Jezioro
Do niedawna organizowany w Weymouth festiwal lata, który łączył czarodziejów niezależnie od pochodzenia dobiegł końca wraz z chwilą rozpoczęcia wojny. Pogrążony w chaosie kraj nie miał ani chwili wytchnienia, a wspomnienia o święcie radości i spokoju było ledwie odległym snem. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Już nie Weymouth, a Waltham w Londynie — symbol odrodzenia, czystości, idei i porządku stał się stolicą nowego święta miłości. Po Bezksiężycowej Nocy w stolicy kraju nie sposób było natknąć się mugola, a wszyscy o wątpliwym pochodzeniu byli sukcesywnie wyłapywani i usuwani. Zgodnie z tradycją, wianki plotły panny szukające miłości. Puszczały kwietne korony na taflę ofiarowując je kawalerom. Dziś nawet niektóre z zamężnych czarownic tęsknie powracają do tej tradycji by przypieczętować swój związek. I choć wyzwaniem nie jest już wzburzone, zimne morze, a głębokie jezioro w sercu Londynu, to wciąż wyraz odwagi i poświęcenia kawalera, którego czarownica nie może odmówić. Dlatego, kiedy czarodziej ofiarowuje kwietny wianek wybrance swego serca, zgodnie z tradycją winna spędzić w nim całą noc, a dzielnemu czarodziejowi oddać choć jeden taniec.
Na jednym z brzegów jeziora w Waltham, przy drewnianym pomoście przycumowane małe, drewniane łódeczki, których pilnuje nastoletni chłopiec. Celtyckim śpiewem i tradycyjnym tańcem na pomoście ściąga uwagę przechadzających się w okolicach brzegu czarodziejów, zapraszając do skorzystania z atrakcji. Za sykla przytrzyma łódeczkę, tak by nie odpłynęła podczas wsiadania. W łódeczce zmieszczą się dwie osoby wraz z paroma drobiazgami.
Jeśli odmówisz chłopcu pieniędzy zostawi cię w spokoju, poszukując innych gości. Jeśli wykażesz się szczodrością, nie tylko pomoże w bezpiecznym zajęciu miejsc w nieco chybotliwej łódeczce, ale także opowie o przepływie przez jezioro i wartych uwagi miejscach — także tym, z którego rzekomo najładniej widać gwiazdy i połyskującą na niebie kometę. Nim odpłyniesz, chłopak poprosi cię o chwilę cierpliwości. W tym czasie pobiegnie na polanę po dwa kielichy z winem lub koktajlem, wedle twojego życzenia (należy w tym temacie rzucić kością i odnieść się do wyniku z polany) i wręczy je wam życząc miłego spędzenia czasu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Numerek przy drzewie, huh? Myślałeś, że tego właśnie chcę? Czy wyglądam ci na portową dziwkę? Jestem... jestem cholerną damą! - powiedziała, gestykulując gwałtownie dłońmi, szczupłymi, długimi palcami, w których ściskała resztki papierosa. Co jednak paradoksalne, w jej głosie przebrzmiewała dziewczęca szczerość i uraza, na którą nie pozwalała sobie na co dzień, gdy w rzeczywistości przyjmowała pozę damy. Ciężki materiał sukienki, wcale nie tak zwiewnej jak myślała, ciążył jej teraz na skórze. O ile przyjemniej byłoby ją zrzucić i poczuć chłód wody. Od potu i zapachu kadzideł czuła się brudna. W zagłębieniu między piersiami wciąż mogła pozostać jej smużka krwi reema. - Dlaczego nie miałoby poprawić? To święto miłości - odpowiedziała po chwili, nawet nie kryjąc ironii. Kim była, by jeszcze wierzyć w to, że miłość cokolwiek daje? - Odważnie zakładasz, że to ja przeleciałabym ciebie. A może wcale nie tego mi potrzeba, może choć raz chcę, by ktoś wybrał mnie. - Bardzo łatwo przyjmowała rynsztokowy język swojego tymczasowego towarzysza, choć dopiero co uparcie nazywała się damą. Była nią za dnia, wciąż w to wierzyła; potrafiła być dumna, ułożona, skryta. Dziś jednak, tej nocy, wolałaby być naga, tak fizycznie jak w duchu. - Wyrażaj się z łaski swojej. Merlinie, skąd się urwałeś? - spytała, ale nie broniła się, gdy muskał jej włosy i pomagał rozwiązać sznurki materiałowego gorsetu. Słabo czuła palce na sukience, lecz i tak zarumieniła się nieco, bo nie była przyzwyczajona do tego rodzaju intymności. Zwykle sama zrywała z siebie ubrania, nigdy nie potrzebowała pomocy. Przed rokiem jednak nie nosiła też tak frustrująco skomplikowanych szat. - Czy to ma znaczenie? Powiedz szczerze. Przecież wiem, że nic cię to nie obchodzi. Ty mnie też nie obchodzisz. Co nie zmienia faktu, że jesteś tutaj, jesteś mężczyzną... tyle by wystarczyło, gdybyś... och, starczy, nie tak! - odtrąciła jego rękę i sama poradziła sobie z ostatnim supłem, który nieświadomie zacieśnił. Dopiero gdy czarny materiał swobodnie zawisł na jej ramionach, obnażył bladą szyję, niemal, ale tylko niemal, odsłaniając więcej, znów złapała go za dłoń. Jego skóra była gorąca, przyjemnie szorstka, więc bez namysłu splotła ich palce. - Pójdę z tobą. Ale nie na trawę ani nie pod drzewo, rozumiesz? - Wreszcie się uśmiechnęła, kątem ust, może żartobliwie. Czuła szum własnej krwi w uszach, gdy wyzywająco przechyliła głowę, odsłaniając więcej skóry, która była jasna i miękka. Obojczyk, zarys piersi. Była szczupła, miała blizny, jedną z nich był nawet w stanie zobaczyć, gdyż cienką linią rysowała się nad kością ramienia; ale nie czuła się brzydka.
will you be satisfied?
Gorzej, że ostatnio wpadał regularnie w jakieś tarapaty, a część z nich spowodowana była pewnym Rosierem, więc gdy go dostrzegł na polanie uznał, że rozsądniej będzie się oddalić i nie rzucać się w oczy. Choć prawdopodobnie ten był zbyt zajęty kobietą u swojego boku. Nota bene blondynką.
Ta, która siedziała obok niego nie należała raczej do kobiet eterycznych ani delikatnych. Wszystko zaś wskazywało na to, że chciała aspirować tam, gdzie jemu było daleko.
-Damą, tak? - Zapytał z cichą kpiną w głosie, ale co on tam wiedział. Z damami się nie zadawał. Ostatnia jaką spotkał, wyglądała jak siedem nieszczęść przemielona przez czkawkę teleportacyjną, której zresztą, sam również padł ofiarą. Jednak tamta kobieta, nawet potargana i w zniszczonych ubraniach wyrażała się zupełnie inaczej. Choć może są różne rodzaje dam. -Wyglądałaś na taką, która bardzo tego potrzebuje. - Na ustach mężczyzny błąkał się prowokacyjny uśmiech. Drażnił się z nią, miał pełną świadomość, że może skończyć się do czerwonym śladem na jego policzku, ale zupełnie o to nie dbał. -Pochwycenie byle mężczyzny, aby zaspokoić swoje żądze. Czy może się mylę? - Spojrzał na nią z ukosa, bo przecież może rzeczywiście nie czekała, aż się napatoczy jakiś mężczyzna, w którego ramiona będzie mogła wpaść niczym ta rybka w rybacką sieć. Zaśmiał się ponownie w głos szczerze rozbawiony upomnieniem. -Przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli. - Zauważył, ponieważ blondynka swobodnie rozmawiała z nim jakby od zawsze prowadziła właśnie tego typu rozmowy. Wiązanie sukienki było dość skomplikowane, samo rozwiązywanie zajmowało sporo czasu, jak tak się ubiera szlachta to nic dziwnego, że panowie mężowie kończą z portowymi dziewkami, z nich ubiór zdziera się dwa razy szybciej. -Masz rację, nic. - Zgodził się, odsuwając się gdy odtrąciła jego dłoń i sama dokończyła luzowanie sznurków.
Ciemnym spojrzeniem wodził po zgięciu szyi, wzdłuż obojczyka na szczupłych ramionach się zatrzymując. Pochwyconą rękę nie wycofał, tylko obserwował dalej. -Przy drzewie potrafi być dość interesująco. - Oznajmił wstając z ławki, następnie ukłonił się dworsko przed Elvirą, trochę złośliwe, a trochę z czystym rozbawieniem. -Pani pozwoli. - W końcu określała siebie jako damę więc podał jej swoją dłoń, aby mogła wstać, a jeżeli to uczyniła, objął kobietę w talii przyciągając do siebie. Palcami drugiej ręki musnął delikatną skórę na karku. -Zatem, gdzie? - Jemu natura nie przeszkadzała, ale czarownicy najwidoczniej tak.
- Nie każda kobieta, która jest chętna, potrzebuje rżnięcia. Niektórym potrzeba tego. - Nie miała pojęcia jak ubrać w słowa wszechogarniające pragnienie dotykania i bycia dotykaną, więc wyciągnęła dłoń, odnalazła w mroku jego oczy, znów, a potem zaplotła palce na jego karku, nęcąc paznokciami wrażliwą skórę przy linii włosów. - I tego. - Zadarła czarny materiał i wykorzystała jego szelest, by niepostrzeżenie przysunąć się i zarzucić mu nogę na kolana, najpierw jedną, potem drugą, jeśli jej pozwolił. Chciała przylgnąć do niego, udami po obu stronach jego ud, chciała zasłonić złotymi włosami cały świat poza nią samą, zachęcić poluzowanymi wstążkami, które sprawiły, że górna część sukni ledwie trzymała się biustu. Drugą dłoń oparła na jego policzku, prawie troskliwie, poznając fakturę zarostu i odrywając jego wzrok od miejsca, w które zapewne go wbił. Tam, gdzie kończył się połysk szmaragdowego odłamka, towarzyszącego jej od września. Och, Ogma, dopomóż. - Byle mężczyzna? Takie masz o sobie mniemanie? - mruknęła, śmiejąc się pod nosem. - Może. Ale jak już ustaliliśmy, to nie ma żadnego znaczenia.
Dostrzegała jego spojrzenie na swojej skórze, niemal mogła je poczuć, i upajała się tą świadomością. Spletli dłonie, a gdy poderwał się z ławki, pozwoliła mu, z gracją zsuwając się na trawę. Parodię ukłonu skwitowała równie dworskim, może tylko lepiej wyćwiczonym dygnięciem.
- Pozwoli - przyznała, chwytając jego rękę bez wahania i pozwalając objąć się w talii. Od razu przymknęła powieki, rozkoszując ciepłem, bliskością. Palce na szyi były rozkosznie chłodniejsze. Ciche buzowanie wewnątrz ciała podpowiadało, że właśnie tego potrzebowała od początku, może już od kiedy zakładała tę przeklętą sukienkę.
Korzystając z okazji, zaczęła wodzić ustami po jego szyi, chowając twarz w zagłębieniu ramienia i zastanawiając jakby zareagował gdyby go ugryzła. Nie zrobiła tego jednak, a gdy zadał pytanie, westchnęła niechętnie. To wymagało zastanowienia, a nie miała na nie ochoty. Nie posiadała tu własnego namiotu, nie mogła go zabrać do własnego domu, do żadnego miejsca, które było jej bliskie.
- Zaskocz mnie - szepnęła więc w skórę jego krtani, zaciskając palce na jego barkach. Był silny. Silniejszy niż... - A jeśli jesteś w stanie sprawić, że zapomnę o wszystkim wokół... to nie będziesz potrzebował kreatywności - Nie zamierzała więcej dać mu się wahać, pozwolić, by wymknął jej się z rąk jak ten dym; nie musiała się nawet wspinać na palce, aby go pocałować, a gdy to zrobiła, nie została w niej już nawet kropla wahania.
Kropla rozsądnej myśli.
will you be satisfied?
Znała aż za dobrze gesty, którymi można było przyciągnąć jego uwagę. Kupić chwile skupienia, by być bardziej interesującą niż otaczający ich świat. Dziś z tego korzystała czując, że nie ma słów, które zadziałałyby równie skutecznie. Brakowało jej humoru i większej dozy ironii oraz niewinnej złośliwości, którą serwowała mu, gdy zaczynali bawić się słowem. Wolała tym razem prostsze metody. Widziała, jak jego wzrok podążył za jej dłońmi, jak brew uniosła się ku górze. Tak łatwo.- Względem ciebie, mam przede wszystkim wątpliwości.- odparła, dławiąc w sobie kolejne prychnięcie.- I to w każdym aspekcie.- dodała jeszcze. Nie mógł łudzić się, że jest inaczej, był na to za mądry mimo wszystko. Znali się za dobrze, aby pozostało jeszcze miejsce na niezrozumienie i brak odpowiedzi, które nasuwały się same.- Możliwe, ale chyba najgroźniejszą.- uśmiechnęła się słabo, zaciskając palce mocniej na klamrze jego paska. Poczuła dłonie, które odnalazły swoje miejsce nisko na jej plecach. Nie skomentowała tego, podobnie, jak zatraconego dystansu.- Wcale nie jest to nowością, Drew. To ty nigdy się tym nie przejmujesz, gdy brzmię lub jestem.- samo słowo zazdrosna nie przeszło jej przez gardło. Nie lubiła tego stanu, a tym bardziej przyznawać się do tego. Miała wtedy wrażenie, że przekracza granicę, której nigdy nie chciała. Życie nauczyło ją dystansu i trzymania na wodzy porywów uczuć, które nie współgrały z rozsądkiem.
Uśmiech na jej ustach stał się tylko mocniejszy, kiedy cofnął się i udał obrażonego.
- Spokojnie, mogę ci obiecać, że nie utopię cię dzisiejszego dnia. Po pierwsze zbyt wielu byłoby świadków, a po drugie nadal uważam, że trucizny są bardziej kobiece.- wyjaśniła mu, brnąc w tą niedorzeczną grę i zamiar otrucia go kiedyś. Nie sądziła, aby miała kiedykolwiek posunąć się do takiego czynu, ale z drugiej strony, jeśli ktokolwiek miał ją w życiu sprowokować i popchnąć ku temu, to przypuszczała, że będzie to właśnie Macnair. Nie znała drugiej takiej osoby jak on.
Ta niedorzeczna rozmowa zeszła na drugi tor, kiedy znaleźli się przy łódkach. Nie spodziewała się, że coś może pójść nie tak. Nie skomentowała, kiedy Drew dał chłopcu parę monet, zresztą nie poświęciła temu więcej uwagi. Ledwie krótkie spojrzenie, zanim wzrok osiadł na unoszącej się na wodzie łódce.
Wino, które niedługo później przyszło jej posmakować, było naprawdę dobre. Kojarzyło jej się z francuskimi winami, które miała okazję pić podczas pobytu w ów kraju. Nie znała się na nich za bardzo, a przynajmniej nie na tyle, by jakoś szczególnie je odróżniać od siebie. Mimo to, te konkretne pozostawiało przyjemny posmak na języku, co przypadło jej do gustu. Mniej przyjemny był jednak wizerunek na ściankach kielichu. Czyżby był zapowiedzią, jak skończy się ta przygoda z łódką? Wolałaby nie. Uniosła nieco wyżej kielich.- Myślisz, że to znak? – spytała zaczepnie, swe słowa kierując do Macnaira i nawiązując do ich poprzedniej rozmowy.
Spojrzała na dzieciaka, który wpakował się do wody, by przytrzymać łódkę i nadać jej złudnej stabilności na wodzie. Skorzystała z pomocy Drew, zamykając palce na jego dłoni. Wierzyła, że nie wpadłaby do jeziora, ale mimo wszystko wolała nie ryzykować.- Dziękuję.- szepnęła, zerkając na mężczyznę, by po chwili uśmiechnąć się lekko do chłopca.
W nocy
Bez nikogo
— Z polany, sir — powiedział, kłaniając się nisko. — Cieszę się, że smakują — przyznał, szczerząc się nienaturalnie mocno i zaprosił ich na łódkę, jeszcze kłaniając się kilka razy.
Brodząc w wodzie przytrzymywał łódź, by nie chybotała się, gdy piękna towarzyszka czarodzieja będzie wchodzić do środka. Kiedy tak się stało i oboje znajdowali się już w łódeczce, odczekał aż usiądą wygodnie, podał Drew kielich, który odstawił na pomost jeszcze, nie będąc pewnym, czy chciał go jeszcze ze sobą zabrać, czy już nie.
Wiedział, co robić. Chwycił chudą linę, która przytrzymywała łódkę przy pomoście i upuścił ją do wody dla niepoznaki. Pochylił się przy burcie kląc pod nosem i dotknął przodu łódki, która na równym z wodą poziomie posiadała niewielką dziurę, którą jeszcze dzisiaj rano zatkał korkiem, by nie przeciekała.
— Proszę płynąć tą stroną, są piękniejsze widoki — wskazał ruchem głowy prawy brzeg jeziora i nim korek zamókł i napęczniał, dwoma kciukami ostrożnie wepchnął go do środka, odwracając jednocześnie uwagę. Korek wpadł do środka, a chłopak wyciągnąwszy z wody linę, przerzucił ją do środka łódki, przykrywając go i częściowo dziurę w pokładzie.
— Życzę państwu udanego rejsu — powiedział z uśmiechem i popchnął łódkę na tyle na ile był w stanie, pozostawiając czarodziejów samych sobie. Po chwili zajął się już następną parą.
Coś zawrzało, sprawił, że zacisnął mocniej dłoń na kobiecej talii, walczył z chęcią przewrócenia jej na ziemię i zdarcia już i tak ledwo trzymającej się ciała sukienki. Nie miała planu.. On zresztą też nie. Nie chciał zabierać jej do siebie, gościć w tak małym domku. Nie znali się i zwykle takie przygody kończyły się w jakimś pokoiku na piętrze. Miał ją zaskoczyć, jakby płaciła mu za to, że znaleźli się w takiej sytuacji. Te słowa trochę ostudziły jego zapał, sprawiły, że miał ochotę odstąpić i zostawić ją na wspoł rozgrzaną przy jeziorze i dyszącą ze złości. Jednocześnie, zbytnio kusiła wizja rozrywki, spędzenia nocy z kobietą, która bardzo chciała zatracić się w czyiś ramionach, a on nie był rycerzem na białym koniu, aby dbać o jej reputację i honor.
Nieznacznie się nachylił do blondynki obejmując ją mocno w tali. Już wiedział, gdzie będą gdzie ich zabierze.
Cichy trzask oznajmił, że właśnie się teleportowali.
|Przenosimy się tutaj
-Dobrze, że wino przyniósł młodzian, bo gdybyś ty to zrobiła- przeciągnąłem ostatnie słowo i wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie. -Miałbym wątpliwości- zaśmiałem się pod nosem, po czym zająłem miejsce na środkowej belce łódki i chwyciłem w dłonie wiosła. Nieczęsto miałem okazję poruszać się łódką, ale nie wydawało się to na tyle trudne, żeby być zmuszonym prosić o pomoc osoby z zewnątrz. -Zatem- zacząłem płynąc we wskazanym kierunku. -Opowiedz mi o tych wątpliwościach, jestem niezmiernie ciekaw- rzuciłem licząc, że zda się na szczerość. Nikt nas nie słyszał, byliśmy sami i jeśli coś leżało nam na żołądkach, to był idealny moment, aby zrzucić ten ciężar.
04 VIII 58
Dłonie splatały końcówkę wianka. Chabry tliły się rodowymi barwami, myśli oddały się tej czynności, skupiając na niej i słowach towarzyszki. Nie wiedziała, czy w ogóle zechce rzucic wspomniany wianek; trochę był za ładny, a trochę nie wierzyła w całą koncepcję tego 'romantycznego' czynu, a jeszcze odrobinę po prostu nie sądziła, by ktokolwiek je wyławiał. Samo plecene było natomiast odprężajace, mogłaby zaplatać równie chętnie, co kłos na długich włosach, który zwykła robić sobie sama, bo każde inne dłonie czyniły to zbyt gwałtownie. Małe, śnieżno-białe eustomy kontrastowały z zielenią łodyg, piwonie wzmacniały końcówkę, aby rozłożystymi kielichami zakryć najbrzydszy fragment. Skupienie mechanicznych ruchów i spojrzenia nie odejmowało jednak uwagi Prim, do której skierowała kolejne słowa.
- Czytałaś Ogród Botaniczy Erasmusa Darwina? - Był poematem, który wydawał się idealnie wpasowywać w gusta lady Burke. Samą Imogen urzekł, nawet, jeśli dotarcie do jakichkolwiek egzemplarzy stanowiło momentami nielada wyzwanie. Metafory, wprost eteryczne odniesienia do kwiatów nisły za sobą konsekwentne przemyślenia raz po raz, dzień po dniu. Rozbudzał wyobraźnię, kusił błagające o chwilę wytchnienia umysły, jednocześnie w łagodności przekazania potęgując późniejsze, głębsze rozważania. Na moment spojrzała na Prim, obdarzając ją subtelnym, niewinnym ale i na wpół troskliwych spojrzeniem, potęgowanym przez rozdzące się u schyłku myśli obawy. Czy i ona bała się konsekwencji swoich decyzji? Czy nigdy nie miała ich żalować? Oby, bogowie wszelkich kultur, trzymajcie nad nią pieczę.
- Póki co powinnaś jednak odpoczywać, motywujące rozważania poematy zostaw na czas, gdy myśli na powrót zapełnią się działaniem. - Powinna odsapnąć; zdjąć z pleców ciężar odpowiedzialności i powinności, które postanowiła pozostawić na drugiej szali. Wspiąć się na szczyt odpowiedzialności, która mówi jawnie i prawdziwie, że bez odpoczynku nikt nie zajdzie daleko, nawet kobieta tak silna, jak Primrose. Nawet ona, w momentach takich, jak ten, powinna opuścić łagodnie skrzydła, szybujące wprost do zamierzonego celu. On nie zniknie, a pióra opadają sukcesywnie.
- Jak Ci się podoba dotychczasowy festiwal? - Czy pozwalasz sobie na odrobinę swobody? Nie potrzebowała słów, gdy spoglądała na rysująca się na twarzy mimikę. Zamiast tego uśmiechnęła się łagodnie, dusząc w płucach oddech przyjemności.
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
Wymiana listów z Imogen sprawiła, że zbliżyły się do siebie. Nie spodziewała się, że jeszcze jakaś inna kobieta, poza Evandrą, będzie w stanie wkroczyć do dość zamkniętego świata lady Burke. Wychowywana z chłopcami, obracała się głównie w świecie gdzie dominowali mężczyźni. Angażując się w działania społeczne, ekonomiczne i gospodarcze przestała bywać na spotkaniach towarzyskich, a i tak rzadko kiedy się na nich pojawiała. Zajęta swoimi sprawami nie myślała o tym, że czasami należy się zatrzymać i zwyczajnie popatrzeć na taflę jeziora, zachwycić się tym jak promienie słoneczne odbijają się na marszczeniach wody niczym najszlachetniejsze kamienie.
Pojawienie się w tej okolicy, gdzie jeszcze przed paroma dniami odbyło się święto sprawiło, że serce lady Burke zabiło szybciej. Wspomnienia tej nocy były jak za mgłą, a jednak wiedziała, że nie był to sen, fantazja spragnionego umysłu, wyzwolonego przez zapach kadzidła do tworzenia nierealnych obrazów.
Wychodząc naprzeciw obawom Imogen pojawiła się ubrana w jedwabne spódnicospodnie oraz jasno szarą koszulę ozdobioną delikatnym haftem przy dekolcie. Twarz zaś skrywała w cieniu kapelusza z szerokim rondem. Zdawała sobie sprawę z krytyki oraz oceny i krzywych spojrzeń. Nie szokowała, ubranie nie ukazywało niczego ani nie siało zgorszenia, ot nie była to jednolita spódnica, a w te upały ubranie jakie nosiła dawało cudowną swobodę i ochłodę.
Spojrzenie wodziło po płatkach gerberów oraz nagietków, zatrzymując się na orliku, po którego sięgnęła. Wianki plotła jedynie z córką Xaviera, w zaciszu ogrodu oraz bratanicami, którym czasami udało się znaleźć Prim w ogrodach i namówić do wspólnego spędzenia czasu.
-Raz czy dwa. - Odpowiedziała zgodnie z prawdą. Na pewno w czasach kiedy romantyzm był jej drugą pasją poświęciła parę wieczorów na zapoznanie się z poezją. Po ostatnich wydarzeniach nie wierzyła w wielką miłość. Czując badawcze spojrzenie Imogen na sobie uniosła na nią wzrok. -Ostatnio mój czas zapełnia inna literatura. - Poczuła się w obowiązku wyjaśnić swoją zdawkową odpowiedź, a ta nie była kłamstwem. Spędzała wolne chwile studiując książki o ekonomii i zarządzaniu. Kopalnia stała się, zaraz obok artefaktów i talizmanów, drugim obowiązkiem lady Burke. Prace szły pełną parą, praktycznie co drugi dzień była na miejscu, aby ich doglądać. Dzięki temu zdobyła wiedzę na temat tego ile mogą potencjalnie wydobywać surowca dziennie, a ile bywało dawniej. Zrozumiała jak wielką infrastrukturę uruchomiła, ale nie miała zamiaru teraz się zatrzymać. Wszystkie szacowania musiała zestawić z rzeczywistością i do planu nanieść stosowne poprawki. Odpoczynek brzmiał abstrakcyjnie, ale nie potrafiła tego dnia odmówić Imogen, która w swoim uporze była nieprzejednana, co trochę rozbawiło samą Primrose i po chwili wahania zgodziła się pójść z czarownicą nad jezioro. Zwłaszcza, że echa nocy z pierwszego dnia sierpnia wciąż były w niej żywe, a troska lady Travers poruszyła w niej dawno uciszone struny. Czy jeszcze była zdolna do dziewczęcej beztroski i śmiechu, radości z drobnych przyjemności. Dni wypełnione napiętym grafikiem zdawały się temu przeczyć.
-Zdaje się, że przyciąga ludzi i pomimo nieszczęść jakich doznali to nadal znajdują powód do radości. To napawa nadzieją. - Odpowiedziała sięgając po goździki, które wplotła w swój wianek. Czy go rzuci? Raczej mało wątpliwe, nie było nikogo kto by miał go wyłowić. Wiedziała jak to działa, dziewczęta umawiają się z chłopcami, ci wiedzą jaki wianek mają wypatrywać. Nikt nie chce spędzać czasu z kimś kogo nie lubi. Atmosfera wokół przyjazna pozwalała na chwilę zapomnieć, że trwało jedynie zawieszenie broni a nie pokój. Cień niepewność czaił się niedaleko. W manualnej pracy było coś uspokajającego, sprawiało, że myśli w głowie lady Burke płynęły swobodnie. To chyba był ten stan jaki chciała Imogen, aby osiągnęła.
'cause I won't
Nie odmawiano jej wielu rzeczy, za co zarówno ojca i wuja, ale i braci niebywale ceniła. Jednocześnie nie potrzebowała osiągać wielkich rzeczy i przeć ambicjami ponad własne siły - lata cierpienia w samotności nauczyły ją prioretyzowania i kultu odpoczynku, w pełni przekonana, że przekraczając owe granice, jej dłonie płonęły żarem a umysł trawiła złość. Wszystko musiało mieć absolutną, wprost narzuconą rękoma matki natury równowagę. Każde przeważenie w którąkolwiek ze strony, mogło nieść nieprzewidywalne skutki.
- Nic w tym dziwnego, to czas spokoju i radości dla wszystkich, z Wami na czele. - Przełożyła idealnie równą kupkę kwiatów bliżej kolan, lawirując na jednym biodrze. Nie spoglądała na Prim, nie chciała by jej słowa odebrała jako usilną sugestię, zaś jedynie aspekt do przemyślenia. Mimo to, doskonale wiedziała jak jej wypowiedź kreuje rzeczywistość.
- Walczycie na codzień o nasze bezpieczeństwo i lepszą przyszłość. Nikt jednak jej nie zapewni, jeśli nie zostawicie chwili czasu i odrobiny sił na kreowanie własnej. Nie tylko tej wyzbytej niegodności, ale tej najbliższej sercu. - Nie miała problemów z gramatyką, z pewnością nie w ojczystym języku, forma czasowników była więc długą szpileczką przebijającą się przez warstwy myśli. Przywdziała na siebie obraz kobiety walczącej w wojnie i choć nie była pierwszą, to była jedyną tak wysoko idącą arystokratką. Podziwiała to, świadoma, że walka toczy się również o jej własny los, ale także dlatego, że sama nie miałaby takiej odwagi. Nawet pomagając innym, kryła swoje uczynki w ciszy i unikaniu plotek, nie potrzebując rozgłosu, aby prawdziwie wspierać. Wielkie czyny niosą wielke słowa, te zaś jeszcze większą uwagę. Jasna zieleń jedwabnej sukienki zamigotała łagodnie w przebijających się z korony drzew smug światła; usta zacisnęły się delikatnie.
Nie była na żaden z tych elementów gotowa.
- Ja ostatnimi miesiacami czytałam głównie umowy handlowe, ale to idealny powód, by sięgnąć po coś... ciekawszego. - Tomik wierszy słodziutkiej Cordelki. Spotła końcówkę wianka, przesuwając się lekko, by opaść plecami na koc, a stamtąd oprzeć głowę na zgiętym łokciu. Lekko spodełba spoglądała więc na najdroższą Primrose, śledząc skupienie wymalowane na twarzy z budzącym się uśmiechem. - Póki możesz, potem nie będzie odwrotu. - W ciągu ostatnich dni przesyt emocjami był wprost nieproporcjonalny do jej ciała. Na pierwszym miejscu zawsze byli inni; ponad nią, bądź tuż obok, w opadającej na ramię głowie i delikatnych smugach oddechu na szyi. Słuchała i słuchać potrafiła, w przeciwieństwie do otaczającego ich kultu działana nader siły, starając się zatrzymać wszystkie napotkane dusze, podarowując spokój i uczucie bezpieczeństwa. Nawet, gdy twarz nie wyrażała zbytnio emocji, a serce biło wszystkimi, przejmowanymi z obcych ramion emocjami, wiedziała, że każdy, kto skrzywdzi bliskie jej osoby, będzie umierał w płomieniach. Kogo zaś nie strawią macki gorąca, pochłonie głębia oceanu. W naturze nie ma litości, w manuskryptach z Norfolku takie słowo nie istnieje. A Primrose, nieświadomie i nieumyślnie, trafiła do gaży osób, które pragnęłaby chronić ogniem i krwią.
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
-Niektórzy tak długo walczyli, że mogą czuć się nieswojo w czasach, nawet tymczasowego, pokoju. - Nikt nie mówił tego na głos, ale widziała spojrzenia brata i kuzynów. Widziała to zniechęcenie gdy sowa nie przynosiła wezwania do działania, a kolejne dokumenty wymagające ślęczenia nad papierami. Brakowało im adrenaliny, brakowało czynnego działania. Na szczęście powoli swój umysł kierowali ku działalnościom, biznesom rodzinnym, a nawet wyprawom poza wyspy. Uśmiechnęła się pod nosem. -Walczą, ja nie pełnię takiej funkcji. Moje zadanie jest zupełnie inne. - Nie miała ochoty i nigdy jej nie ciągnęło ku otwartym walkom, chociaż były sytuacje kiedy musiała użyć różdżki, kiedy musiała wziąć udział w starciu, żeby ochronić siebie i innych. Była wtedy zaskoczona własną determinacją i siłą. Rozumiała co chciała powiedzieć Imogen, jak między zdaniami przemycała nakaz odpoczynku i korzystania z zawieszenia broni, ale czy mogli odpoczywać kiedy wojna tak zniszczyła kraj? Musieli teraz podnieść go z kolan, zbudować od nowa potęgę. Tam gdzie kończyła się walka na froncie, zaczynała się ta mozolniejsza, powolna i wymagająca cierpliwości walka, na gruncie ekonomicznym i społecznym.
-U mnie przeważają dokumenty związane z budowaniem kopalni oraz manuskrypty dotykające tematyki artefaktów. - Te ostatnie i tak czasami czytało się niczym baśnie które poznawała w okresie dzieciństwa. Zerknęła na czarownicę kiedy ta opadła miękko na koc kończąc tym samym pracę nad swoim wiankiem. Primrose jeszcze musiała dołożyć parę kwiatów by uznać swój za wykonany. -Sądzę, że przeżywamy różne etapy. Jeden taki, kiedy mamy wiele czasu na czytanie różnej literatury, później przychodzi ten kiedy na nic nie ma czasu, a dni zlewają się w jedno, by następnie znów mieć jego nadmiar i wtedy człowiek nadrabiam te wszystkie lata i powieści. - Z czasem kiedy znów wszystko się unormuje, kiedy życie na powrót będzie dyktowane przez rutynę i stałe zajęcia, wtedy ponownie wraca się do czytania, bowiem to pozwalało oderwać się od codziennych obowiązków. Zdecydowała się w końcu na kwiaty polne, które zwieńczyły wianek. Patrząc krytycznym okiem odłożyła go na bok i ponownie zwróciła spojrzenie w stronę tafli jeziora. -Nawet jeżeli za niedługo nastanie stały pokój, to nic już nie będzie takie jak dawniej. Świat za bardzo się zmienił… - Powiedziała cicho, niemalże miękko, pozbywając się twardszej nuty w głosie, która zawsze jej towarzyszyła. Oni wszyscy się zmienili. Nawet jeżeli uważali, że jest inaczej.
'cause I won't
– Nie umniejszaj swojemu działaniu. Ludzie nie chcą widzieć mordu, chcą widzieć nadzieję, a Ty ją dajesz. – Aż podniosła się z tego wszystkiego, a twarz półwili skryła się w pełnym zdziwienia i niezadowolenia grymasie. Dopiero po chwili, ledwie podmuchu zastanowienia, wyraz brwi złagodniał, a ciało rozluźniło się w rytm spokojniejszego oddechu i łagodniejszego nurtu myśli.
– Walka to nie tylko dobywanie różdżki, Primrose. To pozostawanie przy żywych i budowanie większości. Czymże innym to osiągniemy, gdy na świecie nosi się odór śmierci? – Mówiła absolutnie szczerze, bo choć teraz nie był to czas na książki, to był czas na morały z nich. Z historii. Przykłady i dowody prawdziwych możliwości, które powielano i przekształcano, nadając rytm kolejnym pokoleniom i idącemu wprost ku postępowi. Poprawiła się na kocu, siadając na powrót, by dłońmi otoczyć na wpół wyprostowane kolana. Oczy uniosły się ku górze, zaś na ustach zagościł na wpół niedowierzający uśmiech.
– Jeśli patrzysz na bycie bohaterem przez pryzmat ministralnych orderów, to owszem, liczy się przede wszystkim unoszenie dłoni do pojedynków. – Przerwała ledwie na moment, by odetchnąć i spojrzeć ponownie na brunetkę, obdarzając ją słodszym, przejętym uśmiechem. – I podziwiam ich działania absolutnie, jestem niewyobrażalnie dumna z osiągnięć brata i tego, w jakim kierunku prowadzą tak istotne walki... ale! Och, Prim! Ty też go otrzymałaś i wiesz, dlaczego nie zostajesz okrzyknięta bohaterem? Bohaterką... właściwie, hmm. – W innych językach odmiana tegoż słowa istniała, choć wydały się na wpół dzikszymi kulturami. Nie używała tej formy w owym kontekście, głębsze zastanowienie przemknęło przez myśli Imogen, czy właściwie użyła tejże formy. Nie czuła się z nią naturalnie, nie korzystała z niej na co dzień. Mogła być malarką, mogła być śpiewaczką i artystką. Nie miała zamiaru umniejszać, wręcz przeciwnie, pociągnąć damę ku górze tego, jak powinna się postrzegać. Rozumiała, podziwiała i doceniała poświęcenie walk, tychże domyślnych w słowie, ale walka toczyła się codziennie. O życie. Pragnęła uświadomić, jak była prawdziwie postrzegana Prim; bo może nie zabiła setek mugoli, ale setkom czarodziejów podarowała szanse na życie. Mężczyźni byli wielcy, bo nieśli śmierć; kobiety niosły życie i to miała być ta słabość?
Nachyliła się na moment, by przybliżyć twarz do uroczych piegów lady Burke. Przez chwilę lustrowała jej twarz, pozostawiając odległość między nimi na tyle przyzwoitą, by nikt z oddali nie spostrzegł niczego interesującego. Finalnie szmaragdowe spojrzenie zatrzymało się na tęczówkach w bliźniaczym odcieniu, wyszeptując tylko do niej trafiające słowa.
– Ich tak nazywamy, bo noszą spodnie. Cóż za banalny krok do pokonania! Wiesz, moja droga, co się stało, gdy zaczęła się ta zmiana? – Słodki uśmiech wraz z wypowiadanymi słowami bladł. – Nie zaczęły ich boleć trzewia; zaczęła ich boleć duma. – By z ostatnim słowem całkowicie zniknąć, a dłoń odnalazła wianek towarzyszki, spokojnie nakładając go na jej głowę. Twarz znów wypełniła się promienistym uśmiechem, policzki skryły lekkim uśmiechem, gdy z wypisanym na twarzy zadowoleniem oglądała plasujący się przed nią widok. Potrzebowała odpoczynku, skoro nie miała ani chwili na zanalizowanie dokonywanych działań. Nawet gdy Imogen niezmiennie tkwiła w narzuconych konwenansach, nosząc się niczym absolutnie elementarzowy przykład rasowej damy, to nie mogła pozwolić, by działanie Prim pozostało w jej oczach mniej istotne. Potrzebowali odpoczynku, bo potrzebowali przetrwać. Potrzebowali uzdrowicieli, akuszerek i wolontariuszy. Potrzebowali dłoni podającej ciepłą zupę i rąk okrywających wełnianym kocem. Potrzebowali przykładu, wsparcia - wielkie czyny, wielkie śmierci i wielkie wygrane niosły zarówno dumę, jak i lęk szarego społeczeństwa. Primrose niosła im nadzieję, ktoś więc powinien podarować jej ją. Wskazała łagodnie na wianek i wzruszyła ramionami.
– Wojna nas zmienia, ale my nie zmienimy siebie... Myślisz, że potrzebujemy je rzucać?
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
-Jedni chcą ulic spływających krwią, inni zaś spokoju i pełnego garnka jedzenia. - Nie szukała romantyzmu tam gdzie go nie było. -Jedni wątpią już w szczęście i chęć do zabawy. Myślą o przetrwaniu. Moja rola, a tak naprawdę, rolą każdego z nas jest nie dawanie nadziei, a namacalnych dowodów. - Nadzieją nie napełnią brzuchów, nie naprawią dachu nad głową. Choć nadzieja ponoć umiera ostatnia, ona zamiast uczucia, wolała dawać coś prawdziwego. -Choć zapewne świadomość, że jutro może być lepiej sprawia, że ludzie chętniej podejmują kolejne wyzwania. Moim zadaniem jest dać im cel, dać poczucie, że to co robią ma wymierną wartość.
Pełne oburzenie Imogen było jej bardzo bliskie. Sama równie zapalczywa i pełna żaru zabierała się do swojego działania. Uświadomiła sobie, że jej praca trwa już od ponad roku. Dwanaście miesięcy oddania innym, wskazywania drogi, próby budowania jedności, przez co nie raz była traktowana z góry. Zrozumiała, że nie dotrze do wszystkich, liczyła na to, że dotrze do kobiet. Widząc ogień w spojrzeniu lady Travers poczuła, że w jakiejś części udało się jej to osiągnąć.
-Otrzymałam, tak samo jak Madame Mericourt oraz lady Rosier. - Zaznaczyła od razu. Wśród mężczyzn stanęły trzy kobiety. Wyróżnione za działania na rzecz społeczności magicznej, mające być przykładem dla innych. Na ile ci co dali jej order rzeczywiście cenili jej pracę, a na ile mieli nadzieję uspokoić jej ambicje, tego nie wiedziała. Choć pragnęła, aby działalność jaką prowadziła z Evandrą była rzeczywiście dostrzegana i ceniona. Kuzyni i brat byli z niej dumni, otrzymała wiele oklasków i stała się bardziej rozpoznawalna, wkroczyła na scenę, gdzie plotki były niczym ostrze gilotyny. -Nie chcę być bohaterką. Nie potrzebuję tego tytułu. - Kiedyś pragnęła, aby tak na nią wołali. Nie mówiła tego z fałszywej skromności, zwyczajnie nie miała już takich pragnień. Wolała, aby więcej osób się do niej dołączyło niż nadawało jej tytuły dla uspokojenia własnego sumienia. Skrzywiła się do własnych myśli -jesteś młoda Prim, a marudzisz jak podstarzała matrona.
Zaśmiała się cicho słysząc tak odważne słowa. Uderzała w czuły punkt, pamiętała swoje boje, aby zaczęli traktować ją poważniej, jak partnera do rozmowy. Musiała im udowodnić swoją wartość, ale nie żałowała ani jednej sekundy poświęconej na te działania.
-Nie wszystkich. - Skontrowała od razu biorąc w obronę paru mężczyzn, którzy przyczynili się do tego, że chciała działać. -Jest paru, którzy nie noszą w sobie urażonej dumy, wręcz przeciwnie chcąc wspierać kobiety, które mają siłę i odwagę przeć do przodu. Jestem przekonana, że jest ich więcej. Tak samo jak jest więcej kobiet, które chcą zrobić znacznie więcej niż teraz. Potrzebują jedynie dodatkowej zachęty. - Spojrzała znacząco na Imogen, dając tym samym znać, że słowa otuchy i wsparcia były ważne dla niej, należało je również skierować gdzie indziej. Należało zebrać całą swoją odwagę i wyjść poza schemat, wyłamać się z ramy jednocześnie wskazująć, że obraz jedynie na tym zyskuje a nie traci.
Dotknęła dłonią wianka, który znalazł się na jej skroniach.
-Absolutnie nie. - Skomentowała od razu. -Chyba, że wiesz kto je wyłowi. - Osobiście wolała nie zdawać się na ślepy los. -Możemy za to się przejść wzdłuż jeziora. - Wstała powoli z koca i podała Imogen dłoń. Miała dość siedzenia.
'cause I won't
Nie odpowiedziała na słowa Primrose, pewna, że kiedyś dotrze do niej sens jej własnych słów. Przytaknęła natomiast, spoglądając na twarz kobiety z nieodgadnioną akceptacją, jak gdyby spodziewała się takiej odpowiedzi.
– Ty nie potrzebujesz takiego tytułowania, ale inne kobiety potrzebują ten tytuł w odniesieniu do Ciebie. – Zawyrokowała, tonem wskazującym na odcięcie możliwości dalszej dyskusji. Zamiast tego kontynuowały temat mężczyzn, na który uśmiechnęła się łagodnie. Jej bracia w istocie, byli właśnie takimi mężczyznami, zaś Imogen i Melisande, nie pozwalały im o tym zapomnieć. Była z tego dumna, bacząc chociażby na fakt, na ile jej samej pozwalano. Przytaknęła więc ochoczo, łagodnie się uśmiechając.
– Zgadzam się, ale na to też masz wpływ. – Wiedziała, że słowa są kierowane do niej, ale zamiast wchodzić w tę dyskusję, podniosła się łagodnie z koca. Nie była na to gotowa, by jej działania wychodziły na światło dzienne. Robiła to dla siebie, tylko i wyłącznie, bo nawet wspieranie ludzi miało wszakże egoistyczne powódki skryte w delikatnym charakterze i podłożu moralnym. Zamiast tego zabrała wszystkie rzeczy, nakładając wianek na głowę, by chwytając dłoń Prim wyprostować nogi i skierować się w stronę jeziora. Kobieta miała absolutną rację - a tym bardziej, w tejże tradycji rzucania wianków, było coś, co Imogen głęboko niepokoiło.
– Nie chcę by ktokolwiek go złowił. – Odparła, niespodziewanie pozwalając sobie na niewiarygodną dozę pewności siebie w tych słowach. Uśmiechnęła się łagodnie, spoglądając przed siebie i zagryzając wargi w niepewności. Emocji, bliskości i tego wszystkiego, było jej już za dużo jak na kilka ostatnich tygodni. Serce, rozszalałe od majaczących gdzieś z tyłu wspomnień, które mimo zapisanych stron pamiętnika ulatywały, obijało się boleśnie o tkanki pomiędzy żebrami. To był czas, gdy powinna sięgać po siebie, nie po innych. Walczyć o siebie samą, nie siebie u czyjegoś boku, nawet jeśli te pragnienia i myśli przynosiły kolejne feerie marzeń i żądz. Naciągnęła wianek mocniej na głowę, zatrzepotawszy kilka razy rzęsami. – Potrzeba więcej, aby udowodnić mi swoje zaangażowanie.
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
Tylko jak miała odwrócić wzrok? Jak miała udawać, że nie widzi tego co się dzieje? Jak miała stać i być ozdobą, gdzie tego ostatniego nigdy nie spełni. Brakowało jej wdzięków i urody półwill, nie mogła się równać z ich eterycznym pięknem. Nie potrafiła stać, udawać, zwyczajnie trwać. Zabrnęła już za daleko, aby zawrócić. Gdyby teraz się poddała wyśmiali by ją, utwierdzili się w przekonaniach i niczego by nie zmieniła.
Nie chciała się kłócić z Imogen, czy inne kobiety jej potrzebowały. Wątpiła. Miały środki, miały możliwości, tylko z jakiś powodów nie dążyły do zmian. Nie chciała ich oceniać, ale też nie potrafiła wmówić sobie, że jej to nie obchodzi. Gdyby tylko więcej czarownic zdecydowało się mówić otwarcie, głośno… to by wtedy coś zmieniło. Ona sama zaś, toczyła wojnę, w której wygrywała małe starcia, ale samej wojnę już dawno przegrała. Kontrakt jaki przedstawił jej Mathieu w maju świadczył o tym wyraźnie.
Poprawiła wianek na głowie i wraz z lady Travers udała się na spacer wokół jeziora. Pewność w głowie blondynki sprawiła, że na ustach czarownicy pojawił się lekki uśmieszek, z czającą się pewnością siebie w kąciku.
-Potrzeba znacznie więcej.- Zgodziła się, a gorzka nuta cicho wybrzmiała w głosie. Odgoniła od siebie ponure myśli związane z tym jak uwierzyła w słowa, a czyny znów za nimi nie poszły. Wspomnienia zaś sprzed paru dni uderzyły ponownie, jak za mgłą, jak przedziwny sen, z którego budzisz się z rumieńcem na twarzy i z rozpalonym czołem. Niepewność wciąż się w niej tliła, obawa, że przekroczyła najważniejsze granice, że zaprzepaściła wszystko, że nie będzie już odwrotu. Lęk potrafił zacisnąć się na krtani wielkim supłem uniemożliwiającym złapanie oddechu. Dotknęła dłonią swojego wianka wracając myślami do tego co było tu i teraz. -Będą pamiątkami, że zdawanie się na ślepy los nie leży w naszej naturze. - Było czymś satysfakcjonującym trzymanie własnego losu w swoich dłoniach, choć było to złudzeniem. Nadal wiązały ich zasady, ale bywały aspekty, w których nic już jej nie trzymało ciasnym łańcuchem.
'cause I won't