Jezioro
Do niedawna organizowany w Weymouth festiwal lata, który łączył czarodziejów niezależnie od pochodzenia dobiegł końca wraz z chwilą rozpoczęcia wojny. Pogrążony w chaosie kraj nie miał ani chwili wytchnienia, a wspomnienia o święcie radości i spokoju było ledwie odległym snem. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Już nie Weymouth, a Waltham w Londynie — symbol odrodzenia, czystości, idei i porządku stał się stolicą nowego święta miłości. Po Bezksiężycowej Nocy w stolicy kraju nie sposób było natknąć się mugola, a wszyscy o wątpliwym pochodzeniu byli sukcesywnie wyłapywani i usuwani. Zgodnie z tradycją, wianki plotły panny szukające miłości. Puszczały kwietne korony na taflę ofiarowując je kawalerom. Dziś nawet niektóre z zamężnych czarownic tęsknie powracają do tej tradycji by przypieczętować swój związek. I choć wyzwaniem nie jest już wzburzone, zimne morze, a głębokie jezioro w sercu Londynu, to wciąż wyraz odwagi i poświęcenia kawalera, którego czarownica nie może odmówić. Dlatego, kiedy czarodziej ofiarowuje kwietny wianek wybrance swego serca, zgodnie z tradycją winna spędzić w nim całą noc, a dzielnemu czarodziejowi oddać choć jeden taniec.
Na jednym z brzegów jeziora w Waltham, przy drewnianym pomoście przycumowane małe, drewniane łódeczki, których pilnuje nastoletni chłopiec. Celtyckim śpiewem i tradycyjnym tańcem na pomoście ściąga uwagę przechadzających się w okolicach brzegu czarodziejów, zapraszając do skorzystania z atrakcji. Za sykla przytrzyma łódeczkę, tak by nie odpłynęła podczas wsiadania. W łódeczce zmieszczą się dwie osoby wraz z paroma drobiazgami.
Jeśli odmówisz chłopcu pieniędzy zostawi cię w spokoju, poszukując innych gości. Jeśli wykażesz się szczodrością, nie tylko pomoże w bezpiecznym zajęciu miejsc w nieco chybotliwej łódeczce, ale także opowie o przepływie przez jezioro i wartych uwagi miejscach — także tym, z którego rzekomo najładniej widać gwiazdy i połyskującą na niebie kometę. Nim odpłyniesz, chłopak poprosi cię o chwilę cierpliwości. W tym czasie pobiegnie na polanę po dwa kielichy z winem lub koktajlem, wedle twojego życzenia (należy w tym temacie rzucić kością i odnieść się do wyniku z polany) i wręczy je wam życząc miłego spędzenia czasu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Brawo, cóż za spostrzegawczość. – Teraz mogę już otwarcie sobie z niej pokpić. Wiem, że właśnie pomachałem czerwoną płachtą przed rozjuszonym bykiem, ale przecież od początku tej rozmowy staczam się powoli po równi pochyłej, tylko przyspieszę ten proces.
Oczywiście musiała się wtrącić. Nie starczyło jej to, że postanowiłem odpowiedzieć na te wszystkie nurtujące ją pytania, poniekąd samemu naginając dla nie zasady naszej gry. Zresztą ta gra chyba już dawno przestała istnieć. Jeśli coś ma regulamin, który przeszkadza Lovegood to automatycznie przestaje istnieć albo zasady naginają się według jej woli. To irytujące. Czy nikt wcześniej nie zwrócił na to uwagi? Jakim cudem ta kobieta ukuła w sobie tak nieskończone pokłady pewności siebie? Na pewno ma duże mieszkanie, żeby mogła pomieścić się tam razem ze swoim ciągle rozrastającym się ego. Jak ja chcę zmieścić ją na jednym płótnie? Przecież to niemożliwe.
- Widzisz, dlatego mówiłem, że pochodzi z innej planety. Dla ciebie zawsze musi istnieć jakieś po co, dlaczego. Nie ma w twojej atmosferze miejsca na zwykłą bezinteresowność czy zwykły gest od serca. Wszystko musi być podszyte drugim dnem. Kto Ci to zrobił, Lovegood? Kto sprawił, że wszędzie widzisz podstęp? – Nie chciałem, żeby mój głos nabrał aż takiej miękkości na końcu, wyszło to samoistnie. Z irytacji przeszedłem w szczerość, nie potrafiłem się przed tym powstrzymać. Przecież się taka nie urodziła, prawda? Nikt nie rodzi się z przesadną podejrzliwości. Patrzę na nią otwarcie i zastanawiam się, co zaszło w jej życiu. Tak mało o niej wiem, podczas gdy ona sama pozbywa mnie kolejnych warstw bez większego problemu. Czemu jej pozwalam? Czemu dostrzegam to dopiero teraz, gdy jest już za późno? Chyba Leonard mądry dopiero po szkodzie, jak zwykle.
Dziwi mnie brak jej reakcji na moje słowa. Gdzie zniknęła cała ta ofensywa, którą przed chwilą tak hojnie mnie darzyła? Czyżbym nagle zamknął jej usta? Nie udawało mi się to do tej pory, a przecież i teraz nie musiało. Mogła zakpić sobie ze mnie, jakim to jestem biednym, zranionym mężczyzną. Chociaż z drugiej strony dobrze, że tego nie zrobiła. Atmosfera zrobiłaby się nieprzyjemna, zwłaszcza z moim ostro naruszonym progiem wrażliwości. Mogłaby wtedy rzeczywiście uznać mnie za niezrównoważonego wariata. Jednak cisza nie trwa długo. Widocznie milczenie nie jest jej domeną. Nie spodziewałem się takiej nagłej zmiany tematu. Nagle udało mi się zaspokoić całą jej ciekawość? Nie ma pytań o soczyste szczegóły? Co ciekawsze, nagle ma ochotę odpowiadać na moje pytania? Jestem szczerze zaskoczony. Wielka szkoda, że zrobiła to dopiero teraz, kiedy zniszczyła już podstawy naszej gry. Być może gdyby nie moje wzburzenie dosłyszałby tę dziwną, pokojową nutę w jej głosie. Niestety sztorm wciąż wiruje w mojej głowie. Lawina wspomnień ruszyła i nie zatrzyma się tak prędko. Robię kilka ostatnich uspokajających oddechów, po czym odwracam się z powrotem w jej kierunku. Spokojnym gestem oddaję jej butelkę.
- Koniec gry Selino. – Mój głos pozbawiony jest emocji. Przegięła strunę, nie mam ochoty już się z nią użerać. Nie wiem, co będzie z obrazem, nie myślę teraz o tym. – Miałeś rację, błędem było przychodzenie tutaj. Wybacz mi niepotrzebną fatygę, już cię nie zatrzymuję. – Przytrzymuję wzrok na jej twarzy o kilka sekund dłużej niż powinienem dla odpowiedniego efektu, ale trudno. W końcu się obracam w kierunku koca, aby podnieść go z ziemi i otrzepać przed złożeniem.
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
Dlatego pierwsze co poczuła to tknięcie. Rozplątała ręce ze skrzyżowanej pozycji, rozluźniając mięśnie mimiczne, a cała jej postawa wyrażała lekki szok. Zwykłe niedowierzanie. Właśnie bił jej brawo. Kpił z niej tak otwarcie, a ona nawet nie miała pojęcia w którym momencie dała mu na to swoje przyzwolenie. Zupełnie tak, jakby to on teraz przekroczył jakąś granicę, a nie ona. To on z nią wojował! On tak otwarcie wyjął oręż i zaczął ją zwalczać niczym pasożyta, który zbyt szybko się rozprzestrzeniał. Nie była przygotowana na to. W końcu wykazywał się niewiarygodną cierpliwością. Gdzieś tam w głowie mogłaby nawet powiedzieć, że lubiła jego spokój. Lubiła pokój, który między nimi był, a który sama zawzięcie podburzała. To niezachwianie jej odpowiadało. Przepadała za stałymi elementami, wbrew pozorom. Ale nie myślała, że spotka w tym momencie ścianę.
Wykrzywiła usta w nieprzyjemnym wyrazie, jakby walczyła na zmianę z zniesmaczeniem i rozbawieniem. Nie wiedziała w sumie czy obronić się śmiechem czy goryczą. Bo to ostatnie czuła najbardziej.
-To jakaś pańska gra?-zapytała, zirytowana, by potem zacisnąć usta. Układanka w jej głowie już ułożyła się w odpowiedni scenariusz. Próbował zyskać jej zaufanie, by potem odwrócić karty i wydrwić ją, a skoro mu się to nie udało to nie miał zamiaru zrezygnować z tej satysfakcji? Ostatnie do czego miała zamiar się przyznać to do własnego przewinienia.
Nie zdawała sobie sprawy z jego wewnętrznych rozmyślań, podczas gdy sama wolno plotła sieć kolejnych konspiracji w swoim rozumku, wykorzystując brak zaufania, który w niej wywołał tym nagłym zwróceniem się przeciwko niej. Musiała reagować przecież szybko. Jeżeli role się odwróciły, nie mogła pozostać bez linii obrony. W sensie: aktywnej defensywy. Innymi słowami? Ataku.
Nie takiego dlatego oczekiwała. Szukała jego powodów, nie swoich. Nie chciała też słuchać jego ocen swojej osoby. Mimo wszystko płuca zdały się skurczyć do wielkości orzecha, gdy głębokim wdechem próbowała wciągnąć w nie powietrze. Kolejna próba nie dała jej komfortu, a wewnętrzne poczucie niepokoju nie dawało spokoju. Dotknęło ją to bardziej niż powinno. W tych słowach bardzo precyzyjnie zawarł jakiegoś dziwnego rodzaju litość. Kto ci to zrobił? Jakby była zepsuta i nie nadawała się już do niczego. Jak obiekt obserwacyjny, zabawka, której wyrwano rękę i nie da się jej już na nowo przytwierdzić. Pewnie porównanie do serca byłoby bardziej trafne, ale należałoby także do nazbyt akuratnych - czy tu nie kończyłaby się metafora, a zaczynała dosadność?
Nie odzywała się, pozwalając tylko klatce piersiowej unosić się w panicznych próbach dostania większej dawki powietrza. Czoło się marszczyło, ni to w wyrazie złości, ni wyrzutu. Jak mógł jej coś takiego wypominać?
-Bo wystarczy chwila, by wszystko odwróciło się jak pieprzona chorągiewka.-wycedziła w końcu, zbliżając się do niego o krok.-Nawet ty, panie Bezinteresowny, jesteś pieprzoną chorągiewką!-wyrzuciła mu, podnosząc głos. Nie pozwoliła się głosowi złamać na końcu. Przecież nie była słaba. Radziła sobie perfekcyjnie z tamowaniem emocji. Była Panią sytuacji. Zaciskała szczękę, by usta nie zaczęły jej drżeć, a zęby szczękać z nerwów. Kłykcie jej zbielały od zawierania palców w pięści. Była napięta jak struna. Ona nie pójdzie tak, jak jej wiatr zawieje. Zawsze taka sama. Dlatego czuła się lepsza. Stale obrzucała wszystkich błotem nie przebierając w słowach. Była stałym elementem. Tak abstrakcyjnie.
Przejęła butelkę, oniemiała. Nie rozumiała go. Co to miało znaczyć? Na moment się uspokoiła, czekając na jego dalszy ruch. I chyba po prostu ogłuchła. Nawet na dźwięk butelki, która roztrzaskała się o kamienie. Nie zareagowała na ciecz, która rozbryzgnęła się jej po butach.
ON się pomylił? To ON odchodzi? To ONA była głupia, że tutaj przyszła! Co ją tutaj ciągnęło?! Na cholerę za nim przylazła? Przecież nie usiedliby sobie tutaj opierając się o swoje ramiona, wyjawiając po cichu każdy sekret ze swojego życia, śmiejąc się ze swoich porażek, by w końcu wpaść na jakąś głupotę i powtórzyć błąd młodości. Nie odmieniłby jej osoby chwilą szczerości.
-Wiesz co?-odezwała się, a głos w jej uszach brzmiał jakoś obco. Brzmiała, jakby zrzuciła cały ładunek. Jakby miała dosyć. Ona, nie on.-Pieprz się, Mastrangelo. Po prostu: pieprz się. Z tym całym twoim pieprzonym spokojem, rozwagą, z tą pieprzoną dobrodusznością, z pieprzonym sercem na dłoni, z tą bezinteresownością i innymi szczytnymi przywarami, od których mnie mdli. Pieprz się. I pieprzyć też ten twój kącik tajemnic. I tą grzeczność. Nic ci nie będę wybaczać. Chcesz być pieprzoną ofiarą? Proszę bardzo! Droga wolna! Pomyliłeś się! No już, zwijaj się, do cholery!-spokojny głos przeradzał się w krzyk.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
will be always
the longest distance
between us
- Nie, ja w nic nie gram. Nie w tym momencie. Nie ja nie potrafiłem odpuścić. - Kłamię tylko troszkę. Mogłem zamilknąć i dać jej wygrać, ale nie chciałem. To zawsze jej musiało być na wierzchu, budowało jej to nieskończoną pewność siebie. Jak to się stało, że nikt wcześniej nie śmiał się jej przeciwstawić? A może próbował, ale w zamian ona rozniosła go w pył i nie dożył chwili, w której mógłby przekazać to potomnym. Wizja ta wydaje mi się całkiem zabawna, ale z drugiej strony wcale nie taka niedorzeczna. Cóż za groteskowa sytuacja. Kiedy dobrnęliśmy do tego punktu?
Jak ma brzmieć definicja hipokryzji, jeśli nie właśnie tak? Selina była mistrzynią samozaparcia, mogłem uchylić przed nią czapki, naprawdę. Zarzucała mi, że zmienia, że próbuję dostosowywać się do sytuacji, w których mnie stawia, co chwila zmieniając swoje podejście. W jednej chwili przystępna i zdolna do rozmowy, a w drugiej po prostu pluje jadem w moją stronę, chce zadać jak największe rany. Mam się więc nie bronić? A może drażni ją to, że pozostaję sobą? Że mimo jej uporu odkrywam swoje prawdziwe cechy, a nie te, które zdołała już poznać? Niestety, jestem człowiekiem tak jak i ona. Nie składam się jedynie z płaskiej powierzchni, ale kilku płaszczyzn i nic z tym nie zrobię. Nie chcę. Próbuję pozostać spokojny, chociaż ona unosi głos, czuję się prowokowany do tej walki. Biorę kilka płytki oddechów, a potem jeden głębszy. Tak jak kiedyś na ringu. Nie daj się Mastrangelo, ona tylko na to czeka.
- A jak mam nią nie być skoro ty jesteś wiatrem, w dodatku kurwesko zmiennym. Nigdy nie wiem, z której strony uderzysz, więc próbuję się bronić jak mogę. - Mój ton jest spokojny, ale poważny. Nie mogłem powstrzymać się przed tym rynsztokowym porównaniem, ale jak na moją długoletnią przyjaźń z Benem i tak mało korzystałem ze słownika wulgaryzmów. Ale ona naprawdę była istnym żywiołem, takim nie do powstrzymania, który niszczył wszystko na swojej drodze, pozostawiając po sobie tylko zgliszcza. Byłem już raz zniszczony, ledwo się pozbierałem, drugiego razu mogę już nie wytrzymać.
Byłem głupi, cholernie głupi, sądząc, że spakuje swoją dumę do kieszeni, zadrze brodę wysoko do góry i odejdzie. Oczywiście, że nie. Przecież to do niej musi należeć ostatnie słowo. Uświadamiam to sobie, gdy trzask butelki przecina tę chwilową ciszę. Jak rażony prostuję się gwałtownie, staję prosto, twarzą twarz z nią. Wstępuję w sam środek huraganu. Jej słowa uderzają we mnie z całą siłą. Zwłaszcza te ostatnie, o ofierze. Dłonie zaciskają mi się w pięści. Nie uderzę jej, chociażby nie wiem jak bardzo świerzbiły mnie dłonie, tylko utwierdziłbym ją w jej błędnym przekonaniu. Nie dam jej tej satysfakcji. Przyjmuję ten krzyk z niewzruszoną miną, chociaż czuję jak coś we mnie pęka. Nie jestem do końca pewien, co i czy dam radę do skleić.
- Wiesz Lovegood, pieprz się. Próbowałem być szczerym, od początku grać z tobą w otwarte karty, ale uznałaś, że oszukuję. Próbowałem zachować pewne tajemnice dla siebie to od razu wyszedłem na zatajającego wszystko kłamcę. Zdecyduj się, zdecyduj się, czego ode mnie chcesz. Bo tak, byłem ofiarą, dałem się omotać raz i nie chcę popełnić tego błędu po raz drugi. Tylko przez twoją cholerną osobę mam wrażenie, że już to zrobiłem. - I wiem, że zaraz zacznie wykładać mi swoje racje, więc posuwam się do jedynego sposób, którym mogę ją uciszyć. Całuję ją.
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
-Każesz mnie za to?-zapytała, parskając z niedowierzaniem. Cóż, pomijając fakt, że była to kompletnie ludzka reakcja, by w końcu stracić cierpliwość i zacząć się bronić, gdy ktoś cię tak zaciekle atakuje, to jednak... Wcale nie była zadowolona z tego toru. Przebieg sytuacji, jakkolwiek poprawny, nie satysfakcjonował jej.-Więc grałeś wcześniej?-zapytała przewrotnie, mrużąc oczy. To jednak jego natura? To, co pokazał jej wcześniej to tylko poczwara, podczas gdy teraz już nie udawał? Nie chciała w to jednak uwierzyć, nawet, gdy wszystkie te teorie spiskowe uderzyły w obraz Leonarda zbudowany w jej głowie. Kolejny niepokojący element.
Oczywiście, że wiele osób się z nią spierało - im ktoś jednak miał niższy próg wytrzymałości, tym łatwiej było sobie Selinie poradzić z takim oponentem. Problemem byli bardziej żarliwi przeciwnicy, których to właśnie charakter podobnych starć zdawał się tylko napędzać do prowokowania następnych spięć. Nie była w końcu wolna od konfliktów.
Nie mogło nikomu utknąć, że była zapatrzona w siebie - stale skupiona na sobie, na tym, z czym jej wygodnie, na własnych problemach i niesnaskach. Wszystko przepuszczała przez filtr: ja. Nie pozostawiała sprawy bez własnej "kropki". Musiała wszędzie zostawić swoją sygnaturę, być obecna. Przy jej tendencjach do szybkiego oceniania innych, by mieć czas na ponownym zwróceniu oczy na siebie, często była niesprawiedliwa. Szczególnie irytujące były dla niej jednak sytuacje, gdy to trzecia osoba przykuwała jej wzrok na dłużej. Pielęgnacja własnego "ja" i bycie na bieżąco z własnymi odczuciami była wtedy niezwykle utrudniona. Dlatego tak usilnie starała się domknąć pewne sprawy, mimo że ciągle ją nurtowały, a zaintrygowanie nie pozwalało jej na ignorowanie. Dlatego raz z zainteresowaniem go słuchała, a w drugiej chwili oświadczała, że się nudzi i ma go dosyć - próbowała zachować równowagę, którą traciła z każdą kolejną chwilą, którą spędzała w jego towarzystwie.
Zdołała już poznać kilka powierzchni Mastrangelo. Tą rozsypankę starała się złożyć do kupy i połączyć niepasujące elementy. Złożoność puzzli ją zniechęcała i... łatwiej było po prostu odrzucić to, co nie było już adekwatne, prawda? Zmienność i zależność sytuacji odcinała jej jednak możliwość pokonania drogi na skróty. Co za frustracja.
Wciągnęła policzki do środka, gdy usłyszała, że jest kurewsko zmiennym wiatrem. No doprawdy! Sama nie wiedziała czy ma reagować bardziej na tak specyficzny epitet, który powędrował w jej kierunku czy też na fakt w jaki sposób ją widział!
-To niedorzeczne, przyznajesz się do tego, że kobieta na ciebie tak mocno oddziałuje?-była oburzona, kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, jak konkretnie mogłyby być wzięte jej słowa w innym kontekście.-Właśnie o to chodzi, Mastrangelo. Że tak niewiele trzeba, by zmienić kierunek.-skrzywiła się lekko, odpowiadając mu niejako na wcześnie zadane pytanie. A może tłumaczyła swoje zachowanie? Jego? Ich obojga?
Miała taki zamiar. I powinna to zrobić. Powinna w milczeniu obrócić się na pięcie. Zapomnieć o porażce (czego?), jaką był ten malarz, wykreślić jego miano ze swojego słownika i spalić każdy list, który je zawierał. Koniec z frustracją, którą powodował jego temat, nigdy więcej przypadkowych spotkań. Jakby się nigdy nie poznali. Nie był jej potrzebny. A przecież ta znajomość była błędem. Skoro tyle czasu się mijali, nigdy nie zapoznani przez swoje wspólne konotacje, to dlaczego teraz mieli się trudzić kontaktem? To musiała być jakaś głupia pomyłka, żart losu. Dość zmartwień i komplikacji. To byłoby rozważne, gdyby po prostu odeszła. Zamiast tego rozpętała kolejny huragan.
Drgnęła, gdy w jednej chwili wyprostował się i pokonał dzielący ich dystans, jakby tak naprawdę wcale nie istniał. To jej nie powstrzymało. Miała zamiar kontynuować. Wyrzucić z siebie cały jad i nie zostawić na nim suchej nitki. Zamiast tego poczuła, jak coś ściska jej gardło, gdy tylko mężczyzna zaczął mówić.
Chciała odejść. Ciągle przecież mogła wykonać ten ruch. Wystarczyło ruszyć stopą, obrócić się przez ramię. Powiedzieć: dość. Nie była zdolna. Sparaliżował ją. Jej umysł zajął się jednym problemem: czego chciała od Leonarda Mastrangelo? Zanim jednak zdążyła sobie odpowiedzieć, usłyszała jeszcze, jak się z nią zgadza. Jak przyznaje się do bycia ofiarą. Po raz kolejny pozostawia jej szerokie pole do pastwienia się nad nim - mogłaby go umniejszyć i poniżyć. Co z niego za mężczyzna, który kochał tak mocno, że dał się temu uczuciu pochłonąć?
-Więc na co czek...-zamierzała go pogonić, raz jeszcze przepędzając z tej cholernej plaży i sprzed swojego widoku. Nie skończyła. Nie rozważyła też jego ostatniego stwierdzenia, bo przed tym jak w ogóle ono do niej dotarło, zdarzyło się coś, co przez moment wywołało u niej taki bezruch, że miała wrażenie, że ma atak Meduzy, mimo że na nią nie chorowała.
Pocałował ją. P o c a ł o w a ł. Ręce, które tak bezczynnie zwisały po jej bokach, nie wykonały żadnego ruchu poza pierwszym drgnięciem, po którym opadły na to samo miejsce. Wieczność. Te pięć sekund to wieczność kompletnej pustki, ani jednej myśli, którą dałoby się sprecyzować, bo miliony ich przeszturmowały przez jej umysł, nie pozostawiając choćby jednej, której mogłaby się uchwycić. Zadziałała więc z opóźnieniem. Najpierw był bliżej niesprecyzowany dźwięk, a potem dłonie, które oparły się na przeciwległym ciele, które było tak blisko, o wiele za blisko. Odepchnięcie było niezdecydowane. Kolejne miało w sobie więcej siły. Prawie wypluła z siebie wydech, jakby przez kilka minut spędzała pod wodą, nie mogąc zaczerpnąć oddechu. Bo tonęła. O, Merlinie, jakże tonęła!
Podpowiedź co ma zrobić przyszła po tym, jak przestała się wpatrywać w niego z paniką, która mieszała się z zagubieniem. Zmyła całą swą niepewność jednym zamachnięciem. To musiało zakończyć się rękoczynem.
-Jak śmiesz!-wydała z siebie, broniąc swojej dumy, swojej twarzy, którą straciła i starała się pozbierać za wszelką cenę. Czuła się kompletnie obdarta ze wszystkiego w tym momencie. Jakby stała przed nim naga, w desperacji zasłaniająca się odzieniem, by nie dojrzał zbyt wiele, jakkolwiek te próby byłyby jałowe i zbyteczne.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
will be always
the longest distance
between us
'k100' : 63
- Nie, po prostu odpowiadam tak samo. - Wzruszam ramionami. Nie widzi podobieństwa? Moim zdaniem jest całkiem dobrze. Moja matka była całkiem pobożna, a kiedy byliśmy z rodzeństwem niegrzeczni zdarzało się jej rzucać słowami z Biblii. Nie wierzę w to wszystko, ale jedno było całkiem prawdziwe. Widzisz drzazgę w oku swego brata, ale belki w swoim już nie. W dodatku gra ze mną teraz, zgrabnie zmienia temat czepiając się poszczególnych słów chcąc zepchnąć mnie z piedestału. Czuję się trochę jak na ringu, nieustannie trzymając gardę, bo jedna chwila nieuwagi może posłać mnie na łopatki. Ile lat zajęło jej dojście do takiej wprawy? Chociaż zaczyna mnie drażnić to nie mogę pozbyć się tego dziwnego podziwu dla jej uporczywego dążenia do wyjścia na swoje. - A ty? - Odbijam pałeczkę unosząc brwi do góry. Stosuję jej taktykę natychmiastowego odbijania ciosu i ciekaw jestem jak na to zareaguje. Też odbije? Czy może postanowi mnie zaskoczyć?
Próbuję być spokojny. Nie dać się jej sprowokować. Chociaż moja zabawa na ringu już dawno stała się wspomnieniem to dzięki niej czuję się jak podczas świetlanych dni kariery. Mój umysł pracuje na najwyższych obrotach. Wbrew pozorom boks nie jest bezmyślną nawalanką. Liczy się taktyka, rozpracowanie wroga i jego zamiarów tak, aby nie zdradzić się przy okazji samemu, a potem zadać odpowiednie ciosy, które zapewnią ci wygraną. To wszystko zachodzi w głowie, tego uczył mnie ojciec. Nigdy nie sądziłem, że ta wiedza przyda mi się podczas konfrontacji z kobietą. W dodatku słownej, a nie siłowej. Przyglądam się jak zasysa powietrze słysząc moją odpowiedź. Nie tego oczekiwała? Cóż, chyba nie zwykłem dawać jej właśnie tego. Chciałbym się zaśmiać słysząc, co mówi, ale powstrzymuję się ostatkiem sił. Przyznałem się jej do tego, a ona zamiast tryumfować jest oburzona? Na Merlina, kto może zrozumieć tę kobietę. Bo ja na pewno nie.
- Szczerość to dobra strategia. Często zbija z pantałyku przeciwnika. - Dokładnie jak w tej chwili. Ciekawe, czy uzna to za moją kolejną grę, czy może rzeczywiście przyzna mi rację. Nie sądzę jednak, żeby zrobiła to dobrowolnie. Pewnie zapierałaby się przed zrobieniem tego nawet, gdyby przypalano ją żywym ogniem. - No właśnie, gdzie twoja stałość Lovegood, skoro ciągle wiejesz z innej strony? - Miałem się odgryźć, ale nie mogę ukryć, że jestem też ciekaw. Może nie odpowie mi wprost, ona nigdy tego nie robi, ale liczę, że czegoś się dowiem. Wciąż na to liczę. Próbuję ją odkrywać, rozgryzać mimo wyczerpujących się pokładów cierpliwości i tolerancji na jej wybuchowy charakter. Powtarzam sobie, że tak bardzo zależy mi na tym obrazie, ale nie jestem pewien, czy jestem dla siebie przekonujący.
Sam nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Wiedziałem, że zacznie mówić, zaczęła to nawet robić. Przecież istniało tysiące, miliony sposób na zamknięcie jej ust. Zakrycie ich dłonią, zatkanie uszu, raptowna teleportacja, nagła ucieczka z miejsca zdarzeń. Mogłem zrobić wszystko, a zrobiłem właśnie to. Zadziałałem instynktownie. Jaki więc instynkt we mnie siedział? Co myślała sobie moja nielubiąca się dzielić informacjami podświadomość? Zapewne podpisałem tym ruchem własny wyrok śmierci, ale... opłacało się. Zawiesiła się, zamilkła. Przez kilka niesamowicie długich sekund nie robiła nic. Nie odskoczyła raptownie jak porażona prądem, jak gdyby na jej głowę waliło się niebo. Ręce zwisały luźno przy bokach, nie zaczęła nagle okładać mnie pięściami i drzeć się wniebogłosy. Mogłem przez te krótkie, a zarazem niezwykle długie pięć sekund smakować tego zakazanego owocu bez konsekwencji. Potem się ocknęła, ale wciąż nie wiedziałem, jakim cudem ta żywiołowa do granic możliwości kobieta mogła się tak zawiesić. Nie mogłem powiedzieć, że mi się to nie podobało. Zapewne na twarzy wykwitł mi głupkowaty uśmiech, gdy bez problemu dałem się jej odepchnąć. Jak śmiałem? Sam nie wiem. Dopiero to do mnie docierało, więc z opóźnieniem zarejestrowałem jak się na mnie zamachnęła. To było w jej stylu. Nagłe, spiętrzone emocje musiały odnaleźć ujście. Opuściłem więc luźno ręce, nie chciałem zrobić jej krzywdy broniąc się. Była ścigającą, piekielnie dobrą ścigającą, ale wciąż była zbyt drobna, żeby swoim ciosem z otwartej dłoni zrobić mi większą krzywdę. Bez mrugnięcia okiem przyjąłem to uderzenie, dostawałem w życiu o wiele gorsze. W otaczającej nas ciszy mój spokojny głos wydał mi się wręcz nadnaturalnie poważny.
- Lepiej ci?
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
Zmrużyła oczy, mając ochotę zgrzytać zębami. Zacisnęła usta, gdy tak sprawnie odbił jej pytanie. Spodziewała się raczej, że uraczy ją wytłumaczeniami. Że będzie szczery i pokaże jej, jaka głupia była, że myślała inaczej. Zamiast tego skaził się jej własnymi odruchami, karmiąc ją tym samym, czym ona jego. Nie podobało jej się.
-To nie ja cię zwodzę, Mastrangelo.-powiedziała cicho, krzywiąc się lekko, by potem odwrócić wzrok, jakby jego wina była tak wielka, że nie mogła już na niego dłużej patrzeć.
Nie rozumiała go. No naprawdę nie była w stanie pojąć jego myślenia. Nawet nie można było określić tej kłótni w znanych kategoriach. Jakkolwiek złowieszcze nie byłyby ich tony, jakkolwiek złość czaiła się w każdym słowie, a głównym celem było może nie pokonanie przeciwnika, a jego rozbrojenie. I chyba to było w tym takie dziwne.
Nie rozumiała co chciał jej przez to powiedzieć. Czego wyznaniem były konkretnie te słowa? W jej głowie rodziło się tylko więcej pytań, a frustracja zjadała ją od środka, bo miała nigdy żadnego nie wypowiedzieć na głos. Dlatego jej reakcją był gniew. Miała nadzieję, że samym spojrzeniem zrekompensuje brak ciętej riposty, ale tak naprawdę nawet nie wiedziała do czego konkretnie ma się odnieść. Co miała wyśmiać? Szczerość?
-Ja wieję z innej strony? To ja cię uraczam zabijającą szczerością, a potem szczędzę najmniejszych ogólników? Której mojej intencji nie jesteś w stanie rozgryźć, co?-chciała odwrócić kota ogonem, sprawić, by zamknął usta i przestał drążyć, ale jednocześnie sama go zachęciła do tego, by zabił ją kolejnymi pytaniami. Miała nadzieję, że ich nie zada. Nie znała przecież odpowiedzi.
Nie spodziewała się tego. Nienawidziła, że sięgał po środki, których źródła nie była w stanie dostrzec. Stale ją zaskakiwał, robił coś wbrew regułom i dziwił się, że jej to nie pasuje, jakby on już znał jedyny właściwy klucz ich zachowań, a ona była buntownikiem, który się nie chce do niego podporządkować.
-Czy mi LEPIEJ?!-powtórzyła oburzona, oddychając płytko, szybko, niejako trochę histerycznie - jak zwykle przesadnie i nieco nieuzasadnienie. Ale czy na pewno było tak do końca...?-C a ł u j e s z mnie jakby ci się to NALEŻAŁO, jakbyś miał do tego PRAWO.-wysyczała wściekle, mrużąc oczy i zbliżając się do niego o krok, jakby chcąc, by on sam tym samym zrobił krok do tyłu. Tak powinien reagować. Odsuwać się. Bronić się, uciekać przed atakami. A nie rozbrajać ją tak, jakby jej słowa nie miały żadnego znaczenia, jakby wiedział l e p i e j. Jakby brał je za kompletnie puste, dostrzegając furtkę, której ona sama postanawiała nie zauważać. No bo... co on sobie myślał, przełamując to wszystko między nimi i decydując się na taki akt? Czy dała mu do zrozumienia, że zależy jej na nim w ten konkretny sposób? Czy uwodziła go okrutnie, wodząc za nos, by ten nie mógł wytrzymać i postanowił jej pokazać, że nie igra się z mężczyznami w takiej manierze? Nie potrafiła zrozumieć jak z punktu A doszli do B. A dokładniej z K do P. Kłótni do Pocałunku. Czy on kompletnie oszalał? A może... to była właśnie jego gra? Upokarzał ją, obdzierał z godności, ukazując rdzeń, którym było uciekanie przed podobnymi zbliżeniami?
Najgorsze w tym wszystkim było, że nie potrafiła być do końca przekonywująca. Była kompletnie wytrącona z równowagi, a jej myśli wirowały tak szybko, podczas gdy głowa zatrzymywała się na jednym wspomnieniu, rozpamiętując je namiętnie i ignorując wszystko inne. Jej atak pozbawiony był zajadłości, którą powinien być nacechowany. Powinna tu i teraz obrzucić go stekiem avad, rozgromić, spalić na popiół samym spojrzeniem, zabić i rzucić czemuś na pożarcie.
Ten uśmiech na jego twarzy, ten wyraz pełen satysfakcji i zwycięstwa sprawiał, że ściskał się jej żołądek do ciasnego supła. Czuła się obnażona i rzucona na pośmiewisko. Leonard Mastrangelo był okrutnym człowiekiem. Teraz to widziała. Bez żadnych skrupułów sięgnął po co chciał, rozbudził ogień i Selina już wiedziała, że się od niego sparzy. Nie cierpiała podobnych ognisk. To właśnie ten metaforyczny pożar przerażał ją najbardziej, mimo że ciepło było tak kuszące, że nie potrafiła się od niego na stale odsunąć. Dlaczego chciał być jej zgubą? Może naprawdę był szalony. I - niezależnie od jego zamiarów i prawdziwych motywów - to i tak skończy się na o wiele mniejszej krzywdzie aniżeli jej piekącej dłoni. Bo wcale jej nie było lepiej. Jakże mogłoby tak być, gdy przestała czuć ciepły oddech na policzkach, do jej nosa przestała wciskać się inwazyjnie inna woń, a każdy zmysł ciągle pamiętał obietnicę niesamotności.
Wzięła oddech, rozszerzając płuca do granic możliwości. Już dawno powinno jej tu nie być. Mijały kolejne sekundy. Więc jeżeli ona nie potrafiła odejść, to istniała już tylko jedna właściwa opcja.
-Zbliżysz się do mnie jeszcze raz, Mastrangelo, to odetnę ci język. Przysięgam na Merlina, że nie dam ci z siebie drwić.-przymknęła nawet oczy, zaciskając szczękę, jakby oddając powagę tej obietnicy.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
will be always
the longest distance
between us
- Ty mnie nie zwodzisz? - pytam z rozbawionym parsknięciem. Przepraszam, czy ona siebie słyszy? - W jednej chwili jesteś normalnym rozmówcą, a w drugiej zachowujesz się jak wieśniak z widłami zasadzający się na ogar. Oczywiście ten zły, wielki i zielony to ja. Jak mam czuć się swobodnie jak nie wiem, czy twoje kolejne słowo nie będzie atakiem? Sama mnie blokujesz wysyłając sprzeczne sygnały, nie widzisz tego? - I tak oto nastała chwila szczerości. Mam przeczucie, że może to być nasza ostatnia rozmowa to dlaczego mam sobie tego żałować. Mogę spróbować chociaż przemówić jej do rozsądku, spróbować coś zmienić, pomóc jej. Nie mam złudzenie, że jest to raczej karkołomne zadanie godne Syzyfa, ale nie powstrzymuje to. Dałbym wiele za możność zobaczenia jak jej lico rozpogadza się, pozbawione zostaje tych wszelkich negatywnych emocji i nawet nie usłyszenia, ale zobaczenia, że rzeczywiście coś z moich słów do niej dociera. Który Don Kichot nie byłby szczęśliwy widząc, że walka z wiatrakami jednak się opłaca?
- Której intencji? Szczerze? Żadnej. Jesteś dla mnie enigmą, której nie potrafię rozgryźć. Pewnie cię to cieszy. - Krzyżuję ręce na piersi spoglądając na nią bez wyrazu. To chyba nie do końca prawda. W pewnym sensie udało mi się odkryć rządzące nią mechanizmy, nie wszystkie, ale niektóre, jak wtedy na stypie i w Dziurawym kotle, jestem w stanie zauważyć. Jest to niestety zaledwie wierzchołek góry lodowej i nie sądzę, żeby kiedykolwiek dane mi było dotarcie do jej podnóża. Tak więc na pewno nie skłamałem. Zaokrągliłem rzeczywistość, zresztą słusznie. Powinna się ucieszyć, przecież tak bardzo nie chciała dzielić się ze mną wszelkimi informacji, podczas gdy ja powinienem dostarczyć jej swoją biografię na piśmie. Cóż, prawdę mówiąc to niewiele do tego brakowało. Wiedziała o mnie zatrważająco dużo.
Spodziewałem się podobnej reakcji. Pobożnym życzeniem było, że ta sytuacja zmieni coś w jej zachowaniu. Tylko jeszcze bardziej ją rozjuszyłem, budząc drzemiącego w jej wnętrzu prawdziwego potwora. To jednak mnie zastanawiało. Dlaczego mnie nie wyśmiała? Nie powiedziała, że nikt jeszcze tak się nie ślinił, gdy ją całował? Że ją wmurowało, bo prawie zadławiła się moją brodą? Było tak wiele ciosów, które mogła mi zadać, a ona poszła zupełnie inną ścieżką. Dlaczego? Mieliśmy zupełnie inne ścieżki rozumowania w tej sytuacji czy może to było coś zupełnie innego? Uniosłem lekko brwi do góry wsłuchując się w tę tyradę. Przysunęła się, chciała mnie zdominować, zmusić do cofnięcia się i uznania jej wyższości. Niestety nie bardzo miałem zamiar jej ustąpić. Co więcej, sam postąpiłem krok do przodu, staliśmy teraz o zaledwie milimetry od siebie. Spoglądałem na nią z góry, a ona musiała zadzierać głowę. Niezbyt fortunna pozycja.
- Nie roszczę sobie do Ciebie żadnych praw, Lovegood. - Mój ton jest wręcz dziwnie spokojny w porównaniu do jej krzyku. Mam ochotę zatkać sobie uszy, gdy ten dźwięk wświdrowuje się w mój umysł. Jej groźba wydaje się naprawdę rzeczywista, akurat po niej mogę się tego spodziewać, jest nieobliczalna. - Zdarzało mi się, nie przeczę, zdarzało mi się z Ciebie drwić Lovegood, ale nie teraz. Teraz byłem całkowicie poważny. Jeśli tego nie widziałeś może widocznie będzie lepiej jak już się rozejdziemy. - Przez krótką chwilę spoglądam jej w oczy, a potem ustępuję. Podnoszę koc z ziemi i upycham w torbie.
- Żegnaj Selino - i teleportuję się z cichym pyknięciem do domu.
|zt
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
Jej akt, taktyczne zachowania, momenty sztuczności czy czystych instynktów przenikały się przy Leonardzie. Była spychana przez niego w mocne emocje, nie mając czasu na przemyślenie kolejnych kroków. Jej przesadna ekspresja była jednak nieodłączna. Przerysowane gesty czy teatralne tknięcia były widoczne w każdym ruchu.
Zacisnęła usta na jego jakże uwłaczające i nieeleganckie porównanie.
-Nie chcę byś czuł się przy mnie swobodnie. Sam zbijasz mnie z tropu swoimi strzałami szczerości, w jednej chwili mnie do nich przyzwyczajając, a w drugiej je odbierając.-chciała coś jeszcze dodać. Zmarszczyła jednak brwi i wypuściła powietrze. Była sfrustrowana. Milczała przez moment. Oczywiście, że go blokowała. Nie chciała by się do niej zbliżał. Nie potrzebowała zażyłości. Ale jednocześnie tak obco się czuła, gdy tworzył się między nimi dystans. I co miał na myśli mówiąc, że przesyłała mu sprzeczne sygnały? Co on sobie myślał, do Merlina? Chciałaby wiedzieć. Naprawdę.
Nie miała wrażenia, by to ona tutaj była czynnikiem x. Pewnie, nie chciała się przed nim odkrywać. Nie posiadała jednak żadnych ukrytych intencji, które mogłyby budzić jego podejrzenie co do jej zamiarów. Sama właściwie nie znała celu tych spotkań. Na cholerę tutaj przyszła? To była tylko ciekawość. Nic innego.
Tak, to brzmiało jak coś, czym chciałaby być. Nieznanym. Zagadką. To mogło być jej wizytówką. Dlaczego nie? Nie należało do sztampowych spraw - a to ostatnie czym chciała być. Jej lica nie rozświetlił jednak pełen satysfakcji uśmiech. Właściwie to poczuła ukłucie. Zimny wzrok, którym ją obdarzył, definitywnie sprawił, że atmosfera obniżyła się o kilka stopni. Z jakiegoś powodu utraciła umiejętności samograjka. Patrzyła na niego bez słowa, nie paląc się do tłumaczenia własnej osoby. Czuła się jak w momencie, gdy była małą dziewczynką, a matka przyłapała ją na czymś, za co jej samej było wstyd. Nawet wtedy nie potrafiła przyznać się do winy.
-Pewnie tak.-zgodziła się, zaciskając szczękę, nie potrafiąc ukryć irytacji. Pokręciła głową, zezując na moment na taflę wody. Była nieruchoma. Otoczenie wyrażało kompletny spokój. Westchnęła.-Dlaczego ty mnie musisz brać tak poważnie, co?!-wyrzuciła mu, nie rozumiejąc, dlaczego po prostu nie odpuścił. Gdy inni wybierali droczenie się, ustąpienie, kłótnię, wyśmianie lub cokolwiek innego, ten próbował dociec. Dlaczego?
Każda jej myśl wracała do tej pierwszej, pierwotnej, która bombardowała resztę i nie dawała się na niczym innym skupić. W głowie odtwarzała klatka po klatce moment, jak nachylał się nad nią, by w końcu skraść coś, na co nigdy by mu nie przyzwoliła. Przeżywała na powrót ten moment, gdy jej wnętrzności wywróciły się do góry nogami, nie pozwalając jej na głębszą kontemplację problemu.
Leonard Mastrangelo ośmielił się ją pocałować.
Oczywistym było, że musiała go ukarać. Nakreślić linie. Przekreślić.
W jednej chwili, gdy on również zmniejszył dystans, oddech został jej wyrwany z piersi, a sama momentalnie przeniosła ciężar ciała do tyłu, cofając się o pół kroku bez przytomności umysłu. Zmierzyła się jednak z jego posturą, zadzierając głowę do góry, na powrót stając na swoim miejscu. Ciepło bijące od jego ciała było rozpraszające. Jej wzrok, gdy próbował odnaleźć oczy swego rozmówcy, na drodze spotkał wargi, jeszcze noszące znaki niedawnego aktu. Zdziwienie zmyła zmarszczka między brwiami, raz jeszcze nadając jej twarzy tak znany wyraz.
-Nie rościsz sobie żadn...-zaczęła się oburzać, podnosząc głos, ale on kontynuował. Zamknął jej usta, ale tym razem w inny sposób. Złość ustąpiła innemu tknięciu. Gorąco zostało zastąpione przez nagły chłód, którego nie przyjęła z otwartymi ramionami. Instynktownie oplotła boki swoimi rękoma, próbując zastąpić jego obecność. Nie zdołała zareagować. A może, uciekając od tych ciągłych wymówek - nie była w stanie?
Przymknęła oczy, gdy się teleportował, a dłoń momentalnie odnalazła usta, które jeszcze kilka chwil temu były nakryte innymi. Ile czasu stała zaklęta w momencie, pozwalając wiatru szarpać swoimi włosami, podczas gdy stała, zupełnie niewzruszona na jego działanie? Ilość upływających sekund nie miała jednak znaczenia. W końcu się poddała. Z plaży zniknęła kolejna sylwetka.
/zt
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
will be always
the longest distance
between us
Było cholernie ciemno, a panujący mroczny klimat podkreślało tylko donośne hukanie sowy, przez które zapewne wielu dostałoby gęsiej skórki. Okolice jeziora w niczym nie przypominały pięknego miejsca na romantyczny spacer i kipiąc złowrogą aurą, nieustannie unoszącą się w powietrzu, uczyniły się naprawdę interesującym oraz wartym zbadania terenem.
Zaklął kilkukrotnie pod nosem, kiedy jego twarz skąpała się w pokaźnej sieci jednego z tutejszych, z pewnością nie małych, pająków i przecierając wolną dłonią oczy starał się nie zatrzymywać. Różdżka spoczywająca w drugiej ręce mieniła się blaskiem Lumos, bez którego pomocy nie udałoby mu się pokonać nawet kilkunastu kroków. Spoczywająca za pazuchą, naszkicowana przez mężczyznę mapa miała wskazać miejsce ukrycia skrzynki, której zawartość z pewnością ucieszyłaby niejednego, londyńskiego handlarza. Plan był prosty i nadzwyczaj w teorii bezpieczny – dostać się do zaznaczonego miejsca, zabrać znalezisko bez sprawdzania zawartości i teleportować się wprost do mieszkania, gdzie dopiero zweryfikowałoby się łupy. Tutaj nie miało co się nie udać.
Starał się przyspieszyć, ale padający deszcz nie ułatwiał sprawy, gdyż nieczęsto mógł korzystać z pergaminu, którego narysowane piórem linie rozmywały się w jego strugach. Był ostrożny, ale też miał świadomość, iż wystarczyło popełnić jeden błąd, aby musieć wszystko zaczynać od nowa; zatem zgubienie się nie wchodziło w grę. Nie przykładał zbyt wielkiej wagi do nasłuchiwania otoczenia, albowiem najzwyczajniej w świecie nawet nie przeszło mu przez myśl, iż ktoś uzna, że to idealna pora na małą przechadzkę i pozwoli sobie porwać się w sidła nocnych, leśnych mar. Oczywiście z tyłu głowy zakotwiczył sobie informację, że jego względna wyłączność do pewnych danych była tylko słownym zapewnieniem, którego prawdziwości nie mógł zweryfikować, jednak mając świadomość obustronnych korzyści uznał, iż warto ów trop wziąć pod lupę. Nie spodziewał się zatem innych poszukiwaczy, a już na pewno nie tej, której największym sukcesem było znalezienie drogi na peron 9 i ¾ stacji King’s Cross.
Trzask łamanej gałęzi obudził jego czujność. Miał wrażenie, iż dźwięk dochodził zza jego pleców, toteż momentalnie schował się za jednym z drzew, by mieć ewentualną możliwość obrony. Zacisnął palce na różdżce, która zdradzała jego pozycję, ale mając świadomość, że i tak nie miało to już większego znaczenia nie gasił jej blasku. Zielone oczy zdawały się przybrać nieco ciemniejszą barwę mieniąc się w nikłym świetle, a serce przyspieszyło rytmu, albowiem gdzieś w głębi siebie czuł, że jego nieproszonym gościem mogło być jedno z tutejszych zwierząt. Nabrał powietrza w płuca i przybierając zacięty wyraz twarzy wychylił się zza pnia licząc, że coś uda mu się dostrzec w ów egipskich ciemnościach… i udało, lecz dopiero irytujący głos potwierdził obawy. Czyżby Lucinda zamierzała aplikować na jego osobistego bogina? -Śledziła mnie panienka wiedząc, że zostaniemy tutaj sami? Romantycznie.- rzucił stając naprzeciwko kobiety, której długie blond włosy stanowiły jedyny jasny punkt otocznia. Spoglądając w oczy posłał sardoniczny uśmiech, jakiego raczej nie mogła dostrzec, ale z pewnością wyczuć w głosie. -Poszukuje panienka swojej sowy? Brak odzewu zmusił mnie do refleksji, iż zabłądziła podobnie jak jej pani bez własnej mapy. Jestem rad, iż możemy porozmawiać o tym w tak miłym miejscu. Może siądziemy? Zawołamy kelnera, aby przyniósł coś gorącego do picia.- zakpił, bo naprawdę nie mogła wybrać innego momentu? Plan był tak prosty, że faktycznie tylko blondynka mogła go zepsuć. Brawo Selwyn, winszujemy.
Macnair wyczuł jej słaby punkt. Widział w jej oczach żal i gorycz, kiedy bezczelnie piętnował zachowania jakie nie przystały szlachciance. Praca, brudzenie rąk, narażanie zdrowia i ciągłe życie w podróży z pewnością niekorzystnie wpływały na rodzinne relacje czego miał świadomość, albowiem matka od małego wpajała mu jak winien postępować w towarzystwie wyższych sfer. Nie gardził ich pozycją, lecz chełpieniem się we własnym bagnie, z którego nawet najtwardszym ciężko było się wydostać. Codzienność oparta o bycie pod lupą była dla niego zupełną abstrakcją toteż gdzieś w głębi siebie czuł radość odnośnie swoich społecznie gorzej szanowanych korzeni. Nie interesowało go to, jak postrzegali go inni; nie przejmował się brakiem majątku, wielkiego dworu tudzież lojalnej służby, a także żony, która miałaby pięknie prezentować się jedynie na salonach. Robił to co chciał, szedł tam gdzie poniosły go nogi i nieustannie forsowany umysł otwierający wszelakie drogi oraz możliwości. Był panem własnego losu, zaś Lucinda zakutą w kajdany niewolnicą.
Nie dało się jej odebrać elementu zaskoczenia. Drew będąc zbyt bardzo zaaferowany płynnym przebrnięciem drogi oraz ujarzmieniem pogodowych przeciwieństw nie zwracał uwagi na detale mogące zasugerować obecność intruza. Nawet nie przyszłoby mu do głowy, iż ktokolwiek odważyłby się wejść mu w drogę, kiedy aura najbardziej sprzyjała walce mogącej doprowadzić do rozlewu krwi. Było niesamowicie ciemno, głośny deszcz zamykał w swych ramionach każdy szelest i krzyk, dlatego nawet najbardziej zuchwała zbrodnia mogła zostać ukryta w leśnych głębinach. Macnair nie należał do oprawców, którzy bez pomyślunku przechodzili do ataku, ale jeśli taka była konieczność nie dzierżył zbyt wielkich skrupułów. Jakiekolwiek zagrożenie pozycji, powodzenia wytyczonej ścieżki należało eliminować i jeśli Selwyn miała okazać się jednym z takowych… musiał reagować.
Złość buzująca w jego żyłach mieszała się ze swego rodzaju rozczarowaniem, albowiem miał świadomość w jakim celu zapragnęła uganiać się za jego osobą. Mogła posyłać mu te krnąbrne uśmieszki przepełnione triumfem i satysfakcją, jednak to on nadal górował mając w posiadaniu to, co pragnęła odzyskać. Jeśli chciała odnaleźć się w świecie łajdaków, dążących do swych celów drani musiała zmienić nastawienie, albowiem w zawodzie indywidualistów nie było miejsca na dobro, litość tudzież szlachetną pomoc. Lucinda miała zbyt wielkie serce. -Oczywiście, że nie. Spodziewałem się Panienki.- posłał jej wymuszony, rzekomo szczery uśmiech, w którym nie było tylko krzty ironii; znajdowało się tam bowiem całe jej wiadro. -Wszystko ma jakiś cel, panienko Selwyn. Sowa zasugerowała, że najlepiej znaleźć go na dnie owego jeziora i jestem skłonny dać jej wiarę oddając panience tą przyjemność.- rzucił beznamiętnym tonem, jakoby planował wrzucić ją do wody, kiedy ta nie wyrazi samodzielnej chęci. Głębiny moczar z pewnością kryły wiele tajemnic i był gotów poświęcić towarzyszkę- tak o, dla dobra sprawy; wiedzy i nauki. -Potworów.- wypuścił powietrze ze świstem, jakoby te budziły w nim grozę. -Dużych, kudłatych. Podobnych do tych spode panienki łoża.- przewróciwszy oczami obrócił się od niej i ruszył przed siebie nie mając ochoty na dalsze bezsensowne dialogi. Jeśli faktycznie zamierzała iść za nim póki nie zwróci jej map to przecież nie mógł jej zabronić, prawda? Na domiar złego nie miał ich przy sobie, ale tego nie mogła wiedzieć. -O dziwo tylko te są w stanie z panienką wytrzymać. Rozumiem już dlaczego są tak zdesperowane, głupota podobno jest zaraźliwa. Może nadszedł czas ewakuacji, jeśli faktycznie miał jej obłędem przesiąknąć?
Spodziewał się, że w końcu gdzieś na siebie wpadną, jednak wówczas wizja jej towarzystwa była ostatnią, jaka przyszłaby mu do głowy. Aura miejsca, brawura i wręcz głupia odwaga sprawiły, że wzbudziła w nim swego rodzaju szacunek, albowiem nie posądziłby Lucindy o taką zawziętość. To ich łączyło; sprawiało, iż chylił czoła pewnym cechom, które sam stawiał na piedestale własnych hierarchii wartości. Udowodniła, że aspiracje były ważniejsze, niżeli zdrowy rozsądek, co nagrodził brakiem wypowiedzenia zaklęcia mającego skonfundować ją na dłuższy czas – oczywiście w słusznej sprawie.
Zaśmiał się na jej słowa, bo zapewne miała rację. Wątpił, że przyjemność sprawiały im te same czynności, choć tę wiążącą się z zawodem zdecydowanie dzielili. Nie miał jednak ochoty wdawać się w dyskusję na temat pasji i hobby toteż ciągle szedł przed siebie starając się ją ignorować. Jeśli miała zamiar narażać przez niego skórę – nie widział problemu. -Całkiem możliwe. Oglądanie się w lustrze w co rusz nowych kreacjach nie należy do moich faworytów. Podobnie jak obcowanie z mugolami w ich norach.- rzucił zgryźliwie zaciskając palce na różdżce, bo temat niemagicznych zawsze budził w nim nieopisaną odrazę i zniewagę. Czarodzieje, którzy pochlebiali ich oraz godzili się z hierarchią, w której to oni grali pierwsze skrzypce, byli dla niego zwykłymi zdrajcami – pacyfistami nie znajdującymi dla siebie miejsca w ówczesnym świecie.
Intuicja jej nie zawodziła. Gęstwina okalająca jezioro była niebezpiecznym miejscem, a sprzyjająca ów krajobrazowi aura tylko napędzała spiralę grozy i wszechobecnego mroku. Głośne hukanie sów, trudne do opisania piski miejscowych zwierząt oraz nieustannie padający deszcz dodatkowo nie wpływały pozytywnie na i tak już średnie morale. -Więc sądzisz, że to ja ukrywam się pod Twoim łóżkiem? Ojciec z pewnością byłby zadowolony, że jego córeczka spoufala się z nieszlachetnie urodzonym mężczyzną na domiar złego robiąc to pod jego dachem.- nie mogła widzieć jego twarzy, na której zagościł podły uśmiech, bo wiedział, że nie było dla kobiety nic gorszego, jak hańba. -Tylko pozazdrościć, potworku.- dodał zatrzymując się za jednym z drzew i chwyciwszy dziewczynę za przedramię pociągnął w swoją stronę. Wydawało mu się, że coś dostrzegł, dlatego też wytężył wzrok unosząc różdżkę nieco wyżej, aby kula światła miała większy zasięg. -Fakt, teraz pozostaje mi się nią zarazić. Zamknij się zatem łaskawa pani i daj mi pracować, bo nim totalnie ogłupieje od twoich zarazków chciałbym wrócić cało do własnego domu.- można było wyczuć dosadność w jego tonie, co podkreślił przeciągłym spojrzeniem w jej błyszczące tęczówki. Stali blisko siebie, więc bez trudu mógł dokładnie im się przyjrzeć; duże, zielone oczy, przesiąknięte ciepłym, a zarazem zaciętym wyrazem nie pasującym do świata z jakim przyszło im się zmierzyć. Była zbyt dobra, miała zbyt wielkie serce.
-Zatem już znasz moje drugie imię.- szepnął cały czas powstrzymując ją ramieniem, aby przypadkiem nie wpadała na pomysł zawrócenia, bądź pójścia dalej w głębinę. Instynkt podpowiadał mu, że plan okazał się zbyt prosty, a blondynka okazała się dopiero pierwszą z niezaplanowanych, upierdliwych przeszkód. W myślach powtarzał sobie, że może to tylko szczuroszczet, ale dopóty nie był w stanie dostrzec intruza ów pewność nie mogła zostać zachowana.