Pokój dzienny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój dzienny
W centralnej części salonu znajdują się miękkie, obite aksamitem kanapy, fotele oraz krzesła, w większości przyozdobione narzutami wykonanymi z futer białych lisów oraz eleganckimi poduszeczkami haftowanymi we francuskie wzory. Salon połączony jest z niewielką biblioteczką, piętrzące się regały zawierają perły światowej literatury, z naciskiem na poezję, jak również wiele ksiąg z zakresu różnych sztuk magicznych, od uroków, przez transmutację, na traktatach alchemicznych skończywszy. Pośród nich na półkach znajduje się wiele pamiątek po przodkach, w tym popiersie Alarica Rosiera, wyjątkowo uzdolnionego czarnoksiężnika. Nad kominkiem, w którym poza cieplejszymi dniami nieustannie żarzy się ogień, wisi portret pięknej hrabiny Mahaut, protoplastki rodu oraz trucicielki francuskich królów. Za dnia pokój rozświetla obszerne okno, delikatnie przysłonięte ciężkimi kotarami, barwy krwistego szkarłatu, zza których tańczą eteryczne białe firanki, a nocą - rozłożysty kryształowy żyrandol o zdobieniach w kształcie róż. Pokój jest jasny, przestronny, najwięcej światła wpuszczają dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do różanych ogrodów. Jasną posadzkę zdobią obszerne donice z roślinami dekoracyjnymi, a kremowe ściany wymalowano w zdobienia francuskiej korony.
Lata praktyki, odpowiedniego wychowania, pewnych standardów pozwalały jej w tym momencie zachować spokój. Pozorny, rzecz jasna, zdawała sobie sprawę, że jej rodzeństwo jest w stanie dostrzec w odbiciu tęczówek kotłujące się w środku emocje, że zdradzają ją niewielkie gesty, które mijały niezauważalne dla obcych, jednak, nie dla nich. Unosiła dumnie podbródek, słuchając, jednocześnie zatapiając się w swoich własnych myślach, wnioskach, kolejnych epitetach w kierunku Blacka. Czuła ciepłą dłoń Fantine, ale ta nie przynosiła jej niczego, nie pomagała w żaden sposób. Mimo to, pozwalała siostrze trzymać się dalej, możliwe, że czasem potrzebowała tego bardziej niż ona.
Martwila się, o to, co przyniosą kolejne miesiące, o swój własny los, który znów niebezpiecznie zaczął chybotać się na włosku. Każde słowo które wypowiedziała było prawdą. Alphard Black był bezpieczną opcją, człowiekiem, który zyskiwał coraz większy pogłos. posiadającym coraz szersze wpływy. A co najważniejsze, był zmuszony do dbania o jej dobro. Choć sam zdawał się chcieć go równie mocno. Zacisnęła znów zęby, czując jak mięsień na policzku drga.
Nieważne, nie mogła skupiać się na przeszłości, choć wypowiedziane słowa nadal brzmiały nierealnie, całkowicie oddalone, bo… jeśli zginął ktoś taki jak on, czy powinna się zastanawiać czy poniosą jeszcze jakieś ofiary w tej wojnie?
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk tłuczonego lustra. Drgnęła, unosząc spojrzenie. Wpatrywała się w strużki krwi spływające po jego rękach. Był inny, widziała to od razu, za dobrze go znała, by nie dostrzec zmian. Co stało się w miejscu w którym zginął Alphard Black?
Zdała pytania. Z troski, bo tak jak on o nie, tak i ona o niego martwiła się nieustannie. Mimo, że znała jego siłę.
- Wedle życzenia. - odpowiedziała nie pytając dalej, nie próbując napierać. Zdanie Tristana było ostateczne, jego słowa były jej wolą. Ktoś mógłby je nazwać rozkazem, ale nigdy nie patrzyła na to w ten sposób. Prowadził ich, pewnie i niezmiennie ku lepszej przyszłości - wierzyła w to, tak jak wierzyła w niego. Położono na jego barki ciężar, któremu niewielu podołałoby w jego wieku. Ale Tristan, nie był jak inni. Milczała kiedy zwracał się do Evandry, kwestia jej brata, na ten moment na potrzebowała jej komentarza. Podniosła się, wypuszczając dłoń Fantine.
- Zaleczyć je? - zapytała, gotowa podejść bliżej, jednak nie postanowiła sama. Posiadała podstawy wiedzy uzdrowicielskiej, jednak nigdy nie była w niej specjalistką. Jasne tęczówki zawisły na Tristanie, oczekująco, nie stawiając kroków ku niemu. Dziś zdawał się rozchwiany, wolała uzyskać pozwolenie, niż rozsierdzić go jeszcze bardziej.
Martwila się, o to, co przyniosą kolejne miesiące, o swój własny los, który znów niebezpiecznie zaczął chybotać się na włosku. Każde słowo które wypowiedziała było prawdą. Alphard Black był bezpieczną opcją, człowiekiem, który zyskiwał coraz większy pogłos. posiadającym coraz szersze wpływy. A co najważniejsze, był zmuszony do dbania o jej dobro. Choć sam zdawał się chcieć go równie mocno. Zacisnęła znów zęby, czując jak mięsień na policzku drga.
Nieważne, nie mogła skupiać się na przeszłości, choć wypowiedziane słowa nadal brzmiały nierealnie, całkowicie oddalone, bo… jeśli zginął ktoś taki jak on, czy powinna się zastanawiać czy poniosą jeszcze jakieś ofiary w tej wojnie?
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk tłuczonego lustra. Drgnęła, unosząc spojrzenie. Wpatrywała się w strużki krwi spływające po jego rękach. Był inny, widziała to od razu, za dobrze go znała, by nie dostrzec zmian. Co stało się w miejscu w którym zginął Alphard Black?
Zdała pytania. Z troski, bo tak jak on o nie, tak i ona o niego martwiła się nieustannie. Mimo, że znała jego siłę.
- Wedle życzenia. - odpowiedziała nie pytając dalej, nie próbując napierać. Zdanie Tristana było ostateczne, jego słowa były jej wolą. Ktoś mógłby je nazwać rozkazem, ale nigdy nie patrzyła na to w ten sposób. Prowadził ich, pewnie i niezmiennie ku lepszej przyszłości - wierzyła w to, tak jak wierzyła w niego. Położono na jego barki ciężar, któremu niewielu podołałoby w jego wieku. Ale Tristan, nie był jak inni. Milczała kiedy zwracał się do Evandry, kwestia jej brata, na ten moment na potrzebowała jej komentarza. Podniosła się, wypuszczając dłoń Fantine.
- Zaleczyć je? - zapytała, gotowa podejść bliżej, jednak nie postanowiła sama. Posiadała podstawy wiedzy uzdrowicielskiej, jednak nigdy nie była w niej specjalistką. Jasne tęczówki zawisły na Tristanie, oczekująco, nie stawiając kroków ku niemu. Dziś zdawał się rozchwiany, wolała uzyskać pozwolenie, niż rozsierdzić go jeszcze bardziej.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Atmosfera w pokoju dziennym zaczęła gęstnieć, a Fantine nie była na to przygotowana. Zupełnie nie. Nie wiedziała nawet, że tego wieczoru, tej nocy Tristan oraz inni lordowie będą mieli zadanie od Czarnego Pana do wypełnienia. Czy Melisande wiedziała? A Evandra? Czy tylko do niej wciąż miał ograniczone zaufanie, pomimo usilnych starań najmłodszej siostry? Może gdyby choć wspomniał o takiej możliwości, byłaby lepiej przygotowana. Uwarzyłaby eliksiry, kazała przygotować dla niego rytuały odprężające... Cokolwiek. Tymczasem musiała mierzyć się z niezrozumiałych rozchwianiem, gniewem i groźną iskrą w oczach brata; najzwyczajniej w świecie ją to przerażało, sprawiało, że czuła zimne ukłucie w okolicach krzyża, a żołądek miała ściśnięty. Trzymała wciąż dłoń Melisande. Na początku miał być to gest niosący pociechę siostrze po tak tragicznej wieści, lecz kilka chwil później - to chyba ona potrzebowała tego bardziej. W momencie, kiedy Tristan rozbił lustro, a trzask stłuczonego szkła przeciął ciszę jak bicz. Fantine poruszyła się wyjątkowo niespokojnie.
Wodziła spojrzeniem od Tristana, do jego oburzonej małżonki, która wzięła w obronę swojego starszego brata. Z jednej strony rozumiała swą bratową. Sama postąpiłaby podobnie - nie uwierzyła w winę Tristana, stanęła za nim murem, szukała wytłumaczenia. Z drugiej jednak... Francis nie był Tristanem. Nie można było ich porównywać. Brat Evandry, choć miał swój urok i czar, wydawał się infantylny i czasami po prostu go nie rozumiała. Miał na karku lat ponad trzydzieści, a zachowywał się jak uczniak. Wiara w słowa Tristana była więcej, niż oczywista.
- Dobrze. Jak sobie życzysz, Tristanie - odezwała się potulnie Fanny, gdy zwrócił się do niej i Melisande, nakazując im zachowanie tego, co go spotkało dla siebie. A to równało się ni mniej, ni więcej zakazowi wzywania kogokolwiek. Może sam po kogoś pośle, bardziej zaufanego. Może czuł się na siłach, by sprostać temu... z czym walczył wewnętrznie. Bo ta walka odbijała się w jego oczach i twarzy. W pewnych momentach, urywkach, ułamkach sekund - jakby patrzył na nich ktoś zupełnie inny. Nie Tristan.
Fantine wodziła spojrzeniem od brata, do Evandry, gdy zaczęli się kłócić o Francisa. Nie chciała się w to wtrącać, wchodzić pomiędzy nich, brać udziału w tej sprzeczce. Stała po stronie Tristana i czuła gniew na Francisa przez to, do czego zmusił ich nestora. Wiedziała jednak jak delikatna jest Evandra, co ciąży na jej barkach. Melisande wstała, by pomóc bratu. Fantine zaś zbliżyła się do żony swego brata, aby położyć dłoń na jej ramieniu i odezwać się kojącym głosem.
- W świętym Mungu zadbają o niego - powiedziała. Miała pewność, że tak będzie. Był wszak lordem Lestrange. Nie mogła jednak obiecać, że wszystko będzie dobrze. Jeśli Francis naprawdę zdradził, będzie musiał ponieść tego konsekwencje.
Wodziła spojrzeniem od Tristana, do jego oburzonej małżonki, która wzięła w obronę swojego starszego brata. Z jednej strony rozumiała swą bratową. Sama postąpiłaby podobnie - nie uwierzyła w winę Tristana, stanęła za nim murem, szukała wytłumaczenia. Z drugiej jednak... Francis nie był Tristanem. Nie można było ich porównywać. Brat Evandry, choć miał swój urok i czar, wydawał się infantylny i czasami po prostu go nie rozumiała. Miał na karku lat ponad trzydzieści, a zachowywał się jak uczniak. Wiara w słowa Tristana była więcej, niż oczywista.
- Dobrze. Jak sobie życzysz, Tristanie - odezwała się potulnie Fanny, gdy zwrócił się do niej i Melisande, nakazując im zachowanie tego, co go spotkało dla siebie. A to równało się ni mniej, ni więcej zakazowi wzywania kogokolwiek. Może sam po kogoś pośle, bardziej zaufanego. Może czuł się na siłach, by sprostać temu... z czym walczył wewnętrznie. Bo ta walka odbijała się w jego oczach i twarzy. W pewnych momentach, urywkach, ułamkach sekund - jakby patrzył na nich ktoś zupełnie inny. Nie Tristan.
Fantine wodziła spojrzeniem od brata, do Evandry, gdy zaczęli się kłócić o Francisa. Nie chciała się w to wtrącać, wchodzić pomiędzy nich, brać udziału w tej sprzeczce. Stała po stronie Tristana i czuła gniew na Francisa przez to, do czego zmusił ich nestora. Wiedziała jednak jak delikatna jest Evandra, co ciąży na jej barkach. Melisande wstała, by pomóc bratu. Fantine zaś zbliżyła się do żony swego brata, aby położyć dłoń na jej ramieniu i odezwać się kojącym głosem.
- W świętym Mungu zadbają o niego - powiedziała. Miała pewność, że tak będzie. Był wszak lordem Lestrange. Nie mogła jednak obiecać, że wszystko będzie dobrze. Jeśli Francis naprawdę zdradził, będzie musiał ponieść tego konsekwencje.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dźwięk tłuczonego szkła, choć często był obecny w życiu Evandry w przypływie jej własnych, nagłych emocji, tak zawsze przyprawiał o dreszcze wywołany przez kogoś innego. Jeśli siedem lat nieszczęścia miały się dla nich dopiero zacząć, to co mogło być gorsze od śmierci Alpharda i Francisa w szpitalu? Jasnowłosa kobieta stała w miejscu z rozchylonymi w zdumieniu ustami, zupełnie jakby oczekiwała innej reakcji na tę złość. Chciała do niego podbiec, pomóc, upewnić się że wszystko w porządku, lecz wrosła w podłogę i nie ruszyła się ani o cal. To nie strach porwał ją w swoje objęcia, a żal z niezrozumienia. Co wzbudziło w Tristanie tak wielką złość, sytuacja z Francisem czy ona sama, domagająca się prawdy?
W ciągu tej krótkiej chwili zdążyła zapomnieć o Alphardzie i jego bohaterskiej śmierci. Melisande, Rigel i Aquila stali się nieważni, zepchnięci na dalszy plan. Nie spodziewała się poparcia ze strony reszty domowników, czy nie zawsze podchodzili z dystansem do jej rodziny? Czy nie tolerowali Francisa tylko ze względu na nią, nie chcąc odcinać jej od ukochanego brata? Nawet jeśli sama miała często wątpliwości, Evandra nie mogła teraz odpuścić, nie w momencie, w którym czuła, że jest jedyną, która wstawia się za lordem Lestrange.
- Masz rację - zgodziła się cicho z Fantine, kiedy ta ułożyła dłoń na jej ramieniu. Nie na niej powinna wyładowywać swoją złość, wszak to ona była przy niej przez ostatni rok, zajmując rozmową i wspierając w chwilach słabości. Nie od razu uspokoiła się pod wpływem ciepłego dotyku i kojącego głosu. Wciąż nie rozumiała sytuacji, w jakiej znaleźli się zarówno jej brat, jak i ona sama. W tej chwili jedyne, czego pragnęła, to mieć pewność, że jest bezpieczny i wyjdzie z tego cało, jednak słowo ‘zdrada’ nie chciało opuścić jej myśli. To nieporozumienie, głupie nieporozumienie, wszystko zaraz się wyjaśni. Nieznacznie rozluźniła mięśnie, z żalem uświadamiając sobie, że niczego więcej się dziś nie dowie. Położyła dłoń na dłoni Fantine i posłała jej blady uśmiech, nie chcąc dawać im kolejnego dowodu na własną słabość. Tyle że rzeczywiście było jej słabo; mimo wzburzenia jasne policzki nie nosiły śladu rumieńców, a cienie pod oczami nabrały ciężkiej głębi. - Odwiedzę go za kilka dni. Oby miał coś na swoje usprawiedliwienie - dodała ściszonym głosem, kiedy oschły ton gorzkich słów zaczął jej się udzielać. Choć bardzo chciała zrozumieć, nie znała stawki - ani toczonego wewnątrz Tristana boju, jak i potęgi zdobywanych w podziemiach artefaktów. Przed samą sobą powtarzała, że dla niej najważniejsi są ludzie, a nie moc, tylko czy nie zmieniłaby zdania, gdyby poznała jej prawdziwą wartość?
W ciągu tej krótkiej chwili zdążyła zapomnieć o Alphardzie i jego bohaterskiej śmierci. Melisande, Rigel i Aquila stali się nieważni, zepchnięci na dalszy plan. Nie spodziewała się poparcia ze strony reszty domowników, czy nie zawsze podchodzili z dystansem do jej rodziny? Czy nie tolerowali Francisa tylko ze względu na nią, nie chcąc odcinać jej od ukochanego brata? Nawet jeśli sama miała często wątpliwości, Evandra nie mogła teraz odpuścić, nie w momencie, w którym czuła, że jest jedyną, która wstawia się za lordem Lestrange.
- Masz rację - zgodziła się cicho z Fantine, kiedy ta ułożyła dłoń na jej ramieniu. Nie na niej powinna wyładowywać swoją złość, wszak to ona była przy niej przez ostatni rok, zajmując rozmową i wspierając w chwilach słabości. Nie od razu uspokoiła się pod wpływem ciepłego dotyku i kojącego głosu. Wciąż nie rozumiała sytuacji, w jakiej znaleźli się zarówno jej brat, jak i ona sama. W tej chwili jedyne, czego pragnęła, to mieć pewność, że jest bezpieczny i wyjdzie z tego cało, jednak słowo ‘zdrada’ nie chciało opuścić jej myśli. To nieporozumienie, głupie nieporozumienie, wszystko zaraz się wyjaśni. Nieznacznie rozluźniła mięśnie, z żalem uświadamiając sobie, że niczego więcej się dziś nie dowie. Położyła dłoń na dłoni Fantine i posłała jej blady uśmiech, nie chcąc dawać im kolejnego dowodu na własną słabość. Tyle że rzeczywiście było jej słabo; mimo wzburzenia jasne policzki nie nosiły śladu rumieńców, a cienie pod oczami nabrały ciężkiej głębi. - Odwiedzę go za kilka dni. Oby miał coś na swoje usprawiedliwienie - dodała ściszonym głosem, kiedy oschły ton gorzkich słów zaczął jej się udzielać. Choć bardzo chciała zrozumieć, nie znała stawki - ani toczonego wewnątrz Tristana boju, jak i potęgi zdobywanych w podziemiach artefaktów. Przed samą sobą powtarzała, że dla niej najważniejsi są ludzie, a nie moc, tylko czy nie zmieniłaby zdania, gdyby poznała jej prawdziwą wartość?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zaciśnięte pięści pozwalały krwi wypływać, krwawe strużki nie wyglądały groźnie, ale były dość obfite, by zadowolić gnieżdżącego się w jego sercu pradawnego ducha - zamykał oczy, napięta szczęka pozwalała znieść piekący ból wbitego pod skórę szkła, a krok w tył z chrzęstem pokruszył większe fragmenty zbitego lustra. Jej łaknienie ucichło, pragnęła krwi i jej dostała, ale też dobrze wiedział, że to nie będzie trwało długo. że łaknienia wojny nie zaspokoi samookaleczaniem. Powinien stąd wyjść. Jak najprędzej. Jego różdżka wciąż leżała gdzieś na ziemi - nie podniósł jej. I wiedział, że nie powinien mieć jej teraz w rękach.
- Odejdź - odparł sucho, krótko, na pytanie Melisande, ledwie panując nad rozdrażnionym głosem. Podchodząc do niego, ryzykowała sobą, na to pozwolić jej nie mógł. Otarł kapiącą krew o brzeg szaty, krzywiąc się z bólu, gdy utkwiony pod skóra fragment zwierciadła zakuł wrażliwe nerwy; Tristan nie zwykł łatwo tracić nad sobą panowania, dziś jego wewnętrzy spokój zamieniał się w ogień, palący ogień cudzej zemsty wiedzionej wolą dawno zmarłej kobiety, któremu nie był w stanie się przeciwstawić. Sądził, że był silniejszy. Że mógł stanąć jej naprzeciw. Chyba przerażała go myśl, że mogła wyjść z tamtego labiryntu z Francisem, on nie panowałby nad nią wcale. Francis kiedyś był mu bliski, ale odkąd zaczął znikać na długie dnie - gdzie? - zmienił się nie do poznania; sądził, że tamtą rozmową wykrzesze z niego część dawnego jego. Ale Francis pokazał mu dziś, że dla świata był już stracony. Miał względem niego mniej cierpliwości niż kochająca siostra - jego już się wyczerpała - lecz to nie myśl o Lestrange'u kazała mu wyrazić swój gniew tak otwarcie, a ona, krwawa posłanka śmierci. Nie zamierzał pozwolić jej skrzywdzić ani sióstr ani tym bardziej słabszego zdrowia Evandry.
- Oby - zgodził się z nią, przenosząc ku niej rozgniewane spojrzenie, może zbyt ostro, może zbyt oschle, przedzierając się przez falę bólu i sieci manipulacji oswobodzonej istoty. Czy ołtarz w jakiś sposób więził ją w podziemiach? Nie wiedział, czuł, że jego krok stawał się chwiejny. Niechętnie omiótł pomieszczenie spojrzeniem, w końcu odchodząc samemu - bez słowa wyjaśnienia czy grzecznego pożegnania, nie powinien w tym stanie znajdować się między ludźmi, a już na pewno nie przy rodzinie. Nie znał jej, nie wiedział, ile krwi potrzebowała, żeby się nasycić.
Nie wiedział, czy w ogóle dało się ją nasycić.
Tristan zt
- Odejdź - odparł sucho, krótko, na pytanie Melisande, ledwie panując nad rozdrażnionym głosem. Podchodząc do niego, ryzykowała sobą, na to pozwolić jej nie mógł. Otarł kapiącą krew o brzeg szaty, krzywiąc się z bólu, gdy utkwiony pod skóra fragment zwierciadła zakuł wrażliwe nerwy; Tristan nie zwykł łatwo tracić nad sobą panowania, dziś jego wewnętrzy spokój zamieniał się w ogień, palący ogień cudzej zemsty wiedzionej wolą dawno zmarłej kobiety, któremu nie był w stanie się przeciwstawić. Sądził, że był silniejszy. Że mógł stanąć jej naprzeciw. Chyba przerażała go myśl, że mogła wyjść z tamtego labiryntu z Francisem, on nie panowałby nad nią wcale. Francis kiedyś był mu bliski, ale odkąd zaczął znikać na długie dnie - gdzie? - zmienił się nie do poznania; sądził, że tamtą rozmową wykrzesze z niego część dawnego jego. Ale Francis pokazał mu dziś, że dla świata był już stracony. Miał względem niego mniej cierpliwości niż kochająca siostra - jego już się wyczerpała - lecz to nie myśl o Lestrange'u kazała mu wyrazić swój gniew tak otwarcie, a ona, krwawa posłanka śmierci. Nie zamierzał pozwolić jej skrzywdzić ani sióstr ani tym bardziej słabszego zdrowia Evandry.
- Oby - zgodził się z nią, przenosząc ku niej rozgniewane spojrzenie, może zbyt ostro, może zbyt oschle, przedzierając się przez falę bólu i sieci manipulacji oswobodzonej istoty. Czy ołtarz w jakiś sposób więził ją w podziemiach? Nie wiedział, czuł, że jego krok stawał się chwiejny. Niechętnie omiótł pomieszczenie spojrzeniem, w końcu odchodząc samemu - bez słowa wyjaśnienia czy grzecznego pożegnania, nie powinien w tym stanie znajdować się między ludźmi, a już na pewno nie przy rodzinie. Nie znał jej, nie wiedział, ile krwi potrzebowała, żeby się nasycić.
Nie wiedział, czy w ogóle dało się ją nasycić.
Tristan zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
W tamtej chwili Fantine nie poznawała własnego brata. Był człowiekiem emocjonalnym, tak jak każdy Rosier, widywała go już w gniewie, zirytowanego, rozdrażnionego. Wystarczyło, by wróciła pamięcią do kilku rozmów sprzed półtorej roku - o Deirdre, Białej Willi, nieszczęsnej pomyłce, przez którą pomyślał, że Fantine zadaje się ze zwolennikiem Grindelwalda i sama popiera jego poglądy - był wtedy rozgniewany, w jego oczach było coś, co budziło w siostrze lęk, czuła jednak podskórnie, że mimo wszystko nie uczyniłby jej prawdziwej krzywdy. Wiedziała, że kochał ją mocno, kochał wszystkie swoje siostry, a jako głowa rodziny musiał wziąć za nich odpowiedzialność i dbać poniekąd o ich wychowanie. Widywała już jego złość, a ta była zupełnie inna. Rozdrażnienie w głosie Tristana, coś ciemnego w jego oczach, gniew z jakim oddalił Melisande - na którą nigdy się wszak nie gniewał, starsza z sióstr była zbyt opanowana i spokojna, by wdawać się w sprzeczki i buntować - budziło w Fantine nie tylko niepokój, ale i strach. Czy mógłby je teraz skrzywdzić? Jeśli tak, to z pewnością miało związek z tym, do czego był zmuszony przez tego głupca, Francisa Lestrange. To nie był on. W to Fantine chciała wierzyć.
Obserwowała go w milczeniu, kiedy wychodził, oschle odzywając się do Evandry - nie brzmiał jakby naprawdę miał nadzieję na to, że Francis zdoła się wytłumaczyć. Opuścił je, pozostawiając po sobie głęboką konsternację i skonfundowanie w głowie Fantine, żal i zaskoczenie przez wieści o śmierci lorda Alpharda Blacka. Róża czuła, że ma splątane myśli, lecz w tamtej chwili nie myślała - wyjątkowo - o sobie, a o Evandrze, muszącej teraz w duchu umierać z niepokoju o brata. Cokolwiek Francis nie zrobił, wciąż był jej bratem, był jej bliski, rozumiała więc, że się o niego martwi. Tristan nie potrzebował i nie chciał dziś wsparcia sióstr, Fantine nie zamierzała mu się narzucać, zwłaszcza, że jego małżonka potrzebowała tego chyba jeszcze bardziej.
- Evandro, Melisande, jeśli pragniecie się położyć, to zrozumiem, lecz jeśli czujecie, że nie zmrużycie jeszcze oka... To mogę poprosić o filiżankę melisy. Dobrze nam to zrobi - odezwała się cicho, ściskając lekko wątłe ramię Evandry, po czym zawiesiła pytające spojrzenie na Melisande. Chciała zostać sama? Może. Fantine wolałaby przy niej być w tak trudnym momencie, lecz uszanuje jej wybór.
Obserwowała go w milczeniu, kiedy wychodził, oschle odzywając się do Evandry - nie brzmiał jakby naprawdę miał nadzieję na to, że Francis zdoła się wytłumaczyć. Opuścił je, pozostawiając po sobie głęboką konsternację i skonfundowanie w głowie Fantine, żal i zaskoczenie przez wieści o śmierci lorda Alpharda Blacka. Róża czuła, że ma splątane myśli, lecz w tamtej chwili nie myślała - wyjątkowo - o sobie, a o Evandrze, muszącej teraz w duchu umierać z niepokoju o brata. Cokolwiek Francis nie zrobił, wciąż był jej bratem, był jej bliski, rozumiała więc, że się o niego martwi. Tristan nie potrzebował i nie chciał dziś wsparcia sióstr, Fantine nie zamierzała mu się narzucać, zwłaszcza, że jego małżonka potrzebowała tego chyba jeszcze bardziej.
- Evandro, Melisande, jeśli pragniecie się położyć, to zrozumiem, lecz jeśli czujecie, że nie zmrużycie jeszcze oka... To mogę poprosić o filiżankę melisy. Dobrze nam to zrobi - odezwała się cicho, ściskając lekko wątłe ramię Evandry, po czym zawiesiła pytające spojrzenie na Melisande. Chciała zostać sama? Może. Fantine wolałaby przy niej być w tak trudnym momencie, lecz uszanuje jej wybór.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przyjęła oschły komentarz, nie mając już nic więcej do dodania. Z wolna zamykając się na dochodzące z zewnątrz bodźce utkwiła pusty wzrok w błyszczących na jasnej posadzce lustrzanych odłamkach. Świadoma wychodzącego z pokoju Tristana nie powiodła za nim spojrzeniem. W uszach wciąż wybrzmiewał dźwięk tłuczonego szkła i powracające oskarżenia. Pamiętała o złożonych przez siebie deklaracjach i gotowości do przejęcia nowych obowiązków. Jak miała się do nich odnieść w zaistniałej sytuacji?
Powaga docierała do niej stopniowo. Na nic zdadzą się kolejne wybuchy, poddanie się złości. Nikt z tu zebranych nie był temu winien, a także nikt nie posiadał odpowiedzi na piętrzące się pytania. Mogłaby tak stać w milczeniu i bezruchu przez kolejne godziny, mnogość kłębiących się w jej głowie myśli była zbyt przytłaczająca, by wykonać jakikolwiek ruch. Świadomość zamkniętego w szpitalu nieprzytomnego Francisa wzbudzała w niej ambiwalentne odczucia. Powstrzymała chęć gwałtownego zebrania się i dołączenia do brata, by czuwać przy nim do momentu wybudzenia. Obawiała się nagłego powrotu złości, przez którą z pewnością rzuciłaby mu kilka niepotrzebnych, gorzkich słów. Evandra nie potrafiła długo chować urazy, starając się dążyć do wyjaśnienia problemów, znalezienia rozwiązań, ale ta sprawa układała się nieco inaczej. To nie drobna niesnaska, podeptanie sukienki czy spóźnienie na spektakl. Zduszony impuls, krok w tył.
Tam przynajmniej jesteś bezpieczny.
Kiedy dotarł do niej cichy głos najmłodszej z Róż, zdała sobie sprawę jak mocno zaciska powieki, nie dopuszczając do tego, by żadna z gromadzących się w kącikach oczu łez wymknęła się na powierzchnię bladych policzków.
- Dziękuję, Fantine, jesteś nieocenionym wsparciem. - Nie potrzebowała słów pocieszenia ani głaskania po ramieniu, a zająć czymś myśli, czymkolwiek, co odepchnie straszne wizje i pozwoli choć na moment oczyścić umysł z nadmiernych trosk. Francis nie był jedyną osobą, która wymagała jej obecności i troski. Uniosła wzrok na Melisande, mogąc tylko zgadywać co kobieta teraz czuje. Łagodnie i z pokorą przyjęła swój los, lecz niemożliwym było, by pozostała zupełnie niewzruszona. Widziała przecież blask w jej oczach w dniu zaręczyn, widziała ciekawość i błądzący na twarzy figlarny uśmiech. Alphard nie mógł być jej obojętny, a dzisiejsza powściągliwość wyłączne podkreślała koszmar tej tragedii.
Powaga docierała do niej stopniowo. Na nic zdadzą się kolejne wybuchy, poddanie się złości. Nikt z tu zebranych nie był temu winien, a także nikt nie posiadał odpowiedzi na piętrzące się pytania. Mogłaby tak stać w milczeniu i bezruchu przez kolejne godziny, mnogość kłębiących się w jej głowie myśli była zbyt przytłaczająca, by wykonać jakikolwiek ruch. Świadomość zamkniętego w szpitalu nieprzytomnego Francisa wzbudzała w niej ambiwalentne odczucia. Powstrzymała chęć gwałtownego zebrania się i dołączenia do brata, by czuwać przy nim do momentu wybudzenia. Obawiała się nagłego powrotu złości, przez którą z pewnością rzuciłaby mu kilka niepotrzebnych, gorzkich słów. Evandra nie potrafiła długo chować urazy, starając się dążyć do wyjaśnienia problemów, znalezienia rozwiązań, ale ta sprawa układała się nieco inaczej. To nie drobna niesnaska, podeptanie sukienki czy spóźnienie na spektakl. Zduszony impuls, krok w tył.
Tam przynajmniej jesteś bezpieczny.
Kiedy dotarł do niej cichy głos najmłodszej z Róż, zdała sobie sprawę jak mocno zaciska powieki, nie dopuszczając do tego, by żadna z gromadzących się w kącikach oczu łez wymknęła się na powierzchnię bladych policzków.
- Dziękuję, Fantine, jesteś nieocenionym wsparciem. - Nie potrzebowała słów pocieszenia ani głaskania po ramieniu, a zająć czymś myśli, czymkolwiek, co odepchnie straszne wizje i pozwoli choć na moment oczyścić umysł z nadmiernych trosk. Francis nie był jedyną osobą, która wymagała jej obecności i troski. Uniosła wzrok na Melisande, mogąc tylko zgadywać co kobieta teraz czuje. Łagodnie i z pokorą przyjęła swój los, lecz niemożliwym było, by pozostała zupełnie niewzruszona. Widziała przecież blask w jej oczach w dniu zaręczyn, widziała ciekawość i błądzący na twarzy figlarny uśmiech. Alphard nie mógł być jej obojętny, a dzisiejsza powściągliwość wyłączne podkreślała koszmar tej tragedii.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dawno go takim nie widziała. Właściwie, to nie była pewna, czy kiedyś widziała go dokładnie takim. Trzymającym dystans, widocznie złym, chociaż nie potrafiła wskazać na co konkretnie. Albo na kogo. Ona sama czuła roznoszącą się w niej złość. Na razie jeszcze informacje zdawały się do niej nie docierać. Było to bardziej jak coś, czego przetrawić jeszcze nie umiała. Może lepiej było jej po prostu się złościć. Na cholernego Blacka, na fakt, że więcej nie stanie przed nią. Że ich ostatnie takim rzeczywiście było. Jeszcze tego nie akceptowała. I na razie nie zamierzała. Na razie wolała być wściekłą na wszystkie obietnice, które jej złożył i których nie zamierzał dotrzymać bo postanowił umrzeć. Cholerny Alphard Black.
Wolała skupić się na wszystkim innym, niż na chaosie, który zapanował w jej wnętrzu. Nie chciała czuć mieszanki, która właśnie w niej się wyzwalała. Wolała skoncentrować swoją uwagę na Tristanie, wybuchu złości zwieńczonym krwią kapiącą na posadzkę. Wpatrywała się w krew, unosząc spojrzenie na ranę. W końcu podniosła się wypadając pewną, propozycję, chęć pomocy, ulżenia w bólu, który przecież musiał poczuć. Wykonała pierwszy ruch, krótki krok, ale zawarte w jednym słowie polecenie utrzymało ją w miejscu. Przez kilka długich chwil wpatrywała się w swojego brata. Nie zamierzała się sprzeciwić jego słowom, nigdy tego nie robiła i dzisiaj nie zamierzała uczynić inaczej. Nie mogła jednak powiedzieć, że nie dostrzegała odmienności zachowania, jakim ich dzisiaj raczył. Zasiadła ponownie splatając dłonie na kolanach. Słuchała w ciszy słów o Francisie nie wypowiadając się w tej konkretnej sprawie. Nie miała chęci dzisiaj zagłębiać się bardziej w ten konkretny temat. Milczała więc dalej w końcu w ciszy, spojrzeniem odprowadzając Tristana, kiedy opuszczał pokój dzienny. Wpatrywała się w znikające plecy brata z opóźnieniem przesuwając spojrzenie na siostrę. Jasne tęczówki z niej przeniosły się na Evandrę. Uchyliła lekko wargi, nie podnosząc się z miejsca, sięgnęła po szklankę z której napiła się reszty soku.
- Preferowałbym herbatę. - odpowiedziała siostrze. Czy chciała zostać sama? Po części z pewnością z drugiej strony chyba nie tak naprawdę. - Powinniśmy działać więcej poza Rezerwatem. - zwróciła się do obu kobiet, zamierzając pochylić się nad tematem. Skupić na czymś innym, kompletnie niezwiązanym z tematem o którym naprawdę nie chciała w tej chwili myśleć.
| zt ?
Wolała skupić się na wszystkim innym, niż na chaosie, który zapanował w jej wnętrzu. Nie chciała czuć mieszanki, która właśnie w niej się wyzwalała. Wolała skoncentrować swoją uwagę na Tristanie, wybuchu złości zwieńczonym krwią kapiącą na posadzkę. Wpatrywała się w krew, unosząc spojrzenie na ranę. W końcu podniosła się wypadając pewną, propozycję, chęć pomocy, ulżenia w bólu, który przecież musiał poczuć. Wykonała pierwszy ruch, krótki krok, ale zawarte w jednym słowie polecenie utrzymało ją w miejscu. Przez kilka długich chwil wpatrywała się w swojego brata. Nie zamierzała się sprzeciwić jego słowom, nigdy tego nie robiła i dzisiaj nie zamierzała uczynić inaczej. Nie mogła jednak powiedzieć, że nie dostrzegała odmienności zachowania, jakim ich dzisiaj raczył. Zasiadła ponownie splatając dłonie na kolanach. Słuchała w ciszy słów o Francisie nie wypowiadając się w tej konkretnej sprawie. Nie miała chęci dzisiaj zagłębiać się bardziej w ten konkretny temat. Milczała więc dalej w końcu w ciszy, spojrzeniem odprowadzając Tristana, kiedy opuszczał pokój dzienny. Wpatrywała się w znikające plecy brata z opóźnieniem przesuwając spojrzenie na siostrę. Jasne tęczówki z niej przeniosły się na Evandrę. Uchyliła lekko wargi, nie podnosząc się z miejsca, sięgnęła po szklankę z której napiła się reszty soku.
- Preferowałbym herbatę. - odpowiedziała siostrze. Czy chciała zostać sama? Po części z pewnością z drugiej strony chyba nie tak naprawdę. - Powinniśmy działać więcej poza Rezerwatem. - zwróciła się do obu kobiet, zamierzając pochylić się nad tematem. Skupić na czymś innym, kompletnie niezwiązanym z tematem o którym naprawdę nie chciała w tej chwili myśleć.
| zt ?
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czas mknął nieubłaganie, nie chciał się zatrzymać. Ale właściwie Melisande nie potrzebowała, żeby właśnie to robił. Minęły trzy miesiące skąpane w czerni materiałów, które okalały jej ciało. Zdawały się jej codziennością do której przywykła, którą przyjęła i którą niosła godnie z niezmiennie uniesioną brodą.
Czy żałowała? Sama nie była pewna czego dokładnie powinna, jeśli miałaby już czegokolwiek żałować. Może jedynie tego, że ostatecznie - choć nigdy nie przyznała tego głośno i przyznać nie zamierzała - uwierzyła w zapewnienia, którymi ją obdarował. Niewypowiedziane obietnice, które złożył, wsuwając na jej palec pierścień. Nadal nie była pewna, jak powinna odnieść się do prezentu, który wręczył jej ojciec Alpharda. Wiedziała, że to milcząca zapowiedź. Chęć kontynuacji. Tylko czy ona jeszcze jej chciała? I czy jej zdanie rzeczywiście miało jakieś znaczenie względem sojuszu, który zdążył już obiec ze swoją wieścią wszystkie wielkie rody.
Wiedziała, że ostatecznie postąpi zgodnie z postanowieniami brata. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Niezmiennie wierna i oddana. Nie zaangażowała się całkiem, więc być może nie cierpiała tak mocno, jakby miała. Może rzeczywiście los jej sprzyjał, zabierając Alpharda zanim ten zdążył nadać jej nazwisko, zanim zdążyłaby wypracować swoją pozycję, uzyskać przychylność w końcu zaufanie. Wiedziała, że by potrafiła. Krzywe spojrzenia nie byłby w stanie jej zatrzymać. Zrobiłaby dokładnie to, co mu powiedziała. Gdyby nie umarł.
Właśnie.
Podniosła się z zajmowanego miejsca zamykając sporych rozmiarów księgę. Poprawiła spódnicę luźniejszej sukni w czarnym kolorze, przetykanym rodowymi barwami wychodząc z biblioteki. Prymulka właśnie zapowiedziała pojawienie się znajomej od lat jednostki. Łącząca rody rodowa przyjaźń sprawiała, że znały się od lat i przez nie wszystkie pielęgnowały własną znajomość, choć nie była pewna, czy można było nazwać ją przyjaźnią. Nadal dzieliło je kilka lat, ale rozmowy z Primrose zawsze zdawały jej się odżywcze. Pełne wigoru i świeżości. W niektórych aspektach przypominała jej nawet ją samą.
- Primrose. - przywitała się, wychodząc jej na spotkanie. Ubrała usta w uśmiech, pozwalając jej zrównać ze sobą krok. Prowadząc je w stronę pokoju dziennego w którym wszystko było już gotowe. - Liczę że w Durham wszystko idzie po waszej myśli. - wypowiedziała na samym początku, szczerze licząc na dobre wieści.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ledwo dzień wcześniej widziała się z Mathieu w Durham gdzie odbyły się kolejne ćwiczenia czarnej magii. Ostatnio jej drogi często krzyżowały się z przedstawicielami rodu Rosier, ale czemu się dziwić skoro ich rodziny żyły w przyjaźni? Małżonka lorda nestora była jej bliską przyjaciółką, a z siostrami również znalazła nić porozumienia, w końcu kuzyn był jej nauczycielem, będąc samemu oddanym przyjacielem Xaviera Burke. Zwyczajnie inaczej się nie dało, obracali się w swoim towarzystwie dość często. Ani z Fantine ani z Melisande nie była tak zżyta jak z Evandrą ale dzieliły te same idee i poglądy, spotykały się regularnie aby rozmawiać, dzielić się pomysłami czy zwyczajnie wspierać.
Melisande ponadto była w żałobie po Alphardzie, choć sama Prim nie wiedziała czy lady Rosier żywiła do niego jakieś głębsze uczucia, czy może ich relacja była równie chłodna co jej i Aresa. Zwyczaj jednak nakazywał aby przywdziała czerń i trwała w żałobie przepisowy czas, nawet jeśli żalu nie czuła.
Jak zwykle zjawiła się o wyznaczonej godzinie w Kent wchodząc do jasnych przestrzeni pałacu, tak odmiennego od chłodnych i ponurych murów Durham, ale tam pasowała, tutaj mak nie czuł się równie pięknie i wyniośle co róże. Powitała ją na sam początek Prymulka oferując zabranie wierzchniego okrycia lady Burke, a czarownica bez wahania podała jej swój płaszcza, kapelusz i rękawiczki prezentując na sobie granatową suknię do kostek z dobrej jakości wełny, ozdobioną przy płytkim dekolcie broszą w kształcie ćmy. Talia podkreślona czarnym pasem haftowanym w zawiłe wzory optycznie jeszcze bardziej wyszczuplała i tak smukłą talię kobiety. Na widok wychodzącej ku niej lady Rosier uśmiechnęła się delikatnie.
-Melisande – powiedziała melodyjnym głosem .-Dziękuję, że pytasz, wszystko w należytym porządku. – Ostatnio z domownikami widywała się przelotnie, ponieważ sama chodziła od spotkania do spotkania. Ledwo zakończyła akcję charytatywną w Londynie, a za chwilę kolejną miała odbyć w Durham, poza tym przed świętami zapotrzebowanie na talizmany zacznie wzrosło i praktycznie codziennie zaszywała się na parę godzin w pracowni by realizować kolejne zamówienia. Istne urwanie głowy, ale nie mogła narzekać, dzięki temu jej myśli nie krążyły wokół zerwanych zaręczyn oraz sabatu, którego w tym roku realnie się obawiała. – Jak u Ciebie? Jak nastroje w Kent? – Dała się poprowadzić w stronę salonu i zajęło jedno z wolnych miejsc. –Sama ledwo kiedy mam czas złapać oddech. Mathieu został moim nauczycielem jakiś czas temu.
Zadziwiające, że jak tylko przekraczała próg Château Rose to swobodna rozmowa sama wychodziła, a może to już wprawa po tylu spotkaniach, a może obecność przyjaznej jej osoby obok.
Melisande ponadto była w żałobie po Alphardzie, choć sama Prim nie wiedziała czy lady Rosier żywiła do niego jakieś głębsze uczucia, czy może ich relacja była równie chłodna co jej i Aresa. Zwyczaj jednak nakazywał aby przywdziała czerń i trwała w żałobie przepisowy czas, nawet jeśli żalu nie czuła.
Jak zwykle zjawiła się o wyznaczonej godzinie w Kent wchodząc do jasnych przestrzeni pałacu, tak odmiennego od chłodnych i ponurych murów Durham, ale tam pasowała, tutaj mak nie czuł się równie pięknie i wyniośle co róże. Powitała ją na sam początek Prymulka oferując zabranie wierzchniego okrycia lady Burke, a czarownica bez wahania podała jej swój płaszcza, kapelusz i rękawiczki prezentując na sobie granatową suknię do kostek z dobrej jakości wełny, ozdobioną przy płytkim dekolcie broszą w kształcie ćmy. Talia podkreślona czarnym pasem haftowanym w zawiłe wzory optycznie jeszcze bardziej wyszczuplała i tak smukłą talię kobiety. Na widok wychodzącej ku niej lady Rosier uśmiechnęła się delikatnie.
-Melisande – powiedziała melodyjnym głosem .-Dziękuję, że pytasz, wszystko w należytym porządku. – Ostatnio z domownikami widywała się przelotnie, ponieważ sama chodziła od spotkania do spotkania. Ledwo zakończyła akcję charytatywną w Londynie, a za chwilę kolejną miała odbyć w Durham, poza tym przed świętami zapotrzebowanie na talizmany zacznie wzrosło i praktycznie codziennie zaszywała się na parę godzin w pracowni by realizować kolejne zamówienia. Istne urwanie głowy, ale nie mogła narzekać, dzięki temu jej myśli nie krążyły wokół zerwanych zaręczyn oraz sabatu, którego w tym roku realnie się obawiała. – Jak u Ciebie? Jak nastroje w Kent? – Dała się poprowadzić w stronę salonu i zajęło jedno z wolnych miejsc. –Sama ledwo kiedy mam czas złapać oddech. Mathieu został moim nauczycielem jakiś czas temu.
Zadziwiające, że jak tylko przekraczała próg Château Rose to swobodna rozmowa sama wychodziła, a może to już wprawa po tylu spotkaniach, a może obecność przyjaznej jej osoby obok.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Dłonie na kilka krótkich chwil wyciągnęły się przed nią, żeby ścisnąć w powitaniu te należące do Primrose i wraz z nią u boku ruszy w kierunku pokoju dziennego, który z pewnością nie był dla lady Burke obcy. Jak całe Rosierowe włości, tak różne od tych w których na codziennie przebywała znajdująca się przed nią kobieta.
Kwestia nawyków potrafiła być niewygodna. Zrozumiała to już jakiś czas temu. Kochała swoje miejsce, swój dom, nie będą zachwyconą na co dokładnie przyjdzie jej zamienić ogród Róż. Kent pachniało wolnością, przynosiło zapach róż z rodowych ogrodów i mieszało je z morskim powietrzem docierającym od klifów.
Czy kiedyś miała przyzwyczaić się do innego miejsca - a może czy po opuszczeniu tego będzie w stanie przestać za nim tęsknić?
Bo szczerze liczyła na to, że klątwa, która osiadała na jej ramionach jedynie jest gorzkim posmakiem w ustach a nie prawdą - albo co gorsza, karą, że niegdyś odrzucone oświadczyny innego mężczyzny. Teraz płaciła za to cenę. Teraz ponosi tego konsekwencje. Możliwe, że własne wybory doprowadziły ją właśnie tutaj. Do żałoby po narzeczony, który zginął, nim nadał jej swoje nazwisko.
- Z ulgą przyjmuje te wieści. Z pewnością trudniej wam o spokój na granicach hrabstw zwłaszcza na tej, graniczącej z ziemiami Longbottomów. - zasiadła na jednym z foteli na przeciw Primrose. Jedna ze służek podeszła. - Czego się napijesz? - zapytała znajomej zawieszając na niej stalowo niebieskie spojrzenie. Zasady nigdy nie były dla nich, jeśli miała chęć na kieliszek wina i jego miała otrzymać. - Mimo wszystko trwa wojna. - zawyrokowała ostatecznie. - Ale nie możemy narzekać. Otaczają nas przyjaciele, a nasze ziemie z każdym dniem… nabierają wolności. - określiła ze spokojem, krótkim zerknięciem odprowadzając służącą. Kiedy pomiędzy nie wypadło imię jej kuzyna zwróciła spojrzenie okupionym zainteresowaniem w kierunku makowej panny. - Jego wiedzy w zakresie magicznych stworzeń możesz zaufać bez wahania. - zarekomendowała kuzyna, uznając, że to właśnie w tej dziedzinie lady Burke postanowiła poszerzyć swoją wiedzę. To była pierwsza myśl, druga, kazała przemyśleć, czy z pewnością. O tą konkretną dziedzinę, mogła przecież poprosić i ją. Jeśli chodziło o zwierzęta magiczne, wiedziała naprawdę wiele. Chyba, że to nie one w tym momencie szło. - Organizacji koncertu z pewnością pochłonęła sporo czasu. Muszę przyznać, że była to miła odmiana. - skomentowała bo od tego czasu nie miały okazję się widzieć. - Udało wam się osiągnąć założony cel? - zapytała opierając plecy o zajmowane krzesło.
Kwestia nawyków potrafiła być niewygodna. Zrozumiała to już jakiś czas temu. Kochała swoje miejsce, swój dom, nie będą zachwyconą na co dokładnie przyjdzie jej zamienić ogród Róż. Kent pachniało wolnością, przynosiło zapach róż z rodowych ogrodów i mieszało je z morskim powietrzem docierającym od klifów.
Czy kiedyś miała przyzwyczaić się do innego miejsca - a może czy po opuszczeniu tego będzie w stanie przestać za nim tęsknić?
Bo szczerze liczyła na to, że klątwa, która osiadała na jej ramionach jedynie jest gorzkim posmakiem w ustach a nie prawdą - albo co gorsza, karą, że niegdyś odrzucone oświadczyny innego mężczyzny. Teraz płaciła za to cenę. Teraz ponosi tego konsekwencje. Możliwe, że własne wybory doprowadziły ją właśnie tutaj. Do żałoby po narzeczony, który zginął, nim nadał jej swoje nazwisko.
- Z ulgą przyjmuje te wieści. Z pewnością trudniej wam o spokój na granicach hrabstw zwłaszcza na tej, graniczącej z ziemiami Longbottomów. - zasiadła na jednym z foteli na przeciw Primrose. Jedna ze służek podeszła. - Czego się napijesz? - zapytała znajomej zawieszając na niej stalowo niebieskie spojrzenie. Zasady nigdy nie były dla nich, jeśli miała chęć na kieliszek wina i jego miała otrzymać. - Mimo wszystko trwa wojna. - zawyrokowała ostatecznie. - Ale nie możemy narzekać. Otaczają nas przyjaciele, a nasze ziemie z każdym dniem… nabierają wolności. - określiła ze spokojem, krótkim zerknięciem odprowadzając służącą. Kiedy pomiędzy nie wypadło imię jej kuzyna zwróciła spojrzenie okupionym zainteresowaniem w kierunku makowej panny. - Jego wiedzy w zakresie magicznych stworzeń możesz zaufać bez wahania. - zarekomendowała kuzyna, uznając, że to właśnie w tej dziedzinie lady Burke postanowiła poszerzyć swoją wiedzę. To była pierwsza myśl, druga, kazała przemyśleć, czy z pewnością. O tą konkretną dziedzinę, mogła przecież poprosić i ją. Jeśli chodziło o zwierzęta magiczne, wiedziała naprawdę wiele. Chyba, że to nie one w tym momencie szło. - Organizacji koncertu z pewnością pochłonęła sporo czasu. Muszę przyznać, że była to miła odmiana. - skomentowała bo od tego czasu nie miały okazję się widzieć. - Udało wam się osiągnąć założony cel? - zapytała opierając plecy o zajmowane krzesło.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Podobne rozmyślania trawiły umysł Primrose jeszcze przed paroma tygodniami; czy da radę się przyzwyczaić do innego miejsca, które rządzi się innymi zasadami. Zasadami, które musiałaby bezbłędnie znać jako lady Carrow. Ares chciał wyprowadzić się z Sandal Castle co było dla niej zaskoczeniem, przecież był najstarszy, mógł liczyć na to, że kiedyś zostanie nestorem. Choć zdawało się jej, że może nie mieć takich ambicji, a może to było tylko jej uprzedzenie do lorda Carrow? W końcu bywały momenty kiedy pokazywał jej siłę charakteru, zdecydowanie i pewność siebie, którą powinien posiadać nestor. Zaraz jednak przywdziewał obliczę gbura i człowieka potrafiącego w jednym zdaniu obrazić nie tylko swego rozmówcę ale całą jego rodzinę. Czy odnalazłaby się w roli żony nestora? Zapewne tak, jako siostra nestora miała do tego predyspozycje, choć nie płakałaby gdyby tak się nie stało.
Nie musiała jednak troskać się przeprowadzką, bowiem 15 grudnia dowiedziała się, że żoną Carrowa nie zostanie. Mak nie wyrośnie pośród białych róż, ćma nie zasiądzie na delikatnych płatkach, a ona nigdy nie pozna sekretu pielęgnowania tych kwiatów. Czy miała żal? Miała nadzieję, że odnajdzie w lordzie Carrow partnera do rozmów, do wspólnego życia ale jak się okazało, zgodnie z tym co mówił jej Perseus, Ares wolał towarzystwo kobiety z prowincji. Miała jedynie nadzieję, że nie miała ona nieodpowiedniego pochodzenia bo dopiero byłby skandal. Mając tą wiedzę żal odszedł w niepamięć. Mogła sądzić, że specjalnie sabotował ich narzeczeństwo, dążył do tego aby się rozpadło, a to ją posądzał o takie zagrywki poniżej jej godności.
-Bracia oraz kuzyni zwracają bacznie uwagę na granicę z Longbottomami. Z tego co wiem planują większe działania na tamtym terenie. - Zapewniła Melisande i wiedziała, że tak się stanie. Xavier zresztą dość często organizował wypady z Durham do hrabstwa aby łapać niegodziwców, którzy pałętali się po ich ziemiach. -Poproszę kieliszek czerwonego wina. - Zwróciła się do służącej wiedząc, że o tej porze nie będzie to szokująca prośba z jej strony.
Magiczne stworzenia? - W pierwszej chwili nie zrozumiała o co chodzi lady Rosier, ale potem uświadomiła sobie, że Melisande miała na myśli smoki i rezerwat, którym opiekowała się jej rodzina. - W to nie wątpię. - Odparła przez chwilę się wahając czy wyjawiać naturę tych nauk. Jednak Melisande była siostrą Tristana, więc takie informacje nie powinny ją szokować. -Jednak udziela mi wsparcia na gruncie bardziej zaawansowanej magii, która wymaga więcej skupienia, samodyscypliny i umiejętności. Czarnej magii.
Z tymi słowami rozsiadła się wygodniej na zajmowanym przez nią miejscu. Wczoraj zresztą udało się jej pokonać Mathieu i tym razem czarna magia nie zostawiła na jej ciele żadnego śladu. Prędzej czy później ich wzajemne spotkania by wyszły na jaw. Zwłaszcza, że lord Rosier bywał częstym gościem w Durham, a Xavier bardzo sobie cenił jego przyjaźń. Tak samo zresztą jak sama Primrose, która stwierdziła, że miłe jej było towarzystwo Mathieu, o którym pozwalała sobie również myśleć jako o przyjacielu.
-Koncert okazał się dużym sukcesem. To właśnie z części uzbieranych środków mogłyśmy zorganizować akcję charytatywną w Londynie, a reszta trafiła do wdów i sierot. - mówiła spokojnie bez zbędnej ekscytacji, ale widocznie zadowolona z tego co udało im się stworzyć. -Zresztą to nie koniec. Podobną akcję organizujemy za dwa dni w Durham i planujemy kolejne działania na naszych ziemiach aby zapewnić mieszkańcom w okresie zimowym nie tylko jedzenie ale również dach nad głową czy ciepłe ubrania. Czekają nas spotkania z burmistrzami oraz chyba kolejne z kobietami. Ostatnio odbyłam z nimi w ratuszu bardzo ciekawą rozmowę, wyraziły chęć ponownego spotkania.- Wypowiadając to na głos uświadomiła sobie jak wiele było przed nią pracy, ale robiła to wszystko dla dobra tych ludzi by zrozumieli, że arystokracja oraz Ministerstwo Magii i Rycerze Walpurgii dbają o tych, którzy nie odwracają się od zasad i istoty ich społeczeństwa.
-Dziękuję, że byliście na koncercie. Wiele to dla mnie znaczyło, zwłaszcza, że nigdy wcześniej nie występowałam przed publiką. - Na jasnej, piegowatej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Macie też jakieś plany na Kent? Wiem, że Evandra mocno się zaangażowała.
Nie musiała jednak troskać się przeprowadzką, bowiem 15 grudnia dowiedziała się, że żoną Carrowa nie zostanie. Mak nie wyrośnie pośród białych róż, ćma nie zasiądzie na delikatnych płatkach, a ona nigdy nie pozna sekretu pielęgnowania tych kwiatów. Czy miała żal? Miała nadzieję, że odnajdzie w lordzie Carrow partnera do rozmów, do wspólnego życia ale jak się okazało, zgodnie z tym co mówił jej Perseus, Ares wolał towarzystwo kobiety z prowincji. Miała jedynie nadzieję, że nie miała ona nieodpowiedniego pochodzenia bo dopiero byłby skandal. Mając tą wiedzę żal odszedł w niepamięć. Mogła sądzić, że specjalnie sabotował ich narzeczeństwo, dążył do tego aby się rozpadło, a to ją posądzał o takie zagrywki poniżej jej godności.
-Bracia oraz kuzyni zwracają bacznie uwagę na granicę z Longbottomami. Z tego co wiem planują większe działania na tamtym terenie. - Zapewniła Melisande i wiedziała, że tak się stanie. Xavier zresztą dość często organizował wypady z Durham do hrabstwa aby łapać niegodziwców, którzy pałętali się po ich ziemiach. -Poproszę kieliszek czerwonego wina. - Zwróciła się do służącej wiedząc, że o tej porze nie będzie to szokująca prośba z jej strony.
Magiczne stworzenia? - W pierwszej chwili nie zrozumiała o co chodzi lady Rosier, ale potem uświadomiła sobie, że Melisande miała na myśli smoki i rezerwat, którym opiekowała się jej rodzina. - W to nie wątpię. - Odparła przez chwilę się wahając czy wyjawiać naturę tych nauk. Jednak Melisande była siostrą Tristana, więc takie informacje nie powinny ją szokować. -Jednak udziela mi wsparcia na gruncie bardziej zaawansowanej magii, która wymaga więcej skupienia, samodyscypliny i umiejętności. Czarnej magii.
Z tymi słowami rozsiadła się wygodniej na zajmowanym przez nią miejscu. Wczoraj zresztą udało się jej pokonać Mathieu i tym razem czarna magia nie zostawiła na jej ciele żadnego śladu. Prędzej czy później ich wzajemne spotkania by wyszły na jaw. Zwłaszcza, że lord Rosier bywał częstym gościem w Durham, a Xavier bardzo sobie cenił jego przyjaźń. Tak samo zresztą jak sama Primrose, która stwierdziła, że miłe jej było towarzystwo Mathieu, o którym pozwalała sobie również myśleć jako o przyjacielu.
-Koncert okazał się dużym sukcesem. To właśnie z części uzbieranych środków mogłyśmy zorganizować akcję charytatywną w Londynie, a reszta trafiła do wdów i sierot. - mówiła spokojnie bez zbędnej ekscytacji, ale widocznie zadowolona z tego co udało im się stworzyć. -Zresztą to nie koniec. Podobną akcję organizujemy za dwa dni w Durham i planujemy kolejne działania na naszych ziemiach aby zapewnić mieszkańcom w okresie zimowym nie tylko jedzenie ale również dach nad głową czy ciepłe ubrania. Czekają nas spotkania z burmistrzami oraz chyba kolejne z kobietami. Ostatnio odbyłam z nimi w ratuszu bardzo ciekawą rozmowę, wyraziły chęć ponownego spotkania.- Wypowiadając to na głos uświadomiła sobie jak wiele było przed nią pracy, ale robiła to wszystko dla dobra tych ludzi by zrozumieli, że arystokracja oraz Ministerstwo Magii i Rycerze Walpurgii dbają o tych, którzy nie odwracają się od zasad i istoty ich społeczeństwa.
-Dziękuję, że byliście na koncercie. Wiele to dla mnie znaczyło, zwłaszcza, że nigdy wcześniej nie występowałam przed publiką. - Na jasnej, piegowatej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Macie też jakieś plany na Kent? Wiem, że Evandra mocno się zaangażowała.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Oczywiście, że o tym rozmyślały. W tym względzie nie były przecież tak różne prawda? Każda zdawała sobie sprawę, że wraz z przywdzianiem białej sukni i obcego nazwiska ( niezależnie czy przez wzgląd na miłość, która tak rzewnie opisywana nigdy całkowicie nie przekonywała Melisande, która patrzyła na to słowo uczuciem, określając je, rozkładając, sprawdzając - czy przez wzgląd na kolejny sojusz, intratny dla którejś z rodzin, mający podtrzymać zbudowane mosty, czy wybudować kompletnie nowe) ich czas w rodowych posiadłościach dobiegał końca. Zaczynała się nowa droga. Ta, do której przygotowywano je całe życie.
Czy miała być łatwa? Z pewnością nie. Każda sytuacja była inna, każda połączona w jakiś sposób, potrzebą, albo pragnieniem. Dopiero po ślubie rozpoczynało się prawdziwe poznanie. Próba odnalezienia wspólnego języka, a w najgorszym przypadku, pozostanie jedynie pięknym tłem, mającym jedno zadanie. Trudno było zakładać, czy snuć plany, kiedy tak niewiele czasem zdawało się wiadome.
Z Alphardem sprawa zdawała się klarować. Choć z początku jedynie wodziła go za nos, za to czego dopuścił się względem niej. Najokrutniejsza kara, za zbrodnię, której się dopuścił. Jedynie popychała, pociągała za sznurki prowadząc go za sobą. Zostawiając tajemnice i pytania, czekając, aż nie zapragnie ich rozwikłać. Z początku zemsta, zaistniała jako myśl - możliwość, którą pozostawiła nie kończąc znajomości, pozwalając by wykonał kolejne kroki, choć mógł je wykonać i bez niej. Nigdy nie spodziewała się, że całość skończy się właśnie w ten sposób.
- Rozważnie. - zgodziła się, krótkim skinieniem głowy. Nie pozwolić się zepchnąć do obrony, tylko silną ręką trzymać ziemie, które należały do nich. Utrzymać, umocnić pozycję, a później zacząć ekspansję. - Dla mnie też, Anne. - zadecydowała, skinając służce głową, nie poświęcając jej więcej uwagi, wypowiadając słowa odnośnie wiedzy posiadanej przez jej kuzyna. Słowa wypowiedziane przez Primrose sprawiły, że jej brew uniosła się odrobinę ku górze, mimowolnie czekając na rozwinięcie. Wypowiedziane rewelacje sprawiły, że przesunęła po niej spojrzeniem nad czymś się zastanawiają. - Możliwe, że najwięcej. - zgodziła się z nią w końcu. - Rozmyślałam wcześniej nad rozwojem własnej siły. W podobnym kierunku. - wyjawiła przenosząc tęczówki na wracając ze szkłem kobietę. Odebrała od niej kieliszek i obróciła nim w dłoni. By zaraz unieść szkło do pełnym różanych warg.
- Gdybyś potrzebowała pomocy, nie wahaj się napisać. - wypowiedziała i sama owego zawahania nie przedstawiała. Teraz w obliczu zmieniającego się świata musieli wzajemnie sobie pomagać i dążyć do tego by ich kraj zjednoczył się na dobrej i odpowiedniej drodze. - Oh, to żaden problem, Primrose. Chociaż przyznam, że wybranie waszego lokalu na Nokturnie było odważnym posunięciem. Ten rejon nadal posiada swoją… cóż niechlubną renomę. Sama prawdopodobnie nie zapuściłabym się w te rejony. - przyznała ze szczerością i zgodnie z własnym sumieniem. Nokturn był niebezpieczny i nie zamierzała o tym zapomnieć nawet teraz. Pomimo tego kim był jej brat, czy jak kształtował się świat. - To był odważny krok. Ale wypadłaś zachwycająco. - zapewniła ją raz jeszcze, bo lady Burke rzeczywiście dała naprawdę piękny koncert tego wieczoru. - Tristan dba o wszystko, wspomaga go Mathieu, chociaż planujemy po nowym roku wspomóc osoby zamieszkujące nasze hrabstwo. Evandra jest niezastąpiona, co udowodniła już nie raz. Cieszy mnie, że czuje się między nami swobodnie. - na tyle, by podejmować własne decyzje i działania. Sprawować pieczę nad przyjęciem. Rola nestorowi pasowała do niej i sprawdzała się w niej niesamowicie. - Jak mniemam wybierasz się na noworoczny sabat? - upewniła się unosząc ponownie kieliszek z alkoholem, zawieszając jasne tęczówki na swojej rozmówczyni.
Czy miała być łatwa? Z pewnością nie. Każda sytuacja była inna, każda połączona w jakiś sposób, potrzebą, albo pragnieniem. Dopiero po ślubie rozpoczynało się prawdziwe poznanie. Próba odnalezienia wspólnego języka, a w najgorszym przypadku, pozostanie jedynie pięknym tłem, mającym jedno zadanie. Trudno było zakładać, czy snuć plany, kiedy tak niewiele czasem zdawało się wiadome.
Z Alphardem sprawa zdawała się klarować. Choć z początku jedynie wodziła go za nos, za to czego dopuścił się względem niej. Najokrutniejsza kara, za zbrodnię, której się dopuścił. Jedynie popychała, pociągała za sznurki prowadząc go za sobą. Zostawiając tajemnice i pytania, czekając, aż nie zapragnie ich rozwikłać. Z początku zemsta, zaistniała jako myśl - możliwość, którą pozostawiła nie kończąc znajomości, pozwalając by wykonał kolejne kroki, choć mógł je wykonać i bez niej. Nigdy nie spodziewała się, że całość skończy się właśnie w ten sposób.
- Rozważnie. - zgodziła się, krótkim skinieniem głowy. Nie pozwolić się zepchnąć do obrony, tylko silną ręką trzymać ziemie, które należały do nich. Utrzymać, umocnić pozycję, a później zacząć ekspansję. - Dla mnie też, Anne. - zadecydowała, skinając służce głową, nie poświęcając jej więcej uwagi, wypowiadając słowa odnośnie wiedzy posiadanej przez jej kuzyna. Słowa wypowiedziane przez Primrose sprawiły, że jej brew uniosła się odrobinę ku górze, mimowolnie czekając na rozwinięcie. Wypowiedziane rewelacje sprawiły, że przesunęła po niej spojrzeniem nad czymś się zastanawiają. - Możliwe, że najwięcej. - zgodziła się z nią w końcu. - Rozmyślałam wcześniej nad rozwojem własnej siły. W podobnym kierunku. - wyjawiła przenosząc tęczówki na wracając ze szkłem kobietę. Odebrała od niej kieliszek i obróciła nim w dłoni. By zaraz unieść szkło do pełnym różanych warg.
- Gdybyś potrzebowała pomocy, nie wahaj się napisać. - wypowiedziała i sama owego zawahania nie przedstawiała. Teraz w obliczu zmieniającego się świata musieli wzajemnie sobie pomagać i dążyć do tego by ich kraj zjednoczył się na dobrej i odpowiedniej drodze. - Oh, to żaden problem, Primrose. Chociaż przyznam, że wybranie waszego lokalu na Nokturnie było odważnym posunięciem. Ten rejon nadal posiada swoją… cóż niechlubną renomę. Sama prawdopodobnie nie zapuściłabym się w te rejony. - przyznała ze szczerością i zgodnie z własnym sumieniem. Nokturn był niebezpieczny i nie zamierzała o tym zapomnieć nawet teraz. Pomimo tego kim był jej brat, czy jak kształtował się świat. - To był odważny krok. Ale wypadłaś zachwycająco. - zapewniła ją raz jeszcze, bo lady Burke rzeczywiście dała naprawdę piękny koncert tego wieczoru. - Tristan dba o wszystko, wspomaga go Mathieu, chociaż planujemy po nowym roku wspomóc osoby zamieszkujące nasze hrabstwo. Evandra jest niezastąpiona, co udowodniła już nie raz. Cieszy mnie, że czuje się między nami swobodnie. - na tyle, by podejmować własne decyzje i działania. Sprawować pieczę nad przyjęciem. Rola nestorowi pasowała do niej i sprawdzała się w niej niesamowicie. - Jak mniemam wybierasz się na noworoczny sabat? - upewniła się unosząc ponownie kieliszek z alkoholem, zawieszając jasne tęczówki na swojej rozmówczyni.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przyjęła kieliszek od służącej i upiła łyk delektując się jego bogatym bukietem i głębokim zapachem. Spojrzała z zaciekawieniem na Różę kiedy ta wyraziła chęci i zainteresowanie podobną tematyką nauki co sama teraz pobierała.
-Czarna magia jest sama w sobie w teorii fascynująca, a co dopiero jej użycie w praktyce. - Dodała po chwili namysłu, a słysząc zapewnienie o chęci pomocy w dalszej nauce kiwnęła głową nieznacznie w podzięce upijając kolejny łyk wina.
Nokturn był miejscem, w którym Primrose była niemalże codziennie. Ceniła sobie spokój jaki dawała jej pracownia w sklepie, gdzie nikt jej nie przeszkadzał oraz miała blisko do klientów, którzy przychodzili złożyć zamówienie. Nigdy nie miała oporów przed obsługą zainteresowanych jej umiejętnościami lub tym co sklep miał w swojej ofercie. Uważała, że bezpośredni kontakt pozwoli jej na lepsze zrozumienie ich potrzeb i dopasowanie artefaktu do tego czego oczekiwali. Choć nie spacerowała po Nokturnie tak była na nim obecna, a każdy mógł wejść do środka i spotkać lady Burke we własnej osobie. Przechyliła lekko głowę na bok, a cień uśmiechu błąkał się po jej wargach, chłodnego i bardzo spokojnego uśmiechu. -Liczyliśmy z Xavierem na lekką kontrowersję. - Przyznała otwarcie do zaplanowanego fortelu z ich strony. -Przyznaj, że to trochę intrygowało i ciekawiło. Zobaczyć Nokturn, wejść w jego ciemność…
Nadal ta okolica budziła strach i niechęć w społeczeństwie, kojarząc się z miejscem niebezpiecznym, szemranym i brudnym, ale to właśnie w takich miejscach robiło się najlepsze interesy, zdobywało dobre znajomości, które prosperowały na przyszłość. Zakręciła delikatnie kieliszkiem w dłoni nim ponownie się napiła. Pamiętała kiedy Evandra nosiła nazwisko Lestrange i otrzymywała listy od Tristana, zachwycając się poezją snując przy tym wizje bycia kiedyś lady Rosier. Rzeczywistość okazała się okrutna i kruszyła z każdym dniem piękną fasadę. Sama również się do tego przyczyniła wyznając przyjaciółce co wie na temat kochanki jej męża. Nadal jednak nie wiedziała czy przyjaciółka wykorzystała w jakiś sposób tą wiedzę czy nadal trzymała jako as w rękawie, bo tego że kiedyś go wyciągnie była niemalże pewna. Znała przyjaciółkę i wiedziała, że ta tego nie zostawi. Nie zamiecie pod dywan udając, że niczego nie wie. -Cieszy mnie to, że się tu odnalazła i może się realizować. - Życzyła jej jak najlepiej, a teraz tym bardziej. Ciekawiło samą Primrose to czy siostry Tristana wiedziały o tym, że w jego życiu była jeszcze jedna kobieta, czy był na tyle sprytny, że przed nimi też to zataił, a może wiedziały ale przymykały oko sądząc, że nie są w stanie nic z tym zrobić albo uważając to za normalny stan rzeczy? Nie wiedziała jakie zasady panują w rodzinie czerwonych róż, więc mogła snuć jedynie liczne domysły i zapewne była bardzo daleka od określenia prawdy.
-Lady Nott wyraźnie dała do zrozumienia, że nie przewiduje naszej odmowy. - Odpowiedziała z rozbawieniem w głosie. -Przybędziemy na sabat, ale nie należymy do najlepszych kompanów w trakcie przyjęć i zabaw.
Od zawsze woleli obserwować i słuchać w myśl dewizy ich rodu, a sama Primrose nigdy nie przepadała za tym aby być na świeczniku. Koncert dał jej się mocno we znaki i nadwyrężył nerwy, ponieważ nigdy wcześniej tak długo nie musiała trzymać fasady uprzejmości, która zasłaniała zmęczenie i zdenerwowanie całą sytuacją. -Jednak jestem ciekawa jakie atrakcje w tym roku przygotowała lady Nott. Potem przez kolejne pół roku sabat nie schodził z ust w towarzystwie.
-Czarna magia jest sama w sobie w teorii fascynująca, a co dopiero jej użycie w praktyce. - Dodała po chwili namysłu, a słysząc zapewnienie o chęci pomocy w dalszej nauce kiwnęła głową nieznacznie w podzięce upijając kolejny łyk wina.
Nokturn był miejscem, w którym Primrose była niemalże codziennie. Ceniła sobie spokój jaki dawała jej pracownia w sklepie, gdzie nikt jej nie przeszkadzał oraz miała blisko do klientów, którzy przychodzili złożyć zamówienie. Nigdy nie miała oporów przed obsługą zainteresowanych jej umiejętnościami lub tym co sklep miał w swojej ofercie. Uważała, że bezpośredni kontakt pozwoli jej na lepsze zrozumienie ich potrzeb i dopasowanie artefaktu do tego czego oczekiwali. Choć nie spacerowała po Nokturnie tak była na nim obecna, a każdy mógł wejść do środka i spotkać lady Burke we własnej osobie. Przechyliła lekko głowę na bok, a cień uśmiechu błąkał się po jej wargach, chłodnego i bardzo spokojnego uśmiechu. -Liczyliśmy z Xavierem na lekką kontrowersję. - Przyznała otwarcie do zaplanowanego fortelu z ich strony. -Przyznaj, że to trochę intrygowało i ciekawiło. Zobaczyć Nokturn, wejść w jego ciemność…
Nadal ta okolica budziła strach i niechęć w społeczeństwie, kojarząc się z miejscem niebezpiecznym, szemranym i brudnym, ale to właśnie w takich miejscach robiło się najlepsze interesy, zdobywało dobre znajomości, które prosperowały na przyszłość. Zakręciła delikatnie kieliszkiem w dłoni nim ponownie się napiła. Pamiętała kiedy Evandra nosiła nazwisko Lestrange i otrzymywała listy od Tristana, zachwycając się poezją snując przy tym wizje bycia kiedyś lady Rosier. Rzeczywistość okazała się okrutna i kruszyła z każdym dniem piękną fasadę. Sama również się do tego przyczyniła wyznając przyjaciółce co wie na temat kochanki jej męża. Nadal jednak nie wiedziała czy przyjaciółka wykorzystała w jakiś sposób tą wiedzę czy nadal trzymała jako as w rękawie, bo tego że kiedyś go wyciągnie była niemalże pewna. Znała przyjaciółkę i wiedziała, że ta tego nie zostawi. Nie zamiecie pod dywan udając, że niczego nie wie. -Cieszy mnie to, że się tu odnalazła i może się realizować. - Życzyła jej jak najlepiej, a teraz tym bardziej. Ciekawiło samą Primrose to czy siostry Tristana wiedziały o tym, że w jego życiu była jeszcze jedna kobieta, czy był na tyle sprytny, że przed nimi też to zataił, a może wiedziały ale przymykały oko sądząc, że nie są w stanie nic z tym zrobić albo uważając to za normalny stan rzeczy? Nie wiedziała jakie zasady panują w rodzinie czerwonych róż, więc mogła snuć jedynie liczne domysły i zapewne była bardzo daleka od określenia prawdy.
-Lady Nott wyraźnie dała do zrozumienia, że nie przewiduje naszej odmowy. - Odpowiedziała z rozbawieniem w głosie. -Przybędziemy na sabat, ale nie należymy do najlepszych kompanów w trakcie przyjęć i zabaw.
Od zawsze woleli obserwować i słuchać w myśl dewizy ich rodu, a sama Primrose nigdy nie przepadała za tym aby być na świeczniku. Koncert dał jej się mocno we znaki i nadwyrężył nerwy, ponieważ nigdy wcześniej tak długo nie musiała trzymać fasady uprzejmości, która zasłaniała zmęczenie i zdenerwowanie całą sytuacją. -Jednak jestem ciekawa jakie atrakcje w tym roku przygotowała lady Nott. Potem przez kolejne pół roku sabat nie schodził z ust w towarzystwie.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Przytaknęła głową na słowa Primrose, ale już ostrożniej. Unosząc kieliszek wypełniony winem do ust. Czarna magia była fascynująca, zgadzała się, nawet w samej teorii, czytała księgi, które podarował jej Tristan. Ale już z nich wyciągnęła wniosek i pewną naukę. Była jednocześnie trudna do opanowania i częściej odmawiała posłuszeństwa osłabiając rzucającego.
- Wychodzi na to, droga Primrose, że nie jestem tak odważna jak ty - stwierdziła ze szczerością, obracając szkłem w palcach, wprawiając płyn w ruch. Porzuciła pomysł zgłębiania czarnej magii inaczej, niźli wśród ksiąg z jeszcze jednego powodu. Nie zamierzała walczyć. Nie musiała więc potrafić atakować. Do własnej obrony miały wystarczyć jej umiejętności, które już miała. Z jednej strony nie rozumiała decyzji Primrose, choć perspektywa czarnej magii była kusząca; z drugiej podziewała jej odwagę i zaciętość.
- Trochę. - zgodziła się marszcząc odrobinę nos. Zmarszczyła też brwi zastanawiając się nad czymś. Cóż, nie można było odmówić, że umiejscowienie koncertu na Nokturnie z pewnością wzbudziło kontrowersji i sprawiło, że o samym koncercie rozmawiało się tak przed wydarzeniem i jeszcze po nim samym. Jednocześnie też była pewna, że bez odpowiedniej ochrony, czyli Tristana i Mathieu nigdy nie zapuściłaby się tam sama. Prosta prawda. - Cóż, z pewnością dało wam to rozgłos. - zgodziła się, unosząc kąciki ust w uśmiechu. Bo tego jednego z całą pewnością nie można było odmówić temu, co przyniósł sam koncert.
- Jest nas więc dwie. - stwierdziła ze spokojem, kiedy lady Burke odezwała się w temacie Evandry. Zdawała sobie, że ta nie miała łatwo. Tristan został nestorem rodu szybko, o wiele szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać, choć każdy wiedział, że to stanowisko prędzej czy później należeć będzie do niego. A podarowanie mu stanowiska tak wcześnie nie okazało się żadną przeszkodą. Wręcz przeciwnie - Tristan pokazał, że doskonale potrafi zarządzać całym rodem. Mając u swojego boku sylwetkę, która wspierała go swoją własną siłą. Musiała przyznać, że stanowili silny duet. Ale oddawał im to bez zazdrości.
Zaśmiała się łagodnie, odrzucając odrobinę głowę do tyłu na wypowiedź dotyczącą lady Nott. Cóż, ani trochę nie dziwiło wypowiedziane przez Primrose słowa. Zerknęła na sufit, by opuścić tylko spojrzenie na nią.
- Oh, myślę że sobie umniejszasz moja droga. Nasze spotkania nigdy nie napawają mnie znużeniem. - przyznała opuszczając na dół głowę. - Mnie poradziła, bym skrywając się pod maską sprawdziła rozpościerające się przede mną możliwości. - cóż, Primrose z pewnością zrozumie, że chodziło o mężczyzn. W liście od Ady, konkretnie Blacków. - Cóż, trzeba jej oddać, że noworoczne sabaty zdążyły niejako przejść już do historii, czyż nie? - zawsze się o nich mówiło i zawsze się ich oczekiwało. A to było nie tylko zasługą miejsca, ale i atrakcji które co roku zaskakiwały obecnych.
- Wychodzi na to, droga Primrose, że nie jestem tak odważna jak ty - stwierdziła ze szczerością, obracając szkłem w palcach, wprawiając płyn w ruch. Porzuciła pomysł zgłębiania czarnej magii inaczej, niźli wśród ksiąg z jeszcze jednego powodu. Nie zamierzała walczyć. Nie musiała więc potrafić atakować. Do własnej obrony miały wystarczyć jej umiejętności, które już miała. Z jednej strony nie rozumiała decyzji Primrose, choć perspektywa czarnej magii była kusząca; z drugiej podziewała jej odwagę i zaciętość.
- Trochę. - zgodziła się marszcząc odrobinę nos. Zmarszczyła też brwi zastanawiając się nad czymś. Cóż, nie można było odmówić, że umiejscowienie koncertu na Nokturnie z pewnością wzbudziło kontrowersji i sprawiło, że o samym koncercie rozmawiało się tak przed wydarzeniem i jeszcze po nim samym. Jednocześnie też była pewna, że bez odpowiedniej ochrony, czyli Tristana i Mathieu nigdy nie zapuściłaby się tam sama. Prosta prawda. - Cóż, z pewnością dało wam to rozgłos. - zgodziła się, unosząc kąciki ust w uśmiechu. Bo tego jednego z całą pewnością nie można było odmówić temu, co przyniósł sam koncert.
- Jest nas więc dwie. - stwierdziła ze spokojem, kiedy lady Burke odezwała się w temacie Evandry. Zdawała sobie, że ta nie miała łatwo. Tristan został nestorem rodu szybko, o wiele szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać, choć każdy wiedział, że to stanowisko prędzej czy później należeć będzie do niego. A podarowanie mu stanowiska tak wcześnie nie okazało się żadną przeszkodą. Wręcz przeciwnie - Tristan pokazał, że doskonale potrafi zarządzać całym rodem. Mając u swojego boku sylwetkę, która wspierała go swoją własną siłą. Musiała przyznać, że stanowili silny duet. Ale oddawał im to bez zazdrości.
Zaśmiała się łagodnie, odrzucając odrobinę głowę do tyłu na wypowiedź dotyczącą lady Nott. Cóż, ani trochę nie dziwiło wypowiedziane przez Primrose słowa. Zerknęła na sufit, by opuścić tylko spojrzenie na nią.
- Oh, myślę że sobie umniejszasz moja droga. Nasze spotkania nigdy nie napawają mnie znużeniem. - przyznała opuszczając na dół głowę. - Mnie poradziła, bym skrywając się pod maską sprawdziła rozpościerające się przede mną możliwości. - cóż, Primrose z pewnością zrozumie, że chodziło o mężczyzn. W liście od Ady, konkretnie Blacków. - Cóż, trzeba jej oddać, że noworoczne sabaty zdążyły niejako przejść już do historii, czyż nie? - zawsze się o nich mówiło i zawsze się ich oczekiwało. A to było nie tylko zasługą miejsca, ale i atrakcji które co roku zaskakiwały obecnych.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
-Każdy skrywa w sobie zupełnie inną odwagę. - Odpowiedziała tak jak uważała i sądziła.-Sama wiele ryzykuję, nie raz i nie dwa. To co jedni nazywają odwagą, inni uznają za głupotę młodego wieku. - Wiedziała, że krążą o niej różne opinie wśród ich otoczenia. Jedni mówili, że Burke nie przykładają się do odpowiedniego wychowania swoich latorośli, pozwalając im dziko rosnąć wśród wzgórz mglistego hrabstwa. Inni mówili, że wraz z mlekiem matki wyssali zdolność ku czarnej magii, że była im ona przeznaczona więc nic dziwnego, że jedyna siostra nestora rodu również miała ku niej skłonności. Sama Primrose nie lubiła zdradzać się ze swoimi uczuciami, pozwalając aby wypływały jedynie w Durham, w otoczeniu najbliższych, gdzie wiedziała, że nie zostaną obrócone przeciwko niej. Nosiła w sobie wiele lęków i obaw, z którym walczyła, ale czasami brakowało już sił.
-Na to liczyliśmy -uśmiechnęła się kącikiem ust.-Mam nadzieję, że zwróci to uwagę na problemy z jakimi się zmagamy i jakim trzeba stawić czoła. Ostatnio rozmawiałam o tym z Fantine. - Podwieczorek na ulicy Pokątnej miał być zwykłym spotkaniem towarzyskim, oderwaniem się od codzienności. Skończyło się tym, że młodsza z Róż wyraziła chęć wspierania działań charytatywnych, zaangażowania się w pomocy dla potrzebujących. Była ciekawa czy starsza z Róź również byłaby chętna do współpracy.
Sabaty były wspaniałe, porywające swoją muzyką i atmosferą, ale jednocześnie były bardzo męczące dla osób, które stroniły od większego towarzystwa. Zresztą, lady Burke nigdy nie była w centrum zainteresowań kawalerów, nie żeby jej to przeszkadzało, aż do teraz. Ledwo co zostały zerwane jej zaręczyny i spodziewała się plotek oraz pytań. Liczyła więc, że maska da jej dużo anonimowości i dzięki temu ucieczki od spojrzeń. Lady Nott zapewniała ją w swoim liście, że nie powinna się niczym przejmować, ale czy rzeczywiście tak było? Upiła łyk wina w zamyśleniu, po czym posłała delikatny uśmiech Melisande.
-To dlatego, że nie widziałaś mnie w tłumie. - Zaśmiała się z samej siebie zdając sobie sprawę, że w towarzystwie się nie odnajdywała tak dobrze jak w rozmowie sam na sam. -Zdaje się, że lady Nott dla każdego ma jakąś radę albo dobre słowo. Doskonale wie co się dzieje w naszym życiu. Bardzo przenikliwa kobieta bądź świetnie poinformowana. - Nie raz mówiono, że sabat u lady Nott to jedno wielkie swatanie, czy i tak będzie tym razem? Czy w cieniu wojny uda się jej kogoś wyswatać albo sprawić, że spojrzą na siebie inaczej. Czy miałaby być to szansa dla Melisande aby zawierzyła innemu Blackowi niż Alphard? - Jestem ciekawa jakie atrakcje znów wymyśliła. Tych nigdy nie brakowało. Masz jakieś plany po nowym roku? - Primrose miała ich aż nadto, spodziewała się, że będzie miała ręce pełne roboty. Rozpoczęły z Aquilą i Evandrą wspaniałe dzieło i miała zamiar je kontynuować niezależnie jak często będą ich działania sabotowane. Nie da się zastraszyć, zakrzyczeć i zapędzić w kąt jak niegrzeczne dziecko.
-Na to liczyliśmy -uśmiechnęła się kącikiem ust.-Mam nadzieję, że zwróci to uwagę na problemy z jakimi się zmagamy i jakim trzeba stawić czoła. Ostatnio rozmawiałam o tym z Fantine. - Podwieczorek na ulicy Pokątnej miał być zwykłym spotkaniem towarzyskim, oderwaniem się od codzienności. Skończyło się tym, że młodsza z Róż wyraziła chęć wspierania działań charytatywnych, zaangażowania się w pomocy dla potrzebujących. Była ciekawa czy starsza z Róź również byłaby chętna do współpracy.
Sabaty były wspaniałe, porywające swoją muzyką i atmosferą, ale jednocześnie były bardzo męczące dla osób, które stroniły od większego towarzystwa. Zresztą, lady Burke nigdy nie była w centrum zainteresowań kawalerów, nie żeby jej to przeszkadzało, aż do teraz. Ledwo co zostały zerwane jej zaręczyny i spodziewała się plotek oraz pytań. Liczyła więc, że maska da jej dużo anonimowości i dzięki temu ucieczki od spojrzeń. Lady Nott zapewniała ją w swoim liście, że nie powinna się niczym przejmować, ale czy rzeczywiście tak było? Upiła łyk wina w zamyśleniu, po czym posłała delikatny uśmiech Melisande.
-To dlatego, że nie widziałaś mnie w tłumie. - Zaśmiała się z samej siebie zdając sobie sprawę, że w towarzystwie się nie odnajdywała tak dobrze jak w rozmowie sam na sam. -Zdaje się, że lady Nott dla każdego ma jakąś radę albo dobre słowo. Doskonale wie co się dzieje w naszym życiu. Bardzo przenikliwa kobieta bądź świetnie poinformowana. - Nie raz mówiono, że sabat u lady Nott to jedno wielkie swatanie, czy i tak będzie tym razem? Czy w cieniu wojny uda się jej kogoś wyswatać albo sprawić, że spojrzą na siebie inaczej. Czy miałaby być to szansa dla Melisande aby zawierzyła innemu Blackowi niż Alphard? - Jestem ciekawa jakie atrakcje znów wymyśliła. Tych nigdy nie brakowało. Masz jakieś plany po nowym roku? - Primrose miała ich aż nadto, spodziewała się, że będzie miała ręce pełne roboty. Rozpoczęły z Aquilą i Evandrą wspaniałe dzieło i miała zamiar je kontynuować niezależnie jak często będą ich działania sabotowane. Nie da się zastraszyć, zakrzyczeć i zapędzić w kąt jak niegrzeczne dziecko.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź