Jezioro
Do niedawna organizowany w Weymouth festiwal lata, który łączył czarodziejów niezależnie od pochodzenia dobiegł końca wraz z chwilą rozpoczęcia wojny. Pogrążony w chaosie kraj nie miał ani chwili wytchnienia, a wspomnienia o święcie radości i spokoju było ledwie odległym snem. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Już nie Weymouth, a Waltham w Londynie — symbol odrodzenia, czystości, idei i porządku stał się stolicą nowego święta miłości. Po Bezksiężycowej Nocy w stolicy kraju nie sposób było natknąć się mugola, a wszyscy o wątpliwym pochodzeniu byli sukcesywnie wyłapywani i usuwani. Zgodnie z tradycją, wianki plotły panny szukające miłości. Puszczały kwietne korony na taflę ofiarowując je kawalerom. Dziś nawet niektóre z zamężnych czarownic tęsknie powracają do tej tradycji by przypieczętować swój związek. I choć wyzwaniem nie jest już wzburzone, zimne morze, a głębokie jezioro w sercu Londynu, to wciąż wyraz odwagi i poświęcenia kawalera, którego czarownica nie może odmówić. Dlatego, kiedy czarodziej ofiarowuje kwietny wianek wybrance swego serca, zgodnie z tradycją winna spędzić w nim całą noc, a dzielnemu czarodziejowi oddać choć jeden taniec.
Na jednym z brzegów jeziora w Waltham, przy drewnianym pomoście przycumowane małe, drewniane łódeczki, których pilnuje nastoletni chłopiec. Celtyckim śpiewem i tradycyjnym tańcem na pomoście ściąga uwagę przechadzających się w okolicach brzegu czarodziejów, zapraszając do skorzystania z atrakcji. Za sykla przytrzyma łódeczkę, tak by nie odpłynęła podczas wsiadania. W łódeczce zmieszczą się dwie osoby wraz z paroma drobiazgami.
Jeśli odmówisz chłopcu pieniędzy zostawi cię w spokoju, poszukując innych gości. Jeśli wykażesz się szczodrością, nie tylko pomoże w bezpiecznym zajęciu miejsc w nieco chybotliwej łódeczce, ale także opowie o przepływie przez jezioro i wartych uwagi miejscach — także tym, z którego rzekomo najładniej widać gwiazdy i połyskującą na niebie kometę. Nim odpłyniesz, chłopak poprosi cię o chwilę cierpliwości. W tym czasie pobiegnie na polanę po dwa kielichy z winem lub koktajlem, wedle twojego życzenia (należy w tym temacie rzucić kością i odnieść się do wyniku z polany) i wręczy je wam życząc miłego spędzenia czasu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Wybacz, Poppy - zakłopotał się swoja pomyłką przejmując się nią bardziej niż powinien. Takie rzeczy zdarzały mu się sporadycznie rzadko, praktycznie w ogóle. Zawsze pamiętał o innych, cenił sobie odmienność każdego, a w jego poukładanym świecie każdy posiadał swoje specjalne miejsce bez względu czy był mu wrogiem czy przyjacielem. Dużo jednak ostatnio się działo w jego życiu sprawiając, że odpływał nieco myślami do majowej masakry, pobrudzonej krwią sukni Inary, śmiercią Deimosa, zniszczeniem Jasnolesie i oczywiście Percivalem Nottem. To były jego prywatne zmartwienia, których jeszcze do końca nie przyswoił. Nie tłumaczył się więc wiedząc, że to nie dość że było nie potrzebne to zahaczyło by o przesadność. Bardziej się skupił na dolegliwości,która nagle dopadła Poppy. Wyglądało boleśnie. Carrow przykucnął przy niej.
- Jesteś pewna, ze tylko...? - zamartwił się, wiedząc, że przecież igrali nieco z ogniem, z anomaliami. Oboje też widzieli jak niszczycielskie być mogą. Poppy niebyła jednak przecież osobą która nie potrafiła fachowo ocenić swojej kondycji. Nie oznaczało to jednak, że z twarzy uzdrowiciela zniknęło strapienie. Dźwigną się na nogi w tym samym momencie co ona obserwując jak zamierza ponowić inkantację. Z różdżki nie dobyło się jednak żadne zaklęcie, a jedynie syk iskier formujących się w nic. Ból wyraźnie wpływał na jej umiejętności. Uzdrowiciel uległ więc jej prośbie choć nie do końca tego chciał - kierować różdżkę na kogokolwiek na terenie objętym anomalią. Mieli jednak jasno określony cel - mieli zdobyć informacje. To był priorytet. Poruszył więc nadgarstkiem wiodącej dłoni nakierowując strumień magii w kierunku Poppy.
- Decephalgo
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nie miała mu za złe tej drobnej pomyłki, nie gniewała się. Nie znali się na tyle dobrze, by mogła to zrobić. Świat czarodziejskiej arystokracji był zawsze poza zasięgiem panny Pomfrey, choć tak po prawnie nigdy jej nie ciągnęło do tego świata, nigdy nie chciała go poznać, nie czuła takiej potrzeby. Z plotek i po nielicznych własnych doświadczeń z przedstawicielami klasy wyższej zdążyła wyrobić sobie opinię, iż w większości to środowisko narcystyczne, zepsute, nieczułe i niezrozumiałe, a więc absolutnie nie dla niej. O człowieku nie świadczył tytuł przed jego imieniem, a czyny i wartości, które nosił w sercu. To po nich zwykła oceniać człowieka, dlatego lorda Carrowa szanowała i ceniła, także za wiedzę i umiejętności medyczne, dzięki którym objął stanowisko ordynatora oddziału. Jako więc ordynator, lord i ojciec miał na głowie większe zmartwienia, jego umysł z pewnością zaprzątały troski i niepokój, tego mogła być pewna po spotkaniu Zakonu Feniksa. Szczerze współczuła mu tej sytuacji, córki wydanej za mordercę. Nie znała Carrowówny, lecz była rodziną Zakonnika, więc jej dobro i los także Poppy obchodził. Nie była to jednak jej sprawa i nie zamierzała nawet poruszać tego tematu. W każdym razie - w obliczu podobnych problemów imię prawie obcej pielęgniarki było najmniejszym problemem. Imiona Pomona i Poppy były do siebie podobne.
Jej zaklęcie ponownie okazało się nieudane, a Poppy z tegoż stresu i zawstydzenia poczuła mocniejsze pulsowanie w skroniach. Och, czuła się sobą taka zażenowana! Profesor Bagshot zaufała jej umiejętnościom, pokładła wiarę w Poppy, a ona zawodziła przy tak prostych zadaniach. Piegowate policzki zarumieniły się znacznie, a pielęgniarka opuściła wzrok. Była pewna, że lord Carrow uwolni ją chociaż od bólu i jakież było jej zdziwienie, gdy z jego różdżki wystrzelił promień innej barwy. Nie wierzyła w to, by wina tkwiła w jego umiejętnościach, to zaburzenia magii znów musiały pokrzyżować im plany. Miała jedynie nadzieję, że uda się jej ustrzec przed nieznanym.
-Protego! - powiedziała szybko, unosząc różdżkę.
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
#1 'k100' : 37
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- Merlinie... - jak rzadko tracił zimna krew tak teraz nieco mu jej popuszczono. Oblizał wargi, czując w ustach suchość. Zamrugał po trzykroć. Wrócił do rzeczywistości. Wyciągnął przed siebie dłonie w uspokajającym geście.
- Wszystko w porządku, Poppy. Nic się nie stało...- zmarszczył czoło - ...a przynajmniej nic czego nie dałoby się odwrócić. Teraz podejdę i wezmę cię w ręce. Rozumiesz, Poppy, bądź grzeczną fretką...- mówił spokojnie. Jednocześnie ku niej się pochylał. Nie był pewien czy go rozumiała. Jak mocny był urok. Jak mocno zezwierzęcił się jej umysł...
W dziedzinie obrony przed czarną magią nidy nie osiągnęła zadowalających ją wyników; nie była najgorsza, lecz wcale nie dobra. Jeśliby zechciała kiedykolwiek podjąć próbę ukończenia kursu aurorskiego, to zabito by ją tam śmiechem. Nie szkodzi. Wcale tego nie chciała.
Znaczy teraz szkodziło, bo wyszły jej ogromne braki w defensywie; wątła tarcza Poppy pękła z łatwością. Zaklęcie Adriena, mające zupełnie inną barwę i kształt, niźli powinno mieć zaklęcie Decephalgo, ugodziło się prosto w pierś. A potem zdarzył się coś bardzo, bardzo dziwnego. Coś, co nie przydało się pannie Pomfrey nigdy wcześniej. Zaczęła się kurczyć, z niebywałą prędkością, a kiedy zrobiła się już taka maleńka, zniknęło jej ubranie, a zamiast niego pojawiło się brązowe, podszyte bielą futro. Tułów nieproporcjonalnie się wydłużył, nogi i ręce zmieniły się w małe łapki; włosy Poppy wrosły w skórę głowy i pozostał tylko pyszczek... Fretki.
Małej, puchatej fretki, która rozglądała się zdezorientowana. Różdżka upadła tuż obok niej. Poppy jako fretka nie miała pojęcia co to za badyl. Właściwie o niczym nie miała pojęcia, bo nie można było mówić o jakiejkolwiek świadomości.
Carrow powinien był się pospieszyć, nim uczucie zdezorientowania minie, a fretka Poppy zniknie gdzieś w trawie - wtedy dopiero miałby kłopoty.
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
Nie myśląc wiele zaczął ją nawoływać,co oczywiście nie mogło się skończyć inaczej jak brakiem reakcji ze strony zwierzęcia,które widząc jak wielki człowiek pochyla się nad nim sięgając do tego ku niemu ręką - postanowiło czmychnąć! Carrow wytrzeszczył wtem oczy, by wyostrzyć obraz i nie zgubić pomykającej wśród runa leśnego stworzenia. Przedzierał się za nim jak taran, przecinając drobniejsze od siebie półnagie gałązki krzaków, młodych drzewek; rozchlapując dookoła błoto i udając się za zwierzęciem wgłąb lasu. Jego szaty były targane przez tą florę, lecz nie miało to większego znaczenia. Zresztą - gdy uzdrowiciel się opamiętał, postanowił zwolnić nieco pościg, zmieniając taktykę. Spostrzegł, że stworzonko jest zwinniejsze i szybsze od niego. Postanowił więc przeczekać, aż te się uspokoi. Ściągnął zdewastowaną wierzchnią część szaty, którą wykorzystał niczym sieć rzucając ją na niczego nieświadomą fretkę i tym samym ją łapiąc. Mówił do niej następnie uspokajająco i tak trzymając ją opatuloną w materiał zabrał czym prędzej do Munga, gdzie odkręcili niefortunny efekt anomalii. Carrow nalegał by Poppy mimo wszystko pozostała na chociaż jeden dzień obserwacji bo w końcu nie wiadomo, czy kapryśna magia nie wywoła jeszcze innych komplikacji. Dopiero zaznajamiali się z anomaliami. Carrow dotrzymywał kobiecie towarzystwa obserwując ją czy nie dzieje się jej nic złego, jednocześnie dyskutując i omawiając dokonane podczas badań spostrzeżenia, które razem spisali w notatkę mającą ułatwić im ponowną próbę zebrania danych.
|zt
Na całe szczęście fretki nie są stworzeniami o wybitnie wysokiej inteligencji; wprost przeciwnie, nie są za mądre. Ani się obejrzała, a już była w pułapce, za którą posłużyła Adrienowi własna szata. Uwięziona w prowizorycznym worku z materiału szarpała się jak opętana, popiskiwała dziwnie, przekonana, że chce jej zrobić krzywdę. Przestała drżeć dopiero pod wpływem jego uspokajającego, łagodnego głosu. Trudno powiedzieć, by pozwoliła się zabrać do Munga, skoro nie wiedziała co się dzieje, lecz cóż - no nie protestowała.
Dzięki lordowi Carrow znalazła się w Mungu, gdzie uzdrowiciele udzielili jej niezbędnej pomocy. Bez większego trudu przełamali przypadkowy urok Carrowa, a panna Pomfrey powróciła do swojej ludzkiej postaci. Starszy uzdrowiciel cały czas był przy niej, co Poppy odebrała jako niezwykle uprzejme i miłe, podziękowała mu za to wylewnie, jednakże kiedy szpital opuścił, uczyniła to także ona. Wiedziała, że powinna była zostać na obserwację, lecz nie mogła. Nazajutrz przypadła zbyt ważna rocznica.
Rocznica śmierci Charliego. Musiała wracać do domu.
/ zt
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
Nie mogąc dłużej czekać na skraju lasu na kuzyna samemu postanowiłem zapuścić się w jego głąb mając nadzieję, że ten wpadnie na to, by podążyć ucieraną już przez nas kilkukrotnie ścieżką by znaleźć mnie gdzieś na jej długości. Dobra, może i się niecierpliwiłem, lecz miałem ku temu powody jeżeli wziąć pod uwagę, że jak tak dalej pójdzie to za kilka godzin będę nieskrępowanym połączeniem kosiarki, piły mechanicznej i niedźwiedzia - to brzmiało lepiej niż zmutowany pies. Merlinie, jak ja nienawidziłem psów.
Przycupnąłem w miejscu, tuż przed tym jak szlak wchodził głębiej w las nieopodal tego pojebanie dziwnego jeziora i w wtedy właśnie w końcu się pojawił. Spojrzałem na Bertiego spode łba, gniewnie kiedy tylko jego sylwetka zamajaczyła gdzieś w oddali stając się dla mnie ostatecznie rozpoznawalną.
- Dłużej się nie dało, co? - burknąłem przyciskając do ust papierosa którym zaciągnąłem się na tyle mocno by powstrzymać się od kolejnych komentarzy które aż się prosiły o uwolnienie. Ma szczęście, że miałem przy sobie całą, jeszcze nie ruszoną paczkę fajek to byłem w trochę lepszym nastroju niż byłbym bez nich. Chyba.
- Masz pojęcie ile tu już stoję i jak kurewsko mało czasu mamy...? Gdzie byłeś - rzuciłem rzeczowo nie będąc przekonany czy bardziej się przejmowałem tym, że niespodziewanie długo nie dawał znaku życia czy wkurwiony tym...że tak długo nie dawał znaku życia. Miałem nadzieję, że miał chociaż cholernie dobry powód. Albo co najmniej dziesięć. Różnych. Chciałem usłyszeć wszystkie i tak też na niego patrzyłem - w sposób który świadczył o tym, że nie zamierzałem odpuszczać i bardzo mi zależy na dowiedzeniu się co też jest tak ważne od...no nie wiem, przypilnowania bym kogoś przypadkiem nie przerobił na mielonkę. To na pewno było ciekawe. Tak jak te poparzenia które wybiły mnie z bojowego nastroju - Co do...frytowałeś sobie twarz czy co..? - zacząłem iść nie czekając aż zrówna zemną krok.
somehow i always do
Myślał jednak, że wszystko pójdzie szybciej, że wrócą znacznie wcześniej, tylko po prostu wszystko poszło nie tak i nie tylko niczego nie udało się naprawić, ale dodatkowo oby im udało się oberwać. No i musiał się mocno pospieszyć, żeby zdążyć. Dotarł jednak na miejsce i spojrzał na palącego Matta - cóż, spodziewał się złości i ją dostał. Wzruszył jednak jedynie ramionami, w pierwszej chwili po prostu nie zamierzając się tłumaczyć. Nie chciał jednak żeby starszy Bott nadmiernie drążył, więc jednocześnie zastanawiał się nad czymś, co miałoby sens. Szczególnie, że jego ostatnie słowa wcale nie brzmiały nerwowo. A zdecydowanie wolał Matta wkurwiać niż martwić.
- Nie marudź, tylko rusz dupę. - mruknął, wyjmując w drodze z torby łańcuch. Jego zdenerwowanie przy okazji było całkiem naturalne, nie było sensu próbować go ukrywać. On też zwyczajnie nie przywykł do całej tej sytuacji. - Gadasz jakbym pierwszy raz coś sobie zrobił. Dziadziejesz na starość.
Wywrócił oczami, starając się przywrócić bardziej odpowiedni stan rzeczy i potrząsnął łańcuchami jakie wyjął z torby jak przyzwoity duch straszący na zamku. Próbował wcześniej wiele razy i w czasie poprzedniej pełni zdało egzamin - kombinowali jak to zrobić, żeby w czasie zmiany jednocześnie nie zrobić Mattowi zbytniej krzywdy, żeby nie związać tego za ciasno, czy nie wygiąć go dziwnie, ale też nie za lekko żeby się samodzielnie cholera nie uwolnił.
W końcu zatrzymali się. Byli dość blisko jeziora. To było dziwne, niepokojące, w jakiś sposób martwe. Zerknął w tamtą stronę. Liczył, że nikt nie wpadnie na to, żeby akurat dzisiaj urządzić tu sobie jakąś dziwną schadzkę, czy cokolwiek.
Bez słowa owinął łańcuch dookoła jednego z solidniejszych drzew i zaczekał po prostu, aż Matt się zbliży.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Uderzyłem go więc momentalnie w ramię. Lekko. Tak jakby to była w tym momencie najnaturalniejsza i najodpowiedniejsza reakcja z mojej strony. W zasadzie nie wyobrażałem sobie innej. Jakby co wcale nie kierowała mną w tym zamiarze moja kapryśna natura związana z klątwą choć ta ponoć w tym momencie osiągała swoje apogeum. Odrzuciłem niedopałek pod nogi. Dogasiłem go butem.
- Następnym razem uderzę w twarz - twój wybór czy chcesz mi opowiedzieć czy wyseplenić - ostrzegłem dziwnie spokojnie, czując powiew jakiejś satysfakcji. Dawałem do zrozumienia tym samym, że nie odpuszczę - to zaś być może faktycznie mogło być akurat kaprysem. Ewentualnie po prostu wkurwiło mnie to, że młodszy (i wyższy) Bert starał się mnie zbyć.
- No więc...? - ponagliłem go chcąc usłyszeć właściwie cokolwiek choćby i dla zwykłej zasady o tym dlaczego przybył później, o tym dlaczego ma zjaraną twarz (dosłownie) - Wypadek przy pracy? W ruderze? Anomalia? Schlałeś się do nieprzytomności i ktoś ci rzucił ignitio na twarz byś się jednak ocknął i ruszył..? - recytowałem możliwości jak mantrę zupełnie jakby każda z nich była jedną z tych najnormalniejszych choć przy ostatniej nieco uważniej powiodłem po kuzynie spojrzeniem. Jeżeli zmieniał się w menela to i tak prędzej czy później się dowiem. Jeżeli w ćpuna - dowie się Oliver. Nie żebym go o coś posądzał, lecz to nie pierwszy raz kiedy ma nocne poślizgi i wraca sponiewierany. Chciał mnie wygryźć?
Kiedy tak spacer mijał nam w mniej lub bardziej niewygodnej atmosferze, a nam koniec końców udało się dostać do wyznaczonego miejsca tknęła mnie myśl w chwili w której przepasany byłem łańcuchami.
- W sumie... to mi trochę przypomina te akcje kiedy to wraz z Olim cie wyprowadzaliśmy. Pamiętasz coś z tego, czy jeszcze nie bardzo rejestrowałeś? - łapię się trochę absurdalnego wspomnienia bo to był moim zdaniem jeden z bardziej powalonych momentów całego tego wilkołactwa w którym bez względu na wszystko bardziej niż gniew czułem dziwność. Narastała tak z chwili na chwilę w której to Bertie kluczył lub poprawiał łańcuch. Trzeba było to czymś przełamywać.
somehow i always do
Z resztą bójka z Mattem i tak byłaby spisana na porażkę, dzisiaj po prostu byłyby do tego bonusy.
Nie chciał mówić czegokolwiek, bo wiedział że kłamie kiepsko, Matt chyba jednak na prawdę chciał COKOLWIEK usłyszeć chyba bardziej dla uspokojenia swojego zignorowanego jestestwa niż z prawdziwej ciekawości. Bertie wywrócił więc oczami, unosząc lekko ręce w obronnym geście, bo nie chciał sprawdzać czy Matt grozi na poważnie.
- Anomalia w Próżności. Wybuchłem piec, potem trzeba było cały ten syf sprzątać. - wywrócił oczami. Prawda jest taka, że samo w sobie naprawianie anomalii nie było sekretem, to robili i ludzie niezwiązani z jakimikolwiek organizacjami, nie chcący żeby ten syf się rozprzestrzeniał i im zagrażał. On jednak nie chciał o tym gadać, chyba za blisko było z jednego tematu do drugiego, z resztą o te naprawy i tak by Matt mu zaczął mędzić, a ostatnio łazi i tak wiecznie wkurzony bardziej niż zazwyczaj.
Zaraz owinął Matta łańcuchem i zapiął go za drzewem, by z końcami wrócić do unieruchamiania jego rąk. Chociaż w miarę - żeby zmieniając się nie narobił sobie jeszcze krzywdy. Ale też żeby nie szarpał nimi za daleko.
- Nie pamiętam, ale zdążyliście mi już o tym opowiedzieć. Jak i o wielu innych fantastycznych zabawach. - wywrócił oczami, a jednak przy tym uśmiechnął się pod nosem. - Możesz uznać, że to jest zemsta. Za kilka chwil będę rzucał ci patyki. - stwierdził, kiedy już związał mu te ręce, bo jakoś tak bezpieczniej się zaczęło rozmawiać od razu. Odsunął się też i zerknął w kierunku księżyca. Zdążyli. Wszystko było okej. Matt był związant. On był obok. Teraz przeczekać kilka godzin. Może ponabijać się z Matta pół-kundla. I zarargać go do domu.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Sama odpowiedź nie wzbudziła we mnie jakichś rewelacji bo przecież anomalie szalały wszędzie. Nie powinno być zaskoczeniem, że w magicznej cukierni magia się wykrzaczyła. Byłem też zbyt rozproszony pełnią by dostrzec, że Bertie prawdopodobnie skrywa coś więcej. Na chwilę obecną byłem usatysfakcjonowany. Od tak po prostu tylko mruknąłem coś pod nosem mrużąc ślepia szczęśliwy z tego Bertiego zaspokoił mój kaprys udowadniając, że jak chce to jednak potrafi normalnie odpowiadać. Czynnikiem pobocznym była satysfakcja z tego, że potrafiłem mu w tym dopomóc.
Ja sam poczułem jak usta wyginają się w uśmiech godny największego kombinatora i złośnika n wspomnienie z przeszłości. Co prawda to nie ja byłem w nich główną ofiarą i raczej ograniczaliśmy się do zwykłego sznurka do prania, a nie srebrnych łańcuchów, lecz jakaś nostalgia się zasiała. Być może trochę z nerwów szukałem jakiegoś tematu byle jeszcze pogadać. Odnosiłem bowiem wrażenie, że jakbym miał w kompletnym milczeniu wyczekiwać zezwierzęcenia to bym chyba oszalał. A tak jakoś było lepiej i do tego można było po iskrzyć jeszcze czymś zabawnym.
- Już ja ci porzucam - pomachałbym protekcjonalnie paluchem lecz na nadgarstkach zamknęły się okowy srebrnego łańcucha. Piekł nieprzyjemnie, lecz znośnie wszędzie tam gdzie stykały się z nagą skórą. Bardziej niż to dokuczał mi ogień w kościach. Odnosiłem wrażenie, że z chwili na chwilę żarzą się mocniej wewnątrz mnie.
- Będziesz się teraz tak stał i gapił. Idź się może odlać czy co - burknąłem podkopując mizernie kawałek jakiegoś kamyka co się zalągł pod butem. Oczywiście ledwie co się turlał w stronę Bertiego. Ta krótka chwila pomiędzy byciem przykutym do drzewa i czuciem, jak Bert się lampi, a utratą świadomości była chyba najgorsza w tym wszystkim.
|turlam na wilkołaka w pełnia
somehow i always do
'k100' : 72
Uniósł brew zaczepnie, uśmiechając się przy tym szeroko. Matt był związany, więc można mu było dokuczać ile wlezie jak dobermanowi zamkniętemu za ogrodzeniem. Gorzej gdyby ten ogrodzenie przeskoczył, łańcuch jednak okazywał się całkiem dobrym zakupem.
Siadł wiec sobie Bertie po turecku bo nie będzie przecież stał całą noc. Siadł na tyle żeby być jakiś metr dalej niż Matt najmocniej wychyli się ze swojego łańcucha i podrzucał w dłoni kamień.
- Z tego co wiem to to bardziej twój spacer.
Wzruszył ramionami, puścił mu przy tym oczko. Może i ta chwila była trochę przerażająca, a nawet trochę bardzo ale jakoś tak lepiej gadać głupoty niż po prostu się gapić jak Matt się totalnie zmienia. Nie trwało to długo. Patrzył na tę dość paskudną transmutację kiedy kości kuzyna się wydłużały, niektóre lekko wykrzywiały, jego twarz całkowicie znikała, zmieniała kształt.
- Czasami się zastanawiam czy bym cię poznał przy innym wilkołaku. - stwierdził. W sumie psy mają cechy wspólne ale każdy jest inny. Wilkołaka jak narazie Bertie widział na żywo tylko jednego i wyglądał jak książkowy przykład. - Myślisz że Weasley wilkołak byłby rudy? Albo gdyby Sam był wilkołakiem to byłby jak jakaś długowłosa rasa? Wiesz jak koker spaniel tylko półczłowiek.
W sumie to nie był pewien do kogo gada. Nie był pewien czy Matt go rozumie, ale to nie miało znaczenia, grunt że był związany. Bertie nie wyjmował swojej różdżki, w sumie miał wiele planów na to co zrobić gdyby Matt się uwolnił ale nie sądził by jakiś na prawdę zadziałał gdyby to się stało. Przyglądał się uważnie kuzynowi i po prostu czekał, obserwował i zastanawiał się na ile ten go rozumie.
W końcu z nudów podrzucił wyżej kamyk żeby sprawdzić czy Matt jakoś na niego zareaguje.
- Pobiegałbyś?
Może to jakiś instynkt? W sumie nie wiedział czemu psy to robią i jeszcze je to bawi. Może to jakiś odpowiednik polowania dla zwierząt na polowaniowym odwyku?
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.