, że ktoś będzie mu w stanie się do nich zbliżyć tego wieczoru.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Skłoniła odrobinę głowę w kierunki Xaviera, odpowiadając uśmiechem na uśmiech. Nie było potrzeby by wypowiadała więcej. Powiedziała w czym może pomóc, czym się zająć - a Ramsey i Tristan doskonale znali każdą z jej umiejętności, mogli oddelegować ją do wybranych przez siebie zadań z ich poleceniami nie zamierzała się kłócić czy sprzeczać. Nie było ku temu ani powodów, ani potrzeby. I całe szczęście, że pozostawiła ten uśmiech na wargach, bo wypadające z ust Manannana słowa sprawiły, że z trudem powstrzymała się przed spojrzeniem na niego. Pierwsze słyszała, by cokolwiek takiego istniało i by rzeczywiście mówili o tym w ten sposób, ale nie kwestionowała żadnego z jego słów patrząc na swojego brata ze spokojem, wewnętrznie zastanawiając się z jaką łatwością przychodzi Manannanowi wypowiadanie tych słów - a może, ile tak naprawdę tematów pozostawało poza nią.
Przesunęła spojrzenie na Deirdre kiedy podjęła się tematu książki - nie zgadzała się z nią do końca, ale nie musiała. Słowa Tristana wykrzywiłby jej wargi mocniej, gdyby nie pilnowała swojej mimiki od czasu, kiedy głos zabrała Evandra. Nie powiedziała, że chce ją przekazywać wyłącznie plotkami. Znalazła rozwiązanie na szybkie rozejście się informacji o książce i możliwość, by ta nie nadwyrężyła ich budżetu - który zgodnie z planami musiał pokryć wiele rzeczy: plany, miejsca, kadrę, mundurki, wiec - lista rosła. Brat ją zirytował - zwłaszcza, że we własnych słowach odniosła się do reklamy, tłumacząc swoją wizję, ale nie zamierzała nic więcej dodać. Jej dłoń zacisnęła się lekko pod stołem, a broda uniosła. Nie odrywając tęczówek od brata uśmiechnęła się przepięknie - pozornie z wdzięcznością, choć on znał ją na tyle, by dostrzec błysk irytacji. Sięgnęła po kieliszek, biorąc niewielki łyczek szampana, jednocześnie wciągając więcej powietrza. A kiedy go wypuściła, odsunęła na bok i kwestię samej książki i ilustracji tracąc nią zainteresowanie całkowicie. Została pominięta w kwestii edukacji, co przyjęła z lekkim zaskoczeniem ale i ulgą? - dokładnie tak jak powiedziała nie zależało jej na zajmowaniu się dziećmi, wolała spożytkować swój czas w innym miejscu. Skinęła krótko głową Deirdre przyjmując, że ta jej oferta została zaakceptowana. Jej imię padające z ust Ramseya w kwestii mundurków przesunęła ciemne spojrzenie na niego.
- Z przyjemnością. - spojrzała na Valerie. - Szczegóły ustalimy po spotkaniu. - posłała do niej krótki uśmiech. Co prawda owego projektanta miała dopiero zaszczycić swoją obecnością, odpowiednio podejść, przekonać by z własnej woli chciał współpracować z nią - ale, czemu od razu nie załatwić więcej, niż jednej sprawy? Właściwie, odpowiedź na tą propozycję pokaże jak na dłoni kim był Bradford Parkinson, czyż nie?
Zajęcia bez podziału na płeć? Przesunęła ciemne tęczówki na Rowle’a. Co one miały dać? Kobiety ze względu na swoją własną fizjonomie był słabsze i wolniejsze, grupowe zajęcia nie przyniosłoby im wiele poza poczuciem bycia gorszymi od mężczyzn, ale przecież miały inne umiejętności i inne atuty, dlatego mogli uzupełniać się wzajemnie. Dziewczęta winny skupić się na aktywnościach które pomogą im samym urosnąć nie konkurując z - przeważnie - silniejszymi mężczyznami. Takich, które pozwolą im zadbać o kondycję, zwinność i grację. Poleciłaby balet - był wymagający i trudny, ale uczył sumienności i determinacji. Nie był jednak dla każdego i nie każdy był w stanie mu podołać. Mimowolnie zastanowiła się, czy Rowle byłby tak samo chętnych, by na wspomnianych łączonych zajęciach uczono właśnie jego. Nie odezwała się jednak, raz z racji tego że decyzje w sprawie programu nie miały należeć do niej a do wymienionych wcześniej kobiet, a dwa, wolała nie zostać ponownie źle zrozumiana. Jeden raz na wieczór jej wystarczył.
Kolejne abstrakcyjnie niezrozumiałe stwierdzenie z ust lorda Rowle przyciągnęła tęczówki Melisande kiedy nie zgodził się z jej bratem. Pozwoliła by brew powędrowała jej do góry? Sztuka niosła ze sobą wiele, rozumiała to doskonale, rozumiał to też jej brat. Kim byłby bez jej zrozumienia i znajomości? Czy istotnie powinni kwestionować jej przydatność, jeśli wśród śmierciożerców jedynym i najwyższym był ten wychowany przez Francuską szkołę magii?
Dalszych słów Ramseya wysłuchała z uwagą, ale i milczeniem rejestrując wszystkie zdarzenia, pozwalając by poszczególne informacje, puzzle, wpadały na własne miejsca, które im nadawała. Nie miała żadnej historii, pomiędzy cieniami znalazła się tylko podczas pochodu, całą resztę wiedziała z informacji, które przekazali jej śmierciożercy i Manannan, nadal nie udało jej się ustalić żadnych faktów, które mogłoby wnieść cokolwiek do rozmowy. Opowieść męża już znała. Wysłuchała jej z przyzwyczajenia sprawdzając, czy nie różni się od tej którą wypowiedział ku niej. Zadane przez niego pytanie było trafne. Jeśli tak, może istniała pewna astronomiczna kwestia, która wprowadzała wzrost w ich aktywnościach. Opowieść Xaviera była interesująca, trochę zazdrościła mu tego doświadczenia w milczeniu rejestrując padające informacje. Kim mogła być kobieta? Nie miała pomysłu. Ani odpowiedzi. Fakt, że cienie nie atakowały niektórych został już wspomniany przez Tristana. Uważała, że wszystko było ze sobą powiązane - cienie i kometa. Ale nie miała pojęcia czego poszukiwały na ich świecie. Wiedziała, że chciały - albo lubiły krew.
Przesunęła spojrzenie na Deirdre kiedy podjęła się tematu książki - nie zgadzała się z nią do końca, ale nie musiała. Słowa Tristana wykrzywiłby jej wargi mocniej, gdyby nie pilnowała swojej mimiki od czasu, kiedy głos zabrała Evandra. Nie powiedziała, że chce ją przekazywać wyłącznie plotkami. Znalazła rozwiązanie na szybkie rozejście się informacji o książce i możliwość, by ta nie nadwyrężyła ich budżetu - który zgodnie z planami musiał pokryć wiele rzeczy: plany, miejsca, kadrę, mundurki, wiec - lista rosła. Brat ją zirytował - zwłaszcza, że we własnych słowach odniosła się do reklamy, tłumacząc swoją wizję, ale nie zamierzała nic więcej dodać. Jej dłoń zacisnęła się lekko pod stołem, a broda uniosła. Nie odrywając tęczówek od brata uśmiechnęła się przepięknie - pozornie z wdzięcznością, choć on znał ją na tyle, by dostrzec błysk irytacji. Sięgnęła po kieliszek, biorąc niewielki łyczek szampana, jednocześnie wciągając więcej powietrza. A kiedy go wypuściła, odsunęła na bok i kwestię samej książki i ilustracji tracąc nią zainteresowanie całkowicie. Została pominięta w kwestii edukacji, co przyjęła z lekkim zaskoczeniem ale i ulgą? - dokładnie tak jak powiedziała nie zależało jej na zajmowaniu się dziećmi, wolała spożytkować swój czas w innym miejscu. Skinęła krótko głową Deirdre przyjmując, że ta jej oferta została zaakceptowana. Jej imię padające z ust Ramseya w kwestii mundurków przesunęła ciemne spojrzenie na niego.
- Z przyjemnością. - spojrzała na Valerie. - Szczegóły ustalimy po spotkaniu. - posłała do niej krótki uśmiech. Co prawda owego projektanta miała dopiero zaszczycić swoją obecnością, odpowiednio podejść, przekonać by z własnej woli chciał współpracować z nią - ale, czemu od razu nie załatwić więcej, niż jednej sprawy? Właściwie, odpowiedź na tą propozycję pokaże jak na dłoni kim był Bradford Parkinson, czyż nie?
Zajęcia bez podziału na płeć? Przesunęła ciemne tęczówki na Rowle’a. Co one miały dać? Kobiety ze względu na swoją własną fizjonomie był słabsze i wolniejsze, grupowe zajęcia nie przyniosłoby im wiele poza poczuciem bycia gorszymi od mężczyzn, ale przecież miały inne umiejętności i inne atuty, dlatego mogli uzupełniać się wzajemnie. Dziewczęta winny skupić się na aktywnościach które pomogą im samym urosnąć nie konkurując z - przeważnie - silniejszymi mężczyznami. Takich, które pozwolą im zadbać o kondycję, zwinność i grację. Poleciłaby balet - był wymagający i trudny, ale uczył sumienności i determinacji. Nie był jednak dla każdego i nie każdy był w stanie mu podołać. Mimowolnie zastanowiła się, czy Rowle byłby tak samo chętnych, by na wspomnianych łączonych zajęciach uczono właśnie jego. Nie odezwała się jednak, raz z racji tego że decyzje w sprawie programu nie miały należeć do niej a do wymienionych wcześniej kobiet, a dwa, wolała nie zostać ponownie źle zrozumiana. Jeden raz na wieczór jej wystarczył.
Kolejne abstrakcyjnie niezrozumiałe stwierdzenie z ust lorda Rowle przyciągnęła tęczówki Melisande kiedy nie zgodził się z jej bratem. Pozwoliła by brew powędrowała jej do góry? Sztuka niosła ze sobą wiele, rozumiała to doskonale, rozumiał to też jej brat. Kim byłby bez jej zrozumienia i znajomości? Czy istotnie powinni kwestionować jej przydatność, jeśli wśród śmierciożerców jedynym i najwyższym był ten wychowany przez Francuską szkołę magii?
Dalszych słów Ramseya wysłuchała z uwagą, ale i milczeniem rejestrując wszystkie zdarzenia, pozwalając by poszczególne informacje, puzzle, wpadały na własne miejsca, które im nadawała. Nie miała żadnej historii, pomiędzy cieniami znalazła się tylko podczas pochodu, całą resztę wiedziała z informacji, które przekazali jej śmierciożercy i Manannan, nadal nie udało jej się ustalić żadnych faktów, które mogłoby wnieść cokolwiek do rozmowy. Opowieść męża już znała. Wysłuchała jej z przyzwyczajenia sprawdzając, czy nie różni się od tej którą wypowiedział ku niej. Zadane przez niego pytanie było trafne. Jeśli tak, może istniała pewna astronomiczna kwestia, która wprowadzała wzrost w ich aktywnościach. Opowieść Xaviera była interesująca, trochę zazdrościła mu tego doświadczenia w milczeniu rejestrując padające informacje. Kim mogła być kobieta? Nie miała pomysłu. Ani odpowiedzi. Fakt, że cienie nie atakowały niektórych został już wspomniany przez Tristana. Uważała, że wszystko było ze sobą powiązane - cienie i kometa. Ale nie miała pojęcia czego poszukiwały na ich świecie. Wiedziała, że chciały - albo lubiły krew.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Słuchała uważnie, jak rodziły się kolejne pomysły, które mogły usprawnić i poszerzyć działania, jakie zlecił im Ramsey. Rosły w niej pewne obawy, lecz przecież byli Rycerzami Walpurgii – mieli wspólny cel, który należało realizować. Od dawna brakowało jej takiego spotkania, by usłyszeć wszystkie informacje, zebrać je i uzyskać pełen obraz sytuacji w kraju.
Czuła się bezpieczniej, spokojniejsza, gdy mogła poukładać informacje, dopasować kawałki i strzępki wiadomości do siebie.
– Będę zaszczycona – skinęła lekko głową w stronę pana Mulcibera, gdy wspomniał o tym, że również przyjrzy się zadaniu, do którego się zgłosiła. Nie spodziewała się niczego innego, wręcz była przekonana, że potrzeba drugiego spojrzenia. Wiedziała, że patrzą jej na ręce, uważając ją za nieco problematyczną osobę. Tworząc regulaminy oraz statuty, miała zamiar skontaktować się ze wszystkimi, którzy mieli być zaangażowani w kształcenie młodych umysłów. Sama chciała mieć w tym udział. Rozumiała, czym jest propaganda, dawno już przeanalizowała rozmowę z Ramseyem, choć miała swoje obawy, których nie chciała teraz wyrażać. Liczyła, że wspólnie z Evandrą, Deirdre oraz Elvirą uda im się osiągnąć coś więcej, niż dotychczas zostało powiedziane. Wszystkie trzy otrzymały ordery na ostatnim bankiecie, i bynajmniej nie za ładną twarz. Przy urodzie tych trzech kobiet ginęła, ale one były zaangażowane i oddane sprawie. Nikt nie mógł mieć wątpliwości co do ich udziału w kształtowaniu świata bezpiecznego dla społeczności magicznej.
Płynnie przeszli do omówienia sytuacji w kraju, przywołując wydarzenia ostatnich dni w Anglii. Słuchając o nich, zaczynała łączyć fakty, choć nadal było wiele luk. Gdy Xavier zabrał głos, zerknęła na niego, starając się nie zdradzić, że słyszy te rewelacje po raz pierwszy. Rozmowę na ten temat odbędą, gdy będą sami. Wtedy dokładnie powie kuzynowi, co myśli o ukrywaniu takich informacji. Wiedziała, skąd wzięła się ta postawa, choć nie oznaczało to, że ją pochwalała.
Gdy wspomniano o Durham i Grocie Krzyku, zwróciła wzrok ku Ramseyowi i zabrała głos.
– Postanowiłam zbadać tę sprawę, by lepiej poznać to, co mogło kryć się w Grocie Krzyku – usiadła wygodniej na swoim miejscu. – Wraz z pomocą Evandry podjęłyśmy rozmowę z trytonami, które zamieszkują ten rejon. Spotkanie z tą istotą było żywe w jej pamięci, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyła. – Istota ta niesie śmierć, spętana przed laty potężnymi zaklęciami. Według trytonów jej uwolnienie było jedynie kwestią czasu. Woła ludzi do siebie, niezależnie czy są na lądzie, morzu czy w górach. – Spojrzała na zebranych, po czym utkwiła szarozielone spojrzenie w Ramseyu. – Interesująca była informacja, że zabezpieczenia nałożył ktoś znany jako Galahad. Pękły, gdy na niebie pojawiła się kometa. Czy to ona je skruszyła, czy tylko zwabiła bestię, by ta znalazła siłę, by je zniszczyć, na to pytanie trytony nie znają odpowiedzi. Mnie również nie udało się tej zagadki rozwiązać. – Krótka pauza na zebranie myśli, po czym kontynuowała spokojnym, rzeczowym tonem. – Jak wspomniano wcześniej, bestia przybrała formę węża. Może jednak zmieniać swoją postać; ta konkretna jest jej, być może, najbliższa. Potrafi paraliżować spojrzeniem jak bazyliszek i sączyć truciznę do umysłu. Według trytonów zrzuca z siebie powłokę, gdy się nią znudzi, pozostawiając tylko pustą skorupę. – Może inni znali już te informacje, ale warto było je wypowiedzieć na głos. Nie wiedziała, czy mieli coś z tym zrobić. Osobiście, obawiała się cieni i ich wpływu na umysł. Doświadczyła tego osobiście, czego namiestnik Warwick taktownie nie wspominał. – Głos, o którym wspomniałeś, jest wyraźny. Doświadczyłam tego w Beamish Town. Na chwilę moja świadomość… została zaćmiona. Słyszałam ten śpiew, wołał mnie ku wodzie, ku Grocie. Wzrok zaś został omamiony; widziałam rzeczy, które nie istniały. – I te ukryte, jednak tego już nie powiedziała. Nie chciała mówić, co widziała, patrząc na Ramseya. Zerknęła na Xaviera siedzącego obok. Może była dla niego zbyt surowa. W końcu sama nie wyjawiła mu wszystkiego, pomijając niektóre szczegóły.
Czuła się bezpieczniej, spokojniejsza, gdy mogła poukładać informacje, dopasować kawałki i strzępki wiadomości do siebie.
– Będę zaszczycona – skinęła lekko głową w stronę pana Mulcibera, gdy wspomniał o tym, że również przyjrzy się zadaniu, do którego się zgłosiła. Nie spodziewała się niczego innego, wręcz była przekonana, że potrzeba drugiego spojrzenia. Wiedziała, że patrzą jej na ręce, uważając ją za nieco problematyczną osobę. Tworząc regulaminy oraz statuty, miała zamiar skontaktować się ze wszystkimi, którzy mieli być zaangażowani w kształcenie młodych umysłów. Sama chciała mieć w tym udział. Rozumiała, czym jest propaganda, dawno już przeanalizowała rozmowę z Ramseyem, choć miała swoje obawy, których nie chciała teraz wyrażać. Liczyła, że wspólnie z Evandrą, Deirdre oraz Elvirą uda im się osiągnąć coś więcej, niż dotychczas zostało powiedziane. Wszystkie trzy otrzymały ordery na ostatnim bankiecie, i bynajmniej nie za ładną twarz. Przy urodzie tych trzech kobiet ginęła, ale one były zaangażowane i oddane sprawie. Nikt nie mógł mieć wątpliwości co do ich udziału w kształtowaniu świata bezpiecznego dla społeczności magicznej.
Płynnie przeszli do omówienia sytuacji w kraju, przywołując wydarzenia ostatnich dni w Anglii. Słuchając o nich, zaczynała łączyć fakty, choć nadal było wiele luk. Gdy Xavier zabrał głos, zerknęła na niego, starając się nie zdradzić, że słyszy te rewelacje po raz pierwszy. Rozmowę na ten temat odbędą, gdy będą sami. Wtedy dokładnie powie kuzynowi, co myśli o ukrywaniu takich informacji. Wiedziała, skąd wzięła się ta postawa, choć nie oznaczało to, że ją pochwalała.
Gdy wspomniano o Durham i Grocie Krzyku, zwróciła wzrok ku Ramseyowi i zabrała głos.
– Postanowiłam zbadać tę sprawę, by lepiej poznać to, co mogło kryć się w Grocie Krzyku – usiadła wygodniej na swoim miejscu. – Wraz z pomocą Evandry podjęłyśmy rozmowę z trytonami, które zamieszkują ten rejon. Spotkanie z tą istotą było żywe w jej pamięci, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyła. – Istota ta niesie śmierć, spętana przed laty potężnymi zaklęciami. Według trytonów jej uwolnienie było jedynie kwestią czasu. Woła ludzi do siebie, niezależnie czy są na lądzie, morzu czy w górach. – Spojrzała na zebranych, po czym utkwiła szarozielone spojrzenie w Ramseyu. – Interesująca była informacja, że zabezpieczenia nałożył ktoś znany jako Galahad. Pękły, gdy na niebie pojawiła się kometa. Czy to ona je skruszyła, czy tylko zwabiła bestię, by ta znalazła siłę, by je zniszczyć, na to pytanie trytony nie znają odpowiedzi. Mnie również nie udało się tej zagadki rozwiązać. – Krótka pauza na zebranie myśli, po czym kontynuowała spokojnym, rzeczowym tonem. – Jak wspomniano wcześniej, bestia przybrała formę węża. Może jednak zmieniać swoją postać; ta konkretna jest jej, być może, najbliższa. Potrafi paraliżować spojrzeniem jak bazyliszek i sączyć truciznę do umysłu. Według trytonów zrzuca z siebie powłokę, gdy się nią znudzi, pozostawiając tylko pustą skorupę. – Może inni znali już te informacje, ale warto było je wypowiedzieć na głos. Nie wiedziała, czy mieli coś z tym zrobić. Osobiście, obawiała się cieni i ich wpływu na umysł. Doświadczyła tego osobiście, czego namiestnik Warwick taktownie nie wspominał. – Głos, o którym wspomniałeś, jest wyraźny. Doświadczyłam tego w Beamish Town. Na chwilę moja świadomość… została zaćmiona. Słyszałam ten śpiew, wołał mnie ku wodzie, ku Grocie. Wzrok zaś został omamiony; widziałam rzeczy, które nie istniały. – I te ukryte, jednak tego już nie powiedziała. Nie chciała mówić, co widziała, patrząc na Ramseya. Zerknęła na Xaviera siedzącego obok. Może była dla niego zbyt surowa. W końcu sama nie wyjawiła mu wszystkiego, pomijając niektóre szczegóły.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Fakt, że lord Avery przystał na moją propozycję przyjąłem ze skinieniem głową. Był na miejscu, widział jak to wszystko wygląda. Co prawda również miałem zamiar się tam wybrać, ale na tą chwilę musiałem liczyć na pomoc lorda. Zwłaszcza, że jeśli faktycznie był tak świetnym ekonomem, jego pomoc przy planowaniu wszystkiego mogła być nieoceniona. Wcześniej polegałem jedynie na sobie i swojej wiedzy, jeśli ktoś mógłby mnie wspomóc w wyliczeniach i tym podobnym, z całą pewnością byłoby to ułatwienie. Zwłaszcza, że kolejny projekt, który mi się szykował będzie potrzebował bardzo uważnego rozporządzania funduszami. Wierzyłem, że lord Avery z całą pewnością będzie odpowiednią osobą na stanowisku by dokładnie przekazać mi na ile mogę sobie pozwolić podczas planowania i projektowania.
Sama myśl o tym, że stanąłem przed zadaniem, które mogło zdefiniować całą moją karierę, sprawiała, że już chciałem zacząć działać. Żeby zapanować nad emocjami wyciągnąłem z kieszeni marynarki paczkę i odpaliłem papierosa, po czym opróżniłem kieliszek z z szampanem, który po chwili napełnił się na nowo.
- Przy odpowiednim rozplanowaniu wszystkiego nie widzę problemu aby pogodzić wszystkie inne projekty. - odpowiedziałem Madame Mericourt zatrzymując na niej na moment spojrzenie.
Jej zaniepokojenie było jak najbardziej zrozumiałe. Miałem na głowie wiele innych obowiązków, którymi musiałem się zająć. Na razie się ze wszystkim wyrabiałem na czas, nawet jeśli było tego dużo, wiedziałem jednak, że kiedy zabiorę się za pracę nad areną, będę musiał rozplanować swój dzień inaczej. Doba miała zdecydowanie za mało godzin dla mnie ostatnio. Przeniosłem wzrok na Larisse, skoro była gotowa działać tak jak przed chwilą zadeklarowała, z całą pewnością będzie chętna do współpracy. Chociaż byłem dumny ze swoich zdolności matematycznych, to doskonale wiedziałem, że Larissa pod tym względem posiada większa widzę. Jeśli uda nam się jeszcze dzisiaj porozmawiać, bo na razie zachowywała się jak dzikus, miałem w planie poproszenie jej o wsparcie w tym projekcie.
Słysząc jak po mojej prawej odzywa się Igor, spojrzałem na kuzyna. Nigdy bym go nie podejrzewał o ciągoty do zostania belfrem. Czego jeszcze o nim nie wiedziałem? Nie zmieniało to jednak faktu, że miał słuszność. Młodzieży z całą pewnością będzie łatwiej nawiązać kontakt z kimś przybliżonym im wiekiem niż z dorosłymi, którzy od samego początku będą dla nich z całą pewnością surowi i wymagający. Byłem ciekaw jak Igor sprawdzi się w tej roli.
Po chwili skupiłem się na wypowiedziach innych odnośni cieni. Sam nie miałem nic do powiedzenia w tym temacie. Nie miałem z nimi do czynienia do niedawna i miałem nadzieję, że nie będę miał już więcej tej wątpliwej przyjemności. Nie czułem się na tyle pewny w pojedynkowaniu się aby mieć pewność, że byłbym w stanie się chociaż minimalnie przed tymi istotami uchronić. Utwierdziłem się w tym przekonaniu słuchając tych wszystkich opowieści, zapamiętując wszystko i powtarzając sobie, że należy się na każdym kroku trzymać na baczności.
Sama myśl o tym, że stanąłem przed zadaniem, które mogło zdefiniować całą moją karierę, sprawiała, że już chciałem zacząć działać. Żeby zapanować nad emocjami wyciągnąłem z kieszeni marynarki paczkę i odpaliłem papierosa, po czym opróżniłem kieliszek z z szampanem, który po chwili napełnił się na nowo.
- Przy odpowiednim rozplanowaniu wszystkiego nie widzę problemu aby pogodzić wszystkie inne projekty. - odpowiedziałem Madame Mericourt zatrzymując na niej na moment spojrzenie.
Jej zaniepokojenie było jak najbardziej zrozumiałe. Miałem na głowie wiele innych obowiązków, którymi musiałem się zająć. Na razie się ze wszystkim wyrabiałem na czas, nawet jeśli było tego dużo, wiedziałem jednak, że kiedy zabiorę się za pracę nad areną, będę musiał rozplanować swój dzień inaczej. Doba miała zdecydowanie za mało godzin dla mnie ostatnio. Przeniosłem wzrok na Larisse, skoro była gotowa działać tak jak przed chwilą zadeklarowała, z całą pewnością będzie chętna do współpracy. Chociaż byłem dumny ze swoich zdolności matematycznych, to doskonale wiedziałem, że Larissa pod tym względem posiada większa widzę. Jeśli uda nam się jeszcze dzisiaj porozmawiać, bo na razie zachowywała się jak dzikus, miałem w planie poproszenie jej o wsparcie w tym projekcie.
Słysząc jak po mojej prawej odzywa się Igor, spojrzałem na kuzyna. Nigdy bym go nie podejrzewał o ciągoty do zostania belfrem. Czego jeszcze o nim nie wiedziałem? Nie zmieniało to jednak faktu, że miał słuszność. Młodzieży z całą pewnością będzie łatwiej nawiązać kontakt z kimś przybliżonym im wiekiem niż z dorosłymi, którzy od samego początku będą dla nich z całą pewnością surowi i wymagający. Byłem ciekaw jak Igor sprawdzi się w tej roli.
Po chwili skupiłem się na wypowiedziach innych odnośni cieni. Sam nie miałem nic do powiedzenia w tym temacie. Nie miałem z nimi do czynienia do niedawna i miałem nadzieję, że nie będę miał już więcej tej wątpliwej przyjemności. Nie czułem się na tyle pewny w pojedynkowaniu się aby mieć pewność, że byłbym w stanie się chociaż minimalnie przed tymi istotami uchronić. Utwierdziłem się w tym przekonaniu słuchając tych wszystkich opowieści, zapamiętując wszystko i powtarzając sobie, że należy się na każdym kroku trzymać na baczności.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przymilne słowa Deirdre nie potrafią powstrzymać uśmiechu Evandry, kiedy spogląda nań przelotnie poprzez sylwetkę męża. Madame Mericourt decydująca się wziąć pieczę nad edukacją dziewcząt, kiedy ma za zadanie prowadzić La Fantasmagorie, jak i cały Londyn? Kiedy znajdzie czas na bezpośrednią obronę kraju przed zdrajcami i kiedy spotkają się ponownie w zaciszu własnych komnat? Śmierciożerczyni jest dumna i ambitna, inaczej nie siedziałaby z nimi w tym miejscu, posiadając należne jej tytuły. Tylko czy aby na pewno nie bierze na siebie zbyt wiele?
- Narzucić? Nie - kręci spokojnie głową, kiedy okazuje się, że szwagierka podąża innym tropem niż ten, który miała na myśli. - Mamy zgodność, Melisande. Zależy mi na tym, by do wszystkich domów dotarła wieść o istnieniu książki, nie zaś podręcznik sam w sobie, bo w istocie, może stać się to, o czym wspominasz — niechęć, wrażenie przymusu, pozbawienie decyzyjności, a tak, jak mówisz, nie będzie nam to na rękę. - Przenosi wzrok na Harlana, którego wyważone słowa przedstawiają ich szanse. - Doskonale, wobec tego, należy się nad tym mocniej pochylić. - Na powrót przesuwa znów wzrokiem po Melisande, a po jej uniesionej lekko brodzie i nad wyraz pięknym uśmiechu wnioskuje, że coś nie przypadło jej do gustu. Tego się już nie dowie, gdyż głos zabrała kolejna osoba.
- Z całym szacunkiem, lordzie Rowle - zwraca się do niego tymi sami słowy, których i on użył, by wybielić grzecznościowym zwrotem swoją niezgodę z Tristanem. - Nie sądzę, by znajomość sztuki w jakikolwiek uwłaczała czarodziejom, odbierając im umiejętność walki, czy zrozumienia istotnych wartości. - Lord Rosier, najwierniejszy z Rycerzy Czarnego Pana, stanowi ucieleśnienie cnót, które powinna wyznawać ta organizacja. Jest człowiekiem niezwykłej mądrości i odwagi, mistrzem walki, a przy tym koneserem sztuki, który potrafi dostrzec piękno i głębię nawet tam, gdzie inni widzą jedynie chaos — czy byłby tak doskonały, nie znając istoty sztuki? Kobieca dłoń do połowy wysuwa się nad okrągły stół, a opuszki palców suną niespiesznie po blacie. Półwila tylko na moment spuszcza nań wzrok, by zaraz powrócić do siedzącego tuż obok lorda. Błękit jego tęczówek zdaje się być bliźniaczy z jej własnym. - Wprost przeciwnie — sztuka daje im coś więcej niż tylko narzędzie walki. W burzliwych czasach, gdy odbudowujemy świat z popiołów wojny, właśnie znajomość i zrozumienie jej mogą pomóc im pojąć, czego tak naprawdę bronimy. Sztuka pielęgnuje w sercach wrażliwość na piękno, prawość, a także szlachetność naszych ideałów, ucząc ich, że wartość czarodzieja nie leży wyłącznie w jego mocy, lecz także w głębokim zrozumieniu dziedzictwa, które chroni - kontynuuje metodycznym tonem, przechylając lekko głowę na bok. - W obliczu świata, który pragniemy przekształcić, znajomość sztuki staje się dla naszych chłopców kluczem do zrozumienia, czym jest prawdziwa wolność. To ona przypomina, że ich działania są częścią większego dzieła, że walczą nie tylko o chwilowe zwycięstwa, ale o coś, co trwa i inspiruje przez pokolenia. Bez niej być może staną się wojownikami, ale czy będą zdolni poczuć wagę obowiązku, jaki na nich spoczywa? Sztuka kształtuje ich nie tylko jako obrońców, ale przede wszystkim jako istoty świadome, gotowe poświęcić się dla świata, który rozumieją i szanują. - Posyła mu serdeczny uśmiech, w którym próżno szukać fałszu, czy kpiny. - Jeśli masz wątpliwości, chętnie przybliżę ci tematy, które uważam za istotne, byś mógł spojrzeć na nie z nowej perspektywy i rozważyć ich znaczenie dla naszych przyszłych pokoleń. - Bo kimże jest, by pozostawiać drugiego człowieka w nieświadomości, a nawet błędzie?
Kiedy Manannan doszukuje się sensu w zadbaniu o dziewczęce zdrowie fizyczne, rozchyla już usta i nabiera powietrza w płuca, lecz finalnie zachowuje zdanie dla siebie. To nie jest moment, by wbijać kij w mrowisko, lecz jest ciekawa, czy zabrania swojej żonie gimnastyki, czy jeździectwa. Tym ciekawszy musiałby być obrazek, na którym lord Travers zwraca się do Melisande, dzieląc się swoimi wątpliwościami, nakładając nań ograniczenia. Na samą myśl uśmiecha się kącikiem ust, odwracając wzrok na inną część sali.
- Chętnie - przytakuje Ramseyowi, gdy ten podsumowuje zadania, do udziału w których zgłosili się kolejni czarodzieje. Przygotowanie ulotek i plakatów nie powinno stanowić żadnego problemu, podobnie zaś jawi się przygotowanie Giermków. Przesuwa wzrokiem po Primrose i siedzących przy sąsiednim stole Elvirze i Cassandrze. Coś jej podpowiada, że współpracując z nimi i Deirdre uda się opracować ciekawy, angażujący program. Stoi przed nimi zadanie kształcenia kolejnych pokoleń, rzeźbienia ich pod własne dyktando. Jest tyle umiejętności, których obecnie czarownicom brakuje, są też maniery, krzywdzące i absolutnie zbędne, jakie należy czym prędzej wyplenić; to zaszczyt móc mieć na to wszystko wpływ.
Kwestie statków, szaleńców i porywanych do wody dziewcząt budzą niepokój, jak niemal wszystko zresztą podczas dzisiejszego spotkania. Wszystkie tematy muszą tu jednak wybrzmieć, dając zdecydowanie lepszy ogląd na sytuację w kraju. Jeden z nich wyjątkowo jeży włos na Evandrowym karku — istota o wężowym kształcie? Ucieczka spod zniszczonej bariery ochronnej? Była przed miesiącem w Grocie Krzyku, oglądając wspomniane więzienie na własne oczy. Primrose przytacza to, z czym się spotkały, a wspomnienie wrażenia nawoływania ku wodzie ponownie wywołuje na skórze dreszcz. Złodziej Myśli, wężowy potwór, cieniste bestie, opętane trytony — jak wiele tragedii zdoła się tu jeszcze nawarstwić?
- Narzucić? Nie - kręci spokojnie głową, kiedy okazuje się, że szwagierka podąża innym tropem niż ten, który miała na myśli. - Mamy zgodność, Melisande. Zależy mi na tym, by do wszystkich domów dotarła wieść o istnieniu książki, nie zaś podręcznik sam w sobie, bo w istocie, może stać się to, o czym wspominasz — niechęć, wrażenie przymusu, pozbawienie decyzyjności, a tak, jak mówisz, nie będzie nam to na rękę. - Przenosi wzrok na Harlana, którego wyważone słowa przedstawiają ich szanse. - Doskonale, wobec tego, należy się nad tym mocniej pochylić. - Na powrót przesuwa znów wzrokiem po Melisande, a po jej uniesionej lekko brodzie i nad wyraz pięknym uśmiechu wnioskuje, że coś nie przypadło jej do gustu. Tego się już nie dowie, gdyż głos zabrała kolejna osoba.
- Z całym szacunkiem, lordzie Rowle - zwraca się do niego tymi sami słowy, których i on użył, by wybielić grzecznościowym zwrotem swoją niezgodę z Tristanem. - Nie sądzę, by znajomość sztuki w jakikolwiek uwłaczała czarodziejom, odbierając im umiejętność walki, czy zrozumienia istotnych wartości. - Lord Rosier, najwierniejszy z Rycerzy Czarnego Pana, stanowi ucieleśnienie cnót, które powinna wyznawać ta organizacja. Jest człowiekiem niezwykłej mądrości i odwagi, mistrzem walki, a przy tym koneserem sztuki, który potrafi dostrzec piękno i głębię nawet tam, gdzie inni widzą jedynie chaos — czy byłby tak doskonały, nie znając istoty sztuki? Kobieca dłoń do połowy wysuwa się nad okrągły stół, a opuszki palców suną niespiesznie po blacie. Półwila tylko na moment spuszcza nań wzrok, by zaraz powrócić do siedzącego tuż obok lorda. Błękit jego tęczówek zdaje się być bliźniaczy z jej własnym. - Wprost przeciwnie — sztuka daje im coś więcej niż tylko narzędzie walki. W burzliwych czasach, gdy odbudowujemy świat z popiołów wojny, właśnie znajomość i zrozumienie jej mogą pomóc im pojąć, czego tak naprawdę bronimy. Sztuka pielęgnuje w sercach wrażliwość na piękno, prawość, a także szlachetność naszych ideałów, ucząc ich, że wartość czarodzieja nie leży wyłącznie w jego mocy, lecz także w głębokim zrozumieniu dziedzictwa, które chroni - kontynuuje metodycznym tonem, przechylając lekko głowę na bok. - W obliczu świata, który pragniemy przekształcić, znajomość sztuki staje się dla naszych chłopców kluczem do zrozumienia, czym jest prawdziwa wolność. To ona przypomina, że ich działania są częścią większego dzieła, że walczą nie tylko o chwilowe zwycięstwa, ale o coś, co trwa i inspiruje przez pokolenia. Bez niej być może staną się wojownikami, ale czy będą zdolni poczuć wagę obowiązku, jaki na nich spoczywa? Sztuka kształtuje ich nie tylko jako obrońców, ale przede wszystkim jako istoty świadome, gotowe poświęcić się dla świata, który rozumieją i szanują. - Posyła mu serdeczny uśmiech, w którym próżno szukać fałszu, czy kpiny. - Jeśli masz wątpliwości, chętnie przybliżę ci tematy, które uważam za istotne, byś mógł spojrzeć na nie z nowej perspektywy i rozważyć ich znaczenie dla naszych przyszłych pokoleń. - Bo kimże jest, by pozostawiać drugiego człowieka w nieświadomości, a nawet błędzie?
Kiedy Manannan doszukuje się sensu w zadbaniu o dziewczęce zdrowie fizyczne, rozchyla już usta i nabiera powietrza w płuca, lecz finalnie zachowuje zdanie dla siebie. To nie jest moment, by wbijać kij w mrowisko, lecz jest ciekawa, czy zabrania swojej żonie gimnastyki, czy jeździectwa. Tym ciekawszy musiałby być obrazek, na którym lord Travers zwraca się do Melisande, dzieląc się swoimi wątpliwościami, nakładając nań ograniczenia. Na samą myśl uśmiecha się kącikiem ust, odwracając wzrok na inną część sali.
- Chętnie - przytakuje Ramseyowi, gdy ten podsumowuje zadania, do udziału w których zgłosili się kolejni czarodzieje. Przygotowanie ulotek i plakatów nie powinno stanowić żadnego problemu, podobnie zaś jawi się przygotowanie Giermków. Przesuwa wzrokiem po Primrose i siedzących przy sąsiednim stole Elvirze i Cassandrze. Coś jej podpowiada, że współpracując z nimi i Deirdre uda się opracować ciekawy, angażujący program. Stoi przed nimi zadanie kształcenia kolejnych pokoleń, rzeźbienia ich pod własne dyktando. Jest tyle umiejętności, których obecnie czarownicom brakuje, są też maniery, krzywdzące i absolutnie zbędne, jakie należy czym prędzej wyplenić; to zaszczyt móc mieć na to wszystko wpływ.
Kwestie statków, szaleńców i porywanych do wody dziewcząt budzą niepokój, jak niemal wszystko zresztą podczas dzisiejszego spotkania. Wszystkie tematy muszą tu jednak wybrzmieć, dając zdecydowanie lepszy ogląd na sytuację w kraju. Jeden z nich wyjątkowo jeży włos na Evandrowym karku — istota o wężowym kształcie? Ucieczka spod zniszczonej bariery ochronnej? Była przed miesiącem w Grocie Krzyku, oglądając wspomniane więzienie na własne oczy. Primrose przytacza to, z czym się spotkały, a wspomnienie wrażenia nawoływania ku wodzie ponownie wywołuje na skórze dreszcz. Złodziej Myśli, wężowy potwór, cieniste bestie, opętane trytony — jak wiele tragedii zdoła się tu jeszcze nawarstwić?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przyszłość, którą kreowali dla siebie i swoich potomnych, zdawała się wypełniona obietnicą sukcesu. Najpierw, dzięki sile i mocy zaklętej w ich ciałach, narzucili swoje warunki i zdobyli władzę nad ciałami i duszami mieszkańców brytyjskich ziem. Teraz nadszedł moment, by udowodnić, że Rycerze Walpurgii to coś więcej niż biegłość w rzucaniu zaklęć czy zobowiązanie przynależności. Byli obdarzeni otwartymi umysłami, szeroką wiedzą i inteligencją, których nikt nie mógł im odmówić. Borgin doskonale rozumiała wartość takiego podejścia. Od zawsze wierzyła, że magia to tylko jedno z wielu narzędzi, a prawdziwą potęgą są zdrowy rozsądek, wiedza i zdolności. Rzadko pozwalała sobie na zdominowanie przez emocje – chłodno kalkulowała i analizowała każde wydarzenie, aby wyciągać z niego naukę i ostatecznie zyskać przewagę. Szatynka dobrze wiedziała, że świat pełen jest ludzi, którzy zbyt szybko wpadają w sidła własnych ambicji, ignorując istotę cierpliwości i kontroli. Dla niej jednak moc miała sens tylko wtedy, gdy była poparta wiedzą i rozwagą. Nie wystarczała sama brutalna siła ani nieustępliwość – prawdziwy sukces wymagał subtelności, zrozumienia ludzkich słabości i sztuki manipulacji. Rzadko ufała komukolwiek, ale w tym gronie znalazłoby się wielu, którym nie bałaby się oddać swej różdżki czy wiedzy. Jako samotna dusza zawsze podchodziła z rezerwą do wszelkich zobowiązań, ale nie jeśli chodziło o wspólną sprawę. Tutaj nikt nie mógł być indywidualnością, bo przecież każdy pragnąłby nią być w ogólnym rozrachunku, a oni straciliby wszystko. Potrzebowali hierarchii i to widoczne było na każdym etapie budowania idei.
Uradował ją fakt, że jej punkt widzenia był zbieżny z punktem widzenia zarówno rycerzy jak i śmierciożerców. Skinęła głową w stronę Deirdre, a następnie przeniosła wzrok na pannę Multon, która postanowiła wspomóc Borgin w działaniach. – Opanowałam podstawy anatomii i umiejętność uzdrawiania, dlatego będę w stanie również wspomóc cię w tych działaniach, jeśli będzie taka konieczność. – odparła doskonale zdając sobie sprawę z ilości potrzebnego zaopatrzenia. Nie miały zająć się jednym mugolem, a całą masą, a ich kategoryzowanie powinno iść płynnie i bez większych trudności. – Będzie potrzebny tu konkretny schemat tak aby ocena mogła być dokonywana przez wszystkich chętnych na bieżąco. – mówiąc to przeniosła spojrzenie na lorda Traversa nawiązując do możliwości pozyskiwania przez niego towarów. Jeśli mieli wykorzystywać mugoli na nowy, bardziej systematyczny sposób, potrzebna była klarowna metodologia, którą każdy w grupie mógłby z łatwością stosować. W jej umyśle już rysował się obraz tej struktury – skrupulatny podział na kategorie, z jasno określonymi kryteriami wartości i użyteczności, które mogłyby decydować o ich dalszym losie. Wzrok przeniosła na namiestnika Warwickshire, który również uznał za konieczne dokładne określenie wartości mugoli przed wystawieniem ich na sprzedaż. Ponownie skinęła głową. Nie wątpiła, że posiadali odpowiednie narzędzia do tego by zapanować nad niewolnikami.
W skupieniu wysłuchała o zdarzeniach mających miejsce kilka miesięcy wcześniej. Wiedziała czym jest Złodziej Myśli i była zaskoczona, że tak rzadki przedmiot znalazł się w takim miejscu. Dodatkowo fakt, że był namaszczony inną magią, czymś obcym co by odróżniało go od innych tego typu przedmiotów napawała ją ciekawością. Nie odzywała się jednak pozostawiając to ludziom, którzy tych zdarzeń bezpośrednio doświadczyli.
Uradował ją fakt, że jej punkt widzenia był zbieżny z punktem widzenia zarówno rycerzy jak i śmierciożerców. Skinęła głową w stronę Deirdre, a następnie przeniosła wzrok na pannę Multon, która postanowiła wspomóc Borgin w działaniach. – Opanowałam podstawy anatomii i umiejętność uzdrawiania, dlatego będę w stanie również wspomóc cię w tych działaniach, jeśli będzie taka konieczność. – odparła doskonale zdając sobie sprawę z ilości potrzebnego zaopatrzenia. Nie miały zająć się jednym mugolem, a całą masą, a ich kategoryzowanie powinno iść płynnie i bez większych trudności. – Będzie potrzebny tu konkretny schemat tak aby ocena mogła być dokonywana przez wszystkich chętnych na bieżąco. – mówiąc to przeniosła spojrzenie na lorda Traversa nawiązując do możliwości pozyskiwania przez niego towarów. Jeśli mieli wykorzystywać mugoli na nowy, bardziej systematyczny sposób, potrzebna była klarowna metodologia, którą każdy w grupie mógłby z łatwością stosować. W jej umyśle już rysował się obraz tej struktury – skrupulatny podział na kategorie, z jasno określonymi kryteriami wartości i użyteczności, które mogłyby decydować o ich dalszym losie. Wzrok przeniosła na namiestnika Warwickshire, który również uznał za konieczne dokładne określenie wartości mugoli przed wystawieniem ich na sprzedaż. Ponownie skinęła głową. Nie wątpiła, że posiadali odpowiednie narzędzia do tego by zapanować nad niewolnikami.
W skupieniu wysłuchała o zdarzeniach mających miejsce kilka miesięcy wcześniej. Wiedziała czym jest Złodziej Myśli i była zaskoczona, że tak rzadki przedmiot znalazł się w takim miejscu. Dodatkowo fakt, że był namaszczony inną magią, czymś obcym co by odróżniało go od innych tego typu przedmiotów napawała ją ciekawością. Nie odzywała się jednak pozostawiając to ludziom, którzy tych zdarzeń bezpośrednio doświadczyli.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź