Jezioro
Do niedawna organizowany w Weymouth festiwal lata, który łączył czarodziejów niezależnie od pochodzenia dobiegł końca wraz z chwilą rozpoczęcia wojny. Pogrążony w chaosie kraj nie miał ani chwili wytchnienia, a wspomnienia o święcie radości i spokoju było ledwie odległym snem. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Już nie Weymouth, a Waltham w Londynie — symbol odrodzenia, czystości, idei i porządku stał się stolicą nowego święta miłości. Po Bezksiężycowej Nocy w stolicy kraju nie sposób było natknąć się mugola, a wszyscy o wątpliwym pochodzeniu byli sukcesywnie wyłapywani i usuwani. Zgodnie z tradycją, wianki plotły panny szukające miłości. Puszczały kwietne korony na taflę ofiarowując je kawalerom. Dziś nawet niektóre z zamężnych czarownic tęsknie powracają do tej tradycji by przypieczętować swój związek. I choć wyzwaniem nie jest już wzburzone, zimne morze, a głębokie jezioro w sercu Londynu, to wciąż wyraz odwagi i poświęcenia kawalera, którego czarownica nie może odmówić. Dlatego, kiedy czarodziej ofiarowuje kwietny wianek wybrance swego serca, zgodnie z tradycją winna spędzić w nim całą noc, a dzielnemu czarodziejowi oddać choć jeden taniec.
Na jednym z brzegów jeziora w Waltham, przy drewnianym pomoście przycumowane małe, drewniane łódeczki, których pilnuje nastoletni chłopiec. Celtyckim śpiewem i tradycyjnym tańcem na pomoście ściąga uwagę przechadzających się w okolicach brzegu czarodziejów, zapraszając do skorzystania z atrakcji. Za sykla przytrzyma łódeczkę, tak by nie odpłynęła podczas wsiadania. W łódeczce zmieszczą się dwie osoby wraz z paroma drobiazgami.
Jeśli odmówisz chłopcu pieniędzy zostawi cię w spokoju, poszukując innych gości. Jeśli wykażesz się szczodrością, nie tylko pomoże w bezpiecznym zajęciu miejsc w nieco chybotliwej łódeczce, ale także opowie o przepływie przez jezioro i wartych uwagi miejscach — także tym, z którego rzekomo najładniej widać gwiazdy i połyskującą na niebie kometę. Nim odpłyniesz, chłopak poprosi cię o chwilę cierpliwości. W tym czasie pobiegnie na polanę po dwa kielichy z winem lub koktajlem, wedle twojego życzenia (należy w tym temacie rzucić kością i odnieść się do wyniku z polany) i wręczy je wam życząc miłego spędzenia czasu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Rodzice byli mu obcy. Szkoda mu było nawet skrawka pamięci dla ich twarzy tudzież wiążących się z nimi wspomnień, więc niewiele pamiętał z młodzieńczych lat, kiedy to zmuszony był obcować w ich towarzystwie. Właściwie był skazany głównie na matkę; kobietę, która nie znała autodestrukcyjnych granic obłudy i zatracając w niej całą siebie porzuciła daleko w otchłań prawdziwą tożsamość. Kuzynostwo nigdy nie zostało mu przedstawione, właściwie podobnie było z resztą genealogicznych gałęzi, stąd wszelkie tradycje, więzy i konszachty były mu nieznane. Kiedyś jeszcze pragnął się w to wgłębić, aby poznać swą przynależność, jednak szybko zrezygnował zamykając się w ścianach własnego ‘ja’, w których czuł się zdecydowanie najlepiej.
Skupił na niej swój wzrok, gdy nie oszczędziła sobie kpiącego śmiechu przedzierającego się przez malinowe usta i choć nie chcąc pozostawać dłużnym pokiwał głową z kipiącą, pseudo litością i zażenowaniem, to ów komentarz go rozbawił. -Wiesz co Selwyn? Gdybym nie musiał na Ciebie patrzyć to nawet bym stwierdził, że jesteś zabawna. Taki kapelusz wydaje się kuszącą opcją, zakryjesz twarz i wszyscy będą szczęśliwi.- rzucił posyłając jej ironiczny uśmiech, który mogła dostrzec tylko w jego, błyszczących w mroku, oczach. -Zobacz, jak niewiele trzeba by twoja altruistyczna dusza czuła spełnienie.
Nigdy by jej tego nie powiedział, jednak w jakiś pokrętny sposób naprawdę ją szanował. Miała swoje zdanie, cele i aspiracje, które mimo korzeni starała się dosięgnąć. Wiele jej pokroju odpuszczało marzenia, nie dzierżyło żadnych wyższych ambicji z uwagi na stereotypowe, tradycjonalistyczne podejście do codzienności i często mimo talentu sprawdzały się tylko w jednym – tworzeniu rzekomo idealnych domostw. Miał swoje poglądy, pewne trafne – bądź mniej racje, jednakże ona kompletnie nie wpasowywała mu się w ogólnie przyjęte ramy. Była inna, przez to zapewne wyjątkowa, ale i tak samo cholernie irytująca.
Wygiął wargi w paskudnym wyrazie, jakoby właśnie w ten sposób to zrozumiał. Gdyby nie sytuacja w jakiej się znaleźli zapewne rozwinąłby ów dygresję dokładając parę ważnych, niestosownych uwag. -Bez tego kapelusza nawet nie musisz chować się pod łóżkiem, aby dostać miano potwora, Selwyn.- burknął półszeptem przez zaciśnięte usta. -Nie jestem tak zdesperowany, ale zachowam to w pamięci, bo czasem każdemu podwija się noga i takie koło ratunkowe staje się wygodne. Tonący brzytwy się chwyta.- westchnął przeciągle zachowując pozory poważnego tonu.
Wytrącała go z równowagi. Prowadził wewnętrzną walkę starając się skupić na miejscu i sytuacji, a nie złośliwych komentarzach i jej obecności. Poruszała się cicho, jak na poszukiwacza przystało, jednakże on miał wrażenie, że każdy najmniejszy ruch zdradzał ich pozycję. Intuicja mu podpowiadała, że coś czaiło się w gęstych zaroślach, ale póki samo nie chciało się ujawnić wolał nie wywoływać metaforycznego wilka z lasu. Bywał mało ostrożny, ale z pewnością zapobiegawczy, toteż nigdy nie pakował się w kłopoty bez jednoznacznego zamiaru lub czystego przypadku. -Zarazy.- rzucił krzywiąc się z niechęcią w oczach. -Jedna sama się znalazła.- zwieńczył mierząc ją krótkim, lodowatym spojrzeniem. Przykucnąwszy ruszył wolno przed siebie wskazując jej dłonią, aby pozostała w miejscu. Nie myślał o tym, czy go posłucha, ale zapewne tak się nie stanie. Rozglądając się za źródłem szelestu liczył chociaż na możliwość zorientowania się, z czym albo co gorsza z kim, mają do czynienia.
Ciekawość niebywale była pierwszym stopniem do piekła. Często informacje stanowiły o wiele wartościowszą walutę niżeli galeony i każdy inteligentny, cwany człowiek potrafił to wykorzystać kolekcjonując talię kart w niesamowicie staranny sposób. Asy zapewniały wygraną i choć nie zawsze była ona równa wypełnionej gotówką sakiewki to dawała kolejną garść wiadomości tylko i wyłącznie do dyspozycji oponenta. Spiski, zdrady, dyplomacje, tajemnice charakteryzowały ówczesne czasy czyniąc bogatego z tego, który najwięcej wiedział, a nie najwięcej posiadał.
Nie mogła tego wiedzieć, bo nigdy nie mówił o sobie. Drew unikał tematów, w których musiałby wracać wspomnieniami do swojej historii, aby szczerze odpowiedzieć na zadane mu pytania. Mało było osób, które wiedziały o nim coś więcej niżeli tylko niezbędne do podstawowego, płytkiego kontaktu fakty. Zapewniały one szklankę ognistej, tudzież zlecenia, którymi trudził się na co dzień, więc nie mógł odmówić ich przedstawienia. Lubił towarzystwo, ale nie znosił ludzi. W zasadzie byli mu zupełnie obojętni. Wszyscy.
W jego ciemnych, mieniących się oczach można było dostrzec ironię. Czasem miał wrażenie, iż to właśnie tęczówki wyrażały jego emocje, a nie słowa tudzież czyny. Był cholernie opanowany i posiadał niesamowicie wysoki próg cierpliwości, toteż wyprowadzenie go z równowagi było naprawdę ciężkim zadaniem. Odpowiedzialna za to nie była wyrozumiałość, a zapobiegawczość, która nie lubując się w brudzeniu rąk omijała szerokim łukiem problematyczne sytuacje niezwiązane z głównym celem. Przyodziewał w ten sposób maskę chowając za nią wszelkie emocje będące w jego mniemaniu dowodem słabości- nie siły. Gardził w sobie tym elementem, pragnął go za wszelką cenę stłamsić albowiem uważał, iż to właśnie on odpowiadał za jego nieudane decyzje i czyny. Właściwie był tego pewny.
-Zatem muszę ją zawieść, nie noszę śmieci przy sobie.- rozłożył bezradnie ramiona nie mając zamiaru oddać skradzionych zapisków, choć akurat prawdą było, iż nie miał ich przy sobie. Złość dziewczyny zapewniała mu satysfakcję, bo traktował to jako karę będącą wynikiem ciągłego wchodzenia mu w drogę. Nie obchodziło go czego szukała, jaki miała w tym cel i kto był zleceniodawcą – wszystko opierało się o deptanie po piętach, którego szczerze nienawidził. Nie skomentował jej podsumowania, które przelewało czarę goryczy i ruszywszy przed siebie liczył, że choć raz posłuchała się jego rady; a właściwie polecenia. Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle.
Ignorował jej obecność, a przenikliwa cisza doskonale mu w tym pomagała. Wiedział, że szła tuż za nim, ale perfekcja z jaką to robiła sprawiła, iż nie zamierzał wdawać się w zbędne dyskusje. Kolejna wymiana zdań nie przyniosłaby korzyści, a odsunęła od celu wyprawy toteż odpuścił sobie ustawianie blondynki w kącie, dla której rozumienie zaleceń w ojczystym języku wydawało się nader trudne. Można było stwierdzić, że właściwie już o niej zapomniał, kiedy nagle coś chrupnęło z głośnym łoskotem o ziemię, a zduszony jęk zadawał się prosić o litość. Zareagował instynktownie obracając się w kierunku dźwięku z uniesioną w gotowości do ataku różdżką i oczami błądzącymi po ciemnej scenerii, która zdawała się tworzyć zasłonę dymną dla wroga. Smród wilgoci wypełnił jego nozdrza, kiedy wykonał kilka wolnych kroków w stronę dziewczyny i zatrzymawszy się praktycznie tuż nad nią poczuł jak miękkie podłoże zdaje się ruszać pod jego podeszwami. Zmrużył oczy zaciskając nieco mocniej wargi w złowieszczym wyrazie, bo od razu rozpoznał oponenta zakłócającego ich romantyczną przechadzkę późną porą. -Diabelskie sidła.- rzucił w kierunku dziewczyny, dla której zapewne nie było to wielkim odkryciem, bo liczyła na pomoc, a nie zielarskie porady. -Lumos- wypowiedział zaklęcie skierowawszy kraniec różdżki w stronę własnych stóp, albowiem macki zaczęły wspinać się po ich bocznych częściach. Zwlekał dłuższy moment nim zdecydował się potraktować pobliskie drzewo Incendio tym samym uwalniając blondynkę, bo jej wykrzywiona w bólu mina była całkiem dobrą pożywką pozytywnej energii. -Nie wypłacisz się do końca swojego nudnego życia, Selwyn.- zakpił nie robiąc sobie żadnego zagrożenia ze śmiercionośnej rośliny, która okazała się nie przeszkodą, a strażnikiem… który pod wpływem dużej ilości światła momentalnie rozproszył swe macki zabierając dwójce przyjaciół grunt pod nogami.
Nie zdążył nawet krzyknąć gniewnie, a już jego dłoń rozmasowywała kark od pokaźnego upadku wprost w głębinę. Czuł woń stęchniętego powietrza, który w mieszance z ogromną wilgocią zdawał się zabijać samym zapachem. Podciągnął się ku górze opierając ciężar ciała na łokciach i rozejrzał się po obślizgłych, ceglanych ścianach mając wrażenie, że to jakiś kiepski żart faceta, którego żona okazała się jego kochanką. Metaliczny smak krwi wypełnił jego usta, kiedy rozcięta skroń dała wyraźnie o sobie znać przeszywając głowę tępym bólem. Musiał dostać i to z porządnym impetem.
Plan był prosty. Miało się odbyć bez ofiar. Plany jednak mają to do siebie, że często ulegają zmianie i tak było wówczas. Blond czupryna była na jego czarnej liście.
Mogła wierzyć mu na słowo; nie był szczęśliwy w chwili, gdy ujrzał ją pośród pnących się wysoko ku górze drzew, których bujne korony szczelnie zakrywały najmniejszą smugę światła. Było mroczno, ponuro, ale względnie bezpiecznie, kiedy to w samotności miał dostać się na brzeg jeziora w celu dostrzeżenia najjaśniejszej gwiazdy – drogowskazu. Preferował indywidualizm, tolerował jedynie własne towarzystwo w trakcie pracy, ale właściwie nie chodziło tutaj tylko i wyłącznie o egoizm zalewający jego żyły, a nieposłuszeństwo wobec ustalonych zasad. Przekaz słowny był rzekomo najprostszą z metod komunikacji, jednak ludzie mieli z nim największy problem i wtem dochodziło do nieplanowanych zdarzeń, z których wyplątanie nie zawsze opierało się o zmianę kierunku. Nieustanne pragnienie przetrwania napędzało go do działań, ale także mocno pielęgnowało dyscyplinę i negowało zaufanie – jak widać słusznie.
Byli jak ogień i woda; ulepieni z zupełnie różnej gliny, wychowani w warunkach dzielących przepaść przez totalnie kontrastujące rodziny. Skrajne poglądy paliły mosty, zacierały granice dobrego wychowania i zmuszały do względnego braku agresji będącego bardziej wynikiem niechęci brudzenia rąk, jak miernej akceptacji. Mogli debatować na temat map, mogli udawać, że cała ta dyskusja w końcu przyniesie konsensus i mogli oszukiwać się, że zakopie ich wojenny topór. Abstrakcja nie prowadziła nigdzie o czym chłodno przekonali się w szkockiej dolinie, a brak wyciągniętych wniosków ponownie wystawił ich na próbę, w której musieli zdecydować się na najgorsze – współpracę.
Olałby ją. Potraktowałby jak powietrze, które kłębiło się gdzieś w otchłani z nadzieją, iż kolejny podmuch wiatru nie będzie ostatnim. Ludzkie cierpienie było mu obojętne, a fakt, iż pewne czyny wiązały się z karą tłumiły wszelakie wyrzuty sumienia, które i tak już dawno zaprzestały nękać jego myśli. Ona tu przyszła, ona zepsuła jego plan, więc zupełnym nietaktem było jeszcze prosić o pomoc – choć tego nie zrobiła. Mimo to uwolnił ją nie rozumiejąc własnych czynów; dopiero huknięcie o twardą posadzkę wytłumaczyło mu, że był zwykłym idiotą. Po jaką cholerę żeś to zrobił?
Masując wolną dłonią obolałą skroń starał się rozejrzeć po wnętrzu, którego obraz z trudem łapał ostrość w jego oczach. Rozmazane fragmenty starych cegieł, pejzaż ciemnych plam będących w rzeczywistości bujnie rosnącą roślinnością przejęły w całości jego uwagę, której nawet w minimalnym stopniu nie zamierzał poświęcić dziewczynie. Ignorancja zmieniła się w palącą w żyłach złość, bo nie tylko zepsuła mu wieczór, ale skazała na silny ból głowy i mocnego kaca po sporej dawce środka znieczulającego. Był totalnym amatorem w leczeniu ran, więc najczęściej stosował najpowszechniej znane metody służące ludziom od wieków i odsypiając okres rekonwalescencji doprawiał go odpowiednią ilością ognistej. Proste i skuteczne przy niewielkich urazach.
-Nie wiem czy to ból, czy twoja głupota tak pulsuje mi w skroni. Pewnie jedno i drugie.- rzucił ozięble niechętnie podnosząc się na nogach. Brakowało mu równowagi toteż chwyciwszy się ściany zirytował jeszcze bardziej. -Niestety tak, choć wizja nawiedzania cię jako duch jest iście kusząca.- rzucił jej pełne złośliwości spojrzenie, w którym nie było choć krzty pozytywnego żartu. Bijąca od niego suchość i beznamiętność wydawała się jeszcze gorsza jak ironia, albowiem nie każdy mógł tego doświadczyć. -Sprawiłbym, żeby władze myślały, iż po prostu targnęłaś się na moje życie podczas wspólnej misji i wsadziliby do Azkabanu. Szukaj plusów, bo przecież w końcu by się ktoś tobą zainteresował. Wystarczająco tam dementorów i nawet miałabyś tyle czasu, żeby z każdym z nim udać się na randkę. Iście porywająca atmosfera.- pochylił nieco czoło, aby ułatwić sobie starcie palcami krwi nieustannie malującej ścieżki wzdłuż jego twarzy. -Prowadź księżniczko. Na twoje szczęście jeszcze żyję, ale drugi raz nie zamierzam zgrywać bohatera, więc patrz pod nogi jeśli łaska.- rzucił głośniej pewnym siebie tonem, choć nie dało się ukryć, iż przenikniętym charakterystyczną ironią, a następnie wskazał teatralnie dłonią ciemny tunel, który zapewne prowadził zupełnie do niczego. Marnowali czas.
z.t x2
- Ech, to już nie daleko. Mam nadzieję - mruknął pod nosem przedzierając się przez zarośniętą, leśną ścieżkę prowadząca w stronę jeziora. To nie było normalne - to, że tutejsze rośliny puszczały tak długie, pokryte bujnymi liśćmi pędy na wszystkie strony. Był przecież ledwie początek maja. Powinny być pokryte co najwyzej nieśmiałymi zielonymi listkami. Sam las otaczający jezioro powinien zaś wyglądać, jak las, a nie dżunglę. Tyle dobrego, że dzięki temu sączący się z nieba deszcz nie był taki uciążliwy. Taka gęstwina działała, jak naturalny parasol. Adrien jednak zdecydowanie wolałby moknąć niż szarpać się z naturą - Wygląda jednak, że magia rzeczywiście tu nieco szwankuje - zauważył odkrywczo przytrzymując kolejną z kolei gałąź zawadzającą im drogę, tak by przypadkiem poruszająca się za nim pielęgniarka nie dostała nią w mało subtelny sposób po twarz - To może nam się tutaj udać - dodał mając naturalnie na myśli zebranie danych do badań. Miejsce było też bardzo dobre bo nawet za czasów braku anomalii nie cieszyło się popularnością. Nie musieli się więc obawiać, że jeśli eksperymenty wymknął się spod kontroli to będą musieli martwić się o kogoś więcej niż samych siebie. Było to pokrzepiające.
Taka przeprawa trwała jeszcze kwadrans, a potem oboje mogli wytoczyć się na żwirowatą plażę jeziora. Samo jezioro też zdawało się nie mieć najlepiej - na jego powierzchni, gdzieniegdzie unosiły się wodne bańki,które po osiągnięciu pewnej wysokości rozpryskiwały się i na nowo lądowały w toni by zaraz powtórzyć cały cykl od początku.
- Och, wybornie - podsumował z entuzjazmem uzdrowiciel naciągając kaptur swojej szatyna głowę. Tutaj nic ich już nie chroniło przed rzadkim deszczem - Chciałbym przetestować uroki z natury zaklęć, transmutacji i obrony przed czarną magią. Nie powiem, że z oczywistych względów najbardziej spektakularnych reakcji spodziewam się po zastosowaniu magii związanej z tą ostatnią dziedziną. Dlatego też...sądzę, że lepiej będzie zacząć od tych przy których istnieje mniejsze prawdopodobieństwo skończenia bez kończyny - mówił dobywając różdżki - Jestem nie uzdolniony,jeśli chodzi o magię zaklęć dlatego w tej kwestii liczę na ciebie, Poppy. Ja w tym czasie spróbuję wywołać obszarową transmutację. Bądź ostrożna. - mówił,a gdy wszystko zdawało się już być objaśnione poruszył różdżką kierując jej czubek w stronę żwirowatego podłoża pod jakimś większym głazem
- Fluctus
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
-Dziękuję! - mówiła Poppy za każdym razem, gdy starszy uzdrowiciel przytrzymał gałąź, by mogła przejść, albo podał jej dłoń, by nie straciła równowagi.
Nie znała miejsca, do którego mieli dotrzeć, więc zdana była na zapewnienia mężczyzny. Nie była zmęczona, lecz wędrówka w taką pogodę i w miejscu dotkniętym anomaliami również nie była przyjemna. Nie ośmieliłaby się jednak zamarudzić choćby jednym słowem, byli tu wszak by coś osiągnąć, coś bardzo ważnego. Cel warty był prawdziwego poświęcenia. Drobne niedogodności nie staną im na drodze.
Dotarli na plażę, pustą i niepokojącą, a Poppy mimowolnie zadrżała, choć nie było jehj zimno. Z uwagą słuchała słów lorda Carrowa, jednocześnie z kieszeni płaszcza wydobywając wierzbową różdżkę.
-Zrobię co w mojej nocy, Adrien - zapewniła mężczyznę ostrożnie, czując się nieco nie komfortowo z tym, że zwraca się do ordynatora po imieniu, jednakże w Zakonie powinni burzyć podobne bariery i stawać ramię w ramię do walki.
Odsunęła się na kilka kroków, gorączkowo szukając w pamięci odpowiedniego zaklęcia. Rzecz jasna przygotowała się do tego spotkania wcześniej, lecz nie była wciąż pewna, których zaklęć winna była użyć. Musieli być ostrożni, by nie uczynić sobie wzajemnie krzywdy, lecz jednocześnie zaklęcie musiało być na tyle silne, by wyraźnie można było wyczuć zmiany, które powodują w nim anomalie.
Poppy uniosła różdżkę mówiąc pewnie:
-Volitavi!
Chciała zmusić drobne gałązki i kamienie by uniosły się w powietrzu, niczym świece w Hogwarcckiej Wielkiej Sali. Jednocześnie dostrzegła krew na twarzy lorda Carrowa, więc zbliżyła się zaniepokojona.
-Czy mogę jakoś pomóc? - spytała ostrożnie.
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Blask różdżki pomimo iż się poprawnie skumulował nie dobiegł celu - magia rozproszyła się w połowie drogi i w oka mgnieniu znikła. Niczym przekuty igłą balon. Carrow nie zrozumiał od razu, że to nie on tu zawinił bo przecież był słabym czarodziejem i to było normalne, że zaklęcia inne niż te z magii leczniczej mu się na co dzień nie podporządkowywały. Poczuł jednak po chwili w ustach metaliczny posmak krwi. Zamlaskał skonsternowany mając wrażenie, że mu się tylko wydaje. Posmak jednak nie ustępował. Za to pod nosem go połaskotało. Poczuł na ustach wilgoć. Przełożył różdżkę do lewej ręki i palcami dłoni przetarł usta. Krew. Nie przestraszył się, nie zaczął panikować. Jak rasowy uzdrowiciel rozpoczął podręcznikowy proces diagnostyki. Zauważył, że nie czuł bólu, osłabienia, zawrotów głowy. To co widział nie było też w żaden sposób zniekształcone. Krew na dłoni nie posiadała żadnego dziwnego odcienia. Adrien sięgnął po chustkę do wewnętrznej kieszeni swojej szaty martwiąc się w tym momencie bardziej tym, że jeśli zaraz nie opanuje krwotoku będzie wyglądał nieco upiornie - oczyszczenie wąsów i brody z krwi, zwłaszcza zaschniętej nie było proste. tym bardziej, gdy się było blondynem.
Zasinienie prawego przedramienia zauważył w momencie w którym przytknął sobie chustkę do nosa, a rękaw szaty się nieco odwinął. Adrien podciągnął go mocniej - aż do łokcia. Zmiany skórne charakterystyczne będące objawem patologii układu krwionośnego w tym przypadku prawdopodobnie, choć pewności nie miał, wyglądało to na objaw sinicy. Nie odczuwał z tytułu tych zmian żadnych dysfunkcji. Na samą sinicę z tego co mu wiadomo nigdy nie cierpiał i to raczej mało prawdopodobne, by jej atak zbiegł się przypadkowo z rzuceniem zaklęcia - wniosek był jeden:
- Anomalia - czy coś można było w tej kwestii zaradzić...? - niestety, Pomno wydaje mi się, że niewiele zda się tu czyjakolwiek pomoc, zresztą - nie ma takiej potrzeby. Czuję się dobrze. Takie rzeczy zdarzają się od momentu wybuchu. Nie spodziewałem się tylko, że będą powiązane z Fluctus - odpowiedział, zamyślił się na chwilę dostrzegając na twarzy Pomny nieznaczny marazm - A jak w twoim przypadku, Pomno? odczuwasz jakieś zmiany po Volitavi? - podpytał zatroskany i zaciekawiony. Potem nagłos pomyślał, że:
- Spróbuję może rzucić coś słabszego - wskazał różdżką ten sam cel co poprzednio decydując się tym razem na inne zaklęcie:
- Deserpes
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Na trzecim roku ambitnie zapisała się zarówno na wróżbiarstwo, jak i numerologię. Oba przedmioty nie zdobyły jej serce, z nauk przewidywania przyszłości zrezygnowała po kilku lekcjach, święcie przekonana, że to stek bzdur wyssanych z palca i powtarzała, że ona naprawdę nie rozumie dlaczego nauczają tego w takiej szkole jak Hogwart. Numerologia również nie porwała Poppy na tyle, by z pasją przeglądała tablice numerologiczne i wolne dni spędzała nad skomplikowanymi równaniami, jednakże była to dziedzina praktyczna i ścisła - więc poniekąd przypadła Poppy do gustu na tyle, by zdecydowała się pojąć jej podstawy. Nie była wybitnym umysłem, lecz panna Pomfrey zawsze ciężko pracowała i cechowała się sumiennością - mogła sobie teraz za to podziękować, bo właśnie dzięki temu była w stanie wychwycić subtelne różnice i nieprawidłowości.
Ani jej, ani lorda Carrowa zaklęcia się nie powiodły, to jasne, magia w tym miejscu zadziałała przeciwko nim. Ledwie zapytała uzdrowiciela o pomoc, po czym sama zachwiała się na własnych nogach. Wstrząsnęły nią zawroty głowy tak potężne, że cicho jęknęła z bólu - miała takie wrażenie, jakby wokół jej czaszki zacisnęła się stalowa obręcz. Nie słyszała co mówi doń lord Carrow, bo głowa zaczęła boleć tak upiornie i miała takie jej zawroty, że musiała przykucnąć na dłuższą chwilę. Różdżkę położyła sobie na podołku i palcami obu dłoni zaczęła uciskać skronie, rozmasowując lekko w miejscu lekkiego zagłębienia.
-Poppy, nie Pomona - powiedziała słabym głosem, poprawiając go nieco zdziwiona. Nie sądziła, że ktoś pomyli ją z Pomoną. Łączyło ich dalsze pokrewieństwo, obie miały ciemne włosy i były podobnego wzrostu, lecz... Poppy była zdecydowanie wątlejszej budowy i miała cichsze usposobienie.
-To chyba upiorna migrena... - dodała, nie mając siły na więcej. Dźwignęła się na nogi, gdy ból zaczął się rozmywać i słabnąć, lecz nie zniknął całkowicie. Nie mogła także się ruszyć, bo nogi ugrzęzły jej w podłożu przez zaklęcie Adriena. Przynajmniej ono okazało się udane -Spróbuję jeszcze raz. Volitavi! - machnęła różdżką i poczuła bolesne ukłucie, zwróciła się więc do Adriena proszącym tonem: -Czy byłbyś tak miły i ulżył mi w bólu zaklęciem Decephalgo?
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :