Sala bankietowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala bankietowa
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Rozmowa szybko skupiła się głównie na jednym temacie, który wydawał się być wcześniej mało interesujący. Na tyle, by nie ciągnąć go zbyt intensywnie. Jeden z siedzących mężczyzn postanowił się go podjąć, więc cała reszta również włączyła się do dyskusji. Obserwowałem wszystkich uważnie, słuchając jeszcze intensywniej. Nie chciałem i nie mogłem się wychylać, jednak prześciganie się w stwierdzeniach kto jest ważniejszy, a kto nie, nie miało moim zdaniem racji bytu. Choć równie dobrze mogłem się mylić; nie orientowałem się jeszcze w planie działania organizacji. Może faktycznie osoby, które uważano za bezużyteczne lub zagrażające Rycerzom, wyrzucano za próg? Większość głosów mnie uspokoiło twierdząc, że należało dbać o każdego członka z osobna. To prawda, że i tak byłem na całkiem niezłej pozycji biorąc pod uwagę czystość mojej krwi, ale niestety hierarchia ustanowiona przez inne czynniki nie prezentowała się już tak optymistycznie, dlatego wolałem wiedzieć zawczasu o ewentualnych możliwościach lub ich całkowitemu braku; byłbym głupcem podchodząc do tej sprawy zbyt lekkomyślne i niefrasobliwie uznając, że jakoś to będzie.
Sprawa Quentina wydawała się, przynajmniej mi, oczywista. Gorzej było właśnie z Goshawk. Rezygnacja, przynajmniej tymczasowa, z zawodu na pewno była rozwiązaniem tragicznym, jednak być może koniecznym. Za to pomysł upozorowania jej śmierci wydał mi się w ogóle zbyt abstrakcyjnym, dlatego uniosłem wysoko brwi nie kryjąc tym samym swojego zdziwienia. Zreflektowałem się dopiero po czasie na nowo przybierając całkowicie neutralny, nienaznaczony żadną emocją wyraz twarzy. Nie skomentowałem tego jakkolwiek, bo to nie była moja sprawa, choć dziwiłem się, że została ona poruszona bez udziału samej zainteresowanej.
Także uważałem, że rzucanie imperiusa na Ministra nie było dobrym pomysłem. Wiadomo, co stało się z Wilhelminą; aurorzy też to na pewno wiedzieli. Na pewno odpowiednie służby wzmogły swoją czujność po tym karygodnym skandalu. Nie mogli sobie pozwolić na kolejny błąd. Dlatego głupotą byłoby się porywać na coś takiego.
Z zainteresowaniem spojrzałem za to na czarodzieja mówiącego o obrazie, to faktycznie było ciekawe i mogło okazać się przydatne. Niestety nie było mi dane dłużej się nad tym zastanowić przez wspomnienie o Azkabanie; a więc jednego z nich tam uwięziono. Ciekawe czy zamierzali go stamtąd wydostać? Czy w ogóle było to możliwe?
Sprawa Quentina wydawała się, przynajmniej mi, oczywista. Gorzej było właśnie z Goshawk. Rezygnacja, przynajmniej tymczasowa, z zawodu na pewno była rozwiązaniem tragicznym, jednak być może koniecznym. Za to pomysł upozorowania jej śmierci wydał mi się w ogóle zbyt abstrakcyjnym, dlatego uniosłem wysoko brwi nie kryjąc tym samym swojego zdziwienia. Zreflektowałem się dopiero po czasie na nowo przybierając całkowicie neutralny, nienaznaczony żadną emocją wyraz twarzy. Nie skomentowałem tego jakkolwiek, bo to nie była moja sprawa, choć dziwiłem się, że została ona poruszona bez udziału samej zainteresowanej.
Także uważałem, że rzucanie imperiusa na Ministra nie było dobrym pomysłem. Wiadomo, co stało się z Wilhelminą; aurorzy też to na pewno wiedzieli. Na pewno odpowiednie służby wzmogły swoją czujność po tym karygodnym skandalu. Nie mogli sobie pozwolić na kolejny błąd. Dlatego głupotą byłoby się porywać na coś takiego.
Z zainteresowaniem spojrzałem za to na czarodzieja mówiącego o obrazie, to faktycznie było ciekawe i mogło okazać się przydatne. Niestety nie było mi dane dłużej się nad tym zastanowić przez wspomnienie o Azkabanie; a więc jednego z nich tam uwięziono. Ciekawe czy zamierzali go stamtąd wydostać? Czy w ogóle było to możliwe?
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spotkanie chyliło się ku końcowi, jego zdaniem - tak przynajmniej sądził podczas przysłuchiwania się wymianie zdań dotyczącej tajemniczej panny Goshawk oraz sytuacji Burke'a. Powoli także wypalał mu się papieros dość brutalnie obwieszczając, że czas na powrót do domu. Prawdopodobnie to przykre, że nie miał nic więcej do powiedzenia, jednakże reszta Rycerzy na pewno była mu za to wdzięczna. Proste, toporne poczucie humoru Cadana trafiało do niewielu - lub do niemal nikogo. Szczerze mówiąc już po kilku chwilach zapomniał o własnej reakcji na widok spóźnionej, zakrwawionej kobiety, możliwie nieczującej zażenowania z powodu swojego zachowania. Od razu wtopił się w dźwięki rzucanych haseł, propozycji oraz snucia teorii, poniekąd sprawiało mu to przyjemność. Zwykle lubił mówić, inicjować burzę mózgów, snuć wizje oraz tworzyć niesamowite podwaliny przyszłych planów, jednakże nic już nie było jak zwykle. Prostota dnia codziennego uleciała dając się zastąpić ponurej fali rozmyślań na tematy, które w żaden sposób nie można było zaliczyć do priorytetowych. Goyle przejechał prawą dłonią po głowie, odgarniając do tyłu jasne włosy. Utkwił spojrzenie wpierw w Dolohovie, któremu nie sposób było odmówić racji. Zaraz zzezował na Runcorna z nim również zgadzając się z nim w myślach. Uzdrowiciele stanowili dla nich cenny nabytek, chociaż w skali całej organizacji nie miało to żadnego znaczenia; Cadan w tej sprawie niechętnie musiał przyznać rację Mulciberowi. Od momentu przybycia do La Fantasmagorie oraz rozpoczęcia rozmów uraczył go spojrzeniem po raz pierwszy. Krótkim, dość leniwym, zwieńczonym uniesieniem brwi. Nie było sensu rozdrabniać się oraz przyznawać każdemu order zasług, notować w kajeciku kto co zrobił i bawić się w wycenę każdej pojedynczej jednostki.
Poprawił się na krześle, tym razem to Sigrun lustrując uważnym wzrokiem. Ona tak na serio? Uśmiechnął się nawet, z rozbawieniem - miała dziewczyna ambicje. Domyślał się bowiem, że zapewne chciałaby im towarzyszyć w tym brutalnie odważnym procederze. Widział to już oczami wyobraźni, traktując domysły jak przednią rozrywkę. Niestety pomysł okazał się również nierealny, zbyt brawurowy i jednocześnie godzący w istotę ugrupowania. Szkoda. Sam także skory był do zadań bojowych z góry skazanych na porażkę uwielbiając odczuwać adrenalinę buzującą w żyłach. Może kiedyś, w innym życiu?
Oparł brodę na dłoniach kiedy padła informacja o przetrzymywaniu - też Burke'a - w Azkabanie. Skrzywił się na myśl, że mogło do tego dojść przez zdradę; oczywistym było, że nie mogli czegoś takiego tolerować.
- Czy Russell i Weasley zostali ukarani? - spytał marszcząc czoło. Nie powinni dopuszczać do tak karygodnych incydentów, należało to czym prędzej ukrócić, jednakże zostawiał to na karb odpowiedzialności Śmierciożerców. Zamiast plując oskarżeniami domagał się jedynie odpowiedzi.
Pobyt Goshawk u Cassandry skwitował jedynie asymetrycznym uśmieszkiem; bardziej interesująco malowała się kwestia obrazu, o którą zapytał już… jeszcze inny Burke. Ilu ich było?
Poprawił się na krześle, tym razem to Sigrun lustrując uważnym wzrokiem. Ona tak na serio? Uśmiechnął się nawet, z rozbawieniem - miała dziewczyna ambicje. Domyślał się bowiem, że zapewne chciałaby im towarzyszyć w tym brutalnie odważnym procederze. Widział to już oczami wyobraźni, traktując domysły jak przednią rozrywkę. Niestety pomysł okazał się również nierealny, zbyt brawurowy i jednocześnie godzący w istotę ugrupowania. Szkoda. Sam także skory był do zadań bojowych z góry skazanych na porażkę uwielbiając odczuwać adrenalinę buzującą w żyłach. Może kiedyś, w innym życiu?
Oparł brodę na dłoniach kiedy padła informacja o przetrzymywaniu - też Burke'a - w Azkabanie. Skrzywił się na myśl, że mogło do tego dojść przez zdradę; oczywistym było, że nie mogli czegoś takiego tolerować.
- Czy Russell i Weasley zostali ukarani? - spytał marszcząc czoło. Nie powinni dopuszczać do tak karygodnych incydentów, należało to czym prędzej ukrócić, jednakże zostawiał to na karb odpowiedzialności Śmierciożerców. Zamiast plując oskarżeniami domagał się jedynie odpowiedzi.
Pobyt Goshawk u Cassandry skwitował jedynie asymetrycznym uśmieszkiem; bardziej interesująco malowała się kwestia obrazu, o którą zapytał już… jeszcze inny Burke. Ilu ich było?
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dym papierosowy powoli zaczynał gryźć w nozdrza, zaduszał powietrze, którym do tej pory oddychała i powoli zaczynała czuć lekki dyskomfort, ale mimo to nie odważyła się wstać i wyjść, przyjmując w ten sposób na siebie niepotrzebną uwagę, jaką Rycerze winni oddać zgoła innym sprawom. To samo niepotrzebne zamieszanie wywołała kobieta niemal po sam biust oblepiona czerwoną, zaschniętą mazią. Dobrze wiedziała, że to krew – zwierzęca czy ludzka? Najbardziej oczywistą odpowiedzią była krew ludzka, bo Eir nie potrafiła wyobrazić sobie rzeźnickiego tasaka w tych drobnych dłoniach, które mignęły jej, gdy kobieta przechodziła niedaleko niej i siadała przy stole. Swoją drogą – zastanowiła się, czy istniał w tym usadzeniu jakiś porządek, właściwa hierarchia, która swoje fundamenty miała już w samej strukturze organizacji.
Obracała oczami, próbowała uchwycić sylwetkę, do której należał brzmiący w tej chwili głos, a nie okazać zirytowanie. Słuchała, łącząc wyobrażenia z przekazywanymi informacjami. To, że nie znała Marianny Goshawk, wcale jej nie usprawiedliwiało – Rycerze Walpurgii byli wspólną rodziną (lub jej mistyfikacją), więc pomoc sobie nawzajem była priorytetem, którego znaczenia nie należało podważać. Zerknęła na Cadana, szybko analizując ich wspólne mieszkanie, obliczając, czy mieliby w razie czego kąt. Grimmauld Place było bezpiecznym miejscem, a oboje dobrze dbali o to, by nikt nie dowiedział się, gdzie mieszkają; by zachować swoją anonimowość w stanie nienaruszonym. Nim jednak zdołała lekko trącić ramię męża, by zaproponować mu coś, co już chodziło po jego głowie, ubiegła ją Deirdre. Wlepiła w nią spojrzenie uspokojonych, błękitnych oczu i poprawiła się lekko w krześle. Była u niej bezpieczna? Cassandra, jeśli dobrze Eir sądziła, nic nie wiedziała o Rycerzach. Ale z drugiej strony… czy to przeszkadzało? W każdym razie, kobieta powinna być tam bezpieczna. Na jakiś czas. Pomogą jej, jeśli tylko będzie to potrzebne.
Dalsze rozważania Rycerzy nasunęły jej bardzo zgrabny, spójny wniosek – byli wyjątkowo zgodni jak na fakt, że tworzyli tak liczną grupę złożoną z tak wielu różnie myślących umysłów. Zdawało jej się, że wspólnie podejmowali decyzje, chociaż niektórzy z nich stali wyżej, inni niezaprzeczalnie wyżej. Nie odzywała się, jeszcze nie widząc dobrej okazji, by wprost zaproponować jakiekolwiek logiczne rozwiązanie. Zerknęła na Cadana, gdy zadał pytanie, poniekąd nadając swoimi ustami kształt jej myślom. Zakon Feniksa był niebezpieczny - stał im na drodze i jak najszybciej należało się go pozbyć.
Obracała oczami, próbowała uchwycić sylwetkę, do której należał brzmiący w tej chwili głos, a nie okazać zirytowanie. Słuchała, łącząc wyobrażenia z przekazywanymi informacjami. To, że nie znała Marianny Goshawk, wcale jej nie usprawiedliwiało – Rycerze Walpurgii byli wspólną rodziną (lub jej mistyfikacją), więc pomoc sobie nawzajem była priorytetem, którego znaczenia nie należało podważać. Zerknęła na Cadana, szybko analizując ich wspólne mieszkanie, obliczając, czy mieliby w razie czego kąt. Grimmauld Place było bezpiecznym miejscem, a oboje dobrze dbali o to, by nikt nie dowiedział się, gdzie mieszkają; by zachować swoją anonimowość w stanie nienaruszonym. Nim jednak zdołała lekko trącić ramię męża, by zaproponować mu coś, co już chodziło po jego głowie, ubiegła ją Deirdre. Wlepiła w nią spojrzenie uspokojonych, błękitnych oczu i poprawiła się lekko w krześle. Była u niej bezpieczna? Cassandra, jeśli dobrze Eir sądziła, nic nie wiedziała o Rycerzach. Ale z drugiej strony… czy to przeszkadzało? W każdym razie, kobieta powinna być tam bezpieczna. Na jakiś czas. Pomogą jej, jeśli tylko będzie to potrzebne.
Dalsze rozważania Rycerzy nasunęły jej bardzo zgrabny, spójny wniosek – byli wyjątkowo zgodni jak na fakt, że tworzyli tak liczną grupę złożoną z tak wielu różnie myślących umysłów. Zdawało jej się, że wspólnie podejmowali decyzje, chociaż niektórzy z nich stali wyżej, inni niezaprzeczalnie wyżej. Nie odzywała się, jeszcze nie widząc dobrej okazji, by wprost zaproponować jakiekolwiek logiczne rozwiązanie. Zerknęła na Cadana, gdy zadał pytanie, poniekąd nadając swoimi ustami kształt jej myślom. Zakon Feniksa był niebezpieczny - stał im na drodze i jak najszybciej należało się go pozbyć.
Powiedz ty mi, kości biała,
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
Kto cię więził w mrokach ciała,
Kto swój los na tobie wspierał,
Kiedy żył i jak umierał?
Cyneric nie wyróżniał się na tle innych Rycerzy - wręcz stanowił tło samo w sobie. Przezroczysty, niewidoczny, nikogo nie interesował, nikt się doń nie zwracał ani nie spoglądał, dzięki czemu czuł się wspaniale. Na tyle, na ile oczywiście mógł. Podrapał się po przydługiej brodzie robiąc dosłownie to samo, co większość z obecnych, czyli nadal udawał swą nieobecność. Nie odzywał się, nawet nie uskuteczniał gwałtownych ruchów. Co jakiś czas zerkał na Morgotha jakby upewniał się czy robił dobrze. Starał się nie ściągać na siebie niczyjego spojrzenia - to powodowało, że głównie wpatrywał się w blat stołu, w swoje ręce, w ściany gdzieś za siedzącymi przed nim osobami. Zdarzało się także, że zezował na piękną półwilę, niekiedy na Magnusa chcąc sprawiać wrażenie zafrapowanego całą jego przemową. Schował krótki, kpiący uśmiech za dłonią nie chcąc zdradzać się z tym, że niektórzy wydawali mu się śmieszni. Pragnący słownych potyczek, niedbających o możliwy rykoszet. Zachowanie powagi nigdy nie była dla Yaxley'a skomplikowanym zadaniem, lecz tym razem nie mógł wyjść z podziwu nad bezsensem niektórych uwag.
Dla własnego dobra skoncentrował się całkowicie na merytorycznych wypowiedziach innych Rycerzy. Niestety musiał ze smutkiem przyznać, że o ile los Burke'ów był istotny z punktu widzenia zawartego rodowego sojuszu, tak los nieznajomej kobiety nie frapował go w należytym stopniu. Owszem, powinien, zważywszy na istotę zatrzymywania sekretów w… sekrecie, lecz nic nie mógł poradzić na brak umiejętności wykrzesania z siebie jakiegokolwiek uczucia. Poczuł niejako ulgę kiedy jedna z kobiet zaproponowała jej kwaterę - to mogło zwiastować rychłe zakończenie tematu, chociaż wydawało się, że debata przeniesie się na płaszczyznę życia lub nieżycia biednej nieobecnej. Cyneric nabrał powietrza w płuca trochę się już niecierpliwiąc. Mieli wszakże swoje rozkazy, musieli przygotować się do zadania mającego pomóc Śmierciożercom, tymczasem tracili swój czas na rozmowach. Craig Burke, który zasilił grono więźniów Azkabanu, musiał zostać odbity i to powinno stanowić na chwilę obecną priorytet. Oczywiście, że część informacji pozostawała cenna - jak chociażby wspomnienie o obrazie oraz poskromienie - lub przynajmniej opanowanie - anomalii, lecz na tę chwilę średnio przydatnych. Chociaż może? Musiał się nad tym zastanowić, w takim zgromadzeniu ludzi nie potrafił. To sprawiało, że milczał, jedynie słuchając reszty. Zadawali pytania, które on także zadałby, gdyby nie został wyprzedzony.
Dla własnego dobra skoncentrował się całkowicie na merytorycznych wypowiedziach innych Rycerzy. Niestety musiał ze smutkiem przyznać, że o ile los Burke'ów był istotny z punktu widzenia zawartego rodowego sojuszu, tak los nieznajomej kobiety nie frapował go w należytym stopniu. Owszem, powinien, zważywszy na istotę zatrzymywania sekretów w… sekrecie, lecz nic nie mógł poradzić na brak umiejętności wykrzesania z siebie jakiegokolwiek uczucia. Poczuł niejako ulgę kiedy jedna z kobiet zaproponowała jej kwaterę - to mogło zwiastować rychłe zakończenie tematu, chociaż wydawało się, że debata przeniesie się na płaszczyznę życia lub nieżycia biednej nieobecnej. Cyneric nabrał powietrza w płuca trochę się już niecierpliwiąc. Mieli wszakże swoje rozkazy, musieli przygotować się do zadania mającego pomóc Śmierciożercom, tymczasem tracili swój czas na rozmowach. Craig Burke, który zasilił grono więźniów Azkabanu, musiał zostać odbity i to powinno stanowić na chwilę obecną priorytet. Oczywiście, że część informacji pozostawała cenna - jak chociażby wspomnienie o obrazie oraz poskromienie - lub przynajmniej opanowanie - anomalii, lecz na tę chwilę średnio przydatnych. Chociaż może? Musiał się nad tym zastanowić, w takim zgromadzeniu ludzi nie potrafił. To sprawiało, że milczał, jedynie słuchając reszty. Zadawali pytania, które on także zadałby, gdyby nie został wyprzedzony.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Nie spodziewałem się, że moja informacja wzbudzi aż takie… emocje? Nie, to przesada. Rozbudzi po prostu dość zaciekłą dyskusję. Słucham każdego uważnie, czując się niekomfortowo kiedy tak wszyscy rozmawiają albo o mnie, albo o Goshawk, z którą wpakowaliśmy się w niezłą aferę z Ministerstwem w roli głównej. Najgorsze rzeczywiście są te ich szczekające psy na łańcuchu - te rzadko po prostu odpuszczają, o ile nie nigdy. Kontrole w sklepie niestety się zdarzają, tylko takie mocno nieoficjalne. Przypadkowe spotkania w pobliżu, czasem wręcz w budynku, to mówi samo za siebie. Nie chcę znów czuć się tak samo czy wręcz jeszcze gorzej stąpając po cienkim lodzie na nieswoim terenie, próbując ochronić się przed gradem kłopotliwych pytań. Nawet jeśli niczego złego nie zrobiłem, wręcz należało mi się odszkodowanie za kulawą akcję aurorów, to niesmak oraz obawy pozostaną. Nie dam rady zatuszować niepewności siebie, nie na tym etapie. Poruszam się niespokojnie, rozluźniając oraz ściskając palce. Wzrok mój przetacza się od jednej twarzy do drugiej - nie chowam się ze swoim spojrzeniem. Może powinienem zawstydzony oglądać własne buty, ale ominąłem już pewien etap w moim życiu, z wolna naprawiając gruzowisko mizernie zbudowanej niegdyś dumy.
Zgadzam się, że Mariannie trzeba pomóc, nawet jeśli nie darzę ją sympatią. Na tym etapie to nie ma nawet żadnego znaczenia. Liczymy się jako całość, chcę w to wierzyć. Nawet jeśli nie jesteśmy i nigdy nie będziemy równi.
Tak naprawdę mam ochotę uciąć rozmowę stwierdzając, że poradzimy sobie z Edgarem, zaś losy Goshawk niech leżą w rękach innych tutaj zebranych osobach. Wszak wiem, że brat nie zostawi mnie z tym sam. Mimo to podnoszą się nowe głosy; dobrze, że starszy Burke postanawia zabrać w naszym imieniu głos. Obracam ostrożnie w jego stronę głowę i potakuję mu kiwając oszczędnie głową. Sprawę z Ministrem uważam za nieistotną, skoro zasadność propozycji zostaje podważona.
Za to słowa Apollinare’a są naprawdę fascynujące. Jako ktoś, kto uwielbia obcować ze sztuką wydaje mi się to niesamowite móc stworzyć taki obraz. Nie będący jedynie piękną powłoką, ale również przydatnym, praktycznym przedmiotem mogącym okazać się koniem trojańskim. Na moment moje oczy nawet błyszczą zainteresowaniem, pytania tańczą na czubku języka, ale cały ukryty entuzjazm prędko gaśnie pod naporem kolejnej lawiny pytań. Wspomnienie o bliskim kuzynie wtrąconym do Azkabanu jakby był jakimś zwierzęciem wywraca żołądek do góry nogami. Szybko też zamienia się w ściśniętą pętlę. Czuję się bezradny wobec tego wydarzenia - nie mogłem mu zapobiec, a teraz nie mogę go odkręcić. Ściskam materiał spodni, wpatrując się to w Mulcibera, to w Rowle’a. Edgar zadaje dobre pytanie, chcę poznać na nie odpowiedź. Tak jak najchętniej wysłuchałbym czy rzeczywiście ci, którzy mieli wspomagać Burke’a, a którzy zdradzili bądź (prawdopodobnie, pewien nie jestem) uciekli z miejsca zdarzenia, zapłacą za tę zniewagę. Powinni. To jawna potwarz, gorsza niż cokolwiek co przydarzyło się mi podczas ostatnich miesięcy. Jestem niemal pewien, że ta sprawa nie przycichnie tak łatwo, nie w naszym kręgu.
Zgadzam się, że Mariannie trzeba pomóc, nawet jeśli nie darzę ją sympatią. Na tym etapie to nie ma nawet żadnego znaczenia. Liczymy się jako całość, chcę w to wierzyć. Nawet jeśli nie jesteśmy i nigdy nie będziemy równi.
Tak naprawdę mam ochotę uciąć rozmowę stwierdzając, że poradzimy sobie z Edgarem, zaś losy Goshawk niech leżą w rękach innych tutaj zebranych osobach. Wszak wiem, że brat nie zostawi mnie z tym sam. Mimo to podnoszą się nowe głosy; dobrze, że starszy Burke postanawia zabrać w naszym imieniu głos. Obracam ostrożnie w jego stronę głowę i potakuję mu kiwając oszczędnie głową. Sprawę z Ministrem uważam za nieistotną, skoro zasadność propozycji zostaje podważona.
Za to słowa Apollinare’a są naprawdę fascynujące. Jako ktoś, kto uwielbia obcować ze sztuką wydaje mi się to niesamowite móc stworzyć taki obraz. Nie będący jedynie piękną powłoką, ale również przydatnym, praktycznym przedmiotem mogącym okazać się koniem trojańskim. Na moment moje oczy nawet błyszczą zainteresowaniem, pytania tańczą na czubku języka, ale cały ukryty entuzjazm prędko gaśnie pod naporem kolejnej lawiny pytań. Wspomnienie o bliskim kuzynie wtrąconym do Azkabanu jakby był jakimś zwierzęciem wywraca żołądek do góry nogami. Szybko też zamienia się w ściśniętą pętlę. Czuję się bezradny wobec tego wydarzenia - nie mogłem mu zapobiec, a teraz nie mogę go odkręcić. Ściskam materiał spodni, wpatrując się to w Mulcibera, to w Rowle’a. Edgar zadaje dobre pytanie, chcę poznać na nie odpowiedź. Tak jak najchętniej wysłuchałbym czy rzeczywiście ci, którzy mieli wspomagać Burke’a, a którzy zdradzili bądź (prawdopodobnie, pewien nie jestem) uciekli z miejsca zdarzenia, zapłacą za tę zniewagę. Powinni. To jawna potwarz, gorsza niż cokolwiek co przydarzyło się mi podczas ostatnich miesięcy. Jestem niemal pewien, że ta sprawa nie przycichnie tak łatwo, nie w naszym kręgu.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
O Goshawk nie miała więcej nic do powiedzenia. Uzdrowicielki nie znała, więc na sercu Rookwood nie leżał jej los, jednakże jako organizacja dążąca do wojny potrzebowali uzdrowicieli, medyków i alchemików, w jak największej ilości. Była zdania, że kobieta powinna się ukryć, być może nawet do czasu, w którym sięgną po prawdziwą władzę, a wówczas żaden Auror – bo Biuro Aurorów wówczas istnieć przestanie jak sądziła – nie ośmieli się wygrzebywać tej drobnej sprawy. Gdy egzotyczna kobieta zaproponowała kryjówkę u uzdrowicielki na Nokturnie, od razu pomyślała o Cassandrze i nieodparte miała wrażenie, że o niej właśnie mowa; o ile czarownica była nader dyskretna i nigdy nie zadawała pytań, o tyle nie była pewna, czy z ochotą przyjmie pod swój dach obcą, miała wszak dziecko którego bezpieczeństwo było nadrzędne. Nie widziała Casandry jednak od półtorej roku, może wiele się zmieniło; milczała wciąż, ćmiąc papierosa, jednego za drugim. Nie wadził jej dym i intensywny zapach tytoniu, do którego przywykła, a powietrze, które zgęstniało po wiadomości Ramseya o zdrajcy.
Crispin Russel, całkowicie obce Sigrun nazwisko, najprawdopodobniej nigdy o nim nie słyszała, lecz sama świadomość, że śmiał zdradzić budziła w niej złość. Wyciągnęła dłoń, a zaczarowany kielich znalazł się w niej posłusznie, pełen wybornego wina – kolejna z zalet spotkania się tu, w Podwodny Balecie. Doskonałe wino, na które zazwyczaj nie byłoby jej stać. Zwilżyła spierzchnięte wargi, uważnie wsłuchując się w słowa Tristana i Magnusa – po krótkim przeanalizowaniu własnej propozycji doszła do wniosku, że mają słuszność. Wyrwała się zbyt prędko, tak jak zawsze, wpierw mówiąc, potem myśląc, pełna brawury i śmiałości; o ile wciąż uważała, że Minister Magii winien znaleźć się pod ich kontrolą, a raczej kontrolą Czarnego Pana, o tyle była skłonna przyznać, że rzucenie na niego Imperiusa w najbliższym czasie byłoby zdecydowanie zbyt szybko. Pokiwała głową na znak zrozumienia i zgody.
Była rada ze stanowczości Mulcibera z jaką rozwiał niejasność pomiędzy nimi a Magnusem dotyczącą Mii i miała nadzieję, że Rowle w istocie usłucha zakazu Ramseya. Zaintrygowana opowieścią mężczyzny z wyraźnym francuskim akcentem, przeniosła nań spojrzenie.
Crispin Russel, całkowicie obce Sigrun nazwisko, najprawdopodobniej nigdy o nim nie słyszała, lecz sama świadomość, że śmiał zdradzić budziła w niej złość. Wyciągnęła dłoń, a zaczarowany kielich znalazł się w niej posłusznie, pełen wybornego wina – kolejna z zalet spotkania się tu, w Podwodny Balecie. Doskonałe wino, na które zazwyczaj nie byłoby jej stać. Zwilżyła spierzchnięte wargi, uważnie wsłuchując się w słowa Tristana i Magnusa – po krótkim przeanalizowaniu własnej propozycji doszła do wniosku, że mają słuszność. Wyrwała się zbyt prędko, tak jak zawsze, wpierw mówiąc, potem myśląc, pełna brawury i śmiałości; o ile wciąż uważała, że Minister Magii winien znaleźć się pod ich kontrolą, a raczej kontrolą Czarnego Pana, o tyle była skłonna przyznać, że rzucenie na niego Imperiusa w najbliższym czasie byłoby zdecydowanie zbyt szybko. Pokiwała głową na znak zrozumienia i zgody.
Była rada ze stanowczości Mulcibera z jaką rozwiał niejasność pomiędzy nimi a Magnusem dotyczącą Mii i miała nadzieję, że Rowle w istocie usłucha zakazu Ramseya. Zaintrygowana opowieścią mężczyzny z wyraźnym francuskim akcentem, przeniosła nań spojrzenie.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie widział sensu w dalszym roztrząsaniu kwestii zarówno Burke'a, jak i Goshawk. Przedstawiciele rodu wiedzieli, jakie są ich obowiązki, jakie mieli możliwości. Valerij słusznie zwrócił na to uwagę, ale spór o rację wydawał mu się zbędny, wszystkim im chodziło przeto o to samo — zapewnienie stabilności i bezpiecznego schronienia tym, którzy w danej chwili tego potrzebowali. Zarówno Quentin jak i Edgar z pewnością zdawali sobie sprawę, że mogli liczyć na każdego z obecnych. Nie musiał ich o tym zapewniać ani on, ani Magnus, czy ktokolwiek inny. Ich prośba, wezwanie wiązały się z natychmiastowym odzewem z ich strony, bez kręcenia nosem i wymigiwania się od obowiązków. Przemilczał dalszą część rozmów na ten temat, nie mając również nic do dodania w kwestii Marianny. Nie była mu bliska, a on nie okazywał ani troski ani opiekuńczości względem nikogo, poza samym sobą — a teraz jeszcze całą organizacją, ich losy nierozerwalnie wiązał.
Spojrzał na Deirdre, gdy zabrała głos. Ze spokojem i w milczeniu przyjął jej słowa, nie zdradzając, jak wielkim zaufaniem darzył wspomnianą uzdrowicielkę od wielu lat. Marianna nie stanowiła żadnego zagrożenia dla Cassandry, a Cassandra dla niej, o ile dziewczyna doceni jej gościnę i posłusznie dostosuje się do tego, co przy tym stole zdecydują. Wiedział, że obie mogły pomóc sobie wzajemnie we wszystkim, a więc propozycja Deirdre uderzała w punkt, stanowiąc doskonałe zwieńczenie tematu.
— Niech więc tak będzie — podsumował, dla siebie zostawiając rozterki dotyczące świadomości uzdrowicielki o ich organizacji. Nie będzie pytała, jeśli poproszą ją o pomoc — pomoże, jak zawsze, ale zbliżał się czas, w którym powinna nabrać świadomości tego, co się wokół niej dzieje. Dla nich, Rycerzy Walpurgii stanowiła bardzo istotnego sprzymierzeńca. Póki nie była częścią organizacji musieli delikatnie stawiać kroki.
Wysłuchawszy wypowiedzi Drew, zwrócił się ku niemu.
— Jak chciałbyś to zrealizować?— spytał, nim ostatecznie ocenił jego pomysł. Zgadzał się z tym, że zniknięcie podejrzanej wcale nie zlikwiduje problemu związanego z jej poszukiwaniem. O ile teraz Ministerstwo zajęte jest anomaliami i organizuje wszystkich, by uporządkowali chaos związany z Wilhelminą, zniknięciem Grindelwalda, ustanowionym do tej pory prawem, tak w końcu nadejdzie czas, że departamenty wrócą do swojej codzienności i obowiązków, wypełniając ją z większym zaangażowaniem. Nowy Minister Magii, o ile wygodnie rozsiądzie się w swym fotelu, będzie oczekiwał konkretnych efektów, wszyscy będą mieć wielkie pole do popisu. A Zakonnicy, znajdujący się w szeregach aurorów będą mieć podwójnie wielką motywację do tego, by ich wszystkich ujawnić i dorwać. Nie tylko tych dwoje. Ich wszystkich.
Marianny będą szukać, ale wciąż zajmie im to więcej czasu niż zapukanie do jej drzwi i wezwanie do Tower. Sfingowanie cudzej śmierci było dość kuszące, ale trudno mu było sobie wyobrazić aurorów łatwo nabierających się na taką sztuczkę. Musiałaby być doskonale zorganizowana, a sam Mulciber nie posiadał wiedzy pozwalającej na jej bezbłędne przygotowanie.
Zwrócił pełne zainteresowania spojrzenie na Apollinare. Był przekonany, że większość siedzących przy tym stole czarodziejów wątpiła w zasadność jego przebywania tutaj. Nie doceniali jego wiedzy i oddania, ale on, Mulciber, nie miał żadnych wątpliwości. Jak każdy z nich był cennym sojusznikiem, który mógł wnieść w te obrady coś nowego, co właśnie udowadniał. Jego propozycja była nie tylko zwyczajnie interesująca, ale zatruwała cichą fascynacją. Ramsey, który przez wiele miesięcy dążył do stworzenia zwierciadła pokazującego przyszłość, patrzył na wizję obrazu jako coś całkowicie możliwego do wykonania, co więcej, z przyjemnością wspomógłby Francuza w tym projekcie. Obaj wiedzieli, że coś podobnego będzie wymagało biegłej znajomości zasad działania magii. Na szczęście Mulciber nie miał z tym najmniejszych problemów.
— Brzmi obiecująco— przyznał, kiwając lekko głową, gdy ich spojrzenie się spotkało. Nie musiał przytakiwać mężczyźnie, wiedział, że się tym zajmie i zrobi wszystko, co w jego mocy, by odnaleźć twórcę i zdobyć sposób na stworzenie obrazu. Mógłby wisieć w Wywernie, lub gdziekolwiek indziej, a ich spotkania stałyby się bezpieczne, wolne od niechcianych i niezapowiedzianych wizyt przyjaciół-aurorów.
Gdy Antonia zabrała głos odnośnie swej przygody z Magnusem, odkładał ogołoconą gałązkę winogron na stół przed sobą. Dopiero pytanie Edgara wywołało go do odpowiedzi. Sprawa była poważna, dlatego przestał się bawić jedzeniem, ręce oparł na podłokietnikach, kierując twarz w stronę Burke'a.
— Oczywiście — ton jego głosu nie brzmiał jednak entuzjastycznie. Zrobił krótką pauzę; sama myśl o tym, co ich czeka wywoływała zimny dreszcz na plecach, odbierała optymizm, choć nie zwykł brać pod uwagę porażki. — Czarny Pan oczekuje od nas, że zakradniemy się do Azkabanu i wydostaniemy go. — Rycerze powinni wierzyć, że Voldemort nie zostawi swoich wiernych sługów. Powinni wierzyć w tę sprawę, a także w to, że u jego boku mogą osiągać rzeczy, o których innym się nawet nie śnił. To dobrze wpływało na jakość działań. — I zrobimy to. — Skutecznie. — Czarny Pan przekazał wam zadanie, które zakończy się sukcesem, bo zrobicie wszystko, co trzeba, prawda? Wolelibyśmy, aby nikt nam dodatkowo nie przeszkadzał podczas uroczego spotkania z dementorami.— Od powodzenia ich misji wiele zależało, w tym to, czy uda im się wydostać z najlepiej strzeżonego więzienia na świecie. Samo spotkanie z pilnującymi go stworami brzmiało jak największy koszmar, nie potrzebowali dodatkowego towarzystwa, które na pewno skorzysta z okazji i potraktuje Śmierciożerców jak szczury, które dobrowolnie weszły do pułapki, ściągnięte kuszącym smrodem rozkładającego się jedzenia.
— Russell gnije w więzieniu — odparł Cadanowi, po raz pierwszy podczas spotkania, łapiąc jego spojrzenie. Nie powiedział jednak nic więcej. Przeniósł wzrok na Tristana. Jako najwyżej znajdujący się w hierarchii Śmierciożerca będzie nimi przewodził podczas tej misji.
| 48h na odzew
Spojrzał na Deirdre, gdy zabrała głos. Ze spokojem i w milczeniu przyjął jej słowa, nie zdradzając, jak wielkim zaufaniem darzył wspomnianą uzdrowicielkę od wielu lat. Marianna nie stanowiła żadnego zagrożenia dla Cassandry, a Cassandra dla niej, o ile dziewczyna doceni jej gościnę i posłusznie dostosuje się do tego, co przy tym stole zdecydują. Wiedział, że obie mogły pomóc sobie wzajemnie we wszystkim, a więc propozycja Deirdre uderzała w punkt, stanowiąc doskonałe zwieńczenie tematu.
— Niech więc tak będzie — podsumował, dla siebie zostawiając rozterki dotyczące świadomości uzdrowicielki o ich organizacji. Nie będzie pytała, jeśli poproszą ją o pomoc — pomoże, jak zawsze, ale zbliżał się czas, w którym powinna nabrać świadomości tego, co się wokół niej dzieje. Dla nich, Rycerzy Walpurgii stanowiła bardzo istotnego sprzymierzeńca. Póki nie była częścią organizacji musieli delikatnie stawiać kroki.
Wysłuchawszy wypowiedzi Drew, zwrócił się ku niemu.
— Jak chciałbyś to zrealizować?— spytał, nim ostatecznie ocenił jego pomysł. Zgadzał się z tym, że zniknięcie podejrzanej wcale nie zlikwiduje problemu związanego z jej poszukiwaniem. O ile teraz Ministerstwo zajęte jest anomaliami i organizuje wszystkich, by uporządkowali chaos związany z Wilhelminą, zniknięciem Grindelwalda, ustanowionym do tej pory prawem, tak w końcu nadejdzie czas, że departamenty wrócą do swojej codzienności i obowiązków, wypełniając ją z większym zaangażowaniem. Nowy Minister Magii, o ile wygodnie rozsiądzie się w swym fotelu, będzie oczekiwał konkretnych efektów, wszyscy będą mieć wielkie pole do popisu. A Zakonnicy, znajdujący się w szeregach aurorów będą mieć podwójnie wielką motywację do tego, by ich wszystkich ujawnić i dorwać. Nie tylko tych dwoje. Ich wszystkich.
Marianny będą szukać, ale wciąż zajmie im to więcej czasu niż zapukanie do jej drzwi i wezwanie do Tower. Sfingowanie cudzej śmierci było dość kuszące, ale trudno mu było sobie wyobrazić aurorów łatwo nabierających się na taką sztuczkę. Musiałaby być doskonale zorganizowana, a sam Mulciber nie posiadał wiedzy pozwalającej na jej bezbłędne przygotowanie.
Zwrócił pełne zainteresowania spojrzenie na Apollinare. Był przekonany, że większość siedzących przy tym stole czarodziejów wątpiła w zasadność jego przebywania tutaj. Nie doceniali jego wiedzy i oddania, ale on, Mulciber, nie miał żadnych wątpliwości. Jak każdy z nich był cennym sojusznikiem, który mógł wnieść w te obrady coś nowego, co właśnie udowadniał. Jego propozycja była nie tylko zwyczajnie interesująca, ale zatruwała cichą fascynacją. Ramsey, który przez wiele miesięcy dążył do stworzenia zwierciadła pokazującego przyszłość, patrzył na wizję obrazu jako coś całkowicie możliwego do wykonania, co więcej, z przyjemnością wspomógłby Francuza w tym projekcie. Obaj wiedzieli, że coś podobnego będzie wymagało biegłej znajomości zasad działania magii. Na szczęście Mulciber nie miał z tym najmniejszych problemów.
— Brzmi obiecująco— przyznał, kiwając lekko głową, gdy ich spojrzenie się spotkało. Nie musiał przytakiwać mężczyźnie, wiedział, że się tym zajmie i zrobi wszystko, co w jego mocy, by odnaleźć twórcę i zdobyć sposób na stworzenie obrazu. Mógłby wisieć w Wywernie, lub gdziekolwiek indziej, a ich spotkania stałyby się bezpieczne, wolne od niechcianych i niezapowiedzianych wizyt przyjaciół-aurorów.
Gdy Antonia zabrała głos odnośnie swej przygody z Magnusem, odkładał ogołoconą gałązkę winogron na stół przed sobą. Dopiero pytanie Edgara wywołało go do odpowiedzi. Sprawa była poważna, dlatego przestał się bawić jedzeniem, ręce oparł na podłokietnikach, kierując twarz w stronę Burke'a.
— Oczywiście — ton jego głosu nie brzmiał jednak entuzjastycznie. Zrobił krótką pauzę; sama myśl o tym, co ich czeka wywoływała zimny dreszcz na plecach, odbierała optymizm, choć nie zwykł brać pod uwagę porażki. — Czarny Pan oczekuje od nas, że zakradniemy się do Azkabanu i wydostaniemy go. — Rycerze powinni wierzyć, że Voldemort nie zostawi swoich wiernych sługów. Powinni wierzyć w tę sprawę, a także w to, że u jego boku mogą osiągać rzeczy, o których innym się nawet nie śnił. To dobrze wpływało na jakość działań. — I zrobimy to. — Skutecznie. — Czarny Pan przekazał wam zadanie, które zakończy się sukcesem, bo zrobicie wszystko, co trzeba, prawda? Wolelibyśmy, aby nikt nam dodatkowo nie przeszkadzał podczas uroczego spotkania z dementorami.— Od powodzenia ich misji wiele zależało, w tym to, czy uda im się wydostać z najlepiej strzeżonego więzienia na świecie. Samo spotkanie z pilnującymi go stworami brzmiało jak największy koszmar, nie potrzebowali dodatkowego towarzystwa, które na pewno skorzysta z okazji i potraktuje Śmierciożerców jak szczury, które dobrowolnie weszły do pułapki, ściągnięte kuszącym smrodem rozkładającego się jedzenia.
— Russell gnije w więzieniu — odparł Cadanowi, po raz pierwszy podczas spotkania, łapiąc jego spojrzenie. Nie powiedział jednak nic więcej. Przeniósł wzrok na Tristana. Jako najwyżej znajdujący się w hierarchii Śmierciożerca będzie nimi przewodził podczas tej misji.
| 48h na odzew
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zauważyłem kilka zaciekawionych spojrzeń które skupiły się na mojej jednostce, gdy przedstawiłem swoją propozycję wkładu w organizację. Nie zabierałem głosu w sprawach, w których nie miałem dostatecznie dużo doświadczenia. Nie znałem mężczyzny, który został zamknięty w Azkabanie, tak samo jak nie miałem nic logicznie ważnego, czy też użytecznego, jeśli szło o sprawy przesłuchań, bądź też Goshawk. Mogłem pociągnąć za kilka sznurków w Galerii, dowiedzieć się o sprawie tego, co było dla mnie dostępne, ale głośne ofiarowanie się, zrobienia czegoś zdawało mi się puste. O wiele lepiej było najpierw zasięgnąć języka, później zaś podzielić się zresztą tym co udało mi się dowiedzieć.
- By zrozumieć, najlepiej zobaczyć samemu. Portret przeszłości, jak wspominałem wcześniej potocznie zwany lustrem, pozwala na wejście w żywe odwzorowywanie murów Hogwarckich z przełomu IX i X wieku. „Draco dormiens nunquam titillandus ” - wypowiedziałem płynne hasło, zdążyłem poznać je już dawno temu, jeszcze w czasach, gdy byłem jedynie stażystą w Galerii, której teraz zostałem dyrektorem. Trudno było mi nie stwierdzić, że czas biegnie do przodu nieubłagalnie. Zdawało mi się bowiem iż odcinek czasu, który z dnia na dzień wlókł się niemiłosiernie, teraz był jedynie krótkim mrugnięciem, po którym miało nastąpić jeszcze wiele jemu podobnych. - otwiera możliwość wejścia do niego. Nie jest iluzją, a odrębną jednostką – światem w świecie, zamkniętym, dostępnym tylko dla tych, którzy posiedli hasło. - uniosłem kieliszek, upijając z niego drobinę tak znamienitego trunku, nie spuszczając spojrzenia z Rowla, zmarszczyłem lekko brwi słuchając wypowiedzi Edgara, którego miałem przyjemność zobaczyć już w Białej Wywernie. - I tak i nie. - odpowiedziałem mu zawieszając na nim spojrzenie. Było wiele zależności, których nadal nie rozpatrzyłem. - Oczywiście, lustro posiada jedynie jedno wejście, które jest jednocześnie wyjściem. Należałoby zastanowić się, czy rozwiązaniem bezpieczniejszym nie byłoby oddzielne wejście i wyjście – zdecydowanie pozwalałaby to na zgubienie ogona, jeśli taki by się pojawił i jednoczesną ucieczkę, jeśli z jakiś przyczyn płótno zostałoby przejęte. Fakt przemieszczania się między obrazami jest dla mnie jeszcze kwestią nie do końca zbadaną. Z tego co słyszałem howagrckie portrety przechodzą między swoimi ramami – jednak jedynie pilnują wejścia nie posiadając możliwości jako takiego wejścia bezpośrednio w nie, zaś z drugiej strony Lustro samo w sobie jest światem, jednak nie sposób spotkać w nim odwzorowania jednostki ludzkiej. - oderwałem spojrzenie od Burke'a i powróciłem nim do Mulcibera, który krótko podsumował wszystko. Uniosłem leniwie wargę ku górze, by skinąć mu głową.
- Będę informował o postępach. - odpowiedziałem tylko spokojnie. Nie wspominałem o tym, jako o zalążku pomysłu, który mógł nigdy nie zastać zrealizowany. Podjąłem już pierwsze kroki którymi było dogłębne zbadanie lustra, wczorajszego wieczoru dotarły do mojego gabinetu kroniki malarskie które posiadały ślady artystycznego szlaku lustra.
Uśmiech spełzł z twarzy tak szybko jak się pojawił. Wizja nadchodzącego zadania zdawała się jasna, choć miałem wiele obaw. Nie zmieniało to jednak faktu, że zamierzałem wykonać każde powierzone mi zadanie bez zająknięcia, z możliwie najlepszym wynikiem, jaki byłem w stanie osiągnąć.
- By zrozumieć, najlepiej zobaczyć samemu. Portret przeszłości, jak wspominałem wcześniej potocznie zwany lustrem, pozwala na wejście w żywe odwzorowywanie murów Hogwarckich z przełomu IX i X wieku. „Draco dormiens nunquam titillandus ” - wypowiedziałem płynne hasło, zdążyłem poznać je już dawno temu, jeszcze w czasach, gdy byłem jedynie stażystą w Galerii, której teraz zostałem dyrektorem. Trudno było mi nie stwierdzić, że czas biegnie do przodu nieubłagalnie. Zdawało mi się bowiem iż odcinek czasu, który z dnia na dzień wlókł się niemiłosiernie, teraz był jedynie krótkim mrugnięciem, po którym miało nastąpić jeszcze wiele jemu podobnych. - otwiera możliwość wejścia do niego. Nie jest iluzją, a odrębną jednostką – światem w świecie, zamkniętym, dostępnym tylko dla tych, którzy posiedli hasło. - uniosłem kieliszek, upijając z niego drobinę tak znamienitego trunku, nie spuszczając spojrzenia z Rowla, zmarszczyłem lekko brwi słuchając wypowiedzi Edgara, którego miałem przyjemność zobaczyć już w Białej Wywernie. - I tak i nie. - odpowiedziałem mu zawieszając na nim spojrzenie. Było wiele zależności, których nadal nie rozpatrzyłem. - Oczywiście, lustro posiada jedynie jedno wejście, które jest jednocześnie wyjściem. Należałoby zastanowić się, czy rozwiązaniem bezpieczniejszym nie byłoby oddzielne wejście i wyjście – zdecydowanie pozwalałaby to na zgubienie ogona, jeśli taki by się pojawił i jednoczesną ucieczkę, jeśli z jakiś przyczyn płótno zostałoby przejęte. Fakt przemieszczania się między obrazami jest dla mnie jeszcze kwestią nie do końca zbadaną. Z tego co słyszałem howagrckie portrety przechodzą między swoimi ramami – jednak jedynie pilnują wejścia nie posiadając możliwości jako takiego wejścia bezpośrednio w nie, zaś z drugiej strony Lustro samo w sobie jest światem, jednak nie sposób spotkać w nim odwzorowania jednostki ludzkiej. - oderwałem spojrzenie od Burke'a i powróciłem nim do Mulcibera, który krótko podsumował wszystko. Uniosłem leniwie wargę ku górze, by skinąć mu głową.
- Będę informował o postępach. - odpowiedziałem tylko spokojnie. Nie wspominałem o tym, jako o zalążku pomysłu, który mógł nigdy nie zastać zrealizowany. Podjąłem już pierwsze kroki którymi było dogłębne zbadanie lustra, wczorajszego wieczoru dotarły do mojego gabinetu kroniki malarskie które posiadały ślady artystycznego szlaku lustra.
Uśmiech spełzł z twarzy tak szybko jak się pojawił. Wizja nadchodzącego zadania zdawała się jasna, choć miałem wiele obaw. Nie zmieniało to jednak faktu, że zamierzałem wykonać każde powierzone mi zadanie bez zająknięcia, z możliwie najlepszym wynikiem, jaki byłem w stanie osiągnąć.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Deirdre odwzajemniła spojrzenie błękitnych oczu Eir ze spokojem; wiedziała, że rozwiązanie, które proponowała było obecnie najlepszym z możliwych - zwłaszcza w kontekście ostatnich rozmyślań oraz nasilającego się wpływu Rycerzy Walpurgii na Cassandrę. Sądziła, że nadszedł czas, by i Vablatsky opowiedziała się po słusznej stronie, po stronie ludzi, którzy zagwarantują jej bezpieczeństwo i możliwość rozwijania uzdrowicielskich zdolności. Nowo powstała jednostka badawcza dawała szansę osobom o ogromnej wiedzy, stwarzała płaszczyznę, na której mogli wykorzystywać swoje talenty, by służyć Czarnemu Panu - i nowemu, lepszemu światu. Pomoc Mariannie wiązała się z korzyściami także mniejszego kalibru; nie było to rozwiązanie idealne, lecz musieli pogodzić się z tym, że znajdują się w prawdziwym, brudnym świecie, gdzie nie wszystko toczy się po ich myśli. Popełniali błędy, za które musieli zapłacić - własnym oddaniem i zaangażowaniem. Dowodzili to wszyscy zgromadzeni przy stole, poważne twarze, zarówno te, jakie widziała po raz pierwszy, jak i te spokojniejsze, znajome, orientujące się już zarówno w hierarchii, jak i nadchodzących zadaniach.
Deirdre ciągle wpatrywała się w Apollinare'a, który wyczerpująco odpowiadał na pytanie dotyczące światu ukrytego w obrazie, malarskiej kryjówki, alternatywnej wersji rzeczywistości - ale jej myśli uciekały już w kierunku wspomnianego przez Ramseya Azkabanu. Nie mogła powstrzymać niepokoju, wypełniającego ją nieprzyjemnym chłodem, zupełnie jakby sama perspektywa spotkania dementorów przyzywała ich słabsze wersje, mącące w głowie. Mulciber mówił o tej wizycie ze stoicką nieustępliwością: razem z nim podążyła spojrzeniem w bok, finalnie zatrzymując je na siedzącym nieopodal Rosierze. Powracała do niego wzrokiem i za każdym razem karciła się za ten odruch. Szukała u niego aprobaty czy pocieszenia? Chciała sprawdzić, czy ją jeszcze pamięta? Oznak, że pogodził się z zmianą w ich relacji? Zrozumienia, obojętności, pogardy? Zapewnienia, że zdołają spełnić rozkazy Czarnego Pana - że jest na to gotowa? Wiedziała o tym przecież sama, odsunęła się od niego właśnie po to, by samodzielnie podejmować decyzję i ścierać się z wewnętrznymi niepokojami; by powrócić do słuchania własnego rozsądku zamiast ślepego zapatrzenia i pokornej tresury. Ciągle znajdowała się jednak pod nim, wierna i posłuszna Mrocznemu Znakowi, wyrytemu na ich przedramionach - tylko skończony głupiec nie szanowałby hierarchii i miejsca, które zajmował w niej Tristan. Milczała; wszystko, co mogła zaoferować sprawie, wszelkie wskazówki i wątpliwości, zostały już przez nią wypowiedziane. Ramsey miał rację, oczekiwali wsparcia Rycerzy, którzy powinni zagwarantować im względnie komfortowe warunki sięgania po coś, co straceńcze i niemożliwe - po Azkaban.
Deirdre ciągle wpatrywała się w Apollinare'a, który wyczerpująco odpowiadał na pytanie dotyczące światu ukrytego w obrazie, malarskiej kryjówki, alternatywnej wersji rzeczywistości - ale jej myśli uciekały już w kierunku wspomnianego przez Ramseya Azkabanu. Nie mogła powstrzymać niepokoju, wypełniającego ją nieprzyjemnym chłodem, zupełnie jakby sama perspektywa spotkania dementorów przyzywała ich słabsze wersje, mącące w głowie. Mulciber mówił o tej wizycie ze stoicką nieustępliwością: razem z nim podążyła spojrzeniem w bok, finalnie zatrzymując je na siedzącym nieopodal Rosierze. Powracała do niego wzrokiem i za każdym razem karciła się za ten odruch. Szukała u niego aprobaty czy pocieszenia? Chciała sprawdzić, czy ją jeszcze pamięta? Oznak, że pogodził się z zmianą w ich relacji? Zrozumienia, obojętności, pogardy? Zapewnienia, że zdołają spełnić rozkazy Czarnego Pana - że jest na to gotowa? Wiedziała o tym przecież sama, odsunęła się od niego właśnie po to, by samodzielnie podejmować decyzję i ścierać się z wewnętrznymi niepokojami; by powrócić do słuchania własnego rozsądku zamiast ślepego zapatrzenia i pokornej tresury. Ciągle znajdowała się jednak pod nim, wierna i posłuszna Mrocznemu Znakowi, wyrytemu na ich przedramionach - tylko skończony głupiec nie szanowałby hierarchii i miejsca, które zajmował w niej Tristan. Milczała; wszystko, co mogła zaoferować sprawie, wszelkie wskazówki i wątpliwości, zostały już przez nią wypowiedziane. Ramsey miał rację, oczekiwali wsparcia Rycerzy, którzy powinni zagwarantować im względnie komfortowe warunki sięgania po coś, co straceńcze i niemożliwe - po Azkaban.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
W milczeniu przyjąłem tłumaczenia Magnusa pozwalając innym wyrażać swoje wątpliwości i przekazywać własne myśli. Otrzymawszy wyjaśnienia mogłem ponownie pogrążyć się w kontemplacji jednym uchem słuchając pozostałych. O większości rzeczy wiedziałem bądź domyśliłem się ich samodzielnie. Ambitne plany raczej odnotowywałem w głowie niż poświęcałem czas na ich rozważanie. Prawda jest taka, że bez zgody Czarnego Pana o większości wielkich wyczynów mogliśmy sobie pomarzyć. Bez jego pomocy nie osiągnęlibyśmy niczego, nawet by tu nas dzisiaj nie było. Dalej obserwowalibyśmy staczający się świat, denerwując się jedynie zamiast działać. A samodzielne próby zakończyłyby się prędzej czy później Azkabanem lub Tower. Nie, potrzebowaliśmy Jego czy nam się to podobało czy też nie. Nałożenie klątwy na ministra magii było daleko poza naszym zasięgiem. Jeszcze. Skoro jednak Czarny Pan wierzył, że uda nam się wydostać Craiga z najpilniej strzeżonego w Anglii więzienia, może i zrobienie z ministra marionetki nie będzie całkowicie niemożliwe już w nieodległej przyszłości. Oczywiście, cięgle było możliwe i nigdy, ani na chwilę nie przestałem rozważać myśli, że cała wyprawa była jedynie próbą dla nas. I jednocześnie karą za brak całkowitego posłuszeństwa. Czarny Pan wysyłał nas byśmy stawili czoła swoim lękom, największemu strachowi, w którym musimy pozostać mu bezwarunkowo wierni i nieskończenie posłuszni. A przy tym całkowicie skuteczni. Jeżeli zawiedziemy czekają nas tylko dwa możliwe scenariusze. Zmierzymy się z bezlitosnym wyrokiem Wizegamontu, który raczej nie przewiduje dla nikogo z nas stałego rozstania z Azkabanem i dementorami. Albo staniemy przed Nim. I choć perspektywa pocałunku wysysającego duszę mroziła mnie do kości i budziła oślizgłe macki lęku, które przesuwały się wzdłuż mojego kręgosłupa, gdy do wyboru miałem poinformowanie Czarnego Pana o tym, że zawiedliśmy, wybrałbym dementora bez nawet chwili zawahania. To, co czeka nas, jeśli nie okażemy się wystarczająco dobrzy, dostatecznie oddani, będzie najstraszniejszą i jednocześnie ostatnią rzeczą, jaką przeżyjemy. Dlatego żadna porażka nie wchodziła w grę. Nie możemy być za słabi. To było oczywiste i łatwe do powiedzenia. Samo przygotowanie włamania do Azkabanu zdawało się być nieco bardziej skomplikowane. Ale jeśli nie mógł tego zrobić Czarny Pan, to znaczy, że jest to niemożliwe. A w tej chwili w imieniu Lorda Voldemorta mieliśmy działać my.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Siedzę w napięciu oczekując chyba na zbyt wiele niż ktokolwiek mógłby mi dać. Chcę deklaracji, mnogości informacji, może wręcz detali - wbrew logice. Podchodzę do sprawy zbyt emocjonalnie przez wzgląd na kuzyna. Może nawet obarczam winą innych za to, że to ja powinienem mu pomóc. Planuję ruszyć poważnie z eliksirami żeby tym samym mieć nieco więcej wpływu na przebieg misji. Trochę chyba do mnie nie dociera, że nikt tak naprawdę nie potrzebuje moich alchemicznych umiejętności. Może za jakiś czas się ocknę z tym przeświadczeniem, na razie żyję w błogiej nieświadomości. No, nie do końca błogiej, skoro denerwuję się coraz mocniej całą aferą dotyczącą rycerskiej misji. Nie wiem co z nami, Burke’ami jest nie tak, że non stop lądujemy w ogromnym bagnie. Poza Wynonną z racji jej neutralności, chociaż i ona popełniła pewien błąd. Gdybym był w stanie, zerknąłbym od razu na Tristana, ale ten znajduje się zbyt daleko i w zbyt niedogodnym miejscu. Zamiast tego usiłuję spojrzeniem ściągnąć odpowiedzi od Ramsey’a i Magnusa, co chwilę niespokojnie poruszając głową.
Informacja dotycząca udania się do Azkabanu wzbudza we mnie zarówno zadowolenie spowodowane świadomością, że Craiga nikt nie pozostawia samego sobie, to jeszcze przerażeniem. Nie bez powodu obawiam się dementorów, w szczególności ich pocałunku - na samą myśl wzdrygam się z przerażenia. Nie chciałbym być na ich miejscu, chociaż powinienem. Niestety prędzej bym sam zginął dostarczając reszcie kolejnych problemów. Muszę opracować formułę eliksiru przywracającego krew chorego do zdrowia, przynajmniej na jakiś czas. Wtedy będę mógł wojować z kimkolwiek. Teraz lepiej byłoby zająć się siedzeniem w piwnicy oraz przygotowywaniem potrzebnych mikstur. Jeszcze nie wiem, że spora część z nich niedługo mi wyjdzie, mocno zapełniając moje zapasy różnych specyfików. Na razie myślę o tym, żeby się wyleczyć, wyjść ze szpitala oraz oczywiście o tym, żeby odpowiednio wszystkich zmotywować do przyłożenia się do misji. Z drugiej strony… kogo ja oszukuję, moje zdolności oratorskie są na ujemnym poziomie.
Postanawiam nie przypominać się po raz kolejny z możliwością pomocy jeśli chodzi o eliksiry, kto chciał to na pewno zanotował, że mogę to zrobić.
- A Weasley? - dopytuję, podchwytując pytanie kogoś innego. Powinni wszyscy uczestniczący, skoro zawiedli. Nie potrzebowaliśmy w naszym gronie tchórzy, którzy w niebezpieczeństwie podkulą ogon. Już sam fakt, że ten pies pracuje w naszym sklepie jest dostateczną potwarzą - to, że zawiódł swojego pracodawcę to już jest szczyt szczytów.
Przez te przesadne emocje nie jestem w stanie odpowiednio okazać zainteresowanie Francuzowi mówiącemu tak fascynujące rzeczy o obrazach. A szkoda, naprawdę mnie ten temat interesuje. Niestety istnieje teraz ważniejsza dla mnie kwestia.
Informacja dotycząca udania się do Azkabanu wzbudza we mnie zarówno zadowolenie spowodowane świadomością, że Craiga nikt nie pozostawia samego sobie, to jeszcze przerażeniem. Nie bez powodu obawiam się dementorów, w szczególności ich pocałunku - na samą myśl wzdrygam się z przerażenia. Nie chciałbym być na ich miejscu, chociaż powinienem. Niestety prędzej bym sam zginął dostarczając reszcie kolejnych problemów. Muszę opracować formułę eliksiru przywracającego krew chorego do zdrowia, przynajmniej na jakiś czas. Wtedy będę mógł wojować z kimkolwiek. Teraz lepiej byłoby zająć się siedzeniem w piwnicy oraz przygotowywaniem potrzebnych mikstur. Jeszcze nie wiem, że spora część z nich niedługo mi wyjdzie, mocno zapełniając moje zapasy różnych specyfików. Na razie myślę o tym, żeby się wyleczyć, wyjść ze szpitala oraz oczywiście o tym, żeby odpowiednio wszystkich zmotywować do przyłożenia się do misji. Z drugiej strony… kogo ja oszukuję, moje zdolności oratorskie są na ujemnym poziomie.
Postanawiam nie przypominać się po raz kolejny z możliwością pomocy jeśli chodzi o eliksiry, kto chciał to na pewno zanotował, że mogę to zrobić.
- A Weasley? - dopytuję, podchwytując pytanie kogoś innego. Powinni wszyscy uczestniczący, skoro zawiedli. Nie potrzebowaliśmy w naszym gronie tchórzy, którzy w niebezpieczeństwie podkulą ogon. Już sam fakt, że ten pies pracuje w naszym sklepie jest dostateczną potwarzą - to, że zawiódł swojego pracodawcę to już jest szczyt szczytów.
Przez te przesadne emocje nie jestem w stanie odpowiednio okazać zainteresowanie Francuzowi mówiącemu tak fascynujące rzeczy o obrazach. A szkoda, naprawdę mnie ten temat interesuje. Niestety istnieje teraz ważniejsza dla mnie kwestia.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wsłuchiwał się w milczeniu w propozycję Drew, była przezorna, ostrożna i rozsądna, czy możliwa? być może, przy pomocy ich konseksji udałoby się to zrobić, ale - jego zdaniem - zbyt wiele leżałoby w rękach samej uzdrowicielki. Mogli dać jej narzędzia, nie mając pewności, czy umiejętnie z nich skorzysta; co gorsza, nie było jej tutaj z nimi, żeby o tym pomówić. Nie odezwał się ani słowem, kiedy wybrzmiały słowa Mulcibera - jak właściwie zamierzali tego dokonać?
Obrócił się w jego kierunku, kiedy poczuł na sobie jego spojrzenie, krótko skinął głową. Tak, byli jednością, służyli Czarnemu Panu wszyscy razem, to było tym, o czym rycerze bardzo często zapominali. Mała ilość osób, która zaoferowała się przyjąć do siebie Goshawk, była tego jedynie przykrym potwierdzeniem. Russell gnił w więzieniu i nie był ich celem, ale jeśli przypadkiem przyjdzie im go spotkać, z rozkoszą na jego przykładzie przekażą pozostałym, co oznacza słowo zdrada.
- Weasley wciąż cieszy się łaską Czarnego Pana - odparł, zarówno Cadanowi, jak i Quentinowi, wyręczając obojga śmierciożerców prowadzących spotkanie; na poprzednim spotkaniu, tym, które zgromadziło tylko ich, nosicieli Mrocznego Znaku, Czarny Pan wyraził się na ten temat jasno. Samantha była wilkołakiem, nigdy nie zdobędzie szacunku, ale była cennym sojusznikiem i tamtego wieczoru nie zawiodła. - Zrobiła, co mogła - dodał krótko, nawet podejrzewając, że wiele zrobić nie mogła, była tylko Weasleyem i tylko wilkołakiem. Więcej za to zrobić mogli oni - ale nie zrobili. - W przeciwieństwie do nas - do nas wszystkich, którzy siedzimy w tej sali. Kontynuował myśl, nie wykluczając z tego grona również siebie; nie próbował dowiedzieć się, gdzie jest Craig, kiedy zamierza spotkać się z aurorami, ani czy wrócił z tego cało. Czarny Pan poruszył ten temat na spotkaniu, którego byli świadkami, a na którym nie było rycerzy - skoro ani Magnus ani Ramsey nie podjęli tego tematu, nie zamierzał o nim zapomnieć. - Gdybyśmy dowiedzieli się wcześniej, co stało się z Craigiem, jego losy mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej. Niech to będzie bolesną przestrogą dla nas wszystkich, gromadzi nas tutaj wspólny cel. Nie dokonamy wiele, kierując się jedynie indywidualnymi pobudkami. Zawiódł każdy z nas, a Czarny Pan nie jest z tego zadowolony. Tym razem wykazał się jednak łaskawością. - I nie ukarał nikogo. Tristan ani nie pouczał, ani nie groził, ani nie straszył; jasno zaznaczył, że Samantha nie miała stać się ich ofiarą. Sparafrazował jedynie słowa Czarnego Pana, których przesłanie było wystarczająco oczywiste i przekazywało jasną konkluzję. Musieli nauczyć się solidarności - wszyscy, nie wątpił, że odszczepieńcy, którzy woleli działać jedynie na własną korzyść dość szybko zostaną wyeliminowani z ugrupowania jako najmniej przydatne jednostki. Wciąż nie spojrzał na Dierdre, choć czuł na sobie jej czarne spojrzenie. Ciekawostki architektoniczne przekazane przez Francuza być może wydałyby mu się ciekawsze, gdyby nie był akurat zajęty obmyślaniem stu najbardziej bolesnych sposobów na uśmiercenie tego człowieka.
Obrócił się w jego kierunku, kiedy poczuł na sobie jego spojrzenie, krótko skinął głową. Tak, byli jednością, służyli Czarnemu Panu wszyscy razem, to było tym, o czym rycerze bardzo często zapominali. Mała ilość osób, która zaoferowała się przyjąć do siebie Goshawk, była tego jedynie przykrym potwierdzeniem. Russell gnił w więzieniu i nie był ich celem, ale jeśli przypadkiem przyjdzie im go spotkać, z rozkoszą na jego przykładzie przekażą pozostałym, co oznacza słowo zdrada.
- Weasley wciąż cieszy się łaską Czarnego Pana - odparł, zarówno Cadanowi, jak i Quentinowi, wyręczając obojga śmierciożerców prowadzących spotkanie; na poprzednim spotkaniu, tym, które zgromadziło tylko ich, nosicieli Mrocznego Znaku, Czarny Pan wyraził się na ten temat jasno. Samantha była wilkołakiem, nigdy nie zdobędzie szacunku, ale była cennym sojusznikiem i tamtego wieczoru nie zawiodła. - Zrobiła, co mogła - dodał krótko, nawet podejrzewając, że wiele zrobić nie mogła, była tylko Weasleyem i tylko wilkołakiem. Więcej za to zrobić mogli oni - ale nie zrobili. - W przeciwieństwie do nas - do nas wszystkich, którzy siedzimy w tej sali. Kontynuował myśl, nie wykluczając z tego grona również siebie; nie próbował dowiedzieć się, gdzie jest Craig, kiedy zamierza spotkać się z aurorami, ani czy wrócił z tego cało. Czarny Pan poruszył ten temat na spotkaniu, którego byli świadkami, a na którym nie było rycerzy - skoro ani Magnus ani Ramsey nie podjęli tego tematu, nie zamierzał o nim zapomnieć. - Gdybyśmy dowiedzieli się wcześniej, co stało się z Craigiem, jego losy mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej. Niech to będzie bolesną przestrogą dla nas wszystkich, gromadzi nas tutaj wspólny cel. Nie dokonamy wiele, kierując się jedynie indywidualnymi pobudkami. Zawiódł każdy z nas, a Czarny Pan nie jest z tego zadowolony. Tym razem wykazał się jednak łaskawością. - I nie ukarał nikogo. Tristan ani nie pouczał, ani nie groził, ani nie straszył; jasno zaznaczył, że Samantha nie miała stać się ich ofiarą. Sparafrazował jedynie słowa Czarnego Pana, których przesłanie było wystarczająco oczywiste i przekazywało jasną konkluzję. Musieli nauczyć się solidarności - wszyscy, nie wątpił, że odszczepieńcy, którzy woleli działać jedynie na własną korzyść dość szybko zostaną wyeliminowani z ugrupowania jako najmniej przydatne jednostki. Wciąż nie spojrzał na Dierdre, choć czuł na sobie jej czarne spojrzenie. Ciekawostki architektoniczne przekazane przez Francuza być może wydałyby mu się ciekawsze, gdyby nie był akurat zajęty obmyślaniem stu najbardziej bolesnych sposobów na uśmiercenie tego człowieka.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Słysząc pytanie Ramseya nie odpowiedział od razu. Wynikiem tego nie był brak jakiegokolwiek stosownego pomysłu, a wypowiedź Apollinare nawiązująca do działania lustra, które wbrew pozorom zaciekawiło także szatyna. W początkowej fazie nie sądził, iż takowe mogłoby im przynieść znaczącą przewagę, jednak z każdym kolejnym słowem wyjaśnienia przekonywał się, co do wyjątkowego działania ów obrazu. Ilość rzeczy, planów, których wykonanie, bądź ukrycie ułatwiłoby posiadanie owego asa w rękawie, była niezliczona, a kwestia wyjścia i wejścia zapewniała kolejne, niesamowite możliwości. Nikt nie widział w sztuce zagrożenia – do czasu, kiedy takowa nie stałaby się istnym trojańskim koniem.
Uśmiechnąwszy się pod nosem chwycił butelkę wina, aby uzupełnić szkło Sauveterre, a następnie swoje, które było już zupełnie puste. Oczywiście nie przyszedł tutaj zaczerpnąć całej gamy smaków winnej piwniczki, natomiast nigdy nie ukrywał, że alkohol otwierał jego umysł i sprawiał, że mógł wytrzymać w tak dużym towarzystwie dłużej, jak kilka minut tudzież solidnych strzałów w twarz.
Wychylił się nieco do przodu, aby oprzeć łokcie o blat długiego stołu, a następnie zerknął w kierunku Mulcibera wiedząc, że ten oczekiwał na jego odpowiedź; być może z czystej grzeczności, choć wydawało mu się, iż zna go na tyle, że nie bawiłby się w miłe frazesy mające za priorytet nie urazić towarzysza. Nie byli tutaj od łechtania sobie ego, ale od ustalenia spraw najwyższej wagi – w imię czegoś większego – choć sam jeszcze potrzebował czasu, aby to wszystko zrozumieć i przede wszystkim uwierzyć.-Nie znam struktury działania Ministerstwa, jednakże z pewnością ktoś z zebranych tu osób byłby w stanie znaleźć szkopuł ułatwiający nam rozegranie całej akcji od środka. Z pewnością istnieje szereg papierów, o które należałoby zadbać.- rzucił trochę w ciemno, bowiem nie miał kompletnego pojęcia, jak to wszystko odbywa się u źródła. Oczywiście – mówić można było wiele, ale tylko urzędnicy wiedzieli, jak jest naprawdę. -Skoro w Ministerstwie mają teraz burdel, to jest idealny moment na machloje, bo kiedy wszystko wróci do normy każdy będzie ostrożniejszy.- dodał opierając się na wypowiedzi Antoniny. -Problemem mogą okazać się jej bliscy, nie wiem czy takowych posiada.- on nie miał, więc nie uważał tego spostrzeżenia, jako coś nielogicznego. -Kompletna zmiana trybu życia, możliwe jak najwięcej zmian w wyglądzie zewnętrznym. Musiałaby się stać kimś innym, najlepiej przejmując tożsamość tego, kogo jeszcze nie zdążyli zidentyfikować po pierwszym maja.
Ponownie oparł się plecami o wygodne obicia wysokiego krzesła i dość machinalnie skierował dłoń w okolice brody, wzdłuż której zaczął wodzić palcami– szukał intensywnie alternatywy, ale żadna takowa nie przychodziła mu do głowy. -Wydaje mi się, że zapewnienie nietykalności – z całym szacunkiem – mniej istotnej osobie wedle Ministerstwa, będzie łatwiejsze jak wyrwanie Burke z murów Azkabanu. W chwili gdy tego dokonamy...- przeciągnął zastanawiając się, czy na pewno ma w zamiarze użyć dobrego słowa, bowiem wychodził nieco w przyszłość - oby słusznie przez niego rozumianą. -Gdy w jakiś sposób wyciągniemy Craiga wzmocnią wszelkie środki ostrożności tak, że nawet wycieczka do Tower może okazać się drogą bez powrotu.- tak uważał, to było jego zdanie. Wychodził z założenia, że jeśli zaryzykują jedynie ukryciem dziewczyny to stracą później szansę na zapewnienie jej nietykalności. Nikt nie mógł przewidzieć jak wiele czasu musiałaby wtem spędzić w czterech ścianach – to brzmiało jak godne życie dla jednego z nich? -Jest uzdrowicielem i oczywiście nie ja o tym decyduję, ale wydaje mi się, że w szczególności będzie nam potrzebna podczas zewnętrznych działań, a siedząc na Nokturnie niewiele zdziała poza przypadkami mającymi jeszcze szansę dostać się do jej miejsca pobytu.
Uśmiechnąwszy się pod nosem chwycił butelkę wina, aby uzupełnić szkło Sauveterre, a następnie swoje, które było już zupełnie puste. Oczywiście nie przyszedł tutaj zaczerpnąć całej gamy smaków winnej piwniczki, natomiast nigdy nie ukrywał, że alkohol otwierał jego umysł i sprawiał, że mógł wytrzymać w tak dużym towarzystwie dłużej, jak kilka minut tudzież solidnych strzałów w twarz.
Wychylił się nieco do przodu, aby oprzeć łokcie o blat długiego stołu, a następnie zerknął w kierunku Mulcibera wiedząc, że ten oczekiwał na jego odpowiedź; być może z czystej grzeczności, choć wydawało mu się, iż zna go na tyle, że nie bawiłby się w miłe frazesy mające za priorytet nie urazić towarzysza. Nie byli tutaj od łechtania sobie ego, ale od ustalenia spraw najwyższej wagi – w imię czegoś większego – choć sam jeszcze potrzebował czasu, aby to wszystko zrozumieć i przede wszystkim uwierzyć.-Nie znam struktury działania Ministerstwa, jednakże z pewnością ktoś z zebranych tu osób byłby w stanie znaleźć szkopuł ułatwiający nam rozegranie całej akcji od środka. Z pewnością istnieje szereg papierów, o które należałoby zadbać.- rzucił trochę w ciemno, bowiem nie miał kompletnego pojęcia, jak to wszystko odbywa się u źródła. Oczywiście – mówić można było wiele, ale tylko urzędnicy wiedzieli, jak jest naprawdę. -Skoro w Ministerstwie mają teraz burdel, to jest idealny moment na machloje, bo kiedy wszystko wróci do normy każdy będzie ostrożniejszy.- dodał opierając się na wypowiedzi Antoniny. -Problemem mogą okazać się jej bliscy, nie wiem czy takowych posiada.- on nie miał, więc nie uważał tego spostrzeżenia, jako coś nielogicznego. -Kompletna zmiana trybu życia, możliwe jak najwięcej zmian w wyglądzie zewnętrznym. Musiałaby się stać kimś innym, najlepiej przejmując tożsamość tego, kogo jeszcze nie zdążyli zidentyfikować po pierwszym maja.
Ponownie oparł się plecami o wygodne obicia wysokiego krzesła i dość machinalnie skierował dłoń w okolice brody, wzdłuż której zaczął wodzić palcami– szukał intensywnie alternatywy, ale żadna takowa nie przychodziła mu do głowy. -Wydaje mi się, że zapewnienie nietykalności – z całym szacunkiem – mniej istotnej osobie wedle Ministerstwa, będzie łatwiejsze jak wyrwanie Burke z murów Azkabanu. W chwili gdy tego dokonamy...- przeciągnął zastanawiając się, czy na pewno ma w zamiarze użyć dobrego słowa, bowiem wychodził nieco w przyszłość - oby słusznie przez niego rozumianą. -Gdy w jakiś sposób wyciągniemy Craiga wzmocnią wszelkie środki ostrożności tak, że nawet wycieczka do Tower może okazać się drogą bez powrotu.- tak uważał, to było jego zdanie. Wychodził z założenia, że jeśli zaryzykują jedynie ukryciem dziewczyny to stracą później szansę na zapewnienie jej nietykalności. Nikt nie mógł przewidzieć jak wiele czasu musiałaby wtem spędzić w czterech ścianach – to brzmiało jak godne życie dla jednego z nich? -Jest uzdrowicielem i oczywiście nie ja o tym decyduję, ale wydaje mi się, że w szczególności będzie nam potrzebna podczas zewnętrznych działań, a siedząc na Nokturnie niewiele zdziała poza przypadkami mającymi jeszcze szansę dostać się do jej miejsca pobytu.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Temat Marianny o dziwo ucichł, choć wydawało mi się, że prawdopodobnie będzie się jeszcze długo ciągnął. Przynajmniej na chwilę, póki jeden z mężczyzn nie zaczął gdybać nad sposobami potrzebnymi do upozorowania kobiecej śmierci. Nie znałem Ministerstwa od środka tak jak powinienem znać przez rodowe tradycje, całą swoją wiedzę opierałem jedynie na teorii, jednak wydawało mi się to być dość zuchwałym i trudnym przedsięwzięciem. Nie wątpiłem, że było to osiągalne; pytaniem natomiast było to, kto chciałby się tego zadania podjąć. Przyjąć na swoje barki ciężar odpowiedzialności oraz doprowadzić sprawę do końca godząc się na ewentualne konsekwencje swoich poczynań. Na pewno przez chaos był na to najlepszy moment, prawdopodobnie do czasu przejęcia władzy przez Czarnego Pana nie będzie lepszego, wręcz same gorsze. Wydawało mi się jednak, że tak wielkie działania wymagają skrupulatnych planów, a nie wiadomo czy był na nie czas. W każdym razie tak sobie po prostu intensywnie myślałem siedząc przy stole oraz słuchając jego wypowiedzi, nie zamierzałem się do tego w żaden sposób odnosić, to nie było moją działką. Z pewnością skomentują to inni, bardziej uprawnieni do zabierania głosu na przeróżne tematy.
Mogłem jedynie słuchać i to właśnie robiłem. Obserwowałem innych jak palili, pili i jedli i zacząłem się zastanawiać czy wszystkie spotkania noszą znamiona tak swobodnych. Ja nadal nie potrafiłem się rozluźnić czując, że być może w każdej chwili to na mnie prawdopodobnie może skupić się wzrok Rycerzy. Jako na tym nowym, nie do końca zaufanym, a wręcz przeciwnie.
Sprawa dostania się do Azkabanu mimowolnie spowodowała moje zdziwienie. Uniosłem na moment brwi, potem już intensywnie myślałem nad tym jak chcieli tego dokonać. Nie, bym wątpił w ich umiejętności, ale to był cholernie trudny kawałek chleba. Po paru sekundach zacząłem czuć zaciekawienie; musieli się do tego jakiś czas już przygotowywać, jak więc to sobie wyobrażali? Chyba dla mnie pozostawało to sferą niedostępną dla myślowej kreatywności, nie umiałem sobie tego zwizualizować. Pokonać dementorów? Wszystko to wydało mi się nieprawdopodobne.
Chyba dlatego nieco mniej swojej uwagi poświęciłem zagadnieniu obrazu-lustra, choć bez cienia zwątpienia uznałem, że to też fascynujący temat. Niestety raczej nie tak jak dostanie się do najpilniej strzeżonego więzienia, ale też słuchałem informacji o nim jak najuważniej. Niestety nie było ich zbyt dużo, choć to oczywiste, że należało jeszcze wszystko dokładnie wybadać.
Mogłem jedynie słuchać i to właśnie robiłem. Obserwowałem innych jak palili, pili i jedli i zacząłem się zastanawiać czy wszystkie spotkania noszą znamiona tak swobodnych. Ja nadal nie potrafiłem się rozluźnić czując, że być może w każdej chwili to na mnie prawdopodobnie może skupić się wzrok Rycerzy. Jako na tym nowym, nie do końca zaufanym, a wręcz przeciwnie.
Sprawa dostania się do Azkabanu mimowolnie spowodowała moje zdziwienie. Uniosłem na moment brwi, potem już intensywnie myślałem nad tym jak chcieli tego dokonać. Nie, bym wątpił w ich umiejętności, ale to był cholernie trudny kawałek chleba. Po paru sekundach zacząłem czuć zaciekawienie; musieli się do tego jakiś czas już przygotowywać, jak więc to sobie wyobrażali? Chyba dla mnie pozostawało to sferą niedostępną dla myślowej kreatywności, nie umiałem sobie tego zwizualizować. Pokonać dementorów? Wszystko to wydało mi się nieprawdopodobne.
Chyba dlatego nieco mniej swojej uwagi poświęciłem zagadnieniu obrazu-lustra, choć bez cienia zwątpienia uznałem, że to też fascynujący temat. Niestety raczej nie tak jak dostanie się do najpilniej strzeżonego więzienia, ale też słuchałem informacji o nim jak najuważniej. Niestety nie było ich zbyt dużo, choć to oczywiste, że należało jeszcze wszystko dokładnie wybadać.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na wieść o zamiarze Śmierciożerców dostania się do Azkabanu poruszył się nieznacznie na swoim siedzisku. Skończył palić papierosa, bezwzględnie niszcząc go w popielniczce oraz wydmuchując z płuc ostatnią porcję drażniącego małżonkę dymu - chociaż nie wiedział o jej złym samopoczuciu. Zerkał na nią co jakiś czas w nadziei, że w jakiś sposób zinterpretuje - nie mimikę twarzy, której zdawała się nie posiadać - jej spojrzenie błękitnych tęczówek. Nie posiadł mocy czytania w myślach, mógł się jedynie domyślić, że zamierzała zaproponować tamtej kobiecie schronienie. Zgodził się na to, całą swoją postawą, wszakże myślał już o tym wcześniej, zanim padło skonkretyzowane pytanie dotyczące jej miejsca pobytu. Nie zgłosił się, ponieważ ubiegła ich Deirdre - ufał jej, wiedziała co czyni. Skoro wysunęła tak śmiałą propozycję, musiała być przekonana co do słuszności podjętej decyzji, której nie zamierzał podważać. Szybko zmienił temat własnych rozmyślań kierując się wprost z nieznanej uzdrowicielki na sprawę zdrajców oraz najlepiej strzeżonego więzienia magicznego. Jego oczy zabłysły nie przerażeniem czy obawami, a niezdrową fascynacją. Cadan jako człowiek skory do brawury od razu stwierdził, że byłoby to zadanie dla niego. Zamiast poddać się rozsądkowi, zachować zdrową obawę - jak czynili to Śmierciożercy - on szybko popadł w zachwyt nad możliwością zrobienia przewrotu, szarżowania oraz ryzykiem własnego życia. Lubował się w adrenalinie oraz wielkich, spektakularnych czynach; bywał spokojnym, wyważonym człowiekiem kiedy sytuacja tego wymagała, lecz jako człowiek wychowany praktycznie na statku pozostawiał w pewien sposób dziki. Zdarzało mus się mieć niewyparzoną gębę - czego reszta była świadkiem dzisiejszego wieczora - robić niektóre rzeczy zbyt niefrasobliwe ocierając się momentami o przesadny patos. Zdarzało mu się być człowiekiem nierozsądnym, kąpanym w gorącej wodzie i to czasem mogło go zgubić. Dopiero uczył się stawiać kroki w świecie złożonym z pozorów, chłodnych masek obojętności oraz nienagannego wychowania, miał w tym jeszcze pewne braki. Niedawna śmierć przyjaciela znacząco pomagała mu w okiełznaniu niespokojnego ducha, lecz wciąż pozostawał pod wpływem destrukcyjnych bodźców.
Zachował jednakże resztki instynktu samozachowawczego, w porę gryząc się w język. Uśmiechnął się za to w dość specyficzny sposób, łatwy do odgadnięcia jedynie przez osoby dobrze go znające. Splótł ponownie swoje palce, niedbale układając dłonie na brzuchu. Fascynacja szybko przerodziła się w zdziwienie. Dobrze, że Russell - na pewno kojarzył tego człowieka, mimo wszystko Goyle bywał na spotkaniach Rycerzy niemal od początku ich działalności, po prawdzie rzadko, lecz jednak - gnił w więzieniu, w pełni na to zasłużył. Sytuacji Samanthy nie potrafił w żaden sposób zrozumieć. Była kobietą, nosiła nazwisko Weasley, co samo w sobie było obraźliwe, na domiar złego została potworem. I cieszyła się względami Czarnego Pana. Cadan nie umiał tego przetrawić, pojąć - stanowiło to dla niego najczystszą w świecie abstrakcję wykraczającą poza szeroko pojętą przyzwoitość. Jeszcze zawiodła, zaś kara ją ominęła. Cóż. Skoro takie jest życzenie Lorda Voldemorta, on na pewno się mu nie sprzeciwi, nie ośmieliłby się. Jednakże myślał, to co myślał, zachowując te myśli całkowicie dla siebie. Przez to wszystko sprawa z obrazem gdzieś mu umknęła na dnie podświadomości, nie odwołał się już do niczego więcej, po postu siedząc.
Zachował jednakże resztki instynktu samozachowawczego, w porę gryząc się w język. Uśmiechnął się za to w dość specyficzny sposób, łatwy do odgadnięcia jedynie przez osoby dobrze go znające. Splótł ponownie swoje palce, niedbale układając dłonie na brzuchu. Fascynacja szybko przerodziła się w zdziwienie. Dobrze, że Russell - na pewno kojarzył tego człowieka, mimo wszystko Goyle bywał na spotkaniach Rycerzy niemal od początku ich działalności, po prawdzie rzadko, lecz jednak - gnił w więzieniu, w pełni na to zasłużył. Sytuacji Samanthy nie potrafił w żaden sposób zrozumieć. Była kobietą, nosiła nazwisko Weasley, co samo w sobie było obraźliwe, na domiar złego została potworem. I cieszyła się względami Czarnego Pana. Cadan nie umiał tego przetrawić, pojąć - stanowiło to dla niego najczystszą w świecie abstrakcję wykraczającą poza szeroko pojętą przyzwoitość. Jeszcze zawiodła, zaś kara ją ominęła. Cóż. Skoro takie jest życzenie Lorda Voldemorta, on na pewno się mu nie sprzeciwi, nie ośmieliłby się. Jednakże myślał, to co myślał, zachowując te myśli całkowicie dla siebie. Przez to wszystko sprawa z obrazem gdzieś mu umknęła na dnie podświadomości, nie odwołał się już do niczego więcej, po postu siedząc.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź