Ogrody
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Ogrody
Ogrody nie są duże, ale dostosowane do spacerów i wzniesione nie tylko z myślą o damach z klatkami piersiowymi ściśniętymi ciasnymi gorsetami albo dzieciach, ale i pozostałych gościach. Kręte ścieżki usypane drobnym czarnym kamieniem snują się wzdłuż tylko pozornie dzikich różanych krzewów i prowadzą prosto do zamkniętego labiryntu z żywopłotu, pośrodku którego szemrze kamienna fontanna z rzeźbami trzech syren. Bliżej wejścia, na rozległym półotwartym tarasie otoczonym najpiękniejszymi krwistymi różami, znajdują się trzy stoliki, a na nich oprawione w skórę karty dań oraz win z mieszczącej się na piętrze restauracji: za sprawą magii spełniane są nawet najciszej wypowiedziane życzenia, dania materializują się na stołach. Kafle tarasu mają barwę modrej wody, gdzieniegdzie rozjaśniane czerwonymi akcentami. W powietrzu unosi się zapach róż oraz nektaru fioletowych kwiatów o płatkach wielkości pięści, które ustawiono wzdłuż ścian budynku w wysokich porcelanowych wazonach. Przed wejściem na tereny ogrodu czarodzieje proszeni są o podanie nazwiska - jeśli nie jest to oczywiste - które jest następnie weryfikowane jako czystokrwiste.
Wstęp wyłącznie dla postaci krwi czystej. Muffliato.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:23, w całości zmieniany 1 raz
Widocznie nieśmiała Cressida potrzebowała nieco więcej czasu, by poczuć się pewnie w towarzystwie opiekunki artystycznej Fantasmagorii - zaczęła wypowiadać się szerzej, dokładniej, przyciągając uwagę Deirdre konkretami oraz szczegółami dotyczącymi obrazu, o jakich nie pomyślałaby wcześniej. Trudności z obramowaniem obrazu oraz jego przeniesieniem, zwłaszcza w czasie tych przeklętych anomalii, dopiero po uwadze lady Fawley stały się dla Mericourt kolejnym punktem na liście spraw do załatwienia. - Och, oczywiście, ma lady rację - powiedziała z lekkim uśmiechem, wcale nie czując zażenowania: to Cressida była tu malarką, poświęcającą cały swój czas sztuce i znającą się na tym temacie najlepiej. - Zaraz powrócimy do głównego budynku i zaprezentuje lady pokój gościnny. Przywołam także architekta odpowiadającego za renowację baletu, on udzieli lady wszelkich niezbędnych, technicznych informacji - postanowiła, robiąc kilka kroków naprzód, subtelnie dając rudowłosej do zrozumienia, że czas ruszyć dalej, zostawiając za soba bujny ogród. - Myślę, że moze lady zdać się na własną inwencję. Nie zależy nam na kronikarskim przedstawieniu jakiegoś konkretnego klifu, raczej na, powiedzmy, impresji, pewnej wariacji na temat symboli obydwu rodów - odparła, gdy powoli powracały główną ścieżką do marmurowego tarasu, o tej porze przyjemnie opustoszałego, nieprzypominającego dźwięczącego rozmowami miejsca, w jakie zamieniało się wieczorową porą, tuż przed spektaklami. Zastanowiła się nad pytaniami Cressidy, znów dość istotnymi, dotykającymi nie tylko kwestii formalnych, ale i aury obrazu, wrażenia, jakie wytwór dłoni lady Fawley miał wywrzeć na odwiedzających Fantasmagorię gościach. - Nie chciałabym nic narzucać, droga lady, oddaję proces twórczy w lady delikatne i utalentowane dłonie, lecz - proszę wybaczyć mi śmiałość - myślę, że najlepiej tajemniczą morską aurę podkreśli księżycowa noc - powiedziała miękko, spoglądając na dziewczęcy profil Cressidy z ukosa. Odcienie ciemności były trudniejsze do uchwycenia na płótnie, nie wątpiła jednak, że malarka poradziłaby sobie z tym wyzwaniem, o ile postanowiłaby je podjąć. - Księżyc podkreśla srebrzyste włosy syren, lśnienie fal, biel skał broniących brzegi Dover oraz wyspy Wight - dodała dość poetycko, zastanawiając się, czy to zdoła przekonać lady Fawley do wymarzonej wizji.
Osobiste pytanie także świadczyło o rozluźnieniu niepokoju Cressidy, zachowywała się coraz swobodniej, co Deirdre uznawała za swój własny sukces - potrafiła podbić nie tylko męskie, lecz i kobiece serca. Uśmiechnęła się do arystokratki trochę smutno, z nostalgią, zapraszającym gestem wskazując kobiecie kilka schodków prowadzących na główny taras. - Obracał się wśród artystów, sam nigdy nie tworzył - odpowiedziała z tęsknym sentymentem, ostrożnie stawiając kroki na pewniejszym gruncie. Zarówno dosłownym, eleganckich marmurowych płytek, jak i tematycznym, dotyczącym Evandry. - Lady Rosier jest niezwykle wymagająca, lecz doceni piękno obrazu i szacunek oddany jej niezwykłemu dziedzictwu - odpowiedziała, zastanawiając się, czy podołałaby wypowiadaniu tak szczerych pochlebstw, gdyby nie lata spędzone w Wenus, wznoszące jej umiejętności odgrywania obranej roli do mistrzostwa. Sylwetka brzemiennej żony Tristana nie pojawiała się w koszmarach, lecz wydawała się ją śledzić, rzucać na nią niepokojący cień, przytłaczać. Nie o niej chciała myśleć w ogóle, a już na pewno nie podczas artystycznych negocjacji. - Myślę, że lady sama wybierze najdoskonalsze farby, za które, oczywiście, otrzyma dodatkową zapłatę. Nikt nie zna się lepiej na tym, co jest niezbędne do stworzenia dzieła, niż jego twórca - postanowiła, przepuszczając lady Fawley w szerokich drzwiach, prowadzących do wewnętrznej klatk schodowej. Stamtąd miały udać się do saloniku gościnnego, by Cressida mogła dokładnie obejrzeć pomieszczenie oraz zorientować się zarówno w napływie dziennego słońca, jak i w zastanej kolorystyce wnętrz. Takie ostatnie spojrzenie na miejsce, w którym miał zawisnąć obraz lady Fawley, powinno pozwolić jej podjąć ostateczną decyzję. - W razie jakichkowiek komplikacji lub pytań, proszę nie wahać się przed wysłaniem listu. Odpowiem na sowy jak najszybciej - dodała, splatając przed sobą ręce na podołku, oczekując ostatecznej decyzji lady Fawley - i licząc na to, że dama zgodzi się na podjęcie współpracy.
Osobiste pytanie także świadczyło o rozluźnieniu niepokoju Cressidy, zachowywała się coraz swobodniej, co Deirdre uznawała za swój własny sukces - potrafiła podbić nie tylko męskie, lecz i kobiece serca. Uśmiechnęła się do arystokratki trochę smutno, z nostalgią, zapraszającym gestem wskazując kobiecie kilka schodków prowadzących na główny taras. - Obracał się wśród artystów, sam nigdy nie tworzył - odpowiedziała z tęsknym sentymentem, ostrożnie stawiając kroki na pewniejszym gruncie. Zarówno dosłownym, eleganckich marmurowych płytek, jak i tematycznym, dotyczącym Evandry. - Lady Rosier jest niezwykle wymagająca, lecz doceni piękno obrazu i szacunek oddany jej niezwykłemu dziedzictwu - odpowiedziała, zastanawiając się, czy podołałaby wypowiadaniu tak szczerych pochlebstw, gdyby nie lata spędzone w Wenus, wznoszące jej umiejętności odgrywania obranej roli do mistrzostwa. Sylwetka brzemiennej żony Tristana nie pojawiała się w koszmarach, lecz wydawała się ją śledzić, rzucać na nią niepokojący cień, przytłaczać. Nie o niej chciała myśleć w ogóle, a już na pewno nie podczas artystycznych negocjacji. - Myślę, że lady sama wybierze najdoskonalsze farby, za które, oczywiście, otrzyma dodatkową zapłatę. Nikt nie zna się lepiej na tym, co jest niezbędne do stworzenia dzieła, niż jego twórca - postanowiła, przepuszczając lady Fawley w szerokich drzwiach, prowadzących do wewnętrznej klatk schodowej. Stamtąd miały udać się do saloniku gościnnego, by Cressida mogła dokładnie obejrzeć pomieszczenie oraz zorientować się zarówno w napływie dziennego słońca, jak i w zastanej kolorystyce wnętrz. Takie ostatnie spojrzenie na miejsce, w którym miał zawisnąć obraz lady Fawley, powinno pozwolić jej podjąć ostateczną decyzję. - W razie jakichkowiek komplikacji lub pytań, proszę nie wahać się przed wysłaniem listu. Odpowiem na sowy jak najszybciej - dodała, splatając przed sobą ręce na podołku, oczekując ostatecznej decyzji lady Fawley - i licząc na to, że dama zgodzi się na podjęcie współpracy.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Cressida zawsze potrzebowała trochę więcej czasu, żeby się otworzyć, zwłaszcza przy obcych osobach i w nowych dla siebie sytuacjach. Chociaż była młoda, posiadała duży talent, ale i wiedzę na temat malarstwa i obrazów, zdawała sobie też sprawę z tak przyziemnych kwestii jak ta, że duży obraz w ramie może nie przejść przez drzwi, i że same anomalie utrudniały niektóre kwestie związane z jego transportem i czasem łatwiej było oprawić obraz już w docelowym miejscu. Pomniejszenie płótna magią mogłoby obniżyć jego walory, zwłaszcza gdyby zadziałała jakaś anomalia.
Skinęła głową, przyjmując to wszystko do wiadomości.
- Dobrze, więc zaraz jak tylko wrócimy do środka obejrzę pokój i porozmawiam z architektem, to na pewno pomoże mi lepiej zaplanować wielkość malowidła – rzekła w odpowiedzi na słowa kobiety. – I jeśli nie jest ważne żadne konkretne miejsce, to stworzę coś własnego, czerpiąc z najpiękniejszych krajobrazów wybrzeża. Noc to większe wyzwanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę brak naturalnego światła w pomieszczeniu, ale myślę, że i z tym sobie poradzę. – Będzie musiała uważniej dobierać farby, żeby nie przesadzić z ciemnymi kolorami i wiarygodnie oddać blask światła księżyca igrającego na powierzchni wody, a także włosach i połyskujących ogonach wynurzających się z niej syren oraz białych skałach, jakie miała niegdyś okazję widzieć będąc na południowym wybrzeżu Anglii. Najczęściej malowała pejzaże dzienne, lub wschody i zachody słońca, nocne zdarzały się o wiele rzadziej, ale kiedyś już malowała księżycową noc nad jeziorem w okolicach posiadłości męża, mogła zastosować podobne techniki, choć zapewne udoskonalone, bo z każdym kolejnym obrazem uczyła się czegoś nowego i dopieszczała swój warsztat.
Po obejściu ogrodów powoli zbliżały się z powrotem w stronę tarasu.
- Och... Rozumiem. Proszę wybaczyć ciekawość – rzekła, bez wątpliwości wierząc w pozę smutnej, tęskniącej za małżonkiem kobiety. Nie miałaby powodów, by nie wierzyć jej słowom, więc właśnie tak wyobrażała sobie jej życie. Nie czuła się jednak upoważniona do tego, by drążyć temat, w końcu rozmawiały w sprawach zawodowych, a Cressida nie należała do wścibskich, łasych na ploteczki dam. Miała też nadzieję, że Evandrze naprawdę spodoba się obraz.
- Też myślę, że tak będzie chyba najlepiej. Moja zaufana służba na pewno wybierze farby najlepszej jakości, które dobrze sprawdzą się w przypadku płótna mającego ozdobić miejsce takie jak to – zgodziła się. W przypadku obrazów które zwykle malowała to się sprawdzało, a zamawiający zwracali koszty materiałów.
Przeszła przez drzwi, wchodząc z powrotem do wnętrza lokalu i pozwalając się zaprowadzić do pokoju, w którym miał zawisnąć obraz.
- Rozejrzę się trochę – odezwała się, zbliżając się do ściany, uważnie oceniając odległość źródeł światła, a także kolorystykę wnętrza, z którą obraz musiał się komponować i nie gryźć się kolorystycznie. Wyglądało na to że światło świec sięgało do płótna, więc nie powinno całkowicie utonąć w mroku, nawet jeśli będzie przedstawiało krajobraz nocny. Przez dłuższą chwilę milczała, obchodząc pokój i przyglądając się jego kolorystyce i wyposażeniu, starając się je zapamiętać.
- Myślę, że jestem w stanie stworzyć malowidło, które będzie tu dobrze wyglądać. I będzie to dla mnie zaszczytem, że moja twórczość znajdzie się w takim miejscu jak to – powiedziała. Madame Mericourt mogła wybrać dowolnego artystę, na wernisażu i w całej galerii były prace znacznie większej ilości twórców, w tym takich bardziej znanych, ale jednak wybrała ją, młódkę, która jeszcze nie miała wyrobionej renomy a dopiero na nią pracowała. To było spore wyróżnienie, dlatego Cressida musiała dać z siebie wszystko. – Oczywiście w razie pytań i wątpliwości będę pisać listy. Dziękuję za chęć pomocy i bardzo profesjonalne podejście do tematu – dodała; kobieta naprawdę znała się na swojej roli i dobrze zatroszczyła się o przebieg negocjacji, dzięki którym Cressida wiedziała już, na czym stoi i mogła tworzyć w głowie coraz spójniejszą wizję pomysłu na mający powstać obraz. – Gdzie zastanę wspomnianego architekta? Znajduje się dzisiaj w tym budynku? – zapytała jeszcze. Oprócz poznania technicznych detali musiała z nim omówić kwestię transportu i oprawy obrazu już na miejscu.
Tak więc po zakończeniu formalności udała się jeszcze na rozmowę z czarodziejem odpowiedzialnym za urządzenie wnętrz lokalu, z którym omówiła resztę niezbędnych spraw. Później, już po wszystkim, mogła wrócić do czekającej na nią ciotki męża, z którą wspólnie opuściły budynek baletu.
| zt. x2
Skinęła głową, przyjmując to wszystko do wiadomości.
- Dobrze, więc zaraz jak tylko wrócimy do środka obejrzę pokój i porozmawiam z architektem, to na pewno pomoże mi lepiej zaplanować wielkość malowidła – rzekła w odpowiedzi na słowa kobiety. – I jeśli nie jest ważne żadne konkretne miejsce, to stworzę coś własnego, czerpiąc z najpiękniejszych krajobrazów wybrzeża. Noc to większe wyzwanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę brak naturalnego światła w pomieszczeniu, ale myślę, że i z tym sobie poradzę. – Będzie musiała uważniej dobierać farby, żeby nie przesadzić z ciemnymi kolorami i wiarygodnie oddać blask światła księżyca igrającego na powierzchni wody, a także włosach i połyskujących ogonach wynurzających się z niej syren oraz białych skałach, jakie miała niegdyś okazję widzieć będąc na południowym wybrzeżu Anglii. Najczęściej malowała pejzaże dzienne, lub wschody i zachody słońca, nocne zdarzały się o wiele rzadziej, ale kiedyś już malowała księżycową noc nad jeziorem w okolicach posiadłości męża, mogła zastosować podobne techniki, choć zapewne udoskonalone, bo z każdym kolejnym obrazem uczyła się czegoś nowego i dopieszczała swój warsztat.
Po obejściu ogrodów powoli zbliżały się z powrotem w stronę tarasu.
- Och... Rozumiem. Proszę wybaczyć ciekawość – rzekła, bez wątpliwości wierząc w pozę smutnej, tęskniącej za małżonkiem kobiety. Nie miałaby powodów, by nie wierzyć jej słowom, więc właśnie tak wyobrażała sobie jej życie. Nie czuła się jednak upoważniona do tego, by drążyć temat, w końcu rozmawiały w sprawach zawodowych, a Cressida nie należała do wścibskich, łasych na ploteczki dam. Miała też nadzieję, że Evandrze naprawdę spodoba się obraz.
- Też myślę, że tak będzie chyba najlepiej. Moja zaufana służba na pewno wybierze farby najlepszej jakości, które dobrze sprawdzą się w przypadku płótna mającego ozdobić miejsce takie jak to – zgodziła się. W przypadku obrazów które zwykle malowała to się sprawdzało, a zamawiający zwracali koszty materiałów.
Przeszła przez drzwi, wchodząc z powrotem do wnętrza lokalu i pozwalając się zaprowadzić do pokoju, w którym miał zawisnąć obraz.
- Rozejrzę się trochę – odezwała się, zbliżając się do ściany, uważnie oceniając odległość źródeł światła, a także kolorystykę wnętrza, z którą obraz musiał się komponować i nie gryźć się kolorystycznie. Wyglądało na to że światło świec sięgało do płótna, więc nie powinno całkowicie utonąć w mroku, nawet jeśli będzie przedstawiało krajobraz nocny. Przez dłuższą chwilę milczała, obchodząc pokój i przyglądając się jego kolorystyce i wyposażeniu, starając się je zapamiętać.
- Myślę, że jestem w stanie stworzyć malowidło, które będzie tu dobrze wyglądać. I będzie to dla mnie zaszczytem, że moja twórczość znajdzie się w takim miejscu jak to – powiedziała. Madame Mericourt mogła wybrać dowolnego artystę, na wernisażu i w całej galerii były prace znacznie większej ilości twórców, w tym takich bardziej znanych, ale jednak wybrała ją, młódkę, która jeszcze nie miała wyrobionej renomy a dopiero na nią pracowała. To było spore wyróżnienie, dlatego Cressida musiała dać z siebie wszystko. – Oczywiście w razie pytań i wątpliwości będę pisać listy. Dziękuję za chęć pomocy i bardzo profesjonalne podejście do tematu – dodała; kobieta naprawdę znała się na swojej roli i dobrze zatroszczyła się o przebieg negocjacji, dzięki którym Cressida wiedziała już, na czym stoi i mogła tworzyć w głowie coraz spójniejszą wizję pomysłu na mający powstać obraz. – Gdzie zastanę wspomnianego architekta? Znajduje się dzisiaj w tym budynku? – zapytała jeszcze. Oprócz poznania technicznych detali musiała z nim omówić kwestię transportu i oprawy obrazu już na miejscu.
Tak więc po zakończeniu formalności udała się jeszcze na rozmowę z czarodziejem odpowiedzialnym za urządzenie wnętrz lokalu, z którym omówiła resztę niezbędnych spraw. Później, już po wszystkim, mogła wrócić do czekającej na nią ciotki męża, z którą wspólnie opuściły budynek baletu.
| zt. x2
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
14 X
La Fantasmagorie. Niezwykłe spektakle, że aż nierealne. Fantastyczne wizje zachwycające umysł. Właśnie takie wielkie obietnice kryła już sama nazwa. Chwilę stał przed kolorowym dworkiem, uparcie utrzymując wzrok na szyldzie w kształcie syreny. Sztuka nie była mu bliska, nie był zresztą zainteresowany artystycznym repertuarem. Bił się z myślami, które niewiele wspólnego miały z uciechami. Październikowe wydarzenia nie dawały mu spokoju, a miesiąc nie zbliżał się nawet do końca. O ile polityczne zawiłości był w stanie zrozumieć, to pewne komplikacje w życiu osobistym nieco go przeraziły. Trudno mu było pojąć co wydarzyło się podczas ostatniego spotkanie z Deirdre. Zobaczyli się na Pokątnej i w jednej chwili opętało ich szaleństwo. Przemyślenia w kolejnych dniach pomogły mu dojść do tego, że nie wstąpiło w nich żadne wielkie uczucie, to amortencja skrzywiła ich percepcję. Konsekwencje namiętności mogłyby dla obojga okazać się tragiczne. Nic dziwnego, że niepokoiło go to, co mogą przynieść kolejne dni.
Choć miał wrażenie, że wkracza do jamy chimery, to jednak nie zniechęcało go to do stawiania pewnych i energicznych kroków. Wszedł na teren pięknej posiadłości i wkroczył do eleganckiego budynku. Jego ciemne spojrzenie było dość rozbiegane, kiedy od chwili przekroczenia progu świątyni sztuki sunął nim po reprezentacyjnych wnętrzach w poszukiwaniu tylko jednej konkretnej sylwetki. Nie był w stanie jej odnaleźć i czuł, że ta z premedytacją mu umyka. Pragnął spokojnej rozmowy, lecz było w nim za wiele emocji. Zamierzał przeprosić, co kłóciło się z jego rodowodem. Chciał też prosić o dyskrecję – kolejna sprzeczność.
Jeśli zacząłby błądzić wokół, ściągnąłby na siebie zbyt wielką uwagę. Gdy zbliżył się do niego młody mężczyzna z uprzejmym uśmiechem, oferując zabranie płaszcza, Alphard wpierw obdarzył go chłodnym spojrzeniem, następnie spytał o obecność madame Mericourt. Tak oto skierowany został do ogrodów umiejscowionych z tyłu okazałego dworku, gdzie miał ją zastać. Ruszył śmiało we wskazanym kierunku, niezrażony ciekawskim spojrzeniem prawdopodobnie kolejnego pracownika. Napięcie w nim wzrastało.
Gdy na krańcu jeden ze ścieżek ujrzał dwie sylwetki, z początku wcale się tym nie zmartwił. Ale wraz z malejącym dystansem zaczęły nachodzić go wątpliwości. Elegancka suknia drugiej kobiety, która towarzyszyła Deirdre, nie była czymś wielce alarmującym. Dopiero coraz bardziej widoczne rysy twarzy rozjuszyły Alpharda. Oczywiście, że musiał i ją spotkać w tym miejscu, właśnie dziś.
– Lady Rosier – powitał ją tonem jak najbardziej uprzejmym, lecz widać było, że musi silić się na tę grzeczność rozbrzmiewającą w oficjalnym tonie. W jego oczach ewidentnie tliła się jakaś nerwowość i spora niecierpliwość. Tym razem Melisande była mu przeszkodą, której całkowicie się nie spodziewał zastać na swej drodze. Nie ona była powodem jego przybycia do tego przybytku. Czy może bardziej uwierało go to, że to ona miała większe prawo poruszać się krętymi, czarnymi ścieżkami pomiędzy różanymi krzewami? A może jej obecność była zwyczajnie bardziej irytująca niż zwykle, ponieważ jakimś dziwnym zrządzeniem kroczyła dumnie przy boku Deirdre, gdy sam chciał zająć dokładnie takie miejsce? – Madame Mericourt – przemówił do przyjaciółki również oficjalnym tonem, tylko odrobinę bardziej przychylnym, bo dla niej przecież zwalczył swą własną niechęć do tego miejsca, tak przecież tożsamym z rodem Rosier. I jemu zauroczone damy na salonach opowiadały o wielkim darze lorda Tristana dla małżonki. A niedawno doszły go słuchy, że w tym wspaniałym darze zaczęła regularnie bywać madame Mericourt, odnajdując tu zatrudnienie. Cóż za ironia. Takie uwłaczające, ale bardziej dla żony czy może kochanki? Szlachetna małżonka z pewnością nie miała o niczym pojęcia. A siostra? Ponownie musiał spojrzeć na Melisande krytycznym okiem. – Szukałem sposobności do rozmowy, pani – zwrócił się do przyjaciółki, przenosząc spojrzenie na nią, mając nadzieję, że nie będzie musiał głośno wyrażać życzenia, by była to rozmowa prowadzona na osobności. Zwłaszcza, że w jego głowie pojawiły się kolejne dylematy. Cóż niby robiła tu lady Rosier? Dlaczego widział je razem? Nie mógł mówić swobodnie, gdy obok czaiła się kobieta gotowa wytknąć mu każdy błąd, wyczuć nawet najdrobniejszy fałsz.
La Fantasmagorie. Niezwykłe spektakle, że aż nierealne. Fantastyczne wizje zachwycające umysł. Właśnie takie wielkie obietnice kryła już sama nazwa. Chwilę stał przed kolorowym dworkiem, uparcie utrzymując wzrok na szyldzie w kształcie syreny. Sztuka nie była mu bliska, nie był zresztą zainteresowany artystycznym repertuarem. Bił się z myślami, które niewiele wspólnego miały z uciechami. Październikowe wydarzenia nie dawały mu spokoju, a miesiąc nie zbliżał się nawet do końca. O ile polityczne zawiłości był w stanie zrozumieć, to pewne komplikacje w życiu osobistym nieco go przeraziły. Trudno mu było pojąć co wydarzyło się podczas ostatniego spotkanie z Deirdre. Zobaczyli się na Pokątnej i w jednej chwili opętało ich szaleństwo. Przemyślenia w kolejnych dniach pomogły mu dojść do tego, że nie wstąpiło w nich żadne wielkie uczucie, to amortencja skrzywiła ich percepcję. Konsekwencje namiętności mogłyby dla obojga okazać się tragiczne. Nic dziwnego, że niepokoiło go to, co mogą przynieść kolejne dni.
Choć miał wrażenie, że wkracza do jamy chimery, to jednak nie zniechęcało go to do stawiania pewnych i energicznych kroków. Wszedł na teren pięknej posiadłości i wkroczył do eleganckiego budynku. Jego ciemne spojrzenie było dość rozbiegane, kiedy od chwili przekroczenia progu świątyni sztuki sunął nim po reprezentacyjnych wnętrzach w poszukiwaniu tylko jednej konkretnej sylwetki. Nie był w stanie jej odnaleźć i czuł, że ta z premedytacją mu umyka. Pragnął spokojnej rozmowy, lecz było w nim za wiele emocji. Zamierzał przeprosić, co kłóciło się z jego rodowodem. Chciał też prosić o dyskrecję – kolejna sprzeczność.
Jeśli zacząłby błądzić wokół, ściągnąłby na siebie zbyt wielką uwagę. Gdy zbliżył się do niego młody mężczyzna z uprzejmym uśmiechem, oferując zabranie płaszcza, Alphard wpierw obdarzył go chłodnym spojrzeniem, następnie spytał o obecność madame Mericourt. Tak oto skierowany został do ogrodów umiejscowionych z tyłu okazałego dworku, gdzie miał ją zastać. Ruszył śmiało we wskazanym kierunku, niezrażony ciekawskim spojrzeniem prawdopodobnie kolejnego pracownika. Napięcie w nim wzrastało.
Gdy na krańcu jeden ze ścieżek ujrzał dwie sylwetki, z początku wcale się tym nie zmartwił. Ale wraz z malejącym dystansem zaczęły nachodzić go wątpliwości. Elegancka suknia drugiej kobiety, która towarzyszyła Deirdre, nie była czymś wielce alarmującym. Dopiero coraz bardziej widoczne rysy twarzy rozjuszyły Alpharda. Oczywiście, że musiał i ją spotkać w tym miejscu, właśnie dziś.
– Lady Rosier – powitał ją tonem jak najbardziej uprzejmym, lecz widać było, że musi silić się na tę grzeczność rozbrzmiewającą w oficjalnym tonie. W jego oczach ewidentnie tliła się jakaś nerwowość i spora niecierpliwość. Tym razem Melisande była mu przeszkodą, której całkowicie się nie spodziewał zastać na swej drodze. Nie ona była powodem jego przybycia do tego przybytku. Czy może bardziej uwierało go to, że to ona miała większe prawo poruszać się krętymi, czarnymi ścieżkami pomiędzy różanymi krzewami? A może jej obecność była zwyczajnie bardziej irytująca niż zwykle, ponieważ jakimś dziwnym zrządzeniem kroczyła dumnie przy boku Deirdre, gdy sam chciał zająć dokładnie takie miejsce? – Madame Mericourt – przemówił do przyjaciółki również oficjalnym tonem, tylko odrobinę bardziej przychylnym, bo dla niej przecież zwalczył swą własną niechęć do tego miejsca, tak przecież tożsamym z rodem Rosier. I jemu zauroczone damy na salonach opowiadały o wielkim darze lorda Tristana dla małżonki. A niedawno doszły go słuchy, że w tym wspaniałym darze zaczęła regularnie bywać madame Mericourt, odnajdując tu zatrudnienie. Cóż za ironia. Takie uwłaczające, ale bardziej dla żony czy może kochanki? Szlachetna małżonka z pewnością nie miała o niczym pojęcia. A siostra? Ponownie musiał spojrzeć na Melisande krytycznym okiem. – Szukałem sposobności do rozmowy, pani – zwrócił się do przyjaciółki, przenosząc spojrzenie na nią, mając nadzieję, że nie będzie musiał głośno wyrażać życzenia, by była to rozmowa prowadzona na osobności. Zwłaszcza, że w jego głowie pojawiły się kolejne dylematy. Cóż niby robiła tu lady Rosier? Dlaczego widział je razem? Nie mógł mówić swobodnie, gdy obok czaiła się kobieta gotowa wytknąć mu każdy błąd, wyczuć nawet najdrobniejszy fałsz.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pojawienie się w progach Fantasmagorii jednej z sióstr Tristana było dla Deirdre miłą niespodzianką. Podejrzewała, że prędzej czy później starsza z róż zaszczyci swą obecnością przybytek tanecznego piękna, ale nie sądziła, że czarownica tak szybko postanowi stawić czoła nieco bolesnej przeszłości. Niedawna rozmowa z Fantine przypomniała rozkołysane alkoholem opowieści Rosiera, którymi obdarzał ją w Wenus, targany tęsknotą za Marianne; wspominał wtedy o pozostałych przy życiu siostrach, zwłaszcza o tej starszej, bardziej świadomej tego, co wydarzyło się z anielską Marie, zbyt szybko i zbyt brutalnie odebranej światu. Melise musiała przeżyć żałobę na swój sposób, rzucając na całopalny stos, na ciało siostry, także swój talent. Chciała w ten sposób oddać jej coś najcenniejszego? A może ukarać samą siebie, bezsensownie i podświdomie, sprowadzając niedosyt, kontuzje i żal do codziennego życia? Deirdre lubiła analizować uczucia innych ludzi, bawiła się nimi, oceniała, układała w mniej lub bardziej chwiejne stosy, rozkładała je na czynniki pierwsze - dla własnej uciechy powiązanej z nauką, sama przecież nie była zdolna do tak rozwiniętych emocji. Do czasu; ostatnio gubiła się w nierównym rytmie serca, jeszcze zagłuszającego głuche dudnienie bliźniaczego organu, puchnącego w macicy od wysysanej z niej krwi.
Coraz częściej myśli zbaczały z obranego tonu w tym mrocznym kierunku i nawet obecność Melisande nie uchroniła ją od drobnej dezorientacji. Niezauważonej, słuchała właśnie opowieści Rosierówny o nowym nabytku w rezerwacie, o mitycznej wyspiarce - sama podsunęła ten temat, chcąc uprzyjemnić arystokratce pobyt w Fantasmagorii i jednocześnie dowiedzieć się czegoś więcej o ukochanym zwirzęciu Tristana. - Jakie są rokowania co do gatunku? Istnieje szansa na jego przedłużenie lub skrzyżowanie? - dopytała z szczerym zainteresowaniem; wolała skupiać się na przyjemnej dyskusji niż trudnych do okiełznania emocjach.
Widocznie mających dziś jednak wypłynąć na światło dzienne w dość mało komfortowy sposób. Słyszała, że ktoś zbliżał się do nich wąską, ogrodową ścieżką - zaprosiła tu Melisande, by mogły porozmawiać w spokoju przed wieczornym spektaklem - ale sądziła, że to zaaferowany pracownik a nie prawie dwumetrowy synonim zażenowania o eleganckiej, lordowskiej prezencji. Perfekcyjne opanowanie pozwoliło Deirdre na zachowanie uprzejmie obojętnej twarzy nawet wtedy, gdy arystokrata bezpardonowo przerwał im rozmowę, zachowując przynajmniej kulturalną kolejność powitań. Mericourt potrzebowała dłuższej chwili, by skontrolować całą gamę emocji, domagającą się natychmiastowego ujścia. Najpierw, zażenowanie; Alphard stał tuż obok niej, jak wtedy, gdy przez przeklętego skrzata, podtruwającego ludzi amortencją, zupełnie stracili zdrowy rozsądek i łączność z rzeczywistością. Pamiętała jeszcze jego pocałunki, niespodziewane, gwałtowne; w najśmielszych snach nie sądziła, że wyważony i wręcz filozoficznie zamyślony Black jest zdolny do takiej pasji. Niezdrowej, wykreowanej sztucznie przez toksyczny eliksir, co nie oznaczało, że nie doceniała pewnych postępów, które przy jej pomocy uczynił.
Ciągle nie wiedziała, co zrobić z pluszowym kocięciem, które podarował jej tamtego wieczoru. - Lordzie Black, wspaniale widzieć cię w Fantasmagorii. Czy zamierza lord udać się na wieczorny spektakl, czy też potrzebuje informacji o nadchodzącym repertuarze? - spytała gładko, płynnie wchodząc w rolę westalki Fantasmagorii, tajemniczej acz usłużnej madame Mericourt. Udawała, że nie wie, o czym Alphard chciał z nią porozmawiać; rzuciła mu dość ostrzegawcze spojrzenie, zadzierając głowę do góry - i kolejne wspomnienie przeszyło ją zawstydzonym chłodem. - Rozumiem, że miał już lord okazję poznać lady Melisande, siostrę lorda Rosiera, do którego należy ta przepiękna świątynia muzyki i sztuki? - przesunęła spojrzenie na ciemnowłosą czarownicę, instynktownie wyczuwając pewne napięcie pomiędzy szlachecką dwójką. A może projektowała na nich własną irytację oraz dyskomfort; miała nadzieję, że Black zapomni o tamtym wieczorze w wesołym miasteczku a nie, zapewne targany chęcią wyjaśnień, zjawi się tutaj, gdzie każdy pracownik z miłą chęcią doniesie Tristanowi o spotkaniu. Pozostawało jej jedynie próbować załagodzić sytuację oficjalnymi zwrotami do adresata
Coraz częściej myśli zbaczały z obranego tonu w tym mrocznym kierunku i nawet obecność Melisande nie uchroniła ją od drobnej dezorientacji. Niezauważonej, słuchała właśnie opowieści Rosierówny o nowym nabytku w rezerwacie, o mitycznej wyspiarce - sama podsunęła ten temat, chcąc uprzyjemnić arystokratce pobyt w Fantasmagorii i jednocześnie dowiedzieć się czegoś więcej o ukochanym zwirzęciu Tristana. - Jakie są rokowania co do gatunku? Istnieje szansa na jego przedłużenie lub skrzyżowanie? - dopytała z szczerym zainteresowaniem; wolała skupiać się na przyjemnej dyskusji niż trudnych do okiełznania emocjach.
Widocznie mających dziś jednak wypłynąć na światło dzienne w dość mało komfortowy sposób. Słyszała, że ktoś zbliżał się do nich wąską, ogrodową ścieżką - zaprosiła tu Melisande, by mogły porozmawiać w spokoju przed wieczornym spektaklem - ale sądziła, że to zaaferowany pracownik a nie prawie dwumetrowy synonim zażenowania o eleganckiej, lordowskiej prezencji. Perfekcyjne opanowanie pozwoliło Deirdre na zachowanie uprzejmie obojętnej twarzy nawet wtedy, gdy arystokrata bezpardonowo przerwał im rozmowę, zachowując przynajmniej kulturalną kolejność powitań. Mericourt potrzebowała dłuższej chwili, by skontrolować całą gamę emocji, domagającą się natychmiastowego ujścia. Najpierw, zażenowanie; Alphard stał tuż obok niej, jak wtedy, gdy przez przeklętego skrzata, podtruwającego ludzi amortencją, zupełnie stracili zdrowy rozsądek i łączność z rzeczywistością. Pamiętała jeszcze jego pocałunki, niespodziewane, gwałtowne; w najśmielszych snach nie sądziła, że wyważony i wręcz filozoficznie zamyślony Black jest zdolny do takiej pasji. Niezdrowej, wykreowanej sztucznie przez toksyczny eliksir, co nie oznaczało, że nie doceniała pewnych postępów, które przy jej pomocy uczynił.
Ciągle nie wiedziała, co zrobić z pluszowym kocięciem, które podarował jej tamtego wieczoru. - Lordzie Black, wspaniale widzieć cię w Fantasmagorii. Czy zamierza lord udać się na wieczorny spektakl, czy też potrzebuje informacji o nadchodzącym repertuarze? - spytała gładko, płynnie wchodząc w rolę westalki Fantasmagorii, tajemniczej acz usłużnej madame Mericourt. Udawała, że nie wie, o czym Alphard chciał z nią porozmawiać; rzuciła mu dość ostrzegawcze spojrzenie, zadzierając głowę do góry - i kolejne wspomnienie przeszyło ją zawstydzonym chłodem. - Rozumiem, że miał już lord okazję poznać lady Melisande, siostrę lorda Rosiera, do którego należy ta przepiękna świątynia muzyki i sztuki? - przesunęła spojrzenie na ciemnowłosą czarownicę, instynktownie wyczuwając pewne napięcie pomiędzy szlachecką dwójką. A może projektowała na nich własną irytację oraz dyskomfort; miała nadzieję, że Black zapomni o tamtym wieczorze w wesołym miasteczku a nie, zapewne targany chęcią wyjaśnień, zjawi się tutaj, gdzie każdy pracownik z miłą chęcią doniesie Tristanowi o spotkaniu. Pozostawało jej jedynie próbować załagodzić sytuację oficjalnymi zwrotami do adresata
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Możliwe, że zwyciężyła ciekawość. Wiedziała bowiem, że Fantine w zamiarze miała obejrzenie Śpiącej Królewny wystawianej Fantasmagorii. I nie było w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie wiedziała kto zajmował się tym konkretnym rodowym dobytkiem i co wydarzyło się w Białej Willi, gdy spotkały tam Deirdre po raz pierwszy. Była niezadowolona z tego, że jej siostra pozwoliła ponieść się emocjom. A nawet nie z tego, bardziej z faktu, że podważyła przy kimś innym zdanie Tristana. A ono było nienaruszalne. Miała nadzieję, że ostatnia sytuacja ją do tego dostatecznie przekonała - czy może raczej sam Tristan. Teraz jego zdanie było jeszcze bardziej ostateczne, niż kilka miesięcy temu. Dlatego zjawiła się dzisiaj tutaj, żeby sprawdzić jak poznana wcześniej kobieta odnajduje się w ich rodowym przybytku, ale też i dać jej możliwość zwierzenia się, jeśli zaznała ze strony jej siostry kolejnych nieprzyjemności. Chociaż wątpiła, by ta zrobiła to, nawet jeśli rzeczywiście tak się stało. Pozwoliła wciągnąć się w dyskusję, madame Mericourt - jak zwracano się do niej teraz - wiedziała jak prowadzić rozmowę, a sama Melisande czuła się przy niej swobodnie. Tak samo, jak swobodnie czuła się w ogrodach, pośród krzewów róż, pomiędzy którymi kroczyły ścieżką.
- Istnieje i to całkiem wysoka. - odpowiedziała na jej pytanie wyraźnie zadowolona z tego faktu. - Bardziej skrzyżowanie, niż przedłużenie. Wyspiarka jest ostatnią ze swojego gatunku, ale dobraliśmy dla niej gatunek genetycznie słabszy, przez co jej potomstwo powinno otrzymać więcej cech matki. - zaśmiała się lekko zdając sobie sprawę, że dla niektórych jej słowa mogły nie mówić wiele. - Wybacz, moja droga, masz niebezpieczną i rzadką umiejętność. Naprawdę łatwo się przy tobie mówi, a że to kolejny raz kiedy to stwierdzam… - wzruszyła leciutko ramionami. - ...sama najpewniej wiesz. - nie kontynuowała dostrzegając już jak sylwetka Blacka energicznie zmierza w ich kierunku. I tak, wiedziała, było to albo cechą, albo umiejętnością która szlifowała. Bardzo przydatna umiejętność, potrafiła skłaniać do mówienia, pewnie nawet tych najwytrwalszych. Nie dane było jednak kontynuować rozmowę o rodowym dziedzictwie w miejscu, które jasno znaczyło o tym, że należało właśnie do nich.
- Lordzie Black. - dygnęła zgodnie z zasadami spokojnie. Zaplotła dłonie przed sobą. W oczach tlił się pogodny nastrój. Miała tylko nadzieję, że tym razem Black go nie zepsuje. Jej spojrzenie ledwie dotknęło jego sylwetki zainteresowane jego pogardliwym spojrzeniem. Przesunęła spojrzenie na Deirdre słysząc większą przychylność w głosie Blacka względem jej sylwetki. Lekki uśmiech zakręcił się na jej wargach. Tak, może to był i talent i charakter. Wzdrygając się na sam dźwięk ich nazwiska Black przyszedł tutaj, do lokalu który należał do nich, by spotkać się z nią.
Intrygujące.
Gdy przemówił dalej jej stalowo niebieskie spojrzenie przesunęło się znów na Blacka, tym razem przesuwając się po nim spokojnie od stóp do głów. Żaden gest nie musnął jej twarzy, nic nie zmieniło się też w łagodnie pozytywnym spojrzeniu. Bystre spojrzenie znów zawisło na kobiecie, gdy się odezwała. Przekrzywiła lekko głowę. O nie, gdyby Lord Black chciał się udać na spektakl, była niemal pewna, że ominąłby to miejsca. Wyprostowała jednak głowę nie mówiąc nic, przynajmniej na razie.
- Więcej niż jedną, moja droga. - odpowiedziała kobiecie, którą właściwie polubiła, nim Alphard zdążył jej odpowiedzieć. W jej głosie nadal nie zadrżało nic, co mogłoby zdradzić, że w większości z tych - a właściwie w każdej - okazji nie skorzystał ani trochę. - I znalazłeś, lordzie Black. - odpowiedziała odwołując się do słów wypowiedzianych przez niego, mimo że nie kierował ich do niej. - Przejdź się z nami. - zaproponowała wskazując podbródkiem ścieżkę w którą właśnie zamierzały skręcić, prosto do niewielkich stoliczków przy których można było spokojnie zasiąść. Co miałaby zrobić? Zostawić ją, i oddalić się z Alphardem? Zerknęła w kierunku wejścia, jakby sprawdzając czy nie stoi tam ktoś, dokładniej marquiz Bousquet, jednak nie dostrzegła nikogo. - Jeśliś sam, panie, mniemam, że skorzystałeś z odpowiednich argumentów w rozmowie z markizem Bousquet. Chyba, że biedak czeka w holu, myślę że spodoba mu się dzisiejsza Giselle ou Les Willis. - uśmiechnęła się do Blacka i odwróciła głowę w kierunku Deirdre. - Mam sentyment do tego baletu, był pierwszym w którym dostałam główną rolę. - wyznała spokojnie, jednocześnie też przyznając że i on jest powodem jej dzisiejszej wizyty. Przymknęła na chwilkę powieki, powracając pamięcią do czasów szkolnych. Do murów francuskiej szkoły. Do pierwszego tak poważnego wyzwania. Pamiętała zazdrość w oczach koleżanek, gdy ogłosili nazwiska. Pamiętała też przerażenie i strach, które obejmowały ją całą. Niemal paraliżowała ją myśl, że wszyscy będą patrzeć w jej kierunku, śledzić każdy jej ruch, liczyć na najmniejsze potknięcie. Godziny morderczych treningów i wyrzeczeń w końcu przyniosły rezultat. Pamiętała pierwszy takt muzyki, pierwszy ruch, po którym cała niepewność zniknęła. Gdy uchyliła je znów, wzrok skierowała na Blacka.
- Istnieje i to całkiem wysoka. - odpowiedziała na jej pytanie wyraźnie zadowolona z tego faktu. - Bardziej skrzyżowanie, niż przedłużenie. Wyspiarka jest ostatnią ze swojego gatunku, ale dobraliśmy dla niej gatunek genetycznie słabszy, przez co jej potomstwo powinno otrzymać więcej cech matki. - zaśmiała się lekko zdając sobie sprawę, że dla niektórych jej słowa mogły nie mówić wiele. - Wybacz, moja droga, masz niebezpieczną i rzadką umiejętność. Naprawdę łatwo się przy tobie mówi, a że to kolejny raz kiedy to stwierdzam… - wzruszyła leciutko ramionami. - ...sama najpewniej wiesz. - nie kontynuowała dostrzegając już jak sylwetka Blacka energicznie zmierza w ich kierunku. I tak, wiedziała, było to albo cechą, albo umiejętnością która szlifowała. Bardzo przydatna umiejętność, potrafiła skłaniać do mówienia, pewnie nawet tych najwytrwalszych. Nie dane było jednak kontynuować rozmowę o rodowym dziedzictwie w miejscu, które jasno znaczyło o tym, że należało właśnie do nich.
- Lordzie Black. - dygnęła zgodnie z zasadami spokojnie. Zaplotła dłonie przed sobą. W oczach tlił się pogodny nastrój. Miała tylko nadzieję, że tym razem Black go nie zepsuje. Jej spojrzenie ledwie dotknęło jego sylwetki zainteresowane jego pogardliwym spojrzeniem. Przesunęła spojrzenie na Deirdre słysząc większą przychylność w głosie Blacka względem jej sylwetki. Lekki uśmiech zakręcił się na jej wargach. Tak, może to był i talent i charakter. Wzdrygając się na sam dźwięk ich nazwiska Black przyszedł tutaj, do lokalu który należał do nich, by spotkać się z nią.
Intrygujące.
Gdy przemówił dalej jej stalowo niebieskie spojrzenie przesunęło się znów na Blacka, tym razem przesuwając się po nim spokojnie od stóp do głów. Żaden gest nie musnął jej twarzy, nic nie zmieniło się też w łagodnie pozytywnym spojrzeniu. Bystre spojrzenie znów zawisło na kobiecie, gdy się odezwała. Przekrzywiła lekko głowę. O nie, gdyby Lord Black chciał się udać na spektakl, była niemal pewna, że ominąłby to miejsca. Wyprostowała jednak głowę nie mówiąc nic, przynajmniej na razie.
- Więcej niż jedną, moja droga. - odpowiedziała kobiecie, którą właściwie polubiła, nim Alphard zdążył jej odpowiedzieć. W jej głosie nadal nie zadrżało nic, co mogłoby zdradzić, że w większości z tych - a właściwie w każdej - okazji nie skorzystał ani trochę. - I znalazłeś, lordzie Black. - odpowiedziała odwołując się do słów wypowiedzianych przez niego, mimo że nie kierował ich do niej. - Przejdź się z nami. - zaproponowała wskazując podbródkiem ścieżkę w którą właśnie zamierzały skręcić, prosto do niewielkich stoliczków przy których można było spokojnie zasiąść. Co miałaby zrobić? Zostawić ją, i oddalić się z Alphardem? Zerknęła w kierunku wejścia, jakby sprawdzając czy nie stoi tam ktoś, dokładniej marquiz Bousquet, jednak nie dostrzegła nikogo. - Jeśliś sam, panie, mniemam, że skorzystałeś z odpowiednich argumentów w rozmowie z markizem Bousquet. Chyba, że biedak czeka w holu, myślę że spodoba mu się dzisiejsza Giselle ou Les Willis. - uśmiechnęła się do Blacka i odwróciła głowę w kierunku Deirdre. - Mam sentyment do tego baletu, był pierwszym w którym dostałam główną rolę. - wyznała spokojnie, jednocześnie też przyznając że i on jest powodem jej dzisiejszej wizyty. Przymknęła na chwilkę powieki, powracając pamięcią do czasów szkolnych. Do murów francuskiej szkoły. Do pierwszego tak poważnego wyzwania. Pamiętała zazdrość w oczach koleżanek, gdy ogłosili nazwiska. Pamiętała też przerażenie i strach, które obejmowały ją całą. Niemal paraliżowała ją myśl, że wszyscy będą patrzeć w jej kierunku, śledzić każdy jej ruch, liczyć na najmniejsze potknięcie. Godziny morderczych treningów i wyrzeczeń w końcu przyniosły rezultat. Pamiętała pierwszy takt muzyki, pierwszy ruch, po którym cała niepewność zniknęła. Gdy uchyliła je znów, wzrok skierowała na Blacka.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zbyt długo odwlekał spotkanie z Deirdre, obawiając się tego, co może ono przynieść. Wstydził się tamtego incydentu. Nagły wybuch namiętności pomiędzy nimi wyjaśniony został terrorem szalonego skrzata, który odebrał rozum nie tylko im, ale właściwie całkiem sporej grupie czarodziejów. Uczynił to z pomocą amortencji. To powinno zakończyć całą sprawę, jednak Alpharda zbyt mocno dręczyło poczucie zażenowania, jak i również nie opuszczała go chęć wyjaśnienia wszystkiego. Również chciał osobiście przeprosić. Choć działał pod wpływem miłosnego eliksiru, to jednak wciąż powinien był umieć się powstrzymać od zbyt impulsywnych przejawów pożądania.
Doskonale odgrywała rolę usłużnej pracownicy eleganckiego przybytku, lecz zdradzały ją oczy. W jej onyksowych tęczówkach dostrzegał coś twardego, słusznie biorąc to za ostrzeżenie. Opanuj się, Alphardzie. Chciała przywrócić mu przytomność umysłu, żonglując również umiejętnie słowami. Bardziej podkreślić już nie mogła tego, że obecnie znajdował się na nieprzyjaznym mu terytorium. Nie przybył tu po to, aby czynić jej wyrzuty, chciał jedynie zająć jej chwilę, aby dyskretnie złożyć przeprosiny za tamten incydent. Gdyby tamtego dnia spojrzał na inną kobietę, całkowicie mu obcą, nie pozwoliłby sobie nigdy na tak rażące umizgi. Ale przy przyjaciółce, osobie dobrze znanej i godnej zaufania, zapomniał o wszelkich hamulcach i po prostu dał się ponieść. I dopiero nazajutrz zdał sobie sprawę z własnych błędów. Chciał je naprawić. Jednak obecność lady z wrogiego rodu komplikowała ten zamiar. Zrobił kolejny błąd, że przez ślepy upór zbliżył się do nich, zamiast odwrócić się na pięcie i odejść bez słowa. Słowa niewiast podsyciły frustrację Alpharda, przez co nie zamierzał odpuszczać. Jeszcze mógł przeprosić i odejść.
– Tak, miałem więcej niż jedną okazję spotkać lady Melisande – zaczął tonem poważnym, niby wielce zdystansowany do poruszanego tematu, jednak pewien chłód wkradł się do jego wypowiedzi, łatwo burząc złudzenie rzekomego niewzruszenia. – Lecz nie mogę powiedzieć, żeby dało mi to choć cień szansy na poznanie jej osoby – dodał śmiało i z pewną dozą surowości, aby nie dać najmniejszej sposobności rozmówczyniom do podważenia jego opinii w tej kwestii. – Nie wierzę w możliwość całkowitego poznania drugiego człowieka. Szybko może się okazać, że nie zna się dobrze nawet swoich bliskich – filozoficzna konkluzja miała być usprawiedliwieniem dla jego wcześniejszej wypowiedzi i zarazem nawiązaniem do przykrego incydentu, jaki miał miejsce kilka dni temu podczas szczytu stanu szlacheckiego w Stonehenge. Ale równie dobrze jego słowa mogły zostać odebrane jako kolejny przytyk, który interpretować mogły według własnego uznania obie kobiety. Mógł nawiązywać do mrocznych tajemnic przyjaciółki, o których zyskał wiedzę niedawno, ale wciąż jednak niepełną. A może kpił sobie z lady Rosier, sądząc, że ta nie wie wszystkiego o swym bracie? Albo zwyczajnie rzekł życiową prawdę, gdy sam odkrył jak bardzo oddalił się od swojego brata, nie mając zbyt wielkiego pojęcia o jego rozterkach.
– Za pani pozwoleniem – wyrzucił z siebie sztywno. Zirytowało go zaproszenie ze strony szlachetnej damy, choć bardziej jego duszę rozpalała konieczność skorzystania z niego. Miała większe prawo, aby składać jakiekolwiek propozycje w tym miejscu, jednak nie ona była tu istotna. Nawet jeśli ta konkretna lady Rosier mogła niektórym wydawać się personą interesującą, to jednak Blackowi nie zależało na bliższym jej poznaniu. Żałował, że niegdyś świadomie zdecydował się zmarnować na nią kilka cennych chwil, zaś przy ostatnim spotkaniu został do tego zmuszony przez rubaszność francuskiego delegata. Kolejny raz stanowiła dla niego przeszkodę.
– Markiz Bousquet powrócił już do rodzimej Francji – odparł spokojnie, odpowiadając na uśmiech lady Rosier własnym, przyzwoicie wyuczonym. Nie oczekiwał choćby śladowej ilości szczerości, a jednak drobne wyznanie szlachcianki wydało mu się pozbawione fałszu. Sposób, w jaki na krótką chwilę opuściła powieki, aby zaraz podnieść je powoli, wręcz leniwie, dając znać o nostalgii. Zamrugał zaskoczony, kiedy ujrzał w niej uczucia podobne do jego własnych. Odmalowana w oczach tęsknota za czymś, co już nie może wrócić, choć było niegdyś bliskie sercu. Pustka. Czy balet był dla niej tym, co dla niego lot na miotle? Czy dawna pasja pod powiekami czasem przybierała ludzki kształt? – Przybyłem w sprawie innego dyplomaty – skłamał po chwili bez najmniejszego zająknięcia, łatwo odnajdując pretekst dla swojej wizyty. Przeniósł spojrzenie ciemnych oczu na Deirdre, oddając jej całą swoją uwagę. – Wolę tej sprawy dopilnować osobiście, aby uniknąć nieporozumień. Chciałem zarezerwować lożę na spektakl w przyszłym tygodniu, ale nim podejmę jakąkolwiek decyzję, chciałbym samą lożę wpierw zobaczyć. Nie będę ukrywał, że sztuka nie zawsze jest priorytetem dla osób uwikłanych w międzynarodową politykę.
Skazani byli na grę pozorów, czyż nie?
Doskonale odgrywała rolę usłużnej pracownicy eleganckiego przybytku, lecz zdradzały ją oczy. W jej onyksowych tęczówkach dostrzegał coś twardego, słusznie biorąc to za ostrzeżenie. Opanuj się, Alphardzie. Chciała przywrócić mu przytomność umysłu, żonglując również umiejętnie słowami. Bardziej podkreślić już nie mogła tego, że obecnie znajdował się na nieprzyjaznym mu terytorium. Nie przybył tu po to, aby czynić jej wyrzuty, chciał jedynie zająć jej chwilę, aby dyskretnie złożyć przeprosiny za tamten incydent. Gdyby tamtego dnia spojrzał na inną kobietę, całkowicie mu obcą, nie pozwoliłby sobie nigdy na tak rażące umizgi. Ale przy przyjaciółce, osobie dobrze znanej i godnej zaufania, zapomniał o wszelkich hamulcach i po prostu dał się ponieść. I dopiero nazajutrz zdał sobie sprawę z własnych błędów. Chciał je naprawić. Jednak obecność lady z wrogiego rodu komplikowała ten zamiar. Zrobił kolejny błąd, że przez ślepy upór zbliżył się do nich, zamiast odwrócić się na pięcie i odejść bez słowa. Słowa niewiast podsyciły frustrację Alpharda, przez co nie zamierzał odpuszczać. Jeszcze mógł przeprosić i odejść.
– Tak, miałem więcej niż jedną okazję spotkać lady Melisande – zaczął tonem poważnym, niby wielce zdystansowany do poruszanego tematu, jednak pewien chłód wkradł się do jego wypowiedzi, łatwo burząc złudzenie rzekomego niewzruszenia. – Lecz nie mogę powiedzieć, żeby dało mi to choć cień szansy na poznanie jej osoby – dodał śmiało i z pewną dozą surowości, aby nie dać najmniejszej sposobności rozmówczyniom do podważenia jego opinii w tej kwestii. – Nie wierzę w możliwość całkowitego poznania drugiego człowieka. Szybko może się okazać, że nie zna się dobrze nawet swoich bliskich – filozoficzna konkluzja miała być usprawiedliwieniem dla jego wcześniejszej wypowiedzi i zarazem nawiązaniem do przykrego incydentu, jaki miał miejsce kilka dni temu podczas szczytu stanu szlacheckiego w Stonehenge. Ale równie dobrze jego słowa mogły zostać odebrane jako kolejny przytyk, który interpretować mogły według własnego uznania obie kobiety. Mógł nawiązywać do mrocznych tajemnic przyjaciółki, o których zyskał wiedzę niedawno, ale wciąż jednak niepełną. A może kpił sobie z lady Rosier, sądząc, że ta nie wie wszystkiego o swym bracie? Albo zwyczajnie rzekł życiową prawdę, gdy sam odkrył jak bardzo oddalił się od swojego brata, nie mając zbyt wielkiego pojęcia o jego rozterkach.
– Za pani pozwoleniem – wyrzucił z siebie sztywno. Zirytowało go zaproszenie ze strony szlachetnej damy, choć bardziej jego duszę rozpalała konieczność skorzystania z niego. Miała większe prawo, aby składać jakiekolwiek propozycje w tym miejscu, jednak nie ona była tu istotna. Nawet jeśli ta konkretna lady Rosier mogła niektórym wydawać się personą interesującą, to jednak Blackowi nie zależało na bliższym jej poznaniu. Żałował, że niegdyś świadomie zdecydował się zmarnować na nią kilka cennych chwil, zaś przy ostatnim spotkaniu został do tego zmuszony przez rubaszność francuskiego delegata. Kolejny raz stanowiła dla niego przeszkodę.
– Markiz Bousquet powrócił już do rodzimej Francji – odparł spokojnie, odpowiadając na uśmiech lady Rosier własnym, przyzwoicie wyuczonym. Nie oczekiwał choćby śladowej ilości szczerości, a jednak drobne wyznanie szlachcianki wydało mu się pozbawione fałszu. Sposób, w jaki na krótką chwilę opuściła powieki, aby zaraz podnieść je powoli, wręcz leniwie, dając znać o nostalgii. Zamrugał zaskoczony, kiedy ujrzał w niej uczucia podobne do jego własnych. Odmalowana w oczach tęsknota za czymś, co już nie może wrócić, choć było niegdyś bliskie sercu. Pustka. Czy balet był dla niej tym, co dla niego lot na miotle? Czy dawna pasja pod powiekami czasem przybierała ludzki kształt? – Przybyłem w sprawie innego dyplomaty – skłamał po chwili bez najmniejszego zająknięcia, łatwo odnajdując pretekst dla swojej wizyty. Przeniósł spojrzenie ciemnych oczu na Deirdre, oddając jej całą swoją uwagę. – Wolę tej sprawy dopilnować osobiście, aby uniknąć nieporozumień. Chciałem zarezerwować lożę na spektakl w przyszłym tygodniu, ale nim podejmę jakąkolwiek decyzję, chciałbym samą lożę wpierw zobaczyć. Nie będę ukrywał, że sztuka nie zawsze jest priorytetem dla osób uwikłanych w międzynarodową politykę.
Skazani byli na grę pozorów, czyż nie?
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sluchała Melisande z prawdziwą uwagą i choć niewiele rozumiała z skomplikowanych terminów dotyczących rozrodu smoków, chłonęła każdy detal opowieści o magicznych stworzeniach. Podświadomie przekładała rzeczowy opis na realne życie, słabszy partner, silniejsze geny - na kilka sekund ciekawość przyćmiła obrzydzenie, pozwalając zastanowić się nad tym, czy jej dziecko będzie miało w sobie więcej z Tristana, szybko zdławiła jednak te żenujące wizje, chcąc zapamiętać ważne szczegóły związane z wyspiarką rybojadką. Nie było to trudne, Melisande mówiła o niej z pasją: potrafiła dzielić się wiedzą, co imponowało Deirdre, nieświadomej nawet, że lady Rosier pojawiła się w Fantasmagorii poniekąd kierowana troską. Nawiązanie do osoby Fantine nie pojawiło się w ich pogawędce, nie miała powodu, by skarżyć się na najmłodszą z Róż - doceniała propozycję, jaką ta złożyła pamiętnego wieczoru w loży, i chociaż Mericourt dalej czuła większą więź z Melisande, to zakopanie toporu wojennego z kapryśną arystokratką wiele dla niej znaczyło.
Uśmiechnęła się lekko, słysząc komplement - tylko kobiety potrafiły prawić pochlebstwa tak trafne, napełniające prawdziwą dumą, odnoszące się do najważniejszych przymiotów ducha lub talentów. Deirdre zdawała sobie sprawę z finezji, z jaką porusza się wśród słów, ale docenienie przez Rosierównę mile połechtało posiniaczone ostatnio ego. - Nie mam czego wybaczać, Melisande, słuchanie twych opowieści o smokach jest dla mnie przyjemnością - położyła łagodnie palce na wierzchu jej dłoni, w uspokajającym i wspierającym geście. Już chciała dopytać o krzyżowanie wymarłego gatunku, o partnera dla silnej samicy lub inne sposoby na przedłużenie wyjątkowego rodu, gdy na horyzoncie pojawił się reprezentant innej szlachetnej i starożytnej rodziny.
Eleganckie uprzejmości płynęły w powietrzu niczym muzyka, niewidoczne, lecz jasno wpływające na nastrój i napięcie pomiędzy poszczególnymi bohaterami tryptyku. O wstydzie, gniewie i dyskomforcie; o czerni, czerwieni i orientalnym połączeniu dwóch barw. Deirdre nie była zachwycona perspektywą wspólnego spaceru, z lordem Blackiem łączyły ją - a właściwie dzieliły nierozwiązane, kłopotliwe obrazy z nieodległej przeszłości, ruszyła jednak tuż obok Melisande, oddzielając ją od kroczącego z drugiej strony Alpharda. - Zgodzę się z tobą, sir, bliscy skrywają najwięcej sekretów, lecz to właśnie czyni ich interesującymi pomimo upływu wspólnie spędzanych lat - skomentowała gładko, płynnie poruszając się po niedopowiedzeniach. Rozumiała, do czego pił Black, lecz nie do końca pojmowała jego intencje: był zły czy skruszony, wzburzony czy zawstydzony? Zerknęła na niego kontrolnie, ale nie potrafiła skupić się na nim na tyle, by odczytać prawdę, wypisaną na charakterystycznym, posępnym profilu. - Jeśli zaś chodzi o poznawanie szlachcianek - podobno nigdy nie obnażają zza wachlarza przyzwoitości pełni swego charakteru. I słusznie, najsłodsze tajemnice należy przeznaczyć wyłącznie dla oka swego męża - ciągnęła odrobinę kokieteryjnie, bliska puszczenia do Melisande oczka: nie zrobiła tego jednak, instynktownie wyczuwając specyficzne wibracje, narastające pomiędzy Rosierówną a Blackiem. - Markiz Bousquet? - rzuciła pytającym tonem, nie wchodząc w szczegóły: najwidoczniej nazwisko było znane obydwojgu, lecz nie samej Deirdre; miała nadzieję, że któreś z towarzyszy spaceru zapozna ją z sylwetką wspomnianego mężczyzny. Najpierw jednak powróciła uwagą i spojrzeniem do Melisande, doceniając szczerość. Wyznanie dotyczące debiutanckiego baletu musiało ją wiele kosztować, wiedziała, że było to dla niej ciosem, lecz nigdy o tym nie rozmawiały, nie było okazji, dzieliło ich tak wiele. Ponownie posłała brunetce lekki, pokrzepiający uśmiech. - Oddałabym wiele, by móc zobaczyć cię na scenie, lady Rosier. Gdy znów poczujesz powołanie, proszę, nie wahaj się mu ulec - czasem należy poddać się targającym nami namiętnościom, uzewnętrznić piękno, pragnące zalśnić artystycznym talentem - mówiła śpiewnie, melodyjnie, urokliwie, bez wysiłku prowadząc konwersację dalej. Zastanawiała się, co przykuje w niej uwagę Alpharda, ale na razie nie odwracała się w jego stronę. Dopiero, gdy poruszył kwestię dotyczące należących do madame Mericourt obowiązków, spojrzała na niego. Z bliska, tak jak wtedy, gdy pochylał się nad nią, drapieżnie całując usta, niecierpliwy, szalony, rozpalony gorączką alchemicznej miłości. - Musi lordowi naprawdę zależeć na udanych negocjach, jeśli załatwia lord takie sprawy osobiście - na przyszłość może lord wysłać swojego asystenta, nie odbiorę tego jako ujmy - poinformowała go wręcz troskliwie, dżentelmeni z wyższych sfer zawsze przychodzili na gotowe, zostawiając przyziemne ustalenia swym sługom lub protegowanym. - Polecałabym lożę złotą, jest niezwykle reprezentacyjna, rezerwujemy ją dla wyjątkowych gości lub dla przedstawicieli rodu Rosier i rodu Lestrange - poinformowała rzeczowo, nie wspominając o loży karmazynowej, na wieki już przeznaczonej dla nestorów, seniorow rodów i najznamienitszych gości - ta była jednak poza zasięgiem. Złota niewiele ustępowała jej wygodzie i widokom, dlatego sądziła, że nada się na dyplomatyczne pertraktacje.
Uśmiechnęła się lekko, słysząc komplement - tylko kobiety potrafiły prawić pochlebstwa tak trafne, napełniające prawdziwą dumą, odnoszące się do najważniejszych przymiotów ducha lub talentów. Deirdre zdawała sobie sprawę z finezji, z jaką porusza się wśród słów, ale docenienie przez Rosierównę mile połechtało posiniaczone ostatnio ego. - Nie mam czego wybaczać, Melisande, słuchanie twych opowieści o smokach jest dla mnie przyjemnością - położyła łagodnie palce na wierzchu jej dłoni, w uspokajającym i wspierającym geście. Już chciała dopytać o krzyżowanie wymarłego gatunku, o partnera dla silnej samicy lub inne sposoby na przedłużenie wyjątkowego rodu, gdy na horyzoncie pojawił się reprezentant innej szlachetnej i starożytnej rodziny.
Eleganckie uprzejmości płynęły w powietrzu niczym muzyka, niewidoczne, lecz jasno wpływające na nastrój i napięcie pomiędzy poszczególnymi bohaterami tryptyku. O wstydzie, gniewie i dyskomforcie; o czerni, czerwieni i orientalnym połączeniu dwóch barw. Deirdre nie była zachwycona perspektywą wspólnego spaceru, z lordem Blackiem łączyły ją - a właściwie dzieliły nierozwiązane, kłopotliwe obrazy z nieodległej przeszłości, ruszyła jednak tuż obok Melisande, oddzielając ją od kroczącego z drugiej strony Alpharda. - Zgodzę się z tobą, sir, bliscy skrywają najwięcej sekretów, lecz to właśnie czyni ich interesującymi pomimo upływu wspólnie spędzanych lat - skomentowała gładko, płynnie poruszając się po niedopowiedzeniach. Rozumiała, do czego pił Black, lecz nie do końca pojmowała jego intencje: był zły czy skruszony, wzburzony czy zawstydzony? Zerknęła na niego kontrolnie, ale nie potrafiła skupić się na nim na tyle, by odczytać prawdę, wypisaną na charakterystycznym, posępnym profilu. - Jeśli zaś chodzi o poznawanie szlachcianek - podobno nigdy nie obnażają zza wachlarza przyzwoitości pełni swego charakteru. I słusznie, najsłodsze tajemnice należy przeznaczyć wyłącznie dla oka swego męża - ciągnęła odrobinę kokieteryjnie, bliska puszczenia do Melisande oczka: nie zrobiła tego jednak, instynktownie wyczuwając specyficzne wibracje, narastające pomiędzy Rosierówną a Blackiem. - Markiz Bousquet? - rzuciła pytającym tonem, nie wchodząc w szczegóły: najwidoczniej nazwisko było znane obydwojgu, lecz nie samej Deirdre; miała nadzieję, że któreś z towarzyszy spaceru zapozna ją z sylwetką wspomnianego mężczyzny. Najpierw jednak powróciła uwagą i spojrzeniem do Melisande, doceniając szczerość. Wyznanie dotyczące debiutanckiego baletu musiało ją wiele kosztować, wiedziała, że było to dla niej ciosem, lecz nigdy o tym nie rozmawiały, nie było okazji, dzieliło ich tak wiele. Ponownie posłała brunetce lekki, pokrzepiający uśmiech. - Oddałabym wiele, by móc zobaczyć cię na scenie, lady Rosier. Gdy znów poczujesz powołanie, proszę, nie wahaj się mu ulec - czasem należy poddać się targającym nami namiętnościom, uzewnętrznić piękno, pragnące zalśnić artystycznym talentem - mówiła śpiewnie, melodyjnie, urokliwie, bez wysiłku prowadząc konwersację dalej. Zastanawiała się, co przykuje w niej uwagę Alpharda, ale na razie nie odwracała się w jego stronę. Dopiero, gdy poruszył kwestię dotyczące należących do madame Mericourt obowiązków, spojrzała na niego. Z bliska, tak jak wtedy, gdy pochylał się nad nią, drapieżnie całując usta, niecierpliwy, szalony, rozpalony gorączką alchemicznej miłości. - Musi lordowi naprawdę zależeć na udanych negocjach, jeśli załatwia lord takie sprawy osobiście - na przyszłość może lord wysłać swojego asystenta, nie odbiorę tego jako ujmy - poinformowała go wręcz troskliwie, dżentelmeni z wyższych sfer zawsze przychodzili na gotowe, zostawiając przyziemne ustalenia swym sługom lub protegowanym. - Polecałabym lożę złotą, jest niezwykle reprezentacyjna, rezerwujemy ją dla wyjątkowych gości lub dla przedstawicieli rodu Rosier i rodu Lestrange - poinformowała rzeczowo, nie wspominając o loży karmazynowej, na wieki już przeznaczonej dla nestorów, seniorow rodów i najznamienitszych gości - ta była jednak poza zasięgiem. Złota niewiele ustępowała jej wygodzie i widokom, dlatego sądziła, że nada się na dyplomatyczne pertraktacje.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
To był dobry dzień, spokojny, a rozmowa z Deirdre płynęła spokojnym tonem, do którego nie musiała się przykładać, pozwalając się złapać w dobre prowadzenie rozmowy jej towarzyszki. Ona jedynie odpowiadała. Uśmiechnęła się lekko na jej komplement, skinając głową. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążyła spoglądając w chmurne oblicze równie chmurnego człowieka.
- Bo z niej nie skorzystałeś, Alphardzie. - przypomniała mu spokojnie nie robiąc sobie nic z chłodu, który wdarł się w jego głos. Ledwie wyczuwalny, który jednak osiadał na jej skórze lekko przypominając, że kiedyś wyciągnęła do niego dłoń. Głupia i naiwna. Taka była. Nie skomentowała jednak jego dalszych słów, nie zacisnęła jednak mocniej ust. Wzrok przenosząc na kobietę. Głowa przekrzywiła się jej lekko a brwi zmarszczyły leciutko. Większość szlachcianek jej zdaniem nie miała swojego charakteru, toteż, nie wiele miała do pokazania zza wachlarza przyzwoitości. To nim ukrywano wszelkie braki w ich wnętrzu, które rodziny same wyparły wychowaniem. - Albo jego żołądka - wtrąciła usłużnie, że uśmiechem bardziej drapieżnym, nie od dziś było wiadomo, że trucizna lepiej sprawdzała się jako broń kobiet. Ale równie dobrze mogła mówić o przepisie pielęgnowanym przez ich kucharzy w domu od lat.
Nieopisaną radość przyniosło jej sztywne stwierdzenie, które wyrwała się z piersi Blacka. Irytowało go jej zaproszenie. I dobrze. Był u niej i nie zamierzała pozwolić, by o tym zapomniał. Z drugiej zaś, nie potrafiła nie zastanowić się nad tym, dlaczego nie odmówił. Może równie mocno lubował się w dręczeniu jej swoją osobą.
- To dyplomata. Lord Black, miał lekkie trudności z nakłonieniem go do zajęcia się sprawami państwa. - wypowiedziała czekając na to, aż mężczyzna poprawi jej słowa. - Szczęśliwie, jak lord wspomniał, udało się go już pożegnać. - przeniosła spojrzenie na Blacka zwyczajnie czekając, lekko zainteresowana słowami, które wypuści teraz w świat.
- Prawdopodobnie, nie ty jedna, Deirdre. - odpowiedziała spokojnie uśmiechając się w jej kierunku łagodnie. Nie zamierzała tłumaczyć przy Blacku swoich pobudek i wszystkiego co nią kierowało. Ale stwierdzała prosty fakt, mając w pamięci też rozmowę z Flavienem, zabarwioną gorzkim posmakiem. To właśnie tam jej upatrywał. Ale ona sama siebie tam nie widziała. Nie, gdy odnalazła swoją ścieżkę. - Jednak nie tańczę dla innych i to pozostanie niezmienne. - Tristan miał rację, a ona głupia pozwoliła raz dojść do siebie wątpliwościom. Nie zamierzała znów na to pozwolić. Nie musiała zgrywać klaczy na wybiegu, była Rosierem, była siostrą nestora. Jej dziedzictwem były smoki, nie sztuka mimo, że cenili ją wszyscy w jej rodzie. Jej ciało, jej taniec należały do niej. Były jedynie dodatkiem do wszystkiego, co potrafiła. Wędrowała spokojnie do stolika i krzeseł swobodnie zajmując miejsce na jednym z krzeseł. Zasiadła i gdy wymiana zdań odnośnie loży umilka na chwilę odezwała się.
- Nie mogę się zdecydować. - wyznała szczerze tonem lekkim, możliwe że lekko rozbawionym, ale i oddalonym, jakby o czymś rozmyślała mocno. Wzrok jednak wrócił szybko do ostrości, która osiadła najpierw na Deirdre, a potem na Alphardzie. - Zjawiłeś się w przybytku należącym do mojej rodziny. - zaczęła, wiedząc, że więcej nie musi dodawać. Widziała wcześniej w jego spojrzeniu pogardę, sądziła, że jest ona powodowana latami łączącego ich negatywu. - Rezerwacji loży można dokonać na kilka sposób, nie tylko osobiście. - i nie tylko przez Deirdre - ale tego nie dodała. - Ty zaś widząc mnie, obok opiekunki tego miejsca nie postanowiłeś odwrócić się na pięcie. Wszak szukałeś sposobności do rozmowy - zacytowała go spokojnie. Splecione dłonie, uniosła ku górze z wyprostowanymi palcami, które przytknęła do dolnej wargi. Nie skubnęła jej. - Więc mam dwa wnioski - i jak wspomniałam, nie mogę się zdecydować. - przesunęła stalowo niebieskie spojrzenie jednakie z kolorem tęczówek jej brata na Deirdre mierząc ją przez chwilę, po czym skupiła się znów na siedzącym niedaleko Blacku. - Albo zarówno ja jak i moja rodzina nie odstręcza cię tak bardzo, jak próbujesz niezmiennie dać mi do zrozumienia. - wypowiedziała pierwszy z wniosków, wskazując na niego złączonymi palcami. Inaczej nie zjawiłby się tutaj, prawda? Londyn posiadał więcej niż jedno - ich - miejsce, do którego można było zabrać dyplomatę. A - jeśli miała być szczera - wątpiła, że Black postawiłby na ich lokal, niezależnie do wszystkiego. Ale znów, może zwyczajnie się myliła. Był przecież jeszcze drugi wniosek. - Albo znalazłeś się tu w innym celu, pierwszym, który wypadł z twoich ust. - melodyjny głos nie uniósł się, nie zdradził też żadnych większych emocji. Rozprawiała spokojnie i pewnie. Przekręciła lekko głowę. Rozplotła dłonie by ułożyć je na swoich kolanach.
- Więc może zróbmy tak. - mówiła dalej nie odejmując od niego spojrzenia jasnych oczu. - Mnie osobiście nie obchodzi powód twojej wizyty. - nie zerknęła na kobietę obok. Wyjaśniła jej już swoje zdanie wcześniej. Ceniła też jej inteligencję, więc wątpiła, by próbowała zagrać na nosie jej bratu. Piękne, mądre i silne kobiety przyciągały mężczyzn, ale wierzyła, że Deirdre wie, co było dla niej najlepsze. Pamiętała też, że obiecała jej nie narazić na nic jej rodziny. A gniew Tristana potrafił nie posiadać w sobie litości. - Jeśli masz chęć, możesz sprawdzić jak prezentuje się złota loża - dzisiaj, jako mój gość. - przerwała na chwilę, gdy jeden z pracowników podszedł przynosząc do stolika przy którym zasiedli dobrej jakości trunek. Poczekała, aż jej kielich nie wypełni się nim, a później pozostałe. Odprowadziło go milczenie. - Ja jednak przyszłam tu po chwilę wytchnienia, odpoczynku i ożywczej rozmowy. Nie chcę słuchać o lożach i rezerwacjach. Nie mam ochoty na grę pozorów, a twojego zdania o mnie i tak nie zmienię. Porzućmy więc tytuły. To Deirdre. - wskazała na kobietę dłonią. - Deirdre, to Alphard. - powiedziała do niej, powracając znów wzrokiem do ciemnowłosego mężczyzny. Nie miała całkowitej pewności, czy znali się wcześniej. Przedstawiając ich raz jeszcze, imionami, nie tytułami pozwalała, by - jeśli tak - zachowali te informacje dla siebie. Nie miała pojęcia, czy służył Czaremu Panu, jak jej brat. Ona dowiedziała się ledwie kilka dni temu, ale to wytyczyło dla niej nową ścieżkę. Choć tak bliską, tej, którą kroczyła do tej pory. Większość z wcześniejszych planów pozostawała niezmienna, ale teraz miała pomagać tworzyć nowy świat. - Jest wiele ciekawszych tematów niż to, która z naszych loży jest najlepsza. Choćby ostatnie wydarzenia na Stonhenge. Wierzę, że oboje macie swoje zdanie na ten temat. - zamilkła nie odejmując spojrzenia od lorda za którym nie przepadała, ale jej odczucia teraz musiały schodzić na drugi plan. Nie ona była ważna. Trwała wojna w której nie miała walczyć nie siłą a umysłem. Patrzyła z Blackiem w jedną stronę, czy był na tyle głupi ny nadal tego nie dostrzegać? Miała się już za chwilę przekonać.
- Bo z niej nie skorzystałeś, Alphardzie. - przypomniała mu spokojnie nie robiąc sobie nic z chłodu, który wdarł się w jego głos. Ledwie wyczuwalny, który jednak osiadał na jej skórze lekko przypominając, że kiedyś wyciągnęła do niego dłoń. Głupia i naiwna. Taka była. Nie skomentowała jednak jego dalszych słów, nie zacisnęła jednak mocniej ust. Wzrok przenosząc na kobietę. Głowa przekrzywiła się jej lekko a brwi zmarszczyły leciutko. Większość szlachcianek jej zdaniem nie miała swojego charakteru, toteż, nie wiele miała do pokazania zza wachlarza przyzwoitości. To nim ukrywano wszelkie braki w ich wnętrzu, które rodziny same wyparły wychowaniem. - Albo jego żołądka - wtrąciła usłużnie, że uśmiechem bardziej drapieżnym, nie od dziś było wiadomo, że trucizna lepiej sprawdzała się jako broń kobiet. Ale równie dobrze mogła mówić o przepisie pielęgnowanym przez ich kucharzy w domu od lat.
Nieopisaną radość przyniosło jej sztywne stwierdzenie, które wyrwała się z piersi Blacka. Irytowało go jej zaproszenie. I dobrze. Był u niej i nie zamierzała pozwolić, by o tym zapomniał. Z drugiej zaś, nie potrafiła nie zastanowić się nad tym, dlaczego nie odmówił. Może równie mocno lubował się w dręczeniu jej swoją osobą.
- To dyplomata. Lord Black, miał lekkie trudności z nakłonieniem go do zajęcia się sprawami państwa. - wypowiedziała czekając na to, aż mężczyzna poprawi jej słowa. - Szczęśliwie, jak lord wspomniał, udało się go już pożegnać. - przeniosła spojrzenie na Blacka zwyczajnie czekając, lekko zainteresowana słowami, które wypuści teraz w świat.
- Prawdopodobnie, nie ty jedna, Deirdre. - odpowiedziała spokojnie uśmiechając się w jej kierunku łagodnie. Nie zamierzała tłumaczyć przy Blacku swoich pobudek i wszystkiego co nią kierowało. Ale stwierdzała prosty fakt, mając w pamięci też rozmowę z Flavienem, zabarwioną gorzkim posmakiem. To właśnie tam jej upatrywał. Ale ona sama siebie tam nie widziała. Nie, gdy odnalazła swoją ścieżkę. - Jednak nie tańczę dla innych i to pozostanie niezmienne. - Tristan miał rację, a ona głupia pozwoliła raz dojść do siebie wątpliwościom. Nie zamierzała znów na to pozwolić. Nie musiała zgrywać klaczy na wybiegu, była Rosierem, była siostrą nestora. Jej dziedzictwem były smoki, nie sztuka mimo, że cenili ją wszyscy w jej rodzie. Jej ciało, jej taniec należały do niej. Były jedynie dodatkiem do wszystkiego, co potrafiła. Wędrowała spokojnie do stolika i krzeseł swobodnie zajmując miejsce na jednym z krzeseł. Zasiadła i gdy wymiana zdań odnośnie loży umilka na chwilę odezwała się.
- Nie mogę się zdecydować. - wyznała szczerze tonem lekkim, możliwe że lekko rozbawionym, ale i oddalonym, jakby o czymś rozmyślała mocno. Wzrok jednak wrócił szybko do ostrości, która osiadła najpierw na Deirdre, a potem na Alphardzie. - Zjawiłeś się w przybytku należącym do mojej rodziny. - zaczęła, wiedząc, że więcej nie musi dodawać. Widziała wcześniej w jego spojrzeniu pogardę, sądziła, że jest ona powodowana latami łączącego ich negatywu. - Rezerwacji loży można dokonać na kilka sposób, nie tylko osobiście. - i nie tylko przez Deirdre - ale tego nie dodała. - Ty zaś widząc mnie, obok opiekunki tego miejsca nie postanowiłeś odwrócić się na pięcie. Wszak szukałeś sposobności do rozmowy - zacytowała go spokojnie. Splecione dłonie, uniosła ku górze z wyprostowanymi palcami, które przytknęła do dolnej wargi. Nie skubnęła jej. - Więc mam dwa wnioski - i jak wspomniałam, nie mogę się zdecydować. - przesunęła stalowo niebieskie spojrzenie jednakie z kolorem tęczówek jej brata na Deirdre mierząc ją przez chwilę, po czym skupiła się znów na siedzącym niedaleko Blacku. - Albo zarówno ja jak i moja rodzina nie odstręcza cię tak bardzo, jak próbujesz niezmiennie dać mi do zrozumienia. - wypowiedziała pierwszy z wniosków, wskazując na niego złączonymi palcami. Inaczej nie zjawiłby się tutaj, prawda? Londyn posiadał więcej niż jedno - ich - miejsce, do którego można było zabrać dyplomatę. A - jeśli miała być szczera - wątpiła, że Black postawiłby na ich lokal, niezależnie do wszystkiego. Ale znów, może zwyczajnie się myliła. Był przecież jeszcze drugi wniosek. - Albo znalazłeś się tu w innym celu, pierwszym, który wypadł z twoich ust. - melodyjny głos nie uniósł się, nie zdradził też żadnych większych emocji. Rozprawiała spokojnie i pewnie. Przekręciła lekko głowę. Rozplotła dłonie by ułożyć je na swoich kolanach.
- Więc może zróbmy tak. - mówiła dalej nie odejmując od niego spojrzenia jasnych oczu. - Mnie osobiście nie obchodzi powód twojej wizyty. - nie zerknęła na kobietę obok. Wyjaśniła jej już swoje zdanie wcześniej. Ceniła też jej inteligencję, więc wątpiła, by próbowała zagrać na nosie jej bratu. Piękne, mądre i silne kobiety przyciągały mężczyzn, ale wierzyła, że Deirdre wie, co było dla niej najlepsze. Pamiętała też, że obiecała jej nie narazić na nic jej rodziny. A gniew Tristana potrafił nie posiadać w sobie litości. - Jeśli masz chęć, możesz sprawdzić jak prezentuje się złota loża - dzisiaj, jako mój gość. - przerwała na chwilę, gdy jeden z pracowników podszedł przynosząc do stolika przy którym zasiedli dobrej jakości trunek. Poczekała, aż jej kielich nie wypełni się nim, a później pozostałe. Odprowadziło go milczenie. - Ja jednak przyszłam tu po chwilę wytchnienia, odpoczynku i ożywczej rozmowy. Nie chcę słuchać o lożach i rezerwacjach. Nie mam ochoty na grę pozorów, a twojego zdania o mnie i tak nie zmienię. Porzućmy więc tytuły. To Deirdre. - wskazała na kobietę dłonią. - Deirdre, to Alphard. - powiedziała do niej, powracając znów wzrokiem do ciemnowłosego mężczyzny. Nie miała całkowitej pewności, czy znali się wcześniej. Przedstawiając ich raz jeszcze, imionami, nie tytułami pozwalała, by - jeśli tak - zachowali te informacje dla siebie. Nie miała pojęcia, czy służył Czaremu Panu, jak jej brat. Ona dowiedziała się ledwie kilka dni temu, ale to wytyczyło dla niej nową ścieżkę. Choć tak bliską, tej, którą kroczyła do tej pory. Większość z wcześniejszych planów pozostawała niezmienna, ale teraz miała pomagać tworzyć nowy świat. - Jest wiele ciekawszych tematów niż to, która z naszych loży jest najlepsza. Choćby ostatnie wydarzenia na Stonhenge. Wierzę, że oboje macie swoje zdanie na ten temat. - zamilkła nie odejmując spojrzenia od lorda za którym nie przepadała, ale jej odczucia teraz musiały schodzić na drugi plan. Nie ona była ważna. Trwała wojna w której nie miała walczyć nie siłą a umysłem. Patrzyła z Blackiem w jedną stronę, czy był na tyle głupi ny nadal tego nie dostrzegać? Miała się już za chwilę przekonać.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Powinien się wycofać, nieprawdaż? Obrócić na pięcie i udawać, że między różane krzewy wszedł przypadkiem, czymś zmylony, zbyt mocno roztargniony, aby dostrzec swą pomyłkę. Duma jednak nie pozwalała mu na takie tchórzostwo. Choć otoczenie było jak najbardziej nieprzyjazne, zamierzał stawić czoła wszelkim niedogodnościom. Jasno wytoczył sobie cele dla tej wizyty. Zrezygnowanie tuż po ujrzeniu drogiej przyjaciółki sprawiłoby, że nie odważyłby się przybyć tu ponownie. Czuł potrzebę wyjaśnienia wszelkich nieścisłości i była ona zbyt paląca, aby mógł ją dłużej ignorować. Listowne porozumienie nie było czymś, czego chciał. Tylko rozmowa twarzą w twarz mogła przynieść ulgę. Ale jak zwykle coś musiało stanąć mu na drodze. Jak zwykle to ona, uparta i wyniosła, rzucała mu wyzwanie. Wciąż nieujarzmiona przez protekcję lorda męża.
Deirdre weszła między nich z łatwością, niby nieświadoma rosnącego napięcia, kiedy tak naprawdę dostrzegała je doskonale. Tym zachowaniem tylko bardziej go rozsierdziła, bo dostrzegł w nim oznakę lojalności wobec rodu Rosier. Czy znaczył on dla niej już tak wiele? Odnalazła przyjaciółkę w siostrze swego kochanka? Nakazał jej pracę w tym przybytku, wymusił szacunek? Już dawno powinien przestać o tym rozmyślać, lecz czasem niewygodne pytania wracały natrętnie. Nie mógł znieść tego, że stanęła w obronie lady Rosier, rzucając własną interpretację wypowiedzianych słów. Próbowała łagodzić jego wypowiedzi, jednak szlachcianka nie dawała się zwodzić. I któż był największym przegranym w tej sytuacji. Arogancki lord? Wyniosła lady? A może mediatorka?
Niewygodne położenie trio prowokowało niewygodne słowa. Albo jego żołądka. To jedno zdanie wywołało w nim mieszankę burzliwych uczuć – od zaskoczenia, przez rodzącą się irytację, aż do kpiny, która wypłynęła na jego usta w postaci pogardliwego uśmieszku. Sam nie był przez to pewien, jaki wyraz zagościł na jego twarzy. Czy bardziej wyglądał tak, jakby się skrzywił? Nie był jednak w stanie przez tę jedną chwilę odwrócić spojrzenia od lady Rosier, która niewątpliwie miała talent do wyprowadzania go z równowagi. Dobrze wiedział jaki cel miała ta uwaga. Groźba płynącą z kobiecych ust, przestroga wymierzona w niego, jako przedstawiciela męskiego rodzaju.
Nie zamierzał mówić o markizie, nie uznając go za człowieka godnego uwagi. Wystarczy, że już jedno zdradziło cóż to za historia wiąże się z francuskim markizem. Za to wypłynął inny temat, który dziwnym trafem poruszył drażliwe struny jego duszy. Dostrzegł coś znajomego w tęsknocie zamkniętej w oczach Melisande, gdy wspomniano o baletowej scenie. – Pewne fascynacje należy zostawić tylko dla siebie – wtrącił poważnym tonem, niby beznamiętnie, lecz w jego ciemnych oczach pozostawał widoczny wątły blask będący wspomnieniem dawnych pasji, które przyszło mu porzucić z upływem lat. – Uciekać do nich jedynie w samotności.
Pamiętał jeszcze tamto uczucie wolności, kiedy przebywał z dala od domu, odkrywał nowe kultury, zapachy, smaki, trwonił czas na przyjemności i mrzonki. Potrafił dokładnie odtworzyć w myślach każdy raz, gdy wzbił się w powietrze na miotle. Dziwnie było w kimś innym zauważyć znane sobie uczucia. Nie posądzał lady Rosier o głębsze uczucia, bo nie tego go uczono. Każde z nich ukrywało własne emocje i pragnienia, żadne nie mogło pozwolić sobie na szczerość. Nawet kraniec spaceru nie pozwolił im wyswobodzić się z fałszu. W milczeniu zasiadł na jednym z ogrodowych krzeseł i po zajęciu wygodnej pozycji znów uwagę poświecił Deirdre, unosząc leniwie jeden z kącików ust w bladym uśmiech. – Rzeczywiście zależy mi na tych negocjacjach. Muszę przeprowadzić bardzo ważną rozmowę z hiszpańskim delegatem.
W rozmowę o pracy, rzecz jasna wymuszonej przez okoliczności, wtrąciła się Melisande, która głośno zdradzał to, do jakich wniosków doszła. Spoglądał na nią bez wyrazu, starając się jak najlepiej stłumić rosnącą w nim złość. Lecz jej żartobliwa nuta słyszalna już od samego początku światłego wywodu sprawiła, że i on postanowił przyjąć podobną tonację. – Czyżbyś mnie przejrzała, łaskawa pani? – spytał zuchwale, spoglądając prosto w dwa niebieskie zwierciadła duszy rozmówczyni. – Dostrzegłaś może, że odrzucam rodowe waśnie tylko po to, aby zaznać kojących właściwości twojej obecności? Żadnym sposobem zapomnieć nie mogłem o naszym ostatnim spotkaniu. To dość osobliwe, że wszystkie nasze spotkania pamiętam doskonale – z jego ust wylewała się słodycz, do której mogło zemdlić. Tego od niego oczekiwała? Mógł grać niby urzeczonego jej pięknem głupca, wszak było to tak absurdalne, że i jego samego bawiło. Leniwym spojrzeniem przesunął po kelnerze, lecz nie odprowadził go wzrokiem, woląc przyjrzeć się dumnej damie. Gdzieś po drodze wygasła jego złość, odrzucił też niepewność. – Poczułem się prawie zraniony twą obojętnością, lady, wobec moich motywów, jednak gościny nie odmówię – dodał z łobuzerskim uśmieszkiem, zerkając potem na Deirdre, aby wybadać jej reakcję. Ale nawet na widok jej oblicza nie spoważniał, pozwalając sobie na cyniczne podejście dla całej tej absurdalnej sytuacji. – Deirdre – wymówił jej imię lekko, przyjaźnie, po czym skinął jej głową, witając ją ponownie, skoro już mieli poznać się lepiej za sprawą samej Melisande.
Kiedy jednak wspomniany został szczyt, musiał odrzucić bezczelne oblicze. Wreszcie powrócił do maski chłodnej powagi. – Nakreśliłem swoje zdanie podczas samego szczytu, lecz nie wszyscy z nas mieli okazję na nim gościć – po tych słowach spojrzał niezwykle stanowczo w ciemne oczy przyjaciółki. – Nie mam szacunku dla zdrajców lubujących się w szlamie. Tak zaślepionym ludziom nie można przemówić do rozsądku inaczej niż argumentem siły. Zdecydowane działania to konieczność. Longbottom słusznie został odsunięty od władzy – śmiało wyraził swoją opinię, czekając na kontynuację tematu z perspektywy dwóch czarownic, w których towarzystwie się znalazł.
Deirdre weszła między nich z łatwością, niby nieświadoma rosnącego napięcia, kiedy tak naprawdę dostrzegała je doskonale. Tym zachowaniem tylko bardziej go rozsierdziła, bo dostrzegł w nim oznakę lojalności wobec rodu Rosier. Czy znaczył on dla niej już tak wiele? Odnalazła przyjaciółkę w siostrze swego kochanka? Nakazał jej pracę w tym przybytku, wymusił szacunek? Już dawno powinien przestać o tym rozmyślać, lecz czasem niewygodne pytania wracały natrętnie. Nie mógł znieść tego, że stanęła w obronie lady Rosier, rzucając własną interpretację wypowiedzianych słów. Próbowała łagodzić jego wypowiedzi, jednak szlachcianka nie dawała się zwodzić. I któż był największym przegranym w tej sytuacji. Arogancki lord? Wyniosła lady? A może mediatorka?
Niewygodne położenie trio prowokowało niewygodne słowa. Albo jego żołądka. To jedno zdanie wywołało w nim mieszankę burzliwych uczuć – od zaskoczenia, przez rodzącą się irytację, aż do kpiny, która wypłynęła na jego usta w postaci pogardliwego uśmieszku. Sam nie był przez to pewien, jaki wyraz zagościł na jego twarzy. Czy bardziej wyglądał tak, jakby się skrzywił? Nie był jednak w stanie przez tę jedną chwilę odwrócić spojrzenia od lady Rosier, która niewątpliwie miała talent do wyprowadzania go z równowagi. Dobrze wiedział jaki cel miała ta uwaga. Groźba płynącą z kobiecych ust, przestroga wymierzona w niego, jako przedstawiciela męskiego rodzaju.
Nie zamierzał mówić o markizie, nie uznając go za człowieka godnego uwagi. Wystarczy, że już jedno zdradziło cóż to za historia wiąże się z francuskim markizem. Za to wypłynął inny temat, który dziwnym trafem poruszył drażliwe struny jego duszy. Dostrzegł coś znajomego w tęsknocie zamkniętej w oczach Melisande, gdy wspomniano o baletowej scenie. – Pewne fascynacje należy zostawić tylko dla siebie – wtrącił poważnym tonem, niby beznamiętnie, lecz w jego ciemnych oczach pozostawał widoczny wątły blask będący wspomnieniem dawnych pasji, które przyszło mu porzucić z upływem lat. – Uciekać do nich jedynie w samotności.
Pamiętał jeszcze tamto uczucie wolności, kiedy przebywał z dala od domu, odkrywał nowe kultury, zapachy, smaki, trwonił czas na przyjemności i mrzonki. Potrafił dokładnie odtworzyć w myślach każdy raz, gdy wzbił się w powietrze na miotle. Dziwnie było w kimś innym zauważyć znane sobie uczucia. Nie posądzał lady Rosier o głębsze uczucia, bo nie tego go uczono. Każde z nich ukrywało własne emocje i pragnienia, żadne nie mogło pozwolić sobie na szczerość. Nawet kraniec spaceru nie pozwolił im wyswobodzić się z fałszu. W milczeniu zasiadł na jednym z ogrodowych krzeseł i po zajęciu wygodnej pozycji znów uwagę poświecił Deirdre, unosząc leniwie jeden z kącików ust w bladym uśmiech. – Rzeczywiście zależy mi na tych negocjacjach. Muszę przeprowadzić bardzo ważną rozmowę z hiszpańskim delegatem.
W rozmowę o pracy, rzecz jasna wymuszonej przez okoliczności, wtrąciła się Melisande, która głośno zdradzał to, do jakich wniosków doszła. Spoglądał na nią bez wyrazu, starając się jak najlepiej stłumić rosnącą w nim złość. Lecz jej żartobliwa nuta słyszalna już od samego początku światłego wywodu sprawiła, że i on postanowił przyjąć podobną tonację. – Czyżbyś mnie przejrzała, łaskawa pani? – spytał zuchwale, spoglądając prosto w dwa niebieskie zwierciadła duszy rozmówczyni. – Dostrzegłaś może, że odrzucam rodowe waśnie tylko po to, aby zaznać kojących właściwości twojej obecności? Żadnym sposobem zapomnieć nie mogłem o naszym ostatnim spotkaniu. To dość osobliwe, że wszystkie nasze spotkania pamiętam doskonale – z jego ust wylewała się słodycz, do której mogło zemdlić. Tego od niego oczekiwała? Mógł grać niby urzeczonego jej pięknem głupca, wszak było to tak absurdalne, że i jego samego bawiło. Leniwym spojrzeniem przesunął po kelnerze, lecz nie odprowadził go wzrokiem, woląc przyjrzeć się dumnej damie. Gdzieś po drodze wygasła jego złość, odrzucił też niepewność. – Poczułem się prawie zraniony twą obojętnością, lady, wobec moich motywów, jednak gościny nie odmówię – dodał z łobuzerskim uśmieszkiem, zerkając potem na Deirdre, aby wybadać jej reakcję. Ale nawet na widok jej oblicza nie spoważniał, pozwalając sobie na cyniczne podejście dla całej tej absurdalnej sytuacji. – Deirdre – wymówił jej imię lekko, przyjaźnie, po czym skinął jej głową, witając ją ponownie, skoro już mieli poznać się lepiej za sprawą samej Melisande.
Kiedy jednak wspomniany został szczyt, musiał odrzucić bezczelne oblicze. Wreszcie powrócił do maski chłodnej powagi. – Nakreśliłem swoje zdanie podczas samego szczytu, lecz nie wszyscy z nas mieli okazję na nim gościć – po tych słowach spojrzał niezwykle stanowczo w ciemne oczy przyjaciółki. – Nie mam szacunku dla zdrajców lubujących się w szlamie. Tak zaślepionym ludziom nie można przemówić do rozsądku inaczej niż argumentem siły. Zdecydowane działania to konieczność. Longbottom słusznie został odsunięty od władzy – śmiało wyraził swoją opinię, czekając na kontynuację tematu z perspektywy dwóch czarownic, w których towarzystwie się znalazł.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wyczuwalne napięcie pomiędzy piękną różą z ogrodu Rosierów i uwielbiającym tajemniczy półmrok lordem Blackiem przepływało przez Deirdre: czuła je niemalże namacalnie, jakby powietrze zgęstniało nie od zapachu kwiatów oraz drogich perfum, lecz od niewypowiedzianych pretensji, planowanych prowokacji lub innych retorycznych ciosów, mających za moment zaistnieć z niewyobrażalną precyzją. Uśmiechała się więc łagodnie, spoglądając to na Melisande, to na Alpharda, zastanawiając się, czy obydwoje w ogóle zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo są w swych eleganckich urazach lub mikrozłośliwościach podobni. Musiało się pomiędzy nimi wydarzyć coś burzącego błękitną krew, ale nie zamierzała wchodzić w te grząskie rejony, pozostawiając im ukojenie ewentualnych niesnasek. Już dawno porzuciła przecież karierę dyplomatki, zaspokajającej potrzeby ludzi z wyższych sfer - niezależnie, czy czyniła to na korytarzach Ministerstwa Magii, czy w jedwabistych pościelach Wenus. Milczała więc z szacunkiem, obserwując wymianę zdań pomiędzy czarownicą i czarodziejem jak w miarę interesujący mecz Quiddicha: o zasadach tej gry także nie miała prawie pojęcia, co nie odbierało przyjemności z kontemplowania wyjątkowo celnych rzutów lub wyrafinowanych fauli.
- Mam nadzieję, że wspomniany markiz nie kłopotał cię już więcej, Melisande - skomentowała wyłącznie ten temat, gładko ucięty przez obydwoje rozmówców, pogrążonych w skupionym naostrzaniu kolejnych, celnych docinków. Dopiero później przeniosła spojrzenie na Alpharda, ponownie zadzierając głowę, jak wtedy, gdy przyciskała swe ciało do jego, by całować go w amortencyjnym szale. Rumieńce wykwitły na jej policzkach, wykorzystała je jednak z teatralną precyzją, podnosząc dłoń do ust w geście zaklopotania. Rzecz jasna nie wspomnieniam, a słowami lorda Blacka o oddawaniu się fascynacji w samotności. - Och, o czym lord...to znaczy, Alphardzie, o czym ty mówisz? - spytała przejętym tonem, bez zarzutu odgrywając rolę zawstydzonej niewiasty. - Jakim ty oddajesz się fascynacjom w zaciszu swych sypialnianych komnat? - zagadnęła, nieco spłoszona, po czym, wykorzystując fakt, że ruszyli dalej a jej twarz skryła się w cieniu wysokiego drzewa, pozwoliła sobie na łagodny uśmiech, odrobinę prowokacyjny.
Ruszyła za Melisande, finalnie zasiadając na krześle pomiędzy kontynuującymi werbalny pojedynek szermierczy szlachcicami. Poprawiła suknie, odgarnęła włosy z czoła, dając im tym samym do zrozumienia, że nieco zapędzają się w wymianie zdań: Rosierówna czuła się jak u siebie, władczo stawiając warunki. Z jednej strony imponowało to Deirdre, z drugiej, odrobinę bawiło; znali się przecież z Alphardem doskonale, a wszyscy zgromadzeni zdawali sobie sprawę z tego, że uczestniczą w specyficznym przedstawieniu, teatrze cieni, gdzie wystarczy jeden nieprzemyślany ruch, by urocza łuna zajączka przemieniła go w rozwścieczonego rogogona węgierskiego. - Jesteście rozkoszni - podsumowała prawie czule, stawiając na szczerość: skoro o nią postulowała Melisande, zamierzała zgodzić się na te granice ich konwersacji; gestem odmówiła wina i posiłku, ostatnio jedzenie budziło w niej mdłości, a dyskusja z dwiema tak wyjątkowymi personami była bardzo zajmująca. - Może powinnam zostawić was samych, byście w kameralnym zaciszu złotej loży wyjaśnili sobie pewne budzące gorąc waszych serc i umysłów kwestie? - zaproponowała pogodnie i tak miękko, że nie mogliby wyczuć w tej sugestii nawet uncji kpiny czy niegodnej dwuznaczności. Chętnie pozostawiłaby ich samym sobie, obecność Alpharda nieco ją krępowała: kontrolnie zerkała na niego z profilu, mając nadzieję, że nie przywoła tego szalonego wieczoru w towarzystwie siostry Tristana.
Deirdre westchnęła lekko - oczywiście, że polityka rozpalała jej serce, ale i jej poglądy były bardziej niż oczywiste. Zamiast więc podzielić się z nimi banałami, spojrzała śmiało na Melisande. - Jak to jest być siostrą samego lorda nestora? - spytała wprost; tak, ten aspekt interesował ją wyjątkowo, nie miała okazji, by porozmawiać o tym z Tristanem, a była szczerze ciekawa, jak czuje się z tym ta mądra, oczytana brunetka. - I co obudziło w tobie, lordzie Black, wystąpienie Lorda Voldemorta? - tym razem przeniosła uważne spojrzenie na Blacka, mając nadzieję, że tym pytaniem nieco zmieni tor sugestii. Drapieżne spojrzenie mówiło więcej od słów, zostawmy ten temat, Alphardzie; zostawmy namiętny szał, wywołany eliksirem, w przeszłości, w niedopowiedzeniu, tam, gdzie należy i tam, gdzie powinien zostać pochowany. - Polityka to wdzięczny temat, ale mam wrażenie, że został przemaglowany we wszystkie strony. Wolałabym wiedzieć...kiedy ostatnio byliście szczęśliwi? Tak prawdzwie, głęboko? Melisande, Alphardzie? - zwróciła się do obydwojga rozmówców, posyłając jeden ze swoich najrzadszych a przez to najpiękniejszych uśmiechów; tajemniczych, kocich, prawdziwie szczerych.
- Mam nadzieję, że wspomniany markiz nie kłopotał cię już więcej, Melisande - skomentowała wyłącznie ten temat, gładko ucięty przez obydwoje rozmówców, pogrążonych w skupionym naostrzaniu kolejnych, celnych docinków. Dopiero później przeniosła spojrzenie na Alpharda, ponownie zadzierając głowę, jak wtedy, gdy przyciskała swe ciało do jego, by całować go w amortencyjnym szale. Rumieńce wykwitły na jej policzkach, wykorzystała je jednak z teatralną precyzją, podnosząc dłoń do ust w geście zaklopotania. Rzecz jasna nie wspomnieniam, a słowami lorda Blacka o oddawaniu się fascynacji w samotności. - Och, o czym lord...to znaczy, Alphardzie, o czym ty mówisz? - spytała przejętym tonem, bez zarzutu odgrywając rolę zawstydzonej niewiasty. - Jakim ty oddajesz się fascynacjom w zaciszu swych sypialnianych komnat? - zagadnęła, nieco spłoszona, po czym, wykorzystując fakt, że ruszyli dalej a jej twarz skryła się w cieniu wysokiego drzewa, pozwoliła sobie na łagodny uśmiech, odrobinę prowokacyjny.
Ruszyła za Melisande, finalnie zasiadając na krześle pomiędzy kontynuującymi werbalny pojedynek szermierczy szlachcicami. Poprawiła suknie, odgarnęła włosy z czoła, dając im tym samym do zrozumienia, że nieco zapędzają się w wymianie zdań: Rosierówna czuła się jak u siebie, władczo stawiając warunki. Z jednej strony imponowało to Deirdre, z drugiej, odrobinę bawiło; znali się przecież z Alphardem doskonale, a wszyscy zgromadzeni zdawali sobie sprawę z tego, że uczestniczą w specyficznym przedstawieniu, teatrze cieni, gdzie wystarczy jeden nieprzemyślany ruch, by urocza łuna zajączka przemieniła go w rozwścieczonego rogogona węgierskiego. - Jesteście rozkoszni - podsumowała prawie czule, stawiając na szczerość: skoro o nią postulowała Melisande, zamierzała zgodzić się na te granice ich konwersacji; gestem odmówiła wina i posiłku, ostatnio jedzenie budziło w niej mdłości, a dyskusja z dwiema tak wyjątkowymi personami była bardzo zajmująca. - Może powinnam zostawić was samych, byście w kameralnym zaciszu złotej loży wyjaśnili sobie pewne budzące gorąc waszych serc i umysłów kwestie? - zaproponowała pogodnie i tak miękko, że nie mogliby wyczuć w tej sugestii nawet uncji kpiny czy niegodnej dwuznaczności. Chętnie pozostawiłaby ich samym sobie, obecność Alpharda nieco ją krępowała: kontrolnie zerkała na niego z profilu, mając nadzieję, że nie przywoła tego szalonego wieczoru w towarzystwie siostry Tristana.
Deirdre westchnęła lekko - oczywiście, że polityka rozpalała jej serce, ale i jej poglądy były bardziej niż oczywiste. Zamiast więc podzielić się z nimi banałami, spojrzała śmiało na Melisande. - Jak to jest być siostrą samego lorda nestora? - spytała wprost; tak, ten aspekt interesował ją wyjątkowo, nie miała okazji, by porozmawiać o tym z Tristanem, a była szczerze ciekawa, jak czuje się z tym ta mądra, oczytana brunetka. - I co obudziło w tobie, lordzie Black, wystąpienie Lorda Voldemorta? - tym razem przeniosła uważne spojrzenie na Blacka, mając nadzieję, że tym pytaniem nieco zmieni tor sugestii. Drapieżne spojrzenie mówiło więcej od słów, zostawmy ten temat, Alphardzie; zostawmy namiętny szał, wywołany eliksirem, w przeszłości, w niedopowiedzeniu, tam, gdzie należy i tam, gdzie powinien zostać pochowany. - Polityka to wdzięczny temat, ale mam wrażenie, że został przemaglowany we wszystkie strony. Wolałabym wiedzieć...kiedy ostatnio byliście szczęśliwi? Tak prawdzwie, głęboko? Melisande, Alphardzie? - zwróciła się do obydwojga rozmówców, posyłając jeden ze swoich najrzadszych a przez to najpiękniejszych uśmiechów; tajemniczych, kocich, prawdziwie szczerych.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
- Oh, nie. - uspokoiła idącą obok kobietę. - Lord Black odpowiednio zajął jego uwagę. - dopełniła spokojnie swojej odpowiedzi a jej głos nie zabarwił się kpiną, czy ironią. Wędrowała pośród krzewów róż, które przypominały jej dom. Tak, zdecydowanie czuć było w tym miejscu aurę ich rodu. I dobrze. Każdy winien widzieć, kto jest jego gospodarzem. Gdy Black odezwał się, odnosząc się do jej słów wypowiedzianych w kontekście baletu uniosła spojrzenie na niego milcząco mierząc go błękitno stalowymi tęczówkami. Lustrowała go, jakby próbując wyczytać co tym razem ma na myśli, czekając na atak dotyczący jej własnego zamiłowania. Nie uchyliła ust, by coś powiedzieć. Może dlatego, że nie chciała tego komentować, może dlatego, że Deirdre odezwała się nim on zdążyła. Przeniosła na nią uważne spojrzenie które prześlizgnęło się po dłoni zasłaniającej usta i zarumienionych policzkach. Brew drgnęła lekko, ale nie pozostała w uniesieniu. Miała chęć warknąć i westchnąć jednocześnie na zadane pytanie nie będąc do końca pewną dlaczego ją tak rozdrażniło. Czyż nie wiadomym było, jakim fascynacjom oddawali się mężczyźni we własnych komnatach - zazwyczaj długonogim o urodziwej twarzy i wąskich biodrach. Jej spojrzenie prześlizgnęło się jeszcze raz po Blacku mierząc go od głowy do stóp, a wnikliwy umysł sam zaczął poddawać ocenie. Wzdrygnęła się wewnętrznie i zbeształa za myśli, które przeszły przez umysł. Odwróciła wzrok zawieszając go na ścieżce przed sobą. Zasiadła na jednym z krzeseł przerywając rozmowę o rezerwacjach i delegatach. Naprawdę nie miała na nią ochoty. Jednak nie spodziewała się słów, które Dei wypowiedziała w jej - ich - kierunku. Spojrzenie które wbijała w Alpharda oczekując na odpowiedź z prędkością przeniosło się na kobietę. Ostre, w którym stal świeciła się mocniej niźli brąz. Nie drgnęła nawet o milimetr.
- Bynajmniej. - jedno słowo, jedynie tyle wyrwało się z jej ust na jej słowa. Głównie na pierwsze stwierdzenie, które uformowały jej wargi. Rozkoszna, do tego zestawiona z Alphardem jakby byli czymś, o czym można wyrażać się w formie wspólnego tworu. Niebywałe. Z ociąganiem odciągnęła od niej spojrzenie zawieszając je na Blacku. Brwi zeszły się leciutko na ułamek sekundy na pierwsze zdanie, które wypadło w jej kierunku. Skrzyżowała jednak z nim spojrzenie odważnie nie obawiając się ciemnej otchłani, unosząc leciutko, może odrobinę butnie podbródek. Na kolejne słowa zaśmiała się odrzucając głowę lekko do tyłu, szczerze rozbawiona wypowiedzianymi przez niego słowami. Ubrała zaraz usta w uśmiech i wywróciła swobodnie oczami na słowa, które wydobywały się z jego ust.
- Tak czułam, że nie możesz obejść się bez mojej obecności. - przyłączyła się swobodnie do niego nie czując się urażona żadnym ze słów, które wypowiedział. Słodycz która wylewała się z jego ust nie pasowała, ale nie do słów, a do niego. Wolała go chyba gdy kręcił nosem, choć i to było miłą odmianą. Zadziwiająco. - Cieszy mnie to niezmiernie. Z pewnością zyskasz kolejne osobliwe spotkanie. - odpowiedziała mu, unosząc kieliszek w jego kierunku w ramach toastu. Już nie próbowała zrozumieć, co chciał osiągnąć tym razem. Ale postanowiła odpuścić. Tak po prostu. Bo mogła, bo właśnie na to miała dziś chęć.
W końcu dotarli do miejsca rozmowy w którym chciała być. Przynajmniej tak jej się zdawało, do czasu, gdy głosu nie zabrała Deirdre. Jasne tęczówki zawisły na niej, uniosła kielich z winem zapatrując się przed siebie. Zastanawiając się, czy coś zmieniło się dla niej samej.
- Mój brat poprowadzi nasz ród dalej i to największe wyróżnienie, choć skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie spodziewałam się że ta rola będzie należeć do niego. - odpowiedziała zgodnie z prawdą Tristan był w stanie zadbać o nich najlepiej. Wuj nie pomylił się, przekazując mu pierścień - nie miała co do tego wątpliwości. - Ja zadbam o to, by nikt nie więcej nie zagroził nam w ten sposób, w który próbował zrobić to Longbottom. Będę mu pomocą i oparciem. - tłumaczyła spokojnie dalej, wiedziała, że Tristan otrzymywał już wcześniej propozycję dla niej. Teraz miało nadejść ich więcej. - Jak jest być siostrą nestora? - powtórzyła po niej pytanie i wzruszyła nieznacznie ramionami - Możliwe, że trudniej, ale wszystko zależy od której strony na to spojrzeć. - Uniosła leniwie lewą smukła dłoń ku górze o długich, zgrabnych palcach. Nigdy nie nosiła dużo biżuterii, nie miała jej i teraz. Palec serdeczny nadal pozostawał pusty. - Jestem narzędziem. Nagrodą, albo ceną, nazwij to jak chcesz. - poruszyła palcami i zwinęła dłoń odkładając ją na oparcie krzesła. Nie dodała nawet słowa więcej, nie spoglądając nawet w kierunku Blacka. Uniosła spokojnie kielich ku górze upijając z niego trunku. Kolejne z pytań uniosło jej brew ku górze. Głowa przekrzywiła się lekko, a spojrzenie przesunęło się w kierunku Alpharda szukając w nim… właśnie czego? Odpowiedzi? Potwierdzenia? Sama nie była pewna. W końcu znów zawiesiła jasne tęczówki na kobiecie.
- Czyż szczęście nie jest sumą chwil które trudno zdefiniować w jednym momencie? - zapytała więc, zamiast odpowiadając na zadane pytanie. Nie miała na nie gotowej odpowiedzi. A może zwyczajnie nie chciała dzielić się ta informacją przed Blackiem. Sama nie była pewna, która z możliwości jest bardziej prawdopodobna.
- Bynajmniej. - jedno słowo, jedynie tyle wyrwało się z jej ust na jej słowa. Głównie na pierwsze stwierdzenie, które uformowały jej wargi. Rozkoszna, do tego zestawiona z Alphardem jakby byli czymś, o czym można wyrażać się w formie wspólnego tworu. Niebywałe. Z ociąganiem odciągnęła od niej spojrzenie zawieszając je na Blacku. Brwi zeszły się leciutko na ułamek sekundy na pierwsze zdanie, które wypadło w jej kierunku. Skrzyżowała jednak z nim spojrzenie odważnie nie obawiając się ciemnej otchłani, unosząc leciutko, może odrobinę butnie podbródek. Na kolejne słowa zaśmiała się odrzucając głowę lekko do tyłu, szczerze rozbawiona wypowiedzianymi przez niego słowami. Ubrała zaraz usta w uśmiech i wywróciła swobodnie oczami na słowa, które wydobywały się z jego ust.
- Tak czułam, że nie możesz obejść się bez mojej obecności. - przyłączyła się swobodnie do niego nie czując się urażona żadnym ze słów, które wypowiedział. Słodycz która wylewała się z jego ust nie pasowała, ale nie do słów, a do niego. Wolała go chyba gdy kręcił nosem, choć i to było miłą odmianą. Zadziwiająco. - Cieszy mnie to niezmiernie. Z pewnością zyskasz kolejne osobliwe spotkanie. - odpowiedziała mu, unosząc kieliszek w jego kierunku w ramach toastu. Już nie próbowała zrozumieć, co chciał osiągnąć tym razem. Ale postanowiła odpuścić. Tak po prostu. Bo mogła, bo właśnie na to miała dziś chęć.
W końcu dotarli do miejsca rozmowy w którym chciała być. Przynajmniej tak jej się zdawało, do czasu, gdy głosu nie zabrała Deirdre. Jasne tęczówki zawisły na niej, uniosła kielich z winem zapatrując się przed siebie. Zastanawiając się, czy coś zmieniło się dla niej samej.
- Mój brat poprowadzi nasz ród dalej i to największe wyróżnienie, choć skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie spodziewałam się że ta rola będzie należeć do niego. - odpowiedziała zgodnie z prawdą Tristan był w stanie zadbać o nich najlepiej. Wuj nie pomylił się, przekazując mu pierścień - nie miała co do tego wątpliwości. - Ja zadbam o to, by nikt nie więcej nie zagroził nam w ten sposób, w który próbował zrobić to Longbottom. Będę mu pomocą i oparciem. - tłumaczyła spokojnie dalej, wiedziała, że Tristan otrzymywał już wcześniej propozycję dla niej. Teraz miało nadejść ich więcej. - Jak jest być siostrą nestora? - powtórzyła po niej pytanie i wzruszyła nieznacznie ramionami - Możliwe, że trudniej, ale wszystko zależy od której strony na to spojrzeć. - Uniosła leniwie lewą smukła dłoń ku górze o długich, zgrabnych palcach. Nigdy nie nosiła dużo biżuterii, nie miała jej i teraz. Palec serdeczny nadal pozostawał pusty. - Jestem narzędziem. Nagrodą, albo ceną, nazwij to jak chcesz. - poruszyła palcami i zwinęła dłoń odkładając ją na oparcie krzesła. Nie dodała nawet słowa więcej, nie spoglądając nawet w kierunku Blacka. Uniosła spokojnie kielich ku górze upijając z niego trunku. Kolejne z pytań uniosło jej brew ku górze. Głowa przekrzywiła się lekko, a spojrzenie przesunęło się w kierunku Alpharda szukając w nim… właśnie czego? Odpowiedzi? Potwierdzenia? Sama nie była pewna. W końcu znów zawiesiła jasne tęczówki na kobiecie.
- Czyż szczęście nie jest sumą chwil które trudno zdefiniować w jednym momencie? - zapytała więc, zamiast odpowiadając na zadane pytanie. Nie miała na nie gotowej odpowiedzi. A może zwyczajnie nie chciała dzielić się ta informacją przed Blackiem. Sama nie była pewna, która z możliwości jest bardziej prawdopodobna.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Już ani jednej myśli więcej markizowi Bousquet nie poświęci. Miał nadzieję, że nie będzie miał okazji ujrzeć tego żenującego człowieka ponownie. Inne zagadnienia były teraz bardziej absorbujące. Skierował baczne spojrzenie na Deirdre, gdy zaczęła formułować pytanie właśnie do niego, unikając już oficjalnej nuty wypowiedzi. Jej policzki pokrywały wstydliwe wypieki, czego z początku nie był w stanie zinterpretować. Cóż mogły one znaczyć? Dopiero jej kolejne pytanie było uzasadnieniem dla tej zawstydzonej postawy. Było również dla niego ogromnym zaskoczeniem, którego cień przemknął po jego twarzy. Poszła takim ciągiem myślowym z premedytacją? Chciała sobie z niego zakpić ku uciesze lady Rosier? A może wysunięcie podobnych podejrzeń w jego kierunku było wynikiem nietypowego przebłysku, nad którym zapanować nie mogła? Rozsądniejszym było uznanie, że była to tylko gra. Szkoda jednak, że stawiała go w złym świetle, nastając przy okazji na intymną strefę. – Jakim to cudem oddawanie się samotnie ulubionym pasjom połączyłaś z sypialnianym zaciszem, droga Deirdre? – spytał niby spokojnie, lecz w wypowiedzianym na głos imieniu zalęgła się nuta irytacji, którą i w ciemnych oczach czarodziejach można było dostrzec w formie chłodnej iskry. Lecz bardziej ugodziło jego dumę kolejne spojrzenie posłane w jego stronę przez Melisande. Natychmiast oceniła go przez pryzmat wszystkich zasłyszanych plotek o lubieżnych lordach, dostrzegł to w zniesmaczonym wyrazie twarzy. Zapewne wyobrażała sobie jakieś bezeceństwa z jego udziałem, jakby to miał w zwyczaju spraszać do siebie tanie dziewki. Myśl, że mogła mieć o nim tak złe zdanie, nagle zaczęła go uwierać. Przecież nie był takim człowiekiem. Dlaczego więc jego własna przyjaciółka tworzyła taki fałszywy obraz jego osoby i to przed najbardziej niechętną mu damą? Nie zamierzał gorąco się bronić, wszak usprawiedliwić próbują się tylko winni. A dziwnych wyobrażeń nie wyperswaduje tak łatwo z cudzej głowy, jeśli już się w niej pojawiły.
Choć cała trójka rozsiadła się wygodnie, to jednak nie złagodziło to wcale dyskusji. Szczere komentarze Deirdre jedynie dolewały oliwy do ognia, lecz jakimś cudem jeszcze kontrolowali płomienie, aby nie zaczęły trawić wszystkiego wokół. Każde z nich podtrzymywało temperaturę świadomie wywołanej gorączki przemycanej w słowach. Brak zgody lady Rosier na pozostawienie ich samym sobie był oczywisty. Bez obecności bufora prawdopodobnie skoczyliby sobie do gardeł.
– Lepiej nie odchodź, Deirdre, bo jeszcze ta rozkosz całkiem się pomiędzy nami rozleje, a to przecież niewskazane, skoro już wcześniej stwierdziliśmy, że dama winna trzymać wszystkich adoratorów na dystans – odpowiedział na pytanie przyjaciółki dziarsko, całkiem dobrze bawiąc się przy kontynuowaniu tych niedorzecznych żartów. Nawet perlisty śmiech lady Rosier nie raził go aż tak bardzo jak powinien. Czynił te wszystkie aluzje, bo nijak nie pokrywały się z rzeczywistością. Wcale nie usychał z tęsknoty za pięknym obliczem Melisande, dla niego było ono co najwyżej znośne. Bo niby cóż urodziwego w niej było? Powabnych panien w szlacheckim kręgu było wiele. Jednak lady Rosier była też przy tym bystra. Chociaż tyle dobrego. Nigdy by nie wyznał, że to mogło mu imponować.
– Oby ciężar tak wielkiej odpowiedzialności nie przygniótł młodego lorda nestora – wyraził głośno zuchwałe życzenie, nie posiłkując się przy tym kpiną. Nie mógł jednak nie podkreślić młodego wieku głowy rodu. Jak to jest być siostrą nestora? Dość bezpośrednie pytanie. Wiedział, że w jego obecności nie padnie szczera odpowiedź. Padły tylko poetyckie porównania. – A może jednak bronią? – dopowiedział uprzejmie w formie pytania. – Pułapką zastawioną na nieobeznanego ze wszystkimi twymi talentami lorda?
Siostra nestora była idealną kartą przetargową. Ten, kto pojmie ją za żonę, zyska większe znaczenie i ugruntuje sobie własną pozycję. Ale była też zagrożeniem dla rodu, w który wejdzie. Zbyt ważna, aby móc traktować ją jak inne lady, z którymi ożenek ma jednak mniejszą wagę. Każde z nich było tego świadome.
Pytanie o wystąpienie Lorda Voldemorta podczas szczytu w Stonehenge sprawiło, że drgnął i odrobinę nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na Śmierciożerczynię. Nie powinien przed nią okazywać zawahania. Nawet rodzinne więzy traciły na znaczeniu, jeśli takie było życzenie Czarnego Pana. – Uznanie – odpowiedział z dumnie uniesionym czołem. – I determinację. Musimy wszelkimi środkami uratować czarodziejskie społeczeństwo przed całkowitym zepsuciem – nie zamierzał mówić więcej. Wydawało mu się, że rozumie sens zadanego pytania. Na pewno rozumiał jej stanowcze spojrzenie. Były ważniejsze rzeczy od rozbudzonego amortencją porywu namiętności, nieprawdaż? Nie chciała wyjaśniać tej sprawy, wolała ją porzucić, jak najszybciej o niej zapomnieć. Chciała, żeby zrobił tak samo, nie myśląc o jego potrzebie przejrzystości. Czyżby uważała, że jej taktyka jest lepsza?
– Wolę być nieszczęśliwy, niż pozostawać w stanie fałszywej, kłamliwej szczęśliwości – wyrzucił z siebie te słowa z chłodną powagą. To nie były jego słowa, lecz były tak prawdziwe, że utkwiły mu w pamięci. Kiedy ostatni raz był szczęśliwy? Czym właściwie było szczęście? – Z wiekiem coraz trudniej o szczęście. Tylko nieświadome zła dzieci mogą być prawdziwie szczęśliwe. Chyba, że się mylę. Potrafisz jeszcze zaznawać szczęścia, Deirdre? – spojrzał jej prosto w oczy, odpowiadając na wyzwaniem swoim własnym. – Mam nadzieję, że pisane jest wam, drogie panie, przeżyć jak najwięcej szczęśliwych chwil. I za to właśnie wypiję.
Uniósł kieliszek z winem do toastu, po czym upił z niego kilka porządnych łyków, nieco łapczywie opróżniając go. Na znak pomyślności chciał nawet roztrzaskać kryształowe naczynie. Taki pomysł przemknął mu w myślach. Szkoda, że nie był to brytyjski zwyczaj. Nagle stracił cały humor i zapał. Miał dość tego dnia.
Choć cała trójka rozsiadła się wygodnie, to jednak nie złagodziło to wcale dyskusji. Szczere komentarze Deirdre jedynie dolewały oliwy do ognia, lecz jakimś cudem jeszcze kontrolowali płomienie, aby nie zaczęły trawić wszystkiego wokół. Każde z nich podtrzymywało temperaturę świadomie wywołanej gorączki przemycanej w słowach. Brak zgody lady Rosier na pozostawienie ich samym sobie był oczywisty. Bez obecności bufora prawdopodobnie skoczyliby sobie do gardeł.
– Lepiej nie odchodź, Deirdre, bo jeszcze ta rozkosz całkiem się pomiędzy nami rozleje, a to przecież niewskazane, skoro już wcześniej stwierdziliśmy, że dama winna trzymać wszystkich adoratorów na dystans – odpowiedział na pytanie przyjaciółki dziarsko, całkiem dobrze bawiąc się przy kontynuowaniu tych niedorzecznych żartów. Nawet perlisty śmiech lady Rosier nie raził go aż tak bardzo jak powinien. Czynił te wszystkie aluzje, bo nijak nie pokrywały się z rzeczywistością. Wcale nie usychał z tęsknoty za pięknym obliczem Melisande, dla niego było ono co najwyżej znośne. Bo niby cóż urodziwego w niej było? Powabnych panien w szlacheckim kręgu było wiele. Jednak lady Rosier była też przy tym bystra. Chociaż tyle dobrego. Nigdy by nie wyznał, że to mogło mu imponować.
– Oby ciężar tak wielkiej odpowiedzialności nie przygniótł młodego lorda nestora – wyraził głośno zuchwałe życzenie, nie posiłkując się przy tym kpiną. Nie mógł jednak nie podkreślić młodego wieku głowy rodu. Jak to jest być siostrą nestora? Dość bezpośrednie pytanie. Wiedział, że w jego obecności nie padnie szczera odpowiedź. Padły tylko poetyckie porównania. – A może jednak bronią? – dopowiedział uprzejmie w formie pytania. – Pułapką zastawioną na nieobeznanego ze wszystkimi twymi talentami lorda?
Siostra nestora była idealną kartą przetargową. Ten, kto pojmie ją za żonę, zyska większe znaczenie i ugruntuje sobie własną pozycję. Ale była też zagrożeniem dla rodu, w który wejdzie. Zbyt ważna, aby móc traktować ją jak inne lady, z którymi ożenek ma jednak mniejszą wagę. Każde z nich było tego świadome.
Pytanie o wystąpienie Lorda Voldemorta podczas szczytu w Stonehenge sprawiło, że drgnął i odrobinę nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na Śmierciożerczynię. Nie powinien przed nią okazywać zawahania. Nawet rodzinne więzy traciły na znaczeniu, jeśli takie było życzenie Czarnego Pana. – Uznanie – odpowiedział z dumnie uniesionym czołem. – I determinację. Musimy wszelkimi środkami uratować czarodziejskie społeczeństwo przed całkowitym zepsuciem – nie zamierzał mówić więcej. Wydawało mu się, że rozumie sens zadanego pytania. Na pewno rozumiał jej stanowcze spojrzenie. Były ważniejsze rzeczy od rozbudzonego amortencją porywu namiętności, nieprawdaż? Nie chciała wyjaśniać tej sprawy, wolała ją porzucić, jak najszybciej o niej zapomnieć. Chciała, żeby zrobił tak samo, nie myśląc o jego potrzebie przejrzystości. Czyżby uważała, że jej taktyka jest lepsza?
– Wolę być nieszczęśliwy, niż pozostawać w stanie fałszywej, kłamliwej szczęśliwości – wyrzucił z siebie te słowa z chłodną powagą. To nie były jego słowa, lecz były tak prawdziwe, że utkwiły mu w pamięci. Kiedy ostatni raz był szczęśliwy? Czym właściwie było szczęście? – Z wiekiem coraz trudniej o szczęście. Tylko nieświadome zła dzieci mogą być prawdziwie szczęśliwe. Chyba, że się mylę. Potrafisz jeszcze zaznawać szczęścia, Deirdre? – spojrzał jej prosto w oczy, odpowiadając na wyzwaniem swoim własnym. – Mam nadzieję, że pisane jest wam, drogie panie, przeżyć jak najwięcej szczęśliwych chwil. I za to właśnie wypiję.
Uniósł kieliszek z winem do toastu, po czym upił z niego kilka porządnych łyków, nieco łapczywie opróżniając go. Na znak pomyślności chciał nawet roztrzaskać kryształowe naczynie. Taki pomysł przemknął mu w myślach. Szkoda, że nie był to brytyjski zwyczaj. Nagle stracił cały humor i zapał. Miał dość tego dnia.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Udawane zawstydzenie bez wątpienia dodawało jej uroku, aury prawdziwego zdrowia, pasującego wrażliwej damie, pracującej w przybytku poświęconym sztuce. Rumieniec skutecznie przykrywał też lekką dezorientację stosunkami łączącymi Melisande oraz Alpharda. Pasowali do siebie, w swej dumie, pewności siebie oraz krzywych spojrzeniach, rzucanych z ukosa wraz z prowokacjami różnego kalibru. Obserwowanie ich mogłoby być przyjemnością, jeśli, rzecz jasna, nie znajdowałaby się pomiędzy nimi. Nie tylko dosłownie, środkowe krzesło nie narażało ją na żadne fizyczne reperkusje, ale w pewnym sensie chciała się na moście zawieszonym pomiędzy dwiema problematycznymi kwestiami. Znajdowali się w balecie należącym do Rosiera, w miejscu wykupionym dla jego ukochanej małżonki, powinna więc oddawać wszelkie hołdy młodszej siostrze Tristana. Z drugiej zaś strony, ciągle w tyle głowy raziły ją żywe wspomnienia z wesołego miasteczka, lśniące na czarnym płótnie kpiny niczym błyskawice, obnażające własną nieudolność.
Wolała więc zmienić temat, usunąć się w cień, dając swobodną przestrzeń do wymiany zdań pomiędzy rozkoszną dwójką, wyraźnie urażoną podobnym komentarzem. Tak samo jak dwuznacznym zakłopotaniem, wprowadzającym Alpharda w stan względnej, choć skutecznie ukrywanej, irytacji. Dobrze, o to chodziło, o zboczenie z drogi niemoralnych wspomnień w otchłań niedopowiedzeń. - Sam to zasugerowałeś, mój drogi, w swej wypowiedzi. Zresztą, rozwiąźli arystokraci niezbyt się od siebie różnią - dodała generalizując: to zawsze wzbudzało silne emocje, każdy chciał być wyjątkowy. - Należy się wam także rozkosz, więc jeśli sądzisz, że niedługo zaleje ten marmurowy taras - tym bardziej powinnam dać wam przestrzeń do pogłębiania znajomościb - dodała miękko, wręcz łagodnie, splatając przed sobą dłonie. W milczeniu i z uwagą słuchała odpowiedzi Melisande: brunetka miała rację, społeczny awans Tristana, zasłużony, wpływał także na nią, podnosząc cenę arystokratycznej klaczy - Deirdre, zapewne poniekąd niesłusznie, tak właśnie widziała rolę dam, sprzedawanych obcym rodzinom, by umacniać sojusze. Mimo to, czuła się w obowiązku stanąć po stronie Rosierówny, wiedziona solidarnością nie tylko wynikającą z osoby Tristana, ale także - z tej samej płci. - Twój przyszły mąż, Melisande, kimkolwiek się nie okaże, będzie wielkim szczęściarzem. Posiadanie żony tak pięknej, a przy tym mądrej, utalentowanej i odważnej, jest niezwykle rzadkie - skłoniła lekko głowę w geście szacunku, przenosząc spojrzenie na Blacka. Uśmiechnęła się do niego łagodnie, choć z równym uznaniem - wypowiadał się o Lordzie Voldmorcie tak, jak powinien, z szacunkiem i wiarą w działania czarnoksiężnika.
Spodziewała się, że jej pytanie nieco rozerwie lub choć nadszarpnie więzy eleganckiej, oficjalnej konwersacji, lecz niestety, zawiodla się, od Melisande otrzymując jedynie retoryczne echo, od Alpharda zaś kilka kropel filozoficznych rozważań. Również potrafiła prowadzić takie rozmowy, gładkie niczym wyszlifowane, okrągłe kamiene szlachetne, pozbawione przez to ostrych kantów, gotowych rozorać skórę do świeżej krwi. Szkoda, chciałaby wiedzieć, co naprawdę kryje się pod dumnym spojrzeniem brunetki i chmurnym - lorda Blacka, zgodnie z dżentelmeńską manierą wznoszącego toast. Deirdre upiła łyk wina, trunki od jakiegoś czasu niezbyt jej smakowały, zwłaszcza wytrawne. - Oczywiście, że tak. Szczęściem jest dla mnie na przykład praca tutaj, opiekowanie się wspaniałymi artystami, spełnianie się w roli, w której mnie obsadzono - odparła szczerze: pomimo anomalii, stałego ryzyka i poświęceń, po raz pierwszy w życiu czuła, że wszystko układa się po jej myśli. A właśnie to - kontrolę, przewidywalność, rzetelne plany - mieściło się w jej definicji szczęścia. - Nie mam jednak zbyt wygórowanych potrzeb- dodała skromnie, zerkając kontrolnie na Alpharda, który z każdą chwilą wydawał się coraz bardziej zadowolony. - W szczęściu ważne jest także nie chowanie urazy - szybko zapominam przykrości lub niestosowności mi wyrządzone - dodała, wiedząc, że lord Black doskonale będzie zdawał sobie sprawę, do czego pije: nie powinien kłopotać się łapczywymi pocałunkami, sprowokowanymi eliksirem; zostawili tą sprawę już za sobą, nie musząc jej nawet wspominać.
Wolała więc zmienić temat, usunąć się w cień, dając swobodną przestrzeń do wymiany zdań pomiędzy rozkoszną dwójką, wyraźnie urażoną podobnym komentarzem. Tak samo jak dwuznacznym zakłopotaniem, wprowadzającym Alpharda w stan względnej, choć skutecznie ukrywanej, irytacji. Dobrze, o to chodziło, o zboczenie z drogi niemoralnych wspomnień w otchłań niedopowiedzeń. - Sam to zasugerowałeś, mój drogi, w swej wypowiedzi. Zresztą, rozwiąźli arystokraci niezbyt się od siebie różnią - dodała generalizując: to zawsze wzbudzało silne emocje, każdy chciał być wyjątkowy. - Należy się wam także rozkosz, więc jeśli sądzisz, że niedługo zaleje ten marmurowy taras - tym bardziej powinnam dać wam przestrzeń do pogłębiania znajomościb - dodała miękko, wręcz łagodnie, splatając przed sobą dłonie. W milczeniu i z uwagą słuchała odpowiedzi Melisande: brunetka miała rację, społeczny awans Tristana, zasłużony, wpływał także na nią, podnosząc cenę arystokratycznej klaczy - Deirdre, zapewne poniekąd niesłusznie, tak właśnie widziała rolę dam, sprzedawanych obcym rodzinom, by umacniać sojusze. Mimo to, czuła się w obowiązku stanąć po stronie Rosierówny, wiedziona solidarnością nie tylko wynikającą z osoby Tristana, ale także - z tej samej płci. - Twój przyszły mąż, Melisande, kimkolwiek się nie okaże, będzie wielkim szczęściarzem. Posiadanie żony tak pięknej, a przy tym mądrej, utalentowanej i odważnej, jest niezwykle rzadkie - skłoniła lekko głowę w geście szacunku, przenosząc spojrzenie na Blacka. Uśmiechnęła się do niego łagodnie, choć z równym uznaniem - wypowiadał się o Lordzie Voldmorcie tak, jak powinien, z szacunkiem i wiarą w działania czarnoksiężnika.
Spodziewała się, że jej pytanie nieco rozerwie lub choć nadszarpnie więzy eleganckiej, oficjalnej konwersacji, lecz niestety, zawiodla się, od Melisande otrzymując jedynie retoryczne echo, od Alpharda zaś kilka kropel filozoficznych rozważań. Również potrafiła prowadzić takie rozmowy, gładkie niczym wyszlifowane, okrągłe kamiene szlachetne, pozbawione przez to ostrych kantów, gotowych rozorać skórę do świeżej krwi. Szkoda, chciałaby wiedzieć, co naprawdę kryje się pod dumnym spojrzeniem brunetki i chmurnym - lorda Blacka, zgodnie z dżentelmeńską manierą wznoszącego toast. Deirdre upiła łyk wina, trunki od jakiegoś czasu niezbyt jej smakowały, zwłaszcza wytrawne. - Oczywiście, że tak. Szczęściem jest dla mnie na przykład praca tutaj, opiekowanie się wspaniałymi artystami, spełnianie się w roli, w której mnie obsadzono - odparła szczerze: pomimo anomalii, stałego ryzyka i poświęceń, po raz pierwszy w życiu czuła, że wszystko układa się po jej myśli. A właśnie to - kontrolę, przewidywalność, rzetelne plany - mieściło się w jej definicji szczęścia. - Nie mam jednak zbyt wygórowanych potrzeb- dodała skromnie, zerkając kontrolnie na Alpharda, który z każdą chwilą wydawał się coraz bardziej zadowolony. - W szczęściu ważne jest także nie chowanie urazy - szybko zapominam przykrości lub niestosowności mi wyrządzone - dodała, wiedząc, że lord Black doskonale będzie zdawał sobie sprawę, do czego pije: nie powinien kłopotać się łapczywymi pocałunkami, sprowokowanymi eliksirem; zostawili tą sprawę już za sobą, nie musząc jej nawet wspominać.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Oh, jak mocno chciałaby całkowicie ominąć moment, w którym Deidre zwróciła swoje myśli w kierunku Alpharda. Niedorzeczność, całkowita. Myśl, której nie chciała zatrzymywać w głowie trwała nadal gdy jasne tęczówki przesuwały się po nim dokładnie. Gdy umysł analizował i oceniał, gdy wyobraźnia postanowiła dorzucić też własne trzy grosze. Nie spojrzała już w jego kierunku, kiedy z jego ust wydobywało się pytanie, będące odpowiedzią na słowa kobiety. Na razie potrzebowała chwili, by wyrzucić z głowy niechciane myśli. Tak, zdecydowanie nie potrzebowała w nich wizji Blacka w sypialnianych komnatach. Nie zauważyła więc chłodnego spojrzenia, choć głoski zdawały się posiadać znamiona irytacji, je też puściła mimo uszu. Dopiero na słowa wypowiedziane przez Dei zawiesiła na niej spojrzenie. Brwi zmarszczyły się leciutko na moment, w którym dłoń nieświadomie powędrowała do góry i skubnęła dolną wargę. Opuściła zaraz dłoń i splotła ją z drugą, nie chcąc pozwolić by jej odruch wyrwał się na wolność ponownie. Ale czyż nie zastanawiającym to było? Żona oburzona na męża za kochankę. Ale właściwie dlaczego? Bo potrzebowała posiadać jego atencję jedynie dla siebie? Bo zależało jej na tym? Nie miała pojęcia, kto otrzyma jej rękę, ale wiedziała jakie są ich obowiązki - spłodzić dziedzica i zagwarantować trwałość rodu. Czyż, tak długo jak wywiązywał się ze swoich obowiązków nie miał prawa robić tego co chciał póki świat zewnętrzny o tym nie wiedział? Nie okłamywała się, nie zamierzała nawet. Wolałaby wiedzieć iż jej mąż oddaje się innej, niźli trwać w obłudnym kłamstwie. Nie odezwała się jednak, pozostawiając myśli jedynie dla siebie. Słowa wypowiedziane przez Blacka uniosły znów lekko jej brwi. Adoratorów, możliwe. Bo czy wrogów nie powinno trzymać się blisko. Oczy zmrużyły się lekko znów zawieszając się na nim. Obrał dzisiaj inną taktykę niźli te, które stosował do tej pory, choć Melisande sama nie była już pewna, jaki właściwie był jego cel - i czy w ogóle jakikolwiek posiadał.
- Próbujesz nas sprowokować? - zapytała spokojnie Deirdre, zawieszając spojrzenie na kobiecie, jej wyraz twarzy pozostawał niezmiennie łagodny, jedynie w spojrzeniu lśniły stalowe ogniki. Zdawała sobie sprawę z tego, że słowa Blacka były jedynie kpiną, chciał… właściwie nie wiedziała do czego chciał dojść słowami które wypowiadał. Ale obrona przed tego typu słowami nie była wymagająca i nie zajmowała całej jej uwagi. Mogła dostrzec więcej, zmarszczkę, która pojawiała się gdy nad czymś myślał, czy napięty mięsień na podbródku, gdy zaciskał szczękę.
Temat zmienił się i nie miała nic przeciw temu. Nim jej wargi ubrały w słowa odpowiedź zgodną z jej przemyśleniami głos zabrał Alphard i to na nim ulokowała swoje spojrzenie.
- Oby. - zgodziła się z nim. Nie wątpiła we własnego brata, znała jego siłę i na własne oczy widziała umiejętności. Jednak przyszłość niezmiennie pozostawała niewiadomą trudną do określenia. Nikt nie posiadał pewności co do własnej przyszłości - nawet ktoś taki, jak jej brat. Słowa wypowiedziane przez Deirdre przywołały jej uwagę znów do niej. Pozwoliła by na usta wpłynął jej leniwy wdzięczny uśmiech. Skinęła jej lekko głowa w podziękowaniu, jednak słowo wtrącone przez Alpharda znów pociągnęło jej tęczówki ku niemu. Skrzyżowała z nim spojrzenie słuchając teorii, którą stworzył i wygłosił. - Nią też. - zgodziła się swobodnie przyznając mu rację bez oporu. - Przyjmę rolę, która będzie konieczna. Ale nie sądzisz, że w obecnych czasach więcej zyskamy zawierając sojusze oparte na prawdziwej przyjaźni jednocząc się, niźli knując intrygi, które jedynie doprowadzą nas do większego podziału? Jeśli mój mąż będzie wedle woli mojego nestora naszym sojusznikiem, sam stanie się posiadaczem broni o istnieniu której nawet nie wie. - przekrzywiła lekko głowę w prawą stronę mierząc go uważnym spojrzeniem. - Jakiej ty pragniesz żony? Służalczo oddanej, bez własnego zdania, pięknie wieszającej się na ramieniu, będącej pojemnikiem na twoje dziecko, piękną ozdobą. Czy takiej, która posiada własne zdanie, ale nigdy nie sprzeciwi ci się otwarcie - to w zaciszu waszych wspólnych komnat powie ci jak wielkim głupcem byłeś? - mógł wybrać i jeśli sam tego nie zrobi nestor ich rodu z pewnością weźmie sprawy w swoje ręce. Ale póki tego nie robił miał wiele możliwości. Nie potrzebował tak naprawdę nawet zgody tej, którą obrał sobie za cel. Odpowiednie uzgodnienia z nestorem - własnym i rodu z którego pochodziła wybranka - mogły załatwić wszystko, czyż nie? Zwłaszcza, że Black wiedział jak mówić, by go słuchano, był przecież dyplomatą. Nie wątpiła, że byłby w stanie wyciągnąć odpowiednie argumenty by zyskać sobie przychylność.
- Huxley? - wtrąciła się z pytaniem poszukując autora słów, które zdawało jej się, że dobrze zogniskowała. Ale nie miała pewności. Głównie sięgała po literaturę naukową. Ale i inne zdarzało jej się trzymać w dłoniach. Jej wzrok zawisł na Dei ponownie - Czy artyści w swej wspaniałości nie są też przy okazji wrzodem na tyłku? - zapytała ciekawa, unosząc lekko w rozbawieniu kącik ust ku górze.
- Próbujesz nas sprowokować? - zapytała spokojnie Deirdre, zawieszając spojrzenie na kobiecie, jej wyraz twarzy pozostawał niezmiennie łagodny, jedynie w spojrzeniu lśniły stalowe ogniki. Zdawała sobie sprawę z tego, że słowa Blacka były jedynie kpiną, chciał… właściwie nie wiedziała do czego chciał dojść słowami które wypowiadał. Ale obrona przed tego typu słowami nie była wymagająca i nie zajmowała całej jej uwagi. Mogła dostrzec więcej, zmarszczkę, która pojawiała się gdy nad czymś myślał, czy napięty mięsień na podbródku, gdy zaciskał szczękę.
Temat zmienił się i nie miała nic przeciw temu. Nim jej wargi ubrały w słowa odpowiedź zgodną z jej przemyśleniami głos zabrał Alphard i to na nim ulokowała swoje spojrzenie.
- Oby. - zgodziła się z nim. Nie wątpiła we własnego brata, znała jego siłę i na własne oczy widziała umiejętności. Jednak przyszłość niezmiennie pozostawała niewiadomą trudną do określenia. Nikt nie posiadał pewności co do własnej przyszłości - nawet ktoś taki, jak jej brat. Słowa wypowiedziane przez Deirdre przywołały jej uwagę znów do niej. Pozwoliła by na usta wpłynął jej leniwy wdzięczny uśmiech. Skinęła jej lekko głowa w podziękowaniu, jednak słowo wtrącone przez Alpharda znów pociągnęło jej tęczówki ku niemu. Skrzyżowała z nim spojrzenie słuchając teorii, którą stworzył i wygłosił. - Nią też. - zgodziła się swobodnie przyznając mu rację bez oporu. - Przyjmę rolę, która będzie konieczna. Ale nie sądzisz, że w obecnych czasach więcej zyskamy zawierając sojusze oparte na prawdziwej przyjaźni jednocząc się, niźli knując intrygi, które jedynie doprowadzą nas do większego podziału? Jeśli mój mąż będzie wedle woli mojego nestora naszym sojusznikiem, sam stanie się posiadaczem broni o istnieniu której nawet nie wie. - przekrzywiła lekko głowę w prawą stronę mierząc go uważnym spojrzeniem. - Jakiej ty pragniesz żony? Służalczo oddanej, bez własnego zdania, pięknie wieszającej się na ramieniu, będącej pojemnikiem na twoje dziecko, piękną ozdobą. Czy takiej, która posiada własne zdanie, ale nigdy nie sprzeciwi ci się otwarcie - to w zaciszu waszych wspólnych komnat powie ci jak wielkim głupcem byłeś? - mógł wybrać i jeśli sam tego nie zrobi nestor ich rodu z pewnością weźmie sprawy w swoje ręce. Ale póki tego nie robił miał wiele możliwości. Nie potrzebował tak naprawdę nawet zgody tej, którą obrał sobie za cel. Odpowiednie uzgodnienia z nestorem - własnym i rodu z którego pochodziła wybranka - mogły załatwić wszystko, czyż nie? Zwłaszcza, że Black wiedział jak mówić, by go słuchano, był przecież dyplomatą. Nie wątpiła, że byłby w stanie wyciągnąć odpowiednie argumenty by zyskać sobie przychylność.
- Huxley? - wtrąciła się z pytaniem poszukując autora słów, które zdawało jej się, że dobrze zogniskowała. Ale nie miała pewności. Głównie sięgała po literaturę naukową. Ale i inne zdarzało jej się trzymać w dłoniach. Jej wzrok zawisł na Dei ponownie - Czy artyści w swej wspaniałości nie są też przy okazji wrzodem na tyłku? - zapytała ciekawa, unosząc lekko w rozbawieniu kącik ust ku górze.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
– Grono niewiernych lordów z pewnością powita mnie serdecznie w swych szeregach. Nie chcę jednak przynależeć do grona bezwstydników, więc lepiej trzymajmy emocje na wodzy.
Mógł ubierać rzeczywistość w piękne słowa, bądź tłumaczyć ją racjonalnymi argumentami. Wolał jednak zakpić jawnie, chcąc w ten sposób odciąć się skutecznie od niewygodnego dla siebie tematu. Zarówno on, jak i jego rozmówczynie, doskonale znali zasady, według których funkcjonuje najwyższa kasta czarodziejskiego społeczeństwa. W aranżowanych małżeństwach rzadko kiełkuje prawdziwe uczucie, a po latach zamiast o miłości mówi się o przywiązaniu, częściej jednak o przyzwyczajeniu. Nic dziwnego, że mężczyźnie wywodzący się z arystokracji, którym pozwalano na zdecydowanie więcej niż damom i więcej im wybaczano, decydowali się na nawiązywanie przelotnych romansów. Skoro dostawali na to milczące, nie musieli się niczego obawiać, póki zachowywali odpowiednią dyskrecję. Jeśli redakcja Czarownicy nie rozpisywała się o ich skokach w bok, żony nie miał podstaw czuć się urażonymi. Wszak rodzaj męski myśli jedynie o uciechach cielesnych, w bliskość fizyczną rzadko wplątują uczucia.
Przejście do tematu natury małżeństw zawieranych przez szlachtę niekoniecznie go uwierała, nawet go nie drażniła, jednak nie była mu tez do końca obojętna. Potrafił jednak utrzymać na twarzy maskę chłodnego dystansu. Starał się nie angażować, jednak Deirdre wcale nie ułatwiała mu tego zadania. Lady Rosier trafiła w punkt, egzotyczna piękność robiła wszystko, aby ich sprowokować. Zapewne kierowała nią chęć ujrzenia żywszych reakcji, prawdziwych. Jednak opiewanie walorów damy było nużącym zagraniem. Rację miała z tym, że Melisande była łakomym kąskiem, jednak o jej wartości obecnie najbardziej decydowały bliskie konotacje rodzinne z nestorem rodu.
– Czasy się zmieniają – odparł na jej rozważne spostrzeżenie o nawiązywaniu sojuszy własnym poglądem. – Dziś polityka może łączyć rody, jutro zaś może je podzielić. Ostatni szczyt przetasował na nowo relacje w świecie arystokracji, to samo może się stać na kolejnym. Popieram koncepcję tworzenia trwałych sojuszy, lecz czasem bardzo o takie trudno. Lepiej utrzymywać dawne więzy czy skupiać się na nowych? – rzucił pytaniem w stronę kobiet, próbując dzielić po równo intensywne spojrzenie ciemnych oczu na nie dwie. – Rozumiem też potrzebę budowania jednego silnego frontu wszystkich konserwatywnych rodów. Co jednak się stanie, gdy Lord Voldemort przywróci już chwałę czarodziejskiemu światu ? Zapewne rozpocznie się walka o władzę i wpływy. Zgadzający się z sobą z powodu potrzeby chwili lordowie szybko skoczą sobie do gardeł. Zaś bardziej rozumne lady, niby posłuszne woli swych mężów, potajemnie wystąpią przeciwko im. Tego uczy nas historia.
Choć i rzeczywistość dostarczała kolejny przykład sprytu przedstawicielek płci pięknej. Pierwsza lady nestoru z rodu Selwyn już przez sam ten fakt zaznaczy się na kartach historii. Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że władzę przejęła nie na drodze intrygi, również wyznają zasadę, że najlepiej z czasem dotrzeć do żołądka mężczyzny.
– Ktoś już kiedyś powiedział mi, jaką kobietę widzi przy moim boku – spojrzał najpierw wprost na Melisande, jednak zaraz zerknął na Deirdre, której subtelnie dawne słowa wypominał. Od czasu ich czerwcowej rozmowy w oranżerii wydarzyło się wiele, a mimo to Alphard w kwestii narzeczeństwa powrócił do punktu wyjścia. – Chciałbym mieć żonę, której siła i niezależność sprawią, że nie będzie czuć się rozczarowana małżeństwem ze mną, gdy będzie miała sposobność zajmować się w pełni sobą i swoimi sprawami a nie tylko mną. Nie czuję potrzeby, aby życie jakiejkolwiek damy kręcić się miało wokół mojej osoby – przez chwilę czuł, że być może zazna szczęścia w małżeństwie, jednak była to nadzieja nad wyraz płocha. Całą wiarę utracił po zerwanych zaręczynach z Aurelią. Zamierzał poczekać na to, co przyniesie czas, a raczej posłusznie czekał na decyzję nestora. – Jakiego męża ty sobie życzysz, lady?
Zamrugał przez zaskoczenie, kiedy wypowiedziany przez niego cytat został poprawnie przypisany do konkretnego autora. – Owszem – odparł krótko, szybko zabijając w sobie ciekawość tyczącą się doboru literatury przez szlachciankę. A przynajmniej próbował tego dokonać, choć gdzieś z tyłu głowy dalej czynił starania, aby rozwikłać zagadkę jakim to cudem lady Rosier mogła dotrzeć do dzieł Huxleya. Czy powinni razem powitać nowy wspaniały świat, w oparciu o antyutopijne spojrzenie przeanalizować budowę porządku pod zwierzchnictwem Lorda Voldemorta? Co na tego typu rozważania powiedziałaby obecna między nimi Deirdre; jak na razie jedyna kobieta należąca do kręgu najbardziej lojalnych zwolenników Czarnego Pana?
Odnalezienie szczęścia w pracy cechowało ludzi, co nie mają w swym życiu innych celów. Rozumiał jednak, że tylko ta odpowiedź wydawała się w danej chwili odpowiednia. Wszak przy Melisande nijak nie szło mówić o odczuwaniu przyjemności z oczyszczania świata ze szlamu. Inne słowa przykuły jego uwagę bardziej, dotykając do żywego. Musiała wiedzieć, że wyłapie aluzję. – Do zaistnienia urazy często potrzeba działania dwóch stron – zaczął nonszalancko. – Czy zatem równie szybko zapominasz o niestosownościach, jakich to sama się dopuściłaś? – spytał śmiało, nie odrywając od niej spojrzenia. Nie czekał jednak długo na odpowiedź jej strony. Odstawił kieliszek na blat pobliskiego stolika, po czym powstał ze swojego miejsca, prostując się dumnie. – Czuję, że nie powinienem zabierać paniom więcej cennego czasu. Dziękuję za ożywczą rozmowę – skinął głową uprzejmie, najpierw w stronę arystokratki, dopiero potem zgiął lekko kark dla swej przyjaciółki. – Pozwolę sobie jeszcze napisać w celu ustalenia szczegółów odnośnie rezerwacji loży – po tych słowach ruszył jedną ze ścieżek, znów wchodząc w labirynt różanych krzewów. Chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Ogarniała go złość na myśl, że nie tylko nie wyjaśnił wszystkiego z Deirdre, co raczej pogłębił cały ten kryzys pomiędzy nimi. Sama jednak robiła wszystko, aby tak się też stało. Te jej komentarze, te gesty i jeszcze stawanie po stronie Rosierówny. Jeszcze lady Rosier. Po niej też chciał jak najszybciej zatrzeć wrażenie.
| z tematu
Mógł ubierać rzeczywistość w piękne słowa, bądź tłumaczyć ją racjonalnymi argumentami. Wolał jednak zakpić jawnie, chcąc w ten sposób odciąć się skutecznie od niewygodnego dla siebie tematu. Zarówno on, jak i jego rozmówczynie, doskonale znali zasady, według których funkcjonuje najwyższa kasta czarodziejskiego społeczeństwa. W aranżowanych małżeństwach rzadko kiełkuje prawdziwe uczucie, a po latach zamiast o miłości mówi się o przywiązaniu, częściej jednak o przyzwyczajeniu. Nic dziwnego, że mężczyźnie wywodzący się z arystokracji, którym pozwalano na zdecydowanie więcej niż damom i więcej im wybaczano, decydowali się na nawiązywanie przelotnych romansów. Skoro dostawali na to milczące, nie musieli się niczego obawiać, póki zachowywali odpowiednią dyskrecję. Jeśli redakcja Czarownicy nie rozpisywała się o ich skokach w bok, żony nie miał podstaw czuć się urażonymi. Wszak rodzaj męski myśli jedynie o uciechach cielesnych, w bliskość fizyczną rzadko wplątują uczucia.
Przejście do tematu natury małżeństw zawieranych przez szlachtę niekoniecznie go uwierała, nawet go nie drażniła, jednak nie była mu tez do końca obojętna. Potrafił jednak utrzymać na twarzy maskę chłodnego dystansu. Starał się nie angażować, jednak Deirdre wcale nie ułatwiała mu tego zadania. Lady Rosier trafiła w punkt, egzotyczna piękność robiła wszystko, aby ich sprowokować. Zapewne kierowała nią chęć ujrzenia żywszych reakcji, prawdziwych. Jednak opiewanie walorów damy było nużącym zagraniem. Rację miała z tym, że Melisande była łakomym kąskiem, jednak o jej wartości obecnie najbardziej decydowały bliskie konotacje rodzinne z nestorem rodu.
– Czasy się zmieniają – odparł na jej rozważne spostrzeżenie o nawiązywaniu sojuszy własnym poglądem. – Dziś polityka może łączyć rody, jutro zaś może je podzielić. Ostatni szczyt przetasował na nowo relacje w świecie arystokracji, to samo może się stać na kolejnym. Popieram koncepcję tworzenia trwałych sojuszy, lecz czasem bardzo o takie trudno. Lepiej utrzymywać dawne więzy czy skupiać się na nowych? – rzucił pytaniem w stronę kobiet, próbując dzielić po równo intensywne spojrzenie ciemnych oczu na nie dwie. – Rozumiem też potrzebę budowania jednego silnego frontu wszystkich konserwatywnych rodów. Co jednak się stanie, gdy Lord Voldemort przywróci już chwałę czarodziejskiemu światu ? Zapewne rozpocznie się walka o władzę i wpływy. Zgadzający się z sobą z powodu potrzeby chwili lordowie szybko skoczą sobie do gardeł. Zaś bardziej rozumne lady, niby posłuszne woli swych mężów, potajemnie wystąpią przeciwko im. Tego uczy nas historia.
Choć i rzeczywistość dostarczała kolejny przykład sprytu przedstawicielek płci pięknej. Pierwsza lady nestoru z rodu Selwyn już przez sam ten fakt zaznaczy się na kartach historii. Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że władzę przejęła nie na drodze intrygi, również wyznają zasadę, że najlepiej z czasem dotrzeć do żołądka mężczyzny.
– Ktoś już kiedyś powiedział mi, jaką kobietę widzi przy moim boku – spojrzał najpierw wprost na Melisande, jednak zaraz zerknął na Deirdre, której subtelnie dawne słowa wypominał. Od czasu ich czerwcowej rozmowy w oranżerii wydarzyło się wiele, a mimo to Alphard w kwestii narzeczeństwa powrócił do punktu wyjścia. – Chciałbym mieć żonę, której siła i niezależność sprawią, że nie będzie czuć się rozczarowana małżeństwem ze mną, gdy będzie miała sposobność zajmować się w pełni sobą i swoimi sprawami a nie tylko mną. Nie czuję potrzeby, aby życie jakiejkolwiek damy kręcić się miało wokół mojej osoby – przez chwilę czuł, że być może zazna szczęścia w małżeństwie, jednak była to nadzieja nad wyraz płocha. Całą wiarę utracił po zerwanych zaręczynach z Aurelią. Zamierzał poczekać na to, co przyniesie czas, a raczej posłusznie czekał na decyzję nestora. – Jakiego męża ty sobie życzysz, lady?
Zamrugał przez zaskoczenie, kiedy wypowiedziany przez niego cytat został poprawnie przypisany do konkretnego autora. – Owszem – odparł krótko, szybko zabijając w sobie ciekawość tyczącą się doboru literatury przez szlachciankę. A przynajmniej próbował tego dokonać, choć gdzieś z tyłu głowy dalej czynił starania, aby rozwikłać zagadkę jakim to cudem lady Rosier mogła dotrzeć do dzieł Huxleya. Czy powinni razem powitać nowy wspaniały świat, w oparciu o antyutopijne spojrzenie przeanalizować budowę porządku pod zwierzchnictwem Lorda Voldemorta? Co na tego typu rozważania powiedziałaby obecna między nimi Deirdre; jak na razie jedyna kobieta należąca do kręgu najbardziej lojalnych zwolenników Czarnego Pana?
Odnalezienie szczęścia w pracy cechowało ludzi, co nie mają w swym życiu innych celów. Rozumiał jednak, że tylko ta odpowiedź wydawała się w danej chwili odpowiednia. Wszak przy Melisande nijak nie szło mówić o odczuwaniu przyjemności z oczyszczania świata ze szlamu. Inne słowa przykuły jego uwagę bardziej, dotykając do żywego. Musiała wiedzieć, że wyłapie aluzję. – Do zaistnienia urazy często potrzeba działania dwóch stron – zaczął nonszalancko. – Czy zatem równie szybko zapominasz o niestosownościach, jakich to sama się dopuściłaś? – spytał śmiało, nie odrywając od niej spojrzenia. Nie czekał jednak długo na odpowiedź jej strony. Odstawił kieliszek na blat pobliskiego stolika, po czym powstał ze swojego miejsca, prostując się dumnie. – Czuję, że nie powinienem zabierać paniom więcej cennego czasu. Dziękuję za ożywczą rozmowę – skinął głową uprzejmie, najpierw w stronę arystokratki, dopiero potem zgiął lekko kark dla swej przyjaciółki. – Pozwolę sobie jeszcze napisać w celu ustalenia szczegółów odnośnie rezerwacji loży – po tych słowach ruszył jedną ze ścieżek, znów wchodząc w labirynt różanych krzewów. Chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Ogarniała go złość na myśl, że nie tylko nie wyjaśnił wszystkiego z Deirdre, co raczej pogłębił cały ten kryzys pomiędzy nimi. Sama jednak robiła wszystko, aby tak się też stało. Te jej komentarze, te gesty i jeszcze stawanie po stronie Rosierówny. Jeszcze lady Rosier. Po niej też chciał jak najszybciej zatrzeć wrażenie.
| z tematu
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ogrody
Szybka odpowiedź