Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Skalne wybrzeże
AutorWiadomość
Skalne Wybrzeże
Położone przy Cliodnie wybrzeże jest wręcz odludne, turyści częściej odwiedzają wygodną, piaszczystą plażę niż te brzegi morskie, które mniej nadają się na rodzinny odpoczynek. Stromy brzeg porasta zielona, rzadka trawa, gęsto przerzedzona ostrymi kamieniami. Spienione fale morskiej wody mocno uderzają o wysoki brzeg, roztaczając wilgoć. Zejście do wody w tym miejscu byłoby niebezpieczne, dno jest głębokie, a brzeg zbyt stromy - jedynie tylko najwprawniejsze oko dostrzeże zejście w dół, gdzie odbywają się wodne wyścigi. W okolicy panuje cisza przecinana jedynie szumem wody i krzykiem mew.
Możliwość gry w wodne wyścigi
/ z latarni
Bluszcz nie dawał za wygraną oplatając ją z każdej możliwej strony. Nie miała zamiaru się poddawać, a jedyne czego potrzebowała to dosięgnięcie różdżki. Wtedy też usłyszała głos Morgo zapewniający, że po nią wróci. Nie wątpiła w to wcale. Chciała mu pomóc. Tam na górze. Ale zanim wyswobodziła się z uścisku roślin minęło trochę czasu. Nie słyszała słów ani krzyków i nie wiedziała czy jest to dobry czy zły znak. Dosięgając różdżki rzuciła ognistą kulą paląc przy tym otaczający ją bluszcz. To było najszybsze rozwiązanie, a ją ciągle chroniło zaklęcie rzucone przez Yaxleya. Wyswobodzona z pnączy rzuciła się w stronę schodów. Wbiegła do pomieszczenia, ale zatrzymała się z równie wielkim impetem z jakim ruszyła. Zobaczyła jak czarnoksiężnik topi się we własnej krwi, jak jego ciało wiotczeje by zaraz spaść z najwyższej części latarni prosto w szalejące morze. Nigdy nie widziała umierającego człowieka. Nigdy nie widziała życia gasnącego w oczach, ostatniego oddechu, strachu przed końcem. Nigdy też nie wyobrażała sobie takiej chwili. Śmierć jest czymś naturalnym. Każdy w końcu kończy w ten sam sposób. Nie była naiwna. Nie wierzyła w zadowolenie z życia i uśmiech na ustach. Jednak nigdy w życiu nie spodziewała się zobaczyć czegoś równie okropnego, równie przerażającego, równie paraliżującego. Stała wpatrzona w miejsce, w którym jeszcze przed sekundą stał człowiek. Przerażona nie była w stanie nawet krzyknąć choć to właśnie krzyk uwiązł jej w gardle. Kiedy dotknął jej ręki nie zareagowała. Dopiero teleportacja otrzeźwiła ją na tyle by się poruszyć. Grunt pod nogami był jej ratunkiem. Kobieta cofnęła się o trzy kroki przerażona. Nie istniało żadne logiczne wyjaśnienie tego co się tam stało. Ona rozumiała jego chęć zemsty. Rozumiała też, że emocje są najgorszym wrogiem w takich sytuacjach, ale to nie zemsta, ani nie emocje. To chęć satysfakcji. Patrzyła na człowieka przed sobą tak jakby zobaczyła go po raz pierwszy. Na człowieka, któremu ufała, któremu zawierzyłaby własne życie. Teraz w jej oczach był mordercą. Kimś kto bez skrupułów wydał wyrok przechodząc do jego wykonania. Cofała się czując, że zbliża się do końca skalnej powierzchni. Odwróciła się tylko by sprawdzić jak wysoko się znajdują. - Nie… - zaczęła, ale strach zabrał jej głos. Patrząc na wodę pod nimi przypomniała sobie martwą twarz czarnoksiężnika. Przymknęła oczy i znowu spojrzała na Yaxleya. Kim był? Tak naprawdę. Czy przez cały czas był tylko mordercą? Czy czuła się tak bezpiecznie, tak naturalnie właśnie przy mordercy? - Proszę… - o co prosiła? Żeby nie zrobił jej krzywdy? Żeby się nie zbliżał? Czuła jak serce bije jej jak oszalałe. Tak jak jeszcze chwile wcześniej, kiedy ratowała osobę na której jej zależało z rąk czarnoksiężnika. Różnica była jednak znacząca. Wtedy bała się o niego, a teraz bała się właśnie jego.
Bluszcz nie dawał za wygraną oplatając ją z każdej możliwej strony. Nie miała zamiaru się poddawać, a jedyne czego potrzebowała to dosięgnięcie różdżki. Wtedy też usłyszała głos Morgo zapewniający, że po nią wróci. Nie wątpiła w to wcale. Chciała mu pomóc. Tam na górze. Ale zanim wyswobodziła się z uścisku roślin minęło trochę czasu. Nie słyszała słów ani krzyków i nie wiedziała czy jest to dobry czy zły znak. Dosięgając różdżki rzuciła ognistą kulą paląc przy tym otaczający ją bluszcz. To było najszybsze rozwiązanie, a ją ciągle chroniło zaklęcie rzucone przez Yaxleya. Wyswobodzona z pnączy rzuciła się w stronę schodów. Wbiegła do pomieszczenia, ale zatrzymała się z równie wielkim impetem z jakim ruszyła. Zobaczyła jak czarnoksiężnik topi się we własnej krwi, jak jego ciało wiotczeje by zaraz spaść z najwyższej części latarni prosto w szalejące morze. Nigdy nie widziała umierającego człowieka. Nigdy nie widziała życia gasnącego w oczach, ostatniego oddechu, strachu przed końcem. Nigdy też nie wyobrażała sobie takiej chwili. Śmierć jest czymś naturalnym. Każdy w końcu kończy w ten sam sposób. Nie była naiwna. Nie wierzyła w zadowolenie z życia i uśmiech na ustach. Jednak nigdy w życiu nie spodziewała się zobaczyć czegoś równie okropnego, równie przerażającego, równie paraliżującego. Stała wpatrzona w miejsce, w którym jeszcze przed sekundą stał człowiek. Przerażona nie była w stanie nawet krzyknąć choć to właśnie krzyk uwiązł jej w gardle. Kiedy dotknął jej ręki nie zareagowała. Dopiero teleportacja otrzeźwiła ją na tyle by się poruszyć. Grunt pod nogami był jej ratunkiem. Kobieta cofnęła się o trzy kroki przerażona. Nie istniało żadne logiczne wyjaśnienie tego co się tam stało. Ona rozumiała jego chęć zemsty. Rozumiała też, że emocje są najgorszym wrogiem w takich sytuacjach, ale to nie zemsta, ani nie emocje. To chęć satysfakcji. Patrzyła na człowieka przed sobą tak jakby zobaczyła go po raz pierwszy. Na człowieka, któremu ufała, któremu zawierzyłaby własne życie. Teraz w jej oczach był mordercą. Kimś kto bez skrupułów wydał wyrok przechodząc do jego wykonania. Cofała się czując, że zbliża się do końca skalnej powierzchni. Odwróciła się tylko by sprawdzić jak wysoko się znajdują. - Nie… - zaczęła, ale strach zabrał jej głos. Patrząc na wodę pod nimi przypomniała sobie martwą twarz czarnoksiężnika. Przymknęła oczy i znowu spojrzała na Yaxleya. Kim był? Tak naprawdę. Czy przez cały czas był tylko mordercą? Czy czuła się tak bezpiecznie, tak naturalnie właśnie przy mordercy? - Proszę… - o co prosiła? Żeby nie zrobił jej krzywdy? Żeby się nie zbliżał? Czuła jak serce bije jej jak oszalałe. Tak jak jeszcze chwile wcześniej, kiedy ratowała osobę na której jej zależało z rąk czarnoksiężnika. Różnica była jednak znacząca. Wtedy bała się o niego, a teraz bała się właśnie jego.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Morgoth nie wiedział, dlaczego pomyślał o tym miejscu. Może dlatego że wydawało mu się bezpieczne. Tak jak jednego popołudnia, które spędził tu z ojcem. Po prostu kojarzyło mu się z osobą, którą kochał możliwe najbardziej na świecie. Chciał być taki jak on. Chciał być jego odzwierciedleniem. Dumą, synem, na którym zawsze zawieszał swój uważny wzrok i dawał do zrozumienia, że pokładał w nim nadzieje. Jego spadkobiercą i prawą ręką. Mimo że po siódmym roku życia Leon zajął się jego wychowaniem, wspólnych chwil mieli naprawdę bardzo mało. Skalne Wybrzeże było po prostu czyś więcej niż wspomnieniem. Było częścią Morgotha.
A teraz? Teraz wszystko się zmieniło. Lub właśnie wcale. Dalej morze szumiało monotonnie rozbijając się o brzeg. Ten sam piasek i te same skały. Powyginane sosny, które najwidoczniej chciały wbić się w powietrze nad klifem, jednak korzenie ciągnęły je mocno w ziemię. Dalej było to to samo miejsce, które było dzikością. Przepełnione spokojem i ojcowską miłością.
– To… - zaczął, robiąc krok w jej stronę, ale zaraz syknął. Dotknął instynktownie lewego boku i poczuł jak robi mu się czarno przed oczami. Drewno znowu pojawiło się w jego dłoni i po chwili ciemność została lekko rozjarzona przez czerwień ognia. Zacisnął zęby podczas wypalania rany. do jego nosa doszedł swąd palonego mięsa, jednak nie trwał on długo. Już po wszystkim.
Gdy się cofnęła, nie myślał o tym, że uciekała przed nim. Wiedział, że się bała, ale nie pomyślał, że chodziło o coś innego. Nie o sam fakt śmierci. Zmarszczył brwi, czując uciekając z jego boku krew, jednak jego uwagę odwróciła Lucinda. Spojrzał na nią i w mroku zobaczył jak cofała się w stronę urwiska.
- Co ty robisz... - rzucił ze strachem w oczach i chciał postąpić krok w jej stronę, ale zawahał się. - Lynn, zaczekaj – powiedział cicho, chowając różdżkę. Widział strach w jej oczach. Była przerażona. Zupełnie zapomniała o tym, co wydarzyło się wewnątrz latarni. Co wywalczyli właśnie w tym budynku. Co osiągnęli. On też o tym zapomniał. Liczyła się tylko ta chwila. Nic więcej. A był to okropny moment. Morgoth zobaczył najgorszą część tej nocy. Stała dokładnie przed nim. To jego się teraz bała. Bała się tego, co zamierzał z nią zrobić. Co zrobił. Myślała nad tym w innych kategoriach od niego. Będąc na górze, nie myślał o konsekwencjach, które przyjdą w chwili w której pojawiła się Lynn. Sądził, że kobieta dalej będzie na dole walczyć o przetrwanie i wróci do niej. Że nie zobaczy tego, co się wydarzyło. Teraz nie wiedział co było gorsze. Świadomość, że dowiedziała się jaki jest czy to że właśnie błagała go, by jej nie krzywdził. Coś ścisnęło mu żołądek, a Morgoth przełknął z trudem ślinę, czując zacieśniającą się pięść na gardle. Nie mógł się odezwać. Nie mógł się poruszyć. Patrzył na bladą twarz Selwyn, która nie patrzyła tak jeszcze na nikogo. Nawet czarnoksiężnik dostał zupełnie inną Lynn niż ta, którą była teraz. Tak jak wcześniej czuł jej bliskość tak zdawał sobie sprawę, że ją tracił. Im mocniej chciał, by była przy nim, tym uciekała coraz dalej. Mimo że stała niecałe trzy metry od niego, była daleko stąd. Nie mógł spytać, poprosić, by podeszła. Co mógł powiedzieć?
Gdy zrobiła kolejny krok, wyciągnął w jej stronę rękę, ale zaraz cofnął się o dwa kroki, gdy wyciągnęła różdżkę. Przymknął oczy, patrząc na to co się z nimi działo. Nie zamierzał podchodzić. Nie gdy tego nie chciała.
- Nigdy bym cię nie skrzywdził, Lynn – powiedział ochrypłym głosem. – Nigdy bym… - urwał, gdy coś podjechało mu prosto pod krtań i odebrało mowę. Nie mógł nic powiedzieć. Po prostu nie był w stanie.
A teraz? Teraz wszystko się zmieniło. Lub właśnie wcale. Dalej morze szumiało monotonnie rozbijając się o brzeg. Ten sam piasek i te same skały. Powyginane sosny, które najwidoczniej chciały wbić się w powietrze nad klifem, jednak korzenie ciągnęły je mocno w ziemię. Dalej było to to samo miejsce, które było dzikością. Przepełnione spokojem i ojcowską miłością.
– To… - zaczął, robiąc krok w jej stronę, ale zaraz syknął. Dotknął instynktownie lewego boku i poczuł jak robi mu się czarno przed oczami. Drewno znowu pojawiło się w jego dłoni i po chwili ciemność została lekko rozjarzona przez czerwień ognia. Zacisnął zęby podczas wypalania rany. do jego nosa doszedł swąd palonego mięsa, jednak nie trwał on długo. Już po wszystkim.
Gdy się cofnęła, nie myślał o tym, że uciekała przed nim. Wiedział, że się bała, ale nie pomyślał, że chodziło o coś innego. Nie o sam fakt śmierci. Zmarszczył brwi, czując uciekając z jego boku krew, jednak jego uwagę odwróciła Lucinda. Spojrzał na nią i w mroku zobaczył jak cofała się w stronę urwiska.
- Co ty robisz... - rzucił ze strachem w oczach i chciał postąpić krok w jej stronę, ale zawahał się. - Lynn, zaczekaj – powiedział cicho, chowając różdżkę. Widział strach w jej oczach. Była przerażona. Zupełnie zapomniała o tym, co wydarzyło się wewnątrz latarni. Co wywalczyli właśnie w tym budynku. Co osiągnęli. On też o tym zapomniał. Liczyła się tylko ta chwila. Nic więcej. A był to okropny moment. Morgoth zobaczył najgorszą część tej nocy. Stała dokładnie przed nim. To jego się teraz bała. Bała się tego, co zamierzał z nią zrobić. Co zrobił. Myślała nad tym w innych kategoriach od niego. Będąc na górze, nie myślał o konsekwencjach, które przyjdą w chwili w której pojawiła się Lynn. Sądził, że kobieta dalej będzie na dole walczyć o przetrwanie i wróci do niej. Że nie zobaczy tego, co się wydarzyło. Teraz nie wiedział co było gorsze. Świadomość, że dowiedziała się jaki jest czy to że właśnie błagała go, by jej nie krzywdził. Coś ścisnęło mu żołądek, a Morgoth przełknął z trudem ślinę, czując zacieśniającą się pięść na gardle. Nie mógł się odezwać. Nie mógł się poruszyć. Patrzył na bladą twarz Selwyn, która nie patrzyła tak jeszcze na nikogo. Nawet czarnoksiężnik dostał zupełnie inną Lynn niż ta, którą była teraz. Tak jak wcześniej czuł jej bliskość tak zdawał sobie sprawę, że ją tracił. Im mocniej chciał, by była przy nim, tym uciekała coraz dalej. Mimo że stała niecałe trzy metry od niego, była daleko stąd. Nie mógł spytać, poprosić, by podeszła. Co mógł powiedzieć?
Gdy zrobiła kolejny krok, wyciągnął w jej stronę rękę, ale zaraz cofnął się o dwa kroki, gdy wyciągnęła różdżkę. Przymknął oczy, patrząc na to co się z nimi działo. Nie zamierzał podchodzić. Nie gdy tego nie chciała.
- Nigdy bym cię nie skrzywdził, Lynn – powiedział ochrypłym głosem. – Nigdy bym… - urwał, gdy coś podjechało mu prosto pod krtań i odebrało mowę. Nie mógł nic powiedzieć. Po prostu nie był w stanie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czasami zastanawiała się jak to jest, kiedy paraliżuje Cię strach. Dla niej zwykle to uczucie było mobilizacją do działania. Bo przecież strach nie minie jeżeli nic nie zrobisz. Teraz wiedziała, że to myślenie było powierzchowne. Bo strach, który ją ogarnął teraz nie był tym, który znała. Nie wiedziała czy bardziej boi się, że coś jej się stanie czy tego, że tak łatwo pozwoliła sobie na zaufanie komuś kogo w ogóle nie znała. Znowu. Co było z nią nie tak? Kłamcy i mordercy otaczali ją z każdej strony, a ona jak głupia zapraszała ich do swojego życia. Widząc jak mężczyzna robi krok w jej stronę chwyciła za różdżkę. Ręka drgała jej w rytm uderzeń serca. Nie potrafiła utrzymać jej prosto. Co chciała zrobić? Nagle przed oczami stanął jej obraz martwego już czarnoksiężnika i jego słowa dotyczące młodego Yaxleya. On wiedział, a Morgo kłamał. Był dokładnie taki sam. Jeszcze niedawno zastanawiała się jakim trzeba być człowiekiem by odebrać komuś życie. By zrobić to bez wyrzutów sumienia, by patrzeć jak z naszej ręki ktoś ginie. Nie wyobrażała sobie tego, a teraz to było takie realne. Wiedziała, że istnieje zło na świecie. Miała z nim styczność, ale nie spodziewała się, że jest takie proste, bliskie i okrutne. Co chciała zrobić? Myślała, że jej potrzebował. A może tak było, ale wiedział, że jakby powiedział kim jest naprawdę to nigdy by mu nie pomogła. Nie mogła go wytłumaczyć nawet jeśli bardzo chciała. Nie istniało wytłumaczenie, które pomogłoby jej zrozumieć taką zbrodnię. Bo zawsze jest inne wyjście, a jej podświadomość podpowiadała jej, że on tego wyjścia nie szukał. - Kłamca… - zaczęła kręcąc głową i cofając się jeszcze o krok. - Manipulant – a jeszcze dwa miesiące temu powtarzała te same słowa Edgarowi myśląc, że do tego czasu zmądrzeje. - Morderca – głos jej się łamał, ale nie miała zamiaru dać mu tej satysfakcji. Czuła, że jeśli zrobi jeszcze jeden krok to spadnie. Runie w dół jak martwe ciało czarodzieja z latarni. Jak mogła kiedyś patrzeć na niego inaczej? Jak mogła wierzyć, że był dobrym człowiekiem ratującym własną matkę? To było takie proste. Tłumaczyła sobie, że jest bezpieczna. Powierzyła mu sekret, o którym nie wiedział nikt. Wierzyła w bajeczki o dążeniu do tego czego się pragnie. - Od początku wiedziałeś… - powiedziała drżącym głosem. - Od początku wiedziałeś jak to się skończy. Głupia, przydatna przez chwile. Gdybym wiedziała… - to co byś zrobiła Lynn? Powiedziałabyś o tym komuś? Potrafiłabyś go wydać? Teraz pewnie powiedziałaby, że tak, ale wtedy? Nigdy nie wyobrażała sobie nawet takiej sytuacji. Dla niej to było nierealne. Byłyby to słowa wypowiedziane w złości nic więcej. Spojrzała na różdżkę, która drgała w jej dłoni. Co chciała zrobić? Wtedy jej wzrok padł na pierścień z kamienień księżycowym. Amulet. Ściągnęła go szybko i cisnęła nim o ziemię. - Kłamstwo. Nic więcej tylko kłamstwo.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie wiedział, że stał za tym ktoś jeszcze. Nie wiedział, że tak się to skończy. Nie wiedział, że Oktawian nie działał sam. Nie wiedział, że będą musieli walczyć. Nie wiedział, że zabije człowieka. Nie wiedział, że pójdzie to w tym kierunku. Nic nie wiedział. Wiedział jedynie, że z każdym jej słowem, każdym jej ruchem tracił ją i nie miał już odzyskać. Pozwolił, żeby weszła do jego życia ze swoją dobrocią i chęcią niesienia pomocy. Zaufała mu, a on odwdzięczył się tym samym. Powoli odznaczała na nim swoje piętno, do którego nie chciał się przyznać. Nie on. Nie Morgoth Yaxley, który nigdy nie przywiązywał się do ludzi innych od tych, którzy nosili nazwisko Yaxley. Ale tak było. Zdał sobie z tego sprawę, gdy zobaczył ją na placu przed muzeum Tower of London. Schorowaną, jednak gotową stać przy nim w trudnych, niebezpiecznych momentach. Ocaliła mu życie, chociaż nie musiała. Nic nie musiała, a jednak to robiła. Oddała mu swoją przyjaźń w zamian za co? Lynn miała złote serce. Nigdy go nie zawiodła. Zawsze była tuż obok, gotowa na każde jego słowo. A przecież nie musiała… Miała swoje życie. Swoje problemy. Nie wiedział, kiedy stały się jednym i tym samym. Dlaczego sobie na to pozwolił? Czemu jej na to pozwolił?! Nie czuł się mężczyzną. Gdy patrzyła na niego, co widziała? Mordercę, kłamcę, manipulanta. Właśnie tym był dla niej. Czuł się jakby z każdym tym słowem wbijała mu sztylet w serce. Nie obchodziło go, co się działo z nim. Zdawał sobie sprawę, że jej słowa były trafione. Każde kolejne i pojedyncze trafiające w niego do żywego. Nie zamierzał się bronić. I tak nie chciała go słuchać. W czym by to pomogło? Jak uratowało to co właśnie się rozpadało?
Gdy krzyczała ostatnie słowa, wyrzucając rzecz, którą od niego dostała, poczuł jakby to był policzek. Siarczysty i zostawiający bliznę. Spojrzał na pierścień, cofając się jeszcze o krok i nie wkładając dłoni do kieszeni spodni. Nie chciał jej prowokować. Nie chciała uderzyć w niego zaklęciem, chociaż gdyby zareagował gwałtowniej zapewne to właśnie by zrobiła. Ze strachu. Ze strachu przed nim. Zaufała mu, a on ją zawiódł…
- Nigdy cię nie okłamałem – odpowiedział, odrywając z trudnością wzrok od leżącego na ziemi amuletu. – Nigdy bym nie chciał, żebyś cierpiała, Lynn.
Zrobił krok w jej stronę i nagle poczuł silne uderzenie w brzuch. Zaklęcie odrzuciło go na plecy, trafiając prosto w świeżą ranę. Zacisnął oczy, pięści. Palący ból rozszedł się po ciele, a gdy Morgoth dotknął tego miejsca zrozumiał, że krew znowu zaczęła lecieć. Ale był to jedynie ból fizyczny, nie miał przeważyć nad tym psychicznym. Zwinął się i zakaszlał, przesunął się na prawy bok, by powoli zacząć wstawać. Splunął krwią, podpierając się dłonią na zimnej ziemi.
- Uderz, Lynn – odpowiedział, prostując się z dużą uwagą. – Nie mam zamiaru cię powstrzymywać – dodał, po czym odrzucił różdżkę, wzruszając ramionami. Nie zależało mu. Już nie. - Nie powiesz mi, że nie wiesz, co się robi z mordercami, kłamcami i manipulantami - powiedział, czując, że naprawdę było mu wszystko jedno. Jeśli stracił jej zaufanie, nie miał do czego wracać.
Gdy krzyczała ostatnie słowa, wyrzucając rzecz, którą od niego dostała, poczuł jakby to był policzek. Siarczysty i zostawiający bliznę. Spojrzał na pierścień, cofając się jeszcze o krok i nie wkładając dłoni do kieszeni spodni. Nie chciał jej prowokować. Nie chciała uderzyć w niego zaklęciem, chociaż gdyby zareagował gwałtowniej zapewne to właśnie by zrobiła. Ze strachu. Ze strachu przed nim. Zaufała mu, a on ją zawiódł…
- Nigdy cię nie okłamałem – odpowiedział, odrywając z trudnością wzrok od leżącego na ziemi amuletu. – Nigdy bym nie chciał, żebyś cierpiała, Lynn.
Zrobił krok w jej stronę i nagle poczuł silne uderzenie w brzuch. Zaklęcie odrzuciło go na plecy, trafiając prosto w świeżą ranę. Zacisnął oczy, pięści. Palący ból rozszedł się po ciele, a gdy Morgoth dotknął tego miejsca zrozumiał, że krew znowu zaczęła lecieć. Ale był to jedynie ból fizyczny, nie miał przeważyć nad tym psychicznym. Zwinął się i zakaszlał, przesunął się na prawy bok, by powoli zacząć wstawać. Splunął krwią, podpierając się dłonią na zimnej ziemi.
- Uderz, Lynn – odpowiedział, prostując się z dużą uwagą. – Nie mam zamiaru cię powstrzymywać – dodał, po czym odrzucił różdżkę, wzruszając ramionami. Nie zależało mu. Już nie. - Nie powiesz mi, że nie wiesz, co się robi z mordercami, kłamcami i manipulantami - powiedział, czując, że naprawdę było mu wszystko jedno. Jeśli stracił jej zaufanie, nie miał do czego wracać.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nigdy bym nie chciał, żebyś cierpiała, Lynn. Ale cierpiała. Cały czas. Od powrotu do Londynu nic się nie zmieniło. Nawet kiedy myślała, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, że w końcu jest pomocna i robi coś znaczącego to musiało stać się coś co z parteru zrzuciło ją do piwnicy. Czego się spodziewałaś? Szczęśliwego zakończenia? Przyjaźni? Poczucia, że zaufanie jakim obdarzasz ludzi wcale nie jest mylne i naiwne? I wtedy usłyszała słowa ojca. Odbijające się jej w głowie niczym mantra. Nie bez powodu mieli z Yaxleyami negatywne stosunki i choć jej ojciec nigdy nie powiedział dlaczego tak jest to powinno to być dla niej przestrogą by trzymać się od nich jak najdalej. Tylko, że ona tak nie potrafiła. Każdy zasługiwał u niej na szansę. Morgo na nią nie zasługiwał. Czego się spodziewał? Że przyzna mu rację? Sama skieruje różdżkę w stronę czarnoksiężnika? Jak mogło to o nim teraz świadczyć, kiedy zabił zło przez zło. Był złym człowiekiem, a do niej ciągle to nie docierało. Miała wrażenie, że to koszmar, z którego lada moment się obudzi. Chciała tego. Żyć z myślą, że to nigdy się nie wydarzyło. Kiedy zrobił krok w jej stronę niespodziewanie ruszyła różdżką. Nie pomyślała o żadnym konkretnym zaklęciu, ale widocznie jej podświadomość miała jakieś w zanadrzu. Kiedy zaklęcie uderzyło mężczyznę w brzuch różdżka upadła jej na ziemię. Nie chciała tego. Choć bała się, że zrobi jej krzywdę, choć stracił w jej oczach całkowicie to nie chciała by działa się mu krzywda, a już na pewno nie z jej ręki. Zdziwiona zakryła twarz ręką. Pewnie gdyby nie fakt, że ciągle przed oczami miała obraz wykrzywionej w bóli twarz czarnoksiężnika podeszłaby do niego, ale nie zrobiła tego. Pamiętaj Lynn kim on jest. Zabił człowieka z zimną krwią. Gdyby chciał zrobiłby to samo z Tobą. Patrzyła jak się podnosi z ziemi, jak poddaje się odrzucając różdżkę i zaczęła się zastanawiać w co w tym momencie grał. Chciał ją przekonać, że nie ma racji? A może wręcz przeciwnie jego taktyką jest pokazanie skruchy i bólu. Dlaczego znowu ją to spotykało? Dlaczego wszyscy ludzie, którzy choć na chwile zajmują miejsce w jej życiu szybko okazują się być kłamcami? Gdyby nie była tak przestraszona i tak zszokowana już dawno rozpłakałaby się jak dziecko. Nie ze strachu i bólu, ale z naiwności i bezradności. Pokręciła głową jak w letargu. - Boisz się, że komuś powiem? - zapytała całkowicie ignorując jego słowa. - Boisz się, że… - nie skończyła bo nagle zabrakło jej całkowicie powietrza. Serce zaczęło jej bić jeszcze szybciej niż przed chwilą. Zgięła się w pół próbując odzyskać równowagę. Widząc, że mężczyzna próbuje do niej podejść wyciągnęła rękę. Zaczęła wzrokiem szukać swojej różdżki, ale całkowicie straciła ją z oczu. Wszystko widziała podwójnie. Dlaczego teraz? Dobrze wiedziała dlaczego. Wysiłek jaki dzisiaj przyszło jej wykonać, rany jakie miała ciągle nieopatrzone, stres, emocje jakich nie doświadczyła nigdy wcześniej. - Idź… - powiedziała niemalże błagalnie. - Nikomu nie powiem. Idź. Zostaw mnie. Praca skończona. - warknęła w jego stronę czując pod rękami różdżkę. Musiała się uspokoić, musiała się wyleczyć i musiała zrobić to szybko.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wszystko, co mówił, mówił szczerze. Jednak miał rację. Czegokolwiek by nie powiedział, czegokolwiek by nie zrobił, ona dalej widziałabym w nim człowieka z jej koszmarów. Brała go z potwora. Był nim? Morgoth sam chciałby to wiedzieć. Rzeczy, które robił, ludzi, których spotykał, ofiary, z którymi walczył, rany, które zadawał były realne. Pamiętał ich twarze. Pamiętał człowieka i ostatnie słowa Avery’ego. Przynależał do tych, którzy korzystali z siły, sprytu i okrucieństwa, by dojść do swoich racji. Ale w tym okrutny świecie tego właśnie potrzebowano, by na cokolwiek wpłynąć. Cokolwiek zrobić – musieli działać i to nie tylko na posiedzeniach w Ministerstwie Magii. Kto miał pozbyć się tych coraz śmielszych mugoli? Kto jak nie oni? Napływ złej krwi był najgorszą zbrodnią szlachty. Dopuścili do rozprzestrzenienia się tych niemagicznych postaci w ich świecie i teraz był z nimi problem. Należało ich ujarzmić. A do tego trzeba było być pozbawionym skrupułów. Morgoth nie zabijał tych, którzy na to nie zasłużyli. Posiadał coś na kształt zasad, którymi się kierował. Jego ojciec również go posiadał. Ich credo… Tylko ich i nikogo więcej. Różnili się od innych Rycerzy, chociaż nie można było powiedzieć, że ich zaangażowanie w sprawę było wtedy stosunkowo mniejsze. Gdy Morgoth wierzył w coś, wchodził w to całym sobą. Tak i teraz przy dowiedzeniu się prawdy o klątwie matki, jej źródle. Nie mógł przestać o tym myśleć, zatrzymać się, odsapnąć. Gonił tak długo, aż osiągnął cel. Był cierpliwy, a gdy nadchodziła jego chwila – wykorzystywał ją. To prawda. Lynn nie znała go całego, jednak dostrzegła i odkrywała jego zapomnianą część, którą potrafiła odnaleźć jedynie matka. Było to dawno zapomniany element jego osobowości, który wydawało się, że czekał, aż ktoś go odkryje. Ktoś odpowiedni.
Jej słowa go raniły. Nie wiedział czy zdawała sobie z tego sprawę jak bardzo. Zupełnie jakby ciągle wkładała mu dłoń z solą w ranę pod żebrami. I dosięgała serca. Gdyby mógł, oburzyłby się na to, co mówiła. Kogo obchodzili inni?! Kogo obchodziło to, że powiedziałaby wszystkim o tym, co się stało?! Było to nieważne! Nieporównywalne z tym, że musiałby znosić kolejne dni bez niej. Przyzwyczaił się do niej, chciał poznać, chciał…
Gdy upadła, nie zastanawiał się długo. Ignorując jej wyrzucone ze złością słowa, podszedł do niej szybko i uklęknął, łapiąc dość silnie za jej ręce, by nie mogła go odepchnąć. Ktoś musiał jej pomóc. Zrobił to stanowczo, ale z wyczuciem. Jak widać było jej wszystko jedno. Stracił i nigdy nie miał naprawić tego, co znali. Jednak nie obchodziło go to w tej chwili.
- Możesz mnie nienawidzić, ale jeśli ci nie pomogę umrzesz! – powiedział twardo, nie przejmując się jej śmiesznymi protestami. Sądziła, że ją zabije? Potrząsnął nią, by spojrzała mu w oczy, chociaż tego nie chciała. Nie interesowało go, czy zrobiła to ze strachu przed nim, czy działo się w jej głowie coś innego. Badał wzrokiem jej zielone oczy i dodał:
- Umrzesz, słyszysz?!
Śmiertelna bladość pokrywa jej twarz, oczy zagasły, głos jej drżał, nierówny z trwogi i przerażenia. Przycisnął ją do siebie, by się rozgrzała w tym samym momencie szukając odpowiedniego eliksiru w jej ubraniu. W końcu musiała mieć ze sobą coś odpowiedniego! Gdy poczuł pod palcami twardość szkła, wyjąć flakonik i spojrzał na opis.
- Wypij to! - zarządził. - Lynn, musisz to wypić!
Jej słowa go raniły. Nie wiedział czy zdawała sobie z tego sprawę jak bardzo. Zupełnie jakby ciągle wkładała mu dłoń z solą w ranę pod żebrami. I dosięgała serca. Gdyby mógł, oburzyłby się na to, co mówiła. Kogo obchodzili inni?! Kogo obchodziło to, że powiedziałaby wszystkim o tym, co się stało?! Było to nieważne! Nieporównywalne z tym, że musiałby znosić kolejne dni bez niej. Przyzwyczaił się do niej, chciał poznać, chciał…
Gdy upadła, nie zastanawiał się długo. Ignorując jej wyrzucone ze złością słowa, podszedł do niej szybko i uklęknął, łapiąc dość silnie za jej ręce, by nie mogła go odepchnąć. Ktoś musiał jej pomóc. Zrobił to stanowczo, ale z wyczuciem. Jak widać było jej wszystko jedno. Stracił i nigdy nie miał naprawić tego, co znali. Jednak nie obchodziło go to w tej chwili.
- Możesz mnie nienawidzić, ale jeśli ci nie pomogę umrzesz! – powiedział twardo, nie przejmując się jej śmiesznymi protestami. Sądziła, że ją zabije? Potrząsnął nią, by spojrzała mu w oczy, chociaż tego nie chciała. Nie interesowało go, czy zrobiła to ze strachu przed nim, czy działo się w jej głowie coś innego. Badał wzrokiem jej zielone oczy i dodał:
- Umrzesz, słyszysz?!
Śmiertelna bladość pokrywa jej twarz, oczy zagasły, głos jej drżał, nierówny z trwogi i przerażenia. Przycisnął ją do siebie, by się rozgrzała w tym samym momencie szukając odpowiedniego eliksiru w jej ubraniu. W końcu musiała mieć ze sobą coś odpowiedniego! Gdy poczuł pod palcami twardość szkła, wyjąć flakonik i spojrzał na opis.
- Wypij to! - zarządził. - Lynn, musisz to wypić!
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wierzyła, że ludzie mogą się zmienić. Wierzyła też, że istnieją sytuacje, które zmuszają nad do takich a nie innych rozwiązań. Ale we wszystkim istniała granica, której nie można było przekroczyć. Nierozerwalna. Tak jak ta oddzielająca dobro od zła. Może gdyby nie był to pierwszy raz, może gdyby miałaby inne podejście do ludzkiego życia. Pewnie nie byłoby to dla niej nic dziwnego. Pokiwałaby głową, przyznałaby mu rację i wróciła do normalności. Tylko czy wtedy byłaby sobą? Czy byłaby tą samą Lynn z niewinnością na twarzy i dobrocią w sercu? Wiedziała, że nie jest idealna. Zdarzało jej się robić złe rzeczy, ale nigdy nie obeszło się bez ogarniających ją wyrzutów sumienia. Może gdyby była inna… ale nie była. Dlatego tak bardzo się różnili. Wierzyli w inny rodzaj sprawiedliwości i ona nie miała zamiaru zaakceptować jego wyboru. Na pewno nie tu. Nie kiedy ten obraz nawiedzał ją od nowa i od nowa i od nowa. Kiedy straciła równowagę wiedziała, że sama sobie nie poradzi, ale dopuszczenie go do siebie równało się z przyjęciem od niego pomocy. Byciem mu winnym uratowania życia, a tego nie chciała. Czy to miał być ostatni raz, kiedy widzi Morgotha Yaxleya? Nie… jego zobaczyła po raz ostatni w latarni. Przyjaciela, lorda godnego zaufania, w którym widziała o wiele więcej niż podczas ich pierwszego spotkania. Teraz widziała po raz ostatni lorda Yaxleya. Jej zleceniodawcę, człowieka bezwzględnego, mordercę. Musiała to rozgraniczyć, bo ten pierwszy był dla niej teraz tylko obiektem własnej wyobrazi. Czując jego dłonie na ramionach wzdrygnęła się. Próbowała resztkami sił się uwolnić. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Czuła, że odpływa i zastanawiała się co będzie dalej. Przeniosła na niego wzrok, ale nie była pewna na co patrzy. Wszystko jej się zamazywało. Była wrakiem człowieka. To nie powinno jej się przydarzyć. Nie teraz kiedy powinna być silna. Dla nikogo innego prócz siebie samej. Umrzesz, słyszysz?! Słyszała. Mało tego – czuła to. Już nie miała sił z nim walczyć ani go odpychać. Opadła głową o jego ramię czując tylko zimną stróżkę krwi spływającą po jej ustach. Czuła też zimną łzę spływającą po jej policzku. Pojedynczą. Nic nie znaczącą. Kiedy jej palce odnalazły fiolkę w jego dłoni potrzebowała chwili w sobie by zdać sobie sprawę, że to jest jej jedyna deska ratunku. Odetkała flakonik resztką sił i nie odsuwając się od niego wlała ją sobie do ust. Poczuła jak gorąca ciesz przepływa przez jej przełyk. Poczuła jak jej serce zwalnia, a ona odzyskuje oddech. Z flakonem w jednej dłoni i z różdżką w drugiej nie podnosząc nawet na mężczyznę wzroku teleportowała się. Gdzieś gdzie nikt nie mógł jej znaleźć. Gdzieś gdzie będzie mogła zapomnieć o tym co widziała i co czuła. Do najbezpieczniejszego miejsca na ziemi. Do domu.
z.t
z.t
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pozwolił, by teleportowała się. By zniknęła mu z oczy być może ostatni raz. Nie wątpił, że wszystko, co kiedykolwiek zaczynało się naprawiać, właśnie się psuło. Starał się, robił co w jego mocy, by nie dopuścić do tej chwili. Zdawało mu się, że dostał to, co chciał. Dostał zemstę, ale czy tego potrzebował? Czy było warto? Czuł się zmęczony… Stracił coś, czego nie mógł niczym zastąpić. Wszystko poszło na marne. Mogło być jeszcze gorzej? Wydawało mu się, że właśnie dokładnie tak to wyglądało. Coś w nim pękło.
Morgoth wstał i przeszedł parę kroków dalej. Schylił się, podniósł pierścień i spojrzał na niego, leżącego na jego otwartej dłoni. Pamiętał jak szedł do Asteriona po wykonanie tej ozdoby. Pamiętał jak starał się oddać idealnie jej wyobrażenie. By pasowała, by przypominała Lynn. Teraz ona go nie chciała, odrzucając ostatnią część jego samego, która należała do niej. To był koniec. Zacisnął pięść, po czym spojrzał na morze. Nie zastanawiając się długo, wziął zamach i wyrzucił amulet prosto w zburzone fale.
|zt
Morgoth wstał i przeszedł parę kroków dalej. Schylił się, podniósł pierścień i spojrzał na niego, leżącego na jego otwartej dłoni. Pamiętał jak szedł do Asteriona po wykonanie tej ozdoby. Pamiętał jak starał się oddać idealnie jej wyobrażenie. By pasowała, by przypominała Lynn. Teraz ona go nie chciała, odrzucając ostatnią część jego samego, która należała do niej. To był koniec. Zacisnął pięść, po czym spojrzał na morze. Nie zastanawiając się długo, wziął zamach i wyrzucił amulet prosto w zburzone fale.
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|z lasu
Mógłby się przenieść wszędzie, ale nie tutaj. Teraz wiedział, że torem czkawki prowadziła podświadomość, którą najchętniej cisnąłby w kąt, chcąc odciąć się od bolesnej przeszłości. Była to jakaś chora podróż sentymentalna, której nigdy nie chciałby przeżywać. I na pewno nie lądować w tym miejscu. Kiedyś kojarzyło mu się z ojcem, a teraz miał w sobie tak wiele sprzecznych uczuć, że czuł jedynie jedno - chaos. Aż dziwne że jedna osoba mogła mieć w sobie aż tyle kontrastów. Walka nie tylko z czkawką go dobiła, ale równocześnie ze wspomnieniami. Chociaż raz chciał, żeby teleportacyjna czkawka przeniosła go gdziekolwiek. Byle nie tutaj.
Kierowany dziwnym odczuciem, spojrzał w dół z klifu. Gdzieś tam w wodach był pierścień z kamieniem księżycowym. Niechciany i odrzucony. Morgoth nie wiedział, kiedy czkawka minęła, a on po prostu wrócił do Fenland. Miał nadzieję, że nie przejdzie tego kolejny raz... Ta noc była paskudna.
|zt
Mógłby się przenieść wszędzie, ale nie tutaj. Teraz wiedział, że torem czkawki prowadziła podświadomość, którą najchętniej cisnąłby w kąt, chcąc odciąć się od bolesnej przeszłości. Była to jakaś chora podróż sentymentalna, której nigdy nie chciałby przeżywać. I na pewno nie lądować w tym miejscu. Kiedyś kojarzyło mu się z ojcem, a teraz miał w sobie tak wiele sprzecznych uczuć, że czuł jedynie jedno - chaos. Aż dziwne że jedna osoba mogła mieć w sobie aż tyle kontrastów. Walka nie tylko z czkawką go dobiła, ale równocześnie ze wspomnieniami. Chociaż raz chciał, żeby teleportacyjna czkawka przeniosła go gdziekolwiek. Byle nie tutaj.
Kierowany dziwnym odczuciem, spojrzał w dół z klifu. Gdzieś tam w wodach był pierścień z kamieniem księżycowym. Niechciany i odrzucony. Morgoth nie wiedział, kiedy czkawka minęła, a on po prostu wrócił do Fenland. Miał nadzieję, że nie przejdzie tego kolejny raz... Ta noc była paskudna.
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|15 kwietnia?
Kiedy wreszcie nastał dzień, stosunkowo szary i ponury, jak na początki wiosny, Estelle postanowiła, że wybierze się dzisiaj w jedno z dość zapomnianych przez nią miejsc. Widok wezbranej wody, rozbijającej się o skalne wybrzeże zawsze ją uspokajał i koił zszargane nerwy, a do tego pozwalał jej pozbierać myśli i skupić się nad wieloma rzeczami. Nie miała najlepszego humoru - w zasadzie odkąd opuściła pokój wszyscy schodzili jej z drogi. Z grzeczności jednak milczała, by nie powiedzieć kilku słów za dużo, bo nie lubiła sprawiać nikomu zbędnej przykrości spowodowanej swoimi muchami w nosie.
Od dłuższej chwili spacerowała wydrążoną przez ludzi ścieżką, rozkoszując się chłodnymi podmuchami wiatru, aż wreszcie usiadła na jednym z wielkich kamieni nieopodal stromego urwiska. Wzrok wbiła w niebo, które podzielone było na jaśniejszą część i tą ciemniejszą, z której prawdopodobnie miał przyjść deszcz w przeciągu kilku najbliższych minut. To jednak nie odstraszało lady Slughorn. Nie miała dzisiaj ochoty przebywać wśród ludzi, znacznie bardziej porozumiewając się z naturą. Starała się nie myśleć o niczym, a przynajmniej o niczym istotnym jak jej zdrowie, czy kwestia ślubu. Za to zaciekawiła się mewami, które wzbijając się w powietrze zawisały w jednym punkcie. Z jej punktu widzenia wyglądały całkiem zabawnie, kiedy tak machały usilnie skrzydłami a opór wiatru skutecznie trzymał je w miejscu. Raptem skończyła się zachwycać ich wolnością, by nagle zacząć zastanawiać się, czy ptaki są prawdziwie wolne i czy ktokolwiek jest właściwie wolny, czy przypadkiem w ogóle istnieje coś takiego jak prawdziwa wolność. Według niej wolnym była osoba, która nie miała nic - nic, do czego mogłaby wrócić, ani nic co trzymałoby ją w danym miejscu. Inaczej rodziło się przywiązanie, które uniemożliwiało znaczną część rzeczy. Ale i te rozważania zmęczyły ją po dłuższej chwili. Gdy przymknęła powieki, nawet nie odczuła jak jedwabna chusta zsunęła się z jej smukłej szyi wraz z silniejszym podmuchem wiatru.
Kiedy wreszcie nastał dzień, stosunkowo szary i ponury, jak na początki wiosny, Estelle postanowiła, że wybierze się dzisiaj w jedno z dość zapomnianych przez nią miejsc. Widok wezbranej wody, rozbijającej się o skalne wybrzeże zawsze ją uspokajał i koił zszargane nerwy, a do tego pozwalał jej pozbierać myśli i skupić się nad wieloma rzeczami. Nie miała najlepszego humoru - w zasadzie odkąd opuściła pokój wszyscy schodzili jej z drogi. Z grzeczności jednak milczała, by nie powiedzieć kilku słów za dużo, bo nie lubiła sprawiać nikomu zbędnej przykrości spowodowanej swoimi muchami w nosie.
Od dłuższej chwili spacerowała wydrążoną przez ludzi ścieżką, rozkoszując się chłodnymi podmuchami wiatru, aż wreszcie usiadła na jednym z wielkich kamieni nieopodal stromego urwiska. Wzrok wbiła w niebo, które podzielone było na jaśniejszą część i tą ciemniejszą, z której prawdopodobnie miał przyjść deszcz w przeciągu kilku najbliższych minut. To jednak nie odstraszało lady Slughorn. Nie miała dzisiaj ochoty przebywać wśród ludzi, znacznie bardziej porozumiewając się z naturą. Starała się nie myśleć o niczym, a przynajmniej o niczym istotnym jak jej zdrowie, czy kwestia ślubu. Za to zaciekawiła się mewami, które wzbijając się w powietrze zawisały w jednym punkcie. Z jej punktu widzenia wyglądały całkiem zabawnie, kiedy tak machały usilnie skrzydłami a opór wiatru skutecznie trzymał je w miejscu. Raptem skończyła się zachwycać ich wolnością, by nagle zacząć zastanawiać się, czy ptaki są prawdziwie wolne i czy ktokolwiek jest właściwie wolny, czy przypadkiem w ogóle istnieje coś takiego jak prawdziwa wolność. Według niej wolnym była osoba, która nie miała nic - nic, do czego mogłaby wrócić, ani nic co trzymałoby ją w danym miejscu. Inaczej rodziło się przywiązanie, które uniemożliwiało znaczną część rzeczy. Ale i te rozważania zmęczyły ją po dłuższej chwili. Gdy przymknęła powieki, nawet nie odczuła jak jedwabna chusta zsunęła się z jej smukłej szyi wraz z silniejszym podmuchem wiatru.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Miał dość.
Dość hałasu, który co chwila rozbrzmiewał w jego domu. Do niedawna przecież jeszcze było tam tak spokojnie. Oczywiście musiało się to jednak zmienić, kiedy tylko Rowan przyniosła mu do domu tego rudego kota. Nawet jeśli został on siłą odseparowany od głównej części domu, gdzie zwyczajowo kręcił się Bash, i tak były z nim same problemy. Przede wszystkim - uciekał. A ilekroć uciekł służbie, jakoś wpadał na dotychczasowego kociego władcę rezydencji i wtedy się zaczynało... syki, miauczenie, walka.
Najchętniej pozbyłby się tej przeklętej rudej kotki... ale jednak był to prezent od Rowan... w pewnym sensie nie miał serca wyrzucać futrzastej wywłoki. Dlatego też kazał się służbie z nią użerać, a on sam wyszedł z domu. W sumie to nie musiał nawet szukać pretekstu. I tak musiał się udać w to miejsce by odebrać pewną przesyłkę. Pewną niezbyt legalną przesyłkę. Ukrytą tak, by tylko ten, kto wie o schowku, zdołał go odnaleźć.
Z daleka już jednak wiedział, że nie ma dziś szczęścia. Bo ktoś tu był. Ze wszystkich miejsc w całej Anglii, ktoś musiał sobie wybrać akurat to miejsce na zwiedzanie i kontemplowanie morza. Nie lepiej było przejść się na piaszczystą plażę? No, co powiesz, skarbie?
No więc stał, jak ta sierota, z rękami w kieszeniach płaszcza, licząc że nieznajoma zaraz dostrzeże jego obecność i oddali się. Nie mógł ryzykować żeby ktokolwiek niepowołany dowiedział się o skrytce, prawda?
Stał tak przez dobrych kilka minut - zdecydowanie nie szlacheckie zachowanie, prawda? Sterczeć kawałek od kobiety i bezceremonialnie się na nią gapić! Czekając aż się przestraszy i ucieknie! Właściwie to miał już nawet rezygnować i opuścić to miejsce z zamiarem powrotu innym razem. Ale właśnie wtedy dostrzegł jak chusta kobiety unosi się z wiatrem - a jej właścicielka nie reaguje.
Westchnął w duchu i wyciągając różdżkę mruknął "Accio!" a chustka przyleciała do jego ręki. Ruszył więc by oddać ją właścicielce. Gdy zaś pokonał mniej więcej z połowę dzielącego ich dystansu, już wiedział, że rozmowa będzie bardzo ciekawa.
Bardzo, bardzo ciekawa.
- Lady Slughorn - odezwał się, kiedy już obok niej stanął. - Chyba wiatr pragnął coś pani ukraść.
Dość hałasu, który co chwila rozbrzmiewał w jego domu. Do niedawna przecież jeszcze było tam tak spokojnie. Oczywiście musiało się to jednak zmienić, kiedy tylko Rowan przyniosła mu do domu tego rudego kota. Nawet jeśli został on siłą odseparowany od głównej części domu, gdzie zwyczajowo kręcił się Bash, i tak były z nim same problemy. Przede wszystkim - uciekał. A ilekroć uciekł służbie, jakoś wpadał na dotychczasowego kociego władcę rezydencji i wtedy się zaczynało... syki, miauczenie, walka.
Najchętniej pozbyłby się tej przeklętej rudej kotki... ale jednak był to prezent od Rowan... w pewnym sensie nie miał serca wyrzucać futrzastej wywłoki. Dlatego też kazał się służbie z nią użerać, a on sam wyszedł z domu. W sumie to nie musiał nawet szukać pretekstu. I tak musiał się udać w to miejsce by odebrać pewną przesyłkę. Pewną niezbyt legalną przesyłkę. Ukrytą tak, by tylko ten, kto wie o schowku, zdołał go odnaleźć.
Z daleka już jednak wiedział, że nie ma dziś szczęścia. Bo ktoś tu był. Ze wszystkich miejsc w całej Anglii, ktoś musiał sobie wybrać akurat to miejsce na zwiedzanie i kontemplowanie morza. Nie lepiej było przejść się na piaszczystą plażę? No, co powiesz, skarbie?
No więc stał, jak ta sierota, z rękami w kieszeniach płaszcza, licząc że nieznajoma zaraz dostrzeże jego obecność i oddali się. Nie mógł ryzykować żeby ktokolwiek niepowołany dowiedział się o skrytce, prawda?
Stał tak przez dobrych kilka minut - zdecydowanie nie szlacheckie zachowanie, prawda? Sterczeć kawałek od kobiety i bezceremonialnie się na nią gapić! Czekając aż się przestraszy i ucieknie! Właściwie to miał już nawet rezygnować i opuścić to miejsce z zamiarem powrotu innym razem. Ale właśnie wtedy dostrzegł jak chusta kobiety unosi się z wiatrem - a jej właścicielka nie reaguje.
Westchnął w duchu i wyciągając różdżkę mruknął "Accio!" a chustka przyleciała do jego ręki. Ruszył więc by oddać ją właścicielce. Gdy zaś pokonał mniej więcej z połowę dzielącego ich dystansu, już wiedział, że rozmowa będzie bardzo ciekawa.
Bardzo, bardzo ciekawa.
- Lady Slughorn - odezwał się, kiedy już obok niej stanął. - Chyba wiatr pragnął coś pani ukraść.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W istocie Lady Slughorn nie odczuła, jak wiatr zwiewa jej chustkę, będąc pogrążoną w rozmyślaniach i wsłuchiwaniu się w ciszę. Ciszę, której na plaży niestety nie było - kiedy wybierała się w te okolice z początku myślała, że krótki spacer boso po piasku dobrze jej zrobi, jednak widząc garstkę przechodniów, zapewne kierowanych podobnymi pobudkami, uznała, że woli samotność. Dlatego też nie wybrała plaży a skalne wybrzeże, które było idealnym miejscem dla samotników. Przynajmniej o tej porze roku i szczególnie w tak kiepską pogodę, jak dzisiaj.
Estelle nie usłyszała kroków, chociaż miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje od dłuższej chwili. Nie biorąc jednak na poważnie swoich przeczuć nie odwróciła się, chociaż w odruchu zdążyła zacisnąć dłoń na różdżce ukrytej w specjalnej kieszeni sukienki. Przezorny zawsze był ubezpieczony, lecz w realnym starciu miałaby marne szanse na powodzenie. Craig zdążył znaleźć się za jej plecami, kiedy ona ledwo co odwróciła się przodem mierząc prosto w jego tors ośmiocalowym drewienkiem.
- Na Merlina, lordzie Burke! - zaczęła, z początku nieco zdziwiona jego widokiem. Och, ze wszystkich osób na świecie akurat on musiał się tutaj pojawić? Czy te miesiące specjalnego unikania tego człowieka właśnie postanowiły się na niej zemścić? Opuściła różdżkę, odbierając swój szal.
- Nikt pana nie nauczył, że nie należy zakradać się do damy w taki sposób? Wystraszył mnie pan - chociaż wobec innych osób była mniej oficjalna, tak tutaj musiała zachować pewny dystans, a przynajmniej tak sobie powtarzała każdorazowo. Zdążyła bowiem przypomnieć sobie ich wspólną, krótką historię, stanowiącą przy okazji ich sekret. Nikt o tym nie wiedział, więc niejako czuła się rozgrzeszona. Zresztą, skradł jej tylko pocałunek, a to chyba nie było nic wielkiego, prawda?
Mógł bez większego problemu wyłapać jej zarumienione lica i roziskrzone wyrazem dziewczęcego wstydu oczy, wskazujące jasno na to, że wróciła myślami do tamtego deszczowego wieczoru sprzed kilku miesięcy. A kiedy sobie to uświadomiła, zerwała się nagle z kamienia.
- Co pana sprowadza w te rejony? Bo nie sądzę, żeby to była chęć kontemplacji z przyrodą - spytała, owijając szal wokół szyi, gdy zdążyła bardzo powolnym krokiem ruszyć przed siebie.
Estelle nie usłyszała kroków, chociaż miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje od dłuższej chwili. Nie biorąc jednak na poważnie swoich przeczuć nie odwróciła się, chociaż w odruchu zdążyła zacisnąć dłoń na różdżce ukrytej w specjalnej kieszeni sukienki. Przezorny zawsze był ubezpieczony, lecz w realnym starciu miałaby marne szanse na powodzenie. Craig zdążył znaleźć się za jej plecami, kiedy ona ledwo co odwróciła się przodem mierząc prosto w jego tors ośmiocalowym drewienkiem.
- Na Merlina, lordzie Burke! - zaczęła, z początku nieco zdziwiona jego widokiem. Och, ze wszystkich osób na świecie akurat on musiał się tutaj pojawić? Czy te miesiące specjalnego unikania tego człowieka właśnie postanowiły się na niej zemścić? Opuściła różdżkę, odbierając swój szal.
- Nikt pana nie nauczył, że nie należy zakradać się do damy w taki sposób? Wystraszył mnie pan - chociaż wobec innych osób była mniej oficjalna, tak tutaj musiała zachować pewny dystans, a przynajmniej tak sobie powtarzała każdorazowo. Zdążyła bowiem przypomnieć sobie ich wspólną, krótką historię, stanowiącą przy okazji ich sekret. Nikt o tym nie wiedział, więc niejako czuła się rozgrzeszona. Zresztą, skradł jej tylko pocałunek, a to chyba nie było nic wielkiego, prawda?
Mógł bez większego problemu wyłapać jej zarumienione lica i roziskrzone wyrazem dziewczęcego wstydu oczy, wskazujące jasno na to, że wróciła myślami do tamtego deszczowego wieczoru sprzed kilku miesięcy. A kiedy sobie to uświadomiła, zerwała się nagle z kamienia.
- Co pana sprowadza w te rejony? Bo nie sądzę, żeby to była chęć kontemplacji z przyrodą - spytała, owijając szal wokół szyi, gdy zdążyła bardzo powolnym krokiem ruszyć przed siebie.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Craig uniósł lekko brwi, widząc jej reakcję. No dobrze, nie stąpał jakoś super głośno, a wiatr tutaj świszczał dość przenikliwie... ale nie sądził, że jego kroki zostały niemal w zupełności zagłuszone przez przyrodę. Spodziewał się, że Estelle będzie świadoma jego obecności jeszcze na kilka metrów od siebie. A co by było, gdyby to był ktoś z niegodziwymi zamiarami, panno Slughorn? Aż przypomniał mu się epizod, gdy w nieco podobnej sytuacji kuzynkę Estelle, Aurigę. Ją również przecież też wystraszył. Też niespecjalnie... Jak ona to wtedy ujęła? "Skrada się jak kot"...?
- Nigdy nie sądziłem, że mój chód jest tak cichy, ale potraktuję to jako komplement. - odpowiedział, podając jej szal. - Najmocniej jednak przepraszam. Nie było moim zamiarem przestraszyć lady.
On również użył jej oficjalnego tytułu, jednak dość szybko miał zamiar go porzucić. Cóż, skoro już się tu na nią natknął, nie mógł przepuścić takiej okazji. Było kilka spraw, które go nurtowały i miał zamiar o nie zapytać a Estelle była jedyną osobą, u której mógł poznać odpowiedzi.
Jej zarumieniona twarz i zawstydzenie niejako potraktował jako przyzwolenie by pozwolić sobie na odrobinkę bezczelności. Chociaż nie mieli szczególnie bliskiego kontaktu (a odkąd Estelle zaczęła go unikać ich luźna znajomość jeszcze bardziej się poluźniła!), dzielili ów jeden sekret, który wiązał ich mocniej niż przyjaźń. On również powrócił wspomnieniami do tamtego specyficznego wieczora, niemniej wstyd był ostatnim uczuciem, które do niego napłynęło. On sam bardzo pozytywnie wspominał tamtą bezczelną kradzież pocałunku.
- Ostrożnie, pani, bo się wywrócisz - powiedział, gdy ta nagle zerwała się z kamienia. A było tu pełno skał, o wypadek nietrudno! Popatrzył na nią chwilę badawczo, przekrzywiając lekko głowę. Nawet gdy ta już ruszyła powoli przed siebie, on nadal jeszcze stał i lustrował ją wzrokiem. - Czemu mnie unikasz, Estelle? Jesteś zazdrosna?
- Nigdy nie sądziłem, że mój chód jest tak cichy, ale potraktuję to jako komplement. - odpowiedział, podając jej szal. - Najmocniej jednak przepraszam. Nie było moim zamiarem przestraszyć lady.
On również użył jej oficjalnego tytułu, jednak dość szybko miał zamiar go porzucić. Cóż, skoro już się tu na nią natknął, nie mógł przepuścić takiej okazji. Było kilka spraw, które go nurtowały i miał zamiar o nie zapytać a Estelle była jedyną osobą, u której mógł poznać odpowiedzi.
Jej zarumieniona twarz i zawstydzenie niejako potraktował jako przyzwolenie by pozwolić sobie na odrobinkę bezczelności. Chociaż nie mieli szczególnie bliskiego kontaktu (a odkąd Estelle zaczęła go unikać ich luźna znajomość jeszcze bardziej się poluźniła!), dzielili ów jeden sekret, który wiązał ich mocniej niż przyjaźń. On również powrócił wspomnieniami do tamtego specyficznego wieczora, niemniej wstyd był ostatnim uczuciem, które do niego napłynęło. On sam bardzo pozytywnie wspominał tamtą bezczelną kradzież pocałunku.
- Ostrożnie, pani, bo się wywrócisz - powiedział, gdy ta nagle zerwała się z kamienia. A było tu pełno skał, o wypadek nietrudno! Popatrzył na nią chwilę badawczo, przekrzywiając lekko głowę. Nawet gdy ta już ruszyła powoli przed siebie, on nadal jeszcze stał i lustrował ją wzrokiem. - Czemu mnie unikasz, Estelle? Jesteś zazdrosna?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chyba musiała częściej słuchać się swojego przeczucia, jednak nie skomentowała już tych słów uznając to za niepotrzebne.
- Wybaczam. W końcu nie mogę się gniewać na narzeczonego mojej drogiej kuzynki - westchnęła z wymuszonym uśmiechem. Coś sprawiało, że te słowa z wielkim trudem przechodziły przez jej gardło, lecz zrzucała to na karb złego humoru i much, które dzisiaj nie opuszczały jej szlacheckiego nosa. O tym, że te dwie panienki za sobą szczególnie nie przepadały od jakiegoś czasu widzieli chyba wszyscy dookoła, chociaż ani jedna ani druga niespecjalnie się z tym obnosiła. Mogłaby wysilić się nawet na trochę kultury i bezpiecznych z pozoru pytań o ślub oraz zaręczyny, ale czuła, że prędzej usmażyłaby się od środka.
Zresztą, pytanie Craiga podziałało na nią jak niewidzialna lina, skutecznie wybijając z jej głowy niezobowiązującą pogawędkę. Zatrzymała się bowiem w miejscu, odwracając przez ramię i wbijając w niego pełne politowania spojrzenie - a przynajmniej takie z zamiaru miało być. Chyba nie sądził, że odpowie twierdząco i że jakkolwiek odpowie na ten absurd. Nie była przecież zazdrosna! Tym bardziej nie o niego i nie o swoją kuzynkę, której mimo wszystko prosto z serca życzyła dużo szczęścia na nowej drodze życia. Jak on w ogóle śmiał wpaść na taki pomysł? Mężczyźni czasami nie przestawali jej zaskakiwać.
- Unikam? Zazdrosna? - powtórzyła, wznosząc oczy ku niebu. - Doprawdy, co za nonsens - rzekła wreszcie oburzona, w odpowiedzi na to wyczekujące spojrzenie lorda Burke, by następnie ruszyć z powrotem przed siebie. Bardziej od niego zainteresowała się wydeptaną ścieżką, która swoje ujście miała między głazami tuż na granicy wybrzeża. Z początku też pomyślała, że ludzie wybitnie często kończą tu swój marny żywot, jednak kiedy zbliżyła się do kamieni, dostrzegając zejście w dół szybko zmieniła zdanie. Może szansa na dalsze unikanie Craiga nie była zaprzepaszczona? Z odległości jaka ich dzieliła mogła wyglądać tak, jakby sama próbowała właśnie skoczyć, kiedy z dziecięcą ciekawością spoglądała w dół stromej ścieżki chwytając się niepewnie dłonią jednego z głazów.
- Wybaczam. W końcu nie mogę się gniewać na narzeczonego mojej drogiej kuzynki - westchnęła z wymuszonym uśmiechem. Coś sprawiało, że te słowa z wielkim trudem przechodziły przez jej gardło, lecz zrzucała to na karb złego humoru i much, które dzisiaj nie opuszczały jej szlacheckiego nosa. O tym, że te dwie panienki za sobą szczególnie nie przepadały od jakiegoś czasu widzieli chyba wszyscy dookoła, chociaż ani jedna ani druga niespecjalnie się z tym obnosiła. Mogłaby wysilić się nawet na trochę kultury i bezpiecznych z pozoru pytań o ślub oraz zaręczyny, ale czuła, że prędzej usmażyłaby się od środka.
Zresztą, pytanie Craiga podziałało na nią jak niewidzialna lina, skutecznie wybijając z jej głowy niezobowiązującą pogawędkę. Zatrzymała się bowiem w miejscu, odwracając przez ramię i wbijając w niego pełne politowania spojrzenie - a przynajmniej takie z zamiaru miało być. Chyba nie sądził, że odpowie twierdząco i że jakkolwiek odpowie na ten absurd. Nie była przecież zazdrosna! Tym bardziej nie o niego i nie o swoją kuzynkę, której mimo wszystko prosto z serca życzyła dużo szczęścia na nowej drodze życia. Jak on w ogóle śmiał wpaść na taki pomysł? Mężczyźni czasami nie przestawali jej zaskakiwać.
- Unikam? Zazdrosna? - powtórzyła, wznosząc oczy ku niebu. - Doprawdy, co za nonsens - rzekła wreszcie oburzona, w odpowiedzi na to wyczekujące spojrzenie lorda Burke, by następnie ruszyć z powrotem przed siebie. Bardziej od niego zainteresowała się wydeptaną ścieżką, która swoje ujście miała między głazami tuż na granicy wybrzeża. Z początku też pomyślała, że ludzie wybitnie często kończą tu swój marny żywot, jednak kiedy zbliżyła się do kamieni, dostrzegając zejście w dół szybko zmieniła zdanie. Może szansa na dalsze unikanie Craiga nie była zaprzepaszczona? Z odległości jaka ich dzieliła mogła wyglądać tak, jakby sama próbowała właśnie skoczyć, kiedy z dziecięcą ciekawością spoglądała w dół stromej ścieżki chwytając się niepewnie dłonią jednego z głazów.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Skalne wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk