Sala bankietowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala bankietowa
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Doprawdy czuł się rozczarowany tą ciszą po jego jakże wyśmienitym dowcipie - nic, chociażby ciche parsknięcie tamowane zakrywaniem ust dłońmi? Całkowicie nic. Czyżby nie znajdowali się właśnie w piaskownicy wyrywając sobie nawzajem zabawki? Fatalna pomyłka w ocenie. Po raz wtóry zaciągnął się papierosem, przysuwając do siebie jedną z popielniczek, nie spoglądając już na nikogo. Nadal skutecznie odcinał się od ostatnich wydarzeń - nie wiedział tylko jak długo. Wsłuchiwał się w padające między nimi słowa przecinającymi misternie skomponowaną przez Rycerzy ciszę. Większość prawdopodobnie oczekiwała odpowiedzi, reszta chyba starała się odbębnić dzisiejsze spotkanie. Goyle nie wdawał się w słone potyczki oraz reprymendy - nie czuł się do tego upoważniony. Czekał aż fala frustracji po obu stronach się uspokoi, żeby wtedy przepłynąć wpław do celu tej wyprawy, czyli do końca. Ułożył wolną dłoń na blacie, z lubością wpatrując się w swojego papierosa, przynajmniej podczas odpowiedzi Mulcibera. Odnotował jakże doborowe nazwiska Weasley oraz Prewett - nie były żadnym zaskoczeniem. Może nie prezentował manier na poziomie arystokratycznym, lecz w niektórych personaliach się odnajdywał.
Spojrzał wpierw na Macnaira, potem na Brynhild próbując wyobrazić sobie ich współpracę. Ta wizja okazała się być do tego stopnia kusząca, że ledwo powstrzymał odruch zgłoszenia się na trzeciego ochotnika do badania anomalii - taka niepowetowana strata.
Nie kojarzył tej całej Goshawk - może zlała mu się z całą resztą danych? - mieli jednakże wprawę z Eir w przyjmowaniu pod swój dach potrzebujących, ewentualnie mogli się zaoferować, jednakże najpewniej musieliby to wspólnie przedyskutować. Nie odezwał się więc ani słowem, dalej uparcie milcząc, nadal intensywnie słuchając wypowiadanych zdań. Oczywiście, że Grindelwald zniknął - tylko czy aby na pewno? Nie okaże się za parę tygodni, że wziął wolne i wyjechał na czarnomagiczne wakacje na jakiejś mrocznej wyspie? Nie znał się aż tak dobrze na polityce jak niektórzy tu obecni - w tym właśnie Magnus - stąd oczekiwał bardziej rzetelnej informacji na ten temat. Nie zawiódł go, nakreślając sylwetkę Tufta; należało wobec tego intensywniej przyglądać się roszadom w Ministerstwie oraz interweniować w newralgicznym momencie.
Wysłuchał jeszcze dywagacji dotyczących łapówkarstwa, chaosu oraz zadań innych, poprawił się na siedzisku. Chciał zapewnić, że jeśli byłby do czegoś przydatny, gotów był ofiarować swą różdżkę oraz umiejętności - powstrzymał się wiedząc, że na pewno wszyscy tu zebrani byli tego świadomi. Wszakże działali we wspólnej sprawie. Popatrzył chwilę na Sigrun, później Runcorna, na końcu na Deirdre i na każdego, kto później zabrał głos. Próbował jeszcze powstrzymać niewielki uśmiech na dźwięk danych Mii Mulciber - ponownie nie zdołał. Gdyby coś podobnego miało miejsce w jego rodzinie, chyba zamordowałby ją gołymi rękoma.
Spojrzał wpierw na Macnaira, potem na Brynhild próbując wyobrazić sobie ich współpracę. Ta wizja okazała się być do tego stopnia kusząca, że ledwo powstrzymał odruch zgłoszenia się na trzeciego ochotnika do badania anomalii - taka niepowetowana strata.
Nie kojarzył tej całej Goshawk - może zlała mu się z całą resztą danych? - mieli jednakże wprawę z Eir w przyjmowaniu pod swój dach potrzebujących, ewentualnie mogli się zaoferować, jednakże najpewniej musieliby to wspólnie przedyskutować. Nie odezwał się więc ani słowem, dalej uparcie milcząc, nadal intensywnie słuchając wypowiadanych zdań. Oczywiście, że Grindelwald zniknął - tylko czy aby na pewno? Nie okaże się za parę tygodni, że wziął wolne i wyjechał na czarnomagiczne wakacje na jakiejś mrocznej wyspie? Nie znał się aż tak dobrze na polityce jak niektórzy tu obecni - w tym właśnie Magnus - stąd oczekiwał bardziej rzetelnej informacji na ten temat. Nie zawiódł go, nakreślając sylwetkę Tufta; należało wobec tego intensywniej przyglądać się roszadom w Ministerstwie oraz interweniować w newralgicznym momencie.
Wysłuchał jeszcze dywagacji dotyczących łapówkarstwa, chaosu oraz zadań innych, poprawił się na siedzisku. Chciał zapewnić, że jeśli byłby do czegoś przydatny, gotów był ofiarować swą różdżkę oraz umiejętności - powstrzymał się wiedząc, że na pewno wszyscy tu zebrani byli tego świadomi. Wszakże działali we wspólnej sprawie. Popatrzył chwilę na Sigrun, później Runcorna, na końcu na Deirdre i na każdego, kto później zabrał głos. Próbował jeszcze powstrzymać niewielki uśmiech na dźwięk danych Mii Mulciber - ponownie nie zdołał. Gdyby coś podobnego miało miejsce w jego rodzinie, chyba zamordowałby ją gołymi rękoma.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ignorował wszelakie zbędne bodźce, dążąc do wyłuskania jedynie najważniejszych informacji z setek innych. Udawał, że nie słyszy żadnych zgryźliwych uwag, ironicznych powiedzonek oraz roziskrzonego wzroku Magnusa. Siedząc tak blisko niego miał wgląd na każdą jego reakcję - mimikę twarzy czy gesty ciała. Uprzejmie odwracał wzrok, chociaż nie miał gdzie go podziać. Nie spodziewał się, że drugie spotkanie w jego krótkim życiu okaże się równie niewygodne co informacje Ministerstwa. Poprawił się na siedzeniu niemal namacalnie odczuwając dyskomfort spowodowany sytuacją. Czoło Cynerica niemal nieustannie pokryte było poziomymi bruzdami od intensywnego myślenia - względnie odseparowywania się od niewłaściwych wniosków.
Zainteresował się sprawą przesłuchań oraz anomalii - niestety te drugie nie zostały rozwinięte do poziomu dyskusji. Doskonale to rozumiał, sam także wolał działać niźli mówić niepotrzebnie. Słowa zawsze pozostaną słowami, dopiero z czynów są wymierne rezultaty. Pozostało mu zatem uzbroić się w cierpliwość, tej zwykle mu brakowało, jednakże dla dobra swojego oraz przebiegu spotkania musiał się jej kurczowo trzymać.
Przytoczone nazwiska nie zdziwiły go - sam źle czuł się ze świadomością krwi, jaka w nim płynęła. Jednakże nigdy nie dałby złego słowa powiedzieć na matkę. Była słaba, krucha - gotowa rozpaść się przy mocniejszym ściśnięciu, mimo to większość wspomnień Yaxley'a orbitowało wokół tych dobrych i ciepłych. Takie miała dłonie kiedy wycierała mu błoto z dziecięcych policzków. Pamiętał to jak przez bagienną mgłę, wszakże minęło już kilkanaście lat odkąd ujrzał jej zatopione ciało. Zdarzało się, że myślał o tym wszystkim jak po śnie, na zakończenie którego nadchodził koszmar.
Zatarcie śladów było sprawą priorytetową; innych wymienionych podczas debaty osób nie znał, nie ustosunkował się więc do ich sytuacji. Mógł jedynie potwierdzić swoją gotowość do pomocy - z niewiadomych względów nie odezwał się. Cyneric nie był jeszcze przekonany co do własnych umiejętności. Jeśli chodziło o czarną magię, to był daleko w tyle za resztą dopiero ucząc się jej praktycznej odsłony. Jak się okaże podczas misji - zaklęcia także nie były jego mocną stroną. Najlepiej zapewne wychodziłoby mu rozłupywanie czaszek co świadczyłoby o jego prostactwie. Od zawsze dziwak lubujący się w aktywnościach fizycznych, ujarzmianie trolli nie było pracą łatwą dla wątłych chłopców. Bez względu na istotnym udziale weń magii.
Skrzyżował ręce na piersi - w oczekiwaniu? - nadal uważnie nasłuchując oraz okazując zainteresowanie toczącymi się rozmowami.
Zainteresował się sprawą przesłuchań oraz anomalii - niestety te drugie nie zostały rozwinięte do poziomu dyskusji. Doskonale to rozumiał, sam także wolał działać niźli mówić niepotrzebnie. Słowa zawsze pozostaną słowami, dopiero z czynów są wymierne rezultaty. Pozostało mu zatem uzbroić się w cierpliwość, tej zwykle mu brakowało, jednakże dla dobra swojego oraz przebiegu spotkania musiał się jej kurczowo trzymać.
Przytoczone nazwiska nie zdziwiły go - sam źle czuł się ze świadomością krwi, jaka w nim płynęła. Jednakże nigdy nie dałby złego słowa powiedzieć na matkę. Była słaba, krucha - gotowa rozpaść się przy mocniejszym ściśnięciu, mimo to większość wspomnień Yaxley'a orbitowało wokół tych dobrych i ciepłych. Takie miała dłonie kiedy wycierała mu błoto z dziecięcych policzków. Pamiętał to jak przez bagienną mgłę, wszakże minęło już kilkanaście lat odkąd ujrzał jej zatopione ciało. Zdarzało się, że myślał o tym wszystkim jak po śnie, na zakończenie którego nadchodził koszmar.
Zatarcie śladów było sprawą priorytetową; innych wymienionych podczas debaty osób nie znał, nie ustosunkował się więc do ich sytuacji. Mógł jedynie potwierdzić swoją gotowość do pomocy - z niewiadomych względów nie odezwał się. Cyneric nie był jeszcze przekonany co do własnych umiejętności. Jeśli chodziło o czarną magię, to był daleko w tyle za resztą dopiero ucząc się jej praktycznej odsłony. Jak się okaże podczas misji - zaklęcia także nie były jego mocną stroną. Najlepiej zapewne wychodziłoby mu rozłupywanie czaszek co świadczyłoby o jego prostactwie. Od zawsze dziwak lubujący się w aktywnościach fizycznych, ujarzmianie trolli nie było pracą łatwą dla wątłych chłopców. Bez względu na istotnym udziale weń magii.
Skrzyżował ręce na piersi - w oczekiwaniu? - nadal uważnie nasłuchując oraz okazując zainteresowanie toczącymi się rozmowami.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Obserwowałem zmagania innych z sobą nawzajem, co było spostrzeżeniami dość ciekawymi. Od razu zacząłem zastanawiać się czy tak wyglądały (i wyglądać będą?) wszystkie spotkania. Musiałem w duchu pochwalić rozrywkę intelektualną serwowaną przez głównie, wydawało mi się, Śmierciożerców. Potyczki słowne, niedopowiedzenia oraz inne znamiona… rywalizacji? Nie, nie wiedziałem jak to określić. Czymkolwiek było, wsłuchiwałem się chcąc wyodrębnić sedno, meritum sprawy. Dużo łatwiej mi było dzięki krótkiemu, ale jednocześnie treściwemu wyjaśnieniu Deirdre. Skinąłem jej w podzięce głową, nie zalewając kolejną falą pytań, póki co nie było do tego sposobności. To nic, chyba i tak nie miałem już żadnych palących niejasności. Istota Zakonu Feniksa była mi potrzebna do zrozumienia toczących się rozmów, ale skoro już ją poznałem, mogłem wgryźć się w temat. Brawura, czy też szaleństwo Weasleyów nie mogło mnie zaskoczyć; jednak nie spodziewałem się, że w tym szaleństwie mógł brać udział Archibald. Wydawał mi się mimo wszystko konkretnym człowiekiem o uporządkowanej strukturze poglądów oraz wiedzy, przykro było się tak bardzo pomylić.
- W takim razie będę przyglądał się Prewettowi – zapewniłem w momencie, kiedy zapadła dłuższa przerwa, odpowiednia na wtrącenie krótkiego zdania. Teraz mogłem na to przystać skoro pozyskałem ku temu odpowiednie informacje.
Spoglądałem to na jednego, to na drugiego Rycerza; tak jak szlachcice byli mi powiedzmy znani, tak cała reszta niekoniecznie. Wzmogłem czujność kiedy padło nazwisko Goshawk, zapewne dlatego, że było mi ono znane. Domyśliłem się już podczas spotkania z Tsagairt, że ta dwójka w takim razie musi należeć do organizacji, ale dziś wszystko stało się naocznym faktem. Martwiła mnie jej sytuacja, bo lord Burke faktycznie miał większe środki zaradcze tego problemu. Niestety nie mogłem jej pomóc, jej wizyta na Grimmauld Place nie zostałaby niezauważona, a wątpiłem, by ojciec wraz z nestorem przystanęli ochoczo na jej zjawienie się w ich progach. Jednak odniosłem wrażenie, że coś bym wymyślił, tylko musiałbym popytać tu i ówdzie.
Później zainteresowały mnie aspekty polityczne, ale podzielałem zdanie Magnusa; Tuft miał niewielkie szanse na utrzymanie swojego stołka, choć oczywiście gdyby chciał, pewnie wykorzystałby szalejącą magię do swoich celów, by przy nim pozostać. Zdawałem sobie sprawę, że mógłby nas zaskoczyć gdyby tylko chciał. Jednak było za wcześnie na takie śmiałe plany, choć zdecydowanie byłbym za tym, by trzymać rękę na pulsie. Wszystko i tak zachowywałem dla siebie, bo jako ten najniżej w hierarchii nie zamierzałem się przesadnie wychylać. Po prostu słuchałem.
- W takim razie będę przyglądał się Prewettowi – zapewniłem w momencie, kiedy zapadła dłuższa przerwa, odpowiednia na wtrącenie krótkiego zdania. Teraz mogłem na to przystać skoro pozyskałem ku temu odpowiednie informacje.
Spoglądałem to na jednego, to na drugiego Rycerza; tak jak szlachcice byli mi powiedzmy znani, tak cała reszta niekoniecznie. Wzmogłem czujność kiedy padło nazwisko Goshawk, zapewne dlatego, że było mi ono znane. Domyśliłem się już podczas spotkania z Tsagairt, że ta dwójka w takim razie musi należeć do organizacji, ale dziś wszystko stało się naocznym faktem. Martwiła mnie jej sytuacja, bo lord Burke faktycznie miał większe środki zaradcze tego problemu. Niestety nie mogłem jej pomóc, jej wizyta na Grimmauld Place nie zostałaby niezauważona, a wątpiłem, by ojciec wraz z nestorem przystanęli ochoczo na jej zjawienie się w ich progach. Jednak odniosłem wrażenie, że coś bym wymyślił, tylko musiałbym popytać tu i ówdzie.
Później zainteresowały mnie aspekty polityczne, ale podzielałem zdanie Magnusa; Tuft miał niewielkie szanse na utrzymanie swojego stołka, choć oczywiście gdyby chciał, pewnie wykorzystałby szalejącą magię do swoich celów, by przy nim pozostać. Zdawałem sobie sprawę, że mógłby nas zaskoczyć gdyby tylko chciał. Jednak było za wcześnie na takie śmiałe plany, choć zdecydowanie byłbym za tym, by trzymać rękę na pulsie. Wszystko i tak zachowywałem dla siebie, bo jako ten najniżej w hierarchii nie zamierzałem się przesadnie wychylać. Po prostu słuchałem.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na prawdę czuł się jak podczas jakiegoś klasowego zebrania na którym próbowano ustalić kwestię jakiejś szkolnej wycieczki. Poziom zmieszania i zażenowania poruszanymi kwestiami jaki odczuwał podczas podobnych przedsięwzięć porównywalna była do tego co odczuwał w tym momencie. Uszczypliwości pomiędzy elitą grupy, żartobliwa uwaga blond przystojniaka oczywiście również została odhaczona, traktowanie spotkania jako okazji do towarzyskich wymian spojrzeń i słów...Brakowało jeszcze tylko tego by ktoś z obecnych zaczął korzystać z lusterka dwubiegunowego. Valerij zmarszczył czoło i patrzył w stół niczym dziecko czekające na to, aż rodzice przestaną się kłócić o kolor dywanu do salonu przed sprzedawcą. W swojej piwnicy nie miałby takich problemów.
- Istotność i wartość swobody Goshawk jest nieporównywalnie niższa od korzyści jakie przynieść może swoboda lorda Bukre - brzmiało to źle, jednak kierując się zdrowym rozsądkiem takie stwierdzenie nasuwało się właściwie samo. Quentin miał nazwisko, miał znaczące wpływy, miał silne powiązania z większością szlacheckiego, rycerskiego światka którymi niewątpliwie w drugiej kolejności, zaraz po dobraniu się do rodziny Burkea zainteresowali się aurorzy. A ta śmietanka - Rosier, Rowle, Yaxley - stanowiła główną siłę armii Czarnego Pana. Należało ją chronić w pierwszej kolejności - Panna Goshawk jest znacznie mniej rozpoznawalna, łatwiej będzie się jej ukryć i po prostu zniknąć zwłaszcza, że pracowała w Mungu - musiała być więc niekaralna, mieć nienaganną opinię. Nawet jeśli ucieknie i zniknie co będzie podejrzane oraz może zostać odczytane jako przyznanie się do winy to aurorzy nie będą wiedzieli czego się uczepić. Jedyne powiązanie jakie będą mieli to te dotyczące sir Quentina, a tu trafią na ślepą uliczkę jeśli lord odpowiednio o to zadba równie odpowiednią walutą oraz Nokturn - to tam powinna się przenieść dla dobra swojego i naszej sprawy porzucając dotychczasowe prywatne ambicje - kobieta ta musiała zmienić swoje życie. Poświęcić pracę i życie w świetle dla dobra Czarnego Pana. Każdego to mogło spotkać i spotykać będzie im bardziej ekspansja Jego mocy będzie postępować. Każdy z tu obecnych powinien zdawać sobie z tego sprawę, jak również mieć na uwadze korzyści gdy wojna dobiegnie końca. To było aktualnie ledwie preludium.
Valerij podniósł brwi wyżej słysząc od Magnusa o tym, że świadomość aurorów o tym, że ktoś zna tajniki czarnej magii będzie działał na nich jak bat na zaprzęgnięte do powozu konie.
- To bez znaczenia - o dziwo wypowiedział to z pewnością - Wiedzą oni, jak i wszyscy że w Druntrangu nauczają od wieków czarnej magii, że podobny proceder miał miejsce nie tak dawno zresztą w samym Hogwarcie, sami aurorzy szkolą są szkoleni z jej podstaw, i również oczywistością jest że tą dziedziną magii w większym lub mniejszym stopniu para się każdy mieszkaniec Nokturnu jak i szanujący się szlachcic, o złej sławie Borgina&Burkea utrzymującej się od dziesięcioleci w połowie istniejących departamentów wspominać nie będę. Pomimo całej tej wiedzy, którą posiada średnio rozgarnięty dwunastolatek, a co dopiero auror, to nic nie zrobią i zrobić nie mogą. Są i będą jak psy szarpiące się na łańcuchu spuszczanymi dopiero gdy czarnoksiężnik przekroczy pewną granicę. - Gdyby było inaczej, a sam zakaz czarnomagicznych praktyk faktycznie egzekwowany przez Ministerstwo dawno temu poddawano by każdego czarodzieja testom na czarnomagiczną moc, Nokturn by nie istniał, każdy jedenastoletni czarodziej wybrany przez czarnomagiczny rdzeń zyskiwałby modny breloczek na kostce, szlachta dawno by upadła, a więzienia wypchane byłyby uczniami i absolwentami szanujących się szkół. Tak jednak nie było. Każdy auror pomimo wyobrażeń stawał się idealistą na politycznej uwięzi. Istniało więc ciche przyzwolenie na praktyki tak długo dopóki czarnoksiężnikowi nie dało się przypisać morderstw, niemoralnych występków, niewybaczalnych uroków, ewidentnego złamania czarodziejskiego prawa; dowodu na to, że Ministerstwo traciło nad nim kontrolę - wtedy spuszczano aurorów, wówczas czarnoksiężnik stawał się zwierzyną. Tutaj można było to jeszcze naprawić. Okoliczności sprzyjały. Quentin użył czarnej magii, lecz na swoim rewirze, to aurorzu byli obcymi, nie powinno ich tam w ogóle być. Tutaj garść monet powinna zapewnić Ministerstwo o dobrej woli Burkea, o tym, że jest pod kontrolą, zna granice i nie chowa urazy pomimo ewidentnego precedensu ze strony Ministerstwa. Zresztą zorganizowany nalot aurorów na Nokturnie? To pierwszy taki przypadek...od...lat? Valerija zaczęło to właściwie mocniej zastanawiać - kto na to pozwolił? Kto to zainicjował? Martwy głównodowodzący? Ktoś wyżej? A jeśli tak to czy spadną na niego konsekwencje? Nowy Minister Magii skoro interesował się Dementorami wolałby na pewno zachować równowagę pomiędzy czarnoksiężnikami, a aurorami z korzyścią swobody dla tych pierwszych w rozsądnych granicach. Działania aurorów pod koniec kwietnia wszystkim zachwiały. Ale czy to faktycznie było ich działanie? Czy cudza ingerencja? Dumał wewnątrz swej głowy słuchając głosów z zewnątrz.
- Istotność i wartość swobody Goshawk jest nieporównywalnie niższa od korzyści jakie przynieść może swoboda lorda Bukre - brzmiało to źle, jednak kierując się zdrowym rozsądkiem takie stwierdzenie nasuwało się właściwie samo. Quentin miał nazwisko, miał znaczące wpływy, miał silne powiązania z większością szlacheckiego, rycerskiego światka którymi niewątpliwie w drugiej kolejności, zaraz po dobraniu się do rodziny Burkea zainteresowali się aurorzy. A ta śmietanka - Rosier, Rowle, Yaxley - stanowiła główną siłę armii Czarnego Pana. Należało ją chronić w pierwszej kolejności - Panna Goshawk jest znacznie mniej rozpoznawalna, łatwiej będzie się jej ukryć i po prostu zniknąć zwłaszcza, że pracowała w Mungu - musiała być więc niekaralna, mieć nienaganną opinię. Nawet jeśli ucieknie i zniknie co będzie podejrzane oraz może zostać odczytane jako przyznanie się do winy to aurorzy nie będą wiedzieli czego się uczepić. Jedyne powiązanie jakie będą mieli to te dotyczące sir Quentina, a tu trafią na ślepą uliczkę jeśli lord odpowiednio o to zadba równie odpowiednią walutą oraz Nokturn - to tam powinna się przenieść dla dobra swojego i naszej sprawy porzucając dotychczasowe prywatne ambicje - kobieta ta musiała zmienić swoje życie. Poświęcić pracę i życie w świetle dla dobra Czarnego Pana. Każdego to mogło spotkać i spotykać będzie im bardziej ekspansja Jego mocy będzie postępować. Każdy z tu obecnych powinien zdawać sobie z tego sprawę, jak również mieć na uwadze korzyści gdy wojna dobiegnie końca. To było aktualnie ledwie preludium.
Valerij podniósł brwi wyżej słysząc od Magnusa o tym, że świadomość aurorów o tym, że ktoś zna tajniki czarnej magii będzie działał na nich jak bat na zaprzęgnięte do powozu konie.
- To bez znaczenia - o dziwo wypowiedział to z pewnością - Wiedzą oni, jak i wszyscy że w Druntrangu nauczają od wieków czarnej magii, że podobny proceder miał miejsce nie tak dawno zresztą w samym Hogwarcie, sami aurorzy szkolą są szkoleni z jej podstaw, i również oczywistością jest że tą dziedziną magii w większym lub mniejszym stopniu para się każdy mieszkaniec Nokturnu jak i szanujący się szlachcic, o złej sławie Borgina&Burkea utrzymującej się od dziesięcioleci w połowie istniejących departamentów wspominać nie będę. Pomimo całej tej wiedzy, którą posiada średnio rozgarnięty dwunastolatek, a co dopiero auror, to nic nie zrobią i zrobić nie mogą. Są i będą jak psy szarpiące się na łańcuchu spuszczanymi dopiero gdy czarnoksiężnik przekroczy pewną granicę. - Gdyby było inaczej, a sam zakaz czarnomagicznych praktyk faktycznie egzekwowany przez Ministerstwo dawno temu poddawano by każdego czarodzieja testom na czarnomagiczną moc, Nokturn by nie istniał, każdy jedenastoletni czarodziej wybrany przez czarnomagiczny rdzeń zyskiwałby modny breloczek na kostce, szlachta dawno by upadła, a więzienia wypchane byłyby uczniami i absolwentami szanujących się szkół. Tak jednak nie było. Każdy auror pomimo wyobrażeń stawał się idealistą na politycznej uwięzi. Istniało więc ciche przyzwolenie na praktyki tak długo dopóki czarnoksiężnikowi nie dało się przypisać morderstw, niemoralnych występków, niewybaczalnych uroków, ewidentnego złamania czarodziejskiego prawa; dowodu na to, że Ministerstwo traciło nad nim kontrolę - wtedy spuszczano aurorów, wówczas czarnoksiężnik stawał się zwierzyną. Tutaj można było to jeszcze naprawić. Okoliczności sprzyjały. Quentin użył czarnej magii, lecz na swoim rewirze, to aurorzu byli obcymi, nie powinno ich tam w ogóle być. Tutaj garść monet powinna zapewnić Ministerstwo o dobrej woli Burkea, o tym, że jest pod kontrolą, zna granice i nie chowa urazy pomimo ewidentnego precedensu ze strony Ministerstwa. Zresztą zorganizowany nalot aurorów na Nokturnie? To pierwszy taki przypadek...od...lat? Valerija zaczęło to właściwie mocniej zastanawiać - kto na to pozwolił? Kto to zainicjował? Martwy głównodowodzący? Ktoś wyżej? A jeśli tak to czy spadną na niego konsekwencje? Nowy Minister Magii skoro interesował się Dementorami wolałby na pewno zachować równowagę pomiędzy czarnoksiężnikami, a aurorami z korzyścią swobody dla tych pierwszych w rozsądnych granicach. Działania aurorów pod koniec kwietnia wszystkim zachwiały. Ale czy to faktycznie było ich działanie? Czy cudza ingerencja? Dumał wewnątrz swej głowy słuchając głosów z zewnątrz.
W końcu zaczęto mówić do rzeczy, bo przedłużające się chwile trwogi wystarczająco już nudziły Runcorna, który z chęcią mógłby w międzyczasie zajmować się czymś o wiele przyjemniejszym i bardziej edukującym niż krzyczący i grożący szlachcice. Dlatego zadowoliło go, gdy pałeczkę wyraźnie przejął siedzący bliżej niego Mulciber, który zaczął wydawać polecenia, rzucać pytania i propozycje. Konkrety były najważniejsze na tym spotkaniu, bo im dłużej tu siedzieli, tym więcej czasu marnowali na słowne przepychanki, których akurat najmniej potrzebowali.
- Jednego człowieka ciężej znaleźć niż wielu. Jednak gdy będę wiedział więcej, nie omieszkam o tym wspomnieć - odparł, oddając spojrzenie Mulcibera. Nie potrzebowali brawury i nie było to kolejne zadanie z Wiedźmiej Straży, gdzie nikt nie czyhał mu nad karkiem. Teraz miał działać na podwójny froncie, a to oznaczało brak miejsca na błędy czy lekkomyślność. Chwilowo jeszcze nie chciał pomocy z tego względu, że rozpoznanie wolał zrobić sam. Nie widział tutaj żadnego z pracujących z nim ludzi, dlatego też nikt nie znał szeregów i metod tej części departamentu jak on sam. W późniejszym planie przydatna byłaby palarnia opium, ale póki co nie zamierzał o tym wspominać. Nie wiedział zbyt wiele, bo nie chciał ryzykować, nie mając pewności czego szukać. Teraz było inaczej. Anomalie, stanowisko i wiedza dotycząca sprawy Białej Wywerny... Nie tylko biuro aurorów w tym uczestniczyło, ale również czarodziejska policja i jego oddział. Odwrócił spojrzenie w stronę Rowle'a, którego przywołano do porządku jak niegrzecznego dzieciaka. On jednak najwidoczniej wiedział najwięcej o mężczyźnie, który siedział na stołku Ministra Magii, a to oznaczało że jednak mógł się przydać czymś poza tupaniem nogą. Słysząc słowa zakrapiane rosyjskim akcentem, Quin zmarszczył brwi. Było w wypowiedzi obcokrajowca dużo prawdy, ale poświęcanie swoich dla wyżej urodzonych było głupotą. Wiedzieli tyle samo, krwawili tak samo i walczyli o to samo.
- Krwią na pewno się nie wyróżnia, ale nie ma wśród nas wielu zaufanych uzdrowicieli. Jeśli ją złapią, a złapią na pewno, bo mając ją jak na talerzu wystarczy zadać odpowiednie pytania, wszystko może wziąć w łeb. I każdy może się zapierać, ale istnieją sposoby na to, by wydobyć prawdę nawet z najbardziej zatwardziałego więźnia. Już wspominano tutaj o odwołanych przesłuchaniach. Mogli o nich tymczasowo zapomnieć, ale to nie znaczy, że Goshawk stała się przez to mniej... Rozpoznawalna. A psy na łańcuchu potrafią sięgnąć dalej niż można przypuszczać - skrzywił się na koniec. Nie musiał chyba dodawać, że bagatelizowanie tak potężnej i wpływowej siły jak aurorzy było głupotą. Mogli być chwilowo powstrzymywani, ale nie oznaczało to, że byli nieszkodliwi. Jeśli w ich szeregach byli legilimenci, zdolni alchemicy, pewnym było, że znajdowali się oni również po drugiej stronie.
- Jednego człowieka ciężej znaleźć niż wielu. Jednak gdy będę wiedział więcej, nie omieszkam o tym wspomnieć - odparł, oddając spojrzenie Mulcibera. Nie potrzebowali brawury i nie było to kolejne zadanie z Wiedźmiej Straży, gdzie nikt nie czyhał mu nad karkiem. Teraz miał działać na podwójny froncie, a to oznaczało brak miejsca na błędy czy lekkomyślność. Chwilowo jeszcze nie chciał pomocy z tego względu, że rozpoznanie wolał zrobić sam. Nie widział tutaj żadnego z pracujących z nim ludzi, dlatego też nikt nie znał szeregów i metod tej części departamentu jak on sam. W późniejszym planie przydatna byłaby palarnia opium, ale póki co nie zamierzał o tym wspominać. Nie wiedział zbyt wiele, bo nie chciał ryzykować, nie mając pewności czego szukać. Teraz było inaczej. Anomalie, stanowisko i wiedza dotycząca sprawy Białej Wywerny... Nie tylko biuro aurorów w tym uczestniczyło, ale również czarodziejska policja i jego oddział. Odwrócił spojrzenie w stronę Rowle'a, którego przywołano do porządku jak niegrzecznego dzieciaka. On jednak najwidoczniej wiedział najwięcej o mężczyźnie, który siedział na stołku Ministra Magii, a to oznaczało że jednak mógł się przydać czymś poza tupaniem nogą. Słysząc słowa zakrapiane rosyjskim akcentem, Quin zmarszczył brwi. Było w wypowiedzi obcokrajowca dużo prawdy, ale poświęcanie swoich dla wyżej urodzonych było głupotą. Wiedzieli tyle samo, krwawili tak samo i walczyli o to samo.
- Krwią na pewno się nie wyróżnia, ale nie ma wśród nas wielu zaufanych uzdrowicieli. Jeśli ją złapią, a złapią na pewno, bo mając ją jak na talerzu wystarczy zadać odpowiednie pytania, wszystko może wziąć w łeb. I każdy może się zapierać, ale istnieją sposoby na to, by wydobyć prawdę nawet z najbardziej zatwardziałego więźnia. Już wspominano tutaj o odwołanych przesłuchaniach. Mogli o nich tymczasowo zapomnieć, ale to nie znaczy, że Goshawk stała się przez to mniej... Rozpoznawalna. A psy na łańcuchu potrafią sięgnąć dalej niż można przypuszczać - skrzywił się na koniec. Nie musiał chyba dodawać, że bagatelizowanie tak potężnej i wpływowej siły jak aurorzy było głupotą. Mogli być chwilowo powstrzymywani, ale nie oznaczało to, że byli nieszkodliwi. Jeśli w ich szeregach byli legilimenci, zdolni alchemicy, pewnym było, że znajdowali się oni również po drugiej stronie.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nikt nie zgłasza zapotrzebowania - dobrze. Widocznie Dolohov i Goyle zaopatrzyli już wszystkich w niezbędne wywary. Mogę zatem całkowicie skoncentrować się na rekonwalescencji w szpitalu, żeby później móc ruszyć z kopyta. Doskonale wiem jak wiele czeka mnie pracy po powrocie do Durham. Oczami wyobraźni widzę piętrzący się stos zamówień do zrealizowania praktycznie na już. Właśnie dlatego nie lubię chorować, wszystko rozbija się o bezczynność oraz spore zaległości. Jest jednak dużo lepiej niż było, moje rany nie są już wcale tak rozległe jak niektórzy chcieliby sądzić - pod bandażem zaś nie ma niczego co powinno wywoływać niesmak. Uzdrowiciele w Mungu naprawdę robią kawał dobrej roboty. Dlatego zerkam kątem oka na tego naprzeciwko mnie, ściskam mocniej palce na kolanach i staram się nie krzywić odnośnie rewelacji dotyczących pewnych ponoć arystokratycznych nazwisk.
Zwrócenie się w moim kierunku Valerija jest na tyle zaskakujące, że przez dość długą chwilę wpatruję się w niego z szeroko otwartymi oczami. Dopiero bliżej środka wypowiedzi zaczynam słuchać go uważnie i przede wszystkim ze zrozumieniem. To po prostu wina zdziwienia! Notuję sobie w głowie wszystkie wypowiedziane słowa oraz jednocześnie poddaję je gruntownej analizie. Ma rację, to trzeba przyznać. Prawdopodobnie takie rozwiązanie sprawy byłoby najlepsze. Martwią mnie sprawy techniczne oraz nadwyrężanie cierpliwości nestora, ale gdybym przedstawił sprawę z odpowiedniej strony? Może nie byłoby tak źle.
Tak naprawdę nie mają na mnie nic. Nawet nie użyłem wtedy czarnej magii. Siedzenie w karczmie na Nokturnie chyba nie jest jeszcze przestępstwem. Najgorzej byłoby jednak, gdyby jakimiś sposobami dowiedzieli się o Rycerzach Walpurgii. To samo zresztą chwilę później powiedział Quinlan. Słucham zarówno jego jak i całą resztę, która decyduje się zabrać głos.
- Dziękuję Valerij - zwracam się najpierw alchemika chcąc podziękować za… porady? O ile można to tak nazwać.
- Mulciber i Runcorn mają rację. Nie ma co bagatelizować sprawy panny Goshawk. Jesteśmy teraz grupą, musimy sobie pomagać - dodaję kiedy tamci kończą swoje wypowiedzi. Aż sam się sobie dziwię, że tyle mówię - może oczywiste rzeczy, ale Edgar się chyba zawiesił. Swoją drogą będziemy musieli chyba zrobić rodzinną naradę. To jednak dużo później.
Zwrócenie się w moim kierunku Valerija jest na tyle zaskakujące, że przez dość długą chwilę wpatruję się w niego z szeroko otwartymi oczami. Dopiero bliżej środka wypowiedzi zaczynam słuchać go uważnie i przede wszystkim ze zrozumieniem. To po prostu wina zdziwienia! Notuję sobie w głowie wszystkie wypowiedziane słowa oraz jednocześnie poddaję je gruntownej analizie. Ma rację, to trzeba przyznać. Prawdopodobnie takie rozwiązanie sprawy byłoby najlepsze. Martwią mnie sprawy techniczne oraz nadwyrężanie cierpliwości nestora, ale gdybym przedstawił sprawę z odpowiedniej strony? Może nie byłoby tak źle.
Tak naprawdę nie mają na mnie nic. Nawet nie użyłem wtedy czarnej magii. Siedzenie w karczmie na Nokturnie chyba nie jest jeszcze przestępstwem. Najgorzej byłoby jednak, gdyby jakimiś sposobami dowiedzieli się o Rycerzach Walpurgii. To samo zresztą chwilę później powiedział Quinlan. Słucham zarówno jego jak i całą resztę, która decyduje się zabrać głos.
- Dziękuję Valerij - zwracam się najpierw alchemika chcąc podziękować za… porady? O ile można to tak nazwać.
- Mulciber i Runcorn mają rację. Nie ma co bagatelizować sprawy panny Goshawk. Jesteśmy teraz grupą, musimy sobie pomagać - dodaję kiedy tamci kończą swoje wypowiedzi. Aż sam się sobie dziwię, że tyle mówię - może oczywiste rzeczy, ale Edgar się chyba zawiesił. Swoją drogą będziemy musieli chyba zrobić rodzinną naradę. To jednak dużo później.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trwała w ciszy, niemal nieruchoma, obserwując zebranych czujnie; atmosfera zgęstniała, powietrze stało się jakby cięższe, Ramsey wciąż milczał. Zerkała nań ukradkiem, ciekawa jego reakcji, choć rozumiała dlaczego się z nią ociągał – on w przeciwieństwie do niej nie atakował na oślep i bezmyślnie, nie szczekał niewyparzonym językiem, nie wyrywał się zbyt prędko. Czekał na odpowiedni moment, dobrą chwilę, a choć nie mógł swojego atakować, reprymenda zdawała się Sigrun równie bolesna. Zaśmiał się, inni pozostali cicho, przysłuchując się jego słowom – w tym ona, wciąż leniwie ćmiąca papierosa. W pewnym sensie mogła Rowle’a zrozumieć: wywyższenie spośród inszych przez Czarnego Pana mogło uderzyć do głowy, lecz stawianie się na pozycji Jemu równej było karygodnym błędem, boleśnie skorygowanym przez Mulcibera. Nie pozwoliła sobie na kpiący uśmiech, choć cisnął się na wargi, pozostała obojętna i spokojna.
Milczała dalej, gdy poruszono ważną sprawę zaburzeń magii – nie potrafiła w tej sprawie się wypowiedzieć, badacz i naukowiec był z niej żaden; jedyne o czym miała szerokie pojęcie to tropienie, polowanie i magiczne stworzenia, a wątpiło, by było to pomocne.
Usłyszawszy swe nazwisko podniosła na Magnusa obojętne spojrzenie; mógł ją mieć za wariatkę, nie szkodzi. Wiele się nie mylił – nie można było o niej rzec normalna, jednakowoż wciąż była daleka od bycia samobójcą. Jeśli nie byłaby pewna własnych umiejętności i znajomości Ministerstwa, nie proponowałaby tego. Nie zamierzała jednak Rowle’a przekonywać, a już na pewno nie zdradzać się wcześniej, niźli było to konieczne.
-Najrozsądniej będzie… tak sądzę, jeśli Goshawk ukryje się u kogoś zaufanego, blisko, aby w razie potrzeby służyła nam swą różdżką i wiedzą. Gdy sprawa przycichnie, bądź ktoś… wystarczająco wpływowy wciśnie sakiewkę z galeonami w odpowiednią kieszeń, bo Dolohov ma absolutną rację, to wróci – odezwała się pewnie, nieco dziwiąc się dyskusji na temat nieznajomej jej uzdrowicielki; w jej głowie rozwiązanie było dużo prostsze, a problem rozdmuchany. Nie widziała potrzeby powtarzania, lecz w jej mniemaniu Valerij miał rację: absolutne zwalczenie czarnej magii byłoby możliwe jedynie wtedy, gdy żyliby w kraju utopijnym, bez koneksji, kontaktów, układów, odpowiednich pleców, gdzie ręka nie myje drugiej ręki. Na sentymentalnie wywody o byciu grupą i potrzebie wzajemnego wsparcia prychnęła w duchu; sądziła, że wszyscy byli tego świadomi.
Młodszy Mulciber zwrócił się doń po imieniu, obróciła nieśpiesznie ku niemu głowę, skupiając na nim poważne spojrzenie. Kiwnęła głową na znak zrozumienia, wdzięczna, że nie wypowiedział się o jej metamorfomagicznych talentach wprost, pozostawiając je w strefie niedopowiedzenia. Spoważniała na twarzy, gdy wspomniał o Mii, zrozumiała tę sugestię – zrozumiała co musi uczynić. Mógł być pewien, że krzywdy jej nie uczyni, mógł jej zaufać jak zawsze i chciała go o tym zapewnić, lecz wnet odezwał się Magnus – czyżby nieświadom, że informacja o zawodzie panny Mulciber była kierowana do niej?
Pozwolisz, Magnusie, że zgodnie z poleceniem Ramseya, zajmę się tym ja mówiło jej spojrzenie, gdy skupiła je na nim, lekko unosząc brew. Nie wypowiedziała tego na głos, chcąc by tę wątpliwość i niejasność rozwiał sam Mulciber.
-Jeśli Tufta nie można przekonać, by miał na względzie jedyną słuszną sprawę, można wszak… go do tego zmusić. Wy, lordowie, nie macie możliwości, by spotkać się z panem Ministrem na osobności i potraktować go zaklęciem Imperius? – odezwała się pewnie, zerkając na Rosiera, siedzącego obok, choć nie kierowała słów bezpośrednio do jego – inszych personaliów wciąż nie znała.
Milczała dalej, gdy poruszono ważną sprawę zaburzeń magii – nie potrafiła w tej sprawie się wypowiedzieć, badacz i naukowiec był z niej żaden; jedyne o czym miała szerokie pojęcie to tropienie, polowanie i magiczne stworzenia, a wątpiło, by było to pomocne.
Usłyszawszy swe nazwisko podniosła na Magnusa obojętne spojrzenie; mógł ją mieć za wariatkę, nie szkodzi. Wiele się nie mylił – nie można było o niej rzec normalna, jednakowoż wciąż była daleka od bycia samobójcą. Jeśli nie byłaby pewna własnych umiejętności i znajomości Ministerstwa, nie proponowałaby tego. Nie zamierzała jednak Rowle’a przekonywać, a już na pewno nie zdradzać się wcześniej, niźli było to konieczne.
-Najrozsądniej będzie… tak sądzę, jeśli Goshawk ukryje się u kogoś zaufanego, blisko, aby w razie potrzeby służyła nam swą różdżką i wiedzą. Gdy sprawa przycichnie, bądź ktoś… wystarczająco wpływowy wciśnie sakiewkę z galeonami w odpowiednią kieszeń, bo Dolohov ma absolutną rację, to wróci – odezwała się pewnie, nieco dziwiąc się dyskusji na temat nieznajomej jej uzdrowicielki; w jej głowie rozwiązanie było dużo prostsze, a problem rozdmuchany. Nie widziała potrzeby powtarzania, lecz w jej mniemaniu Valerij miał rację: absolutne zwalczenie czarnej magii byłoby możliwe jedynie wtedy, gdy żyliby w kraju utopijnym, bez koneksji, kontaktów, układów, odpowiednich pleców, gdzie ręka nie myje drugiej ręki. Na sentymentalnie wywody o byciu grupą i potrzebie wzajemnego wsparcia prychnęła w duchu; sądziła, że wszyscy byli tego świadomi.
Młodszy Mulciber zwrócił się doń po imieniu, obróciła nieśpiesznie ku niemu głowę, skupiając na nim poważne spojrzenie. Kiwnęła głową na znak zrozumienia, wdzięczna, że nie wypowiedział się o jej metamorfomagicznych talentach wprost, pozostawiając je w strefie niedopowiedzenia. Spoważniała na twarzy, gdy wspomniał o Mii, zrozumiała tę sugestię – zrozumiała co musi uczynić. Mógł być pewien, że krzywdy jej nie uczyni, mógł jej zaufać jak zawsze i chciała go o tym zapewnić, lecz wnet odezwał się Magnus – czyżby nieświadom, że informacja o zawodzie panny Mulciber była kierowana do niej?
Pozwolisz, Magnusie, że zgodnie z poleceniem Ramseya, zajmę się tym ja mówiło jej spojrzenie, gdy skupiła je na nim, lekko unosząc brew. Nie wypowiedziała tego na głos, chcąc by tę wątpliwość i niejasność rozwiał sam Mulciber.
-Jeśli Tufta nie można przekonać, by miał na względzie jedyną słuszną sprawę, można wszak… go do tego zmusić. Wy, lordowie, nie macie możliwości, by spotkać się z panem Ministrem na osobności i potraktować go zaklęciem Imperius? – odezwała się pewnie, zerkając na Rosiera, siedzącego obok, choć nie kierowała słów bezpośrednio do jego – inszych personaliów wciąż nie znała.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Historię pewnej wycieczki słyszał poprzedniego wieczora, dlatego też samotnie zajął się spożywaniem winogron, które miały lekko kwaskowaty sok i twarde, skrzypiące między zębami pestki. Uniósł brwi, gdy Magnus wreszcie sprostował, czego jest pewien, a czego nie, lecz nie wzniósł na niego wzroku, zajmując się czynnością uzupełniającą, obrywał jeden za drugim, ale delektował się ich smakiem. Powinien od tego zacząć — od wyrażenia swoich przypuszczeń. Uprzedził go, że winien je zweryfikować nim podejmie temat w szerszym gronie, ale nie posłuchał jego rady. Nie powinien się dziwić, że większość z nich nie pozostawiła tego bez odzewu. On sam, wypytany przez Magnusa na podstawie charakterystyki wskazał Weasleya, lecz zupełnie na ślepo, tylko dlatego, że nie znał nikogo innego w tym typie; równie dobrze mógłby to być Darius, Marius, czy Thesaurus. Pokiwał głową na jego zapewnienie, nikt nie zaprzeczył, że obserwacja Prewetta moze okazać się owocna, sam również nie zaprotestował, zajmując się dalej tą samą, ulubioną(zaraz po paleniu) czynnością.
Rowle poprawił się — na moment? Dostrzegł swoje miejsce w szeregu. Nie było potrzeby, by prostować sytuację, sam też nie chciał marnować więcej czasu na ustawianie kogokolwiek do porządku, byli dorosłymi ludźmi. Mieli na głowie sprawy, które wymagały poruszenia, kwestie wymagające roztrzygnięcia; zwady i konflikty mogli rozstrzygnąć, gdy będzie po wszystkim.
— Wybornie — skomentował cichym pomrukiem wyraźny entuzjazm Magnusa na opracowanie niezwykłego artykułu.— Wśród aurorów są Zakonnicy, którzy niekoniecznie będą stosować się do narzuconych odgórnie nakazów i zakazów — przypomniał zarówno magnusowi jak i Valerijowi, przełknąwszy winogron. O ile pamiętał Garretta Weasleya, o ile pogłoski jakie o nim słyszał były prawdziwe, a jego poczucie zaangażowania w służbę ogromne, mógł zignorować polecenia przełożonych, jeżeli sprawy organizacji, w której działał były dla nich wystarczająco ważne. Taki scenariusz wyobrażał sobie z łatwością — czyż z nim nie było podobnie? Zostając niewymownym w Departamencie Tajemnic składał śluby milczenia, których złamanie skazywało go na dożywotni pobyt w Azkabanie, a mimo to dla Czarnego Pana był gotów podjąć ryzyko bez najmniejszego zawahania, przekazując mu najbardziej tajemną wiedzę, jaką udało się zgromadzić pracownikom najlepiej strzeżonego w ministerstwie wydziału. Jeśli poczucie misji u zakonników było równie wielkie, nawet polecenia wydawane z góry nie przeszkodzą im w odbyciu śledztwa na własną rękę. Niezależnie czy przeprowadzone oficjalnie, czy nieoficjalnie było im równie nie na rękę. Zarówno Magnus jak i Valerij mieli sporo racji, ale musieli pamiętać, że pomiędzy grzecznie wykonującymi swoje obowiązki pracownikami czarodziejskiej instytucji, byli prawdziwi wojownicy — tacy sami jak oni.
— Rozmawiamy o bezpieczeństwie — poprawił Dolohova, oddzielając w dłoniach twardsze owoce od miększych.— Zakładam, że zarówno sam Quentin, jak i Edgar potrafią zadbać o swobodę swoich bliskich.— Nie mówiąc o samym nestorze. Nie odważyłby się wątpić w ich pozycję społeczną ani przez chwilę. Wszyscy wiedzieli czym parał się od pokoleń ich ród, a jednak nie potrafił sobie przypomnieć sytuacji, w której choćby jeden auror stawił się w progu ich sklepu i podważył zasadność interesu w tym świecie. Nie skomentował rady, propozycji, sugestii Valerija, ocenę jego zachowania pozostawiał Burkom, w koncu to ich dotyczyło. — Nie jesteśmy tu od tego, by oceniać rolę i użyteczność Goshawk wśród Rycerzy Walpurgii. Gdyby tak było przy tym stole nie zasiadłaby połowa z was, Magnus wszystkich by wyrzucił — westchnął, nie mogąc się ostatecznie powstrzymać od tej drobnej uszczypliwości. Runcorn słusznie zauważył.— Jest jedną z nas, jest uzdrowicielem, była na spotkaniu, w którym część z was wzięła udział, a więc was zna, a to już trzy argumenty przemawiające za tym, by choć w minimalnym stopniu usunąć ją z widoku. Ktoś ma jakeś wątpliwości?— spytał, podnosząc w końcu wzrok i spoglądając na obecnych, zarówno tych biorących udział w dyskusji, jak i tych, którzy tylko się przysłuchiwali. — A skoro już jesteśmy w temacie rodu Burke i swobody naszych przyjaciół. Jak pewnie już wiecie, a jak jeszcze z jakiegoś powodu nie wiecie to zaraz się dowiecie, Craig Burke na rozkaz Czarnego Pana odwiedził Garretta Weasleya. Towarzyszył mu Zdrajca Russell i Samantha Weasley. I cóż, efekt był taki, że nie udało mu się— wielka szkoda. Osobiście żałował, że Crispin nie zginął. — I zostal osadzony w Azkabanie. — A z jego swobodą na ten moment było kiepsko. Nie chciał nawet wspominać chwili, w której Czarny Pan się o tym dowiedział, jego gniew i zawód względem nich czuł do dziś na karku. To wystarczyło, by w przeciwieństwie do Rycerzy pamiętał, aby nie zostawiać swoich nigdy więcej. Ocenę sługów pozostawiał Czarnemu Panu.
— Nie — odpowiedział Magnusowi krótko i zdecydowanie, zastygając na moment w bezruchu. Nie powierzyłby mu takiego zadania. Nie nadawał się do przeprowadzenia takiego śledztwa, nie z nią. Znał Mię wystarczająco, by wiedzieć, że ktoś taki jak Rowle był ostatnią personą, której cokolwiek powie, której zaufa — prędzej rozwiąże swój problem siłą, gruchocząc mu nos, a z pewnością do tego wszystkiego nie potrzebowali krwawej jatki z aurorem-Mulciberem, a wtedy i z pewnoscią stojącym po jej stronie aurorem-Weasleyem. Mieli przewagę, mogli ją zaskoczyć, mogli wykorzystać jej emocje, wątpliwości, słabe strony. Sigrun była dobrym typem, potrafiłaby z nią porozmawiać. — Rookwood się zajmie tą sprawą. — Uciął sprawę nim ktokolwiek wtrącił swoje wątpliwości w tej kwestii.
Rowle poprawił się — na moment? Dostrzegł swoje miejsce w szeregu. Nie było potrzeby, by prostować sytuację, sam też nie chciał marnować więcej czasu na ustawianie kogokolwiek do porządku, byli dorosłymi ludźmi. Mieli na głowie sprawy, które wymagały poruszenia, kwestie wymagające roztrzygnięcia; zwady i konflikty mogli rozstrzygnąć, gdy będzie po wszystkim.
— Wybornie — skomentował cichym pomrukiem wyraźny entuzjazm Magnusa na opracowanie niezwykłego artykułu.— Wśród aurorów są Zakonnicy, którzy niekoniecznie będą stosować się do narzuconych odgórnie nakazów i zakazów — przypomniał zarówno magnusowi jak i Valerijowi, przełknąwszy winogron. O ile pamiętał Garretta Weasleya, o ile pogłoski jakie o nim słyszał były prawdziwe, a jego poczucie zaangażowania w służbę ogromne, mógł zignorować polecenia przełożonych, jeżeli sprawy organizacji, w której działał były dla nich wystarczająco ważne. Taki scenariusz wyobrażał sobie z łatwością — czyż z nim nie było podobnie? Zostając niewymownym w Departamencie Tajemnic składał śluby milczenia, których złamanie skazywało go na dożywotni pobyt w Azkabanie, a mimo to dla Czarnego Pana był gotów podjąć ryzyko bez najmniejszego zawahania, przekazując mu najbardziej tajemną wiedzę, jaką udało się zgromadzić pracownikom najlepiej strzeżonego w ministerstwie wydziału. Jeśli poczucie misji u zakonników było równie wielkie, nawet polecenia wydawane z góry nie przeszkodzą im w odbyciu śledztwa na własną rękę. Niezależnie czy przeprowadzone oficjalnie, czy nieoficjalnie było im równie nie na rękę. Zarówno Magnus jak i Valerij mieli sporo racji, ale musieli pamiętać, że pomiędzy grzecznie wykonującymi swoje obowiązki pracownikami czarodziejskiej instytucji, byli prawdziwi wojownicy — tacy sami jak oni.
— Rozmawiamy o bezpieczeństwie — poprawił Dolohova, oddzielając w dłoniach twardsze owoce od miększych.— Zakładam, że zarówno sam Quentin, jak i Edgar potrafią zadbać o swobodę swoich bliskich.— Nie mówiąc o samym nestorze. Nie odważyłby się wątpić w ich pozycję społeczną ani przez chwilę. Wszyscy wiedzieli czym parał się od pokoleń ich ród, a jednak nie potrafił sobie przypomnieć sytuacji, w której choćby jeden auror stawił się w progu ich sklepu i podważył zasadność interesu w tym świecie. Nie skomentował rady, propozycji, sugestii Valerija, ocenę jego zachowania pozostawiał Burkom, w koncu to ich dotyczyło. — Nie jesteśmy tu od tego, by oceniać rolę i użyteczność Goshawk wśród Rycerzy Walpurgii. Gdyby tak było przy tym stole nie zasiadłaby połowa z was, Magnus wszystkich by wyrzucił — westchnął, nie mogąc się ostatecznie powstrzymać od tej drobnej uszczypliwości. Runcorn słusznie zauważył.— Jest jedną z nas, jest uzdrowicielem, była na spotkaniu, w którym część z was wzięła udział, a więc was zna, a to już trzy argumenty przemawiające za tym, by choć w minimalnym stopniu usunąć ją z widoku. Ktoś ma jakeś wątpliwości?— spytał, podnosząc w końcu wzrok i spoglądając na obecnych, zarówno tych biorących udział w dyskusji, jak i tych, którzy tylko się przysłuchiwali. — A skoro już jesteśmy w temacie rodu Burke i swobody naszych przyjaciół. Jak pewnie już wiecie, a jak jeszcze z jakiegoś powodu nie wiecie to zaraz się dowiecie, Craig Burke na rozkaz Czarnego Pana odwiedził Garretta Weasleya. Towarzyszył mu Zdrajca Russell i Samantha Weasley. I cóż, efekt był taki, że nie udało mu się— wielka szkoda. Osobiście żałował, że Crispin nie zginął. — I zostal osadzony w Azkabanie. — A z jego swobodą na ten moment było kiepsko. Nie chciał nawet wspominać chwili, w której Czarny Pan się o tym dowiedział, jego gniew i zawód względem nich czuł do dziś na karku. To wystarczyło, by w przeciwieństwie do Rycerzy pamiętał, aby nie zostawiać swoich nigdy więcej. Ocenę sługów pozostawiał Czarnemu Panu.
— Nie — odpowiedział Magnusowi krótko i zdecydowanie, zastygając na moment w bezruchu. Nie powierzyłby mu takiego zadania. Nie nadawał się do przeprowadzenia takiego śledztwa, nie z nią. Znał Mię wystarczająco, by wiedzieć, że ktoś taki jak Rowle był ostatnią personą, której cokolwiek powie, której zaufa — prędzej rozwiąże swój problem siłą, gruchocząc mu nos, a z pewnością do tego wszystkiego nie potrzebowali krwawej jatki z aurorem-Mulciberem, a wtedy i z pewnoscią stojącym po jej stronie aurorem-Weasleyem. Mieli przewagę, mogli ją zaskoczyć, mogli wykorzystać jej emocje, wątpliwości, słabe strony. Sigrun była dobrym typem, potrafiłaby z nią porozmawiać. — Rookwood się zajmie tą sprawą. — Uciął sprawę nim ktokolwiek wtrącił swoje wątpliwości w tej kwestii.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Siedziałem głównie się wsłuchując. Nie zjawiłem się tutaj by dotykać spraw z przeszłości, choć znamienna reakcja Deirdre zdecydowanie była przyjemnym dodatkiem, jednak nie poświęcałem jej więcej uwagi mając skromną nadzieję, że po spotkaniu – byłem niemal pewien, że i ona zajmowała swoje myśli bieżącymi sprawami – moja obecność będzie ją dalej uwierać. Niebieskie spojrzenie przemykało z twarzy na twarz, co jakiś czas mierząc się na wzrok z Tristanem, który nadal wpatrywał się we mnie z uporem – nie rozumiałem dlaczego, jednak i tej sprawie pozwoliłem potoczyć się na dalszy plan. Orientowałem się powierzchownie w większości spraw, Ramsey wprowadził mnie w informacji które wiedzieć powinienem, jednak przytaczane nazwiska – choć brzmiały znajomo – przynosiły trudność, bowiem nie byłem w stanie dopasować do nich twarzy. Trudno było wystrzegać się kogoś, skoro nie miałem pojęcia, jak wyglądał. Wątpiłem jednak też w to, bym mógł znaleźć się w kręgu podejrzanych. Problematycznym zdecydowanie mógłby być fakt, że kilkoro aurorów widziało moją twarz, jednak – bądźmy realistami – w pogoni za czarnoksiężnikami ten rodzaj człowieka rzadko zapuszczał się w progi galerii. Czułem się więc względnie bezpieczny.
Wertowałem w myślach listę swoich kontaktów próbując odnaleźć potencjalnych sojuszników, jednak jedni których byłem całkowicie pewien siedzieli już przy tym stole, reszta pozostawała pod wielkim znakiem zapytania.
Jak zwykle Valerij zadziwiał mnie swoją logicznością. I choć brzmiało to bzdurnie, a ja powstrzymywałem się, by z każdym zdaniem nie kiwać potwierdzająco głową jak rozchocony. szczeniak, uważałem że z jego słów wypływa prawda. A z prawdą trudno było stawać do bity.
Słuchając dalej dochodziłem do prostego wniosku, do powierzanych nam zadań należało podchodzić rzetelnie, jednak z rozsądkiem, jeden fałszywy ruch mógł... właśnie, zaprowadzić nas wprost do Azkabanu. Mój ojciec zawsze powtarzał, że prawdziwie wierzyć można tylko sobie i za każdym razem dziwiło mnie to, jak często ta myśl świtała w mojej głowie.
- Londyńska Galeria posiada obraz zwany "Lustrem", po wypowiedzeniu odpowiedniej frazy można wejść do niego i - o ile nie zboczy się ze ścieżki - swobodnie spacerować i przebywać w tym miejscu. Mogę zainteresować się sprawą, spróbować dotrzeć do twórcy i dowiedzieć się, jak stworzył swoje dzieło, by wykonać je dla naszych potrzeb. To niestety nie jest kwestią dni, a prawdopodobnie miesięcy. Pokój, dom, a nawet świat w obrazie - miejsce do którego dostęp ma niewielu. - spojrzałem wprost na Ramseya - jego znałem najlepiej z całej kampanii zasiadającej przy stole. Wyszedłem z propozycją, wiedziałem że w sprawach stricte magicznych będę potrzebował pomocy - naukowiec ze mnie był żaden. Ale byłem pewien, że mogę dotrzeć do twórcy - czy raczej któregoś z jego dzieci. Wątpiłem, by ktoś, kto stworzył tak znamienne dzieło nie spisał nigdzie sposobu w który owy przedmiot powstał. Mnie zaś zdawał się odpowiedni dla nas. Posiadając go - a nawet odbywając spotkanie takie jak to właśnie w nim, jedyną możliwością by wszedł tam ktoś niepowołany byłaby zdrada - my zaś wiedzielibyśmy, że pośród nas pełza żmija.
Wertowałem w myślach listę swoich kontaktów próbując odnaleźć potencjalnych sojuszników, jednak jedni których byłem całkowicie pewien siedzieli już przy tym stole, reszta pozostawała pod wielkim znakiem zapytania.
Jak zwykle Valerij zadziwiał mnie swoją logicznością. I choć brzmiało to bzdurnie, a ja powstrzymywałem się, by z każdym zdaniem nie kiwać potwierdzająco głową jak rozchocony. szczeniak, uważałem że z jego słów wypływa prawda. A z prawdą trudno było stawać do bity.
Słuchając dalej dochodziłem do prostego wniosku, do powierzanych nam zadań należało podchodzić rzetelnie, jednak z rozsądkiem, jeden fałszywy ruch mógł... właśnie, zaprowadzić nas wprost do Azkabanu. Mój ojciec zawsze powtarzał, że prawdziwie wierzyć można tylko sobie i za każdym razem dziwiło mnie to, jak często ta myśl świtała w mojej głowie.
- Londyńska Galeria posiada obraz zwany "Lustrem", po wypowiedzeniu odpowiedniej frazy można wejść do niego i - o ile nie zboczy się ze ścieżki - swobodnie spacerować i przebywać w tym miejscu. Mogę zainteresować się sprawą, spróbować dotrzeć do twórcy i dowiedzieć się, jak stworzył swoje dzieło, by wykonać je dla naszych potrzeb. To niestety nie jest kwestią dni, a prawdopodobnie miesięcy. Pokój, dom, a nawet świat w obrazie - miejsce do którego dostęp ma niewielu. - spojrzałem wprost na Ramseya - jego znałem najlepiej z całej kampanii zasiadającej przy stole. Wyszedłem z propozycją, wiedziałem że w sprawach stricte magicznych będę potrzebował pomocy - naukowiec ze mnie był żaden. Ale byłem pewien, że mogę dotrzeć do twórcy - czy raczej któregoś z jego dzieci. Wątpiłem, by ktoś, kto stworzył tak znamienne dzieło nie spisał nigdzie sposobu w który owy przedmiot powstał. Mnie zaś zdawał się odpowiedni dla nas. Posiadając go - a nawet odbywając spotkanie takie jak to właśnie w nim, jedyną możliwością by wszedł tam ktoś niepowołany byłaby zdrada - my zaś wiedzielibyśmy, że pośród nas pełza żmija.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słysząc żart Cadana, poczuł zażenowanie, był arystokratą, człowiekiem wysokiej kultury, uczonym taktu i ogłady; Giovanna słusznie ściągała na siebie nieprzychylne spojrzenia, spóźniając się na to spotkanie okazywała brak szacunku nie tyle im, co sprawie, która ich wszystkich tutaj zgromadziła, ale nieśmieszne żarty z kobiecej płci - damskie sprawy pozostawały dla niego tematem tabu - nie były drogą, która uzmysłowiłaby jej błąd. Nie wypowiedział jednak ani słowa, wpatrując się w niewidoczny punkt przed samą, z ustami złożonymi w wąską kreskę; najwięcej jego myśli przykuwał nieustannie niefrasobliwy Magnus przywrócony do porządku przez Ramseya. Nie spodziewał się odpowiedzi od Mulcibera, w istocie zadane mu pytanie nie do końca była pytaniem skierowanym do niego - Rowle miał poczuć zażenowanie, a Tristan ufał, że otrzymał go dość, nawet, jeśli - nie patrząc na niego - nie mógł dostrzec czerwieni rozlewającej się pod jego kołnierza. Uznał, że zrozumiał swoją lekcję - jego późniejszy ton zmienił się na tyle zauważalnie, że Tristan nawet zdusił w sobie chęć zapytania Magnusa, jaki jest sens wygłaszania pogróżek wobec nieobecnych. Mimo wszystko był śmierciożercą i nie zamierzał całkiem podburzać jego autorytetu całkiem. Mądrość - przyjdzie z czasem. Wysłuchał obojga w milczeniu i bezruchu, wciąż wpatrując się w blat stołu, od którego ściągnął go dopiero ku sobie wzrok Deirdre; czym było jej spojrzenie, tak wyraźnie naznaczone dawną iskrą? Jego kocię przestało się łasić, czuł, że wszystko, co dotąd było stabilne, stawało się kruche, magia rozedrgana anomalią, rodzina przeczesana kosą śmierci, rycerze niepozbawieni obaw przed niepewnym jutrem - właśnie rozmawiali o pojmanych pobratymcach. Bezgłośnie skinął głową, zgadzając się z Deirdre - odrzucając na dalszy plan prywatne sprawy, otaczających ją mężczyzn i spojrzenie, które rozpalało na nowo płomień oczywistych uczuć niesionych destrukcją. Wspomnienie Mii pojawiającej się w trakcie rozmowy budziło zawód, współczuł Ramseyowi - zdrada rodziny to straszny ból, ból, którego - szczęśliwie - nie znał.
Valerij mówił dalej - i mówił mądrze, pozwolili aurorom zabrać Burke'a; nikt wtedy nie wiedział, gdzie podziewał się Craig - i za ich brak organizacji poniósł cenę najwyższą, został pojmany do Azkabanu. Nikt nie chciał w Azkabanie widzieć większej ilości Burke'ów, Quentin był im potrzebny: jako arystokrata, jako czarodziej i jako zdolny alchemik. Rację miał również Runcorn, ale przecież Dolohov wcale jej nie negował; Quentin miał większe wpływy i większe zaplecze, które mogło go uratować - schować Goshawk nie powinno być trudno.
- Nie - odparł na słowa Sigrun, subtelnie chwytając w dłoń kielich wina. - Wzięcie pod klątwę imperiusa samego ministra magii to przede wszystkim brawura, która nie jest nam potrzebna. - Jeszcze nie. Oczywiście, minister gotowy na rozkazy rycerzy byłby cennym nabytkiem, ale w aktualnej fazie wojny nie byłby środkiem do celu - nie pomoże im opanować anomalii. Prawdopodobnie. Mieliby większe środki - na pewno - i ogromną szansę na zniszczenie wszystkiego. - Ministra otaczają wyszkolone służby, które mogą rozpoznać klątwę. I dojść do tego, kto i po co ją rzucił, a co za tym idzie niepotrzebnie zaostrzyć środki ostrożności tam, gdzie nie są nam one potrzebne. - Jego wzrok spoczął na Rookwood i na Runcornie, może nieco pytająco; niewiele wiedział o strukturach ministerialnych, od zawsze trzymając się z dala od politycznego cyrku. Nie interesowała go polityka, która wierzyła w równość krwi, a tym było Ministerstwo Magii: nie sądził jednak, żeby zarządzali nim kompletni idioci.
Upił łyk wina, wspomnienie incydentu Craiga budziło nerwowy niepokój.
Valerij mówił dalej - i mówił mądrze, pozwolili aurorom zabrać Burke'a; nikt wtedy nie wiedział, gdzie podziewał się Craig - i za ich brak organizacji poniósł cenę najwyższą, został pojmany do Azkabanu. Nikt nie chciał w Azkabanie widzieć większej ilości Burke'ów, Quentin był im potrzebny: jako arystokrata, jako czarodziej i jako zdolny alchemik. Rację miał również Runcorn, ale przecież Dolohov wcale jej nie negował; Quentin miał większe wpływy i większe zaplecze, które mogło go uratować - schować Goshawk nie powinno być trudno.
- Nie - odparł na słowa Sigrun, subtelnie chwytając w dłoń kielich wina. - Wzięcie pod klątwę imperiusa samego ministra magii to przede wszystkim brawura, która nie jest nam potrzebna. - Jeszcze nie. Oczywiście, minister gotowy na rozkazy rycerzy byłby cennym nabytkiem, ale w aktualnej fazie wojny nie byłby środkiem do celu - nie pomoże im opanować anomalii. Prawdopodobnie. Mieliby większe środki - na pewno - i ogromną szansę na zniszczenie wszystkiego. - Ministra otaczają wyszkolone służby, które mogą rozpoznać klątwę. I dojść do tego, kto i po co ją rzucił, a co za tym idzie niepotrzebnie zaostrzyć środki ostrożności tam, gdzie nie są nam one potrzebne. - Jego wzrok spoczął na Rookwood i na Runcornie, może nieco pytająco; niewiele wiedział o strukturach ministerialnych, od zawsze trzymając się z dala od politycznego cyrku. Nie interesowała go polityka, która wierzyła w równość krwi, a tym było Ministerstwo Magii: nie sądził jednak, żeby zarządzali nim kompletni idioci.
Upił łyk wina, wspomnienie incydentu Craiga budziło nerwowy niepokój.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Powietrze gryzące od papierosowego dymu szczypało w oczy, uważnie rozszerzone, jarzące się przenikliwym, zgniłozielonym blaskiem, charakterystycznym w momentach nadmiernego podniecenia. Emocje przysparzały mu sporo problemów, Rycerze siedzący bliżej niego łatwo mogli rozszyfrować intencje Magnusa, który ogromnym kosztem starał się zachować spokój. Nadal nie odetchnął pełną piersią po nieprzyjemnym upokorzeniu, wciąż lejącym się po podłodze strużką wina, wyciekłą z rozbitego pucharu. Ślady roznosiły się - nie umiał temu zapobiec, lecz cicha pokora mierziła go okrutniej, niż kpiny. Arystokratyczny rys w wychowaniu uwypuklił się za mocno; Magnus uniósł dumnie podbródek, raz jeszcze poprawiając się na krześle do pozycji wygodniejszej i bardziej nonszalanckiej, choć w istocie ciężko mu było utrzymać puchar z wodą, a skroplone potem czoło biło niezdrową gorączką. Ignorował dyskomfort, jakby miał do czynienia z irytującą muchą, krążącą dookoła głowy i wybijającą go z myśli nieustannym brzęczeniem. Żadnych wymówek, tym bardziej tych, zakrawających o dziecinne zasłanianie się złym samopoczuciem, by wymigać się od nielubianej lekcji. Ustawianie do pionu - w ustach zebrały mu mdłości gorsze od tych, wywołanych czarnym eliksirem, lecz zaciśnięte zęby uratowały Magnusa przed wylaniem na blat wypolerowanego stołu nadmiaru żółci. Niechętnie wyszczerzył się do Ramseya, czy raczej wilczym nawykiem obnażył kły w krzywym uśmiechu. Zrobi, jak mu rozkazał. Oczywiście, z przyjemnością, a przed wysłaniem artykułu do druku poda go Mulciberowi do osobistej oceny. Możliwe, że połączonej z korektą.
-Złoto kupi Quentinowi względny spokój i bezpieczeństwo. Jak podkreślił Valerij, takie szlacheckie praktyki nie są nowością dla naszych skorumpowanych przyjaciół z ministerstwa - odparł wolno, nie patrząc jednak na Deirdre, wzrokiem umykając gdzieś ponad nią, na obwieszone obrazami ściany, jakby w syrenich wdziękach kryło się coś znacznie bardziej niezwykłego od zwodniczego uroku Tsagairt - zwrócona profilem przywodziła na myśl lśniące ostrze obsydianowego sztyletu. Pięknej, acz śmiercionośnej zabawki. Samowystarczalnej - aczkolwiek nie zmienia to faktu, że wszyscy powinniśmy mieć się na baczności. Zamiecenie brudów pod dywan nie wystarczy, by uznać tę kwestię za niebyłą. Jak słusznie zauważył Dolohov, aurorzy wiedzą, że w Durmstrangu naucza się czarnej magii, że na Nokturnie pomniejsze łotrzyki starają się nią parać. Wiedzą, owszem. Ale tego nie widzą. Nokturn rządzi się swoimi prawami, a póki nasi dzielni stróżowie prawa nie mają twardych dowodów na używanie czarnej magii, są bezradni. Za domysły nie mogą nikogo aresztować, a w tym wypadku posiadają już realne podstawy. Oskarżenie arystokraty jest trudne - i oni zdają sobie z tego sprawę, to nie głupcy, bawiący się w łowców i czarnoksiężników. Złoto przekazane w odpowiednie ręce zamknie sprawę wniesioną przeciw Quentinowi, jednak nie lekceważyłbym świadomości aurorów. A zwłaszcza członków Zakonu - zakończył ostrożnie, zgadzając się w pełni ze zdaniem Ramseya. Procedury nie powstrzymywały idei, doskonale znał ministerialne nadużycia, drobne przestępstwa spisywane na kartach historii sympatycznym atramentem. Wystarczyło drżące światło świecy, aby go odczytać - ich machlojki winny zostać zatuszowane zręczniej, dokładniej, by już nigdy nie wyszły na jaw. Quentin był jednym z nich, potrzebnym w szeregach Czarnego Pana i wartościowym człowiekiem o szlachetnej krwi. Nie mogli pozwolić sobie na jego stratę. Podobnie, jak i samej Goshwak, choć to miano było dla Magnusa dużo mniej rozpoznawalne. Uzdrowicielka w szeregach Rycerzy była jednak nieocenionym nabytkiem - podobnie jak i sam Lupus - więc nie żywił najmniejszych wątpliwości, by opowiedzieć się i w jej sprawie.
-Czy ktoś może zaoferować się i zapewnić pannie Goshwak tymczasowe lokum? Przynajmniej do czasu, kiedy nie ucichną plotki i pogłoski? - spytał, wiele głosów się odzywało, lecz konkretne propozycje nie padły. Quetin znajdował się w dużo lepszej sytuacji, stojący za nim ród, był jak mur nie do sforsowania. W odpowiednim czasie sam mógł posłać do ministerstwa ciężką sakiewką, jako anonimowy dobroczyńca Marianny, ale teraz priorytet stanowiło to, by oboje podejrzani, jak najmniej rzucali się w oczy. Azkaban nie kusił do spędzenia w nim wakacji, a oni nie chcieli wydać na pastwę losu kolejnego sługi Czarnego Pana i sprowadzić jego gniewu na siebie. Etos muszkieterów był obcy Rowle'owi, lecz rozumiał ideę ścisłej współpracy. Zjednoczeni mogli osiągnąć wiele, podzieleni - skazywali się na porażkę. Zignorował wyborny żart Mulcibera, dopiero później - wycofując się ze swych słów.
-Jak sobie życzysz - rzekł krótko, niewyraźnie, odpinając pierwszy guzik kołnierzyka, przeczuwając, że zaraz się udusi. Najwyraźniej Rookoowd prócz wspólnego mianownika - miejsca pracy - posiadała ku temu odpowiednie predyspozycje. Nie negował ich, głównie ze względu na Mulcibera, nie znał tej kobiety, lecz wiedział, że Ramsey starannie selekcjonuje swoich towarzyszy - kontrolowanie ministra w obecnej sytuacji nie przyniesie nam wielkich korzyści. Ministerstwo zajmuje się teraz przede wszystkim porządkowaniem bałaganu po rządach Wilhelminy oraz próbami okiełznania anomalii. Dopóki nie wchodzą nam w drogę, nie powinniśmy przesadnie ryzykować. Tristan ma rację - odpowiedział na propozycję Sigrun, mimowolnie przesuwając wzrok na siedzącego dalej Rosiera. Zgadzał się z nim - nie krył chłopięcej urazy i nie zamierzał ukazywać fumów po potraktowaniu go jak szczeniaka. Mężczyzna miał słuszność, a Rowle, orientujący się w wirze politycznych intryg, mógł potwierdzić jego uwagę.
-Co masz na myśli, mówiąc świat w obrazie? - spytał, zaintrygowany po raz pierwszy odezwą francuskiego przybocznego Deirdre - to iluzja? Przenosi w jakieś konkretne miejsce, czy w to, istniejące wyłącznie na płótnie?
| i 48 godzin dla Was
-Złoto kupi Quentinowi względny spokój i bezpieczeństwo. Jak podkreślił Valerij, takie szlacheckie praktyki nie są nowością dla naszych skorumpowanych przyjaciół z ministerstwa - odparł wolno, nie patrząc jednak na Deirdre, wzrokiem umykając gdzieś ponad nią, na obwieszone obrazami ściany, jakby w syrenich wdziękach kryło się coś znacznie bardziej niezwykłego od zwodniczego uroku Tsagairt - zwrócona profilem przywodziła na myśl lśniące ostrze obsydianowego sztyletu. Pięknej, acz śmiercionośnej zabawki. Samowystarczalnej - aczkolwiek nie zmienia to faktu, że wszyscy powinniśmy mieć się na baczności. Zamiecenie brudów pod dywan nie wystarczy, by uznać tę kwestię za niebyłą. Jak słusznie zauważył Dolohov, aurorzy wiedzą, że w Durmstrangu naucza się czarnej magii, że na Nokturnie pomniejsze łotrzyki starają się nią parać. Wiedzą, owszem. Ale tego nie widzą. Nokturn rządzi się swoimi prawami, a póki nasi dzielni stróżowie prawa nie mają twardych dowodów na używanie czarnej magii, są bezradni. Za domysły nie mogą nikogo aresztować, a w tym wypadku posiadają już realne podstawy. Oskarżenie arystokraty jest trudne - i oni zdają sobie z tego sprawę, to nie głupcy, bawiący się w łowców i czarnoksiężników. Złoto przekazane w odpowiednie ręce zamknie sprawę wniesioną przeciw Quentinowi, jednak nie lekceważyłbym świadomości aurorów. A zwłaszcza członków Zakonu - zakończył ostrożnie, zgadzając się w pełni ze zdaniem Ramseya. Procedury nie powstrzymywały idei, doskonale znał ministerialne nadużycia, drobne przestępstwa spisywane na kartach historii sympatycznym atramentem. Wystarczyło drżące światło świecy, aby go odczytać - ich machlojki winny zostać zatuszowane zręczniej, dokładniej, by już nigdy nie wyszły na jaw. Quentin był jednym z nich, potrzebnym w szeregach Czarnego Pana i wartościowym człowiekiem o szlachetnej krwi. Nie mogli pozwolić sobie na jego stratę. Podobnie, jak i samej Goshwak, choć to miano było dla Magnusa dużo mniej rozpoznawalne. Uzdrowicielka w szeregach Rycerzy była jednak nieocenionym nabytkiem - podobnie jak i sam Lupus - więc nie żywił najmniejszych wątpliwości, by opowiedzieć się i w jej sprawie.
-Czy ktoś może zaoferować się i zapewnić pannie Goshwak tymczasowe lokum? Przynajmniej do czasu, kiedy nie ucichną plotki i pogłoski? - spytał, wiele głosów się odzywało, lecz konkretne propozycje nie padły. Quetin znajdował się w dużo lepszej sytuacji, stojący za nim ród, był jak mur nie do sforsowania. W odpowiednim czasie sam mógł posłać do ministerstwa ciężką sakiewką, jako anonimowy dobroczyńca Marianny, ale teraz priorytet stanowiło to, by oboje podejrzani, jak najmniej rzucali się w oczy. Azkaban nie kusił do spędzenia w nim wakacji, a oni nie chcieli wydać na pastwę losu kolejnego sługi Czarnego Pana i sprowadzić jego gniewu na siebie. Etos muszkieterów był obcy Rowle'owi, lecz rozumiał ideę ścisłej współpracy. Zjednoczeni mogli osiągnąć wiele, podzieleni - skazywali się na porażkę. Zignorował wyborny żart Mulcibera, dopiero później - wycofując się ze swych słów.
-Jak sobie życzysz - rzekł krótko, niewyraźnie, odpinając pierwszy guzik kołnierzyka, przeczuwając, że zaraz się udusi. Najwyraźniej Rookoowd prócz wspólnego mianownika - miejsca pracy - posiadała ku temu odpowiednie predyspozycje. Nie negował ich, głównie ze względu na Mulcibera, nie znał tej kobiety, lecz wiedział, że Ramsey starannie selekcjonuje swoich towarzyszy - kontrolowanie ministra w obecnej sytuacji nie przyniesie nam wielkich korzyści. Ministerstwo zajmuje się teraz przede wszystkim porządkowaniem bałaganu po rządach Wilhelminy oraz próbami okiełznania anomalii. Dopóki nie wchodzą nam w drogę, nie powinniśmy przesadnie ryzykować. Tristan ma rację - odpowiedział na propozycję Sigrun, mimowolnie przesuwając wzrok na siedzącego dalej Rosiera. Zgadzał się z nim - nie krył chłopięcej urazy i nie zamierzał ukazywać fumów po potraktowaniu go jak szczeniaka. Mężczyzna miał słuszność, a Rowle, orientujący się w wirze politycznych intryg, mógł potwierdzić jego uwagę.
-Co masz na myśli, mówiąc świat w obrazie? - spytał, zaintrygowany po raz pierwszy odezwą francuskiego przybocznego Deirdre - to iluzja? Przenosi w jakieś konkretne miejsce, czy w to, istniejące wyłącznie na płótnie?
| i 48 godzin dla Was
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Solidarność Rycerzy Walpurgii była kwestią bezsporną i ważną - przynajmniej od ostatniego potknięcia, które kosztowało ich wszystkich niezwykle wiele. Nieostrożność, dystans, skupienie się na własnej ścieżce u boku Czarnego Pana; to nie mogło się powtórzyć, Craig przypłacił ich obojętność uwięzieniem, a oni przyjmą na siebie najostrzejsze pouczenie - będące jednocześnie szansą odkupienia grzechu zaniedbania. Azkaban. Przywołanie przez Ramseya ostatnich wydarzeń i ich konsekwencji, wywołało w Deirdre lodowate drżenie niepokoju. Chwilowa ulga, spowodowana widokiem Śmierciożerców całych i zdrowych, prawie nietkniętych przez rozhulane anomalie, oraz zaangażowanie siedzących przy stole Rycerzy, ustąpiło szczypiącemu powiewowi chłodu. Najchętniej znów sięgnęłaby po wino, by pozbyć się gorzkiego posmaku strachu z ust, lecz jeden kieliszek w zupełności wystarczył; nie potrzebowała rozluźnienia teraz, wokół nie działo się nic, co wytrąciłoby ją z równowagi. Magnus zdawał się szybko pojąć zadaną mu lekcję, nie patrzył już na nią tym mętnym wzrokiem, wypowiadał się także sensowniej - i przy uwzględnieniu wszystkich zainteresowanych. Przez chwilę milczała, wysłuchując kolejnych pomysłów, większość z sugestii wydawała się sensowna. Ostrzeżenie przed aurorami przyjęła z powagą, niedocenienie wroga, nawet z pozoru szalonego, zawsze kończyło się bolesną porażką. Ponownie zaplotła blade dłonie na podołku czarnej sukni, odzywając się ponownie tuż po pytaniu o dalsze losy Marianny.
- Znam bezpieczne, zaufane miejsce na Śmiertelnym Nokturnie. U mojej przyjaciółki uzdrowicielki - odpowiedziała, przenosząc spojrzenie nie na Magnusa, a Ramseya: sądziła, że wystarczyło, by wiedział, że mówiła o lecznicy Cassandry. Sieć rycerskich zależności zaciskała się wokół Vablatsky coraz ciaśniej, wiedziała coraz więcej - a przy tym, nawet pozbawiona wszelkich informacji, potrafiła zachować dyskrecję. - Znajdzie tam schronienie a także, jeśli zajdzie taka potrzeba, będzie mogła wspierać nas uzdrowicielskimi zdolnościami - dodała. Dyskretnie, z pokorą; przez jakiś czas Goshawk będzie musiała odnaleźć swoje miejsce w szarości Nokturnu, nie pokazując się podejrzanym pacjentom, ale dalej będzie mogła zdobywać medyczną wiedzę pod okiem doświadczonej uzdrowicielki. Wydawało się jej to rozwiązaniem rozsądnym, zwłaszcza biorąc pod uwagę troskę, jaką otaczała Cassandrę - zarówno ona, jak i Ramsey. Jej propozycja nie była jedyną; odruchowo, z ciekawością, zerknęła na Apollinare'a. Nigdy nie słyszała o takiej mocy obrazów, zaintrygował ją możliwościami, kryjącymi się za malarskim światem: być może zbyt pochopnie uznała, że próba odnalezienia pomocnych kwestii w galerii sztuki jest bezsensowna i z góry skazana na porażkę. Obecność Sauveterre ciągle działała na nią frustrująco; nie powinno go tu być, nie mógł się przydać, nie nadawał się do tego, był zbyt słaby - ale nie wypowiedziała żadnej z tych wątpliwości, wiedząc, że jej opinia nie jest istotna, zwłaszcza, gdy w grę wchodziły niechętne emocje. Pamiętała przecież o jego innej stronie, mocniejszej, nieustępliwej, rzeźniczej i nie potrafiła zignorować ukrytego potencjału, mogącego przysłużyć się Rycerzom Walpurgii. Czekała w milczeniu na odpowiedź, spoglądając także na osoby związane z Ministerstwem Magii. Struktura organizacji rozrastała się, jej macki sięgały dalej, ukryte talenty ludzi zgromadzonych przy tym stole pomagały uzyskać przewagę nad brudem, rozpleniającym się wokół.
- Znam bezpieczne, zaufane miejsce na Śmiertelnym Nokturnie. U mojej przyjaciółki uzdrowicielki - odpowiedziała, przenosząc spojrzenie nie na Magnusa, a Ramseya: sądziła, że wystarczyło, by wiedział, że mówiła o lecznicy Cassandry. Sieć rycerskich zależności zaciskała się wokół Vablatsky coraz ciaśniej, wiedziała coraz więcej - a przy tym, nawet pozbawiona wszelkich informacji, potrafiła zachować dyskrecję. - Znajdzie tam schronienie a także, jeśli zajdzie taka potrzeba, będzie mogła wspierać nas uzdrowicielskimi zdolnościami - dodała. Dyskretnie, z pokorą; przez jakiś czas Goshawk będzie musiała odnaleźć swoje miejsce w szarości Nokturnu, nie pokazując się podejrzanym pacjentom, ale dalej będzie mogła zdobywać medyczną wiedzę pod okiem doświadczonej uzdrowicielki. Wydawało się jej to rozwiązaniem rozsądnym, zwłaszcza biorąc pod uwagę troskę, jaką otaczała Cassandrę - zarówno ona, jak i Ramsey. Jej propozycja nie była jedyną; odruchowo, z ciekawością, zerknęła na Apollinare'a. Nigdy nie słyszała o takiej mocy obrazów, zaintrygował ją możliwościami, kryjącymi się za malarskim światem: być może zbyt pochopnie uznała, że próba odnalezienia pomocnych kwestii w galerii sztuki jest bezsensowna i z góry skazana na porażkę. Obecność Sauveterre ciągle działała na nią frustrująco; nie powinno go tu być, nie mógł się przydać, nie nadawał się do tego, był zbyt słaby - ale nie wypowiedziała żadnej z tych wątpliwości, wiedząc, że jej opinia nie jest istotna, zwłaszcza, gdy w grę wchodziły niechętne emocje. Pamiętała przecież o jego innej stronie, mocniejszej, nieustępliwej, rzeźniczej i nie potrafiła zignorować ukrytego potencjału, mogącego przysłużyć się Rycerzom Walpurgii. Czekała w milczeniu na odpowiedź, spoglądając także na osoby związane z Ministerstwem Magii. Struktura organizacji rozrastała się, jej macki sięgały dalej, ukryte talenty ludzi zgromadzonych przy tym stole pomagały uzyskać przewagę nad brudem, rozpleniającym się wokół.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Gdy w odpowiedzi na jego pytanie odezwał się suchy, pozbawiony jakichkolwiek emocji głos uśmiechnął się pod nosem skupiając wzrok na kobiecie, której mimika twarzy właściwie się nie zmieniała. W pewien sposób wzbudziła w nim respekt, bowiem niesamowicie szanował ludzi w stu procentach poświęcających się pracy, gdyż – bez urazy – na zbyt towarzyską nie wyglądała. Dodatkowo pochwały w jej kierunku tylko potęgowały w nim myśl, że była naprawdę dobra w profesji, która stanowiła i jego oczko w głowie. Połączenie sił z pewnością mocno poszerzyłoby horyzonty zważywszy na to, iż obydwoje kształcili się w ów fachu z innych powodów oraz wykorzystywali umiejętności na różnych płaszczyznach tej niesamowicie tajemniczej i szerokiej dziedziny. Jednak wiadomym było, iż fundamentalnym problemem była osobowość. Czy byli zdolni unieść dumę ponad własny, paskudny indywidualizm? -Co dwie głowy to nie jedna.- odpowiedział Ramseyowi zgodnie z prawdą, bo choć nie wyobrażał sobie sytuacji, w której miał ktoś patrzeć mu na ręce, to stawka była zbyt wysoka, aby łechtać własne ego podczas samotnych, żmudnych badań w nadziei, że kolejny dzień w końcu przyniesie rozwiązanie. Anomalie były zbyt potężne, aby wypuścić je z rąk i pozwolić by ktoś rozwikłał ich zagadkę pierwszy, bowiem to dałoby mu siłę, jakiej trudno byłoby sprostać. Wtem z pewnością nie udałoby się to bez rozlewu krwi – oceanu szkarłatnego płynu, który winien być śmierdzącą i brudną pozostałością po pramugolskich oraz niemagicznych ścierwach.
Skupiając jeszcze przez moment wzrok na kobiecie chciał dać jej do zrozumienia, że nie jest typem człowieka, który wchodzi w czyjeś buty bez zaproszenia. Mogli się uzupełnić, ale nie musieli, w końcu mógł się okazać przy niej jedynie średniakiem, którego ego pofrunęło zdecydowanie zbyt wysoko. Skinąwszy w jej kierunku głową powędrował spojrzeniem z powrotem na Mulcibera, który wydawał się całkiem dobrze bawić podobnie jak inni, zasiadający po jego lewej stronie. Ściągnąwszy brwi starał się zrozumieć o co tak właściwie chodziło – hierarchia była mu dość obca, nie znał jeszcze wszystkich panujących zasad, a tym bardziej osób biorących udział w obradach, toteż ciężko było mu wywnioskować, że Magnus był ze śmierciożerców najmłodszy stażem. Oczywiście zrozumiał to w chwili, gdy fala ironii zalała salę tworząc na tyle gęstą atmosferę, że śmiało można było przeciąć ją nożem. Nie uśmiechnął się jednak – nie po to tu przyszedł, by naigrywać się z czyiś wpadek, błędów? Właściwie nawet nie potrafił tego zdefiniować, bowiem tytuł totalnego nowicjusza i tak przypadał jemu.
Zapewne gdyby chociaż podczas niektórych swych spotkań używał personaliów to miałby większą świadomość o kim mowa; Goshawk spotkał przecież na Nokturnie, a Mia przez własną głupotę nasunęła się mu na różdżkę odnajdując swój spokój dopiero na dachu budynku – kompletnie sparaliżowana. Nie mniej jednak wówczas wcale nie żałował, iż nie posiadał jakiejkolwiek rodziny, bo oddech aurora, w którego żyłach płynęła ta sama krew, na karku był niczym wbity sztylet; nie w serce, a plecy. Bezlitosny na tyle mocno, jak bezsilność ofiary.
Valerij miał rację. Moneta była w stanie sprawiać cuda i choć można było zapierać się rękami i nogami, to najczęściej wygrywał smród galeonów. Ludzie od zawsze byli chciwi nie znając granicy, kiedy należało powiedzieć stop, bądź po prostu – wystarczy. Wielu liczyło swój dobytek już nie w ilościach stosów, ale komnat, których wnętrze raziło po oczach jak pieprzone suknie Celesty Warbeck. Nie widział sensu głośno przyznawać mu racji – wielu wyżej postawionych już to zrobiło.
Kwestia Marianny wydawała się nieco bardziej zawiła. Jeśli faktycznie istniało coś takiego, jak Zakon – na którego definicję wyraźnie się skrzywił ze zniesmaczenia – to niemal pewnym było, iż mieli układy z aurorami. Przeciwników pramugolskich ideologii było wielu, a najgroźniejsi władali czarną magią – dwie pieczenie na jednym ogniu? -Nasuwa mi się tylko pytanie, czy na dłuższą metę ukrycie Goshawk jest dobrym pomysłem.- zasugerował rozsiadając się na krześle nieco wygodniej. Przesunąwszy palcem wzdłuż podbródka rozejrzał się po zebranych starając jak najlepiej ująć w słowa wątpliwości, które rodził u niego ów pomysł. -Zniknięcie daje zagadkę, a takowa lubi być rozwiązywana. Z ukrywaniem się jest jak z winem.- rozpoczął myśl chwytając między palce kielich, z którego wypił pozostały alkohol. -Wszystko jest idealnie do chwili, kiedy szkło nie stanie się puste; wtem, bowiem człowiek chce więcej i idąc za pewnością siebie, a nie logiką, kieruje się do baru po kolejną butelkę. Mając rozstrojoną czujność i zamglone zmysły nie spostrzega się tak dokładnie rzeczy dziejących się wokół, ignoruje gapiowskie spojrzenia.- dodał odkładając naczynie na stół po czym ponownie wrócił do wcześniejszej, nonszalanckiej pozycji. -Inni wówczas węszą, rozglądają się i nasłuchują – jeśli ktoś jest dobrym tropicielem to dojdzie po sznurku do celu choćby miał spędzić nad tym resztę swego marnego żywota. Po lordzie Bukre śmiem twierdzić, iż to nie była nader sympatyczna wymiana słów, a każdy z nas wie, iż trudne batalie pamięta się najdłużej i z największymi detalami.- nie słyszał o przebiegu walki, ale podpierał się domysłami, bowiem znając nieco ów ród miał pewność, że sztuka władania różdżką naprzeciw oponenta nie była Quentinowi obca.
Drew często się ukrywał, jednak miał o wiele prościej – był w końcu metamorfomagiem nieskazanym na siedzenie zamkniętym w czterech ścianach. Jego pomysł był drastyczny, ale pozostał tylko luźną propozycją – być może do przedyskutowania. -Uważam, że powinniśmy uśmiercić jej tożsamość i dać tym samym nowe życie. Szalejące anomalie nie sprzyjają temu, ale nie ufałbym nadziei, iż pomogą w jej ukryciu – większość przypadków z jakimi spotkałem się działała na zdecydowaną niekorzyść. Lupus jest uzdrowicielem, inni z nas na pewno mają kontakty i wbrew pozorom nie wydaje mi się, aby to było szalenie trudne zważywszy na ostatnie wydarzenia i liczne zgony. - zakończył splatając niedbale dłonie na brzuchu, a łokcie opierając o wygodne podłokietniki. Ryzyko było zbyt duże - jeśli ktokolwiek miał cel w podążaniu za nią, mógł także pragnąć dorwać wszystkich innych, a wtem każdy środek uświęcony zostałby przez rezultat. Metod było wiele, nie było ludzi ze stali.
Na słowo „Azkaban” jedynie wzdrygnął się, bowiem w najgorszych koszmarach gnił tam w paskudnych objęciach dementorów.
Skupiając jeszcze przez moment wzrok na kobiecie chciał dać jej do zrozumienia, że nie jest typem człowieka, który wchodzi w czyjeś buty bez zaproszenia. Mogli się uzupełnić, ale nie musieli, w końcu mógł się okazać przy niej jedynie średniakiem, którego ego pofrunęło zdecydowanie zbyt wysoko. Skinąwszy w jej kierunku głową powędrował spojrzeniem z powrotem na Mulcibera, który wydawał się całkiem dobrze bawić podobnie jak inni, zasiadający po jego lewej stronie. Ściągnąwszy brwi starał się zrozumieć o co tak właściwie chodziło – hierarchia była mu dość obca, nie znał jeszcze wszystkich panujących zasad, a tym bardziej osób biorących udział w obradach, toteż ciężko było mu wywnioskować, że Magnus był ze śmierciożerców najmłodszy stażem. Oczywiście zrozumiał to w chwili, gdy fala ironii zalała salę tworząc na tyle gęstą atmosferę, że śmiało można było przeciąć ją nożem. Nie uśmiechnął się jednak – nie po to tu przyszedł, by naigrywać się z czyiś wpadek, błędów? Właściwie nawet nie potrafił tego zdefiniować, bowiem tytuł totalnego nowicjusza i tak przypadał jemu.
Zapewne gdyby chociaż podczas niektórych swych spotkań używał personaliów to miałby większą świadomość o kim mowa; Goshawk spotkał przecież na Nokturnie, a Mia przez własną głupotę nasunęła się mu na różdżkę odnajdując swój spokój dopiero na dachu budynku – kompletnie sparaliżowana. Nie mniej jednak wówczas wcale nie żałował, iż nie posiadał jakiejkolwiek rodziny, bo oddech aurora, w którego żyłach płynęła ta sama krew, na karku był niczym wbity sztylet; nie w serce, a plecy. Bezlitosny na tyle mocno, jak bezsilność ofiary.
Valerij miał rację. Moneta była w stanie sprawiać cuda i choć można było zapierać się rękami i nogami, to najczęściej wygrywał smród galeonów. Ludzie od zawsze byli chciwi nie znając granicy, kiedy należało powiedzieć stop, bądź po prostu – wystarczy. Wielu liczyło swój dobytek już nie w ilościach stosów, ale komnat, których wnętrze raziło po oczach jak pieprzone suknie Celesty Warbeck. Nie widział sensu głośno przyznawać mu racji – wielu wyżej postawionych już to zrobiło.
Kwestia Marianny wydawała się nieco bardziej zawiła. Jeśli faktycznie istniało coś takiego, jak Zakon – na którego definicję wyraźnie się skrzywił ze zniesmaczenia – to niemal pewnym było, iż mieli układy z aurorami. Przeciwników pramugolskich ideologii było wielu, a najgroźniejsi władali czarną magią – dwie pieczenie na jednym ogniu? -Nasuwa mi się tylko pytanie, czy na dłuższą metę ukrycie Goshawk jest dobrym pomysłem.- zasugerował rozsiadając się na krześle nieco wygodniej. Przesunąwszy palcem wzdłuż podbródka rozejrzał się po zebranych starając jak najlepiej ująć w słowa wątpliwości, które rodził u niego ów pomysł. -Zniknięcie daje zagadkę, a takowa lubi być rozwiązywana. Z ukrywaniem się jest jak z winem.- rozpoczął myśl chwytając między palce kielich, z którego wypił pozostały alkohol. -Wszystko jest idealnie do chwili, kiedy szkło nie stanie się puste; wtem, bowiem człowiek chce więcej i idąc za pewnością siebie, a nie logiką, kieruje się do baru po kolejną butelkę. Mając rozstrojoną czujność i zamglone zmysły nie spostrzega się tak dokładnie rzeczy dziejących się wokół, ignoruje gapiowskie spojrzenia.- dodał odkładając naczynie na stół po czym ponownie wrócił do wcześniejszej, nonszalanckiej pozycji. -Inni wówczas węszą, rozglądają się i nasłuchują – jeśli ktoś jest dobrym tropicielem to dojdzie po sznurku do celu choćby miał spędzić nad tym resztę swego marnego żywota. Po lordzie Bukre śmiem twierdzić, iż to nie była nader sympatyczna wymiana słów, a każdy z nas wie, iż trudne batalie pamięta się najdłużej i z największymi detalami.- nie słyszał o przebiegu walki, ale podpierał się domysłami, bowiem znając nieco ów ród miał pewność, że sztuka władania różdżką naprzeciw oponenta nie była Quentinowi obca.
Drew często się ukrywał, jednak miał o wiele prościej – był w końcu metamorfomagiem nieskazanym na siedzenie zamkniętym w czterech ścianach. Jego pomysł był drastyczny, ale pozostał tylko luźną propozycją – być może do przedyskutowania. -Uważam, że powinniśmy uśmiercić jej tożsamość i dać tym samym nowe życie. Szalejące anomalie nie sprzyjają temu, ale nie ufałbym nadziei, iż pomogą w jej ukryciu – większość przypadków z jakimi spotkałem się działała na zdecydowaną niekorzyść. Lupus jest uzdrowicielem, inni z nas na pewno mają kontakty i wbrew pozorom nie wydaje mi się, aby to było szalenie trudne zważywszy na ostatnie wydarzenia i liczne zgony. - zakończył splatając niedbale dłonie na brzuchu, a łokcie opierając o wygodne podłokietniki. Ryzyko było zbyt duże - jeśli ktokolwiek miał cel w podążaniu za nią, mógł także pragnąć dorwać wszystkich innych, a wtem każdy środek uświęcony zostałby przez rezultat. Metod było wiele, nie było ludzi ze stali.
Na słowo „Azkaban” jedynie wzdrygnął się, bowiem w najgorszych koszmarach gnił tam w paskudnych objęciach dementorów.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Misja, którą powierzył im Czarny Pan okazała się o wiele trudniejsza niż na początku zakładała. Chociaż nigdy nie przywiązywała największej uwagi do stopnia zadania to zaskoczenie w postaci nieproszonych gości trochę wybiło ich z rytmu. Sowa była problematycznym stworzeniem, Borgin o wiele bardziej wolała nieokrzesanego jastrzębia niż niby to potulną sowę. Wtedy nie miała skrupułów by po prostu ją zabić. Teraz wiedziała, że i tak co by nie zrobili mężczyźni polujący na sowę w tym samym czasie by ich zauważyli. Z perspektywy czasu to wyglądało jak całkiem dobra zabawa. Słysząc słowa Magnusa dotyczące mężczyzn pokiwała głową. - Nie jestem w stanie powiedzieć kim ci mężczyźni byli, ale będę mieć oczy szeroko otwarte. - odparła po raz pierwszy zabierając głos podczas spotkania. Nie chodziło o to, że nie ma nic do powiedzenia; zawsze była lepszym słuchaczem. Nie mogła wiedzieć czy mężczyźni należeli do tajemniczego, a może już wcale nie tak bardzo Zakonu Feniksa czy do popleczników Grindelwalda. To miało już małe znaczenie. Wiedziała, że takich czarodziejów, a przynajmniej uważających się za czarodziejów należało tępić. Znieść z tego świata. Po prostu się ich pozbyć bez względu na cenę. Borgin była cierpliwa. Wiedziała, że na niektóre efekty ich działań będą musieli poczekać. Nic dziwnego jednak, że w środku aż paliła się do działania. Chciałaby widzieć rezultaty tego wszystkiego, a tymczasem mieli więcej problemów niż mogłoby się wydawać. Wywerna spalona, niektórzy z nich trafili prosto w objęcia dementorów, a anomalie wciąż im przeszkadzały tworząc z jednej strony zagrożenie, ale z drugiej strony okazje na pozyskanie większej mocy. Chciała pomóc w odbudowach, w usuwaniu anomalii. Wiedziała, że ten miesiąc będzie dla nich wszystkich pracowity nawet jeśli teraz nie do końca zdawali sobie z tego sprawę. Antonia chociaż nie lubiła tego typu spotkań, była indywidualistką, która woli działać w pojedynkę to jednak te spotkania przypominały jej, że jest częścią czegoś ważnego. Najważniejszego. Tworzącego się świata. Nie potrafiła zrozumieć kto świadomie mógłby to odrzucić. Kto całkowicie z własnej woli mógłby po prostu tu dzisiaj nie przyjść. Mieli racje, że ci zostaną osądzeni przez ich Pana chociaż ona sama chętnie by ich za to osądziła. - Ministerstwo to teraz jeden chaos, a przynajmniej ja to zauważyłam. Anomalie dały w kość wszystkim urzędom i departamentom. Chociaż czujności nie powinno się całkowicie usypiać to wydaje mi się, że przez jakiś czas mogą mieć inne rzeczy do roboty. - odparła na wspomnienie o czarnej magii używanej między innymi na Nokturnie. W samym jej urzędzie niewłaściwego użycia czarów zapanował chaos. Nikt się nie spodziewał anomalii, szlam posiadających magię i mnóstwa komplikacji. Borgin mogłaby ukryć Goshwak u siebie, w swoim mieszkaniu, ale tak naprawdę wcale tego robić nie chciała. Nie miała ochoty martwić się o innych, zastanawiać się nad tym, że ktoś jeszcze skrywa się w jej czterech ścianach. Wiedziała jednak, że jeżeli będzie taka potrzeba to nie będzie miała zbyt wiele do powiedzenia. Wręcz nie będzie chciała nic powiedzieć. Zaczęła się zastanawiać co z uchwyconym do Azkabanu. To miejsce przerażało ją do szpiku kości. Nie dlatego, że rzeczy, które robiła ją do tego zbliżały, ale dlatego, że nikt nie chciałby na swoich ustach poczuć zimnego pocałunku Dementora.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wyprostował się nieznacznie, kiedy temat dyskusji zszedł na temat Quentina. Nie odpowiedział od razu, z początku jedynie przysłuchując się kolejnym propozycjom na rozwiązanie tego problemu. Sam nie traktował go aż tak poważnie - owszem, o wiele lepiej byłoby gdyby ministerstwo nie interesowało się jego bratem tak jak dotychczas miało w zwyczaju, ale już nie pierwszy raz członek jego rodu został postawiony w podobnej sytuacji. Od wieków parali się czarną magią i tym samym od wieków uczyli się trzymać ministerstwo na dystans. Nie było to nic nowego ani nazbyt zaskakującego. - Radzimy sobie z ministerstwem od lat - powiedział więc do wszystkich, choć spojrzenie kierował głównie na Dołohova. - To nie pierwsze oskarżenia pod naszym adresem, więc i tym powinniśmy dać sobie z tym radę - powiedział, chcąc tym samym zakończyć tę część dyskusji. Uważał przemyślenia Valerija za słuszne i z pewnością będzie o nich pamiętał, ale tłumaczenie łapówek uznał za co najmniej zabawne - równie dobrze on mógłby mu wyłożyć podstawy alchemii. Zarzuty postawione Quentinowi nie były na czele listy zmartwień Edgara, raczej zakonnicy, którzy poznawszy tożsamość jego brata i kuzyna postanowią działać poza prawem. Choć to było zmartwienie ich wszystkich. Również zainteresowała go wypowiedź Sauveterra, świat w obrazie brzmiał niezwykle fascynująco i przydatnie, szczególnie teraz. - Mógłby działać jak szafka zniknięć? Teoretycznie można byłoby przemieszczać się przez obrazy jak namalowane postaci robią to w obrębie swoich portretów? - Zapytał, mimo że mężczyzna dał do zrozumienia, że nie wie o tym wszystkiego. Nawet jeżeli trzeba byłoby pracować nad takim wynalazkiem wiele miesięcy, ostateczny wynik badań mógłby się okazać nieoceniony. I choć popierał wszelką działalność naukową, nie mógł ukryć, że w tym momencie bardziej zależy mu na odbiciu Craiga z Azkabanu. Nie mógł pozwolić, by ktokolwiek z jego rodziny gnił w tym przeklętym miejscu, zdany na łaskę dementorów. Nieco obruszył go fakt, że po słowach Mulcibera nikt nie pociągnął tematu, najwidoczniej nie uznając go za priorytetowy. A przecież takich incydentów zapewne będzie więcej i musieli wymyślić jakiś sposób na skuteczne odbijanie więźniów. - Są jakieś plany wobec Craiga? - Pytanie skierował do Mulcibera, chcąc najpierw zapoznać się z jego wiedzą na ten temat - w końcu miał dostęp do Czarnego Pana i wiedział więcej. Potem będzie zastanawiał się co dalej.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź