Jadalnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Jadalnia
Jadalnia jest urządzona elegancko i reprezentacyjnie. To ciepłe wnętrze o marmurowej podłodze, z ustawionym pośrodku długim, hebanowym stołem, otoczonym rzędami wysokich bogato zdobionych krzeseł obitych złotym aksamitem, od tyłu obszyte francuską lilią. Nad salą wiszą lekkie kryształowe żyrandole rozświetlające pomieszczenie silnym jasnym światłem. Do wnętrza prowadzą trójskrzydłowe drzwi z korytarza oraz drugie - takie same, lecz okryte delikatną firanką - bezpośrednio z ogrodu. Krótki korytarz prowadzi również do kuchni. Ściany ozdobione są dziełami sztuki z różnych stron świata, głównie obrazami, w tym portretem Acartusa Rosiera, wybitnego smokologa, a także antycznymi wazami, w których najczęściej poukładane są kwitnące czerwone róże, główne wejście zdobi także marmurowa rzeźba nagiej nimfy. Wzorem francuskim Rosierowie jadają i celebrują wszystkie posiłki wspólnie, o ściśle wyznaczonych porach; śniadanie o godzinie 9, lekkie i krótkie, obiad o godzinie 13, obfitszy, z przystawkami, wreszcie kolację o godzinie 20, najczęściej trwającą najdłużej.
– Nie mogę się zatem doczekać wspólnego spaceru. Twoje siostry, panie, to wspaniałe damy – odpowiedziała pochwałą na jego sugestię. – Choć jeszcze nie ujrzałam ogrodów, już czuję się oczarowana, droga Evandro, gdy odnajduję w was tyle zachwytu – odpowiedziała ciepło, odnajdując w jej słowach wyraźne oparcie. Czy żona nestora jeszcze niedawno nie stawała w podobnej roli?
Jeśli zaś mowa o siostrach, obydwie róże zdołały skraść sympatię Isabelli i wcale nie zamierzała się z tym kryć. Ceniła ich wiedzę i tak silne, choć różne, temperamenty. Emanowały urokiem i siłą tak charakterystyczną dla tej rodziny, wydawały się ważnymi graczami, a nie jedynie znakomitą ozdobą różanych salonów. Wierzyła, że któregoś dnia ktokolwiek zechce podobnie spojrzeć na nią. Nie zamierzała jednak stawać się czyjąś marną kopią, wierzyła w swój płomień – nawet jeśli wkrótce porosnąć go miały kolczaste łodygi wykończone zanurzonymi w namiętnej barwie kwiatami. Część Selwynowych iskier na zawsze pozostanie głęboko w niej i nic nie zdoła tego zmienić. Obiecała sobie przenigdy nie zapomnieć o tym, kim jest i co ją ukształtowało. Kto ją ukształtował. Jednak powinności damy zmniejszały nieco pole do popisu. Dziś, choć przyjęto ją z najwyższym umiłowaniem, nikt nie pragnął podglądać czystej salamandry. Chciano ujrzeć w niej przyszłą różę. Nie minęło wiele czasu od zaręczyn, wciąż dziwnie parzyło ją wspomnienie tamtej chwili, wciąż zasypiała z wyraźnym wspomnieniem narzeczonego. Wyobrażała sobie dumne spojrzenie ognistej przodkini. Tego właśnie by chciała? Isa zwinnie wkradła się między ściany cudownej twierdzy, między te mocno bijące serca jednego z najwspanialszych rodów czarodziejskich – była chciana. Nikt ze zgromadzonych gości nie pozwolił jej myśleć do tej pory, że jest inaczej. Cieszyła się także, że większość członków rodziny mogła poznać wcześniej, choć dziś nie do końca ufała, że były to przypadkowe akty uprzejmości. Czy wiedzieli?
– Dziękuję za twoje słowa, Fantine. Wiele dla mnie znaczą. Mam nadzieję, że już wkrótce odnajdziemy jeszcze więcej okazji do wspólnych pogawędek – rzekła Bella, nim wspomniana lady Rosier ucałowała jej lico. Zareagowała na ten miły gest jeszcze większym uśmiechem. Świąteczny, ciepły czas obfitował w mnóstwo dobroci. Obawiała się tej uroczystości, ale z każdą chwilą malały lęki. Malały również smutki Isabelli związane z tak przykrą historią jej przyjaźni. Tutaj nie spotkała się z żadnym krzywym spojrzeniem, chociaż z drugiej strony dobrze wiedziała, z jakich elementów składał się ten szlachecki świat. Wiele uśmiechów było maskami, wiele gestów pozbawionych było prawdziwie szczerego ducha i prostego dobra.
Moczyła usta w winie, wciąż nie potrafiąc przełknąć niczego konkretnego. Dopiero jednak zachęta ze strony Fantine ośmieliła Isabellę do skosztowania wspaniałego dania. Podziękowała jej cicho, faktycznie sięgając po wspomniane pyszności. Zaskoczyła ją niespodziewana pomoc z jej strony, ale przyjęła ją natychmiast, ten jeden raz nie chcąc skupiać na sobie zbyt wielu spojrzeń. Dziś jednak to wydawało się nieuniknione. W gronie Selwynów czuła się znacznie śmielej, ale i rodzina Rosierów wkrótce stać się miała jej jeszcze bliższa.
Czujne ucho Belli wsłuchiwało się w rozmowy krewnych, mimo że niewiele wiedziała o wewnętrznych sprawach tego obcego rodu. Powinna jednak wyłapać jak najwięcej. Jako Selwyn aż za dobrze wiedziała, jak wielkim skarbem jest wspólna rozmowa, dotykanie odpowiednich emocji, podsycanie pewnych tematów bliskich nieznajomym sercom. Była wdzięczna nestorowi za to, że postanowił wyjaśnić jej smoczą kwestię. Nie orientowała się w temacie rezerwatu, choć jeszcze niedawno temu droga Melisande życzliwie oprowadziła ją po smoczych krainach, tłumacząc poniekąd panujący tam porządek. Dziś ta wiedza mogła się okazać niezwykle użyteczna. – To bardzo przykre – zareagowała w pierwszej chwili poruszeniem. Słowa Mathieu nie przyniosły rozwiązania, choć dostarczyły potrzebnej nadziei. Cieszyła się, że nie skazywał słabszego smoka na śmierć. Bella niewiele wiedziała o smokach, ale propozycja Evandry wydawała się godna rozważenia. Przecież magiczne mikstury potrafiły wiele zdziałać. Czy pomogłyby i skrzydlatym przyjaciołom? – Czy będziecie chcieli odizolować od siebie braci? – podpytała zaciekawiona. Jeśli ten większy krzywdził młodszego, może należało ich rozdzielić? Tylko czy ta rozłąka była odpowiednia? Brakowało jej wiedzy. Zerknęła na Mathieu, szukając u niego potwierdzenia prawidłowości swoich rozważań. Ten wciąż posyłał jej przychylne spojrzenia, czuła jego oparcie, choć pozostawał wciąż milczący. Wkrótce po tym, jak starszy czarodziej wyraził brak nadziei wobec Azaela, stół Rosierów zaczęły przecinać rozmaite rozmowy przerywane co rusz postukiwaniem szkła i poruszonymi odgłosami. Isabella, pełna empatii, jeszcze przez chwilę rozmyślała o losie biednego malucha, aż wreszcie czyjś głos przerwał jej rozważania. Nie lubiła rozmawiać o władzy, drażnił ją ten temat, odkąd tylko polityka odebrała jej najbliższą osobę, największego krewnego, odkąd polityka tak śmiało zaczęła kierować jej losem, jakby była głupią marionetka. Przecież była, no tak.
– Dom Selwynów przemawia głosem mojej ciotki. Lady Morgana wyraża swoje poparcie dla jego osoby, a my dumnie podążamy nową ścieżką pod jej wodzą. To wielka kobieta – odpowiedziała płynnie, wiedząc, że właśnie takiej odpowiedzi oczekiwali. Słowa wyrzucała miękko, naturalnie. Pozwoliła sobie na nutę podziwu, kiedy wspomniała o opiekunce swego rodu. Gdzieś w głębi podziw ten był całkowicie prawdziwy, odnajdywała w jej osobie wiele cech mitycznej Wendeliny, widziała w niej odważny ogień, ale jednak… trudno było przełknąć pewne jej działania.
Jeśli zaś mowa o siostrach, obydwie róże zdołały skraść sympatię Isabelli i wcale nie zamierzała się z tym kryć. Ceniła ich wiedzę i tak silne, choć różne, temperamenty. Emanowały urokiem i siłą tak charakterystyczną dla tej rodziny, wydawały się ważnymi graczami, a nie jedynie znakomitą ozdobą różanych salonów. Wierzyła, że któregoś dnia ktokolwiek zechce podobnie spojrzeć na nią. Nie zamierzała jednak stawać się czyjąś marną kopią, wierzyła w swój płomień – nawet jeśli wkrótce porosnąć go miały kolczaste łodygi wykończone zanurzonymi w namiętnej barwie kwiatami. Część Selwynowych iskier na zawsze pozostanie głęboko w niej i nic nie zdoła tego zmienić. Obiecała sobie przenigdy nie zapomnieć o tym, kim jest i co ją ukształtowało. Kto ją ukształtował. Jednak powinności damy zmniejszały nieco pole do popisu. Dziś, choć przyjęto ją z najwyższym umiłowaniem, nikt nie pragnął podglądać czystej salamandry. Chciano ujrzeć w niej przyszłą różę. Nie minęło wiele czasu od zaręczyn, wciąż dziwnie parzyło ją wspomnienie tamtej chwili, wciąż zasypiała z wyraźnym wspomnieniem narzeczonego. Wyobrażała sobie dumne spojrzenie ognistej przodkini. Tego właśnie by chciała? Isa zwinnie wkradła się między ściany cudownej twierdzy, między te mocno bijące serca jednego z najwspanialszych rodów czarodziejskich – była chciana. Nikt ze zgromadzonych gości nie pozwolił jej myśleć do tej pory, że jest inaczej. Cieszyła się także, że większość członków rodziny mogła poznać wcześniej, choć dziś nie do końca ufała, że były to przypadkowe akty uprzejmości. Czy wiedzieli?
– Dziękuję za twoje słowa, Fantine. Wiele dla mnie znaczą. Mam nadzieję, że już wkrótce odnajdziemy jeszcze więcej okazji do wspólnych pogawędek – rzekła Bella, nim wspomniana lady Rosier ucałowała jej lico. Zareagowała na ten miły gest jeszcze większym uśmiechem. Świąteczny, ciepły czas obfitował w mnóstwo dobroci. Obawiała się tej uroczystości, ale z każdą chwilą malały lęki. Malały również smutki Isabelli związane z tak przykrą historią jej przyjaźni. Tutaj nie spotkała się z żadnym krzywym spojrzeniem, chociaż z drugiej strony dobrze wiedziała, z jakich elementów składał się ten szlachecki świat. Wiele uśmiechów było maskami, wiele gestów pozbawionych było prawdziwie szczerego ducha i prostego dobra.
Moczyła usta w winie, wciąż nie potrafiąc przełknąć niczego konkretnego. Dopiero jednak zachęta ze strony Fantine ośmieliła Isabellę do skosztowania wspaniałego dania. Podziękowała jej cicho, faktycznie sięgając po wspomniane pyszności. Zaskoczyła ją niespodziewana pomoc z jej strony, ale przyjęła ją natychmiast, ten jeden raz nie chcąc skupiać na sobie zbyt wielu spojrzeń. Dziś jednak to wydawało się nieuniknione. W gronie Selwynów czuła się znacznie śmielej, ale i rodzina Rosierów wkrótce stać się miała jej jeszcze bliższa.
Czujne ucho Belli wsłuchiwało się w rozmowy krewnych, mimo że niewiele wiedziała o wewnętrznych sprawach tego obcego rodu. Powinna jednak wyłapać jak najwięcej. Jako Selwyn aż za dobrze wiedziała, jak wielkim skarbem jest wspólna rozmowa, dotykanie odpowiednich emocji, podsycanie pewnych tematów bliskich nieznajomym sercom. Była wdzięczna nestorowi za to, że postanowił wyjaśnić jej smoczą kwestię. Nie orientowała się w temacie rezerwatu, choć jeszcze niedawno temu droga Melisande życzliwie oprowadziła ją po smoczych krainach, tłumacząc poniekąd panujący tam porządek. Dziś ta wiedza mogła się okazać niezwykle użyteczna. – To bardzo przykre – zareagowała w pierwszej chwili poruszeniem. Słowa Mathieu nie przyniosły rozwiązania, choć dostarczyły potrzebnej nadziei. Cieszyła się, że nie skazywał słabszego smoka na śmierć. Bella niewiele wiedziała o smokach, ale propozycja Evandry wydawała się godna rozważenia. Przecież magiczne mikstury potrafiły wiele zdziałać. Czy pomogłyby i skrzydlatym przyjaciołom? – Czy będziecie chcieli odizolować od siebie braci? – podpytała zaciekawiona. Jeśli ten większy krzywdził młodszego, może należało ich rozdzielić? Tylko czy ta rozłąka była odpowiednia? Brakowało jej wiedzy. Zerknęła na Mathieu, szukając u niego potwierdzenia prawidłowości swoich rozważań. Ten wciąż posyłał jej przychylne spojrzenia, czuła jego oparcie, choć pozostawał wciąż milczący. Wkrótce po tym, jak starszy czarodziej wyraził brak nadziei wobec Azaela, stół Rosierów zaczęły przecinać rozmaite rozmowy przerywane co rusz postukiwaniem szkła i poruszonymi odgłosami. Isabella, pełna empatii, jeszcze przez chwilę rozmyślała o losie biednego malucha, aż wreszcie czyjś głos przerwał jej rozważania. Nie lubiła rozmawiać o władzy, drażnił ją ten temat, odkąd tylko polityka odebrała jej najbliższą osobę, największego krewnego, odkąd polityka tak śmiało zaczęła kierować jej losem, jakby była głupią marionetka. Przecież była, no tak.
– Dom Selwynów przemawia głosem mojej ciotki. Lady Morgana wyraża swoje poparcie dla jego osoby, a my dumnie podążamy nową ścieżką pod jej wodzą. To wielka kobieta – odpowiedziała płynnie, wiedząc, że właśnie takiej odpowiedzi oczekiwali. Słowa wyrzucała miękko, naturalnie. Pozwoliła sobie na nutę podziwu, kiedy wspomniała o opiekunce swego rodu. Gdzieś w głębi podziw ten był całkowicie prawdziwy, odnajdywała w jej osobie wiele cech mitycznej Wendeliny, widziała w niej odważny ogień, ale jednak… trudno było przełknąć pewne jej działania.
Gdy słodki szept rozbrzmiał w okolicy jej ucha, zwróciła spojrzenie na najpiękniejszą z pereł Wyspy Wight, a na różane wargi wychynął ciepły uśmiech. Uwielbiała komplementy, nie wątpiła w ich szczerość, nosiła w sobie wszak przekonanie, że były w pełni zasłużone - bo do swej prezencji przykładała ogromną uwagę i poświęcała jej wiele czasu. W obecności półwil trudno było drugiej kobiecie przyciągać uwagę, roztaczały wokół siebie czar nie do odparcia, dziś jednak nie przejmowała się tym wcale. Rodzinna kolacja to nie okazja do podobnego błyszczenia w towarzystwie, słowa harfistki sprawił jej jednak przyjemność.
- I piszą o nich poematy - dodała uśmiechając się do Tristana, który sam potrafił czarować słowem i posiadał zachwycający talent liryczny; pokiwała ochoczo głową, ze szczerym entuzjazmem przejawiając chęć, by pokazać osławione róże lady Selwyn. - Oczywiście, pani, gdy tylko zapragniesz.
Wzrok zielonych tęczówek Fantine skupił się na twarzy lady Isabelli; jeszcze przed kilkoma miesiącami trudno byłoby jej uwierzyć, że podczas tak kameralnej, rodzinnej uroczystości będą gościć czarownicę z tej rodziny, nie była wciąż świadoma jak zawrotne i nieoczekiwane scenariusze potrafi pisać polityka i w to w jakim tempie! - Jestem przekonana, że ty i twój czar, lady, doskonale się w nich odnajdziecie - odpowiedziała komplementem na komplement, mile połechtana uprzejmością Isabelli, lecz w duchu była wciąż zdecydowana, by zachować bezpieczny dystans, dopóki nie upewni się, że można jej zaufać; nie urodziła się wczoraj, salonowe intrygi nie były Fantine obce, zaś blondynka musiała odnaleźć się w nowej rzeczywistości i zdawała się umiejętnie stawiać w niej kroki, udzielając ostrożnej odpowiedzi na pytanie Tristana o politykę nowego Ministra Magii. Jakaż jednak była prawda o myślach zielarki? O tym mieli się przekonać. Szczerze życzyłaby sobie, by te słowa nie były podyktowane jedynie ich oczekiwaniami, że naprawdę uwierzy w to, że ścieżka, którą wybrała dla nich lady Morgana będzie słuszna - by kolce Mathieu nie zraniły jej zbyt dotkliwie. Miała stać się częścią ich rodziny, zrodzić nowe pąki szlachetnych róż, musiała być Rosierom wierna i wobec nich lojalna, posłuszna mężowi i Tristanowi. Niewątpliwie zakocha się w ich ogrodach, zwyczajach, Chateau Rose, ale czy naprawdę zaszła w niej tak diametralna zmiana w tak krótkim tempie? To podobne myśli zaprzątały głowę Róży, gdy mężczyźni dyskutowali o polityce; nie wtrącała się w tę rozmowę, nie chcąc wypowiadać się o czymś, o czym miała nikłe pojęcie.
- Można delikatnie zmodyfikować recepturę, personalizując wywar specjalnie pod jego potrzeby - zauważyła dość nieśmiało jak na samą siebie, zabierając głos w sprawie smoków, gdy skończyła mówić Evandra; od przeszło pół roku wiele czasu spędzała w rodzinnym rezerwacie, wciąż nie miała takiej wiedzy o tych stworzeniach jak starsze rodzeństwo, nie mogła się z nimi równać, poświęciła się wszak alchemii, to zdecydowała się mimo wszystko odezwać, czując coraz większe zainteresowanie sprawami rezerwatu.
Wyprostowała się, spoglądając to na matkę, to na Evandrę, zapytaną dość chłodnym tonem o miejsce syna; lady Cedrina była kobietą trudną i skomplikowaną, a rozmowa z nią nierzadko przypominała rozgrywkę szachową. Młoda lady Rosier wybrnęła z tego niezwykle umiejętnie - choć Fantine nieco dziwiła jej postawa. Czy bała się o swego syna? Anomalie dręczyły dzieci, ale dopiero, kiedy przebudzała się w nich magia. Pod dachem Tristana ani jej, ani Evanowi nic nie groziło. Młoda Róża nie rozumiała jeszcze matczynych uczuć, nie miała własnych dzieci, to niebawem mogło się jednak zmienić - chwilowo nie wyobrażała sobie nieprzespanych nocy z powodu dziecięcego kwilenia.
Cioteczka Adalene, przywołując niedawny sabat w Ludlow Castle, przypomniała Fantine jednocześnie, że takie noce wkrótce w jej życiu się pojawią - i to nie z powodu kolejnego przyjęcia, podczas którego przetańczy całą noc.
- Och, ciociu, lord Jonas to bratanek jej małżonka, doskonały łowca. W prezencie świątecznym podarował mi przepiękne rękawiczki z jeleniej skóry - śnieżnobiałej - odpowiedziała krewnej, pozwalając sobie na triumfalny uśmiech; biały, dotknięty albinizmem jeleń to niezwykle rzadkie zjawisko, ale przecież ona była warta długich i niełatwych poszukiwań. Drogocenne, misternie wykonane rękawiczki trafiły w jej gusta. Lubiła opowiadać o zainteresowaniu adoratorów, które wzbudzała - i wiedziała, że ciocia Adalene uwielbia o nich słuchać.
- I piszą o nich poematy - dodała uśmiechając się do Tristana, który sam potrafił czarować słowem i posiadał zachwycający talent liryczny; pokiwała ochoczo głową, ze szczerym entuzjazmem przejawiając chęć, by pokazać osławione róże lady Selwyn. - Oczywiście, pani, gdy tylko zapragniesz.
Wzrok zielonych tęczówek Fantine skupił się na twarzy lady Isabelli; jeszcze przed kilkoma miesiącami trudno byłoby jej uwierzyć, że podczas tak kameralnej, rodzinnej uroczystości będą gościć czarownicę z tej rodziny, nie była wciąż świadoma jak zawrotne i nieoczekiwane scenariusze potrafi pisać polityka i w to w jakim tempie! - Jestem przekonana, że ty i twój czar, lady, doskonale się w nich odnajdziecie - odpowiedziała komplementem na komplement, mile połechtana uprzejmością Isabelli, lecz w duchu była wciąż zdecydowana, by zachować bezpieczny dystans, dopóki nie upewni się, że można jej zaufać; nie urodziła się wczoraj, salonowe intrygi nie były Fantine obce, zaś blondynka musiała odnaleźć się w nowej rzeczywistości i zdawała się umiejętnie stawiać w niej kroki, udzielając ostrożnej odpowiedzi na pytanie Tristana o politykę nowego Ministra Magii. Jakaż jednak była prawda o myślach zielarki? O tym mieli się przekonać. Szczerze życzyłaby sobie, by te słowa nie były podyktowane jedynie ich oczekiwaniami, że naprawdę uwierzy w to, że ścieżka, którą wybrała dla nich lady Morgana będzie słuszna - by kolce Mathieu nie zraniły jej zbyt dotkliwie. Miała stać się częścią ich rodziny, zrodzić nowe pąki szlachetnych róż, musiała być Rosierom wierna i wobec nich lojalna, posłuszna mężowi i Tristanowi. Niewątpliwie zakocha się w ich ogrodach, zwyczajach, Chateau Rose, ale czy naprawdę zaszła w niej tak diametralna zmiana w tak krótkim tempie? To podobne myśli zaprzątały głowę Róży, gdy mężczyźni dyskutowali o polityce; nie wtrącała się w tę rozmowę, nie chcąc wypowiadać się o czymś, o czym miała nikłe pojęcie.
- Można delikatnie zmodyfikować recepturę, personalizując wywar specjalnie pod jego potrzeby - zauważyła dość nieśmiało jak na samą siebie, zabierając głos w sprawie smoków, gdy skończyła mówić Evandra; od przeszło pół roku wiele czasu spędzała w rodzinnym rezerwacie, wciąż nie miała takiej wiedzy o tych stworzeniach jak starsze rodzeństwo, nie mogła się z nimi równać, poświęciła się wszak alchemii, to zdecydowała się mimo wszystko odezwać, czując coraz większe zainteresowanie sprawami rezerwatu.
Wyprostowała się, spoglądając to na matkę, to na Evandrę, zapytaną dość chłodnym tonem o miejsce syna; lady Cedrina była kobietą trudną i skomplikowaną, a rozmowa z nią nierzadko przypominała rozgrywkę szachową. Młoda lady Rosier wybrnęła z tego niezwykle umiejętnie - choć Fantine nieco dziwiła jej postawa. Czy bała się o swego syna? Anomalie dręczyły dzieci, ale dopiero, kiedy przebudzała się w nich magia. Pod dachem Tristana ani jej, ani Evanowi nic nie groziło. Młoda Róża nie rozumiała jeszcze matczynych uczuć, nie miała własnych dzieci, to niebawem mogło się jednak zmienić - chwilowo nie wyobrażała sobie nieprzespanych nocy z powodu dziecięcego kwilenia.
Cioteczka Adalene, przywołując niedawny sabat w Ludlow Castle, przypomniała Fantine jednocześnie, że takie noce wkrótce w jej życiu się pojawią - i to nie z powodu kolejnego przyjęcia, podczas którego przetańczy całą noc.
- Och, ciociu, lord Jonas to bratanek jej małżonka, doskonały łowca. W prezencie świątecznym podarował mi przepiękne rękawiczki z jeleniej skóry - śnieżnobiałej - odpowiedziała krewnej, pozwalając sobie na triumfalny uśmiech; biały, dotknięty albinizmem jeleń to niezwykle rzadkie zjawisko, ale przecież ona była warta długich i niełatwych poszukiwań. Drogocenne, misternie wykonane rękawiczki trafiły w jej gusta. Lubiła opowiadać o zainteresowaniu adoratorów, które wzbudzała - i wiedziała, że ciocia Adalene uwielbia o nich słuchać.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uchwycił spojrzenie Evandry, kiedy zwróciła się ku niemu; wsłuchiwał się w jej słowa, plastycznie przywołujące jej pierwsze wizyty w Chateau Rose, a on mógłby przysiąc, że był w stanie wyczytać z jej słów więcej, niż inni, wyczytać zawoalowaną łaskę, nieokrytą całunem nieszczerości, przenikającą gdzieś do krańców przebudzającego się sumienia. Evandra stała się panią Dover, jako jego żona zyskała na ich dworze wysoką pozycję jeszcze nim dobrze poznała labirynt jego korytarzy - niczego nie pragnął bardziej, niż widzieć ją upojoną zapachem kwitnących róż. Zaraz przeniósł wzrok na samą Isabellę, do której kierowane były te słowa - powitanie jej w rodzinnym gronie dzisiejszego dnia było ich prawem i ich obowiązkiem. Sojusz z Morganą był dość intratny, by nalegać na jego dokonanie - a młodziutka lady Selwyn musiała poczuć, że była wśród nich mile widziana. Skinął spokojnie głową, przyjmując komplementy ukierunkowane jednak nie ku niemu, a ku Fantine i Melisande. Nie miał jednak w tej materii innego zdania od swojego gościa. Podobnym gestem odebrał przypomnienie o jego wierszach, podejmując słowa siostry:
- Piękno zawsze jest natchnieniem; piękno niezwykłe natchnienie przynosi równie niezwykłe. W ich zapachu jest magia, jakiej nie poznasz w żadnym innym ogrodzie, Isabello - zapewnił w końcowych słowach lady Selwyn, w krótkim geście odnajdując też rysy twarzy Evandry; największym natchnieniem - najpiękniejszym też - zawsze była ona. - Miałyście już okazję się poznać - bardziej zauważył, niż zapytał, niejako odnosząc się do ich wcześniejszej wymiany zdań i zatrzymując spojrzenie na twarzy Isabelli; nie znał szczegółów tych spotkań, nie znał okoliczności, miał nadzieję usłyszeć więcej - miał nadzieję, że dziewczęta odnajdą wspólny język na tyle, by ostre gałęzie krzewu róży splotły się razem mocną siłą, dając oparcie zabłąkanej pośród nich ognistej salamandrze. Już wkrótce miała stać się jedną z nich, równie silną, równie ważna, równie zwracającą uwagę. Jeśli miała przyjąć tytuł lady Rosier, każdemu przy tym stole równie mocno zależało na jej pozycji. Nie miało znaczenia, czy sobie ufała - jeśli stanie na ślubnym kobiercu z Mathieu, miała stać się jedną z nich - jedną z róż.
- Są rozdzielone - sprostował jej słowa, wracając do tematu smocząt, z uwagą skupiając wzrok na twarzy wuja - zawsze stanowił niekwestionowany autorytet w tej dziedzinie, nawet jeśli zdrowie nie pozwalało mu już spędzać przy smokach tyle czasu, co właściwie jeszcze niedawno. - Większy zbyt mocno zagraża bratu, byśmy mogli trzymać je razem - problem polega na tym, że odizolowany słabnie bardziej. Brakuje mu powietrza, słońca. Może też po części widoku starszych smoków. Ale nie możemy go wypuścić - bo zginie, zadręczony przez brata i większe smoki. Sztuczne podtrzymywanie go w podobnym bycie jedynie go męczy, a oddanie sprawy naturze - te cierpienia zakończy. Czasem mi również wydaje się, że byłoby to rozwiązanie najbardziej humanitarne. Młody niewątpliwie jest wyjątkowy - podjął słowa Mathieu - ale ta wyjątkowość ma swoją cenę. - Uchwycił z zastanowieniem spojrzenie wuja, by po chwili przenieść je na Evandrę i Fantine, które podjęły kwestię wywarów. Upił łyk szampana, słysząc jak Evandra zabiera głos w sprawie smoka - miał powody nie kryć dumy z wrażliwości małżonki, z jej dbałości o smocze dziedzictwo Rosierów. - Nie znamy konsekwencji długofalowego przyjmowania pokarmu. Efekty mogą okazać się... niespodziewane, czy mamy pewność, że chcemy eksperymentować na żywym smoku? - Znał się na alchemii znacznie mniej niż one, na smokach wciąż znacznie lepiej. Fantine bywała porywacza, bardziej ufał osądowi żony - wiedząc, że nie powiedziałaby nic, co do czego miałaby choćby najmniejsze wątpliwości. Magiczne wzmocniony smok mógł zamienić się w karykaturę, rosnąc zbyt szybko i nieproporcjonalnie, mógł też zamienić się w magicznie wzmocnionego smoka, którego nic nigdy nie powstrzyma. I nie przekonywał go żaden z tych dwóch kierunków. Wreszcie, magia mogła też pobudzić deformacje na smoczym ciele. W nieznany sposób.
Skinął głową na zdawkową odpowiedź Mathieu, być może polityczny temat był zbyt ciężko w tak sfeminizowanym gronie, więc nie ciągnął go dłużej na siłę; jako marionetka w rękach samego Voldemorta Malfoy mógł dokonać rzeczy wielkich, strasznych, być może, ale też absolutnie koniecznych. Nareszcie skończy się błoga tolerancja wszechobecnego szlamu - na to wszyscy liczyli, czyż nie? Wuj, który podjął temat, nie odjął wzroku od Isabelli - wyglądając, jakby był poniekąd kontent a poniekąd niezadowolony z jej odpowiedzi. Być może wyczekiwał słów mocniej naznaczonych kontrowersją.
- Kobieta - powtórzył słowa Isabelli, na jego ustach zadrgało rozbawienie. - Czyż to nie bardziej zaskakująca zmiana władzy, aniżeli wymiana nieudolnego głupca na sylwetkę Malfoya? Morgana jest pierwszą kobietą, która piastuje tak poważne stanowisko. Powiedz, Isabello, dlaczego akurat ona? - Czarodziej sięgnął po pobliski talerzyk, przerzucając na własne naczynie nieco sałatki - badawczo przyglądając się jednak twarzy młodej czarownicy.
Na słowa Fantine, ciotka Adalene uśmiechnęła się łagodnie i upiła łyk szampana - powstrzymała się od wstania z miejsca, na co wskazywałby pierwszy ruch jej dłoni, po czym zwróciła się do bratanicy bez zawahania:
- Musisz mi je koniecznie pokazać po kolacji! Ach, właśnie! Podarki! Czy możemy już je rozdać? - Otoczyła zebranych wyczekującym spojrzeniem, nie spodziewając się napotkać oporu. - Nie zwlekajmy dłużej, to ode mnie i mojego męża i drogiej Cedriny! - uznała, ruchem różdżki przywołując ku sobie niewielkie skromne pakunki owinięte błyszczącymi opakowaniami i misternie uwiązanymi wstążkami, wszystkie w podobnych rozmiarach popłynęły do rąk każdego siedzącego przy stole. Ciotka Adalene była zielarką, jej prezenty zawierały mieszaniny pachnących ziół dostosowane do potrzeb każdego z osobna, te, które otrzymały Fantine, Melisande i Isabella, sprzyjały pielęgnacji urody, te, które pojawiły się przed Evandrą, wzmacniały dodatkowo zdrowie, by pomóc jej całkiem dojść do siebie i zdobyć siły na bezsenne noce, ofiarowane Mathieu i Tristanowi sprzyjały głównie koncentracji, ale i przyśpieszały gojenie poparzeń, wszystkie pachniały słodkim, przyjemnym aromatem mającym w sobie nutkę wyczuwalnej amortencji oraz charakterystyczną woń roślin gęsto zarastających tereny smoczego rezerwatu; najmniej znała Isabelle, jej mieszanka była może najmniej spersonalizowana, ale wydawała się złożona z podobną skrupulatnością, co pozostałe. Prezent nie był drogi, wszyscy tu zebrani złota mieli nadto, okazywał jednak, jak drodzy jej sercu byli zgromadzeni przy stole.
Surowa twarz Cedriny, zmęczona ostatnią żałobą, nie zmieniła się ani o jotę, gdy uchwyciła wzrok synowej - wydawała się wyraźnie niezadowolona z dźwięczącej w jej głosie stanowczości, ale jednocześnie nie wyraziła tego niezadowolenia na głos.
- Grasz mu, Evandro? Śpiewasz syrenie pieśni? - Wyraz jej twarzy nie zmienił się i wówczas, gdy także przed nią wylądował zdobiony pakunek.
- Jonas to głupiec, Fantine - zawyrokowała, być może decydując się dać spokój synowej. - Ale powinnaś mieć na niego oko, bo to wciąż użyteczny głupiec.
- Piękno zawsze jest natchnieniem; piękno niezwykłe natchnienie przynosi równie niezwykłe. W ich zapachu jest magia, jakiej nie poznasz w żadnym innym ogrodzie, Isabello - zapewnił w końcowych słowach lady Selwyn, w krótkim geście odnajdując też rysy twarzy Evandry; największym natchnieniem - najpiękniejszym też - zawsze była ona. - Miałyście już okazję się poznać - bardziej zauważył, niż zapytał, niejako odnosząc się do ich wcześniejszej wymiany zdań i zatrzymując spojrzenie na twarzy Isabelli; nie znał szczegółów tych spotkań, nie znał okoliczności, miał nadzieję usłyszeć więcej - miał nadzieję, że dziewczęta odnajdą wspólny język na tyle, by ostre gałęzie krzewu róży splotły się razem mocną siłą, dając oparcie zabłąkanej pośród nich ognistej salamandrze. Już wkrótce miała stać się jedną z nich, równie silną, równie ważna, równie zwracającą uwagę. Jeśli miała przyjąć tytuł lady Rosier, każdemu przy tym stole równie mocno zależało na jej pozycji. Nie miało znaczenia, czy sobie ufała - jeśli stanie na ślubnym kobiercu z Mathieu, miała stać się jedną z nich - jedną z róż.
- Są rozdzielone - sprostował jej słowa, wracając do tematu smocząt, z uwagą skupiając wzrok na twarzy wuja - zawsze stanowił niekwestionowany autorytet w tej dziedzinie, nawet jeśli zdrowie nie pozwalało mu już spędzać przy smokach tyle czasu, co właściwie jeszcze niedawno. - Większy zbyt mocno zagraża bratu, byśmy mogli trzymać je razem - problem polega na tym, że odizolowany słabnie bardziej. Brakuje mu powietrza, słońca. Może też po części widoku starszych smoków. Ale nie możemy go wypuścić - bo zginie, zadręczony przez brata i większe smoki. Sztuczne podtrzymywanie go w podobnym bycie jedynie go męczy, a oddanie sprawy naturze - te cierpienia zakończy. Czasem mi również wydaje się, że byłoby to rozwiązanie najbardziej humanitarne. Młody niewątpliwie jest wyjątkowy - podjął słowa Mathieu - ale ta wyjątkowość ma swoją cenę. - Uchwycił z zastanowieniem spojrzenie wuja, by po chwili przenieść je na Evandrę i Fantine, które podjęły kwestię wywarów. Upił łyk szampana, słysząc jak Evandra zabiera głos w sprawie smoka - miał powody nie kryć dumy z wrażliwości małżonki, z jej dbałości o smocze dziedzictwo Rosierów. - Nie znamy konsekwencji długofalowego przyjmowania pokarmu. Efekty mogą okazać się... niespodziewane, czy mamy pewność, że chcemy eksperymentować na żywym smoku? - Znał się na alchemii znacznie mniej niż one, na smokach wciąż znacznie lepiej. Fantine bywała porywacza, bardziej ufał osądowi żony - wiedząc, że nie powiedziałaby nic, co do czego miałaby choćby najmniejsze wątpliwości. Magiczne wzmocniony smok mógł zamienić się w karykaturę, rosnąc zbyt szybko i nieproporcjonalnie, mógł też zamienić się w magicznie wzmocnionego smoka, którego nic nigdy nie powstrzyma. I nie przekonywał go żaden z tych dwóch kierunków. Wreszcie, magia mogła też pobudzić deformacje na smoczym ciele. W nieznany sposób.
Skinął głową na zdawkową odpowiedź Mathieu, być może polityczny temat był zbyt ciężko w tak sfeminizowanym gronie, więc nie ciągnął go dłużej na siłę; jako marionetka w rękach samego Voldemorta Malfoy mógł dokonać rzeczy wielkich, strasznych, być może, ale też absolutnie koniecznych. Nareszcie skończy się błoga tolerancja wszechobecnego szlamu - na to wszyscy liczyli, czyż nie? Wuj, który podjął temat, nie odjął wzroku od Isabelli - wyglądając, jakby był poniekąd kontent a poniekąd niezadowolony z jej odpowiedzi. Być może wyczekiwał słów mocniej naznaczonych kontrowersją.
- Kobieta - powtórzył słowa Isabelli, na jego ustach zadrgało rozbawienie. - Czyż to nie bardziej zaskakująca zmiana władzy, aniżeli wymiana nieudolnego głupca na sylwetkę Malfoya? Morgana jest pierwszą kobietą, która piastuje tak poważne stanowisko. Powiedz, Isabello, dlaczego akurat ona? - Czarodziej sięgnął po pobliski talerzyk, przerzucając na własne naczynie nieco sałatki - badawczo przyglądając się jednak twarzy młodej czarownicy.
Na słowa Fantine, ciotka Adalene uśmiechnęła się łagodnie i upiła łyk szampana - powstrzymała się od wstania z miejsca, na co wskazywałby pierwszy ruch jej dłoni, po czym zwróciła się do bratanicy bez zawahania:
- Musisz mi je koniecznie pokazać po kolacji! Ach, właśnie! Podarki! Czy możemy już je rozdać? - Otoczyła zebranych wyczekującym spojrzeniem, nie spodziewając się napotkać oporu. - Nie zwlekajmy dłużej, to ode mnie i mojego męża i drogiej Cedriny! - uznała, ruchem różdżki przywołując ku sobie niewielkie skromne pakunki owinięte błyszczącymi opakowaniami i misternie uwiązanymi wstążkami, wszystkie w podobnych rozmiarach popłynęły do rąk każdego siedzącego przy stole. Ciotka Adalene była zielarką, jej prezenty zawierały mieszaniny pachnących ziół dostosowane do potrzeb każdego z osobna, te, które otrzymały Fantine, Melisande i Isabella, sprzyjały pielęgnacji urody, te, które pojawiły się przed Evandrą, wzmacniały dodatkowo zdrowie, by pomóc jej całkiem dojść do siebie i zdobyć siły na bezsenne noce, ofiarowane Mathieu i Tristanowi sprzyjały głównie koncentracji, ale i przyśpieszały gojenie poparzeń, wszystkie pachniały słodkim, przyjemnym aromatem mającym w sobie nutkę wyczuwalnej amortencji oraz charakterystyczną woń roślin gęsto zarastających tereny smoczego rezerwatu; najmniej znała Isabelle, jej mieszanka była może najmniej spersonalizowana, ale wydawała się złożona z podobną skrupulatnością, co pozostałe. Prezent nie był drogi, wszyscy tu zebrani złota mieli nadto, okazywał jednak, jak drodzy jej sercu byli zgromadzeni przy stole.
Surowa twarz Cedriny, zmęczona ostatnią żałobą, nie zmieniła się ani o jotę, gdy uchwyciła wzrok synowej - wydawała się wyraźnie niezadowolona z dźwięczącej w jej głosie stanowczości, ale jednocześnie nie wyraziła tego niezadowolenia na głos.
- Grasz mu, Evandro? Śpiewasz syrenie pieśni? - Wyraz jej twarzy nie zmienił się i wówczas, gdy także przed nią wylądował zdobiony pakunek.
- Jonas to głupiec, Fantine - zawyrokowała, być może decydując się dać spokój synowej. - Ale powinnaś mieć na niego oko, bo to wciąż użyteczny głupiec.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Wprowadzenie Isabelli do rodziny było niemałym wyzwaniem. Wiedział, że jego kuzynostwo przyjmie Lady Selwyn w należyty sposób, traktując jak sojusznika, jak swoją, wszak za kilka miesięcy miała stać się jego żoną i będzie częścią rodu. Urodzi mu dzieci i będzie je wychowywać, a one z dumą nosić będą nazwisko Rosier. Tak mało o niej wiedział, tak wiele pytań nurtowało go, a jeszcze więcej kwestii zastanawiało. Nie mieli okazji do swobodnej rozmowy, na razie wszystko było zbyt świeże. Niemniej jednak, zależało mu na swobodzie między nimi, o co rzecz jasna będzie trudno, mając na uwadze jego ciężki i trudny charakter. Tristan, Evandra, Fantine, Melisande… W zasadzie każdy ze zgromadzonych członków Rodu okazywali życzliwość wobec jego narzeczonej. Byli normalną rodziną i nic dziwnego, że tylko z nimi czuł się normalnie i swobodnie.
Rozmowa o cierpiącym smoku była dla niego wewnętrznie męcząca. Głównie przez myśl, że najodpowiedniejszym byłoby oddanie spraw w dłonie natury i obserwowanie wszystkiego z boku, tak jak powiedział jego drogi kuzyn. Mathieu z jakiegoś powodu nie mógł się z tym pogodzić, nie potrafił zaakceptować faktu, iż tak piękna istota miałaby pożegnać się z żywotem tylko dlatego, że była wyjątkowa. Dla niego każdy smok, bez wyjątku, był wyjątkowym stworzeniem, zasługującym na docenienie.
- Może powinniśmy rozważyć stworzenia Azylu, ewentualne dopuszczenie go do bytu z łagodniejszym gatunkiem, który nie stanowiłby dla niego zagrożenia. – odparł, poprawiając klapę marynarki. Nie miał na myśli konkretnego smoka, ale na myśl przyszła mu Wyspiarki. Była samotna, nadal dochodziła do siebie i przyzwyczajała do nowych warunków. Nie wyglądała na wybitnie agresywną. Skoro i tak mieli skazać młodego smoka na rychłą śmierć, może powinni spróbować tak nietypowego rozwiązania. A co jeśli ona poczuje się lepiej, a on również zacznie zbierać siły do dalszej walki o swój wyjątkowy byt? – Nie zmienię zdania, powinniśmy walczyć o niego za wszelką cenę. Jestem przeciwny eksperymentowaniu, jednak wiem, że jesteśmy w stanie opracować niekonwencjonalne rozwiązanie. – dodał jeszcze. Lepiej nie podejmować ryzyka, jeśli skutki mogły okazać się opłakane. Trzeba walczyć o tego smoka, tak jak o każdego innego. Mieli szansę, przecież do tego właśnie byli stworzeni.
Zdawkowa odpowiedź była… jedyną, na jaką w tym momencie chciał się wysilić. Rozmowa w takim dniu o polityce nie była odpowiednim tematem. Powinni chwilowo odłożyć na bok poważne sprawy, mieli przecież tyle powodów do radości. Tristan doczekał się pierworodnego syna, Mathieu zaręczył się, ich ród rósł w siłę, co było głównym powodem do radości. Polityka mogła wprowadzić w rozmowę napiętą atmosferę, bo zdania były różne i odczucia każdego bywały różne. Tym bardziej, że miejsce obok Mathieu zajmowała Isabella, która powinna czerpać przyjemność z tego spotkania.
Podarki… Mieszkanie z kimś pod jednym dachem sprawiało, że w pewnym momencie znało się nadmiernie potrzeby drugiej osoby. Mathieu niestety nie był mistrzem kupowania prezentów, a w kwestii przygotowania podarków również szło mu fatalnie. Nie miał wyjątkowych zdolności, wszystkie ograniczały się do smoczych kwestii i wszystkim, co związane ze zwierzętami. Każdy z nich mógł mieć co chciał, mieli pieniądze, a wyjątkowe podarki ciężko było utrafić. Niemniej jednak, udało mu się coś upatrzyć dla każdego. Największy problem miał z prezentem dla Isabelli, nie znał jej potrzeb i gustu, więc było to swoistym wyzwaniem.
- Dziękujemy. – odparł, kiedy już prezent od szanownej ciotki wylądował przed nim. Spojrzał ukradkiem na narzeczoną i uśmiechnął się. – Ciotka Adalene jest zielarką, z pewnością przygotowała dla Ciebie coś wyjątkowego. – mruknął, nachylając się w jej stronę. Z pewnością były to prezenty w tym guście, po kobiecie nie spodziewał się nic innego. Nie podobało mu się jedynie to wypytywanie o Morganę. To Isabella była ich gościem, a nie nestorka Rodu Selwyn. – Nadchodzą nowe czasy, Morgana piastuje wysokie stanowisko i prowadzi ród w odpowiednim kierunku. Nie ma chyba sensu roztrząsać tej kwestii i zastanawiać się dlaczego akurat ona… – przeniósł spojrzenie na Lowella, który tak ochoczo podejmował temat z jego narzeczoną. To nie miało znaczenia, najważniejsze, że Selwynowie wrócili na odpowiednią drogę, a ich rody mogły się połączyć.
Prezenty były miłą odskocznią, oderwaniem od rozmów, a Adalene rozpoczęła całą zabawę. Mathieu miał przygotowane pakunki dla każdego ze zgromadzonych, choć wymagało to od niego naprawdę sporo. Z Evanem było najłatwiej, niemowlę dostało od niego przepiękną, zdobioną grzechotkę, która miała umilać mu każdą chwilę. Fantine, Melisande, Evandra i Isabella dostały przepiękne chusty, każda w innym kolorze, podkreślającym urodę właścicielki. W rogu wyszyty był symbol rodu Rosier, a materiał zaczarowany i nasączony zapachem róż. Dla Isabelli miał jeszcze jeden prezent, który wpadł mu w oko dosłownie na ostatnią chwilę, ale zamierzał wręczyć jej go po kolacji. Dla matki – Diane – ręcznie robiony sweter z kaszmiru, wiedział, że jej się spodoba, zawsze mówiła mu przed świętami czego oczekuje od syna. Był jej jedynym dzieckiem i miał zamiar się postarać. Dla ciotek przygotował drobiazgi, symboliczne prezenty, niezbyt kosztowne. Ręcznie robione narzutki, również przesiąknięte zapachem różanym. Dla panów miał przygotowane książki, zgodne z ich zainteresowaniami. Dla Tristana jak co roku, butelkę alkoholu z najwyższej półki i ramkę na fotografię, o którą będzie musiał zadbać sam. Rama była z metalu szlachetnego, z różanym wzorem. Z myślą o fotografii małego Evana oczywiście. Sam niespecjalnie miał możliwość na wykonanie takiej.
- Droga Isabello, cieszę się, że jesteś tu dziś z nami… – Diane, do tej pory milcząca i cicha odezwała się w kierunku przyszłej synowej. Delikatnie uśmiechnęła się do dziewczyny, choć do tej pory obserwowała ją z poważnym wyrazem twarzy, zagadkowym. – [i]Mam nadzieję, że przy Tobie zacznie się częściej uśmiechać.[/b] – dodała jeszcze, delikatnie klepiąc syna po ramieniu. A Mathieu jak zawsze, powstrzymał z trudem wywrócenie oczami. Matki takie właśnie były. Sam odwrócił głowę w stronę swojej narzeczonej.
- Jestem pewien, że Ci się uda. – dopowiedział i uśmiechnął się lekko. Na dobry początek.
Rozmowa o cierpiącym smoku była dla niego wewnętrznie męcząca. Głównie przez myśl, że najodpowiedniejszym byłoby oddanie spraw w dłonie natury i obserwowanie wszystkiego z boku, tak jak powiedział jego drogi kuzyn. Mathieu z jakiegoś powodu nie mógł się z tym pogodzić, nie potrafił zaakceptować faktu, iż tak piękna istota miałaby pożegnać się z żywotem tylko dlatego, że była wyjątkowa. Dla niego każdy smok, bez wyjątku, był wyjątkowym stworzeniem, zasługującym na docenienie.
- Może powinniśmy rozważyć stworzenia Azylu, ewentualne dopuszczenie go do bytu z łagodniejszym gatunkiem, który nie stanowiłby dla niego zagrożenia. – odparł, poprawiając klapę marynarki. Nie miał na myśli konkretnego smoka, ale na myśl przyszła mu Wyspiarki. Była samotna, nadal dochodziła do siebie i przyzwyczajała do nowych warunków. Nie wyglądała na wybitnie agresywną. Skoro i tak mieli skazać młodego smoka na rychłą śmierć, może powinni spróbować tak nietypowego rozwiązania. A co jeśli ona poczuje się lepiej, a on również zacznie zbierać siły do dalszej walki o swój wyjątkowy byt? – Nie zmienię zdania, powinniśmy walczyć o niego za wszelką cenę. Jestem przeciwny eksperymentowaniu, jednak wiem, że jesteśmy w stanie opracować niekonwencjonalne rozwiązanie. – dodał jeszcze. Lepiej nie podejmować ryzyka, jeśli skutki mogły okazać się opłakane. Trzeba walczyć o tego smoka, tak jak o każdego innego. Mieli szansę, przecież do tego właśnie byli stworzeni.
Zdawkowa odpowiedź była… jedyną, na jaką w tym momencie chciał się wysilić. Rozmowa w takim dniu o polityce nie była odpowiednim tematem. Powinni chwilowo odłożyć na bok poważne sprawy, mieli przecież tyle powodów do radości. Tristan doczekał się pierworodnego syna, Mathieu zaręczył się, ich ród rósł w siłę, co było głównym powodem do radości. Polityka mogła wprowadzić w rozmowę napiętą atmosferę, bo zdania były różne i odczucia każdego bywały różne. Tym bardziej, że miejsce obok Mathieu zajmowała Isabella, która powinna czerpać przyjemność z tego spotkania.
Podarki… Mieszkanie z kimś pod jednym dachem sprawiało, że w pewnym momencie znało się nadmiernie potrzeby drugiej osoby. Mathieu niestety nie był mistrzem kupowania prezentów, a w kwestii przygotowania podarków również szło mu fatalnie. Nie miał wyjątkowych zdolności, wszystkie ograniczały się do smoczych kwestii i wszystkim, co związane ze zwierzętami. Każdy z nich mógł mieć co chciał, mieli pieniądze, a wyjątkowe podarki ciężko było utrafić. Niemniej jednak, udało mu się coś upatrzyć dla każdego. Największy problem miał z prezentem dla Isabelli, nie znał jej potrzeb i gustu, więc było to swoistym wyzwaniem.
- Dziękujemy. – odparł, kiedy już prezent od szanownej ciotki wylądował przed nim. Spojrzał ukradkiem na narzeczoną i uśmiechnął się. – Ciotka Adalene jest zielarką, z pewnością przygotowała dla Ciebie coś wyjątkowego. – mruknął, nachylając się w jej stronę. Z pewnością były to prezenty w tym guście, po kobiecie nie spodziewał się nic innego. Nie podobało mu się jedynie to wypytywanie o Morganę. To Isabella była ich gościem, a nie nestorka Rodu Selwyn. – Nadchodzą nowe czasy, Morgana piastuje wysokie stanowisko i prowadzi ród w odpowiednim kierunku. Nie ma chyba sensu roztrząsać tej kwestii i zastanawiać się dlaczego akurat ona… – przeniósł spojrzenie na Lowella, który tak ochoczo podejmował temat z jego narzeczoną. To nie miało znaczenia, najważniejsze, że Selwynowie wrócili na odpowiednią drogę, a ich rody mogły się połączyć.
Prezenty były miłą odskocznią, oderwaniem od rozmów, a Adalene rozpoczęła całą zabawę. Mathieu miał przygotowane pakunki dla każdego ze zgromadzonych, choć wymagało to od niego naprawdę sporo. Z Evanem było najłatwiej, niemowlę dostało od niego przepiękną, zdobioną grzechotkę, która miała umilać mu każdą chwilę. Fantine, Melisande, Evandra i Isabella dostały przepiękne chusty, każda w innym kolorze, podkreślającym urodę właścicielki. W rogu wyszyty był symbol rodu Rosier, a materiał zaczarowany i nasączony zapachem róż. Dla Isabelli miał jeszcze jeden prezent, który wpadł mu w oko dosłownie na ostatnią chwilę, ale zamierzał wręczyć jej go po kolacji. Dla matki – Diane – ręcznie robiony sweter z kaszmiru, wiedział, że jej się spodoba, zawsze mówiła mu przed świętami czego oczekuje od syna. Był jej jedynym dzieckiem i miał zamiar się postarać. Dla ciotek przygotował drobiazgi, symboliczne prezenty, niezbyt kosztowne. Ręcznie robione narzutki, również przesiąknięte zapachem różanym. Dla panów miał przygotowane książki, zgodne z ich zainteresowaniami. Dla Tristana jak co roku, butelkę alkoholu z najwyższej półki i ramkę na fotografię, o którą będzie musiał zadbać sam. Rama była z metalu szlachetnego, z różanym wzorem. Z myślą o fotografii małego Evana oczywiście. Sam niespecjalnie miał możliwość na wykonanie takiej.
- Droga Isabello, cieszę się, że jesteś tu dziś z nami… – Diane, do tej pory milcząca i cicha odezwała się w kierunku przyszłej synowej. Delikatnie uśmiechnęła się do dziewczyny, choć do tej pory obserwowała ją z poważnym wyrazem twarzy, zagadkowym. – [i]Mam nadzieję, że przy Tobie zacznie się częściej uśmiechać.[/b] – dodała jeszcze, delikatnie klepiąc syna po ramieniu. A Mathieu jak zawsze, powstrzymał z trudem wywrócenie oczami. Matki takie właśnie były. Sam odwrócił głowę w stronę swojej narzeczonej.
- Jestem pewien, że Ci się uda. – dopowiedział i uśmiechnął się lekko. Na dobry początek.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.06.20 12:23, w całości zmieniany 1 raz
Chociaż ostatnie wydarzenia sprawiły, że musiała z jeszcze większą ostrożnością pilnować tego, jak postrzegali ją inni, to tego wieczoru nie przywdziewała żadnej z masek; nie czuła takiej potrzeby – znajdowała się wyłącznie wśród ludzi darzonych zaufaniem, od miesięcy będących dla niej wsparciem: nawet, a może zwłaszcza wtedy, gdy tego wsparcia mocno potrzebowała, powracając do zdrowia po najtrudniejszej do tej pory walce z okrucieństwem serpentyny. Isabella była jedyną, z którą dzieliła pewien dystans, wierzyła jednak, że nie był to dystans nieprzekraczalny – a życzliwość, z jaką zwracała się do przyszłej lady Rosier, nie miała w sobie nic z wymuszonej konwenansami uprzejmości. Znała co prawda znaczenie sojuszu mającego spoić wkrótce ich rody, i rozumiała jego istotność – jako żona świeżo mianowanego nestora musiała go rozumieć – ale ilekroć jej spojrzenie zahaczało o jasną twarz Isabelli, budziły się w niej uczucia raczej nostalgiczne; żałowała, że nie miały okazji porozmawiać wcześniej – szczerze i na osobności, nadrabiając minione lata – ale jednocześnie miała nadzieję, że wkrótce się to zmieni. Ich szkolna znajomość nie zakończyła się wszak sporem, nie było między nimi żadnego zatargu; a więzy poluźnione naturalnie przez czas dało się spokojnie zacieśnić ponownie.
Przeniosła spojrzenie na Tristana, być może w pewien sposób przyciągnięta jego wzrokiem, na sekundę zatrzymanym na jej twarzy; uśmiechnęła się lekko, wyłapując w jego słowach zawoalowany komplement. – Bez wątpliwości będziesz mieć ku temu niejedną okazję – odpowiedziała Isabelli, odwracając się w jej stronę; dziś była w Chateau Rose gościem, ale wkrótce – tuż po ślubie – miała stać się jego mieszkańcem. Była ciekawa, jak lady Selwyn czuła się z tą myślą; czy nie przytłaczały ją pokładane w niej nadzieje? Czy drzemiący w ciele temperament nie namawiał jej po cichu do ucieczki? – Razem z Isabellą uczęszczałyśmy w podobnym czasie do Hogwartu, obie nosiłyśmy barwy Slytherinu – odpowiedziała na uwagę Tristana, wyjaśniając – poniekąd – relacje, które łączyły ją z narzeczoną Mathieu, ale nie zagłębiając się zbytnio w szczegóły i wspomnienia; być może zabarwione sentymentem dla nich obu, ale u reszty mogące budzić znużenie.
Przysłuchiwała się przez chwilę wymianie zdań między Isabellą a Fantine, później w pełni przenosząc uwagę na temat osłabionego smoka, wysłuchując zarówno słów Tristana, jak i Mathieu; obaj posiadali szeroką wiedzę na temat gatunku, a chociaż ocenie Tristana ufała nieco bardziej, poczuła milczące ukłucie wdzięczności, słysząc upór w głosie młodszego z Rosierów. Mimo że przeciwieństwie do nich, nie wychowała się wśród smoków, pierwsze kroki w rezerwacie stawiając stosunkowo niedawno, to pokochała te niezwykłe stworzenia niemal od razu. Być może miało to jakiś odległy związek ze smoczym cmentarzyskiem, rozciągającym się na terenach jej rodzinnej wyspy Wight, w każdym razie – myśl o skazaniu jednego ze smoków na pewną śmierć budziła w niej smutek. – Jakakolwiek terapia, zwłaszcza miksturami o zmodyfikowanej recepturze, musiałaby być poprzedzona dokładnymi badaniami – przyznała ostrożnie, Tristan i Mathieu mieli oczywiście rację: eksperymentowanie na żywej bestii, pomimo wszystkich niewiadomych, ocierało się o okrucieństwo. – Moglibyśmy się skontaktować z alchemikami z zagranicznych rezerwatów, być może przypadek Azaela nie jest odosobniony. – Zwrócenie się o pomoc do Peak District nie wchodziło w grę, nie mogli już ufać Greengrassom. – Warto rozważyć wszystkie opcje, nim podejmiecie ostateczną decyzję – dodała, samej nie przychylając się do żadnej z możliwości. W kwestii alchemii zarówno ona, jak i Fantine, mogły służyć radą, nie było to jednak jej miejsce do wydawania osądów odnośnie tego, co dla dorastającego smoka było najlepsze.
Temat polityki zdawał się urwać nim na dobre się zaczął, wyglądało jednak na to, że lord Lowell nie miał zamiaru tak szybko dać Isabelli wytchnąć; Evandra odrobinę jej współczuła, lecz wsłuchiwała się w jej odpowiedzi z zainteresowaniem, samej się nie wtrącając. Zresztą – nie było to konieczne, bo wyglądało na to, że Mathieu poczuł się w obowiązku by wesprzeć przyszłą małżonkę; rzuciła im obojgu ciepłe spojrzenie, powściągając ciekawość – i skrywając lekki uśmiech za przytkniętym do warg kieliszkiem szampana.
Nie spodziewała się, że tak szybko przejdą do wzajemnego obdarowywania się prezentami, nie zaprotestowała jednak, kiedy lady Adalene entuzjastycznie posłała w ich kierunku przygotowane przez siebie pakunki. Wygłaszanie słów podziękowania z drugiego końca stołu, nagle zdecydowanie ożywionego, nie byłoby zbyt wygodne, zachowała więc w pamięci, żeby złożyć je po kolacji. Póki co jej uwagę wciąż absorbowała zresztą Cedrina, mierząc ją spojrzeniem równie surowym, co zazwyczaj, niezawodnie budzącym u Evandry cichy dyskomfort, związany z niesłabnącym poczuciem, że każde jej słowo i decyzja były poddawane ocenie. Starała się nie dać jednak tego po sobie poznać. – Tak, Evan bardzo lubi zasypiać przy dźwiękach harfy. Światło księżyca zdaje się być jego ulubionym – odpowiedziała, wciąż się uśmiechając, ale zastanawiając się też, dokąd zaprowadzić ją miały te pytania. Czy lady Rosier okazywała swoją dezaprobatę? Trudno było jej to stwierdzić; zdawała sobie sprawę ze zdziwienia, jakie mogła budzić jej decyzja o pozostawieniu kołyski w swoich komnatach, prawda była jednak taka, że dziecięcy płacz zakłócał jej spokój w sposób łagodniejszy, niż robiłaby to przejmująca cisza, oznaczająca, że jej syna nie było w pobliżu.
Podziękowała Mathieu za podarek, w imieniu zarówno swoim, jak i Evana; chusta była piękna w wykonaniu i detalach, była też przekonana, że grzechotka już niedługo sprawi synowi wiele radości. Prezenty, które przygotowała sama, nie kosztowały majątku, a mieszkańców Chateau Rose mogła nazywać rodziną od stosunkowo niedawna, ale zamówione przedmioty wybierała starannie, mając nadzieję nadać im osobistego wydźwięku. Tristan miał otrzymać od niej magiczny zegarek, przyozdobiony różanym grawerunkiem, oprócz symbolizujących poszczególne godziny cyfr, posiadający również podziałkę z kierunkami świata i dodatkową wskazówkę, mającą zawsze bezpiecznie kierować właściciela do domu (kiedy go wybierała, myślała szczególnie o Syrenim Lamencie – i wszystkich innych niebezpiecznych wyprawach, na które miał się jeszcze udać); dla Mathieu zamówiła parę starannie wykonanych (lecz wciąż solidnych) rękawic ze smoczej skóry, przyozdobionych rodowym symbolem – i, z myślą o anomaliach, chroniących nie tylko przed ogniem, ale i wilgocią; prezentem Fantine był zestaw pędzli o rzeźbionych we florystyczne wzory rączkach, których włosie przeplatane było włosami syren – podobno wspomagających natchnienie artysty, którzy je dzierżył; w paczce Melisande znalazła się uszyta na miarę peleryna z grubego, ale gustownego materiału w rodowych barwach, chroniąca zarówno przed ciepłem, chłodem, jak i deszczem, idealnie nadająca się do wędrówek po rezerwacie. Nad podarkiem dla Isabelle zastanawiała się najdłużej, nie widziały się od lat – nie była więc pewna, czy młodzieńcze pasje lady Selwyn przetrwały próbę czasu; ostatecznie postawiła więc na symbolikę i subtelne (czy przedwczesne?) powitanie jej w rodzinie, prezentując jej delikatną broszkę z kwiatem róży pośrodku i kolcami na obręczy, która mogła służyć do spięcia podróżnej peleryny lub stanowić ozdobę eleganckiej sukienki, w zależności od decyzji noszącej ją lady. Pozostali członkowie rodu również otrzymali prezenty w podobnym charakterze, wybrane z mniejszą lub większą ostrożnością – w zależności od zażyłości relacji łączących z nimi Evandrę.
przepraszam, jeśli coś pomieszałam, w razie czego proszę kogoś o naprostowanie czasoprzestrzeni
Przeniosła spojrzenie na Tristana, być może w pewien sposób przyciągnięta jego wzrokiem, na sekundę zatrzymanym na jej twarzy; uśmiechnęła się lekko, wyłapując w jego słowach zawoalowany komplement. – Bez wątpliwości będziesz mieć ku temu niejedną okazję – odpowiedziała Isabelli, odwracając się w jej stronę; dziś była w Chateau Rose gościem, ale wkrótce – tuż po ślubie – miała stać się jego mieszkańcem. Była ciekawa, jak lady Selwyn czuła się z tą myślą; czy nie przytłaczały ją pokładane w niej nadzieje? Czy drzemiący w ciele temperament nie namawiał jej po cichu do ucieczki? – Razem z Isabellą uczęszczałyśmy w podobnym czasie do Hogwartu, obie nosiłyśmy barwy Slytherinu – odpowiedziała na uwagę Tristana, wyjaśniając – poniekąd – relacje, które łączyły ją z narzeczoną Mathieu, ale nie zagłębiając się zbytnio w szczegóły i wspomnienia; być może zabarwione sentymentem dla nich obu, ale u reszty mogące budzić znużenie.
Przysłuchiwała się przez chwilę wymianie zdań między Isabellą a Fantine, później w pełni przenosząc uwagę na temat osłabionego smoka, wysłuchując zarówno słów Tristana, jak i Mathieu; obaj posiadali szeroką wiedzę na temat gatunku, a chociaż ocenie Tristana ufała nieco bardziej, poczuła milczące ukłucie wdzięczności, słysząc upór w głosie młodszego z Rosierów. Mimo że przeciwieństwie do nich, nie wychowała się wśród smoków, pierwsze kroki w rezerwacie stawiając stosunkowo niedawno, to pokochała te niezwykłe stworzenia niemal od razu. Być może miało to jakiś odległy związek ze smoczym cmentarzyskiem, rozciągającym się na terenach jej rodzinnej wyspy Wight, w każdym razie – myśl o skazaniu jednego ze smoków na pewną śmierć budziła w niej smutek. – Jakakolwiek terapia, zwłaszcza miksturami o zmodyfikowanej recepturze, musiałaby być poprzedzona dokładnymi badaniami – przyznała ostrożnie, Tristan i Mathieu mieli oczywiście rację: eksperymentowanie na żywej bestii, pomimo wszystkich niewiadomych, ocierało się o okrucieństwo. – Moglibyśmy się skontaktować z alchemikami z zagranicznych rezerwatów, być może przypadek Azaela nie jest odosobniony. – Zwrócenie się o pomoc do Peak District nie wchodziło w grę, nie mogli już ufać Greengrassom. – Warto rozważyć wszystkie opcje, nim podejmiecie ostateczną decyzję – dodała, samej nie przychylając się do żadnej z możliwości. W kwestii alchemii zarówno ona, jak i Fantine, mogły służyć radą, nie było to jednak jej miejsce do wydawania osądów odnośnie tego, co dla dorastającego smoka było najlepsze.
Temat polityki zdawał się urwać nim na dobre się zaczął, wyglądało jednak na to, że lord Lowell nie miał zamiaru tak szybko dać Isabelli wytchnąć; Evandra odrobinę jej współczuła, lecz wsłuchiwała się w jej odpowiedzi z zainteresowaniem, samej się nie wtrącając. Zresztą – nie było to konieczne, bo wyglądało na to, że Mathieu poczuł się w obowiązku by wesprzeć przyszłą małżonkę; rzuciła im obojgu ciepłe spojrzenie, powściągając ciekawość – i skrywając lekki uśmiech za przytkniętym do warg kieliszkiem szampana.
Nie spodziewała się, że tak szybko przejdą do wzajemnego obdarowywania się prezentami, nie zaprotestowała jednak, kiedy lady Adalene entuzjastycznie posłała w ich kierunku przygotowane przez siebie pakunki. Wygłaszanie słów podziękowania z drugiego końca stołu, nagle zdecydowanie ożywionego, nie byłoby zbyt wygodne, zachowała więc w pamięci, żeby złożyć je po kolacji. Póki co jej uwagę wciąż absorbowała zresztą Cedrina, mierząc ją spojrzeniem równie surowym, co zazwyczaj, niezawodnie budzącym u Evandry cichy dyskomfort, związany z niesłabnącym poczuciem, że każde jej słowo i decyzja były poddawane ocenie. Starała się nie dać jednak tego po sobie poznać. – Tak, Evan bardzo lubi zasypiać przy dźwiękach harfy. Światło księżyca zdaje się być jego ulubionym – odpowiedziała, wciąż się uśmiechając, ale zastanawiając się też, dokąd zaprowadzić ją miały te pytania. Czy lady Rosier okazywała swoją dezaprobatę? Trudno było jej to stwierdzić; zdawała sobie sprawę ze zdziwienia, jakie mogła budzić jej decyzja o pozostawieniu kołyski w swoich komnatach, prawda była jednak taka, że dziecięcy płacz zakłócał jej spokój w sposób łagodniejszy, niż robiłaby to przejmująca cisza, oznaczająca, że jej syna nie było w pobliżu.
Podziękowała Mathieu za podarek, w imieniu zarówno swoim, jak i Evana; chusta była piękna w wykonaniu i detalach, była też przekonana, że grzechotka już niedługo sprawi synowi wiele radości. Prezenty, które przygotowała sama, nie kosztowały majątku, a mieszkańców Chateau Rose mogła nazywać rodziną od stosunkowo niedawna, ale zamówione przedmioty wybierała starannie, mając nadzieję nadać im osobistego wydźwięku. Tristan miał otrzymać od niej magiczny zegarek, przyozdobiony różanym grawerunkiem, oprócz symbolizujących poszczególne godziny cyfr, posiadający również podziałkę z kierunkami świata i dodatkową wskazówkę, mającą zawsze bezpiecznie kierować właściciela do domu (kiedy go wybierała, myślała szczególnie o Syrenim Lamencie – i wszystkich innych niebezpiecznych wyprawach, na które miał się jeszcze udać); dla Mathieu zamówiła parę starannie wykonanych (lecz wciąż solidnych) rękawic ze smoczej skóry, przyozdobionych rodowym symbolem – i, z myślą o anomaliach, chroniących nie tylko przed ogniem, ale i wilgocią; prezentem Fantine był zestaw pędzli o rzeźbionych we florystyczne wzory rączkach, których włosie przeplatane było włosami syren – podobno wspomagających natchnienie artysty, którzy je dzierżył; w paczce Melisande znalazła się uszyta na miarę peleryna z grubego, ale gustownego materiału w rodowych barwach, chroniąca zarówno przed ciepłem, chłodem, jak i deszczem, idealnie nadająca się do wędrówek po rezerwacie. Nad podarkiem dla Isabelle zastanawiała się najdłużej, nie widziały się od lat – nie była więc pewna, czy młodzieńcze pasje lady Selwyn przetrwały próbę czasu; ostatecznie postawiła więc na symbolikę i subtelne (czy przedwczesne?) powitanie jej w rodzinie, prezentując jej delikatną broszkę z kwiatem róży pośrodku i kolcami na obręczy, która mogła służyć do spięcia podróżnej peleryny lub stanowić ozdobę eleganckiej sukienki, w zależności od decyzji noszącej ją lady. Pozostali członkowie rodu również otrzymali prezenty w podobnym charakterze, wybrane z mniejszą lub większą ostrożnością – w zależności od zażyłości relacji łączących z nimi Evandrę.
przepraszam, jeśli coś pomieszałam, w razie czego proszę kogoś o naprostowanie czasoprzestrzeni
różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
– Wierzę ci, panie – odrzekła potulnie, przyjmując zapewnienia Tristana. Zdawało się, że za tymi słowami odnaleźć można było namiastkę trudnej do uchwycenia magii. Kreacja czarodziejskich wręcz ogrodów urastała do rangi świętego symbolu. Tym są róże dla Rosierów, czym płomień dla Selwynów? Przecież o ich czerwieni, o dostojnym pięknie opowiadał jej narzeczony, kiedy rozmawiali pierwszy raz – nieświadomi mających paść wkrótce słów. Odsłaniał przed nią wielkie sekrety ukochanych kwiatów, które wiązały się z domem, które już zawsze przy nim będą, które owijały się łodygami wokół Rosierowego serca. I o tym mówił także jego kuzyn, choć zupełnie różne słowa wypływały spomiędzy jego warg. Bardziej obfite, ale równie dumne. Naprawdę urastało w niej zafascynowanie kwestią bajkowej przyrody zdobiącej potężne mury zamku. Wszyscy zgromadzeni, z którymi mogła dotąd porozmawiać, pozwolili jej uwierzyć, że oto stoi u progu czegoś wyjątkowego. Czy tak właśnie było?
– I dziś nasze drogi znów się zbiegły, droga Evandro, dość niespodziewanie – zauważyła z niepowstrzymanym entuzjazmem, niewidzialnie wyciągając ze swojej pamięci karty nie tak odległej przeszłości, kiedy pod srebrzysto-zielonym herbem odnajdywały się we wspólnej pasji, dzieląc zamiłowanie do kotła, pojmując rolę, którą zostały naznaczone z chwilą narodzin. Choć Isabelli mogło to przychodzić już wtedy o wiele trudniej. Pod koniec nauki Hogwart ogarnęły zmiany, z którymi nie umiała się pogodzić, a które w myśl ciotki miała chwalebnie wyznawać. Idee Morgany męczyły duszę Belli, lecz było coś, co nie pozwalało jej na całkowite oddanie się dzisiejszym sprawom, choć starała się ze wszystkich sił nie objawiać tego. W towarzystwie tylu masek, bo i przecież każdy z arystokratów takową nosił, jedna osłona więcej nie stawała się niczym nadzwyczajnym. Mimo to musiała uważać, bo, po pierwsze, nie znała jeszcze pełnego obrazu własnych uczuć i barwiła go swoimi kolorowymi płomieniami. Po drugie, tu nikt nie był amatorem, czasem wystarczyło uderzyć w odpowiedni punkt, a najtwardsza intryga mogła się pokruszyć. Nie chciała zawodzić nikogo, ale też od oświadczyn minęła ledwo doba, a ona już wkroczyła między różane labirynty, a tam łatwo natrafić na kolce. Czy zgodnie z rozmyślaniami Evandry potrzebowała ucieczki? Zamiast odpowiedzi mogło wybrzmieć pytanie: czy stąd dało się uciec?
Skupiona wsłuchiwała się w słowa smokologów, choć wolała już chyba nie zabierać głosu. To nie były tematy jej bliskie ani łatwe. Mogłaby włączyć się w ten dialog, podłapując odpowiednie punkty, wykorzystać chociażby swoją wiedzę o alchemii, gdy żona nestora zabrała głos, ale wolała pozwolić im na swobodną wymianę swoich spostrzeżeń. Przecież byli specjalistami. Znali smocze sekrety i z pewnością nie potrzebowali jej sugestii. Była wdzięczna Tristanowi, kiedy sprostował jej słowa. Musiała się gdzieś pogubić w tej nieco spornej wymianie zdań. Dokładnie analizowała też słowa Mathieu, ale nie tak do końca po to, by móc lepiej przyjrzeć się sprawie tych biednych stworzeń. Poznawała przecież jego. Mówił zaskakująco dużo. Myślała o głosie, o emocjach wypływających spomiędzy tych tonów, nieprzypadkowo poskładanych znaczeń. Słyszała zdecydowanie, przystawał przy swoich racjach, widząc nadzieję w prostych metodach.
Choć Mathieu postanowił wspomóc Bellę, zanim zdążyła odpowiedzieć na kolejne i dość specyficzne pytania, wolała nie milczeć. Skinęła jednak głową, w geście poparcia dla jego słów. – Lady Morgana jest silną kobietą, niezwykle mądrą i charyzmatyczną. Jestem pewna, że to nie jest przypadek. Naszym tradycjom początek dała również kobieta. Równie odważna – oświadczyła, przywołując bliskie jej sercu legendy. Wierzyła w nie, choć pod broszami płomienia znalazłyby się wyrazy kpiny dla Wendeliny. Jednak to jej podobizna dumnie błyszczała na tak wielu obrazach, to jej historie rozniecały ogień w młodych Selwynach. Dawały też siłę Isabelli. Czy jej rozmówca wątpił w kobiecą moc? Wcześniej zewsząd dolatywały do niej głosy o tym, że w różanej rodzinie damy są ważne, że objawiają siłę i mądrość, że ich jedyna rolą nie jest zdobienie szlachetnych salonów. Że działają. To kłamstwa?
Kiedy przystąpiono do otwierania podarków, poczuła tremę. Nie miała wiele czasu na przygotowania, więc jej prezenty raczej nie były w pełni dedykowane. Poszukiwała swoistego połączenia między goszczącą ją rodziną a krwią salamandrową, bo przecież właśnie na mocy zawartego sojuszu znalazła się tego dnia przy jednym stole z różami. Jako jedyna obca, ale wkrótce swoja. Zadanie okazało się trudne, bo każdy ród wznosił własną dumną wieżę tradycji, a i nie chciała popełnić przykrego błędu, dobrze wiedząc, że zbyt wiele par oczu dziś się jej przyglądało. Broszka od lady Rosier ujęła ogniste serce. Podziękowała w szczerym rozpromienieniu. Z wdzięcznością i dozą zaskoczenia przyjmowała kolejne podarki, domyślając się, że domownicy o planach zaręczynowych wiedzieli już od jakiegoś czasu. Gdzieś głęboko w sobie stłumiła zawiedziony odgłos. Mogłaby przecież stworzyć takie piękne podarki, zadbać o to, by każdy odznaczał się innymi detalami, by przypasował do tego, kto miał być obdarowany. Jednak wciąż chodziło o obce twarze. Chciała objawić swą przyjaźń i jednocześnie nie opowiadać się za banałami. Potrzebowała symboli. Wszystkie powabne róże miały stać się wkrótce jej siostrami. Odważna to była myśl, ale nie umiałaby potraktować ich inaczej (szczególnie tych młodych). Każda kobieta otrzymała od niej piękną złotą szkatułę z motywem salamanadry wygrzewającej się w płomieniach, choć poszczególne egzemplarze prezentowały nieco inny wzór., wykonany misternie, z dbałością o najmniejszy detal. Wnętrze wyściełane było aksamitami. Jeśli miałaby odnaleźć wspólne ogniwo dla obydwu rodów, to poszukiwałaby go w płomieniu. Smoczy ogień i ogień Wendeliny – źródło pożaru pozostawało nieistotne, bo dwa ognie mogły połączyć się w jedną siłę. Isabella miała też dodatkową interpretację dla tych pudełek, choć już zdecydowanie mniej oczywistą, powiązaną z zaufaniem. Wiedziała jednak, że tego wieczoru nikt nie zdoła spojrzeć na nią w ten sposób. Nawet Mathieu. Mężczyznom ofiarowała gustowne fajki z wyrzeźbionymi wzorami bliskimi tym, które znalazły się na pozostałych prezentach. Najmniejszy lord otrzymał własnoręcznie wykonaną przez Selwynównę lalkę z miękkich, przyjemnych materiałów. Przedstawiała smocze stworzenie.
– Dziękuję za ciepłe powitanie, pani – zwróciła się do Diane, nie spodziewając się od niej tego… wsparcia. – Nie wyobrażam sobie, aby mogło być inaczej – dodała, sięgając po dłoń Mathieu. Wkrótce mieli stać się jednością. Salamandra miała grzać się w smoczym płomieniu.
– I dziś nasze drogi znów się zbiegły, droga Evandro, dość niespodziewanie – zauważyła z niepowstrzymanym entuzjazmem, niewidzialnie wyciągając ze swojej pamięci karty nie tak odległej przeszłości, kiedy pod srebrzysto-zielonym herbem odnajdywały się we wspólnej pasji, dzieląc zamiłowanie do kotła, pojmując rolę, którą zostały naznaczone z chwilą narodzin. Choć Isabelli mogło to przychodzić już wtedy o wiele trudniej. Pod koniec nauki Hogwart ogarnęły zmiany, z którymi nie umiała się pogodzić, a które w myśl ciotki miała chwalebnie wyznawać. Idee Morgany męczyły duszę Belli, lecz było coś, co nie pozwalało jej na całkowite oddanie się dzisiejszym sprawom, choć starała się ze wszystkich sił nie objawiać tego. W towarzystwie tylu masek, bo i przecież każdy z arystokratów takową nosił, jedna osłona więcej nie stawała się niczym nadzwyczajnym. Mimo to musiała uważać, bo, po pierwsze, nie znała jeszcze pełnego obrazu własnych uczuć i barwiła go swoimi kolorowymi płomieniami. Po drugie, tu nikt nie był amatorem, czasem wystarczyło uderzyć w odpowiedni punkt, a najtwardsza intryga mogła się pokruszyć. Nie chciała zawodzić nikogo, ale też od oświadczyn minęła ledwo doba, a ona już wkroczyła między różane labirynty, a tam łatwo natrafić na kolce. Czy zgodnie z rozmyślaniami Evandry potrzebowała ucieczki? Zamiast odpowiedzi mogło wybrzmieć pytanie: czy stąd dało się uciec?
Skupiona wsłuchiwała się w słowa smokologów, choć wolała już chyba nie zabierać głosu. To nie były tematy jej bliskie ani łatwe. Mogłaby włączyć się w ten dialog, podłapując odpowiednie punkty, wykorzystać chociażby swoją wiedzę o alchemii, gdy żona nestora zabrała głos, ale wolała pozwolić im na swobodną wymianę swoich spostrzeżeń. Przecież byli specjalistami. Znali smocze sekrety i z pewnością nie potrzebowali jej sugestii. Była wdzięczna Tristanowi, kiedy sprostował jej słowa. Musiała się gdzieś pogubić w tej nieco spornej wymianie zdań. Dokładnie analizowała też słowa Mathieu, ale nie tak do końca po to, by móc lepiej przyjrzeć się sprawie tych biednych stworzeń. Poznawała przecież jego. Mówił zaskakująco dużo. Myślała o głosie, o emocjach wypływających spomiędzy tych tonów, nieprzypadkowo poskładanych znaczeń. Słyszała zdecydowanie, przystawał przy swoich racjach, widząc nadzieję w prostych metodach.
Choć Mathieu postanowił wspomóc Bellę, zanim zdążyła odpowiedzieć na kolejne i dość specyficzne pytania, wolała nie milczeć. Skinęła jednak głową, w geście poparcia dla jego słów. – Lady Morgana jest silną kobietą, niezwykle mądrą i charyzmatyczną. Jestem pewna, że to nie jest przypadek. Naszym tradycjom początek dała również kobieta. Równie odważna – oświadczyła, przywołując bliskie jej sercu legendy. Wierzyła w nie, choć pod broszami płomienia znalazłyby się wyrazy kpiny dla Wendeliny. Jednak to jej podobizna dumnie błyszczała na tak wielu obrazach, to jej historie rozniecały ogień w młodych Selwynach. Dawały też siłę Isabelli. Czy jej rozmówca wątpił w kobiecą moc? Wcześniej zewsząd dolatywały do niej głosy o tym, że w różanej rodzinie damy są ważne, że objawiają siłę i mądrość, że ich jedyna rolą nie jest zdobienie szlachetnych salonów. Że działają. To kłamstwa?
Kiedy przystąpiono do otwierania podarków, poczuła tremę. Nie miała wiele czasu na przygotowania, więc jej prezenty raczej nie były w pełni dedykowane. Poszukiwała swoistego połączenia między goszczącą ją rodziną a krwią salamandrową, bo przecież właśnie na mocy zawartego sojuszu znalazła się tego dnia przy jednym stole z różami. Jako jedyna obca, ale wkrótce swoja. Zadanie okazało się trudne, bo każdy ród wznosił własną dumną wieżę tradycji, a i nie chciała popełnić przykrego błędu, dobrze wiedząc, że zbyt wiele par oczu dziś się jej przyglądało. Broszka od lady Rosier ujęła ogniste serce. Podziękowała w szczerym rozpromienieniu. Z wdzięcznością i dozą zaskoczenia przyjmowała kolejne podarki, domyślając się, że domownicy o planach zaręczynowych wiedzieli już od jakiegoś czasu. Gdzieś głęboko w sobie stłumiła zawiedziony odgłos. Mogłaby przecież stworzyć takie piękne podarki, zadbać o to, by każdy odznaczał się innymi detalami, by przypasował do tego, kto miał być obdarowany. Jednak wciąż chodziło o obce twarze. Chciała objawić swą przyjaźń i jednocześnie nie opowiadać się za banałami. Potrzebowała symboli. Wszystkie powabne róże miały stać się wkrótce jej siostrami. Odważna to była myśl, ale nie umiałaby potraktować ich inaczej (szczególnie tych młodych). Każda kobieta otrzymała od niej piękną złotą szkatułę z motywem salamanadry wygrzewającej się w płomieniach, choć poszczególne egzemplarze prezentowały nieco inny wzór., wykonany misternie, z dbałością o najmniejszy detal. Wnętrze wyściełane było aksamitami. Jeśli miałaby odnaleźć wspólne ogniwo dla obydwu rodów, to poszukiwałaby go w płomieniu. Smoczy ogień i ogień Wendeliny – źródło pożaru pozostawało nieistotne, bo dwa ognie mogły połączyć się w jedną siłę. Isabella miała też dodatkową interpretację dla tych pudełek, choć już zdecydowanie mniej oczywistą, powiązaną z zaufaniem. Wiedziała jednak, że tego wieczoru nikt nie zdoła spojrzeć na nią w ten sposób. Nawet Mathieu. Mężczyznom ofiarowała gustowne fajki z wyrzeźbionymi wzorami bliskimi tym, które znalazły się na pozostałych prezentach. Najmniejszy lord otrzymał własnoręcznie wykonaną przez Selwynównę lalkę z miękkich, przyjemnych materiałów. Przedstawiała smocze stworzenie.
– Dziękuję za ciepłe powitanie, pani – zwróciła się do Diane, nie spodziewając się od niej tego… wsparcia. – Nie wyobrażam sobie, aby mogło być inaczej – dodała, sięgając po dłoń Mathieu. Wkrótce mieli stać się jednością. Salamandra miała grzać się w smoczym płomieniu.
Uśmiechnęła się rozmarzona, wracając myślami do wielu chwil spędzonych w królewskich ogrodach Chateau Rose, kiedy ich niezwykłe piękno, tak jak wspominał Tristan, samo układało w jego myślach słowa w poematy i kierowało węgielkiem Fantine po pergaminie; była ciekawa, czy lady Selwyn podzielała zamiłowanie do sztuki, nie tylko jako widz, ale i twórca. Zdążyły się już poznać, zamienić kilka słów, ale wciąż Róża nie wiedziała o tej dziewczynie zbyt wiele i pozostawała dlań zagadką.
- Mniej niż dwa tygodnie temu los splótł nasze ścieżki w Wieży astrologów w Londynie. Spędziłyśmy urocze popołudnie odkrywając sekrety gwiazd - wyjaśniła Tristanowi okoliczności początku tej krótkiej znajomości; nie było wcześniej czasu, by mu o tym opowiedzieć, miała świadomość jak w chwili obecnie jest zajętymi obowiązkami nestora i zarządcy rezerwatu. Jeszcze wcześniej, rzecz jasna, kojarzyła to nazwisko, tę twarz, mijały się na salonach i przyjęciach, wymieniając lakoniczne uprzejmości, lecz dzielące ich rodziny waśnie nie pozwalały na nic więcej. Zawiesiła zainteresowane spojrzenie na twarzy Evandry, kiedy wspomniała o latach szkolnych i dzielonych barwach Slytherinu, obiecując sobie, że przy najbliższej okazji do zaufanej rozmowy, zapyta o więcej szczegółów i czy za posłaniem panny Lestrange do szkoły magii w Wielkiej Brytanii, zamiast Instytutu Magii Beauxbatons, kryło się więcej powodów niźli jej kruche zdrowie i pragnienie, by w razie wypadku była blisko rodziny.
- Oczywiście, masz rację, miałam jednak na myśli bardzo subtelne i sprawdzone wcześniej zmiany, z pewnością nie głównych składników – odpowiedziała spokojnie, zachowując pogodny wyraz twarz, choć miała ochotę, by się skrzywić; od długich miesięcy spędzała tak wiele czasu w rodzinnym rezerwacie, przygotowując mikstury zarówno dla smoków, jak i pracowników, pod okiem doświadczonego i zaufanego alchemika, który służył tam od dziesiątek lat, a nie mogła oprzeć się wrażeniu, że wciąż traktowana jest niepoważnie, choć jej umiejętności i talenta alchemiczne były nie mniejsze od Evandry, która przez stan brzemienny w ostatnim czasie w rezerwacie była nieobecna. Pokiwała jedynie głową, zgadzając się z tym, że kontakt z zagranicznymi rezerwatami to dobry pomysł i nie miała śmiałości, by wtrącać się dalej w rozmowę; decyzja należała wszak do doświadczonych smokologów, Tristana i Mathieu.
Przysłuchiwała się z ciekawością wymianie zdań pomiędzy wujem Lowellem, a Isabellą, ciekawa jak uda się jej wybrnąć. Czy jako lady Selwyn, szczycąca się niegasnącym płomieniem w sercu, potrafiła z równym wdziękiem stąpać po rozgrzanych węglach trudnej konwersacji?
- Historia zna przecież przypadki utalentowanych i silnych kobiet, budzących grozę i szacunek, czyż nasza przodkini Mahaut nie jest tego doskonałym przykładem? – odezwała się w pewnej chwili, dbając o to, by zabrzmieć grzecznie i uprzejmie; ją samą także dziwił wybór lady Morgany na głowę rodziny Selwyn, jednakże winni byli mieć w pamięci podobne wyjątki. Czy nowa nestorka okaże się podobnym? Nie wierzyła, by mogła pochwalić się podobną mocą i umiejętnościami co legendarna Mahaut, lecz jej płeć nie skazywała ich na straty – zwłaszcza, że już na początku Morgana wykazała się po stokroć większym rozsądkiem niż wszyscy mężczyźni z jej rodziny razem wzięci. Oby lady Isabella okazała się doń podobna.
- Oczywiście, ciociu, z przyjemnością – zgodziła się chętnie, lubiąc chwalić się podarkami od adoratorów; propozycja wymiany prezentami rozproszyła poczucie urazy i na nowo wprawiła Fanny w świąteczny i dobry nastrój. Uśmiechnęła się promiennie i z radością przyjmowała podarki – każdy był wyjątkowy i od serca, a od rodziny nie pragnęła niczego więcej. Powąchała mieszankę ziół od cioci Adalene, chwaląc ich upajający zapach, zaś jedwabną chustą od Mathieu otuliła na kilka chwil wątłe ramiona i podkreśliła, że jej barwa będzie pasowała do koloru oczu. W prawdziwy zachwyt wprawiły ją pędzle od Evandry, a ponieważ siedziała tuż obok, ucałowała bratową w policzek, dziękując za tak trafiony prezent.
Uwielbiała być obdarowywana, ale nie mniej lubiła sprawiać przyjemność swoim bliskim. Do świąt Bożego Narodzenia przygotowywała się z odpowiednim wyprzedzeniem i wyjątkowo starannie; Ci, którzy siedzieli z nią przy stole, mieli właściwie wszystko, czego zapragnęli, dlatego niełatwo było wybrać dlań odpowiedni podarek. Dla Tristana i Evandry przygotowała coś - jak sądziła - wyjątkowego. Szarpnęła różdżką i w powietrzu zmaterializowały się dwa obrazy w szczerozłotych, zdobionych w rzeźbione róże ramach. Na jednym z nich jawiła się sama Evandra z Evanem w ramionach, z różą wplecioną we włosy, uśmiechnięta i radosna; na drugim zaś namalowano Tristana w eleganckiej szacie czarodzieja i z pierścieniem nestora na palcu. Nad obrazami tymi spędziła długie godziny, wspinając się na wyżyny własnego talentu i umiejętności, by uchwycić ich urodę i charyzmę w jak najbardziej realistyczny i ujmujący sposób. Obrazy zaczarowano - namalowane nań postaci mogły przemieszczać się pomiędzy swoimi ramami. Dla Tristana, rzecz jasna, przeznaczony był malunek małżonki i pierworodnego syna. Starsza siostra otrzymała od Fantine skrojoną na miarę, elegancką suknię, której materia przypominała lśniące smocze łuski, zaś materiał po uniesieniu rąk przywodził na myśl ich skrzydła. Mathieu odnalazł w swoim pakunku oprawioną w smoczą skórę księgę traktującą o najrzadszych i najciekawszych gatunkach tych stworzeń z całego świata oraz spinki do mankietów z lśniącymi rubinami. Ukochana matka otrzymała od najmłodszej córki specyfiki do dbania o urodę sprowadzane prosto z Francji oraz flakon wyjątkowych, bo nuty zapachowe wybierała przy pomocy specjalisty ona sama, perfum, w których - rzecz jasna - dominował zapach róż, lecz w towarzystwie woni jeżyn i innych niebanalnych nut. Dla cioteczki Adalene, utalentowanej zielarki, przygotowała kwiat róży od szklaną kopułą, lewitujący i emanujący delikatnym światłem nawet w ciemnościach, który miał zwiędnąć dopiero, gdy zwiędnie i miłość do nich samych - a więc nigdy. Wybieranie podarków dla pozostałych członków rodziny było dla Fantine niemałą przyjemnością, musiała jednak przyznać, że lady Isabella okazałą się dlań najtrudniejsza - krótko i słabo się przecież znały, o jej obecności na ich świątecznej kolacji dowiedziała się niedawno, miała mało czasu. Zdecydowała się więc skorzystać z tego, co już o niej wiedziała - o rodzącej się fascynacji ciałami niebieskimi i astrologią. Podarowała lady Selwyn pozytywkę, która po nakręceniu, nie tylko grała melodię, ale i wyczarowywała pod sufitem nieboskłon i układ słoneczny. Planety poruszały się po swoich orbitach leniwie, zaś słońce emanowało przyjemnym ciepłem. Miała nadzieję, że wszystkim przypadną do gustu podarki.
Przysłuchując się to wymianie zdań pomiędzy Evandrą, a lady Cedriną, później lady Diane a Isabellą, nie mogła powstrzymać się od wątpliwości, czy jej przyszła teściowa obdarzy ją szczerą sympatią, czy może też będzie poddawana surowej ocenie i nieustannie obserwowana?
Poruszyła się, kiedy lady Cedrina przeniosła swoją uwagę na nią samą.
- Oczywiście, pani matko - zgodziła się potulnie, biorąc sobie do serca słowa matki; było niemal pewne, że po nich zacznie patrzeć na Jonasa Avery nieco inaczej, bardziej krytycznie, ze zdaniem Cedriny liczyła się niemal na równi co z Tristanem, jej słowa były dlań świętością - a ona sama ogromnym autorytetem i wzorem do naśladowania. - Dziś rano przysłał zaproszenie na niewielki kulig w Ludlow jeszcze przed nowym rokiem, to może być ku temu dobra okazja - odezwała się ostrożnie, badając spojrzeniem reakcję matki.
- Mniej niż dwa tygodnie temu los splótł nasze ścieżki w Wieży astrologów w Londynie. Spędziłyśmy urocze popołudnie odkrywając sekrety gwiazd - wyjaśniła Tristanowi okoliczności początku tej krótkiej znajomości; nie było wcześniej czasu, by mu o tym opowiedzieć, miała świadomość jak w chwili obecnie jest zajętymi obowiązkami nestora i zarządcy rezerwatu. Jeszcze wcześniej, rzecz jasna, kojarzyła to nazwisko, tę twarz, mijały się na salonach i przyjęciach, wymieniając lakoniczne uprzejmości, lecz dzielące ich rodziny waśnie nie pozwalały na nic więcej. Zawiesiła zainteresowane spojrzenie na twarzy Evandry, kiedy wspomniała o latach szkolnych i dzielonych barwach Slytherinu, obiecując sobie, że przy najbliższej okazji do zaufanej rozmowy, zapyta o więcej szczegółów i czy za posłaniem panny Lestrange do szkoły magii w Wielkiej Brytanii, zamiast Instytutu Magii Beauxbatons, kryło się więcej powodów niźli jej kruche zdrowie i pragnienie, by w razie wypadku była blisko rodziny.
- Oczywiście, masz rację, miałam jednak na myśli bardzo subtelne i sprawdzone wcześniej zmiany, z pewnością nie głównych składników – odpowiedziała spokojnie, zachowując pogodny wyraz twarz, choć miała ochotę, by się skrzywić; od długich miesięcy spędzała tak wiele czasu w rodzinnym rezerwacie, przygotowując mikstury zarówno dla smoków, jak i pracowników, pod okiem doświadczonego i zaufanego alchemika, który służył tam od dziesiątek lat, a nie mogła oprzeć się wrażeniu, że wciąż traktowana jest niepoważnie, choć jej umiejętności i talenta alchemiczne były nie mniejsze od Evandry, która przez stan brzemienny w ostatnim czasie w rezerwacie była nieobecna. Pokiwała jedynie głową, zgadzając się z tym, że kontakt z zagranicznymi rezerwatami to dobry pomysł i nie miała śmiałości, by wtrącać się dalej w rozmowę; decyzja należała wszak do doświadczonych smokologów, Tristana i Mathieu.
Przysłuchiwała się z ciekawością wymianie zdań pomiędzy wujem Lowellem, a Isabellą, ciekawa jak uda się jej wybrnąć. Czy jako lady Selwyn, szczycąca się niegasnącym płomieniem w sercu, potrafiła z równym wdziękiem stąpać po rozgrzanych węglach trudnej konwersacji?
- Historia zna przecież przypadki utalentowanych i silnych kobiet, budzących grozę i szacunek, czyż nasza przodkini Mahaut nie jest tego doskonałym przykładem? – odezwała się w pewnej chwili, dbając o to, by zabrzmieć grzecznie i uprzejmie; ją samą także dziwił wybór lady Morgany na głowę rodziny Selwyn, jednakże winni byli mieć w pamięci podobne wyjątki. Czy nowa nestorka okaże się podobnym? Nie wierzyła, by mogła pochwalić się podobną mocą i umiejętnościami co legendarna Mahaut, lecz jej płeć nie skazywała ich na straty – zwłaszcza, że już na początku Morgana wykazała się po stokroć większym rozsądkiem niż wszyscy mężczyźni z jej rodziny razem wzięci. Oby lady Isabella okazała się doń podobna.
- Oczywiście, ciociu, z przyjemnością – zgodziła się chętnie, lubiąc chwalić się podarkami od adoratorów; propozycja wymiany prezentami rozproszyła poczucie urazy i na nowo wprawiła Fanny w świąteczny i dobry nastrój. Uśmiechnęła się promiennie i z radością przyjmowała podarki – każdy był wyjątkowy i od serca, a od rodziny nie pragnęła niczego więcej. Powąchała mieszankę ziół od cioci Adalene, chwaląc ich upajający zapach, zaś jedwabną chustą od Mathieu otuliła na kilka chwil wątłe ramiona i podkreśliła, że jej barwa będzie pasowała do koloru oczu. W prawdziwy zachwyt wprawiły ją pędzle od Evandry, a ponieważ siedziała tuż obok, ucałowała bratową w policzek, dziękując za tak trafiony prezent.
Uwielbiała być obdarowywana, ale nie mniej lubiła sprawiać przyjemność swoim bliskim. Do świąt Bożego Narodzenia przygotowywała się z odpowiednim wyprzedzeniem i wyjątkowo starannie; Ci, którzy siedzieli z nią przy stole, mieli właściwie wszystko, czego zapragnęli, dlatego niełatwo było wybrać dlań odpowiedni podarek. Dla Tristana i Evandry przygotowała coś - jak sądziła - wyjątkowego. Szarpnęła różdżką i w powietrzu zmaterializowały się dwa obrazy w szczerozłotych, zdobionych w rzeźbione róże ramach. Na jednym z nich jawiła się sama Evandra z Evanem w ramionach, z różą wplecioną we włosy, uśmiechnięta i radosna; na drugim zaś namalowano Tristana w eleganckiej szacie czarodzieja i z pierścieniem nestora na palcu. Nad obrazami tymi spędziła długie godziny, wspinając się na wyżyny własnego talentu i umiejętności, by uchwycić ich urodę i charyzmę w jak najbardziej realistyczny i ujmujący sposób. Obrazy zaczarowano - namalowane nań postaci mogły przemieszczać się pomiędzy swoimi ramami. Dla Tristana, rzecz jasna, przeznaczony był malunek małżonki i pierworodnego syna. Starsza siostra otrzymała od Fantine skrojoną na miarę, elegancką suknię, której materia przypominała lśniące smocze łuski, zaś materiał po uniesieniu rąk przywodził na myśl ich skrzydła. Mathieu odnalazł w swoim pakunku oprawioną w smoczą skórę księgę traktującą o najrzadszych i najciekawszych gatunkach tych stworzeń z całego świata oraz spinki do mankietów z lśniącymi rubinami. Ukochana matka otrzymała od najmłodszej córki specyfiki do dbania o urodę sprowadzane prosto z Francji oraz flakon wyjątkowych, bo nuty zapachowe wybierała przy pomocy specjalisty ona sama, perfum, w których - rzecz jasna - dominował zapach róż, lecz w towarzystwie woni jeżyn i innych niebanalnych nut. Dla cioteczki Adalene, utalentowanej zielarki, przygotowała kwiat róży od szklaną kopułą, lewitujący i emanujący delikatnym światłem nawet w ciemnościach, który miał zwiędnąć dopiero, gdy zwiędnie i miłość do nich samych - a więc nigdy. Wybieranie podarków dla pozostałych członków rodziny było dla Fantine niemałą przyjemnością, musiała jednak przyznać, że lady Isabella okazałą się dlań najtrudniejsza - krótko i słabo się przecież znały, o jej obecności na ich świątecznej kolacji dowiedziała się niedawno, miała mało czasu. Zdecydowała się więc skorzystać z tego, co już o niej wiedziała - o rodzącej się fascynacji ciałami niebieskimi i astrologią. Podarowała lady Selwyn pozytywkę, która po nakręceniu, nie tylko grała melodię, ale i wyczarowywała pod sufitem nieboskłon i układ słoneczny. Planety poruszały się po swoich orbitach leniwie, zaś słońce emanowało przyjemnym ciepłem. Miała nadzieję, że wszystkim przypadną do gustu podarki.
Przysłuchując się to wymianie zdań pomiędzy Evandrą, a lady Cedriną, później lady Diane a Isabellą, nie mogła powstrzymać się od wątpliwości, czy jej przyszła teściowa obdarzy ją szczerą sympatią, czy może też będzie poddawana surowej ocenie i nieustannie obserwowana?
Poruszyła się, kiedy lady Cedrina przeniosła swoją uwagę na nią samą.
- Oczywiście, pani matko - zgodziła się potulnie, biorąc sobie do serca słowa matki; było niemal pewne, że po nich zacznie patrzeć na Jonasa Avery nieco inaczej, bardziej krytycznie, ze zdaniem Cedriny liczyła się niemal na równi co z Tristanem, jej słowa były dlań świętością - a ona sama ogromnym autorytetem i wzorem do naśladowania. - Dziś rano przysłał zaproszenie na niewielki kulig w Ludlow jeszcze przed nowym rokiem, to może być ku temu dobra okazja - odezwała się ostrożnie, badając spojrzeniem reakcję matki.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Trzymając w dłoni kieliszek szampana i sięgając jego zawartości powolnym gestem zastanawiał się nad słowami swojego kuzyna, stworzenie Azylu - czy to mogło mieć szansę powodzenia? Wyodrębnionego fragmentu rezerwatu, w którym będą przechowywać smoki, które nie mogą z różnych względów pojawić się między innymi. Coś na kształt azylu otrzymał ich jedyny wodny smok, ale czy mieli dość miejsca, ludzi, by pozwolić sobie na podobne pawilony dla każdego okazu odrębnie? Zastanawiał się nad terrariami, zmianami, jakie mogłyby ewentualnie w nich zajść; to tam aktualnie izolowane były smoki - czy miały złe warunki? Brakowało im słońca, światła, przestrzeni, to z pewnością. Rozumiał Mathieu i jego troskę o małe smoczę, wszyscy tutaj ją odczuwali. I wszyscy byli zgodni co do tego, że smoku należało pomóc, jeśli się dało. Otwartym pozostawało pytanie - jak to właściwie zrobić, żeby nie zaszkodzić mu eksperymentami.
- Masz na myśli kogoś konkretnego? - zapytał Evandrę, gdy zaproponowała dalszą współpracę; była zdolną alchemiczką, ale jeszcze brakowało jej doświadczenia. Miała jednak słuszność, na recepturę mógł spojrzeć ktoś, kto zjadł zęby na eliksirach wspomagających chore smoki. Była to jednak na tyle wąska specjalizacja, że mogli szukać go ze świecą. - Shon Tza, który pojawił się na konferencji dotyczącej wyspiarki, miał dość dużo do powiedzenia na ten temat. Może mógłbym spróbować się z nim skontaktować. - Jednak w tym celu musiał przekazać wiadomość na drugą stronę globu, czy Azael miał tyle czasu?
Członkowie jego rodziny rozdali sobie prezenty, przyjął butelkę alkoholu od Mathieu, z uśmiechem przyglądając się zdobionej ramce.
- Być może powinniśmy zamówić pierwszy portret Evana - rzucił do żony, z pewnym rozbawieniem, jeszcze nie wyglądał jak młody książę, ale miał zostać wielkim czarodziejem - i może to już czas uświetnić mury Chateau Rose jego wizerunkiem. Skinął głową, dziękując kuzynowi. Podarek od Evandry wywołał na jego twarzy spokojny uśmiech, z jakim delikatnie dotknął jej drobnej, chłodnej dłoni, potrafiąc rozczytać troskliwie intencje żony. Zegarek był piękny - i z pewnością będzie stanowił doskonałe uzupełnienie stroju.
- Misterne wykonanie - pochwalił fajkę, skinąwszy Isabelli głową w podziękowaniu, przyjmując podarek również od niej - na dłużej zatrzymując wzrok w rzeźbionym na drewnie płomieniu. Czy ich połączone ognie miały szansę wzniecić pożar? Wyjątkowe niewątpliwie były również podarki od młodszej siostry, obraz jego żony oddający jej wile piękno musiał zachwycić - i z pewnością zawiśnie na dworze.
- Twój talent nie przestaje się rozwijać, Fantine - pozwolił sobie zauważyć, z uwagą przyglądając się płótnom, by zaraz potem spojrzeć na żonę, której piękno obezwładniało w każdej formie.
- Ależ oczywiście - podjął słowa Evandry, wspominała mu przecież o swojej znajomości z Isabellą już wcześniej. - Czasem zapominam, że moja żona ma w kraju znacznie więcej znajomości ode mnie - zauważył lekko, wciąż w tym samym żartobliwym tonie; sam uczył się we Francji, podobnie jak jego siostry, ominęło go wiele młodzieńczych spotkań. - Zatem interesują cię gwiazdy - podjął słowa Fantine, spoglądając na Isabellę, ciekaw, czy zamierzała zdradzić im o swojej pasji więcej.
Lowell zaś z uwagą taksował twarz Isabelli, wydając się nieco rozbawionym jej słowami - roześmiał się w głos jednak dopiero na słowa swojej bratanicy, Fantine.
- A jej geny wciąż są w naszej rodzinie silne - patrzcie na nią, nie da sobie w kaszę dmuchać. - Odnalazł spojrzeniem twarz najmłodszej latorośli Rosierów, maska jego twarzy nie zdradzała emocji względem samej Morgany, choć ci, którzy go znali, wiedzieli, że nie wierzył w kobiece rządy; bratanicę mimo pewnej uszczypliwości słów darzył sympatią. Poniekąd zresztą to właśnie Fantine urwała trudną konwersację, przeciągając ją na inne tory - i sprawiając, że wuj sięgnął po kielich szampana, kręcąc z niedowierzaniem głową, zamiast dręczyć Isabellę kolejnymi pytaniami.
Tymczasem Tristan przesunął różdżką w powietrzu, przywołując ku stołu własne podarki. Pierwszy złożył na ręce żony - a była to koperta z miłosnym sonetem napisanym w dniu, w którym powiła jego pierworodnego. Przed starszą z sióstr, Melisande, pojawił się koszyk okryty jedwabną chustką z wyhaftowaną na niej różą, pod nią coś poruszało się nerwowo - niewielkie kudłate szczenię, wiedział, że potrzebowała podobnego towarzysza - i wiedział, że ktoś z dworu powinien z nią odejść, kiedy oddadzą jej rękę, pewnie niebawem. Młodsza z sióstr otrzymała parę jedwabnych balowych rękawiczek barwy obsydianowej czerni oraz wachlarz o płótnie haftowanym w róże ich pędy wybijające kolcami - doskonały, by skryć oko przed namolnym adoratorem tudzież umyślnie go ku sobie przyciągnąć. Dla Mathieu miał butelkę Toujurs Pour z wyjątkowym okazem zatopionego w niej węża rzadkiego gatunku magicznej egipskiej żmii. Prezenty dla matki, ciotek i wujostwa były skromne, ludziom, którzy mieli wszystko, nie trzeba było wiele. Podarek dla Isabelli miał charakter wyjątkowy - otrzymała srebrną szkatułkę, wewnątrz której znajdował się naszyjnik; złoty, ozdobiony dwoma splecionymi ze sobą rubinami w złotej ramie przypominającej kształtem różę. Naszyjnik był ładny, ale skromny: co jednak najważniejsze, pochodził z rodowego skarbca, mając za sobą setki lat długiej tradycji. Jako przyszła lady Rosier - miała do niego prawo.
- Masz na myśli kogoś konkretnego? - zapytał Evandrę, gdy zaproponowała dalszą współpracę; była zdolną alchemiczką, ale jeszcze brakowało jej doświadczenia. Miała jednak słuszność, na recepturę mógł spojrzeć ktoś, kto zjadł zęby na eliksirach wspomagających chore smoki. Była to jednak na tyle wąska specjalizacja, że mogli szukać go ze świecą. - Shon Tza, który pojawił się na konferencji dotyczącej wyspiarki, miał dość dużo do powiedzenia na ten temat. Może mógłbym spróbować się z nim skontaktować. - Jednak w tym celu musiał przekazać wiadomość na drugą stronę globu, czy Azael miał tyle czasu?
Członkowie jego rodziny rozdali sobie prezenty, przyjął butelkę alkoholu od Mathieu, z uśmiechem przyglądając się zdobionej ramce.
- Być może powinniśmy zamówić pierwszy portret Evana - rzucił do żony, z pewnym rozbawieniem, jeszcze nie wyglądał jak młody książę, ale miał zostać wielkim czarodziejem - i może to już czas uświetnić mury Chateau Rose jego wizerunkiem. Skinął głową, dziękując kuzynowi. Podarek od Evandry wywołał na jego twarzy spokojny uśmiech, z jakim delikatnie dotknął jej drobnej, chłodnej dłoni, potrafiąc rozczytać troskliwie intencje żony. Zegarek był piękny - i z pewnością będzie stanowił doskonałe uzupełnienie stroju.
- Misterne wykonanie - pochwalił fajkę, skinąwszy Isabelli głową w podziękowaniu, przyjmując podarek również od niej - na dłużej zatrzymując wzrok w rzeźbionym na drewnie płomieniu. Czy ich połączone ognie miały szansę wzniecić pożar? Wyjątkowe niewątpliwie były również podarki od młodszej siostry, obraz jego żony oddający jej wile piękno musiał zachwycić - i z pewnością zawiśnie na dworze.
- Twój talent nie przestaje się rozwijać, Fantine - pozwolił sobie zauważyć, z uwagą przyglądając się płótnom, by zaraz potem spojrzeć na żonę, której piękno obezwładniało w każdej formie.
- Ależ oczywiście - podjął słowa Evandry, wspominała mu przecież o swojej znajomości z Isabellą już wcześniej. - Czasem zapominam, że moja żona ma w kraju znacznie więcej znajomości ode mnie - zauważył lekko, wciąż w tym samym żartobliwym tonie; sam uczył się we Francji, podobnie jak jego siostry, ominęło go wiele młodzieńczych spotkań. - Zatem interesują cię gwiazdy - podjął słowa Fantine, spoglądając na Isabellę, ciekaw, czy zamierzała zdradzić im o swojej pasji więcej.
Lowell zaś z uwagą taksował twarz Isabelli, wydając się nieco rozbawionym jej słowami - roześmiał się w głos jednak dopiero na słowa swojej bratanicy, Fantine.
- A jej geny wciąż są w naszej rodzinie silne - patrzcie na nią, nie da sobie w kaszę dmuchać. - Odnalazł spojrzeniem twarz najmłodszej latorośli Rosierów, maska jego twarzy nie zdradzała emocji względem samej Morgany, choć ci, którzy go znali, wiedzieli, że nie wierzył w kobiece rządy; bratanicę mimo pewnej uszczypliwości słów darzył sympatią. Poniekąd zresztą to właśnie Fantine urwała trudną konwersację, przeciągając ją na inne tory - i sprawiając, że wuj sięgnął po kielich szampana, kręcąc z niedowierzaniem głową, zamiast dręczyć Isabellę kolejnymi pytaniami.
Tymczasem Tristan przesunął różdżką w powietrzu, przywołując ku stołu własne podarki. Pierwszy złożył na ręce żony - a była to koperta z miłosnym sonetem napisanym w dniu, w którym powiła jego pierworodnego. Przed starszą z sióstr, Melisande, pojawił się koszyk okryty jedwabną chustką z wyhaftowaną na niej różą, pod nią coś poruszało się nerwowo - niewielkie kudłate szczenię, wiedział, że potrzebowała podobnego towarzysza - i wiedział, że ktoś z dworu powinien z nią odejść, kiedy oddadzą jej rękę, pewnie niebawem. Młodsza z sióstr otrzymała parę jedwabnych balowych rękawiczek barwy obsydianowej czerni oraz wachlarz o płótnie haftowanym w róże ich pędy wybijające kolcami - doskonały, by skryć oko przed namolnym adoratorem tudzież umyślnie go ku sobie przyciągnąć. Dla Mathieu miał butelkę Toujurs Pour z wyjątkowym okazem zatopionego w niej węża rzadkiego gatunku magicznej egipskiej żmii. Prezenty dla matki, ciotek i wujostwa były skromne, ludziom, którzy mieli wszystko, nie trzeba było wiele. Podarek dla Isabelli miał charakter wyjątkowy - otrzymała srebrną szkatułkę, wewnątrz której znajdował się naszyjnik; złoty, ozdobiony dwoma splecionymi ze sobą rubinami w złotej ramie przypominającej kształtem różę. Naszyjnik był ładny, ale skromny: co jednak najważniejsze, pochodził z rodowego skarbca, mając za sobą setki lat długiej tradycji. Jako przyszła lady Rosier - miała do niego prawo.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Terraria były izolacją od wolnego świata. Albiony, które przeszywały błękity nieba nad klifami były mocniejsze, silniejsze, wspanialsze, a te zamknięte w bezpiecznych dla nich terrariach marniały każdego dnia, stawały się słabsze, wystarczyło jedno spojrzenie i różnice były kolosalne. Nie mówił o stwarzaniu odrębnej części dla każdego gatunku, w końcu brakowałoby miejsca, ale musieli się zgodzić z jednym - smoki pozbawione wolności cierpiały, a Mathieu podzielał ich cierpienie bardziej niż ktokolwiek. Zabawne, miał więcej empatii do smoków, niżeli do ludzi. Wszyscy, którzy nie należeli do jego najbliższej rodziny mogli nie istnieć, on miał inne priorytety życiowe. Evandra miała rację, powinno poszukać odpowiedzi za granicą. Szczerze wątpił, że to jedyny taki przypadek na świecie, być może zwyczajnie ukrywali przed publicznością takie fakty, niektórzy mogli twierdzić, że to rodzaj kary lub inne, nieprzyjemnie brzmiące słowa. On nie zamierzał tego ukrywać, znalezienie odpowiedzi było najważniejsze. Zawsze mogło się okazać, że trafił im się naprawdę wyjątkowy okaz.
- Poszukam w innych miejscach za granicą, jak będzie trzeba wyjadę, aby zaoszczędzić na czasie. - powiedział w kierunku Tristana. Skoro kuzyn zaoferował się co do kontaktu z Shon Tza, niech tak będzie. Zawsze mógł wysłać Mathieu, wtedy byłoby szybciej, wszak to Tristan zarządza Rezerwatem, a jego młodszy kuzyn z pewnością zrobi wszystko, co będzie się dało, aby pomóc Azaelowi.
Wręczanie prezentów było nieodzownym elementem świątecznej tradycji. Przyjął każdy prezent z wdzięcznością, choć z reguły nie wiedział co ma powiedzieć. Sam nie był najlepszy w doborze świątecznych podarków, ale jego rodzina zdawała się doskonale zdawać z tego sprawę, wszak znali go przez długie lata i wiedzieli o nim wiele, włączając w to problemy, które dźwigał na barkach od lat dziecięcych. Niemniej jednak, to miłe i zupełnie przyjemne, kiedy tak bez powodu najbliższe osoby darowały sobie podarki. Może i było to jedynie tradycją, niemniej jednak powinno być praktykowany do końca istnienia świata.
- Niezwykłe prezenty, dziękuję. - powiedział uśmiechając się. Tak dla odmiany był to naprawdę szczery uśmiech, w przeciwieństwie do większości grzecznościowych zwrotów, których pilnował w imię zasad. Dzisiejsze spotkanie było wyjątkowe, mogli zdjąć maski i pozwolić sobie na bycie sobą, byli wśród najbliższych. On miał obok siebie Isabellę, która już za kilka miesięcy miała zostać jego narzeczoną i choć to wszystko było bardzo świeże, jej zaproszenie tutaj miało ogromne znaczenie, zapewne dla nich wszystkich. Miała stać się członkiem tej rodziny. A to przecież najważniejsze, aby czuła się dobrze i swobodnie.
Poruszył się lekko słysząc fragment rozmowy Fantine i wspomnienie o członku rodziny Avery. Starał się odganiać te myśli jak najdalej od siebie, a wspomnienia blondynki wytrzeć z własnej głowy. Isabella była obok niego i tylko to miało teraz znaczenie. Ród Rosier i Selwyn mieli połączyć swoje siły, a głupimi wspomnieniami niewiele zdziała, podobnie jak nie mają one wpływu na jego przyszłość. Nałożył sobie na talerz potrawy, napił się, odstawiając prezenty na bok, aby nie wadziły w dalszym ucztowaniu. Przez chwilę zawiesił wzrok na niezwykłym wężu w butelce alkoholu... Ten rok przyniósł tak wiele zmian. Ciekawe co będzie w kolejnym.
- Mam nadzieję, że po oficjalnej części będziesz miała ochotę na mały spacer... - nachylił się do Isabelli, szepnął na ucho i uśmiechnął lekko.
- Poszukam w innych miejscach za granicą, jak będzie trzeba wyjadę, aby zaoszczędzić na czasie. - powiedział w kierunku Tristana. Skoro kuzyn zaoferował się co do kontaktu z Shon Tza, niech tak będzie. Zawsze mógł wysłać Mathieu, wtedy byłoby szybciej, wszak to Tristan zarządza Rezerwatem, a jego młodszy kuzyn z pewnością zrobi wszystko, co będzie się dało, aby pomóc Azaelowi.
Wręczanie prezentów było nieodzownym elementem świątecznej tradycji. Przyjął każdy prezent z wdzięcznością, choć z reguły nie wiedział co ma powiedzieć. Sam nie był najlepszy w doborze świątecznych podarków, ale jego rodzina zdawała się doskonale zdawać z tego sprawę, wszak znali go przez długie lata i wiedzieli o nim wiele, włączając w to problemy, które dźwigał na barkach od lat dziecięcych. Niemniej jednak, to miłe i zupełnie przyjemne, kiedy tak bez powodu najbliższe osoby darowały sobie podarki. Może i było to jedynie tradycją, niemniej jednak powinno być praktykowany do końca istnienia świata.
- Niezwykłe prezenty, dziękuję. - powiedział uśmiechając się. Tak dla odmiany był to naprawdę szczery uśmiech, w przeciwieństwie do większości grzecznościowych zwrotów, których pilnował w imię zasad. Dzisiejsze spotkanie było wyjątkowe, mogli zdjąć maski i pozwolić sobie na bycie sobą, byli wśród najbliższych. On miał obok siebie Isabellę, która już za kilka miesięcy miała zostać jego narzeczoną i choć to wszystko było bardzo świeże, jej zaproszenie tutaj miało ogromne znaczenie, zapewne dla nich wszystkich. Miała stać się członkiem tej rodziny. A to przecież najważniejsze, aby czuła się dobrze i swobodnie.
Poruszył się lekko słysząc fragment rozmowy Fantine i wspomnienie o członku rodziny Avery. Starał się odganiać te myśli jak najdalej od siebie, a wspomnienia blondynki wytrzeć z własnej głowy. Isabella była obok niego i tylko to miało teraz znaczenie. Ród Rosier i Selwyn mieli połączyć swoje siły, a głupimi wspomnieniami niewiele zdziała, podobnie jak nie mają one wpływu na jego przyszłość. Nałożył sobie na talerz potrawy, napił się, odstawiając prezenty na bok, aby nie wadziły w dalszym ucztowaniu. Przez chwilę zawiesił wzrok na niezwykłym wężu w butelce alkoholu... Ten rok przyniósł tak wiele zmian. Ciekawe co będzie w kolejnym.
- Mam nadzieję, że po oficjalnej części będziesz miała ochotę na mały spacer... - nachylił się do Isabelli, szepnął na ucho i uśmiechnął lekko.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.06.20 12:23, w całości zmieniany 1 raz
Zawahała się przez moment nad skierowanym do niej pytaniem, w myślach przywołując alchemików, z którymi zdarzyło jej się korespondować lub zamienić kilka słów w trakcie ich gościnnych wizyt w rezerwacie. Nie było ich wielu, bo i ona pojawiała się w Kent od niedawna; tuż po ślubie – nieco częściej, ale kiedy jej brzemienny stan w połączeniu z anomaliami wymusił na niej większą dbałość o zdrowie, zdecydowanie rzadziej zdarzało jej się opuszczać bezpieczne mury Chateau Rose. Ostatnie miesiące były trudne, a zakorzeniony głęboko – bo z serpentyną zmagała się w końcu od wczesnego dzieciństwa – strach o najbliższą przyszłość skutecznie odciągał jej myśli od rezerwatu. W przyszłości miało się to zmienić, a przynajmniej taką miała nadzieję; z każdym upływającym dniem czuła się w końcu lepiej, a Evanowi, otoczonemu staranną opieką, nic nie groziło. – Tak, jest kilka nazwisk, które moglibyśmy rozważyć – odezwała się w końcu, kiwając lekko głową i bezwiednie przesuwając opuszkiem palca po krawędzi częściowo opróżnionego kieliszka ze słodkim szampanem. Później, zdawało się mówić jej spojrzenie, bo nie umknęło jej przedłużające się milczenie Isabelli. Nie chciała, by lady Selwyn, jako ich gość, czuła się zbyt długo odsunięta od toczącej się przy stole rozmowy – a chociaż wkrótce i ona miała stać się jedną z Róż, to trudno było od niej oczekiwać od niej, by w obracających się wokół rezerwatu tematach czuła się swobodnie.
Na ponowne pojawienie się nad stołem świątecznego ducha nie trzeba było jednak długo czekać – rozdawanie i przyjmowanie podarków na kilka chwil skutecznie pochłonęło jej myśli. Uwielbiała ten zwyczaj, a choć do tej pory nieodzownie kojarzył jej się z wyspą Wight, to dzięki obecności Tristana i Evana, dzięki delikatnym dźwiękom harfy, i dzięki czemuś nieuchwytnemu, czego nie potrafiła do końca nazwać, nietrudno było jej odnaleźć poczucie bycia w domu także tutaj. – Obawiam się, że będziemy musieli zaczekać, aż nauczy się pozować – lub znaleźć bardzo cierpliwego artystę – odparła żartobliwie na propozycję Tristana, przenosząc spojrzenie na ramkę, którą trzymał w dłoniach; była piękna – i bez problemu potrafiła wyobrazić sobie włożony między róże wizerunek chłopca, ich syna – póki co śpiącego spokojnie w kołysce, ale przecież wiedziała już, jak szybko czas potrafił przemykać im przez palce. – Jest przepiękna Mathieu, dziękuję – uśmiechnęła się, biorąc do rąk chustę; tkanina była lekka, miękka w dotyku – przytknęła ją na moment do twarzy, wdychając delikatny, różany zapach.
Gest Fantine wywołał u niej ciche wzruszenie – nigdy nie przestała być wdzięczna za to, jak ciepło ją tutaj przyjęto – a jeszcze większe poczuła, kiedy jej spojrzenie zatrzymało się na namalowanej podobiźnie Tristana. Zastanawiała się, jakie emocje będzie budziła w niej za kilka lat, z perspektywy wydarzeń, które dopiero na nich czekały; zawsze ją to fascynowało – zdolność obrazów do zachowania chwil takimi, jakie były w danym czasie, nawet wtedy, gdy zacierały się w ludzkiej pamięci. – To wyjątkowy podarunek, Fanny – szepnęła cicho, doceniając czas, jaki Róża musiała włożyć w wykonanie portretów – zwłaszcza, że Evan był z nimi od tak niedawna.
Podziękowała Isabelle również za szkatułę, była przepiękna; przesunęła palcami po wygrawerowanej na niej salamandrze i otaczających ją płomieniach, dostrzegając połączony motyw obu rodzin i zastanawiając się, czy efekt był zamierzony. Po kopertę podaną jej przez Tristana sięgnęła na końcu, uchylając ją i wysuwając ukryty w środku pergamin. Pierwsze wersy sprawiły, że jej wargi uniosły się bezwiednie, a serce zabiło mocniej; zbyt mocno, biorąc pod uwagę obecność tylu innych osób przy stole. – Przeczytasz go dla mnie? – zapytała cicho, nachylając się do męża i wolną dłonią na chwilę obejmując jego palce. Nie teraz, później; po kolacji – mieli w końcu mnóstwo czasu.
Na ponowne pojawienie się nad stołem świątecznego ducha nie trzeba było jednak długo czekać – rozdawanie i przyjmowanie podarków na kilka chwil skutecznie pochłonęło jej myśli. Uwielbiała ten zwyczaj, a choć do tej pory nieodzownie kojarzył jej się z wyspą Wight, to dzięki obecności Tristana i Evana, dzięki delikatnym dźwiękom harfy, i dzięki czemuś nieuchwytnemu, czego nie potrafiła do końca nazwać, nietrudno było jej odnaleźć poczucie bycia w domu także tutaj. – Obawiam się, że będziemy musieli zaczekać, aż nauczy się pozować – lub znaleźć bardzo cierpliwego artystę – odparła żartobliwie na propozycję Tristana, przenosząc spojrzenie na ramkę, którą trzymał w dłoniach; była piękna – i bez problemu potrafiła wyobrazić sobie włożony między róże wizerunek chłopca, ich syna – póki co śpiącego spokojnie w kołysce, ale przecież wiedziała już, jak szybko czas potrafił przemykać im przez palce. – Jest przepiękna Mathieu, dziękuję – uśmiechnęła się, biorąc do rąk chustę; tkanina była lekka, miękka w dotyku – przytknęła ją na moment do twarzy, wdychając delikatny, różany zapach.
Gest Fantine wywołał u niej ciche wzruszenie – nigdy nie przestała być wdzięczna za to, jak ciepło ją tutaj przyjęto – a jeszcze większe poczuła, kiedy jej spojrzenie zatrzymało się na namalowanej podobiźnie Tristana. Zastanawiała się, jakie emocje będzie budziła w niej za kilka lat, z perspektywy wydarzeń, które dopiero na nich czekały; zawsze ją to fascynowało – zdolność obrazów do zachowania chwil takimi, jakie były w danym czasie, nawet wtedy, gdy zacierały się w ludzkiej pamięci. – To wyjątkowy podarunek, Fanny – szepnęła cicho, doceniając czas, jaki Róża musiała włożyć w wykonanie portretów – zwłaszcza, że Evan był z nimi od tak niedawna.
Podziękowała Isabelle również za szkatułę, była przepiękna; przesunęła palcami po wygrawerowanej na niej salamandrze i otaczających ją płomieniach, dostrzegając połączony motyw obu rodzin i zastanawiając się, czy efekt był zamierzony. Po kopertę podaną jej przez Tristana sięgnęła na końcu, uchylając ją i wysuwając ukryty w środku pergamin. Pierwsze wersy sprawiły, że jej wargi uniosły się bezwiednie, a serce zabiło mocniej; zbyt mocno, biorąc pod uwagę obecność tylu innych osób przy stole. – Przeczytasz go dla mnie? – zapytała cicho, nachylając się do męża i wolną dłonią na chwilę obejmując jego palce. Nie teraz, później; po kolacji – mieli w końcu mnóstwo czasu.
różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Tajemniczy uśmiech tańczył na ustach Fantine, kiedy Tristan i Evandra zastanawiali się nad portretem Evana, który pasowałby do ramki sprezentowanej przez Mathieu - nieświadomi jeszcze, że ten pierwszy otrzymają za chwilę. Nie był tak doskonały, jak sobie tego życzyła, ale lat miała wciąż niewiele i wciąż pracowała nad warsztatem. Słowa nestora i jego małżonki, wzruszonych jej pracą, wiele dla niej znaczyły. Uśmiechnęła się do obojga promiennie. - To przyjemność dla mnie, że miło będzie wam na to patrzeć. Mogę jedynie obiecać, że rozwijać się nie przestanie - i że pewnego dnia prezentować się będziecie na następnych portretach jeszcze dostojniej - powiedziała. Chyba nie musiała podkreślać, że z przyjemnością namaluje portret Evana w przyszłości - a właściwie to wiele z nich. Czyż nie wspaniałą pamiątką byłoby uchwycenie każdego etapu z jego życia? Fotografie, choć realistyczne, nie miały w sobie tyle elegancji i kunsztu, co obraz na płótnie.
- Podobne słowa z ust wuja to najmilszy komplement - odparła potulnie, uchwycając spojrzenie wuja Lowella, przybierając minę łagodną i i ciepły uśmiech; nie śmiała mu się sprzeciwiać, lecz jedynie elegancko urwać trudny dla obu stron temat, by nie zepsuł świątecznej atmosfery. Na całe szczęście poszło gładko i bez szwanku. Wuj napił się szampana, zaś uwaga młodych dam mogła skupić się na kolejnych podarkach. Fantine z ciekawością zerknęła na koszyk, jaki pojawił się przed Melisande, coś zapiszczało podeń słodko - brzmiało jak szczenię. Była ciekawa rasy, lecz natychmiast pochłonął ją podarek, który otrzymała sama. Oczy Fantine natychmiast rozbłysły z podekscytowania i przycisnęła rękawiczki do piersi. - Są przepiękne, dziękuję, Tristanie - rzekła do brata wzruszona, bo jak mało kto potrafił trafić w jej gusta. Z ostrożnością wsunęła na dłonie rękawiczki, by je przymierzyć. Pasowały doskonale. Nie mogła się także powstrzymać przed tym, aby nie unieść wachlarza, rozłożyć go i zaprezentować wszystkim w pełni - przez chwilę stroiła teatralne gesty zerkając to na brata zza wachlarza, to na ulubionego wuja i cioteczkę, która podarowała im spersonalizowane mieszanki ziół. Złożyła go z niechęcią. Żałowała jedynie, że nie będzie mogła zabrać go ze sobą na noworoczny sabat u lady Nott - kreację na to wyjątkowe wydarzenie miała już skompletowaną, zaś róże nie pasowały do motywu przebrania, który wybrała dla niej ta wspaniała dama.
Z ciekawością zerknęła ku Evandrze, kiedy czytała wiersz napisany przez Tristana, lecz tylko na jej twarz - jego treść była najpewniej przeznaczona jedynie dla oczu półwili. Musiała być wzruszająca, dostrzegała to z tak bliska i pomyślała z rozrzewnieniem, że sama pragnęłaby otrzymać podobny podarek - nie od brata zamiast pięknych rękawiczek i wachlarza, lecz mężczyzny, który ją pokocha tak silnie jak Tristan Evandrę. Westchnęła lekko, rozmarzywszy się nad tą wizją, ale nie pozwoliła myślom odpłynąć zbyt daleko. Sięgnęła po kieliszek szampana. Wieczór dopiero wszak się zaczynał!
- Evandro, mam nadzieję, że wybacz mi śmiałość, lecz czy zaśpiewasz dla nas świąteczną pieśń? - spytała, sięgając do dłoni bratowej, by uścisnąć ją lekko. Perła z Wyspy Wight miała najsłodszy głos, podobny syrenom, jej śpiew z pewnością nie wybudzi Evana z głębokiego snu, a jedynie uczyni go spokojniejszym.
- Podobne słowa z ust wuja to najmilszy komplement - odparła potulnie, uchwycając spojrzenie wuja Lowella, przybierając minę łagodną i i ciepły uśmiech; nie śmiała mu się sprzeciwiać, lecz jedynie elegancko urwać trudny dla obu stron temat, by nie zepsuł świątecznej atmosfery. Na całe szczęście poszło gładko i bez szwanku. Wuj napił się szampana, zaś uwaga młodych dam mogła skupić się na kolejnych podarkach. Fantine z ciekawością zerknęła na koszyk, jaki pojawił się przed Melisande, coś zapiszczało podeń słodko - brzmiało jak szczenię. Była ciekawa rasy, lecz natychmiast pochłonął ją podarek, który otrzymała sama. Oczy Fantine natychmiast rozbłysły z podekscytowania i przycisnęła rękawiczki do piersi. - Są przepiękne, dziękuję, Tristanie - rzekła do brata wzruszona, bo jak mało kto potrafił trafić w jej gusta. Z ostrożnością wsunęła na dłonie rękawiczki, by je przymierzyć. Pasowały doskonale. Nie mogła się także powstrzymać przed tym, aby nie unieść wachlarza, rozłożyć go i zaprezentować wszystkim w pełni - przez chwilę stroiła teatralne gesty zerkając to na brata zza wachlarza, to na ulubionego wuja i cioteczkę, która podarowała im spersonalizowane mieszanki ziół. Złożyła go z niechęcią. Żałowała jedynie, że nie będzie mogła zabrać go ze sobą na noworoczny sabat u lady Nott - kreację na to wyjątkowe wydarzenie miała już skompletowaną, zaś róże nie pasowały do motywu przebrania, który wybrała dla niej ta wspaniała dama.
Z ciekawością zerknęła ku Evandrze, kiedy czytała wiersz napisany przez Tristana, lecz tylko na jej twarz - jego treść była najpewniej przeznaczona jedynie dla oczu półwili. Musiała być wzruszająca, dostrzegała to z tak bliska i pomyślała z rozrzewnieniem, że sama pragnęłaby otrzymać podobny podarek - nie od brata zamiast pięknych rękawiczek i wachlarza, lecz mężczyzny, który ją pokocha tak silnie jak Tristan Evandrę. Westchnęła lekko, rozmarzywszy się nad tą wizją, ale nie pozwoliła myślom odpłynąć zbyt daleko. Sięgnęła po kieliszek szampana. Wieczór dopiero wszak się zaczynał!
- Evandro, mam nadzieję, że wybacz mi śmiałość, lecz czy zaśpiewasz dla nas świąteczną pieśń? - spytała, sięgając do dłoni bratowej, by uścisnąć ją lekko. Perła z Wyspy Wight miała najsłodszy głos, podobny syrenom, jej śpiew z pewnością nie wybudzi Evana z głębokiego snu, a jedynie uczyni go spokojniejszym.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uśmiechnął się, lekko drżącą w rozbawieniu wargą, wsłuchując się w słowa małżonki, a później siostry. Lekka atmosfera tego wieczoru była bardzo przyjemną odmianą ostatnich lat - emocje, napięcie, nerwy można było odsunąć się od tego wszystkiego. Uchwycił spojrzenie Evandry, kiedy wypowiedziała swoją prośbę - badał wzrokiem jej gładkie bielejące lico, fakturę warg, błysk w oku, uścisnął delikatnie palce, którymi uchwyciła jego, czerpiąc radość z tego rodzinnego ciepła; mimo okrucieństw minionego roku wciąż byli w stanie się tutaj zebrać - i oddać świętowaniu minionego roku. Lada moment rozpocznie się Sabat i w końcu nadejdzie nowy rok - otwierający dla nich wszystkich nowe możliwości.
- Oczywiście - obiecał, cicho, doskonale rozumiejąc też to, czego nie dopowiedziała, nie teraz, słowa zresztą były zbyt intymne, by robić to teraz; w zaciszu sypialni, za jakiś czas, przeczyta jej wiersz i powie znacznie więcej, poddając się słodkiemu napięciu, którego tembr wyczuwał już teraz. Cichy dźwięk spokojnych melodii nadawał tłu magii, pozwalając na chwilę uwolnić się od trosk. Odpowiadał za przyszłość wszystkich tu zebranych - i nie zamierzał ich zawieźć. Rozmowy o smokach i międzynarodowych kontaktach, które mogły pomóc w rozwoju rezerwatu napotykały się z jego dalszym zainteresowaniem, gdy wuj wplótł w rozmowę trzy knuty, zapał Mathieu był obiecujący - Tristan wierzył, że jego kuzyn dociągnie do końca to, co obiecał. Zależało mu na podopiecznych rodu, a smoki traktował z należnym im szacunkiem. Z zainteresowaniem przesunął wzrok z Fantine na Evenadre, gdy poprosiła ją o śpiew - jej melodyjny głos byłby doskonałą oprawą tego wieczoru.
Skończył posiłek, delektując się każdym fragmentem potraw: mięso było doskonałe, sosy wyjątkowe, owoce morza świeże, jadalnia była ważnym elementem tego domu, francuska tradycja nakazywała delektować się każdym kęsem, ale tak wykwintne uczty rezerwowane były jednak na szczególne okazje. Uniósł w górę kielich, bezwiednie wznosząc kolejny, już cichy toast, dla smaku kosztując alkoholu. Evan spał cicho, świąteczna atmosfera musiała kołysać do snu i jego. Kielich wymienił na szklankę, w której błysnęła szmaragdowa Toujur Pour, z czasem przeprosił małżonkę, by odejść z papierosem i szklaneczką alkoholu z pozostałymi mężczyznami, dalej od stołu, do salonu za ścianą, gdzie potoczyły się rozmowy na polityczne tematy, oscylując głównie wokół Lorda Voldemorta - przypominając jednocześnie, że nawet święta nie były momentem, w trakcie których można było w pełni zapomnieć o swoich obowiązkach. Te nie znikały nigdy.
zt
- Oczywiście - obiecał, cicho, doskonale rozumiejąc też to, czego nie dopowiedziała, nie teraz, słowa zresztą były zbyt intymne, by robić to teraz; w zaciszu sypialni, za jakiś czas, przeczyta jej wiersz i powie znacznie więcej, poddając się słodkiemu napięciu, którego tembr wyczuwał już teraz. Cichy dźwięk spokojnych melodii nadawał tłu magii, pozwalając na chwilę uwolnić się od trosk. Odpowiadał za przyszłość wszystkich tu zebranych - i nie zamierzał ich zawieźć. Rozmowy o smokach i międzynarodowych kontaktach, które mogły pomóc w rozwoju rezerwatu napotykały się z jego dalszym zainteresowaniem, gdy wuj wplótł w rozmowę trzy knuty, zapał Mathieu był obiecujący - Tristan wierzył, że jego kuzyn dociągnie do końca to, co obiecał. Zależało mu na podopiecznych rodu, a smoki traktował z należnym im szacunkiem. Z zainteresowaniem przesunął wzrok z Fantine na Evenadre, gdy poprosiła ją o śpiew - jej melodyjny głos byłby doskonałą oprawą tego wieczoru.
Skończył posiłek, delektując się każdym fragmentem potraw: mięso było doskonałe, sosy wyjątkowe, owoce morza świeże, jadalnia była ważnym elementem tego domu, francuska tradycja nakazywała delektować się każdym kęsem, ale tak wykwintne uczty rezerwowane były jednak na szczególne okazje. Uniósł w górę kielich, bezwiednie wznosząc kolejny, już cichy toast, dla smaku kosztując alkoholu. Evan spał cicho, świąteczna atmosfera musiała kołysać do snu i jego. Kielich wymienił na szklankę, w której błysnęła szmaragdowa Toujur Pour, z czasem przeprosił małżonkę, by odejść z papierosem i szklaneczką alkoholu z pozostałymi mężczyznami, dalej od stołu, do salonu za ścianą, gdzie potoczyły się rozmowy na polityczne tematy, oscylując głównie wokół Lorda Voldemorta - przypominając jednocześnie, że nawet święta nie były momentem, w trakcie których można było w pełni zapomnieć o swoich obowiązkach. Te nie znikały nigdy.
zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Świąteczne spotkanie miało swój klimat. Rosierowie przykładali ogromną uwagę do tradycji, a rodzina była dla nich najważniejsza. Tego roku gościli w swym gronie nową osobę, jego przyszłą żonę, matkę jego dzieci. To niebywałe wydarzenia. Liczył skrycie na pozytywny odbiór Isabelli. Wydawała się pasować do nich wszystkich, miała w sobie urok i potrafiła oczarować, nie tylko powabem i zachowaniem, ale również słowem. Miał świadomość, że sam nie był idealny i daleko mu było do doskonałego mówcy czy duszy towarzystwa. Zawsze stronił od takich wydarzeń, ale rodzina była dla niego najważniejsza. Przy nich czuł się komfortowo, bezpiecznie i tak jak powinien. Miał nadzieję, że Isabella pewnego dnia zasiądzie przy tym stole jako Lady Rosier, trzymając w objęciach małe dziecko, wyjątkowego potomka. Wiedział, że to daleka przyszłość, a ich wspólna droga dopiero się rozpoczyna. Z pewnością zaliczą wzloty i upadki, lepsze i gorsze dni, słabości i dni przepełnione energią. To wszystko przed nimi, ta wspólna przyszłość, która tak wiele mogła zaoferować.
W milczeniu obserwował swoich najbliższych, starając się zaprezentować przyszłej żonie z jak najlepszej strony. Cieszył się, że podarki każdemu odpowiadały. Nigdy nie był mistrzem doboru odpowiednich prezentów. A oni nigdy nie dali mu odczuć, że różni się od nich, nieco odstaje, trzymając się na uboczu. W takich chwilach jak ta uświadamiał sobie, że dla nich nie miały znaczenia różnice, ani to, że Mathieu jest jedynie ich kuzynem. Przyjęli go jak swojego. Tristana traktował jak brata, z wzajemnością. Fantine i Melisande były dla niego niczym siostry. To właśnie oni przyjęli go i zaakceptowali w pełni, nie zważając na to, jaki był jego charakter i jak bardzo przepadał za milczeniem. To przy nich mówił więcej, to przy nich rozmawiał i śmiał się. Nikt nie widział jego prawdziwego, swobodnego oblicza tak często jak oni.
Kolacja dobiegała końca, rozmowy stały się bardziej swobodne. Tristan opuścił szanowne grono, a Mathieu poszedł w jego ślady. Pożegnał się z wszystkimi i ujmując dłoń Isabelli Selwyn poprowadził ją do wyjścia z komnaty, a następnie na obiecany spacer. Chciał, aby poznała Chateai Rose, jego bezpośrednie otoczenie i swój przyszły dom, wszak kiedy przysięgną sobie to właśnie ten piękny, różany pałac stanie się jej nowym domem...
ZT
W milczeniu obserwował swoich najbliższych, starając się zaprezentować przyszłej żonie z jak najlepszej strony. Cieszył się, że podarki każdemu odpowiadały. Nigdy nie był mistrzem doboru odpowiednich prezentów. A oni nigdy nie dali mu odczuć, że różni się od nich, nieco odstaje, trzymając się na uboczu. W takich chwilach jak ta uświadamiał sobie, że dla nich nie miały znaczenia różnice, ani to, że Mathieu jest jedynie ich kuzynem. Przyjęli go jak swojego. Tristana traktował jak brata, z wzajemnością. Fantine i Melisande były dla niego niczym siostry. To właśnie oni przyjęli go i zaakceptowali w pełni, nie zważając na to, jaki był jego charakter i jak bardzo przepadał za milczeniem. To przy nich mówił więcej, to przy nich rozmawiał i śmiał się. Nikt nie widział jego prawdziwego, swobodnego oblicza tak często jak oni.
Kolacja dobiegała końca, rozmowy stały się bardziej swobodne. Tristan opuścił szanowne grono, a Mathieu poszedł w jego ślady. Pożegnał się z wszystkimi i ujmując dłoń Isabelli Selwyn poprowadził ją do wyjścia z komnaty, a następnie na obiecany spacer. Chciał, aby poznała Chateai Rose, jego bezpośrednie otoczenie i swój przyszły dom, wszak kiedy przysięgną sobie to właśnie ten piękny, różany pałac stanie się jej nowym domem...
ZT
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 17.09.20 9:40, w całości zmieniany 1 raz
Życie Fantine, nawet po wybuchu magii i pojawieniu się anomalii, zakłócających czary, w nocy z ostatniego kwietnia, na pierwszego maja, nie zmieniło się aż tak diametralnie, jak niektórych, wciąż żyła pod kloszem, w swojej złotej klatce, odrealniona i oddzielona od prawdziwego świata, lecz tego wieczoru miała wrażenie, że cofnęli się w przeszłość. W przeszłość, gdzie czuli się szczęśliwsi i spokojniejsi. Kiedy była z nimi Marianne i pan ojciec. Ministerstwo Magii nie próbowało wtrącać się w sprawy rezerwatu, po nocach jej nie śniły się czerwone oczy upiora, smoków zaś nie dręczyła choroba. Tyle, że teraz zamiast starszej siostry i lorda Corentina była z nimi Evandra i syn, którego powiła Tristanowi. Przyszłość ich rodu. Po prostu wiedziała, że ten bożonarodzeniowy wieczór zapisze się w jej pamięci na bardzo długo jako jeden z piękniejszych. Nic nie było w stanie zakłócić ciepłej, serdecznej atmosfery pośród ludzi, których tak mocno kochała. Nikt jeszcze wtedy nie podejrzewał, że pozwolili usiąść do swego stołu zdradzieckiej jaszczurze, lecz obecność Isabelli po prostu wymaże z pamięci tak, jakby nigdy jej tu nie było.
Fantine spojrzała pytająco na Evandrę, w nadziei, że zgodzi się im zaśpiewać. Nie byłoby lepszego zwieńczenia tej kolacji, niż jej anielski śpiew. Nawet lady Cedrina, posiadaczka słuchu doskonałego i nauczycielka emisji głosu, nie mogłaby nic synowej zarzucić, choć pomimo pozornej perfekcji półwili przypatrywała się jej wyjątkowo krytycznie.
To aż dziwne, że nawet otrzymane prezenty, piękne i wiele warte, cieszyły Fantine nieco (ale tylko nieco) mniej, niż ich towarzystwo. Zniknęły, zabrane przez służbę do jej komnat, by nie przeszkadzały w dalszej celebracji wieczoru, ale była pewna, że będzie się im przyglądać, wąchać i przymierzać do późnej nocy - tak jak wtedy, kiedy była małą dziewczynką i dostawszy nowe lalki urządzała dla nich bale aż do rzeczywistego świtu.
Dokończyła danie główne, napiła się wina i z radością przyjęła bożonarodzeniowy deser, zachwycający podniebienie. Nie dokończyła go jednak, czując na sobie krytyczne spojrzenie matki, przypominające, że wciąż jest panną na wydaniu i musi dbać o linię. Z doskonale skrywanym smutkiem odłożyła widelczyk.
Wspólne komnaty opuściła z żalem, wiedząc, że długo będzie pamiętać ten wieczór.
| zt
Fantine spojrzała pytająco na Evandrę, w nadziei, że zgodzi się im zaśpiewać. Nie byłoby lepszego zwieńczenia tej kolacji, niż jej anielski śpiew. Nawet lady Cedrina, posiadaczka słuchu doskonałego i nauczycielka emisji głosu, nie mogłaby nic synowej zarzucić, choć pomimo pozornej perfekcji półwili przypatrywała się jej wyjątkowo krytycznie.
To aż dziwne, że nawet otrzymane prezenty, piękne i wiele warte, cieszyły Fantine nieco (ale tylko nieco) mniej, niż ich towarzystwo. Zniknęły, zabrane przez służbę do jej komnat, by nie przeszkadzały w dalszej celebracji wieczoru, ale była pewna, że będzie się im przyglądać, wąchać i przymierzać do późnej nocy - tak jak wtedy, kiedy była małą dziewczynką i dostawszy nowe lalki urządzała dla nich bale aż do rzeczywistego świtu.
Dokończyła danie główne, napiła się wina i z radością przyjęła bożonarodzeniowy deser, zachwycający podniebienie. Nie dokończyła go jednak, czując na sobie krytyczne spojrzenie matki, przypominające, że wciąż jest panną na wydaniu i musi dbać o linię. Z doskonale skrywanym smutkiem odłożyła widelczyk.
Wspólne komnaty opuściła z żalem, wiedząc, że długo będzie pamiętać ten wieczór.
| zt
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W upalne, lipcowe popołudnie nie warto wychodzić na otwarte przestrzenie, o ile chce się uniknąć zawrotów głowy czy opalenizny (!!). Kwieciste ogrody kusiły swoim pięknem i świeżym zapachem, lecz w dni takie, jak ten, niektórzy musieli zadowolić się zerkaniem na nie przez otwarte okna. Całe szczęście w pałacowych murach panował przyjemny chłód, inaczej lady Rosier miałaby problem z oddychaniem w zakrywającym całe ciało stroju. Lekki, jedwabny materiał błękitnej sukienki obejmował jej ramiona, jakby chciał zdradzić szeptem kilka sekretów, spływając delikatną kaskadą wzdłuż bioder aż po same kostki. W upięte w nieco
Dzisiejszy dzień miał być jednak przygotowaniem do wieczoru, który, w opinii Evandry, miał przebiec perfekcyjnie. Kolacja zaręczynowa Melisande i Alpharda miała być małym, rodzinnym wydarzeniem, na którą zaproszenia zostaną rozesłane tylko do najbliższych osób ich dwóch rodzin. Lady Rosier była tym faktem bardzo niepocieszona, albowiem to w trakcie wystawnych przyjęć czuła się najbardziej zajęta, najbardziej potrzebna. Za punkt honoru idealnej pani domu ustawiała sobie krótką konwersację z każdym z gości, a o których to zbierała najświeższe informacje już nieco wcześniej. Nie mogła wykazać się przecież ignorancją nieznajomości swoich przyjaciół, nawet jeśli słyszała o nich tylko w plotkach. Kolacja ta była jednak jej wydarzeniem wyłącznie połowicznie i musiała pójść na ustępstwa w trakcie jego planowania. Lista gości może i nie przekraczała dwudziestu osób, lecz Evandra zamierzała ich przyjąć tak, jak należy. Mimo iż lata spędzone w towarzystwie Adalaide Nott przygotowały ją do pełnionej roli, to nikt przecież nie zabroni jej skorzystać z pomocy przyjaciółki.
Z lady Elaine Avery nie miała ostatnio zbyt wielu okazji do rozmów. Zamknięta w sobie i oddana żałobie kobieta wzbudzała w Evandrze współczucie i żal, ale przecież zawsze przychodził moment na odegnanie czarnych chmur. Licząc na to, że czarownica nie odmówi spotkania, posłała jej zaproszenie z prośbą o pomoc w przygotowaniach.
Tego dnia jadalnia w Château Rose pełniła funkcję sali wystawowej, gdzie na długim, hebanowym stole ułożono zastawę pochodzącą z różnych zestawów. Talerz głębokie do zupy, duże i płytkie do dań głównych, mniejsze na przystawki oraz talerzyki deserowe. Wraz z nimi kieliszki, szklanki i filiżanki zestawione z łyżkami, nożami i widelcami. Po drugiej stronie stołu prezentowane były wazy, półmiski i salaterki, a także karafki, dzbanki, sosjerki, maselniczki czy solniczki. Biała, przeświecająca ceramika, porcelana barwiona, ze zdobieniami i bez, wszystkie prezentowały się godnie oczekując wyroku, którym z nich przyjdzie zaszczyt służenia rodzinom Rosier i Black w trakcie uroczystości.
W oczekiwaniu na przybycie lady Avery przechadzała się wzdłuż stołu, czujnym, osadzającym spojrzeniem przesuwając po prezentowanej zastawie. Przygotowywanie przyjęć traktowała bardzo poważnie, nawet jeśli nie każdy szlachetnie urodzony czarodziej znał się na symbolice prezentowanych w wazonach kwiatów (Ignorant!), to Evandra nie pozwoliłaby, by na jadalnianym stole domu, którym przyszło zarządzać, pojawiły się ozdoby ze sobą niewspółgrające. Najbardziej podobała jej się porcelana kostna, mająca najwyższy poziom bieli i złote zdobienia prezentujące się na niej wręcz fenomenalnie. Nie była jednak pewna czy pasujące do niej szkło nie jest zbyt ciężkie. Zbyt zaaferowana talerzami z zaskoczeniem przyjęła nagle podsuniętą jej kopertę. Wiadomość o osłabieniu Elaine przyjęła ze smutkiem, zaraz zapisując w myślach kolejny punkt do listy zadań, by wysłać kobiecie list z pozdrowieniami i życzeniami rychłego powrotu do zdrowia. Jej obecne zadanie było jednak ważniejsze, więc odłożywszy list na bok, wróciła do pracy.
// zt.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jadalnia
Szybka odpowiedź