Jezioro
Do niedawna organizowany w Weymouth festiwal lata, który łączył czarodziejów niezależnie od pochodzenia dobiegł końca wraz z chwilą rozpoczęcia wojny. Pogrążony w chaosie kraj nie miał ani chwili wytchnienia, a wspomnienia o święcie radości i spokoju było ledwie odległym snem. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Już nie Weymouth, a Waltham w Londynie — symbol odrodzenia, czystości, idei i porządku stał się stolicą nowego święta miłości. Po Bezksiężycowej Nocy w stolicy kraju nie sposób było natknąć się mugola, a wszyscy o wątpliwym pochodzeniu byli sukcesywnie wyłapywani i usuwani. Zgodnie z tradycją, wianki plotły panny szukające miłości. Puszczały kwietne korony na taflę ofiarowując je kawalerom. Dziś nawet niektóre z zamężnych czarownic tęsknie powracają do tej tradycji by przypieczętować swój związek. I choć wyzwaniem nie jest już wzburzone, zimne morze, a głębokie jezioro w sercu Londynu, to wciąż wyraz odwagi i poświęcenia kawalera, którego czarownica nie może odmówić. Dlatego, kiedy czarodziej ofiarowuje kwietny wianek wybrance swego serca, zgodnie z tradycją winna spędzić w nim całą noc, a dzielnemu czarodziejowi oddać choć jeden taniec.
Na jednym z brzegów jeziora w Waltham, przy drewnianym pomoście przycumowane małe, drewniane łódeczki, których pilnuje nastoletni chłopiec. Celtyckim śpiewem i tradycyjnym tańcem na pomoście ściąga uwagę przechadzających się w okolicach brzegu czarodziejów, zapraszając do skorzystania z atrakcji. Za sykla przytrzyma łódeczkę, tak by nie odpłynęła podczas wsiadania. W łódeczce zmieszczą się dwie osoby wraz z paroma drobiazgami.
Jeśli odmówisz chłopcu pieniędzy zostawi cię w spokoju, poszukując innych gości. Jeśli wykażesz się szczodrością, nie tylko pomoże w bezpiecznym zajęciu miejsc w nieco chybotliwej łódeczce, ale także opowie o przepływie przez jezioro i wartych uwagi miejscach — także tym, z którego rzekomo najładniej widać gwiazdy i połyskującą na niebie kometę. Nim odpłyniesz, chłopak poprosi cię o chwilę cierpliwości. W tym czasie pobiegnie na polanę po dwa kielichy z winem lub koktajlem, wedle twojego życzenia (należy w tym temacie rzucić kością i odnieść się do wyniku z polany) i wręczy je wam życząc miłego spędzenia czasu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie zwracała większej uwagi na to, w którą stronę biegnie. Mijała roześmiane dziewczęta, podchmielonych mężczyzn, odgarniała dłońmi świetliki i nisko wiszące liście, zwinnie przeskakiwała nad wystającymi kamieniami porośniętymi miękkim mchem, posyłała uśmiechy do tych, którzy uśmiechali się do niej, najwyraźniej mylnie uznając, że niesie ją energia i pozytywna atmosfera wieczoru. Kiedy się wreszcie zatrzymała, przed jej oczami rozpościerała się czarna tafla jeziora, skropiona odblaskami świec na drewnianych palikach przy łódkach. Musiała złapać oddech, rozetrzeć obolały łokieć prawej ręki, poprawić kosmyki złotych włosów, które nieposłusznie wysunęły się ze starannego warkocza. Ignorowała spojrzenia, ignorowała zachęty od tej garstki ludzi, którzy już tu byli. Większość uczestników festiwalu wciąż pozostawała na uczcie, a ona potrzebowała przerwy od nich wszystkich.
Znalazła sobie osamotnioną ławeczkę i na niej przysiadła. Wciąż była zaróżowiona i rozgrzana - kadzidłami, biegiem? - gdy sięgnęła machinalnie po kosze z kwiatami, by zacząć z nich wyplatać dziwne wzory, które bardziej niż wianek przypominały falujące węże, sidła i szpony. Dwa razy skaleczyła się na wystających ostrych częściach jakichś łodyg, ale bez namysłu wsuwała do ust palce, by wyssać krew i myślała dalej, dając dłoniom pracować.
Po prawdzie, nie była już pewna, co ją tak rozjuszyło. Czy było to nagłe pojawienie się Marii, jej kłamstwa, którymi próbowała wymigać się od oskarżeń o spóźnienie. Czy był to Drew i krew ściekająca z jego ust, czy może ktoś inny? Pamiętała wciąż, że popchnęła małą kuzynkę w kierunku Timotheego Lestrange - teraz wydawało jej się to śmieszne i nieodpowiedzialne. Z jakiegoś jednak powodu zostawiła ją samą. Tępy ból pod żebrami był zbyt świeży i nie mógł być spowodowany wyłącznie przez zmęczenie. Zanuciła do siebie jakąś celtycką pieśń zasłyszaną po drodze i próbowała sobie przypomnieć, ale wspomnienia wciąż przeplatały się we mgle wraz ze słodkim zapachem kadzidła, smakiem krwi i widokiem kwietnego bożka, złotego Lugh i najpiękniejszej Evandry.
W końcu poddała się i odrzuciła swoje głupie kwietne twory - nie nadawały się do niczego. Ściągnęła z głowy wianek podarowany uprzednio przez dziewczęta na rytuale i wstała, ściskając go w palcach. Kamień na jej piersi był gorący za szkłem, czarna suknia ciągnęła się po trawie, zbyt długa i zbyt skromna na ten wieczór. Miała ochotę ją z siebie zerwać. Zamiast tego cisnęła z całej siły kwietny wianek do czarnej wody, patrząc jak nasiąka ciemnością. Wiedziała, że nikt go nie wyłowi, że ludzi było tu zbyt mało, bo to nie był ten czas.
I dobrze.
Tradycji stało się zadość, nie będzie musiała przychodzić tutaj wtedy gdy inne dziewczęta, młodsze i niewinniejsze, i znosić spojrzenia, szepty. Była starsza, ale była cholernie piękna, dumna i cenna. Nie istniało nic, czego mogłaby zazdrościć.
Nawet jeśli nie pamiętała już czego i komu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
will you be satisfied?
Wieczorną porą chciał zaszyć się w jakimś pubie i tam spędzić wolny dzień. Większość czasu spędzał na morzu, statek kursował, a okazji do wypłynięcia nigdy nie brakowało. Tym razem jednak Szalona Selma cumowała w porcie; na czas święta wszyscy mieli wolne. Taki okres Kenneth spędzał na wylegiwaniu się lub prowadzeniu swoich interesów, bo te się kręciły całkiem nieźle, a wieczory spędzał w miłym towarzystwie. Ostatecznie uznał, że uda się na obchody święta, ciekawość kiełkowała w nim od jakiegoś czasu.
Stał w cieniu drzew kiedy ceremonia miała miejsce. Ludzie zebrani w kręgu, tańce, śpiewy i zabity reem. Nic czego by nie wiedział wcześniej. Zapach kadzidła musnął jego zmysły, wprawił w przyjemny nastrój, pozwolił na jeszcze większą swobodę, a tej mu przecież nie brakowało. Dostrzegł Mathieu w towarzystwie blondynki, żony czy kochanki? Nie interesował się zbytnio życiem uczuciowym brata więc jedynie ocenił, że kobieta u jego boku była ładna i eteryczna. Taka jak lord mógłby mieć za żonę. Ozdoba bez charakteru, posłuszna i grzeczna. Pierwszy zdecydowanie preferował kobiety, które doprowadziłyby szanowną szlachtę o zawał serca.
Zaczęli wnosić stoły na ucztę, a towarzystwo zaczynało się rozchodzić. Atmosfera uniesienia i frywolności była mocno odczuwalna w powietrzu. Uśmiechnął się pod nosem, na myśl, że tej nocy spłodzonych zostanie wiele bękartów. Odsunął się od drzewa przy jakim trwał i ruszył w dół wąskiej ścieżki, skierował się ku jeziorze szukając tam swojego szczęścia. Gdy już miał sięgnąć po papierosa usłyszał szelest liści i w półmroku pojawiła się kobieta w czerni. Wyglądała na wzburzoną i taką, która zamiast porwać w wir cielesnych uniesień, pochłonie we wściekłości za pomocą ostrych pazurów. Pozostając w swoim ukryciu przyglądał się jak zaplata wianek, ruchy miała sztywne, bardzo agresywne, brakowało im wdzięku i delikatności jaką powinna charakteryzować się płeć piękna. Interesujące.
-Myślałem, że wianki puszcza się na wodzie, a nie ciska nimi jak kamieniem. - Odezwał się w końcu odpalając papierosa. Czerwień płomienia zajaśniała w ciemnościach nim wyszedł w krąg światła. Uśmiechał się kącikiem ust, a w głosie pobrzmiewała nuta kpiny. Pochylił się sięgając po rzucony wcześniej na ziemię wianek, który plotła. -Posiadanie dwóch wianków to oszustwo. - Wskazał na ten, który bezceremonialnie wrzucony do wody, teraz się na niej smętnie unosił. Zaciągnął się papierosem, a następnie wypuścił smużkę dymu w górę.
Poddałem się własnym myślom, a Belvina prowadziła mnie wzdłuż straganów, roztańczonych młódek i młokosów częstujących się kremowym piwem. Sam dzierżąc w dłoni piersiówkę nie myślałem o innych trunkach, nawet wtedy gdy ich kwiatowy aromat rozchodził się wzdłuż prowizorycznych alejek. Śniadanie zacząłem od ognistej, do której wyjątkowo zostałem zmuszony przez nikogo innego jak Mulcibera. Stwierdził, że rozbudzi mnie o wiele bardziej niżeli kawa i właściwie to musiałem przyznać mu rację. Rzecz jasna nie chodziło mu tylko i wyłącznie o przyjemne spędzenie przedpołudnia w towarzystwie kumpla, a o rewelacje z przebiegu ostatniej nocy, o co zapytał niemal od razu. Prawdopodobnie był jeszcze na haju albo to ja nie zdążyłem wytrzeźwieć, bowiem mógłbym założyć się o to, że przez chwilę jego twarz ozdobił krętacki uśmiech.
Dotyk dłoni dziewczyny sprawił, że pokręciłem głową wyrwany z zamyślenia i rozejrzałem się po miejscu, w którym się znaleźliśmy. Bliskość wody obniżyła nieco temperaturę, a lekki wiatr przyjemnie otulił rozgrzane, od słońca i zapewne trunku, policzki. Skupiłem się na tłumie osób znajdujących się tuż przy brzegu i wygiąłem kpiąco wargi zdając sobie sprawę, że trafiliśmy w sam środek niczego innego, jak sławnych wianków. -Tyle pięknych panien dookoła- zacząłem nie kryjąc ironicznego uśmiechu. -Warto się zmoczyć- zaśmiałem się pod nosem, po czym gestem zgodziłem się na propozycję łódek. Obserwowanie wydarzeń z niewielkiego pokładu rzeczywiście mogło być o wiele ciekawsze, szczególnie w chwili, gdy do jednych kwiatów dobierze się kilka czarodziejów. Gotów byli tłuc się o niego w wodzie? Gdybym miał brać w tym udział poczekałbym po prostu na piachu i finalnie bezczelnie odebrał co do mnie należało nie mocząc nawet skrawka ubrania.
Zbliżywszy się do łódek zaczepił nas młodzian, który opowiedział historię jeziora oraz wartych chwili postoju miejscach. Skinąłem mu głową w ramach podziękowania i wręczyłem dwa sykle. Przytrzymawszy łódź pomogłem Belvinie wsiąść do środka, a następnie sam uczyniłem to samo. Chwyciłem wiosła chcąc już odbić od brzegu, kiedy chłopiec zasugerował, że może nam przynieść koktajle. Zgodziłem się. -Podobno nie są to zwykłe trunki- uniosłem brew zerkając na swą towarzyszkę. -Uważaj, żeby po nich nie wpaść do wody, bo jeszcze ciebie będzie trzeba łowić, a nie wianki- zaśmiałem się pod nosem.
k10 - koktajl
k100 - opętanie
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 19.04.23 18:26, w całości zmieniany 1 raz
'k10' : 8
'k100' : 44
Nie mogła liczyć na samotność nawet w głębi lasu; drzewa szeptały głosami kochanków, mgliste sylwetki dziewcząt rozpalały świece na odległym brzegu jeziora, a choć w odległości głosu nie miała żadnego człowieka, czuła na skórze ciężar niewidocznych spojrzeń. Kiedy wianek uderzył o czarną taflę z nieeleganckim pluśnięciem, mrowienie skóry zapowiedziało też coś więcej niż tylko echa tłumu. Nieznacznie przechyliła głowę w kierunku dźwięku kroków, jak kocica z ostrożnością nasłuchująca zagrożenia.
Naprzeciw wyszedł jej jednak tylko zwyczajny mężczyzna. Nieznajomy, nieco nazbyt przystojny i pociągający, by mogła uznać swój osąd za prawdopodobny. W tej chwili nie miało to jednak dla niej żadnego znaczenia. Była tu zupełnie sama, porzucona przez wszystkich, których uważała za przyjaciół. Została jej tylko Maria, tylko ta córka, która nie była jej prawdziwą córką, głupie dziewczę ze swoimi głupimi marzeniami.
Tutaj, dzisiaj, bez nich. Mogliby nie istnieć. Może tylko śniła, a może powietrze było tak przyjemnie ciepłe, zapach miły sercu. Co widzimy, co się zdaje, snem we śnie wciąż pozostaje. Skąd znała te słowa? Miała wrażenie, że sięgają znacznie dalej w jej osobistą historię niż byłaby skłonna przyznać. Aż do rodzinnego domu, do matki poetki, wzgardzonej i szczęśliwej.
Odrzuciła na ramię warkocz białych włosów i roześmiała się krótko na słowa, które w innych okolicznościach może by ją zirytowały. Co mu właściwie było do jej wianka? Przecież go nie wyłowi. Siła, z jaką nim rzuciła, zapewne rozerwała go na części.
Zamiast odpowiedzieć, zbliżyła się dwa długie kroki, w lekki, niemal mistyczny sposób. Sukienka tak ciasno oplatała jej gardło, czerń kontrastowała ze szmaragdowym odłamkiem w szklanym medaliku; przyciągał wzrok, choć przecież wcale do niej nie pasował. Jej oczy były błękitne.
Uśmiechnęła się sennie na cichy syk papierosa. Uniosła dłoń oczekująco, zawieszając ją w przestrzeni między ich twarzami. Gdyby nie trzymał jej w ryzach poetycki czar, powiedziałaby, żeby po prostu dał jej się zaciągnąć. A tak był tylko ślad dotyku na ramieniu i wyczekujące spojrzenie.
- Ten wianek jest paskudny, nie umiem ich pleść - powiedziała wprost, gdy podniósł z ziemi splecione kwiaty. Było w nich kilka ostrych łodyg, mógł się skaleczyć. - Ale skoro tak, niektórzy powiedzieliby, że sięganie po ten z wianków, który spadł na ziemię, jest pójściem na łatwiznę. - Uniosła brew. - Nie zasłużyłeś na taniec. Co za szczęście, bo nie umiem tańczyć. - Odwróciła się, by spojrzeć na taflę, na brzeg i porastające go trzciny. - Co więc chcesz w zamian, mężczyzno, który boi się wody? - Gdy spojrzała na niego znów, jej uśmiech był niemal złośliwy, ale po chwili znalazłby w nim więcej figlarnej zadziorności. Jej palce nadal spoczywały na jego ramieniu i nadal czekała na papierosa. Byli prawie równi wzrostem, mogła bez oporu spojrzeć mu wprost w oczy; była ciekawa, czy jej pewność siebie go onieśmieli.
[bylobrzydkobedzieladnie]
will you be satisfied?
Stał w miejscu trzymając w dłoni koszmarnie pleciony wianek, trochę kanciasty i zbyt cienki, ale jednak był i kobieta mogła oddać tradycji zadość, a jednak coś lub ktoś wybitnie wpłynął na jej samopoczucie. Bacznie się jej przyglądał, ale nie ze strachem ale zainteresowaniem, lekkim rozbawieniem czającym się w spojrzeniu i skrzywieniu ust.
Podeszła cicho, stawiając ostrożnie kroki, chcąc go skusić swoją obecności, wywołać zakłopotanie, sprawić, że będzie zmieszany. Gra wstępna już się zaczęła; sprawdzała na ile może sobie pozwolić, czy mężczyzna będzie zainteresowany znajomością, na tych parę godzin, które nic nie będą znaczyć w dalszym ich życiu.
Suknia zdawała się ją krępować, zaciskać w gorsecie obowiązku jakim było przybycie na miejsce uczty, a może się mylił? Istniała szansa, że przybyła na łowy i właśnie upatrzyła sobie Kennetha na swoją ofiarę.
Czekał, aż się zbliży. Była mu niemal równa wzrostem, uśmiechnął się krzywo widząc wymowny gest więc bez drążenia tematu podał jej papierosa. Patrzył jak się zaciąga.
-Nie ma sensu łowić czegoś, co już utonęło. - Odpowiedział niezrażony jej postawą. Ostre łodygi zahaczyły parę razy o palce. -Rzeczywiście jesteś w tym kiepska, czy może liczyłaś, że ktoś się skaleczy? - Stał niewzruszony, nie przełamując dystansu dotyku, co ona śmiało czyniła. Zaśmiał się w głos odrzucając do tyłu głowę. Szczerze rozbawiony jej słowami w połączeniu z postawą sprawiał, że nie mógł się opanować przez dłuższą chwilę. -Śmiałe założenie, że chcę tańczyć. - Była pewna siebie, tego nie mógł jej odmówić, a jednocześnie było w tym całym zachowaniu coś równie ciężkawego jak w wianku jaki nadal trzymał w dłoni. Pasował do jego właścicielki. Kenneth przez chwilę błądził ciemnym spojrzeniem po kobiecej twarzy, wodził tęczówkami wśród jasnych włosów upewniając się, że ta wie doskonale jakie sygnały wysyła. Te bowiem były aż nadto oczywiste, a marynarza nie interesowały powody drugiej osoby, póki ta nie tworzyła wielu scenariuszy w swojej głowie.
Ramieniem powoli objął kobietę w tali, tym samym zmniejszając jeszcze bardziej dystans jaki ich dzielił.
-Pytanie brzmi. - Nachylił się w jej stronę muskając policzek gorącym oddechem. -Jak bardzo boisz się przypływów.
Ciepło bijące przez materiał sukienki, było bardzo kuszące, a on nie odmawiał zaproszeniom. To zas, było bardzo jasne i wyraźne. Na ile jednak była to postawa prawdziwa, a na ile udawana by dodać sobie samej animuszu, tego jeszcze nie wiedział.
Stojąc blisko jeziora, błądziła wzrokiem między osobami, między parami zapatrzonymi w siebie i na każdy kolejny ruch. Bawiło ją to w sposób w który najpewniej wcale nie powinno, który może był jedynie wydźwiękiem brzydkiej prawdy, jaką spychała poza świadomość, aby nigdy nie uwierała. A tą prawdą był fakt, że tylko raz wpatrywała się w mężczyznę tak, jak te wszystkie panny tutaj. Jeden jedyny raz pozwoliła sobie na takie oddane spojrzenie i ślepą wiarę, którą odtrąciła niedługo później, wiedząc, jak smutny koniec czekał tamtą historię. Nie dla niej były takie uniesienia. Odtrąciła tę szansę kilka ładnych lat temu, ale nie żałowała.
Odwróciła głowę w kierunku Macnaira i przewróciła oczami, wymuszając uśmiech. Znała ten ironiczny ton, przywykła do niego już dawno temu i wiedziała, że nie warto było się tym przejmować. Zanim ruszyli ku pomostowi i łódką, zbliżyła się do niego powoli. Oparła dłonie na męskim torsie i uniosła kąciki ust w szerszym uśmiechu już nie tak sztucznym. Pewnie niewiele się teraz różnili od pozostałych par, przynajmniej dla postronnego obserwatora.
- Jakiś ty odważny.- szepnęła nadal tym słodkim tonem, przesuwając dłonią po jego klatce piersiowej i w dół. Powoli i leniwie, jakby w głowie już miała jakiś misterny plan, lecz takiego wcale nie było. Zatrzymała się dopiero przy pasku jego spodni, za który zahaczyła palce.- Wiesz, jakby to się skończyło? - zrobiła krótką pauzę, aby skupić jego uwagę na słowach.- Miałbyś przed sobą przynajmniej dwie wściekłe osoby.- raz jeszcze umilkła na moment, jakby zastanawiała się nad czymś, ale wiedziała dobrze, co chce powiedzieć dalej.- ...a mówią, że nawet największy wróg to nic w porównaniu do wściekłej i przepełnionej żalem kobiety.- dodała, nie dając rady już powstrzymać cichego prychnięcia. Wspięła się lekko na palce, by złożyć krótki pocałunek na jego policzku. Finalnie jednak tego nie zrobiła, cofając się o krok.- Czasami prosisz się, żeby cię utopić na przykład w takim jeziorze.- rzuciła już lekkim tonem, nawet jeśli dla kogoś z boku brzmiałoby to, jak groźba.
Słuchała z zainteresowaniem młodego chłopaka, który z zaangażowaniem opowiadał o rzeczach wartych zobaczenia. Zerknęła krótko na Drew, kiedy ten wręczył młodzikowi parę monet. Z pomocą zajęła miejsce w łódce, prostując swobodnie długie nogi na wolnej przestrzeni, gdy miejsce zajął również partner. Obejrzała się na chłopca, gdy zaproponował, że przyniesie alkohol i wcale nie zdziwiła ją zgoda Drew.- W takim razie, może uniknę ryzyka utopienia się i zmuszania cię byś porzucił swą rolę czarnego charakteru na rzecz bycia moim bohaterem.- odparła z lekkim rozbawieniem, by zanim młodzik pobiegł, poprosić jednak o wino. Kiedy tu szli, parę razy minęły ich młode dziewczyny z tacami na których stały kielichy z winem. Nie znała się na gatunkach win, nie potrafiła ocenić, które z tego powodu jest lepsze, a które gorsze, ale była gotowa spróbować, co serwowano na festiwalu.
W nocy
Bez nikogo
'k10' : 8
Po kilku minutach wrócił na miejsce niosąc ze sobą dwie głębokie czarki z gliny. Drew podał kielich z drinkiem, w którym główny prym wiódł imbir i tonik, a wewnątrz znajdowała się ćwiartka pomarańczy, zaś dla Belviny kielich z białym winem, przyozdobiony czernią, z podobizną boga śmierci — Arawnem. Uśmiechnął się uprzejmie i ruchem dłoni zaprosił pare do łódki, wchodząc do wody po uda i przytrzymując ją z boku tak, by się nie kolebała.
— Ja przytrzymam, proszę, proszę — zaprosił Belvinę melodyjnym głosem, nie ośmielając się podać jej dłoni. Obie mocno miał zakleszczone na brzegu łódeczki, utrzymując ją w jednym miejscu.
Czuła się bardziej łowcą niż zdobyczą, niemal odkąd sięgała pamięcią. Była to zaledwie jedna z przyczyn, przez które relacje z mężczyznami sprawiały jej trudność. Kolejnymi był zapewne jej przytłaczający charakter i cięta niezależność. Nie zastanawiała się nad tym, nigdy nie szukała bliskości, a pierwszym mężczyzną, który kiedykolwiek przykuł jej uwagę na dłużej był Drew. Niespełniona miłość, toksyczna troska, która koniec końców prowokowała więcej agresji niż ciepła. Nie umiała kochać prawdziwie, kochać czule. Częściej gryzła niż przytulała, nie lubiła zmieniać własnej rutyny pod jednego tylko człowieka... dziś jednak przemawiała przez nią żądza, równie nieokiełznana i obca jak dnia, gdy sama naraziła się na działanie wonnych ziół w miernej próbie wzbudzenia w Macnairze pożądania, które czuł dawniej. Nie pasowali do siebie, ona nie pasowała do nikogo. I może w tej świadomości odnalazła swoją wolność, odwagę do tego, by znów stać się bezwstydna.
- Boisz się dotknąć dna? - spytała ciężkim szeptem, z wyzywającą kokieterią, gdy ich palce zetknęły się, przekazując z rąk do rąk cienkiego papierosa. Choć miała w domu zapas kiepskiego tytoniu, dawno już nie miała okazji zaciągnąć się dymem, duchotą, która uspokajała, a nie pobudzała. - Ja go dotknęłam i wróciłam do żywych. Nie jesteś chyba mniej odważny niż pierwsza lepsza blondynka? - Jej uśmiech był kpiący, ale zęby perfekcyjne i białe, czuła się pewna siebie, kiedy zwracając mu papierosa włożyła mu go wprost w usta, zatrzymując na chwilę kciuk na dolnej wardze. Nie wiedziała nawet jak mężczyzna ma na imię, ale jakie to miało znaczenie? Na oko był młody, przystojny, niski, ale płomienny. Chciała prześledzić paznokciami ostry zarys jego szczęki i po kilku sekundach wahania zrobiła to; szorstki zarost przypominał jej Drew.
Miał gęstsze włosy, zły kolor oczu. Ale gdyby je zamknął....
- Nie bój się skaleczyć. Pocałuję cię i przestanie boleć - Zaśmiała się tak, jakby z niego kpiła, ale po prawdzie zapewne byłaby do tego zdolna.
Wzruszyła ramieniem, gdy zasugerował, że nie chce tańczyć. Sama wolałaby tego uniknąć. Powoli sięgnęła dłonią do misternego warkocza i zaczęła go rozplątywać, aż włosy - zbyt długie jak na jej gust - rozsypały się na jej plecach bladozłotą kaskadą. Kiedy objął ją w talii, pozwoliła mu. Jej uśmiech stał się ostrzejszy, mogła szeptać jeszcze ciszej, prawie mrukliwie, gdy byli tak blisko, że czuła na ustach ciepły powiew oddechu. Oparła dłonie na jego piersi, powiodła nimi odważnie, wsunęła jedną chłodną dłoń pod kołnierz, drugą zatrzymała na jego karku, wplątując paznokcie we włosy.
- Śmiałe założenie, że boję się czegokolwiek - mruknęła z lekko uniesioną brwią. Pokonała jeszcze te parę nic nieznaczących cali i musnęła wargami jego usta, nie całując go, jeszcze nie, ale kusząc w sposób niemal okrutny. Dłoń w jego włosach zacisnęła się, nie dość mocno, by sprawić ból, ale wyraźnie. Spoglądała w ciemne oczy. Cienie mogły odebrać im zieleń, przekonywała się w duszy, że mogły. Jej własne tęczówki połyskiwały w półmroku, bezwiednie zwilżyła usta, prawie czując jego smak. - Dotknij mnie i powiedz jak bardzo mnie nienawidzisz - szepnęła, gdy nie został już między nimi cal powietrza.
Uparcie nie zamykała oczu, bo wiedziała, że gdy to zrobi, zatraci się zupełnie. We własnej fantazji, która tylko w najgłębszych odmętach jej szaleństwa zdawała się prawdopodobna.
Papieros w jej palcach wypalił się na popiół.
will you be satisfied?
Upiłem jeszcze kilka łyków trunku nim doszliśmy do chłopca. Przekazując mu momenty byłem przekonany o ich autentyczności, bowiem otrzymałem je w ramach reszty od innego sprzedawcy. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że dałem się zrobić w konia i przy okazji oszukać też grzecznego dzieciaka, który przecież pobiegł nam po dodatkowy alkohol. Niczego nieświadomy przyjąłem od niego drinka i obróciłem go nieznacznie w dłoni, aby móc wydobyć zapach. Poczułem imbir oraz pomarańczę, ale nie byłem w stanie rozpoznać alkoholowego składnika, dlatego bez zastanowienia zamoczyłem w nim wargi. Smakował wybornie. -Ktoś ma do tego rękę, skąd je przyniosłeś?- skierowałem pytanie do chłopca, po czym skupiłem wzrok na kobiecie i trzymanym przez nią kielichu. Rozpoznałem znajdujący się na nim wizerunek, ale nie skomentowałem tego w żaden sposób.
Po chwili odstawiłem naczynie na drewniany pomost i wszedłem do łódki. Skinąłem dzieciakowi głową w ramach podziękowania, a następnie wyciągnąłem dłoń w kierunku Belviny, aby ułatwić jej dostanie się do środka.
Morze było niebezpieczne, żywioł, który uczył pokory i hartował charaktery. Niesieni na falach marynarze nie jeden raz zaglądali śmierci w oczy, by po burzy żegnać kamratów. Morze kazało sobie płacić słony trybut za to, że mogli czuć się panami na krańcu świata, wolni i dzicy, kiedy przetrwanie nie zależało jedynie od umiejętności magicznych, ale też wiedzy i świadomości z czym przyszło im się mierzyć.
Wiele kobiet aspirowało do stania się morzem, chciały być postrzegane właśnie w ten sposób - jako niebezpieczne i dzikie, do ujarzmienia. Niestety, w większości były to maski, złudzenie. Oszukiwały same siebie, żyły wizjami jakie stworzyły w swojej głowie sądząc, że tym skuszą.
Blondynka zdawała się nie mieć rzeczonej maski, ale wydawała się Pierwszemu w swojej postawie sztuczną, szukając poklasku tam gdzie ten był zbędny.
-Zdążyłem już schować wiele w kuferku Daviego Jones’a. - Odparł szczerze rozbawiony postawą kobiety. Chciała być łowcą, ostra i niebezpieczna jak morska fala, a jedynie zdawała się tego imitacją. Jednak czekał, obserwował co dalej zrobi. Papieros wrócił do jego usta, a smukły palec wodził po szczęce. Patrzyła na niego, ale jej oczy mówiły, że widzi kogoś innego. Co za rozczarowanie. Uśmiechnął się krzywo, po czym odrzucił koślawy wianek na bok. Oplotła go swoimi dłońmi, zbliżyła ciało do ciała, wpiła dłoń we włosy, otwarcie zapraszała do tańca. Kusiła czerwieni warg, zapachem, długą, jasną szyją oraz spojrzeniem, które roziskrzone utkwiła w jego twarzy. Roztapiała się w dłoniach niczym woskowa świeca pod wpływem ciepła. Miękkość ust musnęła delikatnie, niczym lekki, letni wiatr wśród koron drzew. Zabawa w oddali trwała w najlepsze, jezioro kołysało przyjemnie. Gotów był wziąć je we władanie, ale padły słowa..
Czar prysł…
Zaciągnął się mocniej papierosem, po czym sięgnął po kolejnego, odpalił go i podał blondynce.
-Zdaje się, że tego potrzebujesz. - Skomentował, po czym zrobił krok w tył, aby zająć miejsce na ławce. Uwolnił się z kobiecych ramion. Rozdzielił ich cicała okrutną przepaścią dystansu. Wyciągając długie nogi przed siebie skrzyżował je w kostkach. Ciemne oczy śledziły kobieca sylwetkę blondynki. Pragnął zdobyczy, ale takiej która nie szuka ucieczki w jego ramionach. Cóż to za rejs kiedy nie dawał żadnej przyjemności. Wypuścił kłąb dymu w powietrze, ten uniósł się delikatnie rozpływając się po chwili.
Zatracała się w tej chwili, w tym przypadkowym spotkaniu, którego nie oczekiwała, skrycie może nawet i nie chciała - ale przynosiło ukojenie tu i teraz, pozwalało zapomnieć o życiu toczącym się poza festiwalem, rzeczywistości, w której pozostawała niemal zupełnie sama przeciwko wszystkim. Nie miało znaczenia, że nie zna tego mężczyzny - nie czuła lęku, że jest mugolem, zdrajcą, zapijaczonym degeneratem. Brudnokrwiste ścierwo nie trafiało już do Londynu, a z pewnością nie na uroczystości, obcy pachniał też zbyt rozkosznie, zbyt wyraźne miał mięśnie i zbyt miękkie włosy, by mogła pozwolić wątpliwościom zepchnąć się z obranej drogi. Ta droga miała dla niej tylko jeden finał i nie wyobrażała sobie, by mogła go nie osiągnąć. Minęło wiele czasu odkąd miała mężczyznę, całe miesiące, ale nie obawiała się tego, tak jak nie obawiała się niebezpieczeństwa i bólu. A te rzeczy dla niej zawsze były dla siebie niemal tożsame.
- Zdążyłeś?... - Nie miała żadnego pojęcia o tym, o czym mężczyzna mówi, w cieple i przyjemności wieczoru jego słowa zdawały się abstrakcyjne, niemal jak ze snu. Pokręciła głową z pokątnym uśmiechem, bo koniec końców nie miało to żadnego znaczenia. Nie musiała go rozumieć ani nawet z nim rozmawiać, bo gdy tylko splątała palce na jego karku, posmakowała gorącego oddechu w chmurze tytoniowego dymu, łatwo było jej zamknąć oczy i zapomnieć.
Ale wtedy się odsunął. I zrozumiała, że choć powietrze jest parne, wewnątrz wciąż czuje chłód. Była otumaniona, nie w pełni władająca nad odruchami - musiał zobaczyć złość w jej szybko zwężających się źrenicach, mimowolny ruch dłońmi, jakby chciała złapać go za kołnierz i przyciągnąć do siebie siłą. Powstrzymała się wyłącznie dlatego, że wetknął jej papierosa w palce, skupiła się na utrzymaniu cienkiej bibułki i przyłożeniu jej do drżących ust.
Obserwowała go w ciszy, gdy usiadł na ławce i wyzywająco na nią spojrzał. Chciała go wykorzystać, dlaczego więc sama czuła się wykorzystana? Po raz kolejny tego wieczoru mimowolnie sięgnęła dłonią do zielonego odłamka kamienia na szyi, by dodać sobie sił. Zanim zajęła miejsce obok niego na wąskim drewnie, jej długie, złote włosy rozwiał wiatr znad jeziora. Nie zauważyła tego, ale idąc podeptała własny wianek.
Przez chwilę palili w ciszy, a ona nie patrzyła na niego, tylko na wodę. Gdy papieros w połowie już zmienił się w popiół, poluzowała gwałtownym ruchem sznurki własnej sukienki, żeby móc się zgarbić.
- Co ci się we mnie do cholery nie podoba? - spytała wreszcie, nie dodając znowu, choć słowo to rezonowało w niej całej, aż nabrała ochoty go uderzyć, dźgnąć, wbić mu paznokcie w oczy aż spłynęłyby krwią. - Sumienie cię tknęło? Żona czeka w domu? - spytała wcale nieironicznie. W jej wieku każdy już miał jakieś zobowiązania, a nie potrafiła ocenić wieku towarzysza w mglistym półmroku. - Na mnie nikt nie czeka. Myślałam... - urwała i zacisnęła zęby. To nie miało znaczenia co myślała.
Papieros dopalał się w jej palcach; wrzuciła go do wody, obserwując jak z syknięciem znika ostatnia iskra.
will you be satisfied?
Nie zdziwiłbym się, gdyby zaraz się na niego rzuciła wściekła lub starała się zdominowac, nakłonic do ponownej bliskości złakniona ludzkiego ciepła, szaleńczej przygody w trzasku pękających szwów materiału.
Trwał spokojnie i czekał, niczym szalupa pa przypływ, a gdy usiadła obok nawet nie drgnął. Wypalał powoli papierosa wsłuchując się w przyspieszony, kobiecy oddech. Fala dopiero nadciągała i miała rozbić się na jego głowie wraz z ostrymi słowami. Skrzywił się nieznacznie.
-Może chcesz szybkiego numerku przy drzewie, ale nie tego potrzebujesz - Zauważył, że spokojem. Była atrakcyjna, nawet w swojej złości i bezczelności pociągała, ale wolał, aby partnerka do tańca nie chciała go zdominować i udowodnić, że liczą się tylko jej kroki. Zaśmiał się. -Ani żona, ani sumienie. - Dopalił swoje papierosa i resztę zgasił o kant ławki. Założył ramiona za głowę. A gdy urwała przeniósł wzrok z wody na profil blondynki. -Myślałaś, że przelecenie gościa na trawie poprawi ci humor? - Zapytał bez kpiny w głosie, a potem wyciągnął rękę ku niej, by zgarnąć jasne kosmyki włosów na plecy tym samym odsłaniając kobiecą szyję. -Kto cię tak wkurwił? - Zagadnął nierażony jej tonem, widział jak się zgarbiła, jak próbowała rozsznurować wiązanie. Sam pociągnął za sznurki nie pytając o zgodę, niech złapie więcej powietrza, bo padnie mu zaraz z powodu braku oddechu w tej zbroi jaką na siebie nałożyła.
Nadal byli sami, najwidoczniej inni goście nadal zajęcie wydarzeniami na polanie nie mieli zamiaru schodzić do jeziora. Dla niego nawet lepiej, ponieważ wtedy od razu by się ulotnił, moe i z blondynką u boku, ale jak na razie nie nadawała się do wędrówki między drzewami.