Ogrody
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Ogrody
Ogrody nie są duże, ale dostosowane do spacerów i wzniesione nie tylko z myślą o damach z klatkami piersiowymi ściśniętymi ciasnymi gorsetami albo dzieciach, ale i pozostałych gościach. Kręte ścieżki usypane drobnym czarnym kamieniem snują się wzdłuż tylko pozornie dzikich różanych krzewów i prowadzą prosto do zamkniętego labiryntu z żywopłotu, pośrodku którego szemrze kamienna fontanna z rzeźbami trzech syren. Bliżej wejścia, na rozległym półotwartym tarasie otoczonym najpiękniejszymi krwistymi różami, znajdują się trzy stoliki, a na nich oprawione w skórę karty dań oraz win z mieszczącej się na piętrze restauracji: za sprawą magii spełniane są nawet najciszej wypowiedziane życzenia, dania materializują się na stołach. Kafle tarasu mają barwę modrej wody, gdzieniegdzie rozjaśniane czerwonymi akcentami. W powietrzu unosi się zapach róż oraz nektaru fioletowych kwiatów o płatkach wielkości pięści, które ustawiono wzdłuż ścian budynku w wysokich porcelanowych wazonach. Przed wejściem na tereny ogrodu czarodzieje proszeni są o podanie nazwiska - jeśli nie jest to oczywiste - które jest następnie weryfikowane jako czystokrwiste.
Wstęp wyłącznie dla postaci krwi czystej. Muffliato.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:23, w całości zmieniany 1 raz
Nie miała mu za złe, że wytrącił ją z rozmyślań, bo te nie należały do najprzyjemniejszych i takich, których pożądała. Skłamała też, sugerując, że kontempluje nad przedstawieniem; choć było piękne, życzliwe ciotki skutecznie przypomniały jej o przyziemnych kwestiach, jak niedawne zaręczyny, co zmotywowało ją do podważenia przyjaznych zakończeń, którymi karmiono wielu od dziecka.
– Zastanawiałam się, dlaczego każda historia kończy się szczęśliwie – istotnie, nie mogła pojąć, dlaczego każdy spektakl – niezależnie czy w operze, czy w teatrze – kończył się dobrze, dobro zwyciężało zło, a później zakochani bohaterowie odchodzili szczęśliwie w stronę zachodzącego na scenie reflektora. Czy tak właśnie miała wyglądać kultura wysoka, sztuka dla arystokracji, osób inteligentnych? Przecież życie nie wyglądało jak w bajce lub to ona straciła zdolność do naiwnych myśli już kilka lat temu.
Uśmiechnęła się; miała wrażenie, że w tej krótkiej opowieści dotyczących pielęgnacji i piękna róż bardziej dostrzegała elementy ze swojego życia z ostatnich miesięcy, niż w spektaklu, lecz nie zamierzała mówić tego na głos. Właściwie nie odniosła się do tej historii wcale. Informacja dotycząca jej narzeczonego skutecznie odwróciła uwagę szlachcianki od rozprawiania na temat kwiatów. Zamilkła, jedynie przez kilka sekund pokazując na swojej twarzy zdezorientowanie, czy pewną obawę, ale równie szybko zmusiła mięśnie do przywrócenia w miarę neutralnego wyrazu. Nie mogła zdradzić, że w jakiś sposób ruszyła ją ta informacja. Wciąż nie czuła się komfortowo ze swoimi uczuciami wobec Alpharda.
– Miejmy nadzieję, że tym razem wszystko się powiedzie – westchnęła; wszyscy przecież wiedzieli o śmierci jej byłego narzeczonego zaledwie na tydzień przed tym wielkim dniem, najpiękniejszym w życiu każdej kobiety. Teraz jednak miała kolejne wątpliwości, które bynajmniej nie ciągnęły za sobą współczujących, choć pewnie fałszywych, słów otuchy, a pełne kpiny i zażenowania, gdyby Alphard rzeczywiście tuż po zaręczynach spędzał czas z kobietą o wątpliwej reputacji.
– Tristanie, czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć? – Spytała więc bezpośrednio, spoglądając prosto w oczy lorda i zwracając się doń przodem, jednocześnie przyjmując różę i obracając ją między palcami; nie czuła, by ten nietakt z jej strony był czymś godnym potępienia, skoro dotyczył jej osoby i pomówień wobec człowieka, z którym miała przejść przez życie. Chciała wiedzieć i liczyła, że ze względu obustronnego szacunku Rosier uchyli jej rąbka tajemnicy. Powody, które kryły się za tym wcale jej nie interesowały.
– Zastanawiałam się, dlaczego każda historia kończy się szczęśliwie – istotnie, nie mogła pojąć, dlaczego każdy spektakl – niezależnie czy w operze, czy w teatrze – kończył się dobrze, dobro zwyciężało zło, a później zakochani bohaterowie odchodzili szczęśliwie w stronę zachodzącego na scenie reflektora. Czy tak właśnie miała wyglądać kultura wysoka, sztuka dla arystokracji, osób inteligentnych? Przecież życie nie wyglądało jak w bajce lub to ona straciła zdolność do naiwnych myśli już kilka lat temu.
Uśmiechnęła się; miała wrażenie, że w tej krótkiej opowieści dotyczących pielęgnacji i piękna róż bardziej dostrzegała elementy ze swojego życia z ostatnich miesięcy, niż w spektaklu, lecz nie zamierzała mówić tego na głos. Właściwie nie odniosła się do tej historii wcale. Informacja dotycząca jej narzeczonego skutecznie odwróciła uwagę szlachcianki od rozprawiania na temat kwiatów. Zamilkła, jedynie przez kilka sekund pokazując na swojej twarzy zdezorientowanie, czy pewną obawę, ale równie szybko zmusiła mięśnie do przywrócenia w miarę neutralnego wyrazu. Nie mogła zdradzić, że w jakiś sposób ruszyła ją ta informacja. Wciąż nie czuła się komfortowo ze swoimi uczuciami wobec Alpharda.
– Miejmy nadzieję, że tym razem wszystko się powiedzie – westchnęła; wszyscy przecież wiedzieli o śmierci jej byłego narzeczonego zaledwie na tydzień przed tym wielkim dniem, najpiękniejszym w życiu każdej kobiety. Teraz jednak miała kolejne wątpliwości, które bynajmniej nie ciągnęły za sobą współczujących, choć pewnie fałszywych, słów otuchy, a pełne kpiny i zażenowania, gdyby Alphard rzeczywiście tuż po zaręczynach spędzał czas z kobietą o wątpliwej reputacji.
– Tristanie, czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć? – Spytała więc bezpośrednio, spoglądając prosto w oczy lorda i zwracając się doń przodem, jednocześnie przyjmując różę i obracając ją między palcami; nie czuła, by ten nietakt z jej strony był czymś godnym potępienia, skoro dotyczył jej osoby i pomówień wobec człowieka, z którym miała przejść przez życie. Chciała wiedzieć i liczyła, że ze względu obustronnego szacunku Rosier uchyli jej rąbka tajemnicy. Powody, które kryły się za tym wcale jej nie interesowały.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kącik jego ust znów trwał uniesiony - szczęśliwe zakończenia były nudne, nieinteresujące, niewyciskające z oczu łez, nie przepadał za nimi, ale potrafił sobie wyobrazić, że rodzina Aurelii właśnie taki spektakl uznała za najbardziej adekwatny dla niej. Na młodą lady należało dmuchać i chuchać, trzymać ją z dala od pokus i prawdziwego życia, ukazywać tylko szczęście: widocznie i ona wpadła w tę pułapkę.
- Winna lady bywać tutaj częściej - skwitował więc jej słowa krótko. W rzeczy samej w teatrze główni bohaterowie najczęściej popadali w obłęd, osamotnienie lub ginęli - najczęściej z miłości lub z głupoty. Scena teatru, opery i baletu nie znosiła szczęścia - za wyjątkiem kilku operetek, takich jak dzisiejsza, lekka, pogodna i humorystyczna. - Najpiękniejsze sztuki kończą się źle, od antycznego dramatu, przez Szekspira aż po Bizeta, to w tragediach jest najwięcej uczuć, w nieszczęśliwej miłości, zdradzie i zemście, samobójczej śmierci, w rozdarciu; domyślam się jednak, że podobne rozrywki uznano za... nieodpowiednie - Westchnął lekko. - Niebawem wystawiamy Jezioro Łabędzie - nie odmówi mi lady towarzystwa? - Winna to przecież zobaczyć - pojąć grozę i autentyzm rozpaczy, bólu i bezradności, historię tragicznej miłości i jeszcze tragiczniejszej śmierci. On się tym karmił - siłą uczuć, słowa jego babki miały w sobie więcej prawdy, niż on sam był w stanie kiedykolwiek dostrzec. Inaczej, niż lekki grymas na jej twarzy, kiedy wypowiedział - tak nieopacznie - skrupulatnie dobrane słowa.
Skinął głową na wspomnienie jej przeszłości - nie zamierzał wchodzić w nią butami, czas na przesłanie kondolencji dawno przeminął i powrót do tematu z jego strony mógłby zostać odczytany jako nietaktowny.
A przecież nietaktownym nie miał zwyczaju być.
- Lady o niczym nie słyszała - stwierdził, bez teatralnego zaskoczenia, a jednak z lekką zadumą, zupełnie jakby w rzeczy samej wypowiedział swoje słowa przypadkiem - niechcący. - Nakryty nie mógłbym już udawać, że i ja o niczym nie wiem - usprawiedliwił się, patrząc prosto w jej oczy. - Krótko po waszych zaręczynach widziany był przy ognisku na plaży Weymouth w objęciach innej kobiety - nie lady, dziewczyny znikąd. Wynurzyli się wspólnie z pobliskiego lasu, on z rozchełstaną koszulą, ona z potarganą spódnicą, całkiem pijani i nie szczędzący sobie czułości. Teatr jest jak życie, lady Carrow, ukazuje potęgę uczucia. Bez wątpienia na ślub z tą kobietą rodzina nie udzieliłaby mu nigdy zgody. - Może winien zaprosić ją raczej na przedstawienie o księciu nieszczęśliwie zakochanym w dziewczynie z gminu. W jego głosie pobrzmiewała dziwna, choć szczera gorycz. Przeniósł spojrzenie na kwiat róży - na krótko. Nie skłamał ani jednym słowem - wszystko, o czym mówił, było prawdą. Deirdre go zdradziła. Sugestia, jakoby Alphard mógł być w niej zakochany nie wzięła się znikąd - rzeczywiście sądził, że tak było. Być może nie bez powodu dotrwał tak sędziwego wieku kawalerskiego. - Przykro mi, że te wieści docierają do ciebie w taki sposób - zapewnił bez zająknięcia - Nie było moim zamiarem zasiać w twojej głowie większy ferment. Jednakowo, sądzę, że jest ci należny szacunek, o którym tamtego dnia lord Black wybitnie zapomniał. - Cóż, droga lady, fakt jest taki, że obraził cię na oczach wszystkich. - Nie chciałbym, by ktokolwiek przeszedł obojętnie, gdyby podobna krzywda spotkała moją siostrę.
- Winna lady bywać tutaj częściej - skwitował więc jej słowa krótko. W rzeczy samej w teatrze główni bohaterowie najczęściej popadali w obłęd, osamotnienie lub ginęli - najczęściej z miłości lub z głupoty. Scena teatru, opery i baletu nie znosiła szczęścia - za wyjątkiem kilku operetek, takich jak dzisiejsza, lekka, pogodna i humorystyczna. - Najpiękniejsze sztuki kończą się źle, od antycznego dramatu, przez Szekspira aż po Bizeta, to w tragediach jest najwięcej uczuć, w nieszczęśliwej miłości, zdradzie i zemście, samobójczej śmierci, w rozdarciu; domyślam się jednak, że podobne rozrywki uznano za... nieodpowiednie - Westchnął lekko. - Niebawem wystawiamy Jezioro Łabędzie - nie odmówi mi lady towarzystwa? - Winna to przecież zobaczyć - pojąć grozę i autentyzm rozpaczy, bólu i bezradności, historię tragicznej miłości i jeszcze tragiczniejszej śmierci. On się tym karmił - siłą uczuć, słowa jego babki miały w sobie więcej prawdy, niż on sam był w stanie kiedykolwiek dostrzec. Inaczej, niż lekki grymas na jej twarzy, kiedy wypowiedział - tak nieopacznie - skrupulatnie dobrane słowa.
Skinął głową na wspomnienie jej przeszłości - nie zamierzał wchodzić w nią butami, czas na przesłanie kondolencji dawno przeminął i powrót do tematu z jego strony mógłby zostać odczytany jako nietaktowny.
A przecież nietaktownym nie miał zwyczaju być.
- Lady o niczym nie słyszała - stwierdził, bez teatralnego zaskoczenia, a jednak z lekką zadumą, zupełnie jakby w rzeczy samej wypowiedział swoje słowa przypadkiem - niechcący. - Nakryty nie mógłbym już udawać, że i ja o niczym nie wiem - usprawiedliwił się, patrząc prosto w jej oczy. - Krótko po waszych zaręczynach widziany był przy ognisku na plaży Weymouth w objęciach innej kobiety - nie lady, dziewczyny znikąd. Wynurzyli się wspólnie z pobliskiego lasu, on z rozchełstaną koszulą, ona z potarganą spódnicą, całkiem pijani i nie szczędzący sobie czułości. Teatr jest jak życie, lady Carrow, ukazuje potęgę uczucia. Bez wątpienia na ślub z tą kobietą rodzina nie udzieliłaby mu nigdy zgody. - Może winien zaprosić ją raczej na przedstawienie o księciu nieszczęśliwie zakochanym w dziewczynie z gminu. W jego głosie pobrzmiewała dziwna, choć szczera gorycz. Przeniósł spojrzenie na kwiat róży - na krótko. Nie skłamał ani jednym słowem - wszystko, o czym mówił, było prawdą. Deirdre go zdradziła. Sugestia, jakoby Alphard mógł być w niej zakochany nie wzięła się znikąd - rzeczywiście sądził, że tak było. Być może nie bez powodu dotrwał tak sędziwego wieku kawalerskiego. - Przykro mi, że te wieści docierają do ciebie w taki sposób - zapewnił bez zająknięcia - Nie było moim zamiarem zasiać w twojej głowie większy ferment. Jednakowo, sądzę, że jest ci należny szacunek, o którym tamtego dnia lord Black wybitnie zapomniał. - Cóż, droga lady, fakt jest taki, że obraził cię na oczach wszystkich. - Nie chciałbym, by ktokolwiek przeszedł obojętnie, gdyby podobna krzywda spotkała moją siostrę.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Przyjęła propozycję Tristana, obiecując, że pojawi się, gdy tylko sztuka zostanie wystawiona premierowo, lecz nie poruszyła już tego tematu; nie była w nastroju do rozprawiania o tym co odpowiednie, a co nie dla młodych dam, wiedząc, że spotkałaby się z protekcjonalnym postrzeganiem roli szlachcianek. Za to na kolejne rewelacje uśmiechnęła się lewym kącikiem ust, wydobywając z siebie ciche westchnienie, a po tym odwróciła wzrok na obracaną między palcami różę
– To poważne oskarżenie – miała wiele pytań; skąd wiedział? od kogo słyszał? był przy tym? kim dla niego była ta kobieta? po co jej to mówił? lecz ostatecznie nie zadała żadnego z nich, uznając, że te sprawy musi wyjaśnić sobie już z Alphardem, a nie Tristanem, który zaskoczył ją swoją specyficzną życzliwością – ale dziękuję, że mi o tym powiedziałeś – wszystko składało się w całość; te pełne politowania spojrzenia ciotek, potajemne wyrzucanie Czarownicy do kosza, w której zapewne pojawiło się już podsumowanie festiwalu. Chociaż nie miała tej gazety w rękach, domyślała się, że pewnie dlatego wszyscy w jej domu zachowywali się tak podejrzanie – szybko zrozumiała, że nagłe przymilne zachowanie od paru dni nie wynikało z chęci, a z pewnych przyczyn i nie rozumiała, nawet jeśli przemknęło jej teraz przez myśl zerwanie zaręczyn – z pewnością Alphard wszystko mi wyjaśni, choć jego intencje wydały mi się szczere – czy dobrowolnie, czy za pomocą eliksirów z pracowni Inary: nie wiedziała. Musiała wszystko przemyśleć na spokojnie, w samotności, a teraz z kolei musiała udawać, że wszystko jest w porządku i nie liczyła się utrata chęci do przebywania w tym miejscu – jednocześnie nie uznaję tego za wyrządzenie mi krzywdy, przynajmniej do momentu potwierdzenia twoich słów, lordzie – zakończyła temat nieco poważniejszym, stanowczym tonem, wyraźnie dając do rozumienia, że nie ma zamiaru go kontynuować. Gdy zapadła między nimi cisza, zauważyła, że dopiero teraz zachowała się nietaktownie; wskazała więc na ścieżkę powrotną pomiędzy krzewami, prowadzącą nieco na około.
– Tristanie, dotrzymasz mi towarzystwa do końca mojej wizyty? – Spytała, spoglądając nań z zainteresowaniem a potem ruszyła w stronę oświetlonej Fantasmagorii. – A twoje siostry? Mam nadzieję, że wszystko w porządku? – Wiedziała o tym, że Fantine z Flavienem mieli się ku sobie, jednak mimo nieprzychylnego nastawienia do tej relacji, zamierzała chociaż spróbować ją zaakceptować. Dla drogiego kuzyna, którego nie mogła przecież stracić.
– To poważne oskarżenie – miała wiele pytań; skąd wiedział? od kogo słyszał? był przy tym? kim dla niego była ta kobieta? po co jej to mówił? lecz ostatecznie nie zadała żadnego z nich, uznając, że te sprawy musi wyjaśnić sobie już z Alphardem, a nie Tristanem, który zaskoczył ją swoją specyficzną życzliwością – ale dziękuję, że mi o tym powiedziałeś – wszystko składało się w całość; te pełne politowania spojrzenia ciotek, potajemne wyrzucanie Czarownicy do kosza, w której zapewne pojawiło się już podsumowanie festiwalu. Chociaż nie miała tej gazety w rękach, domyślała się, że pewnie dlatego wszyscy w jej domu zachowywali się tak podejrzanie – szybko zrozumiała, że nagłe przymilne zachowanie od paru dni nie wynikało z chęci, a z pewnych przyczyn i nie rozumiała, nawet jeśli przemknęło jej teraz przez myśl zerwanie zaręczyn – z pewnością Alphard wszystko mi wyjaśni, choć jego intencje wydały mi się szczere – czy dobrowolnie, czy za pomocą eliksirów z pracowni Inary: nie wiedziała. Musiała wszystko przemyśleć na spokojnie, w samotności, a teraz z kolei musiała udawać, że wszystko jest w porządku i nie liczyła się utrata chęci do przebywania w tym miejscu – jednocześnie nie uznaję tego za wyrządzenie mi krzywdy, przynajmniej do momentu potwierdzenia twoich słów, lordzie – zakończyła temat nieco poważniejszym, stanowczym tonem, wyraźnie dając do rozumienia, że nie ma zamiaru go kontynuować. Gdy zapadła między nimi cisza, zauważyła, że dopiero teraz zachowała się nietaktownie; wskazała więc na ścieżkę powrotną pomiędzy krzewami, prowadzącą nieco na około.
– Tristanie, dotrzymasz mi towarzystwa do końca mojej wizyty? – Spytała, spoglądając nań z zainteresowaniem a potem ruszyła w stronę oświetlonej Fantasmagorii. – A twoje siostry? Mam nadzieję, że wszystko w porządku? – Wiedziała o tym, że Fantine z Flavienem mieli się ku sobie, jednak mimo nieprzychylnego nastawienia do tej relacji, zamierzała chociaż spróbować ją zaakceptować. Dla drogiego kuzyna, którego nie mogła przecież stracić.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wydał się poważny - wilczy uśmiech nie objawił się na jego twarzy, zamiast tego z dezaprobatą pokręcił przecząco głową - i westchnął niegłośno.
- Nikogo nie oskarżam, lady Carrow - poprawił ją, bo w istocie jedynie przedstawił opis sytuacji, której był naocznym świadkiem: nie naciągając zresztą ani jednego faktu. Nie oskarżał, a przynajmniej - nie wprost. Kiwnął głową na słowa podziękowania, oszczędnie i płytko. Nie mógł wiedzieć, na ile wzięła te słowa do siebie - jej opór podsuwał jednak myśli dość ponure: otóż okazało, że młoda lady tym słowom nie tylko przeczyła, ale koniec końców - insynuowała mu kłamstwo. Intencje Tristana nie były szczere, miał w tym wszystkim swój oczywisty interes - naprawdę nie znosił Alpharda. Jednakowo szczerym było każde z jego słów - Alphard naprawdę nadszarpnął reputację Aurelii, dokładnie tak, jak Deirdre zagrała na nosie jemu - choć o tym ostatnim mówić jej nie zamierzał.
- Lady - przytaknął jej słowom, nie zamierzając jej wszak przekonywać: nachalnością nigdy nie zyskałby zamętu, na którym mu dziś zależało. Kiełkująca niepewność wdzierająca się do serca, kiełkująca powoli, ale obficie, była idealna i subtelna. - Jestem pewien, że Alphard znajdzie przekonujące wytłumaczenie na tę, cóż, niedwuznaczną sytuację - odparł lekko. Dość zręcznie władał językiem, nie wyobrażał sobie jednak, jak naiwnym musiałby być, by wierzyć, że między nimi nie doszło wtedy do niczego. Stanowczy ton jej głosu skwitował własnym ostrzejszym rysem, odpowiadając tym samym:
- Muszę odmówić - zawiadomił, składając ręce za plecami - nie zamierzając użyczyć jej ramienia, by cieszyć się wspólnym spacerem. - Jeśli lady gotowa jest posądzić mnie o kłamstwo, jako dżentelmen muszę zadbać o swój honor i nie tylko stanowczo temu zaprzeczyć, ale i wziąć tę insynuację za obrazę wystosowaną w swoim kierunku. Rozumiem jednak, że wierność wobec mężczyzny, nawet w takich sytuacjach, jest kolejną cechą wpajaną młodym damom od dziecka, cechą zresztą godną podziwu. - Tylko durna dzierlatka pytałaby narzeczonego o to, czy prawdą było zdarzenie dostrzeżone przez każdego spędzającego tamten dzień przy ognisku w Weymouth - a Aurelia taką nie była, a przynajmniej tak mu się dotąd wydawało.
- Fantine i Melisande cieszą się dobrym zdrowiem, z pewnością podziękowałyby za pamięć, gdyby miały taką sposobność - zapewnił ją oszczędnie, tym razem przekłamując rzeczywistość - między nim a Fantine powstała głęboka zadra, a Melisande przechodziła trudne chwile zwątpienia. Jeśli jednak ich troski miały być troskami przeznaczonymi dla jej uszu, usłyszałaby je z ich ust.
- Nikogo nie oskarżam, lady Carrow - poprawił ją, bo w istocie jedynie przedstawił opis sytuacji, której był naocznym świadkiem: nie naciągając zresztą ani jednego faktu. Nie oskarżał, a przynajmniej - nie wprost. Kiwnął głową na słowa podziękowania, oszczędnie i płytko. Nie mógł wiedzieć, na ile wzięła te słowa do siebie - jej opór podsuwał jednak myśli dość ponure: otóż okazało, że młoda lady tym słowom nie tylko przeczyła, ale koniec końców - insynuowała mu kłamstwo. Intencje Tristana nie były szczere, miał w tym wszystkim swój oczywisty interes - naprawdę nie znosił Alpharda. Jednakowo szczerym było każde z jego słów - Alphard naprawdę nadszarpnął reputację Aurelii, dokładnie tak, jak Deirdre zagrała na nosie jemu - choć o tym ostatnim mówić jej nie zamierzał.
- Lady - przytaknął jej słowom, nie zamierzając jej wszak przekonywać: nachalnością nigdy nie zyskałby zamętu, na którym mu dziś zależało. Kiełkująca niepewność wdzierająca się do serca, kiełkująca powoli, ale obficie, była idealna i subtelna. - Jestem pewien, że Alphard znajdzie przekonujące wytłumaczenie na tę, cóż, niedwuznaczną sytuację - odparł lekko. Dość zręcznie władał językiem, nie wyobrażał sobie jednak, jak naiwnym musiałby być, by wierzyć, że między nimi nie doszło wtedy do niczego. Stanowczy ton jej głosu skwitował własnym ostrzejszym rysem, odpowiadając tym samym:
- Muszę odmówić - zawiadomił, składając ręce za plecami - nie zamierzając użyczyć jej ramienia, by cieszyć się wspólnym spacerem. - Jeśli lady gotowa jest posądzić mnie o kłamstwo, jako dżentelmen muszę zadbać o swój honor i nie tylko stanowczo temu zaprzeczyć, ale i wziąć tę insynuację za obrazę wystosowaną w swoim kierunku. Rozumiem jednak, że wierność wobec mężczyzny, nawet w takich sytuacjach, jest kolejną cechą wpajaną młodym damom od dziecka, cechą zresztą godną podziwu. - Tylko durna dzierlatka pytałaby narzeczonego o to, czy prawdą było zdarzenie dostrzeżone przez każdego spędzającego tamten dzień przy ognisku w Weymouth - a Aurelia taką nie była, a przynajmniej tak mu się dotąd wydawało.
- Fantine i Melisande cieszą się dobrym zdrowiem, z pewnością podziękowałyby za pamięć, gdyby miały taką sposobność - zapewnił ją oszczędnie, tym razem przekłamując rzeczywistość - między nim a Fantine powstała głęboka zadra, a Melisande przechodziła trudne chwile zwątpienia. Jeśli jednak ich troski miały być troskami przeznaczonymi dla jej uszu, usłyszałaby je z ich ust.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Miała plan, który szybko zrodził się w jej głowie i przede wszystkim zamierzała najpierw sprawdzić słuszność słów Tristana, nawet jeśli tylko potwierdzał to, co pojawiło się już w Czarownicy. Miała plan, który zakładał małą zemstę na Alphardzie za to, co zrobił, choć nie było jej tam i nie wiedziała czy sytuacja przedstawiona teraz była aż tak zła, jak przedstawił to Tristan. Nie zamierzała reagować pochopnie i w gruncie rzeczy wolała poznać zeznania obu stron, w tym swojego narzeczonego skonfrontowanego bez uprzedzenia z sytuacją; wiedziała z doświadczenia, że podobny zabieg sprawiał, że niczego nieświadomy winowajca nie był przygotowany na dalsze kłamstwo. Szybko jednak zauważyła, że rzeczywiście nieco nią poniosło i ukłucie złości, jakie się weń pojawiło, skoncentrowało się na jej osobie; w ostatnim czasie coraz częściej przyłapywała się na tym, że osoba Alpharda nie była jej obojętna i tolerowała go nieco bardziej, niż sądziła na początku.
– Wybacz, jeśli tak odebrałeś moje słowa, nie miałam zamiaru cię ani obrazić ani rozzłościć – odparła spokojnie, szczerze, niezadowolona z tak nieprzemyślanego zachowania, za które w domu dostałaby reprymendę; w końcu tata zawsze powtarzał, by nie zdradzać emocji ani myśli przed nieznajomymi – najlepiej zakończmy ten temat w tym momencie, nim zrobi się jeszcze bardziej niezręcznie, aczkolwiek dziękuję za to, że mi o tym powiedziałeś. Znajdujemy się jednak w takim punkcie życia, że nawet ta publiczna obraza nie zniechęci naszych rodzin do zerwania zaręczyn, więc niewiele jestem w stanie zrobić z tą cenną informacją – uśmiechnęła się pojednawczo, spoglądając spod wachlarza ciemnych rzęs na towarzyszącego lorda. Nie sądziła, by ta ujma na honorze została szybko zapomniana, ale nie przejmowała się tym, gdy poza bramami Fantasmagorii nie mieli ze sobą zbyt wiele wspólnego. Wystarczyło, że już poniekąd wyjaśniła mu powód swojej reakcji; plan wydania jej za Blacka był przemyślany ze stron obu rodów i pomimo wyraźnych sprzeciwów młodych, jak i wielu rzeczy, które mogłyby wpłynąć na decyzję, kontrakt małżeński był niezwykle na nie odporny. Poza tym wychodziła z prostego założenia, że nie czekał na nią nikt inny, lepszy, lecz nie zamierzała mówić tego na głos; nie przy Rosierze, do którego miała ograniczone zaufanie.
– Miło było cię spotkać, Tristanie. Dobrze wyglądasz – dodała na koniec, wyczuwając, że najlepiej zrobi oddalając się wraz ze złym wrażeniem, które wywarła.
zt
– Wybacz, jeśli tak odebrałeś moje słowa, nie miałam zamiaru cię ani obrazić ani rozzłościć – odparła spokojnie, szczerze, niezadowolona z tak nieprzemyślanego zachowania, za które w domu dostałaby reprymendę; w końcu tata zawsze powtarzał, by nie zdradzać emocji ani myśli przed nieznajomymi – najlepiej zakończmy ten temat w tym momencie, nim zrobi się jeszcze bardziej niezręcznie, aczkolwiek dziękuję za to, że mi o tym powiedziałeś. Znajdujemy się jednak w takim punkcie życia, że nawet ta publiczna obraza nie zniechęci naszych rodzin do zerwania zaręczyn, więc niewiele jestem w stanie zrobić z tą cenną informacją – uśmiechnęła się pojednawczo, spoglądając spod wachlarza ciemnych rzęs na towarzyszącego lorda. Nie sądziła, by ta ujma na honorze została szybko zapomniana, ale nie przejmowała się tym, gdy poza bramami Fantasmagorii nie mieli ze sobą zbyt wiele wspólnego. Wystarczyło, że już poniekąd wyjaśniła mu powód swojej reakcji; plan wydania jej za Blacka był przemyślany ze stron obu rodów i pomimo wyraźnych sprzeciwów młodych, jak i wielu rzeczy, które mogłyby wpłynąć na decyzję, kontrakt małżeński był niezwykle na nie odporny. Poza tym wychodziła z prostego założenia, że nie czekał na nią nikt inny, lepszy, lecz nie zamierzała mówić tego na głos; nie przy Rosierze, do którego miała ograniczone zaufanie.
– Miło było cię spotkać, Tristanie. Dobrze wyglądasz – dodała na koniec, wyczuwając, że najlepiej zrobi oddalając się wraz ze złym wrażeniem, które wywarła.
zt
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Lady - Skinął jedynie głową; żądanie zaprzestania kontynuowania tematu z jej strony było zbędne, robiła to wyłącznie ona. Być może towarzyszące jej nerwy, emocje, świadczyły o tym, że słowa Tristana zakuły ją bardziej, niż to po sobie pokazała - co zresztą wzbudzało w nim zasłużony spokój, chciał tego: zasiać ferment, chaos, zamęt, ziarno niepewności - które nawet jeśli skryte zacznie kiełkować silnym, mocnym pędem. Prędzej czy później, gdy minie pierwsze dziewczęce zauroczenie - powodów do zemsty miał wiele, choć ten, o którym dzisiaj mówił, przewyższał wszystkie pozostałe. Nigdy nie przepadał za Alphardem Blackiem, jednak wieczoru, podczas którego zalecał się do Deirdre stał się jego wrogiem w każdym znaczeniu tego słowa. Nie wykonał więcej niż gestu na zdawkowe podziękowania, młoda lady potrzebowała czasu i powinna go dostać - by przemyślała sobie w całości jego słowa. Kwestia tego, co o nim myślała, tak naprawdę obchodziła go mniej niż nic, była tylko Carrowem, tylko naiwną młodą lady, tylko dziewczyną, poprzez którą zamierzał zranić kogoś innego - z powodzeniem. Uderzenie w wysokie tony miało przywrócić ją do porządku po nieadekwatnej reakcji stawiającej go w roli plotkarza, którym wszak nigdy nie był. Cieszył się w swojej rodzinie wysoką pozycją, niechęć trzpiotki była ostatnim, co mogłoby jej zagrozić.
Nie drgnął również, gdy Aurelia odwróciła się i zniknęła w gęstwinach krętego żywopłotu, obserwował ją w oddali tak długo, jak długo jej sylwetka widoczną mogła pozostać. I dopiero, kiedy zniknęła całkiem - kącik jego ust uniósł się nieco wyżej w paskudnym grymasie samozadowolenia. Odwrócił się w drugą stronę, unosząc spojrzenie na ciemniejące niebo - chmury zwiastowały rzęsisty deszcz, niewiele myśląc poprawił kołnierz szaty i szybkim krokiem, mijając kolejne gałązki róż, przeszedł z powrotem do budynku teatru. Nie dostrzegł już towarzystwa Aurelii, zapewne zdążyli się oddalić - nieco żałował, zastanawiało go, czy wciąż dostrzeże na jej twarzy zamyślony wyraz. Ta kwestia musiała jednak zostać przeszłością - czekały go ważniejsze, musiał wrócić do swoich obowiązków.
zt
Nie drgnął również, gdy Aurelia odwróciła się i zniknęła w gęstwinach krętego żywopłotu, obserwował ją w oddali tak długo, jak długo jej sylwetka widoczną mogła pozostać. I dopiero, kiedy zniknęła całkiem - kącik jego ust uniósł się nieco wyżej w paskudnym grymasie samozadowolenia. Odwrócił się w drugą stronę, unosząc spojrzenie na ciemniejące niebo - chmury zwiastowały rzęsisty deszcz, niewiele myśląc poprawił kołnierz szaty i szybkim krokiem, mijając kolejne gałązki róż, przeszedł z powrotem do budynku teatru. Nie dostrzegł już towarzystwa Aurelii, zapewne zdążyli się oddalić - nieco żałował, zastanawiało go, czy wciąż dostrzeże na jej twarzy zamyślony wyraz. Ta kwestia musiała jednak zostać przeszłością - czekały go ważniejsze, musiał wrócić do swoich obowiązków.
zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
| 08.10
Wernisaże często otwierały przed młodymi artystami nowe możliwości i pomagały im zaistnieć w świecie sztuki. Nie inaczej było z Cressidą, która po zaprezentowaniu paru obrazów na wrześniowym wernisażu otrzymała kilka listów chwalących jej talent, ale również parę propozycji namalowania czegoś na zamówienie. Będąc pod pieczą męża i jego rodziny nie była osobą, której szczególnie zależało na zarobku, najważniejsza była pasja, a malarstwo kochała od najmłodszych lat, chociaż nigdy nie należało ono do wiodących dziedzin Flintów. Nie kłóciło się jednak z powinnościami i obowiązkami damy, więc było akceptowalne, zwłaszcza po tym, jak oddano ją na żonę jednemu z Fawleyów. Mąż i jego rodzina wręcz zachęcali ją do tego, by tworzyła, pielęgnowali jej talent i dążyli do oszlifowania diamentu, którym według nich była. Jednak mimo starań męża Cressida nadal miała poważne braki w kwestii pewności siebie, której zwyczajnie jej brakowało.
Młódka nie wiedziała, kim jest kobieta przedstawiająca się jako Deirdre Mericourt. Nie znała tego nazwiska, choć brzmiało z francuska, a ona spędziła osiem lat ucząc się w Beauxbatons. Nie wiedziała nawet ile nieznajoma ma lat, mogła być dużo starsza lub uczyć się w Hogwarcie, dlatego jej personalia nic jej nie mówiły. Niemniej jednak dziewczątko przygotowało się do wyprawy do Londynu, dokąd udała się z jedną z ciotek męża. Kobiecie nie uchodziło podróżować samotnie, a w obecnych czasach było to wręcz niebezpieczne. Po spotkaniu z madame Mericourt miała zresztą zamiar odwiedzić jeszcze parę miejsc, skoro już była w mieście, a nie bywała tu codziennie, większość swych dni spędzając w dworku rodziny męża. Była trzymana pod kloszem, osłaniana przed złem świata, ale i jej udzielił się pewien niepokój przed szczytem w Stonehenge, który miał odbyć się już pojutrze, choć ani jej, ani jej męża nie miało tam być.
Londyn nie należał do jej ulubionych miejsc, ale było tu kilka zakątków, które odwiedzała chętnie, jak galeria sztuki, czy ogród magibotaniczny. Pierwsze miejsce było drogie fawleyowskiemu zamiłowaniu do sztuki, drugie krwi Flintów wciąż płynącej w jej żyłach. Jak każdy Flint miłowała naturę i trudno byłoby jej sobie wyobrazić życie w mieście na stałe, często zastanawiała się, jak jej drogi kuzyn Alphard i jego rodzina to znosili. Oczywiście słyszała też o La Fantasmagorii, przybytku baletu i pokazów syren. Cieszyła się, mogąc go odwiedzić, chociaż sama nigdy nie nauczyła się baletu, o wiele lepiej czując się w siodle niż na parkiecie. Nie znaczyło to jednak, że nie lubiła patrzeć na piękny taniec innych.
Zgodnie ze wskazówkami zawartymi w liście po dotarciu do Fantasmagorii zapytała o Deirdre Mericourt. Pracownik lokalu, który ją przyjął, polecił jej udać się do ogrodów i zaprowadził ją na miejsce. Dziewczątko, urzeczone zadbanym miejscem i urokliwymi krzewami róż, przysiadło przy jednym ze stolików, przygładzając materiał ciemnoniebieskiej sukni i jesiennego płaszczyka. Ciemnorude włosy miała upięte z tyłu głowy, a biel policzków znaczyły konstelacje złocistych piegów. Była onieśmielona, bo nie wiedziała, kogo się spodziewać – niemniej jednak miała ogromną ochotę na poznanie szczegółów zamówienia oraz namalowanie obrazu, który mógłby stać się ozdobą tego miejsca. Póki co pozostawało jej czekać; ciotka jeszcze jej towarzyszyła, ale po nadejściu madame Mericourt zamierzała nieco się oddalić, pozwalając dziewczęciu na swobodną rozmowę o obrazie.
Wernisaże często otwierały przed młodymi artystami nowe możliwości i pomagały im zaistnieć w świecie sztuki. Nie inaczej było z Cressidą, która po zaprezentowaniu paru obrazów na wrześniowym wernisażu otrzymała kilka listów chwalących jej talent, ale również parę propozycji namalowania czegoś na zamówienie. Będąc pod pieczą męża i jego rodziny nie była osobą, której szczególnie zależało na zarobku, najważniejsza była pasja, a malarstwo kochała od najmłodszych lat, chociaż nigdy nie należało ono do wiodących dziedzin Flintów. Nie kłóciło się jednak z powinnościami i obowiązkami damy, więc było akceptowalne, zwłaszcza po tym, jak oddano ją na żonę jednemu z Fawleyów. Mąż i jego rodzina wręcz zachęcali ją do tego, by tworzyła, pielęgnowali jej talent i dążyli do oszlifowania diamentu, którym według nich była. Jednak mimo starań męża Cressida nadal miała poważne braki w kwestii pewności siebie, której zwyczajnie jej brakowało.
Młódka nie wiedziała, kim jest kobieta przedstawiająca się jako Deirdre Mericourt. Nie znała tego nazwiska, choć brzmiało z francuska, a ona spędziła osiem lat ucząc się w Beauxbatons. Nie wiedziała nawet ile nieznajoma ma lat, mogła być dużo starsza lub uczyć się w Hogwarcie, dlatego jej personalia nic jej nie mówiły. Niemniej jednak dziewczątko przygotowało się do wyprawy do Londynu, dokąd udała się z jedną z ciotek męża. Kobiecie nie uchodziło podróżować samotnie, a w obecnych czasach było to wręcz niebezpieczne. Po spotkaniu z madame Mericourt miała zresztą zamiar odwiedzić jeszcze parę miejsc, skoro już była w mieście, a nie bywała tu codziennie, większość swych dni spędzając w dworku rodziny męża. Była trzymana pod kloszem, osłaniana przed złem świata, ale i jej udzielił się pewien niepokój przed szczytem w Stonehenge, który miał odbyć się już pojutrze, choć ani jej, ani jej męża nie miało tam być.
Londyn nie należał do jej ulubionych miejsc, ale było tu kilka zakątków, które odwiedzała chętnie, jak galeria sztuki, czy ogród magibotaniczny. Pierwsze miejsce było drogie fawleyowskiemu zamiłowaniu do sztuki, drugie krwi Flintów wciąż płynącej w jej żyłach. Jak każdy Flint miłowała naturę i trudno byłoby jej sobie wyobrazić życie w mieście na stałe, często zastanawiała się, jak jej drogi kuzyn Alphard i jego rodzina to znosili. Oczywiście słyszała też o La Fantasmagorii, przybytku baletu i pokazów syren. Cieszyła się, mogąc go odwiedzić, chociaż sama nigdy nie nauczyła się baletu, o wiele lepiej czując się w siodle niż na parkiecie. Nie znaczyło to jednak, że nie lubiła patrzeć na piękny taniec innych.
Zgodnie ze wskazówkami zawartymi w liście po dotarciu do Fantasmagorii zapytała o Deirdre Mericourt. Pracownik lokalu, który ją przyjął, polecił jej udać się do ogrodów i zaprowadził ją na miejsce. Dziewczątko, urzeczone zadbanym miejscem i urokliwymi krzewami róż, przysiadło przy jednym ze stolików, przygładzając materiał ciemnoniebieskiej sukni i jesiennego płaszczyka. Ciemnorude włosy miała upięte z tyłu głowy, a biel policzków znaczyły konstelacje złocistych piegów. Była onieśmielona, bo nie wiedziała, kogo się spodziewać – niemniej jednak miała ogromną ochotę na poznanie szczegółów zamówienia oraz namalowanie obrazu, który mógłby stać się ozdobą tego miejsca. Póki co pozostawało jej czekać; ciotka jeszcze jej towarzyszyła, ale po nadejściu madame Mericourt zamierzała nieco się oddalić, pozwalając dziewczęciu na swobodną rozmowę o obrazie.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Prawdopodobnie każda inna osoba w jej stanie, jej problemi, z jej pełnymi strachu myślami i odpowiedzialnością ciążącą na wciąż wątłych barkach, nie podołałaby wypełnianiu zawodowych obowiązków, wpadając w potężną depresję, przyginającą pożerane żywcem ciało do ziemi. Życie ociosało jednak Deirdre z prawie każdej słabości, uczyniło ją niezwykle silną, zahartowało w ogniu wściekłości, płomieniach obrzydzenia, katuszach zadawanych samej sobie z masochistyczną precyzją każdej nocy spędzanej w Wenus. Tłumiła panikę, starając się odsunąć podjęcie decyzji w sprawie pasożyta na później, na jutro: miała zbyt wiele spraw do załatwienia, zbyt wiele rozmów do podjęcia, zbyt wiele wspaniałych perspektyw związanych z Fantasmagorią, by pozwolić powalić się przerażeniu.
To dlatego dokładała sobie obowiązków, pragnąc skupić się na swej profesjonalnej roli, porzucając tą prywatną, kobiecą, chorą, zalewającą toksynami drżące łono, kwitnące pąkami rosnącego życia. Odrestaurowana boczna sala Fantasmagorii, kameralne miejsce przyjmowania artystów, potrzebowało mocnego, wizualnego elementu - obrazu rozciągającego się na praktycznie połowę wielkiej ściany, naprzeciwko której znajdowała się magiczna szyba, pozwalająca spojrzeć z góry na główną scenę, by jak najlepiej zaprezentować nowoprzybyłym przepych Fantasmagorii. Pustka psuła równowagę nowego wnętrza, domagała się zapełnienia, czymś klasycznym, pasującym zarówno do przeznaczenia pomieszczenia, jak i do wyrównania luksusu wnętrz. Nic przesadnie współczesnego czy awangardowego, raczej pochwała malarskiego konserwatywizmu - a Deirdre pamiętała, że podczas wernisażu lady Avery w oko wpadły jej ujmujące pejzaże, spokojne przestrzenie, mogące, przy lekkich zmianach i dopasowaniu tematyki, doskonale dodać pokojowi gościnnemu charakteru. Nie wahała się napisać do lady Fawley, przez ostatnie lata nabrała śmiałości w kontaktach z wyższym stanem, także tym niewieścim, dlatego też nie zdziwiła się otrzymując listowną odpowiedź potwierdzającą przybycie arystokratki do Magicznego Portu.
Zjawiła się punktualnie, niezawodnie, dobrze - to dawało nadzieję, że negocjacje odbędą się bez fochów i damulkowatych podchodów. Deirdre także pojawiła się na marmurowym tarasie tuż za restauracją jak najszybciej. Rubinowo-złote quipao, nieco szersze w pasie niż tradycyjnie powinno, podkreślało jej karnację w kolorze kości słoniowej. Aksamitna szarfa przesłaniała przedramiona, a pierścienie lśniły na smukłych palcach, tak samo jak szylkretowy grzebień, wpięty w ułożone elegancko włosy, spięte wyżej nad karkiem w orientalnym koku. Mericourt od razu zauważyła rudowłosą lady Fawley, rzecz jasna w towarzystwie przyzwoitki lub krewnej - gdy podeszła do stolika, obydwu czarownicom oddała należne honory, skłaniając niego głowę. Po uprzejmych powitaniach zapewniła starszą kobietę o tym, że młodziutkiej panience nic tutaj nie grozi i zachęciła do zapoznania się z wnętrzami baletu, pewna, że pracownicy zajmą się wiekową kobietą z odpowiednim szacunkiem.
- Witamy w Fantasmagorii, lady Fawley. Dziękuję za przybycie, to dla mnie wielki zaszczyt móc gościć tutaj tak znamienitą artystyczną debiutantkę - Kiedy zostały już same, zwrócila się bezpośrednio do rudowłosej, posyłając jej uprzejmy, ale nie przymilny uśmiech, widniejący na podkreślonych zgaszonym burgundem pełnych ustach Deirdre. - Lady prace wydają się odpowiadać potrzebom Fantasmagorii, skupiają wzrok, dają wrażenie spokoju, są stonowane i oddają piękno rzeczywistości - zaczęła rozmowę od komplementu, nie siadając jeszcze na rzeźbionym krześle. Zarówno dlatego, że nie otrzymała takiej propozycji, jak i z powodu innych planów na to zadziwiająco pogodne popołudnie. - Czy mogłybyśmy omówić szczegóły podczas spaceru? Nasze ogrody również zapierają dech w piersiach, nawet o tej porze roku - najlepszym mistrzom zielarstwa udało się ochronić je przed wpływem anomalii - poinformowała delikatnie, proponując przeniesienie się z tarasu na równe ścieżki doskonale utrzymanego ogrodu, zachwycającego swym pięknem nawet w pierwszych dniach października. Ruch sprzyjał żywszym dyskusjom, pozwalał nieco zmniejszyć barierę chłodnych negocjacji, a artyści nie przepadali - z tego, co wiedziała - za nadętymi pogaduszkami zza blatów biurek i stolików.
To dlatego dokładała sobie obowiązków, pragnąc skupić się na swej profesjonalnej roli, porzucając tą prywatną, kobiecą, chorą, zalewającą toksynami drżące łono, kwitnące pąkami rosnącego życia. Odrestaurowana boczna sala Fantasmagorii, kameralne miejsce przyjmowania artystów, potrzebowało mocnego, wizualnego elementu - obrazu rozciągającego się na praktycznie połowę wielkiej ściany, naprzeciwko której znajdowała się magiczna szyba, pozwalająca spojrzeć z góry na główną scenę, by jak najlepiej zaprezentować nowoprzybyłym przepych Fantasmagorii. Pustka psuła równowagę nowego wnętrza, domagała się zapełnienia, czymś klasycznym, pasującym zarówno do przeznaczenia pomieszczenia, jak i do wyrównania luksusu wnętrz. Nic przesadnie współczesnego czy awangardowego, raczej pochwała malarskiego konserwatywizmu - a Deirdre pamiętała, że podczas wernisażu lady Avery w oko wpadły jej ujmujące pejzaże, spokojne przestrzenie, mogące, przy lekkich zmianach i dopasowaniu tematyki, doskonale dodać pokojowi gościnnemu charakteru. Nie wahała się napisać do lady Fawley, przez ostatnie lata nabrała śmiałości w kontaktach z wyższym stanem, także tym niewieścim, dlatego też nie zdziwiła się otrzymując listowną odpowiedź potwierdzającą przybycie arystokratki do Magicznego Portu.
Zjawiła się punktualnie, niezawodnie, dobrze - to dawało nadzieję, że negocjacje odbędą się bez fochów i damulkowatych podchodów. Deirdre także pojawiła się na marmurowym tarasie tuż za restauracją jak najszybciej. Rubinowo-złote quipao, nieco szersze w pasie niż tradycyjnie powinno, podkreślało jej karnację w kolorze kości słoniowej. Aksamitna szarfa przesłaniała przedramiona, a pierścienie lśniły na smukłych palcach, tak samo jak szylkretowy grzebień, wpięty w ułożone elegancko włosy, spięte wyżej nad karkiem w orientalnym koku. Mericourt od razu zauważyła rudowłosą lady Fawley, rzecz jasna w towarzystwie przyzwoitki lub krewnej - gdy podeszła do stolika, obydwu czarownicom oddała należne honory, skłaniając niego głowę. Po uprzejmych powitaniach zapewniła starszą kobietę o tym, że młodziutkiej panience nic tutaj nie grozi i zachęciła do zapoznania się z wnętrzami baletu, pewna, że pracownicy zajmą się wiekową kobietą z odpowiednim szacunkiem.
- Witamy w Fantasmagorii, lady Fawley. Dziękuję za przybycie, to dla mnie wielki zaszczyt móc gościć tutaj tak znamienitą artystyczną debiutantkę - Kiedy zostały już same, zwrócila się bezpośrednio do rudowłosej, posyłając jej uprzejmy, ale nie przymilny uśmiech, widniejący na podkreślonych zgaszonym burgundem pełnych ustach Deirdre. - Lady prace wydają się odpowiadać potrzebom Fantasmagorii, skupiają wzrok, dają wrażenie spokoju, są stonowane i oddają piękno rzeczywistości - zaczęła rozmowę od komplementu, nie siadając jeszcze na rzeźbionym krześle. Zarówno dlatego, że nie otrzymała takiej propozycji, jak i z powodu innych planów na to zadziwiająco pogodne popołudnie. - Czy mogłybyśmy omówić szczegóły podczas spaceru? Nasze ogrody również zapierają dech w piersiach, nawet o tej porze roku - najlepszym mistrzom zielarstwa udało się ochronić je przed wpływem anomalii - poinformowała delikatnie, proponując przeniesienie się z tarasu na równe ścieżki doskonale utrzymanego ogrodu, zachwycającego swym pięknem nawet w pierwszych dniach października. Ruch sprzyjał żywszym dyskusjom, pozwalał nieco zmniejszyć barierę chłodnych negocjacji, a artyści nie przepadali - z tego, co wiedziała - za nadętymi pogaduszkami zza blatów biurek i stolików.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Cressidę dręczyły zmartwienia innego rodzaju. Mimo funkcjonowania pod kloszem roztoczonym nad nią przez ród nie omijały jej niepokoje, odkąd nad krajem zaległy anomalie, możliwe do zauważenia i odczucia przez każdego bez względu na stan. Anomalie uniemożliwiały całkowity spokój i beztroskę, zwłaszcza że była matką, a więc musiała martwić się o kogoś więcej niż tylko o siebie czy męża. O ile dorośli mogli jakoś sobie poradzić, dzieci były bezbronne i spędzały dziewczęciu sen z powiek. Była jednak lady, więc musiała wypełniać swoje obowiązki. Pojawiać się od czasu do czasu na salonach, odwiedzać bliskich i oczywiście malować. Malarstwo przynosiło ukojenie, a świat sztuki upragnioną ucieczkę od trosk prawdziwego życia nieubłagalnie toczącego się poza murami rezydencji. Prawdziwy świat był toczony przez niepokoje, osnuty ciemnymi chmurami, ale wyższe sfery funkcjonowały, wernisaże i inne wydarzenia towarzyskie nadal się odbywały. Bez względu na to co dotykało ludzi niższego stanu oni musieli nadal świecić przykładem idealności.
Czekała w pięknych ogrodach spokojnie, zastanawiając się, z kim przyjdzie jej rozmawiać. Snuła różne wyobrażenia, począwszy od starszej, eleganckiej matrony po jasnowłosą młódkę z naleciałościami francuskiego akcentu, aż w końcu pojawiła się kobieta, której urody nie sposób byłoby przeoczyć. W pierwszej chwili obudziła w Cressidzie skojarzenie z panterą widzianą kiedyś na obrazku w książce – egzotyczna i pełna gracji, zdecydowanie nie wyglądała na osobę niepewną siebie czy nieśmiałą, a raczej na kogoś, kto czuł się tu niezwykle pewnie. Było w niej coś, czego nie potrafiła nazwać, a co budziło onieśmielenie w niej samej. Może to było coś w urodzie kobiety, a może w sposobie jej poruszania? Pewnym było, że zapadała w pamięć, bo w Anglii nie codziennie widywało się osoby o innym typie urody niż ten klasycznie brytyjski, nie licząc przedstawicieli rodów takich, jak Shacklebolt czy Shafiq. Cressida stosunkowo rzadko miała do czynienia z osobami spoza wyższych sfer. Ona sama też na swój sposób się wyróżniała na salonach, a już na pewno w obrębie swojego rodu, gdzie zawsze czuła się odmieńcem z powodu rudości. Wyróżniała się, choć usilnie starała wtopić się w tłum i być jak najmniej zauważalną. Odmienny wygląd w dzieciństwie budził w niej kompleksy, bo pragnęła wyglądać jak jej siostra i kuzynki. Dopiero z czasem zaczęła przyzwyczajać się do cech odziedziczonych po babce. Osoby o ewidentnie niebrytyjskich rysach z pewnością musiały czuć się jeszcze dziwniej.
Cressida natomiast mogła kojarzyć się co najwyżej z rudzikiem – małym i niepozornym, chociaż była ubrana elegancko jak przystało na bycie przedstawicielką szlachetnego rodu, a na jej palcu lśniła obrączka, świadcząca o tym, że dziewczątko wyglądające nawet na parę lat młodsze niż jej rzeczywisty wiek było już mężatką.
Po powitaniach ciotka jej męża odeszła, by zaczekać na Cressie wewnątrz lokalu, a młódka została sama z egzotyczną kobietą.
- Dziękuję za miłe słowa, madame Mericourt – odezwała się, starając się, by nieśmiałość nie była aż tak odczuwalna w jej głosie. Dzięki mężowi radziła sobie coraz lepiej i rzadziej zdarzało jej się zająknąć w rozmowie z kimś obcym. Panna Mericourt na szczęście była też kobietą; mężczyźni budzili w dziewczęciu największe onieśmielenie. – Dla mnie również będzie zaszczytem namalowanie obrazu, który ozdobi miejsce takie jak to. – Była wciąż młodą artystką, która dopiero od dwóch lat kroczyła po artystycznej ścieżce, stopniowo dając się poznać wyższym sferom. Bo nie tworzyła dla gawiedzi, jej obrazy nie zdobiły domów zwykłych ludzi, nie każdy mógł sobie pozwolić na posiadanie czegoś spod pędzla osoby noszącej nazwisko Fawley, które było marką samą w sobie, od wieków kojarzone ze sztuką. Ale możliwość prezentowania prac w galeriach i innych przybytkach sztuki była jak najbardziej dobrze widziana i cieszyła także samą Cressidę. W swoim malarstwie była tradycjonalistką, oddaną temu, co czarodziejskie i starającą się trafić w wysublimowane gusta wyższych sfer.
- Oczywiście, chętnie się przespaceruję. Macie tu państwo naprawdę wspaniałe ogrody, a jako osoba miłująca piękno natury chętnie poznam je bliżej i usłyszę o nich więcej – powiedziała, wstając i przygładzając materiał sukni. Propozycja spaceru przypadła jej do gustu, może przechadzając się po ogrodach sama poczuje się swobodniej niż podczas bardziej formalnych okoliczności, które zwykle ją przytłaczały. Lepiej czuła się w swobodniejszej atmosferze. – I chętnie poznam szczegóły obrazu, który mogłabym namalować – dodała jeszcze, wyraźnie ciekawa zlecenia. Najczęściej bowiem przychodziły do niej szlachcianki pragnące zamówić sobie portret lub jakiś sielski pejzażyk.
Czekała w pięknych ogrodach spokojnie, zastanawiając się, z kim przyjdzie jej rozmawiać. Snuła różne wyobrażenia, począwszy od starszej, eleganckiej matrony po jasnowłosą młódkę z naleciałościami francuskiego akcentu, aż w końcu pojawiła się kobieta, której urody nie sposób byłoby przeoczyć. W pierwszej chwili obudziła w Cressidzie skojarzenie z panterą widzianą kiedyś na obrazku w książce – egzotyczna i pełna gracji, zdecydowanie nie wyglądała na osobę niepewną siebie czy nieśmiałą, a raczej na kogoś, kto czuł się tu niezwykle pewnie. Było w niej coś, czego nie potrafiła nazwać, a co budziło onieśmielenie w niej samej. Może to było coś w urodzie kobiety, a może w sposobie jej poruszania? Pewnym było, że zapadała w pamięć, bo w Anglii nie codziennie widywało się osoby o innym typie urody niż ten klasycznie brytyjski, nie licząc przedstawicieli rodów takich, jak Shacklebolt czy Shafiq. Cressida stosunkowo rzadko miała do czynienia z osobami spoza wyższych sfer. Ona sama też na swój sposób się wyróżniała na salonach, a już na pewno w obrębie swojego rodu, gdzie zawsze czuła się odmieńcem z powodu rudości. Wyróżniała się, choć usilnie starała wtopić się w tłum i być jak najmniej zauważalną. Odmienny wygląd w dzieciństwie budził w niej kompleksy, bo pragnęła wyglądać jak jej siostra i kuzynki. Dopiero z czasem zaczęła przyzwyczajać się do cech odziedziczonych po babce. Osoby o ewidentnie niebrytyjskich rysach z pewnością musiały czuć się jeszcze dziwniej.
Cressida natomiast mogła kojarzyć się co najwyżej z rudzikiem – małym i niepozornym, chociaż była ubrana elegancko jak przystało na bycie przedstawicielką szlachetnego rodu, a na jej palcu lśniła obrączka, świadcząca o tym, że dziewczątko wyglądające nawet na parę lat młodsze niż jej rzeczywisty wiek było już mężatką.
Po powitaniach ciotka jej męża odeszła, by zaczekać na Cressie wewnątrz lokalu, a młódka została sama z egzotyczną kobietą.
- Dziękuję za miłe słowa, madame Mericourt – odezwała się, starając się, by nieśmiałość nie była aż tak odczuwalna w jej głosie. Dzięki mężowi radziła sobie coraz lepiej i rzadziej zdarzało jej się zająknąć w rozmowie z kimś obcym. Panna Mericourt na szczęście była też kobietą; mężczyźni budzili w dziewczęciu największe onieśmielenie. – Dla mnie również będzie zaszczytem namalowanie obrazu, który ozdobi miejsce takie jak to. – Była wciąż młodą artystką, która dopiero od dwóch lat kroczyła po artystycznej ścieżce, stopniowo dając się poznać wyższym sferom. Bo nie tworzyła dla gawiedzi, jej obrazy nie zdobiły domów zwykłych ludzi, nie każdy mógł sobie pozwolić na posiadanie czegoś spod pędzla osoby noszącej nazwisko Fawley, które było marką samą w sobie, od wieków kojarzone ze sztuką. Ale możliwość prezentowania prac w galeriach i innych przybytkach sztuki była jak najbardziej dobrze widziana i cieszyła także samą Cressidę. W swoim malarstwie była tradycjonalistką, oddaną temu, co czarodziejskie i starającą się trafić w wysublimowane gusta wyższych sfer.
- Oczywiście, chętnie się przespaceruję. Macie tu państwo naprawdę wspaniałe ogrody, a jako osoba miłująca piękno natury chętnie poznam je bliżej i usłyszę o nich więcej – powiedziała, wstając i przygładzając materiał sukni. Propozycja spaceru przypadła jej do gustu, może przechadzając się po ogrodach sama poczuje się swobodniej niż podczas bardziej formalnych okoliczności, które zwykle ją przytłaczały. Lepiej czuła się w swobodniejszej atmosferze. – I chętnie poznam szczegóły obrazu, który mogłabym namalować – dodała jeszcze, wyraźnie ciekawa zlecenia. Najczęściej bowiem przychodziły do niej szlachcianki pragnące zamówić sobie portret lub jakiś sielski pejzażyk.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Wyczuwała badawcze, choć dyskretne spojrzenie, jakim obdarzała ją lady Fawley. Młodziutka i nieśmiała, skromna, zupełnie nie przypominała artystów, z którymi Deirdre miała do czynienia na co dzień - rozpasanych, hulaszczych, ekstrawaganckich; wolnych duchów, pozbywających się wszelkich pęt przyzwoitości, zupełnie oddających się szarpiącemu nimi talentowi. Ich rozluźnione obyczaje zapewne wywodziły się z wychowania, miała do czynienia głównie z baletnicami francuskimi oraz ich moralnie elastycznymi marszandami. Brytyjska śmietanka towarzyska nieco ustępowała kontynentalnemu zachowaniu, lecz także pozwalała sobie na więcej - Cressida prezentowała odmienne zachowanie, była promienna, lekka, niewinna, grzecznie oczekująca w towarzystwie swej krewnej. Mericourt nie wiedziała o niej zbyt wiele, nie znalazła jej zdjęć na plotkarskich stronach, od razu wyczuwała jednak wibracje delikatności, eteryczności, pewnej nieśmiałości. Musiała być młoda, młodsza od niej; zaledwie panienka, już spełniająca powinności damy. Uśmiech Deirdre przybrał na sympatii, łagodności, potrafiła dopasować się do każdego towarzystwa, zarówno przy hardych negocjacjach, pełnych złośliwości dysputach, jak i przy eleganckiej rozmowie z wstydliwą damą.
- Jeśli będzie to dla lady wygodniejsze, proszę mówić mi po imieniu - zaproponowała lekko, samej nie zamierzając rezygnować z odpowiedniej tytulatury - ta była bardzo ważna, zwłaszcza dla panienek dopiero niedawno wchodzących w dorosłe życie. Obydwie nosiły na dłoniach obrączki, lecz złoty krążek zdobił inny palec Dei, wskazując na jej wdowieństwo. - Wspaniale, przespacerujmy się więc i w milszych okolicznościach przyrody porozmawiajmy o obrazie - potwierdziła miękko, czekając, aż lady Fawley opuści stolik i ruszy za nią w dół po marmurowych schodkach. Po kilku krokach znalazły się w zaciszu ogrodu, wśród równo przyciętych żywopłotów, podkreślających tylko żywe, przekwitające już kolory barwnych, krwistych róż, zachwycających wielkością pąków oraz intensywnym aromatem. Mericourt nie przywykła jeszcze do niego, dalej wyczuwała każdą nową nutę, odurzającą, budzącą intensywne skojarzenia. - Potrzebujemy obrazu do pokoju gościnnego, przeznaczonego dla artystów oraz ich opiekunów odwiedzających Fantasmagorię. Pomieszczenie zostało niedawno odrestaurowane, posiada już niezbędne elementy, lecz wnętrza ciągle pozbawione są ducha, tej poetyckiej iskry, jaką pragniemy tam wskrzesić - zaczęła cichym, przyjemnym dla ucha tonem, zerkając z ukosa na bladą twarz Cressidy. Uroczej, przypominającej jej puszyste, niewinne zwierzątko. - Od razu zastrzegę, droga lady, że malowidło zajmie prawie całą ścianę, będzie pokaźnych rozmiarów. Wspaniale, by było utrzymane w morskiej kolorystyce, w błękitach, szarościach i szmaradach, tak, by pasowało do aury Fantasmagorii oraz reszty wystroju - kontynuowała, krocząc nieśpiesznie, leniwie, raz po raz nawiązując z lady Fawley kontakt wzrokowy, by okazać jej swoje zainteresowanie jej - dosłownie - skromną osobą. - Oczywiście rozumiem jednak, że malowanie rządzi się swymi prawami, a talent niekiedy odmawia tworzenia pewnego typu obrazów. Jak lady czuje się w takiej tematyce? Onirycznej, fantasmagoryjnej? - zagadnęła spokojnie, poprawiając chustę, przesuwającą się po przedramionach, lejącą się wśród zakrytej talii. Zastanawiała się, czy jej pochodzenie wzbudziło w Cressidzie niechęć; czy odezwała się w niej jakaś pogardliwa, rasistowska część, lecz miała nadzieję, że nic takiego się nie zadziało - nie chciała, by to, jak wyglądała, stało na przeszkodzie rzetelnego wykonywania obowiązków opiekunki Fantasmagorii. - Zależałoby nam też na stosunkowo szybkim terminie, lecz, rzecz jasna, respektujemy dopieszczanie twórczości. Jakość nad terminowością - choć obydwa kryteria są podobnie istotne - uśmiechnęła się kącikiem ust, jeszcze raz omiatając wzrokiem lśniące w jesiennym słońcu rude pukle, okalające smukłą twarzyczkę dziewczęcia, właściwie jeszcze nie kobiety; czarownicy dopiero zapoznajacej się ze swym urokiem.
- Jeśli będzie to dla lady wygodniejsze, proszę mówić mi po imieniu - zaproponowała lekko, samej nie zamierzając rezygnować z odpowiedniej tytulatury - ta była bardzo ważna, zwłaszcza dla panienek dopiero niedawno wchodzących w dorosłe życie. Obydwie nosiły na dłoniach obrączki, lecz złoty krążek zdobił inny palec Dei, wskazując na jej wdowieństwo. - Wspaniale, przespacerujmy się więc i w milszych okolicznościach przyrody porozmawiajmy o obrazie - potwierdziła miękko, czekając, aż lady Fawley opuści stolik i ruszy za nią w dół po marmurowych schodkach. Po kilku krokach znalazły się w zaciszu ogrodu, wśród równo przyciętych żywopłotów, podkreślających tylko żywe, przekwitające już kolory barwnych, krwistych róż, zachwycających wielkością pąków oraz intensywnym aromatem. Mericourt nie przywykła jeszcze do niego, dalej wyczuwała każdą nową nutę, odurzającą, budzącą intensywne skojarzenia. - Potrzebujemy obrazu do pokoju gościnnego, przeznaczonego dla artystów oraz ich opiekunów odwiedzających Fantasmagorię. Pomieszczenie zostało niedawno odrestaurowane, posiada już niezbędne elementy, lecz wnętrza ciągle pozbawione są ducha, tej poetyckiej iskry, jaką pragniemy tam wskrzesić - zaczęła cichym, przyjemnym dla ucha tonem, zerkając z ukosa na bladą twarz Cressidy. Uroczej, przypominającej jej puszyste, niewinne zwierzątko. - Od razu zastrzegę, droga lady, że malowidło zajmie prawie całą ścianę, będzie pokaźnych rozmiarów. Wspaniale, by było utrzymane w morskiej kolorystyce, w błękitach, szarościach i szmaradach, tak, by pasowało do aury Fantasmagorii oraz reszty wystroju - kontynuowała, krocząc nieśpiesznie, leniwie, raz po raz nawiązując z lady Fawley kontakt wzrokowy, by okazać jej swoje zainteresowanie jej - dosłownie - skromną osobą. - Oczywiście rozumiem jednak, że malowanie rządzi się swymi prawami, a talent niekiedy odmawia tworzenia pewnego typu obrazów. Jak lady czuje się w takiej tematyce? Onirycznej, fantasmagoryjnej? - zagadnęła spokojnie, poprawiając chustę, przesuwającą się po przedramionach, lejącą się wśród zakrytej talii. Zastanawiała się, czy jej pochodzenie wzbudziło w Cressidzie niechęć; czy odezwała się w niej jakaś pogardliwa, rasistowska część, lecz miała nadzieję, że nic takiego się nie zadziało - nie chciała, by to, jak wyglądała, stało na przeszkodzie rzetelnego wykonywania obowiązków opiekunki Fantasmagorii. - Zależałoby nam też na stosunkowo szybkim terminie, lecz, rzecz jasna, respektujemy dopieszczanie twórczości. Jakość nad terminowością - choć obydwa kryteria są podobnie istotne - uśmiechnęła się kącikiem ust, jeszcze raz omiatając wzrokiem lśniące w jesiennym słońcu rude pukle, okalające smukłą twarzyczkę dziewczęcia, właściwie jeszcze nie kobiety; czarownicy dopiero zapoznajacej się ze swym urokiem.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Chociaż odebrała nauki we Francji i spędziła tam osiem długich lat, nie licząc wakacji i przerw świątecznych, ale wpojone w rodzinnym domu szlacheckie zasady były silniejsze i trzymały dziewczątko w ryzach. Jej wrodzony charakter również był daleki od rozpasania i ekstrawagancji, choć duży wpływ na jego kształtowanie miały właśnie rodowe zasady, spędzenie pierwszych dziesięciu lat życia w całkowitej izolacji od świata poza wyższymi sferami, a także kompleksy tlące się w serduszku najmniej zauważanego dziecka swego ojca, którego oczekiwania tak pragnęła spełnić.
Choć posiadała duży talent i piękną, pełną wrażliwości duszę, nie było to widoczne w taki sposób, jak u większości artystycznych dusz, przynajmniej tych nie pętanych przez rodowe powinności i konwenanse, które wykluczały niektóre zachowania i niestosowne znajomości. Było w niej jednak coś eterycznego i ulotnego, zarówno w uroczej, piegowatej twarzy, delikatnym głosie jak i sposobie poruszania. Cressidzie również nie brakowało ponadprzeciętnej gracji i delikatności w ruchach, wbrew pozorom nie spędzała swojego czasu tylko na wylegiwaniu się na stosie miękkich poduch.
Próżno było też szukać w „Czarownicy” opisów skandali z jej udziałem, bo zawsze stroniła od kontrowersji, zarówno w życiu jak i w sztuce. Zawsze wzorowo podążała ścieżkami wytyczanymi przez ród i młodo wyszła za mąż, a na salonach nigdy nie starała się być na świeczniku. Łatwiej było ją dostrzec w pobliżu ścian, gdzieś na uboczu niż w środku wydarzeń. W świecie salonowej sztuki, tej bardziej klasycznej i posiadającej więcej ograniczeń niż ta poza wyższymi sferami, jej nazwisko zaczynało się powoli pojawiać, zdążyła już w końcu wystawić prace na kilku wernisażach, jej pierwszy miał miejsce krótko po skończeniu szkoły – ale do tej pory były to głównie wernisaże młodych talentów. Powoli i z pokorą dążyła do tego, by jej imię zestawione z nazwiskiem Fawley potwierdziło, że zasługuje na renomę, którą cieszył się ród jej męża. To nazwisko otwierało drzwi, ale musiała udowodnić swą wartość jako jednostka – Cressida. Tak, aby mąż i jego krewni mogli być dumni z jej talentu, tym bardziej że również pomagali w jego szlifowaniu, i to już pod ich pieczą młódka osiągnęła swój obecny poziom. Była też osóbką pełną skromności i często wręcz nie do końca wierzącą w swoje możliwości. Świat tej prawdziwie rozpasanej, awangardowej i nowoczesnej sztuki pełnej mugolskich naleciałości był jej obcy, kurczowo trzymała się sztuki konserwatywnej, prawdziwie szlacheckiej.
- Dobrze – zgodziła się Cressida, uśmiechając się nieśmiało, ale ciepło. – Spacer w pięknym miejscu zawsze jest dobrym pomysłem.
Opuściła stolik i ruszyła w ślad za kobietą, stąpając miękko i cicho po ścieżce otoczonej przez krzewy pięknych róż. Z tego co było jej wiadomo miejsce to było powiązane z rodem Rosier, co tłumaczyło obecność właśnie tych kwiatów. Choć skromna dusza najbardziej kochała delikatne kwiaty rodem z łąk i lasów, które przemierzała dorastając jako lady Flint, to nie mogła nie doceniać też piękna innych. Z uwagą wysłuchała słów Deirdre, przedstawiającej oczekiwania odnośnie płótna, które miała stworzyć.
- Malowidło większych rozmiarów zajmie trochę więcej czasu niż klasyczny portret lub pejzaż, ale z użyciem czarodziejskich farb nie jest to niemożliwe do wykonania. – Czarodziejskie farby olejne schły znacznie szybciej niż ich niemagiczny odpowiednik, były też podatne na magię, która wprawiała później obraz w ruch. – I jeśli byłoby to możliwe, chciałabym po tej rozmowie zobaczyć to pomieszczenie, by lepiej dopasować kolorystykę do reszty wnętrza – dodała jeszcze. – Mogłabym spróbować stworzyć coś nawiązującego do nadmorskiej tematyki. – Ziemie Rosierów czy Lestrange’ów na pewno dostarczały odpowiednich inspiracji, na tych drugich występowały też syreny. Nadmorski pejzaż wybrzeża i falującej wody, z wyłaniającymi się od czasu do czasu spośród fal syrenami wydawał się całkiem dobrym pomysłem. – Myślę, że poradziłabym sobie z tym wyzwaniem, lubię malować morskie pejzaże. – Jej obrazy w większości przypadków były lekkie, urokliwe, oddające naturalne piękno miejsc, mające w sobie pewną ulotność, ale i tradycyjność. I choć pochodziła z lasu, morze miało w sobie coś, co ją urzekało w swej zmiennej naturze, pełnej igrających ze sobą odcieni szarości, turkusu i błękitu muśniętych niekiedy przez barwy słońca.
Chociaż była szlachcianką kolor skóry nie odgrywał dla niej wielkiej roli, jej początkowe przyglądanie się Deirdre nacechowane było ciekawością, nie uprzedzeniami. Była zwyczajnie ciekawa, jak malowałoby się twarz o takich rysach. Jej przyjaciółką z dzieciństwa była jedna z lady Shafiq, więc daleka była od przejawiania rasizmu, nie sądząc, by wygląd miał wpływ na to, jak kobieta wypełniała swoje obowiązki. Na pierwszy rzut oka wydawała się osobą która czuje się w tym otoczeniu dobrze i pewnie, a także posiada odpowiednią wiedzę i kompetencje.
- Na ten moment trudno mi podać precyzyjny termin, sztuka i natchnienie rzeczywiście rządzą się swoimi prawami, a nie ukrywam, że chciałabym ten obraz wykonać jak najstaranniej. – Dobre, dopracowane obrazy były wizytówką artysty, nigdy nie oddawała czegoś, co było stworzone na szybko i byle jak, bo byłoby to dla niej wstydem. – Choć naturalnie postaram się to zrobić możliwie szybko. – Nie miała teraz aż tak wielu zleceń, choć po wernisażu kilka się pojawiło, ale były to w większości portrety, które nie wymagały długich dni pracy nad nimi.
Choć posiadała duży talent i piękną, pełną wrażliwości duszę, nie było to widoczne w taki sposób, jak u większości artystycznych dusz, przynajmniej tych nie pętanych przez rodowe powinności i konwenanse, które wykluczały niektóre zachowania i niestosowne znajomości. Było w niej jednak coś eterycznego i ulotnego, zarówno w uroczej, piegowatej twarzy, delikatnym głosie jak i sposobie poruszania. Cressidzie również nie brakowało ponadprzeciętnej gracji i delikatności w ruchach, wbrew pozorom nie spędzała swojego czasu tylko na wylegiwaniu się na stosie miękkich poduch.
Próżno było też szukać w „Czarownicy” opisów skandali z jej udziałem, bo zawsze stroniła od kontrowersji, zarówno w życiu jak i w sztuce. Zawsze wzorowo podążała ścieżkami wytyczanymi przez ród i młodo wyszła za mąż, a na salonach nigdy nie starała się być na świeczniku. Łatwiej było ją dostrzec w pobliżu ścian, gdzieś na uboczu niż w środku wydarzeń. W świecie salonowej sztuki, tej bardziej klasycznej i posiadającej więcej ograniczeń niż ta poza wyższymi sferami, jej nazwisko zaczynało się powoli pojawiać, zdążyła już w końcu wystawić prace na kilku wernisażach, jej pierwszy miał miejsce krótko po skończeniu szkoły – ale do tej pory były to głównie wernisaże młodych talentów. Powoli i z pokorą dążyła do tego, by jej imię zestawione z nazwiskiem Fawley potwierdziło, że zasługuje na renomę, którą cieszył się ród jej męża. To nazwisko otwierało drzwi, ale musiała udowodnić swą wartość jako jednostka – Cressida. Tak, aby mąż i jego krewni mogli być dumni z jej talentu, tym bardziej że również pomagali w jego szlifowaniu, i to już pod ich pieczą młódka osiągnęła swój obecny poziom. Była też osóbką pełną skromności i często wręcz nie do końca wierzącą w swoje możliwości. Świat tej prawdziwie rozpasanej, awangardowej i nowoczesnej sztuki pełnej mugolskich naleciałości był jej obcy, kurczowo trzymała się sztuki konserwatywnej, prawdziwie szlacheckiej.
- Dobrze – zgodziła się Cressida, uśmiechając się nieśmiało, ale ciepło. – Spacer w pięknym miejscu zawsze jest dobrym pomysłem.
Opuściła stolik i ruszyła w ślad za kobietą, stąpając miękko i cicho po ścieżce otoczonej przez krzewy pięknych róż. Z tego co było jej wiadomo miejsce to było powiązane z rodem Rosier, co tłumaczyło obecność właśnie tych kwiatów. Choć skromna dusza najbardziej kochała delikatne kwiaty rodem z łąk i lasów, które przemierzała dorastając jako lady Flint, to nie mogła nie doceniać też piękna innych. Z uwagą wysłuchała słów Deirdre, przedstawiającej oczekiwania odnośnie płótna, które miała stworzyć.
- Malowidło większych rozmiarów zajmie trochę więcej czasu niż klasyczny portret lub pejzaż, ale z użyciem czarodziejskich farb nie jest to niemożliwe do wykonania. – Czarodziejskie farby olejne schły znacznie szybciej niż ich niemagiczny odpowiednik, były też podatne na magię, która wprawiała później obraz w ruch. – I jeśli byłoby to możliwe, chciałabym po tej rozmowie zobaczyć to pomieszczenie, by lepiej dopasować kolorystykę do reszty wnętrza – dodała jeszcze. – Mogłabym spróbować stworzyć coś nawiązującego do nadmorskiej tematyki. – Ziemie Rosierów czy Lestrange’ów na pewno dostarczały odpowiednich inspiracji, na tych drugich występowały też syreny. Nadmorski pejzaż wybrzeża i falującej wody, z wyłaniającymi się od czasu do czasu spośród fal syrenami wydawał się całkiem dobrym pomysłem. – Myślę, że poradziłabym sobie z tym wyzwaniem, lubię malować morskie pejzaże. – Jej obrazy w większości przypadków były lekkie, urokliwe, oddające naturalne piękno miejsc, mające w sobie pewną ulotność, ale i tradycyjność. I choć pochodziła z lasu, morze miało w sobie coś, co ją urzekało w swej zmiennej naturze, pełnej igrających ze sobą odcieni szarości, turkusu i błękitu muśniętych niekiedy przez barwy słońca.
Chociaż była szlachcianką kolor skóry nie odgrywał dla niej wielkiej roli, jej początkowe przyglądanie się Deirdre nacechowane było ciekawością, nie uprzedzeniami. Była zwyczajnie ciekawa, jak malowałoby się twarz o takich rysach. Jej przyjaciółką z dzieciństwa była jedna z lady Shafiq, więc daleka była od przejawiania rasizmu, nie sądząc, by wygląd miał wpływ na to, jak kobieta wypełniała swoje obowiązki. Na pierwszy rzut oka wydawała się osobą która czuje się w tym otoczeniu dobrze i pewnie, a także posiada odpowiednią wiedzę i kompetencje.
- Na ten moment trudno mi podać precyzyjny termin, sztuka i natchnienie rzeczywiście rządzą się swoimi prawami, a nie ukrywam, że chciałabym ten obraz wykonać jak najstaranniej. – Dobre, dopracowane obrazy były wizytówką artysty, nigdy nie oddawała czegoś, co było stworzone na szybko i byle jak, bo byłoby to dla niej wstydem. – Choć naturalnie postaram się to zrobić możliwie szybko. – Nie miała teraz aż tak wielu zleceń, choć po wernisażu kilka się pojawiło, ale były to w większości portrety, które nie wymagały długich dni pracy nad nimi.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Słuchała odpowiedzi Cressidy w skupieniu, nawet jeśli ta początkowo nie zdradziła niczego zaskakującego. Większe płótno równało się odleglejszym terminom odebrania pracy, to było zrozumiałe, tak samo jak chęć przyjrzenia się pokojowi gościnnemu, mającemu stać się dla obrazu lady Fawley nowym domem. Deirdre skinęła lekko głową a spinający niespotykanie czarne włosy grzebień zalśnił w powoli opadającym na horyzont słońcu, podkreślając trudne do osiągnięcia ułożenie fryzury. - Oczywiście, zaprezentuje te konkretne wnętrza, by mogła lady zapoznać się nie tylko z ich atmosferą i barwami, ale także z panującym tam światłem. Przyznaję, że może być to malarskie wyzwanie, w pomieszczeniu tym panuje dyskretny półmrok, brak też okien - ze względu na specyfikę miejsca, umożliwiającego spoglądanie z góry na główną scenę i widownię - wyjaśniła, splatając przed sobą dłonie na podołku; na palcach błysnął rubin w obramowaniu z kamienia księżycowego i stonowany malachit. Obrączka nie rzucała się w oczy, przyćmiona dwoma symbolami posługi i oddania. - Tak, tematyka powinna nawiązywać do dziedzictwa rodu Lestrange'ów, do piękna syren i jednocześnie surowości klimatu wyspy. Coś oszałamiajacego, lecz zarazem niebezpiecznego w swej niewinności - zmrużyła oczy w refleksyjnym zastanowieniu; tak było łatwiej, nie miała problemu z wychwalaniem dziedzictwa należącego do Evandry Rosier, w pracy zachowywała pełen profesjonalizm nawet jeśli szybciej bijące serce pokrywało się delikatnym szronem. - Wierzę, że zdoła lady wzmocnić aurę tego miejsca, podkreślić bijące źródło baletowego piękna. Sugerowałabym, by obraz był raczej spokojny i stonowany - dobrze kontrastowałby z tym, co będzie działo się na głównej scenie. Powinien dopełniać estetykę wnętrz a nie ją przytłaczać - ciągnęła, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jej słowa mogą wydać się Cressidzie naiwne bądź nieprofesjonalne, ustępowała przecież wiedzą utalentowanej artystce, znającej się na odpowiednim dobraniu barw. - Mogą pojawić się tam magiczne stworzenia, syreny, rzecz jasna, może i trytony, lecz raczej żadne inne istoty - zastrzegła jeszcze, podchodząc do sztuki z zuchwałą i dla niektórych oburzającą rzeczowością, wydawało się jej jednak, że nie wymaga aż tak wiele. Jedynie zarysy, istotne z punktu widzenia inwestora, właściciela całego przybytku, oddającego w ręce Deirdre część odpowiedzialności za podejmowane wybory.
Mericourt delikatnie dotknęła ramienia rudowłosej, by pokierować ją w jedną z bocznych alejek, tam, gdzie znajdowały się najciekawsze okazy róż. - Ależ oczywiście, proces twórczy nie powinien podlegać surowym restrykcjom czasowym - pośpiech jest najgorszym doradcą - odpowiedziała z szacunkiem, wyczuwając jednakże, że nie ma do czynienia z bumelantką i nawiedzoną malarką, specjalnie przesuwającą termin oddania dzieła wyłącznie ze względu na filozoficzne urojenia bądź nadużywanie wróżkowego pyłu. - Byłabym jednak wdzięczna, gdyby informowała mnie lady - listownie, jeśli to nie problem - o postępach nad obrazem - posłała rudowłosej lekki uśmiech, przystając przy jednym z bardziej reprezentacyjnych krzewów. Róże nie miały już w sobie zapachu letniej słodyczy, lecz były dojrzalsze, wytrwalsze a ich płatki twardsze, tak samo jak kolce. Podobnie jak ona sama? Znów myśli pomknęły w nieposłusznym kierunku, bez problemu powściągnęła je jednak, obracając się przodem ku malarce. - Pozostaje kwestia zapłaty, rzecz jasna hojnej, odpowiedniej do talentu lady - Nie musiała obiecywać nic więcej, reprezentowała samego lorda Rosiera; zresztą wątpiła, by dama kłopotała się galeonami - dla niej obraz był okazją do przelania na płótno własnej fantazji oraz zabłyśnięcia na salonach informacją o kolejnym sukcesie na artystycznej ścieżce.
Mericourt delikatnie dotknęła ramienia rudowłosej, by pokierować ją w jedną z bocznych alejek, tam, gdzie znajdowały się najciekawsze okazy róż. - Ależ oczywiście, proces twórczy nie powinien podlegać surowym restrykcjom czasowym - pośpiech jest najgorszym doradcą - odpowiedziała z szacunkiem, wyczuwając jednakże, że nie ma do czynienia z bumelantką i nawiedzoną malarką, specjalnie przesuwającą termin oddania dzieła wyłącznie ze względu na filozoficzne urojenia bądź nadużywanie wróżkowego pyłu. - Byłabym jednak wdzięczna, gdyby informowała mnie lady - listownie, jeśli to nie problem - o postępach nad obrazem - posłała rudowłosej lekki uśmiech, przystając przy jednym z bardziej reprezentacyjnych krzewów. Róże nie miały już w sobie zapachu letniej słodyczy, lecz były dojrzalsze, wytrwalsze a ich płatki twardsze, tak samo jak kolce. Podobnie jak ona sama? Znów myśli pomknęły w nieposłusznym kierunku, bez problemu powściągnęła je jednak, obracając się przodem ku malarce. - Pozostaje kwestia zapłaty, rzecz jasna hojnej, odpowiedniej do talentu lady - Nie musiała obiecywać nic więcej, reprezentowała samego lorda Rosiera; zresztą wątpiła, by dama kłopotała się galeonami - dla niej obraz był okazją do przelania na płótno własnej fantazji oraz zabłyśnięcia na salonach informacją o kolejnym sukcesie na artystycznej ścieżce.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Cressida chciała dowiedzieć się jak najwięcej, a także zobaczyć miejsce, w którym po ukończeniu znajdzie się obraz. Było to ważne, aby kolory dobrze współgrały z otoczeniem oraz oświetleniem, ale madame Mericourt wydawała się dobrze poinformowana w takich zawiłościach. Skoro pracowała w takim miejscu, zapewne była dobrze zorientowana w teoretycznych podstawach rozmaitych sztuk. Przez cały czas sprawiała bardzo konkretne i profesjonalne wrażenie. Cressidzie nigdy nawet nie przeszłoby przez myśl, kim była ta piękna, egzotyczna kobieta w czasie, kiedy nie zajmowała się rozmowami z artystami.
- To także będę musiała wziąć pod uwagę, żeby kolory prezentowały się dobrze mimo braku naturalnego oświetlenia – zauważyła; była to ważna informacja, wymagająca uważniejszego dobierania farb, żeby nie przesadzić z ciemnymi odcieniami, które w blasku samych świec dałyby malowidłu zbyt ponury wygląd. Musiała więc postawić raczej na jaśniejsze barwy. – Znam symbolikę rodu Lestrange, postaram się do niej nawiązać. Morze, wyspa, syreny. Coś odpowiednio skromnego i minimalistycznego, miłego dla oczu gości odwiedzających balet i przywodzącego skojarzenia z rodowymi ziemiami Lestrange’ów – podsumowała, w myślach próbując zwizualizować sobie pomysł. Taką sztukę lubiła. Nie miała w zwyczaju nadużywać ozdobników, piękno często kryło się nie w nadmiarze, a w prostocie, która pozwalała docenić poszczególne elementy malowidła. Pewna skromność i umiar leżały zresztą w naturze Cressidy. Nawet jej wygląd wyraźnie mówił, że młoda lady nie miała skłonności do przesady. Jej suknia była dość skromna w ozdobniki, a jedyną biżuterię stanowiła obrączka, pierścionek zaręczynowy, a także delikatny naszyjnik podarowany niegdyś przez męża krótko po ślubie. W zestawieniu z damami stale obwieszonymi ciężką biżuterią prezentowała się lekko i eterycznie.
Jedna z jej dalekich kuzynek mieszkała na wyspie Wight, po debiucie salonowym miała też okazję poznać Evandrę, ponadto jak każda szlachcianka znała podstawową wiedzę o każdym z rodów. Wiedziała, jakie barwy reprezentowały ród Lestrange, a także o jego powiązaniach z muzyką, morzem i syrenami. Wszystko to miało znaleźć swoje odzwierciedlenie w płótnie mającym ozdobić miejsce powiązane z tym rodem.
Leciutko drgnęła, gdy kobieta nagle dotknęła jej ramienia, ale skierowała się w tamtą stronę. Ta alejka również była obsadzona urodziwymi różami, które mimo początku października wciąż kwitły, mimo że tegoroczna pogoda bywała bardzo kapryśna i nieprzewidywalna, szczególnie w początkach anomalii, a zwłaszcza w czerwcu, gdy spadł śnieg. Te kaprysy pogody sprawiły, że ogrody Fawleyów, a także wiele innych miejsc w Anglii ucierpiały.
- Zamierzam zabrać się do pracy w ciągu najbliższych paru dni. Rzecz jasna, będę informować o postępach, a także o ukończeniu obrazu. Wtedy też postaram się, żeby służba go tutaj dostarczyła – zapewniła. Cressie może i była nieśmiałą, niepewną siebie młódką, ale do malarstwa podchodziła bardzo rzetelnie. Jeśli nie wydarzy się coś, co znacząco zaburzy proces twórczy, zamierzała skończyć pracę bez niepotrzebnego przeciągania. Ignorowanie tak przyziemnych kwestii nie było dobrze widziane, a przecież zależało jej na artystycznej renomie, skoro była artystką dopiero starającą się zaistnieć. Potrzebowała sukcesów i dobrych opinii, by w galeriach chciano wystawiać obrazy podpisane jej nazwiskiem. A to zlecenie mogło okazać się ważne, w końcu w Fantasmagorii bywali szlachetnie urodzeni i czystokrwiści goście, znakomite osoby, które mogły ją zapamiętać i chciała, by zapamiętały dobrze.
- Oczywiście, to wszystko będzie do uzgodnienia – przytaknęła cichutko na wzmiankę o zapłacie, lekko muskając palcami aksamitne płatki jednego z kwiatów róży. Galeony nie były dla niej najważniejszą kwestią, bo ważniejszy był rozwój talentu oraz zdobywanie renomy w artystycznym świecie, ale niewątpliwie zamierzała przyjąć zapłatę. – Mam nadzieję, że zarówno pani, jak i goście Fantasmagorii będą zadowoleni z obrazu.
- To także będę musiała wziąć pod uwagę, żeby kolory prezentowały się dobrze mimo braku naturalnego oświetlenia – zauważyła; była to ważna informacja, wymagająca uważniejszego dobierania farb, żeby nie przesadzić z ciemnymi odcieniami, które w blasku samych świec dałyby malowidłu zbyt ponury wygląd. Musiała więc postawić raczej na jaśniejsze barwy. – Znam symbolikę rodu Lestrange, postaram się do niej nawiązać. Morze, wyspa, syreny. Coś odpowiednio skromnego i minimalistycznego, miłego dla oczu gości odwiedzających balet i przywodzącego skojarzenia z rodowymi ziemiami Lestrange’ów – podsumowała, w myślach próbując zwizualizować sobie pomysł. Taką sztukę lubiła. Nie miała w zwyczaju nadużywać ozdobników, piękno często kryło się nie w nadmiarze, a w prostocie, która pozwalała docenić poszczególne elementy malowidła. Pewna skromność i umiar leżały zresztą w naturze Cressidy. Nawet jej wygląd wyraźnie mówił, że młoda lady nie miała skłonności do przesady. Jej suknia była dość skromna w ozdobniki, a jedyną biżuterię stanowiła obrączka, pierścionek zaręczynowy, a także delikatny naszyjnik podarowany niegdyś przez męża krótko po ślubie. W zestawieniu z damami stale obwieszonymi ciężką biżuterią prezentowała się lekko i eterycznie.
Jedna z jej dalekich kuzynek mieszkała na wyspie Wight, po debiucie salonowym miała też okazję poznać Evandrę, ponadto jak każda szlachcianka znała podstawową wiedzę o każdym z rodów. Wiedziała, jakie barwy reprezentowały ród Lestrange, a także o jego powiązaniach z muzyką, morzem i syrenami. Wszystko to miało znaleźć swoje odzwierciedlenie w płótnie mającym ozdobić miejsce powiązane z tym rodem.
Leciutko drgnęła, gdy kobieta nagle dotknęła jej ramienia, ale skierowała się w tamtą stronę. Ta alejka również była obsadzona urodziwymi różami, które mimo początku października wciąż kwitły, mimo że tegoroczna pogoda bywała bardzo kapryśna i nieprzewidywalna, szczególnie w początkach anomalii, a zwłaszcza w czerwcu, gdy spadł śnieg. Te kaprysy pogody sprawiły, że ogrody Fawleyów, a także wiele innych miejsc w Anglii ucierpiały.
- Zamierzam zabrać się do pracy w ciągu najbliższych paru dni. Rzecz jasna, będę informować o postępach, a także o ukończeniu obrazu. Wtedy też postaram się, żeby służba go tutaj dostarczyła – zapewniła. Cressie może i była nieśmiałą, niepewną siebie młódką, ale do malarstwa podchodziła bardzo rzetelnie. Jeśli nie wydarzy się coś, co znacząco zaburzy proces twórczy, zamierzała skończyć pracę bez niepotrzebnego przeciągania. Ignorowanie tak przyziemnych kwestii nie było dobrze widziane, a przecież zależało jej na artystycznej renomie, skoro była artystką dopiero starającą się zaistnieć. Potrzebowała sukcesów i dobrych opinii, by w galeriach chciano wystawiać obrazy podpisane jej nazwiskiem. A to zlecenie mogło okazać się ważne, w końcu w Fantasmagorii bywali szlachetnie urodzeni i czystokrwiści goście, znakomite osoby, które mogły ją zapamiętać i chciała, by zapamiętały dobrze.
- Oczywiście, to wszystko będzie do uzgodnienia – przytaknęła cichutko na wzmiankę o zapłacie, lekko muskając palcami aksamitne płatki jednego z kwiatów róży. Galeony nie były dla niej najważniejszą kwestią, bo ważniejszy był rozwój talentu oraz zdobywanie renomy w artystycznym świecie, ale niewątpliwie zamierzała przyjąć zapłatę. – Mam nadzieję, że zarówno pani, jak i goście Fantasmagorii będą zadowoleni z obrazu.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Spodziewała się większej liczby pytań dotyczących obrazu oraz szczegółów jego wykonania, podejrzewała także, że lady może nieco zmarszczyć idealnie prosty nosek i obnażyć kapryśną stronę szlacheckiego stanu, wzdychając teatralnie nad trudnościami wynikającymi z niedostatecznej ilości dziennego światła, uniemożliwiającego wydobycie z płótna - i własnego talentu - tego, co najlepsze. Pokora i łagodność lady Fawley zdziwiły ją, zgadzała się ze wszystkim, nie dodając nic od siebie. Owszem, grymasy nie pasowały do dotychczasowego zachowania Cressidy, lecz taka niewinność i spolegliwość nieco Deirdre niepokoiła. Nikt nie mógł być tak miły i tak uprzejmy, nawet jeśli pochodził z rodu miłującego piękno. Żałowała, że nie sprawdziła panieńskiego nazwiska rudowłosej, skojarzenie z rodzinami haniebnie akceptującymi mugoli nasuwało się jako pierwsze i alarmujące, lecz wątpiła, by ta nieśmiała dziewczyna popierała terrorystów i obrońców szlam. Nie, jej opinia była nienaganna, próbowała przecież odnaleźć coś na jej temat.
- Czy lady ma jakieś pytania? Wątpliwości? Kwestie, które pragnęłaby poruszyć? - zagadnęła w końcu nieco wyczekująco, do tej rozmowy także przygotowała się całkiem nieźle, zbierając wiele materiałów na temat malarstwa, pewna, że jej wiedza i tak będzie wystawiona na próbę. - Jestem tu po to, by zapewnić lady wszystkie niezbędne informacje oraz sprawić, by nasza współpraca przebiegała jak najefektywniej i najprzyjemniej - dla obydwu stron - skinęła rudowłosej ponownie głową, lekko, z szacunkiem, lecz bez uniżoności. - Przyznaję, że nie posiadam szerokiej wiedzy na temat procesu tworzenia, jedynie podstawy - i nieco zamglone już wspomnienia malarskich prób mojego świętej pamięci męża - westchnęła cicho, mimowolnie spuszczając wzrok na prostą obrączkę. Zamilkła na odpowiednio długi moment, dobrze odgrywając stęsknioną wdowę, pogodzoną jednak z tragicznym losem, po czym przesunęła spojrzenie na rozmówczynię.
Widocznie również zachwyconą ogrodem, wyjątkowymi różami, wytrwałymi, przezwyciężającymi każdą anomalię. - Motyw tych kwiatów także może pojawić się na obrazie, to wspaniałe podkreślenie nie tylko nowego domu lady Rosier, ale jej niesamowitego piękna. To dla niej odnowiono Fantasmagorię i to ona nadaje temu miejscu niezwykłej aury - poinformowała melodyjnie, zastanawiając się, czy lady Fawley znała tę historię - pewnie tak, romantyczny gest Tristana nie mógłby umknąć tak uduchowionym dziewczątkom, uwielbiającym porywy serca i podniosłe historie miłosne. - Wierzę, że lady da z siebie wszystko, a zaprezentowane dzieło będzie cieszyć oko każdego dnia, zachwycając odwiedzającyh Fantasmagorię gości - dodała miękko, zgodnie z zasadami podstawowej etykiety wobec wyższego stanu. Obrazy, które widziała u lady Avery, miały w sobie wiele uroku, wydawały się odpowiednie do uzupełnienia pustego miejsca na ścianie.
- Wspaniale - skomentowała wieść o szybkim zabraniu się do pracy, ceniła takie podejście do biznesu, bez zbędnego czekania, wprawiania się i przyglądania; od razu do rzeczy, do jak najszybszego wypełnienia zobowiązań. Znów oczekiwała jakichś standardów finansowych, wspomnienia o stosie galeonów - i znów Cressida nieco omdlewająco ominęła rzeczowy temat. - Rozumiem, że faby i niezbędne przyrządy malarskie posiada już lady we własnym zakresie? Sprawdzone pędzle, uznane magiczne barwniki? - zagadnęła ponownie, pamiętała co nieco z opowieści byłego narzeczonego, ale dalej poruszała się raczej po omacku, z nadzieją, że lady Fawley doda coś od siebie, coś własnego do tej rozmowy i negocjacji.
- Czy lady ma jakieś pytania? Wątpliwości? Kwestie, które pragnęłaby poruszyć? - zagadnęła w końcu nieco wyczekująco, do tej rozmowy także przygotowała się całkiem nieźle, zbierając wiele materiałów na temat malarstwa, pewna, że jej wiedza i tak będzie wystawiona na próbę. - Jestem tu po to, by zapewnić lady wszystkie niezbędne informacje oraz sprawić, by nasza współpraca przebiegała jak najefektywniej i najprzyjemniej - dla obydwu stron - skinęła rudowłosej ponownie głową, lekko, z szacunkiem, lecz bez uniżoności. - Przyznaję, że nie posiadam szerokiej wiedzy na temat procesu tworzenia, jedynie podstawy - i nieco zamglone już wspomnienia malarskich prób mojego świętej pamięci męża - westchnęła cicho, mimowolnie spuszczając wzrok na prostą obrączkę. Zamilkła na odpowiednio długi moment, dobrze odgrywając stęsknioną wdowę, pogodzoną jednak z tragicznym losem, po czym przesunęła spojrzenie na rozmówczynię.
Widocznie również zachwyconą ogrodem, wyjątkowymi różami, wytrwałymi, przezwyciężającymi każdą anomalię. - Motyw tych kwiatów także może pojawić się na obrazie, to wspaniałe podkreślenie nie tylko nowego domu lady Rosier, ale jej niesamowitego piękna. To dla niej odnowiono Fantasmagorię i to ona nadaje temu miejscu niezwykłej aury - poinformowała melodyjnie, zastanawiając się, czy lady Fawley znała tę historię - pewnie tak, romantyczny gest Tristana nie mógłby umknąć tak uduchowionym dziewczątkom, uwielbiającym porywy serca i podniosłe historie miłosne. - Wierzę, że lady da z siebie wszystko, a zaprezentowane dzieło będzie cieszyć oko każdego dnia, zachwycając odwiedzającyh Fantasmagorię gości - dodała miękko, zgodnie z zasadami podstawowej etykiety wobec wyższego stanu. Obrazy, które widziała u lady Avery, miały w sobie wiele uroku, wydawały się odpowiednie do uzupełnienia pustego miejsca na ścianie.
- Wspaniale - skomentowała wieść o szybkim zabraniu się do pracy, ceniła takie podejście do biznesu, bez zbędnego czekania, wprawiania się i przyglądania; od razu do rzeczy, do jak najszybszego wypełnienia zobowiązań. Znów oczekiwała jakichś standardów finansowych, wspomnienia o stosie galeonów - i znów Cressida nieco omdlewająco ominęła rzeczowy temat. - Rozumiem, że faby i niezbędne przyrządy malarskie posiada już lady we własnym zakresie? Sprawdzone pędzle, uznane magiczne barwniki? - zagadnęła ponownie, pamiętała co nieco z opowieści byłego narzeczonego, ale dalej poruszała się raczej po omacku, z nadzieją, że lady Fawley doda coś od siebie, coś własnego do tej rozmowy i negocjacji.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Cressida jak na szlachciankę była zaskakująco mało kapryśna. Jej rówieśniczki często kręciły noskiem z byle powodu, ale wychowana w lesie Flintów młódka miała bardziej konkretne podejście, była też skromna i niepewna siebie, więc często zachowywała tego typu myśli i uwagi dla siebie. Jej ojciec, do bólu konkretny i twardo stąpający po ziemi, nigdy nie pochwalał kapryszenia i skutecznie wyplenił z córki podobne nawyki jeszcze na etapie dzieciństwa, nie spełniając dziecięcych kaprysów, więc Cressida nauczyła się, że nie zawsze świat dostosuje się do niej. Wychowano ją w konserwatywnym duchu, wpajając wartości charakterystyczne dla rodu. Flintowie nigdy też nie znajdowali się w centrum salonowego życia, preferując swoje leśne odosobnienie. I w dorosłości, mimo zmiany nazwiska, Cressida miała w sobie wiele z leśnego dziecka, nienawykłego do tupania nóżką i domagania się od świata zaspokojenia roszczeń. Absolutnie też nie popierała nowoczesnych promugolskich tendencji, od mugolaków i niemagicznych, a także tych, którzy ich popierali zachowując stosowny, zdrowy dystans i nie angażując się w nic niestosownego. Nawet w szkole szanowała zdanie ojca i nie zaprzyjaźniała się z dziećmi mugoli. Zasady były dla niej ważne. Na tyle, że nie poszła nawet na ślub swojego dalekiego kuzyna, gdy ten postanowił postępowo zaprosić mieszańców i mugolaków.
- Moje główne wątpliwości tyczą się miejsca umieszczenia obrazu i dobrania odpowiednich odcieni farb, ale podejrzewam, że większość wyjaśni się, kiedy już zobaczę ten pokój i ścianę, na której zawiśnie obraz, a także warunki oświetleniowe. Na miejscu chciałabym także móc oszacować dokładniejsze wymiary płótna; czy dysponujecie państwo konkretnymi wymiarami tej ściany? Jeśli jest naprawdę duża, możliwe, że gotowe płótno będzie musiało być dostarczone bez ramy i wprawione w nią dopiero na miejscu – zaczęła. Gdyby nie anomalie można by obraz zmniejszyć i potem powiększyć, ale wolała zredukować używanie magii podczas procesu twórczego do niezbędnego minimum, bardzo łatwo było o zniszczenie malowideł. Trudno było jednak posługiwać się konkretami w odniesieniu do pomieszczenia, którego nigdy nie widziała i wiedziała o nim tylko to, co zdradziła Deirdre, ale kiedy już tam dotrą, zamierzała szczegółowo obejrzeć pokój i sprawdzić, pod jakim kątem pada światło świec i jak daleko są one umieszczone od obrazu, a także zwrócić uwagę na inne szczegóły, by malowidło było odpowiednio widoczne i przyciągało wzrok, ale nie przytłaczało. Słuchała dalszych słów kobiety, starając się jednocześnie ubrać w słowa obraz, który zobaczyła w głowie. – Zamierzam wykonać go w technice czarodziejskich farb olejnych najlepszej jakości, poszczególne elementy malowidła będą się poruszać. Mój wstępny pomysł wygląda tak, że namaluję fragment wybrzeża, z piaszczystą plażą i fragmentem różanego ogrodu znajdującego się na dalszym planie, w oddali byłoby widać także klify. Chciałabym tymi motywami nawiązać do więzi łączącej rody Lestrange i Rosier. Mają państwo preferencje do jakiegoś konkretnego miejsca na ziemiach Lestrange'ów, czy mogę zdać się na własną inwencję? – odezwała się po chwili namysłu; poznała Evandrę jeszcze jako lady Lestrange, ale wiedziała, że ta została małżonką Tristana Rosiera i zamieszkała w posiadłości jego rodu, a Fantasmagoria podobno była darem dla niej od męża. Rzeczywiście był to niezwykle romantyczny gest męża adorującego piękną, młodą żonę, choć wrodzona skromność nie pozwoliła jej domagać się podobnego gestu od własnego małżonka. – Większą część płótna zajmować będzie łagodnie falujące morze, a na wystającym z niego fragmencie skały będą siedzieć syreny. Jako że obraz będzie zdolny do ruchu, syreny będą mogły pływać w morzu i przybliżać się do oglądających, a także śpiewać. Będą głównymi postaciami obrazu, zdominowanego raczej przez naturalne krajobrazy morskiego wybrzeża. Przynajmniej tak to wszystko widzę, proces twórczy zapewne zweryfikuje wyobrażenia i niewykluczone, że jakieś elementy ulegną modyfikacji. Wolałaby pani, by tłem był wschód lub zachód słońca, czy lepiej zdecydować się na środek dnia? – zapytała jeszcze, bo to także wymagało odpowiedniego manipulowania kolorami i światłocieniem, które o każdej porze dnia były inne. Bardzo lubiła zarówno wschody, jak i zachody słońca, zwłaszcza w morskich sceneriach, ale i dzień miał swój urok.
- Pani mąż był malarzem? – zaciekawiła się po jej słowach, spoglądając na pierścień; madame Mericourt bardzo przekonująco odgrywała rolę wdowy, więc Cressidzie nawet nie przeszło przez myśl, że nie jest to prawda. – Miałam okazję poznać kiedyś na salonach lady Rosier, mam nadzieję że również przypadnie jej ten obraz do gustu, skoro będzie zdobił ważne dla niej miejsce.
Rozmowy o pieniądzach wprost były dla młódki dość krępujące, kwestie zapłaty za wernisaże zawsze załatwiali za nią inni, nie zamierzała też roszczeniowo domagać się niebotycznych sum. Może z czasem, kiedy zapracuje na renomę nauczy się też odpowiednio cenić i walczyć o swoje. Ta rozmowa, nie licząc spotkań ze szlachciankami zamawiającymi portrety, była pierwszą tak profesjonalną, w której uczestniczyła sama, bez męża, co budziło w niej onieśmielenie, stąd pewna oszczędność w słowach. Wszystkiego uczyła się jednak na bieżąco, to spotkanie mogło być dla niej bardzo pouczające. W końcu negocjowanie z przedstawicielką uznanej, renomowanej instytucji nie było tym samym, co omawianie szczegółów obrazu przy herbatce lub w galerii z jakąś znajomą szlachcianką. W większości zamawiały u niej portrety i pejzaże osoby, które znały ją z salonów, więc rozmowy te były o wiele bardziej luźne i nieformalne.
- Posiadam własne pędzle, a jeśli chodzi o farby, na tak duży obraz przyda się ich więcej. Mogę przeznaczyć na ich zakup część zapłaty za obraz, a możemy też rozwiązać to tak, że w momencie, gdy będę już wiedzieć, jakie dokładne kolory są mi potrzebne i w jakiej ilości, listownie wyślę stosowny spis odcieni i ich numerów. O ile taka opcja wchodziłaby w grę? – dodała trochę niepewnie, nie zamierzając się jednak domagać takiego rozwiązania, jeśli kobieta powie, że to odpada i Cressida ma sama zatroszczyć się o farby. Przy malowaniu portretów na zamówienie zakup materiałów był pokrywany z części zapłaty za obraz, służba Fawleyów troszczyła się o to, by dostarczyć młódce wszystko co potrzebne. Zwykle wyglądało to tak, że Cressie zapisywała, jakie kolory są jej potrzebne wraz z ich numerami, a farby były jej potem dostarczane.
- Moje główne wątpliwości tyczą się miejsca umieszczenia obrazu i dobrania odpowiednich odcieni farb, ale podejrzewam, że większość wyjaśni się, kiedy już zobaczę ten pokój i ścianę, na której zawiśnie obraz, a także warunki oświetleniowe. Na miejscu chciałabym także móc oszacować dokładniejsze wymiary płótna; czy dysponujecie państwo konkretnymi wymiarami tej ściany? Jeśli jest naprawdę duża, możliwe, że gotowe płótno będzie musiało być dostarczone bez ramy i wprawione w nią dopiero na miejscu – zaczęła. Gdyby nie anomalie można by obraz zmniejszyć i potem powiększyć, ale wolała zredukować używanie magii podczas procesu twórczego do niezbędnego minimum, bardzo łatwo było o zniszczenie malowideł. Trudno było jednak posługiwać się konkretami w odniesieniu do pomieszczenia, którego nigdy nie widziała i wiedziała o nim tylko to, co zdradziła Deirdre, ale kiedy już tam dotrą, zamierzała szczegółowo obejrzeć pokój i sprawdzić, pod jakim kątem pada światło świec i jak daleko są one umieszczone od obrazu, a także zwrócić uwagę na inne szczegóły, by malowidło było odpowiednio widoczne i przyciągało wzrok, ale nie przytłaczało. Słuchała dalszych słów kobiety, starając się jednocześnie ubrać w słowa obraz, który zobaczyła w głowie. – Zamierzam wykonać go w technice czarodziejskich farb olejnych najlepszej jakości, poszczególne elementy malowidła będą się poruszać. Mój wstępny pomysł wygląda tak, że namaluję fragment wybrzeża, z piaszczystą plażą i fragmentem różanego ogrodu znajdującego się na dalszym planie, w oddali byłoby widać także klify. Chciałabym tymi motywami nawiązać do więzi łączącej rody Lestrange i Rosier. Mają państwo preferencje do jakiegoś konkretnego miejsca na ziemiach Lestrange'ów, czy mogę zdać się na własną inwencję? – odezwała się po chwili namysłu; poznała Evandrę jeszcze jako lady Lestrange, ale wiedziała, że ta została małżonką Tristana Rosiera i zamieszkała w posiadłości jego rodu, a Fantasmagoria podobno była darem dla niej od męża. Rzeczywiście był to niezwykle romantyczny gest męża adorującego piękną, młodą żonę, choć wrodzona skromność nie pozwoliła jej domagać się podobnego gestu od własnego małżonka. – Większą część płótna zajmować będzie łagodnie falujące morze, a na wystającym z niego fragmencie skały będą siedzieć syreny. Jako że obraz będzie zdolny do ruchu, syreny będą mogły pływać w morzu i przybliżać się do oglądających, a także śpiewać. Będą głównymi postaciami obrazu, zdominowanego raczej przez naturalne krajobrazy morskiego wybrzeża. Przynajmniej tak to wszystko widzę, proces twórczy zapewne zweryfikuje wyobrażenia i niewykluczone, że jakieś elementy ulegną modyfikacji. Wolałaby pani, by tłem był wschód lub zachód słońca, czy lepiej zdecydować się na środek dnia? – zapytała jeszcze, bo to także wymagało odpowiedniego manipulowania kolorami i światłocieniem, które o każdej porze dnia były inne. Bardzo lubiła zarówno wschody, jak i zachody słońca, zwłaszcza w morskich sceneriach, ale i dzień miał swój urok.
- Pani mąż był malarzem? – zaciekawiła się po jej słowach, spoglądając na pierścień; madame Mericourt bardzo przekonująco odgrywała rolę wdowy, więc Cressidzie nawet nie przeszło przez myśl, że nie jest to prawda. – Miałam okazję poznać kiedyś na salonach lady Rosier, mam nadzieję że również przypadnie jej ten obraz do gustu, skoro będzie zdobił ważne dla niej miejsce.
Rozmowy o pieniądzach wprost były dla młódki dość krępujące, kwestie zapłaty za wernisaże zawsze załatwiali za nią inni, nie zamierzała też roszczeniowo domagać się niebotycznych sum. Może z czasem, kiedy zapracuje na renomę nauczy się też odpowiednio cenić i walczyć o swoje. Ta rozmowa, nie licząc spotkań ze szlachciankami zamawiającymi portrety, była pierwszą tak profesjonalną, w której uczestniczyła sama, bez męża, co budziło w niej onieśmielenie, stąd pewna oszczędność w słowach. Wszystkiego uczyła się jednak na bieżąco, to spotkanie mogło być dla niej bardzo pouczające. W końcu negocjowanie z przedstawicielką uznanej, renomowanej instytucji nie było tym samym, co omawianie szczegółów obrazu przy herbatce lub w galerii z jakąś znajomą szlachcianką. W większości zamawiały u niej portrety i pejzaże osoby, które znały ją z salonów, więc rozmowy te były o wiele bardziej luźne i nieformalne.
- Posiadam własne pędzle, a jeśli chodzi o farby, na tak duży obraz przyda się ich więcej. Mogę przeznaczyć na ich zakup część zapłaty za obraz, a możemy też rozwiązać to tak, że w momencie, gdy będę już wiedzieć, jakie dokładne kolory są mi potrzebne i w jakiej ilości, listownie wyślę stosowny spis odcieni i ich numerów. O ile taka opcja wchodziłaby w grę? – dodała trochę niepewnie, nie zamierzając się jednak domagać takiego rozwiązania, jeśli kobieta powie, że to odpada i Cressida ma sama zatroszczyć się o farby. Przy malowaniu portretów na zamówienie zakup materiałów był pokrywany z części zapłaty za obraz, służba Fawleyów troszczyła się o to, by dostarczyć młódce wszystko co potrzebne. Zwykle wyglądało to tak, że Cressie zapisywała, jakie kolory są jej potrzebne wraz z ich numerami, a farby były jej potem dostarczane.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Ogrody
Szybka odpowiedź