Wydarzenia


Ekipa forum
Sala bankietowa
AutorWiadomość
Sala bankietowa [odnośnik]08.08.17 18:33
First topic message reminder :

Sala bankietowa

★★★★
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.



Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala bankietowa - Page 25 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala bankietowa [odnośnik]03.10.24 14:07
List informujący o spotkaniu Rycerzy zastał ją przy codziennych obowiązkach, gdzie pochylając się nad sprawami kopalni wraz z ekonomem sprawdzali ile udało się im osiągnąć z planu naprawczego po katastrofie. Kopalnia zbytnio nie ucierpiała. Dzięki zabezpieczeniom został zasypany tylko jeden szyb, a że wszystko nastąpiło porą nocną nie ponieśli strat w ludziach.
Z raportów wynikało, że szyb został już oczyszczony i umocniony, a to oznaczało, że kopalnia będzie mogła niedługo ruszyć. Pozostały kwestie dostaw i wydobycia. Rozmowy te przerwała sowa niosąca list.
Nie mogła się nie pojawić na zebraniu. Wręcz było to dla niej oczywiste, że jej obecność jest tam obowiązkowa. Mieli jeszcze wiele do zrobienia i osiągnięcia. Ostatnie wydarzenia mocno nimi wszystkimi wstrząsnęły, sprawiły, że pojawiły się inne priorytety. Jednak kiedy kurz opadł, a każdy z nich rozpoczął działania i wiedział z czym przyszło im się mierzyć, mogli na powrót spojrzeć na inne sprawy, które wymagały ich uwagi.
Niezmiernie była ciekawa tego jakie słowa i deklaracje padną na spotkaniu oraz czego się od nich oczekuje.
Ucieszyła się, że kuzyn również miał zamiar się pojawić na zebraniu. Nestor zaś oczekiwał, że córka będzie reprezentować rodzinę godnie i z klasą oraz zaangażuje się w kolejne akcje. Mógł mieć pewność, że nie pozostanie bierną.
Wkraczając w towarzystwie Xaviera do środka miała na sobie płaszcz do kostek, obszyty futrem. Pozwalając, aby kuzyn go od niej odebrała ukazała się w eleganckim, wyrafinowanym stroju, który emanował klasycznym stylem. Ciemna, dopasowana suknia wykonana była z materiału ozdobionego subtelnymi, złotymi kwiatowymi haftami. Mając dopasowany gorset, podkreślała smukłą talię, a falbaniasty dół tworzył elegancki kształt litery "A", delikatnie unosząc się przy każdym kroku. Górna część sukni posiadała wysoką stójkę ozdobioną rzędem starannie dobranych guzików, które dodawały odrobiny formalnego, niemal wojskowego akcentu. Całości stroju dopełniał szeroki, czarny kapelusz z dużym rondem, który częściowo zasłaniał jej twarz. Wyraźnym akcentem była brosza w kształcie węża oplatająca się wokół kwiatu maku. Włosy zebrane w elegancki acz swobody kok opadały paroma pasmami wokół jasnej i drobnej twarzy. Na dłoni pysznił się pierścień z zielonym oczkiem - przekazywany z pokolenia na pokolenia wśród kobiet z rodu Burke, a otulał ją delikatny zapach konwalii.
Przyjmując ramię kuzyna udała się w głąb pomieszczenia. Zjawienie się Elviry świadczyło o tym, że czarownica otrzymała w końcu pozwolenie na powrót, nie wiedziała jednak czy za rekomendacją jej nauczycielki czy lord Rosier bez tego uznał, że kara była wystarczająca.
-Dobry wieczór. - Przywitała się z Idun, Efremem oraz Harlanem posyłając im uprzejmy uśmiech. -Miło mi państwa widzieć. - Następnie zajęła miejsce, które przygotował dla niej Xavier. Zerknęła w stronę stolika, który był umieszczony tuż przed samą sceną, a zajęty był przez reprezentację rodziny Mulciber. Dostrzegła obecność Sigrun Rookwood, która musiała być zaskoczeniem dla większości obecnych.
Skinęła głową w stronę stolika, witając się przy tym ze wszystkimi obecnymi, z którymi spotkała się spojrzeniem. -Pozwoli pan, że się przedstawię. Primrose Burke. - Zwróciła się do Maerina, gdyż nie mieli okazji być sobie przedstawionymi, a skoro przyświecała im ta sama idea, to niedopatrzeniem by było, gdyby byli dla siebie anonimowi.
Ledwie zdołała zasiąść, a do sali wkroczyli kolejni przybysze. Ucieszyła się na widok przyjaciółki, która wraz z mężem zajęła miejsce przy tym samym stoliku. Posłała jej ciepły uśmiech -Wspaniale wyglądasz. - Zwróciła się do lady doyenne kiedy ta swobodnie usiadła. Ilość osób jaka się zebrała wskazywała na to, że większość wyczekiwała tego spotkania.

|Stolik nr 3, miejsce 6



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sala bankietowa - Page 25 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Sala bankietowa [odnośnik]03.10.24 14:46
Szczerze mówiąc byłem tak zaskoczony otrzymanym listem, że w pierwszej chwili nie dotarła do mnie jego treść. Musiałem przeczytać go jeszcze dwa razy zanim w pełni pojąłem jego przekaz. Początkowe zaskoczenie zastąpiła dumna i coś na wzór lekkiego zdenerwowania(?). Nigdy wcześniej nie brałem udziału w czymś takim, nie miałem pojęcia jak się przygotować. Zastanawiałem się również czym sobie zasłużyłem na takie wyróżnienie? Oczywiście nie łudziłem się, że byłem jedyny, co to to nie. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że z całą pewnością było wiele osób, którzy dostąpili tego zaszczytu. Nie zmieniało to jednak faktu, że naturalnie miałem zamiar się pojawić, jednocześnie robiąc wszystko by nie przynieść mojej rodzinie wstydu. Nie chciałem się narazić na złość ciotki czy też kuzyna, należało się prezentować jak najlepiej.
Z szafy wyciągnąłem dawno nienoszoną szatę, przywiezioną z Francji. Z racji, że rzadko ją nosiłem, wydawała się być praktycznie nowa, co uznałem za dobry znak. Czarny kolor wydawał się najodpowiedniejszy na okazję, a srebrne, ale nie rzucające się w oczy ozdoby, ładnie wszystkiego dopełniały. Przygotowałem ją odpowiednio, aby prezentowała się nienagannie w dniu spotkania. Miałem nadzieję, że podczas tego wieczoru dowiem się nowych, użytecznych rzeczy. Kto wie może uda się również nawiązać jakieś nowe znajomości, które przysłużą się na przyszłość. Liczyłem również na to, że znajdą się również tacy, którzy w jakiś sposób będą potrzebowali usług konstruktora. Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać, więc nastawiłem się tak naprawdę na wszystko.
Nie chcąc się spóźnić, ale jednocześnie nie chcąc również wyjść na tego, który przychodzi bardzo przed czasem, postanowiłem pojawić się na kilka minut przed wyznaczoną godziną. Nigdy wcześniej nie miałem okazji być w La Fantasmagorie, więc rozglądałem się dyskretnie w około, analizując i zapisując w pamięci wszystko co udało mi się zauważyć ciekawego w architekturze tego miejsca. Zawodowa ciekawość wzięła na chwilę górę, ale byłem już do tego przyzwyczajony, nic nie mogłem poradzić na to, że architektura tak mnie fascynowała. Kiedy w końcu dotarłem do sali bankietowej oddałem swój płaszcz mężczyźnie przy drzwiach i wszedłem do środka. Rozglądając się w około zdałem sobie z dwóch rzeczy, pierwszej, że nie znałem tutaj zbyt wielu osób, a z drugiej, że jestem pierwszym członkiem swojej rodziny, która się pojawiła. Wiedziałem, że Drew i Irina z całą pewnością zaszczycą to miejsce swoją obecnością, w zasadzie to nie mieli innego wyjścia. Nie byłem pewny co do Igora, miałem jednak nadzieję, że postanowi przyciągnąć tu swoje cztery litery, jeśli nie chce potem słuchać mędzenia ciotki na duchem.
Ze znajomych twarzy, w pierwszej kolejności, co nie wywołało u mnie żadnego zaskoczenia, była lady Rosier. Evandra jak zwykle prezentowała się cudownie, była pełna klasy i elegancji. Raptem kilka dni temu widzieliśmy się na ulicy Pokątnej i przeżyliśmy dziwną przygodę, która pozwoliła nam cofnąć się do czasów szkolnych, gdzie nie musieliśmy przejmować się konwenansami i zasadami. Pozwoliłem sobie na lekki uśmiech i skinąłem w jej stronę głową w ramach powitania, tam samo witając siedzącą przy jej stoliku lady Burke, z którą również miałem przyjemność współpracować w ostatnim czasie. Powiodłem wzrokiem po reszcie stolików, w przy tym środkowym poznałem pannę Multon, która prezentowała się bardzo dostojnie. Ten stolik jednak również postanowiłem ominąć i finalnie skierowałem swoje kroki do stolika stojącego najbardziej po lewej.
- Cóż za miła niespodzianka widzieć cię tutaj. - odezwałem się zajmując miejsce obok Larissy, po czym przyjąłem od kelnera kieliszek z szampanem.
Przydałoby się coś mocniejszego, ale dopóki było za darmo nie miałem zamiaru narzekać. Jak to mówią, darowanemu Aetonowi w zęby się nie zagląda.
- Nie mieliśmy okazji się poznać, Mitchell Macnair. - nachyliłem się lekko nad stołem kierując te słowa do kobiety, która siedziała obok mojej znajomej.

stolik 1, miejsce 8


Mitch Macnair
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t12141-mitchell-macnair#dogory https://www.morsmordre.net/t12216-listy-do-mitch-a#376210 https://www.morsmordre.net/t12217-mitch-macnair#376211 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t12219-skrytka-bankowa-2608#376217 https://www.morsmordre.net/t12218-mitch-macnair#376212
Re: Sala bankietowa [odnośnik]03.10.24 19:26
- Mógł łaskawie zaczekać… - zwróciłam się do drogiego bratanka chwilę przed tym, gdy nasze trzy twarze znalazły się tuż przed bramami wytwornego londyńskiego przybytku. Nie kryłam nuty surowej goryczy, gdy komentowałam fakt, iż Mitchell zdecydował się przybyć na miejsce tuż przed nami. Spodziewałam się, że zechce chociaż zadbać o zajęcie odpowiednich miejsc dla wszystkich członków rodziny. I że będzie prezentował się nienagannie – odpowiednio do wagi tego spotkania i otoczenia, w którym przyjdzie nam wspólnie debatować o losach pogrążonej w kryzysie nacji czarodziejów. Na całe szczęście zdołałam przyjrzeć się pozostałym dwóm mężczyznom i przypilnować, by wyszli z warowni eleganccy i perfekcyjni. Tego wieczora mieliśmy wszyscy zaprezentować się naszym sojusznikom jako zjednoczona i silna rodzina. Warto było raz jeszcze zamanifestować mocne więzi i słuszność niedawnego uhonorowania. Nie było zatem mowy o samowolce i hulankach. Zamierzałam więc mieć na uwadze całą trójkę – tak, tego najstarszego również, choć z uwagi na powagę jego pozycji i zaufanie, którym obdarzył go Czarny Pan, nie spodziewałam się, by on mógłby jakkolwiek zaszkodzić naszym sprawom. Dla Igora to było pierwsze spotkanie, pierwsze istotne zaprezentowanie się pośród ludzi, którzy mieli znacznie. Będą na niego patrzeć, będą go oceniać. Był moją wizytówką, ale też i dumą, którą mogłam tego dnia jeszcze dobitniej podzielić ze światem. Choć wciąż nosił nazwisko przeklętego ojca, pozostawał jednym z nas i gotów był służyć swą osobą w imię najwyższej idei. Tego pragnęłam i tego wymagałam. Potrafił oczarować towarzystwo, a bycie zapamiętanym wnosiło wielką wartość w zastanej rzeczywistości. Podobne nadzieje, choć z oczywistych względów mniej intensywne, wiązałam z Mitchellem. Obydwaj mieli tego wieczoru jasne zadanie.
Nadejście informacji o spotkaniu naszych pobratymców uznawałam za kwestię czasu. Najwyższa pora, by otrzymać szczegółowy raport o tym, co działo się w regionach naszego kraju i o tym, jakie będą czynione kolejne kroki przeciwko naszym wrogom. Choć dziś skupić się należało na naprawie świata, każdy z nas pamiętał, że wojna się nie skończyła, a poprzedzające kataklizm miesiące ciszy podgrzewały krew wszystkich, którzy przysięgali wierność Mrocznemu Panu. Pragnęłam krwi, pragnęła wreszcie ruszyć do walki i zniszczyć wrogów, lecz dziś troska o hrabstwo i sprawy cierpiących przez wszechobecne tragedie czarodziejów zdawały się wieść wciąż prym. Spodziewałam się jednak, że to zgromadzenie zwołano nie tylko w tym celu. Wszyscy byliśmy zaangażowani w konflikt, a nasz różdżki spały już wystarczająco długo.
Do bankietowej sali wkroczyliśmy we trójkę. Stałam między mężczyznami bezsprzecznie obecnymi w moim życiu, stałam tam odziana w zachwycająco mglistą kreację, ciemną jak moje fantazje i tajemniczą jak to, co kryło się w mojej głowie. Długie zakończenia tuż przy rękawach zdobić miały moje ciało za każdym razem, kiedy tylko kieliszek wina wzniesie się, by rozpieścić wargi. Ciasno spięte w kok włosy demonstrowały perfekcję i skupienie. Spojrzenie kontrolnie przesunęło się po zebranych już między stolikami towarzyszach, by wreszcie nieco dłużej zatrzymać się na jednym z nich - Ignotusie siedzącym nieopodal młodej i fascynująco pięknej żony drogiego Corneliusa. Powstrzymałam gest pomarszczenia czoła i wyruszyłam dalej, by ostatecznie stanąć za Mitchellem i zacisnąć mocno palce na jego ramieniu w dość mylącym geście. Otucha czy wzgarda? Sam musiał poszukać odpowiedzi.
- Usiądźmy tutaj. Mitchellu, wybrałeś doskonałe miejsce… - skomplementowałam, nim faktycznie rozgościłam się na miękko wyściełanym krześle. Pod stołem materiał opadł na niezmącone skazą posadzki. Miejsce spotkania z pewnością było gotowe na przyjęcie wytwornych gości. Igorze zwróciłam się do syna, nieznacznym gestem prezentując mu, gdzie powinien usiąść. Tuż obok. – Drogie panie, Antonio przywitałam kobiety, które znajdowały się nieopodal nas. Młodą pannę Borgin rozpoznałam natychmiast, lecz druga z dziewcząt pozostawała wciąż zagadką. – Irina Macnair – przedstawiłam się, pieszcząc najmniejszą głoskę nazwiska z wyjątkową czułością. – Zawsze cieszy mnie widok silnych, młodych kobiet w gronie naszych sprzymierzeńców. Zdaje się, że nie miałyśmy jeszcze przyjemności… - przemówiłam, uważnie przyglądając się nieznanej mi wciąż Larissie.
Przelotnie zdołałam dostrzec skrawek twarzy przeklętego Maerina. Ależ oczywiście, nie mogło i jego tutaj zabraknąć. Odpowiadało mi, że spoczywał na drugim końcu sali.

Stolik nr 1: 5 – Drew, 6 – Irina, 7 - Igor
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Sala bankietowa [odnośnik]04.10.24 21:00
Iście grobowa czerń spływała wzdłuż smukłej postury, do pary z posągową miną ni to zadowolenia, ni to frustracji, w tercecie z podobną woskowym figurkom osobowością — na pierwszy rzut oka wybitnie byle jaką, skrytą jakby za maską zobojętnienia, którego nie powinien przecież nigdy wyrażać. Nigdy względem drżącego powagą i powinnością wezwania; nigdy w stosunku do sprawy, o którą najzacieklej walczono choćby i w ciasnym kręgu jemu najbliższych. Wbrew oczekiwaniom odnajdywał jednak w tym obowiązku zbyt wiele kolorów niechęci; wbrew oczekiwaniom zastany w ciemności pokoju list zbyt niepokojąco dobierał się do egoistycznej sylwety, niegotowej chyba na zdeklarowane przezeń w treści ofiary. Być może widmo niedawnej katastrofy, naznaczone niechlubnie dodatkiem prywatnych przekąsów, rzucało zbyt długi cień na sedno całości, w imieniu której pierwotnie przysięgał; być może jednak rozmycie konturów przyjętego światopoglądu — albo raczej zupełna wobec niego beznamiętność postawy — wybrzmiewało echem wyłącznie doraźnego kryzysu, dość zgodnie wpisującego się zresztą w znamiona ogólnej kontestacji. Młodość lubowała się w negacji, zwłaszcza wtedy, gdy rozczarowanie uzupełniało jej mroki. Ilekroć jednak odważyłby się wyrazić choćby jej drobny pierwiastek, na ramieniu wymownie zaciskała się kobieca dłoń pokrzepienia, zimny wyraz przekonania o tym, jak niewiele miał do powiedzenia. Chciałby nazywać te macki żałosnym strachem albo niewyjaśnioną obawą o zdanie tej, która go tu ze sobą przywiodła, ale w jego posłuszeństwie dało się rozpoznać inne dominanty. Najgłośniej szumiała ta ludzka, paskudnie naiwna potrzeba miłości, wśród dźwięków której ego pulsowało obiecującą siłą.
Kochała go, dopóki służalczo przybywał na każde skinienie jej palca, dopóki czynił wszystko to, co wyrażała życzeniowym rozkazem, dopóki doglądała w nim Macnaira, nie Karkaroffa. Z tego pierwszego chciała być dumna.
Nieco spięty krok naznaczał dziś trakt lawirowań pomiędzy stolikami bankietowej sali, aż wreszcie zasiadł przy jednym z nich, przelotnie taksując spojrzeniem pozostałych; niektóre znajome twarze mignęły gdzieś w tłumie, inne zaś stanowiły niejasną plamę niesprecyzowanych konotacji, ale i to zdawało się nie mieć większego znaczenia.
Dobry wieczór — nieco oschłe i krótkie, skierowane do siedzących najbliżej pań, obydwu naznaczonych wspomnieniem mniej lub bardziej miałkich skojarzeń. Jedna wyrwała go z boleści po rozszczepieniu, z drugą zaś dzielił przelotny epizod w obskurnej łazience przypadkowej knajpy; czy wielkim grzechem było ledwie pamiętać imiona obydwu? — No ładnie, jeszcze się nie zaczęło, a ty przygruchałeś już sobie dwie panienki — szepnął żartobliwie w kierunku Mitcha, już wkrótce sięgając palcami do kieliszka, który w końcu wykwitł i przed nim. — Wznieśmy toast... Za spotkanie — zapowiedział z dozą znaczniejszej uprzejmości, zerkając przez prawe ramię na towarzystwo innego stolika.
I szampan od razu stał się jakoś bardziej gorzki.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 14 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Sala bankietowa [odnośnik]04.10.24 22:11
Skreślony przez Deirdre list go nie zdziwił – od Nocy Tysiąca Gwiazd minęło kilka długich tygodni, a zawieszenie broni zdążyło popaść już w niepamięć; spotkanie Rycerzy Walpurgii wydawało się kwestią czasu, nie mogli wszak pozwolić, żeby ich wrogowie jako pierwsi otrząsnęli się z post-katastroficznego amoku. On sam rzecz jasna nie czekał na sygnał biernie, nie było na to czasu; kierowany słowem i przyzwoleniem Kronosa rozpoczął starania o przejęcie całkowitej kontroli nad oblewającymi Norfolk wodami, w których na dobre już zalęgł kraken. Dziki i potężny, miał być ich strażnikiem, czujnie patrolującym morskie szlaki, wśród których jedynie oni mogli odnaleźć bezpieczne ścieżki. To na tym celu, jeszcze odległym, ale osiągalnym, Manannan skupił niemal całą swoją uwagę, choć skłamałby twierdząc, że nie łaknął krwi – tej należącej do ich przeciwników, której spadające z nieba odłamki komety nie przelały jeszcze wystarczająco.
Fakt, że zaproszenie na spotkanie w Fantasmagorii otrzymała również Melisande, zaskoczył go nieco bardziej – nie spodziewał się, że będzie to zebranie w szerszym gronie – ale ani przez chwilę nie negował jej prawa do uczestnictwa, dumny, że miała pojawić się wśród popleczników Czarnego Pana u jego boku. To dzięki niej przybyli do Londynu punktualnie, do sali bankietowej wchodząc na parę minut przed zamknięciem drzwi – gdzie pomógł jej zdjąć wierzchnie okrycie i przekazał je czekającemu na to pracownikowi lokalu. To samo zrobił z własnym, zaraz potem wysuwając ramię ku małżonce, spoglądając w jej kierunku z błąkającym się na ustach uśmiechem. – Możemy? – upewnił się, zanim poprowadził ich głębiej, bliżej sceny, po drodze na chwilę zawieszając spojrzenie na zdobiących ściany obrazach syren. Po plecach przebiegł mu dreszcz, gdy mimowolnie przypomniał sobie czarne, wpatrzone w niego źrenice i wizje, które mu pokazały – ale piękne, morskie kobiety nie miały wiele wspólnego z krwiożerczymi istotami z głębin, z nieprzyjemnego wrażenia otrząsnął się więc szybko, pewnym krokiem zmierzając w stronę stołów.
Ubrany był stosownie do okazji, kolorystyką stroju pozostając wierny głębokiemu granatowi charakterystycznemu dla Traversów; długie włosy związane miał na wysokości karku, pierścienie ze starego srebra wychwytywały przygaszone, nastrojowe światło wypełniające pomieszczenie. Omiótł je spojrzeniem, na ułamek sekundy zatrzymując uwagę na mównicy, od razu rejestrując też, że miejsca zdążyła zająć już chyba dwudziestka czarodziejów i czarownic. Większość z nich znał lub kojarzył, choć nie wszystkich; powiódł przelotnie wzrokiem po twarzach dwóch nieznajomych kobiet, zaraz potem przesuwając go dalej, z lekkim opóźnieniem zauważając profil kogoś, kogo zdecydowanie nie spodziewał się tego wieczoru zobaczyć.
Sigrun – przywitał ją, kiedy razem z Melisande znaleźli się w przestrzeni pomiędzy dwoma stolikami po prawej stronie sali. Z tej odległości mógł przyjrzeć się jej bliżej, była zdecydowanie żywa. Zaskakujące; był pewien, że poległa w walce tego samego dnia, w której runął fort w Felixstowe. Gdyby wiedział, że przeżyła, z całą pewnością zaoferowałby jej pomoc; teraz skinął jej głową z szacunkiem, pamiętał wciąż ich wspólną misję, w której pod jej dowództwem wycięli w pień przeklętych mugoli, którzy ośmielili się sięgnąć po to, co nie należało do nich. – Dobrze znów widzieć cię wśród nas – dodał szczerze, mając na myśli zarówno Rycerzy Walpurgii, jak i żywych w ogóle. Jej powrót był dobrym znakiem. – Ramseyu, Cassandro, Ignotusie – zwrócił się również do siedzących obok Mulciberów, przelotnie odnotowując, że brakowało pomiędzy nimi młodszych krewnych, którzy pojawili się na festiwalu. Skinął głową Tatianie, a zanim poprowadził ich ku wolnym miejscom, odwrócił się jeszcze w stronę drugiego stolika, żeby przywitać się z siedzącymi tam arystokratami. Ukłonił się z szacunkiem Tristanowi i towarzyszącej mu Evandrze, w podobny sposób pozdrawiając Primrose i Xaviera, a także Idun i Harlana. Pozdrowienie skierowane ku Efremowi przyszło z wyraźnym opóźnieniem, świdrował narzeczonego siostry spojrzeniem przez co najmniej dwa oddechy, pozwalając, żeby na jego wargach pojawił się nieodgadniony uśmiech.
Gdy obeszli stół, odsunął dla Melisande krzesło znajdujące się bliżej Valerie, to bezpośrednio obok niej zostawiając jednak puste; spodziewając się, że czekało na pojawienie się Corneliusa. – Pani Sallow – przywitał się, nachylając się lekko w jej stronę; jej stan mu nie umknął, nie przyglądał się jej dłużej, ale nieobecność jej męża tym bardziej dziwiła. – Cornelius się spóźni? – odgadł, dawno nie miał od niego wieści – czego żałował, zdążył go polubić. – Panno Multon – skinął głową Elvirze, zajmując wreszcie miejsce obok niej. Mównicę miał wprost za plecami, ale nie przejmował się tym zbytnio; odwrócenie krzesła w razie potrzeby nie powinno nastręczyć mu trudności.

| zajmujemy krzesełka przy stole nr 2; Manannan 1, Melisande 10




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Sala bankietowa [odnośnik]05.10.24 23:22
Dreszcz zadowolenia pomknął po jej ciele, kiedy przesuwała spojrzeniem po liście, który znalazł się w jej dłoni. Przeczytała go dwa razy, upewniając się, że jego treść istotnie i z całą pewnością miała trafić do niej. Ale nie było wątpliwości. W końcu coś, zdolnego poprawić jej humor, przypomnieć o wartości, którą sobą niosłam. Poza nim, potrzebowała jeszcze drugiej rzeczy - zgody by się na nim stawić.
Ostatni raz spojrzała w lustro, oceniając założoną kreację, pozostającą w rodowych barwach, pasującą do odcienia granatu który na sobie miał Manannan, przetykaną skrzącymi się nićmi z białego złota wplecionymi haftami na materiale, który poruszał się razem z nią z gracją. Włosy miała upięte w dostojny warkocz, w który wpleciono łańcuszki, dodając mu charakteru. Uszy zdobiły klipsy z szafirami, dłonie specyficzne ozdoby przypominające niemal sieci rybackie i pierścienie jednocześnie świadcząc o przynależności do Manannana, przed którym stanęła poprawiając kołnierz, oceniając spojrzeniem czy wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Zerknęła w kierunku zegara, mieli jeszcze dużo czasu. A ona wspaniały humor, mogli go wykorzystać by sięgnąć przed wyjściem po to, co przyjemne.
Pozwoliła ściągnąć ze swoich ramion płaszcz, oplatając rękę wokół wysuniętego ramienia machinalnie, bez zwątpienia, czy niepotrzebnych pytań. To było jej miejsce. Uniosła mimowolnie brodę, przenosząc ciemne spojrzenie na męża, kiedy wysunął ku niej pytanie, przesuwając tęczówkami po błąkającym się na jego wargach uśmiechu. Uniosła drugą z dłoni, korzystając że pozostawali jeszcze poza widokiem reszty, założyła za jego ucho nieistniejący kosmyk włosów. - Czasem nie potrafię odgadnąć powodów twojego uśmiechu. - przyznała, pozwalając by jej brwi zeszły się odrobinę ze sobą. Dlaczego uśmiechał się teraz, jeszcze zanim znaleźli się na sali na której wypadło posłać je ku innym? Nie wybaczyła mu. Nie umiała. Nie całkiem. Ale potrzebowała go. Nie była głupia, czasem tylko naiwna. Mrugnęła, opuszczając rękę, odwracając spojrzenie. - Możemy. - potwierdziła, biorąc wdech w płuca. Tego chciała, na to czekała - może nawet liczyła. Pozwoliła się poprowadzić, przyjmując na wargi urokliwy acz nienachalny uśmiech. Skinem głowy witając się z jasnowłosą czarownicę, pozostawiając na niej spojrzenie onyksowych tęczówek na chwilę dłużej, ledwie sekundę, dwie - więc to za nią Alphard oddał życie. Jak za zaklęciem spojrzenie przesuwając ku osobom, które wymieniał Manannan. Z Ramseym skrzyżowała wzrok na krótką chwilę z Cassandrą, odrobinę dłużej z zaciekawieniem spoglądając ku Ignotusowi, każdemu z nich posyłając krótki uśmiech. Wyraźniejszy uśmiech posłała bratu, z Evandrą łapiąc spojrzenie, kiedy przekrzywiła odrobinę głowę. Skinieniem witając się z Primrose, Xavierem, Idun i Harlanem. Przesuwając tęczówki dalej, ku Efremowi, któremu skinęła też krótko głową, dopiero po chwili orientując się, że jej mąż zdecydowanie zbyt ostentacyjny sposób kieruje uwagę w jego stronę. Swym uśmiechem wysyłając w znaczeniu więcej groźby, niźli sympatii o której pozornie miał świadczyć uśmiech. Naprała na niego łagodnie ciałem. - Usiądźmy. - poprosiła, próbując złapać jego spojrzenie, nim przekazać że to nie było miejsce - a może bardziej czas - na to, co skrywał we własnych myślach w tym momencie. Dostrzegła jeszcze mężczyznę którego spotkali na Pokątnej, ale dwóch kobiet obok niego nie kojarzyła w ogóle. Skinęła głową Irinie na chwilę dłużej spoglądając na młodego mężczyznę obok niej. Kim był? Nadal poszukiwała kogoś, kogo wspomniał - jak on miał? - Mitch. Choć wzrok wydawał się lekki, tak uważnie obserwowała wszystko wokół.
Uraczyła Manannana urokliwym dziękującym uśmiechem kiedy odsunął jej krzesło zanim zajęła wybrane dla niej miejsce. Przed tym witając się uśmiechem zarówno z Valerie, jak i Elvirą. Czuła tylko pewność, choć trudno było zaprzeczyć obijającemu się mocniej w ekscytacji sercu.
- Rada jestem, że możemy się znów spotkać. - powiedziała, przesuwając spojrzeniem po Mulicberach, pannie Multor i pani Sallow. - I w końcu poznać. - swoje tęczówki zogniskowała na Sigrun, wcześniej była jedynie jednostką, która poleciła jej wykonanie pewnego zadania. Imienną, ale nie określoną konkretną twarzą. Skinęła jej krótko głową z uśmiechem. By w ten sam sposób powitać nieznajomą kobietę, zasiadającą z nimi przy stole.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Sala bankietowa [odnośnik]06.10.24 17:54
Otrzymany list zaskoczył, wzbudził w niej ambiwalentne uczucia; z jednej strony mile połechtał ego, chciała być częścią tego wydarzenia, z drugiej zaś przyprawił o zmarszczenie brwi nad wzmianką o ofierze. Zdawała sobie sprawę z faktu, iż postęp wymagał poświęceń, wielu czarodziejów oddało już swe życie w imię łączącej ich idei, jeszcze więcej zginie, nim Anglia zostanie oczyszczona z rewolucjonistycznej, żądnej krwi zarazy – mimo to nie potrafiła całkiem wyzbyć się niepokoju, który niekiedy dawał o sobie znać, gdy rozmyślała nad ogromem odniesionych dotychczas strat. Morgoth, Dorian, Alphard, kiedy przyjdzie im pochować kolejnego przedstawiciela szlachty...? Kiedy te bestie wycelują swe różdżki w kogoś jeszcze bliższego jej sercu? Stanowczo odsuwała te i podobne myśli na bok, to nie był czas na słabość, skupiając się raczej na temacie, który najpewniej miał stanowić motyw przewodni zwoływanego spotkania – podsumowaniu skutków katastrofy i omówieniu dalszych kroków na drodze do ustabilizowania sytuacji.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio przekroczyła próg Fantasmagorii, wniosek więc nasuwał się sam – było to zbyt dawno. Kiedy u boku Harlana podążała w kierunku wspomnianej w liście sali bankietowej, kunsztowne piękno podwodnego baletu przywołało na jej podkreślone czerwienią usta zamyślony uśmiech. Cieszyła się, że ta perła w koronie Magicznego Portu nie padła ofiarą sierpniowych wstrząsów, nie została zrównana z ziemią. Szarmanckie zachowanie męża skwitowała niemalże bezgłośnym podziękowaniem, przelotnym złożeniem warg w cieplejszym wyrazie; nie spodziewała się po nim niczego innego. Wybrana na tę okazję suknia w kolorze rodowej czerwieni była odpowiednio elegancka do okazji, do miejsca spotkania, lecz nie przesadnie strojna; wraz z dobranymi do niej dodatkami tworzyła gustowną całość, a także dopełniała obrazu odzianego w ciemniejsze barwy małżonka. Skorzystała z zaoferowanego jej ramienia, nieśpiesznym, akompaniowanym przez stukot obcasów krokiem zmierzając w kierunku upatrzonego przez Harlana stolika. Uprzejmie skinęła głową mijanemu namiestnikowi Warwickshire, a także czarownicy, w której rozpoznała jego żonę. Kiedy napotkała wzrokiem znajomą, choć dawno nie widzianą twarz Sigrun – czy to naprawdę mogła być ona? – bezwiednie złożyła usta w nieco wyraźniejszym uśmiechu; myślała, że Rookwood zniknęła, zaginęła, najwidoczniej jednak była w błędzie. Przemknęła wzrokiem po pozostałych sylwetkach, nie mogąc przyporządkować do nich personaliów, nie podchwytując również ich spojrzeń.
Nie musieli czekać długo, by zaczęli dołączać do nich kolejni goście, a skąpana w nastrojowym, przydymionym świetle sala rozbrzmiewać odgłosami ściszonych rozmów.
Efremie – uraczyła kuzyna oszczędnym powitaniem, gdy ten zajął już miejsce po prawicy Harlana. Dobrze było widzieć go wśród nich, żywo zainteresowanych obroną czarodziejskich tradycji.
Panie Scorsone. Jak zwykle czarujący – odparła na powitanie dołączającego do nich Maerina, racząc go wystudiowanym, zarezerwowanym specjalnie na takie okazje uśmiechem. Wydobyła z niewielkiej, eleganckiej torebki misternie zdobioną papierośnicę, nie decydując się jeszcze na sięgnięcie do jej wnętrza po jedną z perfumowanych cygaretek; wpierw chciała zaobserwować, czy ktokolwiek inny pozwoli sobie na podobny gest.
Lordzie Burke, lady Burke. Naturalnie, to będzie dla nas prawdziwa przyjemność. – Pozwoliła sobie odnieść się do kurtuazyjnego komentarza Xaviera, najpierw skinąwszy głową jemu, później również zasiadającej tuż obok niej Primrose; ich rody łączyły dobre relacje, nie bez powodu, wyznawali podobne wartości, czego dowodziło to właśnie spotkanie. Nie tyle salonowe, co dyktowane chęcią zadbania o lepszą przyszłość.
Kiedy po przeciwnej stronie stolika pojawili się Tristan z Evandrą, objęła ich dłuższym, poufalszym spojrzeniem. Podejrzewała, że kuzyn odegra tego wieczoru niemałą rolę, jak czynił to zresztą od długich miesięcy, biorąc na swe barki nie tylko ciężar nestorstwa – a także stawiając czoła idącemu z nim w parze powątpiewaniu innych, powątpiewaniu związanemu z jego stosunkowo młodym wiekiem – lecz również aktywnego angażowania się w misję tego, który nakazywał tytułować się mianem Czarnego Pana. Brylująca u jego boku małżonka, której wile piękno potęgowało jeszcze wyraźnie kiełkujące pod jej sercem życie, jak zwykle przyciągała spojrzenia wszystkich. Idun pamiętała ich ostatnią rozmowę i żywiła nadzieję, że wrześniowe odwiedziny w zamku Ludlow pozwoliły odegnać chociaż część zmartwień, które musiały zasnuwać jej umysł.
Tristanie, Evandro. – Skłoniła głowę z należnym szacunkiem. – Z pewnością tak właśnie się stanie. Najwyższa to pora, by wspólnie pochylić się nad tym, co możemy uczynić, by postawić kolejny krok na drodze do osiągnięcia łączącego nas celu. – Nie lubiła ogólników, na konkrety musiała jednak poczekać; niebawem już wszyscy dowiedzą się, co dokładniej zostało zaplanowane na ten wieczór.
Nie mogła wiedzieć, jakimi słowy siedząca na przeciwko Evandra zwróciła się do pracownika Wizengamotu, wyglądało jednak na to, że lady doyenne już zaczęła roztaczać swój czar; nie było na co czekać, nieprawdaż? Idun ujęła kieliszek z szampanem, chowając za nim nieodgadniony uśmiech; tylko Harlan znał ją na tyle dobrze, by mógł zinterpretować go jako wyraz rozbawienia zaistniałą sytuacją.
Uciekła wzrokiem w bok, w kierunku pozostałych stolików – w samą porę, by napotkać nim przecinających parkiet Manannana oraz wspartą na jego ramieniu Melisande. Powitała ich wdzięcznym ukłonem głowy, żałując, że nie zasiądą przy jednym stole, obiecując sobie w duchu, że zamienią choćby kilka słów w dalszej części wieczoru.

| potwierdzam tylko to, co zostało już wspomniane wcześniej - stolik numer 3, miejsce 5


And when the sun fell down
And when the moon failed to rise
And when the world came apart
Where were you? Were you with me?
Idun Avery
Idun Avery
Zawód : znawczyni trolli, pasjonatka perfumiarstwa
Wiek : 37
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna

a wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk


OPCM : 2 +2
UROKI : 2 +1
ALCHEMIA : 11 +5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t12211-idun-lorelei-avery https://www.morsmordre.net/t12252-sigyn#376979 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f230-shropshire-ludlow-castle https://www.morsmordre.net/t12214-idun-avery#376152
Re: Sala bankietowa [odnośnik]08.10.24 2:01
Wszystko będzie dobrze, powtarzała do zwierciadła, w którym obserwowała twarz Sigrun, jeszcze w Niedźwiedziej Jamie, gdy czarownica zaplatała jej włosy w gruby warkocz opleciony wokół głowy niby koronę. Nie powiedziała jej, że wypiła tego ranka naprawdę znacznie mocniejszy wywar niż zwykle, który winien skutecznie trzymać jej umysł w ryzach na czas spotkania - wolała, by przypisała tę zasługę przynajmniej w części własnej sile. Niewielkie sukcesy pozwalały przybliżyć się do zwycięstwa, a jej przyjaciółka, wierzyła w to, była w stanie zwyciężyć. Może jeszcze nie dzisiaj, może jeszcze nie jutro, ale wkrótce. Powstała z Martwych była Śmierciożerczynią, jej obecność na wiecu wydawała się ważna. Dla sprawy, dla Rycerzy, dla ich morale - mieli ją zobaczyć po pierwszy od naprawdę dawna. Musiała zaprezentować się tego dnia dobrze, dlatego też starannie pomogła jej się przygotować, dużą wagę przykładając do stroju. Czerniąc własne oczy węgielkiem zastanawiała się, czy bardziej ulana twarz była tylko złudzeniem, czy jednak pierwszą oznaką odmiennego stanu. Puder zamaskował to umiejętnie, smagnęła nim także twarz Sigrun, dbając, by towarzyszące czarownicy zmęczenie - w szczególności to siniejące pod oczami - zostało dokładnie ukryte. Nie taką mieli widzieć ją Rycerze Walpurgii, nie słabą. Ona i Ignotus wiele przeszli, ale oboje byli na najlepszej drodze do odzyskania zdrowia.
Wygięte w uśmiech wargi muśnięte czerwoną pomadką podziękowały za alkohol, gdy smukłe palce z zawahaniem ujęły nóżkę szklanego kielicha, a w blasku świec błysnęła zdobiąca dłoń obrączka. Wiedziała, że nie powinna, ale jednocześnie nie chciała wzbudzać zbędnych plotek - było na to zbyt wcześnie, wystrzegała się złych omenów. Dołączywszy do stolika zasiadła na odsuniętym przez Ramseya krześle, unosząc dłonią rąb czarnej spódnicy ozdobionej szerokim materiałowym pasem haftowanym srebrną nicią w obraz gnających lasem wilków. Pas mniej opinał talię, a bardziej wspierał się na biodrach. Czarna jedwabna koszula - po drogie materiały sięgała od niedawna, zamierzając godnie prezentować się u boku męża wobec jego pozycji, ale i po części z czystej pychy - wsunięta pod spódnicę nie opinała ciała, ukrywała tez szyję pod wysokim kołnierzem. Na jej materiale lśnił magiczny fioletowy kryształ, który niedawno otrzymała od Ramseya, barwę medalionu podkreślały wiszące kolczyki, ametysty osadzone w srebrze. Ramiona okrywała jedwabna wiśniowa chusta, dłonie wysokie haftowane mitenki z miękkiej tafty w tym samym odcieniu. Ciągnął się za nią zapach ciężkich perfum na kanwie olibanum i wetiweru.
Odpowiedziała na powitanie Elviry bliźniaczym gestem, podobnie jak na spojrzenie Tatiany, na krótko zakrywając dłoń dziewczyny, złożoną na jej ramieniu, własną. Kiwnięciem głowy powitała przy stole także Valerie, przyglądając się jej subtelnie, oceniając barwę jej pomadki.
- Manannanie - powitała czarodzieja, miękko wypowiadając jego imię, gdy pojawił się przy ich stoliku, spojrzenie odprowadziło go, póki nie zajął miejsca, z zaciekawieniem prześlizgując się spojrzeniem ku Melisande. - I ja jestem rada, Melisande. Niezwykłe okoliczności tego spotkania - przyznała, odkąd Rycerze doszli do władzy dam pojawiało się na ich spotkaniach więcej, niż dawniej. Te, które otrzymały zaproszenia, wydawały się mieć nieco więcej oleju w głowach, dyskretnie rozejrzała się po sąsiadujących stolikach.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sala bankietowa [odnośnik]08.10.24 20:54
Odziany w czarną szatę zjawiłem się w towarzystwie najbliżej rodziny nieopodal wejścia do La Fantasmagorie. Wzrokiem przemknąłem wzdłuż portowych, rozświetlonych ledwie nikłym światłem latarni, uliczek i finalnie zatrzymałem spojrzenie na ciotce, która niezmiennie głośno musiała wyrazić swą dezaprobatę. Przed uwagą Iriny nie poświęciłem nawet momentu na zastanowienie, z jakich powodów Mitch udał się na spotkanie sam, bo najzwyczajniej w świecie zwykle czyniłem podobnie. Wówczas mieszkaliśmy wspólnie, ale czy obligowało nas to do wspólnego zjawiania się na spotkaniach w większym gronie? Być może, aczkolwiek nieszczególnie przykładałem do tego wagę. -Moralną pogawędkę zostaw sobie na później- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie, po czym rzuciłem wymowne spojrzenie Igorowi. Przekroczywszy progi budynku ruszyłem w kierunku bankietowej sali, gdzie wkrótce miało rozpocząć się spotkanie Rycerzy Walpurgii i osób lojalnie wspierających naszą sprawę. Puściłem przodem Irinę, a następnie tuż za nią wkroczyłem do przestronnej, bogato zdobionej, acz kameralnej przestrzeni wędrując wzrokiem po zebranych. Skinąłem głową Ramseyowi, a także otaczającej go rodzinie, Elvirze i Valerie. Nieco dłużej skupiłem spojrzenie na Sigrun, bo choć byliśmy w stałym kontakcie, to jej stan bywał różny i ciekaw byłem, jak miała się tego dnia. Wracała do sił, zdawała się również zaniechać codziennych wspomnień feralnych wydarzeń, aczkolwiek trudno było mi uwierzyć, że na dobre pozbyła się ponurych myśli i konsekwencji wynikających z… no właśnie, z czego? To wciąż było dla mnie nie lada zagadką, trudno mi było pojąć, z czym tak naprawdę przyszło się jej zmierzyć, ale rad byłem, że wytrwała. Jeśli dziś grała, to wychodziło jej to naprawdę dobrze i zapewne gdybym był jedynie postronnym obserwatorem nie przyszłoby mi do głowy, że przed nią była jeszcze długa rekonwalescencja.  
Nie umknęła mi obecność gości przy kolejnym z wystawnych stołów, których również przywitałem skinięciem głowy. Tym razem mój wzrok zatrzymał się na siedzącej obok Xaviera Primrose i dopiero, gdy zacisnąłem palce na drewnianym wykończeniu fotela posłałem jej lekki uśmiech, by finalnie skupić swą uwagę na osobach zasiadających przy Irinie. -Drogie panie, Mitch- rzuciłem siadając na miękkim obiciu mebla. -Dobrze was widzieć- dodałem.
Szybki toast Igora nie był dla mnie zdziwieniem, aczkolwiek osobiście wolałem z nim zaczekać. Wpierw należało omówić naglące sprawy lub – być może – wznieść go z resztą gości, ale nie wtrąciłem swojej uwagi. Liczyłem, że każdy z zaproszonych uszanuje czas każdego z nas i dotrze na miejsce nim na dobre rozpoczną się istotne obrady. Wiele kwestii pozostało do omówienia, podobnie jak decyzji do podjęcia.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sala bankietowa [odnośnik]08.10.24 22:21
Ten wieczór różnił się od wszystkich, jakie w ostatnim czasie przeżyła. Było w nim coś nieuchwytnego, co wywoływało lekki dreszcz niepokoju, ale jednocześnie budziło w niej ciekawość. Dziś po raz pierwszy od swojego powrotu miała zrobić coś w intencji nie samej siebie, a intencji innych w tym swoich nowych i starych sprzymierzeńców. Nie wiedziała czy jest w niej gotowość by zająć miejsce pośród ludzi, których dawniej w swej głupocie zdradziła, porzuciła na rzecz obłudy, fałszu, rebelii. Ale gotowość nie miała tu znaczenia. Złożyła przysięgę, której złamać ani nie mogła, ani nie chciała. Obiecała lojalność sprawie, a lojalność to coś więcej niż krycie się za murami domostwa, w złotej klatce. Nie była osobą, która potrafiłaby żyć w ten sposób. Nie umiała udawać choć życie, które wiodła przez ostatnie lata było jednym wielkim przekrętem, nierealną farsą na jaką świadomie nie przystała.
Próbowała odpokutować winy i zadany ból nakładając na twarz maskę pewności. Pewnej własnych decyzji. Nie liczył się strój, który dziś na siebie włożyła - czarny materiał mógł sunąć po podłodze, ale to zwyczajnie jej nie obchodziło. Dziękowała sobie za lata nauki etykiety i wyrafinowania, bo ostatnie, czego pragnęła, to aby jej nerwowość i strach były widoczne dla innych. Każdy gest, każde spojrzenie musiało być kontrolowane. Wiedziała, że jeśli wpadnie w panikę, wszystko, co starała się odbudować, może runąć w jednej chwili. Nie robiła tego, by poczuć się lepiej. Wiedziała, że wypadła z obiegu – nie znała już rozstawionych na planszy pionków, nie wiedziała, komu zaufać ani w co się zaangażować. A przecież zależało jej na tym. Miała predyspozycje i możliwości, które czekały, by je wykorzystać. Doświadczenie, choć miejscami zatarte w pamięci, mogło okazać się nieocenione. To była jej szansa, żeby przypomnieć sobie, kim była kiedyś – i zadecydować, kim stanie się teraz.
Mogła wyruszyć razem z Drew, Iriną, Igorem i Mitchem. Mogła zabrać się z całą rodziną, ale odmówiła. Chciała zrobić to samodzielnie. Roztaczali nad nią parasol ochronny dając jej tyle czasu, ile tylko potrzebowała, ale tak naprawdę zatrzymywali tylko to co nieuniknione. Musiała pozostać oddzielną jednostką, musiała zaistnieć jako indywidualność, bowiem z roztoczonym wokół parasolem nigdy nie będzie w stanie dowieść własnej wartości. To, czego potrzebowała, to odcięcie się od tej opieki i zmierzenie się z wyzwaniami na własnych zasadach.
Nie ukrywała zmartwienia czy jej obecność na spotkaniu zostanie uznana za dobry znak – szczerze w to wątpiła. Jednak zależało na tym nie tylko jej samej, ale również i Drew, a wiedziała, ile mu w ostatnim czasie zawdzięcza. Nie mogła go zawieść. Była sojusznikiem od sierpnia i przez te długie miesiące myślała zarówno o przysiędze jak i o własnym losie. Wszystkie drogi prowadziły ją dziś do La Fantasmagorie.
Gdy weszła do sali, czuła na sobie wzrok zebranych, ale nie pozwoliła sobie na choćby jedno nerwowe spojrzenie w ich stronę. Uniosła podbródek i skinęła głową w stronę osób, które rozpoznała. Miała misję do wypełnienia, a każdy krok przypominał jej o ciężarze odpowiedzialności. W myślach powtarzała słowa przysięgi, które teraz wydawały się bardziej wiążące niż kiedykolwiek. Jej obecność tutaj była aktem odwagi, choć nikt tego nie zauważył. Dla nich była tylko jedną z wielu – powracającym do gry pionkiem. Ale ona wiedziała, że to, co zacznie tej nocy, będzie początkiem czegoś o wiele większego. Pewnym przynajmniej z własnej perspektywy krokiem podeszła do stolika, przy którym siedział Drew i zajęła miejsce obok niego. Podobne skinienie powtórzyła do grona zajmującego miejsce przy ich stoliku i choć znajdowali się przy nim głównie członkowie jej rodziny nie odezwała się ani słowem.



Stolik nr 1, miejsce 4


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sala bankietowa - Page 25 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Sala bankietowa [odnośnik]09.10.24 2:23
Nie było to pierwsze spotkanie, które zostało zwołane w murach Fantasmagorii - klasyczna uroda tego miejsca w połączeniu z wszechobecnym artyzmem, w jego nieszczególnie skromnej opinii zdecydowanie lepiej oddawała atmosferę, jaka winna przyświecać podobnym spotkaniom, niżeli obskurna Biała Wywerna. Knajpa na Nokturnie była dobrą kryjówką tak długo, jak długo musieli się ukrywać, dziś Londyn należał już do nich. Wkrótce kraj, kontynent i świat. Do sali wkroczył wraz z małżonką, pozwalając jej urodzie przyćmić jego pojawienie się. Nie lubił myśleć o niej jak o ozdobie, lecz jej prezencja trafnie podkreślała dziś jego pozycję. Błyszczała jak skrząca na nocnym niebie gwiazda i było w tym coś poruszającego, gdy oczekiwali nadejścia Estelle. Dżentelmeńskim gestem, odebrawszy wpierw naczynia z szampanem, odprowadził ją do stolika i odsunął dla niej krzesło, upewniając się, że zajęła wygodne miejsce - wzrok mknął za jej promiennym uśmiechem, własny przybrał kilka chwil później. Lubił, kiedy przyciągała spojrzenia.
Elegancka czarna szata Tristana nie nosiła śladów ekstrawagancji, nieprzypadkowo trzymała się tradycji, której tłumnie przybyli dziś hołubić. Haftowana równie czarną nicią wzdłuż zapięć i na obszyciach rękawów nadawała szyku przełamanego wysoką cholewą oficerskiego buta. Rękawice wykonane ze smoczej skóry zdjął już w sali, nie pozwalając sobie na bezmyślne faux pas. Na dłoni pobłyskiwały pierścienie, sygnet nestora rodu i złota obrączka -  z jednym i drugim elementem biżuterii nie zwykł się rozstawać. Miejsce u boku małżonki zajął bez ociągania się, obrzucając salę zaciekawionym spojrzeniem w tym samym czasie.
- Piękny wieczór - zauważył, tonem powitania, w kierunku siedzących naprzeciw Harlana i Idun, kiwnięciem głowy witając także Efrema. Czarodziej, który siedział na prawo od Evandry stanowił dla niego zagadkę, zdecydował się jednak odczekać, aż ten przedstawi się pierwszy - wiedząc, że samego siebie dziś przedstawiać nie musiał nikomu.
- Xavierze - powitał wpierw mężczyznę, wzrokiem uciekając ku Primrose chwilę później. - Lady - Komplement rzucony jego żonie nie umknął jego uwadze, przemknął ku niej z uśmiechem satysfakcji. - Jak idą interesy? - zwrócił się do arystokraty grzecznościowo, póki właściwe zdarzenia jeszcze się nie rozpoczęły, sądząc, że temat równie neutralny, jak uniwersalny, podoła wciągnąć w rozmowę wszystkich przy stole. - Cel się zbliża, gdy wszyscy spoglądamy w tym samym kierunku - przytaknął słowom Idun. - To budujące, gdy jest nas tak wielu. Tak wielu wybitnych. - Wiece takie jak dzisiejszy służyły wszak podkreśleniu roli wspólnoty, nie jednostki. Wspólnotę tę tworzyli czarodzieje nie tylko doskonałego rodowodu, ale także, a może nawet przede wszystkim, przepełnieni wizjonerstwem, pragnieniem zmian i odwagą.
Obrzucił spojrzeniem sąsiedni stolik, dobrze było widzieć Sigrun pośród nich - Ramseya powitał skinieniem głowy, nie podchodząc bliżej, by nie robić zamieszania, podobny szacunek oddając jego rodzinie i towarzyszącej im Valerie. Wzrok prześlizgnął się od Ignotusa - czy wracał do sił? - by ostatecznie spocząć na Elvirze chwilę dłużej, nie powiedział jednak nic. Kiwnięciem głowy powitał także siostrę z Manannanem. Dalszy stolik Macnairów obrzucił krótkim spojrzeniem, badając, kto zjawił się na miejscu - lada moment powinni już rozpocząć. Wolne miejsce obok niego przeznaczone było dla Deirdre, nie dostrzegał jednak nigdzie czarownicy - pewien był, że oczekiwała na nich na miejscu.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Sala bankietowa - Page 25 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala bankietowa [odnośnik]09.10.24 19:19
Obserwowałem z uwagą kolejne wchodzące do sali osoby, których witałem krótkim skinięciem głowy. Uderzając lekko palcami w blat stolika wybijałem tylko sobie znany rytm i zastanawiałem się, czy Lucinda zdecyduje się zjawić w progach La Fantasmagorie. To ja odpowiadałem za jej zaproszenie i gotów byłem zmierzyć się z odpowiedzialnością. Nie wyobrażałem sobie jednak trzymać jej w murach Przeklętej Warowni i hodować niczym unikatowy okaz – wręcz przeciwnie. Pragnąłem, aby uniosła różdżkę przeciw swoim obecnym wrogom i przelała więcej krwi, niżeli przelała naszej. Targały nią różne emocje, była przepełniona obawami, jakie poniekąd mogłem zrozumieć, ale najważniejszy był cel – musiała odpokutować swoje winy i udowodnić wszystkim zebranym, że gotów była oddać za naszą sprawę życie, podobnie jak każda z zebranych tu osób. Musiała nieść głowę wysoko, mimo nieprzychylnych spojrzeń. Zapomnieć o byciu zwierzyną i stać się łowcą.
Wiedziałem, iż wielu uzna jej obecność za przedwczesną, wszak od wypowiedzenia słów przysięgi minęły ledwie dwa miesiące, ale musiałem podjąć tę decyzję. Musiałem ją wprowadzić, pokazać światu i tym samym zapewnić o moim zaufaniu względem niej, bowiem gdybym nawet ja – jeden z najlojalniejszych sług Czarnego Pana i przyszły mąż - trzymał ją z dala od spraw Rycerzy Walpurgii przez wzgląd na targające obawy, to jak inni mogliby zawierzyć jej na polu bitwy? Zawierzyć w prawdziwość chęci pomocy w realizacji podjętych planów? Fundamentów nie zbudowałyby wyłącznie spotkania towarzyskie czy okazjonalne wyjścia jak na przykład te do łaźni. Musiała wejść do naszego świata głębiej, poczuć na barkach wiążącą odpowiedzialność i tym samym dać namacalne dowody szczerego oddania.
Gdy zobaczyłem ją w progach bankietowej sali uniosłem kąciki ust i powoli wstałem z fotela. Odsunąłem znajdujący się tuż obok i wskazałem jej miejsce, po czym obróciłem się w kierunku reszty zebranych gości, bowiem należały im się słowa wyjaśnienia. W kuluarach krążyły już różne plotki, wielu miało nawet okazję spotkać się z nią twarzą w twarz, ale na dobre pragnąłem uciąć wszelkie spekulacje. -Rad jestem, że widzimy się w tak dużym gronie. Na wstępie pragnę powitać was i przekazać słowa pełne uznania dla Deirdre za wykwintne przygotowanie dzisiejszego wieczoru oraz gospodarzowi za jego gościnę- skinąłem głową w kierunku kobiety, a następnie Tristana. -Zapewne wielu z was zaskoczyła obecność Lucindy w naszym gronie, dlatego chciałbym ją wyjaśnić i życzyłbym sobie, aby każdy z was uszanował tę decyzję. Wydarzenia, jakie miały miejsce w połowie sierpnia niosły za sobą wiele negatywnych konsekwencji, ale w obrazie katastrofy pojawiły się też pozytywy. Magia pozwoliła powrócić Sigrun, której bezskutecznie poszukiwaliśmy wiele miesięcy, a także skrzyżowała me drogi z Lucindą tuż przed tym, jak planowałem udać się na Elfi Szlak. To właśnie ona była powodem, dla którego nie pojawiłem się na pochodzie. Od przeszło roku podejrzewałem, że za jej opowiedzeniem się po stronie wroga stało coś więcej, coś czego nie potrafiłem na tamten moment zrozumieć. Jej nie zawsze zrozumiałe decyzje życiowe oraz pragnienie autonomii sprawiło, iż nawet rodzina była gotów dać wiarę w faktyczne porzucenie tradycji i sprzeciwienie się szerzonym przez nas wartościom. Drążyłem temat, szukałem odpowiedzi i w końcu udało mi się takowe odnaleźć. Wróg nałożył na nią przekleństwo zmuszając tym samym do walki po swojej stronie. Zrobił z nas w jej oczach barbarzyńców pragnących jedynie rozlewu krwi i władzy, zaś z parszywych mugoli i ich popleczników towarzyszów, którzy godni byli stać z nami na równi, którzy mieli prawo do władania magią- wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie. -Tamtej nocy wyciszyłem działanie runicznych znaków i tym samym dałem jej możliwość rehabilitacji. Lucinda doskonale wie, że był to akt łaski, bo za jej przewinienia powinna umrzeć. Uznałem jednak, że tym razem oko za oko było zbyt wysoką karą. Wolę być świadkiem, jak przelewa krew naszych wrogów, jak czynnie uczestniczy w budowie nowego świata – pełnego ładu, sprawiedliwości i magicznej potęgi. Patrzeć na miny wspierających ich poglądy, kiedy niejako twarz tej absurdalnej rebelii obnaży o nich prawdę. Słuchać o tym jak kreują swoich przywódców, śmiem powiedzieć bohaterów, o ich występkach, metodach i paskudnym wpływie na społeczeństwo. Pragnę obserwować jak wraz z nami, ramię w ramię, lojalnie służy Czarnemu Panu, największemu z największych czarodziejów. Ramsey był gwarantem wieczystej przysięgi, jaką złożyła i jestem pewien, że będzie wypełniać ją z oddaniem. Jeśli zaś ponownie popełni błąd, jeśli wpadnie w sidła wroga czeka ją najwyższa z możliwych kar. Uważam, że jej wiedza, doświadczenie i umiejętności okażą się nieocenione, zwłaszcza że czeka nas wiele pracy, a Lucindę – jeszcze więcej- choć mówcą nie byłem dobrym zachowałem pewny ton, starałem się możliwie sprawnie streścić wydarzenia ostatnich miesięcy. -Ponadto z uwagi na fakt, że wkrótce stanie się moją żonę życzyłbym sobie, żebyście traktowali ją z odpowiednim szacunkiem- dodałem zdając sobie sprawę, że wielu z zebranych osób może się to nie spodobać. Nie mogłem sobie jednak pozwolić na szykanowania zwłaszcza z uwagi na powierzone mi stanowisko – Rycerze oraz sojusznicy musieli to przełknąć i szerzyć informacje wyłącznie z korzyścią dla naszej sprawy.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Sala bankietowa [odnośnik]09.10.24 19:39
Nie czuła przed dzisiejszym wieczorem tremy, wiedziała przecież, że zadbała o to, by wszystko przebiegło tak, jak to zaplanowała. Nikt niepowołany nie mógł tego wieczoru zjawić się w La Fantasmagorii, opustoszałej, nie licząc niezbędnego personelu, witającego przy drzwiach nadchodzących gości a później dbającego o to, by każdy, kto dotarł do sali bankietowej został poczęstowany szampanem. Bogato zdobione pomieszczenie odpowiednio wyciszono, usunięto też zbędne stoliki - ta noc miała być nocą pracy i celebracji w wyjątkowym gronie. Szerszym niż zazwyczaj, kreśliła listy do szerszego grona, zgodnie z wolą Czarnego Pana i postanowieniom podjętym przez pozostałych Śmierciożerców. Wiedziała, że byli już na miejscu; sama zjawiła się na zapleczu sceny odpowiednio wcześniej, udzielając pracownikom magicznego baletu ostatnich dyspozycji. Zabezpieczenie sali z zewnątrz było tylko jedną z nich: w międzyczasie, gdy goście zbierali się przy stolikach, dwoje milczących kelnerów postawiło na każdym z nich trzy wiaderka z chłodzącym się alkoholem a także dwie złote tace pełne drogich przekąsek, gotowych do spożycia na raz kawałków owoców, serów, drobnych francuskich wypieków, sosów a także słonych delicji. Krótkie smagnięcie różdżką kelnerów zmaterializowało na stołach porcelanowe talerzyki o pozłacanych krawędziach oraz sztucće. Stoły nie uginały się pod ciężkim jedzeniem, nie przybyto tu przecież na kolację, ale madame Mericourt zadbała, by odpowiednio ugoszczono Rycerzy Walpurgii oraz ich sojuszników.
Gdy wiszący nad wejściem do sali zegar wybił pełną godzinę, wygrywając niepokojąco poważne kuranty, kelnerzy zniknęli za drzwiami, zamykając je za sobą z wyraźnie słyszalnym, głuchym odgłosem. Ucichła dobiegająca z oddali muzyka - ciszę przerywały tylko ewentualnie gasnące rozmowy Rycerzy, a potem stukot obcasów Deirdre, wychodzącej zza kulis. Nie śpieszyła się, nie poprawiała upiętych w ścisły kok włosów - i się nie uśmiechała. Dziwnie było pojawiać się na scenie La Fantasmagorii w tak poważnym wydaniu, lecz nie spotkali się tu przecież towarzysko, nawet jeśli strój madame Mericourt znacząco różnił się od czarnej, zgrzebnej szaty, w jakiej pojawiała się w Białej Wywernie. Obcisła ciemnozielona suknia z lśniącym motywem węża pozostała jednak zapięta aż po szyję.
Gdy w końcu przystanęła za mównicą, nie przemówiła od razu, rozglądając się po nieśpiesznie po sali, tak, jakby chciała, by ucichły ostatnie rozmowy, choć te nie dotarły do jej uszu. Atmosfera wydawała się spokojna, poważna, ale i pełna niecierpliwości. Deirdre zadowoleniem przyjęła obecność większości zaproszonych: Rycerze rośli w siłę, a niewielki, brudny stół na Śmiertelnym Nokturnie, gdzie zaczynali jako zaledwie garstka czarodziejów, zamienił się w salę bankietową, w której zebrała się śmietanka towarzyska magicznej socjety.
- Chwała Czarnemu Panu - rozpoczęła poważnie; jej głos brzmiał chłodno, ale pewnie, prawie surowo. Przesunęła spojrzeniem po każdym ze stolików, uważnie, spodziewając się odzewu; reakcji odpowiedniej do powagi sprawy, dla której się tu zebrali. Czy zamierzała zapamiętać zachowanie każdego z Rycerzy w tym krótkim momencie? Być może. Nie miała do czynienia z grupką niepewnych i zagubionych chłystków, a magami pewnymi wyznawanych przez siebie poglądów. Pozwoliła wybrzmieć odpowiedziom i nie od razu odezwała się ponownie, pozwalając w pełni wybrzmieć znaczącemu powitaniu. I zarazem głównemu powodowi, dla którego się tu znaleźli.
- Witajcie, przyjaciele - kontynuowała, a jej głos odrobinę złagodniał, ciągle jednak poruszając się w chłodniejszych rejestrach. Na tej scenie dotąd nie występowała w tej roli; zazwyczaj zjawiała się tu cała w uśmiechach, czarująca, kokieteryjna, zmysłowa, w roli opiekunki, mecenaski i polityczki, zjednującej sobie serca widzów, inwestorów, szlachciców i wpływowych czarodziejów ze śmietanki towarzyskiej. Część z magów obecnych dzisiaj mogła odczuwać dysonans; w oczach Deirdre próżno było szukać typowego dla siebie blasku. - Dobrze widzieć znane twarze, ale także te nowe - i te, których widoku brakowało nam w poprzednich miesiącach - jej spojrzenie przesunęło się po zgromadzonych. Po rodzinach - Avery'ch, Burke'ów, Rosierów, Traversów, Mulciberów, Macnairow, które długo już stały po stronie Czarnego Pana i po osobach, które zaproszono tu po raz pierwszy. Krewnych i bliskich, angażujących się mocniej w działania na rzecz magicznego porządku. Cieszył ją widok powracającej do łask Elviry - i powracających z martwych Sigrun i Ignotusa. Jej spojrzenie na chwilę spoczęło na Maerinie, po czym przesunęło się dalej, na Valerie, godnie reprezentującą Sallowów pod nieobecność Corneliusa. Wiedziała, że nie wszyscy wiedzieli, czego spodziewać się po tym spotkaniu, dlatego zamierzała zacząć je od konkretów. Uprzedził ją jednak Drew; uniosła lekko brwi, lecz nie przerwała jego wypowiedzi. Niezbędnej, by Lucinda mogła pozostać w ich gronie, chociaż osobiście uważała jej zaproszenie za błąd. Była świadkiem przysięgi, Macnairowi ufała własnym życiem, lecz zabranie tutaj przyszłej żony wydawało się jej lekkomyślne. Przekonanie to zostawiła na razie dla siebie, powracając do głównego wątku już po tym, jak Drew zajął miejsce.
- Nasze grono grono się poszerza, tak samo jak wpływy Rycerzy Walpurgii. Każdy kolejny czarodziej, oddany sprawie ochrony prawdziwej magii, płynącej z czystej krwi, sprawia, że stajemy się silniejsi. A siły potrzebujemy teraz jeszcze bardziej niż dotychczas. Ostatnie tygodnie i miesiące okazały się trudniejsze niż mogliśmy przypuszczać. To, co wydarzyło się w sierpniu wymknęło się wszelkim przewidywaniom. Wiem, że wielu z nas poniosło ciężkie straty, lecz wierzę, że zdołaliśmy się ponieść po najgorszym ciosie i mamy w sobie siłę, by stanąć do dalszej walki - zawiesiła głos. Nikt nie spodziewał się końca świata, a już na pewno nie w takich okolicznościach, celebrując zwycięstwo. Od deszczu meteorytów tak wiele się zmieniło. Przetrwali jednak apokalipsę, zaczęli wstawać z kolan, na gruzach budując nowy porządek, stanowiąc nowe prawa, pomagając magicznemu społeczeństwu. Krok po kroku. - Czarny Pan jest zadowolony z dotychczasowych poczynań Rycerzy Walpurgii - podjęła znowu, wiedząc, jaką siłę mają wypowiadane właśnie słowa. - Każdy z nas, kto przyczynił się do przezwyciężenia zagrożenia i zmniejszenia jego reperkusji, może być z siebie dumny. To jednak nie czas, by spocząć na laurach. Musimy działać ze zdwojoną siłą. Podnieść morale czarodziejskiego społeczeństwa. Odbudować nasze hrabstwa. Wykorzystać wszystkie dostępne zasoby i sięgnąć po te ukryte. A przede wszystkim nie dopuścić do tego, by chaos stał się furtką dla terrorystów i szaleńców, czekających tylko na to, by znów siać zamęt i rozsiewać toksyczną zarazę promugolskiej propagandy - pozwoliła sobie na lekkie, ledwie zauważalne skrzywienie ust. Nie mogli dopuścić do wzmocnienia Zakonu Feniksa. - Na początku naszego spotkania proponowałabym skupienie się na najbardziej palących problemach związanych z konsekwencjami sierpniowych zniszczeń. Rozpoczniemy od podsumowania Harlana - zwróciła się w kierunku lorda Avery'ego. - który przekaże nam sprawozdanie dotyczące aktualnej sytuacji. Później dobrze byłoby poznać, jak wygląda ona w poszczególnych hrabstwach i bliskich Wam okolicach. Co zostało zniszczone - a co odbudowane. Jakie aspekty wymagają opieki, naprawy, obrony lub otoczenia szczególną troską. Z czym moglibyśmy sobie wzajemnie pomóc i na co zwrócić naszą szczeglną uwagę- zwróciła się do zgromadzonych, po czym gestem zaprosiła Harlana na mównicę. Sama odsunęła się w bok, stając w półcieniu.

| W tej kolejce jako pierwszy odpisuje Harlan Avery. Później, po poście Harlana: czas na odpis: 14.10 do 23:59. Jeśli chcecie się wypowiadać i zadawać pytania, możecie w tej turze robić to ze stolików, wszyscy się dobrze słyszymy! <3


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Sala bankietowa [odnośnik]12.10.24 16:11
Maerinie – powitałem znajomego czarodzieja poufale, po imieniu, wszak znaliśmy się nie od wczoraj, a ilość spędzonego czasu na rozmowach o dylematach prawa czyniła z nas coś więcej niż tylko znajomych z ministerialnego korytarza. Nie było to co prawda środowisko do którego zaglądałem nader często, bliżej było mi do Gringotta, ale nestorskie pragnienia czasem wymagały załatwienia odpowiednich zezwoleń w Ministerstwie.
Gdy do naszego stolika zawitali kolejni przedstawiciele magicznej socjety, powitałem ich uprzejmym skinieniem głowy.
Lady Burke, lordzie Burke. Dobry wieczór.
Na skraju pamięci zatańczyła krótka myśl o kopalni, o projekcie lady Burke od którego usłyszałem od jednego ze znajomych i choć kusiło mnie by wypytać młodą damę o podejście do sfinansowania tego przedsięwzięcia, tak pytania zachowałem na dalszą część spotkania, być może luźniejszą w założeniach, zezwalającą na więcej swobody. Teraz powinniśmy się skupić na sprawach Rycerzy Walpurgii.
Sylwetkę młodego nestora Rosierów rozpoznałem bez trudu nawet z oddali; przez moment przyglądałem się tak jemu, jak i zjawiskowej Evandrze, nim moją uwagę zwabił uprzejmy ukłon ze strony lorda Traversa; nie miałem jeszcze okazji bliżej go poznać, a fakt, że przeznaczonym było mu pojąć za żonę Melisande – która w moim osobistym odczuciu z wyprzedzania wszystkich o krok uczyniła sobie prawdziwą sztukę – sprawiał, że czułem się wręcz zobowiązany do uzupełnienia luk w terminarzu towarzyskim. Odpowiedziałem mu pochyleniem głowy w milczącym powitaniu, wróciłem wzrokiem do stolika akurat w chwili odsunięcia kolejnego krzesła.
Uroda lady doyenne niezmiennie wabiła spojrzenia; moje nie było wyjątkiem od reguły, nawet jeśli nigdy nie sprzeniewierzyłbym się złożonej Idun przysiędze, a złota obrączka towarzyszyła mi przy każdej okazji. Skłoniłem uprzejmie głowę w wyrazie szacunku dla nowoprzybyłych.
Lady Rosier – bladym uśmiechem powitałem wpierw damę – Tristanie.
Kątem oka wychwyciłem charakterystyczny, przepełniony tajemnicą uśmiech Idun. Wyczuwałem jej rozbawienie jak wprawny legilimenta, ale nie podzielałem tej emocji. Towarzyszyło mi skupienie i uwaga; łowiłem dźwięki sali, niespiesznie śledziłem kolejne sylwetki i zapełniające się stoliki by wyłapać ten charakterystyczny moment w którym wszystko cichnie i zaczną się konkrety. Podejrzewałem, że wtedy będę mógł streścić rycerskiemu gremium swój raport i sytuację w trzech najbardziej dotkniętych katastrofą hrabstwach; to właśnie ten temat zajmował lwią część moich myśli i nastawiał na działanie, odsuwając chęć celebracji i wgryzienia się w klasycznie salonową rozmowę-zakąskę, stanowiącą zgrabne przejście do bardziej ważkich tematów.
Spokojną obserwację przerwało jednak pojawienie się kogoś, kogo zobaczyć się nie spodziewałem. Nie w rycerskim gronie, nie bez kajdan, nie bez uprzedniej wiadomości. Lucinda – jak teraz na nią wołano? Wszak wyparła się rodziny, krwi, ideałów, wszystkiego – wkroczyła do sali z wysoko uniesioną głową, jakby rebeliancką manierą rzucała nam wszystkim wyzwanie. Nikt jednak nie sięgnął po różdżkę, Śmierciożercy zachowali posągowy spokój, zatem i moje dłonie pozostały splecione na stole, choć nie pojmowałem absurdu sytuacji.
Chwała Czarnemu Panu – odparłem machinalnie, z pełnym szacunkiem wobec najpotężniejszego czarodzieja wszech czasów; żadne inne słowa nie pasowały do tej okazji. Nim jednak Deirdre przeszła do konkretów, dosłyszałem stłumiony dźwięk odsuwanego krzesła, kątem oka zauważyłem jak z miejsca powstaje namiestnik Suffolk. Wysłuchałem jego przemówienia w absolutnej ciszy, ale słowa – o zgrozo – pozostawiły jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi.
Nie dałem wiary jego wypowiedzi, a przynajmniej nie w pełni; Zakon Feniksa, choć w istocie złożony z niebezpiecznych kretynów posiadających w sobie zaskakująco spory potencjał magiczny, szczycił się przecież tym, że stronił od czarnej magii, stronił od prawdziwej potęgi oferowanej przez tę moc, a każdy spotkany przeze mnie rebeliant powtarzał w kółko, jak mantrę, to samo: czarna magia jest sztuką plugawą, niegodną czarodzieja. Ich hipokryzja nie byłaby co prawda specjalnym zaskoczeniem, ale dlaczego w takim razie zdecydowano się użyć czarnej magii – wybitnie splecionej klątwy, jak sądziłem, skoro utrzymała się przez tyle czasu i poczyniła tak znaczące zmiany w sposobie jej myślenia? Dlaczego wróg nie związał jej ze sobą przysięgą wieczystą?
Postawa namiestnika Suffolk budziła moje głębokie rozczarowanie: nie tylko wymagał szacunku dla kobiety, która napluła rodzinie w twarz i splugawiła własną krew, ale także pokazywał, że można zdradzić ideę, zdradzić to, za co walczymy, i powrócić na łono rodziny bez większej szkody – czymże innym był wspomniany przez niego akt łaski i nagroda w postaci zaproszenia na spotkanie? Czy miała chociaż istotne wiadomości o tym, co planowali rebelianci? Czy jej wiedza pozwoliła wtajemniczonym jednostkom na udaremnienie kolejnego bezsensownego zamachu? Nie słyszałem o żadnej sprawie w którą by się zaangażowała i choć nigdy nie przypisywałem sobie wszechwiedzy, tak tliły się we mnie poważne wątpliwości co do przydatności Lucindy. Trafiając na list gończy wykazała się ponadprzeciętną znajomością uroków, ale jaki z nich pożytek, skoro miała niebawem zostać żoną namiestnika? Czy Macnair przewidywał, że jego narzeczona pójdzie w bój, tak jak miała to w zwyczaju robić po stronie parszywej rebelii? W tym momencie ciekawiło mnie stanowisko Morgany w tej sprawie – czy planowała przyjąć do szlacheckiej rodziny czarownicę, która szarpie się z bandytami po rowach?
Nie mieściło mi się to w głowie i choć cisnęło mi się na usta wiele nieprzychylnych słów, tak ograniczyłem się do pełnego rozczarowania spojrzenia, które posłałem siedzącemu naprzeciwko Tristanowi. Chciałem go spytać, czy żądanie szacunku dla zdrajczyni krwi to odrobinę nie za dużo, ale znów – nie zwykłem uciekać się do braku szacunku wobec postawionych wyżej od siebie. Decyzję namiestnika przyjąłem zatem do wiadomości z dużą dozą sceptycyzmu. Nic więcej i nic mniej.
Słysząc płynące z mównicy zaproszenie, sięgnąłem po spoczywającą na stoliku teczkę i opuściłem miejsce nie czyniąc przy tym zbędnego hałasu. Pewnym krokiem pokonałem dzielącą mnie od podestu odległość i już po chwili zająłem miejsce Deirdre, w międzyczasie bezgłośnie dziękując jej za udzielenie głosu.
Zaszeleściły rozkładane dokumenty; pobieżnie, w mgnieniu oka, przejrzałem zawartość pierwszej strony. West Sussex.
Tymczasowy punkt dowodzenia w Crawley notuje przekroczenie tysięcznego progu w ofiarach. Zachodnią granicę West Sussex osłabia zniszczenie ważnego punktu obronnego. Miasteczko Maldalk przestaje istnieć, potężna fala wdziera się głęboko w ląd zabierając ze sobą wszystko: plony, trzodę, budynki. Ludzi. Wedle statystyk jeden czarodziej lub czarownica umrze w przeciągu kolejnych czterech minut.
Zawiesiłem efektownie głos i powoli przeciągnąłem spojrzeniem po zgromadzonych, na krótszy moment zatrzymując się na Irinie; towarzyszyła mi wtedy, służyła radą Shackleboltom, tak samo jak ja.
Taki stan rzeczy zastaliśmy wraz z Iriną w dniu 23 sierpnia. Chaos i dezorganizacja, rozciągające się po horyzont ruiny i zalane pastwiska, lament i tragedia dla świata czarodziejów, powietrze przesycone przykrym zapachem wilgoci, pleśni i wszechobecnej śmierci. Lista zadań zdawała się nie mieć końca, ale w rzece potrzeb zdołaliśmy wyłowić te najpilniejsze. Wraz z lordem Lennoxem Shackleboltem omówiliśmy sprawy pochówków ciał, Irina dostarczyła niezbędnych w tym fachu wskazówek. W ten sposób uniknęliśmy zbyt płytkich, niedbałych pochówków, które groziłyby epidemią na masową skalę. Odłowiono także ciała z rzek i zamkniętych akwenów wodnych; trupi jad wydzielany przez ciała nie zatruł żadnej rzeki i żadnego akwenu.
Przerzuciłem trzy strony raportu na raz, choć nawet nie spojrzałem w jego stronę. Sekcja piąta, ustęp trzeci. Problem spichlerza.
Sierpień to końcowy czas żniw, oznacza to mniej więcej tyle, że zboże w większości zostało już zebrane i zabezpieczone. Kolosalna fala wdarła się daleko w ląd i pozostawiła po sobie zalane pastwiska i pola wraz z gnijącymi produktami rolnymi. Na nieszczęście mieszkańców West Sussex, uszkodzeniu lub zalaniu uległy także spichlerze, w tym także ten centralny, znajdujący się w bezpośredniej okolicy Crawley. Jego odbudowa to czasochłonny proces, a sama budowa wciąż mierzy się z problemem wakatów. Wyraźny ubytek trzody, jak i brak odpowiednich pastwisk do wypasu spowodował wystrzelenie w górę cen mięsa; z moich informacji wynika, że po dziś dzień racje żywnościowe są tam wydzielane z odpowiednim przelicznikiem gratyfikującym czarodziejów, którzy nie migają się od obowiązku.
Kolejnym palącym problemem było zanihilowanie lądowiska dla abraskanów przez odłamki komety; tamtejszy szlak zaopatrzeniowy mocno na tym ucierpiał, a same magiczne stworzenia oszalały w wyniku kontaktu z magicznym pyłem. Część z nich została spisana na straty, część została poddana obserwacji, sam szlak natomiast uziemiono. Transport większych towarów odbywa się drogą lądową.
Wsparłem dłonie o mównicę, znów przeciągnąłem spojrzeniem po sali.
Ostateczny bilans strat szacuje się na 80%, a naszym największym przeciwnikiem po sierpniowej tragedii jest czas wraz z nadchodzącą zimą. Pogoda nie dopisała, ziemia wciąż jest wilgotna i niestabilna, wyzwaniem będzie obliczenie konstrukcji w taki sposób by utrzymała się w posadach. Wciąż brakuje magomedyków i eliksirów, ale sytuacja w West Sussex jest stabilna; zatrzymano falę zgonów, podjęta została krótka kampania społeczna uświadamiająca zagrożenia związane z pyłem, zwiększono liczbę patroli przy zniszczonym punkcie obronnym na granicy z ziemiami rebeliantów – zamknąłem sprawę raportu z ziem Shackleboltów krótkim podsumowaniem i znów niespiesznie przewróciłem kolejne strony raportu. Pominąłem wszystkie sporządzone w nim wyliczenia, tabele, wykresy, przewidywania i krótsze sprawozdania z każdej z przedstawionych przeze mnie czynności. Widok kolejnego tłustego nagłówka zwiastującego drugą część raportu wzbudził we mnie mieszane uczucia; poziom szacowanych strat rósł, a sytuacja West Sussex – choć tragicznie stabilna – wcale nie była najgorsza.
Isle of Wight – zwróciłem się ponownie do sali po subtelnej pauzie – tragedia w Trane, popularnym miejscu wypoczynku nad samym brzegiem kanału La Manche; uderzenie komety zmiotło cały kompleks. Trzęsienie ziemi i wstrząsy wtórne zabierają kolejne setki istnień, samą glebę pozostawiając w stanie co najmniej zastanawiającym; pęknięcia i wyrwy powodują kolejne straty, stwarzają ryzyko dla nielicznych ocalałych. Pęka największa tama, w połączeniu ze skutkami przejścia potężnej fali na wyspie rozpoczyna się nowa tragedia: powódź – zawiesiłem głos, dając wybrzmieć słowom obrazującym rozmiar tej tragedii. Z Corneliusem pojawiliśmy się tam ledwo dziesięć dni po katastrofie, a widok i tak można było zamknąć w krótkim, acz dosadnym słowie “ruina”. Jak więc krajobraz prezentował się zaraz po upadku meteorytu i przejściu wielkiej fali? Nie chciałem sobie tego nawet wyobrażać.
Wraz z Corneliusem udaliśmy się na wyspę w dniu 24 sierpnia, w omawianiu najbardziej palących potrzeb hrabstwa towarzyszył nam lord Armel Lestrange. W pasmach nieszczęść i tragedii Lestrange’owie doszukali się okruchów optymizmu: Hampshire znajdowało się – i nadal znajduje – w o wiele lepszej sytuacji niż pokonana żywiołem wyspa. To właśnie stamtąd zlecono transport wody pitnej w beczkach, a część dotkniętej kataklizmem ludności przesiedlono na stały ląd. Magiczne stocznie, częściowo zmiecione potęgą fali, szybko wróciły do pracy, produkcja okrętów znacząco zwolniła, ale nie ustała. – Bezgłośnie zabębniłem palcami o pulpit mównicy. – Godnym szczególnego podkreślenia jest odkrycie nowych właściwości wodorostów z ukrytej w głębinach wioski trytonów. Istoty te także ucierpiały w wyniku przejścia fali, ale zgodziły się odstąpić część terenu na zbiory, choć nie za darmo. Dzięki temu posunięciu ludzie, którzy borykali się z konsekwencjami wdychania ciemnego pyłu mogli zażyć nieco ulgi: podwodne skarby wykazały właściwości łagodzące tak objawy, jak i skutki niezbadanej dotąd materii – kontynuowałem przemówienie spokojnym, wyważonym głosem, spoglądając po ogóle sali, łapiąc kontakt wzrokowy z losowymi słuchaczami.
Na problem uszkodzonej tamy początkowo nie znaleziono trwałego rozwiązania: przez pierwsze dni po wyłomie wodę utrzymywała w ryzach sieć skomplikowanych zaklęć, ratując tym samym teren przed pogrążeniem się pod wodą. Wyspa po przejściu fali borykała się z podwyższonym poziomem wód w rzekach i jeziorach, pęknięcie tamy było gwoździem do trumny, ale całkowitym spisaniem na straty byłoby pozwolenie na to, by woda uciekała bez kontroli, nieprzerwanie. Nurt tamtejszej rzeki osiągał zawrotne prędkości, wylewitowanie platformy zdolnej utrzymać robotników i konstruktorów nadzorujących pracę leżało poza naszymi możliwościami. Po konsultacji z lordem nestorem podjąłem decyzję o odesłaniu z kolonii trolli w Ironbridge czterech jednostek o odpowiedniej masie i dostatecznym rozumie by pojąć dyktowane im polecenia. Połączenie półtoratonowych trolli górskich z magią i zmysłem konstrukcyjnym lokalnych maginżynierów pozwoliło załatać podstawę tamy i w bezpiecznych warunkach przejść do odbudowy.
Uśmiechnąłem się kątem warg, cierpko i krótko. Podjęte działania grzały serce i napawały optymizmem, ale na panów tamtejszych rejonów wciąż czekało mnóstwo pracy.
Straty Isle of Wight wynoszą w przybliżeniu 83%, co – biorąc pod uwagę niewielki rozmiar terenu – jest absolutną katastrofą. Nieśmiałe osłodzenie sytuacji stanowi stabilna sytuacja w okolicach tamy, jak i samego Hampshire. Prognozy dla tego regionu w znacznej mierze pokrywają się z tymi dla West Sussex: ziemia nadal przesiąknięta jest wodą, tereny użytkowe niezdatne do czegokolwiek poza magicznym osuszaniem. Zima będzie stanowić wyzwanie, być może największe w historii regionu.
Tym razem nie zrobiłem żadnej pauzy, od razu przeszedłem do ostatniej sprawy i najgorszego przebiegu pamiętnej Nocy Tysiąca Gwiazd:
Surrey. Odłamek komety spada w samym centrum stolicy hrabstwa, zabijając przy tym setki osób. Jeszcze większe odłamki dziesiątkują całe hrabstwo, obracając tę zieloną krainę w pasmo szarych ruin, popiołów i sczerniałych kości. W wyniku niszczycielskiej siły kolejnych meteorytów na terenie hrabstwa powstaje olbrzymi krater o średnicy kilkuset metrów. Płoną lasy, płoną łąki, płoną miasta i choć Surrey nie sięga wielka fala, tak dosięga je trzęsienie ziemi, które dokłada swoją część w tej jednoaktowej tragedii.
Gdy końcem sierpnia spotkałem się z lordem Reganem Crouchem odniosłem wrażenie, jakby kometa spadła tam ledwie wczoraj. Nie ostał się tam kamień na kamieniu, a wyłowienie z krajobrazu pełnego zniszczeń i ruin ocalałego budynku można było uważać za prawdziwy przypadek, jakby przeoczenie nieznanej nam siły, która sprowadziła kataklizm na ziemię. Woda pitna urosła do rangi płynnego złota, podobnie jak i żywność. Rozrastająca się bezdomność wpłynęła na wskaźniki przestępczości, a nad powstałym chaosem trudno było zapanować. Stabilna sytuacja utrzymująca się w Middlesex pozwoliła zaadresować część problemów w Surrey, ale Crouchowie nie są samowystarczalni. Zniszczenia w tamtym rejonie szacuje się na niepełne 100%, miną lata nim ziemia ponownie będzie zdatna pod uprawę, miną miesiące nim będzie można na niej z powodzeniem coś postawić. Prognozy nie są optymistyczne; zima będzie ostatecznym sprawdzianem dla nas wszystkich – zakończyłem, ponownie przyglądając się uczestnikom spotkania. Mój raport dobiegł końca, ale nie opuściłem podestu, nie odstąpiłem od mównicy, gotów udzielić odpowiedzi na ewentualne pytania lub propozycje poprawy sytuacji.

|czas na odpis: do 16 października 23:59


close your eyes, pay the price for your paradise


Harlan Avery
Harlan Avery
Zawód : analityk finansowy, doradca nestora
Wiek : 44
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

I know there will come a day
When red runs the river

OPCM : 7 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 21 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11936-harlan-avery#368946 https://www.morsmordre.net/t12105-vidar#372860 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f230-shropshire-ludlow-castle https://www.morsmordre.net/t12103-skrytka-bankowa-nr-2578#372853 https://www.morsmordre.net/t12106-harlan-avery#372876
Re: Sala bankietowa [odnośnik]14.10.24 18:55
Sala zapełniając się kolejnymi gośćmi stawała się coraz głośniejsza. Głosy, szepty - zlewały się ze sobą tworząc istny szum, a jednak dało się zrozumieć każdego kto dosiadał się do stolika. Zebrała się duża grupa - osoby, które zdawało się, że od zawsze służyły Czarnemu Panu i parę nowych twarzy, które widziały możliwości jakie stały za wspieraniem ich sprawy. To wróżyło pozytywnie na przyszłość. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Dostrzegając uśmiech satysfakcji na twarzy lord Rosiera poczuła pewną ulgę. Pomimo tego, że nie żywiła do niego wielkiej sympatii, był mężem jej przyjaciółki oraz potężnym czarodziejem, w którym nie chciała mieć wroga. Mogła mieć żal, jednak nie chciała, aby pewne sprawy rzutowały na działania w ramach tej samej organizacji. Nie chciała też, aby Evandra była zmuszona wybierać między przyjaciółką a mężem. Gdyż doskonale wiedziała, to by wygrał.
Cieszyła się zaś jej obecnością, dodawało jej to siły i spokoju. Lady doyenne była dla niej od zawsze siostrą, której nigdy nie miała żyjąc w otoczeniu licznych kuzynów i braci.
Wzrokiem wodziła niespiesznie po zebranych, a kiedy dostrzegła spojrzenie Drew odpowiedziała ledwie dostrzegalnym uśmiechem i nieznacznym skinieniem głowy. Następnie skupiła całą swoją uwagę na niezobowiązującą rozmowę jaka toczyła się przy ich stoliku. Po chwili Namiestnik Suffolk zabrał głos skupiając wszystkich uwagę, na sobie. Uczyniła podobnie, zwłaszcza, że wyjaśnienie obecności Lucindy było wręcz oczekiwane. Plotki o jej powrocie rozeszły się lotem błyskawicy po wszystkich zainteresowanych, ciężko było odróżnić plotki od prawdy, a tym bardziej, że każda informacja zdawała się być jak najbardziej prawdopodobna.
Oszukana i zdradzona przez buntowników. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić jak okrutny musiał być powrót do pełnej świadomości. Jak bardzo musiało ją uderzyć to do czego się przyczyniła, jak wiele szkód wyrządziła sądząc, że czyni dobrze. Znając potęgę run, siłę magii, której doświadczali ostatnimi czasy wręcz namacalnie nie miała żadnych wątpliwości, że druga strona będzie robić wszystko, aby wykorzystać tę wiedzę przeciwko nim. Jednak to kolejna i ostatnia informacja najmocniej ją uderzyła. Pod blatem stołu zacisnęła dłonie na materiale sukni, serce zabiło szybciej, a dusza zamarła. Na twarzy pozostał spokój kiedy szarozielonym spojrzeniem utkwionym w Lucindzie siedziała niemalże nieruchomo. Jedynie słowa wydawały się wybrzmiewać jak przez ścianę, jakby ktoś nagle wszystko zagłuszył za pomocą jednego zaklęcia.
Nie miała żadnych oczekiwań.
Tak przynajmniej sądziła.

Zaraz jednak kolory, dźwięki oraz zapachy do niej powróciły gdy Drew zajął swoje miejsce, a głos zabrała Deirdre. Po chwili zaś siedzący przy ich stoliku lord Avery ruszył ku mównicy, aby podzielić się swoim raportem. Słowa czarodzieja przypomniały jej o nocy, w której obawiała się, że straci swoje życie. Widziała wtedy cienie otaczające zarówno Tristana oraz Deirdre. Od tego czasu minęło wiele dni i nocy, w trakcie których pracowali w pocie czoła, aby podnieść się po tej katastrofie. Jednak w porównaniu z Sussex, Isle of Wight czy Surrey to hrabstwo Durham trzymało się dobrze, straty nie były aż tak wielkie, choć nadal dewastujące i spędzające sen z powiek. Na wieść o wyspie rodzinnej Evandry zerknęła na przyjaciółkę, by być jej wsparciem w tej trudnej chwili. Następnie nachyliła się delikatnie w stronę kuzyna -Myślisz, że jesteśmy w stanie przyjąć jakąś część poszkodowanych z ziem Surrey? - Zerknęła na Xaviera, nie chcą od razu głośno deklarować pomocy bez konsultacji. Obydwie byli mocno zaangażowani w działania w Durham. Odbudowa domów, przerabianie tych pozostałych po mugolach, rozbiórki budynków aby pozyskać budulec sprawiły, że część mieszkańców zyskała nowy dach nad głową, inni przenieśli się do mieszkań w kamienicach w stolicy, w których mogli zastanowić się co robić dalej i jak pozbierać się po utracie całego dorobku życia. Mogli kogoś wesprzeć, ale też musieli dbać o swoich ludzi i nie mogli dopuścić do masowych migracji.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sala bankietowa - Page 25 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke

Strona 25 z 28 Previous  1 ... 14 ... 24, 25, 26, 27, 28  Next

Sala bankietowa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach