Sala bankietowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala bankietowa
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Wodziłem wzrokiem po sali słuchając wszystkich uważnie, jednocześnie zapamiętując wszystko. Na dłuższy moment zatrzymałem spojrzenie na blondwłosej kobiecie siedzącej obok Elviry, kiedy ta zwróciła się do Lucindy. Nie znałem jej, a w każdym razie nie przypominałem sobie byśmy mieli okazję się w przeszłości poznać. Powstrzymałem się od lekkiego uśmiechu. „Ratunku”, tak, zdecydowanie inni mogli tak pomyśleć, ci, którzy nie znali prawdy o tym wszystkim. Pewnie mogło im się też to nie podobać, ale nie była to ich rola. Oni mieli tylko przytaknąć, przyjąć rzeczy takimi jakie są. Być może kiedyś poznają prawdę, może któregoś dnia, kto wie, może nawet dzisiejszego wieczora, Drew odkryje przed nimi swoje karty. Nie znałem jednak jego planów i nie zmierzałem w nie w żadnym wypadku ingerować. Pozostało mi mu zaufać i podążać jego śladami, co robiłem. Zerknąłem w kierunku Lucindy, ale ta nadal dumna nie dała się sprowokować.
Raporty z innych hrabstw nie napawały optymizmem, ale również i nie pesymizmem. Wszyscy ciężko pracowali aby pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebują. Nawet, a może właśnie przede wszystkim, arystokracja zabrała się do pracy zamiast siedzieć na tyłku i tylko wydawać rozkazy. Należało skupić się nad tymi obszarami, które ucierpiały najbardziej, odbudować to co się da, a w tym momencie chociaż zapewnić najbardziej poszkodowanym dach nad głową na zimę.Irina postanowiła dopowiedzieć od siebie odnośnie sytuacji w Suffolk, co dopełniło mojej wypowiedzi. Każde z nas miało swoją rolę do odegrania w odbudowywaniu hrabstwa i każde z nas się do tego przykładało.
Słysząc pytanie skierowane w moim kierunku, wyrwałem się z zamyślenia i przeniosłem wzrok na mężczyznę. Chociaż nigdy się nie spotkaliśmy, nie było opcji żebym się pomylił. Fakt, że obok niego siedziała Evandra, jedynie potwierdził moje przypuszczenia.
- Tak, myślę, że jestem w stanie. - skinąłem głową Rosierowi – Najpierw jednak musiałbym zobaczyć w jakim są stanie, żeby dokładnie wszystko zaplanować i wyliczyć, ale wierzę, że mogę pomóc. - dodałem pewnym siebie tonem, wierząc całkowicie w swoje umiejętności i doświadczenie – Jak wspomniała Elvira, prace nad spichlerzem w Worcester zbliżają się ku końcowi, a raptem z początkiem września przekazałem jej raport z oględzin i wytyczne dla budowniczych. - spojrzałem w kierunku Multon i skinąłem jej głową.
Byłem zadowolony, że pracę idą dobrze, a pracownicy stosują się do wytycznych przeze mnie przekazanych. Tworząc dla niej raport miałem na uwadze, że prace muszą postępować szybko, ale jednocześnie wszystko musi być porządnie odbudowane. Uwzględniłem wszystkie możliwe zmienne, wziąłem pod uwagę zmiany pogodowe i inne czynniki. Okazało się, że moja praca nie poszła na marne i wszystko idzie w dobrym kierunku.
Słysząc, jak Evandra wypowiada się na temat spotkania z cieniami, przeniosłem na nią wzrok. Przez moment poczułem dziwne uczucie niepokoju. Może i od tych wydarzeń minęło już wiele miesięcy, może i była wtedy w towarzystwie męża, który z całą pewnością by ją obronił, ale jednak coś wewnątrz mnie sprawiło, że coś mnie ścisnęło w środku. Nie miałem pojęcia skąd pochodziło to uczucie, ale zawiesiłem na niej spojrzenie na dłużej starając się cokolwiek wyczytać z jej twarzy.
Na temat Cieni nie mogłem się za bardzo wypowiedzieć. Miałem z nimi do czynienia tylko raz, kiedy wraz z Madame Mericourt stoczyliśmy pojedynek z rebeliantami w podziemiach muzeum. Mieliśmy to szczęście, że nie były chyba nami zainteresowane, więc wyszliśmy z tego cało. To właśnie na namiestniczce skupiłem teraz swoją uwagę gdy ta zwróciła się do mnie.
- Naturalnie, zrobię wszystko co w mojej mocy by pomóc. Jestem pod tym względem do dyspozycji. Jestem przekonany, że w Stowarzyszeniu Konstruktorów znajdzie się wielu chętnych. - odpowiedziałem na jej słowa, mimowolnie zerkając w kierunku siedzącej obok mnie Larissy.
Współpracowaliśmy już nie raz, znałem jej umiejętności, miała też spore doświadczenie. Z całą pewnością jej pomoc byłaby nieoceniona, a fakt, że była tutaj dzisiaj, odebrałem jako chęć do pracy i pomocy.
Wzniosłem toast razem zresztą, by po chwili odprowadzić Mulcibera wzrokiem do sceny. Wsłuchiwałem się w jego słowa z uwagą, kontemplując każde słowo. Zaintrygowany odprowadziłem Lucindę wzrokiem do drzwi, coś mi mówiło, że nie ma żadnego pudełka, że Ramsey chciał jedynie pozostać w otoczeniu samych „prawdziwych” popleczników Czarnego Pana. W sumie mu się nie dziwiłem, zwłaszcza kiedy usłyszałem to co miał do powiedzenia potem. W żadnym wypadku nie mogłem się z nim nie zgodzić. Musieliśmy pokazać jedność, pokazać, że jako Rycerze Walpurgii stoimy murem za społeczeństwem, a ono może na nas polegać. Jednocześnie zapewniając ich, że bez nas polegną, że bez naszej pomocy znów nad krajem zapanują mugole, a czarodzieje zostaną zepchnięci na dalszy plan. Nie mogliśmy do tego dopuścić. Uśmiech zadowolenie wpłynął na moje usta kiedy usłyszałem o mugolach, którzy będą służyć nam, czarodziejom, gatunkowi nadrzędnemu. Wykorzystywanie ich do pracy, ciężkiej, fizycznej pracy było dla nas, kostruktorów i budowniczych, jak spełnienie marzeń. Ściągnie to z nas problem związany z robotnikami, jak również przyspieszy prace, większa ilość ludzi była nam potrzebna jak zbawienie. Skinąłem głowa Ramsey’owi chcąc potwierdzić trafność jego słów. Może nie byłem przekonany do posiadania mugola w domu, ale to już nie była moja decyzja, z racji, że dom nie był mój. Ale może kupić takiego babce? Przez te rozmyślania nawet nie zwróciłem uwagi na spóźnialskich.
- Z chęcią i przede wszystkim przyjemnością podejmę się zaprojektowania i nadzorowania przebudowy areny. - odezwałem się słysząc o pomyśle zorganizowania igrzysk i potrzebnym do tego miejscu – Igrzyska potrzebują budynku, który już na wstępie będzie mówił wszystkim jak ważnym miejscem jak i jak wiele może im dać. Miejsca, w którym pobytu nigdy nie zapomną!
Nie było opcji żeby się nie zgłosił. Za bardzo zależało mi na poszerzaniu swoich horyzontów, a taki projekt był do tego okazją. Igrzyska miały być wielkim wydarzeniem, a wielkie wydarzenia potrzebują jedynego w swoim rodzaju miejsca. Miejsca, o którym ludzie będą mówić, które będą podziwiać. Arenę, której twórca będzie na językach wszystkich, na którą będą się zachwycać pokolenia. Nie mogłem za żadne skarby pozwolić by taka okazja przeszła mi koło nosa. Na samą myśl aż zakręciło mi się w głowie, przecież to było spełnienie marzeń!
„Giermkowie Nocy Walpurgii” byli pomysłem, do którego na głos się nie odniosłem, chociaż uważałem go za bardzo dobry. Dzieci od najmłodszych lat powinny być prowadzone w odpowiednim kierunku. Dzięki tej grupie będą mogły poczuć jedność, poczuć braterstwo, poznać smak zwycięstw, które przed nimi. Przede wszystkim jednak będą wychowywane w duchu czystej krwi i poglądów, które powinien podzielać każdy czarodziej.
Raporty z innych hrabstw nie napawały optymizmem, ale również i nie pesymizmem. Wszyscy ciężko pracowali aby pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebują. Nawet, a może właśnie przede wszystkim, arystokracja zabrała się do pracy zamiast siedzieć na tyłku i tylko wydawać rozkazy. Należało skupić się nad tymi obszarami, które ucierpiały najbardziej, odbudować to co się da, a w tym momencie chociaż zapewnić najbardziej poszkodowanym dach nad głową na zimę.Irina postanowiła dopowiedzieć od siebie odnośnie sytuacji w Suffolk, co dopełniło mojej wypowiedzi. Każde z nas miało swoją rolę do odegrania w odbudowywaniu hrabstwa i każde z nas się do tego przykładało.
Słysząc pytanie skierowane w moim kierunku, wyrwałem się z zamyślenia i przeniosłem wzrok na mężczyznę. Chociaż nigdy się nie spotkaliśmy, nie było opcji żebym się pomylił. Fakt, że obok niego siedziała Evandra, jedynie potwierdził moje przypuszczenia.
- Tak, myślę, że jestem w stanie. - skinąłem głową Rosierowi – Najpierw jednak musiałbym zobaczyć w jakim są stanie, żeby dokładnie wszystko zaplanować i wyliczyć, ale wierzę, że mogę pomóc. - dodałem pewnym siebie tonem, wierząc całkowicie w swoje umiejętności i doświadczenie – Jak wspomniała Elvira, prace nad spichlerzem w Worcester zbliżają się ku końcowi, a raptem z początkiem września przekazałem jej raport z oględzin i wytyczne dla budowniczych. - spojrzałem w kierunku Multon i skinąłem jej głową.
Byłem zadowolony, że pracę idą dobrze, a pracownicy stosują się do wytycznych przeze mnie przekazanych. Tworząc dla niej raport miałem na uwadze, że prace muszą postępować szybko, ale jednocześnie wszystko musi być porządnie odbudowane. Uwzględniłem wszystkie możliwe zmienne, wziąłem pod uwagę zmiany pogodowe i inne czynniki. Okazało się, że moja praca nie poszła na marne i wszystko idzie w dobrym kierunku.
Słysząc, jak Evandra wypowiada się na temat spotkania z cieniami, przeniosłem na nią wzrok. Przez moment poczułem dziwne uczucie niepokoju. Może i od tych wydarzeń minęło już wiele miesięcy, może i była wtedy w towarzystwie męża, który z całą pewnością by ją obronił, ale jednak coś wewnątrz mnie sprawiło, że coś mnie ścisnęło w środku. Nie miałem pojęcia skąd pochodziło to uczucie, ale zawiesiłem na niej spojrzenie na dłużej starając się cokolwiek wyczytać z jej twarzy.
Na temat Cieni nie mogłem się za bardzo wypowiedzieć. Miałem z nimi do czynienia tylko raz, kiedy wraz z Madame Mericourt stoczyliśmy pojedynek z rebeliantami w podziemiach muzeum. Mieliśmy to szczęście, że nie były chyba nami zainteresowane, więc wyszliśmy z tego cało. To właśnie na namiestniczce skupiłem teraz swoją uwagę gdy ta zwróciła się do mnie.
- Naturalnie, zrobię wszystko co w mojej mocy by pomóc. Jestem pod tym względem do dyspozycji. Jestem przekonany, że w Stowarzyszeniu Konstruktorów znajdzie się wielu chętnych. - odpowiedziałem na jej słowa, mimowolnie zerkając w kierunku siedzącej obok mnie Larissy.
Współpracowaliśmy już nie raz, znałem jej umiejętności, miała też spore doświadczenie. Z całą pewnością jej pomoc byłaby nieoceniona, a fakt, że była tutaj dzisiaj, odebrałem jako chęć do pracy i pomocy.
Wzniosłem toast razem zresztą, by po chwili odprowadzić Mulcibera wzrokiem do sceny. Wsłuchiwałem się w jego słowa z uwagą, kontemplując każde słowo. Zaintrygowany odprowadziłem Lucindę wzrokiem do drzwi, coś mi mówiło, że nie ma żadnego pudełka, że Ramsey chciał jedynie pozostać w otoczeniu samych „prawdziwych” popleczników Czarnego Pana. W sumie mu się nie dziwiłem, zwłaszcza kiedy usłyszałem to co miał do powiedzenia potem. W żadnym wypadku nie mogłem się z nim nie zgodzić. Musieliśmy pokazać jedność, pokazać, że jako Rycerze Walpurgii stoimy murem za społeczeństwem, a ono może na nas polegać. Jednocześnie zapewniając ich, że bez nas polegną, że bez naszej pomocy znów nad krajem zapanują mugole, a czarodzieje zostaną zepchnięci na dalszy plan. Nie mogliśmy do tego dopuścić. Uśmiech zadowolenie wpłynął na moje usta kiedy usłyszałem o mugolach, którzy będą służyć nam, czarodziejom, gatunkowi nadrzędnemu. Wykorzystywanie ich do pracy, ciężkiej, fizycznej pracy było dla nas, kostruktorów i budowniczych, jak spełnienie marzeń. Ściągnie to z nas problem związany z robotnikami, jak również przyspieszy prace, większa ilość ludzi była nam potrzebna jak zbawienie. Skinąłem głowa Ramsey’owi chcąc potwierdzić trafność jego słów. Może nie byłem przekonany do posiadania mugola w domu, ale to już nie była moja decyzja, z racji, że dom nie był mój. Ale może kupić takiego babce? Przez te rozmyślania nawet nie zwróciłem uwagi na spóźnialskich.
- Z chęcią i przede wszystkim przyjemnością podejmę się zaprojektowania i nadzorowania przebudowy areny. - odezwałem się słysząc o pomyśle zorganizowania igrzysk i potrzebnym do tego miejscu – Igrzyska potrzebują budynku, który już na wstępie będzie mówił wszystkim jak ważnym miejscem jak i jak wiele może im dać. Miejsca, w którym pobytu nigdy nie zapomną!
Nie było opcji żeby się nie zgłosił. Za bardzo zależało mi na poszerzaniu swoich horyzontów, a taki projekt był do tego okazją. Igrzyska miały być wielkim wydarzeniem, a wielkie wydarzenia potrzebują jedynego w swoim rodzaju miejsca. Miejsca, o którym ludzie będą mówić, które będą podziwiać. Arenę, której twórca będzie na językach wszystkich, na którą będą się zachwycać pokolenia. Nie mogłem za żadne skarby pozwolić by taka okazja przeszła mi koło nosa. Na samą myśl aż zakręciło mi się w głowie, przecież to było spełnienie marzeń!
„Giermkowie Nocy Walpurgii” byli pomysłem, do którego na głos się nie odniosłem, chociaż uważałem go za bardzo dobry. Dzieci od najmłodszych lat powinny być prowadzone w odpowiednim kierunku. Dzięki tej grupie będą mogły poczuć jedność, poczuć braterstwo, poznać smak zwycięstw, które przed nimi. Przede wszystkim jednak będą wychowywane w duchu czystej krwi i poglądów, które powinien podzielać każdy czarodziej.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Został spętany silnym zaklęciem po tym jak zaatakował lecznicę Cassandry? Wzrok Melisande mimowolnie zaiskrzył się zaciekawieniem. Nie zapytała jednak o więcej - po pierwsze nie chcąc zaburzać kolejności w jakiej miało odbyć się spotkanie, po drugie - uznając, że jeśli nie dowie się na nim więcej, wiedziała dokładnie do kogo pójść po informację. Uniosła kąciki warg wyżej. Z roztargnieniem odwracając się w bok na padające pytanie, dopiero teraz dostrzegając brata Manannana. Podsunęła w jego kierunku odrobinę własny kieliszek. Chwilę później chowając za nim zaciekawiony uśmiech. Zapamiętywała dalej padające słowa, przesuwając wzrok ku Evandrze - nie słyszała od niej wcześniej tej opowieści. Spojrzenie zawiesiła też na Efremie, kiedy relacjonował swoje informację. Swoją uwagę ofiarowała też Irinie, by później spojrzeniem powrócić do Deirdre a finalnie swoją uwagę skierować ku Ramseyowi, który podnosił się od stołu. Odprowadziła go ciemnymi tęczówkami na podest, nie odrywając ich od niego gdy mówił, nawet wtedy kiedy poprosił Lucindę o przyniesienie czegoś z innej sali. Nie miało sensu podważanie jej obecności tutaj, powinna skupić się na sobie i tym, co znaczyło to dla niej. Reszta nie była ważna. Jej broda mimowolnie dźwignęła się odrobinę, kiedy Ramsey zaznaczył, że byli Rycerzami Walpurgii. Trudno było się nie zgodzić - kryzys, który znajdował się pomiędzy nimi istotnie łatwo było wykorzystać. Dla siebie, dla odpowiednich celów, wskazując umiejętnie kierunek, tak subtelnie, że chwilami niemal niezauważalnie. Ale miał rację i w tym, że nie mogli przegapić na to odpowiedniego momentu. Jej wargi uniosły się wyżej. Grudzień będzie więc dla niej obfitował w kilka świąt. Wiec w którym weźmie udział jako członek Rycerzy, rocznica zamążpójścia - jej tęczówki przesunęły się na Manannana na krótką chwilę, przesunęła spojrzeniem po jego profilu. Była w impasie; nie wszystko układało się między nimi tak, jak tego sobie życzyła. Nie potrafiła zapomnieć o tajemnicy, którą wsunął między nich, ale skłamałaby mówiąc, że nie okazał się tym, czego potrzebowała. Musiała tylko rozwikłać zagadkę. Potrafiła tego dokonać. Wróciła tęczówkami do Ramseya, odbudowana miejsc to jedno. Problem polegał na siłach, które skupiały się na tym - jasnym było, że walka za chwilę rozgorzeje ponownie. Pomysł - propozycja - czy może już konkretny plan? - na krótką chwilę dźwignął jej brwi w zaskoczeniu, jednak zaraz się zreflektowała. Właściwie - poza nabytą niechęcią ku niemagicznym - istotnie mogli być tanią (jeśli niemal nie darmową) siłą roboczą. Igrzyska na arenie? Ten pomysł spodobał jej się nawet bardziej, mimowolnie nachyliła się odrobinę, a jej dłoń oparła się o nogę męża. Zadbają o loże dla nich, prawda? Zaraz jednak zreflektowała się, prostując.
- Dzieci. - wypadło z jej wargi mimowolnie, kiedy z ust śmierciożercy potoczyły się pytania. Nie miała co do tego wątpliwości, to przekonanie było w niej silne i to ono sprawiało, że pozostawała wierna rodzinie, bratu i tradycjom. Jej synowie, mieli posiąść siłę Traversów i Rosierów, którą niosła we własnej krwi. Dłoń mimowolnie powędrowała w kierunku brzucha. Uniosła kąciki ust ku Ramseyowi, pochylając krótko głowę z krótkim rozbawieniem - bo o ile oczywiście, wolałaby żeby jej dzieci kształciły się w tej samej szkole co ona, to nie było tajemnicą, że Traversi od lat uczęszczali do Hogwartu. I uśmiech ten pozostał, urokliwy, ale i odrobinę lisi, kiedy z każdym słowem pojmowała powoli do czego zmierzał mężczyzna przy mównicy który był dla niej niczym brat. A kiedy snuł dalej wizję, nie zauważyła nawet kiedy, jej dłonie zaplotły się na piersi, a palce zatańczyły pod podbródkiem, kiedy jej myśli pomknęły już we własnych kierunkach. Jej tęczówki przesuwały się, odrobinę nieobecnie, jakby czytała, ale naprawdę kreśliła w głowie własne plany. Zaprzestała, kiedy odezwał się siedzący z nimi Ignotus, przeniosła na niego spojrzenie. A potem przeniosła tęczówki na Primrose - widziała ją w kontekście złożenia regulaminów i statusów jednak pod wątpliwość brała opiekę nad młodymi dziewczętami. Choć trudno było jej odmówić inteligencji i umiejętności, to nie była najlepszym przykładem dla kobiet - przyszłych żon i matek, może dzieci. Wyraz jej twarzy nie pokazał przemykających w głowie wątpliwości. Ostatecznie, decyzja w tej kwestii nie należała do niej samej - i nie dotykała w żaden sposób by myśleć od mocniejszej interwencji.
- Wspaniała idea. - wypadło spomiędzy jej warg, dłonie złączyły się przed sobą, by pozwoliła by palce odsunęły się od siebie i uderzyły na powrót. Spojrzała ku Manannanowi z uśmiechem, wracając tęczówkami zaraz do Ramseya. - Jestem biegła w tworzeniu planów wszelkiego rodzaju działania kiedy wiem, jakimi instrumentami mogę operować - chętnie podejmę się spraw dotyczących właśnie tego - organizacją, administracją, zbieraniem danych, analizą informacji. Z pewnością sprawdzę się przy kwestiach związanych z wiecem i zbiórką jeśli nie mają opiekuna - którego oczywiście równie sumiennie mogę wspomóc; posiadamy już doświadczenie w organizacji wydarzeń, razem z pewnością opracujemy trasę i działania, które przyniosą nam najlepsze korzyści i najgłośniejszy wydźwięk. - wszystko zgrywało się wspaniale z jej własnymi planami, co nie ściągało z jej warg uśmiechu. - Trzeba będzie zadbać o miejsce, oprawę, stroje, prasę, oh - przerwała, zauważając, że mimowolnie zapędziła się gotowa już do podjęcia się działania - nie wiedząc nawet, czy akurat ten element nie został już wnikliwie zaplanowany. Uśmiechnęła się lekko do Ramseya, niemal przepraszająco. - to będzie z pewnością wspaniałe wydarzenie - wybrnęła szybko i lekko, melodyjnie. - nie mam co do tego żadnych wątpliwości. - wypadło z jej warg, tęczówki przesunęły się najpierw po kobietach znajdujących się na sali. - Jestem gotowa zająć się też nauczaniem, choć nie będę upierać się przy tej kwestii - z racji doświadczenia, którego nie posiadam wiele w tym temacie wierzę że moje atuty mogą przynieść nam więcej korzyści w innych miejscach. Co do jednego chyba wszyscy będziemy zgodni, musimy ich przekonać, zainspirować - każdą jedną młodą duszę, która stanie przy nas i przed nami. Zyskami, potencjałem, możliwościami o których wspomniałeś, Ramseyu. - spojrzała w kierunku śmierciożercy z promiennym uśmiechem. - Istnieje jedna przeszłość do której chciałabym się odnieść - jeśli chodzi o edukację najmłodszych - a odnoszę się do walki której podjęliście się, by odzyskać dla nas świat, wyciągnąć od lat skrywaną magię na światło dzienne - dokładnie tam, gdzie jej miejsce. - pochyliła krótko głowę w niemym podziękowaniu każdemu z Rycerzy, który przystąpił do tej walki. - Co powiecie, drodzy państwo, na ilustrowaną opowieść dla dzieci, które dzięki niej jeszcze zanim nauczą się czytać i staną się częścią Giermków będą mogły poznać przeszłość która stworzyła dla nich świat wolny i przepełniony magią, która pozwoli im poznać bohaterów którzy podjęli się dla nas wszystkich tego wysiłku i ich historię? Matki, będą ją czytać swoim dzieciom, przekazując sobie informacje o niej drogą szeptów, pozornie niekontrolowaną przez nikogo - stając się najlepiej sprzedającą się pozycją na półkach Esów i Floresów? - czemu nie zacząć już wcześniej umacniania wizerunku bohaterów, nakierowywania odpowiednio młodych umysłów, pociągając za sznurki nie w formie napisanych podręczników, a potencjalnie niezwiązanej bajki, dobrze sprzedającej się w księgarniach - pożądanej przez każde dziecko? Nie miała zdolności pisarski, ba, nie była też oszałamiająco biegła w malarstwie, ale mogła znaleźć ludzi, którzy się tym zajmą. Nadzorować wszystko, o ile sama propozycja uznana zostanie za dostatecznie odpowiednią.
- Dzieci. - wypadło z jej wargi mimowolnie, kiedy z ust śmierciożercy potoczyły się pytania. Nie miała co do tego wątpliwości, to przekonanie było w niej silne i to ono sprawiało, że pozostawała wierna rodzinie, bratu i tradycjom. Jej synowie, mieli posiąść siłę Traversów i Rosierów, którą niosła we własnej krwi. Dłoń mimowolnie powędrowała w kierunku brzucha. Uniosła kąciki ust ku Ramseyowi, pochylając krótko głowę z krótkim rozbawieniem - bo o ile oczywiście, wolałaby żeby jej dzieci kształciły się w tej samej szkole co ona, to nie było tajemnicą, że Traversi od lat uczęszczali do Hogwartu. I uśmiech ten pozostał, urokliwy, ale i odrobinę lisi, kiedy z każdym słowem pojmowała powoli do czego zmierzał mężczyzna przy mównicy który był dla niej niczym brat. A kiedy snuł dalej wizję, nie zauważyła nawet kiedy, jej dłonie zaplotły się na piersi, a palce zatańczyły pod podbródkiem, kiedy jej myśli pomknęły już we własnych kierunkach. Jej tęczówki przesuwały się, odrobinę nieobecnie, jakby czytała, ale naprawdę kreśliła w głowie własne plany. Zaprzestała, kiedy odezwał się siedzący z nimi Ignotus, przeniosła na niego spojrzenie. A potem przeniosła tęczówki na Primrose - widziała ją w kontekście złożenia regulaminów i statusów jednak pod wątpliwość brała opiekę nad młodymi dziewczętami. Choć trudno było jej odmówić inteligencji i umiejętności, to nie była najlepszym przykładem dla kobiet - przyszłych żon i matek, może dzieci. Wyraz jej twarzy nie pokazał przemykających w głowie wątpliwości. Ostatecznie, decyzja w tej kwestii nie należała do niej samej - i nie dotykała w żaden sposób by myśleć od mocniejszej interwencji.
- Wspaniała idea. - wypadło spomiędzy jej warg, dłonie złączyły się przed sobą, by pozwoliła by palce odsunęły się od siebie i uderzyły na powrót. Spojrzała ku Manannanowi z uśmiechem, wracając tęczówkami zaraz do Ramseya. - Jestem biegła w tworzeniu planów wszelkiego rodzaju działania kiedy wiem, jakimi instrumentami mogę operować - chętnie podejmę się spraw dotyczących właśnie tego - organizacją, administracją, zbieraniem danych, analizą informacji. Z pewnością sprawdzę się przy kwestiach związanych z wiecem i zbiórką jeśli nie mają opiekuna - którego oczywiście równie sumiennie mogę wspomóc; posiadamy już doświadczenie w organizacji wydarzeń, razem z pewnością opracujemy trasę i działania, które przyniosą nam najlepsze korzyści i najgłośniejszy wydźwięk. - wszystko zgrywało się wspaniale z jej własnymi planami, co nie ściągało z jej warg uśmiechu. - Trzeba będzie zadbać o miejsce, oprawę, stroje, prasę, oh - przerwała, zauważając, że mimowolnie zapędziła się gotowa już do podjęcia się działania - nie wiedząc nawet, czy akurat ten element nie został już wnikliwie zaplanowany. Uśmiechnęła się lekko do Ramseya, niemal przepraszająco. - to będzie z pewnością wspaniałe wydarzenie - wybrnęła szybko i lekko, melodyjnie. - nie mam co do tego żadnych wątpliwości. - wypadło z jej warg, tęczówki przesunęły się najpierw po kobietach znajdujących się na sali. - Jestem gotowa zająć się też nauczaniem, choć nie będę upierać się przy tej kwestii - z racji doświadczenia, którego nie posiadam wiele w tym temacie wierzę że moje atuty mogą przynieść nam więcej korzyści w innych miejscach. Co do jednego chyba wszyscy będziemy zgodni, musimy ich przekonać, zainspirować - każdą jedną młodą duszę, która stanie przy nas i przed nami. Zyskami, potencjałem, możliwościami o których wspomniałeś, Ramseyu. - spojrzała w kierunku śmierciożercy z promiennym uśmiechem. - Istnieje jedna przeszłość do której chciałabym się odnieść - jeśli chodzi o edukację najmłodszych - a odnoszę się do walki której podjęliście się, by odzyskać dla nas świat, wyciągnąć od lat skrywaną magię na światło dzienne - dokładnie tam, gdzie jej miejsce. - pochyliła krótko głowę w niemym podziękowaniu każdemu z Rycerzy, który przystąpił do tej walki. - Co powiecie, drodzy państwo, na ilustrowaną opowieść dla dzieci, które dzięki niej jeszcze zanim nauczą się czytać i staną się częścią Giermków będą mogły poznać przeszłość która stworzyła dla nich świat wolny i przepełniony magią, która pozwoli im poznać bohaterów którzy podjęli się dla nas wszystkich tego wysiłku i ich historię? Matki, będą ją czytać swoim dzieciom, przekazując sobie informacje o niej drogą szeptów, pozornie niekontrolowaną przez nikogo - stając się najlepiej sprzedającą się pozycją na półkach Esów i Floresów? - czemu nie zacząć już wcześniej umacniania wizerunku bohaterów, nakierowywania odpowiednio młodych umysłów, pociągając za sznurki nie w formie napisanych podręczników, a potencjalnie niezwiązanej bajki, dobrze sprzedającej się w księgarniach - pożądanej przez każde dziecko? Nie miała zdolności pisarski, ba, nie była też oszałamiająco biegła w malarstwie, ale mogła znaleźć ludzi, którzy się tym zajmą. Nadzorować wszystko, o ile sama propozycja uznana zostanie za dostatecznie odpowiednią.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Tamta kobieta wyszła; zniknęła gdzieś za drzwiami gdzie miało znajdować się pudełko, o którym wspomniał Ramsey — Dolohov nie wiedziała o jakim przedmiocie mowa, nie wiedziała też co łączyło Selwyn (o ile wciąż mogła faktycznie używać tego nazwiska) z Ramseyem czy pozostałą częścią rycerzy — Drew był jedyną wiadomą, ale tej wciąż nie potrafiła pojąć.
Sala nadal napełniała się nowymi twarzami, nieme przejęcie dryfowało na gęstej tafli niedopowiedzeń i spekulacji — aprobaty i sprzeciwów, wątpliwości i dziwnie sprecyzowanej dumy; ona wciąż pozostawała milcząca. Nie było miejsca, które nazywałaby domem; nie było ziem, o które zacięcie mogłaby walczyć jak o swoje. Pomiędzy wszystkim i niczym, wspólnym dobrem i własnym interesem przemykała po nieswoich pragnąc kiedyś zrozumieć czym mogło być rzeczywiste poświęcenie, te nie skrajnie egoistyczne, a dyktowane honorem, rodziną czy przywiązaniem.
To nie był jej kraj, nie było to jej miejsce; rodzina, przy której zasiadała także nigdy nie była w pełni jej — a mimo to zasiadała w ich gronie, po raz kolejny i następny, gotowa krzyżować różdżkę w ich sprawie.
I kiedy Ramsey zajął miejsce na scenie, opierając dłonie o mównicę, posyłając w tłum kolejne słowa; kiedy tembr jego głosu wybrzmiał po sali a oczy błysnęły skupieniem, chyba zrozumiała, znów.
Machinalnie wyprostowała się na krześle, zadzierając podbródek do góry kiedy namiestnik Warwickshire malował przed nimi obraz nadchodzącego jutra. Była z niego dumna — mogła być? Tak, jak dumnym jest się z rodzonego brata?
Kiedy przemawiał, przeplatając wzniosłość z kontrowersyjną wizją nowoczesnej przyszłości; i kiedy ta dryfowała pomiędzy dzisiaj, a wrażeniem starożytnych rozrywek na arenach gladiatorów, nie potrafiła oprzeć się dojmującego wrażeniu podobieństwa.
Bo wyglądał i mówił jak Graham. Bo drażnił struny pamięci, które przeplatały wspomnienie z rzeczywistością; bo uderzał w punkty, które zdawała się dawno temu pogrzebać w ziemi i skazać na zapomnienie — bo nagle wydawał jej się tak podobny do tamtego jak nigdy dotąd.
Czy gdyby drugi Mulciber żył, zasiadałby tu z nimi?
Czy przemawiałby w taki sam sposób, w jaki wypowiadał się Ramsey? Czy melodyjność kontrastująca z wstrząsającą wizją, którą im przedstawiał uderzyłaby w nią tak samo mocno, wywołując dreszcz na całym ciele?
Wzrok instynktownie przesunął się na Ignotusa, w którego twarzy dostrzegła przejęcie — wzruszenie? — i wrażenie tej dziwnej tęsknoty przytłoczyło ją jeszcze bardziej.
Bo nagle czuła się tak, jakby dryfowała w swojej własnej bańce; jakby słowa Ramseya docierały do niej zza tafli wody; pierw jego, później kolejnych, którzy ochoczo wypowiadali się w mętnej sprawie. Mieli odbudować swój świat na zgliszczach; wykorzystać to, co początkowo uważali za odpad, pójść krok dalej, przekroczyć status quo, granicę rasy, może nawet człowieczeństwa?
Dopiero powietrze, które sykliwie wciągnęła do płuc przywróciło ją do rzeczywistości; do głosów, które toczyły się po sali, do spojrzeń, które mogły wybrzmiewać całą gamą emocji.
Triumfowali.
Z dumą tworzyli swój świat na nowo, rozlewając najdroższy alkohol i posyłając perliste uśmiechy; ekstrawagancka biżuteria zasiadających przy stołach kobiet z błękitną krwią mówiła nadto, nadto mówiły też wzrastające odpowiedzi.
Nie mogli się chować, nie mogli wykonywać kroku w tył; ale mimo tego triumfu ziarno niepokoju drgało gdzieś w dole żołądka Tatiany, kiedy po pomieszczeniu podnosiły się głosy — arystokratów przede wszystkim. To był ich kraj, ich dziedzictwo, ich tradycja — ich świat. Ich domostwa i ich dzieci, ich rody i ich spuścizna. Czy kiedyś miała być taka jak oni; czuć się im równa, czuć że przynależy — dokądś lub do kogoś, do czegoś, czegokolwiek.
I czy szala zwycięstwa zawsze miała wskazywać na nich?
Zerknęła w kierunku Cassandry, mimowolnie, jakby chciała odnaleźć spokój, odczytać intencje wyryte na jej twarzy; zbadać jej reakcję, odnaleźć odpowiedzi, wysłuchać później, gdy zostaną same — Vablatsky zawsze wydawała się jej ostoją rozsądku, chłodnym pragmatyzmem który ostatecznie zawsze łączył się z jakąś specyficzną troską. Jak było teraz?
Bo teraz Tatiana nadal milczała — bo nagle poczuła się niecodziennie maluczko, bo nie sprowadziła temu krajowi dziecka więc o edukacji tychże wypowiadać się nie mogła, bo teatralność obchodzenia się z mugolską rasą nie potrafiła znaleźć wyobrażenia w jej rzeczywistości; trudno było jej zwizualizować sobie mugolską kobietę w rolę gosposi, jeszcze trudniej wyobrazić sobie walkę tychże na arenie — przemoc bezcelowa nie była dla niej rozrywką, rozlew krwi tracił na znaczeniu, kiedy ta przelewana była bez głębszej refleksji.
Ale czy nie tego potrzebował lud? Chleba i igrzysk; tego miało nigdy nie zabraknąć w nowym świecie, który gotowi byli tworzyć.
W którym Czarny Pan miał doprowadzić ich do lepszej przyszłości. Wierzyła w to — zatem musiała też uwierzyć w drogę, która miała ich tam zaprowadzić.
Sala nadal napełniała się nowymi twarzami, nieme przejęcie dryfowało na gęstej tafli niedopowiedzeń i spekulacji — aprobaty i sprzeciwów, wątpliwości i dziwnie sprecyzowanej dumy; ona wciąż pozostawała milcząca. Nie było miejsca, które nazywałaby domem; nie było ziem, o które zacięcie mogłaby walczyć jak o swoje. Pomiędzy wszystkim i niczym, wspólnym dobrem i własnym interesem przemykała po nieswoich pragnąc kiedyś zrozumieć czym mogło być rzeczywiste poświęcenie, te nie skrajnie egoistyczne, a dyktowane honorem, rodziną czy przywiązaniem.
To nie był jej kraj, nie było to jej miejsce; rodzina, przy której zasiadała także nigdy nie była w pełni jej — a mimo to zasiadała w ich gronie, po raz kolejny i następny, gotowa krzyżować różdżkę w ich sprawie.
I kiedy Ramsey zajął miejsce na scenie, opierając dłonie o mównicę, posyłając w tłum kolejne słowa; kiedy tembr jego głosu wybrzmiał po sali a oczy błysnęły skupieniem, chyba zrozumiała, znów.
Machinalnie wyprostowała się na krześle, zadzierając podbródek do góry kiedy namiestnik Warwickshire malował przed nimi obraz nadchodzącego jutra. Była z niego dumna — mogła być? Tak, jak dumnym jest się z rodzonego brata?
Kiedy przemawiał, przeplatając wzniosłość z kontrowersyjną wizją nowoczesnej przyszłości; i kiedy ta dryfowała pomiędzy dzisiaj, a wrażeniem starożytnych rozrywek na arenach gladiatorów, nie potrafiła oprzeć się dojmującego wrażeniu podobieństwa.
Bo wyglądał i mówił jak Graham. Bo drażnił struny pamięci, które przeplatały wspomnienie z rzeczywistością; bo uderzał w punkty, które zdawała się dawno temu pogrzebać w ziemi i skazać na zapomnienie — bo nagle wydawał jej się tak podobny do tamtego jak nigdy dotąd.
Czy gdyby drugi Mulciber żył, zasiadałby tu z nimi?
Czy przemawiałby w taki sam sposób, w jaki wypowiadał się Ramsey? Czy melodyjność kontrastująca z wstrząsającą wizją, którą im przedstawiał uderzyłaby w nią tak samo mocno, wywołując dreszcz na całym ciele?
Wzrok instynktownie przesunął się na Ignotusa, w którego twarzy dostrzegła przejęcie — wzruszenie? — i wrażenie tej dziwnej tęsknoty przytłoczyło ją jeszcze bardziej.
Bo nagle czuła się tak, jakby dryfowała w swojej własnej bańce; jakby słowa Ramseya docierały do niej zza tafli wody; pierw jego, później kolejnych, którzy ochoczo wypowiadali się w mętnej sprawie. Mieli odbudować swój świat na zgliszczach; wykorzystać to, co początkowo uważali za odpad, pójść krok dalej, przekroczyć status quo, granicę rasy, może nawet człowieczeństwa?
Dopiero powietrze, które sykliwie wciągnęła do płuc przywróciło ją do rzeczywistości; do głosów, które toczyły się po sali, do spojrzeń, które mogły wybrzmiewać całą gamą emocji.
Triumfowali.
Z dumą tworzyli swój świat na nowo, rozlewając najdroższy alkohol i posyłając perliste uśmiechy; ekstrawagancka biżuteria zasiadających przy stołach kobiet z błękitną krwią mówiła nadto, nadto mówiły też wzrastające odpowiedzi.
Nie mogli się chować, nie mogli wykonywać kroku w tył; ale mimo tego triumfu ziarno niepokoju drgało gdzieś w dole żołądka Tatiany, kiedy po pomieszczeniu podnosiły się głosy — arystokratów przede wszystkim. To był ich kraj, ich dziedzictwo, ich tradycja — ich świat. Ich domostwa i ich dzieci, ich rody i ich spuścizna. Czy kiedyś miała być taka jak oni; czuć się im równa, czuć że przynależy — dokądś lub do kogoś, do czegoś, czegokolwiek.
I czy szala zwycięstwa zawsze miała wskazywać na nich?
Zerknęła w kierunku Cassandry, mimowolnie, jakby chciała odnaleźć spokój, odczytać intencje wyryte na jej twarzy; zbadać jej reakcję, odnaleźć odpowiedzi, wysłuchać później, gdy zostaną same — Vablatsky zawsze wydawała się jej ostoją rozsądku, chłodnym pragmatyzmem który ostatecznie zawsze łączył się z jakąś specyficzną troską. Jak było teraz?
Bo teraz Tatiana nadal milczała — bo nagle poczuła się niecodziennie maluczko, bo nie sprowadziła temu krajowi dziecka więc o edukacji tychże wypowiadać się nie mogła, bo teatralność obchodzenia się z mugolską rasą nie potrafiła znaleźć wyobrażenia w jej rzeczywistości; trudno było jej zwizualizować sobie mugolską kobietę w rolę gosposi, jeszcze trudniej wyobrazić sobie walkę tychże na arenie — przemoc bezcelowa nie była dla niej rozrywką, rozlew krwi tracił na znaczeniu, kiedy ta przelewana była bez głębszej refleksji.
Ale czy nie tego potrzebował lud? Chleba i igrzysk; tego miało nigdy nie zabraknąć w nowym świecie, który gotowi byli tworzyć.
W którym Czarny Pan miał doprowadzić ich do lepszej przyszłości. Wierzyła w to — zatem musiała też uwierzyć w drogę, która miała ich tam zaprowadzić.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W samych słowach wypowiadanych przez Mulcibera była siła. Siła, która zaowocować mogła w przyszłości przede wszystkim stabilizacją. Decyzje podjęte dzisiaj miały bezpowrotnie wpłynąć na świat, który budowali z taką starannością. Zapiszą się one na kartach historii, a przecież o to ostatecznie chodziło – by przyszłe pokolenia zrozumiały, ile wysiłku, trudu i poświęcenia włożyli, aby oczyścić dla nich przyszłość. Jednak ta upragniona stałość ciągle wymykała im się z rąk – czy to przez nieustające działania rebeliantów, czy przez niespodziewane katastrofy, jak spadająca z nieba kometa. Byli zmuszeni reagować na każde nieoczekiwane wydarzenie, co odbierało im możliwość pełnego skupienia się na przyszłości, której kształtowaniem tak bardzo chcieli się zająć. Antonia podejrzewała, że tylko tak skoordynowane i przemyślane działania mogły zapewnić im przewagę, która byłaby niepodważalna. Ustawienie na szachownicy, które nie tylko wskazywało na nadchodzącą wygraną, ale zapowiadało ostateczne zwycięstwo.
Organizacja wiecu, na którym mieszkańcy zniszczonych hrabstw mogliby stanąć twarzą w twarz z triumfem Rycerzy Walpurgii, wydawała się Antoni doskonałym sposobem na podkreślenie ich wagi i wpływu w dzisiejszym świecie. Nie miało znaczenia, co naprawdę zmieniło się po czternastym sierpnia – bez względu na to, ile budynków runęło bezpowrotnie i ilu ludzi straciło życie przez szalejące żywioły. W porządku hierarchii nie zmieniło się absolutnie nic. Właśnie taki miał być wydźwięk tego zgromadzenia: pokaz siły, manifestacja niezmiennej władzy i znaczenia, które pozostawało nietknięte mimo chaosu. Wiec miał być nie tylko symbolem stabilności, ale też próbą ugruntowania przekonania, że Rycerze kontrolują przyszłość, bez względu na to, co przynosi teraźniejszość. Był to sposób, by pokazać, że nawet w obliczu zniszczenia to oni pozostają na szczycie – niewzruszeni, silniejsi niż kiedykolwiek. Mieszkańcy musieli to zobaczyć i zrozumieć, że niezależnie od tego, jak bardzo zmienia się świat, władza Rycerzy jest niezachwiana. Wierzyła w swój otwarty umysł i umiejętności retoryczne, ale o wiele lepiej czuła się w konkretnych działaniach. Była zadaniowa. Potraktowała temat wiecu ciszą tak by skupić się na kolejnych działaniach, a finalnie zdecydować czym mogłaby się posłużyć.
Wykorzystywanie mugoli do codziennych obowiązków było dla niej absolutnie nie do przyjęcia. Nigdy nie mogłaby skorzystać z takiej formy pomocy domowej, bo w jej umyśle wciąż żywy był obraz więzienia, w którym była przetrzymywana. To oni zgotowali jej ten los, los, który teraz ona pragnęła zgotować im. Zabrać mugoli do swojego domu? Pozwolić, by troszczyli się o jej ciepło, przygotowywali jedzenie, dbali o czystość jej ubrań? Na samą myśl przeszedł ją zimny dreszcz. To jednak nie oznaczało, że nie widziała w tym pewnej logiki. Mogli przecież odbudowywać świat, który czarodzieje tworzyli na nowo, patrzeć na ich potęgę i cierpieć w tym upokorzeniu. Dla mugoli miała to być droga bez odwrotu, a to dawało jej satysfakcję. W tym odnajdowała pociechę. Nie była obojętna na przeszłość – pragnienie zemsty paliło ją od środka. Uderzyło w nią nagle, z pełną siłą: schwytać ich tak, jak oni schwytali ją? Zamknąć ich w klatce, jak to zrobili z nią? Wydawało się to niemal sprawiedliwe, a nawet łaskawe w porównaniu do cierpień, które sama przeszła. Jej myśli gnały, ogarnięte pragnieniem odwetu. Jeśli mogła dać upust gniewowi, który w niej kipiał, dlaczego miałaby się powstrzymać? W końcu, to było coś więcej niż zemsta – to była szansa na wywarcie wpływu na świat, na odwrócenie ról, które kiedyś były jej przekleństwem. Poczekała na dalszy rozwój planów.
Doskonale zdawała sobie sprawę, jak wielkie znaczenie dla obranej przez nią drogi miało wychowanie. To dziadek przekazał jej wiedzę i umiejętności, mimo że ojciec odsunął się od nich, spisując na straty rodzinne dziedzictwo. Zastanawiała się, kim byłaby dziś bez tego poświęcenia. Czarownica półkrwi z nazwiskiem obciążonym historią? Czy miałaby w sobie tę siłę i determinację, które teraz jej przyświecały? To, co zaszczepiono w niej w dzieciństwie, teraz rozkwitało, przynosząc owoce. Skinęła głową w stronę lady Travers, której pomysł dotyczący książek był, w jej odczuciu, trafiony w sedno. Nie wszystkie rodziny miały zasoby i możliwości, by właściwie przygotować swoje dzieci na wyzwania świata. W jej umyśle zaświtała myśl o szerszej edukacji – o pokazaniu społeczeństwu, jak potężną siłą jest czarna magia. Ludzie bali się jej, a ten strach był dziedziczony, przenikał pokolenia, wpływał na wybory, które podejmowali. A przecież czarna magia nie była czymś, przed czym należało uciekać – była potęgą, którą można było ujarzmić i wykorzystać. Gdyby jej dziadek uległ strachowi, czy byłaby dzisiaj w tym miejscu, gdzie jest? Wiedziała, że w edukacji kluczowe było przezwyciężenie obaw, które wpajano od pokoleń. Sama była żywym dowodem na to, że odpowiednie wychowanie mogło zmienić bieg życia. Gdyby udało się rozpowszechnić tę wiedzę, wyeliminować strach i przygotować młode pokolenie na przyjęcie czarnej magii jako narzędzia, ich świat mógłby osiągnąć nieosiągalne dotąd wyżyny. – Nie ukrywam, że najchętniej zaangażowałabym się w ściganie mugoli – zaczęła, wiedząc, że jej osobista zemsta mogłaby napędzać jej działania. – ale mogę też skupić się na poszukiwaniu odpowiednich lokacji na organizację targów i ich przystosowanie do naszych potrzeb. - uśmiechnęła się lekko, po czym kontynuowała, rozwijając swoją myśl. – Myślę, że dobrze by było, aby osoba, która chce zakupić... pomoc domową, wiedziała, jak faktycznie może z niej skorzystać. Przecież po co komu mugol, który potłucze całą zastawę lub zniszczy coś, zaledwie dotykając? Warto, aby kupujący miał jasność, jakie są realne możliwości i ograniczenia swojego zakupu. Kategoryzowanie ich da ku temu sposobność i na tym również mogłabym się skupić. - wiedziała, że nie zrobi tego sama, ale wierzyła, że znajdą się tacy, którzy chętnie przyłożą do tego różdżkę. Potrzebowała jednak odzewu czy jej konkluzja jest słuszna, bo może zwyczajnie zapędzała się we własnych rozważaniach.
Organizacja wiecu, na którym mieszkańcy zniszczonych hrabstw mogliby stanąć twarzą w twarz z triumfem Rycerzy Walpurgii, wydawała się Antoni doskonałym sposobem na podkreślenie ich wagi i wpływu w dzisiejszym świecie. Nie miało znaczenia, co naprawdę zmieniło się po czternastym sierpnia – bez względu na to, ile budynków runęło bezpowrotnie i ilu ludzi straciło życie przez szalejące żywioły. W porządku hierarchii nie zmieniło się absolutnie nic. Właśnie taki miał być wydźwięk tego zgromadzenia: pokaz siły, manifestacja niezmiennej władzy i znaczenia, które pozostawało nietknięte mimo chaosu. Wiec miał być nie tylko symbolem stabilności, ale też próbą ugruntowania przekonania, że Rycerze kontrolują przyszłość, bez względu na to, co przynosi teraźniejszość. Był to sposób, by pokazać, że nawet w obliczu zniszczenia to oni pozostają na szczycie – niewzruszeni, silniejsi niż kiedykolwiek. Mieszkańcy musieli to zobaczyć i zrozumieć, że niezależnie od tego, jak bardzo zmienia się świat, władza Rycerzy jest niezachwiana. Wierzyła w swój otwarty umysł i umiejętności retoryczne, ale o wiele lepiej czuła się w konkretnych działaniach. Była zadaniowa. Potraktowała temat wiecu ciszą tak by skupić się na kolejnych działaniach, a finalnie zdecydować czym mogłaby się posłużyć.
Wykorzystywanie mugoli do codziennych obowiązków było dla niej absolutnie nie do przyjęcia. Nigdy nie mogłaby skorzystać z takiej formy pomocy domowej, bo w jej umyśle wciąż żywy był obraz więzienia, w którym była przetrzymywana. To oni zgotowali jej ten los, los, który teraz ona pragnęła zgotować im. Zabrać mugoli do swojego domu? Pozwolić, by troszczyli się o jej ciepło, przygotowywali jedzenie, dbali o czystość jej ubrań? Na samą myśl przeszedł ją zimny dreszcz. To jednak nie oznaczało, że nie widziała w tym pewnej logiki. Mogli przecież odbudowywać świat, który czarodzieje tworzyli na nowo, patrzeć na ich potęgę i cierpieć w tym upokorzeniu. Dla mugoli miała to być droga bez odwrotu, a to dawało jej satysfakcję. W tym odnajdowała pociechę. Nie była obojętna na przeszłość – pragnienie zemsty paliło ją od środka. Uderzyło w nią nagle, z pełną siłą: schwytać ich tak, jak oni schwytali ją? Zamknąć ich w klatce, jak to zrobili z nią? Wydawało się to niemal sprawiedliwe, a nawet łaskawe w porównaniu do cierpień, które sama przeszła. Jej myśli gnały, ogarnięte pragnieniem odwetu. Jeśli mogła dać upust gniewowi, który w niej kipiał, dlaczego miałaby się powstrzymać? W końcu, to było coś więcej niż zemsta – to była szansa na wywarcie wpływu na świat, na odwrócenie ról, które kiedyś były jej przekleństwem. Poczekała na dalszy rozwój planów.
Doskonale zdawała sobie sprawę, jak wielkie znaczenie dla obranej przez nią drogi miało wychowanie. To dziadek przekazał jej wiedzę i umiejętności, mimo że ojciec odsunął się od nich, spisując na straty rodzinne dziedzictwo. Zastanawiała się, kim byłaby dziś bez tego poświęcenia. Czarownica półkrwi z nazwiskiem obciążonym historią? Czy miałaby w sobie tę siłę i determinację, które teraz jej przyświecały? To, co zaszczepiono w niej w dzieciństwie, teraz rozkwitało, przynosząc owoce. Skinęła głową w stronę lady Travers, której pomysł dotyczący książek był, w jej odczuciu, trafiony w sedno. Nie wszystkie rodziny miały zasoby i możliwości, by właściwie przygotować swoje dzieci na wyzwania świata. W jej umyśle zaświtała myśl o szerszej edukacji – o pokazaniu społeczeństwu, jak potężną siłą jest czarna magia. Ludzie bali się jej, a ten strach był dziedziczony, przenikał pokolenia, wpływał na wybory, które podejmowali. A przecież czarna magia nie była czymś, przed czym należało uciekać – była potęgą, którą można było ujarzmić i wykorzystać. Gdyby jej dziadek uległ strachowi, czy byłaby dzisiaj w tym miejscu, gdzie jest? Wiedziała, że w edukacji kluczowe było przezwyciężenie obaw, które wpajano od pokoleń. Sama była żywym dowodem na to, że odpowiednie wychowanie mogło zmienić bieg życia. Gdyby udało się rozpowszechnić tę wiedzę, wyeliminować strach i przygotować młode pokolenie na przyjęcie czarnej magii jako narzędzia, ich świat mógłby osiągnąć nieosiągalne dotąd wyżyny. – Nie ukrywam, że najchętniej zaangażowałabym się w ściganie mugoli – zaczęła, wiedząc, że jej osobista zemsta mogłaby napędzać jej działania. – ale mogę też skupić się na poszukiwaniu odpowiednich lokacji na organizację targów i ich przystosowanie do naszych potrzeb. - uśmiechnęła się lekko, po czym kontynuowała, rozwijając swoją myśl. – Myślę, że dobrze by było, aby osoba, która chce zakupić... pomoc domową, wiedziała, jak faktycznie może z niej skorzystać. Przecież po co komu mugol, który potłucze całą zastawę lub zniszczy coś, zaledwie dotykając? Warto, aby kupujący miał jasność, jakie są realne możliwości i ograniczenia swojego zakupu. Kategoryzowanie ich da ku temu sposobność i na tym również mogłabym się skupić. - wiedziała, że nie zrobi tego sama, ale wierzyła, że znajdą się tacy, którzy chętnie przyłożą do tego różdżkę. Potrzebowała jednak odzewu czy jej konkluzja jest słuszna, bo może zwyczajnie zapędzała się we własnych rozważaniach.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zgoda płynąca z ust lady Travers była miodem na uszy Valerie. Tyle też wystarczyło na ten moment, dlatego nie chciała zabierać więcej uwagi i czasu ciemnowłosej damie. Niegrzecznie było bowiem zaskarbiać sobie całą jej uwagę dla siebie, w szczególności, gdy przy ich stole siedziało tyle osobowości.
I jeszcze kolejna zaszczyciła ich, choć zrobiła to już po rozpoczęciu spotkania. Słyszała otwierające się za nią drzwi — słuch Valerie, ćwiczony od dzieciństwa do rozpoznawania nawet najmniejszych zmian rejestrowych, niemalże nigdy jej nie mylił. Nagle cały ciężar, który nosiła w sobie do tej pory, a który powiązany był z nieobecnością Corneliusa, uleciał. Nareszcie jesteś, martwiłam się, witała się z nim już we własnej głowie, a gdy krzesło obok niej odsunęło się od stołu, nie mogła już powstrzymać swojej ekscytacji. Tak oto uniosła głowę w górę, roziskrzonym i rozmarzonym spojrzeniem jasnych oczu szukając znajomych rysów twarzy męża, chcąc powitać go z czułym uśmiechem, jak zawsze. Zamiast tego dojrzała najpierw brodę, a potem należącego do niej czarodzieja. Nie zdążyła odwrócić wzroku, w którym cała radość zgasła niesamowicie szybko — możliwe, że także jemu to nie umknęło. Czuły uśmiech kochającej kobiety przeszedł więc nieprzyjemną dla oka metamorfozę; wyzbywając się całej radości uczuć przybrał chyba bolesny w kontraście uśmiech odpowiedni, przeznaczony na pierwsze spotkania w znakomitym gronie. Nie winą Fearghasa było to, że wzięła go za kogoś innego, nie na jego barkach powinno więc spocząć jej rozczarowanie, nawet, jeżeli jego rysy twarzy były jakoś pokrętnie znajome, zakopane gdzieś w pamięci pod warstwą mijających bezlitośnie lat.
— Dobry wieczór, sir — odpowiedziała mu ściszonym głosem, bo im dłużej się w niego wpatrywała, tym więcej widziała w nim różnic względem jej męża. Oboje ubierali się elegancko, lecz zdobienia na szatach Corneliusa układały się we wzory pochodzące z tradycji druidzkiej, nieznajomy zaś nosił zdobienia krakenich macek i wody. Na ułamek sekundy umknęła więc wzrokiem ku Manannanowi i tyle jej było potrzeba. Ich podobieństwo było niezaprzeczalne, mężczyzna siedzący obok nie był już nieznajomym, był Traversem. Na pytanie o szampana jej uśmiech na moment zadrżał, zdradzając cieplejsze tony. Pokiwała głową przecząco, choć chyba żal rozczarowania nakazywałby jej w innym momencie roku po prostu go zapić. Teraz jednak, gdy odpowiedzialna była nie tylko za jedno, nie za dwa, ale trzy życia — Hersilii, syna noszonego pod sercem i własne — musiała być silna. Dla siebie i dwóch pozostałych, równie istotnych żyć.
Skupiła się więc na tym, po co się tu zjawiła. Złapała spojrzenie przemawiającej ze sceny Deirdre, przyjmując i próbując jakoś ułożyć w głowie wszelkie podawane przez nią informacje. Tych od początku spotkania padło już relatywnie sporo, ale żadne z nich nie skupiło jej uwagi równie mocno, jak przemówienie powstającego niedaleko Ramseya.
Zwróciła głowę ku Mulciberowi na równi z Ignotiusem, wcześniej łapiąc jego spojrzenie. Zasłuchana w słowa Śmierciożercy nawet nie zadała sobie trudu przemyślenia, czy faktycznie potrzebował jakiegoś pudełka i dlaczego wysłał po nie akurat narzeczoną Drew. Przemowa rozpoczęła się od przypomnienia o ich obowiązkach. Valerie, powracając do kraju z długiego na dekadę pobytu za granicą, nie należała do organizacji w momencie jej kiełkowania, gdy działalność na rzecz Czarnego Pana była o wiele bardziej wymagająca i niebezpieczna, niż była teraz. Takim jak ona prosto było zapomnieć, że z przynależnością do organizacji nie wiązały się wyłącznie przywileje, ale przede wszystkim obowiązki. Obowiązki, które musieli wypełniać zawsze i wszędzie. Jej spojrzenie uciekło w kierunku Elviry, została dopuszczona do szerszego grona, to było chyba jej pierwsze publiczne wystąpienie od dawna. I doskonale, madame Sallow miała nadzieję, że jasnowłosa czarownica weźmie sobie do serca słowa ich przywódcy, skoro nie mogła przyjąć jej własnych. Wiec przed świętami Bożego Narodzenia spotkał się z przyjemnym przyjęciem przez blondynkę, która była przede wszystkim ciekawa tego, jak owo spotkanie miałoby wyglądać. Wszelkie publiczne występy były jej radością, wszak dopiero na scenie mogła czuć się prawdziwie wolna. Kwesta na potrzebujących była odpowiednim zabiegiem. Londyn, choć zniszczony, wciąż był centrum kraju, jego stolicą, to tutaj można było liczyć na największy sukces, wzmocniony zaangażowaniem własnym Rycerzy Walpurgii.
Dopiero słowa o mugolach sprawiły, że otworzyła szerzej oczy. Angażowanie tego plugastwa do odbudowywania zniszczonego przez kometę świata to jedno, inną kwestią było pozwolenie im na przebywanie w czarodziejskich domach. Serce śpiewaczki ścisnęło się w początkowym przestrachu, nie miała z tymi istotami wiele kontaktu, na całe szczęście, ale myśli, uparcie i na powrót wracały do mężczyzn noszących jej nazwisko. Do Marceliusa, który był efektem romansu jej męża z tfu mugolką, która przecież miała być do niej samej bardzo podobna. Czy zakup młodej, nawet mugolskiej kobiety, nie sprawi, że głowy rodziny, czy nawet ich nastoletni synowie nie będą rozrzedzać swojej krwi w tak podły sposób? Pytania pędziły po jej głowie, ale nie mogła ich zadać. Nie potrafiła. Mogłyby one zostać zepchnięte na karb wielu rzeczy — ciążowej neurotyczności, histerii, głupoty, braku pewności swej wyższości jako kobiety czystej krwi, w najgorszym razie skazując ją na karę za nieposłuszeństwo względem Śmierciożerców i dalej — samego Czarnego Pana. Obiecała również Marceliusowi, że przez nią nie stanie mu się żadna krzywda. Jego istnienie przyniosłoby hańbę rodzinie Sallow, skończyło się tragedią nie tylko tego młodego czarodzieja, ale również jej, jej dzieci. Musiała więc milczeć. Milczała także przez czas opisywania sposobów na złamanie ducha mugolskich mężczyzn. Krwawa rozrywka była prymitywna, nie leżała w zupełności w jej guście. Ale może ci, którzy nie potrafili docenić sztuki wysokiej odnajdą w niej jakieś pocieszenie. Nie powinna oceniać tego, czego pojąć nie mogła.
Ożywiła się, gdy Ramsey zadał pytanie, wyraźnie skierowane do tłumu.
— Dzieci — odpowiedziała mu, chyba na równi z Melisande, nie odrywając jednakże wzroku od Ramseya. Ramseya snującego wizję piękną i praktyczną, wizję, która relatywnie niedługo, bowiem za trzy lata, powinna stać się rzeczywistością jej córki. Sama toczyła już z Corneliusem dyskusje na temat szkoły, do której poślą Hersilię, nie odnajdując wspólnego języka. Wizja przemienienia Hogwartu w coś większego i lepszego, niż był dotychczas, była więc zupełnie kusząca i od razu skupiła pełną uwagę Valerie. Giermkowie Nocy Walpurgii, cóż za cudowna nazwa. Nie podlegało wątpliwości, że podzielenie młodzieży według płci pozwoli na zachowanie pewnych stałych ram, nie pozwalając dziewczętom zajmować się zadaniami, które im nie przystoją, z chłopców zaś czyniąc — jak trafnie ujął to Ramsey — młodsze wersje, swoich ojców, idoli, starszych braci, czy nawet dziadków.
— Z przyjemnością oddam się artystycznej oprawie, zarówno pod kątem kompozycji melodii i tekstu, jak i przygotowaniem pierwszych Giermków do ich wystąpienia — zadeklarowała się, nie było wszak nad czym się zastanawiać. Valerie posiadała nie tylko talent, ale również szerokie znajomości w świecie artystycznym, przygotowanie melodii i tekstu nie powinno być dla niej wyzwaniem. — Chciałabym również wesprzeć Giermków od strony artystycznej także po rozpoczęciu działań organizacji. Ponadto, jeżeli mogę — wreszcie oderwała wzrok od Ramseya, spojrzeniem szukając głównie Deirdre. — Uważam, że byłoby korzyścią nie tylko dla Giermków, ale także dla wizerunku całej organizacji, gdyby Śmierciożercy, jako Najwierniejsi z Wiernych, zostali honorowymi członkami Giermków Nocy Walpurgii, stanowiąc wzór do naśladowania dla kolejnych pokoleń.
I jeszcze kolejna zaszczyciła ich, choć zrobiła to już po rozpoczęciu spotkania. Słyszała otwierające się za nią drzwi — słuch Valerie, ćwiczony od dzieciństwa do rozpoznawania nawet najmniejszych zmian rejestrowych, niemalże nigdy jej nie mylił. Nagle cały ciężar, który nosiła w sobie do tej pory, a który powiązany był z nieobecnością Corneliusa, uleciał. Nareszcie jesteś, martwiłam się, witała się z nim już we własnej głowie, a gdy krzesło obok niej odsunęło się od stołu, nie mogła już powstrzymać swojej ekscytacji. Tak oto uniosła głowę w górę, roziskrzonym i rozmarzonym spojrzeniem jasnych oczu szukając znajomych rysów twarzy męża, chcąc powitać go z czułym uśmiechem, jak zawsze. Zamiast tego dojrzała najpierw brodę, a potem należącego do niej czarodzieja. Nie zdążyła odwrócić wzroku, w którym cała radość zgasła niesamowicie szybko — możliwe, że także jemu to nie umknęło. Czuły uśmiech kochającej kobiety przeszedł więc nieprzyjemną dla oka metamorfozę; wyzbywając się całej radości uczuć przybrał chyba bolesny w kontraście uśmiech odpowiedni, przeznaczony na pierwsze spotkania w znakomitym gronie. Nie winą Fearghasa było to, że wzięła go za kogoś innego, nie na jego barkach powinno więc spocząć jej rozczarowanie, nawet, jeżeli jego rysy twarzy były jakoś pokrętnie znajome, zakopane gdzieś w pamięci pod warstwą mijających bezlitośnie lat.
— Dobry wieczór, sir — odpowiedziała mu ściszonym głosem, bo im dłużej się w niego wpatrywała, tym więcej widziała w nim różnic względem jej męża. Oboje ubierali się elegancko, lecz zdobienia na szatach Corneliusa układały się we wzory pochodzące z tradycji druidzkiej, nieznajomy zaś nosił zdobienia krakenich macek i wody. Na ułamek sekundy umknęła więc wzrokiem ku Manannanowi i tyle jej było potrzeba. Ich podobieństwo było niezaprzeczalne, mężczyzna siedzący obok nie był już nieznajomym, był Traversem. Na pytanie o szampana jej uśmiech na moment zadrżał, zdradzając cieplejsze tony. Pokiwała głową przecząco, choć chyba żal rozczarowania nakazywałby jej w innym momencie roku po prostu go zapić. Teraz jednak, gdy odpowiedzialna była nie tylko za jedno, nie za dwa, ale trzy życia — Hersilii, syna noszonego pod sercem i własne — musiała być silna. Dla siebie i dwóch pozostałych, równie istotnych żyć.
Skupiła się więc na tym, po co się tu zjawiła. Złapała spojrzenie przemawiającej ze sceny Deirdre, przyjmując i próbując jakoś ułożyć w głowie wszelkie podawane przez nią informacje. Tych od początku spotkania padło już relatywnie sporo, ale żadne z nich nie skupiło jej uwagi równie mocno, jak przemówienie powstającego niedaleko Ramseya.
Zwróciła głowę ku Mulciberowi na równi z Ignotiusem, wcześniej łapiąc jego spojrzenie. Zasłuchana w słowa Śmierciożercy nawet nie zadała sobie trudu przemyślenia, czy faktycznie potrzebował jakiegoś pudełka i dlaczego wysłał po nie akurat narzeczoną Drew. Przemowa rozpoczęła się od przypomnienia o ich obowiązkach. Valerie, powracając do kraju z długiego na dekadę pobytu za granicą, nie należała do organizacji w momencie jej kiełkowania, gdy działalność na rzecz Czarnego Pana była o wiele bardziej wymagająca i niebezpieczna, niż była teraz. Takim jak ona prosto było zapomnieć, że z przynależnością do organizacji nie wiązały się wyłącznie przywileje, ale przede wszystkim obowiązki. Obowiązki, które musieli wypełniać zawsze i wszędzie. Jej spojrzenie uciekło w kierunku Elviry, została dopuszczona do szerszego grona, to było chyba jej pierwsze publiczne wystąpienie od dawna. I doskonale, madame Sallow miała nadzieję, że jasnowłosa czarownica weźmie sobie do serca słowa ich przywódcy, skoro nie mogła przyjąć jej własnych. Wiec przed świętami Bożego Narodzenia spotkał się z przyjemnym przyjęciem przez blondynkę, która była przede wszystkim ciekawa tego, jak owo spotkanie miałoby wyglądać. Wszelkie publiczne występy były jej radością, wszak dopiero na scenie mogła czuć się prawdziwie wolna. Kwesta na potrzebujących była odpowiednim zabiegiem. Londyn, choć zniszczony, wciąż był centrum kraju, jego stolicą, to tutaj można było liczyć na największy sukces, wzmocniony zaangażowaniem własnym Rycerzy Walpurgii.
Dopiero słowa o mugolach sprawiły, że otworzyła szerzej oczy. Angażowanie tego plugastwa do odbudowywania zniszczonego przez kometę świata to jedno, inną kwestią było pozwolenie im na przebywanie w czarodziejskich domach. Serce śpiewaczki ścisnęło się w początkowym przestrachu, nie miała z tymi istotami wiele kontaktu, na całe szczęście, ale myśli, uparcie i na powrót wracały do mężczyzn noszących jej nazwisko. Do Marceliusa, który był efektem romansu jej męża z tfu mugolką, która przecież miała być do niej samej bardzo podobna. Czy zakup młodej, nawet mugolskiej kobiety, nie sprawi, że głowy rodziny, czy nawet ich nastoletni synowie nie będą rozrzedzać swojej krwi w tak podły sposób? Pytania pędziły po jej głowie, ale nie mogła ich zadać. Nie potrafiła. Mogłyby one zostać zepchnięte na karb wielu rzeczy — ciążowej neurotyczności, histerii, głupoty, braku pewności swej wyższości jako kobiety czystej krwi, w najgorszym razie skazując ją na karę za nieposłuszeństwo względem Śmierciożerców i dalej — samego Czarnego Pana. Obiecała również Marceliusowi, że przez nią nie stanie mu się żadna krzywda. Jego istnienie przyniosłoby hańbę rodzinie Sallow, skończyło się tragedią nie tylko tego młodego czarodzieja, ale również jej, jej dzieci. Musiała więc milczeć. Milczała także przez czas opisywania sposobów na złamanie ducha mugolskich mężczyzn. Krwawa rozrywka była prymitywna, nie leżała w zupełności w jej guście. Ale może ci, którzy nie potrafili docenić sztuki wysokiej odnajdą w niej jakieś pocieszenie. Nie powinna oceniać tego, czego pojąć nie mogła.
Ożywiła się, gdy Ramsey zadał pytanie, wyraźnie skierowane do tłumu.
— Dzieci — odpowiedziała mu, chyba na równi z Melisande, nie odrywając jednakże wzroku od Ramseya. Ramseya snującego wizję piękną i praktyczną, wizję, która relatywnie niedługo, bowiem za trzy lata, powinna stać się rzeczywistością jej córki. Sama toczyła już z Corneliusem dyskusje na temat szkoły, do której poślą Hersilię, nie odnajdując wspólnego języka. Wizja przemienienia Hogwartu w coś większego i lepszego, niż był dotychczas, była więc zupełnie kusząca i od razu skupiła pełną uwagę Valerie. Giermkowie Nocy Walpurgii, cóż za cudowna nazwa. Nie podlegało wątpliwości, że podzielenie młodzieży według płci pozwoli na zachowanie pewnych stałych ram, nie pozwalając dziewczętom zajmować się zadaniami, które im nie przystoją, z chłopców zaś czyniąc — jak trafnie ujął to Ramsey — młodsze wersje, swoich ojców, idoli, starszych braci, czy nawet dziadków.
— Z przyjemnością oddam się artystycznej oprawie, zarówno pod kątem kompozycji melodii i tekstu, jak i przygotowaniem pierwszych Giermków do ich wystąpienia — zadeklarowała się, nie było wszak nad czym się zastanawiać. Valerie posiadała nie tylko talent, ale również szerokie znajomości w świecie artystycznym, przygotowanie melodii i tekstu nie powinno być dla niej wyzwaniem. — Chciałabym również wesprzeć Giermków od strony artystycznej także po rozpoczęciu działań organizacji. Ponadto, jeżeli mogę — wreszcie oderwała wzrok od Ramseya, spojrzeniem szukając głównie Deirdre. — Uważam, że byłoby korzyścią nie tylko dla Giermków, ale także dla wizerunku całej organizacji, gdyby Śmierciożercy, jako Najwierniejsi z Wiernych, zostali honorowymi członkami Giermków Nocy Walpurgii, stanowiąc wzór do naśladowania dla kolejnych pokoleń.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wieści z kraju zdają się nie być pocieszające. Kolejne wymieniane hrabstwa zostały pochłonięte tragedią. Wcześniej pochylali się nad problemem wojny i atakami mugoli oraz szlam, teraz borykają się z żywiołem, ze świadomością, że wojna wcale nie schodzi na dalszy plan. Wszystko to sprawia, że przy drugim głębszym oddechu Evandra dostrzega, iż jest to idealny moment, by kraj tym mocniej się zjednoczył w obliczu wspólnych strat. Choć jej serce jest ściśle związane z ziemiami rodu Lestrange, tak nie może sympatyzować wyłącznie z nimi.
Dźwięk otwieranych drzwi zwraca jej uwagę, więc przenosi spojrzenie na kuzyna, który zjawia się spóźniony. Unosi jedną brew na widok lorda Fearghasa, by uśmiechnąć się zaraz kącikiem ust w rozbawieniu. Czy to pierwszy raz, jak widzi go tak nieśmiałego? Chwilę później jej serce niemalże staje w miejscu. ”Skutki uderzenia komety okazały się dla nich katastrofalne i właściwie prognozy są na tyle złe, że te tereny moglibyśmy spisać na straty”, sprawia, że momentalnie oblewa ją fala gorąca, jednak dalsze słowa Ramseya przynoszą względny spokój. Skinieniem głowy i uprzejmym uśmiechem wita lorda Rowle, który dosiada się do ich stolika, by na powrót wrócić wzrokiem do Namiestnika. W pierwszej chwili targ mugoli wywołuje pewien zgrzyt. Jak w dzisiejszych, cywilizowanych czasach, przyjąć ideę posiadania niewolników? Dla potrzeby Château Rose posiadana służba w pełni wystarcza. Każdy z tych czarodziejów stał się półwili w pewien sposób bliski i ma ona świadomość, że dzięki nawiązanej relacji oraz sympatii, zdobyła ich lojalność - jak miałoby się to odnieść do niewolników, którzy byliby zwyczajnie do pracy zmuszani? To prawda, że służba jest luksusem, na który nie wszystkich stać, zaś raz zakupiony niewolnik byłby dobrą inwestycją dla biednej warstwy społeczeństwa. Zresztą rozmawiały o tym całkiem niedawno z Primrose, że Anglia potrzebuje ludzi, którzy zajęliby się ziemią, czy żywnością, lecz samych czarodziei nie ma świecie tylu, by mogli czynić to sami. Mugole wypełniają tę lukę. W zastanowieniu przesuwa bezwiednie kciukiem po obrączce, obracając ją na palcu. Słysząc głos szwagierki odwraca wzrok w jej stronę i uśmiecha się lekko, dostrzegając zapał i entuzjazm w związku z planowanym wiecem. Myśli przez moment, czy nie zaangażować się również w ten projekt, ściąga nawet na krótką chwilę jasne brwi w zastanowieniu, lecz to nie niewolnicy są dlań istotni. Cała reszta Rycerzy z całą pewnością będzie mieć w tej kwestii większe doświadczenie od niej, a naglący czas nie pozwala na naukę potencjalnie obsypaną błędami.
Jeszcze przed kilkoma laty - ba! ubiegłej jesieni! - nie sądziła, że dzieci i ich przyszłość staną się dlań niezwykle istotne. Wprawdzie najmłodsi stanowili pociechę i zawsze doskonale bawiła się w ich towarzystwie, to póki nie uświadomiła sobie, jak bardzo zależy jej na niesionej wspólnie przez Rycerzy idei, ich temat schodził gdzieś na dalszy plan. Bardziej zależało jej na wspieraniu chorych i bezdomnych, na zbiórkach charytatywnych i dzieleniu się nadzieją. Teraz dzieci stanowią wyższy priorytet, bo jeśli chcą, aby kontynuowali ich dziedzictwo, czym prędzej należy zająć się edukacją.
- Pomysł z ilustrowanymi opowieściami jest wspaniały - zwraca się do Melisande, gdy uświadamia sobie, że w istocie nie istnieje zbyt wiele książkowych pozycji, jakie traktowałyby o czarodziejskiej przyszłości, z której mogłyby być dumne. - Zastanawia mnie jednak, dlaczego chcesz, by informacja o niej przekazywana była pocztą pantoflową? Czy nie jest to powód do dumy i zadowolenia? Czy nie chcemy, by wieść o niej dotarła do każdego domu? Rozumiem kwestię finansową i potrzebę zasilenia skarbca, jednak sądzę, iż na tym etapie powinno nam zależeć na dostępności, by dotrzeć do jak największego grona czarodziejów, do wszystkich. - Bo na tym powinno im zależeć, by każdy w Anglii wiedział, w którą stronę podążają, i aby mieli pewność, że mówią jednym głosem. - Znajdę artystów, którzy zajmą się ilustrowaniem książki. - Pomysł z opowieściami dla najmłodszych jest dobry i nie powinien być czasochłonny. Osadza na chwilę wzrok na Valerie, mając pewność, że doskonale poradzi sobie z oprawą artystyczną. - Chętnie też zajmę się przygotowaniem planu nauczania dla młodych dziewcząt. - Tu przenosi spojrzenie na Primrose, z którą mówiła już wcześniej, jak istotne jest zadbanie o edukację dzieci. - Mało wciąż przykłada się wagi do ich wykształcenia, uświadomienia, gdzie tak naprawdę znajdują się ich mocne strony, w czym są niezastąpione. - Przyjmuje na twarz ciepły uśmiech, którym obdarowuje zebranych, by finalnie osadzić wzrok na Tristanie. Osobno są podatni na pomyłki, ale razem stanowią jedność, doskonale się uzupełniając. Młode czarownice powinny znać swoje miejsce — przy mężu. - Chętnie skorzystam z pańskiego doświadczenia, panie Mulciber. - Przenosi wzrok na Ignotusa, a w błękicie spojrzenia można wychwycić uznanie. - Sądzę, że istotna będzie dla nas spójność programu i dopilnowanie, by dzieci miały okazję do wykorzystania swoich umiejętności w praktyce.
Dźwięk otwieranych drzwi zwraca jej uwagę, więc przenosi spojrzenie na kuzyna, który zjawia się spóźniony. Unosi jedną brew na widok lorda Fearghasa, by uśmiechnąć się zaraz kącikiem ust w rozbawieniu. Czy to pierwszy raz, jak widzi go tak nieśmiałego? Chwilę później jej serce niemalże staje w miejscu. ”Skutki uderzenia komety okazały się dla nich katastrofalne i właściwie prognozy są na tyle złe, że te tereny moglibyśmy spisać na straty”, sprawia, że momentalnie oblewa ją fala gorąca, jednak dalsze słowa Ramseya przynoszą względny spokój. Skinieniem głowy i uprzejmym uśmiechem wita lorda Rowle, który dosiada się do ich stolika, by na powrót wrócić wzrokiem do Namiestnika. W pierwszej chwili targ mugoli wywołuje pewien zgrzyt. Jak w dzisiejszych, cywilizowanych czasach, przyjąć ideę posiadania niewolników? Dla potrzeby Château Rose posiadana służba w pełni wystarcza. Każdy z tych czarodziejów stał się półwili w pewien sposób bliski i ma ona świadomość, że dzięki nawiązanej relacji oraz sympatii, zdobyła ich lojalność - jak miałoby się to odnieść do niewolników, którzy byliby zwyczajnie do pracy zmuszani? To prawda, że służba jest luksusem, na który nie wszystkich stać, zaś raz zakupiony niewolnik byłby dobrą inwestycją dla biednej warstwy społeczeństwa. Zresztą rozmawiały o tym całkiem niedawno z Primrose, że Anglia potrzebuje ludzi, którzy zajęliby się ziemią, czy żywnością, lecz samych czarodziei nie ma świecie tylu, by mogli czynić to sami. Mugole wypełniają tę lukę. W zastanowieniu przesuwa bezwiednie kciukiem po obrączce, obracając ją na palcu. Słysząc głos szwagierki odwraca wzrok w jej stronę i uśmiecha się lekko, dostrzegając zapał i entuzjazm w związku z planowanym wiecem. Myśli przez moment, czy nie zaangażować się również w ten projekt, ściąga nawet na krótką chwilę jasne brwi w zastanowieniu, lecz to nie niewolnicy są dlań istotni. Cała reszta Rycerzy z całą pewnością będzie mieć w tej kwestii większe doświadczenie od niej, a naglący czas nie pozwala na naukę potencjalnie obsypaną błędami.
Jeszcze przed kilkoma laty - ba! ubiegłej jesieni! - nie sądziła, że dzieci i ich przyszłość staną się dlań niezwykle istotne. Wprawdzie najmłodsi stanowili pociechę i zawsze doskonale bawiła się w ich towarzystwie, to póki nie uświadomiła sobie, jak bardzo zależy jej na niesionej wspólnie przez Rycerzy idei, ich temat schodził gdzieś na dalszy plan. Bardziej zależało jej na wspieraniu chorych i bezdomnych, na zbiórkach charytatywnych i dzieleniu się nadzieją. Teraz dzieci stanowią wyższy priorytet, bo jeśli chcą, aby kontynuowali ich dziedzictwo, czym prędzej należy zająć się edukacją.
- Pomysł z ilustrowanymi opowieściami jest wspaniały - zwraca się do Melisande, gdy uświadamia sobie, że w istocie nie istnieje zbyt wiele książkowych pozycji, jakie traktowałyby o czarodziejskiej przyszłości, z której mogłyby być dumne. - Zastanawia mnie jednak, dlaczego chcesz, by informacja o niej przekazywana była pocztą pantoflową? Czy nie jest to powód do dumy i zadowolenia? Czy nie chcemy, by wieść o niej dotarła do każdego domu? Rozumiem kwestię finansową i potrzebę zasilenia skarbca, jednak sądzę, iż na tym etapie powinno nam zależeć na dostępności, by dotrzeć do jak największego grona czarodziejów, do wszystkich. - Bo na tym powinno im zależeć, by każdy w Anglii wiedział, w którą stronę podążają, i aby mieli pewność, że mówią jednym głosem. - Znajdę artystów, którzy zajmą się ilustrowaniem książki. - Pomysł z opowieściami dla najmłodszych jest dobry i nie powinien być czasochłonny. Osadza na chwilę wzrok na Valerie, mając pewność, że doskonale poradzi sobie z oprawą artystyczną. - Chętnie też zajmę się przygotowaniem planu nauczania dla młodych dziewcząt. - Tu przenosi spojrzenie na Primrose, z którą mówiła już wcześniej, jak istotne jest zadbanie o edukację dzieci. - Mało wciąż przykłada się wagi do ich wykształcenia, uświadomienia, gdzie tak naprawdę znajdują się ich mocne strony, w czym są niezastąpione. - Przyjmuje na twarz ciepły uśmiech, którym obdarowuje zebranych, by finalnie osadzić wzrok na Tristanie. Osobno są podatni na pomyłki, ale razem stanowią jedność, doskonale się uzupełniając. Młode czarownice powinny znać swoje miejsce — przy mężu. - Chętnie skorzystam z pańskiego doświadczenia, panie Mulciber. - Przenosi wzrok na Ignotusa, a w błękicie spojrzenia można wychwycić uznanie. - Sądzę, że istotna będzie dla nas spójność programu i dopilnowanie, by dzieci miały okazję do wykorzystania swoich umiejętności w praktyce.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
– Przekaż mu, proszę, pozdrowienia od starego przyjaciela – odpowiedział Valerie, nie dopytując już więcej o powody, które zatrzymały Corneliusa. Słyszał o jego awansie, ale mógł się jedynie domyślać, jak bardzo ręce miał pełne roboty. Nie zazdrościł mu tego: sam nie wyobrażał sobie gorszego koszmaru, niż praca biurowa. – Będziemy zaszczyceni – przytaknął słowom Melisande, przyjmując zaproszenie na kolację, ustalenie szczegółów w naturalny sposób pozostawiając w jej rękach.
Kolejne wypowiedzi Rycerzy i ich sojuszników wraz z każdą mijającą minutą uzupełniały obraz wszechobecnych zniszczeń, wyrysowując je na niewidzialnej mapie, ciągnącej się od wschodu do zachodu kraju, i od północy do południa; wymienione jedno po drugim mogły przytłoczyć, ale Manannan miał pewność, że nie złamią ich ducha. Ilość zapełnionych krzeseł tego wieczoru była dowodem, że jako poplecznicy Czarnego Pana rośli w siłę; nie było nic, co mogłoby ich powstrzymać. Już nie. Słuchał wszystkich w milczeniu, raz po raz upijając z kielicha; kiedy poczuł na sobie spojrzenie Melisande, oderwał wzrok od aktualnie przemawiającego Mitchella, żeby na nią spojrzeć, wymienić z żoną pozbawioną słów wiadomość. Jego dłoń, ukryta pod stołem, przelotnie zacisnęła się na jej kolanie, nim powrócił do przerwanego wykładu; był dumny z tego, że była tutaj z nim.
Jego uwagę odwróciło dopiero pojawienie się Fearghasa. Kącik ust drgnął mu w górę, zastanawiał się, gdzie też się podziewał – był pewien, że parę godzin wcześniej umawiali się, że spotkają się w Fantasmagorii. Wyraźna skrucha malująca się na twarzy brata go rozbawiła, rzadko zdarzało się, żeby komuś udawało się go zawstydzić. Spojrzał mu w oczy, próbując nawiązać kontakt wzrokowy, ruchem podbródka wskazując na puste miejsce pomiędzy Melisande a Valerie; skoro Corneliusa zatrzymały obowiązki, na nikogo nie czekało. Gdy Fergus wsunął się już na miejsce, wychylił się lekko, żeby ścisnąć go za przedramię, litościwie postanawiając nie skomentować poczynionej przez niego wymówki. W innych okolicznościach głośno by go przedstawił, niepewny, czy zdążył już poznać wszystkich siedzących przy stoliku Rycerzy, ale to nie był odpowiedni moment; teraz ich uwaga powinna być zwrócona gdzieś indziej. Rzucił mu jeszcze milczące spojrzenie i odwrócił się w stronę kontynuującego wypowiedź Drew.
Zaproponowany przez Macnaira toast wzniósł bez wahania, nie tylko dlatego, że toastów nigdy nie odmawiał. – Za Czarnego Pana – zawtórował, unosząc kielich. Wysłuchał słów Deirdre, zgodnie z jej sugestią nie podejmując już tematu cieni, a później znów odwrócił się w stronę mównicy, na którą wszedł Ramsey. Dyskretne wyproszenie z sali Lucindy przyjął z zadowoleniem, spojrzał na kobietę krótko, ale nie odprowadzał jej spojrzeniem. Nadal nie rozumiał celu jej dzisiejszej obecności tutaj, nie planował jednak na dłużej zatrzymywać na tym myśli; te niepodzielnie skierowały się w stronę płynących z mównicy słów. Mądrych, inspirujących, w pewien sposób nieuniknionych; pokiwał głową bezwiednie, wypowiadający się imieniu Śmierciożerców Ramsey miał rację, to już był najwyższy czas, żeby pokazali wszystkim, że Rycerze Walpurgii wciąż byli silni; że nie pochłonął ich kataklizm, nie zniknęli w pyle podniesionym przez spadającą kometę. Uniósł kielich do ust, wykorzystanie mugoli jako taniej siły roboczej brzmiało sensownie i praktycznie; sam pomysł go nie odrzucał, sprowadzeni we właściwe miejsce, do roli sług, nie przeszkadzali mu jakoś specjalnie – w tym samym stopniu, w jakim nie przeszkadzały mu konie ciągnące powozy. Obserwowanie ich w starciu na arenie mogłoby z kolei być nawet ciekawe, choć znacznie chętniej zobaczyłby w tej roli parszywych zdrajców z Zakonu Feniksa.
Gdy Ramsey wspomniał o ich przyszłości, instynktownie przeniósł spojrzenie na siedzącą obok Melisande, uśmiechając się przelotnie w reakcji na pojedyncze, wypadające z jej ust słowo. Dzieci. Jeszcze nie przywykł do myśli posiadania własnych, choć minęło już trochę czasu odkąd się dowiedział, że jego żona nosiła pod sercem syna. Wizja nakreślona przez Śmierciożercę w jakiś sposób wpasowywała się w emocje, jakie budziła w nim ta świadomość, zadbanie o odpowiednią edukację magicznych dzieci było wszak koniecznością – musieli mieć pewność, że kolejne pokolenie nie zniweczy ich starań, nie rozleniwi się, żyjąc w świecie, który zbudują – ani nie da się zwieść buntowniczym ciągotom.
Propozycji wysuniętych przez żonę wysłuchał w milczeniu, w uznaniu przyjmując jej entuzjazm, ale samemu w tej kwestii nie zabierając głosu – własne wyrazy aprobaty uznając za niepotrzebne; oczywistym było, że wesprze ją we wszystkich działaniach, których się podejmie. Przesuwał wzrokiem po kolejno wypowiadających się czarownicach, brunetce, której imienia jeszcze nie znał, Valerie, Evandrze; samemu decydując się na zabranie głosu dopiero, gdy kwestia ilustrowanej książki dla najmłodszych została zamknięta. – Podczas morskich patroli zdarza nam się – zawahał się na dobrze wymierzony ułamek sekundy – zatrzymywać mugolskie okręty. Jestem przekonany, że ich załoganci świetnie sprawdziliby się na arenie. – Marynarze co do zasady musieli być silni i wytrzymali, nawet pośród niemagicznych. – W ładowniach często upychają kobiety i dzieci. Szalona Selma dostarczy je prosto do Londynu – zadeklarował. Po Nocy Tysiąca Gwiazd wody wokół Anglii zaroiły się od statków z uchodźcami; ci, którzy tylko mogli pozwolić sobie na odpowiednio wysoką łapówkę, opuszczali kraj, w którym nic im już nie pozostało, najczęściej podróżując z całym swoim dobytkiem. – Wszystko, co będą mieć przy sobie, będzie można rozdać najbardziej potrzebującym ze zniszczonych terenów – dodał.
Zanim podjął kwestię Giermków Walpurgii, zastanawiał się przez chwilę, czekając, aż wybrzmią pozostałe głosy. Opróżnił do końca kielich szampana, puste naczynie znacząco przesuwając w stronę brata. – Jeżeli w program nauczania dla chłopców będziemy chcieli włączyć ćwiczenia fizyczne, proponuję zorganizowanie im zajęć z nauki żeglarstwa – na przykład w okresie wakacyjnym – powiedział, myśląc bardziej o starszych dzieciach – nie wyobrażał sobie dziesięciolatków uwijających się po pokładzie i potykających o własne nogi. Wyprostował się, spoglądając po wszystkich obecnych. – Morze hartuje, uczy pokory wobec sił potężniejszych niż pojedynczy czarodziej i wspólnego działania w imię jednego celu. Wierzę, że podobne podejście od lat z powodzeniem stosuje się w Drumstrangu? – kontynuował, ostatnie zdanie kończąc zawieszonym w powietrzu znakiem zapytania, skierowanym przede wszystkim do wychowanków Instytutu, którzy – czego był pewien – znajdowali się pośród obecnych na sali. – Mógłbym zająć się tym osobiście – zaoferował, miał doświadczenie w dowodzeniu załogą.
Kolejne wypowiedzi Rycerzy i ich sojuszników wraz z każdą mijającą minutą uzupełniały obraz wszechobecnych zniszczeń, wyrysowując je na niewidzialnej mapie, ciągnącej się od wschodu do zachodu kraju, i od północy do południa; wymienione jedno po drugim mogły przytłoczyć, ale Manannan miał pewność, że nie złamią ich ducha. Ilość zapełnionych krzeseł tego wieczoru była dowodem, że jako poplecznicy Czarnego Pana rośli w siłę; nie było nic, co mogłoby ich powstrzymać. Już nie. Słuchał wszystkich w milczeniu, raz po raz upijając z kielicha; kiedy poczuł na sobie spojrzenie Melisande, oderwał wzrok od aktualnie przemawiającego Mitchella, żeby na nią spojrzeć, wymienić z żoną pozbawioną słów wiadomość. Jego dłoń, ukryta pod stołem, przelotnie zacisnęła się na jej kolanie, nim powrócił do przerwanego wykładu; był dumny z tego, że była tutaj z nim.
Jego uwagę odwróciło dopiero pojawienie się Fearghasa. Kącik ust drgnął mu w górę, zastanawiał się, gdzie też się podziewał – był pewien, że parę godzin wcześniej umawiali się, że spotkają się w Fantasmagorii. Wyraźna skrucha malująca się na twarzy brata go rozbawiła, rzadko zdarzało się, żeby komuś udawało się go zawstydzić. Spojrzał mu w oczy, próbując nawiązać kontakt wzrokowy, ruchem podbródka wskazując na puste miejsce pomiędzy Melisande a Valerie; skoro Corneliusa zatrzymały obowiązki, na nikogo nie czekało. Gdy Fergus wsunął się już na miejsce, wychylił się lekko, żeby ścisnąć go za przedramię, litościwie postanawiając nie skomentować poczynionej przez niego wymówki. W innych okolicznościach głośno by go przedstawił, niepewny, czy zdążył już poznać wszystkich siedzących przy stoliku Rycerzy, ale to nie był odpowiedni moment; teraz ich uwaga powinna być zwrócona gdzieś indziej. Rzucił mu jeszcze milczące spojrzenie i odwrócił się w stronę kontynuującego wypowiedź Drew.
Zaproponowany przez Macnaira toast wzniósł bez wahania, nie tylko dlatego, że toastów nigdy nie odmawiał. – Za Czarnego Pana – zawtórował, unosząc kielich. Wysłuchał słów Deirdre, zgodnie z jej sugestią nie podejmując już tematu cieni, a później znów odwrócił się w stronę mównicy, na którą wszedł Ramsey. Dyskretne wyproszenie z sali Lucindy przyjął z zadowoleniem, spojrzał na kobietę krótko, ale nie odprowadzał jej spojrzeniem. Nadal nie rozumiał celu jej dzisiejszej obecności tutaj, nie planował jednak na dłużej zatrzymywać na tym myśli; te niepodzielnie skierowały się w stronę płynących z mównicy słów. Mądrych, inspirujących, w pewien sposób nieuniknionych; pokiwał głową bezwiednie, wypowiadający się imieniu Śmierciożerców Ramsey miał rację, to już był najwyższy czas, żeby pokazali wszystkim, że Rycerze Walpurgii wciąż byli silni; że nie pochłonął ich kataklizm, nie zniknęli w pyle podniesionym przez spadającą kometę. Uniósł kielich do ust, wykorzystanie mugoli jako taniej siły roboczej brzmiało sensownie i praktycznie; sam pomysł go nie odrzucał, sprowadzeni we właściwe miejsce, do roli sług, nie przeszkadzali mu jakoś specjalnie – w tym samym stopniu, w jakim nie przeszkadzały mu konie ciągnące powozy. Obserwowanie ich w starciu na arenie mogłoby z kolei być nawet ciekawe, choć znacznie chętniej zobaczyłby w tej roli parszywych zdrajców z Zakonu Feniksa.
Gdy Ramsey wspomniał o ich przyszłości, instynktownie przeniósł spojrzenie na siedzącą obok Melisande, uśmiechając się przelotnie w reakcji na pojedyncze, wypadające z jej ust słowo. Dzieci. Jeszcze nie przywykł do myśli posiadania własnych, choć minęło już trochę czasu odkąd się dowiedział, że jego żona nosiła pod sercem syna. Wizja nakreślona przez Śmierciożercę w jakiś sposób wpasowywała się w emocje, jakie budziła w nim ta świadomość, zadbanie o odpowiednią edukację magicznych dzieci było wszak koniecznością – musieli mieć pewność, że kolejne pokolenie nie zniweczy ich starań, nie rozleniwi się, żyjąc w świecie, który zbudują – ani nie da się zwieść buntowniczym ciągotom.
Propozycji wysuniętych przez żonę wysłuchał w milczeniu, w uznaniu przyjmując jej entuzjazm, ale samemu w tej kwestii nie zabierając głosu – własne wyrazy aprobaty uznając za niepotrzebne; oczywistym było, że wesprze ją we wszystkich działaniach, których się podejmie. Przesuwał wzrokiem po kolejno wypowiadających się czarownicach, brunetce, której imienia jeszcze nie znał, Valerie, Evandrze; samemu decydując się na zabranie głosu dopiero, gdy kwestia ilustrowanej książki dla najmłodszych została zamknięta. – Podczas morskich patroli zdarza nam się – zawahał się na dobrze wymierzony ułamek sekundy – zatrzymywać mugolskie okręty. Jestem przekonany, że ich załoganci świetnie sprawdziliby się na arenie. – Marynarze co do zasady musieli być silni i wytrzymali, nawet pośród niemagicznych. – W ładowniach często upychają kobiety i dzieci. Szalona Selma dostarczy je prosto do Londynu – zadeklarował. Po Nocy Tysiąca Gwiazd wody wokół Anglii zaroiły się od statków z uchodźcami; ci, którzy tylko mogli pozwolić sobie na odpowiednio wysoką łapówkę, opuszczali kraj, w którym nic im już nie pozostało, najczęściej podróżując z całym swoim dobytkiem. – Wszystko, co będą mieć przy sobie, będzie można rozdać najbardziej potrzebującym ze zniszczonych terenów – dodał.
Zanim podjął kwestię Giermków Walpurgii, zastanawiał się przez chwilę, czekając, aż wybrzmią pozostałe głosy. Opróżnił do końca kielich szampana, puste naczynie znacząco przesuwając w stronę brata. – Jeżeli w program nauczania dla chłopców będziemy chcieli włączyć ćwiczenia fizyczne, proponuję zorganizowanie im zajęć z nauki żeglarstwa – na przykład w okresie wakacyjnym – powiedział, myśląc bardziej o starszych dzieciach – nie wyobrażał sobie dziesięciolatków uwijających się po pokładzie i potykających o własne nogi. Wyprostował się, spoglądając po wszystkich obecnych. – Morze hartuje, uczy pokory wobec sił potężniejszych niż pojedynczy czarodziej i wspólnego działania w imię jednego celu. Wierzę, że podobne podejście od lat z powodzeniem stosuje się w Drumstrangu? – kontynuował, ostatnie zdanie kończąc zawieszonym w powietrzu znakiem zapytania, skierowanym przede wszystkim do wychowanków Instytutu, którzy – czego był pewien – znajdowali się pośród obecnych na sali. – Mógłbym zająć się tym osobiście – zaoferował, miał doświadczenie w dowodzeniu załogą.
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Manannan ją zaskoczył, kiedy spojrzał ku niej, akurat gdy przesuwała spojrzeniem po jego twarzy. Ich spojrzenia spotkały się na ledwie krótką chwilę. Na tyle, by nie było to nieodpowiednie. Przesunęła tęczówkami po znajomym licu, mając je już odwrócić, kiedy poczuła dotyk pod stołem. Kąciki warg drgnęły łagodnie, zadowolenie ścisnęło mimowolnie, kiedy odwróciła tęczówki powracając do osoby zabierającej głos. Nie zauważyła pojawiającego się na wargach męża uśmiechu kiedy odpowiadała Ramseyowi skupiona na nim. Było coś dziwnie budującego, nieznajomego w jego obecności obok. W płynącej z niej pewności, a może zgody, kiedy nie przerwał w żadnym z wypowiadanych przez nią słów, czy planów.
Jej wargi rozciągnęły się mocniej w uśmiechu, kiedy Evandra poparła propozycję którą wypowiedziała nad stołem. Nie spodziewała się jednak kolejnych słów, które ściągnęły go odrobinę kiedy słuchała z uwagą wypadających słów. - Nie o ukrywanie dumy czy zadowolenia mi chodzi a o to, co każdy sobie ceni, moja droga - wypadło melodyjnie z warg Melisande, kiedy jej ciemne spojrzenie skupiło się w całości na bratowej. - mowa o wyborze. - doprecyzowała, ale nie zamierzała przestać tylko na tym. Nie mogła nikogo winić, że na świat nie spoglądał w jej sposób. Evandra była wilą - czego niezmiennie jej zazdrościła - ale powodowało jednocześnie dysonans w postrzeganiu świata. Choćby w przypadku samych mężczyzn. Ona większość mogła oczarować urokiem, podczas kiedy Melisande musiała do tego użyć logiki, argumentów, albo sprytu. - Możemy narzucić wszystkim, by właśnie to czytali własnym dzieciom - posiadamy zarówno siłę jak i narzędzia, by tego dokonać. Ale czy istotnie chodzi nam o to, by w całości wybrzmieć nakazem - nie możliwością? - zapytała, pytanie kierując pozornie do bratowej, ale jej spojrzenie przesunęło się po twarzach wokół jakby właśnie prowadziła jedną z prelekcji na temat smoków na sympozjum. - Wolnością wyboru w pierwszych latach wychowania własnych latorośli. - podsumowała wracając tęczówkami do niej. - W przedstawianym przeze mnie planie chodzi o to, by tą historię matki pozwoliły zgłębić swoim pociechom z własnej woli - nie z rozporządzenia. - przyznała, mówiąc dalej. Wyraźnie, na tyle głośno, by usłyszeć mógł ją każdy w sali. - Wysłanie egzemplarza do każdego z domów posiadającego dzieci w odpowiednim wieku z pewnością znajduje się w zakresie naszych możliwości - tylko, czy wyegzekwowanie tego, by książki zostały naprawdę przyswojone przez najmłodszych nie pochłonie późniejszych zasobów czasu pochylających się nad tym ludzi? Czy chcemy by rodziny jedynie wypełniły narzucony obowiązek? - zadała kolejne z pytań nie ściągając z niej tęczówek. - Będzie nas to kosztować o wiele więcej, niż sam wydruk odpowiedniej ilości egzemplarzy. A w ostatecznym rozrachunku - w mojej opinii - może przynieść nam niepożądane reakcje, które mogą nie wybrzmieć szybko - albo głośno. Zamiast więc prowokować ku temu, podejdźmy do tematu subtelniej. Zrobimy ją tanią na tyle, by pozwolić sobie mógł na nią każdy. Wystarczy że dochód z jej sprzedaży będzie finansował kwotę którą będzie trzeba zapłacić ze jej wydruk by cena była zadowalająca i samospłacająca - jeśli się nie mylę w tej kwestii. - wydęła odrobinę wargi. - Da się to w ten sposób załatwić, Harlandzie? Skonstruowanie sprawy tak, żeby - może nie tyle co zasilała nasz budżet, a spłacała się sama? Z pewnością byłoby nam to na rękę. Od samego początku nie chodziło mi o zyski. - spojrzała na niego na krótką chwilę licząc na wstępne informacje, wracając spojrzeniem zaraz do Evandry. - A książka dobrze rozprowadzona dotrze wszędzie w obu przypadkach. Wieści rozejdą się same. Starczy napomknąć reporterowi o tym, jak Evan uwielbia tą historię, by te z kobiet, które podążają za twoim wzorem wyciągnęły po nią rękę. Wpuścić jedną służkę na zamku z odpowiednim zapałem, by historia o tym rozeszła się szybko i sprawnie. Sposobów działania jest wiele i nic nie będą kosztowały, no, może poza właściwą reklamą. Ale co najważniejsze, czy nie ułatwi nam to sprawy później - w perspektywie lat - jeśli małe dzieci będą prosić rodziców, by zasilić szeregi giermków? O to, by rodzicie dostrzegli pozytywy z posiadania pośród nich dzieci zadbamy zgodnie z tym, o czym wspomniał Ramsey. - przesunęła tęczówki na śmierciożercę posyłając do niego uśmiech. - To moje zdanie w tej kwestii. Ale przyznaje bez zgryzoty, że obie z dróg prawdopodobnie przyniosą nam korzyści. Pozostaje jedynie zdecydować, którą ze ścieżek wyruszymy w drogę. - podsumowała własny wywód. Ostateczna decyzja co do tego w jaki sposób rozpropagować bajki nie miała należeć do niej.
Jej wargi rozciągnęły się mocniej w uśmiechu, kiedy Evandra poparła propozycję którą wypowiedziała nad stołem. Nie spodziewała się jednak kolejnych słów, które ściągnęły go odrobinę kiedy słuchała z uwagą wypadających słów. - Nie o ukrywanie dumy czy zadowolenia mi chodzi a o to, co każdy sobie ceni, moja droga - wypadło melodyjnie z warg Melisande, kiedy jej ciemne spojrzenie skupiło się w całości na bratowej. - mowa o wyborze. - doprecyzowała, ale nie zamierzała przestać tylko na tym. Nie mogła nikogo winić, że na świat nie spoglądał w jej sposób. Evandra była wilą - czego niezmiennie jej zazdrościła - ale powodowało jednocześnie dysonans w postrzeganiu świata. Choćby w przypadku samych mężczyzn. Ona większość mogła oczarować urokiem, podczas kiedy Melisande musiała do tego użyć logiki, argumentów, albo sprytu. - Możemy narzucić wszystkim, by właśnie to czytali własnym dzieciom - posiadamy zarówno siłę jak i narzędzia, by tego dokonać. Ale czy istotnie chodzi nam o to, by w całości wybrzmieć nakazem - nie możliwością? - zapytała, pytanie kierując pozornie do bratowej, ale jej spojrzenie przesunęło się po twarzach wokół jakby właśnie prowadziła jedną z prelekcji na temat smoków na sympozjum. - Wolnością wyboru w pierwszych latach wychowania własnych latorośli. - podsumowała wracając tęczówkami do niej. - W przedstawianym przeze mnie planie chodzi o to, by tą historię matki pozwoliły zgłębić swoim pociechom z własnej woli - nie z rozporządzenia. - przyznała, mówiąc dalej. Wyraźnie, na tyle głośno, by usłyszeć mógł ją każdy w sali. - Wysłanie egzemplarza do każdego z domów posiadającego dzieci w odpowiednim wieku z pewnością znajduje się w zakresie naszych możliwości - tylko, czy wyegzekwowanie tego, by książki zostały naprawdę przyswojone przez najmłodszych nie pochłonie późniejszych zasobów czasu pochylających się nad tym ludzi? Czy chcemy by rodziny jedynie wypełniły narzucony obowiązek? - zadała kolejne z pytań nie ściągając z niej tęczówek. - Będzie nas to kosztować o wiele więcej, niż sam wydruk odpowiedniej ilości egzemplarzy. A w ostatecznym rozrachunku - w mojej opinii - może przynieść nam niepożądane reakcje, które mogą nie wybrzmieć szybko - albo głośno. Zamiast więc prowokować ku temu, podejdźmy do tematu subtelniej. Zrobimy ją tanią na tyle, by pozwolić sobie mógł na nią każdy. Wystarczy że dochód z jej sprzedaży będzie finansował kwotę którą będzie trzeba zapłacić ze jej wydruk by cena była zadowalająca i samospłacająca - jeśli się nie mylę w tej kwestii. - wydęła odrobinę wargi. - Da się to w ten sposób załatwić, Harlandzie? Skonstruowanie sprawy tak, żeby - może nie tyle co zasilała nasz budżet, a spłacała się sama? Z pewnością byłoby nam to na rękę. Od samego początku nie chodziło mi o zyski. - spojrzała na niego na krótką chwilę licząc na wstępne informacje, wracając spojrzeniem zaraz do Evandry. - A książka dobrze rozprowadzona dotrze wszędzie w obu przypadkach. Wieści rozejdą się same. Starczy napomknąć reporterowi o tym, jak Evan uwielbia tą historię, by te z kobiet, które podążają za twoim wzorem wyciągnęły po nią rękę. Wpuścić jedną służkę na zamku z odpowiednim zapałem, by historia o tym rozeszła się szybko i sprawnie. Sposobów działania jest wiele i nic nie będą kosztowały, no, może poza właściwą reklamą. Ale co najważniejsze, czy nie ułatwi nam to sprawy później - w perspektywie lat - jeśli małe dzieci będą prosić rodziców, by zasilić szeregi giermków? O to, by rodzicie dostrzegli pozytywy z posiadania pośród nich dzieci zadbamy zgodnie z tym, o czym wspomniał Ramsey. - przesunęła tęczówki na śmierciożercę posyłając do niego uśmiech. - To moje zdanie w tej kwestii. Ale przyznaje bez zgryzoty, że obie z dróg prawdopodobnie przyniosą nam korzyści. Pozostaje jedynie zdecydować, którą ze ścieżek wyruszymy w drogę. - podsumowała własny wywód. Ostateczna decyzja co do tego w jaki sposób rozpropagować bajki nie miała należeć do niej.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Z uwagą wysłuchałem słów Mitchella – to zapewne o nim wspominała mi wtedy Irina – i z wolna skinąłem głową w odpowiedzi na jego prośbę. Konstruktorzy byli teraz na wagę złota, a sprawa spichlerza w Crawley pilna, wręcz priorytetowa.
– Oczywiście. Jeśli nie zdołamy omówić całej sprawy na dzisiejszym spotkaniu, znajdę dla pana termin na osobne spotkanie w Ludlow Castle.
Gdy Mitch ponownie zajął swoje miejsce, głos zabrała Sigrun. Jej pytanie skłoniło mnie do krótkiej refleksji; musiałem przywołać z pamięci wszystkie zebrane dane. Pozostałe hrabstwa nie stanowiły priorytetu w mojej sprawie, ale naturalnym odruchem człowieka, który ceni sobie orientację w temacie – nie mogłem poprzestać na zbieraniu informacji jedynie z trzech najbardziej dotkniętych skutkami katastrofy terenów.
– Berkshire należące do Blacków zdaje się pozostawać jedynym terenem ledwie muśniętym przez kometę – odparłem z leniwym półuśmiechem, doskonale pamiętając moją rozmowę z Corneliusem w tej kwestii. Pani Fortuna miała w istocie bardzo wysublimowane poczucie humoru, skoro pozostawiła akurat tę ziemię nietkniętą. – Także Hertfordshire Bulstrode’ów prezentuje się zadowalająco, choć nie obyło się bez szkód i incydentów. Istota przesiedleń posiada skomplikowaną naturę – kontynuowałem wyważonym tonem – każdy wykonany odgórnie ruch powoduje konsekwencje na wzór wodnych kręgów po opadnięciu w toń ostatniej kropli. Konsekwencje te, z uwagi na zmienność ludzkiej natury, uważam za głęboko nieprzewidywalne, a przez to ryzykowne. Wielu czarodziejów zdaje się być także przywiązanym do ziemi, chcą odbudować to, co zabrał im kataklizm.
Do kolejnego pytania Sigrun się nie odniosłem; sprawa mrocznych cieni pozostawała dla mnie w gruncie rzeczy odległym tematem.
Głos Manannana wywołał we mnie uczucie głębokiego uznania. Kraken należał do grupy stworzeń szczególnie niebezpiecznych, fakt, że udało się go nakłonić do pozostania w strefie wpływów Traversów był szczególnie istotny. Deklarację pomocy przy transporcie przyjąłem w milczeniu, potwierdzając jej odbiór skinieniem głowy.
– Nie zadowala mnie odpowiedź jakiej będę musiał ci udzielić – zwróciłem się do Tristana – ale brzmi ona “mniej-więcej”. – Stuknąłem palcem w okładkę teczki i sięgnąłem w głąb pamięci po dane. – Ceny rynkowe materiałów budulcowych zmieniają się z dnia na dzień, podobnie ma się sprawa z każdym innym dobrem, którego wymaga nasza sytuacja. Część ruin da się rozebrać, kamień obrobić ponownie i zużyć, ale do obliczeń należy włączyć także prognozy gospodarcze dla regionu, fakt, że znaczna część pól pod uprawę zboża czy na wypas przestała istnieć stawia nas w bardzo niekorzystnej sytuacji. Ponadto istnieje jeszcze kwestia życia; to pozostaje bezcenne, szczególnie gdy mówimy o czarownicach czystej krwi w odpowiednim wieku. Obecna suma zamyka się więc w milionach, a co gorsza – stale rośnie.
Gdy skończyłem wypowiedź, nadszedł czas na kolejne raporty i kolejne pytania. Jedno z nich padło ze strony Ramseya, a jego natura ściągnęła moje myśli w stronę jednego z hrabstw podlegającego analizie.
– W West Sussex zniszczeniu uległ jeden z punktów obronnych na granicy. Początkiem września stanowił problematyczną kwestię; wyłom okazał się zaproszeniem dla niechcianego elementu. Shacklebolci okazali zdrowy rozsądek i szybko uprzątnęli bałagan na granicy, zwerbowano także dodatkowych ludzi. Najgorsza sytuacja to wciąż Surrey, litera prawa nie stanowi tam zbyt trwałej figury. Jeśli oczy Rycerzy Walpurgii miałyby spojrzeć w konkretnym kierunku, to właśnie tam.
Pytanie Ignotusa sprawiło, że uśmiechnąłem się kątem warg w niemal skromnej manierze.
– O tak, zdecydowanie. Graniczące z ziemiami terrorystów Hampshire urządziło nawet egzekucję wyłapanych zamachowców.
Kolejna genialna sugestia Corneliusa; egzekucja była o wiele tańsza i skuteczniejsza niż jakiekolwiek inne działanie odstraszające niechciany element.
Wciąż stojąc przy mównicy wysłuchałem następnych doniesień i raportów spływających z głębi kraju. O niektórych sprawach wiedziałem z wyprzedzeniem, ale bardziej szczegółowych zadaniach miałem przyjemność dowiedzieć się dopiero teraz. W milczeniu przyjmowałem kolejne informacje i odnotowywałem je w pamięci by w końcu zabrać głos ponownie tuż po Efremie:
– Shropshire ucierpiało w wyniku katastrofy w znacznym stopniu. Odłamek komety spadł na jedno z większych miast nieopodal Telford i całkowicie wymazał je z mapy. Spłonęły hektary ziemi, pył zanieczyścił rzeki i dopływy, a co gorsza, wpłynął także na zachowanie kolonii trolli – choć ich wola była łamana latami przez najlepszych treserów Ironbridge, świt 14 sierpnia przyniósł niespodziewane akty agresji i ignorowanie poleceń. Niektóre jednostki spisaliśmy na straty, a sekcje zwłok wykazały przedziwne połączenia pomiędzy tkanką, a pokrywającym je czarnym pyłem. Część tych problemów została już zażegnana, co pilniejsze pożary ugaszone. Z ciężkim sercem stwierdzam, że niemalże co drugi budynek został zniszczony, a tendencja utrzymuje się także na innych polach.
Ponownie przeciągnąłem spojrzeniem po sali, ale tym razem nie pojawiło się już żadne pytanie, uznałem zatem swoje wystąpienie za zakończone.
– Dziękuję za uwagę. – Ostatnie skinienie głową i opuściłem miejsce za mównicą, a po chwili także podest. Wróciłem do Idun, na zajmowane wcześniej miejsce z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku i z przyjemnością oddałem się dalszej obserwacji sytuacji, która szybko przyjęła kształt kolejnego toastu. Ująłem smukły kieliszek bez chwili wahania, w ślad za namiestnikiem Suffolk wznosząc toast za najpotężniejszego czarodzieja jakiego nosiła angielska ziemia.
Moje miejsce na podeście szybko zajął Ramsey, w paru słowach zapowiadając nadejście kolejnego tematu, które poprzedziło także wyjście Lucindy. Nakreślona przez Śmierciożercę niedaleka przyszłość od razu zyskała moją pełną uwagę – Hogwart był nieczynny i choć mój najstarszy syn zdążył go skończyć, tak pozostawała jeszcze kwestia niewiele od niego młodszej Lorelei i Alexandra, któremu jeszcze nie wybraliśmy szkoły. Durmstrang wciąż był opcją, zwłaszcza teraz, ale nowa frakcja nazwana dumnie Giermkami Nocy Walpurgii brzmiała znacznie lepiej. Program nauczania zaakceptowany przez Rycerzy, ze wskazaniem najważniejszych wartości i odpowiednimi treningami, z przysposobieniem panien do właściwej im roli – to była instytucja do której mógłbym posłać dzieci bez obaw o niewłaściwe towarzystwo czy nie do końca zadowalający program nauczania.
Obejrzałem się na siedzącą obok Idun, spróbowałem złapać jej spojrzenie by odczytać pierwsze myśli, pierwsze emocje związane z tym pomysłem. Czy to było rozwiązanie jednego z gorętszych tematów ostatnich miesięcy?
– Pomówię z lordem nestorem w sprawie trolli. Ironbridge dysponuje odpowiednimi jednostkami by uświetnić walki na arenie – przemówiłem po chwili, tym razem łapiąc spojrzenie Ramseya. Dłonie splotłem w piramidkę. – Sam od siebie, tu i teraz, mogę zadeklarować wsparcie od strony finansów. Po przedstawieniu planów – czy to konstrukcji czy potrzebnych tkanin na mundurki – przeliczę wydatki i uruchomię swoje kontakty by zdobyć materiały po możliwie jak najlepszej cenie i w optymalnym czasie. Pomówię także z goblinami z Gringotta, skrytka z dobrym oprocentowaniem byłaby miłym dodatkiem do zbiórki, zwiększyłaby pasywnie dochód przez odsetki.
Na moment odpłynąłem myślami w kierunku znajdującego się w mieście banku. Pracowałem tam przez lata, powoli i uparcie wypracowując sobie pozycję wśród goblinów; nie było to łatwe zadanie i po dziś dzień musiałem dobierać słowa z uwagą, a sporządzone przez nie umowy czytać po wielokroć. Ale dla sprawy byłem gotów zrobić wiele.
– Tak, jest to możliwe – odpowiedziałem Melisande z rozwagą, po krótkim milczeniu poświęconym na szacunkowe przeliczenie omawianej sprawy. – Pod pewnymi warunkami co prawda, ale jest.
– Oczywiście. Jeśli nie zdołamy omówić całej sprawy na dzisiejszym spotkaniu, znajdę dla pana termin na osobne spotkanie w Ludlow Castle.
Gdy Mitch ponownie zajął swoje miejsce, głos zabrała Sigrun. Jej pytanie skłoniło mnie do krótkiej refleksji; musiałem przywołać z pamięci wszystkie zebrane dane. Pozostałe hrabstwa nie stanowiły priorytetu w mojej sprawie, ale naturalnym odruchem człowieka, który ceni sobie orientację w temacie – nie mogłem poprzestać na zbieraniu informacji jedynie z trzech najbardziej dotkniętych skutkami katastrofy terenów.
– Berkshire należące do Blacków zdaje się pozostawać jedynym terenem ledwie muśniętym przez kometę – odparłem z leniwym półuśmiechem, doskonale pamiętając moją rozmowę z Corneliusem w tej kwestii. Pani Fortuna miała w istocie bardzo wysublimowane poczucie humoru, skoro pozostawiła akurat tę ziemię nietkniętą. – Także Hertfordshire Bulstrode’ów prezentuje się zadowalająco, choć nie obyło się bez szkód i incydentów. Istota przesiedleń posiada skomplikowaną naturę – kontynuowałem wyważonym tonem – każdy wykonany odgórnie ruch powoduje konsekwencje na wzór wodnych kręgów po opadnięciu w toń ostatniej kropli. Konsekwencje te, z uwagi na zmienność ludzkiej natury, uważam za głęboko nieprzewidywalne, a przez to ryzykowne. Wielu czarodziejów zdaje się być także przywiązanym do ziemi, chcą odbudować to, co zabrał im kataklizm.
Do kolejnego pytania Sigrun się nie odniosłem; sprawa mrocznych cieni pozostawała dla mnie w gruncie rzeczy odległym tematem.
Głos Manannana wywołał we mnie uczucie głębokiego uznania. Kraken należał do grupy stworzeń szczególnie niebezpiecznych, fakt, że udało się go nakłonić do pozostania w strefie wpływów Traversów był szczególnie istotny. Deklarację pomocy przy transporcie przyjąłem w milczeniu, potwierdzając jej odbiór skinieniem głowy.
– Nie zadowala mnie odpowiedź jakiej będę musiał ci udzielić – zwróciłem się do Tristana – ale brzmi ona “mniej-więcej”. – Stuknąłem palcem w okładkę teczki i sięgnąłem w głąb pamięci po dane. – Ceny rynkowe materiałów budulcowych zmieniają się z dnia na dzień, podobnie ma się sprawa z każdym innym dobrem, którego wymaga nasza sytuacja. Część ruin da się rozebrać, kamień obrobić ponownie i zużyć, ale do obliczeń należy włączyć także prognozy gospodarcze dla regionu, fakt, że znaczna część pól pod uprawę zboża czy na wypas przestała istnieć stawia nas w bardzo niekorzystnej sytuacji. Ponadto istnieje jeszcze kwestia życia; to pozostaje bezcenne, szczególnie gdy mówimy o czarownicach czystej krwi w odpowiednim wieku. Obecna suma zamyka się więc w milionach, a co gorsza – stale rośnie.
Gdy skończyłem wypowiedź, nadszedł czas na kolejne raporty i kolejne pytania. Jedno z nich padło ze strony Ramseya, a jego natura ściągnęła moje myśli w stronę jednego z hrabstw podlegającego analizie.
– W West Sussex zniszczeniu uległ jeden z punktów obronnych na granicy. Początkiem września stanowił problematyczną kwestię; wyłom okazał się zaproszeniem dla niechcianego elementu. Shacklebolci okazali zdrowy rozsądek i szybko uprzątnęli bałagan na granicy, zwerbowano także dodatkowych ludzi. Najgorsza sytuacja to wciąż Surrey, litera prawa nie stanowi tam zbyt trwałej figury. Jeśli oczy Rycerzy Walpurgii miałyby spojrzeć w konkretnym kierunku, to właśnie tam.
Pytanie Ignotusa sprawiło, że uśmiechnąłem się kątem warg w niemal skromnej manierze.
– O tak, zdecydowanie. Graniczące z ziemiami terrorystów Hampshire urządziło nawet egzekucję wyłapanych zamachowców.
Kolejna genialna sugestia Corneliusa; egzekucja była o wiele tańsza i skuteczniejsza niż jakiekolwiek inne działanie odstraszające niechciany element.
Wciąż stojąc przy mównicy wysłuchałem następnych doniesień i raportów spływających z głębi kraju. O niektórych sprawach wiedziałem z wyprzedzeniem, ale bardziej szczegółowych zadaniach miałem przyjemność dowiedzieć się dopiero teraz. W milczeniu przyjmowałem kolejne informacje i odnotowywałem je w pamięci by w końcu zabrać głos ponownie tuż po Efremie:
– Shropshire ucierpiało w wyniku katastrofy w znacznym stopniu. Odłamek komety spadł na jedno z większych miast nieopodal Telford i całkowicie wymazał je z mapy. Spłonęły hektary ziemi, pył zanieczyścił rzeki i dopływy, a co gorsza, wpłynął także na zachowanie kolonii trolli – choć ich wola była łamana latami przez najlepszych treserów Ironbridge, świt 14 sierpnia przyniósł niespodziewane akty agresji i ignorowanie poleceń. Niektóre jednostki spisaliśmy na straty, a sekcje zwłok wykazały przedziwne połączenia pomiędzy tkanką, a pokrywającym je czarnym pyłem. Część tych problemów została już zażegnana, co pilniejsze pożary ugaszone. Z ciężkim sercem stwierdzam, że niemalże co drugi budynek został zniszczony, a tendencja utrzymuje się także na innych polach.
Ponownie przeciągnąłem spojrzeniem po sali, ale tym razem nie pojawiło się już żadne pytanie, uznałem zatem swoje wystąpienie za zakończone.
– Dziękuję za uwagę. – Ostatnie skinienie głową i opuściłem miejsce za mównicą, a po chwili także podest. Wróciłem do Idun, na zajmowane wcześniej miejsce z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku i z przyjemnością oddałem się dalszej obserwacji sytuacji, która szybko przyjęła kształt kolejnego toastu. Ująłem smukły kieliszek bez chwili wahania, w ślad za namiestnikiem Suffolk wznosząc toast za najpotężniejszego czarodzieja jakiego nosiła angielska ziemia.
Moje miejsce na podeście szybko zajął Ramsey, w paru słowach zapowiadając nadejście kolejnego tematu, które poprzedziło także wyjście Lucindy. Nakreślona przez Śmierciożercę niedaleka przyszłość od razu zyskała moją pełną uwagę – Hogwart był nieczynny i choć mój najstarszy syn zdążył go skończyć, tak pozostawała jeszcze kwestia niewiele od niego młodszej Lorelei i Alexandra, któremu jeszcze nie wybraliśmy szkoły. Durmstrang wciąż był opcją, zwłaszcza teraz, ale nowa frakcja nazwana dumnie Giermkami Nocy Walpurgii brzmiała znacznie lepiej. Program nauczania zaakceptowany przez Rycerzy, ze wskazaniem najważniejszych wartości i odpowiednimi treningami, z przysposobieniem panien do właściwej im roli – to była instytucja do której mógłbym posłać dzieci bez obaw o niewłaściwe towarzystwo czy nie do końca zadowalający program nauczania.
Obejrzałem się na siedzącą obok Idun, spróbowałem złapać jej spojrzenie by odczytać pierwsze myśli, pierwsze emocje związane z tym pomysłem. Czy to było rozwiązanie jednego z gorętszych tematów ostatnich miesięcy?
– Pomówię z lordem nestorem w sprawie trolli. Ironbridge dysponuje odpowiednimi jednostkami by uświetnić walki na arenie – przemówiłem po chwili, tym razem łapiąc spojrzenie Ramseya. Dłonie splotłem w piramidkę. – Sam od siebie, tu i teraz, mogę zadeklarować wsparcie od strony finansów. Po przedstawieniu planów – czy to konstrukcji czy potrzebnych tkanin na mundurki – przeliczę wydatki i uruchomię swoje kontakty by zdobyć materiały po możliwie jak najlepszej cenie i w optymalnym czasie. Pomówię także z goblinami z Gringotta, skrytka z dobrym oprocentowaniem byłaby miłym dodatkiem do zbiórki, zwiększyłaby pasywnie dochód przez odsetki.
Na moment odpłynąłem myślami w kierunku znajdującego się w mieście banku. Pracowałem tam przez lata, powoli i uparcie wypracowując sobie pozycję wśród goblinów; nie było to łatwe zadanie i po dziś dzień musiałem dobierać słowa z uwagą, a sporządzone przez nie umowy czytać po wielokroć. Ale dla sprawy byłem gotów zrobić wiele.
– Tak, jest to możliwe – odpowiedziałem Melisande z rozwagą, po krótkim milczeniu poświęconym na szacunkowe przeliczenie omawianej sprawy. – Pod pewnymi warunkami co prawda, ale jest.
close your eyes, pay the price for your paradise
Harlan Avery
Zawód : analityk finansowy, doradca nestora
Wiek : 44
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I know there will come a day
When red runs the river
OPCM : 7 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 21 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Słysząc słowa Ramsey’a o Cieniu w piwnicy wywołały u niego uniesienie brwi w geście zaskoczenia. Tak jak zauważyła Melisande, był to co najmniej nie codzienny lokator. Burke zaczął się zastanawiać jak potężna magia musiała być użyta by spętać tego stwora. Jednocześnie jego ciekawość w tym momencie wzrosła dziesięciokrotnie. Rozumiał, że jeszcze nie nadeszła pora na rozmowy o Cieniach, wiedział jednak, że z całą pewnością będzie miał trochę do powiedzenia w tym temacie, ale również i kilka pytań. Na razie jednak musiał się powstrzymać. Opróżnił do końca swój kieliszek, który po chwili znów napełnił się szampanem. Osobiście wolałby porządną whiskey, ale nie miał zamiaru narzekać. Miał jednak nadzieję, że potem podadzą coś lepszego.
Kolejne raporty spływały od przybyłych, a na miejscu postanowili się pojawić spóźnialscy. Może i oboje należeli do rodzin szlachetnie urodzonych, jednak Xavier mało czym tak gardził jak nie przychodzeniem na czas. Działało to na niego jak płachta na byka, zwłaszcza jeśli chodziło o tak ważne wydarzenie jakim było spotkanie Rycerzy Walpurgii. Zapakował jednak nad swoją mimiką i jedynie skinął głową lordowi Rowle, który przysiadł się do ich stolika. Zastanawiał się czy Deirdre, która zajęła miejsce obok niego, w jakikolwiek sposób potem zareaguje na te spóźnienia. To ona zorganizowała spotkanie, rozesłała listy i zajęła się przygotowywaniami, miał szczere nadzieje, że konsekwencje zostaną wyciągnięte.
Tak jak powiedział Mulciber, byli Rycerzami Walpurgii, byli nimi na co dzień, w każdej chwili i nie mogli o tym zapominać. Nie reprezentowali tylko siebie i swoich rodów, pokazywali wszystkim, że są jednością, że ich czyny są czynami całej organizacji. Burke miał to na uwadze każdego dnia, nie ważne co robił, pamiętał kim jest i kogo reprezentuje. Jego myśli na moment powędrowały w kierunku starszego brata. Chciałby aby ten tu dzisiaj był, tyle lat poświęcił na wspieranie Rycerzy, nie rozumiał co nim kierowało kiedy poinformował go, że nie zamierza się pojawić. Nadal nie wiedział co wydarzyło się w styczniu kiedy wrócił do domu pół żywy, Craig nadal odmawiał odpowiedzi na jego pytanie.
Pomysł o wykorzystywaniu mugoli w roli niewolników przyjął z zadowoleniem. Co prawda w żadnym wypadku nie wpuściłby mugola do swojego domu, to nawet nie podlegało dyskusji, ale jeśli mieliby zajmować się pracą na dworze czy nawet służyć innym mieszkańcom Durham, nie widział w tym problemu. Wręcz przeciwnie, w końcu te bezwartościowe śmieci będą mogły zostać wykorzystane do pracy, która jest poniżej godności czarodzieji.
Słysząc o planowanym wiecu w grudniu, kącik ust lekko drgnął mu ku górze. Oczami wyobraźni już widział to wszystko. Przypomniał sobie wydarzenie, które miało miejsce z początkiem kwietnia, podejrzewał, że grudniowy więc będzie zorganizowany z jeszcze większym rozmachem. W jego mniemaniu był to świetny pomysł, dzięki temu pokażą całemu krajowi jedność i siłę, której tak bardzo potrzebowało społeczeństwo. Ludność Anglii potrzebowała zobaczyć, że nawet w obliczu katastrofy, której doświadczyła wyspa, nie ma mowy o żadnym rozpadzie na szczeblach władzy. Silna władza to silne państwo, zawsze wychodził z tego założenia.
- Z chęcią pomogę w organizacji wiecu i wszystkiego co jest z nim związanego zarówno od strony logistycznej jak i zarządzającej. Jako, że mam doświadczenie w zarządzaniu biznesem i negocjacjami z dostawcami i innymi przedsiębiorcami, mogę wspomóc nie tylko radą, ale i czynnym działaniem. - zgłosił chęć swojej pomocy, jednocześnie przenosząc spojrzenie na Melisande i posłał jej uprzejmy uśmiech.
Znał umiejętności kuzynki i wiedział, że jej umiejętności, w połączeniu, z jego doświadczeniem organizacyjnym, mogły zdziałać wiele. Wspólnie mogli stworzyć wydarzenie, które zapadnie w pamięć na bardzo długo.
On również widział przyszłość w dzieciach, w kolejnych pokoleniach, które miały nadejść po nich. Codziennie starał się poświęcić swoim dzieciom trochę czasu, zdecydowanie, od śmierci żony, więcej niż do tej pory. Chciał mimo wszystko być obecny w ich życiu, mieć wpływ na ich wychowanie, na ich poglądy. Starszy z bliźniąt, już wykazywał cechy typowego lorda Durham, był dumnym siedmiolatkiem znającym swoją wartość, gardzący mugolami. Córka, jego oczko w głowie ojca, również powoli dorastała, pobierała odpowiednie nauki i przygotowywała się na bycie lady Burke. Xavier był dumny ze swoich dzieci i wiedział, że będzie jeszcze bardziej kiedy wstąpią w szeregi Giermków Nocy Walpurgii. Oboje byli w odpowiednim wieku i nie wyobrażał sobie aby nie należały do tej nowo stworzonej organizacji. Pokiwał głową z zadowoloną miną słysząc również, że Primrose chce zająć się tworzeniem regulaminu. Wiedział, że kuzynka przyłoży się do tego tak jak do wszystkiego innego czym się do tej pory zajmowała.
- Wydaje mi się, że dobrze odebrane by było gdyby wszystkie nasze dzieci, naturalnie te w odpowiednim wieku, pojawiły się podczas wiecu już w mundurkach, z nami, na scenie. Pokaże to wszystkim jak ważne to jest, że nie ma wyjątków, że nasze dzieci dumnie reprezentują nie tylko swoje rodziny, ale przede wszystkim już w tak młodym wieku wiedzą czym jest oddanie sprawie. - dodał jeszcze od siebie.
Widząc ile osób zgłasza się do pomocy w tworzeniu programu nauczania dla młodzieży, nie planował się proponować. Owszem, gdyby chcieli mógł prowadzić zajęcia z szermierki dla chłopców, w wolnym czasie. Jako ojciec miał doświadczenie, jako takie, w wychowywaniu, ale jednak z całą pewnością, w ich gronie były osoby o wiele bardziej do tego odpowiednie.
Kolejne raporty spływały od przybyłych, a na miejscu postanowili się pojawić spóźnialscy. Może i oboje należeli do rodzin szlachetnie urodzonych, jednak Xavier mało czym tak gardził jak nie przychodzeniem na czas. Działało to na niego jak płachta na byka, zwłaszcza jeśli chodziło o tak ważne wydarzenie jakim było spotkanie Rycerzy Walpurgii. Zapakował jednak nad swoją mimiką i jedynie skinął głową lordowi Rowle, który przysiadł się do ich stolika. Zastanawiał się czy Deirdre, która zajęła miejsce obok niego, w jakikolwiek sposób potem zareaguje na te spóźnienia. To ona zorganizowała spotkanie, rozesłała listy i zajęła się przygotowywaniami, miał szczere nadzieje, że konsekwencje zostaną wyciągnięte.
Tak jak powiedział Mulciber, byli Rycerzami Walpurgii, byli nimi na co dzień, w każdej chwili i nie mogli o tym zapominać. Nie reprezentowali tylko siebie i swoich rodów, pokazywali wszystkim, że są jednością, że ich czyny są czynami całej organizacji. Burke miał to na uwadze każdego dnia, nie ważne co robił, pamiętał kim jest i kogo reprezentuje. Jego myśli na moment powędrowały w kierunku starszego brata. Chciałby aby ten tu dzisiaj był, tyle lat poświęcił na wspieranie Rycerzy, nie rozumiał co nim kierowało kiedy poinformował go, że nie zamierza się pojawić. Nadal nie wiedział co wydarzyło się w styczniu kiedy wrócił do domu pół żywy, Craig nadal odmawiał odpowiedzi na jego pytanie.
Pomysł o wykorzystywaniu mugoli w roli niewolników przyjął z zadowoleniem. Co prawda w żadnym wypadku nie wpuściłby mugola do swojego domu, to nawet nie podlegało dyskusji, ale jeśli mieliby zajmować się pracą na dworze czy nawet służyć innym mieszkańcom Durham, nie widział w tym problemu. Wręcz przeciwnie, w końcu te bezwartościowe śmieci będą mogły zostać wykorzystane do pracy, która jest poniżej godności czarodzieji.
Słysząc o planowanym wiecu w grudniu, kącik ust lekko drgnął mu ku górze. Oczami wyobraźni już widział to wszystko. Przypomniał sobie wydarzenie, które miało miejsce z początkiem kwietnia, podejrzewał, że grudniowy więc będzie zorganizowany z jeszcze większym rozmachem. W jego mniemaniu był to świetny pomysł, dzięki temu pokażą całemu krajowi jedność i siłę, której tak bardzo potrzebowało społeczeństwo. Ludność Anglii potrzebowała zobaczyć, że nawet w obliczu katastrofy, której doświadczyła wyspa, nie ma mowy o żadnym rozpadzie na szczeblach władzy. Silna władza to silne państwo, zawsze wychodził z tego założenia.
- Z chęcią pomogę w organizacji wiecu i wszystkiego co jest z nim związanego zarówno od strony logistycznej jak i zarządzającej. Jako, że mam doświadczenie w zarządzaniu biznesem i negocjacjami z dostawcami i innymi przedsiębiorcami, mogę wspomóc nie tylko radą, ale i czynnym działaniem. - zgłosił chęć swojej pomocy, jednocześnie przenosząc spojrzenie na Melisande i posłał jej uprzejmy uśmiech.
Znał umiejętności kuzynki i wiedział, że jej umiejętności, w połączeniu, z jego doświadczeniem organizacyjnym, mogły zdziałać wiele. Wspólnie mogli stworzyć wydarzenie, które zapadnie w pamięć na bardzo długo.
On również widział przyszłość w dzieciach, w kolejnych pokoleniach, które miały nadejść po nich. Codziennie starał się poświęcić swoim dzieciom trochę czasu, zdecydowanie, od śmierci żony, więcej niż do tej pory. Chciał mimo wszystko być obecny w ich życiu, mieć wpływ na ich wychowanie, na ich poglądy. Starszy z bliźniąt, już wykazywał cechy typowego lorda Durham, był dumnym siedmiolatkiem znającym swoją wartość, gardzący mugolami. Córka, jego oczko w głowie ojca, również powoli dorastała, pobierała odpowiednie nauki i przygotowywała się na bycie lady Burke. Xavier był dumny ze swoich dzieci i wiedział, że będzie jeszcze bardziej kiedy wstąpią w szeregi Giermków Nocy Walpurgii. Oboje byli w odpowiednim wieku i nie wyobrażał sobie aby nie należały do tej nowo stworzonej organizacji. Pokiwał głową z zadowoloną miną słysząc również, że Primrose chce zająć się tworzeniem regulaminu. Wiedział, że kuzynka przyłoży się do tego tak jak do wszystkiego innego czym się do tej pory zajmowała.
- Wydaje mi się, że dobrze odebrane by było gdyby wszystkie nasze dzieci, naturalnie te w odpowiednim wieku, pojawiły się podczas wiecu już w mundurkach, z nami, na scenie. Pokaże to wszystkim jak ważne to jest, że nie ma wyjątków, że nasze dzieci dumnie reprezentują nie tylko swoje rodziny, ale przede wszystkim już w tak młodym wieku wiedzą czym jest oddanie sprawie. - dodał jeszcze od siebie.
Widząc ile osób zgłasza się do pomocy w tworzeniu programu nauczania dla młodzieży, nie planował się proponować. Owszem, gdyby chcieli mógł prowadzić zajęcia z szermierki dla chłopców, w wolnym czasie. Jako ojciec miał doświadczenie, jako takie, w wychowywaniu, ale jednak z całą pewnością, w ich gronie były osoby o wiele bardziej do tego odpowiednie.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Śledziła wzrokiem wychodzącą z pomieszczenia Lucindę, tak, jakby chciała się upewnić, że ta na pewno zniknie za ciężkimi drzwiami. Nie powinno jej tutaj być, nawet w roli trofeum Drew, lecz jedyne, co mogli z tym fantem zrobić, to zadbać o to, by konkretniejsze rozmowy toczyły się w bardziej zaufanym gronie. Mieli przecież wielkie plany, wielkie i wspaniałe, wybrzmiewające w końcu pełnym głosem Mulcibera. Znała proponowane przez niego rozwiązania, lecz i tak sposób, w jaki odmalowywał przed Rycerzami Walpurgii nieodległą przyszłość, budził w niej poruszenie. Może nie wzruszenie, tego nie czuła już od dawna, lecz bez wątpienia Ramsey udoskonalił sztukę przemawiania. Podnosił morale, dawał nadzieję, motywował, ale jednocześnie bazował na faktach, na konkretnych przedsięwzięciach, które dzięki ich wspólnej pracy mogły przynieść im wszystkim korzyści. Śmierciożercom, Rycerzom, ale przede wszystkim magicznemu społeczeństwu. A przynajmniej ich reprezentantom po odpowiedniej stronie historii. Ta przecież będzie pisana przez zwycięzców, a co do ich personaliów nie było najmniejszych wątpliwości; to wierni poplecznicy Czarnego Pana zajmą się spisywaniem dziejowej historii. Pełnej planów, które na ich oczach staną się rzeczywistością. Zerknęła w bok, na Tristana, przelotnie.
Zaangażowanie Ignotusa wydało się oczywiste; miał duże doświadczenie, wiele dawnych znajomości mogło tez przydać się podczas procesu wyłapywania niewolników; czy jednak nadawał się na wzór do naśladowania dla młodzieży? Ona wiedziała, że tak, lecz czy jego pozycja była na tyle stabilna, by mógł się tego podjąć? Wśród czujnych spojrzeń rodziców? Z drugiej strony był przecież ojcem Śmierciożercy - kto, jak nie on, powinien mieć wpływ na nauczanie młodych chłopców? Pozostawiła ten temat, skupiając się na zapewnieniach Leonharda. Spóźnionego, nie spodobało się jej to, lecz już jasna deklaracja podjętych działań - jak najbardziej. - Wsparcie lorda - i rodu lorda - będzie niezwykle cenne - zwróciła się do siedzącego nieopodal arystokraty. Kto jak kto, ale akurat ta rodzina mogła pochwalić się wyjątkową antymugolską historią. I fantazją w radzeniu sobie z niemagiczną chołotą.
Obserwowała toczącą się dalej dyskusję w milczeniu - zadowolonym. Roztoczona przez Ramseya wizja zdawała się potrzebną iskrą, rozpalającą motywację Rycerzy oraz ich sojuszników. Cel został więc osiągnięty, choć kolejny - zorganizowanie wszystkiego i rozpoczęcie ruchu propagandowej machiny - już wyraźnie jawił się na horyzoncie.
- Cieszy mnie Twoje zaangażowanie, Primrose - lady Burke należała do czarownic wyjątkowo bystrych, o silnym charakterze i szybkim umyśle; była rzetelna i diabelsko ambitna, Deirdre nie wątpiła więc, że zajmie się powierzonymi kwestiami najlepiej, jak to tylko możliwe. Nie mogła jednak zignorować dość nowoczesnego podejścia tej konkretnej lady do pewnych kwestii; kwestii, które nie powinny zaprzątać młodym pannom głów. - I twoje, Evandro - przesunęła spojrzenie w bok, na idealny profil półwili. Wiedziała, że damy się przyjaźniły. - Twoja osoba będzie dla dziewcząt wspaniałym wzorem do naśladowania - niedoścignionym, dodała w myślach, lecz to tylko wzmagało motywację dziewczynek, o ile odpowiednio się nimi pokieruję. - I z tym większą radością będę trzymała pieczę nad organizacją przeznaczoną dla dziewcząt, tak, by przekazywane im wartości przysłużyły się im w dalszym życiu. Im, a przez to całemu społeczeństwu - zadecydowała, lecz jej ton pozostał miękki i uprzejmy. Jako Śmierciożerczyni musiała mieć kontrolę nad tym, co przekazywano najmłodszym. Ironia losu nie mogłaby być większa, nie spoglądała więc na Tristana; upiła łyk alkoholu i odłożyła kielich na stół. Dyskusja dotycząca dystrybucji książek dla dzieci nie wydawała się jej niezwykle istotna, liczył się przecież finalny efekt, środki prowadzące do niego wydawały się jej podobne. - Według mnie książka oferowana jako prezent do niczego rodzica nie zmusza, wręcz przeciwnie, wzbudza wdzięczność i lojalność. Zwłaszcza, że byłaby tylko częścią naszych działań kierowanych do najmłodszych - wypowiedziała się łagodnie. - Jestem pewna, że współorganizowany przez Ciebie wiec, Melisande, będzie niezapomniany - zwróciła się jeszcze do przyjaciółki. Ta z pewnością zadba o odpowiednią oprawę, lecz ta nie mogła istnieć w próźni. - a wpływy i znajomości Xaviera tylko usprawnią nasze działania - tam, gdzie nie powinni posłać lady, doskonale sprawdzi się lord Burke. To nazwisko otwierało wiele zamkniętych drzwi i mogło przekonać nieco hardszą i bardziej wycofną część londyńskiej socjety przedsiębiorców. - Prowadzone rzecz jasna pod Twoim czujnym okiem, Harlanie. Wiec ma być imponujący, tak jak i wszystkie otaczające go aktywności, lecz wiadomo - w granicach normy. Każdy galeon jest teraz podwójnie cenny - nie zamierzali skąpić złota na zorganizowanie walk, wiecu i reszty aktywności, ale nie mogli też działać przesadnie rozrzutnie. Igrzyska przyciągną wzrok i zainteresowanie ludu, ale ciągle musieli przeciez zapewnić im chleb. A także dach nad głową; ten na co dzień, nie tylko od święta. Przypuszczała, że do stworzenia projektu areny zgłosi się Macnair - i nie myliła się, chociaż była nieco zafrasowana ogromem obowiązków, jakie na siebie nakładał.
- Dasz radę zająć się tym wszystkim na raz, Mitchellu? - zapytała spokojnie, nie zniechęcająco; pracy jako konstruktor miał naprawdę wiele, a przecież oprócz wypełniania zadań jako sojusznik Rycerzy Walpurgii miał także te inne, w zwykłej, codziennej pracy. Nie chciała, by Macnair przy natłoku obowiązków popełnił niebezpieczne w skutkach błędy. Być może była jednak nadwrażliwa, zbyt...opiekuńcza? Zamyśliła się na moment, zastanawiając się nad padającymi w międzyczasie słowami Antonii. - Masz rację, produkt, który zostanie zaprezentowany czarodziejom, powinien być pozbawiony skaz - trzymanie pieczy nad jakością niewolników oraz odpowiednie zorganizowanie i skategoryzowanie sił roboczych było niezbędne. Czekała jednak na dalsze pomysły i zgłoszenia reszty Rycerzy; każdy z nich miał wyjątkowe talenty, mogące przydać się na kolejnych etapach organizowania nowego porządku.
- Odpowiednia czarownica na odpowiednim miejscu - uśmiechnęła się lekko do Valerie, rozjaśniającej się na wieść o stojących przed nią artystycznych wyzwaniach. Nie miała najmniejszych wątpliwości, ze talent pani Sallow przyczyni się do stworzenia wyjątkowej oprawy muzycznej. - Oczywiście; rozwój artystyczny, zwłaszcza u dziewcząt, jest niezwykle istotny - również propozycja współpracy przy planowaniu edukacji Giermków wydawała się rozsądna; szlachcianki wiedziały wiele o pięknie muzyki, lecz przecież nie będą osobiście edukować wesołej gromady. Propozycję Xaviera dotycząca wystąpienia razem z dziećmi na razie przemilczała - bliźnięta wydawały się jej nieco za młode, nie czuła się też w pełni komfortowo prezentując się jako matka - za to ta wystosowana w międzyczasie przez Manannana sprawiła, że się uśmiechnęła. Siła fizyczna lorda Traversa była więcej niż doskonała, przekonała się o tym na własnej skórze, nie wątpiła więc, że i reszta kompanii sprawi się doskonale. Także upewniając się, by motłoch bezpiecznie dotarł do Londynu. - Wydaje mi się to doskonałym pomysłem. Starcie z tak wymagającym żywiołem bez wątpienia zahartuje charakter młodych chłopców. A przy tym pozwoli na przeżycie prawdziwej przygody - i odsianie tych, którzy nie przydadzą się w budowaniui lepszego społeczeństwa, dodała w myślach. Oczami wyobraźni widziała topiących się slabeuszy, chłopców nieuważnych lub zbyt miękkkich, by przetrwać na statku.
| jeślikogośpominęłamwybaczcie; ten post nie kończy tury
Zaangażowanie Ignotusa wydało się oczywiste; miał duże doświadczenie, wiele dawnych znajomości mogło tez przydać się podczas procesu wyłapywania niewolników; czy jednak nadawał się na wzór do naśladowania dla młodzieży? Ona wiedziała, że tak, lecz czy jego pozycja była na tyle stabilna, by mógł się tego podjąć? Wśród czujnych spojrzeń rodziców? Z drugiej strony był przecież ojcem Śmierciożercy - kto, jak nie on, powinien mieć wpływ na nauczanie młodych chłopców? Pozostawiła ten temat, skupiając się na zapewnieniach Leonharda. Spóźnionego, nie spodobało się jej to, lecz już jasna deklaracja podjętych działań - jak najbardziej. - Wsparcie lorda - i rodu lorda - będzie niezwykle cenne - zwróciła się do siedzącego nieopodal arystokraty. Kto jak kto, ale akurat ta rodzina mogła pochwalić się wyjątkową antymugolską historią. I fantazją w radzeniu sobie z niemagiczną chołotą.
Obserwowała toczącą się dalej dyskusję w milczeniu - zadowolonym. Roztoczona przez Ramseya wizja zdawała się potrzebną iskrą, rozpalającą motywację Rycerzy oraz ich sojuszników. Cel został więc osiągnięty, choć kolejny - zorganizowanie wszystkiego i rozpoczęcie ruchu propagandowej machiny - już wyraźnie jawił się na horyzoncie.
- Cieszy mnie Twoje zaangażowanie, Primrose - lady Burke należała do czarownic wyjątkowo bystrych, o silnym charakterze i szybkim umyśle; była rzetelna i diabelsko ambitna, Deirdre nie wątpiła więc, że zajmie się powierzonymi kwestiami najlepiej, jak to tylko możliwe. Nie mogła jednak zignorować dość nowoczesnego podejścia tej konkretnej lady do pewnych kwestii; kwestii, które nie powinny zaprzątać młodym pannom głów. - I twoje, Evandro - przesunęła spojrzenie w bok, na idealny profil półwili. Wiedziała, że damy się przyjaźniły. - Twoja osoba będzie dla dziewcząt wspaniałym wzorem do naśladowania - niedoścignionym, dodała w myślach, lecz to tylko wzmagało motywację dziewczynek, o ile odpowiednio się nimi pokieruję. - I z tym większą radością będę trzymała pieczę nad organizacją przeznaczoną dla dziewcząt, tak, by przekazywane im wartości przysłużyły się im w dalszym życiu. Im, a przez to całemu społeczeństwu - zadecydowała, lecz jej ton pozostał miękki i uprzejmy. Jako Śmierciożerczyni musiała mieć kontrolę nad tym, co przekazywano najmłodszym. Ironia losu nie mogłaby być większa, nie spoglądała więc na Tristana; upiła łyk alkoholu i odłożyła kielich na stół. Dyskusja dotycząca dystrybucji książek dla dzieci nie wydawała się jej niezwykle istotna, liczył się przecież finalny efekt, środki prowadzące do niego wydawały się jej podobne. - Według mnie książka oferowana jako prezent do niczego rodzica nie zmusza, wręcz przeciwnie, wzbudza wdzięczność i lojalność. Zwłaszcza, że byłaby tylko częścią naszych działań kierowanych do najmłodszych - wypowiedziała się łagodnie. - Jestem pewna, że współorganizowany przez Ciebie wiec, Melisande, będzie niezapomniany - zwróciła się jeszcze do przyjaciółki. Ta z pewnością zadba o odpowiednią oprawę, lecz ta nie mogła istnieć w próźni. - a wpływy i znajomości Xaviera tylko usprawnią nasze działania - tam, gdzie nie powinni posłać lady, doskonale sprawdzi się lord Burke. To nazwisko otwierało wiele zamkniętych drzwi i mogło przekonać nieco hardszą i bardziej wycofną część londyńskiej socjety przedsiębiorców. - Prowadzone rzecz jasna pod Twoim czujnym okiem, Harlanie. Wiec ma być imponujący, tak jak i wszystkie otaczające go aktywności, lecz wiadomo - w granicach normy. Każdy galeon jest teraz podwójnie cenny - nie zamierzali skąpić złota na zorganizowanie walk, wiecu i reszty aktywności, ale nie mogli też działać przesadnie rozrzutnie. Igrzyska przyciągną wzrok i zainteresowanie ludu, ale ciągle musieli przeciez zapewnić im chleb. A także dach nad głową; ten na co dzień, nie tylko od święta. Przypuszczała, że do stworzenia projektu areny zgłosi się Macnair - i nie myliła się, chociaż była nieco zafrasowana ogromem obowiązków, jakie na siebie nakładał.
- Dasz radę zająć się tym wszystkim na raz, Mitchellu? - zapytała spokojnie, nie zniechęcająco; pracy jako konstruktor miał naprawdę wiele, a przecież oprócz wypełniania zadań jako sojusznik Rycerzy Walpurgii miał także te inne, w zwykłej, codziennej pracy. Nie chciała, by Macnair przy natłoku obowiązków popełnił niebezpieczne w skutkach błędy. Być może była jednak nadwrażliwa, zbyt...opiekuńcza? Zamyśliła się na moment, zastanawiając się nad padającymi w międzyczasie słowami Antonii. - Masz rację, produkt, który zostanie zaprezentowany czarodziejom, powinien być pozbawiony skaz - trzymanie pieczy nad jakością niewolników oraz odpowiednie zorganizowanie i skategoryzowanie sił roboczych było niezbędne. Czekała jednak na dalsze pomysły i zgłoszenia reszty Rycerzy; każdy z nich miał wyjątkowe talenty, mogące przydać się na kolejnych etapach organizowania nowego porządku.
- Odpowiednia czarownica na odpowiednim miejscu - uśmiechnęła się lekko do Valerie, rozjaśniającej się na wieść o stojących przed nią artystycznych wyzwaniach. Nie miała najmniejszych wątpliwości, ze talent pani Sallow przyczyni się do stworzenia wyjątkowej oprawy muzycznej. - Oczywiście; rozwój artystyczny, zwłaszcza u dziewcząt, jest niezwykle istotny - również propozycja współpracy przy planowaniu edukacji Giermków wydawała się rozsądna; szlachcianki wiedziały wiele o pięknie muzyki, lecz przecież nie będą osobiście edukować wesołej gromady. Propozycję Xaviera dotycząca wystąpienia razem z dziećmi na razie przemilczała - bliźnięta wydawały się jej nieco za młode, nie czuła się też w pełni komfortowo prezentując się jako matka - za to ta wystosowana w międzyczasie przez Manannana sprawiła, że się uśmiechnęła. Siła fizyczna lorda Traversa była więcej niż doskonała, przekonała się o tym na własnej skórze, nie wątpiła więc, że i reszta kompanii sprawi się doskonale. Także upewniając się, by motłoch bezpiecznie dotarł do Londynu. - Wydaje mi się to doskonałym pomysłem. Starcie z tak wymagającym żywiołem bez wątpienia zahartuje charakter młodych chłopców. A przy tym pozwoli na przeżycie prawdziwej przygody - i odsianie tych, którzy nie przydadzą się w budowaniui lepszego społeczeństwa, dodała w myślach. Oczami wyobraźni widziała topiących się slabeuszy, chłopców nieuważnych lub zbyt miękkkich, by przetrwać na statku.
| jeślikogośpominęłamwybaczcie; ten post nie kończy tury
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Skrępowanie wciąż trzymało jego ramiona w sztywnym uścisku, choć żaden z tragicznych scenariuszy rozpisanych w jego głowie nie miał się ziścić. Nikt nie rzucił mu paskudną klątwą prosto w twarz, ot, tak dla przykładu, jednak czuł na sobie spojrzenia. Znalazł się w bardzo eleganckim miejscu i pośród zbyt ważnych person, aby skwitować wszystko gromkim śmiechem, jak czynił ku uciesze publiki o prostszych gustach. Może maniakalnie nie śledził prasowych doniesień o zmianach na arenie politycznej, ale nie był całkowitym ignorantem, udało mu się wzrokiem wyłapać sylwetki osób słusznie odznaczonych orderami o różnych rangach. Tylko dzięki wyćwiczonym mięśniom nóg – pobłogosław Merlinie jego stalowe łydki! – nie zachwiał się pod mocą krytycznego spojrzenia madame Merciourt. Był bliski uwierzyć, że kryzys został zażegnany, bo udało mu się rozlać szampana do kilku kieliszków, najpierw zaczynając od tego należącego do Melisande, i w międzyczasie Manann przyznał się do niego bez grama wstydu, w ramach powitania ściskając jego przedramię. Nawet aż tak dogłębnie nie analizował czy nie uraził czymś przypadkiem siedzącej obok czarownicy, ponieważ ruchem podbródka brat zasugerował mu wybór ostatniego miejsca przy tym stole. To byłoby mocno nietaktowne, gdyby okazało się, że zabrał miejsce towarzyszowi ciężarnej pięknej kobiety. Na dodatek mogło jej zabraknąć odwagi do zgłoszenia sprzeciwu, bo jednak Fergus swą aparycją nie zachęcał do prowadzenia choćby dialogu, a co dopiero negocjacji. Czuł, że obejdzie się bez takiego skandalu, bo w przeciwnym razie któryś z czarodziejów przy stole zwróciłby mu uwagę. Został wręcz namaszczony do rozgoszczenia się na wybranym miejscu, bo sam Ramsey Mulciber w ramach powitania skinął mu głową. Musiał już tylko złapać swoje szkło i upić pierwszy łyk alkoholu…
Zamiast rozluźnić mięśnie, napiął się niczym struna, gdy Macnair, jeden z najbardziej zasłużonych w wojnie czarodziejów, zainicjował kolejny toast w imieniu spóźnialskich. Dosłownie czuł jak czubki jego uszu pokrywa wstydliwa czerwień, ale oznaki rosnącego zakłopotania w dużej mierze maskował zarost i włosy. Natychmiast poderwał kieliszek, wręcz gwałtownie, w tej jednej chwili był niczym strwożony uczniak w pierwszym dniu szkoły wywołany do tablicy. – Chwała Czarnemu Panu! – rzekł zdecydowanie, wreszcie głośno, a potem przytknął kieliszek do ust i przechylił go szybko, pozbawiając na raz całej zawartości. Stres puścił go na dobre dopiero w chwili, kiedy w sali bankietowej pojawił się spóźniony lord Rowle. Jakże mu ulżyło!
Zaskoczyła go obecność Lucindy Selwyn, z której zdał sobie sprawę dopiero w chwili, gdy poproszono ją o opuszczenia zacnego grona. Przesunął za nią spojrzeniem, zaraz instynktownie zerkając na brata, lecz nie był to odpowiedni moment by szukać w tej sprawie jakichkolwiek odpowiedzi. Ramsey jako dumny i zasłużony Śmierciożerca stanął za mównicą, a Fergus poczuł iskrę ekscytacji. Starał się z przemowy zapamiętać najpilniejsze kwestie, budując w sobie należyte poczucie obowiązku względem rodu, który jawnie poparł we wszystkich racjach Czarnego Pana. Miał jeszcze szansę przysłużyć się szlachetnej sprawie, nie mógł jej zaprzepaścić. Jednak dalsza przyszłość, następne dekady i stulecia, leżały w rękach ich potomków. Zadanie wychowania dzieci w duchu poszanowania słusznych wartości miało stać się kluczem dla trwałego sukcesu Rycerzy Walpurgii. Rozplątywanie politycznych zawiłości nie było jego mocną stroną, dlatego tym chętnie wsłuchiwał się w głosy bardziej rozeznanych w tej materii osób. Był pod wrażeniem tego jak łatwo innym osobom przychodziło wyjście z własnymi pomysłami, które w mgnieniu oka z pierwszych deklaracji osiągały kształt poważnych inicjatyw, nawet omawianych w ramach korzyści i kosztów. Doceniał mądrość w słowach Melisande, czuł dumę, gdy Manannan wyszedł z propozycjami konkretnych działań, jakie mógł podjąć on sam przy wsparciu ich rodu.
– Masz moje pełne wsparcie – zwrócił się do brata z chytrym uśmieszkiem, oczyma wyobraźni widząc jak wspólnymi siłami zmuszają młodzików do tarzania się w piasku, aby w pierwszej kolejności nabrali odpowiedniej sprawności fizycznej. Fergus może nie miał własnych pomysłów na chwile obecną, ale szczerze wierzył, że za to będzie całkowicie oddany realizacji tych należących do jego brata.
Zamiast rozluźnić mięśnie, napiął się niczym struna, gdy Macnair, jeden z najbardziej zasłużonych w wojnie czarodziejów, zainicjował kolejny toast w imieniu spóźnialskich. Dosłownie czuł jak czubki jego uszu pokrywa wstydliwa czerwień, ale oznaki rosnącego zakłopotania w dużej mierze maskował zarost i włosy. Natychmiast poderwał kieliszek, wręcz gwałtownie, w tej jednej chwili był niczym strwożony uczniak w pierwszym dniu szkoły wywołany do tablicy. – Chwała Czarnemu Panu! – rzekł zdecydowanie, wreszcie głośno, a potem przytknął kieliszek do ust i przechylił go szybko, pozbawiając na raz całej zawartości. Stres puścił go na dobre dopiero w chwili, kiedy w sali bankietowej pojawił się spóźniony lord Rowle. Jakże mu ulżyło!
Zaskoczyła go obecność Lucindy Selwyn, z której zdał sobie sprawę dopiero w chwili, gdy poproszono ją o opuszczenia zacnego grona. Przesunął za nią spojrzeniem, zaraz instynktownie zerkając na brata, lecz nie był to odpowiedni moment by szukać w tej sprawie jakichkolwiek odpowiedzi. Ramsey jako dumny i zasłużony Śmierciożerca stanął za mównicą, a Fergus poczuł iskrę ekscytacji. Starał się z przemowy zapamiętać najpilniejsze kwestie, budując w sobie należyte poczucie obowiązku względem rodu, który jawnie poparł we wszystkich racjach Czarnego Pana. Miał jeszcze szansę przysłużyć się szlachetnej sprawie, nie mógł jej zaprzepaścić. Jednak dalsza przyszłość, następne dekady i stulecia, leżały w rękach ich potomków. Zadanie wychowania dzieci w duchu poszanowania słusznych wartości miało stać się kluczem dla trwałego sukcesu Rycerzy Walpurgii. Rozplątywanie politycznych zawiłości nie było jego mocną stroną, dlatego tym chętnie wsłuchiwał się w głosy bardziej rozeznanych w tej materii osób. Był pod wrażeniem tego jak łatwo innym osobom przychodziło wyjście z własnymi pomysłami, które w mgnieniu oka z pierwszych deklaracji osiągały kształt poważnych inicjatyw, nawet omawianych w ramach korzyści i kosztów. Doceniał mądrość w słowach Melisande, czuł dumę, gdy Manannan wyszedł z propozycjami konkretnych działań, jakie mógł podjąć on sam przy wsparciu ich rodu.
– Masz moje pełne wsparcie – zwrócił się do brata z chytrym uśmieszkiem, oczyma wyobraźni widząc jak wspólnymi siłami zmuszają młodzików do tarzania się w piasku, aby w pierwszej kolejności nabrali odpowiedniej sprawności fizycznej. Fergus może nie miał własnych pomysłów na chwile obecną, ale szczerze wierzył, że za to będzie całkowicie oddany realizacji tych należących do jego brata.
Dancing like the ocean sways
I can do this every day
Fearghas Travers
Zawód : korsarz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
fergalicious definition make the girls go loco
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +1
CZARNA MAGIA : 2 +2
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 23
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie zgadzałem się z Dei, ale nie mogłem tego wytknąć. Chwała Czarnemu Panu wyszła z mych ust po jej nawołaniu, ale nie, nie teraz. Nie mogłem rzec nic, zbiłem usta w cienkiej linii dezaprobaty, bowiem czynny udział, nie odbierałem jako obligatoryjny w odniesieniu do opinii — znałem zasady wojny, ale znałem też zasady bycia człowiekiem. Nie każdy był gotów nieść poświęcenie wojny, nawet będąc gotowym poprzeć jedną ze stron — sam fakt czystek wspomnianych przeze mnie ziem był wystarczający. Choć zgadzałem się z myślą tu zebranych i oddałem serce oraz siłę sprawie, to nie byłem bezmyślny, dążąc do tego, do czego każdy winien - do końca wojny. Czy w zamordyzmie chcieli ujrzeć światło?
Przemilczałem.
Nie żałowałem tego, wsłuchując się w kolejne słowa i kolejne przemówienia. Macnairowie, z Iriną na czele, wydawali się silnym, antymugolskim frontem. Choć było tu wiele znamienitych rodzin, wydawali się wybijać na ich tle i przodować. W pewien sposób tak też było — choć kobieta odeszła z ich stolika, dalej mieli znaczącą siłę liczebnego przebicia. Przy moim stoliku zasiadał zaś Yaxley, którego spokój i skrupulatne spojrzenie wbite w publikę potęgowały to, co widziałem w sobie — chłodną ocenę, pozostawanie w cieniu. Nie było w tym gorączkowego podejścia do walki, wręcz horrendalnego zapału do działania, miast tego kalkulacja zysków i strat, podparta walką o wspólne dobro, ale każdy to dobro... w jakiś sposób stopniował.
Rosierowie, Traversowie, Yaxleyowie, Avery... nieliczne grono jak na skoroszyt. Czy to oznaka słabości rodów czystokrwistych? Czy winien byłem odpowiadać się za rodem matki, dumnie reprezentując ród Bulstrode, bez którego nie uzyskałbym miejsca w Ministerstwia takiego, na jakim byłem teraz?
Droga Dei, winien ci byłem więc wytłumaczenie, ale nim bym mógł je powiedzieć, to sam w głowie układałem konkluzję skrytą w tym spotkaniu. Nowi, gorsi lordowie. Walka o ziemie, nie zaś stawanie okoniem wobec lordów. Zawłaszczcie serca ich ludów, przejmijcie potęgę chłopstwa pragnącego spokoju - wywiozą ich na taczkach, a wy zdobędziecie poparcie pomocą, nie zaś siłą. Czarny Pan potrzebował popleczników nie tylko wśród lordów, ale wśród ich poddanych. Ile z nas, tu zebranych, poszczycić się mogło czystością krwi nieskalaną na przestrzeni stuleci? Ile z nas było tu przez rządców, a ile przez dogmaty własnych przekonań? Stawiając na politykę oddanych rodów, stawaili na utratę ziem, a to skutkowało słabością. Nawet odcięci od rzeczywistości rebelcianci wiedzieli, jak mogliby to wykorzystać. Książeczki na nic się tu zdzadzą.
Przemilczałem.
Nie żałowałem tego, wsłuchując się w kolejne słowa i kolejne przemówienia. Macnairowie, z Iriną na czele, wydawali się silnym, antymugolskim frontem. Choć było tu wiele znamienitych rodzin, wydawali się wybijać na ich tle i przodować. W pewien sposób tak też było — choć kobieta odeszła z ich stolika, dalej mieli znaczącą siłę liczebnego przebicia. Przy moim stoliku zasiadał zaś Yaxley, którego spokój i skrupulatne spojrzenie wbite w publikę potęgowały to, co widziałem w sobie — chłodną ocenę, pozostawanie w cieniu. Nie było w tym gorączkowego podejścia do walki, wręcz horrendalnego zapału do działania, miast tego kalkulacja zysków i strat, podparta walką o wspólne dobro, ale każdy to dobro... w jakiś sposób stopniował.
Rosierowie, Traversowie, Yaxleyowie, Avery... nieliczne grono jak na skoroszyt. Czy to oznaka słabości rodów czystokrwistych? Czy winien byłem odpowiadać się za rodem matki, dumnie reprezentując ród Bulstrode, bez którego nie uzyskałbym miejsca w Ministerstwia takiego, na jakim byłem teraz?
Droga Dei, winien ci byłem więc wytłumaczenie, ale nim bym mógł je powiedzieć, to sam w głowie układałem konkluzję skrytą w tym spotkaniu. Nowi, gorsi lordowie. Walka o ziemie, nie zaś stawanie okoniem wobec lordów. Zawłaszczcie serca ich ludów, przejmijcie potęgę chłopstwa pragnącego spokoju - wywiozą ich na taczkach, a wy zdobędziecie poparcie pomocą, nie zaś siłą. Czarny Pan potrzebował popleczników nie tylko wśród lordów, ale wśród ich poddanych. Ile z nas, tu zebranych, poszczycić się mogło czystością krwi nieskalaną na przestrzeni stuleci? Ile z nas było tu przez rządców, a ile przez dogmaty własnych przekonań? Stawiając na politykę oddanych rodów, stawaili na utratę ziem, a to skutkowało słabością. Nawet odcięci od rzeczywistości rebelcianci wiedzieli, jak mogliby to wykorzystać. Książeczki na nic się tu zdzadzą.
prawda jest jak dobre wino
często znajduje się je w najciemniejszym kącie piwnicy. co jakiś czas trzeba je odwrócić. a także delikatnie odkurzyć, zanim wyjmie się je na światło dzienne i spożytkuje.
Maerin Scorsone
Zawód : znawca prawa magicznego, zastępca kierownika służb administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 52 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
kłamałem więcej
niż kiedykolwiek chciałbym przyznać
a w moich żyłach płynęła krew
zimniejsza niż stal
niż kiedykolwiek chciałbym przyznać
a w moich żyłach płynęła krew
zimniejsza niż stal
OPCM : 15 +3
UROKI : 8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +2
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zaczęli do mnie mówić, a podłoga pochłonęła mnie w nicość. Ze swoistym zauroczeniem spoglądałam na wypowiedzi Deirdre czy Iriny, jakże piękna była siła kobiet, gdy sama swoją gubiłam. Tego potrzebowałam, swoiste sylwetki przekonań, które odnaleźć mogłam niegdyś w mojej matce, teraz zaś w szerszym gronie. Nim jednak moja dusza nie uległaby namaszczeniu, do moich uszu doszedł głos, który wprawił mnie w co najmniej palpitacje serca.
Kurwa mać.
Ja pierdole.
— Nie jestem blisko z tą częścią rodziny — wydukałam wreszcie, a poczucie niesprawiedliwości było we mnie większe niż Mont Blanc. Bo kurwa, no kuzyni... dalecy, bo dalecy, nie byli ode mnie w żaden sposób zależni. Równie dobrze ktoś by się mógł go zapytać... no właśnie, o mnie, bo jakiś knyp spod ciemnej gwiazdy mnie spłodził, wzbudzał uczucie poczciwego tatuśka, a potem okazał się totalnym idiotą. Teraz powinni wymagać od niego odpowiedzialności za mnie?
Drew Macnair, chyba nie lubię cię na start, bo tak mi wygodniej.
Chyba się go po prostu bałam. Wiedziałam o jego osiągach, mocy, jaką dzierżył i tym, że wzniósł nazwisko mojego ojca tak wysoko. Wiedziałam, że noszenie jego nazwisko potęgowało zapytania o moje istnienie, a ja rzecz nie mogłam nic innego, niż fakt, że ojciec nigdy nie był istotny. Po prostu nosiłam nazwisko tego mężczyzny, tylko i aż tyle.
— Ale ja jestem gotowa działać — odparłam po chwili, kierując te słowa do Drew, ale też spoglądając na Mitcha i Irinę. Mój współdziałacz, ale i kobieta, która przywitała się ze mną z uprzejmością, mogli ujrzeć iskrę w oku przy tych słowach, a nawet chwilę później, gdy przytaknęłam na przemowę Mitchella. Ktoś musiał ten cholerny kraj odbudować z bagna, jakie sprowadzili na nas rebelianci. To oni, siłą własnych, gołych rąk powinni teraz budować to, co burzyli, ale praca pozostawała jednak przy nas i w nas. Może właśnie dlatego tak bardzo mnie to ciągnęło? Potrzebowałam poczucia przynależności i tak właśnie się tutaj poczułam, gdy przyjęta w grono zwycięzców, nie odstawałam od nich mimo obaw. Słuchałam zaś i uczyłam się, tak jak obiecałam Sigrun, na którą co jakiś czas spoglądałam z niekrytym zainteresowaniem.
Doznałam smaku zaufania, obiecałam sobie go nie nadszarpnąć.
Kurwa mać.
Ja pierdole.
— Nie jestem blisko z tą częścią rodziny — wydukałam wreszcie, a poczucie niesprawiedliwości było we mnie większe niż Mont Blanc. Bo kurwa, no kuzyni... dalecy, bo dalecy, nie byli ode mnie w żaden sposób zależni. Równie dobrze ktoś by się mógł go zapytać... no właśnie, o mnie, bo jakiś knyp spod ciemnej gwiazdy mnie spłodził, wzbudzał uczucie poczciwego tatuśka, a potem okazał się totalnym idiotą. Teraz powinni wymagać od niego odpowiedzialności za mnie?
Drew Macnair, chyba nie lubię cię na start, bo tak mi wygodniej.
Chyba się go po prostu bałam. Wiedziałam o jego osiągach, mocy, jaką dzierżył i tym, że wzniósł nazwisko mojego ojca tak wysoko. Wiedziałam, że noszenie jego nazwisko potęgowało zapytania o moje istnienie, a ja rzecz nie mogłam nic innego, niż fakt, że ojciec nigdy nie był istotny. Po prostu nosiłam nazwisko tego mężczyzny, tylko i aż tyle.
— Ale ja jestem gotowa działać — odparłam po chwili, kierując te słowa do Drew, ale też spoglądając na Mitcha i Irinę. Mój współdziałacz, ale i kobieta, która przywitała się ze mną z uprzejmością, mogli ujrzeć iskrę w oku przy tych słowach, a nawet chwilę później, gdy przytaknęłam na przemowę Mitchella. Ktoś musiał ten cholerny kraj odbudować z bagna, jakie sprowadzili na nas rebelianci. To oni, siłą własnych, gołych rąk powinni teraz budować to, co burzyli, ale praca pozostawała jednak przy nas i w nas. Może właśnie dlatego tak bardzo mnie to ciągnęło? Potrzebowałam poczucia przynależności i tak właśnie się tutaj poczułam, gdy przyjęta w grono zwycięzców, nie odstawałam od nich mimo obaw. Słuchałam zaś i uczyłam się, tak jak obiecałam Sigrun, na którą co jakiś czas spoglądałam z niekrytym zainteresowaniem.
Doznałam smaku zaufania, obiecałam sobie go nie nadszarpnąć.
Larissa Macnair
Zawód : konstruktorka, przyszła naukowczyni
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
all the hate coming out from a generation
who got everything and nothing, guided by temptation
are you killing for yourself or killing for your saviour?
who got everything and nothing, guided by temptation
are you killing for yourself or killing for your saviour?
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16
CZARNA MAGIA : 8
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pokręcił głową przecząco na pytanie o Smocze Ogrody Xaviera, niezobowiązujące pytanie nie zmierzało do użalania się nad rodzinnym majątkiem. W pierwszej kolejności przeznaczali zasoby na odratowanie własnego majątku, co pozwalało zachować dobytek Rosierów w doskonałym stanie, nigdy nie był zwolennikiem rozdawnictwa pieniędzy niezależnie od tego, jak bardzo poszkodowany został prosty lud. Nieszczęśliwe zdarzenia były przecież częścią życia - i każdy musiał poradzić sobie z nimi samodzielnie. Żaden mężczyzna dbający o swoją rodznę, nie zostawi jej przecież na ulicy - a on nie był instytucją charytatywną, by próbować naprawić świat w ten sposób. Jego posłannictwo było inne, wyższe, niosło idee, która zmieniła ten kraj, która miała szansę zmienić cały świat. Świat, w którym czystokrwiści czarodzieje nie będą już nigdy cierpieć. Wcześniej - musieli ponieść swoją ofiarę. Nic w życiu nie przychodziło łatwo. Raportów z poszczególnych ziem słuchał jednym uchem, o wielu z tych zdarzeń pisały gazety. Większości nie dało się zaradzić. Odbudowa pewnie nie nastąpi nigdy, budowali przecież nowe: na popiołach starego, tak jak zawsze planowali. Prośby o pomoc spływały zewsząd, ale na wszystko środków nie mieli. A nawet, jeśli mieli: to rozdać ich nie zamierzali. Dobrze, że Rycerze czuwali. Dobrze, że pokazywali się w tych miejscach. Dobrze, że motłoch ich widywał i mógł docenić ich pomoc. Kiwnął głową Mitchellowi na jego zapewnienie, projekt to dużo, ale nie wystarczająco. Potrzebowali pieniędzy, materiałów, robotników. Problem tego ostatniego miał rozwiązać się niebawem, ale w dalszym ciągu wszystkie budowlane inwestycje były przede wszystkim kosztowne. Uniósł wzrok na Harlanda, który - w odpowiedzi na jego wcześniejsze pytanie - zabrał głos. Gospodarcza sytuacja kraju była... niekorzystna. Zgrabny eufemizm w zasadzie zamykał tę dyskusję. Śledził czarodzieja wzrokiem, gdy powracał do stolika, zastanawiając się nad jego słowami.
Z rozbawieniem tańczącym na ustach odpowiedział skinieniem głowy na powitalny gest Scorsone'a - nietrudno było dostrzec subtelne zmiany grymasów, uśmiechów, spojrzeń na męskich twarzach, gdy Evandra obdarzała ich uwagą - było to dla niego niezwykłym komplementem i lubił na to patrzeć.
- Zaiste, pięknie dziś wyglądacie, lady Burke - dołączył się do pochwał żony, gdy podczas ich rozmowy zajmował miejsce pomiędzy nimi. Zmiana została dostrzeżona, musiał przyznać przed sobą, że spodziewał się spotkać dziś kontrowersyjną arystokratkę w mniej adekwatnym do sytuacji stroju.
Przyglądał się licu małżonki, gdy przedstawiła swoją historię - krótko później Deirdre zapowiedziała późniejszy powrót do tematu, więc nie sięgnął po głębię tej historii. Jej sedno musiało jednak pozostać sekretem, obrączka Evandry władna była zniszczyć jego duszę. Zaklęła w sobie jej ułamany fragment. Nie zamierzał zwierzać się z tego zdrajczyni krwi.
- Te istoty nie są nam wrogie - podkreślił sens historii Evandry nieco wymijająco, lecz prawdziwie. To, co pozwalało mu nad nimi zapanować, nie miało nic wspólnego z jego mrocznym rytuałem, a mocą płynącą we krwi. Posłuszeństwo należało wymusić, ale wymuszone czyniło z nich potężnych sprzymierzeńców. Na rozmowę o tym przyjdzie jednak jeszcze czas.
- Posiadacie swój prywatny kanał la Manche, sir? - spytał spóźnionego Traversa, dostatecznie głośno, bo usłyszeli to wszyscy, odginając w bok dłoń z uniesionym kieliszkiem szampana, gdyż nie zrozumiał tej zgrabnej metafory i wziął ją za interesującą opowieść o pajęczej sieci rzek i ewentualnych problemach na wodzie, które wybrzmiewały potencjalnie ekscytującą historią.
Deirdre i Ramseya słuchał w ciszy, nie bez powodu zajęli wszak mównicę - ich słowom oddając należny szacunek. Wspierał ich oboje, zaznajomiony z poruszaną materią. Nonszalancko uniósł kieliszek i upił zeń łyk, gdy Mulciber podziękował za gościnę, by przechylić głowę w kierunku Deirdre, która zajęła miejsce obok.
- Tylko ze mną nie zamierzasz dziś szeptać? - spytał cichym szeptem z rozbawieniem tańczącym na ustach, nie odejmując jednak spojrzenia od sceny - by nie okazać prowadzoną na uboczu rozmową braku szacunku prelegentowi. Mówił wszak o rzeczach istotnych, snute plany na powołanie małoletniej organizacji mogły być remedium na część trawiących ich problemów. Może bardziej plastrem przyklejonym na głęboką ranę, lecz każdą jątrzącą się ranę w pierwszej kolejności należało zabezpieczyć. Te plany miały wydać swoje owoce w nadchodzącej przyszłości, podobnie jak zebranie taniej siły roboczej, która pomoże odbudować kraj po minionej katastrofie. Gdzieś po drodze do stolika zbliżył się Leonhard, powitał go skinieniem głowy.
Spojrzał na Ignotusa, gdy zaproponował swoją osobę na koordynatora dziecięcego projektu - nie zaprotestował. Mulciber nosił na przedramieniu Mroczny Znak, i choć wciąż przechodził swoją rekonwalescencję, która - niestety - zwalniała go ze służby, wciąż cieszył się pośród nich najrozleglejszym życiowym doświadczeniem, a jego konserwatywne wychowanie nauczyło szanować przewagę starszyzny. Wydawał się właściwym czarodziejem na właściwym miejscu, nie mogli zwątpić ani w jego oddanie, ani w jego życiową mądrość. Przeniósł spojrzenie na Ramseya, wiedząc, że odnajdzie w nim porozumienie. Z nieco większym wahaniem przyjrzał się Primrose, powątpiewał w jej zdolności do pokierowania dziewczętami. Zdarzało jej się samej zachowywać nieodpowiednio. Miała wiedzę, jak na bardzo młody wiek dość obszerną, lecz płaciła za to cenę niskiego obycia społecznego. Nie do końca były to cechy, które należało przekazać kolejnym pokoleniom dziewcząt. Wsparcie Evandry, oraz jego siostry, które zabrały głos chwilę później, dawały zapewnienie zachowania pewnych standardów - ale i tak musieli zachować nad nimi kontrolę, przeniósł wzrok na Deirdre. Była Śmierciożerczynią, jako kobieta - to ona winna zabrać głos. - Przekazywanie informacji o przedsięwzięciu inaczej, niż tylko plotkami, nie jest równoznaczne z odebraniem wyboru - zwrócił się do siostry, gdy rozminęła się ze słowami Evandry - brak zrozumienia między czarownicami dostrzegłby nawet ślepiec, lecz o to nietrudno, gdy w natłoku myśli pojawiają się nowe idee. Osobiście nei widział nic zdrożnego w przymuszeniu czarodziejów do sięgnięcia po sprawdzone rozwiązania, ale jednocześnie nie zamierzał wtrącać się w snute przez nie plany. Ufał, że dotrą do matek skuteczniej.
- Doskonała myśl - przytaknął Traversowi, gdy zaproponował ciężkie fizyczne przeszkolenie dla chłopców, wtórując w tym Śmierciożerczyni. - W zdrowym ciele zdrowy duch - Fizyczna sprawność ich wychowanków była ważna. Nada im bardziej imponującej prezencji, która podkreśli ich wyjątkowość, ale i pomoże zadbać o zdrowie.
Z roztargnieniem uniósł spojrzenie ku Valerie, gdy zaproponowała im honorowe uczestnictwo w Giermkach. Propozycja pasowała do jej ślicznej buzi, ale nie wydawało mu się to prawdopodobne.
- Uczestnictwo w Giermkach winno poprzedzać starania, by stać się Rycerzem. Ci młodzi ludzie winni snuć fantazje o tym, by przy kolejnym spotkaniu zasiąść przy tych stołach pomiędzy nami. Honorowe członkostwo Śmierciożerców w organizacji dziecięcej mogą przejąć te pośród naszych dzieci, które są zbyt młode, by doświadczyć pełnoprawnego tytułu, a dla których ten tytuł będzie bardziej adekwatnym. Jestem pewien, że Hersilla rozjaśni swoją urodą ten pochód... ile ma lat? - założył, że mniej, niż wymagane, ale przecież tego nie wiedział, nie był też dobry w szacowaniu dziecięcego wieku. Pamiętał jednak imię przybranej córki Corneliusa. - Nie zamierzamy wypuścić Giermków spod nadzoru, pozostawimy ich pod własną kontrolą. Musimy zachować ścisłą hierarchię, pani Sallow, bez niej trudno o posłuszeństwo. - Wywodziła się z klasy średniej, mogła nie rozumieć, jak ważną była, by zachować porządek. Zostać docenionym przez Giermków dla Śmierciożerców nie było żadnym pochlebstwem. Być może spotkałoby się to z powszechnym uśmiechem i zadowoleniem, lecz nie nosili Mrocznego Znaku, by budzić uśmiechy rozczulonych przyszłością swoich pociech matek. Dobrze radził sobie w odgrywaniu politycznej hucpy, ale istniały jej granice. Pełnili konkretną rolę, której nie zamierzali odbierać powagi. Uzyskać Mroczny Znak na przedramieniu miało być najskrytszym marzeniem każdego odchowanego chłopca - osiągalnym tylko dla najambitniejszych i najzdolniejszych pośród nich. Był pewien, że Ignotus ten cel zrozumie. Kiwnął też głową na słowa Xaviera, jego synowie pojawią się na miejscu w odpowiednim stroju - a jeśli Morgana okaże im łaskę, być może na uroczystość wezmą też Estellę.
- Chłopców również musimy zaznajomić ze sztuką - wtrącił w słowa Deirdre. - Nie chcemy, by nasz nowy świat budowali barbarzyńcy. Mają być przyszłością. Kwiatem młodzieży. Na początku należy zastanowić się nad progiem wejścia do organizacji, nie może być niski, a kwestia urodzenia, w szczególności w przypadku czarodziejów półkrwi, nie może grać głównej roli. Od naszych młodych ludzi mamy prawo wymagać. Nie wystarczy nie urodzić się z mugola, by stać się nadzieją. Istotne są pewne predyspozycje, potencjał intelektualny, magiczna moc, ambicja, zdolności... - wymieniał pokrótce, Giermkowie mieli być marzeniem: marzeniem nie dla wszystkich osiągalnym. Przymusem, naturalnie, któremu jednak nie każdy sprosta. Niektóre dzieci przynoszą rodzicom tylko wstyd, niewielka to dla nich krzywda, że nie zostaną przyjęte do Hogwartu. Antagonizmy budowały hierarchię, hierarchia umacniała paternalistyczną władzę - nie wypadało mówić o tym przy wszystkich, gdy zasiadały między nimi dziś również wrażliwe i kruche umysły, lecz Giermkowie nie mieli poczuć się tylko częścią społeczeństwa. Przede wszystkim mieli poczuć się lepsi i bardziej uprzywilejowani od pozostałej części społeczeństwa. Generowanie konfliktów im sprzyjało. Dziel i rządź, w kryzysie gospodarczym nie do końca zmierzali do cukierkowego dobrobytu. Dojście na szczyt musiało zostać okupione krwią i potem. Wielu pośród tu zgromadzonych sądziło, że dobre uczynki pomogą im utrzymać władzę, trwali jednak w naiwnym błędzie niejednokrotnie prostowanym przez brutalną historię nie tylko Anglii, a całego świata. To emocją rządziło się najłatwiej. Pragnieniem, zazdrością, nienawiścią i gniewem. Pychą i dumą. Ambicją i strachem. Chłodna kalkulacja wystawiała prosty rachunek zysków i strat.
Z rozbawieniem tańczącym na ustach odpowiedział skinieniem głowy na powitalny gest Scorsone'a - nietrudno było dostrzec subtelne zmiany grymasów, uśmiechów, spojrzeń na męskich twarzach, gdy Evandra obdarzała ich uwagą - było to dla niego niezwykłym komplementem i lubił na to patrzeć.
- Zaiste, pięknie dziś wyglądacie, lady Burke - dołączył się do pochwał żony, gdy podczas ich rozmowy zajmował miejsce pomiędzy nimi. Zmiana została dostrzeżona, musiał przyznać przed sobą, że spodziewał się spotkać dziś kontrowersyjną arystokratkę w mniej adekwatnym do sytuacji stroju.
Przyglądał się licu małżonki, gdy przedstawiła swoją historię - krótko później Deirdre zapowiedziała późniejszy powrót do tematu, więc nie sięgnął po głębię tej historii. Jej sedno musiało jednak pozostać sekretem, obrączka Evandry władna była zniszczyć jego duszę. Zaklęła w sobie jej ułamany fragment. Nie zamierzał zwierzać się z tego zdrajczyni krwi.
- Te istoty nie są nam wrogie - podkreślił sens historii Evandry nieco wymijająco, lecz prawdziwie. To, co pozwalało mu nad nimi zapanować, nie miało nic wspólnego z jego mrocznym rytuałem, a mocą płynącą we krwi. Posłuszeństwo należało wymusić, ale wymuszone czyniło z nich potężnych sprzymierzeńców. Na rozmowę o tym przyjdzie jednak jeszcze czas.
- Posiadacie swój prywatny kanał la Manche, sir? - spytał spóźnionego Traversa, dostatecznie głośno, bo usłyszeli to wszyscy, odginając w bok dłoń z uniesionym kieliszkiem szampana, gdyż nie zrozumiał tej zgrabnej metafory i wziął ją za interesującą opowieść o pajęczej sieci rzek i ewentualnych problemach na wodzie, które wybrzmiewały potencjalnie ekscytującą historią.
Deirdre i Ramseya słuchał w ciszy, nie bez powodu zajęli wszak mównicę - ich słowom oddając należny szacunek. Wspierał ich oboje, zaznajomiony z poruszaną materią. Nonszalancko uniósł kieliszek i upił zeń łyk, gdy Mulciber podziękował za gościnę, by przechylić głowę w kierunku Deirdre, która zajęła miejsce obok.
- Tylko ze mną nie zamierzasz dziś szeptać? - spytał cichym szeptem z rozbawieniem tańczącym na ustach, nie odejmując jednak spojrzenia od sceny - by nie okazać prowadzoną na uboczu rozmową braku szacunku prelegentowi. Mówił wszak o rzeczach istotnych, snute plany na powołanie małoletniej organizacji mogły być remedium na część trawiących ich problemów. Może bardziej plastrem przyklejonym na głęboką ranę, lecz każdą jątrzącą się ranę w pierwszej kolejności należało zabezpieczyć. Te plany miały wydać swoje owoce w nadchodzącej przyszłości, podobnie jak zebranie taniej siły roboczej, która pomoże odbudować kraj po minionej katastrofie. Gdzieś po drodze do stolika zbliżył się Leonhard, powitał go skinieniem głowy.
Spojrzał na Ignotusa, gdy zaproponował swoją osobę na koordynatora dziecięcego projektu - nie zaprotestował. Mulciber nosił na przedramieniu Mroczny Znak, i choć wciąż przechodził swoją rekonwalescencję, która - niestety - zwalniała go ze służby, wciąż cieszył się pośród nich najrozleglejszym życiowym doświadczeniem, a jego konserwatywne wychowanie nauczyło szanować przewagę starszyzny. Wydawał się właściwym czarodziejem na właściwym miejscu, nie mogli zwątpić ani w jego oddanie, ani w jego życiową mądrość. Przeniósł spojrzenie na Ramseya, wiedząc, że odnajdzie w nim porozumienie. Z nieco większym wahaniem przyjrzał się Primrose, powątpiewał w jej zdolności do pokierowania dziewczętami. Zdarzało jej się samej zachowywać nieodpowiednio. Miała wiedzę, jak na bardzo młody wiek dość obszerną, lecz płaciła za to cenę niskiego obycia społecznego. Nie do końca były to cechy, które należało przekazać kolejnym pokoleniom dziewcząt. Wsparcie Evandry, oraz jego siostry, które zabrały głos chwilę później, dawały zapewnienie zachowania pewnych standardów - ale i tak musieli zachować nad nimi kontrolę, przeniósł wzrok na Deirdre. Była Śmierciożerczynią, jako kobieta - to ona winna zabrać głos. - Przekazywanie informacji o przedsięwzięciu inaczej, niż tylko plotkami, nie jest równoznaczne z odebraniem wyboru - zwrócił się do siostry, gdy rozminęła się ze słowami Evandry - brak zrozumienia między czarownicami dostrzegłby nawet ślepiec, lecz o to nietrudno, gdy w natłoku myśli pojawiają się nowe idee. Osobiście nei widział nic zdrożnego w przymuszeniu czarodziejów do sięgnięcia po sprawdzone rozwiązania, ale jednocześnie nie zamierzał wtrącać się w snute przez nie plany. Ufał, że dotrą do matek skuteczniej.
- Doskonała myśl - przytaknął Traversowi, gdy zaproponował ciężkie fizyczne przeszkolenie dla chłopców, wtórując w tym Śmierciożerczyni. - W zdrowym ciele zdrowy duch - Fizyczna sprawność ich wychowanków była ważna. Nada im bardziej imponującej prezencji, która podkreśli ich wyjątkowość, ale i pomoże zadbać o zdrowie.
Z roztargnieniem uniósł spojrzenie ku Valerie, gdy zaproponowała im honorowe uczestnictwo w Giermkach. Propozycja pasowała do jej ślicznej buzi, ale nie wydawało mu się to prawdopodobne.
- Uczestnictwo w Giermkach winno poprzedzać starania, by stać się Rycerzem. Ci młodzi ludzie winni snuć fantazje o tym, by przy kolejnym spotkaniu zasiąść przy tych stołach pomiędzy nami. Honorowe członkostwo Śmierciożerców w organizacji dziecięcej mogą przejąć te pośród naszych dzieci, które są zbyt młode, by doświadczyć pełnoprawnego tytułu, a dla których ten tytuł będzie bardziej adekwatnym. Jestem pewien, że Hersilla rozjaśni swoją urodą ten pochód... ile ma lat? - założył, że mniej, niż wymagane, ale przecież tego nie wiedział, nie był też dobry w szacowaniu dziecięcego wieku. Pamiętał jednak imię przybranej córki Corneliusa. - Nie zamierzamy wypuścić Giermków spod nadzoru, pozostawimy ich pod własną kontrolą. Musimy zachować ścisłą hierarchię, pani Sallow, bez niej trudno o posłuszeństwo. - Wywodziła się z klasy średniej, mogła nie rozumieć, jak ważną była, by zachować porządek. Zostać docenionym przez Giermków dla Śmierciożerców nie było żadnym pochlebstwem. Być może spotkałoby się to z powszechnym uśmiechem i zadowoleniem, lecz nie nosili Mrocznego Znaku, by budzić uśmiechy rozczulonych przyszłością swoich pociech matek. Dobrze radził sobie w odgrywaniu politycznej hucpy, ale istniały jej granice. Pełnili konkretną rolę, której nie zamierzali odbierać powagi. Uzyskać Mroczny Znak na przedramieniu miało być najskrytszym marzeniem każdego odchowanego chłopca - osiągalnym tylko dla najambitniejszych i najzdolniejszych pośród nich. Był pewien, że Ignotus ten cel zrozumie. Kiwnął też głową na słowa Xaviera, jego synowie pojawią się na miejscu w odpowiednim stroju - a jeśli Morgana okaże im łaskę, być może na uroczystość wezmą też Estellę.
- Chłopców również musimy zaznajomić ze sztuką - wtrącił w słowa Deirdre. - Nie chcemy, by nasz nowy świat budowali barbarzyńcy. Mają być przyszłością. Kwiatem młodzieży. Na początku należy zastanowić się nad progiem wejścia do organizacji, nie może być niski, a kwestia urodzenia, w szczególności w przypadku czarodziejów półkrwi, nie może grać głównej roli. Od naszych młodych ludzi mamy prawo wymagać. Nie wystarczy nie urodzić się z mugola, by stać się nadzieją. Istotne są pewne predyspozycje, potencjał intelektualny, magiczna moc, ambicja, zdolności... - wymieniał pokrótce, Giermkowie mieli być marzeniem: marzeniem nie dla wszystkich osiągalnym. Przymusem, naturalnie, któremu jednak nie każdy sprosta. Niektóre dzieci przynoszą rodzicom tylko wstyd, niewielka to dla nich krzywda, że nie zostaną przyjęte do Hogwartu. Antagonizmy budowały hierarchię, hierarchia umacniała paternalistyczną władzę - nie wypadało mówić o tym przy wszystkich, gdy zasiadały między nimi dziś również wrażliwe i kruche umysły, lecz Giermkowie nie mieli poczuć się tylko częścią społeczeństwa. Przede wszystkim mieli poczuć się lepsi i bardziej uprzywilejowani od pozostałej części społeczeństwa. Generowanie konfliktów im sprzyjało. Dziel i rządź, w kryzysie gospodarczym nie do końca zmierzali do cukierkowego dobrobytu. Dojście na szczyt musiało zostać okupione krwią i potem. Wielu pośród tu zgromadzonych sądziło, że dobre uczynki pomogą im utrzymać władzę, trwali jednak w naiwnym błędzie niejednokrotnie prostowanym przez brutalną historię nie tylko Anglii, a całego świata. To emocją rządziło się najłatwiej. Pragnieniem, zazdrością, nienawiścią i gniewem. Pychą i dumą. Ambicją i strachem. Chłodna kalkulacja wystawiała prosty rachunek zysków i strat.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź