Sala bankietowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala bankietowa
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Wręcz czuł na sobie świdrujące spojrzenie Primrose. Pomimo, że nie było tego widać na jej twarzy, Xavier doskonale zdawał sobie sprawę jak w tym momencie działa jej umysł. Nie powinna się o tym tak dowiedzieć, najlepiej jakby w ogóle się nie dowiedziała o jego dziwnych przypadłościach. Do tej pory udawało mu się to przed nimi wszystkimi ukrywać, ale teraz już będzie musiał wszystko wyjaśnić. Miał tylko nadzieję, że zrozumie. Przesunął na nią wzrok i spojrzał na nią uważnie, jednocześnie dając jej znać, że porozmawiają o tym w domu. To nie było miejsce na takie rozmowy. Uniósł jednak brew ku górze będąc lekko zaskoczony słysząc jej słowa odnośnie spotkania z trytonami. Nie był tego świadom, naturalnie wiedział, że Evandra biegle posługuje się językiem tych istot, ale nie zdawał sobie sprawy, że kuzynka odwiedziła je wraz z Lady Doyenne. Informacje, które obydwie damy przekazały również nie były mu znane. Zaciągnął się ponownie papierosem, zastanawiając się nad ich słowami. Chociaż historia była jego mocną stroną, jeśli chodziło o Galahada znał tylko jednego wartego uwagi, tego z legend i mitów, oddanego rycerza Okrągłego Stołu. Z tego co wiedział był on czarodziejem, ale raczej nie bardzo potężnym, więc rozsądnie było sądzić, że to nie on nałożył zabezpieczenia w Grocie Krzyku. Cały czas wyrzucał sobie, że nie miał czasu by się tam udać osobiście. O runach słyszał od Prim, wiedział, że była tam w towarzystwie Drew. Macnair znał się na runach, a mimo wszystko były one zagadką i dla niego. Burke długo zbierał się by odwiedzić to miejsce i na własne oczy zobaczyć runiczne znaki, w końcu jednak zabrakło mu na to czasu. Kto wie, może jeszcze nic straconego, może uda mu się jeszcze to wszystko zobaczyć.
Słysząc jak pani Sallow opowiada o tym co wydarzyło się podczas jej spotkania z cienistą istotą, na nowo obdarzył ją spojrzeniem. Zdawał sobie sprawę, że nie było jej łatwo o tym opowiadać. Pamiętał doskonale ich spotkanie, kiedy dopytywał się o szczegóły tego wydarzenia. Wszystko co teraz przekazywała zebranym, było mu znane. Kiedy kobieta skończyła mówić, skinął jej głową i posłał delikatny, aczkolwiek powściągliwy uśmiech, chcąc tym samym dodać jej otuchy.
Szczerze wątpił aby wszyscy zgromadzeni tutaj tego wieczoru potrafili odróżnić Wagnera od Chopina, jak naiwnie zakładał Tristan. Czyżby zapomniał, że na sali znajdowali się ludzie, którzy nie mogli się pochwalić szlachetnym rodowodem? Ci, którzy nie posiadali na co dzień dostępu do takiej muzyki, nie mieli, w żadnym razie, obowiązku aby rozróżniać tych dwóch wielkich kompozytorów. Burke znał ich twórczość, potrafił rozpoznać po niektóre utwory, ba często leciały w jego gabinecie gdy pracował, ale nie wymagał od innych by to potrafili. Muzyka oczywiście od niepamiętnych czasów łagodzi obyczaje i potrafi zrelaksować, ale nie wyobrażał sobie aby Traversowie podczas treningów na pokładach swoich statków puszczali młodzieńcom taką muzykę. Tam z całą pewnością będzie panować atmosfera szant, jeśli w ogóle. Co innego jeśli chodziło o młode damy. Tak, tu jak najbardziej przychylał się do takiego pomysłu. Chociaż w ich rodzinie kobietom dawało się zdecydowanie więcej swobody niż w przypadku innych szlachetnie urodzonych rodów, to w żadnym wypadku nie wyobrażał sobie aby jego córka miała taplać się w błocie czy konkurować z chłopcami jak równa z równym. Była delikatną osobą, małą księżniczką, która uwielbiała tańczyć, po matce odziedziczyła zamiłowanie do sztuki i z każdym dniem udowadnia ojcu, że wyrasta na przykładną młodą damę, która doskonale wie jak się zachowywać i jaka będzie jej rola w przyszłości.
Mając przeświadczenie, że temat wiecu, Giermków i innych z tym związanych wydarzeń, na tą chwilę został zakończony, na nowo skupił się na tym, co w tym momencie interesowało go najbardziej. Cienie i wszystko co było z nimi związane. Uniósł lekko kieliszek w górę, w geście niemego toastu na cześć poległych, a po chwili skupił uwagę na Drew.
- Naturalnie, jeśli chcecie mogę je spisać i wszystkim rozdać. Francuskiego niestety nie znam, ale z pomocą tłumacza udało mi się to przetłumaczyć. Niestety nic mi ta pieśń nie mówi. - odparł spokojnie kiwając przy tym lekko głową.
Nawet w tym momencie mógł wyrecytować tekst tej piosenki. Towarzyszyła mu codziennie, w każdej chwili. Udawało mu się ją czasami odepchnąć, aby mieć chwilę spokoju, ale ta wracała jak bumerang, nie dając mu spokoju, głęboko zakorzeniona w jego umyśle.
- Nie dotknąłem kuli własnymi rękami, jeśli to masz na myśli. Jedynie różdżką, ale to wystarczyło by aktywować cokolwiek było w niej uwięzione. Szukałem jakichkolwiek run na kuli ale nic było żadnych. We wspomnieniach, w których uczestniczyłem również żadnych nie dostrzegłem. - dodał po chwili, po czym na moment zacisnął mocniej szczęki, kiedy wspomnienie atakującego węża na nowo rozkwitło w jego umyśle.
Trwało to jednak tylko chwilę, gdyż moment później już na nowo skupił się na słowach Ramsey’a. Przeanalizował w głowie jego pytanie i resztę jego słów, pozwalając przez moment swoim myślą swobodnie płynąć, aż złapał się jednej konkretnej.
- Z całą pewnością polityk wpadł w szał przez fakt posiadania Złodzieja Myśli w swoim bliskim otoczeniu. Czy wiedział co ma? Miejmy nadzieję, że tak. Jednak skłaniałbym się ku teorii, że to nie sam artefakt doprowadził go do szału. Z moich badań wynika, że należało przebywać w pobliżu Złodzieja minimum dwa miesiące aby dopadły nas skutki uboczne. Z tego co wiemy, Abberley nie miał go przy sobie tak długo. Uważam, że kiedy bestia zaatakowała statki, Złodziej, przez przypadek, wchłonął jego wspomnienia z pewną ilością mrocznej magii. To ta magia w połączeniu z właściwościami artefaktu, doprowadziła naszego polityka do szału, zakończonego morderstwem i samobójstwem. - upił łyk szampana by dać sobie chwilę na zebranie na nowo myśli - Pytanie brzmi czy Theo zdawał sobie sprawę, z tego, że Złodziej wchłonął bestie? Był na statku, uszedł z życiem, widziałem co się stało, nie uwierzę, że przed sprzedażą nie sprawdził czy Złodziej Myśli działa. Przemytnik i handlarz jego pokroju z całą pewnością najpierw sprawdziłby towar przed jego sprzedażą. Dlatego wydaje mi się, że zauważył, że przedmiot wygląda inaczej niż pierwotnie i chciał się go pozbyć, ale dla niego pod pewnym względem było też już za późno, bo też zaczął odczuwać skutki uboczne obcowania z zainfekowanym artefaktem. Kolejne pytanie jakie się nasuwa, to jakie wspomnienia zobaczył Theo? Może wcale nie ma żadnych woluminów czy zwojów, może doświadczył wspomnień z czasów kiedy bestia została spętana? Czy wiemy gdzie teraz przebywa przemytnik? Uważam, że należy mu zadać kilka pytań…jeśli jeszcze życie naturalnie. - miał dziwne podejrzenia, że mogło być na odwrót.
Taka była jego teoria, wcale nie musiała być poprawna. Spędził jednak wiele nieprzespanych nocy, męczony bezsennością, nad księgami, zwojami i wszelkimi innymi źródłami. Niektóre wypowiadane przez niego opinie były jedynie przypuszczeniami, ale kierował się logiką, łączył informacje, które przed chwilą zostały wypowiedziane przez innych.
- Ruiny w Wenlock Edge mogą być dobrym początkiem poszukiwań. Gdzieś trzeba zacząć, dlaczego by nie w miejscu, które w jakimś stopniu opowiada o wydarzeniu, o którym wspomniała Cassandra? Mogę się tam udać i się wszystkiemu przyjrzeć. - zgniótł papierosa w popielniczce, po czym odpalił od razu nowego, przenosząc spojrzenie na lordowskie małżeństwo Avery.
Sprawa działa się na ich ziemiach, wolał najpierw otrzymać ich zgodę zanim rozpocznie jakiekolwiek poszukiwania. Bywał już na wielu wyprawach poszukiwawczych, był wprawiony w tego typu zadania. Widział związki w miejscach gdzie inni ich nie dostrzegali, potrafił łączyć różne historie i legendy, by finalnie odnaleźć poszukiwane artefakty. Dlaczego więc nie spróbować w Wenlock Edge, jeśli były tam jakieś wskazówki, znajdzie je, jeśli nie, będzie szukał dalej.
Słysząc jak pani Sallow opowiada o tym co wydarzyło się podczas jej spotkania z cienistą istotą, na nowo obdarzył ją spojrzeniem. Zdawał sobie sprawę, że nie było jej łatwo o tym opowiadać. Pamiętał doskonale ich spotkanie, kiedy dopytywał się o szczegóły tego wydarzenia. Wszystko co teraz przekazywała zebranym, było mu znane. Kiedy kobieta skończyła mówić, skinął jej głową i posłał delikatny, aczkolwiek powściągliwy uśmiech, chcąc tym samym dodać jej otuchy.
Szczerze wątpił aby wszyscy zgromadzeni tutaj tego wieczoru potrafili odróżnić Wagnera od Chopina, jak naiwnie zakładał Tristan. Czyżby zapomniał, że na sali znajdowali się ludzie, którzy nie mogli się pochwalić szlachetnym rodowodem? Ci, którzy nie posiadali na co dzień dostępu do takiej muzyki, nie mieli, w żadnym razie, obowiązku aby rozróżniać tych dwóch wielkich kompozytorów. Burke znał ich twórczość, potrafił rozpoznać po niektóre utwory, ba często leciały w jego gabinecie gdy pracował, ale nie wymagał od innych by to potrafili. Muzyka oczywiście od niepamiętnych czasów łagodzi obyczaje i potrafi zrelaksować, ale nie wyobrażał sobie aby Traversowie podczas treningów na pokładach swoich statków puszczali młodzieńcom taką muzykę. Tam z całą pewnością będzie panować atmosfera szant, jeśli w ogóle. Co innego jeśli chodziło o młode damy. Tak, tu jak najbardziej przychylał się do takiego pomysłu. Chociaż w ich rodzinie kobietom dawało się zdecydowanie więcej swobody niż w przypadku innych szlachetnie urodzonych rodów, to w żadnym wypadku nie wyobrażał sobie aby jego córka miała taplać się w błocie czy konkurować z chłopcami jak równa z równym. Była delikatną osobą, małą księżniczką, która uwielbiała tańczyć, po matce odziedziczyła zamiłowanie do sztuki i z każdym dniem udowadnia ojcu, że wyrasta na przykładną młodą damę, która doskonale wie jak się zachowywać i jaka będzie jej rola w przyszłości.
Mając przeświadczenie, że temat wiecu, Giermków i innych z tym związanych wydarzeń, na tą chwilę został zakończony, na nowo skupił się na tym, co w tym momencie interesowało go najbardziej. Cienie i wszystko co było z nimi związane. Uniósł lekko kieliszek w górę, w geście niemego toastu na cześć poległych, a po chwili skupił uwagę na Drew.
- Naturalnie, jeśli chcecie mogę je spisać i wszystkim rozdać. Francuskiego niestety nie znam, ale z pomocą tłumacza udało mi się to przetłumaczyć. Niestety nic mi ta pieśń nie mówi. - odparł spokojnie kiwając przy tym lekko głową.
Nawet w tym momencie mógł wyrecytować tekst tej piosenki. Towarzyszyła mu codziennie, w każdej chwili. Udawało mu się ją czasami odepchnąć, aby mieć chwilę spokoju, ale ta wracała jak bumerang, nie dając mu spokoju, głęboko zakorzeniona w jego umyśle.
- Nie dotknąłem kuli własnymi rękami, jeśli to masz na myśli. Jedynie różdżką, ale to wystarczyło by aktywować cokolwiek było w niej uwięzione. Szukałem jakichkolwiek run na kuli ale nic było żadnych. We wspomnieniach, w których uczestniczyłem również żadnych nie dostrzegłem. - dodał po chwili, po czym na moment zacisnął mocniej szczęki, kiedy wspomnienie atakującego węża na nowo rozkwitło w jego umyśle.
Trwało to jednak tylko chwilę, gdyż moment później już na nowo skupił się na słowach Ramsey’a. Przeanalizował w głowie jego pytanie i resztę jego słów, pozwalając przez moment swoim myślą swobodnie płynąć, aż złapał się jednej konkretnej.
- Z całą pewnością polityk wpadł w szał przez fakt posiadania Złodzieja Myśli w swoim bliskim otoczeniu. Czy wiedział co ma? Miejmy nadzieję, że tak. Jednak skłaniałbym się ku teorii, że to nie sam artefakt doprowadził go do szału. Z moich badań wynika, że należało przebywać w pobliżu Złodzieja minimum dwa miesiące aby dopadły nas skutki uboczne. Z tego co wiemy, Abberley nie miał go przy sobie tak długo. Uważam, że kiedy bestia zaatakowała statki, Złodziej, przez przypadek, wchłonął jego wspomnienia z pewną ilością mrocznej magii. To ta magia w połączeniu z właściwościami artefaktu, doprowadziła naszego polityka do szału, zakończonego morderstwem i samobójstwem. - upił łyk szampana by dać sobie chwilę na zebranie na nowo myśli - Pytanie brzmi czy Theo zdawał sobie sprawę, z tego, że Złodziej wchłonął bestie? Był na statku, uszedł z życiem, widziałem co się stało, nie uwierzę, że przed sprzedażą nie sprawdził czy Złodziej Myśli działa. Przemytnik i handlarz jego pokroju z całą pewnością najpierw sprawdziłby towar przed jego sprzedażą. Dlatego wydaje mi się, że zauważył, że przedmiot wygląda inaczej niż pierwotnie i chciał się go pozbyć, ale dla niego pod pewnym względem było też już za późno, bo też zaczął odczuwać skutki uboczne obcowania z zainfekowanym artefaktem. Kolejne pytanie jakie się nasuwa, to jakie wspomnienia zobaczył Theo? Może wcale nie ma żadnych woluminów czy zwojów, może doświadczył wspomnień z czasów kiedy bestia została spętana? Czy wiemy gdzie teraz przebywa przemytnik? Uważam, że należy mu zadać kilka pytań…jeśli jeszcze życie naturalnie. - miał dziwne podejrzenia, że mogło być na odwrót.
Taka była jego teoria, wcale nie musiała być poprawna. Spędził jednak wiele nieprzespanych nocy, męczony bezsennością, nad księgami, zwojami i wszelkimi innymi źródłami. Niektóre wypowiadane przez niego opinie były jedynie przypuszczeniami, ale kierował się logiką, łączył informacje, które przed chwilą zostały wypowiedziane przez innych.
- Ruiny w Wenlock Edge mogą być dobrym początkiem poszukiwań. Gdzieś trzeba zacząć, dlaczego by nie w miejscu, które w jakimś stopniu opowiada o wydarzeniu, o którym wspomniała Cassandra? Mogę się tam udać i się wszystkiemu przyjrzeć. - zgniótł papierosa w popielniczce, po czym odpalił od razu nowego, przenosząc spojrzenie na lordowskie małżeństwo Avery.
Sprawa działa się na ich ziemiach, wolał najpierw otrzymać ich zgodę zanim rozpocznie jakiekolwiek poszukiwania. Bywał już na wielu wyprawach poszukiwawczych, był wprawiony w tego typu zadania. Widział związki w miejscach gdzie inni ich nie dostrzegali, potrafił łączyć różne historie i legendy, by finalnie odnaleźć poszukiwane artefakty. Dlaczego więc nie spróbować w Wenlock Edge, jeśli były tam jakieś wskazówki, znajdzie je, jeśli nie, będzie szukał dalej.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Kiedy wszystko wskazuje na to, że zespół do pracy nad Giermkami jest ustalony, odzywa się siedząca naprzeciw niej Idun. Pośród czarownic, które zgłosiły się do pomocy, ma ona na ten moment największe doświadczenie z nich wszystkich.
- Miałam nadzieję, że wspomożesz nas swoją wiedzą i doświadczeniem. - Evandra uznaje autorytet lady Avery, jako kobiety pełnej zaangażowania i chętnej dzielenia się wskazówkami. Posiadanie jej w swojej grupie pozwoli na szerszy ogląd sprawy, także z perspektywy absolwentki Durmstrangu. Obiecujące spojrzenie ma także Ignotus. Dobrze byłoby poznać dzieci i sprawdzić, jakie są ich umiejętności i w którym miejscu najbardziej przyczynią się do uświetnienia przyszłości Anglii. Uśmiecha się pod nosem, zauważając, jak rozwija się dyskusja o celowości, jak i niezbędności poznawania sztuki. Nie wszyscy zgadzają się z tym poglądem, co nie tyle smuci, co inspiruje do podjęcia się uwrażliwiania Rycerzy. Powinni dawać dzieciom przykład — na kim innym mają się wzorować? Odpowiada jej za to podejście do czarnej magii. Na ostatnim roku w Hogwarcie profesor Grindewald wprowadził jej naukę do podstaw nauczania, jednak przez dwa semestry nie znalazło się wielu uczniów, którym udało się poprawnie inkantować zaklęcia, a zarazem wywnioskować, czy podjęta metoda jest skuteczna. Czy młode czarownice i czarodzieje powinni być nauczani dokładnie tego samego? To niemożliwe. Chłopcy zdecydowanie gorzej radzą sobie z czynnościami wymagającymi cierpliwości. Zielarstwo, czy alchemia nie są dla nich odpowiednimi dziedzinami, podobnie wygląda tu kwestia zaklęć ochronnych i obronnych. Zgubić ich może także duma i ciągła potrzeba udowadniania wyższości tam, gdzie nie trzeba, przez co trudniej u nich ze współpracą. Oby te cechy zostały pod okiem Ignotusa dobrze przepracowane.
W innych okolicznościach najpewniej nie zwróciłaby na to większej uwagi, będąc przecież zwolenniczką zacieśniania więzów i zacierania możliwych granic. Zdecydowałaby się naprawić to niedopatrzenie i sprawdzić, któż to poczuł się na tyle swobodnie, by zwracać się do doń po imieniu. Problem polega na tym, że tuż przed momentem dostrzegła grymas na twarzy przyjaciółki, oznajmiający zaskoczenie i niezadowolenie, a Evandra zwykła stawiać się w roli obrończyni. Ostatnim razem, kiedy serce Primrose zostało złamane, zmusiła swego szwagra do ślubu z panną, w której to głowie cykają świerszcze; do czego posunie się w przypadku Drew? Do niezwykłej mocy płynącej z posiadania wil wśród przodkiń sięgała zwykle w sytuacjach niewinnych, drobną sugestią podsuwając to, czego chce. Sprawy te bywały trywialne, mało istotne, służące kapryśnej rozrywce, nie zmyślnemu planowi, jaki zamierzała forsować, by wpłynąć na czyjeś zdanie. W ostatnim czasie coraz częściej dochodzi do momentu, w którym kapryśna półwila natura sprzęga się z brzemiennym stanem, popychając do działania w afekcie.
To ułamek sekundy, kiedy uderza dreszcz, a serce przyspiesza bicie. Na ułożonej na blacie dłoni zaczynają skrzyć się drobne iskierki, które migoczą jasno przez krótką chwilę. Szczupłe palce zamykają się prędko, po czym Evandra zsuwa rękę ze stołu i obie kładzie na podłokietnikach, mając nadzieję, że nie dojdzie do pożaru. Zamyka powietrze w piersi, jeszcze przez krótki moment próbując pozostać opanowaną, ale im dłużej słucha brzmienia jego głosu, tym mocniej wyczuwa pulsujące w skroni ciśnienie. Wzbiera się moc przodkiń, czekająca tylko na moment uwolnienia, ale bezpośrednia destrukcja nie jest jej celem.
- Panie Namiestniku Macniar - odzywa się wraz z uniesieniem brody, by spojrzeć na czarodzieja pomiędzy głowami siedzących przy dzielącym ich stole. Muśnięte czerwienią wargi unoszą się w uśmiechu, a głos blondynki jest miękki i jedwabisty, jak ciepły fen otulający policzki podczas spaceru wśród gór Krainy Jezior. Roztaczany wokół siebie wili urok skupia się teraz na Drew. - Zgodzi się pan ze mną, że podnoszącą na duchu jest świadomość o posiadaniu grona współbratymców, gdzie wspólnie pielęgnujemy wartości uznania, jedności, czy posłuszeństwa. - Nie spuszcza z niego wzroku, jakby próbowała wyłapać kilka szczegółów jego twarzy. - W kręgu, gdzie tytuły wyrażają szacunek do tradycji, 'lady' to nie ozdobnik, lecz wyraz powagi, jak i kultury. Raczy mi pan przypomnieć, kiedy mieliśmy sposobność, by się lepiej poznać, że pozwala sobie pan na takie bezpośrednie zwroty? - Nie ma w jej głosie żalu, czy wyrzutu, ale błękit spojrzenia przenika chłodny odcień. - Poza tym cieszę się, że zgadzamy się co do istoty wzmacniania tych wartości, które nas łączą. W takiej wspólnocie, gdzie nasze wysiłki skupiają się na budowaniu jaśniejszej przyszłości, możemy stawać się prawdziwymi architektami lepszego jutra. - Przechyla lekko głowę na bok, poszerzając uśmiech, a ułożone pod stołem dłonie mocniej zaciskają się na drewnie podłokietników.
Historie związane z obecnością cieni zdają się być do siebie podobne. Wycofywały się przy każdym, kto w jakiś sposób związany był z czarną magią — prawie każdym. Osadza wzrok na lady Burke, próbując przypomnieć sobie słowa, którymi opisywała ich spotkanie. Palec znów przesuwa się po złotej obrączce, jakby nerwowo. W kwestii legend nie przychodzi Evandrze na myśl żadne skojarzenie, które nie zostałoby tu już zaproponowane.
- Trytony wspominały o Galahadzie jako czarodzieju, który stworzył więzienie dla tej istoty - zwraca się do Melisande, by uniknąć potencjalnego nieporozumienia. - Ami halott, az nem halhat meg. Tak określił ją Laekces, wysłannik trytonów, gdy pytałyśmy o znane im szczegóły — nie ma w niej iskry życia, więc nie można jej zabić; niesie za sobą śmierć wszędzie, gdzie się pojawi. - Tryton pozostawał ostrożny i kilkukrotnie przestrzegał przed jej poszukiwaniem. Oczywistym jest jednak, że nie można pozwolić, by w dalszym ciągu siała spustoszenie. - Jeśli moja wiedza ma się wam jeszcze kiedyś okazać pomocna, nie krępujcie się. - Unosi dłoń w zapraszającym geście. Mimo iż w najbliższych miesiącach może mieć problem, by podróżować po kraju, tak gotowa jest zaoferować swoją pomoc.
| urok wili 70 + 75 = 145
- Miałam nadzieję, że wspomożesz nas swoją wiedzą i doświadczeniem. - Evandra uznaje autorytet lady Avery, jako kobiety pełnej zaangażowania i chętnej dzielenia się wskazówkami. Posiadanie jej w swojej grupie pozwoli na szerszy ogląd sprawy, także z perspektywy absolwentki Durmstrangu. Obiecujące spojrzenie ma także Ignotus. Dobrze byłoby poznać dzieci i sprawdzić, jakie są ich umiejętności i w którym miejscu najbardziej przyczynią się do uświetnienia przyszłości Anglii. Uśmiecha się pod nosem, zauważając, jak rozwija się dyskusja o celowości, jak i niezbędności poznawania sztuki. Nie wszyscy zgadzają się z tym poglądem, co nie tyle smuci, co inspiruje do podjęcia się uwrażliwiania Rycerzy. Powinni dawać dzieciom przykład — na kim innym mają się wzorować? Odpowiada jej za to podejście do czarnej magii. Na ostatnim roku w Hogwarcie profesor Grindewald wprowadził jej naukę do podstaw nauczania, jednak przez dwa semestry nie znalazło się wielu uczniów, którym udało się poprawnie inkantować zaklęcia, a zarazem wywnioskować, czy podjęta metoda jest skuteczna. Czy młode czarownice i czarodzieje powinni być nauczani dokładnie tego samego? To niemożliwe. Chłopcy zdecydowanie gorzej radzą sobie z czynnościami wymagającymi cierpliwości. Zielarstwo, czy alchemia nie są dla nich odpowiednimi dziedzinami, podobnie wygląda tu kwestia zaklęć ochronnych i obronnych. Zgubić ich może także duma i ciągła potrzeba udowadniania wyższości tam, gdzie nie trzeba, przez co trudniej u nich ze współpracą. Oby te cechy zostały pod okiem Ignotusa dobrze przepracowane.
W innych okolicznościach najpewniej nie zwróciłaby na to większej uwagi, będąc przecież zwolenniczką zacieśniania więzów i zacierania możliwych granic. Zdecydowałaby się naprawić to niedopatrzenie i sprawdzić, któż to poczuł się na tyle swobodnie, by zwracać się do doń po imieniu. Problem polega na tym, że tuż przed momentem dostrzegła grymas na twarzy przyjaciółki, oznajmiający zaskoczenie i niezadowolenie, a Evandra zwykła stawiać się w roli obrończyni. Ostatnim razem, kiedy serce Primrose zostało złamane, zmusiła swego szwagra do ślubu z panną, w której to głowie cykają świerszcze; do czego posunie się w przypadku Drew? Do niezwykłej mocy płynącej z posiadania wil wśród przodkiń sięgała zwykle w sytuacjach niewinnych, drobną sugestią podsuwając to, czego chce. Sprawy te bywały trywialne, mało istotne, służące kapryśnej rozrywce, nie zmyślnemu planowi, jaki zamierzała forsować, by wpłynąć na czyjeś zdanie. W ostatnim czasie coraz częściej dochodzi do momentu, w którym kapryśna półwila natura sprzęga się z brzemiennym stanem, popychając do działania w afekcie.
To ułamek sekundy, kiedy uderza dreszcz, a serce przyspiesza bicie. Na ułożonej na blacie dłoni zaczynają skrzyć się drobne iskierki, które migoczą jasno przez krótką chwilę. Szczupłe palce zamykają się prędko, po czym Evandra zsuwa rękę ze stołu i obie kładzie na podłokietnikach, mając nadzieję, że nie dojdzie do pożaru. Zamyka powietrze w piersi, jeszcze przez krótki moment próbując pozostać opanowaną, ale im dłużej słucha brzmienia jego głosu, tym mocniej wyczuwa pulsujące w skroni ciśnienie. Wzbiera się moc przodkiń, czekająca tylko na moment uwolnienia, ale bezpośrednia destrukcja nie jest jej celem.
- Panie Namiestniku Macniar - odzywa się wraz z uniesieniem brody, by spojrzeć na czarodzieja pomiędzy głowami siedzących przy dzielącym ich stole. Muśnięte czerwienią wargi unoszą się w uśmiechu, a głos blondynki jest miękki i jedwabisty, jak ciepły fen otulający policzki podczas spaceru wśród gór Krainy Jezior. Roztaczany wokół siebie wili urok skupia się teraz na Drew. - Zgodzi się pan ze mną, że podnoszącą na duchu jest świadomość o posiadaniu grona współbratymców, gdzie wspólnie pielęgnujemy wartości uznania, jedności, czy posłuszeństwa. - Nie spuszcza z niego wzroku, jakby próbowała wyłapać kilka szczegółów jego twarzy. - W kręgu, gdzie tytuły wyrażają szacunek do tradycji, 'lady' to nie ozdobnik, lecz wyraz powagi, jak i kultury. Raczy mi pan przypomnieć, kiedy mieliśmy sposobność, by się lepiej poznać, że pozwala sobie pan na takie bezpośrednie zwroty? - Nie ma w jej głosie żalu, czy wyrzutu, ale błękit spojrzenia przenika chłodny odcień. - Poza tym cieszę się, że zgadzamy się co do istoty wzmacniania tych wartości, które nas łączą. W takiej wspólnocie, gdzie nasze wysiłki skupiają się na budowaniu jaśniejszej przyszłości, możemy stawać się prawdziwymi architektami lepszego jutra. - Przechyla lekko głowę na bok, poszerzając uśmiech, a ułożone pod stołem dłonie mocniej zaciskają się na drewnie podłokietników.
Historie związane z obecnością cieni zdają się być do siebie podobne. Wycofywały się przy każdym, kto w jakiś sposób związany był z czarną magią — prawie każdym. Osadza wzrok na lady Burke, próbując przypomnieć sobie słowa, którymi opisywała ich spotkanie. Palec znów przesuwa się po złotej obrączce, jakby nerwowo. W kwestii legend nie przychodzi Evandrze na myśl żadne skojarzenie, które nie zostałoby tu już zaproponowane.
- Trytony wspominały o Galahadzie jako czarodzieju, który stworzył więzienie dla tej istoty - zwraca się do Melisande, by uniknąć potencjalnego nieporozumienia. - Ami halott, az nem halhat meg. Tak określił ją Laekces, wysłannik trytonów, gdy pytałyśmy o znane im szczegóły — nie ma w niej iskry życia, więc nie można jej zabić; niesie za sobą śmierć wszędzie, gdzie się pojawi. - Tryton pozostawał ostrożny i kilkukrotnie przestrzegał przed jej poszukiwaniem. Oczywistym jest jednak, że nie można pozwolić, by w dalszym ciągu siała spustoszenie. - Jeśli moja wiedza ma się wam jeszcze kiedyś okazać pomocna, nie krępujcie się. - Unosi dłoń w zapraszającym geście. Mimo iż w najbliższych miesiącach może mieć problem, by podróżować po kraju, tak gotowa jest zaoferować swoją pomoc.
| urok wili 70 + 75 = 145
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W sprawach dotyczących tych wszystkich niepokojących wydarzeń jak na razie pozostawało mu bycie biernym słuchaczem. Podjęta przez niego decyzja była słuszna z racji, że jak dotąd Cheshire omijały tego rodzaju zjawiska, w przeciwieństwie do katastrof mniej lub bardziej naturalnych. W danym momencie interesowały go zupełnie inne kwestie, związane z funkcjonowaniem Giermków Nocy Walpurgii. Nie ciągnęło go do takich przygód albo nawet nie-przygód, o jakich tak porywająco opowiadał lord Travers.
— Lordzie Travers. Jestem świadom tego, że powinnością kobiet jest stanie się żonami i matkami. Moją intencją nie jest przygotowywanie dziewcząt na fizyczne trudy, jakie wiążą się z prowadzeniem walk z naszymi wrogami. Przez swoje niezliczone zalety zarówno szermierka, jak i jeździectwo przyczyniłyby się do poprawy kondycji fizycznej i psychicznej dziewcząt oraz zwiększyłyby szanse na wydanie na świat silnego potomka, jak już przyjdzie im spełniać się w roli żony i matki. Również istotną zaletą jeździectwa jest rozwój kobiecej wrażliwości poprzez współpracę z tak wspaniałym zwierzęciem, jakim jest koń i możliwość kontaktu z naturą. — Leonhard mógłby wymienić każdą z zalet szermierki, jak i jeździectwa i to punkt po punkcie - do najważniejszych z nich zaliczał rozwój koordynacji i refleksu, zwiększenie siły i wytrzymałości oraz pozytywny wpływ na samopoczucie. Jazda konna również wzmacniała mięśnie głębokie, mięśnie nóg, pośladków i tułowia. To jednak nie był czas ani miejsce na wyczerpujący temat wykład. Każdą nową ideę należało propagować w sposób dostosowany do grupy odbiorców - w tym przypadku zwracał się do arystokratów i czystokrwistych czarodziejów. Dlatego, kiedy zwrócił się do lorda Traversa, postąpił w ten właśnie sposób, licząc na to że znajdzie posłuch wśród innych uczestników tego spotkania organizacyjnego. — Jeśli tylko będą przykładać się podczas uczestniczenia w nich to tak będzie. — Zapewnił Traversa.
— Tristanie, nikt nie zamierza poddawać dziewcząt torturom. Fechtunek to nie bezmyślne machanie bronią białą - aby uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi wszyscy uczestnicy tego rodzaju zajęć otrzymaliby broń treningową. — Zwrócił się do swojego kuzyna, z oschłością wybrzmiewającą w głosie. To, że sam trenował fechtunek z wykorzystywaniem broni ostrej, nie znaczy że włoży takową do ręki nowicjuszom. Jeśli chodzi o inne aspekty tego typu szkolenia to nie uważał aby nabicie paru siniaków przynosiło jakąkolwiek ujmę dziewczętom.
— Tylko tak zdołają się wprawiać w strzelectwie. — Tymi słowami przyznał Rosierowi rację. Tak wyuczył go Pan Ojciec. Po opanowaniu podstaw strzelectwa wprawiał się w nim podczas polowania na zwierzynę łowną. Mugole stanowili dla niego zwierzynę niekonwencjonalną - jak już ich upolował zaspokajając swoją potrzebę rozrywki to ich truchłami karmił swoje psy.
Leonhard nieznacznie wzdrygnął się na rozwinięcie tematu artefaktu znanego jako Złodziej Myśli, z prostego powodu - chciałby pozostać przy zdrowych zmysłach i zachować ostrość umysłu, którą stawiał na równi ze tężyzną fizyczną i utrata jednego albo drugiego była dla niego ogromnym ciosem. W jego mniemaniu byłoby dobrze zniszczyć te artefakty, skoro pomimo przydatności są także zagrożeniem dla ich użytkownika. Poza wyrobieniem sobie opinii na ten temat, zamierzał się nadal przysłuchiwać wszystkim zebranym - lordowi Xavierowi Burke oraz zasiadającej przy tym samym stole lady Primrose Burke.
Jego uwagę przykuła lady Evandra Rosier, zwracająca się w tym momencie do niego. Leonhardowi z niemałym trudem przyszło powstrzymanie się od teatralnego przewrócenia oczami. Starał się dopatrzeć wszystkich zależności, które czarownica starała się wykazać. Nie należało to do łatwych - stanowisko Evandry Rosier stało to w sprzeczności z jego własnymi poglądami.
— Brak zainteresowania sztuką również nie jest żadną ujmą dla czarodziejów. W czasach pokoju prędzej byłbym skłonny przyznać ci rację, lady Rosier. Prowadzona przez nas wojna nie jest piękna, choć jest toczona w imię szlachetnych ideałów. Zamiast uwrażliwiać nasze serca, powinniśmy je zahartować. Nie zgadzam się z tym, że bycie prawym i szlachetnych może wynikać ze uwrażliwienia na sztukę, tylko właśnie z dokonywanych przez nas czynów, które zapiszą się na kartach historii zawartej w kronikach i to wyłącznie one powinny inspirować młodzież do działania. Historia, w przeciwieństwie do sztuki, tworzy rzetelny obraz rzeczywistości, bez zbędnego patosu. Odpowiednio ukształtowani sprostają stawianymi przed nimi obowiązkami i będą gotowi się poświęcić, jeśli zostaną należycie przygotowani do tego zadania - jakiejkolwiek wojny nie wygrywa się znajomością twórczości danego artysty, niezależnie od tego, czy to malarz, kompozytor bądź poeta. — Po wysłuchaniu czarownicy postanowił odnieść do wypowiedzianych przez nią słów. Odwzajemniony przez niego uśmiech skrywał pozory serdeczności, kiedy spoglądał na przemawiającą blondynkę. Jest człowiekiem czynu, dla którego sztuka pozostaje poza kręgiem jego zainteresowań i z tego względu w ogóle nie dbał jej pod uwagę w kwestii kształtowania przyszłych pokoleń - wolał aby czerpali swoją wiedzę z rzetelnych źródeł, jakimi są kroniki - historia świata czarodziejów opisuje wiele bitew, wybitnych albo zupełnie nieudolnych wodzów, pokazuje prawdziwe oblicze walki o wolność. Historia jest najlepszą nauczycielką - zwykła się powtarzać.
— Idee nie potrzebują podniosłych słów i nie ma potrzeby kreowania utopijnych wizji - nasze zamierzenia powinny być realne do osiągnięcia. Być może jestem w mniejszości, jednak do mnie przemawia prosty przekaz i posiadam ugruntowane przekonania, wyrażane w czynach zamiast w pięknych słowach. W dalszym ciągu podtrzymuję to, że wojny nie wygrywa się znajomością dziedzin sztuki i brak zainteresowania jej dziedzinami nie uczyni nikogo półgłówkiem. Postrzegam to jako stratę czasu w obliczu prowadzonych przez nas działań. Powinniśmy zostawić to na czas pokoju. — Postanowił podtrzymywać swoje poglądy i nie porzucać swojej odrębności. Prawdopodobnie przebywanie w tak zacnym gronie, w skład którego wchodzili wpływowi i oddani sprawie czarodzieje, sugerowało dostosowanie się do swoich rozmówców. On nie zamierzał się nikomu przypodobać, aby jeszcze podkreślić swoje zaangażowanie w żmudny proces kreowania nowej rzeczywistości.
— Sięganie po książki, może zwiększyć zasób słownictwa, jednak nie zgadzam się z tym, że zapewnia umiejętność retoryki. — Spoglądając na Tristana ułożył dłonie na blacie stołu, splatając razem palce. Gromadzenie wiedzy z ksiąg niosło za sobą pozory mądrości, jednak w jego mniemaniu retoryka wymagała praktyki. To, czy sam jest obyty z literaturą czy to zupełnie odrzucił, nie miało znaczenia. Potrafił bronić swoich poglądów, ukształtowanych przez życiowe doświadczenie. Nie zamierzał ignorować jego udziału w argumentacji swojego stanowiska.
— Tego rodzaju wychowanie chłopców miałoby zastosowanie, jeśli będą czuli potrzebę dyskutowania ze swoimi kobietami. — Powracając myślą do czasów swojego pierwszego małżeństwa, prowadzenie rozmów ze swoją pierwszą żoną nieszczególnie go zajmowało. Nie kochał tej kobiety, którą mu oddano za żonę i potrzebował tylko jej do spłodzenia męskiego potomka z prawego łoża. Możliwe, że spojrzałby na tę sprawę inaczej, gdyby z jego pierwszą żoną łączyłoby go uczucie.
— Różnicy w poglądach nie sposób nazwać posiadaniem wątpliwości, jednak chętnie podejmę się dyskursu na ten temat, lady Rosier. — Nie odrzucił skierowanej do niego propozycji, choć jeszcze nie padły jakiekolwiek ustalenia co do czasu czy miejsca, w których odbędą tak zajmującą konwersację. Jego ugruntowane poglądy trudno będzie zmienić. Możliwe, że to właśnie Evandra spojrzy zupełnie z innej perspektywy na kwestię sztuki.
Stanowisko Sigrun niejako pokrywało się z jego własnym, czym ta kobieta zyskała jego aprobatę. Wyraźnie rysował się ten podział i poza czarownicami pokroju Sigrun Rookwood i chociażby kobietami z rodu Rowle, nadal będzie podtrzymywany obraz szlachetnie urodzonych dam, które w razie bycia zaatakowaną przez mugola albo uzbrojonego w różdżkę terrorystę będą szukać oparcia w mężczyźnie i jeśli go nie znajdą to marny ich los. Jego kuzyn, Ramsey, wydawał się być nieprzejednany. Nie zwykł negocjować z czarodziejami bardziej konserwatywnymi od niego, aczkolwiek powiedział już wszystko, co chciał powiedzieć w temacie praktykowania jazdy konnej i szermierki przez dziewczęta.
— Nie moim zamiarem było kwestionowanie woli Czarnego Pana, jednak znajomość ludzkiej natury skłania mnie ku tego rodzaju obawom. — O ile Czarny Pan pozostawał nieomylny w swych osądach, tak znajomość ludzkiej natury skłaniała go ku ograniczonemu zaufaniu względem jego sług. Wolał też nie pozostawiać niczego przypadkowi i skoro planowali wprowadzić w życie plan zgromadzenia takich ilości żywności to powinni też uregulować kwestie podziału zamiast zostawić to na później. Tym bardziej, że świat nie był sprawiedliwym miejscem i tylko w utopijnym świecie wszyscy byli sobie równi i nikt nie był chciwy.
Przysłuchiwał się słowom kolejnej z osób zaangażowanej w te wszystkie wydarzenia - Valerie Sallow, opowiadającą mrożącą krew w żyłach opowieść o spotkaniu z tym tajemniczym i przerażającym monstrum. Gdyby nie to, że w lesie Beeston roiło się od zjaw i straszydeł oraz gdyby nie wszystko to, co zasłyszał do tej pory to uznałby kontakt z takim stworzeniem za wytwór wyobraźni. Przemoc, której w przytaczanej sytuacji dopuścili się tamci tamci czarodzieje, nie napełniała go strachem. Przemoc poruszała go na zupełnie innej płaszczyźnie. Należał do grona ludzi, którzy nie wahali splamić swoich rąk krwią.
W trakcie wypowiedzi Elviry Multon, podniósł do ust kieliszek z szampanem i upił mały łyk tego trunku. Odpowiedni alkohol do raczenia się nim w tak zacnym gronie i podczas przyjęć, jednak on zawsze wolał piwo i mocniejsze alkohole, jak ognista whisky, miód pitny oraz absynt. A na specjalne okazje nalewkę Toujours Pur. Odstawił kieliszek na stół przed sobą. Z racji braku posiadania odpowiedniej wiedzy medycznej i praktycznych umiejętności w tym zakresie jedynie mógł przyswoić sobie słowa wypowiedziane przez czarownicę.
Leonhard spojrzał w stronę Ignotusa, sugerującego że nauka czarnej magii powinna być nagrodą. Nawet, jeśli się z tym nie zgadzał, to tym razem nie zabrał głosu. Jego zdaniem nauka czarnej magii powinna koniecznością - oczywiście powinno się uczyć tej dziedziny stosownie do wieku młodych czarodziejów i czarownic. Również i on wzniósł toast za poległych.
Ze szczególną uwagą przysłuchiwał się Cassandrze, opowiadającej o twierdzy, kamiennych strażnikach i synu upodlonego rycerza, który runął w dół wraz ze swoim wierzchowcem. Wspomniana przez czarownicę zjawa wskazywała na rzucone im, czarodziejom, wyzwanie - zmierzenie się z potężną istotą i spętanie jej. Z pewnością nie zabraknie śmiałków podjąć się tego zadania, nawet jeśli to mogłoby okazać się samobójczą misją. Czarny Pan z pewnością sprosta rzuconemu mu wyzwaniu i dokona tego.
Wspomnienie o synu upodlonego rycerza, który spadł w przepaść razem ze swoim koniem stanowiła dla niego jedyną znaną mu rzecz w ogromie nowości, jakie zasłyszał do chwili obecnej. Dobrze znał historię swojego rodu, w tym jednego ze swoich przodków - Fineas Rowle zasłynął z wyjątkowo niefortunnej śmierci, kiedy podczas uczestniczenia w polowaniu na ziemiach Averych, pochłonęła go przepaść. Ponoć nadal nawiedzał miejsce swojego tragicznego zgonu. Jako duch też wracał do rodzinnego zamku i raczył swoich żyjących krewniaków opowieściami. To mogło mieć znaczenie, jednak wcale nie musiało być - to mogła być przypadkowa zbieżność okoliczności. To nie była cała historia, jednak podczas tego spotkania nie zamierzał ujawniać tajemnic swojego rodu, zwłaszcza przynoszących ujmę rodowi.
— W istocie, kroniki opisują losy Fineasa Rowle'a, który zakończył swój żywot w ten sposób. Nie precyzują jednak tego, czy zasłużył na to miano. Przez okoliczności śmierci tego lorda występuje pewna zbieżność, jednak ona może być dziełem wyłącznie przypadku. — Zwracając się do Idun, odpowiedział na zadawane przez nią pytania i mógł potwierdzić okoliczności śmierci lorda Fineasa Rowle'a, który - z racji posiadanej przez niego wiedzy - wydawał się pasować do przedstawionej przez kuzyna postaci, jednak nie oznaczało to, że to chodzi o przedstawiciela rodu Rowle.
— Ponoć nawiedza miejsce swojej śmierci do dnia dzisiejszego. — Zakończył tym swoją wypowiedź, decydując się zachować dla siebie to, że duch Fineasa raz na czas powraca do Beeston i raczy ich swoimi opowieściami. To mogłoby sprawić, że w należącym do ich zamku pojawiliby nieproszeni goście i pewne tajemnice ich rodu ujrzałyby światło dzienne.
— Jeśli zdecydujecie się badać ruiny w Wenlock Edge, wyruszę wraz z wami. — Zwrócił się w tym momencie do Primrose i Xaviera, proponując swój udział w tym przedsięwzięciu przez niefortunny udział swojego przodka w historii tego miejsca, a także przez wszystkie swoje umiejętności i wiedzę, jeśli tylko nie zostanie zobligowany do ujawniania wszystkich sekretów swojego rodu.
Nie uszło też jego uwadze, że Ramsey odchodzi od mównicy i opuszcza salę bankietową. Podobnie, jak jego kuzyn, też chętnie opuściłby to zacne grono i powróciłby do Beeston, w którym życie biegło zupełnie innym rytmem, niż w samym Londynie.[bylobrzydkobedzieladnie]
— Lordzie Travers. Jestem świadom tego, że powinnością kobiet jest stanie się żonami i matkami. Moją intencją nie jest przygotowywanie dziewcząt na fizyczne trudy, jakie wiążą się z prowadzeniem walk z naszymi wrogami. Przez swoje niezliczone zalety zarówno szermierka, jak i jeździectwo przyczyniłyby się do poprawy kondycji fizycznej i psychicznej dziewcząt oraz zwiększyłyby szanse na wydanie na świat silnego potomka, jak już przyjdzie im spełniać się w roli żony i matki. Również istotną zaletą jeździectwa jest rozwój kobiecej wrażliwości poprzez współpracę z tak wspaniałym zwierzęciem, jakim jest koń i możliwość kontaktu z naturą. — Leonhard mógłby wymienić każdą z zalet szermierki, jak i jeździectwa i to punkt po punkcie - do najważniejszych z nich zaliczał rozwój koordynacji i refleksu, zwiększenie siły i wytrzymałości oraz pozytywny wpływ na samopoczucie. Jazda konna również wzmacniała mięśnie głębokie, mięśnie nóg, pośladków i tułowia. To jednak nie był czas ani miejsce na wyczerpujący temat wykład. Każdą nową ideę należało propagować w sposób dostosowany do grupy odbiorców - w tym przypadku zwracał się do arystokratów i czystokrwistych czarodziejów. Dlatego, kiedy zwrócił się do lorda Traversa, postąpił w ten właśnie sposób, licząc na to że znajdzie posłuch wśród innych uczestników tego spotkania organizacyjnego. — Jeśli tylko będą przykładać się podczas uczestniczenia w nich to tak będzie. — Zapewnił Traversa.
— Tristanie, nikt nie zamierza poddawać dziewcząt torturom. Fechtunek to nie bezmyślne machanie bronią białą - aby uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi wszyscy uczestnicy tego rodzaju zajęć otrzymaliby broń treningową. — Zwrócił się do swojego kuzyna, z oschłością wybrzmiewającą w głosie. To, że sam trenował fechtunek z wykorzystywaniem broni ostrej, nie znaczy że włoży takową do ręki nowicjuszom. Jeśli chodzi o inne aspekty tego typu szkolenia to nie uważał aby nabicie paru siniaków przynosiło jakąkolwiek ujmę dziewczętom.
— Tylko tak zdołają się wprawiać w strzelectwie. — Tymi słowami przyznał Rosierowi rację. Tak wyuczył go Pan Ojciec. Po opanowaniu podstaw strzelectwa wprawiał się w nim podczas polowania na zwierzynę łowną. Mugole stanowili dla niego zwierzynę niekonwencjonalną - jak już ich upolował zaspokajając swoją potrzebę rozrywki to ich truchłami karmił swoje psy.
Leonhard nieznacznie wzdrygnął się na rozwinięcie tematu artefaktu znanego jako Złodziej Myśli, z prostego powodu - chciałby pozostać przy zdrowych zmysłach i zachować ostrość umysłu, którą stawiał na równi ze tężyzną fizyczną i utrata jednego albo drugiego była dla niego ogromnym ciosem. W jego mniemaniu byłoby dobrze zniszczyć te artefakty, skoro pomimo przydatności są także zagrożeniem dla ich użytkownika. Poza wyrobieniem sobie opinii na ten temat, zamierzał się nadal przysłuchiwać wszystkim zebranym - lordowi Xavierowi Burke oraz zasiadającej przy tym samym stole lady Primrose Burke.
Jego uwagę przykuła lady Evandra Rosier, zwracająca się w tym momencie do niego. Leonhardowi z niemałym trudem przyszło powstrzymanie się od teatralnego przewrócenia oczami. Starał się dopatrzeć wszystkich zależności, które czarownica starała się wykazać. Nie należało to do łatwych - stanowisko Evandry Rosier stało to w sprzeczności z jego własnymi poglądami.
— Brak zainteresowania sztuką również nie jest żadną ujmą dla czarodziejów. W czasach pokoju prędzej byłbym skłonny przyznać ci rację, lady Rosier. Prowadzona przez nas wojna nie jest piękna, choć jest toczona w imię szlachetnych ideałów. Zamiast uwrażliwiać nasze serca, powinniśmy je zahartować. Nie zgadzam się z tym, że bycie prawym i szlachetnych może wynikać ze uwrażliwienia na sztukę, tylko właśnie z dokonywanych przez nas czynów, które zapiszą się na kartach historii zawartej w kronikach i to wyłącznie one powinny inspirować młodzież do działania. Historia, w przeciwieństwie do sztuki, tworzy rzetelny obraz rzeczywistości, bez zbędnego patosu. Odpowiednio ukształtowani sprostają stawianymi przed nimi obowiązkami i będą gotowi się poświęcić, jeśli zostaną należycie przygotowani do tego zadania - jakiejkolwiek wojny nie wygrywa się znajomością twórczości danego artysty, niezależnie od tego, czy to malarz, kompozytor bądź poeta. — Po wysłuchaniu czarownicy postanowił odnieść do wypowiedzianych przez nią słów. Odwzajemniony przez niego uśmiech skrywał pozory serdeczności, kiedy spoglądał na przemawiającą blondynkę. Jest człowiekiem czynu, dla którego sztuka pozostaje poza kręgiem jego zainteresowań i z tego względu w ogóle nie dbał jej pod uwagę w kwestii kształtowania przyszłych pokoleń - wolał aby czerpali swoją wiedzę z rzetelnych źródeł, jakimi są kroniki - historia świata czarodziejów opisuje wiele bitew, wybitnych albo zupełnie nieudolnych wodzów, pokazuje prawdziwe oblicze walki o wolność. Historia jest najlepszą nauczycielką - zwykła się powtarzać.
— Idee nie potrzebują podniosłych słów i nie ma potrzeby kreowania utopijnych wizji - nasze zamierzenia powinny być realne do osiągnięcia. Być może jestem w mniejszości, jednak do mnie przemawia prosty przekaz i posiadam ugruntowane przekonania, wyrażane w czynach zamiast w pięknych słowach. W dalszym ciągu podtrzymuję to, że wojny nie wygrywa się znajomością dziedzin sztuki i brak zainteresowania jej dziedzinami nie uczyni nikogo półgłówkiem. Postrzegam to jako stratę czasu w obliczu prowadzonych przez nas działań. Powinniśmy zostawić to na czas pokoju. — Postanowił podtrzymywać swoje poglądy i nie porzucać swojej odrębności. Prawdopodobnie przebywanie w tak zacnym gronie, w skład którego wchodzili wpływowi i oddani sprawie czarodzieje, sugerowało dostosowanie się do swoich rozmówców. On nie zamierzał się nikomu przypodobać, aby jeszcze podkreślić swoje zaangażowanie w żmudny proces kreowania nowej rzeczywistości.
— Sięganie po książki, może zwiększyć zasób słownictwa, jednak nie zgadzam się z tym, że zapewnia umiejętność retoryki. — Spoglądając na Tristana ułożył dłonie na blacie stołu, splatając razem palce. Gromadzenie wiedzy z ksiąg niosło za sobą pozory mądrości, jednak w jego mniemaniu retoryka wymagała praktyki. To, czy sam jest obyty z literaturą czy to zupełnie odrzucił, nie miało znaczenia. Potrafił bronić swoich poglądów, ukształtowanych przez życiowe doświadczenie. Nie zamierzał ignorować jego udziału w argumentacji swojego stanowiska.
— Tego rodzaju wychowanie chłopców miałoby zastosowanie, jeśli będą czuli potrzebę dyskutowania ze swoimi kobietami. — Powracając myślą do czasów swojego pierwszego małżeństwa, prowadzenie rozmów ze swoją pierwszą żoną nieszczególnie go zajmowało. Nie kochał tej kobiety, którą mu oddano za żonę i potrzebował tylko jej do spłodzenia męskiego potomka z prawego łoża. Możliwe, że spojrzałby na tę sprawę inaczej, gdyby z jego pierwszą żoną łączyłoby go uczucie.
— Różnicy w poglądach nie sposób nazwać posiadaniem wątpliwości, jednak chętnie podejmę się dyskursu na ten temat, lady Rosier. — Nie odrzucił skierowanej do niego propozycji, choć jeszcze nie padły jakiekolwiek ustalenia co do czasu czy miejsca, w których odbędą tak zajmującą konwersację. Jego ugruntowane poglądy trudno będzie zmienić. Możliwe, że to właśnie Evandra spojrzy zupełnie z innej perspektywy na kwestię sztuki.
Stanowisko Sigrun niejako pokrywało się z jego własnym, czym ta kobieta zyskała jego aprobatę. Wyraźnie rysował się ten podział i poza czarownicami pokroju Sigrun Rookwood i chociażby kobietami z rodu Rowle, nadal będzie podtrzymywany obraz szlachetnie urodzonych dam, które w razie bycia zaatakowaną przez mugola albo uzbrojonego w różdżkę terrorystę będą szukać oparcia w mężczyźnie i jeśli go nie znajdą to marny ich los. Jego kuzyn, Ramsey, wydawał się być nieprzejednany. Nie zwykł negocjować z czarodziejami bardziej konserwatywnymi od niego, aczkolwiek powiedział już wszystko, co chciał powiedzieć w temacie praktykowania jazdy konnej i szermierki przez dziewczęta.
— Nie moim zamiarem było kwestionowanie woli Czarnego Pana, jednak znajomość ludzkiej natury skłania mnie ku tego rodzaju obawom. — O ile Czarny Pan pozostawał nieomylny w swych osądach, tak znajomość ludzkiej natury skłaniała go ku ograniczonemu zaufaniu względem jego sług. Wolał też nie pozostawiać niczego przypadkowi i skoro planowali wprowadzić w życie plan zgromadzenia takich ilości żywności to powinni też uregulować kwestie podziału zamiast zostawić to na później. Tym bardziej, że świat nie był sprawiedliwym miejscem i tylko w utopijnym świecie wszyscy byli sobie równi i nikt nie był chciwy.
Przysłuchiwał się słowom kolejnej z osób zaangażowanej w te wszystkie wydarzenia - Valerie Sallow, opowiadającą mrożącą krew w żyłach opowieść o spotkaniu z tym tajemniczym i przerażającym monstrum. Gdyby nie to, że w lesie Beeston roiło się od zjaw i straszydeł oraz gdyby nie wszystko to, co zasłyszał do tej pory to uznałby kontakt z takim stworzeniem za wytwór wyobraźni. Przemoc, której w przytaczanej sytuacji dopuścili się tamci tamci czarodzieje, nie napełniała go strachem. Przemoc poruszała go na zupełnie innej płaszczyźnie. Należał do grona ludzi, którzy nie wahali splamić swoich rąk krwią.
W trakcie wypowiedzi Elviry Multon, podniósł do ust kieliszek z szampanem i upił mały łyk tego trunku. Odpowiedni alkohol do raczenia się nim w tak zacnym gronie i podczas przyjęć, jednak on zawsze wolał piwo i mocniejsze alkohole, jak ognista whisky, miód pitny oraz absynt. A na specjalne okazje nalewkę Toujours Pur. Odstawił kieliszek na stół przed sobą. Z racji braku posiadania odpowiedniej wiedzy medycznej i praktycznych umiejętności w tym zakresie jedynie mógł przyswoić sobie słowa wypowiedziane przez czarownicę.
Leonhard spojrzał w stronę Ignotusa, sugerującego że nauka czarnej magii powinna być nagrodą. Nawet, jeśli się z tym nie zgadzał, to tym razem nie zabrał głosu. Jego zdaniem nauka czarnej magii powinna koniecznością - oczywiście powinno się uczyć tej dziedziny stosownie do wieku młodych czarodziejów i czarownic. Również i on wzniósł toast za poległych.
Ze szczególną uwagą przysłuchiwał się Cassandrze, opowiadającej o twierdzy, kamiennych strażnikach i synu upodlonego rycerza, który runął w dół wraz ze swoim wierzchowcem. Wspomniana przez czarownicę zjawa wskazywała na rzucone im, czarodziejom, wyzwanie - zmierzenie się z potężną istotą i spętanie jej. Z pewnością nie zabraknie śmiałków podjąć się tego zadania, nawet jeśli to mogłoby okazać się samobójczą misją. Czarny Pan z pewnością sprosta rzuconemu mu wyzwaniu i dokona tego.
Wspomnienie o synu upodlonego rycerza, który spadł w przepaść razem ze swoim koniem stanowiła dla niego jedyną znaną mu rzecz w ogromie nowości, jakie zasłyszał do chwili obecnej. Dobrze znał historię swojego rodu, w tym jednego ze swoich przodków - Fineas Rowle zasłynął z wyjątkowo niefortunnej śmierci, kiedy podczas uczestniczenia w polowaniu na ziemiach Averych, pochłonęła go przepaść. Ponoć nadal nawiedzał miejsce swojego tragicznego zgonu. Jako duch też wracał do rodzinnego zamku i raczył swoich żyjących krewniaków opowieściami. To mogło mieć znaczenie, jednak wcale nie musiało być - to mogła być przypadkowa zbieżność okoliczności. To nie była cała historia, jednak podczas tego spotkania nie zamierzał ujawniać tajemnic swojego rodu, zwłaszcza przynoszących ujmę rodowi.
— W istocie, kroniki opisują losy Fineasa Rowle'a, który zakończył swój żywot w ten sposób. Nie precyzują jednak tego, czy zasłużył na to miano. Przez okoliczności śmierci tego lorda występuje pewna zbieżność, jednak ona może być dziełem wyłącznie przypadku. — Zwracając się do Idun, odpowiedział na zadawane przez nią pytania i mógł potwierdzić okoliczności śmierci lorda Fineasa Rowle'a, który - z racji posiadanej przez niego wiedzy - wydawał się pasować do przedstawionej przez kuzyna postaci, jednak nie oznaczało to, że to chodzi o przedstawiciela rodu Rowle.
— Ponoć nawiedza miejsce swojej śmierci do dnia dzisiejszego. — Zakończył tym swoją wypowiedź, decydując się zachować dla siebie to, że duch Fineasa raz na czas powraca do Beeston i raczy ich swoimi opowieściami. To mogłoby sprawić, że w należącym do ich zamku pojawiliby nieproszeni goście i pewne tajemnice ich rodu ujrzałyby światło dzienne.
— Jeśli zdecydujecie się badać ruiny w Wenlock Edge, wyruszę wraz z wami. — Zwrócił się w tym momencie do Primrose i Xaviera, proponując swój udział w tym przedsięwzięciu przez niefortunny udział swojego przodka w historii tego miejsca, a także przez wszystkie swoje umiejętności i wiedzę, jeśli tylko nie zostanie zobligowany do ujawniania wszystkich sekretów swojego rodu.
Nie uszło też jego uwadze, że Ramsey odchodzi od mównicy i opuszcza salę bankietową. Podobnie, jak jego kuzyn, też chętnie opuściłby to zacne grono i powróciłby do Beeston, w którym życie biegło zupełnie innym rytmem, niż w samym Londynie.[bylobrzydkobedzieladnie]
Leonhard Rowle
Zawód : Spirytysta, wróżbita
Wiek : 39
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
So what if you can see the darkest side of me?
No one will ever change this animal I have become
No one will ever change this animal I have become
OPCM : 10 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wychodząc z sali bankietowej, zdała sobie sprawę, że jej udział w spotkaniu Rycerzy Walpurgii dobiegł końca – przynajmniej na razie. Ledwie zdążyła rozejrzeć się po korytarzu, gdy, zgodnie z zapowiedzią Śmierciożercy, obok niej pojawił się mężczyzna zainteresowany jej nagłym wyjściem. Podejrzewała, że pudełko było jedynie pretekstem, by w elokwentny sposób pozbyć się czarownicy z sali, jednak nie miała zamiaru zostawiać tego całkowicie przypadkowi i intuicji, która ostatnio przynosiła jej więcej kłopotów niż pożytku. Niemal od razu zdradziła nazwę pomieszczenia, w którym miał się znajdować ów zapomniany przedmiot, jednak chwilami gubiła się w myślach, uciekając do zupełnie innych spraw. Nie dziwiła się takiemu rozwojowi sytuacji. Przystępując do dzisiejszych obrad, zdawała sobie sprawę, że może ją spotkać wszystko – od chłodnego odrzucenia po ostrożne zrozumienie. Wiedziała, że obecni znają jej winy lepiej niż ona sama i nie łudziła się, że jej nagły powrót wywoła na ich twarzach uśmiech. Była świadoma, że budzi kontrowersje, i pogodziła się z tym bez cienia żalu. Przyjęła sytuację z dojrzałością, bez śladu złości czy żalu, gotowa na wszystko, co mogło się wydarzyć. Delikatny uśmiech przemknął przez jej twarz, gdy objęła spojrzeniem całą salę, nie znajdując jednak nic, co przybliżyłoby ją do odkrycia celu swojej tajemniczej misji. Wyszła na korytarz, by pozostać w zasięgu wzroku – na wypadek, gdyby faktycznie ktoś czegoś od niej potrzebował. Mogłaby wrócić do Przeklętej Warowni i zamknąć się w czterech ścianach sypialni, lecz ta myśl nie była dla niej kusząca. Wymagało od niej odwagi, by przekroczyć próg tego miejsca, a teraz kolejna ucieczka zamknęłaby przede wszystkim jej własny umysł, więżąc ją bardziej niż jakiekolwiek mury.
Przeszła powoli wzdłuż korytarza, czując chłód kamiennych ścian, który zdawał się przenikać przez jej skórę aż do kości. Czuła, jak niepokój i napięcie pulsują w powietrzu, niemal jakby sama przestrzeń coś przed nią ukrywała. Każdy krok odbijał się echem, przypominając, że mimo tłumu za drzwiami jest tu sama – odcięta od ich rozmów i ich spojrzeń, ale w pełni świadoma oceny, jaka już zapadła. To nie była tylko próba wytrzymałości. To był test jej woli, gotowości do stawienia czoła przeszłości i do podjęcia ryzyka, którego dotąd unikała. Wzięła głęboki oddech.
Wojna bynajmniej się nie skończyła, a ona bardziej niż kiedykolwiek czuła, że nadszedł czas na działanie – nie tylko w imię idei, ale i z głęboko osobistych pobudek. To była kwestia zemsty, która czaiła się w jej myślach jak drapieżnik, powoli pożerając jej duszę. Chciała wyrównać rachunki, odcisnąć piętno na tych, którzy odebrali jej spokój i pewność siebie. Już jako dziecko fascynowała się starożytnymi runami, artefaktami, klątwami – jej wiedza rosła z nią, przeistaczając się w specjalizację, w której niewielu mogło jej dorównać. A mimo to dała się złapać w pułapkę, która odebrała jej cenne lata życia. Była tak naiwna? Głupia? Pytania kłębiły się w jej głowie, ale wiedziała, że szukanie odpowiedzi teraz jest bezcelowe. Sprawa była daleka od zakończenia; ledwie się rozpoczęła.
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i przez chwilę czekała, nasłuchując kroków – lecz cisza pozostała niezakłócona. Wyłoniła się zza rogu korytarza i zobaczyła Mulcibera stojącego przy drzwiach. – Spotkanie się zakończyło? – zapytała, robiąc krok w jego stronę. Nie przypuszczała, by namiestnik szukał akurat jej; bardziej skłaniała się ku myśli, że wszystkie istotne kwestie zostały już omówione, a Śmierciożercy, Rycerze i sojusznicy lada moment opuszczą mury La Fantasmagorie. Kącik ust uniósł jej się w lekkim uśmiechu, jednak szybko odetchnęła głęboko, próbując rozładować nagromadzone napięcie. – Zaufanie jest towarem deficytowym – zaczęła, zbliżając się o kilka kroków. – Raz utracone, trudno jest odzyskać. Spodziewałam się, że moja obecność będzie wzbudzać kontrowersje, że nie dla każdego będzie zrozumiała, a może nawet odstraszająca. - przez chwilę jej spojrzenie zatrzymało się na mężczyźnie, próbując odczytać jego reakcję. Miała wrażenie, że dla niektórych przeszłość jest niczym kamień u szyi, przypominający o błędach i zdradach, które wywierają swoje piętno na każdym kroku. – Przysięgłam, a przysięga znaczy dla mnie wszystko i to bez względu na cenę życia. Choć rozumiem całkowicie podjętą decyzje i środki bezpieczeństwa, to mam nadzieję, że w końcu będę miała okazje wykazać się też w innych kwestiach niżeli tylko… rodzenie dzieci. – uśmiechnęła się ponownie. – Dziękuje za subtelność. – dodała nawiązując do sposobu, w który została wyproszona ze spotkania.
Przeszła powoli wzdłuż korytarza, czując chłód kamiennych ścian, który zdawał się przenikać przez jej skórę aż do kości. Czuła, jak niepokój i napięcie pulsują w powietrzu, niemal jakby sama przestrzeń coś przed nią ukrywała. Każdy krok odbijał się echem, przypominając, że mimo tłumu za drzwiami jest tu sama – odcięta od ich rozmów i ich spojrzeń, ale w pełni świadoma oceny, jaka już zapadła. To nie była tylko próba wytrzymałości. To był test jej woli, gotowości do stawienia czoła przeszłości i do podjęcia ryzyka, którego dotąd unikała. Wzięła głęboki oddech.
Wojna bynajmniej się nie skończyła, a ona bardziej niż kiedykolwiek czuła, że nadszedł czas na działanie – nie tylko w imię idei, ale i z głęboko osobistych pobudek. To była kwestia zemsty, która czaiła się w jej myślach jak drapieżnik, powoli pożerając jej duszę. Chciała wyrównać rachunki, odcisnąć piętno na tych, którzy odebrali jej spokój i pewność siebie. Już jako dziecko fascynowała się starożytnymi runami, artefaktami, klątwami – jej wiedza rosła z nią, przeistaczając się w specjalizację, w której niewielu mogło jej dorównać. A mimo to dała się złapać w pułapkę, która odebrała jej cenne lata życia. Była tak naiwna? Głupia? Pytania kłębiły się w jej głowie, ale wiedziała, że szukanie odpowiedzi teraz jest bezcelowe. Sprawa była daleka od zakończenia; ledwie się rozpoczęła.
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i przez chwilę czekała, nasłuchując kroków – lecz cisza pozostała niezakłócona. Wyłoniła się zza rogu korytarza i zobaczyła Mulcibera stojącego przy drzwiach. – Spotkanie się zakończyło? – zapytała, robiąc krok w jego stronę. Nie przypuszczała, by namiestnik szukał akurat jej; bardziej skłaniała się ku myśli, że wszystkie istotne kwestie zostały już omówione, a Śmierciożercy, Rycerze i sojusznicy lada moment opuszczą mury La Fantasmagorie. Kącik ust uniósł jej się w lekkim uśmiechu, jednak szybko odetchnęła głęboko, próbując rozładować nagromadzone napięcie. – Zaufanie jest towarem deficytowym – zaczęła, zbliżając się o kilka kroków. – Raz utracone, trudno jest odzyskać. Spodziewałam się, że moja obecność będzie wzbudzać kontrowersje, że nie dla każdego będzie zrozumiała, a może nawet odstraszająca. - przez chwilę jej spojrzenie zatrzymało się na mężczyźnie, próbując odczytać jego reakcję. Miała wrażenie, że dla niektórych przeszłość jest niczym kamień u szyi, przypominający o błędach i zdradach, które wywierają swoje piętno na każdym kroku. – Przysięgłam, a przysięga znaczy dla mnie wszystko i to bez względu na cenę życia. Choć rozumiem całkowicie podjętą decyzje i środki bezpieczeństwa, to mam nadzieję, że w końcu będę miała okazje wykazać się też w innych kwestiach niżeli tylko… rodzenie dzieci. – uśmiechnęła się ponownie. – Dziękuje za subtelność. – dodała nawiązując do sposobu, w który została wyproszona ze spotkania.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Gdy zajęła miejsce przy stole, sięgnęła dłonią do skroni, by wsunąć za ucho niesforny kosmyk włosów, wymykający się z wysokiego upięcia. Poprawiła się też na krześle i korzystając z okazji, pochyliła się dyskretnie ku Tristanowi, by odpowiedzieć na pytanie, które nie umknęło jej uwagi. - Ty usłyszysz tego wieczoru coś słodszego od mojego szeptu - powiedziała niemal bezgłośnie, tak, by usłyszał to tylko on, owiewając gorącym oddechem jego szyję. Wszyscy spoglądali na przemawiającego Ramseya, mogła więc poczuć się nieco swobodniej. Zwłaszcza, że to nie ona stała w świetle reflektorów, a siedziała już wygodnie przy stoliku, sącząc wino. Unoszone w toaście, także później, w tym skierowanym ku martwym towarzyszom. Dalej z uwagą przysłuchiwała się dalszym zapewnieniom dotyczącym współpracy przy arenie, wiecu oraz opiece roztaczanej nad organizacją dla najmłodszego pokolenia. Niektóre pomysły podobały się jej bardziej, inne mniej, ale na razie tylko słuchała. W kwestii artystycznego rozwoju chłopców bardziej zgadzała się z lordem Rowle niż Evandrą, nie skomentowała tego jednak; wiedziała, że świat szlachty rządzi się swoimi sprawami, sama nie była też ekspertką od wychowania, zamierzała korzystać więc z wiedzy i doświadczenia bardziej doświadczonych osób. Choćby Cassandry; zamierzała z nią o tym porozmawiać na osobności, w bardziej sprzyjających warunkach. Czy wolałaby widzieć Marcusa jako znawcę sztuk czy zahartowanego, aczkolwiek mrukliwego wojownika? Odpowiedź wydawała się oczywista, lecz życie nigdy tak czarno-białe się nie okazywało. Perspektywa Myssleine szkolącej się na statku Manannana była już nieco bardziej oczywista i niezbyt do przyjęcia. Należało znaleźć złoty środek - rozsądnie przywołany przez Ramseya jako podsumowanie całej dyskusji.
Toczącej się jednak dalej; powoli dokończyła kieliszek wina, słuchając zdecydowanej perory lorda Rowle'a. Jasne zasugerowanie braku potrzeby rozmowy ze swoją kobietą sprawił, że tylko lekko się uśmiechnęła. Bynajmniej kpiąco, na to sobie pozwolić nie mogła; w gruncie rzeczy Leonhard wypowiadał tylko na głos poglądy swego rodu. I może starszych przedstawicieli szlachty. Współczuła jednak jego żonie i potencjalnym kochankom. Zmysłowo poprowadzona konwersacja stanowiła przecież w ażną część przyjemności. - Wojny nie wygrywa się też tylko i wyłącznie brutalną walką, lordzie Rowle - wtrąciła się gładko, uprzejmie, wychwytując surowe spojrzenie szlachcica. Sama wolałaby czasem, by tak było. - Jest ona ważna, wiem o tym doskonale - nie widziała Leonharda w ferworze bitew i potyczek, ale zapewne była to tylko kwestia czasu.rozumiała też jego wątpliwości, a wypowiedź Evandry wydała się jej zbyt eteryczna, zbyt skupiona na pięknie i wrażliwości, jaką miała nauczyć małych mężczyzn. Takie argumenty mogły okazać się zbyt...rozmyte. - Znajomość szeroko pojętej sztuki nie ogranicza się do deklamowania poematów i znajomości nazwisk malarzy czy kompozytorów. Nie uczy też wyłącznie wrażliwości. To sztuka prowadzenia konwersacji o tym, co dla nas znaczące, zjednywania sobie rozmówców, przekonywania do swych racji. To możliwość pogłębienia swego rozumienia tego, co nieoczywiste i niekonkretne - a przecież taka jest właśnie magia. To także pielęgnowanie szacunku i wiedzy do łączącej nas wszystkich tradycji. Do dzieł, które są częścią magicznej tożsamości. Do moralności, idei i siły, która w nich drzemie. Bez tego czym różnilibyśmy się od podleglejszych istot? - pytanie było retoryczne. Kochała krew, kochała walkę, lecz to coś więcej, coś, co można było zdobyć czytając historie, oglądając malarskie arcydzieła i dotykając marmurowych rzeźb, odróżniało ich od byle zwierząt wymachujących różdżkami. - Zresztą, najwięcej politycznych decyzji, tych znaczących, zakulisowych, dzieje się właśnie w otoczeniu sztuki. Na bankietach, wernisażach, koncertach, balach. Później owszem, spisywane są prostym, konkretnym, żołnierskim językiem w dekretach i oficjalnych tomach - lecz te zasady rodzą się znacznie wcześniej, na zupełnie innym, niejednoznacznym gruncie - uśmiechnęła się czarująco. - Poza tym, kiedy już wojnę wygramy - kiedy, nie jeśli - nie możemy zostać z nowym pokoleniem potrafiącym tylko walczyć. Czas pokoju nadejdzie zapewne szybciej niż możemy przewidywać; podwaliny pod nowy porządek kładziemy już teraz - zawiesiła głos; wszystkim im leżało na sercu dobro świata, o który walczyli. - Lecz jak wspomniał już Ramsey, jesteśmy pewni, że współpracując odnajdziemy idealne rozwiązanie, pozwalające kolejnemym pokoleniom na osiągnięcie pełni potencjału. Fakt, że debatujemy o pewnych kwestiach tak gorąco tylko upewnia mnie w przekonaniu, że będziemy działać z całą dostępną nam siłą. Nie grozi nam bierność i gnuśność - podsumowała spokojnie. Zadowolona z każdej wypowiedzi, która tu padła.
I z rozmowy, która potoczyła się już innym rytmem, cienistym, niepewnym, intrygującym i niepokojącym jednocześnie. Nie miała nic do dodania do opowieści Xaviera, skinęła mu tylko lekko głową, zachęcająco; mówił konkretnie i rzeczowo, raportując ich przygodę z tajemniczym artefaktem. Wychwyciła spojrzenie Ramseya i jego pytanie dotyczące Abberleya; pokręciła tylko lekko głową i przesunęła znacząco wzrok na Elvirę. - Panna Multon przeprowadziła sekcję Giffarda, na pewno wie coś więcej o tym, jak finalnie zadziałał na niego Złodziej Myśli - to blondynka była specjalistką w tym temacie. Ona sama z zainteresowaniem słuchała, jak dalsze elementy historii nakładają się na siebie, uzupełniając - zostawiając jednak i tak sporo luk.
- Czy to możliwe, że Złodziej Myśli skrywa właśnie informacje o tym, jak zamknąć lub okiełznać bestię? - zastanowiła się na głos. Podsumowanie Mulcibera, łaczące wszystkie luźne wątki w jedną całość pozwalało lepiej przyjrzeć się całej historii, mapie tego, co stało się po sierpniowej nocy. - Może kluczem jest ta jasnowłosa kobieta ze szmaragdem na szyi? Czy o niej wspominają jakieś historie lub legendy? - na razie te, które opisywała Melisande, Idun czy pozostali Rycerze dotyczyły głównie męskiej roli tego mitu. - Gdy dotknęłam Złodzieja Myśli stałam się bestią. Pragnącą tylko zemsty. Wężem, który niesie zniszczenie - w zamyśleniu przesunęła wzrok na Evandrę. Nie ma w niej iskry życia, więc nie można jej zabić; tak, to poniekąd czuła, gdy stała się szalonym gadem, skupionym tylko na rozszarpywaniu na strzępy. - Spróbowałabym raz jeszcze dotknąć czarnomagicznego artefaktu. Sprawdzić, czy zostało w nim więcej wspomnień, wskazówek, faktów. Będzie łatwiej je zanalizować czy wykorzystać dzięki temu, co tutaj usłyszeliśmy - Galahad i jego losy, historia Wenlock Edge. Powiązania z Krawym Theo. Wszystko to mogło pozwolić rzucić nowe światło na czarną moc, kłębiącą się w Złodzieju Myśli. Gotowa była podjąć ryzyko postradania zmysłów; tak naprawdę niezbyt się tego obawiała. - Czy plotki o jego nawiedzeniach są wiarygodne? Udałoby się z nim porozmawiać, lordzie Rowle? - zwróciła się jeszcze raz do Leonharda, gdy wspomniał o Finneasie. Nie wiedziała, czy droga ta nie jest ślepym zaułkiem, ale powinni spróbować wszystkiego.
Subtelne zwrócenie uwagi, na jakie pozwoliła sobie Evandra wobec Drew, sprawiło, że Deirdre zmarszczyła lekko brwi, przenosząc na moment spojrzenie na półwilę. Nagana osłodzona została jej niewątpliwym urokiem, lecz sam fakt zwrócenia się do Śmierciożercy w ten sposób, publicznie, w tym gronie - był w najlepszym przypadku prawdziwym faux pas. Pozwalała sobie na zbyt wiele; na usta cisnęły się słowa krytyki, lecz te nie powinny paść z jej strony. Była żoną Tristana, to jemu wystawiała świadectwo, lecz takie zachowanie nadszarpywało szacunek wobec wszystkich Śmierciożerców; Deirdre pochwyciła na krótko, choć znacząco, wzrok Rosiera, ale nie powiedziała nic, odkładając na blat stołu kieliszek. - Czy istnieje jeszcze inna potencjalna osoba z kart historii, pasująca do tego opisu i przedstawionych wcześniej poszlak? Syna upodlonego rycerza? - rzuciła w przestrzeń; znała się na polityce, na współczesnej historii magii; ta odleglejsza stanowiła dla niej jedną wielką zagadkę, lecz w La Fantasmagorii zgrodziło się wiele tęgich umysłów. Galahad wydawał się pasować dobrze, lecz może istniała jeszcze inna ścieżka? Wolała, by rozmowy toczyły się właśnie na ten temat, bez personalnych wycieczek na jakiekolwiek tematy - te pikantne elementy konwersacji lepiej wybrzmiewałyby już poza główną osią spotkania.
Toczącej się jednak dalej; powoli dokończyła kieliszek wina, słuchając zdecydowanej perory lorda Rowle'a. Jasne zasugerowanie braku potrzeby rozmowy ze swoją kobietą sprawił, że tylko lekko się uśmiechnęła. Bynajmniej kpiąco, na to sobie pozwolić nie mogła; w gruncie rzeczy Leonhard wypowiadał tylko na głos poglądy swego rodu. I może starszych przedstawicieli szlachty. Współczuła jednak jego żonie i potencjalnym kochankom. Zmysłowo poprowadzona konwersacja stanowiła przecież w ażną część przyjemności. - Wojny nie wygrywa się też tylko i wyłącznie brutalną walką, lordzie Rowle - wtrąciła się gładko, uprzejmie, wychwytując surowe spojrzenie szlachcica. Sama wolałaby czasem, by tak było. - Jest ona ważna, wiem o tym doskonale - nie widziała Leonharda w ferworze bitew i potyczek, ale zapewne była to tylko kwestia czasu.rozumiała też jego wątpliwości, a wypowiedź Evandry wydała się jej zbyt eteryczna, zbyt skupiona na pięknie i wrażliwości, jaką miała nauczyć małych mężczyzn. Takie argumenty mogły okazać się zbyt...rozmyte. - Znajomość szeroko pojętej sztuki nie ogranicza się do deklamowania poematów i znajomości nazwisk malarzy czy kompozytorów. Nie uczy też wyłącznie wrażliwości. To sztuka prowadzenia konwersacji o tym, co dla nas znaczące, zjednywania sobie rozmówców, przekonywania do swych racji. To możliwość pogłębienia swego rozumienia tego, co nieoczywiste i niekonkretne - a przecież taka jest właśnie magia. To także pielęgnowanie szacunku i wiedzy do łączącej nas wszystkich tradycji. Do dzieł, które są częścią magicznej tożsamości. Do moralności, idei i siły, która w nich drzemie. Bez tego czym różnilibyśmy się od podleglejszych istot? - pytanie było retoryczne. Kochała krew, kochała walkę, lecz to coś więcej, coś, co można było zdobyć czytając historie, oglądając malarskie arcydzieła i dotykając marmurowych rzeźb, odróżniało ich od byle zwierząt wymachujących różdżkami. - Zresztą, najwięcej politycznych decyzji, tych znaczących, zakulisowych, dzieje się właśnie w otoczeniu sztuki. Na bankietach, wernisażach, koncertach, balach. Później owszem, spisywane są prostym, konkretnym, żołnierskim językiem w dekretach i oficjalnych tomach - lecz te zasady rodzą się znacznie wcześniej, na zupełnie innym, niejednoznacznym gruncie - uśmiechnęła się czarująco. - Poza tym, kiedy już wojnę wygramy - kiedy, nie jeśli - nie możemy zostać z nowym pokoleniem potrafiącym tylko walczyć. Czas pokoju nadejdzie zapewne szybciej niż możemy przewidywać; podwaliny pod nowy porządek kładziemy już teraz - zawiesiła głos; wszystkim im leżało na sercu dobro świata, o który walczyli. - Lecz jak wspomniał już Ramsey, jesteśmy pewni, że współpracując odnajdziemy idealne rozwiązanie, pozwalające kolejnemym pokoleniom na osiągnięcie pełni potencjału. Fakt, że debatujemy o pewnych kwestiach tak gorąco tylko upewnia mnie w przekonaniu, że będziemy działać z całą dostępną nam siłą. Nie grozi nam bierność i gnuśność - podsumowała spokojnie. Zadowolona z każdej wypowiedzi, która tu padła.
I z rozmowy, która potoczyła się już innym rytmem, cienistym, niepewnym, intrygującym i niepokojącym jednocześnie. Nie miała nic do dodania do opowieści Xaviera, skinęła mu tylko lekko głową, zachęcająco; mówił konkretnie i rzeczowo, raportując ich przygodę z tajemniczym artefaktem. Wychwyciła spojrzenie Ramseya i jego pytanie dotyczące Abberleya; pokręciła tylko lekko głową i przesunęła znacząco wzrok na Elvirę. - Panna Multon przeprowadziła sekcję Giffarda, na pewno wie coś więcej o tym, jak finalnie zadziałał na niego Złodziej Myśli - to blondynka była specjalistką w tym temacie. Ona sama z zainteresowaniem słuchała, jak dalsze elementy historii nakładają się na siebie, uzupełniając - zostawiając jednak i tak sporo luk.
- Czy to możliwe, że Złodziej Myśli skrywa właśnie informacje o tym, jak zamknąć lub okiełznać bestię? - zastanowiła się na głos. Podsumowanie Mulcibera, łaczące wszystkie luźne wątki w jedną całość pozwalało lepiej przyjrzeć się całej historii, mapie tego, co stało się po sierpniowej nocy. - Może kluczem jest ta jasnowłosa kobieta ze szmaragdem na szyi? Czy o niej wspominają jakieś historie lub legendy? - na razie te, które opisywała Melisande, Idun czy pozostali Rycerze dotyczyły głównie męskiej roli tego mitu. - Gdy dotknęłam Złodzieja Myśli stałam się bestią. Pragnącą tylko zemsty. Wężem, który niesie zniszczenie - w zamyśleniu przesunęła wzrok na Evandrę. Nie ma w niej iskry życia, więc nie można jej zabić; tak, to poniekąd czuła, gdy stała się szalonym gadem, skupionym tylko na rozszarpywaniu na strzępy. - Spróbowałabym raz jeszcze dotknąć czarnomagicznego artefaktu. Sprawdzić, czy zostało w nim więcej wspomnień, wskazówek, faktów. Będzie łatwiej je zanalizować czy wykorzystać dzięki temu, co tutaj usłyszeliśmy - Galahad i jego losy, historia Wenlock Edge. Powiązania z Krawym Theo. Wszystko to mogło pozwolić rzucić nowe światło na czarną moc, kłębiącą się w Złodzieju Myśli. Gotowa była podjąć ryzyko postradania zmysłów; tak naprawdę niezbyt się tego obawiała. - Czy plotki o jego nawiedzeniach są wiarygodne? Udałoby się z nim porozmawiać, lordzie Rowle? - zwróciła się jeszcze raz do Leonharda, gdy wspomniał o Finneasie. Nie wiedziała, czy droga ta nie jest ślepym zaułkiem, ale powinni spróbować wszystkiego.
Subtelne zwrócenie uwagi, na jakie pozwoliła sobie Evandra wobec Drew, sprawiło, że Deirdre zmarszczyła lekko brwi, przenosząc na moment spojrzenie na półwilę. Nagana osłodzona została jej niewątpliwym urokiem, lecz sam fakt zwrócenia się do Śmierciożercy w ten sposób, publicznie, w tym gronie - był w najlepszym przypadku prawdziwym faux pas. Pozwalała sobie na zbyt wiele; na usta cisnęły się słowa krytyki, lecz te nie powinny paść z jej strony. Była żoną Tristana, to jemu wystawiała świadectwo, lecz takie zachowanie nadszarpywało szacunek wobec wszystkich Śmierciożerców; Deirdre pochwyciła na krótko, choć znacząco, wzrok Rosiera, ale nie powiedziała nic, odkładając na blat stołu kieliszek. - Czy istnieje jeszcze inna potencjalna osoba z kart historii, pasująca do tego opisu i przedstawionych wcześniej poszlak? Syna upodlonego rycerza? - rzuciła w przestrzeń; znała się na polityce, na współczesnej historii magii; ta odleglejsza stanowiła dla niej jedną wielką zagadkę, lecz w La Fantasmagorii zgrodziło się wiele tęgich umysłów. Galahad wydawał się pasować dobrze, lecz może istniała jeszcze inna ścieżka? Wolała, by rozmowy toczyły się właśnie na ten temat, bez personalnych wycieczek na jakiekolwiek tematy - te pikantne elementy konwersacji lepiej wybrzmiewałyby już poza główną osią spotkania.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Chociaż myśli krążyły już w około nadchodzącego projektu, a oczami wyobraźni widziałem już powstającą, na bazie stadionu do Quidditcha, arenę, nadal przysłuchiwałem się rozbrzmiewającej rozmowie. Szczerze powiedziawszy miałem nadzieję, że ta dysputa na temat wpływu sztuki zakończy się szybciej, ale najwyraźniej niektórzy nie potrafili odpuścić. Poniekąd rozumiałem podejście tych, którzy orędowali na cześć nadania większego nacisku na sztukę podczas szkoleń. Sam znałem ją całkiem dobrze, musiałem, bo jakby nie patrzeć wymagał tego mój zawód. Nie mógłbym mówić o sobie jak o architekcie, gdybym nie znał wszystkich stylów budownictwa, które powstały na przestrzeni wieków. Nie ważne co kto mówił, budownictwo było sztuką i zawsze powinno być rozpatrywane w tych kategoriach. Nie miałem jednak zamiaru wtrącać się w tą rozmowę, tak jak nie miałem zamiaru angażować się w zajmowanie się Giermkami. Od dzieci trzymałem się z daleka, nigdy nie miałem do nich cierpliwości, a ich chaotyczność, nawet w najmniejszym stopniu, doprowadzała mnie do szału. Nawet jeśli uważałem siebie za osobę cierpliwą, to dzieci potrafiły po mistrzowsku przekroczyć granicę, która doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Nawet jeśli dzieci były przyszłością magicznego społeczeństwa, ja zostało wyraźnie powiedziane już podczas spotkania, to ja z całą pewnością w moich planach było omijanie tematu Giermków szerokim łukiem.
Na słowa Drew odnośnie poległych uniosłem kielich w górę, po czym upiłem łyk. Nie miałem pojęcia o kim mówił, ale skoro o nich wspomniał, byli tego warci. Wojownicy, osoby, które fizycznie brały udział w walkach i poniosły największą stratę, tacy ludzie nigdy nie powinni być zapomnieni, nie ci, którzy walczyli o lepsze jutro. Miałem tylko nadzieję, że nawet jeśli ja nie brałem czynnego udziału w walkach, to mnie też kiedyś postanowi ktoś wspomnieć, gdy nadejdzie odpowiednia chwila.
Słysząc skierowane w moim kierunku pytanie Sigrun, zamyśliłem się na chwilę.
- Myślę, że mógłbym się nad tym pochylić. Jednak muszę zaznaczyć, że w tym momencie moim priorytetem będzie arena. Jeśli chodzi o gospodarstwo zająłbym się tym dopiero po jej ukończeniu, ewentualnie w wolnej chwili. - odpowiedziałem jej, chociaż byłem przekonany, że wolnych chwil będzie jak na zbawienie.
Mając tak duży projekt przed sobą, połączony z innymi obowiązkami, branie na siebie kolejnego byłoby głupotą. Nie chciałem w żadnym wypadku popełnić żadnego błędu, a doskonale wiedziałem jak zachowywał się umysł wystawiony na zmęczenie i stres. Musiałem być w pełni sił psychicznych i fizycznych jeśli chciałem aby wszystko było wyszło idealnie, bez żadnych błędów.
Po chwili przeniosłem wzrok na drugi koniec sali, do najbardziej oddalonego stolika. Słowa Evandry, skierowane do Drew, wywołały u mnie szczere zaskoczenie. Nie spodziewałem się u niej takiego zachowania. Rozumiałem, była żoną Tristana Rosiera, lady doyenne, lady w ogóle, ale w tym momencie przebywała na spotkaniu Rycerzy Walpurgii, gdzie hierarchia organizacji była ponad urodzenie. Zwłaszcza, że Drew był Śmierciożercą, czyli zajmował najwyższe stanowisko. Nie wiem czy fakt, że była w ciąży, mógł ją tłumaczyć, skoro nawet taki zwykły śmiertelnik jak ja, nie znający się specjalnie na zasadach zachowania, zdawał sobie sprawę z tego, że popełniła nie małe faux pax.
Na słowa Drew odnośnie poległych uniosłem kielich w górę, po czym upiłem łyk. Nie miałem pojęcia o kim mówił, ale skoro o nich wspomniał, byli tego warci. Wojownicy, osoby, które fizycznie brały udział w walkach i poniosły największą stratę, tacy ludzie nigdy nie powinni być zapomnieni, nie ci, którzy walczyli o lepsze jutro. Miałem tylko nadzieję, że nawet jeśli ja nie brałem czynnego udziału w walkach, to mnie też kiedyś postanowi ktoś wspomnieć, gdy nadejdzie odpowiednia chwila.
Słysząc skierowane w moim kierunku pytanie Sigrun, zamyśliłem się na chwilę.
- Myślę, że mógłbym się nad tym pochylić. Jednak muszę zaznaczyć, że w tym momencie moim priorytetem będzie arena. Jeśli chodzi o gospodarstwo zająłbym się tym dopiero po jej ukończeniu, ewentualnie w wolnej chwili. - odpowiedziałem jej, chociaż byłem przekonany, że wolnych chwil będzie jak na zbawienie.
Mając tak duży projekt przed sobą, połączony z innymi obowiązkami, branie na siebie kolejnego byłoby głupotą. Nie chciałem w żadnym wypadku popełnić żadnego błędu, a doskonale wiedziałem jak zachowywał się umysł wystawiony na zmęczenie i stres. Musiałem być w pełni sił psychicznych i fizycznych jeśli chciałem aby wszystko było wyszło idealnie, bez żadnych błędów.
Po chwili przeniosłem wzrok na drugi koniec sali, do najbardziej oddalonego stolika. Słowa Evandry, skierowane do Drew, wywołały u mnie szczere zaskoczenie. Nie spodziewałem się u niej takiego zachowania. Rozumiałem, była żoną Tristana Rosiera, lady doyenne, lady w ogóle, ale w tym momencie przebywała na spotkaniu Rycerzy Walpurgii, gdzie hierarchia organizacji była ponad urodzenie. Zwłaszcza, że Drew był Śmierciożercą, czyli zajmował najwyższe stanowisko. Nie wiem czy fakt, że była w ciąży, mógł ją tłumaczyć, skoro nawet taki zwykły śmiertelnik jak ja, nie znający się specjalnie na zasadach zachowania, zdawał sobie sprawę z tego, że popełniła nie małe faux pax.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Deklaracja mego syna przyniosła mi zadowolenie. Pozostawałam rada, gdy głośno i pewnie manifestował gotowość do zaangażowania się w sprawy Rycerzy Walpurgii. Choć nigdy dotąd nie doszukiwałam się w nim aspiracji do uczenia młodzieży, jako czarodziej niewiele starszy od nich – zgodnie ze słowami Ramseya – mógłby stanowić godny wzór. Miał siłę i świadomość, której brakowało wielu jego rówieśnikom. Miał także wiedzę i inspirujące naukowe zacięcie. Skierowałam ku niemu spojrzenie dumne i doceniające, albowiem w gronie tylu znamienitych jednostek mógł dość łatwo zniknąć i przeminąć bez echa, wcale nie wyłapując dla siebie stosownej szansy. Drew znał jego możliwości, lecz najwyższa pora, aby inni również mogli na nim polegać. By przestał być tylko bezimiennym młodzieńcem uczepionym rąbka mojej szaty. Dorósł i mógł z powodzeniem kształtować nadchodzące pokolenie tak, by godnie mogło służyć Czarnemu Panu i budowanemu na gruzach nowemu światu. I ja także zamierzałam objawić swe zaangażowanie. Pośród licznie występujących głosów młodych sojuszników, ja milczałam, w skupieniu słuchając ich wizji, dając im czas i przestrzeń na przedstawienie świeżych konceptów. Moje milczenie nie oznaczało jednak braku zaangażowania. Zazwyczaj miałam do powodzenia wręcz zbyt dużo, ale to nigdy nie były słowa puste, bajeczne, otumaniające jak płynna propagandowa gadka Corneliusa Sallowa. Między poruszającymi się głowami, zdobnymi tiarami i eleganckimi fryzurami wypatrzyłam siwiejącego Ignotusa. Dokładnie tego, który dość szybko naznaczony został istotnym zadaniem. Choć zapadł się w ciemności, choć ominęły go sprawy ostatnich miesięcy, nie utracił szacunku, nie odmówiono mu powrotu, nie lekceważono jego umiejętności. Pomyślałam o tym, byliśmy tu nieliczni, starsi, u boku swych dorosłych dzieci, które teraz stać się mogły naszą dumą i naszym głosem. Będę musiała z nim porozmawiać. Byłam ciekawa jego wizji, byłam także chętna do pełnego zaangażowania się w sprawy dotyczące kształcenia małych czarodziejów. Dzieci były naszą przyszłością.
Z uwagą przyjmowałam szczegółowo omówione przez Ramseya wątki, mnogość historii dziwnych i mrocznych, węzły krzyżujące się mocno w kilku miejscach, znaki zapytania i powoli wynurzające się z mgły wyjaśnienia. Brałam udział w badaniu jednego z tych wydarzeń. Pamiętałam wrak, który znikąd pojawił się u naszych wybrzeży, a później tajemnicze ślady i trupy rozkładające się na bagnach. Sprawa była poważna, wymagała pogłębionej analizy, a ja nie byłam naukowcem, byłam wojownikiem. Skrzętnie notowałam w pamięci ofiarowane nam informacje. Każda z nich mogła być istotna, każda mogła doprowadzić nas do źródła i rozwiązania. Dopiłam resztkę piekącego gardło trunku, kiedy we wspólnej burzy oswajaliśmy mrok – coś, w czym bez wątpienia pozostawaliśmy wybitni, nie od dziś.
Nie umknęło mej uwadze, że dama Kentu skierowała przytyk w stronę mego bratanka. Pamiętałam nasze pierwsze spotkanie, ujrzałam w niej wtedy niesamowitą siłę i zaangażowanie, ale i zanurzone w wejrzeniu poszukiwanie. Wydawała się wypatrywać wokół siebie kobiet mocnych i zdolnych przebić się przez świat zdominowany przez mężczyzn. Wydawała się zafascynowaną mną i tym, co udało mi się osiągnąć. Dziś delikatna, osłabiona, a jednak nieumykająca przed wysiłkiem, jakim mogło być dla niej aktywne uczestniczenie w tym spotkaniu. Powinna wiedzieć, że Drew przemawiał jako przywódca, lecz słowa jego wcale nie były pozbawione szacunku dla roli, jaką pełniła w społeczeństwie czarodziejów, Nie pojmowałam, jak kobieta, która niegdyś tak dobrze zapisała się w mej pamięci, śmiała burzyć powagę spotkania z tak irracjonalnym komentarzem – w stronę kogoś, w kim dopatrywać się winna przede wszystkim swego dowódcy, ale i człowieka, który został uhonorowany znamienitym tytułem. Tego zaś nie osiągnąłby, gdyby pozostał ignorantem wobec świata elit. Każdy ze śmierciożerców wyjątkowo zasłużył się w służbie Czarnemu Panu i byłam pewna, że ona – jako żona jednego z nich – doskonale zdawała sobie z tego sprawę. I musiała wiedzieć, że kierowana ku niej wypowiedź Drew nie nosiła miana obrazy. Dlaczego więc postanowiła głośno użyć właśnie tych słów? Co zalęgło się do jej myśli? Osobiście zrobiłabym porządek z Drew, gdyby tylko okazywał brak szacunku damom, lecz o tym nie wypadało głośno wspominać przez wzgląd właśnie na ten szacunek i powagę jego roli w tym zgromadzeniu. Myśli te zachowałam dla siebie, a stosownym komentarzem zamierzałam głośno podzielić się z rodziną w murach domostwa. Niechaj damę nawiedzi refleksja. Oby prędzej niż później. To nie służyło naszemu zjednoczeniu, naszej jedności. Prawiła o braku szacunku, jednoczenie czyniąc dokładnie to samo wobec swego zwierzchnika. Byłam pewna, że Drew okaże klasę, o jaką Evandra go nie posądzała, i właściwie zareaguje na ten przytyk. Być może będę miała kiedyś jeszcze sposobność, aby porozmawiać z lady Rosier w cztery oczy.
- Lordzie Burke – przemówiłam w kierunku Xaviera. – Jeśli zdecydujesz się wyruszyć, mogłabym ci towarzyszyć – zaoferowałam i lekko skinęłam głową w jego stronę. Dopiero konstruowaliśmy plan działania, lecz pragnęłam, by zebrani nie mieli wątpliwości w kwestii mego zaangażowania. Choć miałam na głowie mnóstwo spraw związanych z firmą czy opieką nad hrabstwem, działania podejmowane ku chwale Czarnego Pana zawsze stanowiły priorytet. Dlatego też przemknęłam okiem po wszystkich zebranych dostojnikach. – Moja różdżka pozostaje do waszej dyspozycji o każdej porze – wyjawiłam pewnym głosem. Nie byłam naukowcem, lecz potrafiłam walczyć i pojmowałam naturę mroku, towarzysząc śmierci każdego dnia w jej upiornych żniwach.
- Doskonale sobie radzicie – zwróciłam się cicho, wyłącznie do Mitchella i Igora, którzy siedzieli blisko mnie. Obydwaj z wyróżniającym się zaangażowaniem uczestniczyli w kreowaniu nowego świata.
Z uwagą przyjmowałam szczegółowo omówione przez Ramseya wątki, mnogość historii dziwnych i mrocznych, węzły krzyżujące się mocno w kilku miejscach, znaki zapytania i powoli wynurzające się z mgły wyjaśnienia. Brałam udział w badaniu jednego z tych wydarzeń. Pamiętałam wrak, który znikąd pojawił się u naszych wybrzeży, a później tajemnicze ślady i trupy rozkładające się na bagnach. Sprawa była poważna, wymagała pogłębionej analizy, a ja nie byłam naukowcem, byłam wojownikiem. Skrzętnie notowałam w pamięci ofiarowane nam informacje. Każda z nich mogła być istotna, każda mogła doprowadzić nas do źródła i rozwiązania. Dopiłam resztkę piekącego gardło trunku, kiedy we wspólnej burzy oswajaliśmy mrok – coś, w czym bez wątpienia pozostawaliśmy wybitni, nie od dziś.
Nie umknęło mej uwadze, że dama Kentu skierowała przytyk w stronę mego bratanka. Pamiętałam nasze pierwsze spotkanie, ujrzałam w niej wtedy niesamowitą siłę i zaangażowanie, ale i zanurzone w wejrzeniu poszukiwanie. Wydawała się wypatrywać wokół siebie kobiet mocnych i zdolnych przebić się przez świat zdominowany przez mężczyzn. Wydawała się zafascynowaną mną i tym, co udało mi się osiągnąć. Dziś delikatna, osłabiona, a jednak nieumykająca przed wysiłkiem, jakim mogło być dla niej aktywne uczestniczenie w tym spotkaniu. Powinna wiedzieć, że Drew przemawiał jako przywódca, lecz słowa jego wcale nie były pozbawione szacunku dla roli, jaką pełniła w społeczeństwie czarodziejów, Nie pojmowałam, jak kobieta, która niegdyś tak dobrze zapisała się w mej pamięci, śmiała burzyć powagę spotkania z tak irracjonalnym komentarzem – w stronę kogoś, w kim dopatrywać się winna przede wszystkim swego dowódcy, ale i człowieka, który został uhonorowany znamienitym tytułem. Tego zaś nie osiągnąłby, gdyby pozostał ignorantem wobec świata elit. Każdy ze śmierciożerców wyjątkowo zasłużył się w służbie Czarnemu Panu i byłam pewna, że ona – jako żona jednego z nich – doskonale zdawała sobie z tego sprawę. I musiała wiedzieć, że kierowana ku niej wypowiedź Drew nie nosiła miana obrazy. Dlaczego więc postanowiła głośno użyć właśnie tych słów? Co zalęgło się do jej myśli? Osobiście zrobiłabym porządek z Drew, gdyby tylko okazywał brak szacunku damom, lecz o tym nie wypadało głośno wspominać przez wzgląd właśnie na ten szacunek i powagę jego roli w tym zgromadzeniu. Myśli te zachowałam dla siebie, a stosownym komentarzem zamierzałam głośno podzielić się z rodziną w murach domostwa. Niechaj damę nawiedzi refleksja. Oby prędzej niż później. To nie służyło naszemu zjednoczeniu, naszej jedności. Prawiła o braku szacunku, jednoczenie czyniąc dokładnie to samo wobec swego zwierzchnika. Byłam pewna, że Drew okaże klasę, o jaką Evandra go nie posądzała, i właściwie zareaguje na ten przytyk. Być może będę miała kiedyś jeszcze sposobność, aby porozmawiać z lady Rosier w cztery oczy.
- Lordzie Burke – przemówiłam w kierunku Xaviera. – Jeśli zdecydujesz się wyruszyć, mogłabym ci towarzyszyć – zaoferowałam i lekko skinęłam głową w jego stronę. Dopiero konstruowaliśmy plan działania, lecz pragnęłam, by zebrani nie mieli wątpliwości w kwestii mego zaangażowania. Choć miałam na głowie mnóstwo spraw związanych z firmą czy opieką nad hrabstwem, działania podejmowane ku chwale Czarnego Pana zawsze stanowiły priorytet. Dlatego też przemknęłam okiem po wszystkich zebranych dostojnikach. – Moja różdżka pozostaje do waszej dyspozycji o każdej porze – wyjawiłam pewnym głosem. Nie byłam naukowcem, lecz potrafiłam walczyć i pojmowałam naturę mroku, towarzysząc śmierci każdego dnia w jej upiornych żniwach.
- Doskonale sobie radzicie – zwróciłam się cicho, wyłącznie do Mitchella i Igora, którzy siedzieli blisko mnie. Obydwaj z wyróżniającym się zaangażowaniem uczestniczyli w kreowaniu nowego świata.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie potrafiła odróżnić Wagnera od Chopina. Sugestia, że jest prostakiem padająca w taki czy inny sposób z ust Tristana Rosiera zawiodła ją, ale nie zaskoczyła. Uniosła tylko subtelnie brwi i spuściła wzrok na własne dłonie, na zimny, srebrny pierścień, który nosiła na palcu wskazującym. Choć czuła, że w oczach wyższej socjety może być to uwłaczające, wcale nie czuła palącej potrzeby uzupełnienia braków w tej dziedzinie - lubiono wytykać takie rzeczy, ale nikt tak naprawdę nie wiedział jak wiele czasu i środków zajmuje jej rozwijanie dziedzin, które w jej mniemaniu liczyły się najbardziej. Tych, które były jej bliskie.
Zdecydowanie też bardziej wąsko wyspecjalizowane, biorąc pod uwagę, że niektórzy zdali się nie zrozumieć nawet tych słów, które jej zdawały się oczywiste już z nazwy. Uśmiechnęła się blado, bezwiednie, gdy to Drew zdecydował się wyrazić skryte myśli na głos. To było w jego stylu, nigdy nie czekał, by przyznać się do niewiedzy, gdy mu ona uwierała.
- Aktywność neuronalna to żywe działanie mózgu, impulsy i informacje, które przez cały czas wędrują w naszych głowach i ciałach, odpowiadając za wszystko co robimy i myślimy. Epilepsja to padaczka. Drgawki. Mogą mieć różne podłoże, magiczne, neurologiczne, czasem wynikać z zatrucia, ale zawsze efektem jest chaos w tych impulsach. Tutaj był chaos, ale nie było żadnych zewnętrznych objawów, tak jakby ciało przestało być jednością z mózgiem - Następnie zwróciła się do Deirdre; - Sekcja zwłok nie wykazała klarownej przyczyny zgonu. Być może był to atak serca; odnalazłam dyssekcję... rozwarstwienie... - poprawiła się, zerkając na Drew. - ...pnia lewej tętnicy wieńcowej. To rzadka przyczyna, można byłoby założyć, że była efektem wielkiego stresu, strachu, być może właśnie opętania. Pan Abberley nie należał za życia do ludzi o wzorcowej kondycji, niewykluczona byłaby również apopleksja. Tak czy owak, nie było śladów zatrucia, ran śmiertelnych, klątw ani żerowania czarnej magii. - Zatrzymała się jeszcze na chwilę, rozglądając po sali, na wypadek gdyby ktoś jeszcze miał pytania.
W dalszej części dyskusji dotyczącej młodego pokolenia brała udział tylko częściowo, decydując się nie dzielić jeszcze wszystkimi przemyśleniami, niepewna ich zasadniczości. Więcej zapału wzbudziła w niej mimo wszystko perspektywa komenderowania mugolami oraz ostatecznego ich zniewolenia. Potwierdziła cicho własne doświadczenia, gdy Ramsey Mulciber spojrzał na nią pytając o to kto na własnym ciele odczuł zwierzęcą bezwzględność mugolskiej broni. Również padła jej ofiarą, nie tylko w twierdzy Warwick i na spacerze z namiestnikiem.
Przy omawianiu sprawy Bestii uwolnionej z Groty Krzyku nie miała już wiele do dodania. Uważnie przysłuchiwała się sprawozdaniom innych, a choć jej samej imię Galahada również wydawało się znajome i powiązane z legendami, nie potrafiłaby wyłuskać z ograniczonych wspomnień niczego naprawdę pewnego. Drgnęła i uniosła brew, gdy Ramsey zwrócił się do niej po raz kolejny; szybko zrozumiała, że po prostu uwierało go jej szeptanie, więc tylko zacisnęła usta i pokręciła głową. Nie zależało jej na tym, by wszyscy ją usłyszeli, ustalili już, że Cienie nie atakowały niektórych Rycerzy Walpurgii, nie było sensu tego roztrząsać.
Najwięcej o legendach wiedziało rzecz jasna lordostwo, spijała więc ich słowa ze zmarszczonymi brwiami, doszukując się tych zagadnień, w których miałaby szansę coś zaoferować.
Zdecydowanie też bardziej wąsko wyspecjalizowane, biorąc pod uwagę, że niektórzy zdali się nie zrozumieć nawet tych słów, które jej zdawały się oczywiste już z nazwy. Uśmiechnęła się blado, bezwiednie, gdy to Drew zdecydował się wyrazić skryte myśli na głos. To było w jego stylu, nigdy nie czekał, by przyznać się do niewiedzy, gdy mu ona uwierała.
- Aktywność neuronalna to żywe działanie mózgu, impulsy i informacje, które przez cały czas wędrują w naszych głowach i ciałach, odpowiadając za wszystko co robimy i myślimy. Epilepsja to padaczka. Drgawki. Mogą mieć różne podłoże, magiczne, neurologiczne, czasem wynikać z zatrucia, ale zawsze efektem jest chaos w tych impulsach. Tutaj był chaos, ale nie było żadnych zewnętrznych objawów, tak jakby ciało przestało być jednością z mózgiem - Następnie zwróciła się do Deirdre; - Sekcja zwłok nie wykazała klarownej przyczyny zgonu. Być może był to atak serca; odnalazłam dyssekcję... rozwarstwienie... - poprawiła się, zerkając na Drew. - ...pnia lewej tętnicy wieńcowej. To rzadka przyczyna, można byłoby założyć, że była efektem wielkiego stresu, strachu, być może właśnie opętania. Pan Abberley nie należał za życia do ludzi o wzorcowej kondycji, niewykluczona byłaby również apopleksja. Tak czy owak, nie było śladów zatrucia, ran śmiertelnych, klątw ani żerowania czarnej magii. - Zatrzymała się jeszcze na chwilę, rozglądając po sali, na wypadek gdyby ktoś jeszcze miał pytania.
W dalszej części dyskusji dotyczącej młodego pokolenia brała udział tylko częściowo, decydując się nie dzielić jeszcze wszystkimi przemyśleniami, niepewna ich zasadniczości. Więcej zapału wzbudziła w niej mimo wszystko perspektywa komenderowania mugolami oraz ostatecznego ich zniewolenia. Potwierdziła cicho własne doświadczenia, gdy Ramsey Mulciber spojrzał na nią pytając o to kto na własnym ciele odczuł zwierzęcą bezwzględność mugolskiej broni. Również padła jej ofiarą, nie tylko w twierdzy Warwick i na spacerze z namiestnikiem.
Przy omawianiu sprawy Bestii uwolnionej z Groty Krzyku nie miała już wiele do dodania. Uważnie przysłuchiwała się sprawozdaniom innych, a choć jej samej imię Galahada również wydawało się znajome i powiązane z legendami, nie potrafiłaby wyłuskać z ograniczonych wspomnień niczego naprawdę pewnego. Drgnęła i uniosła brew, gdy Ramsey zwrócił się do niej po raz kolejny; szybko zrozumiała, że po prostu uwierało go jej szeptanie, więc tylko zacisnęła usta i pokręciła głową. Nie zależało jej na tym, by wszyscy ją usłyszeli, ustalili już, że Cienie nie atakowały niektórych Rycerzy Walpurgii, nie było sensu tego roztrząsać.
Najwięcej o legendach wiedziało rzecz jasna lordostwo, spijała więc ich słowa ze zmarszczonymi brwiami, doszukując się tych zagadnień, w których miałaby szansę coś zaoferować.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie czułem potrzeby wdawania się w dyskusję na temat sztuki. Przysłuchiwałem się wymienianym wątpliwościom dokładnie zapamiętując zgłaszane uwagi i zapamiętując kto je wypowiadał. Zostałem uczyniony odpowiedzialnym za szkolenie chłopców i dopóki inni Śmierciożercy nie stwierdzili inaczej, nie zamierzałem sprzeciwiać się głosowi Tristana Rosiera. Oczywiście przy zachowaniu zdrowego rozsądku, nie szykowaliśmy przyszłych śpiewaków operowych, tylko Rycerzy Walpurgii, ludzi mających dzielić i rządzić tak jak my czyniliśmy to obecnie.
- Obiecuję wziąć pod uwagę wszystkie głosy, które tutaj padły podczas planowania szkolenia dla chłopców - odezwałem się wreszcie, zwracając się przede wszystkim do lorda Rowle'a i lady Evandry, zdziwiony nieco jej słowami, moje oczy podążyły także po wszystkich Śmierciożercach. - Najważniejsze powinno być zachowanie równowagi i zapewnienie, że nawet jeśli nie wszystkie z dzieci będą tak biegłe w sztuce, jak w magii, to wspólnie będą zdolne do stworzenia równie silnych Rycerzy Walpurgii jak siedzący tu obecnie. A może i silniejszych. Celem będzie by w przyszłości zasilili, a nie osłabili nasze szeregi zarówno w czasie wojny jak i pokoju.
Wsłuchując się w słowa Drew patrzyłam na Igora uśmiechając się pod nosem. Wychowanie dzieci było oczywiście kluczowym elementem całego planu Giermków Nocy Walpurgii, ale zdecydowanie nie jedynym. Przyglądając się dzieciom, otrzymamy niepowtarzalną okazję do zdobycia wglądu w ich domostwa, w działania rodziców, w poglądy panujące w ich rodzinach. O tyle łatwiej będzie śledzić nam iskierki buntu, kiedy informacje o nich przyniosą nam sami naoczni świadkowie rodzącej się rebelii. Pozycja Igora otwierała nam szereg możliwości w tym zakresie i głupotą byłoby je zlekceważyć. Pokiwałem więc w milczeniu na słowa Macnaira, wznosząc toast za poległych, kiedy go zaproponował.
Skinieniem głowy potwierdziłem deklarację Sigrun. Moja różdżka była gotowa do użycia w każdym celu Rycerzy Walpurgii, a w łapaniu ofiar miałem też pewne doświadczenie, z którego mogłem skorzystać. Nie zareagowałem jednak na jej śmiałą deklarację równości, zamiast słów, ponownie upiłem łyk wina, rozsiadając się wygodniej i przenosząc wzrok z Rookwood na wszystkich, którym rzuciła wyzwanie. Podziwiałem w niej gotowość do buntu wobec norm, których nie akceptowała, i które nakładały na nią ograniczenia. Czy nie widziała, że to dzięki nim stała się tak silna? Dawno już przestałem uważać kobiety za słabe. I była to pewnie w części zasługa także Sigrun. Jak i Cassandry także siedzącej przy naszym stoliku, której delikatne skinienie głową pochwyciłem wzrokiem.
Zacząłem zastanawiać się, gdzie zmierzała Sigrun w swoim wywodzie o jedzeniu i mugolach i przez chwilę myślałem, że zaproponuje hodowanie ich w celach spożywczych. Uniosłem brwi w niemym zaciekawieniu, ale dalsze słowa podążyły jednak w innym kierunku. Ja jednak pozostałem przy tej myśli na dłużej. Mugole nie byli nam równi. Czarodzieje stali krok wyżej w łańcuchu ewolucji. Pokarmowy, metaforyczny czy nie, nie powinien być od niego aż tak różny. A więc skoro nie jesteśmy równi, nie byłby to kanibalizm. Bo czym tak naprawdę różnił się mugol od świni albo krowy? Nie podzieliłem się jednak swoim filozoficznym odkryciem z resztą zgromadzonych, to nie był czas ma metafizyczne dygresje.
- Zawsze możesz liczyć, na moją pomoc w służbie Czarnemu Panu, Sigrun - odparłem na słowa Ramseya nakładające na czarownicę obowiązek zaopiekowania się zapasami żywności z ledwo widocznym uśmiechem, jedynym śladem rozbawienia żartem, który dostrzegałem tylko ja. Nie byłem myśliwym, ale mogłem być skutecznym nadzorcą. Chyba że Rookwood postanowiłaby zmienić zwierzynę, na którą obecnie polowała... Odprowadziłem wzrokiem syna, który opuścił salę. Rozmowom o przemytniku Theo i dziwnych wydarzeniach związanych z posiadanym przez niego artefaktem przysłuchiwałem się głównie w milczeniu. Nie miałem niczego do dodania, a wnioski, który wyciągałem z padających słów, były podobne do tych, które również już padły.
- Z chęcią będę wam towarzyszył - zwróciłem się do Leonharda, Xaviera, Primrose i Iriny. Potrzebowałem okazji do sprawdzenia własnych umiejętności po okresie niedysponowania i ostatecznego pokazania, że jestem gotowy by ponownie, w pełni służyć Czarnemu Panu. - Mogę też spróbować odszukać Theo, choć obawiam się, że jeśli dotychczas nie trafiliśmy na żaden jego ślad, mógł sam lub z czyjąś pomocą zapaść się skutecznie pod ziemię albo zostać w niej równie skutecznie pogrzebany.
Dopiero po zakończeniu swojego kolejnego, krótkiego wystąpienia na dłużej zatrzymałem wzrok na Irinie. Byłem ciekaw, co ona myślała o naszych planach, o tym, co zamierzaliśmy, i w którą stronę wytyczaliśmy kierunek zmian. Była jedną z nielicznych osób, które podobnie do mnie mogły poszczycić się dorosłymi dziećmi. To zmieniało perspektywę, szczególnie na wychowanie przyszłych pokoleń. Nawet komuś takiemu jak ja, kto nie miał okazji wychować nawet jednego. Obserwowałem jednak jak młodsi dochodzą do potęgi i niosą na swoich barkach ciężar zmian. Czy Irina widziała to samo, czy czuła dumę? Miałem szczerą nadzieję, że tak, jej synowie osiągali coś niezwykłego.
- Obiecuję wziąć pod uwagę wszystkie głosy, które tutaj padły podczas planowania szkolenia dla chłopców - odezwałem się wreszcie, zwracając się przede wszystkim do lorda Rowle'a i lady Evandry, zdziwiony nieco jej słowami, moje oczy podążyły także po wszystkich Śmierciożercach. - Najważniejsze powinno być zachowanie równowagi i zapewnienie, że nawet jeśli nie wszystkie z dzieci będą tak biegłe w sztuce, jak w magii, to wspólnie będą zdolne do stworzenia równie silnych Rycerzy Walpurgii jak siedzący tu obecnie. A może i silniejszych. Celem będzie by w przyszłości zasilili, a nie osłabili nasze szeregi zarówno w czasie wojny jak i pokoju.
Wsłuchując się w słowa Drew patrzyłam na Igora uśmiechając się pod nosem. Wychowanie dzieci było oczywiście kluczowym elementem całego planu Giermków Nocy Walpurgii, ale zdecydowanie nie jedynym. Przyglądając się dzieciom, otrzymamy niepowtarzalną okazję do zdobycia wglądu w ich domostwa, w działania rodziców, w poglądy panujące w ich rodzinach. O tyle łatwiej będzie śledzić nam iskierki buntu, kiedy informacje o nich przyniosą nam sami naoczni świadkowie rodzącej się rebelii. Pozycja Igora otwierała nam szereg możliwości w tym zakresie i głupotą byłoby je zlekceważyć. Pokiwałem więc w milczeniu na słowa Macnaira, wznosząc toast za poległych, kiedy go zaproponował.
Skinieniem głowy potwierdziłem deklarację Sigrun. Moja różdżka była gotowa do użycia w każdym celu Rycerzy Walpurgii, a w łapaniu ofiar miałem też pewne doświadczenie, z którego mogłem skorzystać. Nie zareagowałem jednak na jej śmiałą deklarację równości, zamiast słów, ponownie upiłem łyk wina, rozsiadając się wygodniej i przenosząc wzrok z Rookwood na wszystkich, którym rzuciła wyzwanie. Podziwiałem w niej gotowość do buntu wobec norm, których nie akceptowała, i które nakładały na nią ograniczenia. Czy nie widziała, że to dzięki nim stała się tak silna? Dawno już przestałem uważać kobiety za słabe. I była to pewnie w części zasługa także Sigrun. Jak i Cassandry także siedzącej przy naszym stoliku, której delikatne skinienie głową pochwyciłem wzrokiem.
Zacząłem zastanawiać się, gdzie zmierzała Sigrun w swoim wywodzie o jedzeniu i mugolach i przez chwilę myślałem, że zaproponuje hodowanie ich w celach spożywczych. Uniosłem brwi w niemym zaciekawieniu, ale dalsze słowa podążyły jednak w innym kierunku. Ja jednak pozostałem przy tej myśli na dłużej. Mugole nie byli nam równi. Czarodzieje stali krok wyżej w łańcuchu ewolucji. Pokarmowy, metaforyczny czy nie, nie powinien być od niego aż tak różny. A więc skoro nie jesteśmy równi, nie byłby to kanibalizm. Bo czym tak naprawdę różnił się mugol od świni albo krowy? Nie podzieliłem się jednak swoim filozoficznym odkryciem z resztą zgromadzonych, to nie był czas ma metafizyczne dygresje.
- Zawsze możesz liczyć, na moją pomoc w służbie Czarnemu Panu, Sigrun - odparłem na słowa Ramseya nakładające na czarownicę obowiązek zaopiekowania się zapasami żywności z ledwo widocznym uśmiechem, jedynym śladem rozbawienia żartem, który dostrzegałem tylko ja. Nie byłem myśliwym, ale mogłem być skutecznym nadzorcą. Chyba że Rookwood postanowiłaby zmienić zwierzynę, na którą obecnie polowała... Odprowadziłem wzrokiem syna, który opuścił salę. Rozmowom o przemytniku Theo i dziwnych wydarzeniach związanych z posiadanym przez niego artefaktem przysłuchiwałem się głównie w milczeniu. Nie miałem niczego do dodania, a wnioski, który wyciągałem z padających słów, były podobne do tych, które również już padły.
- Z chęcią będę wam towarzyszył - zwróciłem się do Leonharda, Xaviera, Primrose i Iriny. Potrzebowałem okazji do sprawdzenia własnych umiejętności po okresie niedysponowania i ostatecznego pokazania, że jestem gotowy by ponownie, w pełni służyć Czarnemu Panu. - Mogę też spróbować odszukać Theo, choć obawiam się, że jeśli dotychczas nie trafiliśmy na żaden jego ślad, mógł sam lub z czyjąś pomocą zapaść się skutecznie pod ziemię albo zostać w niej równie skutecznie pogrzebany.
Dopiero po zakończeniu swojego kolejnego, krótkiego wystąpienia na dłużej zatrzymałem wzrok na Irinie. Byłem ciekaw, co ona myślała o naszych planach, o tym, co zamierzaliśmy, i w którą stronę wytyczaliśmy kierunek zmian. Była jedną z nielicznych osób, które podobnie do mnie mogły poszczycić się dorosłymi dziećmi. To zmieniało perspektywę, szczególnie na wychowanie przyszłych pokoleń. Nawet komuś takiemu jak ja, kto nie miał okazji wychować nawet jednego. Obserwowałem jednak jak młodsi dochodzą do potęgi i niosą na swoich barkach ciężar zmian. Czy Irina widziała to samo, czy czuła dumę? Miałem szczerą nadzieję, że tak, jej synowie osiągali coś niezwykłego.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
— Poprowadzi — odpowiedziała z całkowitą pewnością, nie odrywając wzroku od Tristana. Hersilia była dziewczynką wyjątkową, posiadała talent, którego pozazdrościć mogły niektóre profesjonalne śpiewaczki. Valerie podchodziła do rozwoju muzycznego córki bardzo poważnie i odrobinę protekcjonalnie — uznając, że może wymagać od niej z powodzeniem więcej, niż wymagano od jej rówieśników lub nawet dzieci starszych. Powinna oswajać się ze sceną, powinna prowadzić nie tylko występ chóralny. Oczami wyobraźni widziała ją jako liderkę, dziewczynkę stawianą innym za przykład. Wychowanie w domu charyzmatycznych rodziców z pewnością pomoże jej nie poddać się władczości starszych dzieci.
W szczególności tych z nich, które nie potrafiły odróżnić Wagnera od Chopina, a należały do organizacji, która już w swej nazwie znajdowała wspólny mianownik z dziełem wielkiego, niemieckiego kompozytora.
Przesunęła jednakże spojrzenie — wciąż noszące w sobie ślady strachu — na przemawiającą Cassandrę. Słowa wypowiadane przez ducha zmroziły ją jeszcze bardziej, zupełnie tak, jakby ów znajdował się tuż obok, swą półmaterialną dłoń układając na ramieniu śpiewaczki. Gardło zacisnęło się boleśnie, chętnie napiłaby się czegoś, ale w zasięgu ręki miała tylko szampana. Wzrok spoczął na łakociach ustawionych na stole, ale ostatecznie nie sięgnęła po nie. Gdy było się śpiewaczką i osobą publiczną nie wolno było zajadać strachu. Nawet będąc w ciąży.
Czuła na sobie spojrzenie Ramseya, gdy opowiadała o wydarzeniach z Wenlock Edge. Mówił, że cienie ich nie atakowały, a także w większości nie wpływały. Nie była przekonana, czy gdyby coś nie spłoszyło tego stworzenia, siedziałaby dziś przy stole na sali bankietowej La Fantasmagorie. Nie chciała się tego dowiadywać ani spotykać z bestią twarzą w twarz ponownie. Nie była stworzona do walk, do okrutnych widoków, choć czasem utrwalała je w nowym, odpowiednio dostosowanym do publiki repertuarze. Opinia Mulcibera jednakowoż podarowała jej dziwne poczucie spokoju (później zniszczone przez Melisande i sugestię o wpływie znajomości czarnej magii na nastawienie owych istot), w którym chciała zanurzyć się na dłużej, z niepowodzeniem.
W trakcie trwania spotkania poruszonych zostało wiele kwestii, na które w pierwszym momencie nie była przygotowana. Także pytanie Drew spotkało się z uniesieniem brwi, aby później — dość ostrożnie — blondynka odwróciła się w stronę przemawiającego Śmierciożercy. Nie od razu złapała jego spojrzenie, potrzebowała czasu, aby zebrać się w sobie i zapanować nad swoim głosem. Gdy pokryte czerwienią usta rozchyliły się, jasne tęczówki skoncentrowały się na oczach Macnaira.
— Przez klatkę piersiową, na wylot — odpowiedziała, jednocześnie składając dłoń na miejscu, w którym mniej—więcej miało to miejsce. — Na tej wysokości — dodała, gotowa do odpowiedzi na kolejne pytania, jeżeli takie naszłyby namiestnika Suffolk. Zagryzła lekko wargę, gdy dotarły do niej słowa lady Rosier. Drew nie należał do arystokracji, z tego, co rozumiała, nie miał do tej pory ani obowiązku ni okazji, by przyswoić sobie zasady szlacheckiej etykiety; nie miało to jednak znaczenia, bo przemawiał nie jako człowiek z ludu, nie jako namiestnik, ale jako Śmierciożerca. W powietrzu niemalże czuła narastające napięcie, lecz nie była to jej kwestia, ni jej walka do stoczenia. Czekała tylko na rozwój sytuacji.
Tymczasem słuchała dalszych słów lordostwa Avery i lorda Rowle. Wszystko, do tej pory, miało jakiś sens, lecz dopiero słowa Deirdre o kogoś, kto mógłby spełniać warunki konieczne do przypisania mu roli Galahada i wcześniejsze rozmowy o Lancelocie, w połączeniu z wiedzą i doświadczeniem scenicznym Valerie pozwoliły jej ułożyć pewną historię. Może zupełnie głupią i nierozsądną, ale... Chyba żałowałaby bardziej, gdyby siedziała cicho.
— Moim zdaniem wspomniany lord Rowle mógłby być synem upodlonego rycerza, ale żeby to zbadać, należałoby przyjrzeć się jego ojcu — powiedziała, nieco spokojniejszym tonem. Nie oferowała swojej asysty w ponownej podróży do Wenlock Edge, ale mogła podzielić się swoim zdaniem. — Legendarny Galahad był synem Lancelota, czyż nie? Miałam niegdyś okazję występować w operze autorstwa francuskiego kompozytora Ernesta Chaussona, swoją drogą inspirowanego twórczością Wagnera — tu, na moment, pozwoliła sobie na półuśmiech skierowany do lorda Rosier. — Dzieło nazywa się Król Artur, a już w pierwszym jego akcie Lancelot spotyka się z żoną króla Artura Ginewrą na nocną schadzkę. Istnieją wersje legendy, w których to właśnie ona, a nie Elaine z Corbenic jest matką Galahada. Rycerza, który zdradza swego Pana z pewnością nazwałabym, pośród innych słów, upadłym — piękno kultury i jej szeroka znajomość wydawały się jej w tej chwili jeszcze bardziej niezbędne. Konieczne do przekazania młodemu pokoleniu, bez względu na ewentualne protesty. — Lordzie Rowle, czy kroniki mówią coś o ojcu sir Fineasa?
W szczególności tych z nich, które nie potrafiły odróżnić Wagnera od Chopina, a należały do organizacji, która już w swej nazwie znajdowała wspólny mianownik z dziełem wielkiego, niemieckiego kompozytora.
Przesunęła jednakże spojrzenie — wciąż noszące w sobie ślady strachu — na przemawiającą Cassandrę. Słowa wypowiadane przez ducha zmroziły ją jeszcze bardziej, zupełnie tak, jakby ów znajdował się tuż obok, swą półmaterialną dłoń układając na ramieniu śpiewaczki. Gardło zacisnęło się boleśnie, chętnie napiłaby się czegoś, ale w zasięgu ręki miała tylko szampana. Wzrok spoczął na łakociach ustawionych na stole, ale ostatecznie nie sięgnęła po nie. Gdy było się śpiewaczką i osobą publiczną nie wolno było zajadać strachu. Nawet będąc w ciąży.
Czuła na sobie spojrzenie Ramseya, gdy opowiadała o wydarzeniach z Wenlock Edge. Mówił, że cienie ich nie atakowały, a także w większości nie wpływały. Nie była przekonana, czy gdyby coś nie spłoszyło tego stworzenia, siedziałaby dziś przy stole na sali bankietowej La Fantasmagorie. Nie chciała się tego dowiadywać ani spotykać z bestią twarzą w twarz ponownie. Nie była stworzona do walk, do okrutnych widoków, choć czasem utrwalała je w nowym, odpowiednio dostosowanym do publiki repertuarze. Opinia Mulcibera jednakowoż podarowała jej dziwne poczucie spokoju (później zniszczone przez Melisande i sugestię o wpływie znajomości czarnej magii na nastawienie owych istot), w którym chciała zanurzyć się na dłużej, z niepowodzeniem.
W trakcie trwania spotkania poruszonych zostało wiele kwestii, na które w pierwszym momencie nie była przygotowana. Także pytanie Drew spotkało się z uniesieniem brwi, aby później — dość ostrożnie — blondynka odwróciła się w stronę przemawiającego Śmierciożercy. Nie od razu złapała jego spojrzenie, potrzebowała czasu, aby zebrać się w sobie i zapanować nad swoim głosem. Gdy pokryte czerwienią usta rozchyliły się, jasne tęczówki skoncentrowały się na oczach Macnaira.
— Przez klatkę piersiową, na wylot — odpowiedziała, jednocześnie składając dłoń na miejscu, w którym mniej—więcej miało to miejsce. — Na tej wysokości — dodała, gotowa do odpowiedzi na kolejne pytania, jeżeli takie naszłyby namiestnika Suffolk. Zagryzła lekko wargę, gdy dotarły do niej słowa lady Rosier. Drew nie należał do arystokracji, z tego, co rozumiała, nie miał do tej pory ani obowiązku ni okazji, by przyswoić sobie zasady szlacheckiej etykiety; nie miało to jednak znaczenia, bo przemawiał nie jako człowiek z ludu, nie jako namiestnik, ale jako Śmierciożerca. W powietrzu niemalże czuła narastające napięcie, lecz nie była to jej kwestia, ni jej walka do stoczenia. Czekała tylko na rozwój sytuacji.
Tymczasem słuchała dalszych słów lordostwa Avery i lorda Rowle. Wszystko, do tej pory, miało jakiś sens, lecz dopiero słowa Deirdre o kogoś, kto mógłby spełniać warunki konieczne do przypisania mu roli Galahada i wcześniejsze rozmowy o Lancelocie, w połączeniu z wiedzą i doświadczeniem scenicznym Valerie pozwoliły jej ułożyć pewną historię. Może zupełnie głupią i nierozsądną, ale... Chyba żałowałaby bardziej, gdyby siedziała cicho.
— Moim zdaniem wspomniany lord Rowle mógłby być synem upodlonego rycerza, ale żeby to zbadać, należałoby przyjrzeć się jego ojcu — powiedziała, nieco spokojniejszym tonem. Nie oferowała swojej asysty w ponownej podróży do Wenlock Edge, ale mogła podzielić się swoim zdaniem. — Legendarny Galahad był synem Lancelota, czyż nie? Miałam niegdyś okazję występować w operze autorstwa francuskiego kompozytora Ernesta Chaussona, swoją drogą inspirowanego twórczością Wagnera — tu, na moment, pozwoliła sobie na półuśmiech skierowany do lorda Rosier. — Dzieło nazywa się Król Artur, a już w pierwszym jego akcie Lancelot spotyka się z żoną króla Artura Ginewrą na nocną schadzkę. Istnieją wersje legendy, w których to właśnie ona, a nie Elaine z Corbenic jest matką Galahada. Rycerza, który zdradza swego Pana z pewnością nazwałabym, pośród innych słów, upadłym — piękno kultury i jej szeroka znajomość wydawały się jej w tej chwili jeszcze bardziej niezbędne. Konieczne do przekazania młodemu pokoleniu, bez względu na ewentualne protesty. — Lordzie Rowle, czy kroniki mówią coś o ojcu sir Fineasa?
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pozostawało jej jedynie westchnąć ciężko, nie uczyniła tego jednak, wyjątkowo nie chcąć dzisiaj rozjątrzać zalążku konfliktu, który powstawał, gdy rozchodziło o naukę młodszych pokoleń. Nie zgadzała się z tym, aby oddzielać dziewczęta od ćwiczeń fizycznych, bo doczekają się pokolenia słabego i chorowitego. Nie godziła się z tym, że nie powinny one uczyć się czarnej magii i magii w ogóle na równi z chłopcami. Zaczynała się zastanawiać, czy mężczyznami, którzy tak głośno protestowali przeciwko równości nauczania chłopców i dziewcząt, nie lękali się po prostu, że ich synowie do pięt nie dorosną niektórym czarownicom. Zapewne tak. W czasie, gdy lord Rowle walczył z wiatrakami, próbując przekazać prostą prawdę czarodziejom lubiącym komplikować swoje życie, zwilżyła gardło szampanem. Doskonale komponował się z wywarami, które piła dziś rano, może dlatego niektóre odpowiedzi zdołały jej umknąć, jak słowa lorda Avery. Zastanowiło ją jednak jedno. Evandra Rosier.
- Lady Rosier chyba się zapomniała. Może powinna również powinna poszukać pudełka, jeśli wszystkie zasady są jej tak dobrze znane, a jedna z najważniejszych dotyczących dowództwa niekoniecznie - wyrzekła głośno, obracając się lekko na krześle, mrużąc przy tym oczy, gdy zogniskowała spojrzenie na pólwili. Powinna była winić ciążowe hormony? Czy może życie u boku Tristana Rosiera sprawiło, że jego małżonka uwierzyła także we własną wszechmoc? Wśród nich była jedynie sojusznikiem, a tytuł stojący przed nazwiskiem miał o wiele mniejsze znaczenie niż tatuaż jaki zdobił przedramię Macnaira. Mógł się zwracać do niej nawet i blondyneczko, a nie miała prawa, aby pouczać go w ten sposób, nieistotne, czy przy innych, czy też nie; poucząc Macnaira o salonowej etykiecie, sama ośmieszyła dom Rosier. Sama sięgnęłaby po różdżkę, gdyby tylko Evandra mówiła do niej, lecz ciążowy brzuch i złota obrączka na palcu sprawiały, że decyzja o ukaraniu nie należała dziś do niej.
- Czy jestem pewna? Jestem pewna tego, że należy podjąć konkretne działanie - powiedziała, na młodszego Mulcibera spoglądając z zastanowieniem, zawiedziona, że znacznie więcej uwagi poświęcili dzieciakom, które głodne również nie nauczą się niczego. Aby budować przyszłość następnego pokolenia, potrzebowali fundamentu. Fundamentamem było rozwiązanie problemu głodu. Ludzie nie mający co do garnka włożyć nie będą sobie zaprzątali głowy ich książkami, piosenkami, akademiami i tańczącymi dziećmi. - Lordzie Avery, Mitchellu, śmiem twierdzić, że wspomniane przez mnie gospodarstwa będą zdecydowanie bardziej palącym problemem. O ile się nie mylę, to w starożytnym Rzymie wołano: chleba i igrzysk, a chleb był na pierwszym miejscu.
Czuła jakąś dziwną irytację i zdziwienie przez obojętny stosunek większości do tematu zapasów żywności - w ogóle. Czy było to spowodowane tym, że sami nie zaznali najpewniej bólu głodu? Lordom i lady niczego pewnie wciąż nie brakowało, mieli więc w nosie najbiedniejszych, którym z bólu wykręcało żołądki. Sama również czuła znacznie większą ekscytację na myśl o arenie, a krew pulsowała szybciej przez wizję polowań, ale próbowała spojrzeć na to holistycznie - niepodobne dla Rookwood, ale miała umysł wyciszony eliksirami, nie wpadła więc w złość i gryzła się w język. Do czasu.
Nie znała legend, o których mówili. Obca była jej większość tych historii, choć niektóre imiona i miejsca wydawały się znajome. Może gdzieś o nich niegdyś słyszała, lecz teraz nie byłaby w stanie powiedzieć o nich czegoś więcej, dlatego umilkła, wsłuchując się z uwagą w cudze opowieści.
- Lady Rosier chyba się zapomniała. Może powinna również powinna poszukać pudełka, jeśli wszystkie zasady są jej tak dobrze znane, a jedna z najważniejszych dotyczących dowództwa niekoniecznie - wyrzekła głośno, obracając się lekko na krześle, mrużąc przy tym oczy, gdy zogniskowała spojrzenie na pólwili. Powinna była winić ciążowe hormony? Czy może życie u boku Tristana Rosiera sprawiło, że jego małżonka uwierzyła także we własną wszechmoc? Wśród nich była jedynie sojusznikiem, a tytuł stojący przed nazwiskiem miał o wiele mniejsze znaczenie niż tatuaż jaki zdobił przedramię Macnaira. Mógł się zwracać do niej nawet i blondyneczko, a nie miała prawa, aby pouczać go w ten sposób, nieistotne, czy przy innych, czy też nie; poucząc Macnaira o salonowej etykiecie, sama ośmieszyła dom Rosier. Sama sięgnęłaby po różdżkę, gdyby tylko Evandra mówiła do niej, lecz ciążowy brzuch i złota obrączka na palcu sprawiały, że decyzja o ukaraniu nie należała dziś do niej.
- Czy jestem pewna? Jestem pewna tego, że należy podjąć konkretne działanie - powiedziała, na młodszego Mulcibera spoglądając z zastanowieniem, zawiedziona, że znacznie więcej uwagi poświęcili dzieciakom, które głodne również nie nauczą się niczego. Aby budować przyszłość następnego pokolenia, potrzebowali fundamentu. Fundamentamem było rozwiązanie problemu głodu. Ludzie nie mający co do garnka włożyć nie będą sobie zaprzątali głowy ich książkami, piosenkami, akademiami i tańczącymi dziećmi. - Lordzie Avery, Mitchellu, śmiem twierdzić, że wspomniane przez mnie gospodarstwa będą zdecydowanie bardziej palącym problemem. O ile się nie mylę, to w starożytnym Rzymie wołano: chleba i igrzysk, a chleb był na pierwszym miejscu.
Czuła jakąś dziwną irytację i zdziwienie przez obojętny stosunek większości do tematu zapasów żywności - w ogóle. Czy było to spowodowane tym, że sami nie zaznali najpewniej bólu głodu? Lordom i lady niczego pewnie wciąż nie brakowało, mieli więc w nosie najbiedniejszych, którym z bólu wykręcało żołądki. Sama również czuła znacznie większą ekscytację na myśl o arenie, a krew pulsowała szybciej przez wizję polowań, ale próbowała spojrzeć na to holistycznie - niepodobne dla Rookwood, ale miała umysł wyciszony eliksirami, nie wpadła więc w złość i gryzła się w język. Do czasu.
Nie znała legend, o których mówili. Obca była jej większość tych historii, choć niektóre imiona i miejsca wydawały się znajome. Może gdzieś o nich niegdyś słyszała, lecz teraz nie byłaby w stanie powiedzieć o nich czegoś więcej, dlatego umilkła, wsłuchując się z uwagą w cudze opowieści.
She's lost control
again
Ostatnio zmieniony przez Sigrun Rookwood dnia 04.11.24 19:31, w całości zmieniany 1 raz
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kiwnął głową Ignotusowi, gdy przedstawiał swoją wizję kształcenia: podobały mu się jego słowa, przemawiały do niego, wierzył, że odnajdzie złoty środek między kształceniem czarodziejów silnych a inteligentnych. Dopasowanie programu do możliwości uczniów było ciekawą perspektywą, być może dostatecznie ciekawą, by takim eksperymentalnym metodom poddać Evana. Dostanie najlepszych nauczycieli - jako jeden z najwybitniejszych i najbardziej uzdolnionych. Ramsey trafnie podsumował toczącą się dyskusję.
- Francuzka, o której mówisz, jest poszukiwana przez naszych francuskich przyjaciół. To córka człowieka, z którym jestem w kontakcie - jeśli uda nam się ją odnaleźć całą i zdrową i dostarczyć zgubę ojcu, będziemy mogli liczyć na jego polityczne wsparcie, a nadmienić należy, że słowo ojca znaczyć może wiele - podkreślił, wtrącając do opowieści o minionych zdarzeniach istotny element. Musieli zorganizować wyprawę, dziewczyna była jego elementem. Zaginiona królewna musiała odnaleźć się żywa, sprawna i nietknięta.
- Potrafimy zmusić cienie do posłuszeństwa - podjął słowa Melisande, mówiła o korelacji, ale nie w korelacji tkwił sekret, a w umiejętnościach i woli nakierowanej celowo. - Wymaga to siły. Ogromnej siły. Ale są uległe wobec naszych słów - poszukiwania przyczyny były zbędne, to oni za to odpowiadali. - Próba wymaga doświadczenia. To potężna czarna magia. Możemy poprowadzić tych, którzy chcą posiąść tę wiedzę - tych, którzy dysponują odpowiednim potencjałem - Nie zamierzał nikogo uczyć podstaw czarnej magii, lecz mógł pomóc ukierunkować wolę czarodzieja posiadającego odpowiednio wysokie umiejętności. Nic tu nie było dziełem przypadku, a jedynie efektem składowych ambicji, talentu i determinacji. Jego siostra słusznie skłaniała się ku rezonowaniu kamieni, zapewne słusznie szukała też efektu komety wobec zjawisk, które spadająca gwiazda wywoływała.
- Nikt jak mniemam nie odmawia dziewczętom możliwości nauki jeździectwa, Leonhardzie, neguję jedynie sens wspólnie prowadzonych zajęć. Chłopcy są silniejsi i wytrzymalsi, nie powinni być na zajęciach hamowani przez dziewczęta, podobnie jak dziewczęta nie powinny być zmuszane do tego, by dorównać chłopcom. Nie chcemy też, by nasze dzieci wspólnie uczyły się damskiego jeździectwa - dodał, unosząc kącik ust w rozbawieniu. Wspominkę o tym, czym wygrywa się wojnę, uznał za zbędną w zakresie komentarza. Wiedział doskonale, czym się wygrywa wojnę, bo to robił, a znajomość Wagnera nigdy nie była w tym przeszkodą. Leonhard mógł mieć swoje zdanie, lecz w tej sali nie znajdą dziś porozumienia. Zgadzał się ze słowami Deirdre, toteż nie zabrał głosu ponownie.
Jego brew powędrowała nieznacznie w górę, gdy dotarły do niego słowa siedzącej obok małżonki. Wpatrywał się w jej profil przez chwilę bez wyrazu, nie powinna. Zwracanie się do niej imiennie może i nie było wyrazem taktu, lecz nie zmieniało to faktu, że na przedramieniu Macnaira wił się mroczny znak, wobec którego na tej sali powinno panować bezwzględne posłuszeństwo. Jako pierwsza odpowiedziała jej Sigrun, przeniósł spojrzenie ku czarownicy.
- Cisza - odpowiedział nieznacznie podniesionym głosem krótko, tonem głosu mroźnym jak lód, przyglądając się jej ostrzegawczo, następnie przenosząc wzrok, nie mniej ostrzegawczy, na Drew. Tak długo, jak długo dowództwo pozostawało w jego rękach, nie zamierzał pozwalać na słowa tak bezczelne. Evandra nie powinna była pouczać śmierciożercy w podobny sposób, ale nie znaczyło to również, że zamierzał pozwolić ją upokarzać w odwecie: lady Rosier po żadne pudełko się nie wybierała. Macnair kilka chwil temu żądał od pozostałych Rycerzy szacunku wobec swojej kobiety, która zdradziła krew i sprzeniewierzyła się wszystkiemu, co dla zebranych tu dziś było najważniejsze. A on teraz - żądał szacunku wobec swojej żony, która była lady doyenne jego rodu, panią jego ziem i towarzyszką śmierciożercy. I nie zamierzał w tym ustąpić. Rozdarty między autorytetem śmierciożercy a własnym pozostawiony został przed przykrym wyborem, zatem zamierzał ukrócić tę dyskusję nim konieczne będzie pociągnięcie konsekwencji za zbyt daleko idące słowa po jednej lub drugiej stronie. - Wracając do spraw istotnych - Ton jego głosu brzmiał nie prośbą, a stanowczym nakazem. - Na statku, który zatonął u wybrzeży Kentu odnaleźliśmy medalion. Igorze, opowiesz, czym był? - Młody Karkaroff miał obszerną wiedzę, choć z jego słów nie wyciągnęli słusznych wniosków, być może bardziej doświadczeni znawcy artefaktów zdołają odnaleźć w tym coś więcej. - Miało w sobie zaklęte wspomnienie naszej jasnowłosej zguby. Amulet pokazał mi miejsce przepełnione sielanką. Śpiewem ptaków, słońcem i zieloną trawą. Była tam rzeźba, miała kształt dwóch dziewcząt siedzących na rozłożonym kocu obok kamiennego kosza. Wyglądały jak żywe. Ożywione. Czy to brzmi jak Wenlock Edge? - spytał, spoglądając na Averych. Nie znał tego miejsca, nic mu to nie mówiło.
- Francuzka, o której mówisz, jest poszukiwana przez naszych francuskich przyjaciół. To córka człowieka, z którym jestem w kontakcie - jeśli uda nam się ją odnaleźć całą i zdrową i dostarczyć zgubę ojcu, będziemy mogli liczyć na jego polityczne wsparcie, a nadmienić należy, że słowo ojca znaczyć może wiele - podkreślił, wtrącając do opowieści o minionych zdarzeniach istotny element. Musieli zorganizować wyprawę, dziewczyna była jego elementem. Zaginiona królewna musiała odnaleźć się żywa, sprawna i nietknięta.
- Potrafimy zmusić cienie do posłuszeństwa - podjął słowa Melisande, mówiła o korelacji, ale nie w korelacji tkwił sekret, a w umiejętnościach i woli nakierowanej celowo. - Wymaga to siły. Ogromnej siły. Ale są uległe wobec naszych słów - poszukiwania przyczyny były zbędne, to oni za to odpowiadali. - Próba wymaga doświadczenia. To potężna czarna magia. Możemy poprowadzić tych, którzy chcą posiąść tę wiedzę - tych, którzy dysponują odpowiednim potencjałem - Nie zamierzał nikogo uczyć podstaw czarnej magii, lecz mógł pomóc ukierunkować wolę czarodzieja posiadającego odpowiednio wysokie umiejętności. Nic tu nie było dziełem przypadku, a jedynie efektem składowych ambicji, talentu i determinacji. Jego siostra słusznie skłaniała się ku rezonowaniu kamieni, zapewne słusznie szukała też efektu komety wobec zjawisk, które spadająca gwiazda wywoływała.
- Nikt jak mniemam nie odmawia dziewczętom możliwości nauki jeździectwa, Leonhardzie, neguję jedynie sens wspólnie prowadzonych zajęć. Chłopcy są silniejsi i wytrzymalsi, nie powinni być na zajęciach hamowani przez dziewczęta, podobnie jak dziewczęta nie powinny być zmuszane do tego, by dorównać chłopcom. Nie chcemy też, by nasze dzieci wspólnie uczyły się damskiego jeździectwa - dodał, unosząc kącik ust w rozbawieniu. Wspominkę o tym, czym wygrywa się wojnę, uznał za zbędną w zakresie komentarza. Wiedział doskonale, czym się wygrywa wojnę, bo to robił, a znajomość Wagnera nigdy nie była w tym przeszkodą. Leonhard mógł mieć swoje zdanie, lecz w tej sali nie znajdą dziś porozumienia. Zgadzał się ze słowami Deirdre, toteż nie zabrał głosu ponownie.
Jego brew powędrowała nieznacznie w górę, gdy dotarły do niego słowa siedzącej obok małżonki. Wpatrywał się w jej profil przez chwilę bez wyrazu, nie powinna. Zwracanie się do niej imiennie może i nie było wyrazem taktu, lecz nie zmieniało to faktu, że na przedramieniu Macnaira wił się mroczny znak, wobec którego na tej sali powinno panować bezwzględne posłuszeństwo. Jako pierwsza odpowiedziała jej Sigrun, przeniósł spojrzenie ku czarownicy.
- Cisza - odpowiedział nieznacznie podniesionym głosem krótko, tonem głosu mroźnym jak lód, przyglądając się jej ostrzegawczo, następnie przenosząc wzrok, nie mniej ostrzegawczy, na Drew. Tak długo, jak długo dowództwo pozostawało w jego rękach, nie zamierzał pozwalać na słowa tak bezczelne. Evandra nie powinna była pouczać śmierciożercy w podobny sposób, ale nie znaczyło to również, że zamierzał pozwolić ją upokarzać w odwecie: lady Rosier po żadne pudełko się nie wybierała. Macnair kilka chwil temu żądał od pozostałych Rycerzy szacunku wobec swojej kobiety, która zdradziła krew i sprzeniewierzyła się wszystkiemu, co dla zebranych tu dziś było najważniejsze. A on teraz - żądał szacunku wobec swojej żony, która była lady doyenne jego rodu, panią jego ziem i towarzyszką śmierciożercy. I nie zamierzał w tym ustąpić. Rozdarty między autorytetem śmierciożercy a własnym pozostawiony został przed przykrym wyborem, zatem zamierzał ukrócić tę dyskusję nim konieczne będzie pociągnięcie konsekwencji za zbyt daleko idące słowa po jednej lub drugiej stronie. - Wracając do spraw istotnych - Ton jego głosu brzmiał nie prośbą, a stanowczym nakazem. - Na statku, który zatonął u wybrzeży Kentu odnaleźliśmy medalion. Igorze, opowiesz, czym był? - Młody Karkaroff miał obszerną wiedzę, choć z jego słów nie wyciągnęli słusznych wniosków, być może bardziej doświadczeni znawcy artefaktów zdołają odnaleźć w tym coś więcej. - Miało w sobie zaklęte wspomnienie naszej jasnowłosej zguby. Amulet pokazał mi miejsce przepełnione sielanką. Śpiewem ptaków, słońcem i zieloną trawą. Była tam rzeźba, miała kształt dwóch dziewcząt siedzących na rozłożonym kocu obok kamiennego kosza. Wyglądały jak żywe. Ożywione. Czy to brzmi jak Wenlock Edge? - spytał, spoglądając na Averych. Nie znał tego miejsca, nic mu to nie mówiło.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
— Młodzież sama, dość prędko, orientuje się w swoich predyspozycjach — odpowiedział lekko Ignotusowi, już wkrótce na powrót zabierając głos w omawianej kwestii: — Mogę zaręczyć, że tylko ta bezmyślna nie respektuje potęgi czarnej magii. I z empirycznego doświadczenia dopowiedzieć, że również co odważniejsi tracą w jej obliczu swój rezon — skwitował bez przejęcia, nawet jeśli jego inicjatywa miała być sprowadzona do banalnego doglądania pogubionych w rzeczywistości dzieciaczków; nie zamierzał długo dyskutować w sprawie, której widmo wciąż spoczywało w zakresie niespisanych planów i rozporządzeń. Ale o swój udział w nauczaniu dzieci podstaw, choćby wielu gorliwie im się sprzeciwiało, zamierzał walczyć; w Durmstrangu nauczono go pokory, tam też wpojono dyscyplinę i trwogę przed tym, czego nie sposób było ujarzmić. Ale dopiero w głębokim lesie zimnej Norwegii — już jako młody i nieco zbuntowany, acz żądny wiedzy dorosły — na własnym ciele przekonał się o surowości plugawych zaklęć; o ryzyku, które za sobą niosły. On, jako bliski wiekiem powiernik, miał być swoistym katalizatorem tych doświadczeń; miał przesunąć granicę młodych umysłów o krok dalej, o krok w stronę nieznanego, którego być może sami nigdy nie mieli odkryć. Miał szczerą nadzieję, że jego intencje zostaną właściwie odczytane, a swoista nić zaufania zastygnie w powietrzu z ust decyzyjnej starszyzny; że w imię odpowiednio silnej argumentacji zasiądzie w kadrze wychowawców Giermków jako innowacyjny powiew świeżości, i tam też, przynajmniej na jakiś czas, pozostanie. Nie odnajdywał siebie w wizjach polowania na mugoli czy organizacji brutalnych igrzysk, godnych co najwyżej wrzeszczącej barbarzyńsko tłuszczy; chciał, niczym plastyczną glinę, formować kolejne pokolenia młodzieńców podobnych sobie — gotowych na poświęcenie, zaangażowanych w sprawy kraju, być może poszukujących jeszcze swojej drogi. Dlatego też leciwy uśmiech wstąpił na usta na zasłyszane od Ramseya słowa aprobaty; dlatego też porozumiewawcze spojrzenie zbiegło na sylwetkę matki, gdy cicho doceniła jego i starszego kuzyna. Na ramieniu tego drugiego chwilowo spoczął uścisk gratulacji, bo dziś wyjątkowo pewnie i otwarcie konwersował z resztą o losach organizacji; Igor domyślał się, że wysiłek tego pokroju wiązał się z bliżej niedookreśloną tremą, bo Mitch, w całej swojej naukowej wnikliwości, zazwyczaj nosił się wieloma cechami skrytego introwertyka. Dzisiaj z pewnością przekroczył więcej niż jedną granicę; i na niego zerknął więc z niemym uznaniem, już wkrótce uzupełniając szampana w pustych kieliszkach majaczących na drewnianym blacie.
I byłby gotów wymknąć się z pokoju — do toalety, szarawego ogródka sprzed wejścia, albo innego jeszcze kąta sporego lokalu, ale w eterze rozbrzmiał głos szlacheckiej pretensji, kierowany do siedzącego nieopodal namiestnika; źrenice rozszerzyły się w zaskoczeniu, być może nieco zbyt wymownie wyrażając, jak wielkim naruszeniem etykiety — jemu, w gruncie rzeczy, bliżej nieznanej — okazało się publiczne zwrócenie uwagi przez lady Rosier. Na ustach zastygł kpiący uśmiech, choć zaledwie chwila orientacji wystarczyłaby dlań, by pojął wreszcie siłę formułowanych przez nią arugmentów; bułgarskie pochodzenie zaznajomiło go z drapieżnymi wilami, choć dopiero angielska ziemia, całkiem niedawno, pozwoliła posmakować goryczy rzucanego przez nie uroku. Poza krótką myślą o trywialnie prymitywnym komentarzu, nie poświęcił jednak Evandrze zbyt wiele uwagi; powstały na sali szmer dyskusji prędko zresztą uciszył jej mąż, już niebawem przywołując go do wypowiedzi o artefakcie, który mieli okazję znaleźć w lipcu u wybrzeży hrabstwa Kent.
— W niektórych kręgach obiekty te nazywa się Łzami Duszy — zaczął lapidarnie, z pozycji siedzącej, choć zdawało mu się, że opis nie był satysfakcjonujący; dodał zatem kilka słów więcej: — Zbudowane są z kamieni szlachetnych wydobytych ze złóż leżących w pobliżu magicznej żyły. Często zwykło się je zaklinać w taki sposób, by w trakcie noszenia przez czarodzieja nasiąkały jego energią życiową. Po śmierci czarodzieja ślady tej energii pozostawały w klejnocie, dzięki czemu można było za jego pomocą przyzwać ducha zmarłego, określić lokalizację jego ciała, może nawet dojrzeć przebłyski tego, co właściciel za życia przeżywał. Zdaje się to korespondować z tym, o czym opowiedział lord Rosier — tu przerwał na moment, pozbywając się resztek papierosa w stojącej nieopodal popielnicy. — Jest jednak jeden warunek — by oglądać zapisane w kamieniu retrospekcje sprzed śmierci, osoba będąca w jego posiadaniu winna pozostawać w bliskich relacjach — rodzinnych, emocjonalnych — z nieboszczykiem, którego te wspomnienia dotyczą.
I byłby gotów wymknąć się z pokoju — do toalety, szarawego ogródka sprzed wejścia, albo innego jeszcze kąta sporego lokalu, ale w eterze rozbrzmiał głos szlacheckiej pretensji, kierowany do siedzącego nieopodal namiestnika; źrenice rozszerzyły się w zaskoczeniu, być może nieco zbyt wymownie wyrażając, jak wielkim naruszeniem etykiety — jemu, w gruncie rzeczy, bliżej nieznanej — okazało się publiczne zwrócenie uwagi przez lady Rosier. Na ustach zastygł kpiący uśmiech, choć zaledwie chwila orientacji wystarczyłaby dlań, by pojął wreszcie siłę formułowanych przez nią arugmentów; bułgarskie pochodzenie zaznajomiło go z drapieżnymi wilami, choć dopiero angielska ziemia, całkiem niedawno, pozwoliła posmakować goryczy rzucanego przez nie uroku. Poza krótką myślą o trywialnie prymitywnym komentarzu, nie poświęcił jednak Evandrze zbyt wiele uwagi; powstały na sali szmer dyskusji prędko zresztą uciszył jej mąż, już niebawem przywołując go do wypowiedzi o artefakcie, który mieli okazję znaleźć w lipcu u wybrzeży hrabstwa Kent.
— W niektórych kręgach obiekty te nazywa się Łzami Duszy — zaczął lapidarnie, z pozycji siedzącej, choć zdawało mu się, że opis nie był satysfakcjonujący; dodał zatem kilka słów więcej: — Zbudowane są z kamieni szlachetnych wydobytych ze złóż leżących w pobliżu magicznej żyły. Często zwykło się je zaklinać w taki sposób, by w trakcie noszenia przez czarodzieja nasiąkały jego energią życiową. Po śmierci czarodzieja ślady tej energii pozostawały w klejnocie, dzięki czemu można było za jego pomocą przyzwać ducha zmarłego, określić lokalizację jego ciała, może nawet dojrzeć przebłyski tego, co właściciel za życia przeżywał. Zdaje się to korespondować z tym, o czym opowiedział lord Rosier — tu przerwał na moment, pozbywając się resztek papierosa w stojącej nieopodal popielnicy. — Jest jednak jeden warunek — by oglądać zapisane w kamieniu retrospekcje sprzed śmierci, osoba będąca w jego posiadaniu winna pozostawać w bliskich relacjach — rodzinnych, emocjonalnych — z nieboszczykiem, którego te wspomnienia dotyczą.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kontrowersyjny temat równości nigdy nie miał odnaleźć swego końca – czy to na dzisiejszych obradach, czy zapewne w przyszłości, która miała malować się w barwach przepełnionych czarodziejską tradycją. Szczerze wątpiłem, aby wszyscy zasiadający w murach La Fantasmagorii odnaleźli wspólny język w tej kwestii, aczkolwiek istotne było osiągnięcie korzystnego konsensusu. Właśnie z tego powodu uznałem za słuszne dopuszczenie do głosu większej liczby przedstawicieli rodów, którzy krzewili w najmłodszych niekiedy zupełnie odmienne poglądy. Nie polityczne, lecz obyczajowe. Nie zamierzałem się jednak nad tym dłużej rozwodzić wychodząc z założenia, że akurat na tej płaszczyźnie brakowało mi doświadczenia. Miałem wyrobione zdanie, lubiłem na ten temat dyskutować, ale nie było to ani miejsce, ani czas na przerzucanie się argumentami – to winno zostać w kręgu wyznaczonych do tego zadania czarodziejów. Zdecydowanie bliżej było mi do treści głoszonych przez Rowlea oraz Rookwood, lecz jako że nie zamierzałem angażować się w przedsięwzięcie, to jedynie wodziłem wzrokiem pomiędzy kolejnymi osobami zabierającymi głos. Finalnie Ramsey zabrał głos i przerwał debatę dając wyraźny znak, iż decyzja została podjęta.
-Jestem przekonany, że twoje zwierzchnictwo nad mugolską siłą roboczą przyniesie nam wyśmienite plony. Zbliża się zima, ale z pewnością znajdziesz sposób na wykorzystanie tego robactwa nawet w równie niesprzyjającej aurze- zerknąłem na Sigrun i uniosłem lekko kąciki ust. Praca przy roślinach czy zwierzętach hodowlanych była mi zupełnie obca, jednakże głupotą byłoby sądzić, iż magia nie potrafiła wielu czynności uprościć. Ponadto kobieta potrafiła zarządzać ludźmi, a zatem i z podludźmi poradzi sobie bez żadnego problemu. Twardy i apodyktyczny charakter wiódł u niej prym, podobnie jak skupienie na celu, którego osiągnięcie było priorytetem bez względu na poniesioną cenę. -Jeśli pozyskamy więcej rąk do pracy to będziesz w stanie podzielić swą uwagę pomiędzy arenę, a gospodarstwo i inne naglące przypadki? Doskonale rozumiem, że będzie to dla ciebie wyjątkowo trudny czas, ale wydaje mi się- rozejrzałem się po zgromadzonych -że jako jedyny masz równie rozległą wiedzę w kwestii magicznych konstrukcji- dodałem. -Być może znasz kogoś zaufanego, kto mógłby ci pomóc za uczciwą opłatą? Oddelegowałbyś go do prostszych, acz wciąż przekraczających nasze możliwości, zadań- spytałem Mitcha przenosząc na niego spojrzenie. Uważałem, że każdy z nas posiadał kontakty we własnym środowisku zawodowym, ale o wiele trudniej było o wspomniane zaufanie. W istocie ciężka sakiewka tudzież sugestia mogły załatwić sprawę, jednak nigdy nie na dłuższą metę.
Uśmiechnąłem się pod nosem i sięgnąłem po papierosa, gdy Ramsey spytał kto miał styczność z mugolską armią. Wyczułem ironię, ale rad byłem, iż nie zachęcał do lekceważenia szubrawców zwłaszcza, kiedy wciąż istniały tereny o niestabilnej magii. Byłem przezorny, zwykle wolałem zachować ostrożność, niżeli liczyć na łut szczęścia.
-Mówili coś więcej o zagrożeniu? Czy miałaś wrażenie, że sami obawiają się wspomnianej bestii?- zagaiłem w kierunku Primrose, gdy napomknęła o ostrzeżeniu morskich istot. Informacje mnożyły się – wiele z zebranych było czegoś świadkiem, coś słyszało lub czegoś doświadczyło, lecz wciąż odnosiłem wrażenie, iż brakowało nam jakiegoś istotnego elementu. Możliwa teoria tkała się samoistnie, aczkolwiek wciąż pozostawało w niej wiele luk. Być może uczyniliśmy zbyt mało, aby odkryć prawdę. Winą była katastrofa? Zdecydowanie było to najlepsze wytłumaczenie, acz Czarny Pan nie tolerował półśrodków.
Wsłuchałem się w słowa Tristana, który na dobre rozwiał wątpliwości w kwestii utkanych z cienia istot. Faktycznie potrafiliśmy zmusić je do posłuszeństwa, lecz wymagało to wytrwałości, siły i przede wszystkim umiejętności. -Byłem świadkiem jak cienie pochłaniają czarodziejów władających czarną magią, a zatem nie jest ona wyznacznikiem. Być może ledwie składową- odparłem Melisande, choć bardziej ciekawiły mnie jej kolejne słowa. Trudno było nie dostrzec korelacji pomiędzy kamieniami i istotami, ale o tym mogła wiedzieć zaledwie garstka osób. -Co wiesz o kamieniach?- spytałem zastanawiając się czy jej wiedza wykraczała ponadto, co obijało się w kręgach Śmierciożerców. Szczerze wątpiłem, ale być może jej ambicja zaprowadziła ją dalej? -Jakie widzisz powiązania z legendą?- drążyłem. Kto wie, być może krok wstecz pozwoli nam zrobić dwa kroki w przód. -Jeśli ktoś byłby w stanie zbadać te miejsca to uważam, że jest to warte zachodu. Nawet jeśli nie uda nam się dojść do jakichkolwiek wniosków, to może uda się znaleźć sposób na przywrócenie stabilność magii- było to istotne, bowiem zachwiane tereny w żaden sposób nie kojarzyły się z kontrolą, a o takową musieliśmy dbać wszak magia była naszą najsilniejszą bronią.
-Czy mógłby ktoś opowiedzieć więcej o trytonach? Chodzi mi o bardziej szczegółowe informacje, nie te powszechnie znane. Istnieje jakakolwiek szansa, że wiedzą coś więcej, ale nie chcą po prostu rozmawiać? Zdaję sobie sprawę, że nie należą do szczególnie przyjacielskich- przeniosłem wzrok na Manannana. Istoty wiedziały wiele, bowiem nie tylko zdradziły imię, ale też wspomniały o bestii i skore były przekazać coś na wzór niejasnych przepowiedni. Być może winniśmy i z nimi podjąć dialog? Może były świadkami zatopień statków? Lub wiedziały, gdzie podział się Krwawy Theo?
-Dotknąłeś go ledwie różdżką, a wciąż prześladują cię wizje?- uniosłem nieco wyżej brew na rewelacje Xaviera. Przez lata poszukiwałem artefaktów, przechwytywałem te objęte przeróżnymi klątwami, lecz nie zdarzyło mi się, aby bez bezpośredniego kontaktu zapaść na jakąkolwiek z nich. Przesunąwszy dłonią wzdłuż kąta twarzy wbiłem wzrok w lorda Burke i zaciągnąłem się papierosem w zamyśleniu. Im dłużej mówił tym bardziej pragnąłem ujrzeć Złodzieja Myśli na własne oczy – skoro nie było na nim run, to istniały dwie opcje; były ukryte lub na przedmiocie nie ciążyło żadne przekleństwo, a zupełnie inna magia. -Skoro złodziej był w pobliżu ataku bestii to Abberley musiał otrzymać go później i mieć przy sobie dość krótki okres. Osoba, która dotyka artefaktu widzi po kolei każde zachowane w nim wspomnienie? Czy dzieje się to wybiórczo?- spytałem, po czym przeniosłem wzrok na Deirdre, która również miała kontakt z przedmiotem.
Skinąłem głową krótkie zobrazowanie obrażeń przez Valerie, po czym przeniosłem spojrzenie na Rowlea. Legenda nie była mi znana, a zatem uzupełnienie treści przedstawionej przez Harlana oraz Idun miała dla mnie znaczenie. Jeśli faktycznie wspomniany syn upodlonego rycerza miał, nawet hipotetyczny, związek z rodem Rowle, to nikt inny jak Leonhard winien wiedzieć o nim najwięcej. Już chciałem zapytać o możliwość nawiązania z nim kontaktu, gdy uprzedziła mnie Deirdre. Najwyraźniej również dostrzegła w tym potencjał na pozyskanie nowych informacji.
Skłamałbym twierdząc, że nie byłem zaskoczony oficjalnym wywołaniem przez Evandrę. Przeniosłem na nią spojrzenie i uniosłem nieco brew nie mogąc powstrzymać ironicznego uśmiechu, który zagościł na moich wargach. Czy to jakieś żarty? Westchnąłem pod nosem i zerknąłem porozumiewawczo na Irinę, po czym naprawdę musiałem ugryźć się w język. Nie miałem zielonego pojęcia, czy obce były jej zasady panujące w tym pomieszczeniu wszak gro przemawiających zwracało się do siebie po imieniu i szczerze wątpiłem, aby każdy znał się bliżej, czy po prostu uderzyło jej do głowy poczucie władzy. Władzy Tristana. -Cóż za faux pas z mej strony. Droga lady kuzyn mi wiele o lady opowiadał i coś musiało mi się pomieszać- odparłem starając się zachować poważny ton, aczkolwiek chyba nie najlepiej mi to wyszło. -Lecz tutaj jestem śmierciożercą, zaś ty so- przerwałem słysząc rozkaz Tristana. Liczyłem, że wiedział co robił, bo nawet jeśli Evandra była jego żoną to winna znać panujące tu zasady. Nie dodałem więc nic więcej skupiwszy się ponownie na kwestiach ważnych, jak nie najważniejszych dzisiejszego wieczora.
Przeniosłem spojrzenie na Elvirę, gdy w nieco prostszych słowach opowiedziała o wynikach autopsji. Obracając w dłoni kielich starałem się skupić na każdym wypowiadanym przez nią zdaniu tym samym uzmysławiając sobie, że medyczny bełkot nie był dla mnie. -Masz pewność, że nie była to klątwa?- to rozjaśniało nam nieco zagadkę Złodzieja Myśli. Jeśli nie był to przeklęty artefakt, to… z jaką magią był związany?
-Trop urwał się przy wspominanym już kromlechu w ruinach Warwick- Ignotus miał rację, iż warto było go odnaleźć, choć poszukiwanie ludzi podobnym jemu było niczym igły w stogu siana. Istniało też wielkie prawdopodobieństwo, że dokonał swego żywota. -Nie jest to zapewne żadna istotna informacja, lecz z początkiem lipca otrzymałem informację, iż na wyspie Coquet zjawi się przemytnik z niezwykle rzadkim artefaktem. Udałem się tam będąc ciekaw cóż to za przedmiot, jednak pojawienie się komety skutecznie uniemożliwiło dalszą podróż. Nie wiem zatem czy ma to jakikolwiek związek z Theo, aczkolwiek doszły mnie słuchy, iż handlowiec pozyskał go z groty, która ujawniła się na skutek osunięcia skał- rzuciłem, choć wątpiłem, aby miało jakikolwiek związek z sednem sprawy.
Skupiłem wzrok na Tristanie, a następnie Igorze, który wtajemniczył nas w działanie medalionu. -Skoro należy mieć z daną osobą bliską relację, to jak Tristan był w stanie zobaczyć wspomnienie?- uniosłem brew spoglądając na kuzyna. Nie było powodu, dla którego miałby o tejże znajomości nie powiedzieć, bowiem w końcu dziewczyna mogła być kluczem do prawdy. -I czy to oznacza, że Francuzka nie żyje?- zmrużyłem oczy upijając wina w zastanowieniu. Być może coś źle zrozumiałem, bowiem Rosier wspomniał, że jest poszukiwana, a zatem kłóciło się to z działaniem artefaktu. Może jednak nie każdy był zaklinany w podobny sposób, a kuzyn przytoczył ledwie założenia podobnych przedmiotów.
Gdy dyskusje dobiegły końca dźwignąłem się z fotela i ruszyłem w kierunku sceny pragnąc na koniec wyjawić prawdę zasiadającym tu osobom. Przedstawienie, którego byli świadkami, wydawało mi się konieczne i pozostawało wierzyć, że byli gotów to nie tylko pojąć, ale także zrozumieć.
-Myślę, iż zdołaliśmy omówić najważniejsze kwestie i liczę, że wszyscy podejmą się zadań, do których się zobowiązali. Priorytetem pozostaje zbadanie ruin Wenlock Edge. Skrupulatnie przygotujcie się do tej wyprawy, zasięgnijcie wiedzy o legendach i ponownie przeanalizujcie słowa, które dzisiaj padły, bowiem wasze odkrycia mogą okazać się kluczowe. Nie róbcie nic pochopnie-[b] przemknąłem wzrokiem po osobach, które głośno wyraziły chęć uczestnictwa w wyprawie. [b]-Czy chcielibyście jeszcze poruszyć jakiś temat? Targają wami jakieś wątpliwości? Chcecie cokolwiek dodać?- spytałem.
Odczekując chwilę i pozwalając, aby ewentualne pytania padły, ponownie zabrałem głos. -Wiem, że wielu z was oburzyła obecność Lucindy w naszych szeregach, podobnie jak rzekoma litość w stosunku do jej osoby. Mając na uwadze szacunek wobec wszystkich tu zebranych, a także zaufanie, jakim powinniśmy się dzielić- rzecz jasna w sprawach Rycerzy Walpurgii -pragnę wyjawić wam prawdę. Oczywiście nie było żadnej klątwy, którą rycersko pragnąłem ściągnąć- wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie, bo chyba nikt nie posądził mnie o bohaterskość na tej płaszczyźnie. Nie byłem wybawcą, wręcz przeciwnie. -Lucinda jest moim małym eksperymentem, a przekleństwo jakie na nią nałożyłem kunsztem wieloletniej pracy. Pokrótce pozwolę sobie o tym opowiedzieć. Głównym założeniem badań była modyfikacja wspomnień ofiary tak, aby twarze ówczesnych sojuszników zaczęły pojawiać się w najbardziej traumatycznych wspomnieniach. Wzmacniając runy odpowiedzialne przede wszystkim za targające człowiekiem emocje zadbałem, aby takie spotkanie wiązało się z ogromnym niepokojem o własne zdrowie, a nawet życie. Wszystko co negatywne żywiła w stosunku do nas, czuje obecnie do wroga, zaś do nas ma podejście adekwatne do tego, jakie miała do sojuszników. Możecie sobie to zwizualizować jako dosłowną zamianę miejscami. Dzięki uprzejmości Cassandry oraz Zacharego udało się zbadać jej krew, bowiem miałem świadomość, iż choruje na rzadką, genetyczną chorobę. To właśnie ona stała się najistotniejszym elementem klątwy, niejako jej kotwicą, bowiem uderzała w najsłabszy punkt ofiary, a zatem zaatakowałem runami odpowiedzialnymi za zdrowie. Opracowując kolejne manuskrypty znanych mi przekleństw znalazłem idealne połączenie, które dla własnych potrzeb nazwałem hybrydą. To właśnie ona dawała wybór zaklinaczowi, czy klątwa zostanie przekazana poprzez przedmiot, nałożona na miejsce lub bezpośrednio na osobę. Jako że najważniejszym była modyfikacja klątwy eris, która działa jedynie na miejsce, to schemat wspomnianych już hybryd i zmiana poszczególnych znaków pozwoliły mi osiągnąć oczekiwany efekt. Wykorzystując runiczną moc zdołałem też w pewnym stopniu nałożyć blokadę na ofiarę, która ma za zadanie utrudnić, bądź nawet uniemożliwić jej poznanie natury przekleństwa. Ponadto zagłębiając się w pradawną sztukę nordycką opanowałem metodę nakładania runicznych, wiodących znaków bezpośrednio na skórę, co tylko wzmocniło działanie klątwy. Skutkiem ubocznym, którego nie udało mi się ominąć, jest wygłuszenie pewnych wspomnień.- zakończyłem przydługi wywód o swoich działaniach, ale przecież to nie było jeszcze wszystko. - Podstępem zbawiłem ją, uśpiłem eliksirem i przetransportowałem do domostwa Corneliusa, gdzie z jego oraz Iriny pomocą udało się nałożyć przekleństwo. Obecnie jest pod naszym okiem i wspomaga nas swą różdżką. Dziewczyna ma być dla nas propagandową tubą i przede wszystkim żywym jej dowodem. Ponadto nic nie ugodzi wroga mocniej jak utrata jednej z twarzy rebelii, co niejako może nawet doprowadzić do rozłamu w ich szeregach. Wbrew pozorom śmierć nie zawsze jest najgorszym wymiarem kary. Jest gotów walczyć za naszą sprawę i przysięgła nam lojalność. Nawet jeśli jakimś sposobem komuś uda się złamać przekleństwo, to zdrada tajemnic lub zwrócenie przeciw nam będzie się równało z rychłym końcem. Śmiało więc możemy rzec, że cel został zneutralizowany, a przy tym jeszcze czerpać korzyści. Tych jest naprawdę wiele. Śmierciożercy poprali plan, widzą płynące z niego profity, lecz nie chcąc przedłużać ograniczę się do tych już wspomnianych. Rzecz jasna, jeśli kogoś z was trapią wątpliwości, to jestem otwarty na dialog w cztery oczy. Cel tego spotkania był zupełnie inny, a zatem nie chcę zaprzepaszczać waszego czasu na rozważania o podjętym planie- pokiwałem wolno głową wodząc wzrokiem od Tristana do Deirdre, a następnie po innych zgromadzonych. Oczywiście nie wspomniałem o łączącej nas przeszłości, pominąłem wiele prywatnych kwestii i wewnętrznych pragnień, bowiem nie miało to żadnego znaczenia. Liczyły się korzyści płynące dla Rycerzy Walpurgii.
-Chciałbym, aby historia, jaką przedstawiłem w obecności dziewczyny była przez was przekazywana w innych kręgach, jeśli rzecz jasna padną jakieś pytania. Ograniczmy prawdę do naszego grona. Zaufanie to również towar deficytowy, nie tylko ziemniaki i marchew- dodałem nieco żartobliwie spoglądając na Sigrun, która dzisiejszego dnia wyjątkowo drążyła temat pełnego spichlerza. -Oddaje ją w wasze ręce, jeśli macie jakieś pytania to śmiało- skinąłem głową, po czym zszedłem z mównicy i udałem się z powrotem na miejsce oczekując na Ramseya, który wkrótce miał z nią powrócić.
| Rzucam na odporność magiczną + wykorzystuję umiejętność absorpcji
| Czas na odpis mija 8 listopada o 20:00. Oczywiście, jeśli chcecie możecie napisać więcej niż jeden post.
Stół 1:
1.
2.
3.
4. Lucinda Hensley (na ten moment nieobecna)
5. Drew Macnair
6. Irina Macnair
7. Igor Karkaroff
8. Mitch Macnair
9. Larissa Macnair
10. Antonia Borgin
Stół 2:
1. Manannan Travers
2. Elvira Multon
3. Tatiana Dolohov
4. Sigrun Rookwood
5. Cassandra Mulciber
6. Ramsey Mulciber (nieobecny)
7. Ignotus Mulciber
8. Valerie Sallow
9. Fearghas Travers
10. Melisande Travers
Stół 3:
1. Maerin Scorsone
2. Leonhard Rowle
3. Efrem Yaxley
4. Harlan Avery
5. Idun Avery
6. Primrose Burke
7. Xavier Burke
8. Deirdre Mericourt
9. Tristan Rosier
10. Evandra Rosier
-Jestem przekonany, że twoje zwierzchnictwo nad mugolską siłą roboczą przyniesie nam wyśmienite plony. Zbliża się zima, ale z pewnością znajdziesz sposób na wykorzystanie tego robactwa nawet w równie niesprzyjającej aurze- zerknąłem na Sigrun i uniosłem lekko kąciki ust. Praca przy roślinach czy zwierzętach hodowlanych była mi zupełnie obca, jednakże głupotą byłoby sądzić, iż magia nie potrafiła wielu czynności uprościć. Ponadto kobieta potrafiła zarządzać ludźmi, a zatem i z podludźmi poradzi sobie bez żadnego problemu. Twardy i apodyktyczny charakter wiódł u niej prym, podobnie jak skupienie na celu, którego osiągnięcie było priorytetem bez względu na poniesioną cenę. -Jeśli pozyskamy więcej rąk do pracy to będziesz w stanie podzielić swą uwagę pomiędzy arenę, a gospodarstwo i inne naglące przypadki? Doskonale rozumiem, że będzie to dla ciebie wyjątkowo trudny czas, ale wydaje mi się- rozejrzałem się po zgromadzonych -że jako jedyny masz równie rozległą wiedzę w kwestii magicznych konstrukcji- dodałem. -Być może znasz kogoś zaufanego, kto mógłby ci pomóc za uczciwą opłatą? Oddelegowałbyś go do prostszych, acz wciąż przekraczających nasze możliwości, zadań- spytałem Mitcha przenosząc na niego spojrzenie. Uważałem, że każdy z nas posiadał kontakty we własnym środowisku zawodowym, ale o wiele trudniej było o wspomniane zaufanie. W istocie ciężka sakiewka tudzież sugestia mogły załatwić sprawę, jednak nigdy nie na dłuższą metę.
Uśmiechnąłem się pod nosem i sięgnąłem po papierosa, gdy Ramsey spytał kto miał styczność z mugolską armią. Wyczułem ironię, ale rad byłem, iż nie zachęcał do lekceważenia szubrawców zwłaszcza, kiedy wciąż istniały tereny o niestabilnej magii. Byłem przezorny, zwykle wolałem zachować ostrożność, niżeli liczyć na łut szczęścia.
-Mówili coś więcej o zagrożeniu? Czy miałaś wrażenie, że sami obawiają się wspomnianej bestii?- zagaiłem w kierunku Primrose, gdy napomknęła o ostrzeżeniu morskich istot. Informacje mnożyły się – wiele z zebranych było czegoś świadkiem, coś słyszało lub czegoś doświadczyło, lecz wciąż odnosiłem wrażenie, iż brakowało nam jakiegoś istotnego elementu. Możliwa teoria tkała się samoistnie, aczkolwiek wciąż pozostawało w niej wiele luk. Być może uczyniliśmy zbyt mało, aby odkryć prawdę. Winą była katastrofa? Zdecydowanie było to najlepsze wytłumaczenie, acz Czarny Pan nie tolerował półśrodków.
Wsłuchałem się w słowa Tristana, który na dobre rozwiał wątpliwości w kwestii utkanych z cienia istot. Faktycznie potrafiliśmy zmusić je do posłuszeństwa, lecz wymagało to wytrwałości, siły i przede wszystkim umiejętności. -Byłem świadkiem jak cienie pochłaniają czarodziejów władających czarną magią, a zatem nie jest ona wyznacznikiem. Być może ledwie składową- odparłem Melisande, choć bardziej ciekawiły mnie jej kolejne słowa. Trudno było nie dostrzec korelacji pomiędzy kamieniami i istotami, ale o tym mogła wiedzieć zaledwie garstka osób. -Co wiesz o kamieniach?- spytałem zastanawiając się czy jej wiedza wykraczała ponadto, co obijało się w kręgach Śmierciożerców. Szczerze wątpiłem, ale być może jej ambicja zaprowadziła ją dalej? -Jakie widzisz powiązania z legendą?- drążyłem. Kto wie, być może krok wstecz pozwoli nam zrobić dwa kroki w przód. -Jeśli ktoś byłby w stanie zbadać te miejsca to uważam, że jest to warte zachodu. Nawet jeśli nie uda nam się dojść do jakichkolwiek wniosków, to może uda się znaleźć sposób na przywrócenie stabilność magii- było to istotne, bowiem zachwiane tereny w żaden sposób nie kojarzyły się z kontrolą, a o takową musieliśmy dbać wszak magia była naszą najsilniejszą bronią.
-Czy mógłby ktoś opowiedzieć więcej o trytonach? Chodzi mi o bardziej szczegółowe informacje, nie te powszechnie znane. Istnieje jakakolwiek szansa, że wiedzą coś więcej, ale nie chcą po prostu rozmawiać? Zdaję sobie sprawę, że nie należą do szczególnie przyjacielskich- przeniosłem wzrok na Manannana. Istoty wiedziały wiele, bowiem nie tylko zdradziły imię, ale też wspomniały o bestii i skore były przekazać coś na wzór niejasnych przepowiedni. Być może winniśmy i z nimi podjąć dialog? Może były świadkami zatopień statków? Lub wiedziały, gdzie podział się Krwawy Theo?
-Dotknąłeś go ledwie różdżką, a wciąż prześladują cię wizje?- uniosłem nieco wyżej brew na rewelacje Xaviera. Przez lata poszukiwałem artefaktów, przechwytywałem te objęte przeróżnymi klątwami, lecz nie zdarzyło mi się, aby bez bezpośredniego kontaktu zapaść na jakąkolwiek z nich. Przesunąwszy dłonią wzdłuż kąta twarzy wbiłem wzrok w lorda Burke i zaciągnąłem się papierosem w zamyśleniu. Im dłużej mówił tym bardziej pragnąłem ujrzeć Złodzieja Myśli na własne oczy – skoro nie było na nim run, to istniały dwie opcje; były ukryte lub na przedmiocie nie ciążyło żadne przekleństwo, a zupełnie inna magia. -Skoro złodziej był w pobliżu ataku bestii to Abberley musiał otrzymać go później i mieć przy sobie dość krótki okres. Osoba, która dotyka artefaktu widzi po kolei każde zachowane w nim wspomnienie? Czy dzieje się to wybiórczo?- spytałem, po czym przeniosłem wzrok na Deirdre, która również miała kontakt z przedmiotem.
Skinąłem głową krótkie zobrazowanie obrażeń przez Valerie, po czym przeniosłem spojrzenie na Rowlea. Legenda nie była mi znana, a zatem uzupełnienie treści przedstawionej przez Harlana oraz Idun miała dla mnie znaczenie. Jeśli faktycznie wspomniany syn upodlonego rycerza miał, nawet hipotetyczny, związek z rodem Rowle, to nikt inny jak Leonhard winien wiedzieć o nim najwięcej. Już chciałem zapytać o możliwość nawiązania z nim kontaktu, gdy uprzedziła mnie Deirdre. Najwyraźniej również dostrzegła w tym potencjał na pozyskanie nowych informacji.
Skłamałbym twierdząc, że nie byłem zaskoczony oficjalnym wywołaniem przez Evandrę. Przeniosłem na nią spojrzenie i uniosłem nieco brew nie mogąc powstrzymać ironicznego uśmiechu, który zagościł na moich wargach. Czy to jakieś żarty? Westchnąłem pod nosem i zerknąłem porozumiewawczo na Irinę, po czym naprawdę musiałem ugryźć się w język. Nie miałem zielonego pojęcia, czy obce były jej zasady panujące w tym pomieszczeniu wszak gro przemawiających zwracało się do siebie po imieniu i szczerze wątpiłem, aby każdy znał się bliżej, czy po prostu uderzyło jej do głowy poczucie władzy. Władzy Tristana. -Cóż za faux pas z mej strony. Droga lady kuzyn mi wiele o lady opowiadał i coś musiało mi się pomieszać- odparłem starając się zachować poważny ton, aczkolwiek chyba nie najlepiej mi to wyszło. -Lecz tutaj jestem śmierciożercą, zaś ty so- przerwałem słysząc rozkaz Tristana. Liczyłem, że wiedział co robił, bo nawet jeśli Evandra była jego żoną to winna znać panujące tu zasady. Nie dodałem więc nic więcej skupiwszy się ponownie na kwestiach ważnych, jak nie najważniejszych dzisiejszego wieczora.
Przeniosłem spojrzenie na Elvirę, gdy w nieco prostszych słowach opowiedziała o wynikach autopsji. Obracając w dłoni kielich starałem się skupić na każdym wypowiadanym przez nią zdaniu tym samym uzmysławiając sobie, że medyczny bełkot nie był dla mnie. -Masz pewność, że nie była to klątwa?- to rozjaśniało nam nieco zagadkę Złodzieja Myśli. Jeśli nie był to przeklęty artefakt, to… z jaką magią był związany?
-Trop urwał się przy wspominanym już kromlechu w ruinach Warwick- Ignotus miał rację, iż warto było go odnaleźć, choć poszukiwanie ludzi podobnym jemu było niczym igły w stogu siana. Istniało też wielkie prawdopodobieństwo, że dokonał swego żywota. -Nie jest to zapewne żadna istotna informacja, lecz z początkiem lipca otrzymałem informację, iż na wyspie Coquet zjawi się przemytnik z niezwykle rzadkim artefaktem. Udałem się tam będąc ciekaw cóż to za przedmiot, jednak pojawienie się komety skutecznie uniemożliwiło dalszą podróż. Nie wiem zatem czy ma to jakikolwiek związek z Theo, aczkolwiek doszły mnie słuchy, iż handlowiec pozyskał go z groty, która ujawniła się na skutek osunięcia skał- rzuciłem, choć wątpiłem, aby miało jakikolwiek związek z sednem sprawy.
Skupiłem wzrok na Tristanie, a następnie Igorze, który wtajemniczył nas w działanie medalionu. -Skoro należy mieć z daną osobą bliską relację, to jak Tristan był w stanie zobaczyć wspomnienie?- uniosłem brew spoglądając na kuzyna. Nie było powodu, dla którego miałby o tejże znajomości nie powiedzieć, bowiem w końcu dziewczyna mogła być kluczem do prawdy. -I czy to oznacza, że Francuzka nie żyje?- zmrużyłem oczy upijając wina w zastanowieniu. Być może coś źle zrozumiałem, bowiem Rosier wspomniał, że jest poszukiwana, a zatem kłóciło się to z działaniem artefaktu. Może jednak nie każdy był zaklinany w podobny sposób, a kuzyn przytoczył ledwie założenia podobnych przedmiotów.
Gdy dyskusje dobiegły końca dźwignąłem się z fotela i ruszyłem w kierunku sceny pragnąc na koniec wyjawić prawdę zasiadającym tu osobom. Przedstawienie, którego byli świadkami, wydawało mi się konieczne i pozostawało wierzyć, że byli gotów to nie tylko pojąć, ale także zrozumieć.
-Myślę, iż zdołaliśmy omówić najważniejsze kwestie i liczę, że wszyscy podejmą się zadań, do których się zobowiązali. Priorytetem pozostaje zbadanie ruin Wenlock Edge. Skrupulatnie przygotujcie się do tej wyprawy, zasięgnijcie wiedzy o legendach i ponownie przeanalizujcie słowa, które dzisiaj padły, bowiem wasze odkrycia mogą okazać się kluczowe. Nie róbcie nic pochopnie-[b] przemknąłem wzrokiem po osobach, które głośno wyraziły chęć uczestnictwa w wyprawie. [b]-Czy chcielibyście jeszcze poruszyć jakiś temat? Targają wami jakieś wątpliwości? Chcecie cokolwiek dodać?- spytałem.
Odczekując chwilę i pozwalając, aby ewentualne pytania padły, ponownie zabrałem głos. -Wiem, że wielu z was oburzyła obecność Lucindy w naszych szeregach, podobnie jak rzekoma litość w stosunku do jej osoby. Mając na uwadze szacunek wobec wszystkich tu zebranych, a także zaufanie, jakim powinniśmy się dzielić- rzecz jasna w sprawach Rycerzy Walpurgii -pragnę wyjawić wam prawdę. Oczywiście nie było żadnej klątwy, którą rycersko pragnąłem ściągnąć- wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie, bo chyba nikt nie posądził mnie o bohaterskość na tej płaszczyźnie. Nie byłem wybawcą, wręcz przeciwnie. -Lucinda jest moim małym eksperymentem, a przekleństwo jakie na nią nałożyłem kunsztem wieloletniej pracy. Pokrótce pozwolę sobie o tym opowiedzieć. Głównym założeniem badań była modyfikacja wspomnień ofiary tak, aby twarze ówczesnych sojuszników zaczęły pojawiać się w najbardziej traumatycznych wspomnieniach. Wzmacniając runy odpowiedzialne przede wszystkim za targające człowiekiem emocje zadbałem, aby takie spotkanie wiązało się z ogromnym niepokojem o własne zdrowie, a nawet życie. Wszystko co negatywne żywiła w stosunku do nas, czuje obecnie do wroga, zaś do nas ma podejście adekwatne do tego, jakie miała do sojuszników. Możecie sobie to zwizualizować jako dosłowną zamianę miejscami. Dzięki uprzejmości Cassandry oraz Zacharego udało się zbadać jej krew, bowiem miałem świadomość, iż choruje na rzadką, genetyczną chorobę. To właśnie ona stała się najistotniejszym elementem klątwy, niejako jej kotwicą, bowiem uderzała w najsłabszy punkt ofiary, a zatem zaatakowałem runami odpowiedzialnymi za zdrowie. Opracowując kolejne manuskrypty znanych mi przekleństw znalazłem idealne połączenie, które dla własnych potrzeb nazwałem hybrydą. To właśnie ona dawała wybór zaklinaczowi, czy klątwa zostanie przekazana poprzez przedmiot, nałożona na miejsce lub bezpośrednio na osobę. Jako że najważniejszym była modyfikacja klątwy eris, która działa jedynie na miejsce, to schemat wspomnianych już hybryd i zmiana poszczególnych znaków pozwoliły mi osiągnąć oczekiwany efekt. Wykorzystując runiczną moc zdołałem też w pewnym stopniu nałożyć blokadę na ofiarę, która ma za zadanie utrudnić, bądź nawet uniemożliwić jej poznanie natury przekleństwa. Ponadto zagłębiając się w pradawną sztukę nordycką opanowałem metodę nakładania runicznych, wiodących znaków bezpośrednio na skórę, co tylko wzmocniło działanie klątwy. Skutkiem ubocznym, którego nie udało mi się ominąć, jest wygłuszenie pewnych wspomnień.- zakończyłem przydługi wywód o swoich działaniach, ale przecież to nie było jeszcze wszystko. - Podstępem zbawiłem ją, uśpiłem eliksirem i przetransportowałem do domostwa Corneliusa, gdzie z jego oraz Iriny pomocą udało się nałożyć przekleństwo. Obecnie jest pod naszym okiem i wspomaga nas swą różdżką. Dziewczyna ma być dla nas propagandową tubą i przede wszystkim żywym jej dowodem. Ponadto nic nie ugodzi wroga mocniej jak utrata jednej z twarzy rebelii, co niejako może nawet doprowadzić do rozłamu w ich szeregach. Wbrew pozorom śmierć nie zawsze jest najgorszym wymiarem kary. Jest gotów walczyć za naszą sprawę i przysięgła nam lojalność. Nawet jeśli jakimś sposobem komuś uda się złamać przekleństwo, to zdrada tajemnic lub zwrócenie przeciw nam będzie się równało z rychłym końcem. Śmiało więc możemy rzec, że cel został zneutralizowany, a przy tym jeszcze czerpać korzyści. Tych jest naprawdę wiele. Śmierciożercy poprali plan, widzą płynące z niego profity, lecz nie chcąc przedłużać ograniczę się do tych już wspomnianych. Rzecz jasna, jeśli kogoś z was trapią wątpliwości, to jestem otwarty na dialog w cztery oczy. Cel tego spotkania był zupełnie inny, a zatem nie chcę zaprzepaszczać waszego czasu na rozważania o podjętym planie- pokiwałem wolno głową wodząc wzrokiem od Tristana do Deirdre, a następnie po innych zgromadzonych. Oczywiście nie wspomniałem o łączącej nas przeszłości, pominąłem wiele prywatnych kwestii i wewnętrznych pragnień, bowiem nie miało to żadnego znaczenia. Liczyły się korzyści płynące dla Rycerzy Walpurgii.
-Chciałbym, aby historia, jaką przedstawiłem w obecności dziewczyny była przez was przekazywana w innych kręgach, jeśli rzecz jasna padną jakieś pytania. Ograniczmy prawdę do naszego grona. Zaufanie to również towar deficytowy, nie tylko ziemniaki i marchew- dodałem nieco żartobliwie spoglądając na Sigrun, która dzisiejszego dnia wyjątkowo drążyła temat pełnego spichlerza. -Oddaje ją w wasze ręce, jeśli macie jakieś pytania to śmiało- skinąłem głową, po czym zszedłem z mównicy i udałem się z powrotem na miejsce oczekując na Ramseya, który wkrótce miał z nią powrócić.
| Rzucam na odporność magiczną + wykorzystuję umiejętność absorpcji
| Czas na odpis mija 8 listopada o 20:00. Oczywiście, jeśli chcecie możecie napisać więcej niż jeden post.
Stół 1:
1.
2.
3.
4. Lucinda Hensley (na ten moment nieobecna)
5. Drew Macnair
6. Irina Macnair
7. Igor Karkaroff
8. Mitch Macnair
9. Larissa Macnair
10. Antonia Borgin
Stół 2:
1. Manannan Travers
2. Elvira Multon
3. Tatiana Dolohov
4. Sigrun Rookwood
5. Cassandra Mulciber
6. Ramsey Mulciber (nieobecny)
7. Ignotus Mulciber
8. Valerie Sallow
9. Fearghas Travers
10. Melisande Travers
Stół 3:
1. Maerin Scorsone
2. Leonhard Rowle
3. Efrem Yaxley
4. Harlan Avery
5. Idun Avery
6. Primrose Burke
7. Xavier Burke
8. Deirdre Mericourt
9. Tristan Rosier
10. Evandra Rosier
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 74, 34
'k100' : 74, 34
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź