Sala bankietowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala bankietowa
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Długo dochodziła do siebie po wydarzeniach z Białej Wywerny. Zazwyczaj wystarczała godzina, by zrzucić z siebie ciężar nagromadzonych emocji oraz bolesnych bodźców, tym razem jednak Deirdre nie mogła zasnąć ani odpocząć, a gdy tylko przymykała oczy, pod powiekami rozbłyskiwała feeria złowrogich, fioletowych świateł. Ciągle czuła ich wpływ, dziwne mrowienie pod sercem, nacisk na skroniach, czyjąś niezidentyfikowaną obecność, zdającą się jednocześnie ją koić i prowokować, ale masakrze, która odbyła się w podziemnej sali, cały ten koszmar wydawał się dziwnie wypaczony. Próbowała zanalizować całą szaloną sytuację, lecz nie potrafiła tego zrobić - i nie miała na to czasu, obowiązki w La Fantasmagorii czekały na wypełnienie, a presja nadchodzącego zimowego sezonu skutecznie utrzymywała madame Mericourt na powierzchni lepkiego szaleństwa.
Pracowała do późna, a każde zadanie, każdy wykaligrafowany list, każda przeprowadzona negocjacja i podpisana umowa sprawiały, że czuła się spokojniej. Wieczorem, choć potwornie zmęczona, z widocznymi nawet pod eleganckim, orientalnym makijażem fioletowymi cieniami pod oczami, kończyła jeszcze rozpisywanie odręcznych zaproszeń dla lordów i dam z rodu Fawleyów, mających uświetnić swą obecnością jeden z ostatnich jesiennych bankietów, gdy jeden z pracowników nieśmiało zapukał do gabinetu i poinformował ją o pojawieniu się lorda nestora. Od razu odłożyła pióro, kontrolnie przejrzała się w lustrze wiszącym nad kominkiem, poprawiła ciemnoczerwone quipao, po czym ruszyła na dół, do sali bankietowej.
Pojawiła się jako pierwsza, nie zdziwiło jej to, było jeszcze wcześnie, zachodzące słońce wydobywało piękno barw malowideł wiszących na ścianach, lecz to światło ślizgające się po rysach twarzy Tristana skupiało całą jej uwagę. Był cały i zdrowy, wiedziała już o tym, ale ujrzenie go tutaj, nonszalanckiego i władczego, z kłami wbitymi w jabłko, przynosiło dziwną ulgę. Paradoksalnie: wzbogaconą o nerwowe drżenie. Kiwnęła mu głową, z szacunkiem, podchodząc do stolika i zajmując miejsce po prawej stronie arystokraty. - Jak się czujesz? - spytała od razu, bez ckliwej troski w głosie, raczej konkretnie, prawie beznamiętnie: czy wywołane przez przekleństwo Craiga potwory mogły dosięgnąć go jeszcze zanim rozmył się w czarnej mgle? - Chyba więcej pytań. Nie wiemy, co dokładnie stało się w Wywernie ani co przywołało te...stworzenia - zawahała się, nie wiedząc, co Rosier wie na temat krwawej łaźni, w jaką zamieniła się sala spotkań. - Burke mówił, że są w jakiś sposób związane z Cernunnosem. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział - i chyba nikt z nas nie doświadczył takiego magicznego wpływu na psychikę - poinformowała w oczekiwaniu na pozostałych, sprawnym gestem poprawiając ozdobną szpilę podtrzymującą gładki kok. Pomimo niezdrowej bladości, widocznej wyraźnie na egzotycznym odcieniu skóry, wyglądała normalnie, bez wczorajszego szaleństwa, którego dopuściła się na oczach wszystkich.
| rzut na locus
Pracowała do późna, a każde zadanie, każdy wykaligrafowany list, każda przeprowadzona negocjacja i podpisana umowa sprawiały, że czuła się spokojniej. Wieczorem, choć potwornie zmęczona, z widocznymi nawet pod eleganckim, orientalnym makijażem fioletowymi cieniami pod oczami, kończyła jeszcze rozpisywanie odręcznych zaproszeń dla lordów i dam z rodu Fawleyów, mających uświetnić swą obecnością jeden z ostatnich jesiennych bankietów, gdy jeden z pracowników nieśmiało zapukał do gabinetu i poinformował ją o pojawieniu się lorda nestora. Od razu odłożyła pióro, kontrolnie przejrzała się w lustrze wiszącym nad kominkiem, poprawiła ciemnoczerwone quipao, po czym ruszyła na dół, do sali bankietowej.
Pojawiła się jako pierwsza, nie zdziwiło jej to, było jeszcze wcześnie, zachodzące słońce wydobywało piękno barw malowideł wiszących na ścianach, lecz to światło ślizgające się po rysach twarzy Tristana skupiało całą jej uwagę. Był cały i zdrowy, wiedziała już o tym, ale ujrzenie go tutaj, nonszalanckiego i władczego, z kłami wbitymi w jabłko, przynosiło dziwną ulgę. Paradoksalnie: wzbogaconą o nerwowe drżenie. Kiwnęła mu głową, z szacunkiem, podchodząc do stolika i zajmując miejsce po prawej stronie arystokraty. - Jak się czujesz? - spytała od razu, bez ckliwej troski w głosie, raczej konkretnie, prawie beznamiętnie: czy wywołane przez przekleństwo Craiga potwory mogły dosięgnąć go jeszcze zanim rozmył się w czarnej mgle? - Chyba więcej pytań. Nie wiemy, co dokładnie stało się w Wywernie ani co przywołało te...stworzenia - zawahała się, nie wiedząc, co Rosier wie na temat krwawej łaźni, w jaką zamieniła się sala spotkań. - Burke mówił, że są w jakiś sposób związane z Cernunnosem. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział - i chyba nikt z nas nie doświadczył takiego magicznego wpływu na psychikę - poinformowała w oczekiwaniu na pozostałych, sprawnym gestem poprawiając ozdobną szpilę podtrzymującą gładki kok. Pomimo niezdrowej bladości, widocznej wyraźnie na egzotycznym odcieniu skóry, wyglądała normalnie, bez wczorajszego szaleństwa, którego dopuściła się na oczach wszystkich.
| rzut na locus
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Nikt nie przewidział, że spotkanie w Białej Wywernie będzie miało taki przebieg. Wszystko działo się szybko, rycerze byli zdekoncentrowani, ich zachowania odbiegały od tych, które dotąd uznawane były za normalne. Zmęczenie, zdezorientowanie i dziwny niepokój ustąpiły dopiero nad ranem, gdy udało mu się zmrużyć oczy na kilka godzin dzięki ostatniej dawcę eliksiru słodkiego snu. List od Tristana nie był niczym zaskakującym. Podejrzewał, że mógł chcieć otrzymać raport, po tym jak zniknął, choć sam przegapił moment, w którym to się wydarzyło. Był jednak pewien, że cokolwiek go odciągnęło musiało być sprawą najwyższej wagi. Nie udało im się omówić najważniejszych spraw. Nie udało im się ustalić szczegółów i opracować strategii działań na najbliższe tygodnie. Nie ośmieliłby się spojrzeć na to łagodniej, cokolwiek w nich tkwiło, czyjekolwiek to były szepty w głowie, nic nie usprawiedliwiało ich przed bezczynnością. Musieli działać, już natychmiast. Musieli kuć żelazo, póki było gorące, iść cios za ciosem. Londyn należał do nich, mieli zdecydowaną przewagę i zamiast spoczywać na laurach mieli szansę przechylać szalę jeszcze bardziej.
Tuż przed wprowadzeniem na salę bankietową rozpłaszczył się, choć przybył do wytwornej restauracji w rozpiętym płaszczu i z zapiętą pod szyję szatą na stójkę. Poprawił mankiety z dbałością, unosząc wzrok dopiero, gdy obsługa wprowadziła go do środka, a on ujrzał twarze zgromadzonych. Powitał ich wyraźnym, uprzejmym skinięciem głowy, zajął krzesło obok Tristana, dalej od Deirdre. I to na niej zogniskował spojrzenie na nieco dłużej.
— Kreatury zniknęły, kiedy się pożywiły. Artefakt do uaktywnienia potrzebował ofiary, być może kamienie pozostają wciąż w bezczynności, a ich moc na nas rezonuje. Każdy z nas, który miał styczność z kamieniem odczuwa jakieś tego skutki.— Zwrócił się do Tristana, właściwie odkąd opuścili podziemia Gringotta nie wiedział, co się z nim działo. — Ty także, prawda? — spytał, dla pewności. — A może wręcz przeciwnie, kamienie są w użyciu i musimy przetrwać ten okres, by Czarny Pan mógł wykorzystać ich potencjał. — To były przypuszczenia. Wciąż niewiele wiedzieli o samych kamieniach i ich realnej mocy. Nie używali ich, nie było im wolno. Należały do Czarnego Pana, to on decydował o ich losie, on mógł je wykorzystywać wedle własnej woli. Nie wiedzieli jednak nic — co nie znaczyło, że musieli się obawiać. Znali ryzyko, byli silni, przetrwają wszystko.
Tuż przed wprowadzeniem na salę bankietową rozpłaszczył się, choć przybył do wytwornej restauracji w rozpiętym płaszczu i z zapiętą pod szyję szatą na stójkę. Poprawił mankiety z dbałością, unosząc wzrok dopiero, gdy obsługa wprowadziła go do środka, a on ujrzał twarze zgromadzonych. Powitał ich wyraźnym, uprzejmym skinięciem głowy, zajął krzesło obok Tristana, dalej od Deirdre. I to na niej zogniskował spojrzenie na nieco dłużej.
— Kreatury zniknęły, kiedy się pożywiły. Artefakt do uaktywnienia potrzebował ofiary, być może kamienie pozostają wciąż w bezczynności, a ich moc na nas rezonuje. Każdy z nas, który miał styczność z kamieniem odczuwa jakieś tego skutki.— Zwrócił się do Tristana, właściwie odkąd opuścili podziemia Gringotta nie wiedział, co się z nim działo. — Ty także, prawda? — spytał, dla pewności. — A może wręcz przeciwnie, kamienie są w użyciu i musimy przetrwać ten okres, by Czarny Pan mógł wykorzystać ich potencjał. — To były przypuszczenia. Wciąż niewiele wiedzieli o samych kamieniach i ich realnej mocy. Nie używali ich, nie było im wolno. Należały do Czarnego Pana, to on decydował o ich losie, on mógł je wykorzystywać wedle własnej woli. Nie wiedzieli jednak nic — co nie znaczyło, że musieli się obawiać. Znali ryzyko, byli silni, przetrwają wszystko.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
Bardzo mocno przeżył to, co wydarzyło się wczorajszego dnia. Po wydarzeniach z Białej Wywerny zaczął bardzo poważnie zastanawiać się, czy powinien nadal wracać do Zamku Durham - były tam przecież osoby, które pragnął chronić za wszelką cenę. A jaką miał pewność, że podobne wydarzenia nie będą mieć miejsca ponownie? Sama myśl, że mógłby narazić kuzynostwo lub rodzeństwo na spotkanie z rogatymi demonami pochodzącymi od Cernunnosa była przerażająca. Miał więc opory przed powrotem do rodzinnej posiadłości - mimo że rozpaczliwie wręcz potrzebował bezpiecznego miejsca oraz nadzoru uzdrowiciela. Koniec końców, był zbyt osłabiony i zmęczony, aby znaleźć lepsze rozwiązanie. A Edgar nalegał. Powrócili więc do Durham, gdzie Cassandra odpowiednio się nimi zaopiekowała. Dzięki specyfikom kobiety, Craig zapadł w głęboki sen pozbawiony snów. I Salazarowi dzięki, inaczej jego umysł nawiedzany byłby pewnie przez zastępy rogatych demonów, które tak ochoczo rozszarpywały na strzępy ofiary w jednej z sali Wywerny. Spał długo - noc i cały następny dzień, jako że organizm musiał zregenerować się po znacznej utracie krwi. Zbudził się jednak w czas, by odczytać wiadomość przekazaną mu przez sowę. Nadal czuł się mocno rozbity, trochę także obawiał się powtórki z wczorajszego dnia. Wysnuł już kilka teorii na temat przyczyn niezwykłych i dość makabrycznych wydarzeń z Wywerny - były to jednakowoż czcze domysły, nie miał żadnego potwierdzenia dla ani jednej z nich... Nie był też pewny, jak wiele chciałby potwierdzać, spotykając się ponownie w gronie popleczników Czarnego Pana... i ryzykując ponowne włożenie korony cierniowej.
Sprawa była jednak ważna, więc chociaż wciąż blady, wciąż osłabiony, Burke rozkazał przynieść sobie szaty, a następnie przywdział je z zamiarem opuszczenia domu. Nie mógł uciekać od problemu, musiał stawić mu czoła - a kto inny mógł mu w tym pomóc jak nie pozostali? Poza tym, wczorajsze spotkanie nie przyniosło zbyt wielu odpowiedzi co do ogólnej sytuacji w Anglii, skoro więc Tristan wystosował odpowiednie listy, Craig zamierzał się stawić. Gdy dotarł na miejsce starał się ze wszystkich sił nie wyglądać jak ktoś kto poprzedniego dnia obficie wykrwawił się na podłogę, ciężko było jednak nie zauważyć ciemnych cieni pod oczami, szarej skóry, a także odrobinę zgarbionej postawy.
- W Locus Nihil nie było niczego podobnego. Tylko sam Cernunnos - dopowiedział jeszcze, gdy, przekraczając próg, dosłyszał jak Deirdre krótko streszcza Tristanowi jego wczorajsze słowa. Powoli podszedł do jednego wolnych z krzeseł, zajmując miejsce obok Ramseya - Wydaje mi się że całe to zdarzenie mogło być spowodowane zgromadzeniem się tak dużej ilości osób dotkniętych kamieniami w jednym miejscu. Ale to tylko... cóż, teoria.
Splamienie
Sprawa była jednak ważna, więc chociaż wciąż blady, wciąż osłabiony, Burke rozkazał przynieść sobie szaty, a następnie przywdział je z zamiarem opuszczenia domu. Nie mógł uciekać od problemu, musiał stawić mu czoła - a kto inny mógł mu w tym pomóc jak nie pozostali? Poza tym, wczorajsze spotkanie nie przyniosło zbyt wielu odpowiedzi co do ogólnej sytuacji w Anglii, skoro więc Tristan wystosował odpowiednie listy, Craig zamierzał się stawić. Gdy dotarł na miejsce starał się ze wszystkich sił nie wyglądać jak ktoś kto poprzedniego dnia obficie wykrwawił się na podłogę, ciężko było jednak nie zauważyć ciemnych cieni pod oczami, szarej skóry, a także odrobinę zgarbionej postawy.
- W Locus Nihil nie było niczego podobnego. Tylko sam Cernunnos - dopowiedział jeszcze, gdy, przekraczając próg, dosłyszał jak Deirdre krótko streszcza Tristanowi jego wczorajsze słowa. Powoli podszedł do jednego wolnych z krzeseł, zajmując miejsce obok Ramseya - Wydaje mi się że całe to zdarzenie mogło być spowodowane zgromadzeniem się tak dużej ilości osób dotkniętych kamieniami w jednym miejscu. Ale to tylko... cóż, teoria.
Splamienie
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Craig Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Trudno było jej zasnąć tej nocy, choć z powodów innych, niż przez miniony miesiąc. Tym razem nie towarzyszył czarownicy Alphard, ani jeden, ani drugi, żaden zmarły, upiór, halucynacje. Leżała nie mogąc zmrużyć oka i zastanawiała się nad tym, co miało właściwie kilka godzin wcześniej w Białej Wywernie na Śmiertelnym Nokturnie. Nie spodziewała się, nikt z Rycerzy Walpurgii chyba nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji, przerwania obrad. Sądziła, że te kilka tygodni, które minęły od nocy w podziemiach Banku Gringotta powoli leczyły rany, że stanie są ona jedynie ponurym wspomnieniem tak jak Azkaban i potężna anomalia w jego podziemiach - stało się jednak inaczej. Nie czuła zatem zdziwienia, gdy sowa przyniosła list od lorda Rosiera z zaproszeniem do La Fantasmagorii. Miała plany, lecz wszystkie przełożyła, anulowała, uznając priorytet tego spotkania; sama czuła, że powinni byli omówić to, co się stało.
Teleportowała się w okolice Londynu, później zdematerializowała się, unosząc ponad kamienicami i opuszczonymi budynkami stolicy pod postacią czarnej mgły; dobrze znała drogę do portu nad brzegiem, choć w okolicach podwodnego baletu, należącego do Tristana, bywała raczej rzadko... Zaproszenie właśnie tutaj zmusiło ją do ubrania sukni, czarnej, z koronkowymi, długimi rękawami; nie podnosiła ich, pracownicy baletu od razu się do niej zbliżyli i poprowadzili do odpowiedniej sali, gdzie zastała już Tristana, Ramseya, Deirdre i Craiga, skinęła im z szacunkiem głową w geście przywitania. Na lordzie Burke zawiesiła spojrzenie na dłużej, przyglądając się jego skroniom, jakby za chwilę znów miały wyrosnąć z nich rogi. Czy to one dawały mu władzę nad cieniami? Czy chodziło o coś innego? Wciąż się nad tym zastanawiała. Odrzuciwszy długie, jasne włosy na plecy zajęła jedno z miejsc przy stole; chwilę milczała, słuchając innych.
Mówiła Deirdre o tym jak duże piętno wywarło na niej samej Locus Nihil. O własnej śmierci, Alphardzie, widmach. Czy przekazała to innym?
- Wczoraj, gdy te kreatury się pojawiły, czułam jakby wyrwały coś ze mnie, jakiś kawałek duszy, miały ją w garści. Nie czuliście tego? - spytała, powiódłszy spojrzeniem po twarzach Śmierciożerców; to mogło okazać się istotne, - Może złożona ofiara w Locus Nihil była czymś więcej, niż sądziliśmy. Cząstką naszej mocy, może wyrwały je kamienie, nie wiem - zastanowiła się.
| rzut na opętanie
Teleportowała się w okolice Londynu, później zdematerializowała się, unosząc ponad kamienicami i opuszczonymi budynkami stolicy pod postacią czarnej mgły; dobrze znała drogę do portu nad brzegiem, choć w okolicach podwodnego baletu, należącego do Tristana, bywała raczej rzadko... Zaproszenie właśnie tutaj zmusiło ją do ubrania sukni, czarnej, z koronkowymi, długimi rękawami; nie podnosiła ich, pracownicy baletu od razu się do niej zbliżyli i poprowadzili do odpowiedniej sali, gdzie zastała już Tristana, Ramseya, Deirdre i Craiga, skinęła im z szacunkiem głową w geście przywitania. Na lordzie Burke zawiesiła spojrzenie na dłużej, przyglądając się jego skroniom, jakby za chwilę znów miały wyrosnąć z nich rogi. Czy to one dawały mu władzę nad cieniami? Czy chodziło o coś innego? Wciąż się nad tym zastanawiała. Odrzuciwszy długie, jasne włosy na plecy zajęła jedno z miejsc przy stole; chwilę milczała, słuchając innych.
Mówiła Deirdre o tym jak duże piętno wywarło na niej samej Locus Nihil. O własnej śmierci, Alphardzie, widmach. Czy przekazała to innym?
- Wczoraj, gdy te kreatury się pojawiły, czułam jakby wyrwały coś ze mnie, jakiś kawałek duszy, miały ją w garści. Nie czuliście tego? - spytała, powiódłszy spojrzeniem po twarzach Śmierciożerców; to mogło okazać się istotne, - Może złożona ofiara w Locus Nihil była czymś więcej, niż sądziliśmy. Cząstką naszej mocy, może wyrwały je kamienie, nie wiem - zastanowiła się.
| rzut na opętanie
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Jako pierwsza pojawiła się Deirdre, nic w tym dziwnego, madame Mericourt obejmowała to miejsce czułą opieką, wsparł ramię na podłokietniku krzesła, odciągając od twarzy jabłko, kiedy stanęła w drzwiach - w milczeniu przez chwilę wodząc spojrzeniem po jej orientalnie przyozdobionym licu. Chwilę milczał w odpowiedzi na zadane pytanie, umykając wzrokiem na świetliste refleksy na stole. Już od dawna nikt nie pytał go o samopoczucie, a przede wszystkim nie pytał o nie sam siebie. Był zmęczony. Zdenerwowany. Pasmo zdarzeń w ostatnim czasie nie układało się pomyślnie, od Francisa po kwestię włamania do więzienia i ucieczkę Tonks, na upiornych mocach skończywszy. Skinął w końcu głową, choć zdawał sobie sprawę z tego, że jej pytanie było otwarte i wymagało otwartej odpowiedzi. Rzadko brakowało mu słów, ale to nie było na to miejsce, wkrótce w sali zaczęły pojawiać się kolejne osoby. Słyszał ją, pętającą go istotę, łaknęła krwi i szeptała głośniej, niż dotąd.
I oni też to słyszeli. Skierował spojrzenie wpierw na Deirdre, potem na kolejnych śmierciożerców, którzy zaczęli pojawiać się w sali, dołączając do rozmowy. Wpierw na Ramseya, który znalazł się obok, później na Craiga i Sigrun - eleganckiej jak rzadko - każdego z osobna witając odpowiednim gestem. Ich spotkanie zostało przerwane, a wciąż były sprawy, które powinny zostać omówione. Ledwie zauważalnie przytaknął głową, kiedy zapytał, czy również odczuwał skutku locus nihil - nie panował nad sobą. Nad swoją mocą. Coś wewnątrz niego pragnęło rozlewu krwi, nie bacząc na to, kto był wrogiem, a kto przyjacielem. Stanowił zagrożenie dla nich wszystkich. I trwał w silnym poczuciu, że zawiódł, bo to nie słabości a siły wymagano od tych, którzy dowodzili, a które nie pozwalało mu opuścić gardy nawet teraz, przy nich. Deirdre była w całkowitej rozsypce, przecież to widział, czy pozostali podobnie? Co jeśli dostrzeże to nieprzyjaciel? Podstępnie wykorzysta? Co jeśli stracą wiarę w samych siebie, pozwolą się złamać, stracą wiarę, sami wyrżną siebie wzajemnie? Obiecał Evandrze, że im powie. Niewiedza im zagrażała, ale lęk wychowanego pośród kultu psychicznej siły - pozostawał silniejszy od rozsądku. Jeśli Rycerze Walpurgii mieli wierzyć w ich ideały, musieli też wierzyć w siłę posłańców woli Czarnego Pana. Czy miał prawo tego wymagać, kiedy sam nie był pewien ich ruchów?
Konkluzję Ramseya wziął za pewnik, obszerność wiedzy pozwalała mu czynić trafniejsze spostrzeżenia, niż pozostałym, również jemu samemu.
- Na dole rozmawiałem z duchem tego miejsca - podjął, utkwiwszy spojrzenie na profilu Mulcibera. - Pragnął wydostać się na powierzchnię. To możliwe, że przebudziliśmy te moce? Oswobodziliśmy je? - Dalsza część pytania ugrzęzła mu w gardle, lecz zapewne wszyscy zgromadzeni przy stole zdawali sobie z tych wniosków sprawę: czy to możliwe, że straciliśmy kontrolę nad tym, po co zeszliśmy? A może nigdy tej kontroli nie zyskaliśmy. Moce miały być posłuszne Czarnemu Panu - nie były. - Ona też pragnęła ofiar - dodał, urywając, że pragnęła ich dalej. Sam jej to obiecał, a to w niczym nie pomagało. Pertraktował z nią. Czy nosił winę? - W jaki sposób duchy mogą być powiązane z kamieniami? - Czy Ramsey mógł rozumieć z tego więcej? Ich zadaniem było zabezpieczyć interesy Czarnego Pana, jeśli coś wyślizgiwało się z ram, należało czym prędzej skupić na tym siły. Wysłuchał spostrzeżeń Craiga, przenosząc wzrok znów na Ramseya. Nic nie było pewne, zdawał sobie z tego sprawę, ale jeśli ktoś mógł choć zbliżyć się do prawdy, to właśnie on.
- Przełamana dusza ma inny smak - dodał, unosząc spojrzenie na lico Sigrun. Wszystkich tu obecnych wiązała wieczysta przysięga służby, mógł zdradzić im sekrety. Czarny Pan ofiarował mu nieśmiertelność. Jeśli polegnie, to oni musieli wrócić go do życia. Musieli wiedzieć. - Przełamałem własną - oznajmił. Sięgnął dna czarnomagicznych piekieł. - Jej fragment jest zaklęty w obrączce mojej żony - zakończył, by pierścień mógł zostać wykorzystany - musieli o nim wiedzieć. Musieli móc go znaleźć. Uprzedził Evandrę, że mogą chcieć to zrobić. Nie spojrzał na Deirdre.
- Próbują nas złamać - odparł na słowa Sigrun, mając w pamięci przebieg wydarzeń w podziemiach, dostatecznie silna koncentracja pozwalała zwyciężyć nad istotą: to było jak siłowanie się na rękę z olbrzymem, ale sukces nie był wcale niemożliwy. Wiódł ich mroczny znak i powiązana z nim determinacja. Prosto do celu, tak zwykli sięgać. - Jeśli te upiorne istoty rzeczywiście coś nam skradły, wyrwiemy im to z powrotem. Wytropimy je, spętamy i rzucimy na żer. Ich moce są potężne, ale żadna potęga nie może się równać z potęgą Czarnego Pana. - A może i z naszą, choć uszczknęliśmy ledwie jej niewielki fragment. - Zmusimy je do posłuszeństwa, a wtedy świat stanie w płomieniach - dodał, wypełniając brzmienie własnego głosu przekonaniem, którego sam potrzebował. Nie zawiedzie. Ani on ani nikt inny.
- Nie możemy dać się temu rozproszyć. Zakon Feniksa z nas drwi otwarcie. Zbyt długo mu pobłażamy. Jeśli duchy chcą ofiar, dostaną czego chcą. Nasi przeciwnicy wciąż usiłują wydostać szlam z kraju, chcąc ocalić go przed rzezią - czas to zatrzymać. Cieśnina Dover odcina kanał la Manche od morza, przez nią wiedzie najszybsza i najprostsze droga do Francji, którędy wciąż podróżują zbiedzy. To dłuższa operacja, ale rozegrana z powodzeniem pozwoli nam przejąć kontrolę nad tym, co dzieje się między Anglią a kontynentem. Potrzebuję do tego jednak zdecydowanej mobilizacji rycerskich sił. - Czy je mieli? Czy mogli z nich korzystać teraz? Czy byli w stanie w tym momencie przydzielić do tego rycerzy?
I oni też to słyszeli. Skierował spojrzenie wpierw na Deirdre, potem na kolejnych śmierciożerców, którzy zaczęli pojawiać się w sali, dołączając do rozmowy. Wpierw na Ramseya, który znalazł się obok, później na Craiga i Sigrun - eleganckiej jak rzadko - każdego z osobna witając odpowiednim gestem. Ich spotkanie zostało przerwane, a wciąż były sprawy, które powinny zostać omówione. Ledwie zauważalnie przytaknął głową, kiedy zapytał, czy również odczuwał skutku locus nihil - nie panował nad sobą. Nad swoją mocą. Coś wewnątrz niego pragnęło rozlewu krwi, nie bacząc na to, kto był wrogiem, a kto przyjacielem. Stanowił zagrożenie dla nich wszystkich. I trwał w silnym poczuciu, że zawiódł, bo to nie słabości a siły wymagano od tych, którzy dowodzili, a które nie pozwalało mu opuścić gardy nawet teraz, przy nich. Deirdre była w całkowitej rozsypce, przecież to widział, czy pozostali podobnie? Co jeśli dostrzeże to nieprzyjaciel? Podstępnie wykorzysta? Co jeśli stracą wiarę w samych siebie, pozwolą się złamać, stracą wiarę, sami wyrżną siebie wzajemnie? Obiecał Evandrze, że im powie. Niewiedza im zagrażała, ale lęk wychowanego pośród kultu psychicznej siły - pozostawał silniejszy od rozsądku. Jeśli Rycerze Walpurgii mieli wierzyć w ich ideały, musieli też wierzyć w siłę posłańców woli Czarnego Pana. Czy miał prawo tego wymagać, kiedy sam nie był pewien ich ruchów?
Konkluzję Ramseya wziął za pewnik, obszerność wiedzy pozwalała mu czynić trafniejsze spostrzeżenia, niż pozostałym, również jemu samemu.
- Na dole rozmawiałem z duchem tego miejsca - podjął, utkwiwszy spojrzenie na profilu Mulcibera. - Pragnął wydostać się na powierzchnię. To możliwe, że przebudziliśmy te moce? Oswobodziliśmy je? - Dalsza część pytania ugrzęzła mu w gardle, lecz zapewne wszyscy zgromadzeni przy stole zdawali sobie z tych wniosków sprawę: czy to możliwe, że straciliśmy kontrolę nad tym, po co zeszliśmy? A może nigdy tej kontroli nie zyskaliśmy. Moce miały być posłuszne Czarnemu Panu - nie były. - Ona też pragnęła ofiar - dodał, urywając, że pragnęła ich dalej. Sam jej to obiecał, a to w niczym nie pomagało. Pertraktował z nią. Czy nosił winę? - W jaki sposób duchy mogą być powiązane z kamieniami? - Czy Ramsey mógł rozumieć z tego więcej? Ich zadaniem było zabezpieczyć interesy Czarnego Pana, jeśli coś wyślizgiwało się z ram, należało czym prędzej skupić na tym siły. Wysłuchał spostrzeżeń Craiga, przenosząc wzrok znów na Ramseya. Nic nie było pewne, zdawał sobie z tego sprawę, ale jeśli ktoś mógł choć zbliżyć się do prawdy, to właśnie on.
- Przełamana dusza ma inny smak - dodał, unosząc spojrzenie na lico Sigrun. Wszystkich tu obecnych wiązała wieczysta przysięga służby, mógł zdradzić im sekrety. Czarny Pan ofiarował mu nieśmiertelność. Jeśli polegnie, to oni musieli wrócić go do życia. Musieli wiedzieć. - Przełamałem własną - oznajmił. Sięgnął dna czarnomagicznych piekieł. - Jej fragment jest zaklęty w obrączce mojej żony - zakończył, by pierścień mógł zostać wykorzystany - musieli o nim wiedzieć. Musieli móc go znaleźć. Uprzedził Evandrę, że mogą chcieć to zrobić. Nie spojrzał na Deirdre.
- Próbują nas złamać - odparł na słowa Sigrun, mając w pamięci przebieg wydarzeń w podziemiach, dostatecznie silna koncentracja pozwalała zwyciężyć nad istotą: to było jak siłowanie się na rękę z olbrzymem, ale sukces nie był wcale niemożliwy. Wiódł ich mroczny znak i powiązana z nim determinacja. Prosto do celu, tak zwykli sięgać. - Jeśli te upiorne istoty rzeczywiście coś nam skradły, wyrwiemy im to z powrotem. Wytropimy je, spętamy i rzucimy na żer. Ich moce są potężne, ale żadna potęga nie może się równać z potęgą Czarnego Pana. - A może i z naszą, choć uszczknęliśmy ledwie jej niewielki fragment. - Zmusimy je do posłuszeństwa, a wtedy świat stanie w płomieniach - dodał, wypełniając brzmienie własnego głosu przekonaniem, którego sam potrzebował. Nie zawiedzie. Ani on ani nikt inny.
- Nie możemy dać się temu rozproszyć. Zakon Feniksa z nas drwi otwarcie. Zbyt długo mu pobłażamy. Jeśli duchy chcą ofiar, dostaną czego chcą. Nasi przeciwnicy wciąż usiłują wydostać szlam z kraju, chcąc ocalić go przed rzezią - czas to zatrzymać. Cieśnina Dover odcina kanał la Manche od morza, przez nią wiedzie najszybsza i najprostsze droga do Francji, którędy wciąż podróżują zbiedzy. To dłuższa operacja, ale rozegrana z powodzeniem pozwoli nam przejąć kontrolę nad tym, co dzieje się między Anglią a kontynentem. Potrzebuję do tego jednak zdecydowanej mobilizacji rycerskich sił. - Czy je mieli? Czy mogli z nich korzystać teraz? Czy byli w stanie w tym momencie przydzielić do tego rycerzy?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Miała nadzieję, że Tristan odpowie, że da znać, w jakim stanie się znajduje - interesowało ją to nie tylko ze względu na czysto rycerską troskę o przewodzącego nim śmierciożercę - przez moment pozostawali jeszcze sami, mieli na to czas, ale z ust Tristana nie padło żadne słowo. Ona także się nie odezwała, nie drążąc tematu, wpatrzona w suto zastawiony stół: i w twarze zasiadających przy nim śmierciożerców. Pobladłych, z mrokiem w oczach, być może będących wynikiem wczorajszych doświadczeń. Wytrzymała nawet spojrzenie Ramseya, bez mrugnięcia, choć ciągle czuła palący wstyd za nieobyczajny wybryk, którego się dopuściła. Wiedziała - i on przecież też, na Merlina - że kierowała nią zewnętrzna siła, lecz dalej nie mogła pogodzić się ze swoim zachowaniem. A poniekąd: także z tym, jak potraktował ją Mulciber, szarpiąc za włosy jak nieposłuszne szczenię i co zasugerował przy wszystkich Rycerzach. Tłumiła jednak te uczucia, uważnie wysłuchując każdego ze śmierciożerców.
- Myślicie, że powinniśmy tam wrócić - do Locus Nihil? Jakoś odnaleźć w gruzowisku to, co pozostało po tej komnacie? Czy w ten sposób moglibyśmy dowiedzieć się, jak...zapanować nad tym, co się nami żywi? - spytała ze spokojem, nie znała się na artefaktach ani numerologii, nie posiadała głębokiej wiedzy z historii, polegała więc na doświadczeniu i wiedzy pozostałych. Spojrzała w zastanowieniu na Craiga. - Jeśli tak jest, to nasze dzisiejsze spotkanie zakończy się za dobrze - skwitowała, mając nadzieję, że Burke nie ma racji, chociaż istniało takie ryzyko. - Czujesz dziś to, co wczoraj? Coś, co zapowiadało wczorajsze zdarzenie? - dopytała, odwracając się w stronę Sigrun. Zaskakująco eleganckiej, prawie nie do poznania w koronkowej sukni: wyglądała jak dobrze urodzona panna, a nie szalona łowczyni wilkołaków, widująca się regularnie ze zmarłymi. Pozory mogły mylić. - Też miałam takie wrażenie. Czułam to też wtedy, w Locus Nihil. Jakby coś mi odebrano. Coś ważnego - wyznała po chwili ciszy, nie czując się komfortowo z takimi wyznaniami, musiała to jednak zrobić, by każdy z nich posiadał całkowity obraz sytuacji.
Uzupełniony o to, co działo się z Rosierem. I on nosił na sobie brzemię Locus Nihil, nie wiedziała o tym wcześniej - i o tym, czego dokonał. Słysząc o przełamanej duszy, Deirdre pobladła, oczy roziskrzyły się, źrenice pożarły czerń tęczówki. Nie odrywała wzroku od Tristana, czując, jak wypełnia ją niepokojąca, makabryczna mieszanina lęku, bezbrzeżnego szacunku i toksycznej fascynacji. - Jak tego dokonałeś? - spytała szeptem, w którym w końcu zadrżały jakieś emocje. Nie pojmowała tajników tej sztuki, słyszała o niej, czytała o niej w najrzadszych czarnomagicznych woluminach, lecz nigdy nie sądziła, że ktoś, kogo zna - ktoś jej tak bliski - ośmieli się na taki krok i zdoła sięgnąć po to, co niemożliwe. Na blade policzki wystąpił rumieniec przejęcia i ekscytacji, a może: żalu? Zaskoczenia? Tych dwóch uczuć, wywołanych informacją o skryciu duszy w pierścieniu Evandry, nie dała po sobie poznać, nie odwróciła też wzroku, na moment wewnętrznie gasnąc. A więc tyle dla niego znaczyła: to żonie ofiarował siebie, to jej ufał, to jej powierzał to, co nieskończone i stanowiące o jego jestestwie. Była ciekawa, czy na nią spojrzy, ale nie zwrócił się w jej stronę, mimo, że wpatrywała się w niego dalej, z uwagą. W milczeniu wysłuchując kolejnych wypowiedzi. - Powinniśmy zaangażować Caelana. A ja, jeśli będę mogła w jakikolwiek sposób pomóc, oczywiście się zaangażuję. Znam, z dawnych czasów, kilku naszych i francuskich dyplomatów, mogę się z nimi skontaktować, jeśli potrzebujemy politycznej lub technicznej pomocy przy kontrolowaniu portów i przepraw - dodała jeszcze.
- Myślicie, że powinniśmy tam wrócić - do Locus Nihil? Jakoś odnaleźć w gruzowisku to, co pozostało po tej komnacie? Czy w ten sposób moglibyśmy dowiedzieć się, jak...zapanować nad tym, co się nami żywi? - spytała ze spokojem, nie znała się na artefaktach ani numerologii, nie posiadała głębokiej wiedzy z historii, polegała więc na doświadczeniu i wiedzy pozostałych. Spojrzała w zastanowieniu na Craiga. - Jeśli tak jest, to nasze dzisiejsze spotkanie zakończy się za dobrze - skwitowała, mając nadzieję, że Burke nie ma racji, chociaż istniało takie ryzyko. - Czujesz dziś to, co wczoraj? Coś, co zapowiadało wczorajsze zdarzenie? - dopytała, odwracając się w stronę Sigrun. Zaskakująco eleganckiej, prawie nie do poznania w koronkowej sukni: wyglądała jak dobrze urodzona panna, a nie szalona łowczyni wilkołaków, widująca się regularnie ze zmarłymi. Pozory mogły mylić. - Też miałam takie wrażenie. Czułam to też wtedy, w Locus Nihil. Jakby coś mi odebrano. Coś ważnego - wyznała po chwili ciszy, nie czując się komfortowo z takimi wyznaniami, musiała to jednak zrobić, by każdy z nich posiadał całkowity obraz sytuacji.
Uzupełniony o to, co działo się z Rosierem. I on nosił na sobie brzemię Locus Nihil, nie wiedziała o tym wcześniej - i o tym, czego dokonał. Słysząc o przełamanej duszy, Deirdre pobladła, oczy roziskrzyły się, źrenice pożarły czerń tęczówki. Nie odrywała wzroku od Tristana, czując, jak wypełnia ją niepokojąca, makabryczna mieszanina lęku, bezbrzeżnego szacunku i toksycznej fascynacji. - Jak tego dokonałeś? - spytała szeptem, w którym w końcu zadrżały jakieś emocje. Nie pojmowała tajników tej sztuki, słyszała o niej, czytała o niej w najrzadszych czarnomagicznych woluminach, lecz nigdy nie sądziła, że ktoś, kogo zna - ktoś jej tak bliski - ośmieli się na taki krok i zdoła sięgnąć po to, co niemożliwe. Na blade policzki wystąpił rumieniec przejęcia i ekscytacji, a może: żalu? Zaskoczenia? Tych dwóch uczuć, wywołanych informacją o skryciu duszy w pierścieniu Evandry, nie dała po sobie poznać, nie odwróciła też wzroku, na moment wewnętrznie gasnąc. A więc tyle dla niego znaczyła: to żonie ofiarował siebie, to jej ufał, to jej powierzał to, co nieskończone i stanowiące o jego jestestwie. Była ciekawa, czy na nią spojrzy, ale nie zwrócił się w jej stronę, mimo, że wpatrywała się w niego dalej, z uwagą. W milczeniu wysłuchując kolejnych wypowiedzi. - Powinniśmy zaangażować Caelana. A ja, jeśli będę mogła w jakikolwiek sposób pomóc, oczywiście się zaangażuję. Znam, z dawnych czasów, kilku naszych i francuskich dyplomatów, mogę się z nimi skontaktować, jeśli potrzebujemy politycznej lub technicznej pomocy przy kontrolowaniu portów i przepraw - dodała jeszcze.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
- Nie, dziś jest... spokojnie. - odpowiedział na pytanie Deirdre. Nie był pewny, czy mógł to tak ująć w słowa. Wciąż był rozkojarzony i wytrącony z równowagi wydarzeniami z dnia wczorajszego. Jego umysłowi daleko było do faktycznego spokoju, jednak... nie odczuwał niczego, co mogłoby być jakkolwiek powiązane ze zjawami. Zalążki poroża, które na stałe zagościły na jego czole, pozostawały w uśpieniu. Z drugiej jednak strony... wczoraj także niczego nie czuł. Poroże pojawiło się, tak samo jak pojawiało się już wiele razy wcześniej. A mimo to zdarzyło się to, co się zdarzyło. - Ja także to czułem. - przytaknął, gdy poruszono temat wewnętrznej pustki, którą najwyraźniej wszyscy zostali obdarowani. Czymkolwiek była moc, która wzięła ich w posiadanie, była żarłoczna, zła i bardzo stara. Czy coś mogło pójść nie tak przy aktywacji kamieni podczas rytuału w Locus Nihil? Czy jednak wszystko zostało przeprowadzone tak, jak należy i to była zwyczajnie naturalna kolej rzeczy? Nie potrafił przypomnieć sobie teraz legendy dotyczącej tamtego miejsca - czy jej wersy opisywały co dokładnie działo się ze śmiałkami, którzy naruszali spokój kryształów oraz ołtarza?
- Tę moc... ciężko będzie kontrolować. Ale to możliwe. Tak myślę. Te stworzenia były wczoraj niejako pod moją komendą - streścił jeszcze pokrótce Tristanowi. Nie wiedział co prawda, co dawało mu taką moc. Czy były to może kaprysy Cernunnosa, czy też faktycznie jakaś cząstka jego mocy zaszczepiła się w osobie Burke'a. Kreatury spełniały jego polecenia - choć z ogromną niechęcią i wstrętem. Bał się tej myśli, obawiał się brnąć dalej w to szaleństwo... jednak zrozumienie tych istot i mocy, którą nad nimi wtedy sprawował mogła mu pomóc w uniknięciu takich sytuacji w przyszłości. Nie chciał stać się zagrożeniem dla samego siebie - ani dla pozostałych. Była to także idealna okazja, aby wspomóc ich sprawę. Czy Czarny Pan wiedział, jakie skutki będzie miał na nich ołtarz? Czy może nawet dla niego stanowił on tajemnicę?
- Powinniśmy Go poinformować? - zapytał cicho. Nikt nie chciał wyjść na głupca lub tchórza przed Czarnym Panem. Burke rozważał, czy była to kwestia, która Jemu mogła wydać się interesująca. Na chwilę obecną mieli zbyt mało informacji, by samemu rozwiązać tę zagadkę. Podziemia mogły skrywać klucz do jej rozwiązania, ale Burke bardzo liczył na to, że obejdzie się bez ponownej wizyty w Locus Nihil.
Wieści, którymi podzielił się z nimi Tristan na krótki moment oderwały Craiga od ponurych rozmyślań. Spojrzał na kuzyna uważniej, zupełnie jakby próbował dostrzec w nim jakąś zmianę. Nie dostrzegł jednak niczego znaczącego - poza śladami zmęczenia, które nosili na sobie właściwie wszyscy. Był pod wrażeniem - chyba każdy, kogo interesowały arkana najczarniejszej i najstraszniejszej ze sztuk magicznych słyszał kiedyś o podobnym rytuale. Co innego jednak wyczytać to na stronnicach jakiejś starej, podniszczonej księgi, w której poskąpiono nawet szczegółów opisujących przebieg takiej procedury - a co innego siedzieć obok człowieka, któremu taka sztuka się udała. - Niebywałe - rzucił cicho, właściwie bardziej do siebie niż pozostałych. Był wdzięczny za ten skrawek dobrych informacji. To było prawdziwe zwycięstwo. Takie, które mogło zapewnić im niebywałą przewagę. Pragnął dowiedzieć się więcej, wciąż jednak pozostawały inne kwestie do przedyskutowania.
- Ja także mogę zwrócić się do swoich starych znajomych we Francji. Nie można liczyć na to, że francuskie porty całkowicie zamkną się na statki płynące z Wysp, ale na pewno znacząco im to utrudnią. - dodał od siebie. Burke'owie mieli obecnie problem z potokiem szlamu, który przez sąsiednie im ziemie uciekał do Northumberlandu - była to kwestia, którą już zajmowali się razem z Edgarem. Obecnie jednak ważniejszy był kanał La Manche - A każdą wykrytą jednostkę można posłać na dno razem z jej ładunkiem.
- Tę moc... ciężko będzie kontrolować. Ale to możliwe. Tak myślę. Te stworzenia były wczoraj niejako pod moją komendą - streścił jeszcze pokrótce Tristanowi. Nie wiedział co prawda, co dawało mu taką moc. Czy były to może kaprysy Cernunnosa, czy też faktycznie jakaś cząstka jego mocy zaszczepiła się w osobie Burke'a. Kreatury spełniały jego polecenia - choć z ogromną niechęcią i wstrętem. Bał się tej myśli, obawiał się brnąć dalej w to szaleństwo... jednak zrozumienie tych istot i mocy, którą nad nimi wtedy sprawował mogła mu pomóc w uniknięciu takich sytuacji w przyszłości. Nie chciał stać się zagrożeniem dla samego siebie - ani dla pozostałych. Była to także idealna okazja, aby wspomóc ich sprawę. Czy Czarny Pan wiedział, jakie skutki będzie miał na nich ołtarz? Czy może nawet dla niego stanowił on tajemnicę?
- Powinniśmy Go poinformować? - zapytał cicho. Nikt nie chciał wyjść na głupca lub tchórza przed Czarnym Panem. Burke rozważał, czy była to kwestia, która Jemu mogła wydać się interesująca. Na chwilę obecną mieli zbyt mało informacji, by samemu rozwiązać tę zagadkę. Podziemia mogły skrywać klucz do jej rozwiązania, ale Burke bardzo liczył na to, że obejdzie się bez ponownej wizyty w Locus Nihil.
Wieści, którymi podzielił się z nimi Tristan na krótki moment oderwały Craiga od ponurych rozmyślań. Spojrzał na kuzyna uważniej, zupełnie jakby próbował dostrzec w nim jakąś zmianę. Nie dostrzegł jednak niczego znaczącego - poza śladami zmęczenia, które nosili na sobie właściwie wszyscy. Był pod wrażeniem - chyba każdy, kogo interesowały arkana najczarniejszej i najstraszniejszej ze sztuk magicznych słyszał kiedyś o podobnym rytuale. Co innego jednak wyczytać to na stronnicach jakiejś starej, podniszczonej księgi, w której poskąpiono nawet szczegółów opisujących przebieg takiej procedury - a co innego siedzieć obok człowieka, któremu taka sztuka się udała. - Niebywałe - rzucił cicho, właściwie bardziej do siebie niż pozostałych. Był wdzięczny za ten skrawek dobrych informacji. To było prawdziwe zwycięstwo. Takie, które mogło zapewnić im niebywałą przewagę. Pragnął dowiedzieć się więcej, wciąż jednak pozostawały inne kwestie do przedyskutowania.
- Ja także mogę zwrócić się do swoich starych znajomych we Francji. Nie można liczyć na to, że francuskie porty całkowicie zamkną się na statki płynące z Wysp, ale na pewno znacząco im to utrudnią. - dodał od siebie. Burke'owie mieli obecnie problem z potokiem szlamu, który przez sąsiednie im ziemie uciekał do Northumberlandu - była to kwestia, którą już zajmowali się razem z Edgarem. Obecnie jednak ważniejszy był kanał La Manche - A każdą wykrytą jednostkę można posłać na dno razem z jej ładunkiem.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Wydaje mi się, że to, że te pradawne moce zostały przebudzone jest więcej niż pewne. Odnajdując kamienie, łącząc je w jedno na ołtarzu, aktywując moc artefaktu przerwaliśmy ich uśpienie. Wybudziły się i podążają za nami - odpowiedziała Sigrun, spoglądając to na Tristana, to na Deirdre. - Te duchy... Są powiązane z kamieniami, tam, na dole, musieliśmy przy ołtarzach duchów złożyć odpowiednie kryształy, by otworzyć przejście dalej. Myślę, że moc każdego kryształu jest związana z innym. Każdy z nas odnalazł inny, dotknął go... Może dlatego do nas przemawiają. Może dlatego mam uczucie, że coś mi odebrano, Deirdre też - zastanawiała się, spoglądając na Śmierciożerczynię; to niewesołe, niezbyt optymistyczne przemyślenia, lecz wydawały się łączyć w całość. Spojrzała na Ramseya, jakby szukając u niego potwierdzenia, czy teoria ta miała w ogóle sens. Sigrun nie była pewna, czy pamiętał w ogóle chwilę w komnacie z posągami. - Dotknęłam czarnego kamienia, nie mogłam się powstrzymać, byłam gdzieś... Dalej. Od tamtej pory często widzę tych, którzy już nie żyją. Alpharda Blacka najczęściej. Wczoraj w Białej Wywernie znowu. Te cienie go mordowały. Znowu - wyrzekła beznamiętnie. Nie chciała mówić o swoich słabościach, czuła jednak, że Śmierciożercy powinni byli wiedzieć. Może Deirdre i tak przekazała już jej opowieść z początku października Mulciberowi i Rosierowi.
- Chcą więcej ofiar, to pewne, żywią się śmiercią. Wczoraj mówiły, że zginie Zakon Feniksa. To jest nam na rękę, czyż nie? Musimy nad nimi zapanować - zgodziła się z Rosierem, uchwyciwszy jego spojrzenie, gdy z pewnością oświadczył, że duchy zostaną przez nich spętane i zmuszone do posłuszeństwa Czarnemu Panu. - I wykorzystać je przeciwko nim. - Mieli poniekąd wspólny cel. Nie mogli jedynie pozwolić, aby i Rycerze Walpurgii stali się ofiarami krwiożerczych, nieczystych istot, o których wiedzieli tak niewiele. - Dziś nic nie czuję - odpowiedziała Deirdre, kręcąc głową; nic nie nadchodziło, nie widziała nawet cienia kogoś, kto od nich odszedł. Alphard w jej głowie milczał. - Nie wydaje mi się, aby powrót do podziemi mógł przynieść jakąś odpowiedź. Wydaje mi się, że to, co tam było, zostało już spenetrowane, a te siły wypełzły na powierzchnię razem z nami, razem z kamieniami - wyrzekła, sięgając po kielich wina, aby zwilżyć wargi.
Słowa Tristana o złamaniu duszy, o zaklęciu jej w pierścieniu żony przyjęła z zaskoczeniem i podziwem. To wielki czyn. W oczach niektórych straszny, lecz niewątpliwie wielki. W jej własnych rozbłysła fascynacja, na twarzy malował się podziw. Rosier nie bez powodu najbliżej stał Czarnego Pana. Chciała zadać to samo pytanie co Deirdre, skinęła głową zaraz po niej, skupiając na Tristanie badawcze spojrzenie - jak tego dokonał? Czy im również będzie dane posiąść taką wiedzę?
Okazało się, że nie tylko sprawa duchów Locus Nihil sprowadziła ich dziś do La Fantasmagorie. Rosier miał plan, do którego potrzebował ich pomocy.
- Obawiam się, że nie mam francuskich przyjaciół, lecz mogę skontaktować się z hodowcami zwierząt, którzy sprowadzają je zza granicy, mają jakieś kontakty. Mogę też znaleźć kogo trzeba. Masz moją różdżkę - obiecała, bo niewiele więcej mogła ze swojej strony zaoferować - nie znała Francuzów, francuskiego, nie pływała po morzu. Mogła porozmawiać za to z Goylem, który byłby o wiele bardziej zorientowany w temacie.
- Chcą więcej ofiar, to pewne, żywią się śmiercią. Wczoraj mówiły, że zginie Zakon Feniksa. To jest nam na rękę, czyż nie? Musimy nad nimi zapanować - zgodziła się z Rosierem, uchwyciwszy jego spojrzenie, gdy z pewnością oświadczył, że duchy zostaną przez nich spętane i zmuszone do posłuszeństwa Czarnemu Panu. - I wykorzystać je przeciwko nim. - Mieli poniekąd wspólny cel. Nie mogli jedynie pozwolić, aby i Rycerze Walpurgii stali się ofiarami krwiożerczych, nieczystych istot, o których wiedzieli tak niewiele. - Dziś nic nie czuję - odpowiedziała Deirdre, kręcąc głową; nic nie nadchodziło, nie widziała nawet cienia kogoś, kto od nich odszedł. Alphard w jej głowie milczał. - Nie wydaje mi się, aby powrót do podziemi mógł przynieść jakąś odpowiedź. Wydaje mi się, że to, co tam było, zostało już spenetrowane, a te siły wypełzły na powierzchnię razem z nami, razem z kamieniami - wyrzekła, sięgając po kielich wina, aby zwilżyć wargi.
Słowa Tristana o złamaniu duszy, o zaklęciu jej w pierścieniu żony przyjęła z zaskoczeniem i podziwem. To wielki czyn. W oczach niektórych straszny, lecz niewątpliwie wielki. W jej własnych rozbłysła fascynacja, na twarzy malował się podziw. Rosier nie bez powodu najbliżej stał Czarnego Pana. Chciała zadać to samo pytanie co Deirdre, skinęła głową zaraz po niej, skupiając na Tristanie badawcze spojrzenie - jak tego dokonał? Czy im również będzie dane posiąść taką wiedzę?
Okazało się, że nie tylko sprawa duchów Locus Nihil sprowadziła ich dziś do La Fantasmagorie. Rosier miał plan, do którego potrzebował ich pomocy.
- Obawiam się, że nie mam francuskich przyjaciół, lecz mogę skontaktować się z hodowcami zwierząt, którzy sprowadzają je zza granicy, mają jakieś kontakty. Mogę też znaleźć kogo trzeba. Masz moją różdżkę - obiecała, bo niewiele więcej mogła ze swojej strony zaoferować - nie znała Francuzów, francuskiego, nie pływała po morzu. Mogła porozmawiać za to z Goylem, który byłby o wiele bardziej zorientowany w temacie.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zerknął na Craiga, który wysnuł swoją przypuszczalną teorię, a następnie na Rookwood. Jej pytanie sprawiło, że musiał nabrać powietrza w płuca, ale wstrzymał się z odpowiedzią. Zgadzał się z tym, także to czuł. Spojrzał po pozostałych, zastanawiając się, jak bardzo doskwierał im ten brak. W końcu wypuścił powietrze głośno i wyraźnie, poruszył się na krześle, by sięgnąć ręką do kiści winogron, oderwał od niej kawałek łodygi i zajął się skubaniem drobnych, idealnie zielonych owoców.
— Możliwe — odparł Tristanowi, wpatrując się w kulkę przed sobą. Zieleń mu towarzyszyła przez całą drogę. Nie wiedział, co się działo, docierały do niego wówczas szczątkowe wiadomości, przebłyski pomiędzy zdarzeniami. Ale po wczoraj pamiętał — pamiętał ten głos, głos Ogmy, demona, bóstwa uczonych. Zmarszczył brwi — nie chciał wyznać, że nie był sobą, czynił rzeczy, których wcale nie chciał.
— Duchy bez wątpienia były związane z kamieniami. — Mój, cisnęło mu się na język, ale nie wydusił tego z siebie. Wciąż nie był do końca pewien, jak winien go nazywać. — Nie miałem okazji z żadnym porozmawiać, ale wiem, że wykorzystał moje ciało do tego, by spróbować powstrzymać rycerzy i zatrzymać kamień. Nie pamiętam z tego nic. — Nie pragnął go przecież dla siebie, niemożliwe. Nie był tak głupi. Zresztą, gdyby to było najprawdziwsze i własne pragnienie, już dawno byłby martwy. — Od tamtej pory wciąż miewam zaniki pamięci. I jestem przekonany, że chwilami nie jestem sam. — Brzmiało to idiotycznie. Zerknął wpierw na Rookwood, a następnie na Deirdre - to z nią się podzielił swoimi problemami. Jeśli tak jak wczoraj, w jego głowie odzywał się głos, odbierał mu ciało, zduszał myśli, osobowość, jego, to oznaczało, że wciąż w nim był. Byli w tym ciele obaj. — Podziemia Gribgotta naszpikowane były zabezpieczeniami. Archaicznymi mechanizmami, pułapkami, które miały zniweczyć nasze plany. Jeśli wierzyć legendzie, druidzi postarali się, by nikt nie mógł wydobyć kamieni i skorzystać z mocy artefaktu. Myślę, że te duchy to strażnicy. Okiełznane mocą kamieni złe duchy, przesiąknięte i związane z nimi magicznie na wieki. Lub… nasi legendarni druidzi, spaczeni mocą artefaktu. — Niezwykli czarodzieje, którzy przybrali imiona celtyckich bóstw, tak samo legendarnych jak sam artefakt. — A teraz, są wolne. Przynajmniej teoretycznie — wciąż nie słyszał, by były w stanie samodzielnie siać spustoszenie. Być może tkwiły w każdym z nich. Spojrzał na nich, na każdego po kolei. — Mają ciała, ale przeszkadzają im silne, obce dusze.— Takie, które nie pozwalają im na dobre przejąć kontroli. I właśnie dlatego nikt nigdy nie zdołał zdobyć artefaktu — pojedynczy czarodziej nie mógłby przeżyć tego wszystkiego sam, nie mógłby przejść przez tamten koszmar i przeżyć, przetrwać. — Jeśli wciąż nam towarzyszą to znaczy, że jesteśmy wystarczająco silni, by im się oprzeć, a jednocześnie chcą tego, co wiemy i co potrafimy. Nie wiemy, czym może skutkować próba ich wypędzenia. Zakładam, że jeśli mają silne powiązania z kamieniami to moc artefaktu mogłaby ucierpieć. Być może jest sposób na to, by się z nimi dogadać. By skorzystać z ich wiedzy, połączyć siły, zamiast próbować z nimi walczyć. Co o nich wiemy?— spytał. Craig był w stanie podać imię, czy każdy je znał?
Kiedy Tristan wspomniał o podzieleniu duszy, oczy mu błysnęły. Nim jednak zdołał spytać o cokolwiek, Deirdre uczyniła to przed nim. Dzielił się tą wiedzą z nimi, w zaufaniu. Ta informacja mogła go ocalić — pewnie mogłaby go także pogrążyć, ale nie sądził, by ktokolwiek z nich kiedykolwiek trafił w ręce wroga. Nie mogliby wydobyć takiej wiedzy.
— Jeśli będę mógł w czymś pomóc, uczynię to bez wahania— wiedział, że nie musiał tego mówić. Tristan zdawał sobie z pewnością sprawę, że może liczyć na jego różdżkę. Nie znał się jednak na morskich przeprawach, strategiach. Liczył zatem, że Rosier konkretnie wyłoży sprawy.
— Możliwe — odparł Tristanowi, wpatrując się w kulkę przed sobą. Zieleń mu towarzyszyła przez całą drogę. Nie wiedział, co się działo, docierały do niego wówczas szczątkowe wiadomości, przebłyski pomiędzy zdarzeniami. Ale po wczoraj pamiętał — pamiętał ten głos, głos Ogmy, demona, bóstwa uczonych. Zmarszczył brwi — nie chciał wyznać, że nie był sobą, czynił rzeczy, których wcale nie chciał.
— Duchy bez wątpienia były związane z kamieniami. — Mój, cisnęło mu się na język, ale nie wydusił tego z siebie. Wciąż nie był do końca pewien, jak winien go nazywać. — Nie miałem okazji z żadnym porozmawiać, ale wiem, że wykorzystał moje ciało do tego, by spróbować powstrzymać rycerzy i zatrzymać kamień. Nie pamiętam z tego nic. — Nie pragnął go przecież dla siebie, niemożliwe. Nie był tak głupi. Zresztą, gdyby to było najprawdziwsze i własne pragnienie, już dawno byłby martwy. — Od tamtej pory wciąż miewam zaniki pamięci. I jestem przekonany, że chwilami nie jestem sam. — Brzmiało to idiotycznie. Zerknął wpierw na Rookwood, a następnie na Deirdre - to z nią się podzielił swoimi problemami. Jeśli tak jak wczoraj, w jego głowie odzywał się głos, odbierał mu ciało, zduszał myśli, osobowość, jego, to oznaczało, że wciąż w nim był. Byli w tym ciele obaj. — Podziemia Gribgotta naszpikowane były zabezpieczeniami. Archaicznymi mechanizmami, pułapkami, które miały zniweczyć nasze plany. Jeśli wierzyć legendzie, druidzi postarali się, by nikt nie mógł wydobyć kamieni i skorzystać z mocy artefaktu. Myślę, że te duchy to strażnicy. Okiełznane mocą kamieni złe duchy, przesiąknięte i związane z nimi magicznie na wieki. Lub… nasi legendarni druidzi, spaczeni mocą artefaktu. — Niezwykli czarodzieje, którzy przybrali imiona celtyckich bóstw, tak samo legendarnych jak sam artefakt. — A teraz, są wolne. Przynajmniej teoretycznie — wciąż nie słyszał, by były w stanie samodzielnie siać spustoszenie. Być może tkwiły w każdym z nich. Spojrzał na nich, na każdego po kolei. — Mają ciała, ale przeszkadzają im silne, obce dusze.— Takie, które nie pozwalają im na dobre przejąć kontroli. I właśnie dlatego nikt nigdy nie zdołał zdobyć artefaktu — pojedynczy czarodziej nie mógłby przeżyć tego wszystkiego sam, nie mógłby przejść przez tamten koszmar i przeżyć, przetrwać. — Jeśli wciąż nam towarzyszą to znaczy, że jesteśmy wystarczająco silni, by im się oprzeć, a jednocześnie chcą tego, co wiemy i co potrafimy. Nie wiemy, czym może skutkować próba ich wypędzenia. Zakładam, że jeśli mają silne powiązania z kamieniami to moc artefaktu mogłaby ucierpieć. Być może jest sposób na to, by się z nimi dogadać. By skorzystać z ich wiedzy, połączyć siły, zamiast próbować z nimi walczyć. Co o nich wiemy?— spytał. Craig był w stanie podać imię, czy każdy je znał?
Kiedy Tristan wspomniał o podzieleniu duszy, oczy mu błysnęły. Nim jednak zdołał spytać o cokolwiek, Deirdre uczyniła to przed nim. Dzielił się tą wiedzą z nimi, w zaufaniu. Ta informacja mogła go ocalić — pewnie mogłaby go także pogrążyć, ale nie sądził, by ktokolwiek z nich kiedykolwiek trafił w ręce wroga. Nie mogliby wydobyć takiej wiedzy.
— Jeśli będę mógł w czymś pomóc, uczynię to bez wahania— wiedział, że nie musiał tego mówić. Tristan zdawał sobie z pewnością sprawę, że może liczyć na jego różdżkę. Nie znał się jednak na morskich przeprawach, strategiach. Liczył zatem, że Rosier konkretnie wyłoży sprawy.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Wydarzenia z Białej Wywerny nie pozwoliły mi zmrużyć oka. Nieustannie widziałem zjawy, parszywe duchy kroczące po sali niczym katy pragnące wykonać powierzone im zadanie. Jak pasożyty szukające żywicieli w istotach słabszych, ludzkich. Obracałem w dłoni puste szkło, odwracałem je do góry nogami i ponownie stawiałem na denku próbując skupić swą uwagę, zdezorientowane i pozbawione sensu myśli na czymś konkretnym. Czymś co miało jakikolwiek sens.
Zdawałem sobie sprawę z własnej słabości, z cholernego przyzwolenia na wtargnięcie do umysłu i zawładnięciu nim. Mogło się to powtórzyć? Czy stanowiłem zagrożenie? Wielokrotnie zadawałem sobie to pytanie przesuwając wężowym drewnem wzdłuż blatu kuchennego stołu. Traciłem kontrolę, stałem się łatwym celem, dziurawą tarczą na jaką Rycerze Walpurgii nie mogli sobie pozwolić. Sprawa o jaką walczyliśmy była zbyt ważna, podobnie jak wola Czarnego Pana, który nie uznawał jednostek wadliwych. Sług, jacy nie spełniali swej powinności, rozdysponowanych zadań. Byłem jednym z najlojalniejszych mu czarodziejów, a mimo to wymierzyłem różdżkę w kierunku Śmierciożercy, który stał jeszcze bliżej niego. Czy czekała mnie za to kara? Nauczka, z której nie dane mi będzie pojąć lekcji? Zdawałem sobie sprawę z odpowiedzialności, byłem gotów ponieść konsekwencje, lecz pierwszy raz od niepamiętnych czasów naprawdę zadrżałem na myśl o własne życie, codzienność, którą rychło mogłem utracić.
Brak kontroli, archaiczne moce i niezrozumiana – przynajmniej dla mnie – siła nie były dobrym argumentem. Właściwie nie istniało żadne sensowne wytłumaczenie. Im dalej w to brnąłem tym bardziej obawiałem się samego siebie, zmian nastrój tudzież wybuchów agresji. Ileż razy uda mi się uniknąć tragedii? Szczęście ma swój limit, nawet jeśli podczas narodzin miało się nim wypchane kieszenie.
Otrzymałem list, wiedziałem o zaproszeniu Fantasmagorii, lecz długo zbierałem się w sobie, czy aby na pewno dobrym pomysłem była moja obecność. W ciągu dnia kilkukrotnie zmieniałem swe nastawienie, huczało mi w głowie od różnych głosów zaburzających racjonalne myśli. To był mój obowiązek, a zniknięcie byłoby przejawem tchórzostwa, lecz zupełnie nie potrafiłem zebrać się w sobie i opuścić czterech kątów mieszkania. Mimo wszystko w końcu to uczyniłem.
Zjawiłem się w progach sali bankierowej spóźniony, co nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło. Obsługa lokalu wprowadziła mnie do środka, skinąłem im nieznacznie głową i ruszyłem w kierunku wolnego miejsca. Byłem zupełnie nie swój, czułem jak drżały mi ręce, a zmęczona twarz i podkrążone oczy tylko podkreślały absurdalny stan w jakim przyszło mi się znaleźć. Być może był to przejaw słabości, ale nie dbałem o to, bowiem nawet gdybym chciał, to i tak nic nie mogłem z tym zrobić. Przywitałem się krótkim gestem, by finalnie sięgnąć po wężowe drewno i ułożyć je na stole w zasięgu ręki, lecz na widoku każdego z obecnych. -Wybaczcie spóźnienie- rzuciłem krótko, bez zbędnych wyjaśnień chcąc czym prędzej zorientować się w tematach, jakie poruszali.
| opętanie
Zdawałem sobie sprawę z własnej słabości, z cholernego przyzwolenia na wtargnięcie do umysłu i zawładnięciu nim. Mogło się to powtórzyć? Czy stanowiłem zagrożenie? Wielokrotnie zadawałem sobie to pytanie przesuwając wężowym drewnem wzdłuż blatu kuchennego stołu. Traciłem kontrolę, stałem się łatwym celem, dziurawą tarczą na jaką Rycerze Walpurgii nie mogli sobie pozwolić. Sprawa o jaką walczyliśmy była zbyt ważna, podobnie jak wola Czarnego Pana, który nie uznawał jednostek wadliwych. Sług, jacy nie spełniali swej powinności, rozdysponowanych zadań. Byłem jednym z najlojalniejszych mu czarodziejów, a mimo to wymierzyłem różdżkę w kierunku Śmierciożercy, który stał jeszcze bliżej niego. Czy czekała mnie za to kara? Nauczka, z której nie dane mi będzie pojąć lekcji? Zdawałem sobie sprawę z odpowiedzialności, byłem gotów ponieść konsekwencje, lecz pierwszy raz od niepamiętnych czasów naprawdę zadrżałem na myśl o własne życie, codzienność, którą rychło mogłem utracić.
Brak kontroli, archaiczne moce i niezrozumiana – przynajmniej dla mnie – siła nie były dobrym argumentem. Właściwie nie istniało żadne sensowne wytłumaczenie. Im dalej w to brnąłem tym bardziej obawiałem się samego siebie, zmian nastrój tudzież wybuchów agresji. Ileż razy uda mi się uniknąć tragedii? Szczęście ma swój limit, nawet jeśli podczas narodzin miało się nim wypchane kieszenie.
Otrzymałem list, wiedziałem o zaproszeniu Fantasmagorii, lecz długo zbierałem się w sobie, czy aby na pewno dobrym pomysłem była moja obecność. W ciągu dnia kilkukrotnie zmieniałem swe nastawienie, huczało mi w głowie od różnych głosów zaburzających racjonalne myśli. To był mój obowiązek, a zniknięcie byłoby przejawem tchórzostwa, lecz zupełnie nie potrafiłem zebrać się w sobie i opuścić czterech kątów mieszkania. Mimo wszystko w końcu to uczyniłem.
Zjawiłem się w progach sali bankierowej spóźniony, co nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło. Obsługa lokalu wprowadziła mnie do środka, skinąłem im nieznacznie głową i ruszyłem w kierunku wolnego miejsca. Byłem zupełnie nie swój, czułem jak drżały mi ręce, a zmęczona twarz i podkrążone oczy tylko podkreślały absurdalny stan w jakim przyszło mi się znaleźć. Być może był to przejaw słabości, ale nie dbałem o to, bowiem nawet gdybym chciał, to i tak nic nie mogłem z tym zrobić. Przywitałem się krótkim gestem, by finalnie sięgnąć po wężowe drewno i ułożyć je na stole w zasięgu ręki, lecz na widoku każdego z obecnych. -Wybaczcie spóźnienie- rzuciłem krótko, bez zbędnych wyjaśnień chcąc czym prędzej zorientować się w tematach, jakie poruszali.
| opętanie
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź