Sala bankietowa
Strona 30 z 30 • 1 ... 16 ... 28, 29, 30
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala bankietowa
Sala bankietowa służy organizacji mniejszych koncertów, ale też innych wykwintnych uroczystości, pozbawiona podwyższonej sceny oraz typowej widowni buduje kameralny klimat. Kiedy do sali wchodzą goście, wewnątrz pojawiają się wygodne, szerokie fotele wyścielane czarnym aksamitem, rozrzucone chaotycznie, nie jak teatralna widownia w ilości odpowiadającej zbierającym się gościom. Szeroki parkiet wykonany z ciemnego drewna lśni i odbija sylwetki gości niemal jak lustro; zwykle pozostaje pusty, pozostawiając miejsce na taniec przy koncertujących muzykach. Na podobne uroczystości wpuszczani są jedynie odpowiednio elegancko ubrani goście. W razie potrzeby miejsce to zamienia się w salę bankietową, a szeroki parkiet przecina równie długi stół, przy którym ustawiają się owe fotele. Wysokie jaśniejące bielą ściany zdobią trzy akty przedstawiające syreny występujące w Fantasmagorii, tu i ówdzie ustawiono pękate porcelanowe donice obsadzone zaczarowanymi kwiatami o intensywnym zapachu. Stojące kandelabry rzucają na całość blade, romantyczne światło blaskiem kilkudziesięciu świec, olbrzymie okno, przez które mogłoby się przebić dzienne światło, przysłania przejrzysta granatowa firanka. Pomiędzy fotelami lewitują srebrne tace z szampanem, owocami i francuskimi przystawkami.
Muffliato.Podgląd mapki i pierwszy post - spotkanie Rycerzy Walpurgii.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Chciała konkretów i w końcu je otrzymała.
Nim jeszcze przybyli do Fantasmagorii, było dla niej jasne, że podczas spotkania omówione zostanie pokłosie sierpniowej katastrofy oraz to, jakie działania muszą podjąć, by w sposób kompleksowy zaadresować wciąż pilne potrzeby, rozpocząć jednomyślną odbudowę podlegających im hrabstw, solidarnej, lepszej Anglii. Nie spodziewała się jednak dalszej części przemowy namiestnika Warwickshire – tej odnoszącej się do stworzenia organizacji Giermków, a także przemienienia Hogwartu w placówkę o wiele odpowiedniejszym programie nauczania. Wizja, którą opisywał Ramsey, wzbudziła w niej całą gamę uczuć, od zaskoczenia, przez ekscytację, aż po zaniepokojenie, nie odbiły się one jednak w mimice lady Avery. Jedynym, co mogło zdradzić ją z intensywnym roztrząsaniem pewnych kwestii w skrytości własnego umysłu, była stała wędrówka smukłych palców po wciąż leżącej na stole papierośnicy.
Domyślała się, co na ten temat myślał Harlan – że oto na horyzoncie pojawiło się rozwiązanie wracającego raz po raz dylematu. I zapewne miał rację; czy tego chciała, czy nie, nie mogli postąpić inaczej jak przyodziać Lorelei i Alexandra w mundurki Giermków, zatrzymać ich tu, w kraju. Na chwałę Rycerzy Walpurgii, na chwałę Czarnego Pana. Odpadały więc dalsze dyskusje na temat tego, jak kształcić do niedawna pobierającą nauki w Hogwarcie córkę, co uczynić ze zbyt młodym na rozpoczęcie edukacji w jakiejkolwiek placówce synem. Dotychczas powoli, wytrwale walczyła o posłanie Alexandra do Durmstrangu i jeszcze do dziś wierzyła, że w końcu odniesie sukces; kropla drążyła skałę, tak samo jej mniej i bardziej subtelne starania miały nakłonić męża do oddania najmłodszego z potomków w ręce norweskich czarnoksiężników. Niezmiennie stawiała tamtejszą akademię na piedestale, będąc przekonaną, że to najlepsze możliwe miejsce do kształcenia ich latorośli – musiała więc przełknąć nagłą zmianę sytuacji, przeanalizować wszystko to, co zostało powiedziane. Może wyjdzie im to na dobre. Może w ten sposób otrzymają stosowniejsze wykształcenie. Lepiej dostosowane do tego, co działo się w kraju oraz tego, co mogą przynieść kolejne lata.
Przywołała na usta subtelny uśmiech, nie sięgnął on jednak oczu; przelotnie podchwyciła spojrzenie Harlana, chciała z nim porozmawiać, lecz nie tutaj, jeszcze nie teraz, po czym wróciła do dalszego śledzenia przebiegu dyskusji.
– Drogie panie – zwróciła się do grona, które miało zająć się stworzeniem planu edukacji panien; z oczywistych względów temat ten leżał jej na sercu. – Nie mam najmniejszych wątpliwości, że ze stworzeniem planu edukacji dla młodych panien poradzicie sobie wprost znakomicie. Gdybym jednak mogła okazać się przydatna, w jakikolwiek sposób, pozostaję do waszej dyspozycji – spojrzała to na siedzące przy tym samym stoliku Evandrę, Primrose i madame Mericourt, to na zajmujące nieco dalsze miejsca Elvirę i Melisande. Na tej ostatniej zawiesiła spojrzenie na dłużej. – Wierzę również, że wiec oraz zbiórka zostaną zaplanowane i dopracowane w najdrobniejszym szczególe. Jeśli jednak jest coś, co mogłabym zrobić, by zdjąć z pań barków choć część organizacyjnego ciężaru, na przykład zająć się mundurkami, oferuję się z pomocą. – Nie miała zamiaru wchodzić nikomu w paradę, żadne z tych przedsięwzięć nie wymagało jej udziału, uznała jednak za stosowne zadeklarować chęć zaangażowania się we wspomniane inicjatywy. W pierwszej kolejności zamierzała wesprzeć męża w wyselekcjonowaniu odpowiednich trolli, które następnie miały zostać przetransportowane na arenę, a tam dostarczyć ludziom, cóż, rozrywki; do tematu walk podchodziła bezemocjonalnie, nie byłby to pierwszy raz, gdy obsadzano niemagów w takiej właśnie roli, najwidoczniej gawiedź tego właśnie potrzebowała, zaś mugole nie zasługiwali na litość. Czyż nie rzucono ich na portową arenę już w trakcie ostatniego zimowego jarmarku na Tamizie?
Gdy poruszony został temat zajęć fizycznych, odnalazła wzrokiem sylwetkę lorda Rowle'a, którego znała nie tylko z rodzimych salonów, ale i czasów wspólnej edukacji w Durmstrangu. Czy rzeczywiście postulował zniesienie jakiekolwiek rozróżnienia między wyzwaniami stawianymi przed młodzieńcami i pannami? Miała nadzieję, że nie. Czym innym były zajęcia z jazdy konnej i szermierki, nie widziała w tych formach aktywności nic nieodpowiedniego dla młodej kobiety, gdyby jednak ktokolwiek chciał zmusić Lorelei do nauki żeglugi, nie zawahałaby się protestować. Powstrzymała się jednak, gdyż lord Travers zadał już pytanie, które najpewniej miało postawić sprawę jasno i rozwiać jej wątpliwości.
Rozmowa zboczyła na odmienne tory, skupiając się na przedziwnych zdarzeniach, które miały miejsce latem, jeszcze przed sierpniową katastrofą. Nie wiedziała o nich wiele, o niektórych nie słyszała do tej pory wcale, toteż z zainteresowaniem śledziła wypowiedzi kolejnych zabierających głos czarodziejów; pokrzepienie przynosił jej fakt, że ich przyszłość spoczywała w rękach tak kompetentnych jednostek.
| jeśli coś namieszałam, to kajam się
Nim jeszcze przybyli do Fantasmagorii, było dla niej jasne, że podczas spotkania omówione zostanie pokłosie sierpniowej katastrofy oraz to, jakie działania muszą podjąć, by w sposób kompleksowy zaadresować wciąż pilne potrzeby, rozpocząć jednomyślną odbudowę podlegających im hrabstw, solidarnej, lepszej Anglii. Nie spodziewała się jednak dalszej części przemowy namiestnika Warwickshire – tej odnoszącej się do stworzenia organizacji Giermków, a także przemienienia Hogwartu w placówkę o wiele odpowiedniejszym programie nauczania. Wizja, którą opisywał Ramsey, wzbudziła w niej całą gamę uczuć, od zaskoczenia, przez ekscytację, aż po zaniepokojenie, nie odbiły się one jednak w mimice lady Avery. Jedynym, co mogło zdradzić ją z intensywnym roztrząsaniem pewnych kwestii w skrytości własnego umysłu, była stała wędrówka smukłych palców po wciąż leżącej na stole papierośnicy.
Domyślała się, co na ten temat myślał Harlan – że oto na horyzoncie pojawiło się rozwiązanie wracającego raz po raz dylematu. I zapewne miał rację; czy tego chciała, czy nie, nie mogli postąpić inaczej jak przyodziać Lorelei i Alexandra w mundurki Giermków, zatrzymać ich tu, w kraju. Na chwałę Rycerzy Walpurgii, na chwałę Czarnego Pana. Odpadały więc dalsze dyskusje na temat tego, jak kształcić do niedawna pobierającą nauki w Hogwarcie córkę, co uczynić ze zbyt młodym na rozpoczęcie edukacji w jakiejkolwiek placówce synem. Dotychczas powoli, wytrwale walczyła o posłanie Alexandra do Durmstrangu i jeszcze do dziś wierzyła, że w końcu odniesie sukces; kropla drążyła skałę, tak samo jej mniej i bardziej subtelne starania miały nakłonić męża do oddania najmłodszego z potomków w ręce norweskich czarnoksiężników. Niezmiennie stawiała tamtejszą akademię na piedestale, będąc przekonaną, że to najlepsze możliwe miejsce do kształcenia ich latorośli – musiała więc przełknąć nagłą zmianę sytuacji, przeanalizować wszystko to, co zostało powiedziane. Może wyjdzie im to na dobre. Może w ten sposób otrzymają stosowniejsze wykształcenie. Lepiej dostosowane do tego, co działo się w kraju oraz tego, co mogą przynieść kolejne lata.
Przywołała na usta subtelny uśmiech, nie sięgnął on jednak oczu; przelotnie podchwyciła spojrzenie Harlana, chciała z nim porozmawiać, lecz nie tutaj, jeszcze nie teraz, po czym wróciła do dalszego śledzenia przebiegu dyskusji.
– Drogie panie – zwróciła się do grona, które miało zająć się stworzeniem planu edukacji panien; z oczywistych względów temat ten leżał jej na sercu. – Nie mam najmniejszych wątpliwości, że ze stworzeniem planu edukacji dla młodych panien poradzicie sobie wprost znakomicie. Gdybym jednak mogła okazać się przydatna, w jakikolwiek sposób, pozostaję do waszej dyspozycji – spojrzała to na siedzące przy tym samym stoliku Evandrę, Primrose i madame Mericourt, to na zajmujące nieco dalsze miejsca Elvirę i Melisande. Na tej ostatniej zawiesiła spojrzenie na dłużej. – Wierzę również, że wiec oraz zbiórka zostaną zaplanowane i dopracowane w najdrobniejszym szczególe. Jeśli jednak jest coś, co mogłabym zrobić, by zdjąć z pań barków choć część organizacyjnego ciężaru, na przykład zająć się mundurkami, oferuję się z pomocą. – Nie miała zamiaru wchodzić nikomu w paradę, żadne z tych przedsięwzięć nie wymagało jej udziału, uznała jednak za stosowne zadeklarować chęć zaangażowania się we wspomniane inicjatywy. W pierwszej kolejności zamierzała wesprzeć męża w wyselekcjonowaniu odpowiednich trolli, które następnie miały zostać przetransportowane na arenę, a tam dostarczyć ludziom, cóż, rozrywki; do tematu walk podchodziła bezemocjonalnie, nie byłby to pierwszy raz, gdy obsadzano niemagów w takiej właśnie roli, najwidoczniej gawiedź tego właśnie potrzebowała, zaś mugole nie zasługiwali na litość. Czyż nie rzucono ich na portową arenę już w trakcie ostatniego zimowego jarmarku na Tamizie?
Gdy poruszony został temat zajęć fizycznych, odnalazła wzrokiem sylwetkę lorda Rowle'a, którego znała nie tylko z rodzimych salonów, ale i czasów wspólnej edukacji w Durmstrangu. Czy rzeczywiście postulował zniesienie jakiekolwiek rozróżnienia między wyzwaniami stawianymi przed młodzieńcami i pannami? Miała nadzieję, że nie. Czym innym były zajęcia z jazdy konnej i szermierki, nie widziała w tych formach aktywności nic nieodpowiedniego dla młodej kobiety, gdyby jednak ktokolwiek chciał zmusić Lorelei do nauki żeglugi, nie zawahałaby się protestować. Powstrzymała się jednak, gdyż lord Travers zadał już pytanie, które najpewniej miało postawić sprawę jasno i rozwiać jej wątpliwości.
Rozmowa zboczyła na odmienne tory, skupiając się na przedziwnych zdarzeniach, które miały miejsce latem, jeszcze przed sierpniową katastrofą. Nie wiedziała o nich wiele, o niektórych nie słyszała do tej pory wcale, toteż z zainteresowaniem śledziła wypowiedzi kolejnych zabierających głos czarodziejów; pokrzepienie przynosił jej fakt, że ich przyszłość spoczywała w rękach tak kompetentnych jednostek.
| jeśli coś namieszałam, to kajam się
And when the sun fell down
And when the moon failed to rise
And when the world came apart
Where were you? Were you with me?
And when the moon failed to rise
And when the world came apart
Where were you? Were you with me?
Idun Avery
Zawód : znawczyni trolli, pasjonatka perfumiarstwa
Wiek : 37
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
a wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk
OPCM : 2 +2
UROKI : 2 +1
ALCHEMIA : 11 +5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Słowa Deirdre przyjemnie połaskotały ego pani Sallow; potraktowane czerwienią usta Valerie wygięły się we wdzięcznym uśmiechu, pochyliła głowę w sposób podobny do tego, w jaki przyjmowała komplementy po występach. Jednocześnie złapała spojrzenie lady Rosier, która zaoferowała swą pomoc w odnalezieniu artystów do przygotowania książki dla dzieci. Jako matka była ciekawa tego, jakie finalnie treści będzie poruszać owo dzieło. Hersilia wciąż jeszcze była w wieku, w którym prosiła swą matkę o czytanie wszelkiego rodzaju bajek, może i ta przypadnie jej do gustu?
Wyprostowała się jednak — na tyle, na ile pozwalał jej stan — gdy głos zabrał lord Rosier. Przedstawiona przez niego wizja miała jak najbardziej sens, a sama śpiewaczka nie zamierzała z tym — ani, po prawdzie, z nim — dyskutować, gdyż tak naprawdę rozwiał ewentualne wątpliwości na temat zajmowanego przez Śmierciożerców stanowiska względem jej pomysłu. Czasem przyjemnie było posłuchać mądrzejszych od siebie. Wspomnienie Hersilii, w dodatku z imienia, spotkało się z przyjemnym zaskoczeniem. Nie spodziewała się, że lord Rosier uzna informacje o jej córce za istotne, tym mocniej zamigotały iskry zadowolenia w jej jasnych oczach.
— Skończy osiem lat na kilka dni przed wiecem — odpowiedziała z dumą, jej córka była cudowną małą czarownicą o pięknym, słowiczym głosie. — Wierzę się, że bez problemu odnajdzie się w roli Giermka Nocy Walpurgii — dodała po chwili, nie spuszczając spojrzenia z Tristana. Na koniec jego wypowiedzi skinęła głową z uznaniem. — Dziękuję za obszerne wyjaśnienie, sir. Wasze rozwiązanie zdecydowanie bardziej odpowiada powadze organizacji — nie miała problemu przyznać komuś racji, gdy przedstawiał jej lepsze argumenty od jej własnych. To, że działo się tak dość często, było już zgoła inną kwestią. Tristan Rosier wzbudzał jej szacunek nie tylko jako Śmierciożerca, ale też jako czarodziej potrafiący zgrabnie przekazać to, co myśli, czujący się dobrze z posiadanym autorytetem.
Gdy Ramsey przemawiał ponownie, zwracając się kolejno do zgromadzonych, wyjątkowo cierpliwie czekała na swoją kolej. Czując spojrzenie Mulcibera na sobie, zwróciła głowę w jego kierunku; na szczęście nie musiała wychylać się do przodu i zakłócać widok Ignotusowi.
— Z przyjemnością — odpowiedziała, przenosząc wzrok na Melisande, która w podobnych słowach przystała na współpracę. Skinęła jej głową, zgadzając się na omówienie szczegółów po spotkaniu. Miały przed sobą spory orzech do zgryzienia, ale była pewna, że arystokratyczne wychowanie Melisande i jej własne, typowe dla wyższej klasy średniej pomoże im odpowiednio zaadresować kwestię ubioru młodzieży niezależnie od jej pochodzenia socjoekonomicznego. Gdy głos zabrała Idun, proponując swoje zajęcie się mundurkami, Valerie spojrzała tylko na lady Travers, oddając ostateczną decyzję w jej ręce.
Jej uwagę skupił na chwilę lord Rowle. Początkowa propozycja zajęć fizycznych bez podziału na płeć spotkała się z uniesieniem jasnej brwi w górę. Dziewczynki nie miały podobnych warunków fizycznych, co chłopcy. Nie wyobrażała sobie widoku Hersilii, jej słodkiej, delikatnej córki z rapierem w ręce. Na całe szczęście nie musiała zabierać w tej kwestii głosu, pytanie Manannana w zupełności wystarczyło. Jednakże, gdy wypowiedział słowa o tym, że brak sztuki nie czynił z mężczyzny barbażyńcy, poczuła, jak robi jej się gorąco. Pochodziła z rodziny, której nazwisko stało się synonimem artysty—muzyka, rodziny, która zajmowała się tym od samego początku swego istnienia. Nie uważała, żeby jej ojciec czy bracia wyszli na klasycznym wychowaniu Vanitych, czy też posiadanych przez siebie umiejętnościach źle. Nic im nie brakowało. Rodzina wspierała Rycerzy Walpurgii, była surowa w wychowaniu, co Valerie poznała również na własnej skórze. Aby być muzykiem, należało posiadać wewnętrzną dyscyplinę. Nim jednak zdążyła zabrać głos, zrobiła to Evandra, w pięknych słowach zamykając to, co kłębiło się w głowie madame Sallow.
Niestety, następne słowa Mulcibera sprawiły, że nie czuła się już równie pewnie. Wspomnienie lipca przyniosło ze sobą zapach ziół, które przepisał jej uzdrowiciel, a które miała pić na swoje uspokojenie, przypomniało również o spotkaniu z lordem Burke w Pałacu Zimowym. Wolałaby nie pamiętać tamtego polowania.
Trwała w milczeniu, chłonąc każdą kolejną informację. Krwawy Theo był dla niej nowością, nic dziwnego zresztą, nie obracała się na co dzień w towarzystwie osób, które posiadałyby podobne przydomki. Gdy Ramsey zwrócił się do Xaviera, sama zaogniskowała spojrzenie na lordzie Burke, spodziewając się tego, co powie. Niepokój rozlał się po jej ciele jeszcze szerzej, ale nie była w stanie od razu zabrać głosu. Potrzebowała chwili, aby przebić się przez warstwy swego strachu i tym mocniej odczuwała brak Corneliusa. Przy nim potrafiła prędzej zebrać się z krytycznych stanów. Tym razem poczekała, aż wszyscy zabiorą głos, sama odzywając się w pewnym momencie:
— Tak jak raczył wspomnieć lord Burke, widział on moje wspomnienie. Z końcem lipca zostaliśmy z mężem zaproszeni przez lorda nestora Avery na polowanie, które uczcić miało urodziny jednego z lordów. Gdy znaleźliśmy się na miejscu, w lesie Wenlock Edge, zerwał się wiatr, pojawiły się szepty. Konie, w tym mój, przestraszyły się, zaczęły uciekać. Mój wierzchowiec zaprowadził mnie na polanę. Spadłam z niego, a gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam bestię. Była wysoka, sylwetką przypominała człowieka, ale nie mogła nim być, była tak ciemna, jakby pochłaniała całe światło wokół. Miała... długie ręce, a na nich trzy zakrzywione szpony, z pleców wyrastało coś, co przypominało kolce, a łysa czaszka posiadała olbrzymie rogi, powyginane jak gałęzie. Miała oczy w kolorze szkarłatu i przez moment patrzyła wprost na mnie, ale nie zaatakowała. Uciekła, spłoszona, na czterech kończynach jak zwierzę, a gdy weszła w cień między drzewami, rozmyła się, jak w czarnej mgle. Dopiero później dostrzegliśmy, że obok, przebity na wylot przez klatkę piersiową gałęzią wisiał człowiek. Dowiedzieliśmy się, że był jednym z zaginionych w okolicy czarodziejów, ci wydawali się być w agresywnym transie, to oni mu to zrobili — wreszcie nabrała większy oddech, czując, jak z zimna jej palce zaczynają powoli drętwieć. Nie lubiła wracać do tamtego dnia. Nie była silna psychicznie, jako artystka była wrażliwsza, a to, co widziała, nie należało do pięknych widoków.
Wyprostowała się jednak — na tyle, na ile pozwalał jej stan — gdy głos zabrał lord Rosier. Przedstawiona przez niego wizja miała jak najbardziej sens, a sama śpiewaczka nie zamierzała z tym — ani, po prawdzie, z nim — dyskutować, gdyż tak naprawdę rozwiał ewentualne wątpliwości na temat zajmowanego przez Śmierciożerców stanowiska względem jej pomysłu. Czasem przyjemnie było posłuchać mądrzejszych od siebie. Wspomnienie Hersilii, w dodatku z imienia, spotkało się z przyjemnym zaskoczeniem. Nie spodziewała się, że lord Rosier uzna informacje o jej córce za istotne, tym mocniej zamigotały iskry zadowolenia w jej jasnych oczach.
— Skończy osiem lat na kilka dni przed wiecem — odpowiedziała z dumą, jej córka była cudowną małą czarownicą o pięknym, słowiczym głosie. — Wierzę się, że bez problemu odnajdzie się w roli Giermka Nocy Walpurgii — dodała po chwili, nie spuszczając spojrzenia z Tristana. Na koniec jego wypowiedzi skinęła głową z uznaniem. — Dziękuję za obszerne wyjaśnienie, sir. Wasze rozwiązanie zdecydowanie bardziej odpowiada powadze organizacji — nie miała problemu przyznać komuś racji, gdy przedstawiał jej lepsze argumenty od jej własnych. To, że działo się tak dość często, było już zgoła inną kwestią. Tristan Rosier wzbudzał jej szacunek nie tylko jako Śmierciożerca, ale też jako czarodziej potrafiący zgrabnie przekazać to, co myśli, czujący się dobrze z posiadanym autorytetem.
Gdy Ramsey przemawiał ponownie, zwracając się kolejno do zgromadzonych, wyjątkowo cierpliwie czekała na swoją kolej. Czując spojrzenie Mulcibera na sobie, zwróciła głowę w jego kierunku; na szczęście nie musiała wychylać się do przodu i zakłócać widok Ignotusowi.
— Z przyjemnością — odpowiedziała, przenosząc wzrok na Melisande, która w podobnych słowach przystała na współpracę. Skinęła jej głową, zgadzając się na omówienie szczegółów po spotkaniu. Miały przed sobą spory orzech do zgryzienia, ale była pewna, że arystokratyczne wychowanie Melisande i jej własne, typowe dla wyższej klasy średniej pomoże im odpowiednio zaadresować kwestię ubioru młodzieży niezależnie od jej pochodzenia socjoekonomicznego. Gdy głos zabrała Idun, proponując swoje zajęcie się mundurkami, Valerie spojrzała tylko na lady Travers, oddając ostateczną decyzję w jej ręce.
Jej uwagę skupił na chwilę lord Rowle. Początkowa propozycja zajęć fizycznych bez podziału na płeć spotkała się z uniesieniem jasnej brwi w górę. Dziewczynki nie miały podobnych warunków fizycznych, co chłopcy. Nie wyobrażała sobie widoku Hersilii, jej słodkiej, delikatnej córki z rapierem w ręce. Na całe szczęście nie musiała zabierać w tej kwestii głosu, pytanie Manannana w zupełności wystarczyło. Jednakże, gdy wypowiedział słowa o tym, że brak sztuki nie czynił z mężczyzny barbażyńcy, poczuła, jak robi jej się gorąco. Pochodziła z rodziny, której nazwisko stało się synonimem artysty—muzyka, rodziny, która zajmowała się tym od samego początku swego istnienia. Nie uważała, żeby jej ojciec czy bracia wyszli na klasycznym wychowaniu Vanitych, czy też posiadanych przez siebie umiejętnościach źle. Nic im nie brakowało. Rodzina wspierała Rycerzy Walpurgii, była surowa w wychowaniu, co Valerie poznała również na własnej skórze. Aby być muzykiem, należało posiadać wewnętrzną dyscyplinę. Nim jednak zdążyła zabrać głos, zrobiła to Evandra, w pięknych słowach zamykając to, co kłębiło się w głowie madame Sallow.
Niestety, następne słowa Mulcibera sprawiły, że nie czuła się już równie pewnie. Wspomnienie lipca przyniosło ze sobą zapach ziół, które przepisał jej uzdrowiciel, a które miała pić na swoje uspokojenie, przypomniało również o spotkaniu z lordem Burke w Pałacu Zimowym. Wolałaby nie pamiętać tamtego polowania.
Trwała w milczeniu, chłonąc każdą kolejną informację. Krwawy Theo był dla niej nowością, nic dziwnego zresztą, nie obracała się na co dzień w towarzystwie osób, które posiadałyby podobne przydomki. Gdy Ramsey zwrócił się do Xaviera, sama zaogniskowała spojrzenie na lordzie Burke, spodziewając się tego, co powie. Niepokój rozlał się po jej ciele jeszcze szerzej, ale nie była w stanie od razu zabrać głosu. Potrzebowała chwili, aby przebić się przez warstwy swego strachu i tym mocniej odczuwała brak Corneliusa. Przy nim potrafiła prędzej zebrać się z krytycznych stanów. Tym razem poczekała, aż wszyscy zabiorą głos, sama odzywając się w pewnym momencie:
— Tak jak raczył wspomnieć lord Burke, widział on moje wspomnienie. Z końcem lipca zostaliśmy z mężem zaproszeni przez lorda nestora Avery na polowanie, które uczcić miało urodziny jednego z lordów. Gdy znaleźliśmy się na miejscu, w lesie Wenlock Edge, zerwał się wiatr, pojawiły się szepty. Konie, w tym mój, przestraszyły się, zaczęły uciekać. Mój wierzchowiec zaprowadził mnie na polanę. Spadłam z niego, a gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam bestię. Była wysoka, sylwetką przypominała człowieka, ale nie mogła nim być, była tak ciemna, jakby pochłaniała całe światło wokół. Miała... długie ręce, a na nich trzy zakrzywione szpony, z pleców wyrastało coś, co przypominało kolce, a łysa czaszka posiadała olbrzymie rogi, powyginane jak gałęzie. Miała oczy w kolorze szkarłatu i przez moment patrzyła wprost na mnie, ale nie zaatakowała. Uciekła, spłoszona, na czterech kończynach jak zwierzę, a gdy weszła w cień między drzewami, rozmyła się, jak w czarnej mgle. Dopiero później dostrzegliśmy, że obok, przebity na wylot przez klatkę piersiową gałęzią wisiał człowiek. Dowiedzieliśmy się, że był jednym z zaginionych w okolicy czarodziejów, ci wydawali się być w agresywnym transie, to oni mu to zrobili — wreszcie nabrała większy oddech, czując, jak z zimna jej palce zaczynają powoli drętwieć. Nie lubiła wracać do tamtego dnia. Nie była silna psychicznie, jako artystka była wrażliwsza, a to, co widziała, nie należało do pięknych widoków.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W głowie miał pustkę; nie byle jaką pustkę, bo taką w rozmiarze bezdennej czeluści, po której echem niosło się pytanie zadane przez nikogo innego jak samego nestora rodu Rosier. To byłoby niemałe wyróżnienie, gdyby w tej chwili wiedział co ma powiedzieć, aby uniknąć kompromitacji. Brnięcie w błąd nie wchodziło w grę, a dosłowne wyjaśnienie bezmyślnie użytej metafory mogło zbudzić zgorszenie w całym towarzystwie. Jakże żałował, że w ogóle się odezwał! Wygłupić się przed bratową z różanymi korzeniami to nie wstyd, kiedy biedna musiała prędzej czy później przywyknąć do specyficznego poczucia humoru Traversów, ale ośmieszyć się przed jej bratem przy tak uroczystej okazji to jak sięgnąć dna. Bliski był poderwać się z krzesła i pod wpływem presji wyjąkać coś durniejszego od poprzedniej wymówki, aby w najmniej stosowny sposób wbić ostatni gwóźdź do trumny, a jakże! Nawet przodujący w niewybrednych żartach wuj Llywelyn poczułby się zniesmaczony, gdyby do jego uszu dotarło, że Fergus podczas eleganckiego bankietu zaczął opowieść o swoich jelitowych rewolucjach (i to urojonych!).
Rzecz jasna większą przezornością wykazał się Manann, jak zwykle ratując go z opresji. Tak łatwo nadał inne znaczenie jego wcześniejszym słowom i brew mu przy tym nie drgnęła, bo wcale nie rozmijał się z prawdą – odłamek komety podczas upadku utworzył przesmyk, a pył wciąż unosił się wokół zamku. To była kolejna sytuacja, w której upewniał się, że jego brat ma łeb na karku. Gdyby tylko chciał, jak nic zostałby pierwszej klasy numerologiem, wielkim naukowcem czy może nawet niewymownym, ale on zwyczajnie nie chciał. Serce oddał morzu, jak na Traversa przystało. – Opowiem, oczywiście – zawtórował bratu, chcąc uciąć niewygodny dla siebie temat.
Postanowił, że ze wszystkich sił utrzyma skupienie na sprawach ważnych, ale jakoś nie potrafił przejść całkiem obojętnie obok pustych kieliszków, które w międzyczasie na nowo uzupełniał szampanem. Sam akurat szybkiego tempa picia nie narzucał, męcząc nad wyraz powoli swój drugi kieliszek, aby znów czegoś głupiego nie chlapnąć. Utrzymywał dystans wobec toczącej się dyskusji, w dużej mierze dlatego, że żadna z przytoczonych historii nie dotyczyła go osobiście. Przytoczone zagrożenia się go nie imały, co nie było akurat powodem do dumy, wręcz przeciwnie, świadczyło to przeciwko niemu, stanowiło jasny dowód, że dla dobra sprawy jak na razie nie zrobił nic. Wytężał słuch, gdy Ramsey rozdysponowywał zadania, wspominając o potrzebie konfrontowania się z mugolskim plugastwem na lądzie i morzach, a także przy wzmiance o należytym trenowaniu ciał młodzieży z pomocą żeglugi i nie tylko. Gdy tylko lady Burke zadeklarowała chęć stworzenia odpowiednich struktur oraz roztoczenia swą opieką dziewcząt, Fergus szybko odnotował ten fakt w myślach, choć cień ścisłej współpracy w tym zakresie był bardzo nikły, co najwyżej przyjdzie mu na sam koniec zapoznać się z gotowym już statutem, aby podczas organizacji zajęć dla Giermków Rycerzy Walpurgii nie zrobić czegoś nieopacznie. Lord Rowle także wyraził swoje plany dotyczące nauki jazdy konnej oraz szermierki, więc w najbliższej przyszłości będą musieli o tym pomówić. I nawet jeden z najmłodszy reprezentantów Rycerzy Walpurgii zadeklarował się jako przyszły nauczyciel podstaw czarnej magii, całkiem rozsądnie podsuwając argument wczucia się w miejsce młodzieży.
Podobała mu się wymiana doświadczeń i pomysłów, chociaż może pewne dysputy należało sobie darować. Czym byliby bez swojej czarodziejskiej kultury? Czym byłyby ich rody budowane na swych wartościach i tradycjach? Nie bez powodu Black różni się od Malfoya (nie tylko kolorem włosów). Sztuka nie była mu bliską dziedziną, choć droga matka bardzo próbowała we wszystkich swoich latoroślach zaszczepić do niej miłość, ostatecznie przystając na podstawowe jej rozumienie. Nie da się oddzielić sztuki od kultury, a uczona młodzież musi wiedzieć o co ma w przyszłości walczyć, o jaki porządek rzeczy dbać. Dlatego stanowisko Evandry w pełni rozumiał i szanował, nie mogąc się powstrzymać od uśmiechu, bo oto właśnie ucierała nosa zbyt śmiałemu lordowi z wrodzoną sobie gracją. Jeśli Manannan nie będzie miał czasu wyłożyć mu podstaw retoryki, jak nic uda się do kuzynki. Chociaż w sumie bliżej, bo w jednym zamku, miał równie światłą Melisande.
Rzecz jasna większą przezornością wykazał się Manann, jak zwykle ratując go z opresji. Tak łatwo nadał inne znaczenie jego wcześniejszym słowom i brew mu przy tym nie drgnęła, bo wcale nie rozmijał się z prawdą – odłamek komety podczas upadku utworzył przesmyk, a pył wciąż unosił się wokół zamku. To była kolejna sytuacja, w której upewniał się, że jego brat ma łeb na karku. Gdyby tylko chciał, jak nic zostałby pierwszej klasy numerologiem, wielkim naukowcem czy może nawet niewymownym, ale on zwyczajnie nie chciał. Serce oddał morzu, jak na Traversa przystało. – Opowiem, oczywiście – zawtórował bratu, chcąc uciąć niewygodny dla siebie temat.
Postanowił, że ze wszystkich sił utrzyma skupienie na sprawach ważnych, ale jakoś nie potrafił przejść całkiem obojętnie obok pustych kieliszków, które w międzyczasie na nowo uzupełniał szampanem. Sam akurat szybkiego tempa picia nie narzucał, męcząc nad wyraz powoli swój drugi kieliszek, aby znów czegoś głupiego nie chlapnąć. Utrzymywał dystans wobec toczącej się dyskusji, w dużej mierze dlatego, że żadna z przytoczonych historii nie dotyczyła go osobiście. Przytoczone zagrożenia się go nie imały, co nie było akurat powodem do dumy, wręcz przeciwnie, świadczyło to przeciwko niemu, stanowiło jasny dowód, że dla dobra sprawy jak na razie nie zrobił nic. Wytężał słuch, gdy Ramsey rozdysponowywał zadania, wspominając o potrzebie konfrontowania się z mugolskim plugastwem na lądzie i morzach, a także przy wzmiance o należytym trenowaniu ciał młodzieży z pomocą żeglugi i nie tylko. Gdy tylko lady Burke zadeklarowała chęć stworzenia odpowiednich struktur oraz roztoczenia swą opieką dziewcząt, Fergus szybko odnotował ten fakt w myślach, choć cień ścisłej współpracy w tym zakresie był bardzo nikły, co najwyżej przyjdzie mu na sam koniec zapoznać się z gotowym już statutem, aby podczas organizacji zajęć dla Giermków Rycerzy Walpurgii nie zrobić czegoś nieopacznie. Lord Rowle także wyraził swoje plany dotyczące nauki jazdy konnej oraz szermierki, więc w najbliższej przyszłości będą musieli o tym pomówić. I nawet jeden z najmłodszy reprezentantów Rycerzy Walpurgii zadeklarował się jako przyszły nauczyciel podstaw czarnej magii, całkiem rozsądnie podsuwając argument wczucia się w miejsce młodzieży.
Podobała mu się wymiana doświadczeń i pomysłów, chociaż może pewne dysputy należało sobie darować. Czym byliby bez swojej czarodziejskiej kultury? Czym byłyby ich rody budowane na swych wartościach i tradycjach? Nie bez powodu Black różni się od Malfoya (nie tylko kolorem włosów). Sztuka nie była mu bliską dziedziną, choć droga matka bardzo próbowała we wszystkich swoich latoroślach zaszczepić do niej miłość, ostatecznie przystając na podstawowe jej rozumienie. Nie da się oddzielić sztuki od kultury, a uczona młodzież musi wiedzieć o co ma w przyszłości walczyć, o jaki porządek rzeczy dbać. Dlatego stanowisko Evandry w pełni rozumiał i szanował, nie mogąc się powstrzymać od uśmiechu, bo oto właśnie ucierała nosa zbyt śmiałemu lordowi z wrodzoną sobie gracją. Jeśli Manannan nie będzie miał czasu wyłożyć mu podstaw retoryki, jak nic uda się do kuzynki. Chociaż w sumie bliżej, bo w jednym zamku, miał równie światłą Melisande.
Dancing like the ocean sways
I can do this every day
Fearghas Travers
Zawód : korsarz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
fergalicious definition make the girls go loco
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +1
CZARNA MAGIA : 2 +2
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 23
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wizja mugoli toczących walki na publicznych arenach była zabawna - na pewien parszywy sposób satysfakcjonująca - ale nie interesowała Elviry aż tak bardzo jak jej własne badania, szansa na pragmatyczne wykorzystanie zarówno żywych jak i martwych zawodników, nie tylko na rzecz przyszłych hodowli, eugeniki, ale także tu i teraz czarodziejskiej medycyny. Skrzywiła nieco usta na pomysł mugolskich dzieciaków krzątających się po jej podwórku, ale nie mogła ukryć, że przynajmniej jedna porządna, silna służka bardzo by jej się przydała - i z pewnością okazałaby się tańsza od skrzata domowego.
Własną decyzyjność w zakresie sortowania schwytanych niewolników przyjęła skinieniem głowy; palcami przesuwała łakomie po chłodnych kroplach spływających po ściance jej szklanki, skrzyżowane pod stołem nogi drgnęły z napięciem, ale niczym innym nie dała po sobie poznać, że władza nad życiem i śmiercią nawet tak kruchych istot jak mugole wyjątkowo jej odpowiada.
Biorąc pod uwagę ścisły zakres jej ekspertyzy oraz nieszczególnie pochlebną opinię nie była pewna, czy równie chętnie zostanie przyjęta w grono czarownic planujących edukację młodych dziewcząt. Była pozytywnie zaskoczona, uśmiechnęła się nawet szerzej, gdy jej nie zakwestionowano, wymieniając jej imię obok imienia Primrose, Evandry czy Deirdre. To wyzwanie miało być dla niej rzeczą zupełnie nową, ale tak czy owak zamierzała się go podjąć.
Słuchała sprawozdań Ramseya z zaciśniętymi zębami, spięta; o części zdarzeń już miała okazję usłyszeć, o innych dowiadywała się dopiero teraz, może za sprawą swej niestabilnej pozycji. Wstała dopiero, gdy odnosiła się do pytania. Patrzyła po wszystkich, choć na nikogo konkretnie, w jej głosie chłód przeplatał się z szorstką rzeczowością.
- Czarodzieje, których udało mi się przebadać, nie wykazywali żadnych cech fizycznego uszkodzenia organizmu, objawów znanych mi chorób ani zatruć. Wyniki badania fizykalnego mieściły się w granicach normy, narządy pracowały prawidłowo. Z medycznego punktu widzenia, jedynym odstępstwem było ich zachowanie oraz to co zaklęcia diagnostyczne wykazały w ich mózgach. Pewien rodzaj... śpiączki, transu, ale ze znacznie podwyższoną aktywnością neuronalną. Jedyne do czego mogłabym przyrównać taki chaos w głowie to atak epileptyczny, ale nie pokrywało się to z resztą objawów. U tych, u których sprawdzałam puls i ciśnienie, plasowały się one na niskich wartościach charakterystycznych dla snu. Słowem, otępione ciało, umysł miotający się w spazmach. - Przechyliła głowę i spuściła wzrok, marszcząc nieco brwi w wyrazie zafascynowania, niegasnącego z upływem tygodni.
Gdy wszyscy inni wymieniali się historiami, wspomnieniami, szczegółami, sprawozdaniami, ona znacznie ciszej, na tyle, by usłyszeć mogli ją wyłącznie ci, siedzący z nią przy jednym stole, dodała:
- Ja również natykałam się na Cienie. Nie dalej jak miesiąc temu na kreaturę w postaci wilka. I żaden Cień jeszcze nigdy nie okazał mi agresji.
Własną decyzyjność w zakresie sortowania schwytanych niewolników przyjęła skinieniem głowy; palcami przesuwała łakomie po chłodnych kroplach spływających po ściance jej szklanki, skrzyżowane pod stołem nogi drgnęły z napięciem, ale niczym innym nie dała po sobie poznać, że władza nad życiem i śmiercią nawet tak kruchych istot jak mugole wyjątkowo jej odpowiada.
Biorąc pod uwagę ścisły zakres jej ekspertyzy oraz nieszczególnie pochlebną opinię nie była pewna, czy równie chętnie zostanie przyjęta w grono czarownic planujących edukację młodych dziewcząt. Była pozytywnie zaskoczona, uśmiechnęła się nawet szerzej, gdy jej nie zakwestionowano, wymieniając jej imię obok imienia Primrose, Evandry czy Deirdre. To wyzwanie miało być dla niej rzeczą zupełnie nową, ale tak czy owak zamierzała się go podjąć.
Słuchała sprawozdań Ramseya z zaciśniętymi zębami, spięta; o części zdarzeń już miała okazję usłyszeć, o innych dowiadywała się dopiero teraz, może za sprawą swej niestabilnej pozycji. Wstała dopiero, gdy odnosiła się do pytania. Patrzyła po wszystkich, choć na nikogo konkretnie, w jej głosie chłód przeplatał się z szorstką rzeczowością.
- Czarodzieje, których udało mi się przebadać, nie wykazywali żadnych cech fizycznego uszkodzenia organizmu, objawów znanych mi chorób ani zatruć. Wyniki badania fizykalnego mieściły się w granicach normy, narządy pracowały prawidłowo. Z medycznego punktu widzenia, jedynym odstępstwem było ich zachowanie oraz to co zaklęcia diagnostyczne wykazały w ich mózgach. Pewien rodzaj... śpiączki, transu, ale ze znacznie podwyższoną aktywnością neuronalną. Jedyne do czego mogłabym przyrównać taki chaos w głowie to atak epileptyczny, ale nie pokrywało się to z resztą objawów. U tych, u których sprawdzałam puls i ciśnienie, plasowały się one na niskich wartościach charakterystycznych dla snu. Słowem, otępione ciało, umysł miotający się w spazmach. - Przechyliła głowę i spuściła wzrok, marszcząc nieco brwi w wyrazie zafascynowania, niegasnącego z upływem tygodni.
Gdy wszyscy inni wymieniali się historiami, wspomnieniami, szczegółami, sprawozdaniami, ona znacznie ciszej, na tyle, by usłyszeć mogli ją wyłącznie ci, siedzący z nią przy jednym stole, dodała:
- Ja również natykałam się na Cienie. Nie dalej jak miesiąc temu na kreaturę w postaci wilka. I żaden Cień jeszcze nigdy nie okazał mi agresji.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Pokręcił głową przecząco, gdy dotarły do niego słowa Leonharda - głosy sprzeciwu podniosły się słusznie, Rowle'owie zaszyci w swoich głębokich lasach byli naznaczeni oschłością charakterystyczną dla ludzi rzadko brylujących na przyjęciach. Jakkolwiek szanował ich odrębność, tak nie tego chciał od przyszłych elit.
- Nie chcemy od dziewcząt wymagać tego samego, czego wymagać będziemy od chłopców - przytaknął głosom sprzeciwu, zastanawiając się jednak, czy na pewno o tym mówił Rowle. Chłopców należało wszak przygotować na niepewną przyszłość, stworzyć z nich ostoję, mur, siłę, dla dziewcząt czas spędzony w ten sposób miał być zabawą łączoną z pożytecznym. Nie mogli narażać ani ich urody ani tym bardziej ich zdrowia - bo to ich zdrowie było najcenniejszym, co mieli. Jedynym, co mogło zabezpieczyć ich przyszłość. Należało uszanować delikatność słabszej płci. - Pomijając oczywistą niesprawiedliwość, chłopców może zajść konieczność poddać ćwiczeniom, jakie pozwolą im wyrosnąć na mężczyzn, którzy nie będą lękać się niczego i nikogo. Nie poślę córki na tortury. - Słabsza fizycznie nie nadąży za chłopcami, nikt nie oszuka biologii. Nie istniała potrzeba, dla której winna mierzyć się z takimi oczekiwaniami, czy wystawiać na śmieszność słabości przy silniejszych kolegach. Nie widział niczego zdrożnego w ćwiczeniach jazdy konnej czy szermierki i - być może - skłonny byłby przyznać, że w zakresie przynajmnie jeździectwa wspólne zajęcia co do zasady im nie zaszkodzą. Co do zasady. Pokiwał głową, potakując, gdy wspomniał o strzelectwie, wychowaliby społeczne kaleki, nie ucząc dzieci tego szlachetnego sportu. - Polowania i gonitwy muszą odbywać się regularnie. Stawianie młodych ludzi w choćby i sztucznych sytuacjach społecznie ważnych od najmłodszych lat pozwoli nabrać im obycia, które przysporzy im przewagi w dorosłym życiu. Jeśli mamy kształtować elity, to zgodnie z ich przyszłym przeznaczeniem, rolą, a ich rolą będzie pchnąć świat do przodu - pozwolił sobie zauważyć, przelotnie spoglądając na Sigrun. Polowania na mugoli brzmiały raczej jak rozrywka będąca tajemnicą poliszynela, nie powinni robić tego otwarcie. Nie powinni też zmuszać do tego dzieci w ten sposób. Mówili o bardzo młodych ludziach. Nie zastanawiał się nad tym, ile lat powinien mieć jego syn, gdy uzna go za gotowego przelać ludzką krew. Kącik jego ust uniósł się nieznacznie, gdy na dalsze słowa Rowle'a głos zabrała Evandra, nie przerywał jej. - Obycie z literaturą, właściwe erudytom, daje im przewagę w postaci umiejętnego argumentowania swoich racji - oznajmił, na wstępie podkreślając obycie własnej żony. - Czy chcemy wychować chłopców, którzy nie będą w stanie dyskutować ze swoimi kobietami? - Pytanie wydźwięk miało retoryczny, ale wyczuwalne między wierszami wyzwanie rzucone lordowi Rowle wybrzmiało w jego słowach nieprzypadkowo. Pewnym rozwiązaniem byłoby odebranie książek kobietom, lecz pragnął przyszłości jutra, a nie powrotu do ciemnych wieków. - Czym stanie się idea, gdy brak obycia nie pozwoli jej wysłowić? Czym staną się nasze przekonania, gdy w słowach zgaśnie ogień? Czym stanie się codzienność bez pieśni, poezji, obrazu zdolnych zasiać w wyobraźni wizję utopii? Bez sztuki nie istnieje wyobraźnia, bez wyobraźni umiera wizjonerstwo, a bez wizjonerstwa świat znów stanie w miejscu. Budujemy nowy wspaniały świat. Świat powstały na niemagicznych prochach dawnego porządku, świat utkany z magii. I robimy to jako pierwsi pośród współczesnych. Potrzebujemy młodzieży zdolnej do myślenia, również kreatywnego - podkreślił, przytakując słowom Evandry, ze wzruszonym ramieniem sięgając po kielich z winem, który uniósł w niemym toaście do pozostałych zebranych przy jego stoliku. - Nie chcemy zresztą uczynić z naszych dzieci półgłówków niezdolnych odróżnić Wagnera od Chopina - zażartował, bo podobna wizja wydała mu się tak niedorzeczna, że aż zabawna. Był też absolutnie i szczerze pewien, że potrafił to każdy zasiadający dziś przy ich stołach.
Z zainteresowaniem wysłuchał opowieści Traversa o kanale na La Manche, nie mając powodów szukać w nim fałszu. Pokiwał głową ze zrozumieniem, tracąc entuzjazm na wieść o fascynującej historii, na ślubie siostry wysłuchał ich dostatecznie wiele, by wiedzieć już, że marynarzy o ostatnie przygody pytać nie było potrzeby. Nie tylko dlatego, że sami z siebie chętnie śpieszyli je opowiedzieć, ale przede wszystkim dlatego, że fakty prawdopodobne i mniej mieszały się w nich z zadziwiającą łatwością. Pokiwał głową również młodszemu z braci, może spyta o tę historię w późniejszym czasie.
Zamiast tego ze zdumieniem przeniósł spojrzenie na siostrę, dostrzegając jej uniesioną bródkę i poirytowany uśmiech. Znał ją od dziecka, całe życie, irytowała się przy nim więcej niż raz i, jak to ona, ale jak to zwykły dziewczęta, często bez powodu. Nie rozumiał przyczyny jej zlości, podobnie jak nie rozumiał, czemu nagle umilkła - czy już znudził ją temat książek? Miał nadzieję, że słomiany zapał, z jakim przystąpiła w szeregi Rycerzy, już ją opuścił, uniósł wyżej brew, przyglądając się jej nieco ostrzej. Jego uwagę odwróciła jednak Valerie, kiwnął głową, gdy przypomniała mu wiek córki. - Odziedziczyła głos po matce? - spytał ni stąd ni zowąd. - Mogłaby poprowadzić dziecięcy chór przy najbliższej uroczystości - podsunął, wiedziony myślą, że zmysł muzyczny często podążał za krwią.
Milczał, gdy snuli opowieści o cieniu - to, o czym wiedział, zostało już przekazane, nie było potrzeby dodawać niczego. Ich eskapada na wrak statku nie przyniosła wielu odpowiedzi, zdobył mniej informacji niż pozostali, a poukładane przez nich elementy Śmierciożerca przedstawił w swoim wystąpieniu. Milczał, wsłuchując się w opowieści pozostałych, coś im w tym wszystkim umykało, ale nie znajdował przyczyny.
- Nie chcemy od dziewcząt wymagać tego samego, czego wymagać będziemy od chłopców - przytaknął głosom sprzeciwu, zastanawiając się jednak, czy na pewno o tym mówił Rowle. Chłopców należało wszak przygotować na niepewną przyszłość, stworzyć z nich ostoję, mur, siłę, dla dziewcząt czas spędzony w ten sposób miał być zabawą łączoną z pożytecznym. Nie mogli narażać ani ich urody ani tym bardziej ich zdrowia - bo to ich zdrowie było najcenniejszym, co mieli. Jedynym, co mogło zabezpieczyć ich przyszłość. Należało uszanować delikatność słabszej płci. - Pomijając oczywistą niesprawiedliwość, chłopców może zajść konieczność poddać ćwiczeniom, jakie pozwolą im wyrosnąć na mężczyzn, którzy nie będą lękać się niczego i nikogo. Nie poślę córki na tortury. - Słabsza fizycznie nie nadąży za chłopcami, nikt nie oszuka biologii. Nie istniała potrzeba, dla której winna mierzyć się z takimi oczekiwaniami, czy wystawiać na śmieszność słabości przy silniejszych kolegach. Nie widział niczego zdrożnego w ćwiczeniach jazdy konnej czy szermierki i - być może - skłonny byłby przyznać, że w zakresie przynajmnie jeździectwa wspólne zajęcia co do zasady im nie zaszkodzą. Co do zasady. Pokiwał głową, potakując, gdy wspomniał o strzelectwie, wychowaliby społeczne kaleki, nie ucząc dzieci tego szlachetnego sportu. - Polowania i gonitwy muszą odbywać się regularnie. Stawianie młodych ludzi w choćby i sztucznych sytuacjach społecznie ważnych od najmłodszych lat pozwoli nabrać im obycia, które przysporzy im przewagi w dorosłym życiu. Jeśli mamy kształtować elity, to zgodnie z ich przyszłym przeznaczeniem, rolą, a ich rolą będzie pchnąć świat do przodu - pozwolił sobie zauważyć, przelotnie spoglądając na Sigrun. Polowania na mugoli brzmiały raczej jak rozrywka będąca tajemnicą poliszynela, nie powinni robić tego otwarcie. Nie powinni też zmuszać do tego dzieci w ten sposób. Mówili o bardzo młodych ludziach. Nie zastanawiał się nad tym, ile lat powinien mieć jego syn, gdy uzna go za gotowego przelać ludzką krew. Kącik jego ust uniósł się nieznacznie, gdy na dalsze słowa Rowle'a głos zabrała Evandra, nie przerywał jej. - Obycie z literaturą, właściwe erudytom, daje im przewagę w postaci umiejętnego argumentowania swoich racji - oznajmił, na wstępie podkreślając obycie własnej żony. - Czy chcemy wychować chłopców, którzy nie będą w stanie dyskutować ze swoimi kobietami? - Pytanie wydźwięk miało retoryczny, ale wyczuwalne między wierszami wyzwanie rzucone lordowi Rowle wybrzmiało w jego słowach nieprzypadkowo. Pewnym rozwiązaniem byłoby odebranie książek kobietom, lecz pragnął przyszłości jutra, a nie powrotu do ciemnych wieków. - Czym stanie się idea, gdy brak obycia nie pozwoli jej wysłowić? Czym staną się nasze przekonania, gdy w słowach zgaśnie ogień? Czym stanie się codzienność bez pieśni, poezji, obrazu zdolnych zasiać w wyobraźni wizję utopii? Bez sztuki nie istnieje wyobraźnia, bez wyobraźni umiera wizjonerstwo, a bez wizjonerstwa świat znów stanie w miejscu. Budujemy nowy wspaniały świat. Świat powstały na niemagicznych prochach dawnego porządku, świat utkany z magii. I robimy to jako pierwsi pośród współczesnych. Potrzebujemy młodzieży zdolnej do myślenia, również kreatywnego - podkreślił, przytakując słowom Evandry, ze wzruszonym ramieniem sięgając po kielich z winem, który uniósł w niemym toaście do pozostałych zebranych przy jego stoliku. - Nie chcemy zresztą uczynić z naszych dzieci półgłówków niezdolnych odróżnić Wagnera od Chopina - zażartował, bo podobna wizja wydała mu się tak niedorzeczna, że aż zabawna. Był też absolutnie i szczerze pewien, że potrafił to każdy zasiadający dziś przy ich stołach.
Z zainteresowaniem wysłuchał opowieści Traversa o kanale na La Manche, nie mając powodów szukać w nim fałszu. Pokiwał głową ze zrozumieniem, tracąc entuzjazm na wieść o fascynującej historii, na ślubie siostry wysłuchał ich dostatecznie wiele, by wiedzieć już, że marynarzy o ostatnie przygody pytać nie było potrzeby. Nie tylko dlatego, że sami z siebie chętnie śpieszyli je opowiedzieć, ale przede wszystkim dlatego, że fakty prawdopodobne i mniej mieszały się w nich z zadziwiającą łatwością. Pokiwał głową również młodszemu z braci, może spyta o tę historię w późniejszym czasie.
Zamiast tego ze zdumieniem przeniósł spojrzenie na siostrę, dostrzegając jej uniesioną bródkę i poirytowany uśmiech. Znał ją od dziecka, całe życie, irytowała się przy nim więcej niż raz i, jak to ona, ale jak to zwykły dziewczęta, często bez powodu. Nie rozumiał przyczyny jej zlości, podobnie jak nie rozumiał, czemu nagle umilkła - czy już znudził ją temat książek? Miał nadzieję, że słomiany zapał, z jakim przystąpiła w szeregi Rycerzy, już ją opuścił, uniósł wyżej brew, przyglądając się jej nieco ostrzej. Jego uwagę odwróciła jednak Valerie, kiwnął głową, gdy przypomniała mu wiek córki. - Odziedziczyła głos po matce? - spytał ni stąd ni zowąd. - Mogłaby poprowadzić dziecięcy chór przy najbliższej uroczystości - podsunął, wiedziony myślą, że zmysł muzyczny często podążał za krwią.
Milczał, gdy snuli opowieści o cieniu - to, o czym wiedział, zostało już przekazane, nie było potrzeby dodawać niczego. Ich eskapada na wrak statku nie przyniosła wielu odpowiedzi, zdobył mniej informacji niż pozostali, a poukładane przez nich elementy Śmierciożerca przedstawił w swoim wystąpieniu. Milczał, wsłuchując się w opowieści pozostałych, coś im w tym wszystkim umykało, ale nie znajdował przyczyny.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zanim ktoś zdążył odpowiedzieć na moje krótkie wystąpienie, drzwi ponownie otworzyły się i do środka wszedł kolejny spóźniony lord. Punktualność najwyraźniej nie była ostatnio w cenie. Nie skomentowałem jednak ani jego pojawienia się, ani deklaracji. Nie byłem szczególnie zainteresowany areną. Co innego słowami lady Burke, której skinąłem z uznaniem. Rzeczywiście, struktury i zasady były potrzebne. Podobnie jak budowanie odpowiednich nastrojów sugerowane przez Melisande siedzącą nieopodal. Jej również przytaknąłem z szacunkiem, ale w milczeniu oszczędzając na słowach tam, gdzie nie widziałem wartości w ich wtrącaniu. Po raz pierwszy jednak od lat zastanawiając się nad tym, co mogą pomyśleć o mnie inni zgromadzeni, spróbowałem okrasić ten gest delikatnym uśmiechem, który miał złagodzić moje niezbyt przystępne rysy twarzy. Nie zamierzałem przyznawać się przed nikim, że ćwiczyłem to przez ostatni tydzień w domu. Nie zmieniając wyrazu twarzy przeniosłem wzrok na siedzącą obok mnie Valerie, także i jej propozycję przyjmując z zadowoleniem. Większość zgromadzonych zdawała się doskonale wyczuwać, czego mogliśmy potrzebować, praca powinna więc pójść gładko.
- Zgadzam się - odparłem na słowa Evandry, odpowiadając jej spojrzeniem. - Myślę, że ważne jest także by poznać się na specjalnych talentach dzieci. Jeśli będą przejawiały szczególne zainteresowanie daną dziedziną i będą wystarczająco odpowiedzialne, może niektóre mogłyby pomagać w kluczowych obiektach takich jak punkty zaopatrzenia, Ministerstwo, szpitale. Jako nagroda za dobre sprawowanie i ponadprzeciętne wyniki, ma się rozumieć. Oczywiście pod czujnym okiem tych z nas, którzy się na tym znają i będą potrafili taką pomoc odpowiednie ukierunkować. Szkoda byłoby zmarnować talenty, a to może zadziałać motywująco, zachęcić do dalszego podążania w nasze ślady, rozwijania swoich zdolności - odwróciłem się do Cassandry, której także, choć ledwo dostrzegalnie skinąłem głową. Czy nie wolałabyś, Cassandro mieć Lysandry pod ręką? Albo wiedzieć, kto z nas ją ma? Szybko jednak wróciłem do dalszych rozmów. Głęboko wierzyłem w to, że ucząc dzieci naszych ideałów, należało odsiewać ziarna od plew, perły wyławiać i szlifować, a resztę przygotować do pozwalania tym wybitnym lśnić jak najmocniej. To oni będą musieli pociągnąć nasze dziedzictwo w przyszłość. Nie mogliśmy zostawić tej kwestii przypadkowi.
- Ćwiczenia fizyczne na pewno pomogą spożytkować energię, której przez brak zajęć chłopcy mogą mieć nadmiar - potwierdziłem słowa Manannana i Deirdre - a może podobno buduje hart ducha. Coś, co warto przekazać młodszemu pokoleniu.
Znowu uśmiechnąłem się, ale tym razem nie wyćwiczonym, niepasującym do twarzy uśmiechem, a znacznie bardziej mi naturalnym, sarkastycznym. Nawet przy bardzo dużej ilości dobrej woli nie wyglądałem na okaz zdrowia. Nawet nie przyszło mi na myśl wykłócanie się o prawo do prowadzenia treningów fizycznych. Choć, po dłuższej chwili zastanowienia, chętnie obejrzałbym zmagania młodzieży z morzem. Kryzysowe sytuacje odkrywają prawdziwe twarze. Taka obserwacja mogła okazać się niezwykle pouczająca. Zapamiętałem sobie by poruszyć tę kwestię z Traversem przy planowaniu dalszych działań szkoleniowych.
Pokiwałem też głową na słowa Tristana, zapamiętując jego uwagi. Fakt, że się z nim zgadzałem znacząco ułatwił przyjęcie wskazówek, których i tak nie mogłem nie posłuchać.
- Duma z pochodzenia - dodałem, gdy zamilkł, resztki wzruszenia wciąż jeszcze we mnie obecne kierowały dalszymi słowami. - Zarówno chłopcom jak i dziewczynkom trzeba przekazać piękno i siłę tego, kim jesteśmy, by zrozumieli, że to stąd wywodzi się nasza potęga. Muszą nauczyć się ją doceniać i kultywować, w każdym aspekcie tego, co czyni nas czarodziejami, a nie mugolami.
I to też obejmowało sztukę. Piękną, wzniosłą, a nie pozbawioną duszy mugolską jej parodię, na którą nie było miejsca w naszym nowym świecie. Moje słowa zaginęły jednak w wypowiedzi Evandry, która o sztuce wiedziała z pewnością więcej niż ja.
Uśmiechnąłem się pod nosem słysząc propozycję Sigrun. Paziowie wpisywali się w postulat ścisłej hierarchii, czyż nie? Widziałem ich już oczami wyobraźni na polowaniach, nie tylko na zwierzynę. Ale na to miał jeszcze przyjść czas. Do tego trzeba będzie odpowiednio młodzież przygotować, wybrać taką, która nadaje się do podobnych zadań. Nie miałem wątpliwości, że Rookwood świetnie sobie z tym poradzi.
- Bezpieczeństwo będzie priorytetem - zapewniłem Leonharda. - Nie dopuścimy by dzieci były narażone na niebezpieczeństwo, któremu nie są gotowe stawić czoła.
To była jednak słuszna uwaga. Po terrorystach można spodziewać się wszystkiego, także ataków na najmłodszych, jeśli tylko zrozumieją, że mogą nas tak skrzywdzić. Nie mogliśmy jednak trzymać Giermków pod kloszem, w ten sposób niczego się nie nauczą.
- Nauka czarnej magii powinna być nagrodą i dostępna dla tych, którzy udowodnią, że na jej poznanie zasłużyli. To nie jest dziedzina magii, z którą można obchodzić się lekkomyślnie - a młodzi ludzie mieli takie tendencje, choć tego już młodemu Karkaroffowi nie powiedziałem. - Niemniej myślę, że ktoś bliższy Giermkom wiekiem, ktoś do naśladowania i wytyczania ścieżek będzie nam bardzo potrzebny jeszcze zanim dojdziemy do etapu czarnej magii - pokiwałem głową w zamyśleniu. Oczywiście, że również planowałem uwzględnić naukę tej dziedziny magii w swoim planie. Najpierw jednak chciałem wyselekcjonować tych, którzy docenią ofiarowaną im potęgę i będą potrafili jej odpowiednio użyć. I spoglądając znów na Cassandrę, nie byłem pewien czy chciałem by wśród nich znalazła się Lysa.
Skinąłem głową na słowa Traversa. Wyglądało na to, że mieliśmy wiele do przedyskutowania. Wydawał się jednak rozsądnym mężczyzną.
Przytaknąłem wreszcie na słowa Ramseya, przyjmując powierzone mi zadanie w milczeniu. W głowie snułem już plany i wizje. Wyrwały mnie z nich jednak dalsze słowa syna. O dziwnej przypadłości ciągnącej ludzi do morza. O bestii utkanej z ciemności. O uwolnionym potworze. Nie potrafiłem powiedzieć nic ponad to, co zostało właśnie podsumowane, nie miałem dostatecznej wiedzy by wnieść coś nowego do tematu. Zamilkłem więc i przysłuchiwałem się temu, co mówili pozostali.
- Zgadzam się - odparłem na słowa Evandry, odpowiadając jej spojrzeniem. - Myślę, że ważne jest także by poznać się na specjalnych talentach dzieci. Jeśli będą przejawiały szczególne zainteresowanie daną dziedziną i będą wystarczająco odpowiedzialne, może niektóre mogłyby pomagać w kluczowych obiektach takich jak punkty zaopatrzenia, Ministerstwo, szpitale. Jako nagroda za dobre sprawowanie i ponadprzeciętne wyniki, ma się rozumieć. Oczywiście pod czujnym okiem tych z nas, którzy się na tym znają i będą potrafili taką pomoc odpowiednie ukierunkować. Szkoda byłoby zmarnować talenty, a to może zadziałać motywująco, zachęcić do dalszego podążania w nasze ślady, rozwijania swoich zdolności - odwróciłem się do Cassandry, której także, choć ledwo dostrzegalnie skinąłem głową. Czy nie wolałabyś, Cassandro mieć Lysandry pod ręką? Albo wiedzieć, kto z nas ją ma? Szybko jednak wróciłem do dalszych rozmów. Głęboko wierzyłem w to, że ucząc dzieci naszych ideałów, należało odsiewać ziarna od plew, perły wyławiać i szlifować, a resztę przygotować do pozwalania tym wybitnym lśnić jak najmocniej. To oni będą musieli pociągnąć nasze dziedzictwo w przyszłość. Nie mogliśmy zostawić tej kwestii przypadkowi.
- Ćwiczenia fizyczne na pewno pomogą spożytkować energię, której przez brak zajęć chłopcy mogą mieć nadmiar - potwierdziłem słowa Manannana i Deirdre - a może podobno buduje hart ducha. Coś, co warto przekazać młodszemu pokoleniu.
Znowu uśmiechnąłem się, ale tym razem nie wyćwiczonym, niepasującym do twarzy uśmiechem, a znacznie bardziej mi naturalnym, sarkastycznym. Nawet przy bardzo dużej ilości dobrej woli nie wyglądałem na okaz zdrowia. Nawet nie przyszło mi na myśl wykłócanie się o prawo do prowadzenia treningów fizycznych. Choć, po dłuższej chwili zastanowienia, chętnie obejrzałbym zmagania młodzieży z morzem. Kryzysowe sytuacje odkrywają prawdziwe twarze. Taka obserwacja mogła okazać się niezwykle pouczająca. Zapamiętałem sobie by poruszyć tę kwestię z Traversem przy planowaniu dalszych działań szkoleniowych.
Pokiwałem też głową na słowa Tristana, zapamiętując jego uwagi. Fakt, że się z nim zgadzałem znacząco ułatwił przyjęcie wskazówek, których i tak nie mogłem nie posłuchać.
- Duma z pochodzenia - dodałem, gdy zamilkł, resztki wzruszenia wciąż jeszcze we mnie obecne kierowały dalszymi słowami. - Zarówno chłopcom jak i dziewczynkom trzeba przekazać piękno i siłę tego, kim jesteśmy, by zrozumieli, że to stąd wywodzi się nasza potęga. Muszą nauczyć się ją doceniać i kultywować, w każdym aspekcie tego, co czyni nas czarodziejami, a nie mugolami.
I to też obejmowało sztukę. Piękną, wzniosłą, a nie pozbawioną duszy mugolską jej parodię, na którą nie było miejsca w naszym nowym świecie. Moje słowa zaginęły jednak w wypowiedzi Evandry, która o sztuce wiedziała z pewnością więcej niż ja.
Uśmiechnąłem się pod nosem słysząc propozycję Sigrun. Paziowie wpisywali się w postulat ścisłej hierarchii, czyż nie? Widziałem ich już oczami wyobraźni na polowaniach, nie tylko na zwierzynę. Ale na to miał jeszcze przyjść czas. Do tego trzeba będzie odpowiednio młodzież przygotować, wybrać taką, która nadaje się do podobnych zadań. Nie miałem wątpliwości, że Rookwood świetnie sobie z tym poradzi.
- Bezpieczeństwo będzie priorytetem - zapewniłem Leonharda. - Nie dopuścimy by dzieci były narażone na niebezpieczeństwo, któremu nie są gotowe stawić czoła.
To była jednak słuszna uwaga. Po terrorystach można spodziewać się wszystkiego, także ataków na najmłodszych, jeśli tylko zrozumieją, że mogą nas tak skrzywdzić. Nie mogliśmy jednak trzymać Giermków pod kloszem, w ten sposób niczego się nie nauczą.
- Nauka czarnej magii powinna być nagrodą i dostępna dla tych, którzy udowodnią, że na jej poznanie zasłużyli. To nie jest dziedzina magii, z którą można obchodzić się lekkomyślnie - a młodzi ludzie mieli takie tendencje, choć tego już młodemu Karkaroffowi nie powiedziałem. - Niemniej myślę, że ktoś bliższy Giermkom wiekiem, ktoś do naśladowania i wytyczania ścieżek będzie nam bardzo potrzebny jeszcze zanim dojdziemy do etapu czarnej magii - pokiwałem głową w zamyśleniu. Oczywiście, że również planowałem uwzględnić naukę tej dziedziny magii w swoim planie. Najpierw jednak chciałem wyselekcjonować tych, którzy docenią ofiarowaną im potęgę i będą potrafili jej odpowiednio użyć. I spoglądając znów na Cassandrę, nie byłem pewien czy chciałem by wśród nich znalazła się Lysa.
Skinąłem głową na słowa Traversa. Wyglądało na to, że mieliśmy wiele do przedyskutowania. Wydawał się jednak rozsądnym mężczyzną.
Przytaknąłem wreszcie na słowa Ramseya, przyjmując powierzone mi zadanie w milczeniu. W głowie snułem już plany i wizje. Wyrwały mnie z nich jednak dalsze słowa syna. O dziwnej przypadłości ciągnącej ludzi do morza. O bestii utkanej z ciemności. O uwolnionym potworze. Nie potrafiłem powiedzieć nic ponad to, co zostało właśnie podsumowane, nie miałem dostatecznej wiedzy by wnieść coś nowego do tematu. Zamilkłem więc i przysłuchiwałem się temu, co mówili pozostali.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Oszczędnie kiwnęła głową Ramseyowi, gdy poprosił ją o zabranie głosu. Właściwie to tamto zdarzenie było główną przyczyną jej dzisiejszej obecności, słowa, które wypowiedziała zjawa, wydawały jej się ważne, istotne, silne. Były częścią większego obrazu, na którym mieli skupić się Rycerze.
- Duch był niespokojny, ale mówił - zaczęła, instynktownie prostując się na krześle. - Powiedział, gdzie on jest. Gdzie to jest. Zimno, nisko, niżej. W twierdzy przez kamiennych strażników bronionej, gdzie wraz z wierzchowcem w dół runął syn upodlonego rycerza. Jego ryk go prowadzi, tam czeka, zabija… - Dokładnie zapamiętała te słowa, wiedząc, jak ważne mogły sią okazać. Primrose podała imię rycerza, czy podane fragmenty opowieści mogły połączyć go z konkretnym miejscem? Niewiele wiedziała o historii, nie potrafiła połączyć faktów sama. Wskazówka mówiła jej niewiele. - Zjawa mówiła, że on czeka. Że szuka i czeka na tego, który swoją potęgą jest w stanie go spętać - dodała, nie patrząc na nikogo. Nie wiedziała, jak wielkiej wymagało to mocy. Czy zgromadzeni tu czarodzieje mogli myśleć w ten sposób o sobie, czy słowa wskazywały na Czarnego Pana. - Kometa oswobodziła tę istotę - sprostowała słowa Primrose, gdy podsunęła nierozwiązaną zagadkę. Cassandra znała odpowiedź. - Duch mówił, że służy czemuś, co zostało uwięzione podstępem, a co zostało oswobodzone przez rozlewający się po niebie szkarłat - powtórzyła, z respektem należnym bytom tak potężnym.
Kiwnęła głową na znak zgody, gdy poczuła na sobie spojrzenie Ignotusa. Zgadzała się z nim w pełni, szczególne talenty wymagały szczególnego traktowania, oszlifowania. Nie rodzili się równi, tu obecni wiedzieli o tym lepiej, niż ktokolwiek inny. A w nierównościach tych mogli odnaleźć siłę, która przysłuży się im wszystkim. Taka wizja brzmiała lepiej, niż dotychczasowe postulaty. Taka wizja, snuta przez Ignotusa, odpowiadała jej lepiej. Martwiła się o Lysandrę. Nie chciała, by stała się dzieckiem o wypranym mózgu. Dziewczynką zamienioną na potwora stworzonego do zabijania mugoli. Nie pozwoliłaby na to. Ani teraz ani nigdy. Poczucie, że łatwo znalazłaby mentora, pod opieką którego mogłaby kształtować swoje szczególne talenty, budziło ulgę. Podobnie jak myśl, że mogła mieć ją bliżej siebie.
- Duch był niespokojny, ale mówił - zaczęła, instynktownie prostując się na krześle. - Powiedział, gdzie on jest. Gdzie to jest. Zimno, nisko, niżej. W twierdzy przez kamiennych strażników bronionej, gdzie wraz z wierzchowcem w dół runął syn upodlonego rycerza. Jego ryk go prowadzi, tam czeka, zabija… - Dokładnie zapamiętała te słowa, wiedząc, jak ważne mogły sią okazać. Primrose podała imię rycerza, czy podane fragmenty opowieści mogły połączyć go z konkretnym miejscem? Niewiele wiedziała o historii, nie potrafiła połączyć faktów sama. Wskazówka mówiła jej niewiele. - Zjawa mówiła, że on czeka. Że szuka i czeka na tego, który swoją potęgą jest w stanie go spętać - dodała, nie patrząc na nikogo. Nie wiedziała, jak wielkiej wymagało to mocy. Czy zgromadzeni tu czarodzieje mogli myśleć w ten sposób o sobie, czy słowa wskazywały na Czarnego Pana. - Kometa oswobodziła tę istotę - sprostowała słowa Primrose, gdy podsunęła nierozwiązaną zagadkę. Cassandra znała odpowiedź. - Duch mówił, że służy czemuś, co zostało uwięzione podstępem, a co zostało oswobodzone przez rozlewający się po niebie szkarłat - powtórzyła, z respektem należnym bytom tak potężnym.
Kiwnęła głową na znak zgody, gdy poczuła na sobie spojrzenie Ignotusa. Zgadzała się z nim w pełni, szczególne talenty wymagały szczególnego traktowania, oszlifowania. Nie rodzili się równi, tu obecni wiedzieli o tym lepiej, niż ktokolwiek inny. A w nierównościach tych mogli odnaleźć siłę, która przysłuży się im wszystkim. Taka wizja brzmiała lepiej, niż dotychczasowe postulaty. Taka wizja, snuta przez Ignotusa, odpowiadała jej lepiej. Martwiła się o Lysandrę. Nie chciała, by stała się dzieckiem o wypranym mózgu. Dziewczynką zamienioną na potwora stworzonego do zabijania mugoli. Nie pozwoliłaby na to. Ani teraz ani nigdy. Poczucie, że łatwo znalazłaby mentora, pod opieką którego mogłaby kształtować swoje szczególne talenty, budziło ulgę. Podobnie jak myśl, że mogła mieć ją bliżej siebie.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Nie byłem aż nadto rozmowny tego wieczora pomijając początkowy wywód, albowiem znałem wszelkie plany, podobnie jak ustalenia w kwestii cieni, które wraz z resztą Śmierciożerców omówiliśmy w Przeklętej Warowni. Podzieliwszy się całą swą wiedzą, za jakiej przedstawienie odpowiadał Ramsey, znacznie bardziej ciekaw byłem spostrzeżeń tudzież konkluzji innych zebranych. W czterech ścianach tejże sali zasiadały bowiem wyjątkowe umysły, niezwykle wprawni czarodzieje i specjaliści, a zatem liczyłem, iż wszystko to co mogło i zapewne umknęło naszym oczom, wyłapali oni. Być może byli gotowi postawić własną hipotezę, wysunąć teorię, które mogły doprowadzić nas do prawdy.
Nim jednak miało to nadejść u mego boku zjawiła się Deirdre, która dosadnie dała mi po sobie poznać, iż miała ochotę skręcić mi kark. Cóż, brzmiało to niczym komplement i choć na usta cisnął mi się uśmiech, to powstrzymałem go zachowując odpowiednią do sytuacji powagę. Skinąłem lekko głową dając tym znać, iż zrozumiałem kolejne kroki, po czym na moment skrzyżowałem z nią spojrzenie. Nie byłem pewien, czy cokolwiek wyczytała z mego wzroku, ale jeśli była w stanie, to bił z niego wyłącznie respekt, bez grama nieco tożsamego ze mną sprzeciwu. Szanowałem jej pozycję, a była ona wyższa niż moja.
W końcu Mulciber rzucił niewinną prośbę w stosunku do nowicjusza, co w istocie było logiczne wszak w tych szeregach nie grał roli wiek, a hierarchia i szerokorozumiany staż, choć doskonale wiedziałem cóż kryło się za ów pudełkiem. Nic innego jak pragnienie bezpiecznej przestrzeni do rozmów o poważniejszych tematach, które przy Lucindzie poruszane być nie mogły lub po prostu nie było takiej chęci – co było dla mnie zrozumiałe. Zapraszając Lucindę brałem pod uwagę podobny obrót sprawy, stąd nieszczególnie zdziwiło mnie zachowanie przyjaciela. Byłem przekonany, że i dziewczyna gotów była podejść do sprawy z odpowiednia rezerwą, bo choć nasz rodowy cytat głosił, iż cudze winy mieliśmy na oku, zaś własne za plecami, to jej były nader wielkie, aby inni mogli przejść obok nich obojętnie. Rzuciłem dziewczynie porozumiewawcze spojrzenie i wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu kiwając lekko głową. Tutaj nie było przestrzeni na niesubordynację, na lekceważenie wyższego głosu, a jeśli ten zażyczył sobie pudełka, to jej obowiązkiem było go przynieść, nawet jeśli takowy nie istniał. Każdy z nas był kiedyś na jej miejscu – choć, nie. Nikt nie był i nikomu nie życzyłem, aby miał podobną przyjemność. Stało przed nią ogromne wyzwanie i tylko od niej zależało, czy należyty szacunek uda się odbudować, bowiem on był niczym mur – twór, który z trudem i wysiłkiem układa się cegła po cegle, by przy jednym złym ruchu rozpadł się w drobny mak.
Nie odprowadziłem jej wzrokiem. Całe moje skupienie pozostawało na osobie znajdującej się na podeście, a następnie zebranych, którzy gotów były podjąć się zadań. Z oddaniem, zaangażowaniem i nawet własnym pomysłem, co było dla mnie wyjątkowo cenne – zawsze wychodziłem z założenia, że indywidualne inicjatywy przynosiły duże owoce, mimo trudu z okiełznaniem wielu głów i tym samym charakterów. Zafrapowany nawet nie zwróciłem uwagi na ostatniego ze spóźnialskich, którego niepunktualność z pewnością skomentowałbym w odpowiedni sposób. Każdy kto mnie znał wiedział, iż brak przyjaźni z zegarkiem irytował mnie niemniej niż niesubordynacja.
-Ach tak?- odparłem zdecydowanie po czasie Larissie, która już dawno mogła zapomnieć o udzielonej mi odpowiedzi wszak w międzyczasie padło wiele słów. Skupiłem się na towarzyszach, albowiem prywatne rozmowy przy stole mogliśmy zostawić sobie na później – moment, w którym kielichy wznosić będziemy za byle spadający liść. Wykorzystałem jednak krótką przerwę i tym ponownie skupiłem wzrok na nieznanej mi twarzy. -Wielka szkoda- dodałem ponawiając uścisk na nóżce kielicha, z jakiego upiłem łyk. -Każdy z nas jest, po to tu jesteśmy- skwitowałem unosząc lekko kącik ust, po czym ponownie przeniosłem spojrzenie na zebranych.
Pomysł areny walk od samego początku brzmiał dla mnie wyjątkowo kusząco, o czym z pewnością wszyscy mający w pamięci przyjęcie w Wenus wiedzieli. Mimowolnie pomknąłem wzrokiem do Traversa, bowiem to właśnie wtem snuliśmy wyniosłe plany o udobruchaniu krakena i tym samym zapewnieniu pewnym zwycięstwa mugolom finałowego wroga. Zagadką było czy ta część wieczoru pozostała z nim do dziś, bowiem w późniejszym czasie nie przyszło nam do tego tematu powrócić. Żal był brak obecności samozwańczego komentatora wspomnianych zmagań – Sallowa, aczkolwiek o jego absencji pragnąłem już po spotkaniu pomówić z jego uroczą małżonką. Wątpiłem, aby zatrzymały go prozaiczne powody.
-Myślę Igorze, że początkowo wkradając się w ich kręgi będziesz w stanie zweryfikować komu faktycznie przyświecają nasze idee, a kto jedynie gra dla pozorów. Pozorantów mamy nad wyraz, tych winno karać się równie konsekwentnie co rebeliantów, oczywiście zachowując przy tym rozsądną selekcję zważywszy na wiek. Na chwilowych buntowników można przymknąć oko zaciskając przysłowiowy pas, zaś pewnych swych przekonań wykluczyć nim rozszerzą swe absurdalne zachowania. Jestem więcej niż pewien, że masz o wiele szersze grono znajomych osób w swym wieku i młodszych, niżeli my i będziesz w stanie słusznie ich ocenić. Być może wyłonić lidera, by nauka dyscypliny i lojalności przysługiwała im najwcześniej jak to możliwe. Trudno kłócić się z twierdzeniem, iż w młodych duchach spoczywa wiele spontaniczności, chęci podejmowania ryzyka oraz werwy i uważam, że trzeba w nich to pokrzepiać, ale w granicach rozsądku- odparłem na zobowiązanie kuzyna. Byłem rad, że pragnął zaangażować się w sprawę i podjął najlepszy – mym zdaniem – dla siebie plan. Był młody, prawdopodobnie najmłodszy z nas, a zatem miał dostęp do osób, które poza grzecznościowym powitaniem nie wymieniłyby z nami ani słowa.
Przeniosłem spojrzenie na lorda Rowle, kiedy jawił dość odważne twierdzenia. Uniosłem lekko brew, po czym sięgnąłem dłonią po kielich i upiłem jego zawartości. Nie mi było oceniać słuszność jego poglądów, bowiem nasze korzenia od dawna nie mieniły się błękitem. Niejednokrotnie przyszło mi przekonać się, iż moja zupełna obojętność w stosunku do płci nie cieszyła się nader wielką popularnością. Słuchałem go w milczeniu, podobnie jak kolejnych podnoszących się głosów, sącząc wykwintnego szampana. -Ciekawe podejście, choć bardziej ciekawi mnie jak chcesz do słuszności swych słów przekonać innych tu zasiadających? Uważasz, że kobiety powinni być traktowani na równi z mężczyznami? Konkurować ze sobą wzajemnie, czy też po prostu posiąść te same umiejętności?- uniosłem pytająco brew będąc iście ciekawy jego perspektywy. Kątem oka zerknąłem na siedzącą nieopodal Primrose, bowiem podobną rozmowę odbyliśmy bodajże dwa miesiące wcześniej. Nim jednak usłyszałem odpowiedzieć rozbrzmiał głos Tristana, któremu w żaden sposób nie byłem w stanie zaprzeczyć, bowiem mój udział w sztuce był równie wielki, jak płci pięknej w polityce. W chwili gdy wspomniał o jakimś Wagnerze i Chopinie upiłem trunku, bo co mi więcej pozostało? Kim oni byli? Walczyli z Napoleonem?
Słowa Ignotusa wysłuchałem w milczeniu – miał rację. Słowa przewodnie; duma z pochodzenia, z tego kim byliśmy, a to w naszych żyłach płynęła magiczna, wyjątkowa krew.
-Zaiste- powtórzyłem tuż za Traversem. Ignorowanie mugolskiej siły było błędem, a jeszcze większym kompletna nieznajomość ich arsenału. -Fakt, że są prymitywni nie oznacza, że należy ich lekceważyć. Pamiętajmy, że w walkach z nimi zginęło dwóch naszych ludzi- zacisnąłem na moment wargi starając się przełknąć tę gorycz. Co prawda Rita pogrzebała się na własne życzenie, ale poniekąd nie zmieniało to istoty rzeczy, być może uczyniła to z desperacji. -Do niedawna dwóch, po dziś dzień jeden wciąż uznawany jest za zaginionego- skupiłem wzrok na Sigrun. To ona była tym pierwszym zaginionym. Priorytetem, który w obliczu katastrofy powrócił. -Myślę, że to dobry moment byśmy uczcili ich pamięć- dźwignąłem się z fotela, a to rzadko mi się zdarzało. Wyłącznie w istotnych dla mnie momentach, a uważałem, iż ten do takich należał. Sam bym chciał, by kiedyś ktoś o mnie wspomniał, wzniósł choć na moment ten cholerny kielich. Choć bardziej zależało mi by wszyscy zebrani mieli na uwadze powagę naszych działań oraz ich cenę – a ta była nieubłagalna. Wróg nie patrzał na korzenia, nie patrzał na prestiż. Zależało mu jedynie na krwi równie mocno jak nam. -Za Maghnusa Bulstrode, Lykanona Harknessa i Ritę Runcorn. By pamięć po nich nie umarła, podobnie jak po innych lojalnych naszej sprawie druhach. Po Morgothcie, Alphardzie- dodałem wznosząc kielich z lekkim skinięciem głowy. Należał im się bezsprzeczny szacunek, nawet jeśli do wrót domu pogrzebowego mej drogiej ciotki doprowadziły ich błędne decyzje.
-Mym celem nie jest swego rodzaju moralizacja- rzuciłem wodząc wzrokiem po zgromadzonych. -Lecz zapewnienie, iż każdy jest gotów walczyć o swoje, zwłaszcza życie, a zatem podejmujcie kroki z rozwagą. Walczyliśmy z nimi i jak sądzę pojedyncze jednostki będą ledwie przekąską, tak większa grupa może sprawić kłopot, miejcie to na uwadze- dodałem skupiając wzrok na Manannanie, który wraz ze mną był świadkiem pokazu ich siły. Ta była nie lada wyzwaniem, czymś co było nam obce i prawdopodobnie to było w tym wszystkim najtrudniejsze.
-Evandro nie mi oceniać treść książki, ale żywię szczerą nadzieję, że po konstruktywnej wymianie zdań z Melisande znajdziecie idealne rozwiązanie na przekazanie naszych wartości, a przede wszystkim zdobycie powszechnej aprobaty- skinąłem jej głową z uznaniem, bowiem nie byłem biegły w rzeczach, o których prawiła – podobnie jak jej mąż. Mogłem jedynie słuchać i udawać, że gotów byłem je pojąć. Nie przeczyłem teorii wartości sztuki; nie dane było mi jej poznać ani w dzieciństwie, ni w latach nastoletnich, zaś obecnie priorytety uciekły w zupełnie innym kierunku. -Myślę, że każde spojrzenie osób spośród tego grona będzie niezwykle cenne, lady- odparłem nieznanej mi damie znajdującej się przy ostatnim ze stołów. -Każdy ród ceni sobie inne wartości, pokrzepia kompletnie inną perspektywę, zaś łączy jeden cel i myślę, że ów drogę należy wyperswadowywać. Nie mam wątpliwości, iż lady głos okaże się cenny- skinąłem głową w kierunku Idun. Znajomość potencjalnych czytelników mogliśmy szacować, stąd najrozsądniejsze wydawało mi się zawarcie możliwie wiele argumentów, aby nie byli w stanie niczego podważyć. Trafienie do odbiorcy było dla mnie poniekąd tożsame z ideą książki – a skoro to właśnie w nią chciały włożyć swą pracę, to kooperacja mogła dać wyłącznie lepsze rezultaty.
Oparłem się nieco wygodniej o oparcie fotela i ponownie wsłuchałem się w słowa przemawiającego ze sceny. Nim wtrąciłem słowo o swej roli w przedsięwzięciu skupiłem się na relacjach zebranych rycerzy oraz sojuszników w znacznie istotniejszej kwestii – przynajmniej na ten moment. Plany zwykle były dalekosiężne, a rozgryzienie zagadki ostatnich wydarzeń nie cierpiało zwłoki i to właśnie rozwiązanie ciekawiło mnie najbardziej.
-Na mych barkach spoczywa dbałość o jak najlepszą rozrywkę na arenie walk i liczę, że wasze łowy przyniosą jej o wiele więcej niżeli możemy się spodziewać. Ogranicza nas jedynie wyobraźnia- tym razem nie mogłem już powstrzymać lekko kpiącego uśmieszku, który pojawił się na mych wargach, acz byłem przekonany, iż wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, co miałem na myśli.
Wypowiedzieć Manannana wprawiła mnie w chwilową zadumę. -Domniemam, że nie ma konkretnego i jasnego miejsca, w które przenosi wspomniany pył? Wciąż on się utrzymuje? Byliście w stanie w jakikolwiek to sprawdzić?- ciekaw byłem tych relacji, bowiem od samego początku jasnym było, iż to wszystko miało związek z wodą. Ta leżała w ich naturze, była ich powierniczką i poniekąd sojusznikiem. Wiedzieli o niej najwięcej, znali jej tajemnice. -Nie mamy pewności, czy to wszystko miało miejsce w jednym momencie. Możemy jedynie wysunąć wnioski, iż wszystkie wydarzenia były pokłosiem komety- odparłem zgodnie z prawdą. Relacje napływały w różnych dniach, podobnie jak datowanie opowieści, a zatem pewne umiejscowienie ich na osi czasu mogło zaprowadzić nas w ślepy zaułek. Domniemania to jedno, fakty to drugie.
-Pamiętasz słowa tej pieśni?- zwróciłem się do Xaviera. Wieści o artefakcie rozbudziły mą wyobraźnię, aczkolwiek bez bliższego przyjrzenia się mu nie byłem w stanie wysunąć trafniejszych wniosków, niżeli przedstawiciel rodu Burke. -Miałeś z nim bezpośrednią styczność? Udało ci się odnaleźć jakieś runy?- skrzyżowałem z nim spojrzenie wiedząc, że łączyła nas przede wszystkim pasja – zafascynowanie starożytnymi znakami, a te były nieodłącznym elementem przekleństw. Być może wspomniany Złodziej Myśli był czymś więcej, jednak wszystko na to wskazywało, iż jego natura była przesiąknięta czarnomagiczną sztuką.
Wieść, iż Primrose wraz z Evandrą porozumiały się z trytonami wprawiła mnie w zadumę. Znały ich mowę? Czy znalazły inny sposób komunikacji? -Znana wam jest ich mowa? To oni potwierdzili teorię o Galahadzie?- zmrużyłem nieco wzrok starając się wpleść nowe wieści do utworzonej wcześniej hipotezy odnośnie zaistniałych wydarzeń. Skupiając wzrok na lady Bukre starałem się pojąć, z jakiego powodu wcześniej nie przekazała mi tych informacji. W istocie chciała byśmy ponownie odwiedzili Grotę Krzyku, lecz nie wspomniała, aby pierwotnie głoszone hipotezy znalazły swe przełożenie na rzeczywistość. To mogło wiele zmieniać, więcej niżeli mogło nam się wydawać.
Xavier wspomniał o Valerie, aczkolwiek dopiero jej słowa uzmysłowiły mi, że i jej sen był istotnym elementem zagadki. Do utkanego z opowieści obrazu nie pasowało mi tylko jedno – kolce, nie pamiętałem, by istoty na naszym wcześniejszym spotkaniu takowe posiadały. Byłem jednak w kilku umysłach jednocześnie, a zatem mogło mi coś umknąć. -Czy pamiętasz gdzie konkretnie zraniono tego czarodzieja?- spytałem zdając sobie sprawę, iż dla wielu mogło to wydać się absurdalne. Kamienie jednak miały swój odpowiednik w człowieczym ciele, pewien synonim, nad którym nie było obecnie czasu się rozprawiać. Szkarłat mówił wiele, ale dla kolejnego już potwierdzenia potrzebowaliśmy odpowiedzi pani Sallow.
-Powoli- łagodnym tonem zwróciłem się do Elviry, bowiem nie miałem zielonego pojęcia o czym prawiła. -Czym jest aktywność neuronalna, czym to epileptyczne coś?- uniosłem brwi ledwie w połowie rozumiejąc jej wypowiedź. Była wprawnym specjalistą, acz nie każdy z nas miał chociażby garstkę pojęcia o anatomii, chorobach i ich symptomach. Jeśli wszyscy byli w stanie zrozumieć to… cóż, zrobiłem z siebie głupka, ale zwykle wolałem się upomnieć niżeli udawać, że rozumiem zwłaszcza w równie ważnych kwestiach.
-Kometa i grota- skwitowałem słowa Cassandry. Było to wyłącznie moje podejrzenie, ale właśnie nimi musieliśmy się dzisiaj dzielić, by znaleźć klucz. Rozwiązanie.
-Czy to na pewno wszystko?- przemknąłem wzrokiem po zebranych. -Jeśli tak to macie jakieś hipotezy? Licząc, że mamy pełny pogląd na sprawę? Nawet jeśli w waszych myślach kłębi się coś zupełnie irracjonalnego, to może warto powiedzieć to na głos? Szukamy odpowiedzi, my wszyscy. Woda i jej przyciąganie, liczne samobójstwa, opustoszałe łajby, Theo- zamyśliłem się na moment. -Nikt nie wie o nim nic więcej?- zmrużyłem oczy. Przemytnik był sławny w portach, w ciemnych alejkach. -Sny, wizje, kobieta, kromlech. Musimy współpracować, wspólnie nad tym pomyśleć- dodałem przesunąwszy dłonią wzdłuż brody. Liczyłem na nowe teorie, naprawdę na nie liczyłem.
Nim jednak miało to nadejść u mego boku zjawiła się Deirdre, która dosadnie dała mi po sobie poznać, iż miała ochotę skręcić mi kark. Cóż, brzmiało to niczym komplement i choć na usta cisnął mi się uśmiech, to powstrzymałem go zachowując odpowiednią do sytuacji powagę. Skinąłem lekko głową dając tym znać, iż zrozumiałem kolejne kroki, po czym na moment skrzyżowałem z nią spojrzenie. Nie byłem pewien, czy cokolwiek wyczytała z mego wzroku, ale jeśli była w stanie, to bił z niego wyłącznie respekt, bez grama nieco tożsamego ze mną sprzeciwu. Szanowałem jej pozycję, a była ona wyższa niż moja.
W końcu Mulciber rzucił niewinną prośbę w stosunku do nowicjusza, co w istocie było logiczne wszak w tych szeregach nie grał roli wiek, a hierarchia i szerokorozumiany staż, choć doskonale wiedziałem cóż kryło się za ów pudełkiem. Nic innego jak pragnienie bezpiecznej przestrzeni do rozmów o poważniejszych tematach, które przy Lucindzie poruszane być nie mogły lub po prostu nie było takiej chęci – co było dla mnie zrozumiałe. Zapraszając Lucindę brałem pod uwagę podobny obrót sprawy, stąd nieszczególnie zdziwiło mnie zachowanie przyjaciela. Byłem przekonany, że i dziewczyna gotów była podejść do sprawy z odpowiednia rezerwą, bo choć nasz rodowy cytat głosił, iż cudze winy mieliśmy na oku, zaś własne za plecami, to jej były nader wielkie, aby inni mogli przejść obok nich obojętnie. Rzuciłem dziewczynie porozumiewawcze spojrzenie i wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu kiwając lekko głową. Tutaj nie było przestrzeni na niesubordynację, na lekceważenie wyższego głosu, a jeśli ten zażyczył sobie pudełka, to jej obowiązkiem było go przynieść, nawet jeśli takowy nie istniał. Każdy z nas był kiedyś na jej miejscu – choć, nie. Nikt nie był i nikomu nie życzyłem, aby miał podobną przyjemność. Stało przed nią ogromne wyzwanie i tylko od niej zależało, czy należyty szacunek uda się odbudować, bowiem on był niczym mur – twór, który z trudem i wysiłkiem układa się cegła po cegle, by przy jednym złym ruchu rozpadł się w drobny mak.
Nie odprowadziłem jej wzrokiem. Całe moje skupienie pozostawało na osobie znajdującej się na podeście, a następnie zebranych, którzy gotów były podjąć się zadań. Z oddaniem, zaangażowaniem i nawet własnym pomysłem, co było dla mnie wyjątkowo cenne – zawsze wychodziłem z założenia, że indywidualne inicjatywy przynosiły duże owoce, mimo trudu z okiełznaniem wielu głów i tym samym charakterów. Zafrapowany nawet nie zwróciłem uwagi na ostatniego ze spóźnialskich, którego niepunktualność z pewnością skomentowałbym w odpowiedni sposób. Każdy kto mnie znał wiedział, iż brak przyjaźni z zegarkiem irytował mnie niemniej niż niesubordynacja.
-Ach tak?- odparłem zdecydowanie po czasie Larissie, która już dawno mogła zapomnieć o udzielonej mi odpowiedzi wszak w międzyczasie padło wiele słów. Skupiłem się na towarzyszach, albowiem prywatne rozmowy przy stole mogliśmy zostawić sobie na później – moment, w którym kielichy wznosić będziemy za byle spadający liść. Wykorzystałem jednak krótką przerwę i tym ponownie skupiłem wzrok na nieznanej mi twarzy. -Wielka szkoda- dodałem ponawiając uścisk na nóżce kielicha, z jakiego upiłem łyk. -Każdy z nas jest, po to tu jesteśmy- skwitowałem unosząc lekko kącik ust, po czym ponownie przeniosłem spojrzenie na zebranych.
Pomysł areny walk od samego początku brzmiał dla mnie wyjątkowo kusząco, o czym z pewnością wszyscy mający w pamięci przyjęcie w Wenus wiedzieli. Mimowolnie pomknąłem wzrokiem do Traversa, bowiem to właśnie wtem snuliśmy wyniosłe plany o udobruchaniu krakena i tym samym zapewnieniu pewnym zwycięstwa mugolom finałowego wroga. Zagadką było czy ta część wieczoru pozostała z nim do dziś, bowiem w późniejszym czasie nie przyszło nam do tego tematu powrócić. Żal był brak obecności samozwańczego komentatora wspomnianych zmagań – Sallowa, aczkolwiek o jego absencji pragnąłem już po spotkaniu pomówić z jego uroczą małżonką. Wątpiłem, aby zatrzymały go prozaiczne powody.
-Myślę Igorze, że początkowo wkradając się w ich kręgi będziesz w stanie zweryfikować komu faktycznie przyświecają nasze idee, a kto jedynie gra dla pozorów. Pozorantów mamy nad wyraz, tych winno karać się równie konsekwentnie co rebeliantów, oczywiście zachowując przy tym rozsądną selekcję zważywszy na wiek. Na chwilowych buntowników można przymknąć oko zaciskając przysłowiowy pas, zaś pewnych swych przekonań wykluczyć nim rozszerzą swe absurdalne zachowania. Jestem więcej niż pewien, że masz o wiele szersze grono znajomych osób w swym wieku i młodszych, niżeli my i będziesz w stanie słusznie ich ocenić. Być może wyłonić lidera, by nauka dyscypliny i lojalności przysługiwała im najwcześniej jak to możliwe. Trudno kłócić się z twierdzeniem, iż w młodych duchach spoczywa wiele spontaniczności, chęci podejmowania ryzyka oraz werwy i uważam, że trzeba w nich to pokrzepiać, ale w granicach rozsądku- odparłem na zobowiązanie kuzyna. Byłem rad, że pragnął zaangażować się w sprawę i podjął najlepszy – mym zdaniem – dla siebie plan. Był młody, prawdopodobnie najmłodszy z nas, a zatem miał dostęp do osób, które poza grzecznościowym powitaniem nie wymieniłyby z nami ani słowa.
Przeniosłem spojrzenie na lorda Rowle, kiedy jawił dość odważne twierdzenia. Uniosłem lekko brew, po czym sięgnąłem dłonią po kielich i upiłem jego zawartości. Nie mi było oceniać słuszność jego poglądów, bowiem nasze korzenia od dawna nie mieniły się błękitem. Niejednokrotnie przyszło mi przekonać się, iż moja zupełna obojętność w stosunku do płci nie cieszyła się nader wielką popularnością. Słuchałem go w milczeniu, podobnie jak kolejnych podnoszących się głosów, sącząc wykwintnego szampana. -Ciekawe podejście, choć bardziej ciekawi mnie jak chcesz do słuszności swych słów przekonać innych tu zasiadających? Uważasz, że kobiety powinni być traktowani na równi z mężczyznami? Konkurować ze sobą wzajemnie, czy też po prostu posiąść te same umiejętności?- uniosłem pytająco brew będąc iście ciekawy jego perspektywy. Kątem oka zerknąłem na siedzącą nieopodal Primrose, bowiem podobną rozmowę odbyliśmy bodajże dwa miesiące wcześniej. Nim jednak usłyszałem odpowiedzieć rozbrzmiał głos Tristana, któremu w żaden sposób nie byłem w stanie zaprzeczyć, bowiem mój udział w sztuce był równie wielki, jak płci pięknej w polityce. W chwili gdy wspomniał o jakimś Wagnerze i Chopinie upiłem trunku, bo co mi więcej pozostało? Kim oni byli? Walczyli z Napoleonem?
Słowa Ignotusa wysłuchałem w milczeniu – miał rację. Słowa przewodnie; duma z pochodzenia, z tego kim byliśmy, a to w naszych żyłach płynęła magiczna, wyjątkowa krew.
-Zaiste- powtórzyłem tuż za Traversem. Ignorowanie mugolskiej siły było błędem, a jeszcze większym kompletna nieznajomość ich arsenału. -Fakt, że są prymitywni nie oznacza, że należy ich lekceważyć. Pamiętajmy, że w walkach z nimi zginęło dwóch naszych ludzi- zacisnąłem na moment wargi starając się przełknąć tę gorycz. Co prawda Rita pogrzebała się na własne życzenie, ale poniekąd nie zmieniało to istoty rzeczy, być może uczyniła to z desperacji. -Do niedawna dwóch, po dziś dzień jeden wciąż uznawany jest za zaginionego- skupiłem wzrok na Sigrun. To ona była tym pierwszym zaginionym. Priorytetem, który w obliczu katastrofy powrócił. -Myślę, że to dobry moment byśmy uczcili ich pamięć- dźwignąłem się z fotela, a to rzadko mi się zdarzało. Wyłącznie w istotnych dla mnie momentach, a uważałem, iż ten do takich należał. Sam bym chciał, by kiedyś ktoś o mnie wspomniał, wzniósł choć na moment ten cholerny kielich. Choć bardziej zależało mi by wszyscy zebrani mieli na uwadze powagę naszych działań oraz ich cenę – a ta była nieubłagalna. Wróg nie patrzał na korzenia, nie patrzał na prestiż. Zależało mu jedynie na krwi równie mocno jak nam. -Za Maghnusa Bulstrode, Lykanona Harknessa i Ritę Runcorn. By pamięć po nich nie umarła, podobnie jak po innych lojalnych naszej sprawie druhach. Po Morgothcie, Alphardzie- dodałem wznosząc kielich z lekkim skinięciem głowy. Należał im się bezsprzeczny szacunek, nawet jeśli do wrót domu pogrzebowego mej drogiej ciotki doprowadziły ich błędne decyzje.
-Mym celem nie jest swego rodzaju moralizacja- rzuciłem wodząc wzrokiem po zgromadzonych. -Lecz zapewnienie, iż każdy jest gotów walczyć o swoje, zwłaszcza życie, a zatem podejmujcie kroki z rozwagą. Walczyliśmy z nimi i jak sądzę pojedyncze jednostki będą ledwie przekąską, tak większa grupa może sprawić kłopot, miejcie to na uwadze- dodałem skupiając wzrok na Manannanie, który wraz ze mną był świadkiem pokazu ich siły. Ta była nie lada wyzwaniem, czymś co było nam obce i prawdopodobnie to było w tym wszystkim najtrudniejsze.
-Evandro nie mi oceniać treść książki, ale żywię szczerą nadzieję, że po konstruktywnej wymianie zdań z Melisande znajdziecie idealne rozwiązanie na przekazanie naszych wartości, a przede wszystkim zdobycie powszechnej aprobaty- skinąłem jej głową z uznaniem, bowiem nie byłem biegły w rzeczach, o których prawiła – podobnie jak jej mąż. Mogłem jedynie słuchać i udawać, że gotów byłem je pojąć. Nie przeczyłem teorii wartości sztuki; nie dane było mi jej poznać ani w dzieciństwie, ni w latach nastoletnich, zaś obecnie priorytety uciekły w zupełnie innym kierunku. -Myślę, że każde spojrzenie osób spośród tego grona będzie niezwykle cenne, lady- odparłem nieznanej mi damie znajdującej się przy ostatnim ze stołów. -Każdy ród ceni sobie inne wartości, pokrzepia kompletnie inną perspektywę, zaś łączy jeden cel i myślę, że ów drogę należy wyperswadowywać. Nie mam wątpliwości, iż lady głos okaże się cenny- skinąłem głową w kierunku Idun. Znajomość potencjalnych czytelników mogliśmy szacować, stąd najrozsądniejsze wydawało mi się zawarcie możliwie wiele argumentów, aby nie byli w stanie niczego podważyć. Trafienie do odbiorcy było dla mnie poniekąd tożsame z ideą książki – a skoro to właśnie w nią chciały włożyć swą pracę, to kooperacja mogła dać wyłącznie lepsze rezultaty.
Oparłem się nieco wygodniej o oparcie fotela i ponownie wsłuchałem się w słowa przemawiającego ze sceny. Nim wtrąciłem słowo o swej roli w przedsięwzięciu skupiłem się na relacjach zebranych rycerzy oraz sojuszników w znacznie istotniejszej kwestii – przynajmniej na ten moment. Plany zwykle były dalekosiężne, a rozgryzienie zagadki ostatnich wydarzeń nie cierpiało zwłoki i to właśnie rozwiązanie ciekawiło mnie najbardziej.
-Na mych barkach spoczywa dbałość o jak najlepszą rozrywkę na arenie walk i liczę, że wasze łowy przyniosą jej o wiele więcej niżeli możemy się spodziewać. Ogranicza nas jedynie wyobraźnia- tym razem nie mogłem już powstrzymać lekko kpiącego uśmieszku, który pojawił się na mych wargach, acz byłem przekonany, iż wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, co miałem na myśli.
Wypowiedzieć Manannana wprawiła mnie w chwilową zadumę. -Domniemam, że nie ma konkretnego i jasnego miejsca, w które przenosi wspomniany pył? Wciąż on się utrzymuje? Byliście w stanie w jakikolwiek to sprawdzić?- ciekaw byłem tych relacji, bowiem od samego początku jasnym było, iż to wszystko miało związek z wodą. Ta leżała w ich naturze, była ich powierniczką i poniekąd sojusznikiem. Wiedzieli o niej najwięcej, znali jej tajemnice. -Nie mamy pewności, czy to wszystko miało miejsce w jednym momencie. Możemy jedynie wysunąć wnioski, iż wszystkie wydarzenia były pokłosiem komety- odparłem zgodnie z prawdą. Relacje napływały w różnych dniach, podobnie jak datowanie opowieści, a zatem pewne umiejscowienie ich na osi czasu mogło zaprowadzić nas w ślepy zaułek. Domniemania to jedno, fakty to drugie.
-Pamiętasz słowa tej pieśni?- zwróciłem się do Xaviera. Wieści o artefakcie rozbudziły mą wyobraźnię, aczkolwiek bez bliższego przyjrzenia się mu nie byłem w stanie wysunąć trafniejszych wniosków, niżeli przedstawiciel rodu Burke. -Miałeś z nim bezpośrednią styczność? Udało ci się odnaleźć jakieś runy?- skrzyżowałem z nim spojrzenie wiedząc, że łączyła nas przede wszystkim pasja – zafascynowanie starożytnymi znakami, a te były nieodłącznym elementem przekleństw. Być może wspomniany Złodziej Myśli był czymś więcej, jednak wszystko na to wskazywało, iż jego natura była przesiąknięta czarnomagiczną sztuką.
Wieść, iż Primrose wraz z Evandrą porozumiały się z trytonami wprawiła mnie w zadumę. Znały ich mowę? Czy znalazły inny sposób komunikacji? -Znana wam jest ich mowa? To oni potwierdzili teorię o Galahadzie?- zmrużyłem nieco wzrok starając się wpleść nowe wieści do utworzonej wcześniej hipotezy odnośnie zaistniałych wydarzeń. Skupiając wzrok na lady Bukre starałem się pojąć, z jakiego powodu wcześniej nie przekazała mi tych informacji. W istocie chciała byśmy ponownie odwiedzili Grotę Krzyku, lecz nie wspomniała, aby pierwotnie głoszone hipotezy znalazły swe przełożenie na rzeczywistość. To mogło wiele zmieniać, więcej niżeli mogło nam się wydawać.
Xavier wspomniał o Valerie, aczkolwiek dopiero jej słowa uzmysłowiły mi, że i jej sen był istotnym elementem zagadki. Do utkanego z opowieści obrazu nie pasowało mi tylko jedno – kolce, nie pamiętałem, by istoty na naszym wcześniejszym spotkaniu takowe posiadały. Byłem jednak w kilku umysłach jednocześnie, a zatem mogło mi coś umknąć. -Czy pamiętasz gdzie konkretnie zraniono tego czarodzieja?- spytałem zdając sobie sprawę, iż dla wielu mogło to wydać się absurdalne. Kamienie jednak miały swój odpowiednik w człowieczym ciele, pewien synonim, nad którym nie było obecnie czasu się rozprawiać. Szkarłat mówił wiele, ale dla kolejnego już potwierdzenia potrzebowaliśmy odpowiedzi pani Sallow.
-Powoli- łagodnym tonem zwróciłem się do Elviry, bowiem nie miałem zielonego pojęcia o czym prawiła. -Czym jest aktywność neuronalna, czym to epileptyczne coś?- uniosłem brwi ledwie w połowie rozumiejąc jej wypowiedź. Była wprawnym specjalistą, acz nie każdy z nas miał chociażby garstkę pojęcia o anatomii, chorobach i ich symptomach. Jeśli wszyscy byli w stanie zrozumieć to… cóż, zrobiłem z siebie głupka, ale zwykle wolałem się upomnieć niżeli udawać, że rozumiem zwłaszcza w równie ważnych kwestiach.
-Kometa i grota- skwitowałem słowa Cassandry. Było to wyłącznie moje podejrzenie, ale właśnie nimi musieliśmy się dzisiaj dzielić, by znaleźć klucz. Rozwiązanie.
-Czy to na pewno wszystko?- przemknąłem wzrokiem po zebranych. -Jeśli tak to macie jakieś hipotezy? Licząc, że mamy pełny pogląd na sprawę? Nawet jeśli w waszych myślach kłębi się coś zupełnie irracjonalnego, to może warto powiedzieć to na głos? Szukamy odpowiedzi, my wszyscy. Woda i jej przyciąganie, liczne samobójstwa, opustoszałe łajby, Theo- zamyśliłem się na moment. -Nikt nie wie o nim nic więcej?- zmrużyłem oczy. Przemytnik był sławny w portach, w ciemnych alejkach. -Sny, wizje, kobieta, kromlech. Musimy współpracować, wspólnie nad tym pomyśleć- dodałem przesunąwszy dłonią wzdłuż brody. Liczyłem na nowe teorie, naprawdę na nie liczyłem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Strona 30 z 30 • 1 ... 16 ... 28, 29, 30
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź