Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Skalne wybrzeże
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Skalne Wybrzeże
Położone przy Cliodnie wybrzeże jest wręcz odludne, turyści częściej odwiedzają wygodną, piaszczystą plażę niż te brzegi morskie, które mniej nadają się na rodzinny odpoczynek. Stromy brzeg porasta zielona, rzadka trawa, gęsto przerzedzona ostrymi kamieniami. Spienione fale morskiej wody mocno uderzają o wysoki brzeg, roztaczając wilgoć. Zejście do wody w tym miejscu byłoby niebezpieczne, dno jest głębokie, a brzeg zbyt stromy - jedynie tylko najwprawniejsze oko dostrzeże zejście w dół, gdzie odbywają się wodne wyścigi. W okolicy panuje cisza przecinana jedynie szumem wody i krzykiem mew.
Możliwość gry w wodne wyścigi
Woda utrudniała wszystko, machnięcie nogami sprawiło, że ciasny węzeł wokół nóg zaczął się luzować. W końcu poczuł jak się uwalnia, ale wolał nie ryzykować ponownego ataku. Słona woda wlała się do usti osiadła na płucach nim zorientował się, że w przypływie paniki zadziałał instynktownie. Wola przetrwania i życia była tak silna, że magia odpowiedziała. Poczuł jak energia zbiera się w różdżce i wyrzuca strumień wrzątku w stronę napastnika. Bo to było stworzenie, inne niż do tej pory widział. Nie ma co do tego wątpliwości, chociaż widoczność nadal miał zamazaną. Czuł jak powoli traci oddech, musiał wypłynąć w górę, aby nabrać powietrza, wtedy jednak poczuł jak wiązka magii, i to nie jego, otacza głowę zapewniając mu swobodne oddychanie. Dostrzegł postać syreny, która odpłynęła z grymasem na twarzy. Musiał skorzystać z okazji. Dostrzegł Macnaira, który oberwał solidnie w oko, tym samym tracąc dopływ powietrza. Nigdzie zaś nie widział Kapitana. Sam przebywał już długo w wodzie, czas mu się kończył. Podpłynął bliżej Drew, aby się upewnić, że ten nie jest oszołomiony przez uderzenie, a gdy upewnił się, że czarodziej żyje wskazał dłonią w dół, że płynie szukać lorda Traversa korzystając z bąblogłowy.
Tym samym zanurkował, kierując się w stronę ciemnej toni. Trzymał różdżkę w pogotowiu, by móc w każdej chwili zareagować i odeprzeć atak ze strony syren. Nie miał co do tego wątpliwości, że właśnie taką istotę zobaczył.
Wiedział, że nie ma dużo czasu, nie tylko dla siebie, ale też dla kapitana. Powoli zaczął go ogarniać lęk, że nie uda mu się go odnaleźć, jednak nie miał zamiaru się poddawać.
Gdzie jesteś, do cholery? Szukał czegoś co go nakieruje na czarodzieja. Czy syrena porwała go w głębiny i nie miał jak się obronić? Odrzucał od siebie makabryczne wizje, które wcześniej widział - ziejąca dziura w miejscu, gdzie wcześniej było serce.
Przyspieszył starając się dostrzec jak najwięcej. Widoczność miał teraz zdecydowanie lepszą, mógł skupić się na wyłowieniu jakiegoś ruchu, jasnej koszuli, czegokolwiek co go naprowadzi na trop Traversa.
|Rzut na spostrzegawczość
Tym samym zanurkował, kierując się w stronę ciemnej toni. Trzymał różdżkę w pogotowiu, by móc w każdej chwili zareagować i odeprzeć atak ze strony syren. Nie miał co do tego wątpliwości, że właśnie taką istotę zobaczył.
Wiedział, że nie ma dużo czasu, nie tylko dla siebie, ale też dla kapitana. Powoli zaczął go ogarniać lęk, że nie uda mu się go odnaleźć, jednak nie miał zamiaru się poddawać.
Gdzie jesteś, do cholery? Szukał czegoś co go nakieruje na czarodzieja. Czy syrena porwała go w głębiny i nie miał jak się obronić? Odrzucał od siebie makabryczne wizje, które wcześniej widział - ziejąca dziura w miejscu, gdzie wcześniej było serce.
Przyspieszył starając się dostrzec jak najwięcej. Widoczność miał teraz zdecydowanie lepszą, mógł skupić się na wyłowieniu jakiegoś ruchu, jasnej koszuli, czegokolwiek co go naprowadzi na trop Traversa.
|Rzut na spostrzegawczość
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Kenneth Fernsby' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Głos syreny dotarł do niego wyraźnie, zupełnie jakby wciąż znajdowała się obok – chociaż wraz z każdym gwałtownym ruchem ramion czuł jak to dziwne, niezrozumiałe, niemożliwe do opisania połączenie pomiędzy nimi słabnie, niczym rozciągająca się nić – coraz cieńsza, coraz bardziej grożąca pęknięciem. Nie był pewien, czy bardziej tego pragnął, czy się obawiał, wrodzona i pielęgnowana latami fascynacja morskimi tajemnicami mieszała się z poczuciem odpowiedzialności: za swoich towarzyszy i swoją załogę. Widział ich już, kilka sylwetek odcinających się od prześwitującego przez powierzchnię wody światła; z tej odległości nie był w stanie stwierdzić, kto był kim, ale był niemal pewien, że znajdowali się w jego zasięgu – i pewnie popłynąłby dalej w ich kierunku, gdyby wwiercające się w umysł nawoływanie nie zmusiło go do odwrócenia się za siebie.
Wtedy to dostrzegł: kłębiącą się toń, czerń dna poruszającego się w sposób, w jaki dno z całą pewnością poruszać się nie powinno; ile syren czekało na swoją kolej na atak? Kilkanaście, kilkadziesiąt? Bez wątpienia: wystarczająco, by przytłoczyć załogę Słonej Catherine, nie mówiąc już o niosącej paru czarodziejów łodzi. Czy tam, na powierzchni, naprawdę był w stanie pomóc im bardziej niż tutaj? Myśl o pozostaniu pod wodą jeszcze choćby chwilę dłużej wydawała się szalona, nie miał pojęcia, na jak długo miało jeszcze starczyć mu powietrza – ale w niosącym się myślami głosie czarnookiej istoty wyczuł coś, co przechyliło szalę.
Strach.
Bała się. Kogo? Nie jego – ale być może tego, kto szeptał do niego od tygodni, którego magia promieniowała od zawieszonego na szyi odłamka. Zdawał sobie sprawę, że walka w mugolskim forcie go zmieniła – powiedziało mu o tym żyjące u wybrzeży wyspy Wight plemię trytonów; to z którym miał do czynienia dzisiaj również musiało to dostrzegać, a choć nie wiedział, skąd brał się szarpiący zmysłami głód (czy była to wina komety?), to potrafił dostrzec okazję, gdy znalazła się tuż przed nim. Już tknęłyście utkanych z ciemności, pomyślał, starając się nadać tym słowom moc – nawet jeśli niemą. Przypomniał sobie: gniew, jaki nim szarpnął, gdy otrzymał list od Długiego Johna, i ten gniew postanowił przelać w głoski, jednocześnie pozwalając, by jego ciało opadło niżej, głębiej, bliżej syreny. Nie mógł doprowadzić do zerwania więzi, jeszcze nie; a sobie – nie mógł pozwolić na słabość. Marynarze, których zaatakowałyście, byli jego sługami – naszymi sługami, stwierdził. Nie kłamał – załoganci Słonej Catherine pływali pod banderą Traversów. Żeglarze w łodziach też nimi są, ciągnął, krzyżując zamglone spojrzenie z parą czarnych źrenic, za wszelką cenę starając się nie mrugnąć, mimo że słona woda piekła nieznośnie. Zrównał się z syreną, po czym wyciągnął dłoń – dłoń pozbawioną palca – żeby uchwycić ją za ramię. Przyszliśmy po tych, którzy wpłynęli tu przed paroma księżycami – zaprowadzicie nas do nich. Nie tkniecie nikogo z nas ani z nich, jeżeli jeszcze pozostali żywi – a ja przysięgam, że podczas kolejnej pełni, oraz przy każdej następnej, dostarczę wam darów znacznie krwawszych niż ci, których sobie upatrzyłyście. Darów z wrogów cienia, z naszych wrogów. Widzisz to?, zapytał, ruchem głowy wskazując na jeden z pierścieni na palcach zaciśniętych na ramieniu syreny; srebrny, rzeźbiony. Rozpoznajesz? Podarowała mi go jedna z was, gdy bez szwanku zwróciłem ją temu, z którym się związała. Tak samo zwrócę to, co się wam należy, oznajmił. Nie błagał, nie uderzał w proszące nuty; chociaż rzeczywistość mogła malować się inaczej, on nie stawiał się w roli żebraka – Arawn budził wśród syren szacunek, nie miał zamiaru pozwolić sobie na jego utratę. Zaprowadźcie nas do naszych ludzi, zażądał. Zaprowadźcie nas, a już nigdy nie zaznacie głodu. Odmówcie – a sprowadzicie na siebie gniew tego, który mnie przysłał, dokończył, rozluźniając palce. Blefował, jeśli syreny postanowią ich zaatakować, nie zostanie po nich nic – i nikt ich nie pomści – ale odpowiednio wymierzone kłamstwo już niejednokrotnie uratowało mu skórę. Miał nadzieję, że to również miało okazać się celne.
| próbuję wykorzystać perswazję (II) wspartą nieznacznie kłamstwem (I) i zastraszaniem (I), jeśli powinnam dorzucić kość, to daj znać, mistrzu wspomniany pierścień posiadam naprawdę, jego historię opowiadam tutaj
Wtedy to dostrzegł: kłębiącą się toń, czerń dna poruszającego się w sposób, w jaki dno z całą pewnością poruszać się nie powinno; ile syren czekało na swoją kolej na atak? Kilkanaście, kilkadziesiąt? Bez wątpienia: wystarczająco, by przytłoczyć załogę Słonej Catherine, nie mówiąc już o niosącej paru czarodziejów łodzi. Czy tam, na powierzchni, naprawdę był w stanie pomóc im bardziej niż tutaj? Myśl o pozostaniu pod wodą jeszcze choćby chwilę dłużej wydawała się szalona, nie miał pojęcia, na jak długo miało jeszcze starczyć mu powietrza – ale w niosącym się myślami głosie czarnookiej istoty wyczuł coś, co przechyliło szalę.
Strach.
Bała się. Kogo? Nie jego – ale być może tego, kto szeptał do niego od tygodni, którego magia promieniowała od zawieszonego na szyi odłamka. Zdawał sobie sprawę, że walka w mugolskim forcie go zmieniła – powiedziało mu o tym żyjące u wybrzeży wyspy Wight plemię trytonów; to z którym miał do czynienia dzisiaj również musiało to dostrzegać, a choć nie wiedział, skąd brał się szarpiący zmysłami głód (czy była to wina komety?), to potrafił dostrzec okazję, gdy znalazła się tuż przed nim. Już tknęłyście utkanych z ciemności, pomyślał, starając się nadać tym słowom moc – nawet jeśli niemą. Przypomniał sobie: gniew, jaki nim szarpnął, gdy otrzymał list od Długiego Johna, i ten gniew postanowił przelać w głoski, jednocześnie pozwalając, by jego ciało opadło niżej, głębiej, bliżej syreny. Nie mógł doprowadzić do zerwania więzi, jeszcze nie; a sobie – nie mógł pozwolić na słabość. Marynarze, których zaatakowałyście, byli jego sługami – naszymi sługami, stwierdził. Nie kłamał – załoganci Słonej Catherine pływali pod banderą Traversów. Żeglarze w łodziach też nimi są, ciągnął, krzyżując zamglone spojrzenie z parą czarnych źrenic, za wszelką cenę starając się nie mrugnąć, mimo że słona woda piekła nieznośnie. Zrównał się z syreną, po czym wyciągnął dłoń – dłoń pozbawioną palca – żeby uchwycić ją za ramię. Przyszliśmy po tych, którzy wpłynęli tu przed paroma księżycami – zaprowadzicie nas do nich. Nie tkniecie nikogo z nas ani z nich, jeżeli jeszcze pozostali żywi – a ja przysięgam, że podczas kolejnej pełni, oraz przy każdej następnej, dostarczę wam darów znacznie krwawszych niż ci, których sobie upatrzyłyście. Darów z wrogów cienia, z naszych wrogów. Widzisz to?, zapytał, ruchem głowy wskazując na jeden z pierścieni na palcach zaciśniętych na ramieniu syreny; srebrny, rzeźbiony. Rozpoznajesz? Podarowała mi go jedna z was, gdy bez szwanku zwróciłem ją temu, z którym się związała. Tak samo zwrócę to, co się wam należy, oznajmił. Nie błagał, nie uderzał w proszące nuty; chociaż rzeczywistość mogła malować się inaczej, on nie stawiał się w roli żebraka – Arawn budził wśród syren szacunek, nie miał zamiaru pozwolić sobie na jego utratę. Zaprowadźcie nas do naszych ludzi, zażądał. Zaprowadźcie nas, a już nigdy nie zaznacie głodu. Odmówcie – a sprowadzicie na siebie gniew tego, który mnie przysłał, dokończył, rozluźniając palce. Blefował, jeśli syreny postanowią ich zaatakować, nie zostanie po nich nic – i nikt ich nie pomści – ale odpowiednio wymierzone kłamstwo już niejednokrotnie uratowało mu skórę. Miał nadzieję, że to również miało okazać się celne.
| próbuję wykorzystać perswazję (II) wspartą nieznacznie kłamstwem (I) i zastraszaniem (I), jeśli powinnam dorzucić kość, to daj znać, mistrzu wspomniany pierścień posiadam naprawdę, jego historię opowiadam tutaj
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Woda rozbijała się o bańkę z tlenem utrudniając widoczność ze względu na szybkość pokonywania kolejnych metrów, ale nie na tyle bym mógł pominąć sylwetkę Manannana. Zastanawiała mnie jednak jedna rzecz; dlaczego nie było go nigdzie przy łódce? Nawet jeśli wpadł w morską toń upuszczając wcześniej różdżkę, to nie chciało mi się wierzyć, że jego umiejętności uniemożliwiały mu powrót na powierzchnię. Istniało zatem ryzyko, że stracił przytomność, ale nie byłem w stanie ocenić jak szybko porywałyby go głębiny. Dzięki zaklęciu poruszałem się o wiele sprawniej, a mimo to bez żadnych efektów. Czyżby jednak został na łajbie, a ja prowadziłem bezsensowne poszukiwania? Ten jego majtek nie dawał żadnych znaków, sam zdawał się rozglądać, więc z pewnością ktoś pozostawał za burtą poza naszą dwójką. Coś mi tu nie pasowało. Coś z tym miejscem było nie w porządku. Lucinda, dziwne zachowanie załogi, nie wspominając już o zaginięciu wcześniejszej. O co tu u licha chodziło?
Nawet nie wiedziałem, kiedy bańka pękła. Jedyne źródło powietrza rozprysło się powodując, że do moich ust momentalnie wlała się niebezpieczna ilość wody. Ból przeszywający okolicę lewego oka i paskudne pieczenie nie były równie wielkim utrapieniem, co brak możliwości złapania oddechu. Odpychałem jednak panikę, nie mogłem wykonywać żadnych nerwowych ruchów, które tylko pogorszyłyby i tak paskudną sytuację. Jak nisko się znajdowałem? Jaka odległość dzieliła mnie od statku? Duża, zbyt duża abym bezpiecznie ją pokonał. Zacisnąłem w dłoni wężowe drewno i skierowałem je na siebie wypowiadając niewerbalne zaklęcie bąblogłowy.
Czułem czyjąś obecność. Miałem wrażenie, że oponent wciąż znajdował się w pobliżu i tylko wyczekiwał momentu na kolejny atak. Zamrugałem powiekami starając się przyzwyczaić do słonej wody i dostrzec cokolwiek w ciemności. Przemieściłem się w dół woląc nie pozostawać w jednym miejscu, choć i tak byłem na straconej pozycji.
Nawet nie wiedziałem, kiedy bańka pękła. Jedyne źródło powietrza rozprysło się powodując, że do moich ust momentalnie wlała się niebezpieczna ilość wody. Ból przeszywający okolicę lewego oka i paskudne pieczenie nie były równie wielkim utrapieniem, co brak możliwości złapania oddechu. Odpychałem jednak panikę, nie mogłem wykonywać żadnych nerwowych ruchów, które tylko pogorszyłyby i tak paskudną sytuację. Jak nisko się znajdowałem? Jaka odległość dzieliła mnie od statku? Duża, zbyt duża abym bezpiecznie ją pokonał. Zacisnąłem w dłoni wężowe drewno i skierowałem je na siebie wypowiadając niewerbalne zaklęcie bąblogłowy.
Czułem czyjąś obecność. Miałem wrażenie, że oponent wciąż znajdował się w pobliżu i tylko wyczekiwał momentu na kolejny atak. Zamrugałem powiekami starając się przyzwyczaić do słonej wody i dostrzec cokolwiek w ciemności. Przemieściłem się w dół woląc nie pozostawać w jednym miejscu, choć i tak byłem na straconej pozycji.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Plotka okazały się najszczerszą prawdą, głos Primrose zmieniał się stopniowo w śpiew, który definitywnie był czymś niezwykle niebezpiecznym. Dziękował za to, że zdołał się uwolnić, aż ostatecznie przestał go słyszeć. Cisza. Piękna, choć nieco dziwnie niepokojąca otoczyła go w momencie. Teraz mógł się pełni skupić. Skutecznie rzucone zaklęcie pozwoliło mu ujrzeć to, czego się obawiał. Blisko powierzchni dwa kształty z rybim ogonem - syreny. A raczej Trytony. Co wiedział dokładnie na ich temat? Zielonkawa skóra i włosy w podobnym kolorze. A jednak były różne jak ludzie. Sklasyfikowane według Ministerstwa jako XXXX grupa. Ale nie to było istotne. Były magicznymi stworzeniami, a na nich trochę się znał. Co prawda nadal preferował smoki i wiedział o nich znacznie więcej, a jednak… O ile dobrze pamiętał, miały opory przed magią, zupełnie tak jakby się jej obawiały, a tak przynajmniej gdzieś przeczytał. W wodzie ujrzał też kształty nie posiadające rybich ogonów, ale też takie, które nie należały już do ich świata – do świata żywych.
- Cholera. – zaklął pod nosem. Musiał jakoś pomóc mężczyźnie, którego syrena właśnie wciągała w głębię, a los, który go czekał nie należał do najprzyjemniejszych. Balansując na łódce starał się utrzymać równowagę, jednocześnie starając się pomóc. Mężczyzna musiał zostać uratowany. Wierzył, że Drew, Kenneth i Manny poradzą sobie, chociaż na pewno też potrzebowali jego pomocy. Musiał najpierw spróbować, sprawdzić teorię dotyczącą strachu syren czy tam trytonów przed magią, na chwilę obecną… nie był nawet do końca pewien czy dobrze pamiętał zapisy ksiąg. Niemniej jednak, z uwagi na szybkość działania i fakt, że syrena znajdowała się za członkiem załogi statku – nie miał wyjścia, musiał użyć czegoś nieszkodliwego, żeby nie uszkodzić mężczyzny. Pierwsze co mu przyszło na myśl, choć może było głupim pomysłem… - Periculum - wypowiedział zaklęcie, celując w wodę. Może snopy czerwonych świateł odstraszą syrenę i pozwolą mu na wyciągnięcie członka załogi ponownie na pokład.
- Cholera. – zaklął pod nosem. Musiał jakoś pomóc mężczyźnie, którego syrena właśnie wciągała w głębię, a los, który go czekał nie należał do najprzyjemniejszych. Balansując na łódce starał się utrzymać równowagę, jednocześnie starając się pomóc. Mężczyzna musiał zostać uratowany. Wierzył, że Drew, Kenneth i Manny poradzą sobie, chociaż na pewno też potrzebowali jego pomocy. Musiał najpierw spróbować, sprawdzić teorię dotyczącą strachu syren czy tam trytonów przed magią, na chwilę obecną… nie był nawet do końca pewien czy dobrze pamiętał zapisy ksiąg. Niemniej jednak, z uwagi na szybkość działania i fakt, że syrena znajdowała się za członkiem załogi statku – nie miał wyjścia, musiał użyć czegoś nieszkodliwego, żeby nie uszkodzić mężczyzny. Pierwsze co mu przyszło na myśl, choć może było głupim pomysłem… - Periculum - wypowiedział zaklęcie, celując w wodę. Może snopy czerwonych świateł odstraszą syrenę i pozwolą mu na wyciągnięcie członka załogi ponownie na pokład.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
The member 'Mathieu Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Syrena otworzyła szerzej oczy, choć Manannanowi trudno było wyczytać z nich cokolwiek poza niezgłębioną czernią. Więcej zdradzał jej głos w jego głowie - niedowierzający, zaniepokojony.
Nie! Może i chcą mu służyć, ale nie są nim. Utkanych z Cienia przybyło tu troje. - zaprotestowała. My też byłyśmy jak oni, ale teraz wiemy więcej, służymy mu pełniej. Śmierć go uradowała, musiała. - ciemność wokół was zdawała się gęstnieć, jej rozgorączkowany głos wwiercał się w Twoją czaszkę. Kręciło ci się w głowie, ale nie mogłeś oderwać od niej wzroku. Wkoło robiło się coraz zimniej, ale chłód jeszcze ci nie przeszkadzał. Syrena umilkła, słuchając twojej propozycji.
Byłyśmy głodne, a śmierć go cieszy. - powtórzyła uparcie, zdawała się zaniepokojona. Naucz nas mu służyć, nakarm nas, a ja pokażę ci co z nich pozostało. - zdecydowała, jakby obawiając się twojej reakcji. Uniosła dłoń w górę, wokół zalśniła srebrna poświata. Błysk spowodował wkoło nieokreślone poruszenie, kątem oka widziałeś syrenie ogony, kilka sylwetek kierowało się w dół. Twoi ludzie tutaj są bezpieczni. A tamtych - pozwól nam zastąpić, jeśli jak mówisz jesteś Przyjacielem Syren. Ci, którzy do ciebie wrócą, nie będą już nigdy tacy sami - a my wciąż jesteśmy słabe poza tymi wodami. - zaczęło do ciebie docierać, że ciemność w całej jaskini zdawała się być inna niż gdzie indziej, niepokojąca. Ich wybór tego miejsca musiał być nieprzypadkowy. Ale nakarm nas i poczekaj aż będzie nas więcej, a odpowiemy na twe wezwanie. - szepnęła, a potem położyła dłoń na Twoim policzku. Błysnęło światło, a potem widziałeś już tylko ciemność i...
...krew i mięso i kły i łamane kości, syreny zjadały swoje ofiary razem z kośćmi, zostawiając tylko strzępy ubrań...
...Długi John i jego trzeźwiejące spojrzenie, czułeś jej pożądanie i słyszałeś tęskną pieśń, od której desperacko pragnął uciec...
...I inni, którzy uciec nie zdołali, dryfujący w ciemności, najmłodsi i najsilniejsi z załogi, blade twarze, puste oczy, dnie i noce spędzone w toni wśród syrenich pocałunków...
Dzięki nim miały narodzić się nasze córki - mogę ci ich oddać, ale nigdy nie będą już tacy sami... Pozwól nam ich zachować, poczekać na nasze dzieci.
Wizja zniknęła, ponownie widziałeś jej twarz i ciemne oczy, ale emocje - stęsknionych syren, pożeranej załogi, Twoje własne - rozsadzały Twoją czaszkę bólem, a bicie serca przyspieszyło.
Drew wyczarował Bąblogłowę, a gdy bańka z tlenem na powrót otoczyła jego głowę, piekące oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności. Zobaczył przed sobą twarz, niby ludzką, ale niepokojącą. Wyglądała nieco jak Lucinda widziana niedawno w grocie, ale zarazem inaczej, nienaturalnie. Wielkie oczy wydawały się rybie i puste, usta rozciągały się w upiornym uśmiechu. Syrena spojrzała na jego ogon i wyszczerzyła kły, trącając płetwę płetwą - ale gest nie był agresywny. Nie jesteś prawdziwy, ale moglibyśmy... - pod wodą rozbrzmiał nagle śpiew, pełen pożądania, zalotny. Drew słyszał go jak przez mgłę, przez Bąblogłowę, ale mógł rozróżnić emocje i słowa.
W tym momencie bliżej pary podpłynął Kenneth, który zdecydował się podpłynąć bliżej Drew pomimo obecności syreny. Zanim zdążył się oddalić, syrena zwróciła w jego stronę głowę - w jej oczach rozbłysło rozpoznanie, musiała pamiętać jak odgonił ją strumieniem wrzącej wody. Otworzyła usta do upiornego krzyku, obydwoje zobaczyliście rząd białych kłów, a woda wkoło zrobiła się lodowata - ale zanim z gardła syreny dobył się jakikolwiek dźwięk, pod wodą rozbłysło światło. Obydwoje ujrzeliście białą koszulę Manannana, Travers zdawał się cały i zdrowy. Dzieliło was od niego kilkadziesiąt metrów, mogliście popłynąć w dół, ale woda zdawała się przeraźliwie zimna. Wasze mięśnie sztywniały, myśl o powierzchni nęciła. Syrena zamknęła usta i posławszy wam nieprzychylne spojrzenie, odpłynęła w ciemność.
Głowa marynarza zniknęła pod taflą wody, ale w tym momencie w jego stronę pomknął snop czerwonych iskier. Mathieu nie wiedział, że wskutek rozmowy z Manannanem syreny zmieniły swoje plany, mógł podejrzewać, że zaklęcie zadziałało. Zdążył zobaczyć ogon przecinający wodę i chlupnięcie. Syrena zanurkowała w ciemną toń, ale marynarz nie wynurzał się nad powierzchnię. Bąbelki na wodzie zdradzały, że nadal oddychał - Mathieu miał ograniczony czas, by spróbować go ocalić.
Manannan, wizja zesłana przez syrenę zadała Ci 10 obrażeń psychicznych.
Drew & Kenneth, syrenie odechciało się rozgrzewania atmosfery - otrzymujecie po 10 obrażeń od wychłodzenia co turę, póki pozostaniecie w wodzie.
Kenneth - Bąblogłowa 2/5, żywotność 230/240 (10 wychłodzenie)
Drew - Bąblogłowa 1/5, Squarmacus 3/5, żywotność 246/261 (5-podbite oko, 10 wychłodzenie)
Manannan - efekty pocałunku syreny ?/?, żywotność 230/240 (10-psychiczne)
Nie! Może i chcą mu służyć, ale nie są nim. Utkanych z Cienia przybyło tu troje. - zaprotestowała. My też byłyśmy jak oni, ale teraz wiemy więcej, służymy mu pełniej. Śmierć go uradowała, musiała. - ciemność wokół was zdawała się gęstnieć, jej rozgorączkowany głos wwiercał się w Twoją czaszkę. Kręciło ci się w głowie, ale nie mogłeś oderwać od niej wzroku. Wkoło robiło się coraz zimniej, ale chłód jeszcze ci nie przeszkadzał. Syrena umilkła, słuchając twojej propozycji.
Byłyśmy głodne, a śmierć go cieszy. - powtórzyła uparcie, zdawała się zaniepokojona. Naucz nas mu służyć, nakarm nas, a ja pokażę ci co z nich pozostało. - zdecydowała, jakby obawiając się twojej reakcji. Uniosła dłoń w górę, wokół zalśniła srebrna poświata. Błysk spowodował wkoło nieokreślone poruszenie, kątem oka widziałeś syrenie ogony, kilka sylwetek kierowało się w dół. Twoi ludzie tutaj są bezpieczni. A tamtych - pozwól nam zastąpić, jeśli jak mówisz jesteś Przyjacielem Syren. Ci, którzy do ciebie wrócą, nie będą już nigdy tacy sami - a my wciąż jesteśmy słabe poza tymi wodami. - zaczęło do ciebie docierać, że ciemność w całej jaskini zdawała się być inna niż gdzie indziej, niepokojąca. Ich wybór tego miejsca musiał być nieprzypadkowy. Ale nakarm nas i poczekaj aż będzie nas więcej, a odpowiemy na twe wezwanie. - szepnęła, a potem położyła dłoń na Twoim policzku. Błysnęło światło, a potem widziałeś już tylko ciemność i...
...krew i mięso i kły i łamane kości, syreny zjadały swoje ofiary razem z kośćmi, zostawiając tylko strzępy ubrań...
...Długi John i jego trzeźwiejące spojrzenie, czułeś jej pożądanie i słyszałeś tęskną pieśń, od której desperacko pragnął uciec...
...I inni, którzy uciec nie zdołali, dryfujący w ciemności, najmłodsi i najsilniejsi z załogi, blade twarze, puste oczy, dnie i noce spędzone w toni wśród syrenich pocałunków...
Dzięki nim miały narodzić się nasze córki - mogę ci ich oddać, ale nigdy nie będą już tacy sami... Pozwól nam ich zachować, poczekać na nasze dzieci.
Wizja zniknęła, ponownie widziałeś jej twarz i ciemne oczy, ale emocje - stęsknionych syren, pożeranej załogi, Twoje własne - rozsadzały Twoją czaszkę bólem, a bicie serca przyspieszyło.
Drew wyczarował Bąblogłowę, a gdy bańka z tlenem na powrót otoczyła jego głowę, piekące oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności. Zobaczył przed sobą twarz, niby ludzką, ale niepokojącą. Wyglądała nieco jak Lucinda widziana niedawno w grocie, ale zarazem inaczej, nienaturalnie. Wielkie oczy wydawały się rybie i puste, usta rozciągały się w upiornym uśmiechu. Syrena spojrzała na jego ogon i wyszczerzyła kły, trącając płetwę płetwą - ale gest nie był agresywny. Nie jesteś prawdziwy, ale moglibyśmy... - pod wodą rozbrzmiał nagle śpiew, pełen pożądania, zalotny. Drew słyszał go jak przez mgłę, przez Bąblogłowę, ale mógł rozróżnić emocje i słowa.
W tym momencie bliżej pary podpłynął Kenneth, który zdecydował się podpłynąć bliżej Drew pomimo obecności syreny. Zanim zdążył się oddalić, syrena zwróciła w jego stronę głowę - w jej oczach rozbłysło rozpoznanie, musiała pamiętać jak odgonił ją strumieniem wrzącej wody. Otworzyła usta do upiornego krzyku, obydwoje zobaczyliście rząd białych kłów, a woda wkoło zrobiła się lodowata - ale zanim z gardła syreny dobył się jakikolwiek dźwięk, pod wodą rozbłysło światło. Obydwoje ujrzeliście białą koszulę Manannana, Travers zdawał się cały i zdrowy. Dzieliło was od niego kilkadziesiąt metrów, mogliście popłynąć w dół, ale woda zdawała się przeraźliwie zimna. Wasze mięśnie sztywniały, myśl o powierzchni nęciła. Syrena zamknęła usta i posławszy wam nieprzychylne spojrzenie, odpłynęła w ciemność.
Głowa marynarza zniknęła pod taflą wody, ale w tym momencie w jego stronę pomknął snop czerwonych iskier. Mathieu nie wiedział, że wskutek rozmowy z Manannanem syreny zmieniły swoje plany, mógł podejrzewać, że zaklęcie zadziałało. Zdążył zobaczyć ogon przecinający wodę i chlupnięcie. Syrena zanurkowała w ciemną toń, ale marynarz nie wynurzał się nad powierzchnię. Bąbelki na wodzie zdradzały, że nadal oddychał - Mathieu miał ograniczony czas, by spróbować go ocalić.
Manannan, wizja zesłana przez syrenę zadała Ci 10 obrażeń psychicznych.
Drew & Kenneth, syrenie odechciało się rozgrzewania atmosfery - otrzymujecie po 10 obrażeń od wychłodzenia co turę, póki pozostaniecie w wodzie.
Kenneth - Bąblogłowa 2/5, żywotność 230/240 (10 wychłodzenie)
Drew - Bąblogłowa 1/5, Squarmacus 3/5, żywotność 246/261 (5-podbite oko, 10 wychłodzenie)
Manannan - efekty pocałunku syreny ?/?, żywotność 230/240 (10-psychiczne)
Nie każda śmierć, zaprotestował, poruszając się jednak po omacku, dryfując na wodach własnej niewiedzy, improwizując. Chociaż był niemal pewien, że syrena mówiła o bycie, którego obecność wyczuwał obok siebie od tamtego pamiętnego popołudnia w Landguard Fort, tajemniczej mocy odciśniętej w zawieszonym na szyi kamieniu, to przez większość czasu obracał się we mgle domysłów. Czy trytońskie plemię mogło wiedzieć więcej? Od kiedy mu służycie? Odkąd pojawiła się kometa?, zapytał; nie miał czasu, ryzykował każdą dodatkową sekundą spędzoną pod wodą, ale nie potrafił przepuścić okazji do sięgnięcia głębiej, do dotknięcia sedna tego, co działo się z nim i wokół niego. Czy wydarzenia w Suffolk i lśniąca na niebie gwiazda mogły być w jakiś sposób powiązane?
Rozpalające się w dłoni syreny światło zwróciło jego uwagę, a jej słowa sprawiły, że zacisnął szczęki – ale nie był zdziwiony, list Długiego Johna niejako przygotował go na to, co miał tutaj zastać. Nazywał ich misję akcją ratunkową, w rzeczywistości zdawał sobie jednak sprawę z tego, że załoga Słonej Catherine przepadła; minęło zbyt wiele dni bez żadnych nowych wieści.
Nie zdążył cofnąć się przed wyciągniętą dłonią syreny, a kiedy połączone błoną, długie palce dotknęły jego twarzy, nie mógł zrobić już nic – bo zniknęła zarówno ona, jak i wszystko dookoła. Czerń zalała jego umysł, wlewając się do środka jak woda przez pękniętą tamę; na początku nie widział nic poza tym, nic oprócz kotłującej się ciemności, z której stopniowo zaczęły wyłaniać się inne obrazy. Krew, mięso odzierane od kości, zaskoczona twarz Długiego Johna; puste spojrzenia żeglarzy, tych, których znał, i tych, których jedynie kojarzył z widzenia – z posiniałą skórą, z życiem ledwie tlącym się wewnątrz napuchniętych ciał.
Żyli – czy tylko egzystowali? Otworzył szeroko oczy, gdy wizja się rozmyła, głos syreny wciąż jednak dźwięczał mu w uszach. Powinien odrzucić jej warunki – zażądać, by jej siostry zwróciły ocalałych, wiedział, że tak należało zrobić – ale czy rzeczywiście był to ruch opłacalny? Jeśli syrena mówiła prawdę, jeśli to, co widział, było realne, to wyciągnięci ze szpon morskich istot ludzie nie mieliby już i tak żadnej wartości. A jeżeliby ich poświęcił? Pokusa rozlała się po wnętrznościach, odpowiemy na twe wezwanie – zapewnienie wydawało się zbyt cenne, by je odrzucić; skoro syreny już i tak zadomowiły się na wybrzeżach Norfolku, czy mógł pozwolić sobie na uczynienie z nich wrogów? Zwłaszcza po tym, czego był świadkiem? Jako sojuszniczki mogły ich wzmocnić, mogły – razem z krakenem – zapewnić Traversom całkowitą kontrolę nad tymi wodami. Nie mógł odrzucić takiej okazji, musiał myśleć przede wszystkim o własnej rodzinie – i o Rycerzach Walpurgii, o tym, co mógłby dzięki niej ofiarować Czarnemu Panu. Zachowajcie ich więc, zadecydował. Chłód otaczał go coraz szczelniej, głowa zaczęła boleśnie pulsować; musiał wydostać się na powierzchnię, teraz, natychmiast. Oddajcie jednak statek. A kiedy nadejdzie czas, bądźcie gotowe na wezwanie, orzekł. Miał zamiar dotrzymać swojej części umowy, przynajmniej tak długo, jak długo będzie to opłacalne. Pomóż mi wrócić na górę, zażądał, odwracając się w stronę majaczącej daleko ponad nim łodzi; wyciągnął ramiona, odepchnął się nogami. Serce waliło mu jak młotem, czy był jeszcze w stanie wypłynąć na powierzchnię o własnych siłach – czy był zdany na łaskę i niełaskę syreny?
| pływanie
Rozpalające się w dłoni syreny światło zwróciło jego uwagę, a jej słowa sprawiły, że zacisnął szczęki – ale nie był zdziwiony, list Długiego Johna niejako przygotował go na to, co miał tutaj zastać. Nazywał ich misję akcją ratunkową, w rzeczywistości zdawał sobie jednak sprawę z tego, że załoga Słonej Catherine przepadła; minęło zbyt wiele dni bez żadnych nowych wieści.
Nie zdążył cofnąć się przed wyciągniętą dłonią syreny, a kiedy połączone błoną, długie palce dotknęły jego twarzy, nie mógł zrobić już nic – bo zniknęła zarówno ona, jak i wszystko dookoła. Czerń zalała jego umysł, wlewając się do środka jak woda przez pękniętą tamę; na początku nie widział nic poza tym, nic oprócz kotłującej się ciemności, z której stopniowo zaczęły wyłaniać się inne obrazy. Krew, mięso odzierane od kości, zaskoczona twarz Długiego Johna; puste spojrzenia żeglarzy, tych, których znał, i tych, których jedynie kojarzył z widzenia – z posiniałą skórą, z życiem ledwie tlącym się wewnątrz napuchniętych ciał.
Żyli – czy tylko egzystowali? Otworzył szeroko oczy, gdy wizja się rozmyła, głos syreny wciąż jednak dźwięczał mu w uszach. Powinien odrzucić jej warunki – zażądać, by jej siostry zwróciły ocalałych, wiedział, że tak należało zrobić – ale czy rzeczywiście był to ruch opłacalny? Jeśli syrena mówiła prawdę, jeśli to, co widział, było realne, to wyciągnięci ze szpon morskich istot ludzie nie mieliby już i tak żadnej wartości. A jeżeliby ich poświęcił? Pokusa rozlała się po wnętrznościach, odpowiemy na twe wezwanie – zapewnienie wydawało się zbyt cenne, by je odrzucić; skoro syreny już i tak zadomowiły się na wybrzeżach Norfolku, czy mógł pozwolić sobie na uczynienie z nich wrogów? Zwłaszcza po tym, czego był świadkiem? Jako sojuszniczki mogły ich wzmocnić, mogły – razem z krakenem – zapewnić Traversom całkowitą kontrolę nad tymi wodami. Nie mógł odrzucić takiej okazji, musiał myśleć przede wszystkim o własnej rodzinie – i o Rycerzach Walpurgii, o tym, co mógłby dzięki niej ofiarować Czarnemu Panu. Zachowajcie ich więc, zadecydował. Chłód otaczał go coraz szczelniej, głowa zaczęła boleśnie pulsować; musiał wydostać się na powierzchnię, teraz, natychmiast. Oddajcie jednak statek. A kiedy nadejdzie czas, bądźcie gotowe na wezwanie, orzekł. Miał zamiar dotrzymać swojej części umowy, przynajmniej tak długo, jak długo będzie to opłacalne. Pomóż mi wrócić na górę, zażądał, odwracając się w stronę majaczącej daleko ponad nim łodzi; wyciągnął ramiona, odepchnął się nogami. Serce waliło mu jak młotem, czy był jeszcze w stanie wypłynąć na powierzchnię o własnych siłach – czy był zdany na łaskę i niełaskę syreny?
| pływanie
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
The member 'Manannan Travers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Woda opływała całe ciało, była wszędzie, a głęboka czerń głębin zdawała się nie mieć końca. O tym opowiadali marynarze, o tej czeluści, do której kiedyś wszyscy trafią. Do luku Davego Jones’a, tam gdzie nie sięga żadne światło, żaden dźwięk.
Oderwał jednak spojrzenie od ciemności, by zobaczyć jak Macnair, jeżeli dobrze zapamiętał nazwisko, poradził sobie z atakiem syreny, a wokół jego głowy znajdowała się bańka powietrza. Nie musiał go holować. Uniósł więc kciuki w górę, aby upewnić się, że ten czuje się dobrze i wtedy spostrzegł twarz.
Prawdziwa syrena, w pełnej okazałości patrzyła w niego, wręcz czuł przeszywający wzrok na swojej skórze. Błysk rozpoznania, ogień nienawiści, gdyby chciała mogła go rozszarpać na strzępy, wyrwać serce jak innym, ale nie uczyniła tego.
Garnitur ostrych jak szpilki zębów został odsłonięty, a z czeluści gardła wydobył się krzyk, który mroził krew w żyłach, sprawia, że woda stawała się jeszcze zimniejsza, a pragnienie wypłynięcia w górę było wręcz namacalne.
Ucieczka, jedyna myśl jaka teraz mu towarzyszyła. Ucieczka na powierzchnię, gdzie powietrze było cieplejsze, dno suchej łódki kusiło, choć przecież twarde i niewygodne, było teraz istnym rajem.
Błysk światła sprawił jednak, że skupił swoją uwagę znów w ciemnych masach otchłani.
Kapitan!
Dostrzegł go, całego i żywego. Z tej odległości nie widział czy ten jest ranny, ale istniała nadzieja, że nie były to rany na tyle poważne, że nie mógł pływać.
Unosił się, zmierzał w ich stronę.
Przenikliwy chłód przedzierał się pod skórę, okalał każdy mięsień, ale nie miał zamiaru uciekać, płynąć przed siebie ku górze licząc, że Travers sam dotrze.
Walcząc z chęcią poczucia słońca na twarzy uznał, że wykorzysta czar, który otaczał jego twarz. Zerknął jeszcze na Drew dając znać, że płynie w dół ku czarodziejowi.
Zanurkował mocno, ku kapitanowi chcąc mu pomóc w wypłynięciu na powierzchnię. Musiał się upewnić, że wilkowi morskiemu nic nie jest. Nie chciał potem mierzyć się z gniewem straszniejszym niż macki krakena.
|Pływanie
Oderwał jednak spojrzenie od ciemności, by zobaczyć jak Macnair, jeżeli dobrze zapamiętał nazwisko, poradził sobie z atakiem syreny, a wokół jego głowy znajdowała się bańka powietrza. Nie musiał go holować. Uniósł więc kciuki w górę, aby upewnić się, że ten czuje się dobrze i wtedy spostrzegł twarz.
Prawdziwa syrena, w pełnej okazałości patrzyła w niego, wręcz czuł przeszywający wzrok na swojej skórze. Błysk rozpoznania, ogień nienawiści, gdyby chciała mogła go rozszarpać na strzępy, wyrwać serce jak innym, ale nie uczyniła tego.
Garnitur ostrych jak szpilki zębów został odsłonięty, a z czeluści gardła wydobył się krzyk, który mroził krew w żyłach, sprawia, że woda stawała się jeszcze zimniejsza, a pragnienie wypłynięcia w górę było wręcz namacalne.
Ucieczka, jedyna myśl jaka teraz mu towarzyszyła. Ucieczka na powierzchnię, gdzie powietrze było cieplejsze, dno suchej łódki kusiło, choć przecież twarde i niewygodne, było teraz istnym rajem.
Błysk światła sprawił jednak, że skupił swoją uwagę znów w ciemnych masach otchłani.
Kapitan!
Dostrzegł go, całego i żywego. Z tej odległości nie widział czy ten jest ranny, ale istniała nadzieja, że nie były to rany na tyle poważne, że nie mógł pływać.
Unosił się, zmierzał w ich stronę.
Przenikliwy chłód przedzierał się pod skórę, okalał każdy mięsień, ale nie miał zamiaru uciekać, płynąć przed siebie ku górze licząc, że Travers sam dotrze.
Walcząc z chęcią poczucia słońca na twarzy uznał, że wykorzysta czar, który otaczał jego twarz. Zerknął jeszcze na Drew dając znać, że płynie w dół ku czarodziejowi.
Zanurkował mocno, ku kapitanowi chcąc mu pomóc w wypłynięciu na powierzchnię. Musiał się upewnić, że wilkowi morskiemu nic nie jest. Nie chciał potem mierzyć się z gniewem straszniejszym niż macki krakena.
|Pływanie
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Kenneth Fernsby' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 68
'k100' : 68
To wszystko trwało całą wieczność, nie wiedział dokładnie ile czasu minęło od kiedy jego kompani znaleźli się w wodzie, ale miał wrażenie, że było to zbyt długo. Cholera jasna. Syreni ogon błysnął gdzieś pod taflą wody, a na jej powierzchnię wydobywały się jednie bąbelki. Czyżby marynarz nie miał sił wydostać się na powierzchnię? Co powinien zrobić. Rozejrzał się, w łódce nie było zbyt wiele rzeczy, ale nie zamierzał wskakiwać do tej wody bez żadnego przygotowania. Przede wszystkim, z uwagi na panującą wokół ciemność postanowił obwiązać linę wokół lewej ręki, aby w razie co móc powrócić na pokład. Marynarz nie był zbyt głęboko pod wodą, to zapewne niewielka odległość do pokonania. Zacisnął palce na arganowym drewnie różdżki. – Bąblogłowa. – wypowiedział zaklęcie, które umożliwi mu swobodę oddechu pod wodą, schował różdżkę, a chwilę później móc opuścić łódkę i znaleźć się w lodowatej wodzie. W pierwszym momencie miał wrażenie, jakby setki igieł wbiły się w jego ciało, boleśnie i nieprzyjemnie. Poczuł skurcz własnych mięśni, które w zetknięciu z ciemną, zimną cieczą zbuntowały się. Nie, nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał uratować tego człowieka, wyciągnąć go ponownie na łódkę. Próbował go dostrzec, odnaleźć i wolną ręką przyciągnąć do siebie. Miał nadzieję, że nie stracił przytomności, a jego ciało nie pozostawało bezwładne. Liczył na to, że wspólnymi siłami dojdą ponownie na łódkę, posiłkując się lina, którą Rosier związał wokół ręki, a na której próbował się podciągnąć ku górze. Czas miał ogromne znaczenie, był na wagę złota, szczególnie w chwilach zagrożenia. Próbował dojrzeć Manananna, Drew i Kennetha. Miał nadzieję, że tak wprawni czarodzieje poradzą sobie doskonale z każdym problemem. Czuł chłód, ciemność, która otaczała go z każdej strony była niemal przytłaczająca, ale… piękna jednocześnie. Niemniej jednak, niebezpieczeństwo czające się pod nimi mogło być ogromne. Zanotował, że syreni ogon oddalił się, nie mógł jednak mieć pewności, że odpuściły całkowicie. Mogły wrócić w każdym momencie, a wtedy będzie naprawdę ciężko. Liczył na to, że uda mu się ściągnąć marynarza ponownie na łódkę.
| Bąblogłowa
| Bąblogłowa
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
The member 'Mathieu Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Gdy bańka z tlenem ponownie otoczyła moją głowę wziąłem kilka głębokich wdechów starając się uspokoić oddech. Nie było nic gorszego jak brak dostępu do powietrza – chwila paniki, nieudane zaklęcie i w równie nędzny sposób można było skończyć na dnie. Wielu przeceniało swoje umiejętności, nie miało szacunku do żywiołów, a przede wszystkim wody, której tajemnic najpewniej nigdy nie przyjdzie nam poznać. Wprawnie je skrywała i niejednokrotnie udowodniła są nieprzewidywalność.
Pieczenie oczu straciło na swej sile, a obraz powoli zaczął się scalać. Nim jednak przyszło mi ponownie rozeznać się w sytuacji ujrzałem tuż przed sobą twarz. Przypominała ludzką, ale było w niej coś niepasującego, wręcz upiornego. Oczy. Puste, przenikające do cna, oceniające. Gdyby nie one i ten parszywy, szeroki uśmiech byłbym w stanie uwierzyć, że po raz kolejny przyszło mi ujrzeć Lucindę. Pozostawało pytanie; dlaczego? Z jakiego powodu akurat ona miała mi dzisiaj towarzyszyć? Najpierw nawoływała wprost z groty, uśmiechała się w ten swój charakterystyczny sposób i prosiła o zachowanie ciszy. Zaś teraz? Tutaj? Cóż takiego działo się w tych wodach? Jak potężna magia pozostawiła po sobie ślad? Może zaś to te istoty miały nas w garści? Nie wiedziałem o nich zbyt wiele, tak naprawdę nigdy nie poświęciłem im wystarczająco czasu przekładając karty ksiąg tudzież zagajając w rozmowie z doświadczonym żeglarzem. Pamiętałem jedynie niektóre z legend, ale wciąż było to zbyt mało, aby odpowiedzieć na mnożące się pytania.
Trąciła mnie własnym ogonem, na co zacisnąłem mocniej różdżkę w dłoni. Działałem instynktownie, bowiem nie miałem zielonego pojęcia co mógł oznaczać ten gest. Daleki był od agresji, a przynajmniej tak mi się wydawało, jednak wolałem zachować czujność. Nagle mych uszu doszedł śpiew – cichy, subtelny, na swój sposób przykuwający uwagę. Tak syreny przyciągały do siebie swe ofiary? Wpierw spojrzałem w dół, a następnie znów na istotę znajdującą się nieopodal. Rząd białych kłów błysnął, a na twarzy pojawił się szeroki, groźny uśmiech.
Coś jednak momentalnie się zmieniło. Kątem oka dostrzegłem Kennetha, ale bardziej interesowała mnie reakcja stworzenia, które wyraźnie zezłościło się jego obecnością. Zdawało się, że coś chciała powiedzieć, rozwarła szeroko usta, ale zamiast usłyszeć dźwięku poczułem chłód, który właściwie od razu zaatakował moje ciało. Ręce zaczęły mi drętwieć, podobnie jak twarz. Tylko nogi transmutowane w ogon zdawały się być odporne na niską temperaturę.
Nagle oślepił mnie promień światła. W ostatnim momencie powstrzymałem się przed zakryciem dłonią oczu. Zamrugawszy kilkukrotnie ujrzałem kolejny kształt – tym razem przypominający człowieka. Miał na sobą białą koszulę. Kolejne omamy? Przysiągłbym, że to Travers, ale jakim cudem udało mu się pod wodą wytrzymać tak długo? Nie widziałem dookoła jego głowy charakterystycznej bańki, ale było na to wiele wytłumaczeń, wszak mogła rozbić się dopiero chwilę wcześniej.
Istotna odpłynęła, a Kenneth zdawał się nie czekać. Zaraz po wykonaniu gestu ruszył w dół wiedziony tym samym widokiem, co ja – ale czy na pewno? Żywioł mógł grać z nami w niesprawiedliwą grę, podobnie jak zamieszkujące go stworzenia. Nic co się tutaj nie działo nie miało większego sensu i brak odpowiedzi coraz bardziej mnie frustrował. Nie było śladu po załodze i nawet jeśli staliby się strawą, to co stałoby się ze statkiem? Zatonął? Zniknął? Co z innymi wydarzeniami, jakie nawiedziły hrabstwa?
Na domiar złego bym przysiągł, że widziałem Lucindę wpierw na skraju groty, a następnie w morskiej otchłani. Z jaką magią mieliśmy do czynienia? -Zawsze pojawiasz się wtedy, kiedy nie trzeba. Jeszcze pomyślę, że obawiasz się wyzwań- pomyślałem. Wiedziałem, że gdzieś tam był, często czułem jego obecność.
Nie ruszyłem za Kennethem, nie skierowałem się też ku powierzchni. Wolałem go – a może faktycznie ich – asekurować. Upewnić się, że bezpiecznie dotrą do łajby.
Pieczenie oczu straciło na swej sile, a obraz powoli zaczął się scalać. Nim jednak przyszło mi ponownie rozeznać się w sytuacji ujrzałem tuż przed sobą twarz. Przypominała ludzką, ale było w niej coś niepasującego, wręcz upiornego. Oczy. Puste, przenikające do cna, oceniające. Gdyby nie one i ten parszywy, szeroki uśmiech byłbym w stanie uwierzyć, że po raz kolejny przyszło mi ujrzeć Lucindę. Pozostawało pytanie; dlaczego? Z jakiego powodu akurat ona miała mi dzisiaj towarzyszyć? Najpierw nawoływała wprost z groty, uśmiechała się w ten swój charakterystyczny sposób i prosiła o zachowanie ciszy. Zaś teraz? Tutaj? Cóż takiego działo się w tych wodach? Jak potężna magia pozostawiła po sobie ślad? Może zaś to te istoty miały nas w garści? Nie wiedziałem o nich zbyt wiele, tak naprawdę nigdy nie poświęciłem im wystarczająco czasu przekładając karty ksiąg tudzież zagajając w rozmowie z doświadczonym żeglarzem. Pamiętałem jedynie niektóre z legend, ale wciąż było to zbyt mało, aby odpowiedzieć na mnożące się pytania.
Trąciła mnie własnym ogonem, na co zacisnąłem mocniej różdżkę w dłoni. Działałem instynktownie, bowiem nie miałem zielonego pojęcia co mógł oznaczać ten gest. Daleki był od agresji, a przynajmniej tak mi się wydawało, jednak wolałem zachować czujność. Nagle mych uszu doszedł śpiew – cichy, subtelny, na swój sposób przykuwający uwagę. Tak syreny przyciągały do siebie swe ofiary? Wpierw spojrzałem w dół, a następnie znów na istotę znajdującą się nieopodal. Rząd białych kłów błysnął, a na twarzy pojawił się szeroki, groźny uśmiech.
Coś jednak momentalnie się zmieniło. Kątem oka dostrzegłem Kennetha, ale bardziej interesowała mnie reakcja stworzenia, które wyraźnie zezłościło się jego obecnością. Zdawało się, że coś chciała powiedzieć, rozwarła szeroko usta, ale zamiast usłyszeć dźwięku poczułem chłód, który właściwie od razu zaatakował moje ciało. Ręce zaczęły mi drętwieć, podobnie jak twarz. Tylko nogi transmutowane w ogon zdawały się być odporne na niską temperaturę.
Nagle oślepił mnie promień światła. W ostatnim momencie powstrzymałem się przed zakryciem dłonią oczu. Zamrugawszy kilkukrotnie ujrzałem kolejny kształt – tym razem przypominający człowieka. Miał na sobą białą koszulę. Kolejne omamy? Przysiągłbym, że to Travers, ale jakim cudem udało mu się pod wodą wytrzymać tak długo? Nie widziałem dookoła jego głowy charakterystycznej bańki, ale było na to wiele wytłumaczeń, wszak mogła rozbić się dopiero chwilę wcześniej.
Istotna odpłynęła, a Kenneth zdawał się nie czekać. Zaraz po wykonaniu gestu ruszył w dół wiedziony tym samym widokiem, co ja – ale czy na pewno? Żywioł mógł grać z nami w niesprawiedliwą grę, podobnie jak zamieszkujące go stworzenia. Nic co się tutaj nie działo nie miało większego sensu i brak odpowiedzi coraz bardziej mnie frustrował. Nie było śladu po załodze i nawet jeśli staliby się strawą, to co stałoby się ze statkiem? Zatonął? Zniknął? Co z innymi wydarzeniami, jakie nawiedziły hrabstwa?
Na domiar złego bym przysiągł, że widziałem Lucindę wpierw na skraju groty, a następnie w morskiej otchłani. Z jaką magią mieliśmy do czynienia? -Zawsze pojawiasz się wtedy, kiedy nie trzeba. Jeszcze pomyślę, że obawiasz się wyzwań- pomyślałem. Wiedziałem, że gdzieś tam był, często czułem jego obecność.
Nie ruszyłem za Kennethem, nie skierowałem się też ku powierzchni. Wolałem go – a może faktycznie ich – asekurować. Upewnić się, że bezpiecznie dotrą do łajby.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Skalne wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk